piątek, 10 czerwca 2016

Przypływ



Hermiona z hukiem zatrzasnęła drzwi i osunęła się na podłogę. Nie mogła uwierzyć w to, co się wydarzyło. Niemal pocałowała Dracona Malfoya. TEGO Dracona Malfoya, który przez osiem lat drażnił ją i poniżał. Mężczyznę, który, pomimo młodego wieku, miał krew na rękach.
Przyłożyła drżącą dłoń do ust. Jeszcze przed chwilą czuła na nich ciepły oddech arystokraty, teraz pozostał na nich już tylko słony smak łez. Jak mogła być tak głupia, by pozwolić mu na przekroczenie wyraźnych granic, na pokonanie dystansu między nimi? Jak mogła pozwolić na to, by niemal całkowicie nią zawładnął i rozbudził w niej pragnienie?
Była przerażona i wściekła. Chciała wbiec do salonu i uderzyć go, zwyzywać od najgorszych, lecz jednocześnie pragnęła go pocałować i prosić o więcej. Od środka roznosiła ją, rozbudzona przez Ślizgona, energia i choć chciała wstać i pozbyć się jej, choćby chodząc w kółko po pokoju, nie odważyła się poruszyć. Zbyt bardzo bała się, że zrobi głupotę, której będzie później żałować, jak na przykład wrócenie do niego i dokończenie tego, co zaczęli.
Siedziała pod drzwiami, nasłuchując zbliżających się kroków, jednak jedyne co słyszała, to muzyka, która nadal rozbrzmiewała w salonie. Nie wiedziała, czy była zła na chłopaka za próbę pocałunku, czy na siebie, za to, że chciała, aby to zrobił. Zaśmiała się gorzko i pokręciła głową. To się nigdy więcej nie mogło powtórzyć. Draco Malfoy oznaczał kłopoty, był zakazany i nigdy nie związałby się z kimś takim jak ona.
— Zapomnij... po prostu zapomnij — szeptała do siebie dziewczyna, jednak w jej głowie cały czas rozbrzmiewała myśl, że zakazany owoc smakuje najlepiej.
Pomimo tego, że Hermiona starała się wyrzucić go z głowy, zastanawiała się, dlaczego Ślizgon chciał ją pocałować? Jak teraz będzie się zachowywał? Będzie jej unikał? A może na powrót stanie się zimny i oschły? Zadrżała na tę myśl. Nie mogła sobie wyobrazić, że mogliby wrócić do samego początku ich długiej drogi do... No właśnie, do czego? Przyjaźni? Tolerancji?
Dlaczego on zawsze wszystko musi niszczyć?!” — pomyślała dziewczyna.
Świadomość tego, że przez jego głupie zachowanie mogła stracić ich codzienne przekomarzania, przerażała ją. Draco stał się dla niej ważną osobą i choć nie mogła nazwać go przyjacielem, pełnił równie ważną rolę w jej życiu.
Siedziała tak przez długi czas, zarzucając sobie głupotę i tchórzostwo. Nie mogła przecież wiecznie ukrywać się przed nim w swoim pokoju. Prędzej czy później będą musieli się spotkać, zwłaszcza że nic nie wskazywało na to, iż profesor Donovan zmieni rozsadzenie uczniów.
Powoli wstała i otarła twarz, by pozbyć się śladów łez. Wzięła głęboki wdech i położyła dłoń na klamce. Cichy głosik w jej głowie piszczał ze strachu i oskarżał ją, że robi to specjalnie po to, by sprowokować Ślizgona do ponowienia próby pocałunku.
Ignorując go, Hermiona otworzyła drzwi i z wysoko uniesioną głową weszła do salonu. Arystokraty nigdzie nie było, za to widok, jaki zastała, przygnębił ją. Butelka wina i kieliszki stały samotnie w blasku ognia, przywołując nie tak dawne wspomnienia ich tańca. Dziewczyna przyłożyła dłoń do ust, niemal czując widmowe ciepło warg Dracona. Zła na siebie, za kolejną chwilę słabości, podeszła do wieży i uderzyła w przycisk. W salonie natychmiast zapadła nieskazitelna cisza. Gryfonka oskarżycielsko wpatrywała się w sprzęt, zupełnie jakby cała sytuacja była jego winą.
— Nic się nie wydarzyło — oznajmiła głośno, jednak nawet dla niej nie brzmiało to przekonująco.
Podeszła do stolika i schowała butelkę wina oraz kieliszki, uparcie wmawiając sobie, że co z oczu to z serca, a przy okazji również i z pamięci.
Wracając do siebie, pozwoliła sobie na ostatnie smutne spojrzenie na ogień tańczący w kominku i weszła do sypialni. Wraz z zamknięciem drzwi, zamknęła rozdział, w którym pozwoliła sobie na odczuwanie do Dracona uczuć zupełnie odmiennych od gniewu i irytacji. Obwiniając za wszystko romantyczną scenerię i kieliszek wina, położyła się w oczekiwaniu na sen, który długo nie nadchodził.

***

Hermiona sięgnęła po puchar soku, czując, jak porcja ziemniaków utknęła jej w gardle za sprawą spojrzenia, które wyczuwała na sobie przez cały dzień. Czerwona na twarzy zakasłała i ze złością zerknęła na stół Slytherinu, jednak jej współlokator był zajęty ożywioną rozmową z resztą drużyny Quidditcha. Była niemal pewna, że to właśnie on się w nią wpatruje i natychmiast odwraca wzrok za każdym razem, gdy dziewczyna na niego spogląda. Miała wrażenie, że obserwuje każdy jej najmniejszy ruch. Dlaczego? Nie miała pojęcia. Nawet nie słyszała, kiedy wychodził z dormitorium. Na transmutacji ani razu na nią nie zerknął, nie wygłosił żadnego komentarza na jej temat, udawał, że nie istnieje. Wydawałoby się, że przyjął tę samą taktykę, co ona. Więc dlaczego na każdej przerwie czuła na sobie jego przeszywające spojrzenie?
Z zamyślenia wyrwały ją oburzone głosy, siedzących naprzeciwko, Gryfonów. Odruchowo, niemal bezmyślnie, wyjęła różdżkę i osuszyła notatki uczniów z rozlanego przez Neville'a soku. Skinęła głową, przyjmując podziękowania i wróciła do dłubania widelcem w kotlecie.
— Naprawdę nie wiem, jak przeżyję tor przeszkód, skoro nie potrafię nalać soku do pucharu — martwił się Gryfon, chowając twarz w dłoniach.
Hermiona zamarła i z niedowierzaniem spojrzała na chłopaka.
— To dzisiaj?! — wykrztusiła.
Neville ponuro skinął głową. Dziewczyna odłożyła sztućce, wiedząc, że i tak nie jest w stanie więcej przełknąć.
Pięknie... Naprawdę, marzyłam o tym, by przelatywać przez płonące obręcze, będąc obserwowaną przez obrażonego Malfoya” — pomyślała.
Może i przesadzała z tymi obręczami, jednak, znając jej szczęście i profesor Hooch, wszystko było możliwe.
— Dasz radę, Hermiono. Z tego, co słyszałam, to na lotach próbnych dobrze ci poszło — pocieszyła ją Ginny.
— Co mówiłaś? — spytała Gryfonka, która nie dosłyszała wypowiedzi przyjaciółki, zbyt zajęta obserwowaniem arystokraty, który właśnie w tym momencie opuszczał Wielką Salę w towarzystwie Zabiniego. Ślizgon był pochłonięty rozmową ze swoim przyjacielem, ale dziewczyna była prawie pewna, że rzucił w jej stronę przelotne spojrzenie. Prawie.
Arystokrata odwrócił wzrok, gdy tylko pochwycił spojrzenie współlokatorki. Przez cały dzień unikał dziewczyny, z całkiem dobrym skutkiem, jednak miał świadomość tego, że nie mogą się mijać do końca roku szkolnego. Po tym, jak uciekła do swojego pokoju, a cały czar tamtego wieczoru prysł niczym bańka mydlana, przez długi czas próbował utwierdzić się w przekonaniu, że w gruncie rzeczy nic takiego się nie stało. Bo czy taniec i pocałunek, do którego ostatecznie nie doszło, były czymś, czym warto było się przejmować? Przecież to nic nie znaczyło, podobnie jak z każdą inną dziewczyną... Więc dlaczego teraz czuł się inaczej? Bo zdał sobie sprawę z tego, że naprawdę polubił „nic niewartą szlamę”?
— Dobra, mów, o co naprawdę chodzi — powiedział Zabini, gdy dotarli do salonu dormitorium. Usiadł w jednym z foteli przy kominku, uważnie przyglądając się przyjacielowi. — Nie chcesz mi chyba wmówić, że wyciągnąłeś mnie siłą od obiadu tylko po to, by wyznaczyć termin dodatkowych treningów Quidditcha. To ja jestem kapitanem. Poza tym przy tym mógłby być też i Nott, a ja odniosłem wrażenie, że niezbyt chcesz, by był obecny przy tej rozmowie — dodał, robiąc przy tym minę, jakby właśnie rozwiązał diabelnie trudną łamigłówkę.
Arystokrata omiótł salon nieobecnym wzrokiem, szukając odpowiednich słów. W końcu usiadł naprzeciwko przyjaciela, potarł dłonią podbródek i zaczął mówić, uważnie dobierając każde słowo:
— Nott się do tego nie nadaje... ty... ty masz bardziej otwarty umysł. — Widząc, jak czarnoskóry unosi brew, zaczął żałować decyzji o rozmowie z Zabinim. Westchnął ciężko, oparł łokcie na kolanach i zaczął wyrzucać z siebie słowa: — Granger i ja... wczoraj... tańczyliśmy i poczułem... przypływ...
— Przypływ czego? — dopytywał się Blaise, nachylając się do przyjaciela z podekscytowaniem wymalowanym na twarzy. Wyglądał jak małe dziecko tuż przed dostaniem prezentu.
— No... przypływ — powtórzył zakłopotany Draco, z frustracji przeczesując dłonią włosy.
— Uczuć?
— Nie, nie uczuć, kretynie — syknął, wściekły nie tyle na Blaise'a, ile na samego siebie, że w ogóle postanowił zacząć ten temat. — No dobra, uczuć — przyznał po chwili, nie mogąc znaleźć lepszego określenia na to, co wydarzyło się wczorajszego wieczoru.
Blaise zaśmiał się, uderzając dłonią w kolano.
— To dlatego patrzyłeś na nią jak rottweiler na świeżą wieprzowinkę!
— Zabini, na Salazara, miej litość i choć raz mnie nie dobijaj — wyjęczał Draco, kryjąc twarz w dłoniach. — To wszystko nie tak...
— A jak? — dopytywał Ślizgon niezbyt przekonany zaprzeczeniem przyjaciela.
Wstał i podszedł do barku, by po chwili wrócić na miejsce z dwoma szklankami.
Arystokrata paroma głębszymi łykami opróżnił szkło i się skrzywił. Wpatrywał się w szklankę, powoli obracając ją w dłoni, nie wiedząc, od czego ma zacząć. Zastanawiał się nawet, czy nie zakończyć tej rozmowy, jednak doszedł do wniosku, że lepiej będzie, jeśli wyjaśni wszystko przyjacielowi. W przeciwnym wypadku Zabini mógłby wyciągnąć błędne wnioski i zacząć rozpowiadać o wielkim uczuciu, którego tak naprawdę nie ma. Odchrząknął i zaczął mówić:
— To nie tak. Po prostu wyszedłem wcześniej z imprezy i natknąłem się na Granger w salonie. Była, delikatnie mówiąc, lekko zdołowana, bo jakiś frajer chciał, żeby napisała za niego referat czy esej — zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć słowa Gryfonki — mniejsza z tym, ważne, że ona myślała, że chłopak zaprasza ją na randkę.
Draco zrobił pauzę, rozpamiętując wczorajszy wieczór. Delikatny uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, gdy wspominał rozmowę ze współlokatorką i wszystko, co stało się później, spełzł, gdy zdał sobie sprawę z tego, że znów odrodziła się w nim chęć pocałowania dziewczyny. Przez cały dzień obserwował ją, starając się przekonać samego siebie, że to, do czego omal nie doszło, było wynikiem alkoholu i wyjątkowo paskudnego dnia i w normalnych warunkach w ogóle nie miałoby racji bytu. Więc dlaczego nie mógł spokojnie przejść do porządku dziennego i zapomnieć o całej sprawie?
— Więc postanowiłeś posiedzieć razem z nią i nawzajem się pocieszać? — rzucił Blaise, nie ukrywając uśmiechu zadowolenia.
W duchu obstawiał, że między tą dwójką zaiskrzy dużo wcześniej, jednak jego przyjaciel okazał się wyjątkowo trudnym przypadkiem.
— Możesz mi nie przerywać?
Blaise uniósł dłonie, tym samym dając przyjacielowi do zrozumienia, że już nie będzie się wtrącał.
— Trochę rozmawialiśmy, później jakoś tak wyszło i zaczęliśmy tańczyć... Zabini błagam cię, przestań się tak szczerzyć.
— Czy ty aby nie wymagasz ode mnie zbyt wiele? Mój najlepszy kumpel w końcu się zakochał, chyba mam prawo się cieszyć...
— Ja się nie zakochałem! — wybuchł arystokrata, odstawiając z hukiem szklankę na stół. — A już na pewno nie w Granger! — wykrzyknął, gdy Zabini wypowiedział na głos jego własne obawy.
— Czyli nadal utrzymujesz, że jej nie znosisz, a świat byłby piękniejszym miejscem, gdyby się nigdy nie urodziła?
Blondyn westchnął ciężko, zmuszony do zmierzenia się ze swoimi uczuciami wobec Gryfonki, które do tej pory starał się zepchnąć w najdalsze odmęty swojej świadomości.
— Fajnie mi się z nią rozmawia i spędza czas, może nawet ją lubię, ale to, że chciałem ją pocałować, o niczym nie świadczy. — Widząc, jak oczy jego przyjaciela rozszerzają się, pospieszył z wyjaśnieniem: — Poza tym, jak już mówiłem, do niczego nie doszło, bo uciekła do swojego pokoju.
— Ale CHCIAŁEŚ, żeby do czegoś doszło?
Chłopak zmierzył przyjaciela wściekłym spojrzeniem, poirytowany nie tyle jego wścibskością, ile tym, że po raz kolejny się nie mylił... ale co do tego, nie miał zamiaru się przyznawać.
— Zabini, lubię cię, ale...
— Jeśli masz zamiar rzucić się na mnie, to ja wychodzę — powiedział, z udawanym przerażeniem wskazując na drzwi. — Nie wiem, czy chcesz się całować z każdym kogo LUBISZ, czy tylko Granger jest wyjątkowa...
— Pamiętaj, żeby zamienić ustawieniem pałkarzy — wtrącił nagle arystokrata, przyprawiając swojego przyjaciela o komiczny wyraz twarzy.
Dopiero chwilę później Ślizgon zorientował się, że do dormitorium weszła Gryfonka, a jego przyjaciel zwinnie zmienił temat rozmowy. Przywitał się z dziewczyną i pod wpływem napastliwego spojrzenia młodego Malfoya, podchwycił temat podrzucony przez blondyna.
— To co, kiedy sprawdzamy nowe ustawienie? — Odprowadził Hermionę wzrokiem, a gdy zamknęła się w swoim pokoju, zapytał ściszonym głosem: — Rozmawiałeś z nią chociaż o tym, co między wami zaszło?
Arystokrata rzucił krótkie spojrzenie w kierunku sypialni dziewczyny, chcąc się upewnić, że drzwi są zamknięte. Nachylił się w stronę przyjaciela i odpowiedział: — Nie, bo nie mamy o czym rozmawiać.
— Nie chcę uchodzić za specjalistę od związków, ale najwyraźniej macie, skoro cały dzień nie możesz przestać się na nią gapić, a ona na twój widok robi się czerwona na twarzy i sprawia wrażenie, jakby się chciała zapaść pod ziemię. — Czarnoskóry zmarszczył brwi i po chwili uśmiechnął się szeroko. — O proszę, nawet mi się zrymowało. Kto wie, może to dobry materiał na kolejną piosenkę. Żartowałem — dodał, widząc mordercze spojrzenie arystokraty.
— Ja po prostu chcę się upewnić, że nic do niej nie czuję — wyznał w końcu blondyn, obracając w dłoni pustą szklankę.
— A jeśli się okaże, że coś jednak czujesz? Co zrobisz wtedy?
— Tak się nie stanie... Jeśli jednak okaże się, że w jakimś stopniu jestem do niej przywiązany... cóż, trzeba tę więź przeciąć. Im szybciej, tym lepiej.
— Bo...?
Draco warknął zirytowany i z hukiem odstawił szklankę. Przeczesał dłonią włosy, by po chwili rzucić kolejne spojrzenie w kierunku sypialni dziewczyny.
— Serio? Mam ci to wszystko tłumaczyć?
Blaise podrapał się w skroń, podsumowując wszystkie fakty.
— No taak — rzucił przeciągle. — Tradycja, wychowanie, staromodna matka i ojciec psychopata robią swoje. Wiesz co, przyjacielu? Albo masz mnie za idiotę, albo masz schizofrenię. Ile to razy łamałeś zasady i tradycję arystokracji? I teraz nagle zapierasz się rękami i nogami, byle tylko nie okazało się, że zabujałeś się w Granger. Lub, jak to ująłeś, lubisz spędzać z nią czas.
Draco już otwierał usta, jednak przerwało mu ciche skrzypienie otwieranych drzwi. Hermiona ubrana w sportowy strój, nie zaszczycając ich spojrzeniem, opuściła dormitorium. Jej ubiór przypomniał mu, że dzisiejszego dnia czeka ich długo zapowiadany przez profesor Hooch tor przeszkód. Wstał i ruszył do swojego pokoju, by przygotować się do zajęć.
— Niepotrzebnie ci o tym powiedziałem — mruknął, nim zamknął drzwi.
Blaise, chcąc nie chcąc, również udał się do siebie. Wkładając strój do Quidditcha, zastanawiał się, jak pomóc dwójce wyjątkowo upartych prefektów. Patrzenie, jak droczą się ze sobą, by po chwili rozpocząć kolejną kłótnię, zaczynało go drażnić. Jeśli tak dalej pójdzie, oboju wylądują w Mungu, na co nie mógł pozwolić.
No bo kogo będę wtedy drażnił?”
— Widziałeś gdzieś moje ochraniacze?
Blaise odwrócił się i pokiwał ponuro głową do Notta.
— Obawiam się, że do Dafne w końcu dotarło, że wasz... hmmm... związek nie był dla ciebie niczym ważnym i spaliła je.
— Och, cholera jasna! Gdybym wiedział, co ta dziewucha ma w głowie, w życiu bym się do niej nie zbliżył. No co? — spytał niepewnie, widząc spojrzenie przyjaciela.
Nagle Zabini wyszczerzył się, podszedł do Notta i ucałował go w czoło.
— Teodoro, jesteś genialna! — wykrzyknął, po czym, jak gdyby nigdy nic, opuścił dormitorium, pozostawiając w nim skołowanego Teodora.
W tym samym czasie Gryfonka walczyła z brakiem tchu na widok, jaki została po dotarciu na boisko. Jedyne, co kołatało jej się w głowie, to myśl o tym, że dzisiaj zginie. Niechybnie. Niepewnie rozejrzała się na boki. Harry i Ron mieli zajęcia w inne dni. Neville zemdlał na sam widok toru przeszkód. Nawet Blaise, który o dziwo, byłby w stanie ją pocieszyć, gdzieś się zapodział.
— Znikąd pomocy — pisnęła, mocniej obejmując miotłę, zupełnie, jakby była pluszowym misiem.
Była niemal w pełni pogodzona z tym, że się zbłaźni, gdy poczuła na sobie przeszywające spojrzenie. Zadrżała, a po jej plecach przeszedł zimny dreszcz. Zmrużyła gniewnie oczy, widząc gęsią skórkę na przedramieniu i wyprostowała się. Z wysoko uniesioną głową, odwzajemniła beznamiętne spojrzenie współlokatora. Było bardziej niż pewne, że zrobi wszystko, byle nie dawać mu pretekstu do kolejnych kpin. Pokaże mu, że ona, Hermiona Granger, ma głęboko gdzieś jego dziwaczne zachowanie i pomimo jego obecności i wyraźnej niechęci, da radę porządnie wykonać zadanie. Udowodni zarówno sobie, jak i jemu, że wczorajsza sytuacja nijak na nią nie wpłynęła.
Z nową dawką motywacji jeszcze raz przyjrzała się sali tortur, w którą chwilowo zamieniło się ich boisko do Quidditcha. Wzięła głęboki oddech, by choć trochę uspokoić zszargane nerwy. Może i chłodna logika nie sprawdzała się w czasie gry, jednak w tym przypadku Gryfonka widziała w niej swoją ostatnią deskę ratunku, której kurczowo się chwyciła, licząc na to, że się uda. Podzieliła tor na trzy etapy: ten, w którym raczej da sobie radę, kolejny, w którym będzie liczyć na cud oraz ostatni z nich, którego zaletą było to, że z pewnością dowie się, jak to jest spaść z wysokości stu sześćdziesięciu stóp wprost na zmarzniętą ziemię.
Cóż... zawsze to jakieś nowe doświadczenie” — pomyślała, próbując doszukać się w tym wszystkim jakichś pozytywów. W głębi duszy doskonale wiedziała, że teoretycznie nie ma prawa nic jej się stać, zwłaszcza że cały czas będzie pod czujnym okiem pani Hooch, jednak widok trzech, poruszających się w różnym tempie, wahadeł utwierdzał ją w przekonaniu, że dzisiejszy wieczór spędzi w skrzydle szpitalnym.
Pokręciła głową, odpędzając tym samym ponure myśli. Zmrużyła oczy, gdy zaatakowało je mocne światło słoneczne.
— Biednemu to zawsze wiatr w oczy i chleb masłem do ziemi — westchnęła ciężko, nie zdając sobie sprawy z tego, że za nią ustawiła się już grupka Ślizgonów.
Dopiero niski, gardłowy śmiech jej współlokatora zmusił ją do obejrzenia się za siebie. Oczywiście arystokrata zdążył już odwrócić wzrok, jednak nie to było teraz najistotniejsze. Dziewczyna zdała sobie sprawę z tego, że stoi na samym początku kolejki do zaliczenia toru przeszkód. Nerwowo zaczęła wycofywać się w stronę grupki Gryfonów, ignorując szydercze śmiechy Ślizgonów. Odwróciła się, chcąc jak najszybciej zniknąć z ich pola widzenia. Kątem oka zauważyła, że Draco znów na nią patrzy, jednak nie miała siły znosić jego natarczywego spojrzenia. Zatrzymała się dopiero przy Neville'u, który był lekko zielony na twarzy.
— Jesteś pewny, że nie chcesz wrócić do skrzydła szpitalnego? Chętnie cię tam zaprowadzę — zaproponowała z nadzieją Hermiona, licząc na to, że ominie ją dzisiejsza lekcja, jednak Gryfon, z determinacją namalowaną na twarzy, pokręcił głową.
— Lepiej mieć to za sobą.
Pogodzona z losem dziewczyna zajęła za nim miejsce w kolejce.
Profesor Hooch podeszła do uczniów i zlustrowała badawczym wzrokiem dwie kolejki, jakie się utworzyły. Zamarła, jakby sobie o czymś nagle przypomniała i, ku rozpaczy Hermiony, wyjęła różdżkę, by dodać kolejny element toru przeszkód. Parę metrów nad pierwszą osobą z kolejki utworzyła się stalowa obręcz. Kolejne pojawiały się w coraz mniejszych odstępach od siebie i na coraz większej wysokości. Niektóre mniej lub bardziej wysunięte były na bok. Gryfonka doskonale wiedziała, że na samym początku toru przeszkód będzie musiała lecieć niemal pionowo, manewrując między stalowymi obręczami. Na samo wyobrażenie tego, musiała oprzeć się o chłodną podstawę bramki do Quidditcha.
— Zaczynają Ślizgoni, lecicie na przemian raz z jednej raz z drugiej kolejki. Startujecie dopiero, gdy poprzednia osoba znajduje się przy ostatnim wahadle. Co będę oceniać? Płynność, tempo i uderzenia w przeszkody — wyliczała profesor Hooch. — Przy każdym dotknięciu obręcze i wahadła zaświecą na czerwono. Panie Malfoy, może pan już zaczynać.
Draco, nim jeszcze nauczycielka skończyła zdanie, wzbił się w powietrze. Bez żadnego problemu pokonał obręcze i w błyskawicznym tempie zbliżył się do pierwszego wahadła. Odbił w lewo, omijając drewnianą konstrukcję i pognał do następnego, szybciej już pracującego urządzenia. Parę chwil później odgonił z poręczy dodatkowego gapia w postaci kruka i rozsiadł się wygodnie na trybunach, obserwując poczynania pierwszego z Gryfonów.
Hermiona z zazdrością spojrzała na Ślizgona, jednak gdy ich spojrzenia się spotkały, natychmiast odwróciła wzrok. Wcale nie zaimponował jej jego lot i była przekonana, że ona także da radę. Co prawda w dłuższym czasie i z paroma obrażeniami, ale poradzi sobie.
Z coraz szybciej bijącym sercem, patrzyła, jak obie kolejki robią się coraz krótsze, aż przyszła jej kolej. Ustawiła miotłę i wzięła głęboki wdech.
Dam radę... W końcu uczył mnie Malfoy.”
Ignorując myśl, że w tej chwili jej nauczyciel z pewnością dokładnie jej się przygląda, pewnie odbiła się od ziemi i wzbiła w powietrze.
Pierwsze obręcze nie sprawiły jej problemu i dopiero przy ostatniej musiała mocno się nachylić, by na czas odbić w prawo. Nie pozwoliła sobie na uśmiech pełen satysfakcji i dumy, zgodnie z planem rozpędziła się do największej prędkości, na jaką pozwalał jej model miotły. Jeśli miała ukończyć tor w przyzwoitym czasie, musiała śpieszyć się przy łatwiejszych zadaniach, by na spokojnie podejść do ostatniego wahadła. Pierwsze z nich wyminęła bez problemu, a jej pewność siebie wzrosła, gdy usłyszała okrzyki wsparcia Gryfonów. Przy drugim wahadle, zwolniła, by wyczuć odpowiedni moment na ominięcie przeszkody.
To trochę jak walc... tylko trzy razy szybsze” — pomyślała, wsłuchując się w szum wiatru, jaki powstawał przy każdym ruchu wahadła. Przywołując w myślach muzykę, nachyliła się nad trzonkiem miotły i niemal ocierając się o drewnianą konstrukcję, wyminęła ją, pędząc do kolejnej przeszkody.
Pomimo wszelkich starań, nie mogła znaleźć sposobu na pokonanie jej. O ile we wcześniejszym przypadku pomógł jej walc, tutaj nie mogła ustalić rytmicznego tempa. Pocieszając się, że wahadła pokryte są materiałem zabezpieczającym, zmrużyła oczy i pognała do przodu.
Silne uderzenie w tylną część miotły zepchnęło Gryfonkę z trasy i na chwilę dziewczyna straciła kontrolę nad lotem. Wirując, zaczęła spadać, jednak resztkami sił i determinacji, nachyliła się nad miotłą, jeszcze bardziej zwiększając prędkość, lecz jednocześnie stopniowo unosząc trzon. Odwrócona niemal do góry nogami, okręciła miotłę tuż nad ziemią i wróciwszy do normalnej pozycji, podleciała do trybuny zajmowanej przez prawie całą już grupę uczniów. Wylądowała przed Gryfonami i szeroko uśmiechnęła się, zadowolona z siebie, jednak zmarszczyła brwi na widok min kolegów.
Cała grupka wpatrywała się w nią zdumiona, aż w końcu Neville wymamrotał:
— Hermiono... ty pikowałaś. Pikowałaś z obrotami... tuż nad ziemią.
Dziewczyna zamrugała i z niedowierzaniem zerknęła na miotłę. W trakcie lotu nie zdawała sobie sprawy z tego, co robi, działała niemal instynktownie, jednak teraz, analizując wszystko na spokojnie, zrozumiała, że przed chwilą wykonała jeden z najtrudniejszych manewrów.
Otrząsając się z pierwszego szoku, Gryfoni wciągnęli dziewczynę w tłum, gratulując jej i pytając, gdzie się tego nauczyła. Wiedzieli bowiem, iż Hermiona nie najlepiej radzi sobie z lataniem.
Usiadła i z ożywieniem rozmawiając z Neville'em, oglądała lot ostatniego z Gryfonów, a gdy przyszedł moment oceniania, była zupełnie spokojna.
— Co do panny Granger... Czas nie był zły, powiedziałabym, że z taką miotłą nawet dobry. Z płynnością były problemy, zwłaszcza przy wahadle, no i oczywiście, nie udało się go pani ominąć, jednak wziąwszy pod uwagę postęp i to, jak pani poradziła sobie z uderzeniem i wytrąceniem z toru... Tak, gdybym teraz miała wystawiać ocenę końcową, byłoby to powyżej oczekiwań... a na pewno zadowalający. Możecie się rozejść. Miotły oczywiście do składzika.
Hermiona przez chwilę stała bez ruchu, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście. Uczniowie rozchodzili się, po raz ostatni jej gratulując, jednak jedyne, na co było ją teraz stać, to słabe skinięcie głową. Przypominając sobie o teście, podbiegła do profesor Hooch, by zapytać ją o swój wynik. I tu czekała ją miła niespodzianka, choć nie tak wielka, jak przy torze przeszkód. Nie miała problemu z przyswojeniem wiedzy teoretycznej i choć spodziewała się, że lot pójdzie jej znacznie gorzej, wszystko wskazywało na to, że ukończy szkołę z pozytywną oceną z MMĆF.
Weszła do małego składzika, zapaliła pojedynczą lampę i odłożyła miotłę. Odwróciła się, by wyjść, jednak zatrzymała się na widok arystokraty, opierającego się o drzwi. Stał z założonymi rękami, nie spuszczając z niej pustego wzroku. Jedyną oznaką emocji na jego twarzy był lekko uniesiony w kpiącym uśmieszku kącik ust.
Hermiona przełknęła ślinę i zrobiła krok w tył. Nie spodobała jej się ani jego mina, ani to, że są zamknięci sami w ciasnym pomieszczeniu. Ani jej domysły na temat tego, po co się tu na nią zaczaił. Możliwości były dwie, obie dotyczyły wczorajszego wieczoru: albo chciał ją zabić, by nikt nie dowiedział się o prawie-pocałunku, albo chciał dokończyć to, co zaczęli. Gryfonka nie wiedziała, czego bardziej się bała, jednak była pewna, czego chciała. Chciała Dracona Malfoya, kogoś, kto nigdy nie będzie jej dany. Zadziwiające było to, że krótki moment sam na sam ze Ślizgonem po całym dniu ignorowania się, sprawił, że zmieniła swoje postanowienie omijania go szerokim łukiem. Z zapartym tchem czekała na to, co miał powiedzieć. W końcu miało się okazać, jak odtąd miały wyglądać ich relacje.
— Wiesz, Granger, nie sądziłem, że dowiem się o tobie czegoś nowego. Myślałem, że nie masz już przede mną tajemnic. A tu, proszę, okazało się, że łączy cię z Potterem wspólna pasja — powiedział przeciągle, przechylając głowę, jakby chciał się przyjrzeć dziewczynie pod innym kątem.
Nadal nie dawał po sobie poznać swoich zamiarów. W słabym świetle lampy wyglądał jak niebezpieczny kusiciel, nakłaniający ją do czegoś złego i jednocześnie ekscytującego, czego z całą pewnością usiłował wczorajszego wieczoru. Gdyby wtedy nie odeszła, kto wie, jak potoczyłaby się cała sytuacja?
— Jaka? — spytała, nie wiedząc, na co się szykować. Cios, czy może...
— Balet. Światowa primabalerina nie dokonałaby tego, co ty. W prawdzie nie wiem, czym ekscytowała się Hooch, bo z lotem niewiele miało to wspólnego... Niemniej jednak wyczyn godny podziwu. Myślałaś kiedyś o karierze cyrkowej? Tam też się nadasz.
— Wiem, co robisz, Malfoy — oznajmiła dosadnie Hermiona, jednak nie odważyła się podejść do niego nawet o krok. Jeszcze któreś z nich mogłoby zrobić jakąś głupotę...
— Oświeć mnie — poprosił arystokrata, wzruszając niedbale ramionami.
Kpiący uśmieszek powiększył się, jednak nie odstraszył on dziewczyny. Zbyt często go widywała i zbyt dobrze znała współlokatora, by dać się zwieść.
— Próbujesz mnie do siebie zrazić, odzyskać dystans, wrócić do początku roku.
— Może ja po prostu jestem wredny?
— Tak, to też — przyznała Hermiona z lekkim uśmiechem.
Ślizgon zaśmiał się cicho i zrezygnowany pokręcił głową. Zdał sobie sprawę z tego, że czasy, w których mógł zrazić ją do siebie jednym słowem, minęły bezpowrotnie. Odwrócił się, jednak nim zdołał otworzyć drzwi, Hermiona powiedziała:
— Powinniśmy porozmawiać.
— Nie mamy o czym, Granger.
— Owszem, mamy. Odsuń się od tych drzwi albo sama to zrobię. Siłą.
Draco ponownie się zaśmiał, jednak odwrócił się i z powrotem oparł o ścianę. Dbał o to, by odległość między nim a dziewczyną nie zmniejszała się.
— Chciałbym to zobaczyć, szczególnie że nie masz przy sobie różdżki, Granger. Czego byś użyła? Siły mięśni? Perswazji? A może bata? — spytał, wysoko unosząc jasną brew.
Widać było, że doskonale się bawił.
— Mógłbyś skończyć z tymi podtekstami i insynuacjami?
— Insynuacjami? Myślałem, że rozmawiamy — odparł z niewinną miną, na co Hermiona westchnęła i zrezygnowana usiadła na, przykrytej starą płachtą, skrzyni.
Przez chwilę milczała, nerwowo wyłamując palce. Sama nie wiedziała, od czego zacząć i jak przeprowadzić tę rozmowę. Wiedziała jednak, że powinni porozmawiać na osobności, a lepsza okazja mogłaby się nie trafić. Nie byłaby w stanie znieść takiego kolejnego dnia i była zdeterminowana, by jak najszybciej przywrócić ład w ich relacji... o ile kiedykolwiek był tam jakiś ład.
— Rozumiem, że chcesz o tym zapomnieć. Rozumiem też, że żałujesz i w ogóle tego nie planowałeś — zaczęła niepewnie dziewczyna i zerknęła na arystokratę, który obserwował ją, ponownie obojętny i ukryty za maską pozorów.
Doskonale wiedziała, że musiała to powiedzieć i postawić sprawę jasno, nawet jeśli jakaś cząstka niej, która do niedawna była uśpiona, chciała, by ta rozmowa potoczyła się zupełnie inaczej. Jednak miała świadomość tego, że wczorajszy wieczór mógł pogorszyć ich dobre relacje, wypracowane przecież z tak wielkim trudem. Nie chciała tego stracić, więc zrobiła jedyną rzecz, która wydawała jej się słuszna: zdusiła tę część siebie, która za wszelką cenę pragnęła, by Ślizgon zaprzeczył jej słowom.
Draco przygryzł wewnętrzną stronę policzka, byle tylko nie wtrącić, że jak na razie, Gryfonka nie pomyliła się tylko w jednym. Widząc jej pytający wzrok, skinął głową, pozwalając jej kontynuować.
— Rozumiem to, chcę tego samego. To nie była ani twoja, ani moja wina. Oboje byliśmy zmęczeni, mieliśmy zły nastrój i trochę wypiliśmy. Nie zamierzam więcej wracać do tego tematu ani się za tobą uganiać, więc możesz być spokojny. W zamian proszę cię tylko o jedno...
Hermiona wzięła głęboki wdech i uniosła głowę, by spojrzeć prosto w stalowe oczy. Bała się tego momentu, jednak dla stawki, o którą grała, była gotowa zaryzykować.
— Nie staraj się mnie odsunąć, nie wracajmy do samego początku. Prawda jest taka... — Zawahała się, nie mogąc nic wyczytać z jego twarzy. Nie wiedziała, jak zareaguje. Dawny Malfoy wyśmiałby ją, za to, co za chwilę miała powiedzieć i wykorzystałby tą odkrytą przez nią samą słabość. — Prawda jest taka, że polubiłam spędzanie z tobą czasu i już nie traktuję cię jak wroga — dokończyła i z zapartym tchem czekała na odpowiedź chłopaka.
Draco przez dłuższą chwilę stał nieruchomo, zaskoczony jej szczerym wyznaniem. Nie spodziewał się, że Gryfonka kiedykolwiek aż tak się przed nim otworzy. Prawdę mówiąc, zaimponowała mu jej odwaga. W końcu przyznała się do czegoś, do czego on nie miał odwagi się przyznać, nawet przed samym sobą. Zadowolony z jej wyznania, powoli skinął głową, godząc się na jej warunki. W końcu choć raz pragnęli tego samego: nie chcieli siebie stracić.
— A tak nawiasem mówiąc, to całkiem niezły był ten lot — przyznał arystokrata i otworzył drzwi. Nim jednak zostawił Gryfonkę samą, spojrzał na nią przez ramię i rzucił z ironicznym uśmieszkiem: — Ale to nie znaczy, że cię lubię, Granger.
Hermiona zaśmiała się, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co tak naprawdę chciał jej przekazać.

***

— Potter, potrzebuję cię wykorzystać.
Zaskoczony Harry zamrugał i odsunął się od Zabiniego. Przez nieuwagę dolał za dużo roztworu ze szczuroszczeta, przez co eliksir zmienił barwę na zgniłozieloną i niebezpiecznie zabulgotał.
— Wiem, że wy, Ślizgoni, macie luźne podejście do wielu spraw, ale ja nie jestem zainteresowany — syknął, próbując naprawić ich ledwo co zaczęty eliksir.
— Nie o to chodzi, zboczeńcu. Chce cię wykorzystać w inny sposób — szepnął Blaise, przewracając oczami na głupotę Gryfona. — Potrzebna mi twoja pomoc... a właściwie zgoda na zmienienie twojej koncepcji.
— Odnośnie czego? — spytał zaintrygowany Harry, próbując uratować ich dzieło.
— Odnośnie eliksiru. Chciałbym uwarzyć eliksir psychometryczny.
Potter znieruchomiał i, z powątpiewaniem wymalowanym na twarzy, odparł:
— Doceniam wiarę w nasze możliwości, jednak sądzę, że nie damy sobie z nim rady. Mamy problemy z uwarzeniem eliksiru nasennego, a ty chcesz...
— To tylko brzmi skomplikowanie. Poza tym już go kiedyś robiłem — skłamał gładko Ślizgon, lekceważąco machając ręką.
Harry zmrużył oczy i zmierzył go podejrzliwym wzrokiem. Znał Zabiniego na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie mówi całej prawdy.
— Najpierw powiedz, co planujesz.
Blaise zrobił smutną minę, jednak na jego współpracowniku nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Westchnął i nim odpowiedział na pytanie, rozejrzał się konspiracyjnie po sali.
— Granger go potrzebuje.
— Hermiona? — spytał głośno, na co siedząca parę miejsc przed nim dziewczyna odwróciła się i spojrzała na niego pytająco. — Nic, nic — wymamrotał, starając się nie zwracać uwagi na jej podejrzliwe spojrzenie.
Niesamowite, jak Gryfonka potrafiła jednym rzutem oka dostrzec, że jej przyjaciel spiskuje ze Ślizgonem.
— Ciszej... Tak, Granger i Draco. Mają problemy.
— Jakie problemy? I komu zamierzają czytać w myślach?
Blaise podrapał się w skroń, wahając się, czy może zdradzić szczegóły swojego planu. Przez chwilę zastanawiał się, jak ma wszystko wyjaśnić, nie wyjawiając przy tym sekretu Dracona, w końcu prosił o dyskrecję, dzieląc się nim z przyjacielem.
— Powiedzmy, że mają wspólnych znajomych, którzy na siebie lecą, ale nie do końca jeszcze o tym wiedzą. A ja, jako dobroduszny Ślizgon, chcę im pomóc. Znaczy tym znajomym.
Harry uniósł brew.
— Myślisz, że jestem głupi?
— Musisz zadawać podchwytliwe pytania?
— Jeszcze trochę i nici z mojej pomocy, Zabini — zagroził Gryfon. — Chodzi o Hermionę i Malfoya, tak? Serio, myślisz, że między nimi mogłoby do czegoś kiedykolwiek dojść? — zapytał prześmiewczym tonem, pewien tego, że prędzej na Księżycu wyrosną palmy, niż jego przyjaciółka zwiąże się ze swoim wieloletnim gnębicielem.
— Już doszło — wymamrotał Blaise i natychmiast zatkał usta dłonią, wytrzeszczając przy tym oczy.
— Że co? — spytał szeptem Harry. — Jak...? Co...?
— Dobry przyjaciel nie zdradza tajemnic przyjaciela — wyrecytował z kamienną miną Ślizgon.
— Zabini, czy między nimi na poważnie do czegoś doszło?
— Dobry przyjaciel nie zdradza tajemnic przyjaciela — powtórzył Blaise, kiwając głową.
— Całowali się? — wykrztusił Gryfon, z niedowierzaniem patrząc na dwójkę prefektów.
— Dobry przyjaciel nie zdradza tajemnic przyjaciela — wyszeptał czarnoskóry przejętym głosem, tym razem kiwając głową, jakby od tego zależało jego życie.
Harry zaśmiał się, jednak uśmiech zamarł mu na ustach, gdy zobaczył, jak dłonie prefektów połączyły się stanowczo za długo, jak na zwykłe podanie chochli. I te uśmiechy... Zawsze wyglądały tak poufale, czy tylko tak mu się teraz wydawało?
— Nie wierzę... To niemożliwe... Malfoy to...
— Tak niemożliwe, jak twój związek z Donovan — skomentował Blaise, przewracając oczami.
Chłopak zamarł, przybierając na twarz maskę obojętności.
— Nie wiem, o czym mówisz — oznajmił szorstko, wracając do krojenia składników.
Blaise zaśmiał się i pokręcił głową.
— Daj spokój, Potter, mnie nie nabierzesz. Poza tym wiem o tym z solidnego źródła. Po prostu chcę, żeby ta dwójka w końcu przestała pajacować i się spiknęła.
— I jak ma im pomóc ten eliksir? O ile rzeczywiście coś między nimi jest, w co wątpię. Hermiona nie jest głupia i nigdy nie byłaby z kimś takim jak Malfoy z wielu przyczyn. Mam wymieniać?
— Obejdzie się, Potter — powiedział łaskawym tonem Blaise.
— Poza tym, naprawdę nie mam pojęcia, co do tego ma eliksir psychometrii. Rozumiem, gdyby to była amortencja, to wtedy mogłoby do czegoś dojść, ale...
Czarnoskóry uniósł dłoń, przerywając wywód Gryfona i z mądrą miną oznajmił:
— Uwierz mi, wiem, co robię. Wyczuwam pismo nosem. Poza tym, na analizie wcieleń na wróżbiarstwie wyszło mi, że w poprzednim życiu byłem swatką.
Harry parsknął śmiechem, co z resztą często zdarzało mu się w towarzystwie Ślizgona. Otarł łzy rozbawienia i pokręcił głową.
— W takim razie musiałeś być najgorszą i najbrzydszą swatką w całej Wielkiej Brytanii. Powtarzam: między nimi nigdy do niczego nie dojdzie.
A gdyby doszło, musiałbym zabić Malfoya gołymi rękami” — dodał w myślach, zerkając złowrogo na Ślizgona, który, jakby wyczuwając jego spojrzenie, odwrócił się i posłał w jego stronę jednoznaczny gest środkowego palca.
— A założysz się, Potter? — rzucił chłopak wyzywającym tonem, z powrotem przyciągając uwagę rozmówcy.
Założył ręce i nonszalancko oparł się o blat ławki. Był wyraźnie pewien swoich racji, o czym świadczył wesoły błysk w czarnych oczach.
— Pewnie! Powiedz tylko o co — zgodził się ochoczo Gryfon, po raz kolejny zapominając o kociołku, z którego zaczęło wydobywać się coraz więcej dymu...
Zabini przygryzł wargę, szukając odpowiedniej kary dla Pottera za bycie takim niedowiarkiem.
— Ok, co powiesz na to: jeśli w ciągu tych czterech miesięcy nic, absolutnie nic się nie wydarzy, na oczach całej szkoły pocałuję McGonagall. Jeśli jednak się zejdą, a tak się stanie, to ty dasz buzi naszej dyrektorce.
Harry uśmiechnął się szeroko, już wyobrażając sobie Ślizgona całującego McGonagall.
— Umowa stoi — oznajmił i podał rękę Blaise'owi.
W momencie, gdy ich dłonie się spotkały, stojący na blacie kociołek eksplodował, obrzucając ich kleistą warstwą cuchnącego wywaru. Przez chwilę stali jak zamurowani, po czym wybuchli śmiechem.
— Na miłość Merlina, co się tutaj stało? — spytała profesor Donovan, usuwając z nich i stolika ciemną ciecz.
— Chyba nam się popsuł eliksir — zaczął Blaise skruszonym tonem, który przeczył rozbawieniu widocznemu w oczach.
— Taaak. Chyba musimy zacząć od nowa. Co ty na to, żeby spróbować czegoś innego? — spytał Harry i razem ze Ślizgonem ruszył do składzika.
— Czasami nie wiem, który z nich jest głupszy i który bardziej mnie irytuje — mruknął Draco, pochylony nad korzonkami, które pieczołowicie przygotowywał od kilku minut.
Zmierzył je ostatnim oceniającym spojrzeniem i wrzucił do kociołka. Zadowolony z konsystencji eliksiru, sięgnął po chochlę i zamieszał pięć razu w kierunku zgodnym do ruchu wskazówek zegara.
— Może robili eliksir rozbawiający? — zastanawiała się Hermiona.
— Albo coś knuli.
Gryfonka prychnęła i dosypała szczyptę sproszkowanego rogu jednorożca.
— Przykro mi to mówić, ale życie nie opiera się tylko i wyłącznie na knuciu i planowaniu zemst, Malfoy. Widać, że znajdują wspólny język. Chociaż z Blaisem chyba każdy da radę się dogadać — dodała, wertując podręcznik w poszukiwaniu kolejnych instrukcji.
— Bo nie jest wrednym, cynicznym, sarkastycznym draniem? — spytał Draco z ironicznym uśmieszkiem.
— Och, z takimi też można się porozumieć. Co prawda potrzebna jest długotrwała tresura i ogromne pokłady cierpliwości, ale jest to możliwe.
— Co się kryje pod słowem „tresura”? Bo jeśli obejmuje to łakocie, zabawy i pieszczotki, to ja się z chęcią na to piszę — oznajmił, czym rozbawił współlokatorkę, sprawiając, że dolała odrobinę za dużo następnego składnika.
— Zapomniałam, że twój świat składa się jeszcze z podtekstów.
— Tak naprawdę, to jest jego podstawa, Granger.
Hermiona pokręciła głową na słowa chłopaka, jednak nie mogła powstrzymać małego uśmiechu, jaki cisnął jej się na usta.
— Tak właściwie, to dlaczego robimy eliksir na odchudzanie? Masz dość swojej tuszy, Granger?
— Robimy go dla Krzywołapa, Malfoy. A od mojej rzekomej tuszy możesz się odczepić — powiedziała Gryfonka, ostrożnie przelewając eliksir do fiolek.
— Dla Krzywonoga?
— Możesz mi powiedzieć, dlaczego przy diecie, sporządzonej przez dietetyka i rygorystycznie przestrzeganej, ten kot za nic w świecie nie może schudnąć? — spytała sfrustrowana stałą wagą swojego pupila. To już niemal pół roku, a efektów jak nie było, tak nie ma.
Draco odchrząknął i pokręcił głową.
— Niee — odpowiedział przeciągle z niewinną miną i zaczął sprzątać swoje stanowisko. — Wiesz, może to uwarunkowanie genetyczne — podsunął. — W takim wypadku raczej nic nie da się zrobić. Przykro mi, ale najwyraźniej jesteś skazana na kota tak samo otyłego, jak...
— Malfoy, mam w rękach szklane fiolki, a w zasięgu mojej dłoni znajduje się chochla. Jeśli cenisz swoje zdrowie, lepiej zamilknij — ostrzegła go dziewczyna, starannie zatykając fiolki. — A jeśli już mowa o cennych przedmiotach, to jeszcze dziś chcę oddać kolczyki i suknię razem z butami. Gdybym mogła, oddałabym też kosmetyki, ale prawie wszystkie już zużyłam i...
— Granger, do cholery, ile razy ci mówiłem, że te rzeczy należą do ciebie i nie chcę ich z powrotem? Nie przerywaj mi — ostrzegł, widząc, że zamierza się kłócić. — Suknia była rekompensatą za spaloną kieckę, kosmetyki za... powiedzmy za trud, jakim było wytrzymanie ze mną trzech tygodni podczas turnieju, a cała reszta była wynikiem mojej dobrej woli i szlachetnego serca. Temat jest dla mnie zamknięty i jeśli jeszcze raz o tym wspomnisz, daję słowo, nie wytrzymam i coś ci zrobię.
— Kupisz mi kolejną parę kolczyków wartą osiem tysięcy galeonów? — spytała przesłodzonym tonem.
Ślizgon westchnął ciężko i zrezygnowany pokręcił głową.
— Raz jeden człowiek próbuje być bezinteresowny i co z tego ma?
Hermiona podpisała fiolki i włożyła jedną z nich do torby. Odgarnęła włosy z twarzy i spróbowała kolejny raz wytłumaczyć mu, w czym tkwi problem.
— Malfoy, to nie tak, że jestem niewdzięczna i gardzę tymi... podarunkami... Ale one są po prostu zbyt kosztowne i każdy w takiej sytuacji czułby się po prostu niezręcznie...
— To wywal te rzeczy, oddaj na jakiś szczytny cel. Mnie naprawdę nie obchodzi, co z nimi zrobisz, bylebyś mi ich nie oddawała — warknął Draco, poirytowany wałkowaniem w kółko tego tematu. Schował podręcznik do torby i jako pierwszy opuścił salę.
Doprawdy nie mógł zrozumieć, dlaczego Gryfonka nadal robiła z tego jakąś wielką rzecz. Czy choć raz w życiu nie mogła odpuścić i postąpić tak, jak on tego chciał? Przecież nie prosił o nic złego czy niebezpiecznego, chciał mieć wreszcie święty spokój od jęczenia Granger na temat zbyt drogich podarunków. Chociaż, jeśli miał być szczery, wolał to niż wieczne unikanie się z powodu jednego, wyjątkowo głupiego incydentu.
Odwrócił się, słysząc nawoływania i zobaczył zmierzającego ku niemu Zabiniego.
— Dokąd się tak śpieszysz? Wystrzeliłeś z klasy tak, jakby Granger napastowała cię pod ławką — zauważył Ślizgon, zrównawszy się z przyjacielem.
— W pewnym sensie tak było — przyznał niechętnie arystokrata.
— Wiem, mówiłem, żebyście się pogodzili, ale żeby od razu macać się pod ławką... — mruknął Blaise, udając zniesmaczonego zachowaniem prefektów naczelnych, czym zarobił na cios w potylicę. — Dobra, już jestem poważny. Mów co i jak.
Draco przystanął i się rozejrzał. W końcu skręcił w mniej uczęszczany korytarz i oparł się o kolumnę.
— Rozmawialiśmy po Ćwiczeniach. Początkowo nie o to mi chodziło, ale doszliśmy do wniosku, że nie ma co przejmować się tym... jednorazowym wybrykiem.
— Ty kretynie...
— Co? — spytał Draco, słysząc niewyraźne mamrotanie Blaise'a.
Ślizgon pokręcił głową.
— Nic, nic. Mów dalej.
Chłopak uważnie przyjrzał się Zabiniemu, jednak postanowił odpuścić temat jego dziwnego zachowania.
— Wszystko wróciło do porządku dziennego. Nie ma o czym gadać — zakończył arystokrata, zachowując dla siebie wyznanie Gryfonki. Miał wrażenie, że to było coś tylko dla nich, sekret, którym nie powinien się dzielić.
— Może uczcijmy to zawieszenie broni? Mam coś specjalnego — dodał czarnoskóry, wyjmując z torby dwie małe butelki.
Draco wziął jedną i zmarszczył brwi, dokładnie przyglądając się żółto-czerwonej etykiecie.
— „Diabelska błyskawica”? Pierwszy raz słyszę o takim piwie — mruknął, otwierając trunek.
Blaise przygryzł wargę, by powstrzymać wybuch śmiechu. Nic dziwnego, że jego przyjaciel pierwszy raz pił „Diabelską błyskawicę”. W końcu marka została stworzona przez niego na drugiej lekcji eliksirów do spółki z Potterem. Przecież musieli znaleźć sposób, by podać eliksir arystokracie, a przy okazji odkryli w sobie talent do produkcji alkoholu. Kto wie, może właśnie odnaleźli swoje powołanie?
— Nic dziwnego, to prototyp — oznajmił Zabini i razem z przyjacielem upił łyk swojego tworu.
Draco przez chwilę trzymał płyn w ustach, po czym przełknął i wymienił spojrzenia ze Ślizgonem. Z uznaniem spojrzał na butelkę, po czym upił kolejnych kilka łyków.
— Niezłe — ocenił, po czym spytał: — Masz tego więcej?
Zabini pokręcił głową. Wyrzucili puste butelki i ruszyli na następne zajęcia.
— Chociaż zapach jest jakiś dziwny. Przysiągłbym, że czuję wywar z kwiatów księżycowych... — zastanawiał się głośno Draco, zajmując swoje miejsce.
Równo o czasie, do klasy zamaszystym krokiem wszedł profesor Snape. Jak zwykle zatrzasnął z hukiem drzwi i pozasłaniał okna, jednak nowością było odsuwanie ławek i mebli. Niedługo potem, cała klasa, podzielona na grupę Gryfonów i Ślizgonów, stanęła pod ścianą, bezbłędnie domyślając się, co ich dzisiaj czeka.
Potwierdzając ich domysły, Snape oznajmił, że mają minutę na dobranie się w mieszane pary. Blaise zerknął na Harry'ego, który po prostu skinął głową i razem stanęli w kącie sali, tocząc cichą rozmowę. Kilku innych uczniów wzięło z nich przykład i, choć z wielką niechęcią, zdołali dobrać sobie parę. Dla reszty Snape nie miał cierpliwości. Na nieszczęście dla Rona, jemu w udziale przypadł Nott. Hermiona nie wiedziała, który z nich miał większą niechęć wymalowaną na twarzy.
Czuła narastającą obawę, widząc, jak coraz mniej Ślizgonów pozostaje wolnych, w tym i Milicenta Bulstrode. Przeczuwając, że to właśnie z nią zostanie dobrana, przecisnęła się przez Gryfonów i podeszła do opierającego się o ścianę współlokatora.
— Para? — zaproponowała i, nie czekając na jego odpowiedź, stanęła tuż obok niego, by było jasne dla wszystkich, że znalazła sobie partnera do pojedynku.
— Jak chcesz, Granger. Z przyjemnością skopię ci tyłek. Mogę wiedzieć, skąd twój wybór? — zapytał, zerkając na nią z ciekawością.
— Po prostu nie chciałam trafić na Milicentę. Ostatnio jak z nią walczyłam, odrzuciła różdżkę i skoczyła na mnie jak zawodnik sumo. Skończyłam z powyrywanymi włosami i pogruchotanymi żebrami. Uwierz mi, nie było to przyjemne.
Hermiona wzdrygnęła się, wracając pamięcią do tamtych chwil.
Draco zaśmiał się cicho, odrzucając głowę w tył.
— Możesz być spokojna, Granger. Nie mam najmniejszego zamiaru cię przygniatać — zapewnił ją, unosząc brew.
Gryfonka z uśmiechem pokręciła głową, jednak zamarła, słysząc słowa nauczyciela.
— Bulstrode, walczysz z Granger.
Milicenta powoli odwróciła się i z przerażającym uśmiechem, obejmującym wszystkie trzy podbródki, skinęła palcem na dziewczynę.
— Profesorze, ja już mam parę — wyrecytowała szybko Hermiona, nim Snape wrócił do przydzielania przeciwników.
Severus skierował swoje zimne oczy na uczennicę i pytająco uniósł brew, na widok jej partnera. Nie widząc żadnych protestów ze strony chrześniaka, wrócił do dobierania przeciwników. Milicenta ostatecznie trafiła do Neville'a, który zdawał się być przerażony samym jej wyglądem.
Gdy wszyscy uczniowie, szczęśliwie bądź też nie, zostali dobrani w pary, nauczyciel zmierzył wszystkich srogim spojrzeniem, po czym pozbawionym emocji głosem oznajmił:
— Zanim zaczniemy, chciałbym, żebyście byli świadomi pewnych, dość istotnych, jak mi się wydaję, spraw. Po pierwsze: nie są to kolejne ćwiczenia, tylko test, który w dużym stopniu będzie decydował o tym, czy w ogóle zostaniecie dopuszczeni do zaliczenia owutemów. — Uśmiechnął się przebiegle, widząc przerażenie na twarzach większości uczniów.
Tak jak się spodziewał, ręka Gryfonki wystrzeliła w górę i po chwili usłyszał dobrze mu znany, irytujący ton dziewczyny:
— Ależ profesorze, zgodnie z Kodeksem uczniowskim Hogwartu, testy zaliczeniowe MUSZĄ być zapowiadane z co najmniej dwutygodniowym wyprzedzeniem! Nie może pan wyprawiać takich rzeczy...
— Ależ oczywiście, że mogę i będę to robił pomimo twojego niewyparzonego języka i braku szacunku do jakichkolwiek autorytetów, Granger — odparł niewzruszony. — Naprawdę znudziło mnie oglądanie waszych żałosnych przedstawień na moich lekcjach. Oczywiście, zgodnie z Kodeksem, o którym zdążyła już nam wspomnieć jak zawsze dobrze poinformowana panna Granger, będziecie mieli szansę na poprawę — oznajmił, jednak widząc ulgę na twarzy uczniów, dodał: — Ale tylko jedną. Jeśli to was nie zmobilizuje do pracy nad sobą, nie widzę żadnych powodów, by dopuścić was do egzaminów końcowych z obrony przed czarną magią, tym samym pogarszając wyniki całej szkoły. — Odwrócił się gwałtownie, wprawiając w ruch poły peleryny i podszedł do podestu, z którego miał doskonały widok na walczące pary. — Osoba, która wygra pojedynek, może spać spokojnie, ponieważ zostaje automatycznie dopuszczona do egzaminu końcowego. Bulstrode, Longbottom, zaczynacie!
Hermiona przesunęła się ze swoim współlokatorem w głąb sali, by z bezpiecznej odległości obserwować zmagania pierwszej pary. Ignorując kpiące spojrzenie arystokraty, trzymała kciuki za powodzenie swojego kolegi. Co prawda jego udział w zebraniach Gwardii Dumbledore'a znacznie poprawił jego umiejętności rzucania zaklęć, jednak doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że, będąc obserwowanym przez całą klasę, może stracić pewność siebie. Inną sprawą było to, że Milicenta była dość nieobliczalnym przeciwnikiem, o czym Gryfonka zdążyła przekonać się na własnej skórze.
Jak można się było łatwo spodziewać, to Ślizgonka wyprowadziła pierwszy atak, jednak Neville nie miał problemów z zablokowaniem go. Jego zaklęcie tarczy było tak silne, że odepchnęło Milicentę na stojących w pobliżu uczniów. Rozwścieczona dziewczyna zaczęła rzucać coraz to nowymi zaklęciami, nie zważając już na to, w kogo trafią. Chwilę później po sali latały samowolne promienie, które zmieniały trajektorię lotu, odbijając się od ścian i sprzętów zgromadzonych w klasie.
Zbyt pochłonięta obserwowaniem poczynań przyjaciela Hermiona nie zauważyła, jak jeden z nich pędzi wprost na nią. W ostatniej chwili Malfoy złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie, ratując zdezorientowaną dziewczynę przed trafieniem.
— Dzięki — wymamrotała, obserwując, jak czerwony promień rozbija się o ścianę.
— Drobiazg — odparł arystokrata, wypuszczając z uścisku jej ramię. — Poza tym, to ja mam cię znokautować, a nie bezpańskie zaklęcie, rzucone przez trollicę.
Gryfonka parsknęła śmiechem, który nieco przygasł, gdy uświadomiła sobie, że będzie musiała pokonać go w pojedynku, by uzyskać pozytywną ocenę z przedmiotu. Była gotowa założyć się o kamień filozoficzny, że w starciu ze Ślizgonem nie ma co liczyć na taryfę ulgową.
Z nim nigdy nie jest łatwo” — pomyślała, zerkając na współlokatora. Jego postura wskazywała na opanowanie i pewność siebie, co tylko utwierdzało ją w przekonaniu, że będzie trudnym przeciwnikiem.
W miarę upływu czasu kolejka osób czekających na swoją kolej zmniejszyła się. Obserwując pojedynek poprzedzającej ich pary, prefekci naczelni wyjęli różdżki, skupiając się na tym, co ma za chwilę nastąpić. Hermiona odwróciła wzrok, gdy po udanym ataku Ślizgona jej rudowłosy przyjaciel doznał wyjątkowo paskudnego krwotoku nosa.
Zatrzymała się na uśmiechniętej twarzy Zabiniego, który dość dzielnie zniósł porażkę z Harrym i teraz razem z innymi uczniami, którzy swoje pojedynki mieli już za sobą, siedział pod ścianą. Widząc, jak Gryfonka mu się przygląda, uniósł zaciśnięte kciuki na znak, że jej kibicuje. Dziewczyna uśmiechnęła się i zerknęła na arystokratę, który także dostrzegł gest swojego przyjaciela. Zmrużył oczy, odgrywając pantomimę wielce zawiedzionego, zupełnie jakby chciał powiedzieć: „I ty, Brutusie...”.
Głośny huk, spowodowany upadkiem pokonanego ucznia, uświadomił im, że przyszła ich kolej. Podeszli na środek sali, zachowując między sobą odpowiedni dystans i stanęli naprzeciw siebie. Skupiona na Draconie dziewczyna nie usłyszała, jak Blaise mówi do Harry'ego:
— Pięć sykli na to, że Malfoy wyląduje na podłodze.
— Wchodzę — odpowiedział Harry.
Blondyn z szelmowskim uśmiechem ukłonił się szarmancko, zupełnie jakby zapraszał partnerkę do tańca, jednak Gryfonka nie dała się zwieść jego nienagannym manierom. Odwzajemniła ukłon, nawet na chwilę nie spuszczając wzroku z niebieskich tęczówek arystokraty, przygotowana na jego atak. Tak jak się spodziewała, zanim zdążyła się wyprostować, w jej stronę pędził już czerwony promień rzuconego przez Ślizgona zaklęcia. Bez trudu zdążyła rzucić zaklęcie tarczy, jednak to także nie zdawało się zaskoczyć chłopaka, który był pewien, że Hermiona zablokuje jego pierwszy atak. Bądź co bądź przyszło mu walczyć z wymagającym przeciwnikiem i, choć był pewny swojej wygranej, wiedział, że nie będzie łatwo.
Po tym, jak dziewczyna uniknęła jego kolejnego ciosu, tym razem odbijając promień w stronę drzwi wyjściowych, arystokrata uśmiechnął się przebiegle, planując kolejne posunięcie. Zanim jednak zdążył rzucić kolejne zaklęcie, musiał uchylić się przed krzesłem, które Gryfonka posłała w jego stronę. Odwrócił się, obserwując, jak mebel rozbija się o ścianę.
Tak chcesz się bawić, Granger?” — pomyślał, przesuwając się po niewidocznej linii okręgu, po czym rzucił zaklęcie rozbrajające, dokładnie w tym samym momencie, co Gryfonka.
Syknął, gdy siła uderzenia odepchnęła go na kilka cali, jednak nawet na moment nie opuścił różdżki, starając się pokonać zaklęcie kasztanowłosej. Punkt ciężkości połączonych zaklęć przesuwał się w kierunku Gryfonki, by po chwili znów zbliżyć się w stronę arystokraty. Nagle Ślizgon przerwał połączenie, kierując promień wydobywający się z jego różdżki w górę, robiąc tym samym w sklepieniu sali dość sporych rozmiarów wyrwę. Przetransmutował spadające odłamki kamienia w pióra, jednak kosztowało go to utratę kilku ważnych sekund, w czasie których dziewczyna zdążyła rzucić zaklęcie.
Myślała, że chybiła o cal, dopóki na twarzy chłopaka nie pojawiło się maleńkie rozcięcie, które po chwili pokryło się szkarłatem. Zaskoczony arystokrata spojrzał na równie oniemiałą Gryfonkę i przejechał dłonią po rozciętym policzku. Spojrzał na ślad krwi na swoich palcach, by po chwili przenieść mordercze spojrzenie na swoją współlokatorkę.
— No to pierwsza krew dla naszej małej Gryfoneczki — oznajmił wesoło Blaise, niezmartwiony stanem zdrowia przyjaciela.
Chwilę później razem z Harrym i paroma innymi uczniami musieli uskoczyć przed zaklęciem Malfoya. Gdy upewnili się, że Ślizgon z powrotem skupił całą swoją uwagę na swojej przeciwniczce, powrócili na swoje miejsca i obserwowali pojedynek dwójki prefektów naczelnych, który z upływem czasu stał się bardziej zacięty i dynamiczny.
Zaklęcia padały tak często, że sala mieniła się barwami różnokolorowych promieni. Prefekci, chcąc zyskać na czasie, porzucili blokowanie zaklęć, uchylając się przed atakami przeciwnika, na przemian zmniejszając i zwiększając dystans między sobą, co dla postronnego obserwatora wyglądało, jakby wirowali w tańcu.
Arystokrata warknął, zirytowany, gdy Gryfonka odparła jego kolejny atak. Był już zmęczony i wiedział, że z każdą minutą jego szanse na zwycięstwo maleją. Nie wiedział, ile czasu już ze sobą walczyli, ale jednego był pewien: trwało to stanowczo zbyt długo. Rzucił zaklęcie, spowijające jego sylwetkę obłokiem dymu, dezorientując tym samym dziewczynę. Skupił całą swoją wolę na jednym ataku i wymierzył cios.
Gryfonka zbyt późno dostrzegła, mknące w jej kierunku, zaklęcie. Jej wątła tarcza nie wytrzymała naporu uderzenia, pozwalając tym samym, by srebrny promień uderzył w klatkę piersiową kasztanowłosej.
Blondyn z satysfakcją obserwował, jak siła uderzenia odrzuca jego współlokatorkę na stojące w kącie biurko, które po przesunięciu rozpadło się z głośnym trzaskiem. Uśmiechnął się z wyższością i odwrócił w stronę Zabiniego, ocierając z twarzy strużkę potu.
Czarnoskóry Ślizgon uśmiechnął się przebiegle, widząc zdeterminowaną twarz Gryfonki, która, pomimo dość bolesnego upadku, podniosła się na łokciach, celując różdżką w Dracona. Parsknął śmiechem na widok miny swojego przyjaciela, gdy wyczarowana przez dziewczynę lina oplotła go wokół kostki i pociągnęła w stronę właścicielki.
— Ała — syknął chłopak, lądując pośród pozostałości biurka.
Ciężko sapiąc, leżeli obok siebie, starając się uspokoić pracę serca.
— Fajnie było. Musimy to kiedyś powtórzyć — wydusił w końcu, podpierając się na łokciach.
— Pewnie — przytaknęła dziewczyna, podnosząc się do siadu. — Powiedz tylko gdzie i kiedy. Z przyjemnością oddam ci za te wszystkie siniaki.
Draco prychnął, otrzepując jasne kosmyki z kurzu oraz drzazg i powoli, jakby niepewny możliwości swojego ciała po tej bitwie, wstał.
— Najpierw ja oddam ci za policzek. Nawiasem mówiąc, nie sądziłem, że użyjesz zakazanego rodzaju zaklęć. Snape wyraźnie mówił...
— Przepraszam. Zapomniałam się. Poza tym byłam pewna, że je odbijesz — oświadczyła Gryfonka ze skruszoną miną, jednak, czując na sobie spojrzenie profesora, natychmiast odwróciła się w jego stronę, czekając na, i tak z góry wiadomo jaki, werdykt.
Była pewna, że nauczyciel wskaże jako zwycięzcę Malfoya, jednak Snape omiótł salę i dwójkę swoich uczniów surowym wzrokiem, po czym oddelegował ich do skrzydła szpitalnego.
Bez żadnego słowa sprzeciwu, zabrali swoje torby i opuścili salę.
— Mam nadzieję, że nie tylko on będzie nas oceniał na testach kwalifikacyjnych. Wystarczająco dużo mam stresu i nauki bez dodatkowych atrakcji — westchnęła dziewczyna, gdy byli już na tyle daleko, że miała pewność, że profesor jej nie usłyszy.
Ślizgon uniósł brew, zerkając na Gryfonkę.
— Przecież cię przepuścił.
Hermiona zatrzymała się i zrobiła tak komiczną minę, że arystokrata nie mógł powstrzymać śmiechu.
— Skąd wiesz...? Byłam pewna, że to ciebie wybierze!
— Granger, oboje będziemy dopuszczeni do owutemów. Gdyby tak nie było, na pewno wspomniałby coś o twoich marnych zdolnościach, nim wyszliśmy z klasy. A tak, nie dość, że w żaden sposób cię nie pogrążył, to jeszcze wysłał cię do skrzydła szpitalnego, wykazując coś na kształt troski o twój stan zdrowia.
Dziewczyna zamrugała, powoli przyswajając te informacje. Stopniowo, na jej usta zaczął wpływać uśmiech pełen dumy i zadowolenia. Skoro mówił to Malfoy, sam chrześniak Severusa Snape'a, to musiała to być prawda. Prawdopodobnie pierwszy raz zdolności Hermiony zostały docenione przez stronniczego nauczyciela.
Zatopiona w tych przyjemnych myślach, nie zauważyła, że ze współlokatorem dzieje się coś złego. Dopiero gdy chłopak oparł się o ścianę i głośno jęknął, przyciskając dłoń do skroni, dotarło do niej, że coś jest nie tak. Natychmiast do niego podbiegła, kładąc mu dłoń na ramieniu, by w razie czego zapobiec jego upadkowi.
— Malfoy? Co się dzieje? — spytała zaniepokojona, drugą dłonią unosząc jego twarz, by móc spojrzeć mu w oczy. Przez chwilę wydawało jej się, że widzi w jego oczach srebrzystą poświatę, jednak doszła do wniosku, że musiało to być odbijające się światło.
— Cholernie boli mnie głowa. Granger, co to było za zaklęcie? — warknął, odpychając się od ściany, by jak najszybciej znaleźć się w skrzydle szpitalnym.
— Zwykłe zaklęcie kłujące. Przysięgam, to nie było nic groźnego — dodała, pomagając mu schodzić ze schodów.
Dziewczyna zaczęła martwić się, czy rzeczywiście to jedno z jej zaklęć mogło być odpowiedzialne za jego obecny stan, jednak gdy tylko skręcili w korytarz, prowadzący do skrzydła szpitalnego, Draco nagle wyprostował się, jakby wszystkie dotychczasowe dolegliwości minęły tak szybko, jak się pojawiły.
— Dziwne — stwierdził i, jak gdyby nigdy nic, wszedł do skrzydła szpitalnego.
W sali było bardziej tłoczno niż zazwyczaj, pozostało tylko jedno wolne łóżko. Gryfonka przyjrzała się pacjentom: większość z nich miała drobne rany, jednak zdarzały się też przypadki poparzeń czy nawet złamanych kończyn.
— Zdaje się, że wujaszek zarządził też testy na lekcjach u młodszych roczników...
— No nie! Kolejni! — przywitał ją rozsierdzony głos młodej pielęgniarki.
Kobieta rozdzieliła swoim podopiecznym dawki eliksirów i podeszła do prefektów naczelnych.
— Co za brak odpowiedzialności i jakiejkolwiek wyobraźni. Ruch większy niż w czasie sezonu grypy! Przepraszam — powiedziała niedbale, gdy badany przez nią arystokrata syknął, na skutek odnowienia się rany na policzku. — Testy będzie urządzał, pożal się Merlinie, profesorzyna!
Po wstępnych oględzinach stanu zdrowia Dracona, panna McCullen oddelegowała go na jedyne wolne łóżko w pomieszczeniu i zajęła się Gryfonką. Dziewczyna syknęła, gdy pielęgniarka chwyciła ją za rękę.
— Oho, zwichnięty nadgarstek. Hermiono, poczekaj, proszę, chwilę razem ze swoim kolegą, zaraz się wami zajmę. Muszę tylko uciąć sobie małą pogawędkę z Severusem.
Dziewczyna skinęła głową i podeszła do zajmowanego przez Ślizgona łóżka. Chłopak zdążył już się na nim położyć, rezerwując całą jego powierzchnię dla siebie. Ignorując głośne oburzenie arystokraty, odsunęła jego nogi i szybko usiadła, nim zdołał na powrót je tam ułożyć.
— Granger, do cholery, znajdź sobie inne łóżko — burknął Draco, choć jednocześnie podnosił się do siadu, by zrobić jej miejsce.
— Czemu jej nie powiedziałeś o tym, co działo się przed chwilą? — spytała Hermiona, badawczo się w niego wpatrując. Za nic miała sobie jego rozzłoszczone spojrzenia i gniewne mamrotanie pod nosem.
— Bo to nic takiego.
Podejrzewał, co za tym stoi, jednak nie chciał dostać szlabanu za picie alkoholu nieznanego pochodzenia podczas przerwy. W dodatku w biały dzień, na szkolnym korytarzu.
Gryfonka uniosła brew, jasno dając mu do zrozumienia, że nie wierzy w słabe wyjaśnienie współlokatora. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. W końcu westchnęła, wiedząc, że tę bitwę przegrała.
— Skoro ty o tym nie powiesz, to ja to zrobię — oświadczyła i natychmiast poderwała się z łóżka, by usunąć się z zasięgu ramion Ślizgona.
— Granger, to nie twoja sprawa. Odpuść.
— Mam pozwolić, żebyś tak co chwilę słabł i zataczał się po korytarzach? — spytała z niedowierzaniem i, nie zwracając uwagi na jego dobitne „tak”, kontynuowała: — Wiesz, co się może stać? Możesz spaść ze schodów i skręcić sobie kark! Albo uszkodzić kręgosłup!
Draco zacisnął szczękę i gwałtownie wstał z łóżka.
— Wzruszająca jest ta twoja troska, Granger — prychnął, kierując się do wyjścia.
— A ty gdzie?! Jeszcze z tobą nie skończyłam! — krzyknęła Hermiona, zwracając na siebie spojrzenia innych uczniów.
— Ale ja skończyłem z tobą. Czuję się świetnie i nie potrzebuję niańki, Granger.
Dziewczyna usiadła na łóżku, ze złością patrząc na drzwi, za którymi zniknął współlokator.
— Uparty osioł.
Po wypiciu eliksiru i otrzymaniu maści na drobne stłuczenia, Hermiona opuściła skrzydło. Szybkim krokiem przemierzała szkolne korytarze, przeczuwając, że znajdzie współlokatora w dormitorium. Podała hasło („kwiat paproci”) i, nie czekając, aż obraz przesunie się do końca, przecisnęła się przez wąskie przejście. Tak jak przypuszczała, znalazła Ślizgona w salonie, przeglądającego magazyn dla fanów Quidditcha. Nie zwracając uwagi na plączącego się pod jej nogami Salazara z piłką w pysku, podeszła do arystokraty i wyrwała mu gazetę.
Draco tylko westchnął za znużeniem i spojrzał na Gryfonkę, jakby chciał powiedzieć: „No i po co ci to było?”. Założył ręce na piersi i spojrzał na nią, niewzruszony jej zachowaniem.
— Powiedziałam pani Pomfrey, że źle się poczułeś. Masz pójść do skrzydła — oznajmiła Hermiona ze stanowczą miną.
— Granger, powiedziałem, że...
Arystokrata urwał i zmarszczył brwi, nagle słysząc obcy głos w głowie. Męski, zachrypnięty, ale jednocześnie z nutą czegoś dziecinnego i ogromną garścią radości i podekscytowania. I czymś przypominającym... sapanie?
Och, pocałuj ją w końcu i będzie po sprawie!”
Zaskoczony, spojrzał na dziewczynę, jednak pochłonięta swoim przemówieniem, nie zauważyła tego, jak dziwnie jej się przygląda. Zamrugał i rozejrzał się po pokoju, jednak nie licząc ich i czworonogów, byli tu zupełnie sami. Jego zaniepokojenie wzrosło, gdy usłyszał drugi głos. Również męski, jednak akcent i sposób przeciągania wyrazów przywodził na myśl prawdziwego angielskiego szlachcica. Brzmiało w nim leniwe zadowolenie i wyższość.
Pewnie, głupi kundlu, i co jeszcze... Myślisz, że to się dzieje tak od razu?”
Tak!”
Prostak.”
— ... nie wspominając o tym, jaki jesteś lekkomyślny i naiwny. Naprawdę myślisz, że już ci przeszło i podobne dolegliwości już się nie powtórzą? — Gryfonka nie przestawała wygłaszać swojej reprymendy.
Może w normalnych warunkach... a przynajmniej w takich, w których nie słyszałby głosów obecnych w salonie zwierząt, zacząłby się zastanawiać, kiedy dorobił się kolejnej niańki pokroju Notta.
Latają za sobą już ładnych kilka miesięcy... Po co uganiać się za piłką, skoro nie chce się jej złapać?” — filozofował Salazar.
Arystokrata przeniósł wzrok z dziewczyny na swojego pupila, starając utwierdzić się w przekonaniu, że to tylko wymysł jego chorej wyobraźni.
O! Już wiem! Piłka!”— wykrzyknął radośnie głos w głowie Ślizgona.
Salazar poderwał się z miejsca i pobiegł do sypialni swojego pana, by po chwili wrócić z czerwoną piłeczką w pysku. Podszedł do siedzącego na kanapie arystokraty i upuścił zabawkę przed jego nogami. Merdając ogonem, wpatrywał się wyczekująco w swego pana.
— Nie podoba mi się wyraz twojej twarzy, Malfoy. Mógłbyś chociaż udawać, że mnie słuchasz — powiedziała Gryfonka, przysiadając na stoliku przed arystokratą. — Pamiętasz, co było ostatnim razem? Gdybyście nie odkryli... nie, gdybym to JA nie uświadomiła was, że wasze omdlenia to sprawka Czary, już teraz bylibyście martwi! O Merlinie, wy chyba nie rozpoczęliście kolejnego...
Salazar gotowy” — wykrzyknął doberman, ochoczo merdając ogonem. — „Rzuć piłkę!”
Otaczają mnie idioci” — Ślizgon spojrzał na rudego kota, wylegującego się na jednym z foteli przy kominku. — „Panicz Malfoy jest bardzo dobry, mądry i szlachetny, ale niepotrzebnie sprowadzał do domu tego kundla”.
— Nic nie powiesz? — spytała Hermiona.
Arystokrata wyprostował się i zaczął rozmasowywać sobie skronie, czując natłok myśli.
— Nie wierzę, naprawdę to zrobiliście! Nic was nie nauczyło to, że omal nie zginęliście?! — wykrzyknęła dziewczyna, błędnie odczytując jego gest.
Rzuć piłeczkę. Wiesz, jak to zrobić!” — Salazar dopingował Malfoya, coraz bardziej się niecierpliwiąc. — „Nie każ Salazarowi dłużej czekać... Salazar chce ją złapać i przynieść panu”.
Co za dziecinne zachowanie, niegodne dorosłego psa z rodowodem.”
Krzywołap krótko podsumował zachowanie drugiego zwierzęcia, po czym podniósł się, naprężył grzbiet i z powrotem ułożył się na fotelu.
Rzuć piłkę!” — tym razem oprócz radosnego i zarazem zniecierpliwionego głosu Draco usłyszał także szczekanie dobermana.
— Jeśli w tej chwili mi wszystkiego nie powiesz, pójdę do McGonagall.
RZUĆ PIŁKĘ!”
— CISZA!
Gryfonka drygnęła, przestraszona nagłym wybuchem współlokatora.
Widzicie? Zdenerwowaliście go. Kto mnie teraz będzie dokarmiał?”
Krzywołap leniwie wstał z fotela i przechodząc obok arystokraty, otarł się o jego nogi.
— Malfoy? — spytała zaniepokojona dziewczyna, gdy arystokrata szybkim krokiem przeszedł przez salon i wpadł do łazienki. — Wszystko w porządku? — dopytywała, przyglądając się, jak ochlapuje twarz zimną wodą. — Wiesz, ja z tym pójściem do McGonagall nie mówiłam poważnie, po prostu chciałam cię skłonić do mówienia...
Blondyn odepchnął się od umywalki i podszedł do stojącej w przejściu współlokatorki. Oparł dłonie na futrynie po obu stronach dziewczyny i nachylił się nad nią, pytając:
— A ja? Co mam zrobić, żeby cię skłonić do tego, byś w końcu zamilkła?
POCAŁUJ JĄ” — usłyszał ponaglający głos Salazara, który przypatrywał się im z przedpokoju.
— Dość tego — warknął, przesuwając Gryfonkę, by zrobić sobie przejście. — Ty, tam! — krzyknął na swojego pupila, pokazując, że ma wejść do jego sypialni.
Najpierw ją POCAŁUJ” — zaszantażował doberman. — „Ogon!” — wykrzyknął nagle i zaczął uganiać się za ową częścią swojego ciała.
Ślizgon przez moment zastanawiał się, czy nie przenieść psa zaklęciem, gdy kątem oka zobaczył, porzuconą w salonie, czerwoną piłkę. Uśmiechnął się wrednie i podniósł ją z podłogi, po czym podszedł do swojego pupila.
— Patrz, Salazar, mam piłkę — oznajmił, zwracając na siebie uwagę dobermana.
Piłka, piłka!” — wykrzyknął uradowany pies, podbiegając do niego. — „Rzuć ją, a Salazar ją ci przyniesie! Salazar chce się bawić! Piłka, piłka!”
— Chcesz się bawić, tak?
Tak! TAK!” — odpowiedział pies, podskakując, by okazać swoje zniecierpliwienie. — „Salazar, bawić, PIŁKA!!!” — wykrzyczał, gdy Ślizgon rzucił zabawkę do swojej sypialni, po czym z satysfakcją zamknął drzwi.
— No, jednego mniej. Teraz ty — rozkazał, zwracając się do Krzywołapa i wskazując mu sypialnię Gryfonki.
Rudy kot podszedł powolnym krokiem do Malfoya i ponownie się o niego otarł.
Pogłaszcz” — rozkazał.
— TAM!
Najpierw głaskanie.”
Zmrużył gniewnie oczy i wziął uradowanego kota na ręce. Odwrócił się i wrzucił go do sypialni Gryfonki, nie zważając na jego syki i prychnięcia. Zamknął drzwi, jednak gdy już miał nadzieję na odrobinę spokoju, usłyszał rozdrażniony głos współlokatorki.
— Malfoy! Nigdy więcej nie waż się rzucać moim kotem!
Nie chcąc wywoływać kolejnej kłótni, arystokrata zignorował dziewczynę i wrócił do salonu. Zanim jednak zdążył ponownie usiąść na kanapie i na spokojnie zastanowić się nad swoją dolegliwością, ponownie usłyszał głos Gryfonki:
— Możesz mi powiedzieć, co się z tobą dzieje? Zachowujesz się jak wariat!
— Jeszcze jedno słowo, Granger, a ciebie też zamknę!
— Ciekawe gdzie, skończyły ci się wolne pokoje. Poza tym... — urwała, gdy zatkał jej usta dłonią.
— Cisza, Granger. Potrzebuję chwili ciszy — wyszeptał, patrząc w rozgniewane oczy dziewczyny.
Dobrze znał to spojrzenie, świadczące o tym, że nie miała zamiaru odpuścić. Nie chcąc utracić chwili spokoju, nadal zatykając jej usta, podszedł z nią do kanapy. Usiadł, ciągnąc za sobą współlokatorkę.
— Mmmmhhhmmm...
— Cicho — rozkazał arystokrata.
— MMMMHHHMMM!!!
Pomimo tego, że Ślizgon obejmował ramieniem dziewczynę, jednocześnie zatykając jej usta, ta nie porzuciła prób wyswobodzenia się z jego uścisku. Zaczęła wierzgać nogami, kopiąc go w piszczel, licząc na to, że ją w końcu wypuści.
— Sama tego chciałaś — oznajmił, przerzucając jej nogi przez swoje kolana. Wolną ręką chwycił jej nadgarstki, całkowicie ją unieruchamiając. — Nie doszłoby do tego, gdybyś mnie nie zmusiła — powiedział, chcąc uspokoić Gryfonkę, której oczy ciskały w niego błyskawice.
Westchnął ciężko, przeczuwając, że okupi tę chwilę spokoju kolejną kłótnią z dziewczyną, gdy wejście do dormitorium otworzyło się i stanął w nich jego przyjaciel.
— O, w takim razie ja nie przeszkadzam — powiedział, widząc Gryfonkę w objęciach Dracona, po czym zaczął wycofywać się z salonu.
— Zabini!
— MALFOY! — wrzasnęła Hermiona, gdy chłopak w końcu wypuścił ją z objęć. Walcząc z rumieńcami, poprawiła spódniczkę, która podniosła się o kilka centymetrów za wysoko.
— I... — zaczął czarnoskóry Ślizgon, chcąc przedstawić swojego towarzysza, który do tej pory stał w przejściu.
— Potter — warknął arystokrata, gdy do salonu wszedł znienawidzony przez niego Gryfon.
— Harry? Co tu robisz?
Chłopak zerknął niepewnie na swojego towarzysza, po czym oznajmił:
— Musimy porozmawiać z Malfoyem.
— Też mi się tak wydaje — odparł blondyn, mierząc obu wściekłym spojrzeniem. — Za mną — rozkazał i ruszył do swojego pokoju.
Dlaczego Draco zamknął Salazara w pokoju? Za karę? Przecież Salazar jest dobrym psem, chce się bawić ze swoim panem, a pan zatrzaskuje mu drzwi pod nosem. Salazar jest smutny, chciał przynieść panu piłkę, ale drzwi były zamknięte.”
— Sio! — krzyknął Ślizgon do leżącego na jego łóżku psa. Na widok podnoszącego się ze smutkiem pupila, dodał: — Czekaj, masz to — po czym dał mu jeden z przysmaków dobermana. — A teraz idź, zajmij się sobą przez chwilę, muszę opieprzyć dwójkę kretynów — dodał, drapiąc Salazara za uszami.
Gdy zamknął za nim drzwi, odwrócił się do swoich „gości”.
Obaj unikali jego wzroku, z uwagą przyglądając się meblom. Arystokrata oparł się o ścianę, oczekując jakichkolwiek wyjaśnień. Bo co do tego, że słyszenie przez niego głosów zwierząt było ich sprawką, nie miał już wątpliwości.
— Czekam — oznajmił ponaglająco.
— Widzisz, przyjacielu, obawiam się, że zaszła pewna pomyłka...
— Tak, w chwili kiedy twoja matka postanowiła cię urodzić, ale to już wszyscy wiemy.
— On zawsze jest taki miły? — wtrącił Potter, czym sprawił, że na twarz Zabiniego wypłynął szeroki uśmiech.
— Pamiętasz może to piwo, które wypiliśmy na korytarzu? — widząc, jak wyraz twarzy jego przyjaciela wyostrza się, Blaise postanowił szybko i zwięźle wyłożyć problem. — Otóż to nie było piwo... znaczy się, było, ale z dodatkiem...
— Czego? — spytał ostro arystokrata.
— Właściwie nie wiemy tego dokładnie — odpowiedział Harry, starając się ukryć kpiące rozbawienie za przepraszającą miną.
— Znaczy się, wiemy, czym to było w naszym zamyśle, ale w wyniku drobnego błędu, za który w żadnym stopniu nie można nas winić, pomyliliśmy jeden składnik...
— Składnik czego?!
— Bo widzisz, bracie... cokolwiek teraz usłyszysz, pamiętaj, że jestem dla ciebie prawie jak brat, a rodzinie wiele się wybacza. Kiedy wyjawiłeś mi swój problem z Granger...
— Ja z nią nie mam żadnego problemu...
— Tak, to już wiemy, widzieliśmy — odpowiedział z uśmiechem Zabini, po czym zwrócił się do wspólnika: — Przy okazji, Potter, pamiętaj, że wygrałem zakład.
— Możemy wrócić do tematu, jakim jest wasz niedorozwój umysłowy?
— Tak, już śpieszę z wyjaśnieniami. Otóż, chcąc pomóc tobie i Granger, postanowiłem uwarzyć wywar, który pozwoliłby wam na wgląd w wasze myśli, żebyście raz na dobre zakończyli te podchody — Ślizgon kontynuował, pomimo tego, że arystokrata zaczął do nich podchodzić powolnym krokiem. — Jednak podczas przygotowania wywaru zaszła, jak już wspomniałem, zupełnie nie z naszej winy, pewna pomyłka i zamiast wyciągu z kwiatu niezapominajki dodaliśmy... co my tam dodaliśmy? — spytał, zwracając się do Harry'ego.
— Wyciąg z kwiatów księżycowych... tak sądzę.
Draco uniósł wysoko brwi, zastanawiając się, jak można pomylić ze sobą tak odmienne składniki, jednak nie to było dla niego teraz najważniejsze.
— Myślimy...
— Och, czasami wam się zdarza?
— ... że eliksir mógł nie zadziałać w ogóle albo zmieniając jeden składnik, zmieniliśmy także jego zastosowanie. I tu nasuwa się pytanie: czy zauważyłeś może jakieś skutki uboczne? — zapytał Blaise zdawkowym tonem.
— Oprócz tego, że potrafię rozmawiać ze zwierzętami?! Skąd! Żadnych skutków ubocznych waszego debilizmu! — wykrzyknął Draco.
Hermiona skrzywiła się, słysząc wrzaski współlokatora, dochodzące z pokoju obok. Zastanawiała się, czy nie dołączyć do nich, by choć trochę ułagodzić gniew Malfoya i obronić winowajców, gdy poczuła na swojej dłoni coś mokrego. Drgnęła, jednak gdy odwróciła się i zobaczyła Salazara, pogłaskała dobermana po głowie. Pies wpatrywał się w nią smutnymi oczkami, aż w końcu padł na grzbiet, wystawiając brzuch do pieszczot. Gryfonka zaśmiała się i nachyliła nad nim.
— Potrafisz wykorzystać każdą sytuację, co? — spytała, jednocześnie głaszcząc go po brzuchu, czym wywołała szeroki uśmiech na psim pyszczku.
Nim zdołała opuścić Salazara i udać się do pokoju współlokatora, ten wszedł do salonu energicznym krokiem, prowadząc za sobą Blaise'a. Czarnoskóry mrugnął do niej, zdradzając, że w ogóle nie przejmuje się zamieszaniem, jakiego dokonał... cokolwiek to było.
Gdy zostali sami Harry usiadł obok przyjaciółki i natychmiast został zaatakowany przez spragnioną wiedzy Gryfonkę i, już nie tak małego, szczeniaka.
— Co mu zrobiliście? — spytała Hermiona tonem, który wyraźnie wskazywał na to, że dziewczyna łatwo nie odpuści. Zresztą, po tylu latach znajomości, Potter dobrze wiedział, że mało kiedy puszczała podejrzane sprawy w niepamięć.
Przeczesał włosy, tworząc na głowie jeszcze większy nieład niż zazwyczaj, zastanawiając się, jak wybrnąć z tej sytuacji. Nie przypuszczał, że sprawy przybiorą taki obrót.
— Blaise postanowił spłatać mu figla. To wszystko.
— Spłatać mu figla? — powtórzyła wolno dziewczyna, badawczo przypatrując się przyjacielowi. — Harry, ty bredzisz. Nigdy wcześniej nie wygadywałeś takich głupot.
Chłopak westchnął ciężko, decydując się na pół prawdę. Gdyby tylko dowiedziała się o ich zakładzie...
— Podaliśmy mu eliksir własnej roboty. Nie wszystko poszło zgodnie z planem i stał się Draconem Dolittle.
Hermiona przez dłuższą chwilę siedziała nieruchomo, wpatrując się w niego. Gryfon odchrząknął, by zapełnić czymś ciszę, jaka zapadła w dormitorium prefektów. Nie wiedział, co kryje się za kamienną maską przyjaciółki, tak rzadko u niej spotykaną. Nie mógł być bardziej zaskoczony, gdy ta w końcu wybuchnęła śmiechem.
— Podaliście mu... Merlinie, w życiu bym na to nie wpadła! — wykrztusiła Hermiona. — Myślałam, że to coś poważniejszego... Ale co wam strzeliło do głów, żeby podawać mu eliksir...? — Gryfonka urwała, gdy z wiszącego w salonie zegara wydobyło się pierwsze jego uderzenie. — Przepraszam cię, ale muszę się przebrać. Radzę ci zrobić to samo. Dziś zajmujemy się tą najgorszą częścią magazynu — oznajmiła, kierując się do sypialni, jednak zatrzymało ją wołanie przyjaciela.
Zerknęła na niego przez ramię, czekając, aż chłopak wyjawi jej swoją prośbę.
— Czy mogłabyś zajść do Ginny?
Gryfonka zmarszczyła brwi, jednak skinęła głową.
— Co się stało?
— Natknąłem się na nią w korytarzu. Płakała. Poszedłem za nią, ale nie chciała ze mną rozmawiać — wyjaśnił Harry i po chwili dodał: — Myślę, że może chodzić o Lee. Tobie na pewno coś powie.
Dobry humor natychmiast opuścił dziewczynę. Wielokrotnie pytała Ginny, czy potrzebuje pomocy, jednak Weasleyówna za każdym razem odmawiała i z uśmiechem zbywała ją, zmieniając temat. Była uparta i zdecydowana, by samej ze wszystkim sobie radzić. W gruncie rzeczy Hermiona nie miała o to do niej pretensji, przecież zachowywała się bardzo podobnie wobec swoich przyjaciół, gdy dowiedziała się o śmierci rodziców. Tylko jej współlokator nie dał się na to nabrać, nie pozwalając jej zamknąć się w pokoju i zapomnieć o życiu.
— Zaraz do niej pójdę — odpowiedziała. — Mógłbyś w tym czasie pójść do McGonagall i zabrać uczniów, którzy będą nam pomagać w ramach swoich szlabanów?
— Jasne.
— Możemy się z Ginny trochę spóźnić, więc razem z Ronem zacznijcie przydzielać każdemu jego sektor.
— Razem z Ginny? — spytał zaskoczony. — Myślałem, że dasz jej dzisiaj wolne...
— Nie, Harry. Siedzenie samej w pokoju jest ostatnią rzeczą, której teraz potrzebuje.

***

— Banda debili — mruknął pod nosem Draco, kierując się do dalszych regałów, skąd przed chwilą wydobyły się ogromne tumany kurzu i przeszywający pisk.
Podwinął wysoko rękawy szarej, rozciągniętej bluzki i wyciągnął różdżkę, przygotowując się na to, co lada chwila miał ujrzeć.
Pierwsze, co zobaczył to przewrócone szafki, papiery i różne drobiazgi, rozrzucone po podłodze. Puchonka z szóstego roku podpierała się o regał, jedną dłonią zasłaniając usta. Raz po raz pochlipywała, nie mogąc oderwać oczu od czegoś, leżącego na podłodze. Dookoła zdążył uformować się tłum gapiów, który szepcząc, wskazywał owe niespodziewane znalezisko.
Przedzierając się przez uczniów, Ślizgon w końcu zdołał przedostać się na sam środek, czego natychmiast pożałował. Jego nozdrza zaatakował ostry zapach rozpadu i staroci, powodując mdłości. Na podłodze leżał martwy skrzat domowy, ubrany w podniszczony przez ząb czasu fartuszek.
Draco uniósł różdżkę, okrywając ciało leżącym w pobliżu płótnem i wyczarował niewielką barierę, by zatrzymać w niej fetor truchła.
— Wracajcie do swoich przydziałów.
Nikt nie ośmielił się zignorować polecenia. Uczniowie, szepcząc z przejęciem, odchodzili od szokującego znaleziska.
— Idź do skrzydła. Na dzisiaj masz wolne — Malfoy zwrócił się do zapłakanej Puchonki, niezwykłym jak na niego, łagodnym tonem.
Dziewczyna skinęła w podzięce głową i wybiegła z magazynu.
Ślizgon wpatrywał się w zawiniątko, niepewny, co ma teraz zrobić. Zostawić tego na pewno nie mógł, sam zakopywać nie zamierzał, a najprostsze wyjście, spalenie zwłok, wydawało mu się teraz nieludzkie. Po raz kolejny w myślach przeklął współlokatorkę. Dawniej nie miałby z tym problemu, dzisiaj musiał zastanawiać się nad rozwiązaniem.
W końcu po raz kolejny użył różdżki, by wysłać patronusa do dyrektorki. Teraz wystarczyło tylko czekać, aż ktoś z kadry zjawi się tu, by rozwiązać problem, jednak jemu nie uśmiechało się stanie i pilnowanie ciała skrzata. Postanawiając upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, ruszył na poszukiwanie nowego nabytku ich sprzątającej grupy. Znalazł go, wyjmującego rupiecie z najniższej szafki komody. Uśmiechnął się kpiąco, w żaden sposób nie zdradzając swojej obecności. Zmierzył chłopaka pogardliwym spojrzeniem, zastanawiając się, jakim cudem Granger chciała wybrać się z nim na randkę... nawet jeśli tylko ubzdurała sobie, że była to randka. W jego mniemaniu był wątły, niewyrośnięty i wyglądał, jakby nigdy w życiu nie słyszał o zaklęciu do pozbywania się zarostu... albo jakby nie potrafił go porządnie użyć. Jednym ruchem różdżki sprawił, że szuflada zamknęła się tuż przed jego nosem.
Krukon natychmiast się wyprostował i zerknął przez ramię, jednak widząc prefekta naczelnego, uspokoił się i powoli wstał z klęczek.
— Erick, tak? — spytał Draco na pozór uprzejmym tonem, jednak tylko głupiec nie zauważyłby wrogości w stalowym spojrzeniu.
— Zgadza się. O co chodzi? — spytał chłopak, wycierając dłonie o spodnie.
Miał to szczęście, że do tej pory nie poznał osobiście Dracona Malfoya, jednak wiele o nim słyszał i wolał zachować ostrożność.
— Słyszałeś, co przed chwilą znaleziono?
Erick powoli skinął głową.
— Świetnie. Zostaw to, mam dla ciebie nowe zadanie — oznajmił Ślizgon, nie mogąc zwalczyć wrednego uśmieszku. — Popilnujesz ciała, dopóki ktoś się po nie nie zgłosi.
Krukon wytrzeszczył oczy.
— Że co? Nie. Na pewno nie. Niech ktoś inny popilnuje tego małego ścierwa — wykrztusił z wyraźnym obrzydzeniem.
Draco założył ręce na piersi, czując, że na powrót jest w swoim żywiole.
— Powiedziałem, że to ty masz to zrobić.
Brunet prychnął wyzywająco.
— Niby czemu?
Arystokrata zaśmiał się, jakby tylko czekał na to pytanie. Powoli podszedł do Krukona i nachylił się nad nim.
— Bo jestem prefektem, bo cię nie lubię i ci przyłożę, jeśli tego nie zrobisz — powiedział cicho ze złowróżbnym uśmiechem.
Erick nie miał więcej pytań. Pośpiesznie wyminął Ślizgona, by wypełnić polecenie. Z poczuciem dobrze wykonanej roboty, Draco zabrał się do regału pozostawionego przez Krukona, jednak nie było mu dane długo pracować.
— Może mi ktoś wreszcie powiedzieć, co się tu stało? Ty! — krzyknęła Hermiona, zauważając współlokatora. Podeszła do niego, natychmiast zasypując go potokiem słów. — Możesz mi powiedzieć, o co chodzi? Podobno coś znaleźliście, ale nikt nie chce mi powiedzieć co.
— Bo lepiej będzie, jeśli nic nie będziesz wiedziała. Zaufaj mi, Granger — odpowiedział Draco, siadając na podłodze. — A właściwie, to gdzieś ty była? Spóźniłaś się. Sporo — dodał, by podkreślić swoje niezadowolenie z tego, że pomysłodawca całego zamieszania z magazynem lekceważy swoje obowiązki i zostawia go z nadzorem zupełnie samego.
— Miałam ważniejszą sprawę. Ale to sytuacja jednorazowa — wyjaśniła pośpiesznie, widząc jego spojrzenie.
— Jasne. Gdybym to ja miał „sytuację jednorazową” już urządziłabyś mi piekło.
Gryfonka zarumieniła się, w myślach przyznając mu rację. Rozejrzała się wokół, byle tylko nie spojrzeć mu w oczy.
— Nieważne. Chodź tu i pomóż mi z tym regałem — powiedział w końcu Ślizgon, byle tylko odciągnąć jej myśli od „znaleziska”.
Dziewczyna podwinęła rękawy i uklękła przy nim, wyjmując przedmioty i wkładając je do taczki.
— Byłeś u Snape'a? — spytała Hermiona, usuwając wyjątkowo oporną plamę atramentu.
— Yhy — wymamrotał blondyn. Wyprostował się i zaczarował taczkę, by sama dowiozła rupiecie do grupy porządkującej je. — Okazało się, że ci dwaj załatwili mnie na kilka dni. Chyba muszę przywyknąć, że przez jakieś czas będę myślał o piłkach, ogonach, rybach i lizaniu sobie jaj.
— Malfoy! — jęknęła rozbawiona Gryfonka z udawanym obrzydzeniem, nie zauważając, że jej współlokator co jakiś czas spogląda w stronę wejścia do magazynu. — Przynajmniej masz szczęście, że w ogóle da się to odwrócić... chociaż z drugiej strony miałbyś przed sobą ciekawą karierę: „Draco Malfoy: uzdrawiacz weterynaryjny” — kontynuowała, nic sobie nie robiąc z tego, że chłopak próbuje zabić ją wzrokiem. — McGonagall? A co ona tutaj robi?
Draco zaklął w duchu, gdy zobaczył, jak dziewczyna odstawia puste flakoniki po eliksirach i wstaje, by porozmawiać z nauczycielką. Pochłonięty rozmową, nie zauważył jej przybycia, co z kolei stawiało pod znakiem zapytania jego plan utrzymywania współlokatorki w niewiedzy.
— Zajmę się tym, zresztą to ja ją wezwałem — oznajmił, kładąc rękę na jej ramieniu, tym samym powstrzymując przed wstaniem.
Podszedł do dyrektorki, mając nadzieję, że ta wykaże choć trochę inteligencji i uda im się załatwić tę sprawę w dyskretny sposób.
— Gdzie jest ten martwy skrzat? — spytała McGonagall na tyle głośno, by mogli ją usłyszeć uczniowie, znajdujący się w następnej alejce.
Arystokrata miał ochotę zacząć walić głową w najbliższą ścianę, jednak postanowił spróbować uratować sytuację, wskazując wzrokiem na Gryfonkę, licząc na to, że dziewczyna choć raz nie usłyszała tego, czego nie powinna. Ta jednak podbiegła do nich, pytając zduszonym głosem:
— Co?! Jaki skrzat?
Ślizgon zacisnął powieki, przeczuwając, co za chwilę nastąpi.
— Żaden, Granger — rzucił szorstko, choć dobrze wiedział, że na nic się to zda. — Idź porządkować ten regał — powiedział, po czym położył dłonie na jej drobnych ramionach i obrócił ją w stronę pustej alejki.
— Chcę wiedzieć, gdzie jest ten skrzat!
— No właśnie, panie Malfoy — wtrąciła McGonagall, najwyraźniej uznając, że dorosła czarownica poradzi sobie z widokiem martwego skrzata domowego.
— Dobra — odwarknął, przestając siłować się z dziewczyną. Odwrócił się do dyrektorki i wskazał jej jedną z alejek. — Ty zostajesz — rozkazał Hermionie.
Ślizgon poprowadził dyrektorkę w głąb magazynu, gdzie znajdowało się ciało skrzata. Oczywiście wiedział, że Gryfonka idzie za nimi, jednak na to nic nie mógł poradzić. Im szybciej McGonagall rozwiąże problem, tym lepiej.
— To tam.
Przepuścił dyrektorkę, wskazując jej boczne rozwidlenie, a sam został przy wejściu do alejki. Słysząc szybkie kroki, zagrodził sobą wejście.
— Mam cię — powiedział, łapiąc Gryfonkę za ramiona.
— Malfoy, puść mnie!
— Granger, tam naprawdę nie ma nic do oglądania...
— Co to za skrzat?!
— Jakieś stare, zdziadziałe truchło, niewarte niczyjej uwagi — usłyszeli głos Krukona, który został zwolniony ze swojej służby przez McGonagall. — Doprawdy nie wiem, po co robić tyle rabanu o nic.
Ślizgon wiedział, że chłopak powiedział za dużo, za nim jego współlokatorka zdążyła zrobić cokolwiek.
— Jak śmiesz?! — spytała, drżącym od emocji głosem.
— No co, nie mam racji? To tylko skrzat — odpowiedział zdawkowym tonem, mijając ich.
Gryfonka zaczęła gorączkowo przeszukiwać kieszenie swojej szaty. Gdy nie znalazła tego, czego szukała, zapytała:
— Różdżka... gdzie jest moja różdżka?!
Erick obejrzał się za siebie, jednak uśmiech na jego twarzy zmalał, gdy zobaczył, że dziewczyna nie żartuje. Bijąca z jej oczu zaciętość i determinacja były wystarczającym powodem, by zejść jej z oczu.
Poirytowana Gryfonka przeklęła w duchu, gdy zdała sobie sprawę z tego, że nie ma jak dać nauczki temu nieczułemu typkowi, gdy poczuła, jak ktoś wsuwa jej do ręki różdżkę. Nie zastanawiając się, rzuciła zaklęcie:
Oppungo!
Stado małych, żółtych ptaszków pognało za wrzeszczącym wniebogłosy Krukonem, dziobiąc go i nie odstępując ani o krok.
— Sam bym lepiej tego nie zrobił — powiedział Ślizgon, odbierając od dziewczyny swoją własność.
— Dzięki.
Posłała mu delikatny uśmiech, jednak kątem oka wciąż zerkała na alejkę, do której bronił jej dostępu.
— Nie ma mowy, Granger. Nie pójdziesz tam. Zresztą, już pewnie jest po wszystkim — oznajmił i chwilę później zobaczyli, jak McGonagall wychodzi z bocznej alejki.
— Póki co, przetransportowałam ciało do jednej z nieużywanych klas — oświadczyła dyrektorka. — Resztą zajmie się profesor Hagrid. Gdybyście napotkali na jeszcze jakieś trudności, proszę się do mnie zgłosić.
— Wracamy do pracy? — zapytał Ślizgon, gdy McGonagall zniknęła między półkami. Uważnie obserwował Gryfonkę, obawiając się wybuchu płaczu.
— Tak — odpowiedziała pozbawionym emocji głosem i ruszyła przed siebie.
Przez pewien czas pracowali w milczeniu, choć arystokrata nie raz chciał coś powiedzieć, by ją pocieszyć. Pomimo że nie dawała tego po sobie poznać, wiedział, że wiadomość o martwym skrzacie ją zasmuciła. Postanowił jednak, że nie będzie poruszać tego tematu, skoro Gryfonka sobie tego nie życzy.
Sytuacja diametralnie zmieniła się, gdy usłyszał, jak jego współlokatorka pociąga nosem i choć twarz przysłaniały jej włosy, wiedział, że Gryfonka płacze. Zamarł, przeklinając cicho pod nosem. Zerknął z utęsknieniem na sąsiedni korytarz. Prawda, był dorosłym facetem w dodatku arystokratą z ciężkim bagażem doświadczeń, jednak płacząca kobieta w każdym mężczyźnie wzbudziłaby skrępowanie i niepewność. Zwłaszcza że była to Granger, z którą łączyła go skomplikowana relacja.
W końcu, wyzywając siebie od słabych głupców, odrzucił trzymaną w ręku starą księgę, podszedł do dziewczyny i poklepał ją po plecach. Czuł, że powinien coś powiedzieć, jednak nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. W końcu był to tylko skrzat domowy, który wysłany po coś do magazynu, prawdopodobnie zmarł śmiercią naturalną. Widząc, jak pojedyncza łza spływa po jej policzku, zdecydował się ją pocieszyć, jednak nie do końca przemyślał to, co chciał powiedzieć i nim zdołał się powstrzymać, wymamrotał:
— Z tego, co widziałem był dość stary...
Gryfonka na chwilę zamarła i odwróciła się do współlokatora.
Przynajmniej już nie płacze” — pomyślał Ślizgon, starając się dojrzeć choć jedną dobrą stronę jego wypowiedzi.
— Dobry Merlinie, Malfoy, ależ ty potrafisz pocieszać — wydukała w końcu i choć jej usta drgnęły w lekkim uśmiechu, kolejna łza stworzyła mokry szlak na jej twarzy.
Nim zdołał się powstrzymać, wierzchem dłoni otarł łzę, by chwilę później objąć dziewczynę.
— Nie rozklejaj się, Granger. Ktoś w końcu musi na mnie warczeć i wrzeszczeć, za każdym razem, gdy zapomnę, jak ważną misję mamy tu do wykonania.
— Wcale się nie rozklejam — bąknęła w jego bluzkę, nieświadomie mnąc ją w dłoniach — Po prostu... szkoda mi go.
— A mówiłem ci, żebyś tam nie szła — przypomniał Draco, kręcąc głową nad jej uporem, czego na szczęście nie była w stanie dostrzec.
Zaczął zastanawiać się, jak zareaguje na śmierć swojego pupila, skoro przejmuje się śmiercią nieznanego jej skrzata domowego. W tym momencie Ślizgon zrozumiał, jak krucha i delikatna była Hermiona pod całą jej wiedzą, uporem i zapałem do wszystkiego, co nie jest związane z lataniem. Poczuł w sobie śmieszną troskę i chęć zaopiekowania się nią.
— Już w porządku? — spytał.
Hermiona długo nie odpowiadała. Po prostu wtuliła swoją twarz w mocną klatkę piersiową, tłumiąc w sobie stanowcze „nie”, które cisnęło jej się na usta. Pomimo tego, że już dawno odgoniła od siebie nieprzyjemne myśli i obrazy, nie potrafiła odsunąć się od arystokraty. Zbyt dobrze czuła się w bezpiecznym schronieniu jego ramion. Przymknęła oczy, każąc zamknąć się cichemu, irytującemu głosikowi, który stanowczo domagał się, by odskoczyła od Ślizgona i uciekała od niego jak najdalej.
— Granger? Jeszcze trochę i pomyślę, że podoba ci się zapach mojego mydła. Jeśli chcesz znać markę, po prostu zapytaj — zasugerował chłopak, wywołując tym samym atak śmiechu współlokatorki.
— Nie, dzięki. Nie lubię mięty — oznajmiła z uśmiechem, w końcu odsuwając się od niego.
— Jesteś pierwszą osobą, która mi to mówi, Granger.
— To dlatego, że jestem wyjątkowa — odparła Hermiona z wesołymi iskierkami w oczach.
Draco, słysząc absolutną pewność w jej głosie, zrobił zawiedzioną minę i pokręcił głową, mamrocząc pod nosem:
— Stworzyłem potwora.
Gryfonka, nim zdążyła przysłonić usta, zachichotała niczym mała dziewczynka. Jedynym komentarzem ze strony Ślizgona była wysoko uniesiona brew i mały, ironiczny uśmieszek.
Zostawił ją samą, ruszając na poszukiwanie Ericka, by zlecić mu kilka niecierpiących zwłoki zadań.

***

Luna wzdrygnęła się i gwałtownie usiadła na kanapie, wybudzając się ze snu. Zamglonym wzrokiem rozejrzała się wokół. Rozpoznając dobrze jej znany pokój wspólny Ravenclawu, oparła lepkie od potu plecy na oparciu mebla. Zamknęła oczy, próbując uspokoić szalone tempo, w jakim pracowało jej serce.
Wdech... wydech... powoli. I znowu. Wdech...wydech...”
Zmęczona wizjami, które stawały się coraz bardziej uporczywe, musiała przysnąć w pokoju. Nic dziwnego, że nikt jej nie obudził. Ostatnio prawie w ogóle nie spała. Nie, ona zasypiała i zmagała się z przerażającymi obrazami przyszłości, by po chwili na powrót się obudzić. Chodziła z podkrążonymi oczami, nie będąc zdolna do powtórnego snu, w obawie, że po raz kolejny nie będzie jej dane spokojnie odpłynąć w krainę Morfeusza. Nie, jej było przeznaczone widzieć to, czego inni nie mogli dostrzec. Walczyć z tym, co dla innych było zbyt silne. Odczytywać to, na co inni byli ślepi.
Otworzyła oczy i odgarnęła wilgotne włosy z czoła, rozmyślając o tym, jak ludzie nie doceniają spokoju, jaki daje zwykły sen. Ona już prawie zapomniała, co to znaczy. Zganiła się za te myśli, za chwilę słabości, koncentrując się na tym, co za chwilę miała zrobić. Musiała raz jeszcze wrócić do wizji i szczegółowo opisać ją w dzienniku snów, tak jak poleciła jej profesor Trelawney.
Już miała wstawać, gdy usłyszała dobrze jej znany dźwięk. Zawsze pojawiał się w jej wizjach. Zawsze ją przerażał. Zawsze przyprawiał o dreszcze.
Kap. Kap. Kap.
Krzywiąc się z bólu na sam ten odgłos, pokręciła głową. To nie musi być ona. To może być ktokolwiek, kto był na zewnątrz i zmókł na deszczu, który zacięcie uderzał w szyby.
Jednak jej ciało nie dało się nabrać na żmudne marzenia. Każdy, najmniejszy włosek na jej ciele podniósł się, adrenalina wypełniła jej żyły, by przygotować ją nie do walki, lecz do ucieczki. Napięte ciało rwało się do szaleńczego biegu, byle tylko oddalić się od postaci, stojącej tuż za Krukonką. Luna, błagając w myślach, by dziewczyna zniknęła, nim się odwróci, powoli zerknęła przez ramię i natychmiast poderwała się z kanapy.
Topielica stała nieruchomo, okryta przez ciemność panującą w pokoju. Nawet ogień buchający w kominku nie potrafił oświetlić jej twarzy. Mokre, długie włosy przylegały szczelnie do skóry, zasłaniając lico dziewczyny. Z przemoczonych ubrań i kosmyków spływały krople wody, rozbijając się o podłogę.
Luna nie wyczuwała od niej nic. Ani dobra, ani zła. Czuła jedynie niebezpieczeństwo, jednak nie wiedziała, czy przeznaczone jest dla niej, czy dla topielicy. Zadrżała i gwałtownie wciągnęła powietrze, gdy ta zrobiła pierwszy krok. Instynktownie odsunęła się, drżąc z przerażenia.
— Odejdź — wykrztusiła płaczliwie. — Nie możesz tu być. Ten świat nie należy do ciebie — dodała, kręcąc głową, jednak topielica nadal się do niej zbliżała.
Krukonka zamarła, wyczuwając za sobą ścianę i przełknęła głośno ślinę. Nie miała dokąd uciec. Wyciągnęła drżącą dłoń przed siebie i krzyknęła:
— Odejdź! Zostaw mnie w spokoju! To nie ja cię zabiłam!
Tajemnicza postać nie zwracała uwagi na jej błagania i rozpaczliwe wrzaski, jednak gdy Luna wypowiedziała słowo „zabiłam”, w głowie usłyszała strzępek rozmowy. Niewyraźne, stłumione męskie głosy, rozbrzmiewały echem w jej myślach.
Zostaw go. Mam lepszy pomysł. Skoro tak bardzo kocha szlam, niech ją pocałuje...
Jak słodko... Przywiąż do niej kamień...
...zasługuje na lepszego syna niż ty...
Odwróć go... nich patrzy, jak umiera...
Ciemne plamy niemal całkowicie przysłoniły jej wzrok, jednak gdy głosy oddaliły się, z powrotem odzyskała zdolność widzenia. Topielica stała tuż przed nią. Niemal czuła na skórze lodowaty oddech śmierci. Krukonka przyległa do ściany, raz jeszcze wyciągając dłoń, by zatrzymać dziewczynę. Było w niej coś znajomego. Był pewna, że znała tę sylwetkę, te dłonie...
— Proszę, zostaw mnie — błagała, wylewając świeże łzy. — Nie mogę ci pomóc. Wracaj do snów, tam jest twoje miejsce.
Wrzasnęła, gdy mara nagle chwyciła ją za przedramię. Silny uchwyt przywoływał na myśl stalowe okowy. Luna próbowała wyrwać rękę z uścisku, jednak topielica trzymała ją zdeterminowanie, jakby od tego zależało jej życie. Krukonka syknęła, gdy paznokcie rozdarły skórę, pozostawiając na jej ręce krwawiące rysy.
— Zostaw mnie!
Dziewczyna zamarła, gdy zauważyła biegnącą do niej Vanessę. Przeszła przez topielicę, której ciało zafalowało i rozpłynęło się w kłębach dymu.
— Luna? — powiedziała niepewnie, ostrożnie kładąc dłoń na jej ramieniu.
Krukonka zamrugała i powoli przeniosła oszalały wzrok na współlokatorkę. Chcąc uniknąć pytań, wyminęła ją i wybiegła na korytarz. Była pewna, że Vanessa nie podąży za nią, a całą sytuację wyjaśni sobie jako kolejne dziwaczne zachowanie Pomyluny.
Luna nie przejmowała się tym. I tak mieli ją za wariatkę. Teraz chciała tylko jak najszybciej dotrzeć do gabinetu profesor Trelawney. Była przerażona tym, co wydarzyło się przed chwilą. Jeszcze nigdy nie miała wizji na jawie, w dodatku takiej, która zostawiała trwały ślad na jej ciele.
Przemierzała szkolne korytarze w pośpiechu, nie rozglądając się, w obawie, że znowu zobaczy dziewczynę, która nękała ją w snach. Jeszcze nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego. Kilkukrotnie budziła się przemoczona, ledwo mogąc nabrać powietrza po snach, w których na ułamek sekundy stawała się topielicą, jednak teraz została zaatakowana w realnym świecie. Powinna być bezpieczna. Więc dlaczego z ran, które nie powinny istnieć, sączyła się krew? Dlaczego pieczenie, którego nie powinna odczuwać, przybierało na sile?
Weszła po drabinie do sali wróżbiarstwa, gdzie jak zwykle panował zaduch i ostre, intensywne zapachy, jednak Luna nie zwracała na nie uwagi. Podczas dodatkowych zajęć zdążyła przywyknąć do nich i do, zdaniem niektórych, dziwnych zachowań jej mentorki, dlatego nie zaskoczył jej widok wyraźnie kogoś oczekującej profesor Trelawney. Kobieta siedziała w fotelu, owinięta błyszczącym szalem, popijając gorącą herbatę. Nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w parę, ulatującą z drugiej filiżanki, przeznaczonej dla Krukonki.
— Ach, moja droga, wiedziałam, że przyjdziesz. Moje wewnętrzne oko jest dziś wyjątkowo wzburzone — oznajmiła aksamitnym głosem. — Wszystkie te zawirowania i paskudna pogoda zacieniają mi obraz... Zatem co cię tu sprowadza? Co takiego ujrzałaś?
Gdy dziewczyna długo nie odpowiadała, kobieta przeniosła na nią swój wzrok i zadrżała na widok uczennicy. Z potarganymi włosami i szeroko otwartymi oczami, wyglądała, jakby znajdowała się na skraju obłędu.
— Stało się coś niemożliwego — oznajmiła w końcu Krukonka, drżącym głosem. — Ja... Ona przyszła do mnie. Przed chwilą.
Sybilla zmarszczyła brwi i odłożyła filiżankę, nie odrywając spojrzenia od dziewczyny. Poprawiła się na fotelu i spytała:
— Jesteś pewna, że to ci się nie przyśniło? Czasem nawet mnie jest ciężko odróżnić sen od...
— Nie! Ona tu była! Czułam ją, jej oddech... — przerwała jej Luna, wcale nie przejmując się tonem, jakim zwracała się do nauczyciela. Pokręciła głową i zaśmiała się, roziskrzonymi oczyma błądząc po sali.
— Moja droga, jestem pewna, że jutro rano dojdziesz do wniosku, że...
— ZŁAPAŁA MNIE ZA RĘKĘ! ZRANIŁA MNIE!!!
Kobieta wzdrygnęła się, sprawiając wrażenie, jakby przestraszyła się uczennicy, jednak to nie lęk wywołał tę reakcję. Sybilla podeszła do dziewczyny i poprawiła, upodabniające ją do ważki, okulary. Ujęła w dłonie rękę podopiecznej, jednak gdy dokładnie ją obejrzała, błysk podekscytowania znikł z jej oczu.
— Moja droga... tu nic nie ma.
Luna spojrzała na mentorkę z niedowierzaniem, by po chwili wrócić spojrzeniem na swoją dłoń. Profesor Trelawney nie myliła się. Jasnej skóry nie szpeciło ani jedno czerwone zadrapanie.
— Nie. Niemożliwe... Ona naprawdę to zrobiła! Chwyciła mnie i... Proszę mi uwierzyć!
Kobieta poklepała pocieszająco uczennicę po dłoni i wróciła na swoje miejsce. Dopiero gdy wzięła łyk herbaty, wróciła do rozmowy.
— Trudno mi jest w to uwierzyć, tym bardziej że tylko jedna jasnowidząca miewała wizje na jawie, które w dodatku zostawiały po sobie pamiątki — westchnęła Sybilla, przymykając oczy, zapewne po to, by przywołać w pamięci fakty dotyczące owej postaci.
— Kogo ma pani na myśli? — spytała Luna, starając się nie zwracać uwagi na czerwony krzyż, który pojawił się na ścianie. Przełknęła ślinę i zajęła miejsce naprzeciwko mentorki.
— Kasandrę.

***

Hermiona nasypała do miski sporą porcję płatków, zagadując Ginny na każdy temat, jaki przychodził jej teraz do głowy. Gwar i ciepła atmosfera panująca w Wielkiej Sali sprzyjała głośnym rozmowom i przekomarzaniom. Gryfonka była dumna z przyjaciółki i podziwiała ją za to, jak szybko potrafiła dojść do siebie. Weasleyówna miała silny charakter i rzadko spotykaną umiejętność rozbawiania innych samym swoim śmiechem, co czyniło ją niezwykłą i oddaną przyjaciółką.
Nic nie zapowiadało przerażających wieści, jakie lada chwila miały dotrzeć do uczniów Hogwartu. Wielka Sala nasuwała na myśl ogromny salon, w którym zgromadzili się wszyscy członkowie wyjątkowo licznej rodziny i po latach rozłąki opowiadają rozmaite anegdoty ze swojego życia. Sielankę przerwały sowy, rozdające właścicielom wieczorne wydanie Proroka.
Hermiona zdążyła przeczytać jedynie nagłówek, gdy silna dłoń zacisnęła jej się na ramieniu i zmusiła ją do wstania. W całym tym zamieszaniu, jakie powstało w Wielkiej Sali, nikt nie zwracał uwagi na prefektów naczelnych, którzy w pośpiechu opuścili pomieszczenie. Gryfonka nie była w stanie zaprotestować, nadal przed oczami mając napis, który wstrząsnął uczniami.

MASOWA UCIECZKA Z AZKABANU.
NAJGORSI ŚMIERCIOŻERCY ZNOWU NA WOLNOŚCI.

Dziewczyna wyrwała rękę z uścisku Ślizgona dopiero wtedy, gdy ten wyprowadził ją na błonia. Zadrżała, gdy zimne, wieczorne powietrze uderzyło w jej ciało, odziane zaledwie w cienką bluzkę i dresy, jednak nie przeszkodziło jej to w piorunowaniu wzrokiem arystokraty.
— Granger, do cholery, nie ma czasu...
— Nie! Wyciągasz mnie na zewnątrz, w noc, chwile po tym, jak dowiedziałam się o ich ucieczce. Nie pójdę, dopóki mi wszystkiego nie wyjaśnisz, Malfoy — oznajmiła ostrym, nieznoszącym sprzeciwu, tonem.
Draco obejrzał się na majaczące w oddali Hogsmeade i ponownie spojrzał na Hermionę. Wewnętrzna walka, jaką toczył, była widoczna w jego desperackim, a zarazem rozzłoszczonym spojrzeniu. Przeklął siarczyście i zbliżył się do niej, wyrzucając z siebie słowa z prędkością błyskawicy.
— Jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc...
— Ale pomóc w czym?
— Muszę ich chronić, Granger. Muszę mieć pewność, że jej nie znajdzie — wyszeptał, nawet nie próbując skrywać strachu, jaki nim owładnął. — Ojciec — dodał, widząc jej pytające spojrzenie. — Jestem przekonany, że pierwszą rzeczą, którą zrobi, będzie zemsta za zostawienie go samego. Dlatego musimy być tam pierwsi, by rzucić odpowiednie zaklęcie. Wiesz jakie.
Hermiona pokręciła głową, nieświadomie cofając się od współlokatora.
— To zbyt niebezpieczne. Skoro twoja matka jest w niebezpieczeństwie, to ty tym bardziej. Równie dobrze, mógłbyś skoczyć z przepaści na główkę. Efekt będzie taki sam. Ministerstwo na pewno...
Draco zaśmiał się ponuro, przyprawiając ją o dreszcze.
— Ministerstwo? Jak myślisz, ile czasu zajmie im organizacja ochrony dla rodziny Śmierciożercy? — spytał pogardliwym tonem. — Nie, Granger. Najpierw zajmą się uspokajaniem społeczeństwa. Będą udzielać wywiadów, będą mówić, że się starają, że planują... A dopiero później podejmą sensowne działania. Ale najpierw zajmą się takim Potterem. W końcu to pieprzony wybawiciel świata! Mną i moją rodziną zajmą się na samym końcu. O ile w ogóle coś zrobią.
Hermionie podjęcie decyzji nie zajęło dużo czasu. Widząc jego determinację i lęk, nie mogła zrobić nic innego, jak skinąć głową. Nie mogła i nie chciała zostawiać go samego.
Arystokrata ujął jej dłoń i razem z nią pognał do Hogsmeade, by móc się teleportować do domu jego ciotki. Biegł, czujnie rozglądając się i jednocześnie wyśmiewając swoją głupotę. Nie dość, że był odpowiedzialny za bezpieczeństwo Narcyzy, ściągnął na siebie odpowiedzialność za współlokatorkę. Jednak co innego mógł zrobić? Stać i czekać, aż będzie za późno na jakiekolwiek działania?
Zamknął oczy, czując doskonale znane szarpnięcie, sygnalizujące koniec ich podróży. Uwolnił swoją dłoń z uścisku dziewczyny, by podać jej swoją różdżkę. Odsunął się, nie chcąc jej dekoncentrować i oparł o pobliskie drzewo. Zauważając kątem oka jasnoróżowe promienie, przeniósł wzrok z zapalonego okna w domu ciotki na kasztanowłosą.
Dziewczyna stała nieruchomo z zamkniętymi oczami, zataczając różdżką kręgi i wykonując nią skomplikowane ruchy. Ze skupieniem mamrotała pod nosem formułę. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby w tej chwili na niego spojrzała, w jego oczach ujrzałaby podziw i dumę, jednak nie przejmował się tym. Był wdzięczny, że w końcu mógł odetchnąć z ulgą.
Hermiona powoli otworzyła oczy i zachwiała się ze zmęczenia, jakie nagle opanowało jej ciało. Nie spodziewała się, że zaklęcie aż tak ją wyczerpie. Przed upadkiem uchroniło ją wyłącznie ramię arystokraty, który zdołał do niej podbiec, nim dziewczyna przewróciła się na ziemię.
Zaniepokojony Draco omiótł spojrzeniem jej wilgotną od potu twarz i zerknął w tył, jednak wszystko, co zobaczył to zabłocona polana z nagimi drzewami i niewielkim jeziorem. Zaklęcie podziałało, teraz wystarczyło tylko bezpiecznie wrócić do szkoły. Postanowił napisać do matki jutro, gdy Gryfonka odpocznie i wyjawi mu tajemnicę. Schylił się, podkładając drugie ramię pod kolana dziewczyny i wyprostował, biorąc ją w ramiona. Poprawiając uchwyt, przeniósł oboje do uliczki w Hogsmeade, jednak i tutaj nie czuł się bezpiecznie. Rozejrzał się i szybko ruszył przed siebie, uspokajając się dopiero, gdy dotarł na tereny Hogwartu. Wtedy właśnie Gryfonka odzyskała przytomność.
Powoli uniosła głowę i, krzywiąc się, niewyraźnym wzrokiem omiotła otoczenie. Gdy napotkała spojrzenie chłopaka, uśmiechnęła się niedorzecznie szeroko, ukazując wszystkie swoje zęby. Ślizgon na ten widok uniósł brew, próbując jednocześnie powstrzymać drżenie warg.
— Cześć! — powiedziała radośnie, choć niewyraźnie, dzielnie walcząc z ciążącymi powiekami.
— Cześć. Nieźle cię sponiewierało to zaklęcie.
Hermiona ze smutną miną pokiwała głową. Głośno westchnęła i oparła głowę o jego ramię.
— Szkoda, że tylko zaklęcie — wyszeptała mu do ucha, jednocześnie zakładając mu ramiona wokół szyi.
Draco na chwilę przystanął, gubiąc rytm przez słowa Gryfonki. Zerknął na nią i z niedowierzaniem w głosie spytał:
— Czy ja się przesłyszałem?
Kasztanowłosa zachichotała i pokręciła głową jak zawstydzona, mała dziewczynka.
Ślizgon znowu poprawił ją w swoich ramionach i przyśpieszył, nie chcąc, by ktoś dowiedział się o ich wycieczce. Gdy tak się nie odzywała, nabrał pewności, że zasnęła, lecz Hermiona nagle podniosła głowę i zaczęła mu się przyglądać.
— Wiesz co, Malfoy? Przystojny jesteś — wypaliła ni stąd, ni zowąd.
Blondyn uśmiechnął się, spoglądając na nią z rozbawieniem.
— To zaklęcie definitywnie namieszało ci w głowie, Granger. Choć przyznam, że pierwszy raz mówisz z sensem. I ośmielam się zauważyć, że prawisz mi komplementy tylko wtedy, gdy nie jesteś świadoma tego, co się wokół ciebie dzieje — zauważył Draco, nie mogąc się doczekać jej miny, gdy powie jej, co takiego wygadywała.
Sądził, że jego współlokatorka nie zrobi nic, czego będzie żałowała bardziej, niż przyznanie się do tego, że uważała go za przystojnego, jednak znowu go zaskoczyła.
— Wiesz co, Malfoy — zaczęła, a Ślizgon już się uśmiechnął, przeczuwając, że za chwile będzie świadkiem kolejnego wielkiego wyznania Hermiony. — Kocham cię — dokończyła i ofiarowała mu soczystego buziaka w policzek, wprawiając arystokratę w tak wielkie osłupienie, że niemal upuścił ją na ziemię. — Weźmiesz mnie na barana?
— Proszę? — wykrztusił chłopak, rumieniąc się pod wpływem jej słów.
Kompletnie zszokowała go deklaracja miłosna i uczucie jej ust tuż obok jego warg. Tym bardziej nie wiedział, jak ma rozumieć dziwaczną prośbę współlokatorki.
— Na barana, Malfoy. Weź mnie na barana! — rozkazała dziewczyna, niecierpliwie się wiercąc. — Nie mów mi, że nie wiesz jak!
— Bo nie wiem! Słyszałem o wielu pozycjach, ale, na miłość Salazara, nikt mnie nigdy nie prosił, żebym wziął go na barana!
— Zaraz, zaraz... O czym ty mówisz? — zdziwiła się Hermiona. Spojrzała uważnie na blondyna i wybuchła śmiechem, widząc jego zakłopotanie. — Ty myślałeś, że ja...
— Jeśli nie przestaniesz się ze mnie śmiać, upuszczę cię — warknął, przyśpieszając tempo. Wszedł do sali wejściowej i zaczął wspinać się po schodach, dziękując Merlinowi, że ich dormitorium znajduje się zaledwie na czwartym piętrze.
Wszedł do sypialni dziewczyny i, ignorując wielce obrażone spojrzenie Krzywonoga, położył ją na łóżku. Zamknął drzwi, zostawiając śpiącą Gryfonkę w towarzystwie jej pupila. Niedługo potem, on również zasnął, śniąc o Azkabanie, współlokatorce i baranach.


***

* rozmowa inspirowana Jackiem Sparrowem ;)

***

Dzisiaj bez zbędnych szczegółów, jedynie chciałybyśmy przeprosić za "barany"... ale tak nas jakoś naszło :D Co do kolejnego rozdziału: może pojawić się po dłuższej niż zazwyczaj przerwie, ale nieuchronnie zbliża się sesja... i sami rozumiecie. Niezmiennie dziękujemy Wam za komentarze (pod ostatnim postem było ich aż 40!) i przepraszamy za to, że relacja Malfoy-Granger jak na razie wygląda tak, jak wygląda.
PS: póki Cookie nie widzi, mogę Wam zdradzić, że następny rozdział będzie tym naprawdę przełomowym... w każdej kwestii. Mam nadzieje, że mi wybaczy fakt, że o tym wspomniałam... XD
Do następnego!

32 komentarze:

  1. Nowy rozdział!Już zabieram się do czytania <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeeeeeeeej! Kolejny rozdział! 😁 Oczywiście cudowny! Barany były śmieszne, wątek z Draconem Dolittle chyba przebija wszystko i ta walka Hermiony z Draco... XD Martwi mnie jednak nasza jasnowidzka Luna i te wszystkie niebezpieczeństwa czyhające z każdej strony. Czekam też na to, aż oni w końcu się POCAŁUJĄ XD Już czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam ❤

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie mogę rodział fenomenalny!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! super super, kiedy nastepny/?!?!?!? wciąz mi brak mało mam niedosty tak uwielbiam bloga

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, dziewczyny! Jak zwykle spisałyście się genialnie. Jak czytałam o rozmowie Draco i Hermiony w składziku, to aż wyczuwałam to napięcie między nimi i tylko powtarzałam w myślach co chwilę: ,, Pocałuj ją wreszcie!''. Widocznie to jeszcze nie ten czas. Może w następnym rozdziale :D Blaise standardowo nie zawiódł i zapewnił nam dawkę pozytywnego humoru :) Świetnym tego przykładem było zrobienie z Dracona Dr Dolittle xD Trochę martwi mnie ucieczka śmierciożerców i wizja Luny. Coś mi się wydaje, że są one ze sobą związane. Czytając o tej topielicy, siedziałam sama w domu, ze zgaszonym światłem i muszę przyznać, że zaczął mi się udzielać ten nastrój niczym z horroru. Przeszło mi przez głowę, że tą topielicą jest Hermiona. Mam nadzieję, że to tylko taka głupia myśl i się nie sprawdzi. Szkoda, że na następną część musimy dłużej czekać, ale w końcu sesja :(
    Życzę wam dużo weny i czasu na pisanie oraz oczywiście zdania sesji :D Pozdrawiam
    http://wbrew-wszystkim-dhl.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Super! Widać, że rozdział przejściowy, ale szykuje się coś grubego :D Mam nadzieję, że już niedługo chociaż część się wyjaśni :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudo. Po prostu fantastyczny rozdział, nie mogę się doczekać następnego. Czekam z niecierpliwością ��

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny rozdział chociaż nie powiem muszę dogłębnie wczytać się w całe opowiadanie, ale jak zwykle nie mam czasu. Pozdrawiam i powodzenia na sesji. 📚👍

    OdpowiedzUsuń
  8. Napiszę tylko tyle bo brak słów:❤

    OdpowiedzUsuń
  9. O wow.Pierwsze nie wiedziałam o co chodzi z tym baranem xD.Potem zrozumiałam i nie mogłam przestać się śmiać xD.Malfoy jako nieogar taki cool :3!Albo Pan Malfoy weterynarz.Przyszłabym do niego z moim zwierzem xD.Draco Dolittle...Nie no spadłam z łóżka i muszę odetchnąć.Czemu zawsze jak czytam wasze opowiadanie co najmniej parę razy muszę wybuchnąć śmiechem?!Ah!Już wiem!Bo to jedno z moich najulubieniusiasznych opowiadań i taaaaaaak Was kocham!Wiecie co?Martwi mnie Trelawney.Nie Luna.Trelawney.(Tak wiem jestem dziwna)I ten krzyż.Ciągle mam wrażenie,że był wymalowany krwią.Mam rówież tezę (Uhh mądrość to podstawa xD) IŻ Lunka jest potomkinią tej całej Kasandry.Niby z każdym rozdziałem ma nam się wszystko rozjaśniać,ale dla mnie wszystko jest coraz bardziej poplątane.Tak jak relacje tych głównych przydupasów.
    Ile jeszcze przewidujecie rozdziałów???
    Kiedy kolejny rozdział???
    I kiedy tak wyczekiwane przeze mnie zbliżenie głównego parringu?!
    Nie no błagam!Już w poprzednim rozdziale wstrzymywałam oddech...I co?!I gówno!Ehh no dobra!Jeśli w następnym rozdziale ma być przełom to czekam z (nie)cierpliwością!
    Pozdrowionka i weny!(WIELE,DUŻO,OGROM!)
    Lumos :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Czekałam na ten rozdział bardziej niż na wakacje <3 chcę już nexta! ;/

    OdpowiedzUsuń
  11. Jejku! Rozdział świetny! Już nie mogę doczekać się kolejnego! Uśmiałam się i to nie mało!^^

    OdpowiedzUsuń
  12. Mam takie przeczucie, że tym topiepcem będzie Hermiona, a oprawca Lucjusz. Mam nadzije, że to tylko moje chore domysły albo ktoś ją uratuje. Rozdział oczywiście świetny jak zwykle. Mam nadzieję, że niedługo Draco weźmie ja na barana ^^ hahaha mogą też się pocałować tak na dobry początek. Życzę dużo weny i łatwej sesji, trzymajcie się dziewczyny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też myślę,że Miona może być tą topielicą...

      Usuń
  13. Heej :D rozdział no brak słów, zaje..bisty to mało powiedziane! Weterynarz Draco pierwsza klasa!
    Weź mnie na barana - świetne!

    OdpowiedzUsuń
  14. Rozdział wspaniały zresztą jak zawsze :) Podobają mi się te zawirowania między Draco i Hermioną. Czekam na dalszy ciąg ;)
    Przepraszam, że tak krótko, ale mam mało czasu -.-
    Pozdrawiam serdecznie
    Arcanum Felis

    OdpowiedzUsuń
  15. Rozdział świetny i z wielką niecierpliwością czekam na następny:)

    OdpowiedzUsuń
  16. Dziewczyny! Wielkie ŁAŁ!
    Mam bardzo...specyficzny gust, jeżeli chodzi o Dramione. Dawno nie spotkałam się z czymś tak dobrym! Kurczę, jestem w szoku. Mam dwa dni wycięte z życia...Cały weekend i dzisiaj do 13 czytałam rozdziały, które pojawiły się do tej pory.
    Pomysł genialny! Nie zrobiłyście z Malfoya super słodkiego romantyka, który po dwóch rozdziałach kocha Granger i nie może bez niej żyć. Wszystko rozwija się w idealnym tempie...
    Również zachwyca mnie długość rozdziałów. Widać, że bardzo się przykładacie do tego co robicie i nie chcecie dodać "byle czego, byleby było". To bardzo cenię.
    Nie ukrywam, jestem osobą dość poważną, ale wasze opowiadanie mnie po prostu rozbraja...WIELOKROTNIE śmiałam się w głos, jak głupi do sera.
    Uwielbiam się do czegoś przyczepiać, ale tu nie ma do czego...Fabuła genialna, dialogi genialne...
    Trzymam kciuki dziewczyny, żeby wena dopisywała i żeby to cudeńko odwiedzało i czytało coraz więcej ludzi :)
    Spodziewajcie się częściej moich komentarzy, pozdrawiam!
    PS. Jestem administratorem na kilku słynnych (ponad 30 tysięcy polubień na 2) stronach na Facebooku, więc będę w każdym moim poście polecać wasze opowiadanie. Liczę na to, że jeszcze wiele osób się w nim "zakocha" tak jak ja :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Przez te mistrzostwa nie zajrzałam wczoraj, bo oglądałam mecz. Często tu wchodzę i patrzę czy jest coś nowego i dzisiaj nie zawiodłam się.
    Rozdział...co tu dużo mówić, genialny. Nie wiem skąd bierzecie tyle fenomenalnych pomysłów. Wcale mi nie przeszkadza, że relacje Draco i Hermiony są takie a nie inne. Są bardzo specyficzne. Uwielbiam ich przekomarzanki. Zwłaszcza, że jak przychodzi co do czego, to potrafią się nawzajem wspierać...tak na swój sposób.
    Kocham to opowiadanie, tak samo jak Hermiona kocha Malfoya, o czym zdecydowała się nas wreszcie poinformować :D
    Będę czekać cierpliwie na kontynuacje, bo z każdym kolejnym rozdziałem stwierdzam, że naprawdę warto.
    Pozdrawiam serdecznie!<3

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  18. Hejo hejooo :D
    Tak, to ja. Po trudach i znojach, po rozwalonym systemie w kompie i przedwczesnej depresji letniej - jestem!
    Ten rozdział jest jednym, wielkim kleksem, który przesłonił mi oczy na kilka dni! Momentami śmiałam się tak głośno, że aż dziwię się, że moja rodzicielka nie zechciała wysłać mnie na szczegółowe badania lekarskie (żeby nie powiedzieć, psychiatryczne) :P
    Ten rozdział bezapelacyjnie wygrała... Da da dam... (fanfary) ... Milicenta i jej 3 podbródki! Merlinie! Umarłam na chwilę, by zaraz potem powstać i przeczytać o baranach, które również stanęłyby na podium na 1 miejscu, gdyby nie fakt, że poza Milicentą i jej gabarytami nic już raczej by się tam nie wcisnęło. No ale przyjmijmy, że barany skoczyły jej... Na barana. I tak oto zmieścili się razem!
    Jakby tego było mało, balecik Hermiony, a raczej jej przemyślenia o swojej rychłej ale jakże widowiskowej śmierci dosłownie powaliły mnie na kolana!
    O Merlinie! Leżę i nie wstaję! Dobiłyście mnie całkowicie!
    PS gdybyście tak użyczyły mi tego przepisu na Diabelską Błyskawicę, to z pewnością przetłumaczyłabym mojemu psu, żeby nie budził mnie codziennie o 3 nad ranem :P
    O i tyle ode mnie :P Niechaj Merlin bd z Wami!
    Pozdrawiam, Iva Nerda
    kiedyjestesprzymniedramione.blogspot.com
    PPS czekam na następny, przełomowy rozdział. :D
    No a teraz zmówcie ze mną Zdrowaśki, by mój Tel jakimś cudem załadował ten... Z braku lepszego słowa powiem komentarz :P

    OdpowiedzUsuń
  19. Aaaaaaaaaaaaaa *>*
    Boski, cudny i przewspaniały :D Piszecie cuuudownie. Serio :D
    Weny życzę i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  20. Dzisiaj nie będzie długiego komentarza, ale wiedzcie, że rozdział jak zawsze bardzo mi się podoba i cieszę się z faktu, że Draco i Hermiona nie wrócili do nienawiści, jaką wcześniej się darzyli. Oczywiście sceny z Blaisem i w składziku na miotły wygrały całą notkę.
    Coś czuję, że ta topielica to Hermiona. Jak to czytałam to miałam ciary na rękach, wrócił ten sam strach co przy czytaniu książki "Wypowiedz jej imię" Dawsona. Sama ucieczka Śmierciożerców z Azkabanu nakręca akcję i atmosferę. Już nie mogę doczekać się dramatycznych scen! (bo chyba takie będą?... Nie no, u Was zawsze!)
    Trzymajcie się dziewczyny, niech sesja Was nie wciągnie w morderczy wir walki o przetrwanie! Dużo weny, bo chcę już następny rozdział ^^
    Pozdrawiam c:

    OdpowiedzUsuń
  21. Nie wiem czy tam jest literówka, Czy tak ma być, ale według mnie zabrakło 'ę' przy wypowiedzi kogoś, gdy Luna słyszała urywki zdań przy topielicy. Konkretnie "zasługuje na lepszego syna, niż ty". Bez "ę" to wygląda jakby jakąś matkę chciano utopić, a z "ę", no wiadomo, jakby to Lucjusz (domysły) był oprawcą, Draco domniemanym synem, a Hermiona topielcem. W każdym bądź razie tak, czy inaczej wszystko jak zwykle wyjaśni się w następnych rozdziałach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W kwestii "e" jest wszystko w porządku, chodzi o trzecią osobę ;) Zresztą już w następnym rozdziale wyjaśni się od kogo pochodzą listy, które dostaje Draco, kto jest topielicą, czyje wypowiedzi były tu przytoczone... i chyba tyle możemy powiedzieć, nie chcąc zdradzać zbyt wiele :) Podsumowując: następny rozdział będzie mieszanką emocji i każdy powinien być zadowolony. No i pojawi się postać, na którą czeka przynajmniej jedna osoba...

      Usuń
    2. O Jeżu, to już? Zwariuje z tych emocji. Jak nie bedzie happy endu to nie wytrzymam :')

      Usuń
  22. Najlepsze ff Dramione jakie czytałam! Nie moge się doczekać kolejnego rozdziału! Ostatnia scena to misrzostwo hahahahah
    Życzę weny

    OdpowiedzUsuń
  23. Bardzo się cieszę, że Hermiona i Draco bez przesadnych spięć znowu zaczęli się dogadywać i te Walentynki nie wpłynęły źle na ich relacje. Trochę się tego bałam, ale świetnie poprowadziłyście akcję. Coraz bardziej czuć między nimi chemię. Końcówka rozłożyła mnie na łopatki, a to wyznanie, coś pięknego. Bardzo podobał mi się również fragment z Luną. Jej wizję są przerażające i martwi mnie, kogo tym razem mogą dotyczyć, a raczej boję się tego, że moje podejrzenia się sprawdzą. No nic, pozostaje tylko czekać.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  24. Weź mnie na barana? Serio?! Jezu... skąd wy to bierzecie? Ja też chcę się załapać na dostawę xD To opowiadanie jest tak pełne petelek, że chyba zacznę spisywać ;)

    OdpowiedzUsuń
  25. Nie wiedziałam że dożyję dnia w którym Draco się rumieni! Ha!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A gadające zwierzaki przypominają mi psa z Odlotu za co kocham!

      Usuń
  26. Nie wiem, czy jestem ślepa, czy głupia, ale nie mogę znaleźć tej gwiazdki

    OdpowiedzUsuń