sobota, 16 kwietnia 2016

Więzy krwi


— Usiądź, proszę.
Krukonka zajęła miejsce naprzeciwko dyrektorki, raz po raz pociągając nosem. Minerva podała jej wyczarowaną chusteczkę i szklankę wody, którą dziewczyna przyjęła z wdzięcznością. Zachrypnięte od krzyków gardło z ulgą przyjęło chłodny napój.
Luna spuściła głowę, wlepiając wzrok w swoje dłonie, by uniknąć badawczego spojrzenia kobiety. Zdawała sobie sprawę z tego, co widziała dyrektorka. Zaczerwienione oczy, zapuchniętą twarz i poranione wargi. By odwrócić swoją uwagę od świadomości bycia obserwowaną, Krukonka zaczęła wyłamywać palce, a ciszę w gabinecie przerywały krótkie, głośne trzaski.
— Panno Lovegood, nie ma żadnych dowodów na to, by zamordowanym mężczyzną był Lee Jordan — powiedziała w końcu McGonagall. — Zapewniam, że osoba odpowiedzialna za oznaczenie jego zdjęcia zostanie surowo ukarana.
— Wiedziałam, że to się stanie — powiedziała dziewczyna cichym, dziwnie spokojnym głosem. Powoli uniosła głowę i spojrzała prosto w oczy dyrektorki. — Wiedziałam, ale nie do końca...
Minerva zadrżała pod wpływem wzroku uczennicy. Było w nim coś dziwnego. Spokój pomieszany z rozmarzeniem i szczyptą szaleństwa. Jej delikatny, niemal dziecięcy głos niepokoił dyrektorkę.
— Co ma pani na myśli?
Krukonka ponownie zgarbiła się, choć nie spuściła głowy. Na chwilę przeniosła jasne oczy na biurko i zaczęła wpatrywać się w nie, delikatnie marszcząc brwi.
— Odkąd wróciłam do Hogwartu mam sny, niezwykle realistyczne — zaczęła Luna, wracając spojrzeniem do McGonagall. — W kilku z nich pojawiał się niewyraźny napis. Ten sam napis pojawił się na ścianie w Noc Duchów. Później zaczęłam śnić o... — głos dziewczyny załamał się. Odchrząknęła, upiła łyk wody i kontynuowała tym samym spokojnym tonem. — Zaczęłam śnić o torturowanym mężczyźnie. Nie wiedziałam, kim on jest... Nie byłam obserwatorem, byłam... nim. Czułam to, co on. Niekiedy miałam przebłysk jego myśli. Ja po prostu WIEM, że to on.
W gabinecie zapadła cisza. Minerva nie śmiała pospieszać uczennicy. W napięciu czekała na dalszy ciąg opowieści Krukonki.
Luna drżącą dłonią założyła grzywkę za ucho, próbując zyskać czas na pozbieranie oszalałych myśli.
— Zawsze po przebudzeniu myślałam o trzech liczbach. Nie mogłam pozbyć się ich z głowy. Nieświadomie pisałam je na swoich notatkach, podręcznikach... Myślałam, że coś symbolizują, nie miałam pojęcia o tym, że one dosłownie oznaczają... — przerwała, próbując opanować emocje. Kolejna łza spłynęła po jej policzku, z cichym plaśnięciem lądując na jej dłoni. — Ja naprawdę próbowałam zrozumieć... poprosiłam nawet Hermionę, ale ona nie wiedziała...
— O jakich liczbach mówisz?
— Piętnaście, jeden i sześć — wyszeptała Luna, unikając wzroku dyrektorki, jakby w obawie, że w jej oczach mogłaby zobaczyć błysk oskarżenia. — Ale to nie wszystko. Ostatnio mam nowe sny. Widzę kobietę, która popełniła... popełni samobójstwo. I też nie... wiem... kim ona jest.
— Panno Lovegood — McGonagall poczekała, aż dziewczyna na nią spojrzy. — Doskonale rozumiem pani obawy, jednak sny nie są dostatecznym powodem, by sądzić, iż to Lee Jordan został zamordowany. Jednakże... — dodała szybko, widząc, jak Krukonka szykuje się do protestu — nie zamierzam tego lekceważyć. Może się okazać, że pani sny są prorocze.
Dyrektorka przerwała i potarła skroń, walcząc z natłokiem myśli. Tu, przed nią, mogła siedzieć najpotężniejsza jasnowidzka, jaka urodziła się w ciągu dziesięcioleci. Jeśli ktokolwiek się o tym dowie, dziewczyna nie będzie mogła opędzić się od dziennikarzy i Ministerstwa. Media będą walczyć o wywiad z nią, a ci drudzy za wszelką cenę będą chcieli mieć ją w swoich szeregach. Jasnowidzący zawsze wywoływali niemałą sensację, zwłaszcza tacy, którzy przewidywali czyjąś śmierć. Ta magiczna zdolność była wymierająca, niemal unikalna. Jeśli Krukonka miała sny tak często, jak sama mówiła, mogło się okazać, iż potrafi ona kontrolować swoją moc, potrafi na zawołanie przywoływać wizję, a taki czarodziej zdarzał się raz na całe stulecia. McGonagall miała przed sobą trudne zadanie, którym była ochrona uczennicy przed niepotrzebnym rozgłosem.
— Zorganizuję dla pani dodatkowe spotkania, by mogła pani rozwijać swoją umiejętność, gdy tylko znajdę odpowiedniego nauczyciela. Tymczasem proszę, by zachowała pani w tajemnicy swoje sny. Im mniej osób o tym wie, tym lepiej.
Luna z wdzięcznością skinęła głową i wypiła ostatni łyk wody. W tym czasie dyrektorka zastanawiała się, kogo wybrać na nauczyciela dla Krukonki. Miała znajomą w Ministerstwie, której prababka była jasnowidzką, jednak istniało ryzyko, iż pozostali pracownicy dowiedzą się o Lunie Lovegood i jej niezwykłych umiejętnościach… o ile dziewczyna rzeczywiście takie posiadała.
Nie. To nie może być nikt z tego otoczenia...”
— Minervo…
Kobieta zerknęła przez ramię, by spojrzeć na portret Albusa Dumbledore’a.
— Myślę, że mam odpowiedniego kandydata — oznajmił, bezbłędnie odgadując, w jakim kierunku podążyły jej myśli.
— Kogo?
— Profesor Trelawney — odparł ze spokojem, nie spuszczając jasnych oczu z McGonagall.
Skrzywiła się z dezaprobatą. Nie do końca wierzyła w umiejętności tej kobiety. McGonagall nadal nie wiedziała o tym, iż Trelawney wygłosiła do tej pory dwie, ważne dla świata czarodziei przepowiednie.
Portret brodatego staruszka nadal wpatrywał się w Minervę, niemo nakłaniając ją, by zaufała w jego osąd.
— Niech będzie — westchnęła dyrektorka, odwracając się do uczennicy. — Jeszcze dziś porozmawiam z profesor o dodatkowych zajęciach dla pani, panno Lovegood. Tymczasem proszę udać się do skrzydła szpitalnego i zostać tam na noc.
Po jej wyjściu McGonagall wysłała patronusa do swojego zastępcy. Upiła łyk herbaty ziołowej, czekając na profesora Flitwicka i niesfornego ucznia. Póki co była sceptycznie nastawiona do proroczych snów, podejrzewając, iż oznaczenie zdjęcia Lee Jordana było kolejnym wygłupem pewnego pierwszoklasisty.
— Wejdź — powiedziała, słysząc ciche pukanie.
Drzwi otworzyły się i jej oczom ukazał się profesor Flitwick, prowadzący za sobą Benjamina Wilsona. Minerva skinęła Filiusowi i gestem wskazała miejsce uczniowi.
— Wie pan, dlaczego pan się tu znalazł? — zapytała McGonagall, gdy zostali sami.
Chłopak, wyjątkowo wysoki jak na swój wiek, pokręcił głową. Patrzył jej prosto w oczy, nie sprawiał wrażenia zaniepokojonego przez wezwanie do gabinetu dyrektorki.
— Przejdę od razu do rzeczy, panie Wilson — zaczęła Minerva, nie spuszczając z ucznia surowego wzroku. — Jest pan podejrzany o oznaczenie zdjęcia absolwenta Hogwartu.
— Że co? — parsknął Benjamin, zaciskając dłonie na oparciach krzesła.
Na jego twarzy malowało się zaskoczenie.
— Rozumiem, że nie przyznaje się pan...
— Nie! To nie ja! — przerwał jej Ślizgon.
— Panie Wilson, poprzednio to pan był odpowiedzialny za podobny wybryk. Napis, który pojawił się w Noc Duchów, był w dokładnie takim samym odcieniu...
— Tego też nie zrobiłem!
Minerva zamrugała, zaskoczona wyznaniem pierwszoroczniaka. Benjamin przecież sam się do tego przyznał.
— Czy ktoś kazał ci przyjąć winę na siebie?
Ślizgon zmarszczył brwi i potarł skroń, jakby nagle rozbolała go głowa. Niespokojnie poruszył się na krześle, błądząc wzrokiem po gabinecie, byle nie spojrzeć w oczy McGonagall.
— Nie — powiedział w końcu.
Kobieta czekała na dalsze wyjaśnienia, jednak chłopiec milczał.
— Jak na razie jest pan jedynym podejrzanym. Nie, nie zamierzam pana ukarać, nie mam do tego żadnych podstaw — dodała, widząc, jak Benjamin szykuje się do głośnego protestu. — Ale od tej chwili pańskie zachowanie będzie uważnie obserwowane, panie Wilson. Na razie to wszystko.

***

Hermiona stała w sali wejściowej, z niepokojem przyglądając się zniszczonemu portretowi Lee Jordana. Jej współlokator ulotnił się chwilę po tym, jak zgodnie z poleceniem dyrektorki udało im się rozpędzić zbiegowisko ciekawskich uczniów. Ona jednak nie potrafiła zdystansować się od tego, co zaszło. Dla większości uczniów cała sprawa wydawała się zaledwie aktem wandalizmu, jednak Gryfonka nie mogła wyrzucić z głowy przeczytanego artykułu. Co, jeśli te sprawy są powiązane? Jeśli znalezione zwłoki rzeczywiście należały do ich przyjaciela?
Pokręciła stanowczo głową, odpędzając ponure myśli. Przecież wiedziała, że chłopak wyjechał w interesach. Poza tym, jakim cudem jakiś uczeń w Hogwarcie mógłby mieć informację o jego śmierci?
Gdy wróciła do dormitorium, jej głowę zaczęły zaprzątać myśli o Ślizgonie. Co prawda, nie było go w salonie, ale słyszała, jak pouczał Salazara w kwestii zadawania się z jej kotem. Zmrużyła gniewnie oczy, słysząc uwagę na temat zapchlenia jej pupila, jednak nie chciała wdawać się z chłopakiem w kolejną kłótnię. Wciąż nie mogła wyrzucić z głowy wyrazu jego twarzy, gdy na nią spojrzał na boisku Quidditcha. Była wściekła, nie mogąc zrozumieć jego zachowania. Czasami myślała, że lepiej było, gdy otwarcie jej nienawidził, dręcząc przy każdej nadarzającej się okazji. Ciągła zmiana jego nastawienia wobec jej osoby sprawiała, że nigdy nie wiedziała, czego może się po nim spodziewać.
Z pewnością nie tego, że mi odpuści” — pomyślała, widząc na swoim łóżku stertę prac domowych współlokatora.
Nie żartował, gdy w zamian za pomoc na teście zażądał, aby zgodziła się odrabiać za niego zadania. Oczywiście nie miała zamiaru próbować się od tego wymigać, jednak miała nadzieję, że w ciągu najbliższych trzech tygodni nauczyciele nie będą zadawać obszernych wypracowań, bo inaczej każdą wolną chwilę spędzi w towarzystwie książek.
Usiadła na podłodze i zaczęła przeglądać jego notatki, grupując prace domowe na te krótkie i mało skomplikowane oraz te, wymagające więcej czasu i zaangażowania. Podeszła do szafki w poszukiwaniu czystych pergaminów, jednak jej wzrok przykuło coś innego.
Uśmiechnęła się na widok zdjęcia z Balu Bożonarodzeniowego. Podobizna Ślizgona w dalszym ciągu wymachiwała rękami i pouczała fotografa, wyglądając przy tym groteskowo. Tamten Malfoy zupełnie nie przypominał tego, który patrzył na nią pogardliwie podczas zajęć z panią Hooch. Zaczęła zastanawiać się, dlaczego przejmowała się tym drobnym gestem wrogości. Przecież doskonale wiedziała, że w towarzystwie innych Ślizgonów, arystokrata zawsze stara się podkreślać dzielący ich dystans, nawet jeśli tak naprawdę go nie ma. Raz jeszcze spojrzała na fotografię, oprawiła ją w ramkę i postawiła na nocnej szafce, obok zdjęcia rodziców.
Powróciła do sterty prac domowych i wyjęła z szafki potrzebne podręczniki. Wyposażona w dość pokaźny stosik, udała się do salonu. Powstrzymała się przed zgrzytnięciem zębami na widok Ślizgona, który zerknął na nią przelotnie i powrócił do przygotowywania sobie drinka. Najwyraźniej stwierdził, że dziewczyna poradzi sobie z dotarciem do stolika, pomimo stosu książek, który ledwo udawało jej się utrzymać.
Gryfonka, mając ograniczone pole widzenia przez stertę podręczników, zaczęła niepewnie schodzić po schodach, starając się po omacku trafić na stopień.
ŁUUP
Draco odwrócił się, słysząc gniewne mamrotanie. Dziewczyna nieporadnie zbierała się z podłogi, złorzecząc na układ ich dormitorium, jego architekta i przeklęte trzy stopnie schodów, przez które wylądowała na posadzce.
— Granger, było powiedzieć, że jest ci ciężko. Przecież bym ci pomógł — powiedział, patrząc na nią z troską.
— Naprawdę? — spytała nieufnie, rozcierając obolałe dłonie.
— Nie — odpowiedział, parskając śmiechem, po czym upił łyk napoju, nie spuszczając rozbawionego wzroku z Gryfonki.
Hermiona wstała raptownie, piorunując go spojrzeniem. Poprawiła spódniczkę, pozbierała porozrzucane książki i rozłożyła je na stole, ignorując uśmiechniętego Ślizgona, który rozsiadł się wygodnie na kanapie i napawał się widokiem zmuszonej do pracy dziewczyny.
— Nie narzekaj, Granger, taka jest cena za nieuczciwe ściąganie podczas testów — oznajmił, przeciągając samogłoski w swoim stylu.
— To był tylko JEDEN test, Malfoy — odwarknęła, zatrzaskując podręcznik. Skończyła notatkę na temat hodowli eksperymentalnej na terenie Wielkiej Brytanii i dodała: — Poza tym, mam zamiar pójść do pani Hooch i poprosić ją o zgodę na jego powtórzenie...
— Nie... tego nie zrobisz... — zaczął, patrząc na nią, jakby mu oznajmiła, że od dzisiaj będzie w ich dormitorium hodować mantykory. — Nie zrobisz tego, Granger — powtórzył pewniej, mierząc w nią palcem wskazującym. — Chcesz wiedzieć dlaczego? — spytał, bezbłędnie odczytując wyraz jej twarzy. — Powiem ci dlaczego: jeśli się przyznasz do ściągania, oberwie się także i mnie.
Dziewczyna prychnęła.
— Nie martw się, ciebie w to nie wciągnę — oznajmiła, wracając do książek.
Blondyn zaśmiał się ponuro i wypił zawartość szklanki jednym haustem.
— Ta, jasne. Już to kiedyś słyszałem: „Spokojnie Malfoy, poradzę sobie z tym magazynem sama” — oznajmił, naśladując jej delikatny, dziewczęcy głos. — Czy ty, kobieto, mogłabyś przestać organizować mi życie?
— Nie przeszkadzam wam, gołąbeczki?
Jak na komendę odwrócili się w stronę wejścia do salonu, przy którym stał czarnoskóry Ślizgon, leniwie opierając się o ścianę. Wyszczerzył się, napotykając ich spojrzenia i energicznym krokiem przeszedł przez salon, po czym usiadł w wolnym fotelu.
— Miałeś być dopiero za godzinę — powiedział blondyn, nie zaprzątając sobie głowy czymś tak błahym, jak przywitanie się z przyjacielem. Podszedł do barku i napełnił dwie szklanki bursztynowym płynem. — Gdzie jest Teo?
Zabini westchnął ciężko i teatralnym gestem przyłożył dłoń do serca.
— Obawiam się, że straciliśmy go na zawsze — oznajmił, biorąc od przyjaciela alkohol. — Chyba na poważnie potraktował postanowienie zostania abstynentem...
— Przejdzie mu.
— Draco, nie zapomniałeś o czymś? — spytał Ślizgon, zerkając w stronę dziewczyny. — Może koleżanka też chciałaby się napić?
— Koleżanka aktualnie zajmuje się bardzo ważnym zadaniem domowym i musi być w pełni przytomna — odparł na pozór chłodnym tonem, jednak chwilę później postawił przed dziewczyną butelkę jej ulubionego soku. — Czego? — warknął, widząc rozbawienie przyjaciela.
— Nic, nic — odpowiedział Blaise, nieudolnie próbując walczyć z uśmiechem. Rozejrzał się po salonie i westchnął: — Bez Teodory to już nie to samo...
— Powiedziałem ci przecież, że mu przejdzie. Nie chcesz mi chyba wmówić, że nie przyjdzie świętować zwycięstwa w meczu...
— Najpierw musicie wygrać... — wtrąciła Gryfonka, nie mogąc już znieść typowej dla niego pewności siebie.
— O to możesz być spokojna...
— Nie wydaje mi się — odpowiedziała, nie podnosząc wzroku z książek.
Chłopak z hukiem odstawił szklankę na stół, wstał i zapytał:
— A chcesz się założyć?
Gryfonka zmrużyła gniewnie oczy i, podobnie jak Ślizgon, poderwała się z miejsca.
— O co? — spytała, podchodząc do niego pewnym krokiem.
Założyła ręce na piersi i spojrzała na niego wyzywająco.
— Jeśli wygramy, przyznasz, że jestem dobry w Quidditchu i z całego serca pogratulujesz mi wygranej.
— A jeśli MY wygramy?
— O to możesz być spokojna — odpowiedział arystokrata, nie dopuszczając do siebie myśli o przegranej.
— A jeśli wygramy? — Gryfonka powtórzyła pytanie napastliwym tonem.
Draco przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią i uśmiechnął się, gdy jego wzrok napotkał stertę prac domowych.
— Jeśli wygracie... powtarzam, JEŚLI... odpuszczę ci odrabianie za mnie prac domowych.
— Dobra — warknęła, robiąc krok w jego stronę, tak, że niemal stykali się ciałami.
— Dobra — odpowiedział jej blondyn, nachylając się nad dziewczyną, jeszcze bardziej zmniejszając dzielący ich dystans.
Mierzyli się spojrzeniem: on pewnym siebie i opanowanym, ona buntowniczym i zadziornym.
— Chyba powinienem przeciąć... czy coś — wtrącił Zabini, przerywając ich walkę na spojrzenia.
Blondyn odsunął się od dziewczyny, spojrzał na przyjaciela i skinął głową. Prefekci naczelni podali sobie ręce, czekając na przyjęcie zakładu.
— A co jeśli mecz zakończy się remisem? — zapytał czarnoskóry Ślizgon, gdy Gryfonka powróciła na swoje miejsce.
— Nie zakończy się — odpowiedzieli.
Dziewczyna powróciła do pisania eseju, nie zwracając uwagi na fakt, że współlokator wciąż się jej przygląda, popijając Ognistą Whisky.
— Widzisz, Zabini, to jest szczęście. Nie musisz robić nic, bo wszystkie prace domowe odrabia za ciebie ktoś inny... — oznajmił, uśmiechając się wrednie do Gryfonki.
— To się naciesz tym widokiem, bo robię to tylko do chwili, gdy drużyna Gryffindoru was pokona. Znowu — dodała, chcąc się odegrać na Ślizgonie.
— Salazar!
Dziewczyna drgnęła, przypominając sobie czasy, gdy wystarczyła jedna komenda Dracona, by doberman był gotów przegryźć jej gardło. Jednak gdy zobaczyła, jak pies wbiega do salonu, wesoło merdając ogonem, uspokoiła się, pewna, że zwierzę nie zrobi jej krzywdy.
— Idziemy na spacer — oznajmił blondyn, drapiąc pupila za uchem. — A ty tu sobie siedź, licząc na to, że znowu fartem uda wam się wygrać. Idziesz? — rzucił w stronę przyjaciela i, nie czekając na odpowiedź, wyszedł z dormitorium.
Gdy chwilę później Zabini wyszedł z salonu, Hermiona została sama, mając do napisania esej z obrony przed czarną magią. Przyniosła z biblioteki dodatkowe podręczniki i zanurzyła się w lekturze, co jakiś czas notując przydatne informacje. Była zmęczona i co chwilę przecierała oczy, chcąc odpędzić sen. Gdy skończyła, za oknem było już ciemno. Podparła głowę na łokciu i zaczęła czytać wypracowanie, chcąc mieć pewność, że wszystko jest w porządku. Nawet nie wiedziała, kiedy zmorzył ją sen...
Draco wrócił do dormitorium zmarznięty, jednak nie przejmował się tym. Podczas spaceru jeszcze raz przedyskutował z przyjacielem taktykę na najbliższy mecz i był pewien zwycięstwa i utarcia nosa pewnej przemądrzałej Gryfonce. Chcąc się ogrzać, podszedł do kominka i dopiero wtedy ją zobaczył. Dziewczyna zasnęła w fotelu, z głową opartą o książki. Zaśmiał się na widok jej rozchylonych ust, jednak po chwili zmarszczył brwi, gdy dotarło do niego, czym to się może skończyć.
— Jeszcze mi wypracowanie zaślini... — powiedział, podchodząc do niej.
Westchnął ciężko i delikatnie wziął ją na ręce, opierając się pokusie, by po prostu nie obudzić jej w jakiś okrutny sposób. Szedł powoli i ostrożnie, kierując się do jej sypialni. W pewnym momencie dziewczyna położyła jedną dłoń na jego piersi i niewyraźnie mruknęła coś pod nosem. Zmarszczyła brwi, jakby czymś się niepokoiła, lecz po chwili westchnęła i na jej usta wpłynął błogi uśmieszek.
Draco pokręcił głową, odruchowo odwzajemniając gest śpiącej Hermiony. Przełożył jej ciężar na jedną rękę, by drugą móc otworzyć drzwi do jej pokoju. Podszedł do łóżka i delikatnie ją na nim ułożył. Dziewczyna natychmiast przewróciła się na bok i zwinęła w kłębek. Kierowany dziwnym instynktem Ślizgon rozejrzał się i podniósł niebieski koc, leżący na fotelu. Rozłożył go i okrył nim współlokatorkę. Właśnie miał się wyprostować, gdy kątem oka zobaczył ich wspólne zdjęcie.
Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, dlaczego Gryfonka w ogóle je tu postawiła i to w dodatku tuż obok, jak przypuszczał, zdjęcia jej rodziców. Podszedł do szafki nocnej i przyjrzał się fotografii z balu. Na widok wyczynów swojej podobizny wzdrygnął się ze wstrętem. On również zachował zdjęcie, jednak trzymał je w ukryciu z oczywistych powodów.
Zerknął na Hermionę. Nadal spała. Uśmiechnął się podstępnie i wyjął różdżkę. Na pewno zdoła poprawić jakoś egzemplarz Gryfonki, skoro już chce wystawiać fotografię na światło dzienne. Zaczął zastanawiać się, jakie zaklęcia będą odpowiednie i zamarł, słysząc senny głos dziewczyny.
— Ani się waż, Malfoy.
Blondyn zamrugał niepewnie i odwrócił się do współlokatorki. Hermiona nadal spała, choć na jej twarzy malował się niepokój. Draco wzruszył ramionami i uśmiechnął się na myśl, iż będzie mógł jej wypominać, że o nim śni.
Ponownie odwrócił się do fotografii, jednak znów przerwało mu mamrotanie dziewczyny.
— Zwolnij… Zaraz się rozbijemy…
Ślizgon, zirytowany tym, że ciągle mu przeszkadza, zerknął za siebie.
— Dlaczego ta miotła tak drga...?
— Poluzuj uchwyt, Granger — poradził, bezbłędnie odgadując, o czym śni.
Hermiona westchnęła, a jej ciało rozluźniło się.
Zadowolony Ślizgon wrócił do swojego zadania. Wymierzył różdżką w zdjęcie, przywołując w myślach formułkę, która miała chwilowo unieruchomić jego podobiznę. Był pewien, iż jego próba powiedzie się, jednak cofnął się zaskoczony, gdy postacie na zdjęciu w dalszym ciągu się poruszały. On był właśnie w najżarliwszym momencie swojego przemówienia, podczas gdy Gryfonka zerkała z rozbawieniem to na niego, to na fotografa.
Zirytowany, spróbował kolejnego zaklęcia. Na próżno. Ze złością spojrzał na pogrążoną we śnie współlokatorkę. Istniały dwie możliwości: zdjęcie zostało zabezpieczone przed poprawkami albo przez dziewczynę, albo przez fotografa, który przewidział jego próby poprawienia fotografii i z zemsty rzucił zaklęcie ochronne. Owszem, przyznawał, iż był wtedy troszeczkę nieznośny, no ale żeby tak od razu się mścić?
Draco szybkim krokiem opuścił sypialnię Hermiony i udał się do swojego pokoju, by dowiedzieć się, kto za tym wszystkim stoi. Jeżeli to fotograf, jego zdjęcie również powinno być zabezpieczone, by obie fotografie obroniły się przed nanoszeniem poprawek.
Pięć minut później siedział w salonie, zapełniając pergamin eleganckim, pochyłym pismem.

Droga matko,
Zapewne jesteś ciekawa, co wydarzyło się w moim życiu, od czasu mojej ostatniej wizyty w Malfoy Manor. Otóż śpieszę ci donieść, iż zdążyłem zostać pocieszycielem oraz korepetytorem latania, wylądować w skrzydle szpitalnym (moja uczennica była wyjątkowo trudnym i opornym przypadkiem), załapać się na bezsensowne porządkowanie rupieciarni oraz wylądować w labiryncie z psychopatycznymi mordercami (nie pytaj, proszę, o szczegóły). Mimo tych wszystkich niepożądanych przygód (wiesz przecież, że jestem wyjątkowo spokojnym i opanowanym człowiekiem) jestem cały i zdrów, a moje włosy nie zostały naznaczone siwizną pod wpływem stresu, za co do tej pory dziękuję Merlinowi.
Pozwól, że po tym krótkim wstępie przejdę do rzeczy. Niedługo mogą cię dojść słuchy, jakoby zamierzam procesować się z niejaką Ritą Skeeter i już teraz mogę ci powiedzieć, iż jest to szczera prawda. Zamierzam oskarżyć ją o zniesławienie i szerzenie nieprawdziwych informacji o mnie i moim życiu uczuciowym (czytałaś jej artykuł, prawda?). Nie masz jednak żadnych powodów do obaw, zapewniam, iż będę odpowiednio przygotowany na postępowanie przeciwko tej „dziennikarce”. Już niedługo zdobędę odpowiednie dowody.
Na koniec mam do ciebie pytanie: czy masz może namiary na fotografa, który gościł w Hogwarcie podczas Balu? Byłbym wielce zobowiązany.

Draco Lucjusz Malfoy

***

— Witam wszystkich ochotników… — Hermiona urwała, słysząc ciche prychnięcie arystokraty. Pozostali również nie wydawali się uszczęśliwieni przebywaniem w zaniedbanym magazynie. — … dziękuję wam za przybycie — dokończyła i zerknęła na przyjaciół. Ich widok zawsze dodawał jej odwagi.
Za uporządkowanie magazynu odpowiadali prefekci naczelni. Do pomocy przysłano do nich wszystkich uczniów, którzy otrzymali długotrwałe szlabany, zmieniając im karę na sprzątanie magazynu dwa razy w tygodniu. Dodatkowo Hermiona poprosiła o pomoc Harry’ego i Rona. Draco przyprowadził ze sobą Blaise’a i Teodora.
— Ależ nie ma sprawy — powiedział wesołym tonem Zabini, machając ręką na jej słowa.
Gryfonka uśmiechnęła się delikatnie i zaczęła przemawiać z większą pewnością.
— Na początek zdejmujemy wszystko z regałów, porządkując je na kilka kategorii: stroje, książki i dokumenty, przedmioty osobiste, dzieła sztuki. Przypominam, że niektóre przedmioty są naprawdę stare i trzeba je traktować z wyjątkową ostrożnością. Nie zdejmujemy wszystkiego na raz, żeby nie narobić większego bałaganu. Dziś zajmiemy się dziesięcioma pierwszymi rzędami. Podzielicie się na grupy. Jedni muszą zdejmować rzeczy, drudzy je porządkują, trzeci sprzątają pomieszczenie, ale tylko do dziesiątego rzędu. Jeśli chodzi o regały: gdy już będą puste, zmniejszycie je i odnowicie, ale nie niszczcie wyrytych napisów. Jakby nie patrzeć, to także pamiątka — dodała, zerkając na Harry’ego.
W ciągu dziesięciu minut zdołali w końcu podzielić się na trzy grupy, choć nie obyło się bez kłótni. Nott kategorycznie zaprotestował wobec zamiaru oddzielenia go od przyjaciół, podobnie zresztą jak Malfoy, który zagroził, że albo będą pracować wspólnie, albo Hermiona może zapomnieć o jakiejkolwiek pomocy z ich strony. Co więcej, przydzielili sobie najmniej wymagające zadanie, jakim była segregacja przyniesionych przez innych uczniów rzeczy. Za nic mieli tłumaczenia Gryfonki, że jako silni i wyedukowani czarodzieje bardziej przydaliby się przy zdejmowaniu potencjalnie problematycznych przedmiotów z regałów. W końcu Hermiona znalazła się wśród uczniów sprzątających magazyn, natomiast Harry, Ron i trójka innych „ochotników” mieli za zadanie pozdejmować rzeczy z regałów.
— Nawet dobrze się składa, że załapaliśmy się na porządkowanie tego magazynu — powiedział Draco, gdy reszta uczniów zniknęła wśród rzędów półek.
— Ty tak serio? — spytał z niesmakiem Nott.
Arystokrata spojrzał na przyjaciół, jakby miał do czynienia z grupą przedszkolaków. Odszedł od ich „stanowiska pracy” i zajrzał do pobliskich alejek, chcąc sprawdzić, czy rzeczywiście zostali sami.
— Do tego, że jemu trzeba wszystko tłumaczyć dwa razy, już zdążyłem przywyknąć — oznajmił, wskazując na Zabiniego. — Ale dlaczego, na Wielkiego Salazara, musisz mu wtórować? — Draco podszedł do przyjaciół i powiedział ściszonym głosem: — Czy to nie oczywiste, że Bliznowaty i Rudzielec będą rozmawiać o meczu?
Na twarze pozostałej dwójki wstąpiły przebiegłe uśmiechy. Spojrzeli po sobie, zastanawiając się, który z nich najlepiej nadaje się do zaszczytnego zadania, jakim było podsłuchanie Gryfonów. Ich rozważania przerwane zostały przez pierwszą dostawę przedmiotów, które wymagały sortowania. Dwójka czwartoklasistów wysypała przed nimi wózek zebranych przedmiotów, które według Ślizgonów były najzwyczajniej w świecie śmieciami.
Draco wyłowił wzrokiem stary szkolny mundurek i po raz kolejny zaczął zastanawiać się nad tym, czy jego współlokatorka aby na pewno jest zdrowa na umyśle.
— To co, losujemy, kto ma pójść?
— Ja pójdę, Zabini — oznajmił blondyn, podnosząc z podłogi rzeczy przyniesione przez młodszych uczniów. — Wy zajmiecie się porządkowaniem tego wszystkiego — dodał, po czym położył przed nimi na biurku stos drobiazgów pozostawionych przez poprzednie pokolenia młodych czarodziejów.
— O, zaczęliście już? Świetnie — usłyszeli ochoczy głos Gryfonki, która pojawiła się między regałami. — Nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile tego wszystkiego jest… a przecież to dopiero początek. W starych gobelinach w siódmej alejce aż roi się od bahanek… to naprawdę niesłychane, do tej pory nie spotkałam się z tym, aby urządzały swoje siedliska w takim miejscu… Nie uskarżam się — dodała, błędnie odczytując wyraz twarzy współlokatora.
Blondyn był po prostu zirytowany tym, że swoim przybyciem uniemożliwiła mu szpiegowanie Gryfonów.
— Tam przygotowałam pojemniki, do których możecie składać rozdzielone już rzeczy… A! Prawie bym zapomniała! Byłoby dobrze, gdybyście katalogowali zbiory… albo chociaż zapisywali, co jest w poszczególnych pudłach. Dacie sobie radę?
— Oczywiście — odpowiedzieli, choć tylko uśmiech Zabiniego był szczery i nie wyrażał chęci mordu, jednak dziewczyna zdawała się tego nie zauważać.
— Dobra, zostawiam was. Muszę jeszcze znaleźć Harry’ego, w jednym z biurek jest bogin… lepiej, żeby on się tym zajął… — powiedziała na odchodne, po czym zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.
— I co teraz? — spytał Nott, z niesmakiem patrząc na leżące przed nim zakurzone rzeczy.
— Teraz, moja droga Teodoro, jako duma naszej szkoły i jeden z jej prefektów zrobisz coś pożytecznego i weźmiesz się do roboty — powiedział Zabini, rzucając w kolegę starym zeszytem. — A twoja akcja szpiegowska? — spytał arystokratę, który z braku innego zajęcia zaczął przeglądać znalezione w magazynie rzeczy.
— Teraz i tak nie ma sensu tam iść, skoro Potter zajęty jest pozbywaniem się bogina — odpowiedział, wrzucając do pudła podniszczony przez ząb czasu, opasły tom starej księgi zaklęć.
— A tak właściwie to dlaczego ty idziesz podsłuchiwać te niedojdy, a my mamy tu harować?
Nott miał wyraźne problemy z pogodzeniem się z faktem, że najbliższe godziny spędzi na żmudnym, bezsensownym zadaniu.
— Dlatego, że to ja, a nie wy nadzoruję to wszystko razem z Granger i gdyby mnie nakryli, mam wymówkę, dlaczego nie ma mnie tu z wami.
— Ej, a do czego byście to zaliczyli? — spytał Zabini, podnosząc stary pergamin. — Ubrania odpadają, to oczywiste… Ale do której z pozostałych kategorii pasuje wam to najbardziej?
Trójka Ślizgonów w skupieniu przyglądała się rysunkowi nagiej dziewczyny, zastanawiając się nad przydzieleniem go do odpowiedniej kategorii.
Teodor odchrząknął i rzucił:
— Rzeczy osobiste?
— Nieee… ja bym to zaliczył do dzieł sztuki… — stwierdził arystokrata, pocierając podbródek.

***

— Dzięki za pomoc, Harry — powiedziała Hermiona, patrząc jak w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą był bogin, kłąb kurzu powoli opada.
— Nie ma za co, zresztą dobrze wiesz, że poradziłabyś sobie z tym równie dobrze, jak ja — odpowiedział, chowając różdżkę do kieszeni szaty.
— No nie wiem… wciąż mam przed oczami mój popis podczas testu u Lupina — dziewczyna skrzywiła się na wspomnienie tamtego dnia, gdy podczas toru przeszkód wyszła zapłakana, dając się nabrać boginowi. — Zresztą, nieważne — dodała, przypominając sobie ostatnią wizytę w magazynie — musisz coś zobaczyć.
Poprowadziła przyjaciela w głąb magazynu, szukając wyrytych w regale napisów. Przyspieszyła kroku, rozpoznając alejkę, w której znalazła wierszyk, wyryty przez ojca jej przyjaciela.
Na widok umiejętności poetyckich swojego ojca, Gryfon parsknął śmiechem. Podszedł bliżej, przesuwając koniuszkiem palca po wydrapanych literach. — A to co? — spytał, gdy zobaczył swoje nazwisko, wyryte nieco wyżej.
Hermiona zaśmiała się na widok jego miny, gdy zapoznał się z poezją pewnego Ślizgona. W końcu, gdy udało mu się odzyskać głos, zapytał:
— Diabeł? Wiesz kto to?
— Zabini — odpowiedziała, ocierając łzy rozbawienia. — Wracamy? Ron pewnie jest wściekły, że sam musi wszystko robić…
— Racja — zgodził się, po raz ostatni zerkając na wyryte w regale słowa. — W sumie mogłem się domyślić, że to Zabini… podczas naszej wspólnej pracy na eliksirach trochę zdążyłem go poznać. Zupełnie nie pasuje do stereotypu typowego Ślizgona.
— Właśnie Harry, stereotypu… Wbrew pozorom nie są tacy źli. Oczywiście zdarzają się beznadziejne przypadki…
— Jak Malfoy? — przerwał jej Harry, gdy dotarli do alejki, w której Ron samotnie walczył z poupychanymi na półkach przedmiotami.
— Co z naszym Śmierciożercą numer jeden? — zapytał rudowłosy, nie wiedząc, że stojący w pobliskiej alejce arystokrata z uwagą przysłuchuje się każdemu słowu.
— Jest beznadziejnym przypadkiem — odpowiedział Harry, zdejmując z regału zakurzone księgi.
— Wcale nie! — wykrzyknęła Gryfonka, nie wiedząc, dlaczego stwierdzenie jej przyjaciela tak bardzo ją oburzyło. Chcąc ukryć zmieszanie, zaczęła przeglądać znalezione tomy. — Harry, mówiąc o beznadziejnych przypadkach, miałam na myśli taką Parkinson czy Greengrass — dodała ciszej.
Draco podszedł bliżej, nie chcąc stracić ani słowa z wymiany zdań Gryfonów.
— Racja, Malfoy to gorzej niż beznadziejny przypadek. Morderca na wolności, który już dawno powinien gnić ze swoim beznadziejnym ojcem w Azkabanie.
— Ron!
— Co? Może zaprzeczysz, że ma krew niewinnych na rękach?
Jeszcze słowo, a będę miał jej jeszcze więcej” — pomyślał Ślizgon, zaciskając palce na różdżce.
— Nie, nie zaprzeczę — odpowiedziała cicho, spuszczając wzrok. — Ale nie możesz go osądzać, nie znając wszystkich faktów…
Ciszę przerwał zimny śmiech rudowłosego.
— Wszystkich faktów? Hermiono, przejrzyj w końcu na oczy. Fakty są takie, że przez takich jak on ginęli ludzie. Przez takich jak on, Fred nie żyje. Jakich innych faktów ci potrzeba, by zrozumieć, że powinien być odizolowany od reszty społeczeństwa!
— Powiedziałam ci przecież, że nie zaprzeczam, że postąpił źle. Nie przerywaj mi! — dodała szybko, widząc, że jej przyjaciel ma już przygotowaną ripostę w odwecie. — Kiedy do ciebie dotrze, że być może wcale tego nie chciał? Że został do tego zmuszony albo po prostu nie widział innego wyjścia? Nie wiesz tego, nie siedzisz w jego głowie…
— Wystarczy, że ty siedzisz w jego garści…
— Ron, dosyć — przerwał mu Harry, widząc niebezpieczne błyski w oczach dziewczyny. I choć zgadzał się z przyjacielem, nie mógł nie uznać, że Hermiona w pewnym sensie miała rację.
— Chcę tylko żebyś wiedział, że nie znając wszystkich faktów, można by pomyśleć, że zostawiłeś nas podczas wyprawy po horkruksy tylko dlatego, że nie odpowiadało ci menu serwowanych przez nas posiłków — powiedziała dobitnie, po czym odeszła, zostawiając ich samych.
Słysząc kroki współlokatorki, Draco schował się za rzeźbą garbatej wiedźmy, jednak zdołał zobaczyć, jak dziewczyna ociera łzy. Gdyby przed chwilą tego nie usłyszał, nigdy by się nie domyślił, iż Gryfonka kiedykolwiek stanie w jego obronie. Był zaskoczony i jednocześnie dumny z dziewczyny, która, by go obronić, zaryzykowała kłótnię z przyjaciółmi. Stłumił w sobie chęć przewrócenia na Gryfonów regału, w nadziei, że uda mu się dowiedzieć czegoś ważnego o ich taktyce na zbliżający się mecz ze Ślizgonami. Nie musiał czekać długo. Chwilę później, po krótkiej, moralizującej gadce Pottera, ich rozmowa zeszła na właściwy temat.
— Rozmawiałem dzisiaj z Ginny…
— I jak moja siostrzyczka przyjęła wiadomość, że nie zagra?
Harry westchnął, przypominając sobie ich spotkanie. Dziewczyna kategorycznie zabroniła mu wygadywać takich głupot i chciała nawet wypisać się na własne żądanie, jednak pani Pomfrey była niewzruszona. Skończyło się na tym, że Weasleyówna zagroziła, że jeśli Harry pozbawi ją miejsca w drużynie na najbliższym meczu, już nigdy się do niego nie odezwie i przeklnie go najgorszą ze znanych klątw.
— Względnie dobrze — odpowiedział w końcu, naprawiając wyłamaną półkę. — Choć minie trochę czasu, nim przestanie się boczyć. Zastanawiam się, kogo dać na jej miejsce.
— Na pewno nie Cormac’a — burknął Ron. — Nie zniósłbym kolejnego treningu z tym gościem, nie wspominając o meczu.
— Nie wyrobimy się ze sprawdzianami. Nawet jeśli, to wolałbym wybrać zawodnika bez gapiów, wśród których na pewno znajdzie się kilku Ślizgonów. To musi być ktoś…
Draco skrzywił się, gdy dalsze słowa Gryfona zostały zagłuszone przez intensywny, nieprzyjemny odgłos. Syknął, gdy głośne skrzypnięcie ponownie zaatakowało jego uszy. Obejrzał się przez ramię i spiorunował wzrokiem dwójkę czwartoklasistów, próbujących przesunąć masywną komodę. Chłopcy wzruszyli ramionami i spojrzeli na niego ze skruchą. Kręcąc głową nad ich głupotą („Czy to takie trudne rzucić zaklęcie?”), odwrócił się i wrócił do podsłuchiwania Gryfonów.
— …nie, on jest beznadziejny. To, że był na paru naszych treningach…
— Racja. Myślę, że najlepszy będzie…
SKRZYP
Ślizgon zaklął w myślach.
Tak blisko! Tak cholernie blisko!”
Powoli powoli odwrócił się, mierząc w uczniów groźnym spojrzeniem. Zaczął do nich podchodzić, chcąc przesunąć mebel, by działania dwójki młodszych uczniów nie przeszkadzały mu w jego zadaniu.
— Co ty tu robisz, Malfoy?
Zamarł w połowie drogi, słysząc napastliwy ton Weasleya. Odwrócił się i rzucił Gryfonom pogardliwe spojrzenie, próbując zyskać czas na wymyślenie odpowiedniej wymówki.
— Szukałem Granger, ty…
— O co chodzi? — zapytała Hermiona, wychodząc zza jednego z regałów. Zdjęła żółte, ochronne rękawice i odłożyła je na wiekowe biurko.
Draco starał się za wszelką cenę nie pokazać tego, jak bardzo zaskoczył go jej widok. Odchrząknął, czując na sobie wzrok zarówno wielkiej trójcy, jak i dwójki czwartoklasistów.
— Szukałem cię boo… chciałem spytać, jak ci idzie? — powiedział wolno Ślizgon. — No wiesz… te twoje gadki o tym, że mam lekką pracę… pomyślałem, że…cię... Zastąpię! — wykrzyknął radośnie, zadowolony z tego, że jakoś udało mu się z tego wszystkiego wybrnąć.
Zbyt późno zdał sobie sprawę z tego, co powiedział.
— Och, to świetnie — powiedziała wyraźnie zaskoczona Hermiona.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością i podeszła do współlokatora, by wręczyć mu, a raczej wcisnąć żółte rękawice w jego nieruchome dłonie.
— Trzeba się zająć gniazdami pająków i wyczyścić ściany ochlapane eliksirem rozpuszczającym… o szczegóły spytaj Stephanie, jest tam — dodała, wskazując dziewczynę, stojącą po drugiej stronie magazynu. — Jeszcze raz dziękuję, Malfoy, to… miłe.
Draco uśmiechnął się, choć bardziej przypominało grymas spowodowany bólem zęba, i skinął głową.
— Żaden problem, Granger — wydusił z siebie, choć najchętniej wyśmiałby ją za naiwność, nawrzeszczałby na wszystkich pozostałych i z godnością opuściłby pomieszczenie.
To wszystko wyglądałoby pięknie, jednak on w tej chwili podwijał rękawy białej, eleganckiej, bardzo drogiej koszuli, by zająć się sprzątaniem. Nie ukrywając obrzydzenia, z głośnym plaśnięciem, naciągnął rękawiczki.
Ku jego irytacji, dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej, zapewne na widok arystokraty z nałożonymi gumowymi rękawicami. Odwróciła się na pięcie i już po chwili zniknęła między regałami.
Draco, wyczuwając rozbawienie Gryfonów, rzucił im mordercze spojrzenie. Zacisnął mocno szczękę, a na jego skroni pojawiła się, doskonale wszystkim znana, pulsująca żyłka.
— Aha, jeszcze jedno — oznajmiła Hermiona, wyglądając zza regału. — Trzeba się też zająć chochlikami kornwalijskimi.
Zadowolona z tego, iż jakimś cudem, Malfoy wyręczył ją w brudnej robocie, raźnym krokiem ruszyła na początek magazynu, gdzie Teodor i Blaise segregowali przedmioty. Widząc górę niesklasyfikowanych rzeczy, doszła do wniosku, że nie najlepiej radzą sobie z tym zadaniem. Albo, że zupełnie je olewają. Nie zwracając uwagi na ich zdziwione miny, podeszła do nich i przyłączyła się do dzielenia przedmiotów na odpowiednie grupy.
— Emm… Granger? Co ty tutaj robisz? — spytał Nott, niedbale odrzucając stary, poplamiony dziennik.
Gryfonka wyprostowała się i spojrzała na Ślizgonów.
— Malfoy wam nie mówił? Chciał się ze mną zamienić.
— A… Auć — syknął brunet i posłał nieme pytanie przyjacielowi, który z całej siły nadepnął mu na stopę.
— Och! Jaka ze mnie niezdara! Wybacz, Teodoro — powiedział słodkim tonem Blaise i zwrócił się do dziewczyny — Oczywiście, że nam mówił — zapewnił i niedbale machnął dłonią.
Hermiona, przyzwyczajona do dziwactw Zabiniego, tylko się uśmiechnęła i wróciła do pracy.
Nott spojrzał na przyjaciela i uniósł brew. Doskonale wiedział, o czym myślał Blaise. Najwyraźniej prefekt naczelny wpadł w kłopoty i teraz musiał się babrać w brudzie. Na ustach obu chłopców pojawił się ten sam złośliwy uśmieszek.
Wymienili zdziwione spojrzenia, słysząc ciche nucenie Gryfonki. Widocznie praca pochłonęła ją na tyle, że zapomniała w czyim towarzystwie się znajduje. Po jej swobodzie i pewności w ruchach widać było, że jest w swoim żywiole.
Hermiona, nie zdając sobie sprawy ze spojrzeń rzucanych w jej stronę przez Ślizgonów, sprawnie katalogowała przedmioty. Zamarła i zerknęła na Blaise’a, który zaczął nucić tę samą piosenkę, choć robił to zdecydowanie głośniej, o wiele bardziej się w to wczuwając. Dziewczyna zaśmiała się, przewróciła oczami i wróciła do pracy.
Nott pokręcił głową i westchnął, widząc, jak jego przyjaciel z rozanieloną miną nuci najwyższe dźwięki. Zagryzł wargę, próbując walczyć z uśmiechem, jednak poniósł sromotną klęskę.
Ich pracę przerwał huk, dobiegający z wnętrza magazynu. Hermiona wyjęła różdżkę, gotowa interweniować, jednak w tym samym momencie z rzędu regałów wyłonił się arystokrata. Włosy sterczały mu w nieładzie, ciało pokrywały krople potu, a lśniąca, biała koszula, naznaczona była plamami brudu. Dłonie były wolne od rękawiczek, które prawdopodobnie porzucił po drodze. Oddychał ciężko, nie spuszczając arktycznego spojrzenia ze współlokatorki.
— Koniec na dziś — warknął, kierując się do wyjścia.
— Ale… — zaczęła Hermiona, jednak zmieniła zdanie, widząc małe zadrapanie na jego policzku. Widocznie chochliki kornwalijskie dały mu nieźle w kość. — W porządku, możemy iść.
Gdy tylko to powiedziała, Nott i Zabini rzucili trzymane przedmioty i niemal wybiegli z pomieszczenia.
Pokręciła głową i ruszyła powiadomić pozostałych o wcześniejszym zakończeniu pracy.

***

— I ruszyli! — podekscytowany głos Seamusa rozniósł się po trybunach, jednak nawet on nie był w stanie przebić się przez wrzawę, która wybuchła w momencie oderwania się zawodników od ziemi. — Gryfoni nie tracą czasu, od razu ruszają do ataku. Pewnie rozpoczynają mecz, który w przeważającym stopniu może zadecydować o końcowych wynikach. W ich składzie brakuje Ginny Weasley. Aby pokryć tę stratę, Potter sprytnie przestawił pałkarza Jimmy’ego Peakes’a na miejsce dziewczyny, zaś tymczasowym pałkarzem został Andrew Bones.
— Panie Finnigan — powiedziała ostrzegawczo McGonagall przypominając mu o tym, iż w meczu bierze też udział inna drużyna.
— W drużynie Ślizgonów nic się nie zmieniło. Malfoy lata na Złotej Strzale — wymruczał niewyraźnie Seamus, choć w jego głosie wyraźnie brzmiała zazdrość. Mimo że przekazał tę informację, praktycznie mrucząc pod nosem, po trybunach rozeszło się zbiorowe westchnienie i pomruki uznania.
Dyrektorka pokręciła głową nad zachowaniem ucznia. Co mecz funkcję komentatora obejmował inny uczeń, jednak za każdym razem wybór okazywał się niefortunny.
— Demelza Robins przechwytuje kafla i zgrabnie unika tłuczka wysłanego w jej stronę przez Teodora Notta. To jego pierwszy mecz po semestrowym zawieszeniu, podobnie jak Malfoya i Zabiniego, który właśnie pędzi ku Demelzie. Demelza nie daj się! Brawo, cóż za praca zespołowa. W ostatniej chwili podaje kafla do Jimmy'ego — relacjonował Seamus, niemal podskakując, widząc grę swojego domu.
Po trybunach rozległ się jęk zawodu Gryfonów. Graham w ostatniej chwili obronił lewą obręcz i zręcznie podał kafla swojemu kapitanowi. Blaise zanurkował, unikając ścigających Gryffindoru i, pędząc w dół, podał piłkę, lecącemu w górę, Harperowi. Ślizgon gnał prosto w stronę obrońcy Gryfonów, wspomagany przez Dracona, który, miotając się po boisku, zmuszał przeciwników do ucieczki przed kolizją. Niebezpieczne zagranie opłaciło się.
— Pierwsze punkty należą do Ślizgonów — oznajmił Seamus.
Ryk z sektora Slytherinu niemal zagłuszył jego wypowiedź. Zdawali się być pewni wygranej swojej drużyny.
Draco wymienił zuchwałe uśmiechy z Teodorem. Prowadzili sześćdziesięcioma punktami, podczas gdy Gryfoni nie zdołali ani razu pokonać ich obrony. Nie mogli wymarzyć sobie lepszego powrotu do drużyny. O tym meczu będzie się długo mówić. Pokonają Gryfonów ponad dwustoma punktami w ciągu niecałych czterdziestu minut, w dodatku mając w swoich szeregach Złotą Strzałę. Tylko cud mógł uratować ich przeciwników, zwłaszcza że Draco właśnie wypatrzył złoty blask znicza. Uśmiechnął się zwycięsko i nachylił nad miotłą, która od razy wyczuła jego zamiary.
Czuł przyjemne dreszcze podekscytowania. Wiatr szamotał połami jego szaty, upodobniając go do drapieżnego ptaka, który właśnie wypatrzył swoją ofiarę. Był pewny swojego zwycięstwa, po prostu musiał wygrać. Z przerażającą prędkością zbliżał się do złotej piłeczki, aż w końcu zacisnął dłoń na złotym zniczu. Tłum kibiców ryknął głośno, niemal pozbawiając go zmysłu słuchu. Już miał zamiar zwycięsko unieść dłoń ze zniczem, gdy nagle ten przemienił się w grudkę złotego pyłku, który po chwili wysypał się spomiędzy jego palców. Powoli rozwarł pięść, z niedowierzaniem wpatrując się w swoją dłoń. Ktoś go oszukał. Ktoś wyczarował replikę, by odwrócić jego uwagę od…
— Potter zobaczył znicza! Już prawie go ma!
Draco zacisnął gniewnie szczęki i zerknął w dół. Jemu rywalowi rzeczywiście niewiele brakowało, by wygrać mecz. Skierował miotłę w dół, z zawrotną szybkością zbliżając się do ziemi.
— Szybciej — warknął.
Miotła przyśpieszyła zgodnie z jego życzeniem. Wszystko wokół rozmazało się, jedynym wyraźnym punktem był złoty znicz. Ślizgon wyrównał lot i wpadł na Gryfona, by wybić go z rytmu, jednak Harry tylko syknął i niżej nachylił się nad miotłą.
Czarnowłosy przełknął ślinę, rozważając różne opcje. Znicz pędził prosto ku trybunom Gryffindoru. Leciał ramię w ramię z Malfoyem, przepychając się po drodze, jednak doskonale wiedział, iż rywal niedługo go wyprzedzi. Uznawszy, że nie warto ryzykować, Harry w ostatniej chwili uniósł rączkę Błyskawicy tuż przed sektorem.
Arystokrata uśmiechnął się pod nosem, kątem oka widząc, jak Potter odpuszcza dalszy pościg. Draco jednak nie miał najmniejszego zamiaru rezygnować ani ze względu na swoje zdrowie, ani tym bardziej na zdrowie Gryfonów. Znicz zawisł na krótką chwilę milimetry nad drewnianą balustradą. Nachylił się, by chwycić małą piłeczkę, jednak nie mógł wykonać tego manewru, nie wpadając z całym impetem w grupę Gryfonów. Dalej stojący uczniowie odskoczyli na bok. Lot miotły obniżył się, przez co jej dolna część oraz nogi arystokraty obijały się o podłogę. Niektóre drewniane deski pękały, a ich połamane części wzbijały się w powietrze, odbijając się od stojących po bokach Gryfonów.
Draco w końcu zatrzymał się w połowie sektora, wpadając na ściankę wyższej części trybuny. Z jękiem upadł na podłogę, wzbijając w powietrze jeszcze większe ilości kurzu.
Jęknął, czując ból w całym ciele, jednak złoty znicz w jego dłoni rekompensował jego poświęcenie. Na boisku zapadła cisza. Powoli wstał i rozejrzał się, jakby nie do końca rozumiał, co się tutaj stało. Stojący w okręgu Gryfoni patrzyli na niego z mieszaniną złości i strachu, jednak był zbyt oszołomiony, by to zauważyć. Słaniał się na nogach, szatę pokrywał kurz, ale mały uśmiech świadczył o tym, że mało go to wszystko obchodziło. Drużyna Ślizgonów już leciała w jego stronę, na czele z kapitanem. Draco zdołał postawić dwa chwiejne kroki, nim upadł.
Widząc stan, w jakim znajduje się jego przyjaciel, Blaise przyśpieszył i zręcznie wylądował przy podnoszącym się już arystokracie. Nachylił się i pomógł mu wstać, patrząc na niego tak, jakby nie wiedział, czy pogratulować mu brawurowej akcji, czy zdrowo opieprzyć za podjęcie takiego ryzyka.
— W porządku?
— W jak najlepszym porządku. Mam go — oznajmił z dumą, przekazując kapitanowi swoją zdobycz.
Blaise był zbyt zajęty wgapianiem się z niedowierzaniem w znicza, by na czas zareagować na upadek Dracona. Chłopak stracił przytomność.
— Pięknie — mruknął Zabini i schylił się, próbując podnieść przyjaciela. — Czy mógłby mi ktoś łaskawie pomóc? — warknął, spoglądając na najbliżej stojących Gryfonów.
— Och, odsuńcie się — powiedziała zirytowana Hermiona, przeciskając się przez tłum uczniów.
Wyciągnęła różdżkę i uniosła ciało nieprzytomnego Ślizgona.

***

— Budzi się?
— Mam nadzieję. Jak tylko wstanie, skopię mu dupę.
Draco zmarszczył brwi, słysząc głosy należące do Notta i Zabiniego.
— Chciałbyś — wychrypiał, w końcu otwierając oczy.
Zamrugał, by przyzwyczaić się do jasnego światła i zobaczył stojących w nogach łóżka Ślizgonów. Obaj mieli ręce założone na piersi i patrzyli na niego badawczym wzrokiem.
— No co? — spytał zaczepnie i powoli usiadł na łóżku.
— Co ci strzeliło do głowy, żeby wlecieć na Gryfonów? Myślałeś, że jak się na nich rzucisz, to cię złapią i na rękach zaczną nosić? To był mecz, a nie koncert Fatalnych Jędz — przypomniał mu Nott.
Arystokrata przewrócił oczami.
— Było warto. Pokonaliśmy ich. Dwieście dziesięć do zera to całkiem niezły wynik — odparł sarkastycznym tonem. — Jak długo tu jestem?
— Dwie godziny. Reszta drużyny rozeszła się, gdy staruszka powiedziała, że twój platynowy łeb nie odniósł żadnych obrażeń — odpowiedział Blaise, rozwalając się na krześle. Bez żadnego skrępowania wziął jedno opakowanie czekoladek przyniesionych przez Pansy i zaczął pożerać je jedna za drugą.
Draco już miał mu przypomnieć, do kogo należą owe czekoladki, jednak przypomniał sobie o czymś istotnym. Zamarł i głośno przełknął ślinę.
— Co z miotłą?
— Cała i zdrowa — odpowiedział Teodor, porywając garść ciasteczek.
— No — przytaknął Blaise z pełną buzią. — A myślałem, że już po niej. Widocznie Złote Strzały zostały wzmocnione.
Blondyn westchnął z ulgą i wyrwał niemal puste opakowanie czekoladek. Nie zważając na protesty Blaise’a ,zjadł dwie ostatnie i niedbale odrzucił pudełko.
— Gryfoni są praktycznie bez szans. Musieliby wygrać z Krukonami minimum stu pięćdziesięcioma punktami, a Puchoni… muszą wygrać z Krukonami… z przewagą osiemdziesięciu punktów. Jedno i drugie jest mało prawdopodobne — podsumował złośliwie Nott, siadając na sąsiednim łóżku.
— Więc o puchar będziemy grać z Krukonami — westchnął Draco, poprawiając sobie poduszkę.
Z powrotem położył się, podkładając ramiona pod głowę. Ziewnął potężnie, nie mogąc ukryć zmęczenia.
— Specjalnie to zrobiłeś, co?
Arystokrata otworzył jedno oko, by móc spojrzeć na Zabiniego.
— Niby co?
— Ty tu sobie poleżysz, odpoczniesz, a nas wieczorem będzie gnębić Granger — zarzucił mu przyjaciel, wstając z krzesła. — Idziemy, Teodoro. Nasz chłoptaś musi się zdrzemnąć.
— Blaise! — zawołał Draco, nim chłopak zdołał opuścić skrzydło.
Poczekał, aż przyjaciel podejdzie do niego i cicho spytał:
— I co z tą moją sprawą?
Zabini zmarszczył brwi, początkowo nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
— Aaaa… ta sprawa — powiedział przeciągle. — Tak jak chciałeś, napisałem do niego. Gotów jest przeprowadzić małe śledztwo w sprawie Skeeter i sprawdzić, co ma za uszami. Chce nawet napisać o niej artykuł. Ale ma jeden warunek.
— Jaki? — spytał Draco, podejrzewając, jaka jest cena za usługi dziennikarza.
— Ekskluzywny wywiad z tobą w roli głównej, oczywiście.
Ślizgon westchnął i skinął głową, uznając, że jest gotów na to poświęcenie, byleby Skeeter dostała za swoje. Jeśli on nie zrobi porządku z tą babą, to kto?
— W porządku. Napisz do niego, powiedz, że się zgadzam.
Blaise porwał jeszcze jedno opakowanie czekoladek i, nim arystokrata zdołał mu je odebrać, sprawnie odskoczył od łóżka. Ze zwycięskim uśmiechem obrócił się na pięcie i lekkim krokiem ruszył do wyjścia.
— Czołem rudzielcu! — zawołał wesoło, nie przerywając marszu.
— A żeby cię tak sklątka ugryzła w… — Ginny urwała gniewną litanię, gdy mała czekoladka uderzyła ją prosto między oczy. — Zabini, jak tylko stąd wyjdę, oberwiesz za to!
Salę wypełnił gromki śmiech chłopaka. Mrugnął do czerwonej ze złości Gryfonki i w końcu opuścił skrzydło.
Draco parsknął śmiechem, jednak zaraz skrzywił się, czując ból w żebrach. Wygodnie ułożył się na łóżku i zamknął oczy, chcąc jak najszybciej wrócić do leczniczego snu.
Leżąca w drugiej części sali Ginny ściskała w pięściach prześcieradło, mamrocząc pod nosem. Nie dość, że jej drużyna przegrała mecz, to jeszcze ten przygłup musiał ją dodatkowo rozzłościć. Jak on ją denerwował! Niekiedy miała wrażenie, że czasami specjalnie za nią łaził tylko po to, by ją irytować. Musiała jednak przyznać, że czasami, ale, oczywiście, bywało to niezmiernie rzadko, udawało mu się ją rozbawić.
Zerknęła na czekoladkę i wzruszyła ramionami, po czym podniosła ją i odgryzła niewielki kawałek. Truskawkowa, jej ulubiona. Z niewielkim uśmiechem zjadła resztę.
— Cześć, Ginny.
Dziewczyna szybko uniosła głowę, a uśmiech na jej twarzy powiększył się.
— Hermiona.
Rudowłosa szeroko rozłożyła ramiona i mocno objęła przyjaciółkę.
— Jak się czujesz?
— W porządku. Dziś wieczorem wychodzę. Jakby nie mogła wypuścić mnie rano. Zagrałabym w meczu i może byśmy wygrali… a przynajmniej zdobyli choć jeden punkt — narzekała Ginny, przesuwając się, by pani prefekt mogła usiąść na jej łóżku.
— Słyszałaś już…
— Podsłuchałam, jak mówili o tym Ślizgoni. Chociaż nie, nie podsłuchiwałam. Mówili o tym tak głośno, że nie dało się tego nie usłyszeć — poprawiła się Ginny. — Jak mają się chłopcy po przegranej?
Hermiona westchnęła i zaczęła opisywać, jak przebiegał mecz oraz to, jak Malfoy staranował kilku Gryfonów i zniszczył ich sektor.
— Nie mamy szans na wygraną — oznajmiła ponuro Weasleyówna. — A tak mi zależało, żeby zdobyć Puchar w tym roku. To ostatni raz, kiedy gramy w takim składzie. Za rok odejdzie Harry, Ron, Demelza… to już nie będzie to samo.
Hermiona uważnie przyjrzała się dziewczynie. Miała wrażenie, że nie to było główną przyczyną złego humoru Ginny.
— Nie ma pewności, że to on.
Ginny uniosła głowę i zamrugała. Hermiona zawsze trafnie oceniała, co ją gnębi, nawet jeżeli jej przyjaciółka udawała, że ma się dobrze.
— A co jeżeli Lee nie pisał do mnie, nie przyszedł na bal dlatego, że został…
Hermiona nachyliła się i ujęła zimne dłonie dziewczyny w swoje własne. Poczekała, aż rudowłosa spojrzy jej prosto w oczy i powiedziała:
— To nie musi być on, Ginny. Wyjechał za granicę, możliwe, że ma tam problemy z dostępem do sów, a może jest bardzo zapracowany. Mówił nam, że może zostać tam na długo, pamiętasz? Zresztą, on zawsze był nieco… lekkomyślny. Mógł po prostu zapomnieć, przez nowe obowiązki. Niedługo dowiemy się, kto to był, ale dopóki nie ma pewności, nie możemy myśleć, że to właśnie on.
— Ale zdjęcie…
— To tylko głupi żart. Uwierz mi — poprosiła cicho Hermiona.
— Straciłam brata. Nie chcę stracić przyjaciela.
— Nie stracisz — zapewniła Gryfonka i założyła przyjaciółce rudy kosmyk za ucho. Uśmiechnęła się pocieszająco i w duchu westchnęła z ulgą, widząc, jak niewielki uśmiech wkrada się na usta Ginny.
— Czy ty przypadkiem nie miałaś tego wypić? — spytała Hermiona, wskazując na dwie niewielkie fiolki.
— Tak, ale oba eliksiry powodują senność. Uwierz mi, sen to w tej chwili ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję.
Gryfonka tylko uniosła brew. Ginny, widząc jej surowe spojrzenie, westchnęła i wypiła oba eliksiry, wiedząc, że w tej kwestii dziewczyna nie odpuści.
— Czasami zachowujesz się jak moja matka — marudziła, przykrywając się kołdrą.
— Bo tak się czuję. Słowo daję, czasami jesteś jak małe, kapryśne dziecko — zaśmiała się starsza Gryfonka.
Usiadła z powrotem na łóżku, czekając, aż Weasleyówna zaśnie.
— Możesz coś dla mnie zrobić? — zapytał sennym głosem Ginny.
— Pewnie.
— Powiedz Harry’emu: A nie mówiłam.
Pani prefekt zaśmiała się i poprawiła kołdrę śpiącej przyjaciółce. Wyprostowała się i już miała wyjść z sali, jednak coś ją zatrzymało. Zerknęła przez ramię na śpiącego na drugim końcu sali Ślizgona. Zadając sobie pytanie, po co ona to robi, powoli ruszyła w jego stronę.
Zatrzymała się przy jego łóżku i obserwowała powolne uniesienia jego klatki piersiowej. Zadrapania i otarcia zniknęły, choć lewą stronę podbródka nadal zdobił niewielki siniak. Był to jeden z nielicznych momentów, kiedy wyraz jego twarzy był spokojny i łagodny.
Kierowana opiekuńczością, którą niedawno zaczęła względem niego odczuwać, pochyliła się, by poprawić mu poduszkę.
To nic niezwykłego, prawda? Praktycznie mieszkamy ze sobą, a po przygodach, jakie wspólnie przeżyliśmy, nic dziwnego, że w jakimś stopniu się do niego przywiązałam” — zapewniała się dziewczyna, tym razem patrząc na niego z niepokojem.
Nie chciała żywić do niego żadnych ciepłych uczuć. Zwykła tolerancja w zupełności by wystarczyła. Był zimny, złośliwy i z pewnością nie będzie wysyłał do niej kartek, gdy już ukończą szkołę. Więc dlaczego, gdy o tym myślała, robiło jej się przykro?
Hermiona odwróciła się i już miała odejść, gdy smukła, acz silna dłoń zacisnęła się na jej nadgarstku niczym chłodne, stalowe okowy. Zaskoczona, cicho krzyknęła i odwróciła się. Wsparty na wolnym ramieniu arystokrata uśmiechał się podejrzanie wesoło, a w jego stalowych oczach tańczyły iskierki rozbawienia.
— Myślałam, że śpisz — wydukała dziewczyna, próbując uwolnić rękę z jego uchwytu, jednak Ślizgon nie dawał za wygraną.
Gryfonka poddała się i zerknęła znacząco na jego dłoń. Arystokrata tylko szerzej się uśmiechnął.
— Jak mógłbym spać przy takim hałasie, Granger? Mówiłem ci już, że chodzisz jak zawodnik sumo?
— Nie, akurat tego komplementu nigdy mi nie powiedziałeś, Malfoy.
— Jesteś niezwykle łakoma na czułe słówka, mój ty paszteciku.
Chłopak zaśmiał się, widząc, jak Gryfonka ze złości mruży oczy.
— Wcale nie jestem gruba — oznajmiła, prostując się na całe swoje sto sześćdziesiąt pięć centymetrów. Po raz ostatni zmierzyła go spojrzeniem i odwróciła się, by w końcu opuścić skrzydło szpitalne.
— Nie zapomniałaś o czymś, Granger? — spytał Draco, siadając na łóżku.
Hermiona zmarszczyła brwi i zerknęła na niego przez ramię.
— Niby o czym?
— O naszym zakładzie, Granger. Masz mi coś do powiedzenia?
Jęknęła i wróciła do arystokraty. Zgrzytnęła zębami, widząc jego zadowolony wyraz twarzy.
— Jesteś najlepszym graczem, Malfoy. Gratuluję wygranej — burknęła ponuro. — Zadowolony?
Draco wydął wargę i pokręcił głową, jakby naprawdę było mu smutno z tego, że Gryfonka się nie postarała.
— Więcej entuzjazmu, Granger — oznajmił w końcu.
Gdy tylko na nią spojrzał, smutek malujący się na jego twarzy ustąpił miejsca rozbawieniu.
Hermiona teatralnym gestem złączyła dłonie w zachwycie i, patrząc na współlokatora niemalże z uwielbieniem, powiedziała:
— To był najwspanialszy mecz, jaki miałam okazję oglądać. Coś wspaniałego, naprawdę... A ten twój lot! Pełen determinacji i uporu! By zwyciężyć, nie zawahałeś się narazić zdrowia wielu osób... Klasa sama w sobie, niewielu by się na to zdobyło. Można powiedzieć, że jesteś jedyny w swoim rodzaju. — Gryfonka nie przestawała odgrywać swojej roli, przesadnie okazując „radość” ze zwycięstwa Slytherinu. — Jeszcze raz gratuluję. Uściskałabym cię, gdybyś tylko nie był tak bardzo poobijany...
— Wystarczy, Granger — powiedział Ślizgon, krzywiąc się na samą myśl o tym, że dziewczyna może spełnić swoją groźbę. — Ten sarkazm był nie na miejscu, ale jestem w stanie ci go wybaczyć... w końcu taka porażka może boleć. Ciekawe czy w całej historii rozgrywek Gryffindor przegrał kiedyś do zera — dodał, pocierając podbródek w zastanowieniu, nie zważając na groźny wyraz twarzy współlokatorki. — No już nie bocz się tak, w końcu to było do przewidzenia. Masz ciasteczko — powiedział, rzucając jej czekoladową żabę.
Gryfonka otworzyła pudełko i opadła na łóżko, jednak raptownie się poderwała, słysząc syknięcie arystokraty.
— Ała!
— Przepraszam — wymamrotała, podczas gdy blondyn rozmasowywał sobie nogę.
Spojrzał na nią z poirytowaniem i ku jej zaskoczeniu przesunął się, robiąc dla niej miejsce.
— Może pójdę do pani Pomfrey po coś przeciwbólowego?
— Obejdzie się.
Ślizgon oparł się o poduszki, przykrywając twarz ramieniem.
— Kiedy wychodzisz? — spytała Gryfonka, siadając na skrawku łóżka. Odgryzła kawałek żaby i wyczekująco wpatrywała się w Ślizgona.
Arystokrata ponownie podniósł się do pozycji siedzącej, patrząc na nią z chytrym uśmieszkiem. Wziął ze stolika pudełko Fasolek Wszystkich Smaków i zapytał:
— A co? Już się stęskniłaś?
Gryfonka zawahała się, zastanawiając się nad odpowiedzią. Co prawda, bez Ślizgona błąkającego się bez celu po ich dormitorium czuła się samotna, jednak nie miała zamiaru się do tego przyznać. Chcąc zyskać na czasie, wzięła jeszcze jeden kęs.
— Po prostu jesteś potrzebny do porządkowania magazynu, Malfoy. Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele...
— Jasne, to dlatego siedzisz tu ze mną, zamiast porządkować rupiecie? — zapytał, wyszukując w pudełku swojego ulubionego smaku.
Skrzywił się, gdy zamiast toffi poczuł błoto. Zmrużył gniewnie oczy, gdy dziewczyna parsknęła śmiechem. Wyjął z ust brązową fasolkę i uniósł głowę, patrząc w rozbawione oczy współlokatorki.
— Jesteś obleśny — warknęła, wyplątując sobie fasolkę z włosów.
Spojrzała na nią z odrazą i odrzuciła w stronę Ślizgona, który jednak zdołał jej uniknąć. Zerknął za siebie, by spojrzeć na fasolkę przyklejoną do ściany. Powoli odwrócił się, a Hermiona zadrżała, widząc złowieszczy uśmiech na jego twarzy, jednak bardziej przerażały ją iskierki w jego oczach. Rzuciła mu wyzwanie, a ona mogła wyczuć moment, w którym je podjął. Uwielbiał rywalizację i teraz miał zamiar pokazać jej, że nie można tak po prostu rzucić fasolką w Dracona Malfoya.
— Malfoy, nie… Sam zacząłeś — powiedziała drżącym głosem, ostrzegawczo celując w niego palcem.
Ślizgon jednak nic sobie nie robił z jej tłumaczeń. Potrząsnął paczką, zamieszał palcem w stercie fasolek i wyłowił jedną z nich, po czym ze złośliwym uśmieszkiem rzucił ją prosto w Gryfonkę.
— Malfoy… — warknęła Hermiona, choć usta zadrżały jej w powstrzymywanym uśmiechu.
Draco, niezniechęcony jej zachowaniem, rzucał kolejnymi fasolkami. Dziewczyna uniosła dłonie, próbując zasłonić się przed kolorowymi pociskami, chichocząc jak mała dziewczynka. Blondyn brał coraz większe ilości fasolek, aż w końcu zaczął rzucać całymi garściami. W końcu Hermiona uklękła i nachyliła się nad Ślizgonem, próbując wyrwać mu opakowanie, jednak chłopak nie poddawał się łatwo. Odsuwał od niej pudełko, mimowolnie przyciągając ją do siebie, jednocześnie zaśmiewając się przy tym niemal do łez.
Dziewczyna, nie widząc innego wyjścia, postanowiła użyć podstępu i z całej siły dmuchnęła mu w ucho. Chłopak wzdrygnął się, a Gryfonka wykorzystała moment. Odebrała mu pudełko, uniosła je nad jego głowę i wysypała zawartość prosto na jego platynowe włosy. Oboje zamarli, wpatrując się w siebie z ciężkim oddechem i zarumienionymi twarzami.
— Przesadziłaś, Granger — oznajmił Ślizgon ostrym tonem.
Hermiona już myślała, że rzeczywiście się obraził, jednak tym razem to on zagrał nieczysto. Korzystając z niepewności dziewczyny, chwycił ją w pasie i popchnął na łóżko. Kasztanowłosa pisnęła i zasłoniła twarz, gdy chłopak zaczął zbierać rozsypane fasolki i ponownie ją nimi zasypywać. Próbując go z siebie zrzucić, Hermiona oparła stopę o szafkę nocną i mocno się od niej odepchnęła. Udało jej się przekręcić i przez chwilę to ona była na górze, jednak siła rozpędu sprawiła, że przetoczyli się jeszcze raz.
Draco wrzasnął z bólu, gdy wylądował na podłodze z przygniatającą go Gryfonką.
— Co się tu dzieje? — spytała pani Pomfrey, wybiegając z gabinetu.
Chłopak zamrugał, jakby zastanawiał się, co zrobić. Nie mógł przecież zostać przyłapany na tarzaniu się po podłodze z leżącą na nim Hermioną. Błyskawicznie przetoczył się, zakrył dłonią jej usta i uklęknął, by spojrzeć na starszą pielęgniarkę.
— Spadłem z łóżka — wysapał Draco, starając się brzmieć przekonująco.
Leżąca Hermiona wytrzeszczyła oczy, gdy zobaczyła siedzącą na swoim łóżku Ginny. Dziewczyna z niedowierzaniem patrzyła na prefektów naczelnych. Ślizgon klęczał nad jej przyjaciółką, mając kolana po obu stronach jej talii, za to czerwona na twarzy kasztanowłosa miała wyjątkowo komiczną minę. Weasleyówna zakryła usta, powstrzymując wybuch śmiechu, by nie wydać Gryfonki.
— A ten bałagan?
— Chwytałem się czegokolwiek by nie spaść i tak jakoś… — wymamrotał Draco i zesztywniał, gdy zza swoich pleców dobiegł go chichot rudzielca.
Kobieta zmrużyła oczy, badawczo wpatrując się w chłopaka. W końcu uznała, że uczeń mówi prawdę i jednym machnięciem różdżki usunęła bałagan.
— Następnym razem, gdy będzie pan spadał z łóżka, proszę robić to nieco ciszej, panie Malfoy. W skrzydle są też inni pacjenci, którzy potrzebują ciszy i spokoju.
— Oczywiście — odpowiedział z uśmiechem arystokrata. Odprowadził wzrokiem pielęgniarkę i gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, warknął: — Zadowolona?
— Tak średnio, ale będzie mi o wiele lepiej, kiedy w końcu ze mnie zejdziesz. Ginny, proszę, nie śmiej się, to nie to na co wygląda… — dodała Gryfonka, odwracając głowę w stronę przyjaciółki, która dusiła się ze śmiechu.
— Nie, no nie ma sprawy… skoro lubicie tarzać się po sobie…
— Ja się z nikim nie tarzam, a już na pewno nie z Granger!
— Zejdziesz w końcu ze mnie czy nie?!
Chłopak spojrzał na leżącą pod nim Gryfonkę i powoli, przytrzymując się łóżka, podniósł się z podłogi. Wykrzywił się, gdy ponownie poczuł ból w prawej nodze.
Hermiona wstała, korzystając z okazji, że nie jest już przygniatana przez Ślizgona. Otrzepała ubranie, starając się doprowadzić do porządku. Odwróciła wzrok od arystokraty, czując, jak na jej twarz wypływają rumieńce. Spojrzała w lustro, wydając zduszony krzyk na widok stanu swoich włosów, które próbowała w jakiś sposób przygładzić.
— Nic z tego, pudlu. Z naturą nie wygrasz — oznajmił szyderczym tonem. — Poza tym, nie powinnaś sprzątać jakiegoś zatęchłego magazynu? — dodał, chcąc się szybko pozbyć dziewczyny.
Czuł na sobie badawczy wzrok Weasleyówny i nie chciał, by wyciągnęła jakieś pochopne wnioski ze sceny, którą właśnie zobaczyła.
— Zgadnij, kto jutro będzie mi w tym pomagał — odparła, po czym odwróciła się na pięcie i podeszła do rudowłosej.
Wymieniły między sobą kilka zdań, jednak Ślizgonowi bardzo nie podobały się ich ukradkowe spojrzenia w jego stronę. Hermiona pożegnała się z przyjaciółką i wyszła z sali, rzucając po drodze Draconowi oburzone spojrzenie. Będąc już na korytarzu, zdołała usłyszeć pytanie Ślizgona:
— O czym rozmawiałyście?
— O twojej sprawności fizycznej. I wiesz co? Doszłyśmy do wniosku, że prezentujesz poziom wigoru godny sześćdziesięciolatka.
Gryfonka zaśmiała się i opuściła skrzydło szpitalne, obawiając się, że kolejny wybuch Ślizgona wywabi panią Pomfrey z gabinetu. Zerknęła na zegarek i wytrzeszczyła oczy, gdy zdała sobie sprawę, że przesiedziała tam prawie dwie godziny. Przyspieszyła kroku, chcąc się przygotować na kolejny wieczór porządkowania magazynu.
— Hej, Granger!
W jej stronę biegł uśmiechnięty Zabini.
— O co chodzi? — spytała, gdy chłopak się z nią zrównał. Spojrzała na niego, wchodząc do dormitorium.
— Bo widzisz, Granger, mam do ciebie sprawę… Chodzi o to, że wspólnie z drużyną chcieliśmy świętować zwycięstwo… moglibyśmy dzisiaj z Nottem nie przychodzić do tego magazynu?
Gryfonka westchnęła ciężko, zastanawiając się nad odpowiedzią. Jeśli zwolni Ślizgonów z dzisiejszego sprzątania, pozostali będą mieli więcej do zrobienia. Z drugiej strony nie miała serca odmawiać im prawa do świętowania tak długo wyczekiwanego zwycięstwa.
— W porządku — oznajmiła w końcu, sprawiając, że uśmiech Blaise'a jeszcze bardziej się poszerzył. — Jest coś jeszcze, prawda? — spytała, widząc, jak chłopak przygotowuje się na zadanie następnego pytania.
— A czy miałabyś coś przeciwko, gdybyśmy urządzili to w waszym dormitorium?
— Yyy…
— Nie bój nic, nie będziemy ci przeszkadzać. Po prostu, gdy ty będziesz z innymi w magazynie, drużyna urządzi tu sobie małą… maleńką… o taką o — tu Ślizgon niemalże złączył palec wskazujący i kciuk — imprezkę.
— A nie możecie tego urządzić w waszym pokoju wspólnym?
— Ależ oczywiście, będzie wielka feta u nas, ale czekamy z tym na Malfoya. Przecież wiesz, jak mu zależało na wygranej... Nie chcemy go pozbawić możliwości opływania w sławę i chwałę. To co, możemy zorganizować tę imprezę? — Widząc jej zdegustowane spojrzenie, dodał: — Przyjęcie? Taki skromny bankiecik... na kilka osób. Co ty na to, Granger?
Przygryzła wargę, zastanawiając się nad skutkami zostawienia dormitorium pod opieką Zabiniego.
— No nie wiem... ostatnim razem też było was zaledwie kilku... — powiedziała, z niepokojem zerkając na kominek.
— Żadnego salami na suficie... i żadnego palenia mebli. Pełna profeska i kulturka.
— No dobra... — tylko tyle zdążyła powiedzieć, bo uradowany Ślizgon chwycił ją w ramiona i wyściskał. — Tylko żeby nikogo tu nie było, jak wrócę z porządkowania magazynu, ok? — ostrzegła, gdy chłopak w końcu odstawił ją na ziemię.
— Tak jest! — zasalutował i chwilę później wybiegł z dormitorium, zapewne by zdobyć niezbędny prowiant.
Gryfonka rozejrzała się po dormitorium, nie wiedząc, co może zastać po powrocie. Przebrała się w swoje ulubione luźne dżinsy i wyszła z dormitorium, chcąc coś zjeść przed godzinami spędzonymi na sprzątaniu.
Przy stole Gryffindoru panowała ponura atmosfera. Z trudem przyszło im pogodzenie się z faktem, że szanse na zdobycie pucharu są bliskie zera. Harry'ego i Rona nie było na kolacji, podobnie jak reszty drużyny. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy organizowanie sprzątania magazynu miało jakikolwiek sens, w sytuacji, gdy dwójka jej pomocników zajęta będzie świętowaniem sukcesu, a jej przyjaciele godzeniem się z porażką. Odłożyła sztućce i wyszła z Wielkiej Sali, by jeszcze raz porozmawiać z przyjaciółmi. Co prawda, gdy rozmawiali po meczu, obaj zadeklarowali, że stawią się dzisiaj w magazynie, jednak Hermiona czuła, że najchętniej zaszyliby się w pokoju wspólnym razem z resztą drużyny.
Tak jak podejrzewała, zastała ich przy kominku. Siedzieli w ciszy, otoczeni przez pozostałych członków drużyny Gryffindoru. Nie wiedząc co powiedzieć, po prostu podeszła do przyjaciół i położyła dłonie na ich ramionach.
— Już czas? — spytał Harry, myśląc, że przyjaciółka chce ich zabrać na sprzątanie magazynu.
— Nie... właściwie to przyszłam powiedzieć, że przeniesiemy to na inny dzień. Dziś i tak niewiele byśmy zrobili. Muszę tylko znaleźć innych uczniów i powiadomić ich o zmianie terminu. Potrzeba wam czegoś?
— Tak — odpowiedział Ron, wpatrując się w ogień w kominku. — Głowy Malfoya na srebrnej tacy...
Westchnęła ciężko, obawiając się, że następne spotkanie tych dwojga w magazynie może okazać się katastrofalne w swych skutkach.
— Pójdę powiadomić innych o zmianie planów, później może jeszcze raz zajrzę do Ginny. Trzymajcie się — pożegnała się z nimi, choć tylko Harry próbował przesłać jej coś na kształt uśmiechu. Ron w dalszym ciągu nie odrywał wzroku od kominka.
Piętnaście minut później Gryfonka szła powolnym krokiem w stronę skrzydła szpitalnego. Nie mogła wrócić do dormitorium, przynajmniej dopóki nie skończy się „bankiet” z okazji wygranego meczu, a to oznaczało, że musi sobie znaleźć zajęcie na najbliższe trzy godziny. Nie mogła całego tego czasu spędzić z przyjaciółką z racji tego, że odwiedziny kończą się o dwudziestej. „Może pani Pomfrey zrobi dla mnie wyjątek?” — zastanawiała się, idąc pustymi korytarzami Hogwartu.
Skrzydło skąpane było w półmroku, zapewniając pacjentom ciszę i spokój. Gryfonka weszła do sali i zmarszczyła brwi na widok parawanu, zasłaniającego łóżko jej przyjaciółki. Niepewnie podeszła bliżej, ignorując Ślizgona, który czytał Proroka Wieczornego przy nocnej lampce.
— Już się stęskniłaś, paszteciku?
— Przyszłam do Ginny, nie do ciebie, Malfoy — odwarknęła cicho, przechodząc przez salę.
— To masz problem, bo Wiewióra właśnie łyknęła sporą dawkę eliksiru na sen — odpowiedział, ze znudzeniem przewracając stronę gazety.
Dziewczyna przygryzła wargę, przyglądając się śpiącej przyjaciółce. Czekanie, aż się obudzi, nie miało najmniejszego sensu, dobrze wiedziała, że Ginny wstanie dopiero rano. Właśnie rozważała, czy lepiej spędzić najbliższe godziny w bibliotece, czy może lepiej wrócić do pokoju wspólnego, gdy usłyszała pytanie Ślizgona:
— O co chodzi, Granger?
Gryfonka podeszła do niego i pokrótce wyjaśniła, dlaczego nie może wrócić do dormitorium.
— Tak czy inaczej muszę sobie znaleźć zajęcie na najbliższe dwie godziny... właściwie dwie i pół... — dokończyła, załamując ręce.
— No to powodzenia — powiedział, po czym wrócił do lektury, dając jej do zrozumienia, że nie ma co liczyć na pomoc z jego strony.
Draco obserwował, jak dziewczyna znika za drzwiami, z trudem opierając się pokusie, by ją zatrzymać. On także nie mógł znaleźć sobie zajęcia, jednak nie miał zamiaru proponować jej, by z nim została. Odłożył gazetę i zgasił lampkę, licząc na to, że znuży go sen.
Minuty wlokły się niemiłosiernie, jednak arystokrata wciąż nie mógł zasnąć, nieświadomie przysłuchując się wyciu wiatru. Odwrócił się w stronę wejścia, gdy usłyszał cichy odgłos kroków. Zmarszczył brwi, nasłuchując.
Po chwili drzwi uchyliły się nieznacznie, na tyle, by mogła się w nich zmieścić drobna postać Gryfonki.
— Ty na serio nie masz co robić ze swoim życiem, gdy mnie nie ma — oznajmił, widząc zarys sylwetki dziewczyny.
Zapalił lampkę, ciekawy, z czym tym razem do niego przychodziła.
— Tym razem przesadziłeś — syknęła, zbliżając się do niego z niebezpiecznymi iskierkami w oczach.
Widząc jego uprzejme zdziwienie, rzuciła w niego pergaminem. Ślizgon usiadł na łóżku i, głośno wzdychając, zabrał się do czytania listu.

Szanowna Panno Granger,
W związku ze złożeniem skargi przez Dracona Lucjusza Malfoya o naruszenie dobrego imienia i szerzenie nieprawdziwych informacji przez panią Ritę Skeeter oraz naruszenia przez nią ustawy o animagach, została pani powołana jako świadek oskarżenia. Rozprawa odbędzie się czternastego lutego bieżącego roku o godzinie szesnastej.

Z wyrazami szacunku,
Vincent Whittaker
Urząd Ochrony Praw i Mienia Czarodziei
Ministerstwo Magii

Draco uniósł brew i pytająco spojrzał na dziewczynę, jakby nie rozumiał, o co tym razem ma do niego pretensję.
— Rozprawa? Ja, jako twój świadek? Nie miałeś prawa…
— Mam wszelkie prawo do obrony mojej osoby, Granger. Takie są przepisy. A ty masz moralny obowiązek…
Hermiona zaśmiała się ponuro i pokręciła głową, jakby nie wierzyła w to, co usłyszała.
— Jesteś ostatnią osobą, która może mnie pouczać w kwestii mojej tak zwanej moralności, Malfoy. Po pierwsze… — dziewczyna uniosła palec, widząc, jak blondyn chce jej wejść w słowo — … należałoby mnie o tym uprzedzić. No nie wiem, może coś w stylu: hej, Granger, ładną mamy pogodę. A tak poza tym, to pozwałem Skeeter i będziesz wzywana jako świadek. Czy to takie trudne? Nie!
— Granger… — powiedział niebezpiecznie cicho Draco, jednak Gryfonka nie dała sobie przerwać przemówienia.
— PO DRUGIE — powiedziała dosadnie, udając, że nie słyszała jego próby obrony. — Doniosłeś na nią w kwestii animagii. GDYBYŚ porozmawiał ze mną wcześniej, wiedziałbyś, że sprawdziłam Skeeter i wiem, że już się zarejestrowała. Po trzecie: pomyślałeś może, że mam inne wyobrażenie na to, jak spędzić walentynki?
— Skończyłaś już? — zapytał cicho, nie spuszczając z niej lodowatego spojrzenia. — To pozwól, że ja zacznę. Naprawdę nie wiem, co by to dało, gdybym wcześniej z tobą porozmawiał. Miałaś mieć więcej czasu na co? Na przygotowanie przemówienia? Odpowiedniego ubrania? To tylko jedna, mała rozprawa. Takich jak ta rozgrywa się setki, jeśli nie tysiące, rocznie. Nie musisz wszystkich olśnić swoim wyglądem ani wygłaszać wykładu. Masz niemal miesiąc, to chyba wystarczająco dużo czasu, aby oswoić się z myślą, że wystąpisz w roli świadka, prawda? — spytał na pozór uprzejmym tonem.
Gryfonka zadrżała pod wpływem jego spojrzenia, jednak zdawał się nie zwracać na to uwagi.
— Mi też nie odpowiada pokazywanie się z tobą publicznie, w dodatku w walentynki, Granger. Starałem się jednak o jak najszybszy termin i nic z tym teraz nie mogę zrobić. Zresztą wątpię, byś miała na ten dzień jakieś wyjątkowe plany — zakpił, niedbale odkładając list na szafkę nocną.
Hermiona zmrużyła oczy i zacisnęła pięści.
— Tak się składa, że mam plany, które nie uwzględniają ciebie i wycieczki do Ministerstwa, Malfoy — syknęła rozwścieczona, jednak chłopak zdawał się nie być świadomym niebezpieczeństwa, w jakim się znajdował.
Ślizgon przechylił głowę i spojrzał na nią pytająco. Na jego usta wpłynął dobrze jej znany złośliwy, pogardliwy uśmieszek.
— Doprawdy? Pewnie zamierzasz zaszyć się w swoim pokoju i rozpaczać, dlaczego nikt cię nie chce.
Gryfonka skrzywiła się i obronnie skrzyżowała ręce na piersi. Odruchowo cofnęła się od łóżka arystokraty i spojrzała na niego oskarżycielsko.
— Przesadziłeś.
Draco usiadł na skraju łóżka i spuścił nogi na podłogę. W duchu przyznawał jej rację, jednak nie zamierzał się do tego przed nią przyznawać. Omiótł wzrokiem salę, nie chcąc spojrzeć jej w oczy, które teraz zapewne były zaszklone. Oparł łokcie na kolanach i jedną dłonią przeczesał włosy.
— Słuchaj… — powiedział w końcu o wiele łagodniejszym tonem, unosząc głowę. Na chwilę przerwał, nie do końca wiedząc, co ma powiedzieć. — Jeśli chodzi o Skeeter, to wiem o tym, że się zarejestrowała. Ale nasze zeznania sprawią, że i tak zostanie ukarana. Takie zdolności najczęściej pojawiają się w wieku siedemnastu lat. Przypuszczając, że właśnie wtedy została animagiem, ukrywała prawdę przez ponad dwie dekady. Najprawdopodobniej skończy się na tym, że dostanie wysoką grzywnę, więc możesz być spokojna, nikogo nie poślesz do Azkabanu.
Hermiona wpatrywała się w niego, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że jego ton i zmiana tematu są pokręconą wersją przeprosin. Tylko czy on kiedykolwiek mógłby ją przeprosić? Rozdarta między tym, by go o to zapytać, a ucieczką, wybrała bezpieczniejszą opcję i bez słowa opuściła skrzydło szpitalne. Nie mając dokąd pójść, postanowiła wrócić do dormitorium. Już na korytarzu na czwartym piętrze słyszała głośną muzykę i gromkie śmiechy Ślizgonów.
Weszła do salonu i skrzywiła się, gdy jej uszy zaatakował panujący tu gwar. Salon nie został w żaden sposób uszkodzony, jedyną zmianą były puste opakowania i butelki rozstawione na stole i podłodze. Wyłowiła wzrokiem Zabiniego stojącego na schodkach i ruszyła w jego stronę.
— Kończcie to — powiedziała cicho, nawet się nie zatrzymując.
Zamknęła się w swojej sypialni i rzuciła na łóżko.
Blaise zamrugał, wpatrując się w drzwi do pokoju Gryfonki. Impreza tak naprawdę dopiero się zaczęła, jednak ton głosu dziewczyny sprawił, że bez wahania postanowił spełnić jej polecenie.

***

Szczęście Dracona, wynikające z opuszczenia skrzydła szpitalnego nie trwało długo. Od razu został zaciągnięty do magazynu, gdzie przez trzy godziny katalogował, niepotrzebne jego zdaniem, rupiecie. Przez cały ten czas musiał znosić współlokatorkę, która w magazynie od razu przechodziła na tryb przywódcy, nieznoszącego sprzeciwu. Gdyby ktoś mu kiedyś powiedział, że będzie sprzątał tylko dlatego, że tak każe mu czarownica mugolskiego pochodzenia, bez wahania rzuciłby kilka uroczych klątw i wysłałby wariata na oddział zamknięty. Dodatkowo Gryfoni wydawali się być wyjątkowo oziębli, zwłaszcza członkowie drużyny Quidditcha, jednak akurat to poprawiało mu humor.
Stosunki między nim a Hermioną pozostawały bez zmian. Dogryzali sobie lub ignorowali obecność drugiego, niekiedy wymieniali kąśliwe, jednak zabarwione humorem uwagi. Widocznie Gryfonka postanowiła puścić w niepamięć ostatni wieczór, na co arystokrata nie zamierzał narzekać.
Gdy, wracając z imprezy w pokoju wspólnym Ślizgonów, wszedł do salonu, nie spodziewał się zastać tam współlokatorki. Była trzecia nad ranem, jednak Hermiona siedziała przy rozpalonym kominku, otulona kocem od pasa w dół i czytając opasłą książkę. Wszedł w głąb pomieszczenia i przystanął przy kominku, niedbale opierając się o niego.
Dziewczyna dopiero po pewnym czasie poczuła, że jest obserwowana. Uniosła głowę i podskoczyła, gdy zobaczyła przed sobą ubranego w czerń Ślizgona. Na jego usta powoli wpłynął delikatny, leniwy uśmieszek.
— Przestraszona? — szepnął, unosząc jasną brew.
— Raczej zmęczona i senna — odpowiedziała, zamykając książkę. Położyła ją obok siebie i objęła kolana ramionami. Ułożyła na nich podbródek i spojrzała na współlokatora. — Byłam u profesor Hooch. Powiedziałam jej, że chce pisać test dla zaawansowanych, więc możesz być spokojny. Nic nie wie o twojej… pomocy — dodała, bezbłędnie wyczytując jego nieme pytanie.
Draco usiadł na kanapie obok niej i podniósł książkę.
— Latanie: tradycja, technika i Quidditch. Poziom podstawowy i zaawansowany — przeczytał i spojrzał na Gryfonkę z rozbawieniem.
Dziewczyna zamknęła oczy, powoli zasypiając.
— Dość późna pora na naukę — zauważył, zakładając nogi na kanapę i siadając na niej bokiem, by naprzeciw siebie mieć współlokatorkę.
— To jak zawsze twoja wina, Malfoy. Musiałam napisać za ciebie esej na zielarstwo i eliksiry — odpowiedziała sennym głosem, również odwracając się w jego stronę.
Położyła głowę na oparciu i założyła niesforny lok za ucho.
— Taka jest cena za oszustwo, Granger — odparł Draco ze złośliwym uśmieszkiem. Odłożył podręcznik na stolik i zapytał: — Jeśli silny wiatr wieje od północnego wschodu, a ty wykonujesz manewr wymijający, to co musisz zrobić, by nie zabić siebie i biedaka, którego próbujesz wyprzedzić?
— Mocniej pochylam się nad rączką, przechylając miotłę w przeciwnym kierunku. W tym wypadku będzie to południowy zachód.
Arystokrata zarzucił ramię na oparcie kanapy i pokręcił głową.
— Zapomniałaś o czymś.
Gryfonka przygryzła dolną wargę, szukając odpowiedzi. Natychmiast odeszła jej ochota na sen.
— Kąt nachylenia zależy od siły wiatru.
Skinął głową.
— Co należy wziąć pod uwagę, wykonując zwód?
— Przestrzeń, wiatr i możliwości miotły.
— Wyjaśnij — zażądał, chcąc sprawdzić, czy Gryfonka wie, o czym mówi.
Hermiona westchnęła, starając się przywołać wszystkie potrzebne informacje. Próbowała wymyślić sensowną odpowiedź, jednak w książce tylko wymieniono te trzy rzeczy, a późna pora utrudniała jej szersze omówienie tematu.
— Nie wiem — powiedziała w końcu, przyznając się do porażki.
— To całkiem proste, Granger. Od wiatru zależy ustawienie miotły. Wszystkie te kąty, nachylenia, kierunki… podobnie jak w pierwszym pytaniu — wyjaśnił rzeczowym tonem, gestykulując przy tym wolną ręką. — Jeśli źle się ustawisz…
— Polecę w złym kierunku. Mogę też spaść z miotły lub ją jakoś uszkodzić — dokończyła Gryfonka, poprawiając się na kanapie. W jej oczach pojawiły się błyski, sugerujące, że dziewczyna zaczęła rozumieć temat i rozmowa sprawia jej przyjemność.
— Dokładnie. A możliwości miotły?
— Myślę, że wiąże się to z siłą wiatru. Jeśli źle się ustawię, silny wiatr może wygiąć wici miotły gorszej jakości. Im lepsza i, co za tym idzie, droższa miotła, tym większa jest jej odporność na te i inne warunki atmosferyczne.
Ślizgon ponownie skinął głową i spojrzał na nią z uznaniem, jakby był dumny ze swojej uczennicy.
— A przestrzeń?
Hermiona uśmiechnęła się.
— Banalnie proste. Musimy uważać, żeby się o coś lub o kogoś nie rozbić.
Draco pogładził się po podbródku, patrząc na nią w zamyśleniu.
— Banalnie proste, tak? — spytał przeciągle. — Przejdźmy do Quidditcha — arystokrata uśmiechnął się, widząc niechęć, jaka pojawiła się w jej oczach.
Doskonale wiedział, że Gryfonka nie przepada za tym sportem, jednak Draco uważał, że przyczyną tego jest to, że nikt właściwie nie zachęcił jej do Quidditcha. Był niemal pewny, że wszystko, co o nim wiedziała, wyczytała z książek. Nic dziwnego, że skoro pierwsza jej styczność z tym sportem miała miejsce w bibliotece, dziewczyna nie czuła podekscytowania, oglądając mecz. Prawdopodobnie nigdy sama w żadnym nie zagrała.
— Opisz mi zwód Wrońskiego. Wszystko, co o nim wiesz. I parę słów o twórcy, poproszę.
Hermiona skrzywiła się, słysząc ostatnie zdanie. Notując w myślach, by nigdy nie używać przy współlokatorze słów „banalnie proste”, odchrząknęła i zaczęła mówić wszystko, co na ten temat wyczytała.
— Ależ proszę cię bardzo — oznajmiła ze słodkim uśmiechem, na co współlokator zaśmiał się pod nosem. — Twórcą jest Józef Wroński, polski szukający. Należy, a właściwie należał, do drużyny… — tu zamyśliła się na moment — Gobliny z Grodzińska.
— Grodziska — poprawił Ślizgon.
— No przecież mówię. Manewr polega na tym, że zawodnik pikuje w dół…
— Granger, nie da się pikować w górę. Nie musisz aż tak dokładnie tego opisywać — przerwał Draco, śmiejąc się z jej skrupulatności.
— Nie wtrącaj się, bo wybijasz mnie z rytmu. Robi się to po to, by…
— Co jeszcze mogę zrobić, by wybić cię z rytmu? — spytał Ślizgon, nadając swojemu głosowi aksamitną barwę, parę razy unosząc brwi.
— Robi się to po to… — spróbowała ponownie Hermiona, jednak miała trudności przez śmiech, który groził, iż lada moment wydobędzie się z jej ust. — Nie, inaczej. W ten sposób szukający udaje, że zobaczył znicza. Przeciwnik bierze z niego przykład, próbując go wyprzedzić. Wykonujący zwód w ostatniej chwili wzbija się do góry… — Hermiona zagryzła wargę, widząc rozbawione spojrzenie Ślizgona — … a szukający przeciwników rozbija się.
— Na ziemi — dodał Draco, przez co Gryfonka wybuchła gromkim śmiechem. — No dobra, Granger, następne pytanie. Co…
Arystokrata zamarł, słysząc ciche pukanie w szybę. Zerknął za siebie i, tak, jak przypuszczał, zobaczył, siedzącą na parapecie, brązową sowę. Zacisnął gniewnie szczękę i podszedł do okna, podejrzewając, co przyniósł puchacz. Otworzył je i, nie zwracając uwagi na deszcz, wychylił się i wyszarpał kopertę z dzioba sowy. Zamknął okno, po czym, stojąc tyłem do współlokatorki, otworzył przesyłkę. W środku znajdował się zgięty kawałek pergaminu i coś, czego dawno nie widział. Jego serce zamarło, by w następnej chwili bić z siłą, z jaką nigdy dotąd nie pracowało. Wściekłość i przerażenie opanowały jego ciało i umysł. Niemal nic nie widział, wzrok stracił ostrość, jakby za chwilę miał zemdleć. Czując, jak nogi odmawiają mu posłuszeństwa, chwycił się parapetu.
— Malfoy? Wszystko w porządku? — spytała zaniepokojona Hermiona.
Odłożyła koc, chcąc do niego podejść. W połowie drogi zatrzymał ją jego ostry ton głosu.
— Zostań tam — warknął, a gdy był pewien, że Gryfonka się do niego nie zbliży, wyprostował się i wyjął z koperty srebrną grzechotkę dziecięcą. Znajomy kształt idealnie wpasował się w jego dłoń. Wpatrywał się w zabawkę, walcząc z najczarniejszymi myślami. On był w jego domu. Musiał wejść na strych, mijając korytarz, w którym były drzwi do sypialni Narcyzy Malfoy. Oprócz skrzatów, była w domu sama.
Odłożył grzechotkę na parapet i sięgnął po list, spodziewając się najgorszych informacji. Przez chwilę wahał się. Nie był przygotowany na to, by przeczytać o zabójstwie matki. Wziął głęboki, drżący oddech i wyprostował pergamin.

19 września, Moskwa

Ulga, jaką poczuł, była nie do opisania. Zaśmiał się nerwowo i potarł sztywny kark. Nic złego się nie stało… jeszcze. Sam nie wiedział, jak długo wpatrywał się w tak dobrze znane mu z poprzednich listów pismo, starając się zrozumieć przysłaną informację.
Co takiego wydarzyło się dziewiętnastego września i jak to wiązało się z jego zabawką? Wpatrywał się intensywnie w grzechotkę, jakby to ona zawierała odpowiedzi na dręczące go pytania. Kto do niego pisze? I dlaczego go tak bardzo nienawidzi? Nie wykluczał, iż mogła to być rodzina jednej z jego ofiar, dopóki nie przysłano mu jego zabawki. To była osobista rzecz i tylko ktoś, kto dobrze go znał, użyłby takiego przedmiotu do dostarczenia mu wiadomości.
A może to jednak on?...”
— Malfoy? Pójść po panią Pomfrey?
— Milcz — syknął, nie przejmując się szorstkim tonem swojego głosu. Próbował poskładać wszystkie elementy układanki, a dopytywanie dziewczyny skutecznie mu to utrudniało.
To nie musi dotyczyć bezpośrednio mnie” — pomyślał, ponownie biorąc do ręki srebrną grzechotkę. „Co ważnego dla mojej rodziny wydarzyło się tego dnia?”
Uważnie wpatrywał się w misterne kwiatowe zdobienia w zaokrąglonej górnej części zabawki. W samym środku każdego z kwiatów znajdowały się szmaragdy, a rączka przewiązana była drobną kremową kokardką. Na jej dolnej części widniała wygrawerowana litera „M”. Był pewien, że grzechotka jest kluczem do rozwiązania zagadki. Obracał ją w dłoniach, dokładnie oglądając każdy cal, szukając jakiegokolwiek znaku czy napisu, który mógłby przeoczyć. Dokładnie przyjrzał się wstążce, odwracając drobne tasiemki na drugą stronę, jednak nic tam nie znalazł. Sfrustrowany już miał odrzucić srebrną grzechotkę, gdy w ostatniej chwili zauważył drobną różnicę między tym egzemplarzem a zabawką, która należała do niego. Bo to nie była jego własność, przechowywana w domu wraz z innymi rzeczami młodego Malfoya. Zrozumiał to, gdy jeszcze raz przyjrzał się zwieńczeniu drobnego przedmiotu. Jego grzechotka miała niewielkie zagłębienie między rączką a zdobioną górą. Wiedział o tym doskonale, bo pamiętał, jak rzucił nią w Zgredka. Skrzat jednak schylił się i zabawka trafiła w jego ojca, rozcinając mu brew. Nie została naprawiona w ramach kary za jego zachowanie.
Dlaczego ktoś przysyła mu tę niemalże idealną replikę grzechotki? I jak to się wiązało z listem?
Nagle zamarł, gdy do głowy wpadła mu niewiarygodna myśl. Zerknął to na jeden, to na drugi przedmiot, kręcąc z niedowierzaniem głową.
— Nie... — wychrypiał, upuszczając obie rzeczy na podłogę.
Zachwiał się i tylko ramię Gryfonki zapobiegło jego upadkowi.
— Malfoy, co się dzieje?! — krzyknęła wyraźnie spanikowana dziewczyna.
Przyłożyła jedną dłoń do jego czoła. Było lodowate, podobnie jak reszta ciała arystokraty.
Ślizgon patrzył na nią, jednak sprawiał wrażenie, jakby nie był świadomy jej obecności. Nagle pokręcił głową i schylił się, podnosząc zabawkę i pergamin. Wepchnął je z powrotem do koperty i wybiegł z dormitorium. Musiał jak najszybciej dotrzeć do Malfoy Manor.
Biegł, nie przejmując się ani wołaniem Hermiony, ani tym, że ktoś może go usłyszeć. Teraz liczyła się dla niego każda sekunda. Nie mógł, nie chciał w to uwierzyć, ale teraz wszystko wydawało się takie jasne, takie oczywiste.
— Uczniowie na korytarzach! — wrzasnął Filch, wychodząc z bocznego korytarza.
Draco nawet nie zwolnił. Wybiegł z zamku, chcąc jak najszybciej wydostać się z terenu, na którym teleportacja była niemożliwa. Zdyszany i spocony w końcu dotarł na miejsce. Zamknął oczy i gdy je otworzył, jego oczom ukazała się posiadłość Malfoyów. Podszedł do drzwi i wszedł do środka.
— Draco? — spytała, stojąca na półpiętrze, Narcyza.
Odziana była w długi, jedwabny szlafrok. To, jak i jej rozpuszczone włosy, mówiły mu, że właśnie szykowała się do snu.
— Draco, na Merlina, co...? Draco! — zawołała, gdy minął ją w biegu bez żadnego słowa wyjaśnienia. Podążyła za nim aż na strych. Jej syn otwierał skrzynie i wyrzucał z niej swoje rzeczy z dzieciństwa. Ubranka fruwały po całym pomieszczeniu, gdy rzucał przez ramię jeden komplet za drugim. W końcu uklęknął przed następną skrzynią i zaczął opróżniać jej zawartość. Po chwili zamarł i wyjął rzecz, której najwyraźniej szukał.
— Synu, powiesz mi wreszcie, o co chodzi?
Draco powoli zerknął na nią przez ramię i uniósł dłoń, na której spoczywały bliźniacze grzechotki.
— Musimy porozmawiać, matko.

***

Draco w napięciu przemierzał dobrze znane mu korytarze ich posiadłości, które teraz wydawały mu się obce, wręcz wrogie. Pomimo sprzeciwu Narcyzy wiedział, że jest to konieczne. Uciec, ukryć ją… w miejscu, w którym on jej nie znajdzie. Zabrać ją tam, gdzie nie będzie jej szukał. Teraz, gdy miał pewność, kto mu groził, musiał za wszelką cenę zapewnić jej bezpieczeństwo. Pomimo plątaniny myśli, po tym, co wyjawiła mu Narcyza, skupił się na tym jednym zadaniu.
Wszedł do sypialni rodziców, oświetlając różdżką pomieszczenie. Dopiero gdy upewnił się, że jest bezpiecznie, pozwolił matce wejść. Podczas gdy Narcyza pakowała do kosmetyczki drobne rzeczy, jej syn w pośpiechu wrzucał do podróżnej torby wyjęte z szafy ubrania. Wiedział, że czasu było niewiele, być może nadawca listów już teraz czaił się pod ich posiadłością, czekając na stosowną chwilę, by zaatakować.
— Doprawdy synu, nawet jeśli masz rację, dlaczego nie mogę przeczekać tych kilku dni u naszych znajomych? Wielu z nich może zapewnić mi o wiele lepszą ochronę niż ci… — wykrzywiła się z niesmakiem, jednak widząc ostre spojrzenie Dracona, potrząsnęła głową, odganiając obraz przyprawiający ją o mdłości — niż moja siostra.
Arystokrata podniósł z podłogi wypełnioną do połowy torbę i podszedł do matki, biorąc od niej kosmetyczkę. Po raz ostatni rozejrzał się po pokoju, zastanawiając się, czy spakował wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Nie mogąc dłużej ignorować natarczywego spojrzenia kobiety, odwrócił się do niej i powiedział:
— Tłumaczyłem ci przecież, że nie będziesz bezpieczna u nikogo, kto ma jakiekolwiek powiązania ze Śmierciożercami…
— A Eleonora? Jej przecież możemy zaufać…
— Dosyć!
Słysząc ostry ton syna, Narcyza cofnęła się w stronę łóżka. Spojrzała z niepokojem w oczy najważniejszej osoby w swoim życiu i skinęła głową na znak, że już nie będzie protestować. Chłopak przyglądał się jej z troską. Wiedział, że kobieta się boi, nie tyle o swoje życie, co tego, co się z nim działo. Odłożył torbę na krzesło, podszedł do Narcyzy i objął ją, delikatnie gładząc po plecach.
— Gdy tylko przyjdzie odpowiedź od Andromedy, natychmiast wyruszamy. Masz wszystko?
— Tak.
W milczeniu czekali na wiadomość od siostry Narcyzy. W końcu pokój wypełniła niebieska poświata, która powoli formowała się w wyraźny kształt orła.
— Oczywiście — brzmiała krótka odpowiedź.
Arystokrata nie czekał nawet, aż poświata zniknie. Podniósł podróżną torbę i objął matkę, zamknął oczy i skoncentrował się na celu podróży.
Powiew zimnego wiatru sprawił, iż nowo przybyli zadrżeli. Draco rozejrzał się, by zyskać pewność, że nikt za nimi nie podążał. Podwórze było puste. Dom otoczony był rzadko rosnącymi, nagimi drzewami. Pewnym krokiem ruszył ku dwupiętrowemu, skromnemu budynkowi i zapukał, czekając, aż jego ciotka otworzy drzwi.
Zerknął na matkę. Teraz, gdy tylko sekundy dzieliły ją od zobaczenia siostry, straciła swoją pewność siebie i wyrafinowanie. Niespokojnie przygryzała wargę i raz po raz zakładała uparty kosmyk włosów za ucho. Draco uśmiechnął się i sam poprawił jej fryzurę.
— Czyżby Narcyza Malfoy się denerwowała?
— Skądże znowu — odpowiedziała, prostując sylwetkę.
Chwilę po tej wymianie zdań drzwi uchyliły się, ukazując młodszą kopię Bellatrix. Gęste, kręcone włosy zaplotła w warkocz przerzucony przez ramię, choć kilka kosmyków uwolniło się z upięcia i okalało jej twarz. Ciemne tęczówki przysłonięte były ciężkimi powiekami, wokół których widniały drobne zmarszczki.
Przez chwilę siostry wpatrywały się w siebie w milczeniu. Spotykały się po ponad dwudziestu latach, nie wiedząc, jak się zachować i czego mogą oczekiwać po tej drugiej.
— Wejdźcie — powiedziała cichym, ciepłym głosem i odsunęła się, robiąc miejsce dla gości.
Draco spojrzał na matkę i przepuścił ją, po raz ostatni rozglądając się po podwórku. Wszedł do jasnego holu i zamknął za sobą drzwi. Teraz, stojąc twarzą w twarz z ciotką, którą na dobrą sprawę widział po raz pierwszy w życiu, on także czuł się nieswojo. Pomógł matce zdjąć płaszcz i zawiesił go na wieszaku, zastanawiając się, czy powinien zostać i raz jeszcze wszystko wyjaśnić, czy zostawić to matce. Odstawił torbę na podłogę, zerkając niepewnie na drzwi.
— Draco, nie zostaniesz nawet na herbacie? — zapytała Andromeda, trafnie odczytując jego zamiary. — Dobre wychowanie nakazałoby chociaż wyjaśnić to całe zajście, chyba że Narcyza się tym zajmie.
Arystokrata już chciał odpowiedzieć, że nie może zostać i powinien wracać do szkoły, gdy zobaczył natarczywe spojrzenie matki, które kazało mu zostać. Uśmiechnął się niepewnie do gospodyni, po czym odwiesił swój płaszcz.
Andromeda zaprowadziła ich do przestronnej kuchni i zaprosiła do stołu, stawiając na nim talerz z ciastkami. Narcyza uśmiechnęła się do siostry, choć napięty wyraz jej twarzy zdradzał, iż czuje się w tej sytuacji niekomfortowo. Ślizgon doskonale ją rozumiał.
Najwyraźniej podobne odczucia miała Andromeda, bo gdy tylko usiedli, zabrała się za przygotowanie herbaty.
— Piękny dom — odezwała się w końcu pani Malfoy, licząc na to, że uda jej się rozluźnić wyczuwane w powietrzu napięcie.
— Dziękuję. Ted bardzo dbał o to, by wyglądał tak, jak sobie wymarzyłam — powiedziała, uśmiechając się delikatnie, choć na wspomnienie zmarłego męża po twarzy kobiety przeszedł cień smutku.
Draco miał ochotę wstać i walić głową w ścianę. Ta kobieta w czasie wojny przez Śmierciożerców i ich sprzymierzeńców straciła męża, córkę i zięcia, a oni teraz do niej przychodzą, jak gdyby nigdy nic i proszą o pomoc… A najgorsze w tym wszystkim było to, że Andromeda Tonks nie zdawała się ich winić za swoją tragedię. Odpowiedziała na ich wiadomość i zgodziła się im pomóc. Tym, przez których straciła wszystko. Odchrząknął, zwracając na siebie spojrzenie brązowych oczu i powiedział:
— Przepraszamy, że nachodzimy panią o takiej porze, ale to sprawa życia i śmierci…
— Co do tego nie mam wątpliwości, inaczej nigdy by was tu nie było — odpowiedziała zdecydowanym, rzeczowym głosem. — O co chodzi?
— Ktoś chce mi zaszkodzić i obawiam się, że może do tego posłużyć się moją matką. Byłbym dozgonnie wdzięczny, gdyby mogła przez jakiś czas zatrzymać się u pani… — Draco starał się wyjaśnić cel ich wizyty, nie zdradzając przy tym istotnych szczegółów, jednak nie było to łatwe, tym bardziej że cały czas czuł na sobie badawcze spojrzenie kobiety.
— Zastanawia mnie tylko, dlaczego nie możesz zatrzymać się u swoich… znajomych? — zapytała Andromeda, zwracając się do siostry.
Narcyza rzuciła krótkie spojrzenie na swojego syna, ten jednak milczał, czując, że pytanie skierowane jest tylko i wyłącznie do jego matki. Kobieta przełknęła ślinę i cicho oznajmiła:
— Draco uważa, że w tej kwestii nie można im ufać.
Andromeda westchnęła ciężko, nalewając wrzątku do kubków.
— Postawmy sprawę jasno: zjawiasz się tutaj, po wielu latach, prosząc o azyl. Twój syn próbuje zamydlić mi oczy jakimiś ogólnikami, z których jednak wyłania się dość paskudny obraz. Całkiem prawdopodobne, że zamieszani w to wszystko są Śmierciożercy — widząc, jak arystokrata niespokojnie poruszył się na krześle, przeniosła na niego swój wzrok — tak chłopcze, nie jestem głupia. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, w jakim towarzystwie obraca się moja siostra. Wracając do sedna sprawy: jaką mam gwarancję, że mi i mojemu wnukowi nie grozi niebezpieczeństwo?
Narcyza uniosła wyniośle głowę, robiąc wrażenie, jakby pragnęła jak najszybciej opuścić dom siostry. Chciała wstać, jednak Ślizgon złapał ją za rękę, sprawiając, że kobieta ponownie opadła na kanapę. Arystokrata doskonale znał swoją matkę i wiedział, że proszenie o cokolwiek nie leży w jej naturze. Odchrząknął, zwracając na siebie uwagę Andromedy Tonks.
— Rozumiem pani obawy, ale nie mogę zdradzić wszystkich szczegółów. Ze swojej strony mogę zapewnić, że jest to wyłącznie sprawa osobista, niemająca nic wspólnego z tym, że w przeszłości mieliśmy ee… pewne powiązania z grupą Śmierciożerców.
— Ładnie to ująłeś, chłopcze — wtrąciła kobieta, patrząc na niego krytycznie.
W innej sytuacji Draco już dawno by wyszedł, rzucając po drodze jakąś kąśliwą uwagą, jednak tym razem nie mógł się na to zdobyć. Stawka była zbyt wysoka. Spojrzał Andromedzie w oczy i kontynuował:
— Teleportowaliśmy się prosto z naszej posiadłości, nikt oprócz mnie nie wie, dokąd się udaliśmy. Poza tym, nie mam pewności, że w to wszystko zamieszani są Śmierciożercy, to tylko środki ostrożności. Jeszcze raz proszę panią o to, by moja matka mogła się tutaj zatrzymać.
Kobieta przez dłuższą chwilę wpatrywała się w młodego Malfoya, po czym pewnie skinęła głową, zgadzając się gościć u siebie Narcyzę.
W kuchni rozległ się płacz dziecka. Pani Tonks zerknęła na zegar ścienny, którego tarczę zdobiło zdjęcie kilkumiesięcznego dziecka. Chłopiec miał jasne, niebieskie oczy, które kontrastowały z intensywną zielenią jego włosów. Na ich oczach wskazówka zegara przesunęła się z pola opisanego jako „Sen” na „Głód”.
— Przepraszam was na chwilkę — powiedziała kobieta, zostawiając ich samych.
— Milutko — powiedział Draco, uśmiechając się do Narcyzy.
Korzystając z okazji, że zostali sami, wstał, chcąc przyjrzeć się bliżej miejscu, w którym zostawi matkę, choć po trochu było to spowodowane tym, że chciał rozchodzić emocje i napięcie, które towarzyszyło mu od chwili, w której otworzył list.
Kuchnia wyposażona była w proste, jasne sprzęty. Blaty i rząd wiszących szafek były niemal w tym samym odcieniu, co beżowe ściany. Blat wyspy kuchennej był czarny i błyszczący. Przy niej stały wysokie, czarne krzesła. Dalsza część pomieszczenia pełniła funkcje salonu i jadalni. Podszedł do szafek kuchennych, przyglądając się ich zawartości. Oprócz tradycyjnych, czarodziejskich sprzętów, zauważył także dziwne przedmioty, z których wystawały jeszcze dziwniejsze, plastikowe sznurki. Przyjrzał się bliżej jednemu z nich i z zaciekawieniem zbliżył dłoń do przełącznika.
— Draco, zostaw, bo jeszcze coś zepsujesz…
Za nic mając sobie ostrzeżenia matki, kierowany wrodzoną ciekawością arystokrata nacisnął przycisk i natychmiast odskoczył, gdy kuchnię wypełniły głośne trzaski. Z przerażeniem obserwował wirujące wewnątrz pojemnika ostrza. Nie wiedząc, jak wyłączyć urządzenie, Ślizgon zrobił pierwszą rzecz, jaka przyszła mu na myśl. Wyjął różdżkę, a kuchnię wypełniło czerwone światło. Przez chwilę niepewnie wpatrywał się w unieruchomiony przedmiot, po czym nieśmiało zerknął na matkę, której wzrok mówił: „Musiałeś?!” Chłopak tylko wzruszył ramionami i, słysząc zbliżające się kroki, schował różdżkę, po czym powiedział cicho:
— Może nie zauważy.
Chwilę później do pomieszczenia weszła Andromeda, niosąc na rękach małego, pulchnego berbecia. Podeszła do szafki, przy której w dalszym ciągu stał Draco i wyjęła tacę z owocami. Machnęła różdżką, sprawiając, że zaczęły się same obierać, podczas gdy ona uspokajała płaczące dziecko. Chwilę później, ku zgrozie Ślizgona, wrzuciła pokrojone owoce do „wyłączonego” przez niego urządzenia i nacisnęła przycisk. Zmarszczyła brwi, gdy rozdrabniacz nie zadziałał. Kilkukrotnie nacisnęła przycisk, jednak nie przyniosło to żadnego skutku. Spojrzała na stojącego obok chłopaka i, nie zważając na jego przerażoną minę, podała mu dziecko.
Arystokrata przełknął ślinę i spojrzał krytycznym wzrokiem na obślinionego chłopca, trzymając go jak najdalej od swojej koszuli.
— Spokojnie, on nie gryzie — zaśmiała się pani Tonks, widząc reakcję siostrzeńca. — Co najwyżej może zwrócić kolację — dodała, odwracając się do uciążliwego urządzenia. Nachyliła się i pociągnęła za jeden z „plastikowych sznurków”, mówiąc: — No przecież podłączyłam… Dlaczego nie działa?
Narcyza wstała, rzucając synowi pouczające spojrzenie, którego jednak nie dostrzegł, zbyt zajęty trzymaniem dziecka jak najdalej od siebie. Chłopczyk zaczął się wiercić, niezadowolony ze sposobu, w jaki jest trzymany. Obawiając się, że może upuścić małego, Ślizgon przytulił go do siebie, naśladując sposób, w jaki trzymała go ciotka.
— Obawiam się, że Draco mógł niechcący uszkodzić ten… to… coś… — powiedziała Narcyza, mając trudności w nazwaniu mugolskiego sprzętu.
— Głupoty gadasz, jak niby miałby to popsuć? To nowy rozdrabniacz, nie ma nawet roku.
— Rzuciłem w niego Drętwotą — wymamrotał arystokrata, z niezwykłym zainteresowaniem wpatrując się w podłogę.
Andromeda wyprostowała się, z zainteresowaniem przyglądając się blondynowi.
— A… to zmienia postać rzeczy.
— Przepraszam… ja nie chciałem. Nacisnąłem przycisk i jakoś tak zaczęło wirować… Odkupię — odpowiedział, unosząc nieco siostrzeńca, który zaczął się zsuwać.
— Nie ma takiej potrzeby. No nic, skoro rozdrabniacz nie działa, będziesz dzisiaj musiał zjeść coś innego, Teddy.
Wyjęła z lodówki gotowy posiłek dla malucha i przygotowała garnek, nalewając do niego wody.
— Wracając do naszej rozmowy: tak jak już powiedziałam, możesz się u mnie zatrzymać tak długo, jak będziesz chciała, Narcyzo. Nawet dobrze się składa, przyda mi się ktoś do pomocy w organizacji chrzcin Teddy’ego. Oczywiście, Draco, ty też możesz przyjść. Na pewno będziesz chciał spędzić trochę czasu z matką.
— Yyy… dziękuję — wymamrotał, czując coraz większe ciążenie malca. — Mogłabyś? — spojrzał niemal błagalnie na Narcyzę, która podeszła do niego i zabrała dziecko, by po chwili odruchowo zacząć je kołysać. — Jeszcze raz dziękuję pani za pomoc — zwrócił się do ciotki, po czym podszedł do matki i pocałował ją na pożegnanie.
— Do zobaczenia na chrzcinach, chłopcze — powiedziała pani Tonks, odprowadzając go do drzwi.
— Do widzenia.
— Dromedo…? Chyba trzeba go przewinąć! — usłyszeli, dobiegający z kuchni, spanikowany głos Narcyzy Malfoy.
Draco wymienił z kobietą rozbawione spojrzenia i wrócił do Hogwartu.

***

— I co teraz? — spytał podenerwowany Harry. — Chrzciny za kilka godzin, a ja dalej nie mam prezentu!
— Harry, spokojnie. Został nam jeszcze jeden sklep. Może tam coś znajdziemy — uspokoiła go Hermiona i skręciła w jedną z bocznych uliczek Hogsmeade.
Jej przyjaciel, zajęty ostrymi treningami Quidditcha, toną prac domowych i dodatkowymi zajęciami dla przyszłych aurorów zapomniał o kupieniu prezentu dla chrześniaka. Dopiero kiedy dziś rano Hermiona zapytała go, co wybrał dla Teddy’ego, rzucił wszystko, dosłownie ją porwał i pognał w stronę pobliskiej wioski.
Dzień był wyjątkowo pogodny i ciepły jak na ten miesiąc. Co odważniejsi porzucili płaszcze i kurtki na rzecz ocieplanych bluz. Natura odzwierciedlała dobry humor Gryfonki. Nawet jej współlokator dzisiejszego dnia zdawał się mówić ludzkim głosem, pomimo ciężkiego miesiąca. Za opuszczenie szkoły, w dodatku nocą bez żadnego słowa wyjaśnienia, dostał szlaban. Od tamtego momentu spędzał codziennie w magazynie cztery godziny, na co przy każdej okazji głośno narzekał. Na nic zdał się list od jego matki, w którym, jak Hermiona słyszała, Narcyza prosiła o delikatną karę dla syna, ponieważ miał dobry powód do takiego zachowania. Widocznie McGonagall uznała, że żaden „dobry powód” nie jest usprawiedliwieniem na tego typu ekscesów i skutecznie pozbawiła Ślizgona życia towarzyskiego, a jego domowi odjęła okrągłe sto punktów.
Dziewczyna współczuła współlokatorowi, który wracał późnym wieczorem do dormitorium i do północy siedział nad esejami i wypracowaniami. Co prawda Hermiona spłaciła swój dług za odpisanie od niego odpowiedzi, jednak nie mogła patrzeć, jak chłopak się męczy i parę razy zaproponowała mu pomoc. Próbowała również dowiedzieć się, co takiego dostał tamtej nocy, gdy wybiegł z dormitorium, jednak Ślizgon milczał jak zaklęty. Pamiętała, jak wrócił, bez słowa napełnił szklankę Ognistą i usiadł przed kominkiem, intensywnie nad czymś rozmyślając. Nie odezwał się słowem, nawet nie skomentował tego, iż siedziała do późna i czekała, by mieć pewność, że wszystko z nim jest w porządku. Następnego dnia udawał, że nic takiego się nie stało i zwyczajnie przeszedł do porządku dziennego.
— Tu na pewno coś znajdziemy. Chodź — powiedziała Hermiona, kierując się ku jednemu ze sklepów. Na kremowym szyldzie widniał srebrny, elegancki napis „Zaczarowany kącik”
— Brzmi obiecująco — zauważył z nadzieją Harry i przytrzymał drzwi dla Gryfonki.
W środku było jasno i przytulnie. Na półkach i w gablotach znajdował się szereg mniej lub bardziej kosztownych upominków. Z dość niskiego sufitu zwisały karuzele, które wieszało się nad łóżeczkami dzieci oraz masa innych zabawek i ozdób. Cała boczna ściana wyposażona była w półki, na których znajdowały się gotowe bukiety kwiatów, oraz dzbany okazów, z których można było samodzielnie skomponować wiązankę.
Hermiona zaśmiała się, widząc minę przyjaciela, który widocznie był tym wszystkim nieco przytłoczony. Złapała go za rękę i poprowadziła wzdłuż półek.
— Co powiesz na to? — spytała dziewczyna, wskazując na eleganckie śpioszki.
Gryfon tylko pokręcił głową, krzywiąc się na jej wybór.
— A ten łańcuszek? Ten obok, w białym pudełku.
— Nie… to za małe. Zbyt… oczywiste.
Gryfonka skręciła w kolejną alejkę, nie znalazłszy w poprzedniej nic odpowiedniego.
— O popatrz! — zawołała, podbiegając do podświetlonej gabloty.
Harry z ciekawością nachylił się nad nią w nadziei, że w końcu coś wybierze. Wewnątrz, w eleganckich pudełeczkach, leżały srebrne, elegancko zdobione smoczki.
— Można wygrawerować na miejscu napis — dodała Hermiona, wpatrując się w karteczkę z ową informacją.
— Blisko… ale to jeszcze nie to.
— Przepraszam? — powiedziała dziewczyna, podchodząc do ekspedientki. — Szukamy prezentu z okazji chrztu. Czy jest może właśnie coś w stylu tamtych smoczków? — dodała, ruchem głowy wskazując gablotę.
— Oczywiście. Jakim budżetem państwo dysponujecie?
— Och, to nie ma znaczenia. Szukamy czegoś dla… dziewięciomiesięcznego chłopca — odpowiedział Harry.
— Proszę za mną.
Ekspedientka zaprowadziła ich do kolejnej alejki, zatrzymując się przy wyjątkowo okazałej gablocie.
— Dla tych rzeczy możliwe jest wygrawerowanie napisu na miejscu — zwróciła się do Gryfona, bezbłędnie odgadując, kto ma w tej sprawie ostateczne zdanie. — Mamy do zaoferowania srebrne medaliki, smoczki, buciki, pozytywki i inne drobiazgi. Niektóre modele posiadają kamienie szlachetne najwyższej jakości. W sąsiedniej alejce znajdziecie państwo albumy, ubranka i grzechotki.
Harry skinął głową, jednak bardziej niż na słowach kobiety, skupiał się na sklepowej wystawie. Powolnym krokiem przechadzał się wzdłuż gablot, dokładnie przyglądając się ich zawartości.
— Harry, chodź, zobacz te!
Podszedł do przyjaciółki, która z błyszczącymi oczami wpatrywała się w modele srebrnych grzechotek. Serce podeszło mu do gardła, gdy zobaczył, ile jest ich odmian. Grzechotki srebrne, pozłacane, z bursztynową rączką, zdobione kamieniami…
— Wybieraj — powiedział do Hermiony. — Lepiej znasz się na… tym wszystkim — wyjaśnił, widząc jej zdziwione spojrzenie.
Gryfonka przejrzała wszystkie gabloty z grzechotkami, aż w końcu wróciła do tej środkowej.
— Ta mi się najbardziej podoba. Jest śliczna i pasuje do prezentu od Ginny.
Harry podszedł do przyjaciółki i przyjrzał się wskazanej przez nią grzechotce. Była podłużna, na obu końcach znajdowały się okrągłe główki. Misterne rzeźbienia przedstawiały fazy księżyca, gdzieniegdzie znajdowały się niewielkie, błyszczące kryształki. Wewnątrz wydrążonych główek znajdowały się kryształki bursztynu, które, ku uciesze dziecka, miały dzwonić przy każdym machnięciu zabawką.
— A co kupiła Ginny? — spytał Harry, patrząc na grzechotkę z aprobatą.
— Pozytywkę zdobioną bursztynem.
Na chwilę zapadła cisza. Oboje nie mogli uwierzyć w zabójstwo Lee Jordana. Minęły już trzy tygodnie, od dnia, w którym w Proroku Codziennym podano wyniki śledztwa. Hermiona, tak jak reszta, starała się pocieszać przyjaciółkę. Nie było jasne, czy ta dwójka była tylko przyjaciółmi, czy parą. Ginny zamknęła się w sobie, jednak przez ostatnie kilka dni zdawała się funkcjonować tak, jak sprzed otrzymania wieści o śmierci Lee. Tak jak w przypadku Freda, swój ból ukrywała wewnątrz siebie, zakładając maskę, by sprawiać wrażenie pogodzonej z losem. Uśmiechała się, rozmawiała z innymi, jednak jej oczy pozostawały smutne i puste.
Hogwart huczał od plotek, a gazety rozpisywały się o styczniowym incydencie. Wszyscy zadawali sobie pytanie, kto oznaczył zdjęcie Lee i skąd ta osoba miała informację o jego śmierci? Istniały teorie głoszące, iż morderca miałby się ukrywać w Hogwarcie lub ma tu swoich wspólników, czemu stanowczo zaprzeczała McGonagall. Jednak sprawca incydentu w zamku i morderca pozostawał na wolności, a społeczeństwo czarodziejów domagało się schwytania ich obu.
— Biorę — zdecydował w końcu Gryfon, czując ulgę, spowodowaną tym, iż zdołał znaleźć odpowiedni prezent w tak krótkim czasie.
Piętnaście minut później, po wybraniu aksamitnego, niebieskiego pudełeczka i wygrawerowaniu imienia dziecka, wracali do zamku, by móc przygotować się na uroczystość. Hermiona pożegnała się z Harrym i ruszyła do swojego dormitorium.
Weszła do swojej sypialni i wyjęła spod łóżka „pudło Malfoya”. Po niespełna godzinie była umalowana, włosy zebrała w luźny kok na czubku głowy i wypuściła kilka kosmyków, by okalały twarz. Włożyła sukienkę przed kolano z dekoltem w kształcie serca w odcieniu pudrowego różu. Stanęła przed lustrem i okręciła się, by zyskać pewność, iż tiulowa spódnica nie odsłoni zbyt wiele, na wypadek silniejszego podmuchu wiatru. Założyła kolczyki od współlokatora, czarny żakiet i, chwyciwszy płaszczyk, wyszła z sypialni. Doszła do schodków i stanęła jak wryta na widok Ślizgona ubranego w garnitur, który, stojąc przed lustrem, zaczesywał włosy do tyłu.
— Ymm… Malfoy?
Draco poprawił marynarkę i odwrócił się do dziewczyny, zapinając mankiety stalowoszarej koszuli.
— Tak?
— Chyba ty nie...?
— Zostałem zaproszony na chrzciny siostrzeńca? — dokończył uprzejmym tonem. — Owszem, zostałem, Granger i postanowiłem skorzystać z zaproszenia.
Hermiona spojrzała na niego z niedowierzaniem. Próbowała ukryć swoje zaskoczenie, wiedząc, że jest to niezbyt uprzejme, jednak była zbyt zszokowana informacją, iż Andromeda Tonks z własnej, nieprzymuszonej woli zaprosiła Dracona Malfoya na chrzciny swojego wnuka.
— Ale… jak… co… — wydukała, czym rozbawiła Ślizgona.
Arystokrata podszedł do niej, zapinając marynarkę i nachylił się nad dziewczyną.
— Nie kłopocz się, Granger. I tak tego nie zrozumiesz, to zbyt skomplikowane dla twojej główki — dodał, parę razy stukając ją w czoło.
Wyminął ją, podniósł z kanapy sporych rozmiarów prezent owinięty srebrnym papierem ozdobnym i wyszedł z dormitorium.
Gryfonka jeszcze przez chwilę stała i wpatrywała się w przejście, za którym zniknął chłopak. W końcu jednak dotarło do niej, że przez to ociąganie, może się spóźnić. Wzięła ze stolika niewielką papierową torebkę z upominkiem dla Teddy’ego i również opuściła dormitorium.
Tak jak się umówili, Harry, Ron i Ginny czekali na nią w sali wejściowej, by razem teleportować się na miejsce.
— Dzięki za sukienkę. Nie musiałabym pożyczać, gdyby Malfoy nie spalił mi tamtej czerwonej…
— Nie wygłupiaj się — przerwała jej rudowłosa, przewracając oczami. Rozpięła płaszcz, gdy poczuła, jak ciepłe promienie słońca ogrzewają jej ciało. — Dobrze w niej wyglądasz.
— Jeśli mowa o strojeniu się… Widzieliście Malfoya? Dokąd on się tak odstawił? Na niedzielny obiad u starych dobrych przyjaciół Śmierciożerców? — zakpił Ron.
— On także został zaproszony — wyjaśniła Hermiona, nieco urażona żartem przyjaciela. — I nie zadaje się ze Śmierciożercami.
Zatrzymała się, gdy zauważyła, że jej przyjaciele nie idą obok niej. Odwróciła się i zobaczyła jak trójka Gryfonów stoi w miejscu, z trudem godząc się z rewelacjami dziewczyny. Zerknęła na zegarek i spytała, poirytowana:
— Naprawdę chcecie się spóźnić?
— Ale, Malfoy? Jak…? — Ginny, podobnie jak wcześniej Hermiona, nie była w stanie sklecić zdania. W końcu jednak przyznała rację starszej koleżance i wznowiła marsz, obawiając się spóźnienia na uroczystość. — Chociaż w sumie… jakby na to nie patrzeć, to jednak rodzina… Co prawda nie przyznawali się do nich od niepamiętnych czasów, ale może po wojnie się pogodzili — dodała, uważnie przyglądając się Hermionie.
— Ginny, ja naprawdę nic nie wiem. Sama o wszystkim dowiedziałam się pięć minut temu. Zresztą i tak pewnie wszystkiego dowiemy się na miejscu.
— Ja z nim przy jednym stole siedzieć nie będę — powiedział szorstko Ron, zrównując się z nimi.
Ginny rzuciła mu ostre, przeszywające spojrzenie, po czym oznajmiła:
— Ani mi się waż robić tam cyrków! Skoro został zaproszony, ma prawo tam być, tak samo jak ty. Powtarzam, Ron, nie waż się popsuć tego przyjęcia…
— Już zostało popsute przez zaproszenie tej parszywej, małej, nic niewartej…
— Ron! — tym razem to Harry przywołał go do porządku.
Weasley, osaczony przez trójkę Gryfonów uniósł ręce na znak kapitulacji i nie odzywał się, aż nie dotarli na miejsce teleportacji. Uznał, że nie warto drążyć tematu, denerwując tym samym siostrę, która w swoim młodym życiu miała aż nadto problemów.
Aportowali się kilkadziesiąt metrów od wejścia na posesję pani Tonks. Hermiona po raz ostatni poprawiła luźne kosmyki włosów i z uśmiechem ruszyli w stronę furtki.
— Gotowi? — zapytała Ginny i, nie czekając na odpowiedź, zapukała do drzwi.
Chwilę później ich oczom ukazała się uśmiechnięta twarz pani Weasley.
— Nareszcie! Myślałam już, że się spóźnicie — powiedziała, ściskając ich na powitanie. — Andromeda jest na górze, przygotowuje małego. Chłopcy, zbierzcie te prezenty i połóżcie w salonie przy kominku. A wy, dziewczyny, przydacie mi się w kuchni — zarządziła, gdy cała czwórka znalazła się w holu.
Hermiona, zgodnie z prośbą pani Weasley poszła za nią do kuchni, jednak cały czas rozglądała się, szukając swojego współlokatora. Była tak zajęta wypatrywaniem dobrze jej znanej blond czupryny, że idąc za panią Weasley, wpadła na osobę, która wychodziła z kuchni.
— Przepraszam — wydukała, zanim dotarł do niej zapach znajomych perfum.
Arystokrata posłał jej jeden ze swoich szelmowskich uśmiechów i powiedział:
— Granger, ja doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak pociągająco dziś wyglądam, ale, na Merlina, opanuj się — po czym nachylił się i szepnął jej do ucha: — Ludzie patrzą.
I rzeczywiście, gdy się odwróciła, zauważyła przyglądającego się im rudowłosego Gryfona. Nie chcąc dawać mu powodów do scen zazdrości, odskoczyła od Ślizgona, czekając, aż zejdzie jej z drogi. Ten jednak zrobił krok w tył, robiąc dla niej przejście i szarmanckim gestem wskazał jej drogę. Kierowana bagażem doświadczeń w ich relacjach, Gryfonka niepewnie przeszła obok niego, ciągle spoglądając w dół, pewna tego, że chłopak lada moment podstawi jej nogę. Nic takiego się jednak nie stało, jednak przesadna ostrożność dziewczyny spowodowała, że kuchnię wypełnił krótki śmiech Dracona. Zmrużyła gniewnie oczy i odprowadziła go wzrokiem, dopóki nie zniknął na półpiętrze.
— Hermiono, kochanie, mogłabyś pokroić ciasto? Przepraszam, że zapędzam was do pracy, ale mamy takie opóźnienie... — powiedziała, podając dziewczynom kuchenne fartuchy. Hermionie przypadł egzemplarz w truskawki, natomiast Ginny otrzymała jednolity, bordowy. — Oczywiście byłoby o wiele szybciej, gdyby choć trochę pomagała… no ale nic dziwnego, że się nie umie zrobić nawet ciasta drożdżowego, gdy całe życie było się wyręczanym przez skrzaty.
— O kim pani mówi, pani Weasley?
Pulchna kobieta przerwała mieszanie w misce, rzucając poirytowane spojrzenie na schody, prowadzące na piętro. — O tej… o pani Malfoy — dokończyła, choć niechęć malująca się na jej twarzy wyraźnie świadczyła o tym, że miała zamiar inaczej dokończyć zdanie.
Wróciła do poprzedniego zadania, z zawziętością mieszając ciasto na placek, jednak ani trochę nie przeszkadzało jej to w dalszym okazywaniu niezadowolenia z obecności Malfoyów.
— Ja rozumiem, że Andromeda może czuć się trochę samotna, choć staramy się ją odwiedzać tak często, jak tylko możemy, ale żeby zapraszać… ale to nie moja sprawa.
Gryfonki spojrzały po sobie, coraz mniej rozumiejąc, co się tu działo. Hermiona wyłożyła na ozdobne półmiski pokrojone ciasto oraz przekąski i, zgodnie z poleceniem pani Weasley, zaniosła je do salonu. Poirytowana widokiem swobodnie rozmawiających mężczyzn, którzy wygodnie rozsiedli się na kanapie, nie myśląc nawet o tym, by jej pomóc, powiedziała:
— Ależ skąd, wcale nie jest mi ciężko!
Uśmiechnęła się, zadowolona z tego, że odniosła zamierzony cel. Chłopcy poderwali się z miejsc i podeszli do niej, zabierając naczynia, po czym rozstawili je na przyozdobionym stole.
— W czymś jeszcze mogę pomóc, pani Weasley? — spytała Gryfonka po powrocie do kuchni.
— Nie, kochanie, już kończymy — odpowiedziała kobieta, wyjmując z piekarnika nadziewaną kaczkę. Hermiona stłumiła śmiech, widząc mordercze spojrzenie przyjaciółki, która zajmowała się teraz polerowaniem sztućców. — Jakbyś mogła tylko jeszcze zanieść na górę ten smoczek, byłabym wdzięczna. Andromeda prosiła, żeby go wyparzyć, bo Teddy wrzucił go do akwarium, a bez niego chłopca trudno uspokoić — dodała, wręczając dziewczynie przedmiot.
Gryfonka, zadowolona z tego, że pani Weasley nie znalazła dla niej dodatkowych obowiązków, z uśmiechem wchodziła po schodach, by zanieść smoczek do pokoju chrześniaka Harry’ego. Gdy była na półpiętrze, zatrzymała się, słysząc stłumione głosy, dochodzące zza uchylonych drzwi jednej z sypialni.
— Wiesz, na początku było dość… niezręcznie, ale czego można się spodziewać po tylu latach… To naprawdę konieczne?
— Przecież mówiłaś, że się jakoś dogadujecie — odparł Malfoy ściszonym głosem.
— Jakoś… Ale czy nie ma innego wyjścia? Rozumiem, że te wszystkie listy z pogróżkami mogą cię niepokoić, ale czy naprawdę grozi mi niebezpieczeństwo?
— Wolałbym tego nie sprawdzać. Poza tym, podejrzewam… nie ja to WIEM, że już nie działa sam, inaczej już dawno by go złapano.
Gryfonka zrobiła dwa kroki do przodu, chcąc dosłyszeć resztę rozmowy, co nie było takie łatwe, bo z sąsiedniego pokoju rozległ się płacz dziecka.
— Cieszę się, że mam syna, który tak się o mnie troszczy…
Zeszła kilka stopni niżej, nie chcąc być złapana na podsłuchiwaniu. Gdy tylko usłyszała skrzypnięcie otwieranych drzwi, ruszyła do przodu, chcąc sprawiać wrażenie, że dopiero co weszła na schody. Dziewczyna stanęła twarzą w twarz z wyniosłą Narcyzą Malfoy, która z okazji dzisiejszej uroczystości porzuciła ponury kolor swoich szat i ubrała zwiewną, niebieską sukienkę za kolano. Mijając Gryfonkę, sprawiała wrażenie, jakby chciała coś powiedzieć, jednak ograniczyła się do sztywnego skinienia głową.
Co tu się dzieje?” — zastanawiała się dziewczyna, pokonując kolejne stopnie. Do tej pory myślała, że obecność Malfoyów spowodowana jest tym, że Andromeda postanowiła odnowić relację z rodziną… jaka ona by nie była. Teraz jednak była niemal pewna, że ma to związek z owym listem, po którym Ślizgon wybiegł z dormitorium i wrócił dopiero nad ranem.
— Już się stęskniłaś? — spytał z perfidnym uśmiechem arystokrata, nonszalancko opierając się o futrynę.
— Chciałbyś — odparła, zastanawiając się, jak może dowiedzieć się czegoś więcej na temat tamtego listu.
Odwróciła się, słysząc kroki na korytarzu.
— Draco, dobrze, że jesteś — oznajmiła z uśmiechem Andromeda Tonks, niosąc małego Teddy’ego na rękach. Poprawiła mu biały berecik i ponownie zwróciła się do Ślizgona: — Nie mogę rozłożyć tego nosidełka… coś się zacięło, mógłbyś to sprawdzić?
— Nie ma problemu.
Na dźwięk dzwonka, cała trójka odwróciła się w stronę schodów.
— Na Merlina, to pewnie mistrz ceremonii. Mogłabyś potrzymać małego? — spytała pani Tonks i, nie czekając na odpowiedź Gryfonki, wcisnęła jej dziecko do rąk, po czym zbiegła ze schodów.
Draco podniósł brew, widząc, jak dziewczyna przytula do siebie malca, by go uspokoić. Przeniosła jego ciężar na jedną rękę i podała mu smoczek, uśmiechając się w momencie, gdy chłopiec przestał płakać. Jednak jej radość była zbyt wczesna, bo po chwili Teddy wypluł smoczek, zanosząc się głośnym szlochem. Dziewczyna znieruchomiała, czując, jak niebieski smoczek wpada za dekolt jej sukienki.
— Bardzo śmieszne, Malfoy — warknęła, widząc rozbawienie na twarzy arystokraty.
— Śmieszne to jest to, że nawet dziecko cię nie lubi — odpowiedział, po czym bez żadnego skrępowania sięgnął za dekolt sukienki dziewczyny i wyciągnął zgubę.
— A właśnie, że lubi.
Podnosząc zsuwającego się chłopca, nie dając po sobie poznać, że gest Ślizgona zrobił na niej jakiekolwiek wrażenie. Malec na moment przestał płakać, ale jedynie dlatego, że zajęty był „uzewnętrznianiem się” na Gryfonkę. Dziewczyna z niesmakiem przyglądała się zawartości żołądka chłopca, która teraz zdobiła jej sukienkę.
— Ani słowa — zagroziła, widząc, jak blondyn niemal dusi się ze śmiechu. — Czy ty przypadkiem nie miałeś naprawiać jakiegoś fotelika? — spytała, wymijając go. Weszła do sypialni chłopca i położyła go w łóżeczku, chcąc pozbyć się plamy. — O nie… zostawiłam różdżkę w kieszeni płaszcza.
— Chodź no tutaj, niezdaro — polecił arystokrata, przywołując do siebie Gryfonkę skinieniem palca. Wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki swoją różdżkę i usunął plamę z jej sukienki.
— Dziękuję.
Ślizgon tylko skinął nieznacznie głową i podszedł do stojącego na szafce nosidełka. Nachylił się nad nim i przyjrzał się mechanizmowi.
— Dlaczego on ciągle płacze? — spytała dziewczyna, załamując ręce.
— Pewnie się przestraszył — mruknął pod nosem Draco, odblokowując zatrzask. — Też bym się bał, gdyby ktoś zostawił mnie z czarownicą o niezbyt przyjemnej aparycji.
— Wredny jesteś...
— Taki już mój urok — odpowiedział z uśmiechem, podchodząc do łóżeczka.
Oparł dłonie na poręczy i przyjrzał się płaczącemu chłopcu, którego włosy były teraz w odcieniu głębokiej czerwieni.
— No i czego ryczysz, paskudo?
— Malfoy! Nie mów tak do dziecka, on wszystko rozumie — Hermiona pouczyła Ślizgona, dając mu kuksańca w bok.
— Myślałam, że to my jesteśmy rodzicami chrzestnymi — usłyszeli rozbawiony głos Ginny.
Arystokrata momentalnie odskoczył zarówno od Gryfonki, jak i od malca.
— Już wszystko gotowe? — spytała Gryfonka, odsuwając się od łóżeczka, by zrobić miejsce dla przyjaciółki.
Weasleyówna podniosła Teddy’ego i odwróciła się do Harry’ego, który niezbyt sprawnym ruchem założył chrześniakowi śnieżnobiałą pelerynkę.
— Tak, zaczynamy, jak tylko znajdę jego smoczek — odpowiedział chłopak, rozglądając się po pokoju.
— Proszę — Hermiona podała mu niebieski smoczek i odwróciła się, by razem z arystokratą zejść na dół, jednak chłopaka nie było w pokoju. Uśmiechnęła się do przyjaciół, którzy poprawiali chrześniakowi pelerynkę i wyszła do przedpokoju.
W salonie znajdowali się już wszyscy. Ubrany w białą szatę mistrz ceremonii stał razem z panią Tonks, mając za sobą drzwi prowadzące do ogrodu. Tak jak wszyscy, czekał na rodziców chrzestnych i Teddy’ego.
Hermiona zatrzymała się na schodach, podziwiając niecodzienny widok. Państwo Weasleyowie, trójka ich dzieci i Malfoyowie. Wszyscy razem. Bliżej lub dalej spokrewnieni ze sobą, znajdowali się w tym samym pomieszczeniu, nie po to, by ze sobą walczyć, lecz by razem świętować, po raz pierwszy od wielu lat ciągłej nienawiści i pogardy. Nawet to, że Malfoyowie stali za całą resztą w nieco większej odległości niżby wypadało, nie niszczyło harmonii. I choć widok ich wszystkich razem był zarówno ujmujący jak niezwykły, zastanawiała się, co jest tego przyczyną? Skąd wzięła się tu matka Malfoya? Czy to tylko i wyłącznie za sprawą listu? Czy istniała możliwość, by Narcyza zrozumiała swój błąd i skruszona błagała siostrę o wybaczenie? A może to Andromeda pierwsza postanowiła wyciągnąć dłoń?
Dziewczyna zeszła na dół i zajęła miejsce przy Ronie. Przechodząc obok Ślizgona, zerknęła na niego. Jak zwykle stał wyprostowany, emanując dumą i pewnością siebie. Nic nie dało się wyczytać z jego twarzy i choć wyglądał na spokojnego, wręcz lekko znudzonego, nie mogła oprzeć się wrażeniu, iż arystokrata jest zdenerwowany i marzy o tym, by jak najszybciej się stąd wynieść.
Jej domysły zostały potwierdzone, gdy na ułamek sekundy ich spojrzenia się spotkały. Wiedziała, że pod tą chłodną pokrywą lodu kryją się skrajne emocje, które tylko czekają na chwilę słabości Ślizgona, by móc wyjść na powierzchnię. Hermiona była pewna, iż któregoś dnia obronna fasada, którą się otoczył, pęknie, zmuszając go do ukazania prawdziwych uczuć, słabości i lęków.
Dziewczyna jeszcze raz szybko zerknęła przez ramię. Harry i Ginny schodzili po schodach, niosąc śpiącego Teddy’ego. Nim się odwróciła, poczuła na sobie spojrzenie. Od razu wiedziała, kto jej się przypatruje. Starając się nie okazywać tego, jak nieswojo czuje się, będąc przez nią obserwowana, Gryfonka spojrzała na Narcyzę Malfoy. Po miesiącach mieszkania z jej synem, od razu rzuciły jej się w oczy podobieństwa między nimi. Ten sam odcień włosów, te same kości policzkowe. Te same dumne i lustrujące spojrzenie, pod wpływem którego, człowiek czuł się tak niepewnie. Jednak całą resztę — nos, kształt oczu, posturę — jej współlokator musiał odziedziczyć po swoich przodkach.
Dopiero kiedy Ron dyskretnie szturchnął ją łokciem, dotarło do niej, że dalej wpatruje się w matkę Malfoya. Czując, jak płoną jej policzki, odwróciła się, by obserwować chrzest Edwarda Remusa Lupina.

***

— Ale się obżarłem…
— Ron! — syknęła Molly Weasley do swojego syna.
Andromeda zaśmiała się i uspokajająco poklepała kuzynkę po ramieniu.
— Nic się nie stało. Cieszę się, że ci smakowało — dodała do Gryfona.
Hermiona przygryzła wargę, widząc zdegustowaną minę, siedzącej przy drugim końcu stołu, Narcyzy. Najwyraźniej maniery jej przyjaciela przerażały ją bardziej niż zawartość pieluszki Teddy’ego, która wyraźnie dawała o sobie znać, ponieważ kobieta natychmiast wstała od stołu i zabrała malucha do drugiego pokoju, by zająć się „brudną robotą”.
Draco, tak, jak za każdym razem, gdy któraś z kobiet wstawała, podniósł się z miejsca i usiadł ponownie dopiero wtedy, gdy Narcyza odeszła od stołu. Spojrzał z politowaniem na pozostałych mężczyzn siedzących przy stole, których maniery, dla kogoś, komu od dziecka wpajano zasady savoir—vivre, pozostawały wiele do życzenia. Powstrzymał się od kąśliwej uwagi na ten temat, choć prawdziwą próbę charakteru przeszedł chwilę później, gdy zobaczył, jak Ron zabiera się do pochłaniania kolejnej porcji steku, używając do tego widelca do ryb. Arystokrata uniósł znacząco brew, nie mogąc nadziwić się, jak można być aż takim gburem.
— Chcesz może odrobinę sałatki, Draco? — spytała Andromeda, podchodząc do Ślizgona z wielką, wypełnioną po brzegi, miską. Gdy chłopak przytaknął, uśmiechnęła się i nałożyła mu na talerz sporą porcję dania.
Chłopak podziękował i wybrał odpowiednie sztućce, ignorując fakt, że wspomniany wcześniej rudzielec wymienił z Potterem prześmiewcze spojrzenia. Walcząc z przemożną chęcią zadźgania ich rzeczonym widelcem, odwrócił wzrok, napotykając spojrzenie Gryfonki. Uśmiechnął się pod nosem, gdy zauważył, że zapamiętała jego lekcje i, w przeciwieństwie do reszty towarzystwa, poprawnie wybiera odpowiednie sztućce.
Przyłapana na przyglądaniu się Ślizgonowi dziewczyna spuściła wzrok, a na jej policzki wypłynął uroczy rumieniec. Nie chciała, by chłopak, wiedząc, że mu się po kryjomu przygląda, wysunął błędne wnioski, chociażby takie, że jego zachowanie przy stole jej imponuje, nawet jeśli przed samą sobą Hermiona musiała przyznać, że jest inaczej. W gruncie rzeczy, jego maniery robiły na niej niemałe wrażenie, które dodatkowo potęgowane było przez kontrast, jakim dla Ślizgona był jej przyjaciel. Jakby dla potwierdzenia jej przemyśleń, Ron, sięgając po półmisek z udkami kurczaka, potrącił łokciem dzban soku, ochlapując nim dziewczynę.
— Ron! — krzyknęła pani Weasley, ze złością wpatrując się w swojego najmłodszego syna.
Kobieta poderwała się z miejsca, wyjęła różdżkę i zaczęła naprawiać szkody wyrządzone przez chłopaka.
— Hermiono, kochanie, zaraz się tobą zajmę.
— Naprawdę nie trzeba... — odpowiedziała, wstając z miejsca. — Poradzę sobie sama, tylko pójdę po różdżkę — dodała i odeszła od stołu, znikając w korytarzu.
Arystokrata odprowadził ją wzrokiem, nie chcąc spojrzeć na siedzącego naprzeciw niego Weasleya, w obawie, iż nie będzie w stanie powstrzymać się od kąśliwego komentarza na temat jego niezdarności i prostactwa.
— Przepraszam was na momencik, pójdę zobaczyć co u Teddy'ego — rzuciła Andromeda, gdy na stole ponownie zagościł porządek.
Otoczony przez Weasleyów, Ślizgon zacisnął szczękę, czując, jak opuszcza go kolejna osoba, wobec której żywił pozytywne uczucia. „Najpierw Granger, teraz ciotka... O czym ja mam, do diabła, z nimi rozmawiać?” — pomyślał, słuchając, jak Artur Weasley zachwyca się mugolskimi sprzętami.
— To naprawdę niesamowite... Andromeda opowiedziała mi pokrótce, jak to działa... Molly, czy miałabyś coś przeciwko temu, gdybym zamontował u nas w domu kuchenkę monofalową?
— Mikrofalową — poprawił go szybko Harry.
Nie... wierzę... że to....się... dzieje... naprawdę” — pomyślał Draco, zastanawiając się nad pretekstem ucieczki od stołu. Co prawda, doskonale wiedział, że byłoby to niegrzeczne, jednak w tym momencie nie miało to dla niego żadnego znaczenia.
Kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Odwrócił się w tamtą stronę i zmarszczył brwi na widok swojej matki, która trzymała na rękach małego Teddy'ego, ubranego w szarą, dziecięcą kurteczkę.
— Tutaj masz jeszcze jego smoczek — powiedziała Andromeda, schodząc ze schodów.
Widząc w tym swoją jedyną nadzieję, Draco wstał i podszedł do kobiet.
— Ja się nim chętnie zajmę — zaproponował, sięgając po dziecko.
Narcyza odsunęła się, bezbłędnie odczytując jego zamiary. Tak samo jak ona, chciał uciec od bandy Weasleyów. Potter i Granger przy nich wydawali się nieszkodliwi i w miarę ucywilizowani.
— Och, nie ma takiej potrzeby…
— Nalegam — powiedział Draco, nie mając zamiaru ustąpić.
Andromeda, dobrze wiedząc, jaka jest przyczyna nagłego zainteresowania chłopcem, postanowiła interweniować.
— Narcyzo, może pomogłabyś mi… w kuchni, a Draco zajmie się małym? — zasugerowała, podejrzewając, że siostra będzie bardziej skłonna do pracy w kuchni, niż jej syn.
Pani Malfoy niechętnie oddała Teddy’ego i, nie zważając na zwycięski uśmiech syna, ruszyła za siostrą.

***

Hermiona westchnęła, poprawiając się w fotelu i omiotła wzrokiem salon. Ginny i Ron siedzieli przed telewizorem, nie mogąc nadziwić się, jak on działa, za to Harry starał się im to pokrótce wytłumaczyć. Państwo Weasleyowie, razem ze swoją kuzynką, popijając herbatę, przeglądali stare zdjęcia, natomiast George i Percy gdzieś zniknęli. Podobnie jak Malfoyowie.
Cały dom był dziwnym połączeniem świata mugoli i czarodziejów. Co prawda znajdowały się tu sprzęty, które Hermiona doskonale znała, jednak dominowały tu przedmioty magiczne. Dziewczyna podejrzewała, że za wyposażeniem domu w telewizor czy sokowirówkę odpowiadał Ted Tonks.
Okropnie znudzona, postanowiła przespacerować się po ogrodzie. Nałożyła płaszczyk i wyszła na ciepłe promienie słońca. Tuż przy werandzie rosły pierwsze, drobne przebiśniegi, jednak dalsza część ogrodu wyglądała na zaniedbaną. Nic w tym dziwnego, skoro mieszkająca tu kobieta straciła rodzinę, a następnie musiała samodzielnie zająć się wnukiem. Po lewej stronie znajdował się niewielki staw, a całą posiadłość otaczały rzadko rosnące, nagie drzewa.
Parę metrów przed stawem stała prosta, drewniana ławka, na której siedział arystokrata trzymający malca. Ruszyła w ich stronę, jednak zatrzymała się, gdy usłyszała, jak chłopak próbuje nauczyć go wymowy swojego imienia.
— Draco — powiedział wolno, poprawiając chłopca w ramionach. Widocznie Ślizgon już dłuższy czas trzymał siostrzeńca.
— Ooo — wybąkał berbeć, machając zaciśniętymi piąstkami.
Blondyn pokręcił głową.
— Dra— co — powtórzył, dokładnie wymawiając każdą sylabę swojego imienia.
— Ooo...
— Nie jesteś najjaśniejszą żarówką w pudełku, co? — westchnął Ślizgon, gdy maluch ponownie powtórzył samą końcówkę imienia nowo poznanego wujka.
Gryfonka, rozczulona tym widokiem, stała i jak urzeczona wpatrywała się w tę dwójkę. Chłopak poprawił Teddy'emu szarą czapeczkę i pozwolił, by śmiejący się berbeć zacisnął dłoń na jego palcu.
W końcu jednak Hermiona podeszła do ławki i usiadła obok współlokatora.
— Całkiem nieźle sobie z nim radzisz — zauważyła i zaśmiała się, gdy zaskoczony jej obecnością Draco wzdrygnął się. — Masz jakieś doświadczenie z dziećmi?
Ślizgon posłał jej ponure spojrzenie.
— Tak się składa, że w mojej okolicy mieszkało mnóstwo dzieciaków, a moi rodzice co piątek organizowali dla nich przyjęcia, wiesz, takie z różowymi balonami, tortem i nagimi tancerkami.
Gryfonka spuściła wzrok, zawstydzona swoim naiwnym pytaniem.
Śmierciożercy, arystokratyczna rodzina… Pewnie! Otoczony był dziećmi!”
— Po prostu… trzymasz go tak pewnie i…
— Ten mały… mój siostrzeniec — poprawił się chłopak — jest pierwszym dzieckiem, jakie trzymam. Po prostu miałem… okazję… by go poznać wcześniej — dokończył nieskładnie. Najwyraźniej niezręczne pytanie dziewczyny nie zrobiło na nim wrażenia.
Hermiona spojrzała prosto w stalowe oczy, wyczytując z jego słów o wiele więcej, niżby sobie życzył. Po pierwsze: zaczynał przywiązywać się do Teddy’ego. Skoro zaliczał go do rodziny, znaczyło to, że powoli zaczynał przymykać oczy na wszelkie „skażenia” czystej krwi. A przynajmniej taką miała nadzieję. Po drugie: chłopak nie miał szczęśliwego dzieciństwa. To nie było nowe odkrycie, jednak dopiero teraz mogła zobaczyć w jego oczach żal i tęsknotę za tym, co utracił. Jaką matką była Narcyza Malfoy? To, że ojciec w ogóle się nim nie opiekował, było oczywiste. Ale czy matka czytała mu bajki? Zabierała go na przyjęcia? I po trzecie: tamtej nocy, gdy otrzymał list, musiał udać się do Malfoy Manor i sprowadzić tutaj matkę. Tylko co przeraziłoby go aż tak, by posunął się do takiej decyzji?
Gryfonka nawet nie była świadoma, jak bardzo fascynuje ją jego osoba. Nie łatwo zdradzał informacje o sobie i o swoim życiu. Z jego wypowiedzi trzeba było wyciągać maleńkie, z pozoru nic nieznaczące wskazówki, które nabierały sensu dopiero po złożeniu w całość. Najczęściej długo musiała czekać, by nieświadomie dostarczył jej kolejnych elementów układanki. Był jedną wielką zagadką. A ona je uwielbiała.
— Chyba cię polubił — powiedziała w końcu Hermiona.
Draco zamrugał, jakby wybudzał się z transu. Zmarszczył brwi i pytająco spojrzał na współlokatorkę. Dziewczyna skinęła głową na Teddy’ego, a Ślizgon zaśmiał się, gdy zobaczył jego nowy kolor włosów.
— Dobry wybór. Platyna uszlachetnia — skwitował, z aprobatą przyglądając się fryzurze siostrzeńca.
Maluch uśmiechnął się do niego rozczulająco i położył rączkę na piersi Ślizgona, dokładnie tam, gdzie znajdowało się jego serce.
Hermiona zmarszczyła brwi, widząc, jak chłopak zamiera, a jego ciało napina się, zupełnie jakby szykował się na nadchodzący cios. Zacisnął mocno szczękę, a w jego oczach pojawiło się coś, czego nie mogła rozpoznać. Niedbale podał jej dziecko, chcąc się go jak najszybciej pozbyć i bez słowa teleportował się z powrotem do Hogwartu.
Dopiero płacz Teddy’ego wyrwał Gryfonkę z zamyślenia. Wstała i, tuląc do siebie malca, ruszyła do jego domu.
Nic dziwnego, że nie mogła rozpoznać tych dziwnych iskierek w oczach arystokraty. Nigdy wcześniej tak wyraźnie nie było widać, iż Draco Malfoy ma sumienie, które najwyraźniej nieźle mu dokuczało.  


***

Może to dziwne, ale stworzenie rozdziału jest dla nas łatwiejsze, niż napisanie tych paru słów. Żeby zbytnio nie przeciągać, powiemy tylko, że ta cudownie słodka scena, o której wspomniałyśmy w komentarzach pod poprzednim rozdziałem, będzie już w następnej notce ;) (aaaaa! wreszcie będziemy mogły to opisać). Trzymajcie się ciepło, korzystajcie z pięknej pogody,
Do następnego!

40 komentarzy:

  1. O mój boże!
    Cudowny rozdział.
    Od jakiegoś czasu czytam wasz blog, i chyba w żaden sie aż tak nie wkręciłam.
    Życzę weny,
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogę uwierzyć. Dosłownie kilka dni i taki długi rozdział. Mam nadzieję, że nigdy nie stracicie weny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem dopiero po przeczytaniu trzech pierwszych rozdziałów, a już się zakochałam w waszym Dramione <3 Piszę tutaj z pytaniem: czy wiadomo już ile będzie rozdziałów? :) Życzę oczywiście jeszcze więcej cudownych rozdziałów oraz weny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Według mnie rozdział cudowny. Ale się porobiło... Niestety rozdział TAK długi, że nie wiem o czym mam pisać. W każdym razie... zachowanie Draco na koniec można nazwać przerażającym. Takim smutnym... W każdym razie - opowiadanie jest już długie w cholerę, a DRAMIONE tu nie ma. Wiecie co? Cieszę się. Jest tu tyle ciekawych wątków i zwykłe rozmowy Draco x Hermiona przyprawiają mnie o gęsią skórkę, w dobrym sensie. Scena w Skrzydle Szpitalnym świetna. Na chwilę zapomnieli kim tak naprawdę są i wyszło tak lekko oraz naturalnie.
    W każdym razie, nie spodziewałam się rozdziału tak szybko. Pozdrawiam, życzę weny i czekam na następny
    KH.

    OdpowiedzUsuń
  5. Przepraszam Was dziewczyny, że ostatnio nie zostawiłam po sobie ani śladu, ale przeczytałam rozdział od razu! Niestety brakło mi czasu na skomentowanie. Jestem teraz i chociaż krótko, na pewno pozytywnie!
    Pierwsza rzecz: Luna. Hmm, bardzo zastanawiający wątek. Jej wizje są serio dziwne, a co więcej, prawdziwe, skoro okazało się, że Lee naprawdę został zamordowany. Nie podoba mi się to, bardzo mi się to nie podoba. A tym bardziej fakt, że Ministerstwo pewnie chętnie skusiłoby się na swoją własną jasnowidzkę. Jak ja nie lubię polityków .-.
    Druga rzecz: Mwaaaah, Draco! Był tak nieznośnie słodki w tym rozdziale, głownie ze scenach z Teddym (Dwaco!!!), ale dosłownie rozpłynęłam się, kiedy razem z Hermioną padli na podłogę w skrzydle szpitalnym. Skoro tutaj dostałam ataku fangirl, wolę nie myśleć, co będzie w następnym rozdziale, skoro zapowiadacie super słodką scenę. Ale już poważnie widać, że znajomość Draco i Hermiony wkracza na wyższy poziom, chociaż najwyraźniej obojgu się to nie podoba. I wiecie co? Ja mam przeczucie, że to przesłuchanie w Ministerstwie nie będzie tylko przesłuchaniem, bo to również Walentynki! Pewnie coś się wydarzy. Mam na myśli wielkie COŚ. Ogromne coś. Liczę na Was!
    Po trzecie: Świetnie przedstawiłyście relacje między Andromedą a Narcyzą, bardzo pochłonął mnie ten wątek. Od zawsze lubiłam czytać opowiadania o trzech siostrach Black i muszę przyznać, że całkowicie zaskoczyłyście mnie takim obrotem spraw (oczywiście pozytywnie).
    Po czwarte: Zastanawiam się, kim jest człowiek, który grozi Draco. Czuję, że w przyszłości wyjdzie z tego większa sprawa, niż się teraz wydaje. Już sobie wyobrażam dramatyczne sceny z Hermioną w roli głównej!
    I po piąte: Dziesięć rozdziałów?! Ja nie wiem jak przeżyję bez Waszego bloga. Przebiło wszystkie fanfiction dramione, jakie czytałam (w tym Echo Naszych Słów, a do tej pory uważałam je za najlepsze i w ogóle nigdy nie miał się lepszy pojawić). Na samą myśl o zakończeniu robi mi się smutno, ale pocieszam się myślą, że może stworzycie coś nowego... O taaak, mam nadzieję, że rozważycie taką opcję.
    Wybaczcie mi tą zagmatwaną wypowiedź, mam nadzieję, że zrozumiałyście jej przekaz, czyli: rozdział naprawdę świetny. W ostatnim brakowało mi tego czegoś, z lekka mnie nudził, ale ten jest bardzo dobry. Macie u mnie kolejną szóstkę (podziękujcie Teodorze i Blaise'owi).
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, może i "dziesięć rozdziałów" rzeczywiście brzmi przygnębiająco (także dla nas), ale to wciąż około 400 stron do przeczytania ;)
      PS: co do nowych historii: mamy już kilka pomysłów i nawet wiemy, który z nich zrealizujemy w pierwszej kolejności ;)

      Usuń
  6. Cudo!!! czekam na kolejny z niecierpliwością!! A tak właściwie to kiedy on będzie ? :3 powodzenia w pisaniu i weny!!! :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo podoba mi się ten rozdział. Każdy zawarty w nim wątek czytałam z zapartym tchem, choć ulubionymi zostały te z Dramione. Walka na fasolki i scena końcowa skradły moje serce. Mistrzowska robota.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Naprawdę jestem ciekawa jakim cudem polączycie Hermione i Draco.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak zwykle rozdział idealny. Ostatnie zdanie daje dużo do myślenia. Bardzo mnie ciekawi jak Wy ich ze sobą "splączecie?" To mój ulubiny blog dramione. Lepszy niż niejedno opowiadanie, a może cały Harry Potter?! Czekam na kolejne notki. Zyczę weny i pozdrawiam.
    PS Zapraszam do mnie: http://jestesdlamniejakpowietrzedramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  10. Genialne. Weny i czekam na nexta

    OdpowiedzUsuń
  11. Cześć! Przybywam do was z pytaniem czy wyraziłybyście zgodę na przepisanie waszego opowiadania na wattpada? Jakby co to zgłaszam się na ochotnika :)

    ~NoxDreamm

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś zastanawiałyśmy się nad wersją na Wattpad, jednak doszłyśmy do wniosku, że chcemy aby było tylko na blogspocie ;)

      Usuń
    2. Hmmm... Szkoda :( Ale jakbyście zmieniły zdanie to dajcie znać :) Zawsze to dodatkowa reklama dla opowiadania :)

      ~NoxDreamm

      Usuń
  12. Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam!
    Szczególnie scenę w Skrzydle Szpitalnym! Mam nadzieję, że niedługo coś się między nimi pojawi.
    Za każdym razem kiedy Draco z Hermioną są blisko siebie powtarzam sobie w myślach "A teraz ją pocałuj! Chociaż w policzek!"
    Nie mogę sie doczekać TEGO momentu.

    OdpowiedzUsuń
  13. Cud miód. Oby tak dalej. Niech wena będzie z wami

    OdpowiedzUsuń
  14. Hej haj hello :D
    Nie wiem jak mam się wytłumaczyć z tego, że JA (czytaj: niestabilna emocjonalnie psychofanka Waszego opowiadania) dodaje komentarz dopiero teraz. Wybaczcie :D Na swoje usprawiedliwienie napiszę jedynie tyle, że przeczytałam go dużo wcześniej, jedynie brak wolnej chwili doprowadził mnie do takiego zaniedbania.
    Co do rozdziału... Nie znudzi Wam się określenie, że jest mega? No bo jak inaczej go określić? :P Było w nim wszystko: Troche nostalgii, akcji i humoru. No i przede wszystkim sporo było romantico :D
    Za najlepszą scenę uważam tą, przy której trzech ślizgonów debatuje na temat przydzielenia rysunku jakiejś gołej panny w magazynie. Merlinie, padłam gdy Draco stwierdził że to dzieło sztuki :D
    Ostatnio pisałam o tym, jak widać pierwsze oznaki uczucia u Hermiony, ale Draco dopiero zaczyna się z tym "zapoznawać" . Mogę z ręką na serduchu napisać, że ten rozdział absolutnie wszystko zmienił. Te drobne gesty, przebywanie we wzajemnym towarzystwie, słowne utarczki a jednocześnie maleńkie dobre uczynki dosłownie wbiły mnie w fotel :D
    Jestem w pełni usatysfakcjonowana, a banan na twarzy nie zniknie mi przez tydzień :D
    Zapowiedź"uroczej sceny" która bd miała miejsce w następnym rozdziale spowodowała, że padłam, leżę i nie wstaję :D
    Dziękuję i odliczam dni do kolejnej Waszej notki,
    Iva Nerda
    kiedyjestesprzymniedramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  15. Witam, drogie autorki!

    Chciałam Wam tylko z całą radością oznajmić, że wygrałyście! Konkurs na blog miesiąca na Katalogu Granger (edycja szósta) należy do Was, mamy nadzieję, że wkrótce zgłosicie się po nagrodę w postaci wywiadu. Na Katalogu właśnie wyszedł świeżo upieczony post, gdybyście miały jakieś wątpliwości.

    Miłego wieczoru i gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
  16. Rozdział przeczytałam od razu, ale niestety dopiero teraz piszę komentarz. W TYM ROZDZIALE DRACO BYŁ PO PROSTU MIŁY! Może nie przez cały czas, ale zawsze coś tam pyknie... tu... I jeszcze tu... No, w kazdym razie było (jakby to powiedziała Joanna Krupa) very romantic!
    Jak mogłyście nie dac tego mega słodkiego wątku?! Jak?! DOPIERO W NASTĘPNYM ROZDZIALE?! Kiedyś przez was depresji dostanę... Best moment? "Odeszły wszystkie osoby, wobec których żywię pozytywne uczucia. Najpierw Granger, teraz ciotka..." ;D Albo jak chciał, żeby z nim została w skrzydle, ale nie chciał jej tego powiedzieć! I ostatni best to- uwaga, uwaga- jak Miona broniła Draco w magazynie... (Luna face, czyli rozmarzony uśmiech)...
    Proooszę o szybki rozdział
    Hania

    OdpowiedzUsuń
  17. O Jezu dziewczyny to jest mistrosztwo. Po tym rozdziale widać że akcja nabiera tempa, ale nie mogę pogodzić się z tym że to opowiadanie nie długo się skończy. Tak swoją drogą zaczniecie coś pisać w weekend? *_*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już kilka stron naskrobałyśmy, ale nie miałyśmy okazji dodać tej informacji do "Proroka Niecodziennego" ;)

      Usuń
  18. Korzystając z chwili luzu w pracy przeczytałam rozdział i teraz komentuję.
    Oczywiście jak zwykle wspaniały od początku do końca. Najbardziej podobała mi się scena w Skrzydle Szpitalnym i oczywiście końcowy fragment. Lubię Draco w takim wydaniu. Oczywiście jego riposty wymiatają :D Hermiona jak zwykle wspaniale opisana. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału!
    życzę morza weny :)
    I oczywiście gratuluję wygranej w konkursie na blog miesiąca! Zasłużone w 100% :)
    Pozdrawiam serdecznie
    Arcanum Felis
    PS. Dziś opublikuję ostatni rozdział Ciemności i Światła. Jeśli chcecie przeczytać nowe rozdziały to zapraszam do lektury :)
    http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  19. Hej!Będzie to spam.Wiem.Ale muszę zapytać!Czy wiecie gdzie mogę dostać świetny szablon na mój blog (dramione) i blog mojej najlepszej przyjaciółki?Gdzie mogę taki zdobyć?
    PS.KOCHAM WASZEGO BLOGA!I WAS xD!
    Lumos :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lumos,dzięki że myślisz też o mnie siostrzyczko ♡
      BARDZO PROSZE O LINK DO DOBREJ SZABLONARNI ♡

      Usuń
    2. W kwestii szabloniarni nie za wiele możemy powiedzieć, ponieważ nie jesteśmy rozeznane w tym temacie, szablon na bloga zrobiłyśmy same (może i Wy spróbujcie, jest przy tym wiele zabawy i śmiechu... a także chęci roztrzaskania monitora, ale warto dla satysfakcji, jaką się odczuwa na myśl, że dokonałyście wszystkiego same :)) Wiele osób poleca: Bajkowe Szablony i Land of Grafic, popatrzcie może na tych stronach ;)

      Usuń
  20. Sory, że naciskam, ale kiedy nowy rozdział? Nie mam co robić ze swoim życiem bez Dramione... czuje pustkę... :) ale tak na serio to nie zazdroszczę wam. Cały czas macie zawalony, a gdy już macie chwilę to spędzacie ją przed kompem, żeby napisać dla nas rozdział. Szczerze podziwiam. Wasza kreatywność i pomysłowość mnie przerasta... niektórzy mogą mówić, że marnuję czas na czytaniu jakiegoś tam fan fiction, ale ja naprawdę się wkręciłam i nie zamierzam przestawać trzymać się swojej wersji, która brzmi: kocham to i nigdy nie przestanę kochać. Koniec, kropka.
    No to kiedy rozdział??? Hi,hi (niewinny śmiech)...

    PS:Ciekawe jak ich spikniecie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeeeestem całkowicie za!Zastanawiam się kiedy nowy rozdział a tu nagle...Bum!Myśl o tym jak musicie mieć zawalony grafik!
      PO-DZI-WIAM i kocham!
      Lumos :*

      Usuń
    2. Jeeeestem całkowicie za!Zastanawiam się kiedy nowy rozdział a tu nagle...Bum!Myśl o tym jak musicie mieć zawalony grafik!
      PO-DZI-WIAM i kocham!
      Lumos :*

      Usuń
  21. To jest naprawdę super! Jeśli mogę spytać, kiedy będzie kolejny rozdział? Życzę dużo weny

    OdpowiedzUsuń
  22. Ten blog jest genialny i żałuję, że już skończyłam czytanie od początku. Na szczęście będą jeszcze rozdziały (dużo, mam nadzieję!), więc będę wyczekiwać z niecierpliowością.
    Na początku uważałam to za marną kopię Lubię, gdy jesteś obok, ale teraz przeproszę i powiem, że chociaż myślę, że nadal jest to mocno inspirowane tamtym opowiadaniem, to jest równie dobre i zabawne.
    Moje trzy ulubione momenty to:
    1. Zamiana płciami (może nie moment, ale genialny rozdział!)
    2. Odwiedziny babci Rose (Ty chuliganie, ty!)
    3. Jak Hermiona chciała uratować Draco wężem (i „tylko idiota by w nie wszedł”).

    Oprócz tego jest dużo innych wspaniałych momentów, przy których płakałam ze śmiechu.
    A także dużo ciekawych wątków i zagadek…

    Przygotujcie się na pytania ode mnie w wywiadzie na Katalogu Granger!
    Kocham Was :*
    The Grey Lady
    http://zyj-szczesliwie-nowe-pokolenie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  23. To jest mega! Czekam na kolejny rozdział. Kiedy można się go spodziewać? Życzę dużo weny

    OdpowiedzUsuń
  24. Trochę mi zajęło przeczytanie tego rozdziału, ale udało się! I jak zwykle był super. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak czekanie na następny rozdział :D
    Buziaki
    ~A

    OdpowiedzUsuń
  25. Świetny rozdział, jak zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
  26. Tak mi smutno, ze pisalyscie to dwa lata temu, a ja czytam to dopiero teraz i prawdopodobnie nikt juz mi nie odpisze. Ale bardzo sie stresuje tymi wszystkimi zagadkami i boje sie, ze nie bedzie happy endu :<
    Niemniej - historia jest niesamowicie przemyślana i chylę czoła za te stopniowe narastanie ilości informacji w tak wielu wątkach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niepotrzebnie smutasz! Uprzejmie donosimy, iż prawie codziennie wchodzimy na bloggera, sprawdzając co się dzieje zarówno na PNC jak i na NML. I choć rzeczywiście minęły już dwa lata, każdy nowy komentarz pod tym opowiadaniem, budzi emocje równie silne, co te dodane tuż po opublikowaniu rozdziału. A już szczególną radość budzą w nas właśnie te komentarze dodawane późno w nocy. Szacunek.

      Usuń
  27. Nie pisałam jeszcze komentarza u Was bo zazwyczaj robie to po zakończeniu czytania całości, ale zauważyłam komentarz wyżej i jego datę i godzinę i musiałam się ujawnić.
    Jestem tutaj rowniez i od kilku dni dosłownie delektuje się Waszym dziełem.

    Buziaki dla Was dziewczyny.

    OdpowiedzUsuń
  28. Jak ja się cieszę, ze w końcu komentuje ten rozdział! Oczywiście dopiero co udało mi się to skończyć po kilku dniach w kawałkach. Obecnie jestem przed samą przeprowadzką i sporo na głowie było plus płacze dziecka, które także uwagi potrzebuje i nie specjalnie podoba mu się ten cały rozgardiasz spowodowany pakowaniem, malowaniem, remontowaniem itp. Ale jestem w końcu z chwilą dla siebie i dla Was oczywiście ;)
    Więc to Luna i jej prorocze wizję, a raczej coś na kształt wspomnień ofiary, tudzież uczucia, emocje. Tylko czy Sybilla nadaje się do szkolenia przyszłej wieszczki? Czy aby Hermiona bezpodstawnie uważała ją za oszustkę? A może była po prostu już nieco wypalona?
    Cieszę się, że McGonnagal przystanęła na pomysł Hermiony z uporządkowaniem magazynu i stworzeniu tam galerii po uczniach i sale wspomnień lat minionych. Sama bym chciała móc znaleźć się w takim miejscu! :D
    Ucieszył mnie fakt wygranej Slizgonow, w dodatku drugi w tym sezonie z Gryfonami. Wtedy Gregorovicz się popisał, tym razem Malfoy mógł przetestować swoje nowe cacko i zrobi to w iście szalonym stylu rozwalając przy tym trybuny z przeciwnej drużyny.
    Sytuacja się bardzo zmienia. Draco coraz więcej odkrywa w sobie uczuć i jest nad wyraz przerażony, że je ma. Granger zaś rysuje gdzieś przy marginesie już lekkie uczucia do współlokatora, choć wciąż przed samą sobą nie chce się przyznać. Ale kto w końcu tyle dla niej zrobił jak nie znienawidzony od ośmiu lat Ślizgon. Choć nie chciał to sam robił bardzo wiele dla niej, a obecnie to nawet sam wyskakiwał z niektórymi rzeczami nie wiedząc dlaczego, bo najwidoczniej jeszcze nie umiał pogodzić się z tym, że Gryfonka nie była już dla niego po prostu szlamą.
    Pogróżki zyskują na wartości choć wciąż nie rozumiem co jest na rzeczy. O co chodziło w tą grzechotką i czego dowiedział się od matki. Tajemnica okropna i mam nadzieję, że już niebawem się tego dowiem. Wciąż obawiam się Rosjanina, ale on jest tylko dopełnieniem. Kto więc stoi za całym misternym planem zastraszania rodziny Malfoyów?
    No i na koniec wizyta w Ministerstwie w sprawie Rity. W walentynki? Toż to normalnie skandal w biały dzień xD Mam nadzieję, że landryna dostanie za swoje, bo tak. Bo ja też jej nie lubię :p
    Pozdrawiam gorąco.

    OdpowiedzUsuń