Hermiona z hukiem zatrzasnęła drzwi i
osunęła się na podłogę. Nie mogła uwierzyć w to, co się
wydarzyło. Niemal pocałowała Dracona Malfoya. TEGO Dracona
Malfoya, który przez osiem lat drażnił ją i poniżał.
Mężczyznę, który, pomimo młodego wieku, miał krew na rękach.
Przyłożyła drżącą dłoń do ust.
Jeszcze przed chwilą czuła na nich ciepły oddech arystokraty,
teraz pozostał na nich już tylko słony smak łez. Jak mogła być
tak głupia, by pozwolić mu na przekroczenie wyraźnych granic, na
pokonanie dystansu między nimi? Jak mogła pozwolić na to, by
niemal całkowicie nią zawładnął i rozbudził w niej pragnienie?
Była przerażona i wściekła.
Chciała wbiec do salonu i uderzyć go, zwyzywać od najgorszych,
lecz jednocześnie pragnęła go pocałować i prosić o więcej. Od
środka roznosiła ją, rozbudzona przez Ślizgona, energia i choć
chciała wstać i pozbyć się jej, choćby chodząc w kółko po
pokoju, nie odważyła się poruszyć. Zbyt bardzo bała się, że
zrobi głupotę, której będzie później żałować, jak na
przykład wrócenie do niego i dokończenie tego, co zaczęli.
Siedziała pod drzwiami, nasłuchując
zbliżających się kroków, jednak jedyne co słyszała, to muzyka,
która nadal rozbrzmiewała w salonie. Nie wiedziała, czy była zła
na chłopaka za próbę pocałunku, czy na siebie, za to, że
chciała, aby to zrobił. Zaśmiała się gorzko i pokręciła głową.
To się nigdy więcej nie mogło powtórzyć. Draco Malfoy oznaczał
kłopoty, był zakazany i nigdy nie związałby się z kimś
takim jak ona.
— Zapomnij... po prostu zapomnij —
szeptała do siebie dziewczyna, jednak w jej głowie cały czas
rozbrzmiewała myśl, że zakazany owoc smakuje najlepiej.
Pomimo tego, że Hermiona starała się
wyrzucić go z głowy, zastanawiała się, dlaczego Ślizgon chciał
ją pocałować? Jak teraz będzie się zachowywał? Będzie jej
unikał? A może na powrót stanie się zimny i oschły? Zadrżała
na tę myśl. Nie mogła sobie wyobrazić, że mogliby wrócić do
samego początku ich długiej drogi do... No właśnie, do czego?
Przyjaźni? Tolerancji?
„Dlaczego on zawsze wszystko musi
niszczyć?!” — pomyślała dziewczyna.
Świadomość tego, że przez jego
głupie zachowanie mogła stracić ich codzienne przekomarzania,
przerażała ją. Draco stał się dla niej ważną osobą i choć
nie mogła nazwać go przyjacielem, pełnił równie ważną rolę w
jej życiu.
Siedziała tak przez długi czas,
zarzucając sobie głupotę i tchórzostwo. Nie mogła przecież
wiecznie ukrywać się przed nim w swoim pokoju. Prędzej czy później
będą musieli się spotkać, zwłaszcza że nic nie wskazywało na
to, iż profesor Donovan zmieni rozsadzenie uczniów.
Powoli wstała i otarła twarz, by
pozbyć się śladów łez. Wzięła głęboki wdech i położyła
dłoń na klamce. Cichy głosik w jej głowie piszczał ze strachu i
oskarżał ją, że robi to specjalnie po to, by sprowokować
Ślizgona do ponowienia próby pocałunku.
Ignorując go, Hermiona otworzyła
drzwi i z wysoko uniesioną głową weszła do salonu. Arystokraty
nigdzie nie było, za to widok, jaki zastała, przygnębił ją.
Butelka wina i kieliszki stały samotnie w blasku ognia, przywołując
nie tak dawne wspomnienia ich tańca. Dziewczyna przyłożyła dłoń
do ust, niemal czując widmowe ciepło warg Dracona. Zła na siebie,
za kolejną chwilę słabości, podeszła do wieży i uderzyła
w przycisk. W salonie natychmiast zapadła nieskazitelna cisza.
Gryfonka oskarżycielsko wpatrywała się w sprzęt, zupełnie
jakby cała sytuacja była jego winą.
— Nic się nie wydarzyło —
oznajmiła głośno, jednak nawet dla niej nie brzmiało to
przekonująco.
Podeszła do stolika i schowała
butelkę wina oraz kieliszki, uparcie wmawiając sobie, że co z oczu
to z serca, a przy okazji również i z pamięci.
Wracając do siebie, pozwoliła sobie
na ostatnie smutne spojrzenie na ogień tańczący w kominku i
weszła do sypialni. Wraz z zamknięciem drzwi, zamknęła rozdział,
w którym pozwoliła sobie na odczuwanie do Dracona uczuć zupełnie
odmiennych od gniewu i irytacji. Obwiniając za wszystko romantyczną
scenerię i kieliszek wina, położyła się w oczekiwaniu na
sen, który długo nie nadchodził.
***
Hermiona sięgnęła po puchar soku,
czując, jak porcja ziemniaków utknęła jej w gardle za sprawą
spojrzenia, które wyczuwała na sobie przez cały dzień. Czerwona
na twarzy zakasłała i ze złością zerknęła na stół
Slytherinu, jednak jej współlokator był zajęty ożywioną rozmową
z resztą drużyny Quidditcha. Była niemal pewna, że to właśnie
on się w nią wpatruje i natychmiast odwraca wzrok za każdym razem,
gdy dziewczyna na niego spogląda. Miała wrażenie, że obserwuje
każdy jej najmniejszy ruch. Dlaczego? Nie miała pojęcia. Nawet nie
słyszała, kiedy wychodził z dormitorium. Na transmutacji ani razu
na nią nie zerknął, nie wygłosił żadnego komentarza na jej
temat, udawał, że nie istnieje. Wydawałoby się, że przyjął tę
samą taktykę, co ona. Więc dlaczego na każdej przerwie czuła na
sobie jego przeszywające spojrzenie?
Z zamyślenia wyrwały ją oburzone
głosy, siedzących naprzeciwko, Gryfonów. Odruchowo, niemal
bezmyślnie, wyjęła różdżkę i osuszyła notatki uczniów z
rozlanego przez Neville'a soku. Skinęła głową, przyjmując
podziękowania i wróciła do dłubania widelcem w kotlecie.
— Naprawdę nie wiem, jak przeżyję
tor przeszkód, skoro nie potrafię nalać soku do pucharu —
martwił się Gryfon, chowając twarz w dłoniach.
Hermiona zamarła i z niedowierzaniem
spojrzała na chłopaka.
— To dzisiaj?! — wykrztusiła.
Neville ponuro skinął głową.
Dziewczyna odłożyła sztućce, wiedząc, że i tak nie jest
w stanie więcej przełknąć.
„Pięknie... Naprawdę, marzyłam
o tym, by przelatywać przez płonące obręcze, będąc obserwowaną
przez obrażonego Malfoya” — pomyślała.
Może i przesadzała z tymi
obręczami, jednak, znając jej szczęście i profesor Hooch,
wszystko było możliwe.
— Dasz radę, Hermiono. Z tego, co
słyszałam, to na lotach próbnych dobrze ci poszło — pocieszyła
ją Ginny.
— Co mówiłaś? — spytała
Gryfonka, która nie dosłyszała wypowiedzi przyjaciółki, zbyt
zajęta obserwowaniem arystokraty, który właśnie w tym momencie
opuszczał Wielką Salę w towarzystwie Zabiniego. Ślizgon był
pochłonięty rozmową ze swoim przyjacielem, ale dziewczyna była
prawie pewna, że rzucił w jej stronę przelotne spojrzenie. Prawie.
Arystokrata odwrócił wzrok, gdy tylko
pochwycił spojrzenie współlokatorki. Przez cały dzień unikał
dziewczyny, z całkiem dobrym skutkiem, jednak miał świadomość
tego, że nie mogą się mijać do końca roku szkolnego. Po tym, jak
uciekła do swojego pokoju, a cały czar tamtego wieczoru prysł
niczym bańka mydlana, przez długi czas próbował utwierdzić się
w przekonaniu, że w gruncie rzeczy nic takiego się nie stało. Bo
czy taniec i pocałunek, do którego ostatecznie nie doszło, były
czymś, czym warto było się przejmować? Przecież to nic nie
znaczyło, podobnie jak z każdą inną dziewczyną... Więc dlaczego
teraz czuł się inaczej? Bo zdał sobie sprawę z tego, że naprawdę
polubił „nic niewartą szlamę”?
— Dobra, mów, o co naprawdę chodzi
— powiedział Zabini, gdy dotarli do salonu dormitorium. Usiadł w
jednym z foteli przy kominku, uważnie przyglądając się
przyjacielowi. — Nie chcesz mi chyba wmówić, że wyciągnąłeś
mnie siłą od obiadu tylko po to, by wyznaczyć termin dodatkowych
treningów Quidditcha. To ja jestem kapitanem. Poza tym przy tym
mógłby być też i Nott, a ja odniosłem wrażenie, że niezbyt
chcesz, by był obecny przy tej rozmowie — dodał, robiąc przy tym
minę, jakby właśnie rozwiązał diabelnie trudną łamigłówkę.
Arystokrata omiótł salon nieobecnym
wzrokiem, szukając odpowiednich słów. W końcu usiadł naprzeciwko
przyjaciela, potarł dłonią podbródek i zaczął mówić, uważnie
dobierając każde słowo:
— Nott się do tego nie nadaje...
ty... ty masz bardziej otwarty umysł. — Widząc, jak czarnoskóry
unosi brew, zaczął żałować decyzji o rozmowie z Zabinim.
Westchnął ciężko, oparł łokcie na kolanach i zaczął wyrzucać
z siebie słowa: — Granger i ja... wczoraj... tańczyliśmy i
poczułem... przypływ...
— Przypływ czego? — dopytywał się
Blaise, nachylając się do przyjaciela z podekscytowaniem
wymalowanym na twarzy. Wyglądał jak małe dziecko tuż przed
dostaniem prezentu.
— No... przypływ — powtórzył
zakłopotany Draco, z frustracji przeczesując dłonią włosy.
— Uczuć?
— Nie, nie uczuć, kretynie —
syknął, wściekły nie tyle na Blaise'a, ile na samego siebie, że
w ogóle postanowił zacząć ten temat. — No dobra, uczuć —
przyznał po chwili, nie mogąc znaleźć lepszego określenia na to,
co wydarzyło się wczorajszego wieczoru.
Blaise zaśmiał się, uderzając
dłonią w kolano.
— To dlatego patrzyłeś na nią jak
rottweiler na świeżą wieprzowinkę!
— Zabini, na Salazara, miej litość
i choć raz mnie nie dobijaj — wyjęczał Draco, kryjąc twarz
w dłoniach. — To wszystko nie tak...
— A jak? — dopytywał Ślizgon
niezbyt przekonany zaprzeczeniem przyjaciela.
Wstał i podszedł do barku, by po
chwili wrócić na miejsce z dwoma szklankami.
Arystokrata paroma głębszymi łykami
opróżnił szkło i się skrzywił. Wpatrywał się w szklankę,
powoli obracając ją w dłoni, nie wiedząc, od czego ma zacząć.
Zastanawiał się nawet, czy nie zakończyć tej rozmowy, jednak
doszedł do wniosku, że lepiej będzie, jeśli wyjaśni wszystko
przyjacielowi. W przeciwnym wypadku Zabini mógłby wyciągnąć
błędne wnioski i zacząć rozpowiadać o wielkim uczuciu,
którego tak naprawdę nie ma. Odchrząknął i zaczął mówić:
— To nie tak. Po prostu wyszedłem
wcześniej z imprezy i natknąłem się na Granger w salonie.
Była, delikatnie mówiąc, lekko zdołowana, bo jakiś frajer
chciał, żeby napisała za niego referat czy esej — zmarszczył
brwi, próbując sobie przypomnieć słowa Gryfonki — mniejsza z
tym, ważne, że ona myślała, że chłopak zaprasza ją na randkę.
Draco zrobił pauzę, rozpamiętując
wczorajszy wieczór. Delikatny uśmiech, który pojawił się na jego
twarzy, gdy wspominał rozmowę ze współlokatorką i wszystko, co
stało się później, spełzł, gdy zdał sobie sprawę z tego, że
znów odrodziła się w nim chęć pocałowania dziewczyny. Przez
cały dzień obserwował ją, starając się przekonać samego
siebie, że to, do czego omal nie doszło, było wynikiem alkoholu i
wyjątkowo paskudnego dnia i w normalnych warunkach w ogóle nie
miałoby racji bytu. Więc dlaczego nie mógł spokojnie przejść do
porządku dziennego i zapomnieć o całej sprawie?
— Więc postanowiłeś posiedzieć
razem z nią i nawzajem się pocieszać? — rzucił Blaise, nie
ukrywając uśmiechu zadowolenia.
W duchu obstawiał, że między tą
dwójką zaiskrzy dużo wcześniej, jednak jego przyjaciel okazał
się wyjątkowo trudnym przypadkiem.
— Możesz mi nie przerywać?
Blaise uniósł dłonie, tym samym
dając przyjacielowi do zrozumienia, że już nie będzie się
wtrącał.
— Trochę rozmawialiśmy, później
jakoś tak wyszło i zaczęliśmy tańczyć... Zabini błagam cię,
przestań się tak szczerzyć.
— Czy ty aby nie wymagasz ode mnie
zbyt wiele? Mój najlepszy kumpel w końcu się zakochał, chyba mam
prawo się cieszyć...
— Ja się nie zakochałem! —
wybuchł arystokrata, odstawiając z hukiem szklankę na stół. —
A już na pewno nie w Granger! — wykrzyknął, gdy Zabini
wypowiedział na głos jego własne obawy.
— Czyli nadal utrzymujesz, że jej
nie znosisz, a świat byłby piękniejszym miejscem, gdyby się nigdy
nie urodziła?
Blondyn westchnął ciężko, zmuszony
do zmierzenia się ze swoimi uczuciami wobec Gryfonki, które do tej
pory starał się zepchnąć w najdalsze odmęty swojej świadomości.
— Fajnie mi się z nią rozmawia i
spędza czas, może nawet ją lubię, ale to, że chciałem ją
pocałować, o niczym nie świadczy. — Widząc, jak oczy jego
przyjaciela rozszerzają się, pospieszył z wyjaśnieniem: — Poza
tym, jak już mówiłem, do niczego nie doszło, bo uciekła do
swojego pokoju.
— Ale CHCIAŁEŚ, żeby do czegoś
doszło?
Chłopak zmierzył przyjaciela
wściekłym spojrzeniem, poirytowany nie tyle jego wścibskością,
ile tym, że po raz kolejny się nie mylił... ale co do tego, nie
miał zamiaru się przyznawać.
— Zabini, lubię cię, ale...
— Jeśli masz zamiar rzucić się na
mnie, to ja wychodzę — powiedział, z udawanym przerażeniem
wskazując na drzwi. — Nie wiem, czy chcesz się całować z każdym
kogo LUBISZ, czy tylko Granger jest wyjątkowa...
— Pamiętaj, żeby zamienić
ustawieniem pałkarzy — wtrącił nagle arystokrata, przyprawiając
swojego przyjaciela o komiczny wyraz twarzy.
Dopiero chwilę później Ślizgon
zorientował się, że do dormitorium weszła Gryfonka, a jego
przyjaciel zwinnie zmienił temat rozmowy. Przywitał się z
dziewczyną i pod wpływem napastliwego spojrzenia młodego Malfoya,
podchwycił temat podrzucony przez blondyna.
— To co, kiedy sprawdzamy nowe
ustawienie? — Odprowadził Hermionę wzrokiem, a gdy zamknęła
się w swoim pokoju, zapytał ściszonym głosem: — Rozmawiałeś z
nią chociaż o tym, co między wami zaszło?
Arystokrata rzucił krótkie spojrzenie
w kierunku sypialni dziewczyny, chcąc się upewnić, że drzwi są
zamknięte. Nachylił się w stronę przyjaciela i odpowiedział: —
Nie, bo nie mamy o czym rozmawiać.
— Nie chcę uchodzić za specjalistę
od związków, ale najwyraźniej macie, skoro cały dzień nie możesz
przestać się na nią gapić, a ona na twój widok robi się
czerwona na twarzy i sprawia wrażenie, jakby się chciała
zapaść pod ziemię. — Czarnoskóry zmarszczył brwi i po chwili
uśmiechnął się szeroko. — O proszę, nawet mi się zrymowało.
Kto wie, może to dobry materiał na kolejną piosenkę. Żartowałem
— dodał, widząc mordercze spojrzenie arystokraty.
— Ja po prostu chcę się upewnić,
że nic do niej nie czuję — wyznał w końcu blondyn, obracając w
dłoni pustą szklankę.
— A jeśli się okaże, że coś
jednak czujesz? Co zrobisz wtedy?
— Tak się nie stanie... Jeśli
jednak okaże się, że w jakimś stopniu jestem do niej
przywiązany... cóż, trzeba tę więź przeciąć. Im szybciej, tym
lepiej.
— Bo...?
Draco warknął zirytowany i z hukiem
odstawił szklankę. Przeczesał dłonią włosy, by po chwili rzucić
kolejne spojrzenie w kierunku sypialni dziewczyny.
— Serio? Mam ci to wszystko
tłumaczyć?
Blaise podrapał się w skroń,
podsumowując wszystkie fakty.
— No taak — rzucił przeciągle. —
Tradycja, wychowanie, staromodna matka i ojciec psychopata robią
swoje. Wiesz co, przyjacielu? Albo masz mnie za idiotę, albo masz
schizofrenię. Ile to razy łamałeś zasady i tradycję
arystokracji? I teraz nagle zapierasz się rękami i nogami, byle
tylko nie okazało się, że zabujałeś się w Granger. Lub, jak to
ująłeś, lubisz spędzać z nią czas.
Draco już otwierał usta, jednak
przerwało mu ciche skrzypienie otwieranych drzwi. Hermiona ubrana
w sportowy strój, nie zaszczycając ich spojrzeniem, opuściła
dormitorium. Jej ubiór przypomniał mu, że dzisiejszego dnia czeka
ich długo zapowiadany przez profesor Hooch tor przeszkód. Wstał i
ruszył do swojego pokoju, by przygotować się do zajęć.
— Niepotrzebnie ci o tym powiedziałem
— mruknął, nim zamknął drzwi.
Blaise, chcąc nie chcąc, również
udał się do siebie. Wkładając strój do Quidditcha, zastanawiał
się, jak pomóc dwójce wyjątkowo upartych prefektów. Patrzenie,
jak droczą się ze sobą, by po chwili rozpocząć kolejną kłótnię,
zaczynało go drażnić. Jeśli tak dalej pójdzie, oboju wylądują
w Mungu, na co nie mógł pozwolić.
„No bo kogo będę wtedy drażnił?”
— Widziałeś gdzieś moje
ochraniacze?
Blaise odwrócił się i pokiwał
ponuro głową do Notta.
— Obawiam się, że do Dafne w końcu
dotarło, że wasz... hmmm... związek nie był dla ciebie niczym
ważnym i spaliła je.
— Och, cholera jasna! Gdybym
wiedział, co ta dziewucha ma w głowie, w życiu bym się do niej
nie zbliżył. No co? — spytał niepewnie, widząc spojrzenie
przyjaciela.
Nagle Zabini wyszczerzył się,
podszedł do Notta i ucałował go w czoło.
— Teodoro, jesteś genialna! —
wykrzyknął, po czym, jak gdyby nigdy nic, opuścił dormitorium,
pozostawiając w nim skołowanego Teodora.
W tym samym czasie Gryfonka walczyła z
brakiem tchu na widok, jaki została po dotarciu na boisko. Jedyne,
co kołatało jej się w głowie, to myśl o tym, że dzisiaj zginie.
Niechybnie. Niepewnie rozejrzała się na boki. Harry i Ron mieli
zajęcia w inne dni. Neville zemdlał na sam widok toru przeszkód.
Nawet Blaise, który o dziwo, byłby w stanie ją pocieszyć, gdzieś
się zapodział.
— Znikąd pomocy — pisnęła,
mocniej obejmując miotłę, zupełnie, jakby była pluszowym misiem.
Była niemal w pełni pogodzona z tym,
że się zbłaźni, gdy poczuła na sobie przeszywające spojrzenie.
Zadrżała, a po jej plecach przeszedł zimny dreszcz. Zmrużyła
gniewnie oczy, widząc gęsią skórkę na przedramieniu i
wyprostowała się. Z wysoko uniesioną głową, odwzajemniła
beznamiętne spojrzenie współlokatora. Było bardziej niż pewne,
że zrobi wszystko, byle nie dawać mu pretekstu do kolejnych kpin.
Pokaże mu, że ona, Hermiona Granger, ma głęboko gdzieś jego
dziwaczne zachowanie i pomimo jego obecności i wyraźnej niechęci,
da radę porządnie wykonać zadanie. Udowodni zarówno sobie, jak i
jemu, że wczorajsza sytuacja nijak na nią nie wpłynęła.
Z nową dawką motywacji jeszcze raz
przyjrzała się sali tortur, w którą chwilowo zamieniło się ich
boisko do Quidditcha. Wzięła głęboki oddech, by choć trochę
uspokoić zszargane nerwy. Może i chłodna logika nie sprawdzała
się w czasie gry, jednak w tym przypadku Gryfonka widziała w niej
swoją ostatnią deskę ratunku, której kurczowo się chwyciła,
licząc na to, że się uda. Podzieliła tor na trzy etapy: ten, w
którym raczej da sobie radę, kolejny, w którym będzie liczyć na
cud oraz ostatni z nich, którego zaletą było to, że z pewnością
dowie się, jak to jest spaść z wysokości stu sześćdziesięciu
stóp wprost na zmarzniętą ziemię.
„Cóż... zawsze to jakieś nowe
doświadczenie” — pomyślała, próbując doszukać się w
tym wszystkim jakichś pozytywów. W głębi duszy doskonale
wiedziała, że teoretycznie nie ma prawa nic jej się stać,
zwłaszcza że cały czas będzie pod czujnym okiem pani Hooch,
jednak widok trzech, poruszających się w różnym tempie,
wahadeł utwierdzał ją w przekonaniu, że dzisiejszy wieczór
spędzi w skrzydle szpitalnym.
Pokręciła głową, odpędzając tym
samym ponure myśli. Zmrużyła oczy, gdy zaatakowało je mocne
światło słoneczne.
— Biednemu to zawsze wiatr w oczy i
chleb masłem do ziemi — westchnęła ciężko, nie zdając sobie
sprawy z tego, że za nią ustawiła się już grupka Ślizgonów.
Dopiero niski, gardłowy śmiech jej
współlokatora zmusił ją do obejrzenia się za siebie. Oczywiście
arystokrata zdążył już odwrócić wzrok, jednak nie to było
teraz najistotniejsze. Dziewczyna zdała sobie sprawę z tego,
że stoi na samym początku kolejki do zaliczenia toru przeszkód.
Nerwowo zaczęła wycofywać się w stronę grupki Gryfonów,
ignorując szydercze śmiechy Ślizgonów. Odwróciła się, chcąc
jak najszybciej zniknąć z ich pola widzenia. Kątem oka zauważyła,
że Draco znów na nią patrzy, jednak nie miała siły znosić jego
natarczywego spojrzenia. Zatrzymała się dopiero przy Neville'u,
który był lekko zielony na twarzy.
— Jesteś pewny, że nie chcesz
wrócić do skrzydła szpitalnego? Chętnie cię tam zaprowadzę —
zaproponowała z nadzieją Hermiona, licząc na to, że ominie ją
dzisiejsza lekcja, jednak Gryfon, z determinacją namalowaną na
twarzy, pokręcił głową.
— Lepiej mieć to za sobą.
Pogodzona z losem dziewczyna zajęła
za nim miejsce w kolejce.
Profesor Hooch podeszła do uczniów i
zlustrowała badawczym wzrokiem dwie kolejki, jakie się utworzyły.
Zamarła, jakby sobie o czymś nagle przypomniała i, ku rozpaczy
Hermiony, wyjęła różdżkę, by dodać kolejny element toru
przeszkód. Parę metrów nad pierwszą osobą z kolejki
utworzyła się stalowa obręcz. Kolejne pojawiały się w coraz
mniejszych odstępach od siebie i na coraz większej wysokości.
Niektóre mniej lub bardziej wysunięte były na bok. Gryfonka
doskonale wiedziała, że na samym początku toru przeszkód będzie
musiała lecieć niemal pionowo, manewrując między stalowymi
obręczami. Na samo wyobrażenie tego, musiała oprzeć się o
chłodną podstawę bramki do Quidditcha.
— Zaczynają Ślizgoni, lecicie na
przemian raz z jednej raz z drugiej kolejki. Startujecie dopiero, gdy
poprzednia osoba znajduje się przy ostatnim wahadle. Co będę
oceniać? Płynność, tempo i uderzenia w przeszkody —
wyliczała profesor Hooch. — Przy każdym dotknięciu obręcze i
wahadła zaświecą na czerwono. Panie Malfoy, może pan już
zaczynać.
Draco, nim jeszcze nauczycielka
skończyła zdanie, wzbił się w powietrze. Bez żadnego problemu
pokonał obręcze i w błyskawicznym tempie zbliżył się do
pierwszego wahadła. Odbił w lewo, omijając drewnianą konstrukcję
i pognał do następnego, szybciej już pracującego urządzenia.
Parę chwil później odgonił z poręczy dodatkowego gapia w postaci
kruka i rozsiadł się wygodnie na trybunach, obserwując poczynania
pierwszego z Gryfonów.
Hermiona z zazdrością spojrzała na
Ślizgona, jednak gdy ich spojrzenia się spotkały, natychmiast
odwróciła wzrok. Wcale nie zaimponował jej jego lot i była
przekonana, że ona także da radę. Co prawda w dłuższym
czasie i z paroma obrażeniami, ale poradzi sobie.
Z coraz szybciej bijącym sercem,
patrzyła, jak obie kolejki robią się coraz krótsze, aż przyszła
jej kolej. Ustawiła miotłę i wzięła głęboki wdech.
„Dam radę... W końcu uczył mnie
Malfoy.”
Ignorując myśl, że w tej chwili jej
nauczyciel z pewnością dokładnie jej się przygląda, pewnie
odbiła się od ziemi i wzbiła w powietrze.
Pierwsze obręcze nie sprawiły jej
problemu i dopiero przy ostatniej musiała mocno się nachylić, by
na czas odbić w prawo. Nie pozwoliła sobie na uśmiech pełen
satysfakcji i dumy, zgodnie z planem rozpędziła się do największej
prędkości, na jaką pozwalał jej model miotły. Jeśli miała
ukończyć tor w przyzwoitym czasie, musiała śpieszyć się przy
łatwiejszych zadaniach, by na spokojnie podejść do ostatniego
wahadła. Pierwsze z nich wyminęła bez problemu, a jej pewność
siebie wzrosła, gdy usłyszała okrzyki wsparcia Gryfonów. Przy
drugim wahadle, zwolniła, by wyczuć odpowiedni moment na ominięcie
przeszkody.
„To trochę jak walc... tylko trzy
razy szybsze” — pomyślała, wsłuchując się w szum wiatru,
jaki powstawał przy każdym ruchu wahadła. Przywołując w myślach
muzykę, nachyliła się nad trzonkiem miotły i niemal ocierając
się o drewnianą konstrukcję, wyminęła ją, pędząc do kolejnej
przeszkody.
Pomimo wszelkich starań, nie mogła
znaleźć sposobu na pokonanie jej. O ile we wcześniejszym przypadku
pomógł jej walc, tutaj nie mogła ustalić rytmicznego tempa.
Pocieszając się, że wahadła pokryte są materiałem
zabezpieczającym, zmrużyła oczy i pognała do przodu.
Silne uderzenie w tylną część
miotły zepchnęło Gryfonkę z trasy i na chwilę dziewczyna
straciła kontrolę nad lotem. Wirując, zaczęła spadać, jednak
resztkami sił i determinacji, nachyliła się nad miotłą, jeszcze
bardziej zwiększając prędkość, lecz jednocześnie stopniowo
unosząc trzon. Odwrócona niemal do góry nogami, okręciła miotłę
tuż nad ziemią i wróciwszy do normalnej pozycji, podleciała do
trybuny zajmowanej przez prawie całą już grupę uczniów.
Wylądowała przed Gryfonami i szeroko uśmiechnęła się,
zadowolona z siebie, jednak zmarszczyła brwi na widok min
kolegów.
Cała grupka wpatrywała się w nią
zdumiona, aż w końcu Neville wymamrotał:
— Hermiono... ty pikowałaś.
Pikowałaś z obrotami... tuż nad ziemią.
Dziewczyna zamrugała i z
niedowierzaniem zerknęła na miotłę. W trakcie lotu nie zdawała
sobie sprawy z tego, co robi, działała niemal instynktownie, jednak
teraz, analizując wszystko na spokojnie, zrozumiała, że przed
chwilą wykonała jeden z najtrudniejszych manewrów.
Otrząsając się z pierwszego szoku,
Gryfoni wciągnęli dziewczynę w tłum, gratulując jej i pytając,
gdzie się tego nauczyła. Wiedzieli bowiem, iż Hermiona nie
najlepiej radzi sobie z lataniem.
Usiadła i z ożywieniem rozmawiając z
Neville'em, oglądała lot ostatniego z Gryfonów, a gdy przyszedł
moment oceniania, była zupełnie spokojna.
— Co do panny Granger... Czas nie był
zły, powiedziałabym, że z taką miotłą nawet dobry. Z płynnością
były problemy, zwłaszcza przy wahadle, no i oczywiście, nie udało
się go pani ominąć, jednak wziąwszy pod uwagę postęp i to, jak
pani poradziła sobie z uderzeniem i wytrąceniem z toru... Tak,
gdybym teraz miała wystawiać ocenę końcową, byłoby to powyżej
oczekiwań... a na pewno zadowalający. Możecie się rozejść.
Miotły oczywiście do składzika.
Hermiona przez chwilę stała bez
ruchu, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście. Uczniowie
rozchodzili się, po raz ostatni jej gratulując, jednak jedyne, na
co było ją teraz stać, to słabe skinięcie głową. Przypominając
sobie o teście, podbiegła do profesor Hooch, by zapytać ją o swój
wynik. I tu czekała ją miła niespodzianka, choć nie tak wielka,
jak przy torze przeszkód. Nie miała problemu z przyswojeniem wiedzy
teoretycznej i choć spodziewała się, że lot pójdzie jej znacznie
gorzej, wszystko wskazywało na to, że ukończy szkołę z pozytywną
oceną z MMĆF.
Weszła do małego składzika, zapaliła
pojedynczą lampę i odłożyła miotłę. Odwróciła się, by
wyjść, jednak zatrzymała się na widok arystokraty, opierającego
się o drzwi. Stał z założonymi rękami, nie spuszczając z niej
pustego wzroku. Jedyną oznaką emocji na jego twarzy był lekko
uniesiony w kpiącym uśmieszku kącik ust.
Hermiona przełknęła ślinę i
zrobiła krok w tył. Nie spodobała jej się ani jego mina, ani to,
że są zamknięci sami w ciasnym pomieszczeniu. Ani jej domysły na
temat tego, po co się tu na nią zaczaił. Możliwości były dwie,
obie dotyczyły wczorajszego wieczoru: albo chciał ją zabić, by
nikt nie dowiedział się o prawie-pocałunku, albo chciał dokończyć
to, co zaczęli. Gryfonka nie wiedziała, czego bardziej się bała,
jednak była pewna, czego chciała. Chciała Dracona Malfoya, kogoś,
kto nigdy nie będzie jej dany. Zadziwiające było to, że krótki
moment sam na sam ze Ślizgonem po całym dniu ignorowania się,
sprawił, że zmieniła swoje postanowienie omijania go szerokim
łukiem. Z zapartym tchem czekała na to, co miał powiedzieć. W
końcu miało się okazać, jak odtąd miały wyglądać ich relacje.
— Wiesz, Granger, nie sądziłem, że
dowiem się o tobie czegoś nowego. Myślałem, że nie masz już
przede mną tajemnic. A tu, proszę, okazało się, że łączy cię
z Potterem wspólna pasja — powiedział przeciągle, przechylając
głowę, jakby chciał się przyjrzeć dziewczynie pod innym kątem.
Nadal nie dawał po sobie poznać
swoich zamiarów. W słabym świetle lampy wyglądał jak
niebezpieczny kusiciel, nakłaniający ją do czegoś złego i
jednocześnie ekscytującego, czego z całą pewnością
usiłował wczorajszego wieczoru. Gdyby wtedy nie odeszła, kto wie,
jak potoczyłaby się cała sytuacja?
— Jaka? — spytała, nie wiedząc,
na co się szykować. Cios, czy może...
— Balet. Światowa primabalerina nie
dokonałaby tego, co ty. W prawdzie nie wiem, czym ekscytowała się
Hooch, bo z lotem niewiele miało to wspólnego... Niemniej jednak
wyczyn godny podziwu. Myślałaś kiedyś o karierze cyrkowej? Tam
też się nadasz.
— Wiem, co robisz, Malfoy —
oznajmiła dosadnie Hermiona, jednak nie odważyła się podejść do
niego nawet o krok. Jeszcze któreś z nich mogłoby zrobić jakąś
głupotę...
— Oświeć mnie — poprosił
arystokrata, wzruszając niedbale ramionami.
Kpiący uśmieszek powiększył się,
jednak nie odstraszył on dziewczyny. Zbyt często go widywała i
zbyt dobrze znała współlokatora, by dać się zwieść.
— Próbujesz mnie do siebie zrazić,
odzyskać dystans, wrócić do początku roku.
— Może ja po prostu jestem wredny?
— Tak, to też — przyznała
Hermiona z lekkim uśmiechem.
Ślizgon zaśmiał się cicho i
zrezygnowany pokręcił głową. Zdał sobie sprawę z tego, że
czasy, w których mógł zrazić ją do siebie jednym słowem, minęły
bezpowrotnie. Odwrócił się, jednak nim zdołał otworzyć drzwi,
Hermiona powiedziała:
— Powinniśmy porozmawiać.
— Nie mamy o czym, Granger.
— Owszem, mamy. Odsuń się od tych
drzwi albo sama to zrobię. Siłą.
Draco ponownie się zaśmiał, jednak
odwrócił się i z powrotem oparł o ścianę. Dbał o to, by
odległość między nim a dziewczyną nie zmniejszała się.
— Chciałbym to zobaczyć,
szczególnie że nie masz przy sobie różdżki, Granger. Czego byś
użyła? Siły mięśni? Perswazji? A może bata? — spytał, wysoko
unosząc jasną brew.
Widać było, że doskonale się bawił.
— Mógłbyś skończyć z tymi
podtekstami i insynuacjami?
— Insynuacjami? Myślałem, że
rozmawiamy — odparł z niewinną miną, na co Hermiona westchnęła
i zrezygnowana usiadła na, przykrytej starą płachtą,
skrzyni.
Przez chwilę milczała, nerwowo
wyłamując palce. Sama nie wiedziała, od czego zacząć i jak
przeprowadzić tę rozmowę. Wiedziała jednak, że powinni
porozmawiać na osobności, a lepsza okazja mogłaby się nie trafić.
Nie byłaby w stanie znieść takiego kolejnego dnia i była
zdeterminowana, by jak najszybciej przywrócić ład w ich relacji...
o ile kiedykolwiek był tam jakiś ład.
— Rozumiem, że chcesz o tym
zapomnieć. Rozumiem też, że żałujesz i w ogóle tego nie
planowałeś — zaczęła niepewnie dziewczyna i zerknęła na
arystokratę, który obserwował ją, ponownie obojętny i ukryty za
maską pozorów.
Doskonale wiedziała, że musiała to
powiedzieć i postawić sprawę jasno, nawet jeśli jakaś
cząstka niej, która do niedawna była uśpiona, chciała, by ta
rozmowa potoczyła się zupełnie inaczej. Jednak miała świadomość
tego, że wczorajszy wieczór mógł pogorszyć ich dobre relacje,
wypracowane przecież z tak wielkim trudem. Nie chciała tego
stracić, więc zrobiła jedyną rzecz, która wydawała jej się
słuszna: zdusiła tę część siebie, która za wszelką cenę
pragnęła, by Ślizgon zaprzeczył jej słowom.
Draco przygryzł wewnętrzną stronę
policzka, byle tylko nie wtrącić, że jak na razie, Gryfonka nie
pomyliła się tylko w jednym. Widząc jej pytający wzrok, skinął
głową, pozwalając jej kontynuować.
— Rozumiem to, chcę tego samego. To
nie była ani twoja, ani moja wina. Oboje byliśmy zmęczeni,
mieliśmy zły nastrój i trochę wypiliśmy. Nie zamierzam więcej
wracać do tego tematu ani się za tobą uganiać, więc możesz być
spokojny. W zamian proszę cię tylko o jedno...
Hermiona wzięła głęboki wdech i
uniosła głowę, by spojrzeć prosto w stalowe oczy. Bała się tego
momentu, jednak dla stawki, o którą grała, była gotowa
zaryzykować.
— Nie staraj się mnie odsunąć, nie
wracajmy do samego początku. Prawda jest taka... — Zawahała się,
nie mogąc nic wyczytać z jego twarzy. Nie wiedziała, jak
zareaguje. Dawny Malfoy wyśmiałby ją, za to, co za chwilę miała
powiedzieć i wykorzystałby tą odkrytą przez nią samą słabość.
— Prawda jest taka, że polubiłam spędzanie z tobą czasu i już
nie traktuję cię jak wroga — dokończyła i z zapartym tchem
czekała na odpowiedź chłopaka.
Draco przez dłuższą chwilę stał
nieruchomo, zaskoczony jej szczerym wyznaniem. Nie spodziewał się,
że Gryfonka kiedykolwiek aż tak się przed nim otworzy. Prawdę
mówiąc, zaimponowała mu jej odwaga. W końcu przyznała się
do czegoś, do czego on nie miał odwagi się przyznać, nawet przed
samym sobą. Zadowolony z jej wyznania, powoli skinął głową,
godząc się na jej warunki. W końcu choć raz pragnęli tego
samego: nie chcieli siebie stracić.
— A tak nawiasem mówiąc, to całkiem
niezły był ten lot — przyznał arystokrata i otworzył
drzwi. Nim jednak zostawił Gryfonkę samą, spojrzał na nią przez
ramię i rzucił z ironicznym uśmieszkiem: — Ale to nie
znaczy, że cię lubię, Granger.
Hermiona zaśmiała się, doskonale
zdając sobie sprawę z tego, co tak naprawdę chciał jej przekazać.
***
— Potter, potrzebuję cię
wykorzystać.
Zaskoczony Harry zamrugał i odsunął
się od Zabiniego. Przez nieuwagę dolał za dużo roztworu ze
szczuroszczeta, przez co eliksir zmienił barwę na zgniłozieloną i
niebezpiecznie zabulgotał.
— Wiem, że wy, Ślizgoni, macie
luźne podejście do wielu spraw, ale ja nie jestem zainteresowany —
syknął, próbując naprawić ich ledwo co zaczęty eliksir.
— Nie o to chodzi, zboczeńcu. Chce
cię wykorzystać w inny sposób — szepnął Blaise, przewracając
oczami na głupotę Gryfona. — Potrzebna mi twoja pomoc... a
właściwie zgoda na zmienienie twojej koncepcji.
— Odnośnie czego? — spytał
zaintrygowany Harry, próbując uratować ich dzieło.
— Odnośnie eliksiru. Chciałbym
uwarzyć eliksir psychometryczny.
Potter znieruchomiał i, z
powątpiewaniem wymalowanym na twarzy, odparł:
— Doceniam wiarę w nasze możliwości,
jednak sądzę, że nie damy sobie z nim rady. Mamy problemy
z uwarzeniem eliksiru nasennego, a ty chcesz...
— To tylko brzmi skomplikowanie. Poza
tym już go kiedyś robiłem — skłamał gładko Ślizgon,
lekceważąco machając ręką.
Harry zmrużył oczy i zmierzył go
podejrzliwym wzrokiem. Znał Zabiniego na tyle dobrze, by wiedzieć,
że nie mówi całej prawdy.
— Najpierw powiedz, co planujesz.
Blaise zrobił smutną minę, jednak na
jego współpracowniku nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
Westchnął i nim odpowiedział na pytanie, rozejrzał się
konspiracyjnie po sali.
— Granger go potrzebuje.
— Hermiona? — spytał głośno, na
co siedząca parę miejsc przed nim dziewczyna odwróciła się
i spojrzała na niego pytająco. — Nic, nic — wymamrotał,
starając się nie zwracać uwagi na jej podejrzliwe spojrzenie.
Niesamowite, jak Gryfonka potrafiła
jednym rzutem oka dostrzec, że jej przyjaciel spiskuje ze Ślizgonem.
— Ciszej... Tak, Granger i Draco.
Mają problemy.
— Jakie problemy? I komu zamierzają
czytać w myślach?
Blaise podrapał się w skroń, wahając
się, czy może zdradzić szczegóły swojego planu. Przez chwilę
zastanawiał się, jak ma wszystko wyjaśnić, nie wyjawiając przy
tym sekretu Dracona, w końcu prosił o dyskrecję, dzieląc się
nim z przyjacielem.
— Powiedzmy, że mają wspólnych
znajomych, którzy na siebie lecą, ale nie do końca jeszcze o tym
wiedzą. A ja, jako dobroduszny Ślizgon, chcę im pomóc. Znaczy tym
znajomym.
Harry uniósł brew.
— Myślisz, że jestem głupi?
— Musisz zadawać podchwytliwe
pytania?
— Jeszcze trochę i nici z mojej
pomocy, Zabini — zagroził Gryfon. — Chodzi o Hermionę i
Malfoya, tak? Serio, myślisz, że między nimi mogłoby do czegoś
kiedykolwiek dojść? — zapytał prześmiewczym tonem, pewien tego,
że prędzej na Księżycu wyrosną palmy, niż jego przyjaciółka
zwiąże się ze swoim wieloletnim gnębicielem.
— Już doszło — wymamrotał Blaise
i natychmiast zatkał usta dłonią, wytrzeszczając przy tym oczy.
— Że co? — spytał szeptem Harry.
— Jak...? Co...?
— Dobry przyjaciel nie zdradza
tajemnic przyjaciela — wyrecytował z kamienną miną Ślizgon.
— Zabini, czy między nimi na
poważnie do czegoś doszło?
— Dobry przyjaciel nie zdradza
tajemnic przyjaciela — powtórzył Blaise, kiwając głową.
— Całowali się? — wykrztusił
Gryfon, z niedowierzaniem patrząc na dwójkę prefektów.
— Dobry przyjaciel nie zdradza
tajemnic przyjaciela — wyszeptał czarnoskóry przejętym głosem,
tym razem kiwając głową, jakby od tego zależało jego życie.
Harry zaśmiał się, jednak uśmiech
zamarł mu na ustach, gdy zobaczył, jak dłonie prefektów połączyły
się stanowczo za długo, jak na zwykłe podanie chochli. I te
uśmiechy... Zawsze wyglądały tak poufale, czy tylko tak mu się
teraz wydawało?
— Nie wierzę... To niemożliwe...
Malfoy to...
— Tak niemożliwe, jak twój związek
z Donovan — skomentował Blaise, przewracając oczami.
Chłopak zamarł, przybierając na
twarz maskę obojętności.
— Nie wiem, o czym mówisz —
oznajmił szorstko, wracając do krojenia składników.
Blaise zaśmiał się i pokręcił
głową.
— Daj spokój, Potter, mnie nie
nabierzesz. Poza tym wiem o tym z solidnego źródła. Po prostu
chcę, żeby ta dwójka w końcu przestała pajacować i się
spiknęła.
— I jak ma im pomóc ten eliksir? O
ile rzeczywiście coś między nimi jest, w co wątpię. Hermiona nie
jest głupia i nigdy nie byłaby z kimś takim jak Malfoy z wielu
przyczyn. Mam wymieniać?
— Obejdzie się, Potter —
powiedział łaskawym tonem Blaise.
— Poza tym, naprawdę nie mam
pojęcia, co do tego ma eliksir psychometrii. Rozumiem, gdyby to była
amortencja, to wtedy mogłoby do czegoś dojść, ale...
Czarnoskóry uniósł dłoń,
przerywając wywód Gryfona i z mądrą miną oznajmił:
— Uwierz mi, wiem, co robię.
Wyczuwam pismo nosem. Poza tym, na analizie wcieleń na wróżbiarstwie
wyszło mi, że w poprzednim życiu byłem swatką.
Harry parsknął śmiechem, co z resztą
często zdarzało mu się w towarzystwie Ślizgona. Otarł łzy
rozbawienia i pokręcił głową.
— W takim razie musiałeś być
najgorszą i najbrzydszą swatką w całej Wielkiej Brytanii.
Powtarzam: między nimi nigdy do niczego nie dojdzie.
„A gdyby doszło, musiałbym zabić
Malfoya gołymi rękami” — dodał w myślach, zerkając
złowrogo na Ślizgona, który, jakby wyczuwając jego spojrzenie,
odwrócił się i posłał w jego stronę jednoznaczny gest
środkowego palca.
— A założysz się, Potter? —
rzucił chłopak wyzywającym tonem, z powrotem przyciągając uwagę
rozmówcy.
Założył ręce i nonszalancko oparł
się o blat ławki. Był wyraźnie pewien swoich racji, o czym
świadczył wesoły błysk w czarnych oczach.
— Pewnie! Powiedz tylko o co —
zgodził się ochoczo Gryfon, po raz kolejny zapominając o kociołku,
z którego zaczęło wydobywać się coraz więcej dymu...
Zabini przygryzł wargę, szukając
odpowiedniej kary dla Pottera za bycie takim niedowiarkiem.
— Ok, co powiesz na to: jeśli w
ciągu tych czterech miesięcy nic, absolutnie nic się nie wydarzy,
na oczach całej szkoły pocałuję McGonagall. Jeśli jednak się
zejdą, a tak się stanie, to ty dasz buzi naszej dyrektorce.
Harry uśmiechnął się szeroko, już
wyobrażając sobie Ślizgona całującego McGonagall.
— Umowa stoi — oznajmił i podał
rękę Blaise'owi.
W momencie, gdy ich dłonie się
spotkały, stojący na blacie kociołek eksplodował, obrzucając ich
kleistą warstwą cuchnącego wywaru. Przez chwilę stali jak
zamurowani, po czym wybuchli śmiechem.
— Na miłość Merlina, co się tutaj
stało? — spytała profesor Donovan, usuwając z nich i stolika
ciemną ciecz.
— Chyba nam się popsuł eliksir —
zaczął Blaise skruszonym tonem, który przeczył rozbawieniu
widocznemu w oczach.
— Taaak. Chyba musimy zacząć od
nowa. Co ty na to, żeby spróbować czegoś innego? — spytał
Harry i razem ze Ślizgonem ruszył do składzika.
— Czasami nie wiem, który z nich
jest głupszy i który bardziej mnie irytuje — mruknął Draco,
pochylony nad korzonkami, które pieczołowicie przygotowywał od
kilku minut.
Zmierzył je ostatnim oceniającym
spojrzeniem i wrzucił do kociołka. Zadowolony z konsystencji
eliksiru, sięgnął po chochlę i zamieszał pięć razu w kierunku
zgodnym do ruchu wskazówek zegara.
— Może robili eliksir rozbawiający?
— zastanawiała się Hermiona.
— Albo coś knuli.
Gryfonka prychnęła i dosypała
szczyptę sproszkowanego rogu jednorożca.
— Przykro mi to mówić, ale życie
nie opiera się tylko i wyłącznie na knuciu i planowaniu zemst,
Malfoy. Widać, że znajdują wspólny język. Chociaż z Blaisem
chyba każdy da radę się dogadać — dodała, wertując podręcznik
w poszukiwaniu kolejnych instrukcji.
— Bo nie jest wrednym, cynicznym,
sarkastycznym draniem? — spytał Draco z ironicznym
uśmieszkiem.
— Och, z takimi też można się
porozumieć. Co prawda potrzebna jest długotrwała tresura i ogromne
pokłady cierpliwości, ale jest to możliwe.
— Co się kryje pod słowem
„tresura”? Bo jeśli obejmuje to łakocie, zabawy i pieszczotki,
to ja się z chęcią na to piszę — oznajmił, czym rozbawił
współlokatorkę, sprawiając, że dolała odrobinę za dużo
następnego składnika.
— Zapomniałam, że twój świat
składa się jeszcze z podtekstów.
— Tak naprawdę, to jest jego
podstawa, Granger.
Hermiona pokręciła głową na słowa
chłopaka, jednak nie mogła powstrzymać małego uśmiechu, jaki
cisnął jej się na usta.
— Tak właściwie, to dlaczego robimy
eliksir na odchudzanie? Masz dość swojej tuszy, Granger?
— Robimy go dla Krzywołapa, Malfoy.
A od mojej rzekomej tuszy możesz się odczepić — powiedziała
Gryfonka, ostrożnie przelewając eliksir do fiolek.
— Dla Krzywonoga?
— Możesz mi powiedzieć, dlaczego
przy diecie, sporządzonej przez dietetyka i rygorystycznie
przestrzeganej, ten kot za nic w świecie nie może schudnąć? —
spytała sfrustrowana stałą wagą swojego pupila. To już niemal
pół roku, a efektów jak nie było, tak nie ma.
Draco odchrząknął i pokręcił
głową.
— Niee — odpowiedział przeciągle
z niewinną miną i zaczął sprzątać swoje stanowisko. — Wiesz,
może to uwarunkowanie genetyczne — podsunął. — W takim wypadku
raczej nic nie da się zrobić. Przykro mi, ale najwyraźniej jesteś
skazana na kota tak samo otyłego, jak...
— Malfoy, mam w rękach szklane
fiolki, a w zasięgu mojej dłoni znajduje się chochla. Jeśli
cenisz swoje zdrowie, lepiej zamilknij — ostrzegła go dziewczyna,
starannie zatykając fiolki. — A jeśli już mowa o cennych
przedmiotach, to jeszcze dziś chcę oddać kolczyki i suknię razem
z butami. Gdybym mogła, oddałabym też kosmetyki, ale prawie
wszystkie już zużyłam i...
— Granger, do cholery, ile razy ci
mówiłem, że te rzeczy należą do ciebie i nie chcę ich
z powrotem? Nie przerywaj mi — ostrzegł, widząc, że
zamierza się kłócić. — Suknia była rekompensatą za spaloną
kieckę, kosmetyki za... powiedzmy za trud, jakim było wytrzymanie
ze mną trzech tygodni podczas turnieju, a cała reszta była
wynikiem mojej dobrej woli i szlachetnego serca. Temat jest dla mnie
zamknięty i jeśli jeszcze raz o tym wspomnisz, daję słowo, nie
wytrzymam i coś ci zrobię.
— Kupisz mi kolejną parę kolczyków
wartą osiem tysięcy galeonów? — spytała przesłodzonym tonem.
Ślizgon westchnął ciężko i
zrezygnowany pokręcił głową.
— Raz jeden człowiek próbuje być
bezinteresowny i co z tego ma?
Hermiona podpisała fiolki i włożyła
jedną z nich do torby. Odgarnęła włosy z twarzy i spróbowała
kolejny raz wytłumaczyć mu, w czym tkwi problem.
— Malfoy, to nie tak, że jestem
niewdzięczna i gardzę tymi... podarunkami... Ale one są po prostu
zbyt kosztowne i każdy w takiej sytuacji czułby się po prostu
niezręcznie...
— To wywal te rzeczy, oddaj na jakiś
szczytny cel. Mnie naprawdę nie obchodzi, co z nimi zrobisz,
bylebyś mi ich nie oddawała — warknął Draco, poirytowany
wałkowaniem w kółko tego tematu. Schował podręcznik do
torby i jako pierwszy opuścił salę.
Doprawdy nie mógł zrozumieć,
dlaczego Gryfonka nadal robiła z tego jakąś wielką rzecz. Czy
choć raz w życiu nie mogła odpuścić i postąpić tak, jak on
tego chciał? Przecież nie prosił o nic złego czy
niebezpiecznego, chciał mieć wreszcie święty spokój od jęczenia
Granger na temat zbyt drogich podarunków. Chociaż, jeśli miał być
szczery, wolał to niż wieczne unikanie się z powodu jednego,
wyjątkowo głupiego incydentu.
Odwrócił się, słysząc nawoływania
i zobaczył zmierzającego ku niemu Zabiniego.
— Dokąd się tak śpieszysz?
Wystrzeliłeś z klasy tak, jakby Granger napastowała cię pod ławką
— zauważył Ślizgon, zrównawszy się z przyjacielem.
— W pewnym sensie tak było —
przyznał niechętnie arystokrata.
— Wiem, mówiłem, żebyście się
pogodzili, ale żeby od razu macać się pod ławką... — mruknął
Blaise, udając zniesmaczonego zachowaniem prefektów naczelnych,
czym zarobił na cios w potylicę. — Dobra, już jestem poważny.
Mów co i jak.
Draco przystanął i się rozejrzał. W
końcu skręcił w mniej uczęszczany korytarz i oparł się o
kolumnę.
— Rozmawialiśmy po Ćwiczeniach.
Początkowo nie o to mi chodziło, ale doszliśmy do wniosku, że nie
ma co przejmować się tym... jednorazowym wybrykiem.
— Ty kretynie...
— Co? — spytał Draco, słysząc
niewyraźne mamrotanie Blaise'a.
Ślizgon pokręcił głową.
— Nic, nic. Mów dalej.
Chłopak uważnie przyjrzał się
Zabiniemu, jednak postanowił odpuścić temat jego dziwnego
zachowania.
— Wszystko wróciło do porządku
dziennego. Nie ma o czym gadać — zakończył arystokrata,
zachowując dla siebie wyznanie Gryfonki. Miał wrażenie, że to
było coś tylko dla nich, sekret, którym nie powinien się dzielić.
— Może uczcijmy to zawieszenie
broni? Mam coś specjalnego — dodał czarnoskóry, wyjmując z
torby dwie małe butelki.
Draco wziął jedną i zmarszczył
brwi, dokładnie przyglądając się żółto-czerwonej etykiecie.
— „Diabelska błyskawica”?
Pierwszy raz słyszę o takim piwie — mruknął, otwierając
trunek.
Blaise przygryzł wargę, by
powstrzymać wybuch śmiechu. Nic dziwnego, że jego przyjaciel
pierwszy raz pił „Diabelską błyskawicę”. W końcu marka
została stworzona przez niego na drugiej lekcji eliksirów do spółki
z Potterem. Przecież musieli znaleźć sposób, by podać eliksir
arystokracie, a przy okazji odkryli w sobie talent do produkcji
alkoholu. Kto wie, może właśnie odnaleźli swoje powołanie?
— Nic dziwnego, to prototyp —
oznajmił Zabini i razem z przyjacielem upił łyk swojego tworu.
Draco przez chwilę trzymał płyn w
ustach, po czym przełknął i wymienił spojrzenia ze Ślizgonem.
Z uznaniem spojrzał na butelkę, po czym upił kolejnych kilka
łyków.
— Niezłe — ocenił, po czym
spytał: — Masz tego więcej?
Zabini pokręcił głową. Wyrzucili
puste butelki i ruszyli na następne zajęcia.
— Chociaż zapach jest jakiś dziwny.
Przysiągłbym, że czuję wywar z kwiatów księżycowych... —
zastanawiał się głośno Draco, zajmując swoje miejsce.
Równo o czasie, do klasy zamaszystym
krokiem wszedł profesor Snape. Jak zwykle zatrzasnął z hukiem
drzwi i pozasłaniał okna, jednak nowością było odsuwanie ławek
i mebli. Niedługo potem, cała klasa, podzielona na grupę Gryfonów
i Ślizgonów, stanęła pod ścianą, bezbłędnie domyślając się,
co ich dzisiaj czeka.
Potwierdzając ich domysły, Snape
oznajmił, że mają minutę na dobranie się w mieszane pary. Blaise
zerknął na Harry'ego, który po prostu skinął głową i razem
stanęli w kącie sali, tocząc cichą rozmowę. Kilku innych uczniów
wzięło z nich przykład i, choć z wielką niechęcią, zdołali
dobrać sobie parę. Dla reszty Snape nie miał cierpliwości. Na
nieszczęście dla Rona, jemu w udziale przypadł Nott. Hermiona nie
wiedziała, który z nich miał większą niechęć wymalowaną na
twarzy.
Czuła narastającą obawę, widząc,
jak coraz mniej Ślizgonów pozostaje wolnych, w tym i Milicenta
Bulstrode. Przeczuwając, że to właśnie z nią zostanie dobrana,
przecisnęła się przez Gryfonów i podeszła do opierającego się
o ścianę współlokatora.
— Para? — zaproponowała i, nie
czekając na jego odpowiedź, stanęła tuż obok niego, by było
jasne dla wszystkich, że znalazła sobie partnera do pojedynku.
— Jak chcesz, Granger. Z
przyjemnością skopię ci tyłek. Mogę wiedzieć, skąd twój
wybór? — zapytał, zerkając na nią z ciekawością.
— Po prostu nie chciałam trafić na
Milicentę. Ostatnio jak z nią walczyłam, odrzuciła różdżkę i
skoczyła na mnie jak zawodnik sumo. Skończyłam z powyrywanymi
włosami i pogruchotanymi żebrami. Uwierz mi, nie było to
przyjemne.
Hermiona wzdrygnęła się, wracając
pamięcią do tamtych chwil.
Draco zaśmiał się cicho, odrzucając
głowę w tył.
— Możesz być spokojna, Granger. Nie
mam najmniejszego zamiaru cię przygniatać — zapewnił ją,
unosząc brew.
Gryfonka z uśmiechem pokręciła
głową, jednak zamarła, słysząc słowa nauczyciela.
— Bulstrode, walczysz z Granger.
Milicenta powoli odwróciła się i z
przerażającym uśmiechem, obejmującym wszystkie trzy podbródki,
skinęła palcem na dziewczynę.
— Profesorze, ja już mam parę —
wyrecytowała szybko Hermiona, nim Snape wrócił do przydzielania
przeciwników.
Severus skierował swoje zimne oczy na
uczennicę i pytająco uniósł brew, na widok jej partnera. Nie
widząc żadnych protestów ze strony chrześniaka, wrócił do
dobierania przeciwników. Milicenta ostatecznie trafiła do
Neville'a, który zdawał się być przerażony samym jej wyglądem.
Gdy wszyscy uczniowie, szczęśliwie
bądź też nie, zostali dobrani w pary, nauczyciel zmierzył
wszystkich srogim spojrzeniem, po czym pozbawionym emocji głosem
oznajmił:
— Zanim zaczniemy, chciałbym,
żebyście byli świadomi pewnych, dość istotnych, jak mi się
wydaję, spraw. Po pierwsze: nie są to kolejne ćwiczenia, tylko
test, który w dużym stopniu będzie decydował o tym, czy w ogóle
zostaniecie dopuszczeni do zaliczenia owutemów. — Uśmiechnął
się przebiegle, widząc przerażenie na twarzach większości
uczniów.
Tak jak się spodziewał, ręka
Gryfonki wystrzeliła w górę i po chwili usłyszał dobrze mu
znany, irytujący ton dziewczyny:
— Ależ profesorze, zgodnie z
Kodeksem uczniowskim Hogwartu, testy zaliczeniowe MUSZĄ być
zapowiadane z co najmniej dwutygodniowym wyprzedzeniem! Nie może pan
wyprawiać takich rzeczy...
— Ależ oczywiście, że mogę i będę
to robił pomimo twojego niewyparzonego języka i braku szacunku
do jakichkolwiek autorytetów, Granger — odparł niewzruszony. —
Naprawdę znudziło mnie oglądanie waszych żałosnych przedstawień
na moich lekcjach. Oczywiście, zgodnie z Kodeksem, o którym zdążyła
już nam wspomnieć jak zawsze dobrze poinformowana panna Granger,
będziecie mieli szansę na poprawę — oznajmił, jednak widząc
ulgę na twarzy uczniów, dodał: — Ale tylko jedną. Jeśli to was
nie zmobilizuje do pracy nad sobą, nie widzę żadnych powodów, by
dopuścić was do egzaminów końcowych z obrony przed czarną magią,
tym samym pogarszając wyniki całej szkoły. — Odwrócił się
gwałtownie, wprawiając w ruch poły peleryny i podszedł do
podestu, z którego miał doskonały widok na walczące pary. —
Osoba, która wygra pojedynek, może spać spokojnie, ponieważ
zostaje automatycznie dopuszczona do egzaminu końcowego. Bulstrode,
Longbottom, zaczynacie!
Hermiona przesunęła się ze swoim
współlokatorem w głąb sali, by z bezpiecznej odległości
obserwować zmagania pierwszej pary. Ignorując kpiące spojrzenie
arystokraty, trzymała kciuki za powodzenie swojego kolegi. Co prawda
jego udział w zebraniach Gwardii Dumbledore'a znacznie poprawił
jego umiejętności rzucania zaklęć, jednak doskonale zdawała
sobie sprawę z tego, że, będąc obserwowanym przez całą klasę,
może stracić pewność siebie. Inną sprawą było to, że
Milicenta była dość nieobliczalnym przeciwnikiem, o czym
Gryfonka zdążyła przekonać się na własnej skórze.
Jak można się było łatwo
spodziewać, to Ślizgonka wyprowadziła pierwszy atak, jednak
Neville nie miał problemów z zablokowaniem go. Jego zaklęcie
tarczy było tak silne, że odepchnęło Milicentę na stojących
w pobliżu uczniów. Rozwścieczona dziewczyna zaczęła rzucać
coraz to nowymi zaklęciami, nie zważając już na to, w kogo
trafią. Chwilę później po sali latały samowolne promienie, które
zmieniały trajektorię lotu, odbijając się od ścian i sprzętów
zgromadzonych w klasie.
Zbyt pochłonięta obserwowaniem
poczynań przyjaciela Hermiona nie zauważyła, jak jeden z nich
pędzi wprost na nią. W ostatniej chwili Malfoy złapał ją za
ramię i przyciągnął do siebie, ratując zdezorientowaną
dziewczynę przed trafieniem.
— Dzięki — wymamrotała,
obserwując, jak czerwony promień rozbija się o ścianę.
— Drobiazg — odparł arystokrata,
wypuszczając z uścisku jej ramię. — Poza tym, to ja mam cię
znokautować, a nie bezpańskie zaklęcie, rzucone przez trollicę.
Gryfonka parsknęła śmiechem, który
nieco przygasł, gdy uświadomiła sobie, że będzie musiała
pokonać go w pojedynku, by uzyskać pozytywną ocenę z przedmiotu.
Była gotowa założyć się o kamień filozoficzny, że w starciu ze
Ślizgonem nie ma co liczyć na taryfę ulgową.
„Z nim nigdy nie jest łatwo”
— pomyślała, zerkając na współlokatora. Jego postura
wskazywała na opanowanie i pewność siebie, co tylko utwierdzało
ją w przekonaniu, że będzie trudnym przeciwnikiem.
W miarę upływu czasu kolejka osób
czekających na swoją kolej zmniejszyła się. Obserwując pojedynek
poprzedzającej ich pary, prefekci naczelni wyjęli różdżki,
skupiając się na tym, co ma za chwilę nastąpić. Hermiona
odwróciła wzrok, gdy po udanym ataku Ślizgona jej rudowłosy
przyjaciel doznał wyjątkowo paskudnego krwotoku nosa.
Zatrzymała się na uśmiechniętej
twarzy Zabiniego, który dość dzielnie zniósł porażkę z Harrym
i teraz razem z innymi uczniami, którzy swoje pojedynki mieli
już za sobą, siedział pod ścianą. Widząc, jak Gryfonka mu się
przygląda, uniósł zaciśnięte kciuki na znak, że jej kibicuje.
Dziewczyna uśmiechnęła się i zerknęła na arystokratę,
który także dostrzegł gest swojego przyjaciela. Zmrużył oczy,
odgrywając pantomimę wielce zawiedzionego, zupełnie jakby chciał
powiedzieć: „I ty, Brutusie...”.
Głośny huk, spowodowany upadkiem
pokonanego ucznia, uświadomił im, że przyszła ich kolej. Podeszli
na środek sali, zachowując między sobą odpowiedni dystans i
stanęli naprzeciw siebie. Skupiona na Draconie dziewczyna nie
usłyszała, jak Blaise mówi do Harry'ego:
— Pięć sykli na to, że Malfoy
wyląduje na podłodze.
— Wchodzę — odpowiedział Harry.
Blondyn z szelmowskim uśmiechem
ukłonił się szarmancko, zupełnie jakby zapraszał partnerkę do
tańca, jednak Gryfonka nie dała się zwieść jego nienagannym
manierom. Odwzajemniła ukłon, nawet na chwilę nie spuszczając
wzroku z niebieskich tęczówek arystokraty, przygotowana na jego
atak. Tak jak się spodziewała, zanim zdążyła się wyprostować,
w jej stronę pędził już czerwony promień rzuconego przez
Ślizgona zaklęcia. Bez trudu zdążyła rzucić zaklęcie tarczy,
jednak to także nie zdawało się zaskoczyć chłopaka, który był
pewien, że Hermiona zablokuje jego pierwszy atak. Bądź co bądź
przyszło mu walczyć z wymagającym przeciwnikiem i, choć był
pewny swojej wygranej, wiedział, że nie będzie łatwo.
Po tym, jak dziewczyna uniknęła jego
kolejnego ciosu, tym razem odbijając promień w stronę drzwi
wyjściowych, arystokrata uśmiechnął się przebiegle, planując
kolejne posunięcie. Zanim jednak zdążył rzucić kolejne zaklęcie,
musiał uchylić się przed krzesłem, które Gryfonka posłała w
jego stronę. Odwrócił się, obserwując, jak mebel rozbija się o
ścianę.
„Tak chcesz się bawić, Granger?”
— pomyślał, przesuwając się po niewidocznej linii okręgu, po
czym rzucił zaklęcie rozbrajające, dokładnie w tym samym
momencie, co Gryfonka.
Syknął, gdy siła uderzenia
odepchnęła go na kilka cali, jednak nawet na moment nie opuścił
różdżki, starając się pokonać zaklęcie kasztanowłosej. Punkt
ciężkości połączonych zaklęć przesuwał się w kierunku
Gryfonki, by po chwili znów zbliżyć się w stronę arystokraty.
Nagle Ślizgon przerwał połączenie, kierując promień
wydobywający się z jego różdżki w górę, robiąc tym samym w
sklepieniu sali dość sporych rozmiarów wyrwę. Przetransmutował
spadające odłamki kamienia w pióra, jednak kosztowało go to
utratę kilku ważnych sekund, w czasie których dziewczyna zdążyła
rzucić zaklęcie.
Myślała, że chybiła o cal, dopóki
na twarzy chłopaka nie pojawiło się maleńkie rozcięcie, które
po chwili pokryło się szkarłatem. Zaskoczony arystokrata spojrzał
na równie oniemiałą Gryfonkę i przejechał dłonią po rozciętym
policzku. Spojrzał na ślad krwi na swoich palcach, by po chwili
przenieść mordercze spojrzenie na swoją współlokatorkę.
— No to pierwsza krew dla naszej
małej Gryfoneczki — oznajmił wesoło Blaise, niezmartwiony stanem
zdrowia przyjaciela.
Chwilę później razem z Harrym i
paroma innymi uczniami musieli uskoczyć przed zaklęciem Malfoya.
Gdy upewnili się, że Ślizgon z powrotem skupił całą swoją
uwagę na swojej przeciwniczce, powrócili na swoje miejsca
i obserwowali pojedynek dwójki prefektów naczelnych, który z
upływem czasu stał się bardziej zacięty i dynamiczny.
Zaklęcia padały tak często, że sala
mieniła się barwami różnokolorowych promieni. Prefekci, chcąc
zyskać na czasie, porzucili blokowanie zaklęć, uchylając się
przed atakami przeciwnika, na przemian zmniejszając i zwiększając
dystans między sobą, co dla postronnego obserwatora wyglądało,
jakby wirowali w tańcu.
Arystokrata warknął, zirytowany, gdy
Gryfonka odparła jego kolejny atak. Był już zmęczony i wiedział,
że z każdą minutą jego szanse na zwycięstwo maleją. Nie
wiedział, ile czasu już ze sobą walczyli, ale jednego był pewien:
trwało to stanowczo zbyt długo. Rzucił zaklęcie, spowijające
jego sylwetkę obłokiem dymu, dezorientując tym samym dziewczynę.
Skupił całą swoją wolę na jednym ataku i wymierzył cios.
Gryfonka zbyt późno dostrzegła,
mknące w jej kierunku, zaklęcie. Jej wątła tarcza nie wytrzymała
naporu uderzenia, pozwalając tym samym, by srebrny promień uderzył
w klatkę piersiową kasztanowłosej.
Blondyn z satysfakcją obserwował, jak
siła uderzenia odrzuca jego współlokatorkę na stojące w kącie
biurko, które po przesunięciu rozpadło się z głośnym trzaskiem.
Uśmiechnął się z wyższością i odwrócił w stronę
Zabiniego, ocierając z twarzy strużkę potu.
Czarnoskóry Ślizgon uśmiechnął się
przebiegle, widząc zdeterminowaną twarz Gryfonki, która, pomimo
dość bolesnego upadku, podniosła się na łokciach, celując
różdżką w Dracona. Parsknął śmiechem na widok miny swojego
przyjaciela, gdy wyczarowana przez dziewczynę lina oplotła go wokół
kostki i pociągnęła w stronę właścicielki.
— Ała — syknął chłopak, lądując
pośród pozostałości biurka.
Ciężko sapiąc, leżeli obok siebie,
starając się uspokoić pracę serca.
— Fajnie było. Musimy to kiedyś
powtórzyć — wydusił w końcu, podpierając się na łokciach.
— Pewnie — przytaknęła
dziewczyna, podnosząc się do siadu. — Powiedz tylko gdzie
i kiedy. Z przyjemnością oddam ci za te wszystkie
siniaki.
Draco prychnął, otrzepując jasne
kosmyki z kurzu oraz drzazg i powoli, jakby niepewny możliwości
swojego ciała po tej bitwie, wstał.
— Najpierw ja oddam ci za policzek.
Nawiasem mówiąc, nie sądziłem, że użyjesz zakazanego rodzaju
zaklęć. Snape wyraźnie mówił...
— Przepraszam. Zapomniałam się.
Poza tym byłam pewna, że je odbijesz — oświadczyła Gryfonka ze
skruszoną miną, jednak, czując na sobie spojrzenie profesora,
natychmiast odwróciła się w jego stronę, czekając na, i tak z
góry wiadomo jaki, werdykt.
Była pewna, że nauczyciel wskaże
jako zwycięzcę Malfoya, jednak Snape omiótł salę i dwójkę
swoich uczniów surowym wzrokiem, po czym oddelegował ich do
skrzydła szpitalnego.
Bez żadnego słowa sprzeciwu, zabrali
swoje torby i opuścili salę.
— Mam nadzieję, że nie tylko on
będzie nas oceniał na testach kwalifikacyjnych. Wystarczająco dużo
mam stresu i nauki bez dodatkowych atrakcji — westchnęła
dziewczyna, gdy byli już na tyle daleko, że miała pewność, że
profesor jej nie usłyszy.
Ślizgon uniósł brew, zerkając na
Gryfonkę.
— Przecież cię przepuścił.
Hermiona zatrzymała się i zrobiła
tak komiczną minę, że arystokrata nie mógł powstrzymać śmiechu.
— Skąd wiesz...? Byłam pewna, że
to ciebie wybierze!
— Granger, oboje będziemy
dopuszczeni do owutemów. Gdyby tak nie było, na pewno wspomniałby
coś o twoich marnych zdolnościach, nim wyszliśmy z klasy. A tak,
nie dość, że w żaden sposób cię nie pogrążył, to
jeszcze wysłał cię do skrzydła szpitalnego, wykazując coś na
kształt troski o twój stan zdrowia.
Dziewczyna zamrugała, powoli
przyswajając te informacje. Stopniowo, na jej usta zaczął wpływać
uśmiech pełen dumy i zadowolenia. Skoro mówił to Malfoy, sam
chrześniak Severusa Snape'a, to musiała to być prawda.
Prawdopodobnie pierwszy raz zdolności Hermiony zostały docenione
przez stronniczego nauczyciela.
Zatopiona w tych przyjemnych myślach,
nie zauważyła, że ze współlokatorem dzieje się coś złego.
Dopiero gdy chłopak oparł się o ścianę i głośno jęknął,
przyciskając dłoń do skroni, dotarło do niej, że coś jest nie
tak. Natychmiast do niego podbiegła, kładąc mu dłoń na ramieniu,
by w razie czego zapobiec jego upadkowi.
— Malfoy? Co się dzieje? — spytała
zaniepokojona, drugą dłonią unosząc jego twarz, by móc spojrzeć
mu w oczy. Przez chwilę wydawało jej się, że widzi w jego oczach
srebrzystą poświatę, jednak doszła do wniosku, że musiało to
być odbijające się światło.
— Cholernie boli mnie głowa.
Granger, co to było za zaklęcie? — warknął, odpychając się od
ściany, by jak najszybciej znaleźć się w skrzydle szpitalnym.
— Zwykłe zaklęcie kłujące.
Przysięgam, to nie było nic groźnego — dodała, pomagając mu
schodzić ze schodów.
Dziewczyna zaczęła martwić się, czy
rzeczywiście to jedno z jej zaklęć mogło być odpowiedzialne za
jego obecny stan, jednak gdy tylko skręcili w korytarz, prowadzący
do skrzydła szpitalnego, Draco nagle wyprostował się, jakby
wszystkie dotychczasowe dolegliwości minęły tak szybko, jak się
pojawiły.
— Dziwne — stwierdził i, jak gdyby
nigdy nic, wszedł do skrzydła szpitalnego.
W sali było bardziej tłoczno niż
zazwyczaj, pozostało tylko jedno wolne łóżko. Gryfonka przyjrzała
się pacjentom: większość z nich miała drobne rany, jednak
zdarzały się też przypadki poparzeń czy nawet złamanych kończyn.
— Zdaje się, że wujaszek zarządził
też testy na lekcjach u młodszych roczników...
— No nie! Kolejni! — przywitał ją
rozsierdzony głos młodej pielęgniarki.
Kobieta rozdzieliła swoim podopiecznym
dawki eliksirów i podeszła do prefektów naczelnych.
— Co za brak odpowiedzialności i
jakiejkolwiek wyobraźni. Ruch większy niż w czasie sezonu
grypy! Przepraszam — powiedziała niedbale, gdy badany przez nią
arystokrata syknął, na skutek odnowienia się rany na policzku. —
Testy będzie urządzał, pożal się Merlinie, profesorzyna!
Po wstępnych oględzinach stanu
zdrowia Dracona, panna McCullen oddelegowała go na jedyne wolne
łóżko w pomieszczeniu i zajęła się Gryfonką. Dziewczyna
syknęła, gdy pielęgniarka chwyciła ją za rękę.
— Oho, zwichnięty nadgarstek.
Hermiono, poczekaj, proszę, chwilę razem ze swoim kolegą, zaraz
się wami zajmę. Muszę tylko uciąć sobie małą pogawędkę z
Severusem.
Dziewczyna skinęła głową i podeszła
do zajmowanego przez Ślizgona łóżka. Chłopak zdążył już się
na nim położyć, rezerwując całą jego powierzchnię dla siebie.
Ignorując głośne oburzenie arystokraty, odsunęła jego nogi i
szybko usiadła, nim zdołał na powrót je tam ułożyć.
— Granger, do cholery, znajdź sobie
inne łóżko — burknął Draco, choć jednocześnie podnosił się
do siadu, by zrobić jej miejsce.
— Czemu jej nie powiedziałeś o tym,
co działo się przed chwilą? — spytała Hermiona, badawczo się
w niego wpatrując. Za nic miała sobie jego rozzłoszczone
spojrzenia i gniewne mamrotanie pod nosem.
— Bo to nic takiego.
Podejrzewał, co za tym stoi, jednak
nie chciał dostać szlabanu za picie alkoholu nieznanego pochodzenia
podczas przerwy. W dodatku w biały dzień, na szkolnym korytarzu.
Gryfonka uniosła brew, jasno dając mu
do zrozumienia, że nie wierzy w słabe wyjaśnienie współlokatora.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. W końcu westchnęła, wiedząc,
że tę bitwę przegrała.
— Skoro ty o tym nie powiesz, to ja
to zrobię — oświadczyła i natychmiast poderwała się z łóżka,
by usunąć się z zasięgu ramion Ślizgona.
— Granger, to nie twoja sprawa.
Odpuść.
— Mam pozwolić, żebyś tak co
chwilę słabł i zataczał się po korytarzach? — spytała
z niedowierzaniem i, nie zwracając uwagi na jego dobitne „tak”,
kontynuowała: — Wiesz, co się może stać? Możesz spaść ze
schodów i skręcić sobie kark! Albo uszkodzić kręgosłup!
Draco zacisnął szczękę i gwałtownie
wstał z łóżka.
— Wzruszająca jest ta twoja troska,
Granger — prychnął, kierując się do wyjścia.
— A ty gdzie?! Jeszcze z tobą nie
skończyłam! — krzyknęła Hermiona, zwracając na siebie
spojrzenia innych uczniów.
— Ale ja skończyłem z tobą. Czuję
się świetnie i nie potrzebuję niańki, Granger.
Dziewczyna usiadła na łóżku, ze
złością patrząc na drzwi, za którymi zniknął współlokator.
— Uparty osioł.
Po wypiciu eliksiru i otrzymaniu maści
na drobne stłuczenia, Hermiona opuściła skrzydło. Szybkim krokiem
przemierzała szkolne korytarze, przeczuwając, że znajdzie
współlokatora w dormitorium. Podała hasło („kwiat
paproci”) i, nie czekając, aż obraz przesunie się do końca,
przecisnęła się przez wąskie przejście. Tak jak przypuszczała,
znalazła Ślizgona w salonie, przeglądającego magazyn dla fanów
Quidditcha. Nie zwracając uwagi na plączącego się pod jej nogami
Salazara z piłką w pysku, podeszła do arystokraty i wyrwała mu
gazetę.
Draco tylko westchnął za znużeniem i
spojrzał na Gryfonkę, jakby chciał powiedzieć: „No i po co ci
to było?”. Założył ręce na piersi i spojrzał na nią,
niewzruszony jej zachowaniem.
— Powiedziałam pani Pomfrey, że źle
się poczułeś. Masz pójść do skrzydła — oznajmiła Hermiona
ze stanowczą miną.
— Granger, powiedziałem, że...
Arystokrata urwał i zmarszczył brwi,
nagle słysząc obcy głos w głowie. Męski, zachrypnięty, ale
jednocześnie z nutą czegoś dziecinnego i ogromną garścią
radości i podekscytowania. I czymś przypominającym...
sapanie?
„Och, pocałuj ją w końcu i
będzie po sprawie!”
Zaskoczony, spojrzał na dziewczynę,
jednak pochłonięta swoim przemówieniem, nie zauważyła tego, jak
dziwnie jej się przygląda. Zamrugał i rozejrzał się po pokoju,
jednak nie licząc ich i czworonogów, byli tu zupełnie sami. Jego
zaniepokojenie wzrosło, gdy usłyszał drugi głos. Również męski,
jednak akcent i sposób przeciągania wyrazów przywodził na myśl
prawdziwego angielskiego szlachcica. Brzmiało w nim leniwe
zadowolenie i wyższość.
„Pewnie, głupi kundlu, i co
jeszcze... Myślisz, że to się dzieje tak od razu?”
„Tak!”
„Prostak.”
— ... nie wspominając o tym, jaki
jesteś lekkomyślny i naiwny. Naprawdę myślisz, że już ci
przeszło i podobne dolegliwości już się nie powtórzą? —
Gryfonka nie przestawała wygłaszać swojej reprymendy.
Może w normalnych warunkach... a
przynajmniej w takich, w których nie słyszałby głosów obecnych
w salonie zwierząt, zacząłby się zastanawiać, kiedy dorobił
się kolejnej niańki pokroju Notta.
„Latają za sobą już ładnych
kilka miesięcy... Po co uganiać się za piłką, skoro nie chce się
jej złapać?” — filozofował Salazar.
Arystokrata przeniósł wzrok z
dziewczyny na swojego pupila, starając utwierdzić się
w przekonaniu, że to tylko wymysł jego chorej wyobraźni.
„O! Już wiem! Piłka!”—
wykrzyknął radośnie głos w głowie Ślizgona.
Salazar poderwał się z miejsca i
pobiegł do sypialni swojego pana, by po chwili wrócić z czerwoną
piłeczką w pysku. Podszedł do siedzącego na kanapie arystokraty i
upuścił zabawkę przed jego nogami. Merdając ogonem, wpatrywał
się wyczekująco w swego pana.
— Nie podoba mi się wyraz twojej
twarzy, Malfoy. Mógłbyś chociaż udawać, że mnie słuchasz —
powiedziała Gryfonka, przysiadając na stoliku przed arystokratą. —
Pamiętasz, co było ostatnim razem? Gdybyście nie odkryli... nie,
gdybym to JA nie uświadomiła was, że wasze omdlenia to sprawka
Czary, już teraz bylibyście martwi! O Merlinie, wy chyba nie
rozpoczęliście kolejnego...
„Salazar gotowy” —
wykrzyknął doberman, ochoczo merdając ogonem. — „Rzuć
piłkę!”
„Otaczają mnie idioci” —
Ślizgon spojrzał na rudego kota, wylegującego się na jednym
z foteli przy kominku. — „Panicz Malfoy jest bardzo
dobry, mądry i szlachetny, ale niepotrzebnie sprowadzał do domu
tego kundla”.
— Nic nie powiesz? — spytała
Hermiona.
Arystokrata wyprostował się i zaczął
rozmasowywać sobie skronie, czując natłok myśli.
— Nie wierzę, naprawdę to
zrobiliście! Nic was nie nauczyło to, że omal nie zginęliście?!
— wykrzyknęła dziewczyna, błędnie odczytując jego gest.
„Rzuć piłeczkę. Wiesz, jak to
zrobić!” — Salazar dopingował Malfoya, coraz bardziej się
niecierpliwiąc. — „Nie każ Salazarowi dłużej czekać...
Salazar chce ją złapać i przynieść panu”.
„Co za dziecinne zachowanie,
niegodne dorosłego psa z rodowodem.”
Krzywołap krótko podsumował
zachowanie drugiego zwierzęcia, po czym podniósł się, naprężył
grzbiet i z powrotem ułożył się na fotelu.
„Rzuć piłkę!” — tym
razem oprócz radosnego i zarazem zniecierpliwionego głosu Draco
usłyszał także szczekanie dobermana.
— Jeśli w tej chwili mi wszystkiego
nie powiesz, pójdę do McGonagall.
„RZUĆ PIŁKĘ!”
— CISZA!
Gryfonka drygnęła, przestraszona
nagłym wybuchem współlokatora.
„Widzicie? Zdenerwowaliście go.
Kto mnie teraz będzie dokarmiał?”
Krzywołap leniwie wstał z fotela i
przechodząc obok arystokraty, otarł się o jego nogi.
— Malfoy? — spytała zaniepokojona
dziewczyna, gdy arystokrata szybkim krokiem przeszedł przez salon i
wpadł do łazienki. — Wszystko w porządku? — dopytywała,
przyglądając się, jak ochlapuje twarz zimną wodą. — Wiesz, ja
z tym pójściem do McGonagall nie mówiłam poważnie, po prostu
chciałam cię skłonić do mówienia...
Blondyn odepchnął się od umywalki i
podszedł do stojącej w przejściu współlokatorki. Oparł dłonie
na futrynie po obu stronach dziewczyny i nachylił się nad nią,
pytając:
— A ja? Co mam zrobić, żeby cię
skłonić do tego, byś w końcu zamilkła?
„POCAŁUJ JĄ” — usłyszał
ponaglający głos Salazara, który przypatrywał się im
z przedpokoju.
— Dość tego — warknął,
przesuwając Gryfonkę, by zrobić sobie przejście. — Ty, tam! —
krzyknął na swojego pupila, pokazując, że ma wejść do jego
sypialni.
„Najpierw ją POCAŁUJ” —
zaszantażował doberman. — „Ogon!” — wykrzyknął
nagle i zaczął uganiać się za ową częścią swojego ciała.
Ślizgon przez moment zastanawiał się,
czy nie przenieść psa zaklęciem, gdy kątem oka zobaczył,
porzuconą w salonie, czerwoną piłkę. Uśmiechnął się wrednie i
podniósł ją z podłogi, po czym podszedł do swojego pupila.
— Patrz, Salazar, mam piłkę —
oznajmił, zwracając na siebie uwagę dobermana.
„Piłka, piłka!” —
wykrzyknął uradowany pies, podbiegając do niego. — „Rzuć
ją, a Salazar ją ci przyniesie! Salazar chce się bawić!
Piłka, piłka!”
— Chcesz się bawić, tak?
„Tak! TAK!” — odpowiedział
pies, podskakując, by okazać swoje zniecierpliwienie. — „Salazar,
bawić, PIŁKA!!!” — wykrzyczał, gdy Ślizgon rzucił
zabawkę do swojej sypialni, po czym z satysfakcją zamknął drzwi.
— No, jednego mniej. Teraz ty —
rozkazał, zwracając się do Krzywołapa i wskazując mu sypialnię
Gryfonki.
Rudy kot podszedł powolnym krokiem do
Malfoya i ponownie się o niego otarł.
„Pogłaszcz” — rozkazał.
— TAM!
„Najpierw głaskanie.”
Zmrużył gniewnie oczy i wziął
uradowanego kota na ręce. Odwrócił się i wrzucił go do
sypialni Gryfonki, nie zważając na jego syki i prychnięcia.
Zamknął drzwi, jednak gdy już miał nadzieję na odrobinę
spokoju, usłyszał rozdrażniony głos współlokatorki.
— Malfoy! Nigdy więcej nie waż się
rzucać moim kotem!
Nie chcąc wywoływać kolejnej kłótni,
arystokrata zignorował dziewczynę i wrócił do salonu. Zanim
jednak zdążył ponownie usiąść na kanapie i na spokojnie
zastanowić się nad swoją dolegliwością, ponownie usłyszał głos
Gryfonki:
— Możesz mi powiedzieć, co się z
tobą dzieje? Zachowujesz się jak wariat!
— Jeszcze jedno słowo, Granger, a
ciebie też zamknę!
— Ciekawe gdzie, skończyły ci się
wolne pokoje. Poza tym... — urwała, gdy zatkał jej usta dłonią.
— Cisza, Granger. Potrzebuję chwili
ciszy — wyszeptał, patrząc w rozgniewane oczy dziewczyny.
Dobrze znał to spojrzenie, świadczące
o tym, że nie miała zamiaru odpuścić. Nie chcąc utracić chwili
spokoju, nadal zatykając jej usta, podszedł z nią do kanapy.
Usiadł, ciągnąc za sobą współlokatorkę.
— Mmmmhhhmmm...
— Cicho — rozkazał arystokrata.
— MMMMHHHMMM!!!
Pomimo tego, że Ślizgon obejmował
ramieniem dziewczynę, jednocześnie zatykając jej usta, ta nie
porzuciła prób wyswobodzenia się z jego uścisku. Zaczęła
wierzgać nogami, kopiąc go w piszczel, licząc na to, że ją w
końcu wypuści.
— Sama tego chciałaś — oznajmił,
przerzucając jej nogi przez swoje kolana. Wolną ręką chwycił jej
nadgarstki, całkowicie ją unieruchamiając. — Nie doszłoby do
tego, gdybyś mnie nie zmusiła — powiedział, chcąc uspokoić
Gryfonkę, której oczy ciskały w niego błyskawice.
Westchnął ciężko, przeczuwając, że
okupi tę chwilę spokoju kolejną kłótnią z dziewczyną, gdy
wejście do dormitorium otworzyło się i stanął w nich jego
przyjaciel.
— O, w takim razie ja nie
przeszkadzam — powiedział, widząc Gryfonkę w objęciach Dracona,
po czym zaczął wycofywać się z salonu.
— Zabini!
— MALFOY! — wrzasnęła Hermiona,
gdy chłopak w końcu wypuścił ją z objęć. Walcząc
z rumieńcami, poprawiła spódniczkę, która podniosła się
o kilka centymetrów za wysoko.
— I... — zaczął czarnoskóry
Ślizgon, chcąc przedstawić swojego towarzysza, który do tej pory
stał w przejściu.
— Potter — warknął arystokrata,
gdy do salonu wszedł znienawidzony przez niego Gryfon.
— Harry? Co tu robisz?
Chłopak zerknął niepewnie na swojego
towarzysza, po czym oznajmił:
— Musimy porozmawiać z Malfoyem.
— Też mi się tak wydaje — odparł
blondyn, mierząc obu wściekłym spojrzeniem. — Za mną —
rozkazał i ruszył do swojego pokoju.
„Dlaczego Draco zamknął Salazara
w pokoju? Za karę? Przecież Salazar jest dobrym psem, chce się
bawić ze swoim panem, a pan zatrzaskuje mu drzwi pod nosem. Salazar
jest smutny, chciał przynieść panu piłkę, ale drzwi były
zamknięte.”
— Sio! — krzyknął Ślizgon do
leżącego na jego łóżku psa. Na widok podnoszącego się ze
smutkiem pupila, dodał: — Czekaj, masz to — po czym dał mu
jeden z przysmaków dobermana. — A teraz idź, zajmij się sobą
przez chwilę, muszę opieprzyć dwójkę kretynów — dodał,
drapiąc Salazara za uszami.
Gdy zamknął za nim drzwi, odwrócił
się do swoich „gości”.
Obaj unikali jego wzroku, z uwagą
przyglądając się meblom. Arystokrata oparł się o ścianę,
oczekując jakichkolwiek wyjaśnień. Bo co do tego, że słyszenie
przez niego głosów zwierząt było ich sprawką, nie miał już
wątpliwości.
— Czekam — oznajmił ponaglająco.
— Widzisz, przyjacielu, obawiam się,
że zaszła pewna pomyłka...
— Tak, w chwili kiedy twoja matka
postanowiła cię urodzić, ale to już wszyscy wiemy.
— On zawsze jest taki miły? —
wtrącił Potter, czym sprawił, że na twarz Zabiniego wypłynął
szeroki uśmiech.
— Pamiętasz może to piwo, które
wypiliśmy na korytarzu? — widząc, jak wyraz twarzy jego
przyjaciela wyostrza się, Blaise postanowił szybko i zwięźle
wyłożyć problem. — Otóż to nie było piwo... znaczy się,
było, ale z dodatkiem...
— Czego? — spytał ostro
arystokrata.
— Właściwie nie wiemy tego
dokładnie — odpowiedział Harry, starając się ukryć kpiące
rozbawienie za przepraszającą miną.
— Znaczy się, wiemy, czym to było w
naszym zamyśle, ale w wyniku drobnego błędu, za który w żadnym
stopniu nie można nas winić, pomyliliśmy jeden składnik...
— Składnik czego?!
— Bo widzisz, bracie... cokolwiek
teraz usłyszysz, pamiętaj, że jestem dla ciebie prawie jak brat,
a rodzinie wiele się wybacza. Kiedy wyjawiłeś mi swój
problem z Granger...
— Ja z nią nie mam żadnego
problemu...
— Tak, to już wiemy, widzieliśmy —
odpowiedział z uśmiechem Zabini, po czym zwrócił się do
wspólnika: — Przy okazji, Potter, pamiętaj, że wygrałem zakład.
— Możemy wrócić do tematu, jakim
jest wasz niedorozwój umysłowy?
— Tak, już śpieszę z
wyjaśnieniami. Otóż, chcąc pomóc tobie i Granger, postanowiłem
uwarzyć wywar, który pozwoliłby wam na wgląd w wasze myśli,
żebyście raz na dobre zakończyli te podchody — Ślizgon
kontynuował, pomimo tego, że arystokrata zaczął do nich
podchodzić powolnym krokiem. — Jednak podczas przygotowania wywaru
zaszła, jak już wspomniałem, zupełnie nie z naszej winy, pewna
pomyłka i zamiast wyciągu z kwiatu niezapominajki dodaliśmy... co
my tam dodaliśmy? — spytał, zwracając się do Harry'ego.
— Wyciąg z kwiatów księżycowych...
tak sądzę.
Draco uniósł wysoko brwi,
zastanawiając się, jak można pomylić ze sobą tak odmienne
składniki, jednak nie to było dla niego teraz najważniejsze.
— Myślimy...
— Och, czasami wam się zdarza?
— ... że eliksir mógł nie
zadziałać w ogóle albo zmieniając jeden składnik, zmieniliśmy
także jego zastosowanie. I tu nasuwa się pytanie: czy zauważyłeś
może jakieś skutki uboczne? — zapytał Blaise zdawkowym tonem.
— Oprócz tego, że potrafię
rozmawiać ze zwierzętami?! Skąd! Żadnych skutków ubocznych
waszego debilizmu! — wykrzyknął Draco.
Hermiona skrzywiła się, słysząc
wrzaski współlokatora, dochodzące z pokoju obok. Zastanawiała
się, czy nie dołączyć do nich, by choć trochę ułagodzić gniew
Malfoya i obronić winowajców, gdy poczuła na swojej dłoni coś
mokrego. Drgnęła, jednak gdy odwróciła się i zobaczyła
Salazara, pogłaskała dobermana po głowie. Pies wpatrywał się w
nią smutnymi oczkami, aż w końcu padł na grzbiet, wystawiając
brzuch do pieszczot. Gryfonka zaśmiała się i nachyliła nad
nim.
— Potrafisz wykorzystać każdą
sytuację, co? — spytała, jednocześnie głaszcząc go po brzuchu,
czym wywołała szeroki uśmiech na psim pyszczku.
Nim zdołała opuścić Salazara i udać
się do pokoju współlokatora, ten wszedł do salonu energicznym
krokiem, prowadząc za sobą Blaise'a. Czarnoskóry mrugnął do
niej, zdradzając, że w ogóle nie przejmuje się zamieszaniem,
jakiego dokonał... cokolwiek to było.
Gdy zostali sami Harry usiadł obok
przyjaciółki i natychmiast został zaatakowany przez spragnioną
wiedzy Gryfonkę i, już nie tak małego, szczeniaka.
— Co mu zrobiliście? — spytała
Hermiona tonem, który wyraźnie wskazywał na to, że dziewczyna
łatwo nie odpuści. Zresztą, po tylu latach znajomości, Potter
dobrze wiedział, że mało kiedy puszczała podejrzane sprawy w
niepamięć.
Przeczesał włosy, tworząc na głowie
jeszcze większy nieład niż zazwyczaj, zastanawiając się, jak
wybrnąć z tej sytuacji. Nie przypuszczał, że sprawy przybiorą
taki obrót.
— Blaise postanowił spłatać mu
figla. To wszystko.
— Spłatać mu figla? — powtórzyła
wolno dziewczyna, badawczo przypatrując się przyjacielowi. —
Harry, ty bredzisz. Nigdy wcześniej nie wygadywałeś takich głupot.
Chłopak westchnął ciężko,
decydując się na pół prawdę. Gdyby tylko dowiedziała się o ich
zakładzie...
— Podaliśmy mu eliksir własnej
roboty. Nie wszystko poszło zgodnie z planem i stał się Draconem
Dolittle.
Hermiona przez dłuższą chwilę
siedziała nieruchomo, wpatrując się w niego. Gryfon odchrząknął,
by zapełnić czymś ciszę, jaka zapadła w dormitorium prefektów.
Nie wiedział, co kryje się za kamienną maską przyjaciółki, tak
rzadko u niej spotykaną. Nie mógł być bardziej zaskoczony, gdy ta
w końcu wybuchnęła śmiechem.
— Podaliście mu... Merlinie, w życiu
bym na to nie wpadła! — wykrztusiła Hermiona. — Myślałam, że
to coś poważniejszego... Ale co wam strzeliło do głów, żeby
podawać mu eliksir...? — Gryfonka urwała, gdy z wiszącego w
salonie zegara wydobyło się pierwsze jego uderzenie. —
Przepraszam cię, ale muszę się przebrać. Radzę ci zrobić to
samo. Dziś zajmujemy się tą najgorszą częścią magazynu —
oznajmiła, kierując się do sypialni, jednak zatrzymało ją
wołanie przyjaciela.
Zerknęła na niego przez ramię,
czekając, aż chłopak wyjawi jej swoją prośbę.
— Czy mogłabyś zajść do Ginny?
Gryfonka zmarszczyła brwi, jednak
skinęła głową.
— Co się stało?
— Natknąłem się na nią w
korytarzu. Płakała. Poszedłem za nią, ale nie chciała ze mną
rozmawiać — wyjaśnił Harry i po chwili dodał: — Myślę, że
może chodzić o Lee. Tobie na pewno coś powie.
Dobry humor natychmiast opuścił
dziewczynę. Wielokrotnie pytała Ginny, czy potrzebuje pomocy,
jednak Weasleyówna za każdym razem odmawiała i z uśmiechem
zbywała ją, zmieniając temat. Była uparta i zdecydowana, by
samej ze wszystkim sobie radzić. W gruncie rzeczy Hermiona nie miała
o to do niej pretensji, przecież zachowywała się bardzo podobnie
wobec swoich przyjaciół, gdy dowiedziała się o śmierci rodziców.
Tylko jej współlokator nie dał się na to nabrać, nie pozwalając
jej zamknąć się w pokoju i zapomnieć o życiu.
— Zaraz do niej pójdę —
odpowiedziała. — Mógłbyś w tym czasie pójść do McGonagall i
zabrać uczniów, którzy będą nam pomagać w ramach swoich
szlabanów?
— Jasne.
— Możemy się z Ginny trochę
spóźnić, więc razem z Ronem zacznijcie przydzielać każdemu jego
sektor.
— Razem z Ginny? — spytał
zaskoczony. — Myślałem, że dasz jej dzisiaj wolne...
— Nie, Harry. Siedzenie samej w
pokoju jest ostatnią rzeczą, której teraz potrzebuje.
***
— Banda debili — mruknął pod
nosem Draco, kierując się do dalszych regałów, skąd przed chwilą
wydobyły się ogromne tumany kurzu i przeszywający pisk.
Podwinął wysoko rękawy szarej,
rozciągniętej bluzki i wyciągnął różdżkę, przygotowując się
na to, co lada chwila miał ujrzeć.
Pierwsze, co zobaczył to przewrócone
szafki, papiery i różne drobiazgi, rozrzucone po podłodze.
Puchonka z szóstego roku podpierała się o regał, jedną dłonią
zasłaniając usta. Raz po raz pochlipywała, nie mogąc oderwać
oczu od czegoś, leżącego na podłodze. Dookoła zdążył
uformować się tłum gapiów, który szepcząc, wskazywał owe
niespodziewane znalezisko.
Przedzierając się przez uczniów,
Ślizgon w końcu zdołał przedostać się na sam środek, czego
natychmiast pożałował. Jego nozdrza zaatakował ostry zapach
rozpadu i staroci, powodując mdłości. Na podłodze leżał
martwy skrzat domowy, ubrany w podniszczony przez ząb czasu
fartuszek.
Draco uniósł różdżkę, okrywając
ciało leżącym w pobliżu płótnem i wyczarował niewielką
barierę, by zatrzymać w niej fetor truchła.
— Wracajcie do swoich przydziałów.
Nikt nie ośmielił się zignorować
polecenia. Uczniowie, szepcząc z przejęciem, odchodzili od
szokującego znaleziska.
— Idź do skrzydła. Na dzisiaj masz
wolne — Malfoy zwrócił się do zapłakanej Puchonki, niezwykłym
jak na niego, łagodnym tonem.
Dziewczyna skinęła w podzięce głową
i wybiegła z magazynu.
Ślizgon wpatrywał się w zawiniątko,
niepewny, co ma teraz zrobić. Zostawić tego na pewno nie mógł,
sam zakopywać nie zamierzał, a najprostsze wyjście, spalenie
zwłok, wydawało mu się teraz nieludzkie. Po raz kolejny w myślach
przeklął współlokatorkę. Dawniej nie miałby z tym
problemu, dzisiaj musiał zastanawiać się nad rozwiązaniem.
W końcu po raz kolejny użył różdżki,
by wysłać patronusa do dyrektorki. Teraz wystarczyło tylko czekać,
aż ktoś z kadry zjawi się tu, by rozwiązać problem, jednak jemu
nie uśmiechało się stanie i pilnowanie ciała skrzata.
Postanawiając upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, ruszył na
poszukiwanie nowego nabytku ich sprzątającej grupy. Znalazł go,
wyjmującego rupiecie z najniższej szafki komody. Uśmiechnął się
kpiąco, w żaden sposób nie zdradzając swojej obecności. Zmierzył
chłopaka pogardliwym spojrzeniem, zastanawiając się, jakim cudem
Granger chciała wybrać się z nim na randkę... nawet jeśli tylko
ubzdurała sobie, że była to randka. W jego mniemaniu był wątły,
niewyrośnięty i wyglądał, jakby nigdy w życiu nie słyszał
o zaklęciu do pozbywania się zarostu... albo jakby nie potrafił go
porządnie użyć. Jednym ruchem różdżki sprawił, że szuflada
zamknęła się tuż przed jego nosem.
Krukon natychmiast się wyprostował i
zerknął przez ramię, jednak widząc prefekta naczelnego, uspokoił
się i powoli wstał z klęczek.
— Erick, tak? — spytał Draco na
pozór uprzejmym tonem, jednak tylko głupiec nie zauważyłby
wrogości w stalowym spojrzeniu.
— Zgadza się. O co chodzi? —
spytał chłopak, wycierając dłonie o spodnie.
Miał to szczęście, że do tej pory
nie poznał osobiście Dracona Malfoya, jednak wiele o nim słyszał
i wolał zachować ostrożność.
— Słyszałeś, co przed chwilą
znaleziono?
Erick powoli skinął głową.
— Świetnie. Zostaw to, mam dla
ciebie nowe zadanie — oznajmił Ślizgon, nie mogąc zwalczyć
wrednego uśmieszku. — Popilnujesz ciała, dopóki ktoś się po
nie nie zgłosi.
Krukon wytrzeszczył oczy.
— Że co? Nie. Na pewno nie. Niech
ktoś inny popilnuje tego małego ścierwa — wykrztusił z wyraźnym
obrzydzeniem.
Draco założył ręce na piersi,
czując, że na powrót jest w swoim żywiole.
— Powiedziałem, że to ty masz to
zrobić.
Brunet prychnął wyzywająco.
— Niby czemu?
Arystokrata zaśmiał się, jakby tylko
czekał na to pytanie. Powoli podszedł do Krukona i nachylił
się nad nim.
— Bo jestem prefektem, bo cię nie
lubię i ci przyłożę, jeśli tego nie zrobisz — powiedział
cicho ze złowróżbnym uśmiechem.
Erick nie miał więcej pytań.
Pośpiesznie wyminął Ślizgona, by wypełnić polecenie.
Z poczuciem dobrze wykonanej roboty, Draco zabrał się do
regału pozostawionego przez Krukona, jednak nie było mu dane długo
pracować.
— Może mi ktoś wreszcie powiedzieć,
co się tu stało? Ty! — krzyknęła Hermiona, zauważając
współlokatora. Podeszła do niego, natychmiast zasypując go
potokiem słów. — Możesz mi powiedzieć, o co chodzi? Podobno coś
znaleźliście, ale nikt nie chce mi powiedzieć co.
— Bo lepiej będzie, jeśli nic nie
będziesz wiedziała. Zaufaj mi, Granger — odpowiedział Draco,
siadając na podłodze. — A właściwie, to gdzieś ty była?
Spóźniłaś się. Sporo — dodał, by podkreślić swoje
niezadowolenie z tego, że pomysłodawca całego zamieszania z
magazynem lekceważy swoje obowiązki i zostawia go z nadzorem
zupełnie samego.
— Miałam ważniejszą sprawę. Ale
to sytuacja jednorazowa — wyjaśniła pośpiesznie, widząc jego
spojrzenie.
— Jasne. Gdybym to ja miał „sytuację
jednorazową” już urządziłabyś mi piekło.
Gryfonka zarumieniła się, w myślach
przyznając mu rację. Rozejrzała się wokół, byle tylko nie
spojrzeć mu w oczy.
— Nieważne. Chodź tu i pomóż mi z
tym regałem — powiedział w końcu Ślizgon, byle tylko odciągnąć
jej myśli od „znaleziska”.
Dziewczyna podwinęła rękawy i
uklękła przy nim, wyjmując przedmioty i wkładając je do taczki.
— Byłeś u Snape'a? — spytała
Hermiona, usuwając wyjątkowo oporną plamę atramentu.
— Yhy — wymamrotał blondyn.
Wyprostował się i zaczarował taczkę, by sama dowiozła rupiecie
do grupy porządkującej je. — Okazało się, że ci dwaj załatwili
mnie na kilka dni. Chyba muszę przywyknąć, że przez jakieś czas
będę myślał o piłkach, ogonach, rybach i lizaniu sobie jaj.
— Malfoy! — jęknęła rozbawiona
Gryfonka z udawanym obrzydzeniem, nie zauważając, że jej
współlokator co jakiś czas spogląda w stronę wejścia do
magazynu. — Przynajmniej masz szczęście, że w ogóle da się
to odwrócić... chociaż z drugiej strony miałbyś przed sobą
ciekawą karierę: „Draco Malfoy: uzdrawiacz weterynaryjny” —
kontynuowała, nic sobie nie robiąc z tego, że chłopak próbuje
zabić ją wzrokiem. — McGonagall? A co ona tutaj robi?
Draco zaklął w duchu, gdy zobaczył,
jak dziewczyna odstawia puste flakoniki po eliksirach i wstaje, by
porozmawiać z nauczycielką. Pochłonięty rozmową, nie zauważył
jej przybycia, co z kolei stawiało pod znakiem zapytania jego plan
utrzymywania współlokatorki w niewiedzy.
— Zajmę się tym, zresztą to ja ją
wezwałem — oznajmił, kładąc rękę na jej ramieniu, tym samym
powstrzymując przed wstaniem.
Podszedł do dyrektorki, mając
nadzieję, że ta wykaże choć trochę inteligencji i uda im się
załatwić tę sprawę w dyskretny sposób.
— Gdzie jest ten martwy skrzat? —
spytała McGonagall na tyle głośno, by mogli ją usłyszeć
uczniowie, znajdujący się w następnej alejce.
Arystokrata miał ochotę zacząć
walić głową w najbliższą ścianę, jednak postanowił spróbować
uratować sytuację, wskazując wzrokiem na Gryfonkę, licząc na to,
że dziewczyna choć raz nie usłyszała tego, czego nie powinna. Ta
jednak podbiegła do nich, pytając zduszonym głosem:
— Co?! Jaki skrzat?
Ślizgon zacisnął powieki,
przeczuwając, co za chwilę nastąpi.
— Żaden, Granger — rzucił
szorstko, choć dobrze wiedział, że na nic się to zda. — Idź
porządkować ten regał — powiedział, po czym położył dłonie
na jej drobnych ramionach i obrócił ją w stronę pustej
alejki.
— Chcę wiedzieć, gdzie jest ten
skrzat!
— No właśnie, panie Malfoy —
wtrąciła McGonagall, najwyraźniej uznając, że dorosła
czarownica poradzi sobie z widokiem martwego skrzata domowego.
— Dobra — odwarknął, przestając
siłować się z dziewczyną. Odwrócił się do dyrektorki i wskazał
jej jedną z alejek. — Ty zostajesz — rozkazał Hermionie.
Ślizgon poprowadził dyrektorkę w
głąb magazynu, gdzie znajdowało się ciało skrzata. Oczywiście
wiedział, że Gryfonka idzie za nimi, jednak na to nic nie mógł
poradzić. Im szybciej McGonagall rozwiąże problem, tym lepiej.
— To tam.
Przepuścił dyrektorkę, wskazując
jej boczne rozwidlenie, a sam został przy wejściu do alejki.
Słysząc szybkie kroki, zagrodził sobą wejście.
— Mam cię — powiedział, łapiąc
Gryfonkę za ramiona.
— Malfoy, puść mnie!
— Granger, tam naprawdę nie ma nic
do oglądania...
— Co to za skrzat?!
— Jakieś stare, zdziadziałe
truchło, niewarte niczyjej uwagi — usłyszeli głos Krukona, który
został zwolniony ze swojej służby przez McGonagall. — Doprawdy
nie wiem, po co robić tyle rabanu o nic.
Ślizgon wiedział, że chłopak
powiedział za dużo, za nim jego współlokatorka zdążyła zrobić
cokolwiek.
— Jak śmiesz?! — spytała, drżącym
od emocji głosem.
— No co, nie mam racji? To tylko
skrzat — odpowiedział zdawkowym tonem, mijając ich.
Gryfonka zaczęła gorączkowo
przeszukiwać kieszenie swojej szaty. Gdy nie znalazła tego, czego
szukała, zapytała:
— Różdżka... gdzie jest moja
różdżka?!
Erick obejrzał się za siebie, jednak
uśmiech na jego twarzy zmalał, gdy zobaczył, że dziewczyna nie
żartuje. Bijąca z jej oczu zaciętość i determinacja były
wystarczającym powodem, by zejść jej z oczu.
Poirytowana Gryfonka przeklęła w
duchu, gdy zdała sobie sprawę z tego, że nie ma jak dać nauczki
temu nieczułemu typkowi, gdy poczuła, jak ktoś wsuwa jej do ręki
różdżkę. Nie zastanawiając się, rzuciła zaklęcie:
— Oppungo!
Stado małych, żółtych ptaszków
pognało za wrzeszczącym wniebogłosy Krukonem, dziobiąc go i nie
odstępując ani o krok.
— Sam bym lepiej tego nie zrobił —
powiedział Ślizgon, odbierając od dziewczyny swoją własność.
— Dzięki.
Posłała mu delikatny uśmiech, jednak
kątem oka wciąż zerkała na alejkę, do której bronił jej
dostępu.
— Nie ma mowy, Granger. Nie pójdziesz
tam. Zresztą, już pewnie jest po wszystkim — oznajmił i chwilę
później zobaczyli, jak McGonagall wychodzi z bocznej alejki.
— Póki co, przetransportowałam
ciało do jednej z nieużywanych klas — oświadczyła dyrektorka. —
Resztą zajmie się profesor Hagrid. Gdybyście napotkali na jeszcze
jakieś trudności, proszę się do mnie zgłosić.
— Wracamy do pracy? — zapytał
Ślizgon, gdy McGonagall zniknęła między półkami. Uważnie
obserwował Gryfonkę, obawiając się wybuchu płaczu.
— Tak — odpowiedziała pozbawionym
emocji głosem i ruszyła przed siebie.
Przez pewien czas pracowali w
milczeniu, choć arystokrata nie raz chciał coś powiedzieć, by ją
pocieszyć. Pomimo że nie dawała tego po sobie poznać, wiedział,
że wiadomość o martwym skrzacie ją zasmuciła. Postanowił
jednak, że nie będzie poruszać tego tematu, skoro Gryfonka sobie
tego nie życzy.
Sytuacja diametralnie zmieniła się,
gdy usłyszał, jak jego współlokatorka pociąga nosem i choć
twarz przysłaniały jej włosy, wiedział, że Gryfonka płacze.
Zamarł, przeklinając cicho pod nosem. Zerknął z utęsknieniem
na sąsiedni korytarz. Prawda, był dorosłym facetem w dodatku
arystokratą z ciężkim bagażem doświadczeń, jednak płacząca
kobieta w każdym mężczyźnie wzbudziłaby skrępowanie i
niepewność. Zwłaszcza że była to Granger, z którą łączyła
go skomplikowana relacja.
W końcu, wyzywając siebie od słabych
głupców, odrzucił trzymaną w ręku starą księgę, podszedł do
dziewczyny i poklepał ją po plecach. Czuł, że powinien coś
powiedzieć, jednak nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. W
końcu był to tylko skrzat domowy, który wysłany po coś do
magazynu, prawdopodobnie zmarł śmiercią naturalną. Widząc, jak
pojedyncza łza spływa po jej policzku, zdecydował się ją
pocieszyć, jednak nie do końca przemyślał to, co chciał
powiedzieć i nim zdołał się powstrzymać, wymamrotał:
— Z tego, co widziałem był dość
stary...
Gryfonka na chwilę zamarła i
odwróciła się do współlokatora.
„Przynajmniej już nie płacze”
— pomyślał Ślizgon, starając się dojrzeć choć jedną dobrą
stronę jego wypowiedzi.
— Dobry Merlinie, Malfoy, ależ ty
potrafisz pocieszać — wydukała w końcu i choć jej usta drgnęły
w lekkim uśmiechu, kolejna łza stworzyła mokry szlak na jej
twarzy.
Nim zdołał się powstrzymać,
wierzchem dłoni otarł łzę, by chwilę później objąć
dziewczynę.
— Nie rozklejaj się, Granger. Ktoś
w końcu musi na mnie warczeć i wrzeszczeć, za każdym razem, gdy
zapomnę, jak ważną misję mamy tu do wykonania.
— Wcale się nie rozklejam —
bąknęła w jego bluzkę, nieświadomie mnąc ją w dłoniach — Po
prostu... szkoda mi go.
— A mówiłem ci, żebyś tam nie
szła — przypomniał Draco, kręcąc głową nad jej uporem, czego
na szczęście nie była w stanie dostrzec.
Zaczął zastanawiać się, jak
zareaguje na śmierć swojego pupila, skoro przejmuje się śmiercią
nieznanego jej skrzata domowego. W tym momencie Ślizgon zrozumiał,
jak krucha i delikatna była Hermiona pod całą jej wiedzą, uporem
i zapałem do wszystkiego, co nie jest związane z lataniem. Poczuł
w sobie śmieszną troskę i chęć zaopiekowania się nią.
— Już w porządku? — spytał.
Hermiona długo nie odpowiadała. Po
prostu wtuliła swoją twarz w mocną klatkę piersiową, tłumiąc
w sobie stanowcze „nie”, które cisnęło jej się na usta.
Pomimo tego, że już dawno odgoniła od siebie nieprzyjemne myśli i
obrazy, nie potrafiła odsunąć się od arystokraty. Zbyt dobrze
czuła się w bezpiecznym schronieniu jego ramion. Przymknęła oczy,
każąc zamknąć się cichemu, irytującemu głosikowi, który
stanowczo domagał się, by odskoczyła od Ślizgona i uciekała
od niego jak najdalej.
— Granger? Jeszcze trochę i pomyślę,
że podoba ci się zapach mojego mydła. Jeśli chcesz znać markę,
po prostu zapytaj — zasugerował chłopak, wywołując tym samym
atak śmiechu współlokatorki.
— Nie, dzięki. Nie lubię mięty —
oznajmiła z uśmiechem, w końcu odsuwając się od niego.
— Jesteś pierwszą osobą, która mi
to mówi, Granger.
— To dlatego, że jestem wyjątkowa —
odparła Hermiona z wesołymi iskierkami w oczach.
Draco, słysząc absolutną pewność w
jej głosie, zrobił zawiedzioną minę i pokręcił głową,
mamrocząc pod nosem:
— Stworzyłem potwora.
Gryfonka, nim zdążyła przysłonić
usta, zachichotała niczym mała dziewczynka. Jedynym komentarzem ze
strony Ślizgona była wysoko uniesiona brew i mały, ironiczny
uśmieszek.
Zostawił ją samą, ruszając na
poszukiwanie Ericka, by zlecić mu kilka niecierpiących zwłoki
zadań.
***
Luna wzdrygnęła się i gwałtownie
usiadła na kanapie, wybudzając się ze snu. Zamglonym wzrokiem
rozejrzała się wokół. Rozpoznając dobrze jej znany pokój
wspólny Ravenclawu, oparła lepkie od potu plecy na oparciu mebla.
Zamknęła oczy, próbując uspokoić szalone tempo, w jakim
pracowało jej serce.
„Wdech... wydech... powoli. I
znowu. Wdech...wydech...”
Zmęczona wizjami, które stawały się
coraz bardziej uporczywe, musiała przysnąć w pokoju. Nic
dziwnego, że nikt jej nie obudził. Ostatnio prawie w ogóle nie
spała. Nie, ona zasypiała i zmagała się z przerażającymi
obrazami przyszłości, by po chwili na powrót się obudzić.
Chodziła z podkrążonymi oczami, nie będąc zdolna do powtórnego
snu, w obawie, że po raz kolejny nie będzie jej dane spokojnie
odpłynąć w krainę Morfeusza. Nie, jej było przeznaczone widzieć
to, czego inni nie mogli dostrzec. Walczyć z tym, co dla innych było
zbyt silne. Odczytywać to, na co inni byli ślepi.
Otworzyła oczy i odgarnęła wilgotne
włosy z czoła, rozmyślając o tym, jak ludzie nie doceniają
spokoju, jaki daje zwykły sen. Ona już prawie zapomniała, co to
znaczy. Zganiła się za te myśli, za chwilę słabości,
koncentrując się na tym, co za chwilę miała zrobić. Musiała raz
jeszcze wrócić do wizji i szczegółowo opisać ją w dzienniku
snów, tak jak poleciła jej profesor Trelawney.
Już miała wstawać, gdy usłyszała
dobrze jej znany dźwięk. Zawsze pojawiał się w jej wizjach.
Zawsze ją przerażał. Zawsze przyprawiał o dreszcze.
Kap. Kap. Kap.
Krzywiąc się z bólu na sam ten
odgłos, pokręciła głową. To nie musi być ona. To może być
ktokolwiek, kto był na zewnątrz i zmókł na deszczu, który
zacięcie uderzał w szyby.
Jednak jej ciało nie dało się nabrać
na żmudne marzenia. Każdy, najmniejszy włosek na jej ciele
podniósł się, adrenalina wypełniła jej żyły, by przygotować
ją nie do walki, lecz do ucieczki. Napięte ciało rwało się do
szaleńczego biegu, byle tylko oddalić się od postaci, stojącej
tuż za Krukonką. Luna, błagając w myślach, by dziewczyna
zniknęła, nim się odwróci, powoli zerknęła przez ramię i
natychmiast poderwała się z kanapy.
Topielica stała nieruchomo, okryta
przez ciemność panującą w pokoju. Nawet ogień buchający
w kominku nie potrafił oświetlić jej twarzy. Mokre, długie
włosy przylegały szczelnie do skóry, zasłaniając lico
dziewczyny. Z przemoczonych ubrań i kosmyków spływały krople
wody, rozbijając się o podłogę.
Luna nie wyczuwała od niej nic. Ani
dobra, ani zła. Czuła jedynie niebezpieczeństwo, jednak nie
wiedziała, czy przeznaczone jest dla niej, czy dla topielicy.
Zadrżała i gwałtownie wciągnęła powietrze, gdy ta zrobiła
pierwszy krok. Instynktownie odsunęła się, drżąc z przerażenia.
— Odejdź — wykrztusiła
płaczliwie. — Nie możesz tu być. Ten świat nie należy do
ciebie — dodała, kręcąc głową, jednak topielica nadal się do
niej zbliżała.
Krukonka zamarła, wyczuwając za sobą
ścianę i przełknęła głośno ślinę. Nie miała dokąd uciec.
Wyciągnęła drżącą dłoń przed siebie i krzyknęła:
— Odejdź! Zostaw mnie w spokoju! To
nie ja cię zabiłam!
Tajemnicza postać nie zwracała uwagi
na jej błagania i rozpaczliwe wrzaski, jednak gdy Luna wypowiedziała
słowo „zabiłam”, w głowie usłyszała strzępek rozmowy.
Niewyraźne, stłumione męskie głosy, rozbrzmiewały echem w jej
myślach.
— Zostaw go. Mam lepszy pomysł.
Skoro tak bardzo kocha szlam, niech ją pocałuje...
— Jak słodko... Przywiąż do
niej kamień...
— ...zasługuje na lepszego syna
niż ty...
— Odwróć go... nich patrzy, jak
umiera...
Ciemne plamy niemal całkowicie
przysłoniły jej wzrok, jednak gdy głosy oddaliły się, z powrotem
odzyskała zdolność widzenia. Topielica stała tuż przed nią.
Niemal czuła na skórze lodowaty oddech śmierci. Krukonka przyległa
do ściany, raz jeszcze wyciągając dłoń, by zatrzymać
dziewczynę. Było w niej coś znajomego. Był pewna, że znała tę
sylwetkę, te dłonie...
— Proszę, zostaw mnie — błagała,
wylewając świeże łzy. — Nie mogę ci pomóc. Wracaj do snów,
tam jest twoje miejsce.
Wrzasnęła, gdy mara nagle chwyciła
ją za przedramię. Silny uchwyt przywoływał na myśl stalowe
okowy. Luna próbowała wyrwać rękę z uścisku, jednak topielica
trzymała ją zdeterminowanie, jakby od tego zależało jej życie.
Krukonka syknęła, gdy paznokcie rozdarły skórę, pozostawiając
na jej ręce krwawiące rysy.
— Zostaw mnie!
Dziewczyna zamarła, gdy zauważyła
biegnącą do niej Vanessę. Przeszła przez topielicę, której
ciało zafalowało i rozpłynęło się w kłębach dymu.
— Luna? — powiedziała niepewnie,
ostrożnie kładąc dłoń na jej ramieniu.
Krukonka zamrugała i powoli przeniosła
oszalały wzrok na współlokatorkę. Chcąc uniknąć pytań,
wyminęła ją i wybiegła na korytarz. Była pewna, że Vanessa nie
podąży za nią, a całą sytuację wyjaśni sobie jako kolejne
dziwaczne zachowanie Pomyluny.
Luna nie przejmowała się tym. I tak
mieli ją za wariatkę. Teraz chciała tylko jak najszybciej dotrzeć
do gabinetu profesor Trelawney. Była przerażona tym, co wydarzyło
się przed chwilą. Jeszcze nigdy nie miała wizji na jawie, w
dodatku takiej, która zostawiała trwały ślad na jej ciele.
Przemierzała szkolne korytarze w
pośpiechu, nie rozglądając się, w obawie, że znowu zobaczy
dziewczynę, która nękała ją w snach. Jeszcze nigdy nie
doświadczyła czegoś podobnego. Kilkukrotnie budziła się
przemoczona, ledwo mogąc nabrać powietrza po snach, w których na
ułamek sekundy stawała się topielicą, jednak teraz została
zaatakowana w realnym świecie. Powinna być bezpieczna. Więc
dlaczego z ran, które nie powinny istnieć, sączyła się
krew? Dlaczego pieczenie, którego nie powinna odczuwać, przybierało
na sile?
Weszła po drabinie do sali
wróżbiarstwa, gdzie jak zwykle panował zaduch i ostre, intensywne
zapachy, jednak Luna nie zwracała na nie uwagi. Podczas dodatkowych
zajęć zdążyła przywyknąć do nich i do, zdaniem niektórych,
dziwnych zachowań jej mentorki, dlatego nie zaskoczył jej widok
wyraźnie kogoś oczekującej profesor Trelawney. Kobieta siedziała
w fotelu, owinięta błyszczącym szalem, popijając gorącą
herbatę. Nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w parę,
ulatującą z drugiej filiżanki, przeznaczonej dla Krukonki.
— Ach, moja droga, wiedziałam, że
przyjdziesz. Moje wewnętrzne oko jest dziś wyjątkowo wzburzone —
oznajmiła aksamitnym głosem. — Wszystkie te zawirowania
i paskudna pogoda zacieniają mi obraz... Zatem co cię tu
sprowadza? Co takiego ujrzałaś?
Gdy dziewczyna długo nie odpowiadała,
kobieta przeniosła na nią swój wzrok i zadrżała na widok
uczennicy. Z potarganymi włosami i szeroko otwartymi oczami,
wyglądała, jakby znajdowała się na skraju obłędu.
— Stało się coś niemożliwego —
oznajmiła w końcu Krukonka, drżącym głosem. — Ja... Ona
przyszła do mnie. Przed chwilą.
Sybilla zmarszczyła brwi i odłożyła
filiżankę, nie odrywając spojrzenia od dziewczyny. Poprawiła się
na fotelu i spytała:
— Jesteś pewna, że to ci się nie
przyśniło? Czasem nawet mnie jest ciężko odróżnić sen od...
— Nie! Ona tu była! Czułam ją, jej
oddech... — przerwała jej Luna, wcale nie przejmując się tonem,
jakim zwracała się do nauczyciela. Pokręciła głową i zaśmiała
się, roziskrzonymi oczyma błądząc po sali.
— Moja droga, jestem pewna, że jutro
rano dojdziesz do wniosku, że...
— ZŁAPAŁA MNIE ZA RĘKĘ! ZRANIŁA
MNIE!!!
Kobieta wzdrygnęła się, sprawiając
wrażenie, jakby przestraszyła się uczennicy, jednak to nie lęk
wywołał tę reakcję. Sybilla podeszła do dziewczyny i poprawiła,
upodabniające ją do ważki, okulary. Ujęła w dłonie rękę
podopiecznej, jednak gdy dokładnie ją obejrzała, błysk
podekscytowania znikł z jej oczu.
— Moja droga... tu nic nie ma.
Luna spojrzała na mentorkę z
niedowierzaniem, by po chwili wrócić spojrzeniem na swoją dłoń.
Profesor Trelawney nie myliła się. Jasnej skóry nie szpeciło ani
jedno czerwone zadrapanie.
— Nie. Niemożliwe... Ona naprawdę
to zrobiła! Chwyciła mnie i... Proszę mi uwierzyć!
Kobieta poklepała pocieszająco
uczennicę po dłoni i wróciła na swoje miejsce. Dopiero gdy wzięła
łyk herbaty, wróciła do rozmowy.
— Trudno mi jest w to uwierzyć, tym
bardziej że tylko jedna jasnowidząca miewała wizje na jawie, które
w dodatku zostawiały po sobie pamiątki — westchnęła Sybilla,
przymykając oczy, zapewne po to, by przywołać w pamięci fakty
dotyczące owej postaci.
— Kogo ma pani na myśli? — spytała
Luna, starając się nie zwracać uwagi na czerwony krzyż, który
pojawił się na ścianie. Przełknęła ślinę i zajęła miejsce
naprzeciwko mentorki.
— Kasandrę.
***
Hermiona nasypała do miski sporą
porcję płatków, zagadując Ginny na każdy temat, jaki przychodził
jej teraz do głowy. Gwar i ciepła atmosfera panująca w Wielkiej
Sali sprzyjała głośnym rozmowom i przekomarzaniom. Gryfonka
była dumna z przyjaciółki i podziwiała ją za to, jak szybko
potrafiła dojść do siebie. Weasleyówna miała silny charakter i
rzadko spotykaną umiejętność rozbawiania innych samym swoim
śmiechem, co czyniło ją niezwykłą i oddaną przyjaciółką.
Nic nie zapowiadało przerażających
wieści, jakie lada chwila miały dotrzeć do uczniów Hogwartu.
Wielka Sala nasuwała na myśl ogromny salon, w którym zgromadzili
się wszyscy członkowie wyjątkowo licznej rodziny i po latach
rozłąki opowiadają rozmaite anegdoty ze swojego życia. Sielankę
przerwały sowy, rozdające właścicielom wieczorne wydanie Proroka.
Hermiona zdążyła przeczytać jedynie
nagłówek, gdy silna dłoń zacisnęła jej się na ramieniu i
zmusiła ją do wstania. W całym tym zamieszaniu, jakie powstało w
Wielkiej Sali, nikt nie zwracał uwagi na prefektów naczelnych,
którzy w pośpiechu opuścili pomieszczenie. Gryfonka nie była w
stanie zaprotestować, nadal przed oczami mając napis, który
wstrząsnął uczniami.
MASOWA UCIECZKA Z
AZKABANU.
NAJGORSI ŚMIERCIOŻERCY
ZNOWU NA WOLNOŚCI.
Dziewczyna wyrwała rękę z uścisku
Ślizgona dopiero wtedy, gdy ten wyprowadził ją na błonia.
Zadrżała, gdy zimne, wieczorne powietrze uderzyło w jej ciało,
odziane zaledwie w cienką bluzkę i dresy, jednak nie
przeszkodziło jej to w piorunowaniu wzrokiem arystokraty.
— Granger, do cholery, nie ma
czasu...
— Nie! Wyciągasz mnie na zewnątrz,
w noc, chwile po tym, jak dowiedziałam się o ich ucieczce. Nie
pójdę, dopóki mi wszystkiego nie wyjaśnisz, Malfoy — oznajmiła
ostrym, nieznoszącym sprzeciwu, tonem.
Draco obejrzał się na majaczące w
oddali Hogsmeade i ponownie spojrzał na Hermionę. Wewnętrzna
walka, jaką toczył, była widoczna w jego desperackim, a zarazem
rozzłoszczonym spojrzeniu. Przeklął siarczyście i zbliżył się
do niej, wyrzucając z siebie słowa z prędkością błyskawicy.
— Jesteś jedyną osobą, która może
mi pomóc...
— Ale pomóc w czym?
— Muszę ich chronić, Granger. Muszę
mieć pewność, że jej nie znajdzie — wyszeptał, nawet nie
próbując skrywać strachu, jaki nim owładnął. — Ojciec —
dodał, widząc jej pytające spojrzenie. — Jestem przekonany, że
pierwszą rzeczą, którą zrobi, będzie zemsta za zostawienie go
samego. Dlatego musimy być tam pierwsi, by rzucić odpowiednie
zaklęcie. Wiesz jakie.
Hermiona pokręciła głową,
nieświadomie cofając się od współlokatora.
— To zbyt niebezpieczne. Skoro twoja
matka jest w niebezpieczeństwie, to ty tym bardziej. Równie dobrze,
mógłbyś skoczyć z przepaści na główkę. Efekt będzie taki
sam. Ministerstwo na pewno...
Draco zaśmiał się ponuro,
przyprawiając ją o dreszcze.
— Ministerstwo? Jak myślisz, ile
czasu zajmie im organizacja ochrony dla rodziny Śmierciożercy? —
spytał pogardliwym tonem. — Nie, Granger. Najpierw zajmą się
uspokajaniem społeczeństwa. Będą udzielać wywiadów, będą
mówić, że się starają, że planują... A dopiero później
podejmą sensowne działania. Ale najpierw zajmą się takim
Potterem. W końcu to pieprzony wybawiciel świata! Mną i moją
rodziną zajmą się na samym końcu. O ile w ogóle coś zrobią.
Hermionie podjęcie decyzji nie zajęło
dużo czasu. Widząc jego determinację i lęk, nie mogła zrobić
nic innego, jak skinąć głową. Nie mogła i nie chciała zostawiać
go samego.
Arystokrata ujął jej dłoń i razem z
nią pognał do Hogsmeade, by móc się teleportować do domu jego
ciotki. Biegł, czujnie rozglądając się i jednocześnie
wyśmiewając swoją głupotę. Nie dość, że był odpowiedzialny
za bezpieczeństwo Narcyzy, ściągnął na siebie odpowiedzialność
za współlokatorkę. Jednak co innego mógł zrobić? Stać i
czekać, aż będzie za późno na jakiekolwiek działania?
Zamknął oczy, czując doskonale znane
szarpnięcie, sygnalizujące koniec ich podróży. Uwolnił swoją
dłoń z uścisku dziewczyny, by podać jej swoją różdżkę.
Odsunął się, nie chcąc jej dekoncentrować i oparł o pobliskie
drzewo. Zauważając kątem oka jasnoróżowe promienie, przeniósł
wzrok z zapalonego okna w domu ciotki na kasztanowłosą.
Dziewczyna stała nieruchomo z
zamkniętymi oczami, zataczając różdżką kręgi i wykonując nią
skomplikowane ruchy. Ze skupieniem mamrotała pod nosem formułę.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby w tej chwili na
niego spojrzała, w jego oczach ujrzałaby podziw i dumę, jednak nie
przejmował się tym. Był wdzięczny, że w końcu mógł odetchnąć
z ulgą.
Hermiona powoli otworzyła oczy i
zachwiała się ze zmęczenia, jakie nagle opanowało jej ciało. Nie
spodziewała się, że zaklęcie aż tak ją wyczerpie. Przed
upadkiem uchroniło ją wyłącznie ramię arystokraty, który zdołał
do niej podbiec, nim dziewczyna przewróciła się na ziemię.
Zaniepokojony Draco omiótł
spojrzeniem jej wilgotną od potu twarz i zerknął w tył, jednak
wszystko, co zobaczył to zabłocona polana z nagimi drzewami i
niewielkim jeziorem. Zaklęcie podziałało, teraz wystarczyło tylko
bezpiecznie wrócić do szkoły. Postanowił napisać do matki jutro,
gdy Gryfonka odpocznie i wyjawi mu tajemnicę. Schylił się,
podkładając drugie ramię pod kolana dziewczyny i wyprostował,
biorąc ją w ramiona. Poprawiając uchwyt, przeniósł oboje do
uliczki w Hogsmeade, jednak i tutaj nie czuł się bezpiecznie.
Rozejrzał się i szybko ruszył przed siebie, uspokajając się
dopiero, gdy dotarł na tereny Hogwartu. Wtedy właśnie Gryfonka
odzyskała przytomność.
Powoli uniosła głowę i, krzywiąc
się, niewyraźnym wzrokiem omiotła otoczenie. Gdy napotkała
spojrzenie chłopaka, uśmiechnęła się niedorzecznie szeroko,
ukazując wszystkie swoje zęby. Ślizgon na ten widok uniósł brew,
próbując jednocześnie powstrzymać drżenie warg.
— Cześć! — powiedziała radośnie,
choć niewyraźnie, dzielnie walcząc z ciążącymi powiekami.
— Cześć. Nieźle cię sponiewierało
to zaklęcie.
Hermiona ze smutną miną pokiwała
głową. Głośno westchnęła i oparła głowę o jego ramię.
— Szkoda, że tylko zaklęcie —
wyszeptała mu do ucha, jednocześnie zakładając mu ramiona wokół
szyi.
Draco na chwilę przystanął, gubiąc
rytm przez słowa Gryfonki. Zerknął na nią i z niedowierzaniem
w głosie spytał:
— Czy ja się przesłyszałem?
Kasztanowłosa zachichotała i
pokręciła głową jak zawstydzona, mała dziewczynka.
Ślizgon znowu poprawił ją w swoich
ramionach i przyśpieszył, nie chcąc, by ktoś dowiedział się o
ich wycieczce. Gdy tak się nie odzywała, nabrał pewności, że
zasnęła, lecz Hermiona nagle podniosła głowę i zaczęła mu
się przyglądać.
— Wiesz co, Malfoy? Przystojny jesteś
— wypaliła ni stąd, ni zowąd.
Blondyn uśmiechnął się, spoglądając
na nią z rozbawieniem.
— To zaklęcie definitywnie
namieszało ci w głowie, Granger. Choć przyznam, że pierwszy raz
mówisz z sensem. I ośmielam się zauważyć, że prawisz mi
komplementy tylko wtedy, gdy nie jesteś świadoma tego, co się
wokół ciebie dzieje — zauważył Draco, nie mogąc się doczekać
jej miny, gdy powie jej, co takiego wygadywała.
Sądził, że jego współlokatorka nie
zrobi nic, czego będzie żałowała bardziej, niż przyznanie się
do tego, że uważała go za przystojnego, jednak znowu go
zaskoczyła.
— Wiesz co, Malfoy — zaczęła, a
Ślizgon już się uśmiechnął, przeczuwając, że za chwile będzie
świadkiem kolejnego wielkiego wyznania Hermiony. — Kocham cię —
dokończyła i ofiarowała mu soczystego buziaka w policzek,
wprawiając arystokratę w tak wielkie osłupienie, że niemal
upuścił ją na ziemię. — Weźmiesz mnie na barana?
— Proszę? — wykrztusił chłopak,
rumieniąc się pod wpływem jej słów.
Kompletnie zszokowała go deklaracja
miłosna i uczucie jej ust tuż obok jego warg. Tym bardziej nie
wiedział, jak ma rozumieć dziwaczną prośbę współlokatorki.
— Na barana, Malfoy. Weź mnie na
barana! — rozkazała dziewczyna, niecierpliwie się wiercąc. —
Nie mów mi, że nie wiesz jak!
— Bo nie wiem! Słyszałem o wielu
pozycjach, ale, na miłość Salazara, nikt mnie nigdy nie prosił,
żebym wziął go na barana!
— Zaraz, zaraz... O czym ty mówisz?
— zdziwiła się Hermiona. Spojrzała uważnie na blondyna
i wybuchła śmiechem, widząc jego zakłopotanie. — Ty
myślałeś, że ja...
— Jeśli nie przestaniesz się ze
mnie śmiać, upuszczę cię — warknął, przyśpieszając tempo.
Wszedł do sali wejściowej i zaczął wspinać się po schodach,
dziękując Merlinowi, że ich dormitorium znajduje się zaledwie na
czwartym piętrze.
Wszedł do sypialni dziewczyny i,
ignorując wielce obrażone spojrzenie Krzywonoga, położył ją na
łóżku. Zamknął drzwi, zostawiając śpiącą Gryfonkę w
towarzystwie jej pupila. Niedługo potem, on również zasnął,
śniąc o Azkabanie, współlokatorce i baranach.
***
***
PS: póki Cookie nie widzi, mogę Wam zdradzić, że następny rozdział będzie tym naprawdę przełomowym... w każdej kwestii. Mam nadzieje, że mi wybaczy fakt, że o tym wspomniałam... XD
Do następnego!
Nowy rozdział!Już zabieram się do czytania <3
OdpowiedzUsuńJeeeeeeeej! Kolejny rozdział! 😁 Oczywiście cudowny! Barany były śmieszne, wątek z Draconem Dolittle chyba przebija wszystko i ta walka Hermiony z Draco... XD Martwi mnie jednak nasza jasnowidzka Luna i te wszystkie niebezpieczeństwa czyhające z każdej strony. Czekam też na to, aż oni w końcu się POCAŁUJĄ XD Już czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam ❤
OdpowiedzUsuńNo nie mogę rodział fenomenalny!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! super super, kiedy nastepny/?!?!?!? wciąz mi brak mało mam niedosty tak uwielbiam bloga
OdpowiedzUsuńHej, dziewczyny! Jak zwykle spisałyście się genialnie. Jak czytałam o rozmowie Draco i Hermiony w składziku, to aż wyczuwałam to napięcie między nimi i tylko powtarzałam w myślach co chwilę: ,, Pocałuj ją wreszcie!''. Widocznie to jeszcze nie ten czas. Może w następnym rozdziale :D Blaise standardowo nie zawiódł i zapewnił nam dawkę pozytywnego humoru :) Świetnym tego przykładem było zrobienie z Dracona Dr Dolittle xD Trochę martwi mnie ucieczka śmierciożerców i wizja Luny. Coś mi się wydaje, że są one ze sobą związane. Czytając o tej topielicy, siedziałam sama w domu, ze zgaszonym światłem i muszę przyznać, że zaczął mi się udzielać ten nastrój niczym z horroru. Przeszło mi przez głowę, że tą topielicą jest Hermiona. Mam nadzieję, że to tylko taka głupia myśl i się nie sprawdzi. Szkoda, że na następną część musimy dłużej czekać, ale w końcu sesja :(
OdpowiedzUsuńŻyczę wam dużo weny i czasu na pisanie oraz oczywiście zdania sesji :D Pozdrawiam
http://wbrew-wszystkim-dhl.blogspot.com/
Super! Widać, że rozdział przejściowy, ale szykuje się coś grubego :D Mam nadzieję, że już niedługo chociaż część się wyjaśni :)
OdpowiedzUsuńjuż chce kolejny! ♡♡
OdpowiedzUsuńCudo. Po prostu fantastyczny rozdział, nie mogę się doczekać następnego. Czekam z niecierpliwością ��
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział chociaż nie powiem muszę dogłębnie wczytać się w całe opowiadanie, ale jak zwykle nie mam czasu. Pozdrawiam i powodzenia na sesji. 📚👍
OdpowiedzUsuńNapiszę tylko tyle bo brak słów:❤
OdpowiedzUsuńO wow.Pierwsze nie wiedziałam o co chodzi z tym baranem xD.Potem zrozumiałam i nie mogłam przestać się śmiać xD.Malfoy jako nieogar taki cool :3!Albo Pan Malfoy weterynarz.Przyszłabym do niego z moim zwierzem xD.Draco Dolittle...Nie no spadłam z łóżka i muszę odetchnąć.Czemu zawsze jak czytam wasze opowiadanie co najmniej parę razy muszę wybuchnąć śmiechem?!Ah!Już wiem!Bo to jedno z moich najulubieniusiasznych opowiadań i taaaaaaak Was kocham!Wiecie co?Martwi mnie Trelawney.Nie Luna.Trelawney.(Tak wiem jestem dziwna)I ten krzyż.Ciągle mam wrażenie,że był wymalowany krwią.Mam rówież tezę (Uhh mądrość to podstawa xD) IŻ Lunka jest potomkinią tej całej Kasandry.Niby z każdym rozdziałem ma nam się wszystko rozjaśniać,ale dla mnie wszystko jest coraz bardziej poplątane.Tak jak relacje tych głównych przydupasów.
OdpowiedzUsuńIle jeszcze przewidujecie rozdziałów???
Kiedy kolejny rozdział???
I kiedy tak wyczekiwane przeze mnie zbliżenie głównego parringu?!
Nie no błagam!Już w poprzednim rozdziale wstrzymywałam oddech...I co?!I gówno!Ehh no dobra!Jeśli w następnym rozdziale ma być przełom to czekam z (nie)cierpliwością!
Pozdrowionka i weny!(WIELE,DUŻO,OGROM!)
Lumos :*
Czekałam na ten rozdział bardziej niż na wakacje <3 chcę już nexta! ;/
OdpowiedzUsuńJejku! Rozdział świetny! Już nie mogę doczekać się kolejnego! Uśmiałam się i to nie mało!^^
OdpowiedzUsuńMam takie przeczucie, że tym topiepcem będzie Hermiona, a oprawca Lucjusz. Mam nadzije, że to tylko moje chore domysły albo ktoś ją uratuje. Rozdział oczywiście świetny jak zwykle. Mam nadzieję, że niedługo Draco weźmie ja na barana ^^ hahaha mogą też się pocałować tak na dobry początek. Życzę dużo weny i łatwej sesji, trzymajcie się dziewczyny :)
OdpowiedzUsuńTeż myślę,że Miona może być tą topielicą...
UsuńHeej :D rozdział no brak słów, zaje..bisty to mało powiedziane! Weterynarz Draco pierwsza klasa!
OdpowiedzUsuńWeź mnie na barana - świetne!
Rozdział wspaniały zresztą jak zawsze :) Podobają mi się te zawirowania między Draco i Hermioną. Czekam na dalszy ciąg ;)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak krótko, ale mam mało czasu -.-
Pozdrawiam serdecznie
Arcanum Felis
Rozdział świetny i z wielką niecierpliwością czekam na następny:)
OdpowiedzUsuńDziewczyny! Wielkie ŁAŁ!
OdpowiedzUsuńMam bardzo...specyficzny gust, jeżeli chodzi o Dramione. Dawno nie spotkałam się z czymś tak dobrym! Kurczę, jestem w szoku. Mam dwa dni wycięte z życia...Cały weekend i dzisiaj do 13 czytałam rozdziały, które pojawiły się do tej pory.
Pomysł genialny! Nie zrobiłyście z Malfoya super słodkiego romantyka, który po dwóch rozdziałach kocha Granger i nie może bez niej żyć. Wszystko rozwija się w idealnym tempie...
Również zachwyca mnie długość rozdziałów. Widać, że bardzo się przykładacie do tego co robicie i nie chcecie dodać "byle czego, byleby było". To bardzo cenię.
Nie ukrywam, jestem osobą dość poważną, ale wasze opowiadanie mnie po prostu rozbraja...WIELOKROTNIE śmiałam się w głos, jak głupi do sera.
Uwielbiam się do czegoś przyczepiać, ale tu nie ma do czego...Fabuła genialna, dialogi genialne...
Trzymam kciuki dziewczyny, żeby wena dopisywała i żeby to cudeńko odwiedzało i czytało coraz więcej ludzi :)
Spodziewajcie się częściej moich komentarzy, pozdrawiam!
PS. Jestem administratorem na kilku słynnych (ponad 30 tysięcy polubień na 2) stronach na Facebooku, więc będę w każdym moim poście polecać wasze opowiadanie. Liczę na to, że jeszcze wiele osób się w nim "zakocha" tak jak ja :)
Przez te mistrzostwa nie zajrzałam wczoraj, bo oglądałam mecz. Często tu wchodzę i patrzę czy jest coś nowego i dzisiaj nie zawiodłam się.
OdpowiedzUsuńRozdział...co tu dużo mówić, genialny. Nie wiem skąd bierzecie tyle fenomenalnych pomysłów. Wcale mi nie przeszkadza, że relacje Draco i Hermiony są takie a nie inne. Są bardzo specyficzne. Uwielbiam ich przekomarzanki. Zwłaszcza, że jak przychodzi co do czego, to potrafią się nawzajem wspierać...tak na swój sposób.
Kocham to opowiadanie, tak samo jak Hermiona kocha Malfoya, o czym zdecydowała się nas wreszcie poinformować :D
Będę czekać cierpliwie na kontynuacje, bo z każdym kolejnym rozdziałem stwierdzam, że naprawdę warto.
Pozdrawiam serdecznie!<3
Pozdrawiam
Hejo hejooo :D
OdpowiedzUsuńTak, to ja. Po trudach i znojach, po rozwalonym systemie w kompie i przedwczesnej depresji letniej - jestem!
Ten rozdział jest jednym, wielkim kleksem, który przesłonił mi oczy na kilka dni! Momentami śmiałam się tak głośno, że aż dziwię się, że moja rodzicielka nie zechciała wysłać mnie na szczegółowe badania lekarskie (żeby nie powiedzieć, psychiatryczne) :P
Ten rozdział bezapelacyjnie wygrała... Da da dam... (fanfary) ... Milicenta i jej 3 podbródki! Merlinie! Umarłam na chwilę, by zaraz potem powstać i przeczytać o baranach, które również stanęłyby na podium na 1 miejscu, gdyby nie fakt, że poza Milicentą i jej gabarytami nic już raczej by się tam nie wcisnęło. No ale przyjmijmy, że barany skoczyły jej... Na barana. I tak oto zmieścili się razem!
Jakby tego było mało, balecik Hermiony, a raczej jej przemyślenia o swojej rychłej ale jakże widowiskowej śmierci dosłownie powaliły mnie na kolana!
O Merlinie! Leżę i nie wstaję! Dobiłyście mnie całkowicie!
PS gdybyście tak użyczyły mi tego przepisu na Diabelską Błyskawicę, to z pewnością przetłumaczyłabym mojemu psu, żeby nie budził mnie codziennie o 3 nad ranem :P
O i tyle ode mnie :P Niechaj Merlin bd z Wami!
Pozdrawiam, Iva Nerda
kiedyjestesprzymniedramione.blogspot.com
PPS czekam na następny, przełomowy rozdział. :D
No a teraz zmówcie ze mną Zdrowaśki, by mój Tel jakimś cudem załadował ten... Z braku lepszego słowa powiem komentarz :P
Ufff! Brawo, ja! Udało się! :D
UsuńAaaaaaaaaaaaaa *>*
OdpowiedzUsuńBoski, cudny i przewspaniały :D Piszecie cuuudownie. Serio :D
Weny życzę i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :D
Dzisiaj nie będzie długiego komentarza, ale wiedzcie, że rozdział jak zawsze bardzo mi się podoba i cieszę się z faktu, że Draco i Hermiona nie wrócili do nienawiści, jaką wcześniej się darzyli. Oczywiście sceny z Blaisem i w składziku na miotły wygrały całą notkę.
OdpowiedzUsuńCoś czuję, że ta topielica to Hermiona. Jak to czytałam to miałam ciary na rękach, wrócił ten sam strach co przy czytaniu książki "Wypowiedz jej imię" Dawsona. Sama ucieczka Śmierciożerców z Azkabanu nakręca akcję i atmosferę. Już nie mogę doczekać się dramatycznych scen! (bo chyba takie będą?... Nie no, u Was zawsze!)
Trzymajcie się dziewczyny, niech sesja Was nie wciągnie w morderczy wir walki o przetrwanie! Dużo weny, bo chcę już następny rozdział ^^
Pozdrawiam c:
Nie wiem czy tam jest literówka, Czy tak ma być, ale według mnie zabrakło 'ę' przy wypowiedzi kogoś, gdy Luna słyszała urywki zdań przy topielicy. Konkretnie "zasługuje na lepszego syna, niż ty". Bez "ę" to wygląda jakby jakąś matkę chciano utopić, a z "ę", no wiadomo, jakby to Lucjusz (domysły) był oprawcą, Draco domniemanym synem, a Hermiona topielcem. W każdym bądź razie tak, czy inaczej wszystko jak zwykle wyjaśni się w następnych rozdziałach.
OdpowiedzUsuńW kwestii "e" jest wszystko w porządku, chodzi o trzecią osobę ;) Zresztą już w następnym rozdziale wyjaśni się od kogo pochodzą listy, które dostaje Draco, kto jest topielicą, czyje wypowiedzi były tu przytoczone... i chyba tyle możemy powiedzieć, nie chcąc zdradzać zbyt wiele :) Podsumowując: następny rozdział będzie mieszanką emocji i każdy powinien być zadowolony. No i pojawi się postać, na którą czeka przynajmniej jedna osoba...
UsuńO Jeżu, to już? Zwariuje z tych emocji. Jak nie bedzie happy endu to nie wytrzymam :')
UsuńNajlepsze ff Dramione jakie czytałam! Nie moge się doczekać kolejnego rozdziału! Ostatnia scena to misrzostwo hahahahah
OdpowiedzUsuńŻyczę weny
Bardzo się cieszę, że Hermiona i Draco bez przesadnych spięć znowu zaczęli się dogadywać i te Walentynki nie wpłynęły źle na ich relacje. Trochę się tego bałam, ale świetnie poprowadziłyście akcję. Coraz bardziej czuć między nimi chemię. Końcówka rozłożyła mnie na łopatki, a to wyznanie, coś pięknego. Bardzo podobał mi się również fragment z Luną. Jej wizję są przerażające i martwi mnie, kogo tym razem mogą dotyczyć, a raczej boję się tego, że moje podejrzenia się sprawdzą. No nic, pozostaje tylko czekać.
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Weź mnie na barana? Serio?! Jezu... skąd wy to bierzecie? Ja też chcę się załapać na dostawę xD To opowiadanie jest tak pełne petelek, że chyba zacznę spisywać ;)
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam że dożyję dnia w którym Draco się rumieni! Ha!
OdpowiedzUsuńA gadające zwierzaki przypominają mi psa z Odlotu za co kocham!
UsuńNie wiem, czy jestem ślepa, czy głupia, ale nie mogę znaleźć tej gwiazdki
OdpowiedzUsuń