— Usiądź, proszę.
Krukonka zajęła miejsce naprzeciwko
dyrektorki, raz po raz pociągając nosem. Minerva podała jej
wyczarowaną chusteczkę i szklankę wody, którą dziewczyna
przyjęła z wdzięcznością. Zachrypnięte od krzyków gardło z
ulgą przyjęło chłodny napój.
Luna spuściła głowę, wlepiając
wzrok w swoje dłonie, by uniknąć badawczego spojrzenia kobiety.
Zdawała sobie sprawę z tego, co widziała dyrektorka.
Zaczerwienione oczy, zapuchniętą twarz i poranione wargi. By
odwrócić swoją uwagę od świadomości bycia obserwowaną,
Krukonka zaczęła wyłamywać palce, a ciszę w gabinecie
przerywały krótkie, głośne trzaski.
— Panno Lovegood, nie ma żadnych
dowodów na to, by zamordowanym mężczyzną był Lee Jordan —
powiedziała w końcu McGonagall. — Zapewniam, że osoba
odpowiedzialna za oznaczenie jego zdjęcia zostanie surowo ukarana.
— Wiedziałam, że to się stanie —
powiedziała dziewczyna cichym, dziwnie spokojnym głosem. Powoli
uniosła głowę i spojrzała prosto w oczy dyrektorki. —
Wiedziałam, ale nie do końca...
Minerva zadrżała pod wpływem wzroku
uczennicy. Było w nim coś dziwnego. Spokój pomieszany
z rozmarzeniem i szczyptą szaleństwa. Jej delikatny, niemal
dziecięcy głos niepokoił dyrektorkę.
— Co ma pani na myśli?
Krukonka ponownie zgarbiła się, choć
nie spuściła głowy. Na chwilę przeniosła jasne oczy na biurko
i zaczęła wpatrywać się w nie, delikatnie marszcząc brwi.
— Odkąd wróciłam do Hogwartu mam
sny, niezwykle realistyczne — zaczęła Luna, wracając spojrzeniem
do McGonagall. — W kilku z nich pojawiał się niewyraźny napis.
Ten sam napis pojawił się na ścianie w Noc Duchów. Później
zaczęłam śnić o... — głos dziewczyny załamał się.
Odchrząknęła, upiła łyk wody i kontynuowała tym samym spokojnym
tonem. — Zaczęłam śnić o torturowanym mężczyźnie. Nie
wiedziałam, kim on jest... Nie byłam obserwatorem, byłam... nim.
Czułam to, co on. Niekiedy miałam przebłysk jego myśli. Ja po
prostu WIEM, że to on.
W gabinecie zapadła cisza. Minerva nie
śmiała pospieszać uczennicy. W napięciu czekała na dalszy ciąg
opowieści Krukonki.
Luna drżącą dłonią założyła
grzywkę za ucho, próbując zyskać czas na pozbieranie oszalałych
myśli.
— Zawsze po przebudzeniu myślałam o
trzech liczbach. Nie mogłam pozbyć się ich z głowy.
Nieświadomie pisałam je na swoich notatkach, podręcznikach...
Myślałam, że coś symbolizują, nie miałam pojęcia o tym, że
one dosłownie oznaczają... — przerwała, próbując opanować
emocje. Kolejna łza spłynęła po jej policzku, z cichym
plaśnięciem lądując na jej dłoni. — Ja naprawdę próbowałam
zrozumieć... poprosiłam nawet Hermionę, ale ona nie wiedziała...
— O jakich liczbach mówisz?
— Piętnaście, jeden i sześć —
wyszeptała Luna, unikając wzroku dyrektorki, jakby w obawie,
że w jej oczach mogłaby zobaczyć błysk oskarżenia. — Ale to
nie wszystko. Ostatnio mam nowe sny. Widzę kobietę, która
popełniła... popełni samobójstwo. I też nie... wiem... kim ona
jest.
— Panno Lovegood — McGonagall
poczekała, aż dziewczyna na nią spojrzy. — Doskonale rozumiem
pani obawy, jednak sny nie są dostatecznym powodem, by sądzić, iż
to Lee Jordan został zamordowany. Jednakże... — dodała szybko,
widząc, jak Krukonka szykuje się do protestu — nie zamierzam tego
lekceważyć. Może się okazać, że pani sny są prorocze.
Dyrektorka przerwała i potarła skroń,
walcząc z natłokiem myśli. Tu, przed nią, mogła siedzieć
najpotężniejsza jasnowidzka, jaka urodziła się w ciągu
dziesięcioleci. Jeśli ktokolwiek się o tym dowie, dziewczyna nie
będzie mogła opędzić się od dziennikarzy i Ministerstwa. Media
będą walczyć o wywiad z nią, a ci drudzy za wszelką cenę
będą chcieli mieć ją w swoich szeregach. Jasnowidzący zawsze
wywoływali niemałą sensację, zwłaszcza tacy, którzy
przewidywali czyjąś śmierć. Ta magiczna zdolność była
wymierająca, niemal unikalna. Jeśli Krukonka miała sny tak często,
jak sama mówiła, mogło się okazać, iż potrafi ona kontrolować
swoją moc, potrafi na zawołanie przywoływać wizję, a taki
czarodziej zdarzał się raz na całe stulecia. McGonagall miała
przed sobą trudne zadanie, którym była ochrona uczennicy przed
niepotrzebnym rozgłosem.
— Zorganizuję dla pani dodatkowe
spotkania, by mogła pani rozwijać swoją umiejętność, gdy tylko
znajdę odpowiedniego nauczyciela. Tymczasem proszę, by zachowała
pani w tajemnicy swoje sny. Im mniej osób o tym wie, tym lepiej.
Luna z wdzięcznością skinęła głową
i wypiła ostatni łyk wody. W tym czasie dyrektorka zastanawiała
się, kogo wybrać na nauczyciela dla Krukonki. Miała znajomą w
Ministerstwie, której prababka była jasnowidzką, jednak istniało
ryzyko, iż pozostali pracownicy dowiedzą się o Lunie Lovegood
i jej niezwykłych umiejętnościach… o ile dziewczyna rzeczywiście
takie posiadała.
„Nie. To nie może być nikt z
tego otoczenia...”
— Minervo…
Kobieta zerknęła przez ramię, by
spojrzeć na portret Albusa Dumbledore’a.
— Myślę, że mam odpowiedniego
kandydata — oznajmił, bezbłędnie odgadując, w jakim kierunku
podążyły jej myśli.
— Kogo?
— Profesor Trelawney — odparł ze
spokojem, nie spuszczając jasnych oczu z McGonagall.
Skrzywiła się z dezaprobatą. Nie do
końca wierzyła w umiejętności tej kobiety. McGonagall nadal nie
wiedziała o tym, iż Trelawney wygłosiła do tej pory dwie, ważne
dla świata czarodziei przepowiednie.
Portret brodatego staruszka nadal
wpatrywał się w Minervę, niemo nakłaniając ją, by zaufała w
jego osąd.
— Niech będzie — westchnęła
dyrektorka, odwracając się do uczennicy. — Jeszcze dziś
porozmawiam z profesor o dodatkowych zajęciach dla pani, panno
Lovegood. Tymczasem proszę udać się do skrzydła szpitalnego i
zostać tam na noc.
Po jej wyjściu McGonagall wysłała
patronusa do swojego zastępcy. Upiła łyk herbaty ziołowej,
czekając na profesora Flitwicka i niesfornego ucznia. Póki co była
sceptycznie nastawiona do proroczych snów, podejrzewając, iż
oznaczenie zdjęcia Lee Jordana było kolejnym wygłupem pewnego
pierwszoklasisty.
— Wejdź — powiedziała, słysząc
ciche pukanie.
Drzwi otworzyły się i jej oczom
ukazał się profesor Flitwick, prowadzący za sobą Benjamina
Wilsona. Minerva skinęła Filiusowi i gestem wskazała miejsce
uczniowi.
— Wie pan, dlaczego pan się tu
znalazł? — zapytała McGonagall, gdy zostali sami.
Chłopak, wyjątkowo wysoki jak na swój
wiek, pokręcił głową. Patrzył jej prosto w oczy, nie sprawiał
wrażenia zaniepokojonego przez wezwanie do gabinetu dyrektorki.
— Przejdę od razu do rzeczy, panie
Wilson — zaczęła Minerva, nie spuszczając z ucznia surowego
wzroku. — Jest pan podejrzany o oznaczenie zdjęcia absolwenta
Hogwartu.
— Że co? — parsknął Benjamin,
zaciskając dłonie na oparciach krzesła.
Na jego twarzy malowało się
zaskoczenie.
— Rozumiem, że nie przyznaje się
pan...
— Nie! To nie ja! — przerwał jej
Ślizgon.
— Panie Wilson, poprzednio to pan był
odpowiedzialny za podobny wybryk. Napis, który pojawił się w Noc
Duchów, był w dokładnie takim samym odcieniu...
— Tego też nie zrobiłem!
Minerva zamrugała, zaskoczona
wyznaniem pierwszoroczniaka. Benjamin przecież sam się do tego
przyznał.
— Czy ktoś kazał ci przyjąć winę
na siebie?
Ślizgon zmarszczył brwi i potarł
skroń, jakby nagle rozbolała go głowa. Niespokojnie poruszył się
na krześle, błądząc wzrokiem po gabinecie, byle nie spojrzeć w
oczy McGonagall.
— Nie — powiedział w końcu.
Kobieta czekała na dalsze wyjaśnienia,
jednak chłopiec milczał.
— Jak na razie jest pan jedynym
podejrzanym. Nie, nie zamierzam pana ukarać, nie mam do tego żadnych
podstaw — dodała, widząc, jak Benjamin szykuje się do głośnego
protestu. — Ale od tej chwili pańskie zachowanie będzie uważnie
obserwowane, panie Wilson. Na razie to wszystko.
***
Hermiona stała w sali wejściowej, z
niepokojem przyglądając się zniszczonemu portretowi Lee Jordana.
Jej współlokator ulotnił się chwilę po tym, jak zgodnie z
poleceniem dyrektorki udało im się rozpędzić zbiegowisko
ciekawskich uczniów. Ona jednak nie potrafiła zdystansować się od
tego, co zaszło. Dla większości uczniów cała sprawa wydawała
się zaledwie aktem wandalizmu, jednak Gryfonka nie mogła wyrzucić
z głowy przeczytanego artykułu. Co, jeśli te sprawy są powiązane?
Jeśli znalezione zwłoki rzeczywiście należały do ich
przyjaciela?
Pokręciła stanowczo głową,
odpędzając ponure myśli. Przecież wiedziała, że chłopak
wyjechał w interesach. Poza tym, jakim cudem jakiś uczeń w
Hogwarcie mógłby mieć informację o jego śmierci?
Gdy wróciła do dormitorium, jej głowę
zaczęły zaprzątać myśli o Ślizgonie. Co prawda, nie było go
w salonie, ale słyszała, jak pouczał Salazara w kwestii
zadawania się z jej kotem. Zmrużyła gniewnie oczy, słysząc uwagę
na temat zapchlenia jej pupila, jednak nie chciała wdawać się
z chłopakiem w kolejną kłótnię. Wciąż nie mogła wyrzucić
z głowy wyrazu jego twarzy, gdy na nią spojrzał na boisku
Quidditcha. Była wściekła, nie mogąc zrozumieć jego zachowania.
Czasami myślała, że lepiej było, gdy otwarcie jej nienawidził,
dręcząc przy każdej nadarzającej się okazji. Ciągła zmiana
jego nastawienia wobec jej osoby sprawiała, że nigdy nie wiedziała,
czego może się po nim spodziewać.
„Z pewnością nie tego, że mi
odpuści” — pomyślała, widząc na swoim łóżku stertę
prac domowych współlokatora.
Nie żartował, gdy w zamian za pomoc
na teście zażądał, aby zgodziła się odrabiać za niego zadania.
Oczywiście nie miała zamiaru próbować się od tego wymigać,
jednak miała nadzieję, że w ciągu najbliższych trzech tygodni
nauczyciele nie będą zadawać obszernych wypracowań, bo inaczej
każdą wolną chwilę spędzi w towarzystwie książek.
Usiadła na podłodze i zaczęła
przeglądać jego notatki, grupując prace domowe na te krótkie
i mało skomplikowane oraz te, wymagające więcej czasu i
zaangażowania. Podeszła do szafki w poszukiwaniu czystych
pergaminów, jednak jej wzrok przykuło coś innego.
Uśmiechnęła się na widok zdjęcia z
Balu Bożonarodzeniowego. Podobizna Ślizgona w dalszym ciągu
wymachiwała rękami i pouczała fotografa, wyglądając przy tym
groteskowo. Tamten Malfoy zupełnie nie przypominał tego, który
patrzył na nią pogardliwie podczas zajęć z panią Hooch. Zaczęła
zastanawiać się, dlaczego przejmowała się tym drobnym gestem
wrogości. Przecież doskonale wiedziała, że w towarzystwie innych
Ślizgonów, arystokrata zawsze stara się podkreślać dzielący ich
dystans, nawet jeśli tak naprawdę go nie ma. Raz jeszcze spojrzała
na fotografię, oprawiła ją w ramkę i postawiła na nocnej
szafce, obok zdjęcia rodziców.
Powróciła do sterty prac domowych i
wyjęła z szafki potrzebne podręczniki. Wyposażona w dość
pokaźny stosik, udała się do salonu. Powstrzymała się przed
zgrzytnięciem zębami na widok Ślizgona, który zerknął na nią
przelotnie i powrócił do przygotowywania sobie drinka. Najwyraźniej
stwierdził, że dziewczyna poradzi sobie z dotarciem do stolika,
pomimo stosu książek, który ledwo udawało jej się utrzymać.
Gryfonka, mając ograniczone pole
widzenia przez stertę podręczników, zaczęła niepewnie schodzić
po schodach, starając się po omacku trafić na stopień.
ŁUUP
Draco odwrócił się, słysząc
gniewne mamrotanie. Dziewczyna nieporadnie zbierała się z podłogi,
złorzecząc na układ ich dormitorium, jego architekta i przeklęte
trzy stopnie schodów, przez które wylądowała na posadzce.
— Granger, było powiedzieć, że
jest ci ciężko. Przecież bym ci pomógł — powiedział, patrząc
na nią z troską.
— Naprawdę? — spytała nieufnie,
rozcierając obolałe dłonie.
— Nie — odpowiedział, parskając
śmiechem, po czym upił łyk napoju, nie spuszczając rozbawionego
wzroku z Gryfonki.
Hermiona wstała raptownie, piorunując
go spojrzeniem. Poprawiła spódniczkę, pozbierała porozrzucane
książki i rozłożyła je na stole, ignorując uśmiechniętego
Ślizgona, który rozsiadł się wygodnie na kanapie i napawał
się widokiem zmuszonej do pracy dziewczyny.
— Nie narzekaj, Granger, taka jest
cena za nieuczciwe ściąganie podczas testów — oznajmił,
przeciągając samogłoski w swoim stylu.
— To był tylko JEDEN test, Malfoy —
odwarknęła, zatrzaskując podręcznik. Skończyła notatkę na
temat hodowli eksperymentalnej na terenie Wielkiej Brytanii i dodała:
— Poza tym, mam zamiar pójść do pani Hooch i poprosić ją o
zgodę na jego powtórzenie...
— Nie... tego nie zrobisz... —
zaczął, patrząc na nią, jakby mu oznajmiła, że od dzisiaj
będzie w ich dormitorium hodować mantykory. — Nie zrobisz tego,
Granger — powtórzył pewniej, mierząc w nią palcem wskazującym.
— Chcesz wiedzieć dlaczego? — spytał, bezbłędnie odczytując
wyraz jej twarzy. — Powiem ci dlaczego: jeśli się przyznasz do
ściągania, oberwie się także i mnie.
Dziewczyna prychnęła.
— Nie martw się, ciebie w to nie
wciągnę — oznajmiła, wracając do książek.
Blondyn zaśmiał się ponuro i wypił
zawartość szklanki jednym haustem.
— Ta, jasne. Już to kiedyś
słyszałem: „Spokojnie Malfoy, poradzę sobie z tym magazynem
sama” — oznajmił, naśladując jej delikatny, dziewczęcy głos.
— Czy ty, kobieto, mogłabyś przestać organizować mi życie?
— Nie przeszkadzam wam, gołąbeczki?
Jak na komendę odwrócili się w
stronę wejścia do salonu, przy którym stał czarnoskóry Ślizgon,
leniwie opierając się o ścianę. Wyszczerzył się, napotykając
ich spojrzenia i energicznym krokiem przeszedł przez salon, po czym
usiadł w wolnym fotelu.
— Miałeś być dopiero za godzinę —
powiedział blondyn, nie zaprzątając sobie głowy czymś tak
błahym, jak przywitanie się z przyjacielem. Podszedł do barku i
napełnił dwie szklanki bursztynowym płynem. — Gdzie jest Teo?
Zabini westchnął ciężko i
teatralnym gestem przyłożył dłoń do serca.
— Obawiam się, że straciliśmy go
na zawsze — oznajmił, biorąc od przyjaciela alkohol. — Chyba na
poważnie potraktował postanowienie zostania abstynentem...
— Przejdzie mu.
— Draco, nie zapomniałeś o czymś?
— spytał Ślizgon, zerkając w stronę dziewczyny. — Może
koleżanka też chciałaby się napić?
— Koleżanka aktualnie zajmuje się
bardzo ważnym zadaniem domowym i musi być w pełni przytomna —
odparł na pozór chłodnym tonem, jednak chwilę później postawił
przed dziewczyną butelkę jej ulubionego soku. — Czego? —
warknął, widząc rozbawienie przyjaciela.
— Nic, nic — odpowiedział Blaise,
nieudolnie próbując walczyć z uśmiechem. Rozejrzał się po
salonie i westchnął: — Bez Teodory to już nie to samo...
— Powiedziałem ci przecież, że mu
przejdzie. Nie chcesz mi chyba wmówić, że nie przyjdzie świętować
zwycięstwa w meczu...
— Najpierw musicie wygrać... —
wtrąciła Gryfonka, nie mogąc już znieść typowej dla niego
pewności siebie.
— O to możesz być spokojna...
— Nie wydaje mi się —
odpowiedziała, nie podnosząc wzroku z książek.
Chłopak z hukiem odstawił szklankę
na stół, wstał i zapytał:
— A chcesz się założyć?
Gryfonka zmrużyła gniewnie oczy i,
podobnie jak Ślizgon, poderwała się z miejsca.
— O co? — spytała, podchodząc do
niego pewnym krokiem.
Założyła ręce na piersi i spojrzała
na niego wyzywająco.
— Jeśli wygramy, przyznasz, że
jestem dobry w Quidditchu i z całego serca pogratulujesz mi
wygranej.
— A jeśli MY wygramy?
— O to możesz być spokojna —
odpowiedział arystokrata, nie dopuszczając do siebie myśli
o przegranej.
— A jeśli wygramy? — Gryfonka
powtórzyła pytanie napastliwym tonem.
Draco przez chwilę zastanawiał się
nad odpowiedzią i uśmiechnął się, gdy jego wzrok napotkał
stertę prac domowych.
— Jeśli wygracie... powtarzam,
JEŚLI... odpuszczę ci odrabianie za mnie prac domowych.
— Dobra — warknęła, robiąc krok
w jego stronę, tak, że niemal stykali się ciałami.
— Dobra — odpowiedział jej
blondyn, nachylając się nad dziewczyną, jeszcze bardziej
zmniejszając dzielący ich dystans.
Mierzyli się spojrzeniem: on pewnym
siebie i opanowanym, ona buntowniczym i zadziornym.
— Chyba powinienem przeciąć... czy
coś — wtrącił Zabini, przerywając ich walkę na spojrzenia.
Blondyn odsunął się od dziewczyny,
spojrzał na przyjaciela i skinął głową. Prefekci naczelni podali
sobie ręce, czekając na przyjęcie zakładu.
— A co jeśli mecz zakończy się
remisem? — zapytał czarnoskóry Ślizgon, gdy Gryfonka powróciła
na swoje miejsce.
— Nie zakończy się —
odpowiedzieli.
Dziewczyna powróciła do pisania
eseju, nie zwracając uwagi na fakt, że współlokator wciąż się
jej przygląda, popijając Ognistą Whisky.
— Widzisz, Zabini, to jest szczęście.
Nie musisz robić nic, bo wszystkie prace domowe odrabia za ciebie
ktoś inny... — oznajmił, uśmiechając się wrednie do Gryfonki.
— To się naciesz tym widokiem, bo
robię to tylko do chwili, gdy drużyna Gryffindoru was pokona. Znowu
— dodała, chcąc się odegrać na Ślizgonie.
— Salazar!
Dziewczyna drgnęła, przypominając
sobie czasy, gdy wystarczyła jedna komenda Dracona, by doberman był
gotów przegryźć jej gardło. Jednak gdy zobaczyła, jak pies
wbiega do salonu, wesoło merdając ogonem, uspokoiła się, pewna,
że zwierzę nie zrobi jej krzywdy.
— Idziemy na spacer — oznajmił
blondyn, drapiąc pupila za uchem. — A ty tu sobie siedź, licząc
na to, że znowu fartem uda wam się wygrać. Idziesz? — rzucił w
stronę przyjaciela i, nie czekając na odpowiedź, wyszedł z
dormitorium.
Gdy chwilę później Zabini wyszedł z
salonu, Hermiona została sama, mając do napisania esej z obrony
przed czarną magią. Przyniosła z biblioteki dodatkowe podręczniki
i zanurzyła się w lekturze, co jakiś czas notując przydatne
informacje. Była zmęczona i co chwilę przecierała oczy, chcąc
odpędzić sen. Gdy skończyła, za oknem było już ciemno. Podparła
głowę na łokciu i zaczęła czytać wypracowanie, chcąc mieć
pewność, że wszystko jest w porządku. Nawet nie wiedziała, kiedy
zmorzył ją sen...
Draco wrócił do dormitorium
zmarznięty, jednak nie przejmował się tym. Podczas spaceru jeszcze
raz przedyskutował z przyjacielem taktykę na najbliższy mecz i był
pewien zwycięstwa i utarcia nosa pewnej przemądrzałej
Gryfonce. Chcąc się ogrzać, podszedł do kominka i dopiero wtedy
ją zobaczył. Dziewczyna zasnęła w fotelu, z głową opartą o
książki. Zaśmiał się na widok jej rozchylonych ust, jednak po
chwili zmarszczył brwi, gdy dotarło do niego, czym to się może
skończyć.
— Jeszcze mi wypracowanie zaślini...
— powiedział, podchodząc do niej.
Westchnął ciężko i delikatnie wziął
ją na ręce, opierając się pokusie, by po prostu nie obudzić jej
w jakiś okrutny sposób. Szedł powoli i ostrożnie, kierując się
do jej sypialni. W pewnym momencie dziewczyna położyła jedną
dłoń na jego piersi i niewyraźnie mruknęła coś pod nosem.
Zmarszczyła brwi, jakby czymś się niepokoiła, lecz po chwili
westchnęła i na jej usta wpłynął błogi uśmieszek.
Draco pokręcił głową, odruchowo
odwzajemniając gest śpiącej Hermiony. Przełożył jej ciężar na
jedną rękę, by drugą móc otworzyć drzwi do jej pokoju. Podszedł
do łóżka i delikatnie ją na nim ułożył. Dziewczyna
natychmiast przewróciła się na bok i zwinęła w kłębek.
Kierowany dziwnym instynktem Ślizgon rozejrzał się i podniósł
niebieski koc, leżący na fotelu. Rozłożył go i okrył nim
współlokatorkę. Właśnie miał się wyprostować, gdy kątem oka
zobaczył ich wspólne zdjęcie.
Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc,
dlaczego Gryfonka w ogóle je tu postawiła i to w dodatku tuż obok,
jak przypuszczał, zdjęcia jej rodziców. Podszedł do szafki nocnej
i przyjrzał się fotografii z balu. Na widok wyczynów swojej
podobizny wzdrygnął się ze wstrętem. On również zachował
zdjęcie, jednak trzymał je w ukryciu z oczywistych powodów.
Zerknął na Hermionę. Nadal spała.
Uśmiechnął się podstępnie i wyjął różdżkę. Na pewno zdoła
poprawić jakoś egzemplarz Gryfonki, skoro już chce wystawiać
fotografię na światło dzienne. Zaczął zastanawiać się, jakie
zaklęcia będą odpowiednie i zamarł, słysząc senny głos
dziewczyny.
— Ani się waż, Malfoy.
Blondyn zamrugał niepewnie i odwrócił
się do współlokatorki. Hermiona nadal spała, choć na jej twarzy
malował się niepokój. Draco wzruszył ramionami i uśmiechnął
się na myśl, iż będzie mógł jej wypominać, że o nim śni.
Ponownie odwrócił się do fotografii,
jednak znów przerwało mu mamrotanie dziewczyny.
— Zwolnij… Zaraz się rozbijemy…
Ślizgon, zirytowany tym, że ciągle
mu przeszkadza, zerknął za siebie.
— Dlaczego ta miotła tak drga...?
— Poluzuj uchwyt, Granger —
poradził, bezbłędnie odgadując, o czym śni.
Hermiona westchnęła, a jej ciało
rozluźniło się.
Zadowolony Ślizgon wrócił do swojego
zadania. Wymierzył różdżką w zdjęcie, przywołując w myślach
formułkę, która miała chwilowo unieruchomić jego podobiznę. Był
pewien, iż jego próba powiedzie się, jednak cofnął się
zaskoczony, gdy postacie na zdjęciu w dalszym ciągu się
poruszały. On był właśnie w najżarliwszym momencie swojego
przemówienia, podczas gdy Gryfonka zerkała z rozbawieniem to
na niego, to na fotografa.
Zirytowany, spróbował kolejnego
zaklęcia. Na próżno. Ze złością spojrzał na pogrążoną we
śnie współlokatorkę. Istniały dwie możliwości: zdjęcie
zostało zabezpieczone przed poprawkami albo przez dziewczynę, albo
przez fotografa, który przewidział jego próby poprawienia
fotografii i z zemsty rzucił zaklęcie ochronne. Owszem, przyznawał,
iż był wtedy troszeczkę nieznośny, no ale żeby tak od razu się
mścić?
Draco szybkim krokiem opuścił
sypialnię Hermiony i udał się do swojego pokoju, by dowiedzieć
się, kto za tym wszystkim stoi. Jeżeli to fotograf, jego zdjęcie
również powinno być zabezpieczone, by obie fotografie obroniły
się przed nanoszeniem poprawek.
Pięć minut później siedział w
salonie, zapełniając pergamin eleganckim, pochyłym pismem.
Droga
matko,
Zapewne
jesteś ciekawa, co wydarzyło się w moim życiu, od czasu mojej
ostatniej wizyty w Malfoy Manor. Otóż śpieszę ci donieść,
iż zdążyłem zostać pocieszycielem oraz korepetytorem latania,
wylądować w skrzydle szpitalnym (moja uczennica była
wyjątkowo trudnym i opornym przypadkiem), załapać się na
bezsensowne porządkowanie rupieciarni oraz wylądować w labiryncie
z psychopatycznymi mordercami (nie pytaj, proszę, o szczegóły).
Mimo tych wszystkich niepożądanych przygód (wiesz przecież, że
jestem wyjątkowo spokojnym i opanowanym człowiekiem) jestem
cały i zdrów, a moje włosy nie zostały naznaczone siwizną pod
wpływem stresu, za co do tej pory dziękuję Merlinowi.
Pozwól,
że po tym krótkim wstępie przejdę do rzeczy. Niedługo mogą cię
dojść słuchy, jakoby zamierzam procesować się z niejaką Ritą
Skeeter i już teraz mogę ci powiedzieć, iż jest to szczera
prawda. Zamierzam oskarżyć ją o zniesławienie i szerzenie
nieprawdziwych informacji o mnie i moim życiu uczuciowym
(czytałaś jej artykuł, prawda?). Nie masz jednak żadnych powodów
do obaw, zapewniam, iż będę odpowiednio przygotowany na
postępowanie przeciwko tej „dziennikarce”. Już niedługo
zdobędę odpowiednie dowody.
Na
koniec mam do ciebie pytanie: czy masz może namiary na fotografa,
który gościł w Hogwarcie podczas Balu? Byłbym wielce zobowiązany.
Draco
Lucjusz Malfoy
***
— Witam wszystkich ochotników… —
Hermiona urwała, słysząc ciche prychnięcie arystokraty. Pozostali
również nie wydawali się uszczęśliwieni przebywaniem w
zaniedbanym magazynie. — … dziękuję wam za przybycie —
dokończyła i zerknęła na przyjaciół. Ich widok zawsze dodawał
jej odwagi.
Za uporządkowanie magazynu odpowiadali
prefekci naczelni. Do pomocy przysłano do nich wszystkich uczniów,
którzy otrzymali długotrwałe szlabany, zmieniając im karę na
sprzątanie magazynu dwa razy w tygodniu. Dodatkowo Hermiona
poprosiła o pomoc Harry’ego i Rona. Draco przyprowadził ze
sobą Blaise’a i Teodora.
— Ależ nie ma sprawy — powiedział
wesołym tonem Zabini, machając ręką na jej słowa.
Gryfonka uśmiechnęła się delikatnie
i zaczęła przemawiać z większą pewnością.
— Na początek zdejmujemy wszystko z
regałów, porządkując je na kilka kategorii: stroje, książki
i dokumenty, przedmioty osobiste, dzieła sztuki. Przypominam,
że niektóre przedmioty są naprawdę stare i trzeba je
traktować z wyjątkową ostrożnością. Nie zdejmujemy wszystkiego
na raz, żeby nie narobić większego bałaganu. Dziś zajmiemy się
dziesięcioma pierwszymi rzędami. Podzielicie się na grupy. Jedni
muszą zdejmować rzeczy, drudzy je porządkują, trzeci sprzątają
pomieszczenie, ale tylko do dziesiątego rzędu. Jeśli chodzi o
regały: gdy już będą puste, zmniejszycie je i odnowicie, ale nie
niszczcie wyrytych napisów. Jakby nie patrzeć, to także pamiątka
— dodała, zerkając na Harry’ego.
W ciągu dziesięciu minut zdołali w
końcu podzielić się na trzy grupy, choć nie obyło się bez
kłótni. Nott kategorycznie zaprotestował wobec zamiaru oddzielenia
go od przyjaciół, podobnie zresztą jak Malfoy, który zagroził,
że albo będą pracować wspólnie, albo Hermiona może zapomnieć o
jakiejkolwiek pomocy z ich strony. Co więcej, przydzielili sobie
najmniej wymagające zadanie, jakim była segregacja przyniesionych
przez innych uczniów rzeczy. Za nic mieli tłumaczenia Gryfonki, że
jako silni i wyedukowani czarodzieje bardziej przydaliby się przy
zdejmowaniu potencjalnie problematycznych przedmiotów z regałów.
W końcu Hermiona znalazła się wśród uczniów sprzątających
magazyn, natomiast Harry, Ron i trójka innych „ochotników”
mieli za zadanie pozdejmować rzeczy z regałów.
— Nawet dobrze się składa, że
załapaliśmy się na porządkowanie tego magazynu — powiedział
Draco, gdy reszta uczniów zniknęła wśród rzędów półek.
— Ty tak serio? — spytał z
niesmakiem Nott.
Arystokrata spojrzał na przyjaciół,
jakby miał do czynienia z grupą przedszkolaków. Odszedł od ich
„stanowiska pracy” i zajrzał do pobliskich alejek, chcąc
sprawdzić, czy rzeczywiście zostali sami.
— Do tego, że jemu trzeba wszystko
tłumaczyć dwa razy, już zdążyłem przywyknąć — oznajmił,
wskazując na Zabiniego. — Ale dlaczego, na Wielkiego Salazara,
musisz mu wtórować? — Draco podszedł do przyjaciół i
powiedział ściszonym głosem: — Czy to nie oczywiste, że
Bliznowaty i Rudzielec będą rozmawiać o meczu?
Na twarze pozostałej dwójki wstąpiły
przebiegłe uśmiechy. Spojrzeli po sobie, zastanawiając się, który
z nich najlepiej nadaje się do zaszczytnego zadania, jakim było
podsłuchanie Gryfonów. Ich rozważania przerwane zostały przez
pierwszą dostawę przedmiotów, które wymagały sortowania. Dwójka
czwartoklasistów wysypała przed nimi wózek zebranych przedmiotów,
które według Ślizgonów były najzwyczajniej w świecie śmieciami.
Draco wyłowił wzrokiem stary szkolny
mundurek i po raz kolejny zaczął zastanawiać się nad tym, czy
jego współlokatorka aby na pewno jest zdrowa na umyśle.
— To co, losujemy, kto ma pójść?
— Ja pójdę, Zabini — oznajmił
blondyn, podnosząc z podłogi rzeczy przyniesione przez młodszych
uczniów. — Wy zajmiecie się porządkowaniem tego wszystkiego —
dodał, po czym położył przed nimi na biurku stos drobiazgów
pozostawionych przez poprzednie pokolenia młodych czarodziejów.
— O, zaczęliście już? Świetnie —
usłyszeli ochoczy głos Gryfonki, która pojawiła się między
regałami. — Nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile tego wszystkiego
jest… a przecież to dopiero początek. W starych gobelinach w
siódmej alejce aż roi się od bahanek… to naprawdę niesłychane,
do tej pory nie spotkałam się z tym, aby urządzały swoje
siedliska w takim miejscu… Nie uskarżam się — dodała, błędnie
odczytując wyraz twarzy współlokatora.
Blondyn był po prostu zirytowany tym,
że swoim przybyciem uniemożliwiła mu szpiegowanie Gryfonów.
— Tam przygotowałam pojemniki, do
których możecie składać rozdzielone już rzeczy… A! Prawie bym
zapomniała! Byłoby dobrze, gdybyście katalogowali zbiory… albo
chociaż zapisywali, co jest w poszczególnych pudłach. Dacie
sobie radę?
— Oczywiście — odpowiedzieli, choć
tylko uśmiech Zabiniego był szczery i nie wyrażał chęci mordu,
jednak dziewczyna zdawała się tego nie zauważać.
— Dobra, zostawiam was. Muszę
jeszcze znaleźć Harry’ego, w jednym z biurek jest bogin…
lepiej, żeby on się tym zajął… — powiedziała na odchodne, po
czym zniknęła równie szybko, jak się pojawiła.
— I co teraz? — spytał Nott, z
niesmakiem patrząc na leżące przed nim zakurzone rzeczy.
— Teraz, moja droga Teodoro, jako
duma naszej szkoły i jeden z jej prefektów zrobisz coś
pożytecznego i weźmiesz się do roboty — powiedział Zabini,
rzucając w kolegę starym zeszytem. — A twoja akcja szpiegowska? —
spytał arystokratę, który z braku innego zajęcia zaczął
przeglądać znalezione w magazynie rzeczy.
— Teraz i tak nie ma sensu tam iść,
skoro Potter zajęty jest pozbywaniem się bogina — odpowiedział,
wrzucając do pudła podniszczony przez ząb czasu, opasły tom
starej księgi zaklęć.
— A tak właściwie to dlaczego ty
idziesz podsłuchiwać te niedojdy, a my mamy tu harować?
Nott miał wyraźne problemy z
pogodzeniem się z faktem, że najbliższe godziny spędzi na
żmudnym, bezsensownym zadaniu.
— Dlatego, że to ja, a nie wy
nadzoruję to wszystko razem z Granger i gdyby mnie nakryli, mam
wymówkę, dlaczego nie ma mnie tu z wami.
— Ej, a do czego byście to
zaliczyli? — spytał Zabini, podnosząc stary pergamin. — Ubrania
odpadają, to oczywiste… Ale do której z pozostałych kategorii
pasuje wam to najbardziej?
Trójka Ślizgonów w skupieniu
przyglądała się rysunkowi nagiej dziewczyny, zastanawiając się
nad przydzieleniem go do odpowiedniej kategorii.
Teodor odchrząknął i rzucił:
— Rzeczy osobiste?
— Nieee… ja bym to zaliczył do
dzieł sztuki… — stwierdził arystokrata, pocierając podbródek.
***
— Dzięki za pomoc, Harry —
powiedziała Hermiona, patrząc jak w miejscu, w którym jeszcze
przed chwilą był bogin, kłąb kurzu powoli opada.
— Nie ma za co, zresztą dobrze
wiesz, że poradziłabyś sobie z tym równie dobrze, jak ja —
odpowiedział, chowając różdżkę do kieszeni szaty.
— No nie wiem… wciąż mam przed
oczami mój popis podczas testu u Lupina — dziewczyna skrzywiła
się na wspomnienie tamtego dnia, gdy podczas toru przeszkód wyszła
zapłakana, dając się nabrać boginowi. — Zresztą, nieważne —
dodała, przypominając sobie ostatnią wizytę w magazynie —
musisz coś zobaczyć.
Poprowadziła przyjaciela w głąb
magazynu, szukając wyrytych w regale napisów. Przyspieszyła kroku,
rozpoznając alejkę, w której znalazła wierszyk, wyryty przez ojca
jej przyjaciela.
Na widok umiejętności poetyckich
swojego ojca, Gryfon parsknął śmiechem. Podszedł bliżej,
przesuwając koniuszkiem palca po wydrapanych literach. — A to co?
— spytał, gdy zobaczył swoje nazwisko, wyryte nieco wyżej.
Hermiona zaśmiała się na widok jego
miny, gdy zapoznał się z poezją pewnego Ślizgona. W końcu, gdy
udało mu się odzyskać głos, zapytał:
— Diabeł? Wiesz kto to?
— Zabini — odpowiedziała,
ocierając łzy rozbawienia. — Wracamy? Ron pewnie jest wściekły,
że sam musi wszystko robić…
— Racja — zgodził się, po raz
ostatni zerkając na wyryte w regale słowa. — W sumie mogłem się
domyślić, że to Zabini… podczas naszej wspólnej pracy na
eliksirach trochę zdążyłem go poznać. Zupełnie nie pasuje do
stereotypu typowego Ślizgona.
— Właśnie Harry, stereotypu…
Wbrew pozorom nie są tacy źli. Oczywiście zdarzają się
beznadziejne przypadki…
— Jak Malfoy? — przerwał jej
Harry, gdy dotarli do alejki, w której Ron samotnie walczył
z poupychanymi na półkach przedmiotami.
— Co z naszym Śmierciożercą numer
jeden? — zapytał rudowłosy, nie wiedząc, że stojący
w pobliskiej alejce arystokrata z uwagą przysłuchuje się
każdemu słowu.
— Jest beznadziejnym przypadkiem —
odpowiedział Harry, zdejmując z regału zakurzone księgi.
— Wcale nie! — wykrzyknęła
Gryfonka, nie wiedząc, dlaczego stwierdzenie jej przyjaciela tak
bardzo ją oburzyło. Chcąc ukryć zmieszanie, zaczęła przeglądać
znalezione tomy. — Harry, mówiąc o beznadziejnych przypadkach,
miałam na myśli taką Parkinson czy Greengrass — dodała ciszej.
Draco podszedł bliżej, nie chcąc
stracić ani słowa z wymiany zdań Gryfonów.
— Racja, Malfoy to gorzej niż
beznadziejny przypadek. Morderca na wolności, który już dawno
powinien gnić ze swoim beznadziejnym ojcem w Azkabanie.
— Ron!
— Co? Może zaprzeczysz, że ma krew
niewinnych na rękach?
„Jeszcze słowo, a będę miał
jej jeszcze więcej” — pomyślał Ślizgon, zaciskając palce
na różdżce.
— Nie, nie zaprzeczę —
odpowiedziała cicho, spuszczając wzrok. — Ale nie możesz go
osądzać, nie znając wszystkich faktów…
Ciszę przerwał zimny śmiech
rudowłosego.
— Wszystkich faktów? Hermiono,
przejrzyj w końcu na oczy. Fakty są takie, że przez takich jak on
ginęli ludzie. Przez takich jak on, Fred nie żyje. Jakich innych
faktów ci potrzeba, by zrozumieć, że powinien być odizolowany od
reszty społeczeństwa!
— Powiedziałam ci przecież, że nie
zaprzeczam, że postąpił źle. Nie przerywaj mi! — dodała
szybko, widząc, że jej przyjaciel ma już przygotowaną ripostę w
odwecie. — Kiedy do ciebie dotrze, że być może wcale tego nie
chciał? Że został do tego zmuszony albo po prostu nie widział
innego wyjścia? Nie wiesz tego, nie siedzisz w jego głowie…
— Wystarczy, że ty siedzisz w jego
garści…
— Ron, dosyć — przerwał mu Harry,
widząc niebezpieczne błyski w oczach dziewczyny. I choć
zgadzał się z przyjacielem, nie mógł nie uznać, że Hermiona w
pewnym sensie miała rację.
— Chcę tylko żebyś wiedział, że
nie znając wszystkich faktów, można by pomyśleć, że zostawiłeś
nas podczas wyprawy po horkruksy tylko dlatego, że nie odpowiadało
ci menu serwowanych przez nas posiłków — powiedziała dobitnie,
po czym odeszła, zostawiając ich samych.
Słysząc kroki współlokatorki, Draco
schował się za rzeźbą garbatej wiedźmy, jednak zdołał
zobaczyć, jak dziewczyna ociera łzy. Gdyby przed chwilą tego nie
usłyszał, nigdy by się nie domyślił, iż Gryfonka kiedykolwiek
stanie w jego obronie. Był zaskoczony i jednocześnie dumny
z dziewczyny, która, by go obronić, zaryzykowała kłótnię z
przyjaciółmi. Stłumił w sobie chęć przewrócenia na Gryfonów
regału, w nadziei, że uda mu się dowiedzieć czegoś ważnego
o ich taktyce na zbliżający się mecz ze Ślizgonami. Nie
musiał czekać długo. Chwilę później, po krótkiej,
moralizującej gadce Pottera, ich rozmowa zeszła na właściwy
temat.
— Rozmawiałem dzisiaj z Ginny…
— I jak moja siostrzyczka przyjęła
wiadomość, że nie zagra?
Harry westchnął, przypominając sobie
ich spotkanie. Dziewczyna kategorycznie zabroniła mu wygadywać
takich głupot i chciała nawet wypisać się na własne żądanie,
jednak pani Pomfrey była niewzruszona. Skończyło się na tym, że
Weasleyówna zagroziła, że jeśli Harry pozbawi ją miejsca
w drużynie na najbliższym meczu, już nigdy się do niego nie
odezwie i przeklnie go najgorszą ze znanych klątw.
— Względnie dobrze — odpowiedział
w końcu, naprawiając wyłamaną półkę. — Choć minie trochę
czasu, nim przestanie się boczyć. Zastanawiam się, kogo dać na
jej miejsce.
— Na pewno nie Cormac’a — burknął
Ron. — Nie zniósłbym kolejnego treningu z tym gościem, nie
wspominając o meczu.
— Nie wyrobimy się ze sprawdzianami.
Nawet jeśli, to wolałbym wybrać zawodnika bez gapiów, wśród
których na pewno znajdzie się kilku Ślizgonów. To musi być ktoś…
Draco skrzywił się, gdy dalsze słowa
Gryfona zostały zagłuszone przez intensywny, nieprzyjemny odgłos.
Syknął, gdy głośne skrzypnięcie ponownie zaatakowało jego uszy.
Obejrzał się przez ramię i spiorunował wzrokiem dwójkę
czwartoklasistów, próbujących przesunąć masywną komodę.
Chłopcy wzruszyli ramionami i spojrzeli na niego ze skruchą. Kręcąc
głową nad ich głupotą („Czy to takie trudne rzucić
zaklęcie?”), odwrócił się i wrócił do podsłuchiwania
Gryfonów.
— …nie, on jest beznadziejny. To,
że był na paru naszych treningach…
— Racja. Myślę, że najlepszy
będzie…
SKRZYP
Ślizgon zaklął w myślach.
„Tak blisko! Tak cholernie
blisko!”
Powoli powoli odwrócił się, mierząc
w uczniów groźnym spojrzeniem. Zaczął do nich podchodzić, chcąc
przesunąć mebel, by działania dwójki młodszych uczniów nie
przeszkadzały mu w jego zadaniu.
— Co ty tu robisz, Malfoy?
Zamarł w połowie drogi, słysząc
napastliwy ton Weasleya. Odwrócił się i rzucił Gryfonom
pogardliwe spojrzenie, próbując zyskać czas na wymyślenie
odpowiedniej wymówki.
— Szukałem Granger, ty…
— O co chodzi? — zapytała
Hermiona, wychodząc zza jednego z regałów. Zdjęła żółte,
ochronne rękawice i odłożyła je na wiekowe biurko.
Draco starał się za wszelką cenę
nie pokazać tego, jak bardzo zaskoczył go jej widok. Odchrząknął,
czując na sobie wzrok zarówno wielkiej trójcy, jak i dwójki
czwartoklasistów.
— Szukałem cię boo… chciałem
spytać, jak ci idzie? — powiedział wolno Ślizgon. — No wiesz…
te twoje gadki o tym, że mam lekką pracę… pomyślałem,
że…cię... Zastąpię! — wykrzyknął radośnie, zadowolony z
tego, że jakoś udało mu się z tego wszystkiego wybrnąć.
Zbyt późno zdał sobie sprawę z
tego, co powiedział.
— Och, to świetnie — powiedziała
wyraźnie zaskoczona Hermiona.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością
i podeszła do współlokatora, by wręczyć mu, a raczej wcisnąć
żółte rękawice w jego nieruchome dłonie.
— Trzeba się zająć gniazdami
pająków i wyczyścić ściany ochlapane eliksirem rozpuszczającym…
o szczegóły spytaj Stephanie, jest tam — dodała, wskazując
dziewczynę, stojącą po drugiej stronie magazynu. — Jeszcze raz
dziękuję, Malfoy, to… miłe.
Draco uśmiechnął się, choć
bardziej przypominało grymas spowodowany bólem zęba, i skinął
głową.
— Żaden problem, Granger — wydusił
z siebie, choć najchętniej wyśmiałby ją za naiwność,
nawrzeszczałby na wszystkich pozostałych i z godnością opuściłby
pomieszczenie.
To wszystko wyglądałoby pięknie,
jednak on w tej chwili podwijał rękawy białej, eleganckiej, bardzo
drogiej koszuli, by zająć się sprzątaniem. Nie ukrywając
obrzydzenia, z głośnym plaśnięciem, naciągnął rękawiczki.
Ku jego irytacji, dziewczyna
uśmiechnęła się jeszcze szerzej, zapewne na widok arystokraty
z nałożonymi gumowymi rękawicami. Odwróciła się na pięcie
i już po chwili zniknęła między regałami.
Draco, wyczuwając rozbawienie
Gryfonów, rzucił im mordercze spojrzenie. Zacisnął mocno szczękę,
a na jego skroni pojawiła się, doskonale wszystkim znana,
pulsująca żyłka.
— Aha, jeszcze jedno — oznajmiła
Hermiona, wyglądając zza regału. — Trzeba się też zająć
chochlikami kornwalijskimi.
Zadowolona z tego, iż jakimś cudem,
Malfoy wyręczył ją w brudnej robocie, raźnym krokiem ruszyła na
początek magazynu, gdzie Teodor i Blaise segregowali przedmioty.
Widząc górę niesklasyfikowanych rzeczy, doszła do wniosku, że
nie najlepiej radzą sobie z tym zadaniem. Albo, że zupełnie je
olewają. Nie zwracając uwagi na ich zdziwione miny, podeszła do
nich i przyłączyła się do dzielenia przedmiotów na odpowiednie
grupy.
— Emm… Granger? Co ty tutaj robisz?
— spytał Nott, niedbale odrzucając stary, poplamiony dziennik.
Gryfonka wyprostowała się i spojrzała
na Ślizgonów.
— Malfoy wam nie mówił? Chciał się
ze mną zamienić.
— A… Auć — syknął brunet i
posłał nieme pytanie przyjacielowi, który z całej siły nadepnął
mu na stopę.
— Och! Jaka ze mnie niezdara! Wybacz,
Teodoro — powiedział słodkim tonem Blaise i zwrócił się
do dziewczyny — Oczywiście, że nam mówił — zapewnił i
niedbale machnął dłonią.
Hermiona, przyzwyczajona do dziwactw
Zabiniego, tylko się uśmiechnęła i wróciła do pracy.
Nott spojrzał na przyjaciela i uniósł
brew. Doskonale wiedział, o czym myślał Blaise. Najwyraźniej
prefekt naczelny wpadł w kłopoty i teraz musiał się babrać w
brudzie. Na ustach obu chłopców pojawił się ten sam złośliwy
uśmieszek.
Wymienili zdziwione spojrzenia, słysząc
ciche nucenie Gryfonki. Widocznie praca pochłonęła ją na tyle, że
zapomniała w czyim towarzystwie się znajduje. Po jej swobodzie i
pewności w ruchach widać było, że jest w swoim żywiole.
Hermiona, nie zdając sobie sprawy ze
spojrzeń rzucanych w jej stronę przez Ślizgonów, sprawnie
katalogowała przedmioty. Zamarła i zerknęła na Blaise’a, który
zaczął nucić tę samą piosenkę, choć robił to zdecydowanie
głośniej, o wiele bardziej się w to wczuwając. Dziewczyna
zaśmiała się, przewróciła oczami i wróciła do pracy.
Nott pokręcił głową i westchnął,
widząc, jak jego przyjaciel z rozanieloną miną nuci najwyższe
dźwięki. Zagryzł wargę, próbując walczyć z uśmiechem, jednak
poniósł sromotną klęskę.
Ich pracę przerwał huk, dobiegający
z wnętrza magazynu. Hermiona wyjęła różdżkę, gotowa
interweniować, jednak w tym samym momencie z rzędu regałów
wyłonił się arystokrata. Włosy sterczały mu w nieładzie, ciało
pokrywały krople potu, a lśniąca, biała koszula, naznaczona była
plamami brudu. Dłonie były wolne od rękawiczek, które
prawdopodobnie porzucił po drodze. Oddychał ciężko, nie
spuszczając arktycznego spojrzenia ze współlokatorki.
— Koniec na dziś — warknął,
kierując się do wyjścia.
— Ale… — zaczęła Hermiona,
jednak zmieniła zdanie, widząc małe zadrapanie na jego policzku.
Widocznie chochliki kornwalijskie dały mu nieźle w kość. — W
porządku, możemy iść.
Gdy tylko to powiedziała, Nott i
Zabini rzucili trzymane przedmioty i niemal wybiegli z pomieszczenia.
Pokręciła głową i ruszyła
powiadomić pozostałych o wcześniejszym zakończeniu pracy.
***
— I ruszyli! — podekscytowany głos
Seamusa rozniósł się po trybunach, jednak nawet on nie był
w stanie przebić się przez wrzawę, która wybuchła w
momencie oderwania się zawodników od ziemi. — Gryfoni nie tracą
czasu, od razu ruszają do ataku. Pewnie rozpoczynają mecz, który
w przeważającym stopniu może zadecydować o końcowych
wynikach. W ich składzie brakuje Ginny Weasley. Aby pokryć tę
stratę, Potter sprytnie przestawił pałkarza Jimmy’ego Peakes’a
na miejsce dziewczyny, zaś tymczasowym pałkarzem został Andrew
Bones.
— Panie Finnigan — powiedziała
ostrzegawczo McGonagall przypominając mu o tym, iż w meczu
bierze też udział inna drużyna.
— W drużynie Ślizgonów nic się
nie zmieniło. Malfoy lata na Złotej Strzale — wymruczał
niewyraźnie Seamus, choć w jego głosie wyraźnie brzmiała
zazdrość. Mimo że przekazał tę informację, praktycznie mrucząc
pod nosem, po trybunach rozeszło się zbiorowe westchnienie
i pomruki uznania.
Dyrektorka pokręciła głową nad
zachowaniem ucznia. Co mecz funkcję komentatora obejmował inny
uczeń, jednak za każdym razem wybór okazywał się niefortunny.
— Demelza Robins przechwytuje kafla i
zgrabnie unika tłuczka wysłanego w jej stronę przez Teodora Notta.
To jego pierwszy mecz po semestrowym zawieszeniu, podobnie jak
Malfoya i Zabiniego, który właśnie pędzi ku Demelzie.
Demelza nie daj się! Brawo, cóż za praca zespołowa. W ostatniej
chwili podaje kafla do Jimmy'ego — relacjonował Seamus, niemal
podskakując, widząc grę swojego domu.
Po trybunach rozległ się jęk zawodu
Gryfonów. Graham w ostatniej chwili obronił lewą obręcz i
zręcznie podał kafla swojemu kapitanowi. Blaise zanurkował,
unikając ścigających Gryffindoru i, pędząc w dół, podał
piłkę, lecącemu w górę, Harperowi. Ślizgon gnał prosto
w stronę obrońcy Gryfonów, wspomagany przez Dracona, który,
miotając się po boisku, zmuszał przeciwników do ucieczki przed
kolizją. Niebezpieczne zagranie opłaciło się.
— Pierwsze punkty należą do
Ślizgonów — oznajmił Seamus.
Ryk z sektora Slytherinu niemal
zagłuszył jego wypowiedź. Zdawali się być pewni wygranej swojej
drużyny.
Draco wymienił zuchwałe uśmiechy z
Teodorem. Prowadzili sześćdziesięcioma punktami, podczas gdy
Gryfoni nie zdołali ani razu pokonać ich obrony. Nie mogli wymarzyć
sobie lepszego powrotu do drużyny. O tym meczu będzie się
długo mówić. Pokonają Gryfonów ponad dwustoma punktami w ciągu
niecałych czterdziestu minut, w dodatku mając w swoich szeregach
Złotą Strzałę. Tylko cud mógł uratować ich przeciwników,
zwłaszcza że Draco właśnie wypatrzył złoty blask znicza.
Uśmiechnął się zwycięsko i nachylił nad miotłą, która od
razy wyczuła jego zamiary.
Czuł przyjemne dreszcze
podekscytowania. Wiatr szamotał połami jego szaty, upodobniając go
do drapieżnego ptaka, który właśnie wypatrzył swoją ofiarę.
Był pewny swojego zwycięstwa, po prostu musiał wygrać. Z
przerażającą prędkością zbliżał się do złotej piłeczki, aż
w końcu zacisnął dłoń na złotym zniczu. Tłum kibiców
ryknął głośno, niemal pozbawiając go zmysłu słuchu. Już miał
zamiar zwycięsko unieść dłoń ze zniczem, gdy nagle ten
przemienił się w grudkę złotego pyłku, który po chwili wysypał
się spomiędzy jego palców. Powoli rozwarł pięść,
z niedowierzaniem wpatrując się w swoją dłoń. Ktoś go
oszukał. Ktoś wyczarował replikę, by odwrócić jego uwagę od…
— Potter zobaczył znicza! Już
prawie go ma!
Draco zacisnął gniewnie szczęki i
zerknął w dół. Jemu rywalowi rzeczywiście niewiele brakowało,
by wygrać mecz. Skierował miotłę w dół, z zawrotną szybkością
zbliżając się do ziemi.
— Szybciej — warknął.
Miotła przyśpieszyła zgodnie z jego
życzeniem. Wszystko wokół rozmazało się, jedynym wyraźnym
punktem był złoty znicz. Ślizgon wyrównał lot i wpadł na
Gryfona, by wybić go z rytmu, jednak Harry tylko syknął i
niżej nachylił się nad miotłą.
Czarnowłosy przełknął ślinę,
rozważając różne opcje. Znicz pędził prosto ku trybunom
Gryffindoru. Leciał ramię w ramię z Malfoyem, przepychając się
po drodze, jednak doskonale wiedział, iż rywal niedługo go
wyprzedzi. Uznawszy, że nie warto ryzykować, Harry w ostatniej
chwili uniósł rączkę Błyskawicy tuż przed sektorem.
Arystokrata uśmiechnął się pod
nosem, kątem oka widząc, jak Potter odpuszcza dalszy pościg. Draco
jednak nie miał najmniejszego zamiaru rezygnować ani ze względu na
swoje zdrowie, ani tym bardziej na zdrowie Gryfonów. Znicz zawisł
na krótką chwilę milimetry nad drewnianą balustradą. Nachylił
się, by chwycić małą piłeczkę, jednak nie mógł wykonać tego
manewru, nie wpadając z całym impetem w grupę Gryfonów. Dalej
stojący uczniowie odskoczyli na bok. Lot miotły obniżył się,
przez co jej dolna część oraz nogi arystokraty obijały się
o podłogę. Niektóre drewniane deski pękały, a ich połamane
części wzbijały się w powietrze, odbijając się od
stojących po bokach Gryfonów.
Draco w końcu zatrzymał się w
połowie sektora, wpadając na ściankę wyższej części trybuny. Z
jękiem upadł na podłogę, wzbijając w powietrze jeszcze większe
ilości kurzu.
Jęknął, czując ból w całym ciele,
jednak złoty znicz w jego dłoni rekompensował jego poświęcenie.
Na boisku zapadła cisza. Powoli wstał i rozejrzał się, jakby nie
do końca rozumiał, co się tutaj stało. Stojący w okręgu
Gryfoni patrzyli na niego z mieszaniną złości i strachu,
jednak był zbyt oszołomiony, by to zauważyć. Słaniał się na
nogach, szatę pokrywał kurz, ale mały uśmiech świadczył o tym,
że mało go to wszystko obchodziło. Drużyna Ślizgonów już
leciała w jego stronę, na czele z kapitanem. Draco zdołał
postawić dwa chwiejne kroki, nim upadł.
Widząc stan, w jakim znajduje się
jego przyjaciel, Blaise przyśpieszył i zręcznie wylądował przy
podnoszącym się już arystokracie. Nachylił się i pomógł mu
wstać, patrząc na niego tak, jakby nie wiedział, czy pogratulować
mu brawurowej akcji, czy zdrowo opieprzyć za podjęcie takiego
ryzyka.
— W porządku?
— W jak najlepszym porządku. Mam go
— oznajmił z dumą, przekazując kapitanowi swoją zdobycz.
Blaise był zbyt zajęty wgapianiem się
z niedowierzaniem w znicza, by na czas zareagować na upadek Dracona.
Chłopak stracił przytomność.
— Pięknie — mruknął Zabini i
schylił się, próbując podnieść przyjaciela. — Czy mógłby mi
ktoś łaskawie pomóc? — warknął, spoglądając na najbliżej
stojących Gryfonów.
— Och, odsuńcie się — powiedziała
zirytowana Hermiona, przeciskając się przez tłum uczniów.
Wyciągnęła różdżkę i uniosła
ciało nieprzytomnego Ślizgona.
***
— Budzi się?
— Mam nadzieję. Jak tylko wstanie,
skopię mu dupę.
Draco zmarszczył brwi, słysząc głosy
należące do Notta i Zabiniego.
— Chciałbyś — wychrypiał, w
końcu otwierając oczy.
Zamrugał, by przyzwyczaić się do
jasnego światła i zobaczył stojących w nogach łóżka Ślizgonów.
Obaj mieli ręce założone na piersi i patrzyli na niego
badawczym wzrokiem.
— No co? — spytał zaczepnie i
powoli usiadł na łóżku.
— Co ci strzeliło do głowy, żeby
wlecieć na Gryfonów? Myślałeś, że jak się na nich rzucisz, to
cię złapią i na rękach zaczną nosić? To był mecz, a nie
koncert Fatalnych Jędz — przypomniał mu Nott.
Arystokrata przewrócił oczami.
— Było warto. Pokonaliśmy ich.
Dwieście dziesięć do zera to całkiem niezły wynik — odparł
sarkastycznym tonem. — Jak długo tu jestem?
— Dwie godziny. Reszta drużyny
rozeszła się, gdy staruszka powiedziała, że twój platynowy łeb
nie odniósł żadnych obrażeń — odpowiedział Blaise, rozwalając
się na krześle. Bez żadnego skrępowania wziął jedno opakowanie
czekoladek przyniesionych przez Pansy i zaczął pożerać je jedna
za drugą.
Draco już miał mu przypomnieć, do
kogo należą owe czekoladki, jednak przypomniał sobie o czymś
istotnym. Zamarł i głośno przełknął ślinę.
— Co z miotłą?
— Cała i zdrowa — odpowiedział
Teodor, porywając garść ciasteczek.
— No — przytaknął Blaise z pełną
buzią. — A myślałem, że już po niej. Widocznie Złote Strzały
zostały wzmocnione.
Blondyn westchnął z ulgą i wyrwał
niemal puste opakowanie czekoladek. Nie zważając na protesty
Blaise’a ,zjadł dwie ostatnie i niedbale odrzucił pudełko.
— Gryfoni są praktycznie bez szans.
Musieliby wygrać z Krukonami minimum stu pięćdziesięcioma
punktami, a Puchoni… muszą wygrać z Krukonami… z przewagą
osiemdziesięciu punktów. Jedno i drugie jest mało prawdopodobne —
podsumował złośliwie Nott, siadając na sąsiednim łóżku.
— Więc o puchar będziemy grać z
Krukonami — westchnął Draco, poprawiając sobie poduszkę.
Z powrotem położył się, podkładając
ramiona pod głowę. Ziewnął potężnie, nie mogąc ukryć
zmęczenia.
— Specjalnie to zrobiłeś, co?
Arystokrata otworzył jedno oko, by móc
spojrzeć na Zabiniego.
— Niby co?
— Ty tu sobie poleżysz, odpoczniesz,
a nas wieczorem będzie gnębić Granger — zarzucił mu przyjaciel,
wstając z krzesła. — Idziemy, Teodoro. Nasz chłoptaś musi się
zdrzemnąć.
— Blaise! — zawołał Draco, nim
chłopak zdołał opuścić skrzydło.
Poczekał, aż przyjaciel podejdzie do
niego i cicho spytał:
— I co z tą moją sprawą?
Zabini zmarszczył brwi, początkowo
nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
— Aaaa… ta sprawa — powiedział
przeciągle. — Tak jak chciałeś, napisałem do niego. Gotów jest
przeprowadzić małe śledztwo w sprawie Skeeter i sprawdzić, co ma
za uszami. Chce nawet napisać o niej artykuł. Ale ma jeden warunek.
— Jaki? — spytał Draco,
podejrzewając, jaka jest cena za usługi dziennikarza.
— Ekskluzywny wywiad z tobą w roli
głównej, oczywiście.
Ślizgon westchnął i skinął głową,
uznając, że jest gotów na to poświęcenie, byleby Skeeter dostała
za swoje. Jeśli on nie zrobi porządku z tą babą, to kto?
— W porządku. Napisz do niego,
powiedz, że się zgadzam.
Blaise porwał jeszcze jedno opakowanie
czekoladek i, nim arystokrata zdołał mu je odebrać, sprawnie
odskoczył od łóżka. Ze zwycięskim uśmiechem obrócił się na
pięcie i lekkim krokiem ruszył do wyjścia.
— Czołem rudzielcu! — zawołał
wesoło, nie przerywając marszu.
— A żeby cię tak sklątka ugryzła
w… — Ginny urwała gniewną litanię, gdy mała czekoladka
uderzyła ją prosto między oczy. — Zabini, jak tylko stąd wyjdę,
oberwiesz za to!
Salę wypełnił gromki śmiech
chłopaka. Mrugnął do czerwonej ze złości Gryfonki i w końcu
opuścił skrzydło.
Draco parsknął śmiechem, jednak
zaraz skrzywił się, czując ból w żebrach. Wygodnie ułożył się
na łóżku i zamknął oczy, chcąc jak najszybciej wrócić do
leczniczego snu.
Leżąca w drugiej części sali Ginny
ściskała w pięściach prześcieradło, mamrocząc pod nosem. Nie
dość, że jej drużyna przegrała mecz, to jeszcze ten przygłup
musiał ją dodatkowo rozzłościć. Jak on ją denerwował! Niekiedy
miała wrażenie, że czasami specjalnie za nią łaził tylko po to,
by ją irytować. Musiała jednak przyznać, że czasami, ale,
oczywiście, bywało to niezmiernie rzadko, udawało mu się ją
rozbawić.
Zerknęła na czekoladkę i wzruszyła
ramionami, po czym podniosła ją i odgryzła niewielki kawałek.
Truskawkowa, jej ulubiona. Z niewielkim uśmiechem zjadła resztę.
— Cześć, Ginny.
Dziewczyna szybko uniosła głowę, a
uśmiech na jej twarzy powiększył się.
— Hermiona.
Rudowłosa szeroko rozłożyła ramiona
i mocno objęła przyjaciółkę.
— Jak się czujesz?
— W porządku. Dziś wieczorem
wychodzę. Jakby nie mogła wypuścić mnie rano. Zagrałabym w meczu
i może byśmy wygrali… a przynajmniej zdobyli choć jeden punkt —
narzekała Ginny, przesuwając się, by pani prefekt mogła usiąść
na jej łóżku.
— Słyszałaś już…
— Podsłuchałam, jak mówili o tym
Ślizgoni. Chociaż nie, nie podsłuchiwałam. Mówili o tym tak
głośno, że nie dało się tego nie usłyszeć — poprawiła się
Ginny. — Jak mają się chłopcy po przegranej?
Hermiona westchnęła i zaczęła
opisywać, jak przebiegał mecz oraz to, jak Malfoy staranował kilku
Gryfonów i zniszczył ich sektor.
— Nie mamy szans na wygraną —
oznajmiła ponuro Weasleyówna. — A tak mi zależało, żeby zdobyć
Puchar w tym roku. To ostatni raz, kiedy gramy w takim składzie. Za
rok odejdzie Harry, Ron, Demelza… to już nie będzie to samo.
Hermiona uważnie przyjrzała się
dziewczynie. Miała wrażenie, że nie to było główną przyczyną
złego humoru Ginny.
— Nie ma pewności, że to on.
Ginny uniosła głowę i zamrugała.
Hermiona zawsze trafnie oceniała, co ją gnębi, nawet jeżeli jej
przyjaciółka udawała, że ma się dobrze.
— A co jeżeli Lee nie pisał do
mnie, nie przyszedł na bal dlatego, że został…
Hermiona nachyliła się i ujęła
zimne dłonie dziewczyny w swoje własne. Poczekała, aż rudowłosa
spojrzy jej prosto w oczy i powiedziała:
— To nie musi być on, Ginny.
Wyjechał za granicę, możliwe, że ma tam problemy z dostępem
do sów, a może jest bardzo zapracowany. Mówił nam, że może
zostać tam na długo, pamiętasz? Zresztą, on zawsze był nieco…
lekkomyślny. Mógł po prostu zapomnieć, przez nowe obowiązki.
Niedługo dowiemy się, kto to był, ale dopóki nie ma pewności,
nie możemy myśleć, że to właśnie on.
— Ale zdjęcie…
— To tylko głupi żart. Uwierz mi —
poprosiła cicho Hermiona.
— Straciłam brata. Nie chcę stracić
przyjaciela.
— Nie stracisz — zapewniła
Gryfonka i założyła przyjaciółce rudy kosmyk za ucho.
Uśmiechnęła się pocieszająco i w duchu westchnęła z ulgą,
widząc, jak niewielki uśmiech wkrada się na usta Ginny.
— Czy ty przypadkiem nie miałaś
tego wypić? — spytała Hermiona, wskazując na dwie niewielkie
fiolki.
— Tak, ale oba eliksiry powodują
senność. Uwierz mi, sen to w tej chwili ostatnia rzecz, jakiej
potrzebuję.
Gryfonka tylko uniosła brew. Ginny,
widząc jej surowe spojrzenie, westchnęła i wypiła oba
eliksiry, wiedząc, że w tej kwestii dziewczyna nie odpuści.
— Czasami zachowujesz się jak moja
matka — marudziła, przykrywając się kołdrą.
— Bo tak się czuję. Słowo daję,
czasami jesteś jak małe, kapryśne dziecko — zaśmiała się
starsza Gryfonka.
Usiadła z powrotem na łóżku,
czekając, aż Weasleyówna zaśnie.
— Możesz coś dla mnie zrobić? —
zapytał sennym głosem Ginny.
— Pewnie.
— Powiedz Harry’emu: A nie mówiłam.
Pani prefekt zaśmiała się i
poprawiła kołdrę śpiącej przyjaciółce. Wyprostowała się
i już miała wyjść z sali, jednak coś ją zatrzymało.
Zerknęła przez ramię na śpiącego na drugim końcu sali Ślizgona.
Zadając sobie pytanie, po co ona to robi, powoli ruszyła w jego
stronę.
Zatrzymała się przy jego łóżku i
obserwowała powolne uniesienia jego klatki piersiowej. Zadrapania
i otarcia zniknęły, choć lewą stronę podbródka nadal
zdobił niewielki siniak. Był to jeden z nielicznych momentów,
kiedy wyraz jego twarzy był spokojny i łagodny.
Kierowana opiekuńczością, którą
niedawno zaczęła względem niego odczuwać, pochyliła się, by
poprawić mu poduszkę.
„To nic niezwykłego, prawda?
Praktycznie mieszkamy ze sobą, a po przygodach, jakie wspólnie
przeżyliśmy, nic dziwnego, że w jakimś stopniu się do niego
przywiązałam” — zapewniała się dziewczyna, tym razem
patrząc na niego z niepokojem.
Nie chciała żywić do niego żadnych
ciepłych uczuć. Zwykła tolerancja w zupełności by wystarczyła.
Był zimny, złośliwy i z pewnością nie będzie wysyłał do niej
kartek, gdy już ukończą szkołę. Więc dlaczego, gdy o tym
myślała, robiło jej się przykro?
Hermiona odwróciła się i już miała
odejść, gdy smukła, acz silna dłoń zacisnęła się na jej
nadgarstku niczym chłodne, stalowe okowy. Zaskoczona, cicho
krzyknęła i odwróciła się. Wsparty na wolnym ramieniu
arystokrata uśmiechał się podejrzanie wesoło, a w jego stalowych
oczach tańczyły iskierki rozbawienia.
— Myślałam, że śpisz — wydukała
dziewczyna, próbując uwolnić rękę z jego uchwytu, jednak Ślizgon
nie dawał za wygraną.
Gryfonka poddała się i zerknęła
znacząco na jego dłoń. Arystokrata tylko szerzej się uśmiechnął.
— Jak mógłbym spać przy takim
hałasie, Granger? Mówiłem ci już, że chodzisz jak zawodnik sumo?
— Nie, akurat tego komplementu nigdy
mi nie powiedziałeś, Malfoy.
— Jesteś niezwykle łakoma na czułe
słówka, mój ty paszteciku.
Chłopak zaśmiał się, widząc, jak
Gryfonka ze złości mruży oczy.
— Wcale nie jestem gruba —
oznajmiła, prostując się na całe swoje sto sześćdziesiąt pięć
centymetrów. Po raz ostatni zmierzyła go spojrzeniem i odwróciła
się, by w końcu opuścić skrzydło szpitalne.
— Nie zapomniałaś o czymś,
Granger? — spytał Draco, siadając na łóżku.
Hermiona zmarszczyła brwi i zerknęła
na niego przez ramię.
— Niby o czym?
— O naszym zakładzie, Granger. Masz
mi coś do powiedzenia?
Jęknęła i wróciła do arystokraty.
Zgrzytnęła zębami, widząc jego zadowolony wyraz twarzy.
— Jesteś najlepszym graczem, Malfoy.
Gratuluję wygranej — burknęła ponuro. — Zadowolony?
Draco wydął wargę i pokręcił
głową, jakby naprawdę było mu smutno z tego, że Gryfonka się
nie postarała.
— Więcej entuzjazmu, Granger —
oznajmił w końcu.
Gdy tylko na nią spojrzał, smutek
malujący się na jego twarzy ustąpił miejsca rozbawieniu.
Hermiona teatralnym gestem złączyła
dłonie w zachwycie i, patrząc na współlokatora niemalże
z uwielbieniem, powiedziała:
— To był najwspanialszy mecz, jaki
miałam okazję oglądać. Coś wspaniałego, naprawdę... A ten
twój lot! Pełen determinacji i uporu! By zwyciężyć, nie
zawahałeś się narazić zdrowia wielu osób... Klasa sama w sobie,
niewielu by się na to zdobyło. Można powiedzieć, że jesteś
jedyny w swoim rodzaju. — Gryfonka nie przestawała odgrywać
swojej roli, przesadnie okazując „radość” ze zwycięstwa
Slytherinu. — Jeszcze raz gratuluję. Uściskałabym cię, gdybyś
tylko nie był tak bardzo poobijany...
— Wystarczy, Granger — powiedział
Ślizgon, krzywiąc się na samą myśl o tym, że dziewczyna może
spełnić swoją groźbę. — Ten sarkazm był nie na miejscu, ale
jestem w stanie ci go wybaczyć... w końcu taka porażka może
boleć. Ciekawe czy w całej historii rozgrywek Gryffindor przegrał
kiedyś do zera — dodał, pocierając podbródek w zastanowieniu,
nie zważając na groźny wyraz twarzy współlokatorki. — No już
nie bocz się tak, w końcu to było do przewidzenia. Masz ciasteczko
— powiedział, rzucając jej czekoladową żabę.
Gryfonka otworzyła pudełko i opadła
na łóżko, jednak raptownie się poderwała, słysząc syknięcie
arystokraty.
— Ała!
— Przepraszam — wymamrotała,
podczas gdy blondyn rozmasowywał sobie nogę.
Spojrzał na nią z poirytowaniem i ku
jej zaskoczeniu przesunął się, robiąc dla niej miejsce.
— Może pójdę do pani Pomfrey po
coś przeciwbólowego?
— Obejdzie się.
Ślizgon oparł się o poduszki,
przykrywając twarz ramieniem.
— Kiedy wychodzisz? — spytała
Gryfonka, siadając na skrawku łóżka. Odgryzła kawałek żaby
i wyczekująco wpatrywała się w Ślizgona.
Arystokrata ponownie podniósł się do
pozycji siedzącej, patrząc na nią z chytrym uśmieszkiem. Wziął
ze stolika pudełko Fasolek Wszystkich Smaków i zapytał:
— A co? Już się stęskniłaś?
Gryfonka zawahała się, zastanawiając
się nad odpowiedzią. Co prawda, bez Ślizgona błąkającego się
bez celu po ich dormitorium czuła się samotna, jednak nie miała
zamiaru się do tego przyznać. Chcąc zyskać na czasie, wzięła
jeszcze jeden kęs.
— Po prostu jesteś potrzebny do
porządkowania magazynu, Malfoy. Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele...
— Jasne, to dlatego siedzisz tu ze
mną, zamiast porządkować rupiecie? — zapytał, wyszukując
w pudełku swojego ulubionego smaku.
Skrzywił się, gdy zamiast toffi
poczuł błoto. Zmrużył gniewnie oczy, gdy dziewczyna parsknęła
śmiechem. Wyjął z ust brązową fasolkę i uniósł głowę,
patrząc w rozbawione oczy współlokatorki.
— Jesteś obleśny — warknęła,
wyplątując sobie fasolkę z włosów.
Spojrzała na nią z odrazą i
odrzuciła w stronę Ślizgona, który jednak zdołał jej uniknąć.
Zerknął za siebie, by spojrzeć na fasolkę przyklejoną do ściany.
Powoli odwrócił się, a Hermiona zadrżała, widząc
złowieszczy uśmiech na jego twarzy, jednak bardziej przerażały ją
iskierki w jego oczach. Rzuciła mu wyzwanie, a ona mogła wyczuć
moment, w którym je podjął. Uwielbiał rywalizację i teraz miał
zamiar pokazać jej, że nie można tak po prostu rzucić fasolką
w Dracona Malfoya.
— Malfoy, nie… Sam zacząłeś —
powiedziała drżącym głosem, ostrzegawczo celując w niego
palcem.
Ślizgon jednak nic sobie nie robił z
jej tłumaczeń. Potrząsnął paczką, zamieszał palcem w stercie
fasolek i wyłowił jedną z nich, po czym ze złośliwym uśmieszkiem
rzucił ją prosto w Gryfonkę.
— Malfoy… — warknęła Hermiona,
choć usta zadrżały jej w powstrzymywanym uśmiechu.
Draco, niezniechęcony jej zachowaniem,
rzucał kolejnymi fasolkami. Dziewczyna uniosła dłonie, próbując
zasłonić się przed kolorowymi pociskami, chichocząc jak mała
dziewczynka. Blondyn brał coraz większe ilości fasolek, aż w
końcu zaczął rzucać całymi garściami. W końcu Hermiona
uklękła i nachyliła się nad Ślizgonem, próbując wyrwać mu
opakowanie, jednak chłopak nie poddawał się łatwo. Odsuwał od
niej pudełko, mimowolnie przyciągając ją do siebie, jednocześnie
zaśmiewając się przy tym niemal do łez.
Dziewczyna, nie widząc innego wyjścia,
postanowiła użyć podstępu i z całej siły dmuchnęła mu w ucho.
Chłopak wzdrygnął się, a Gryfonka wykorzystała moment. Odebrała
mu pudełko, uniosła je nad jego głowę i wysypała zawartość
prosto na jego platynowe włosy. Oboje zamarli, wpatrując się w
siebie z ciężkim oddechem i zarumienionymi twarzami.
— Przesadziłaś, Granger —
oznajmił Ślizgon ostrym tonem.
Hermiona już myślała, że
rzeczywiście się obraził, jednak tym razem to on zagrał
nieczysto. Korzystając z niepewności dziewczyny, chwycił ją w
pasie i popchnął na łóżko. Kasztanowłosa pisnęła i zasłoniła
twarz, gdy chłopak zaczął zbierać rozsypane fasolki i ponownie ją
nimi zasypywać. Próbując go z siebie zrzucić, Hermiona oparła
stopę o szafkę nocną i mocno się od niej odepchnęła. Udało jej
się przekręcić i przez chwilę to ona była na górze, jednak siła
rozpędu sprawiła, że przetoczyli się jeszcze raz.
Draco wrzasnął z bólu, gdy wylądował
na podłodze z przygniatającą go Gryfonką.
— Co się tu dzieje? — spytała
pani Pomfrey, wybiegając z gabinetu.
Chłopak zamrugał, jakby zastanawiał
się, co zrobić. Nie mógł przecież zostać przyłapany na
tarzaniu się po podłodze z leżącą na nim Hermioną.
Błyskawicznie przetoczył się, zakrył dłonią jej usta i
uklęknął, by spojrzeć na starszą pielęgniarkę.
— Spadłem z łóżka — wysapał
Draco, starając się brzmieć przekonująco.
Leżąca Hermiona wytrzeszczyła oczy,
gdy zobaczyła siedzącą na swoim łóżku Ginny. Dziewczyna
z niedowierzaniem patrzyła na prefektów naczelnych. Ślizgon
klęczał nad jej przyjaciółką, mając kolana po obu stronach jej
talii, za to czerwona na twarzy kasztanowłosa miała wyjątkowo
komiczną minę. Weasleyówna zakryła usta, powstrzymując wybuch
śmiechu, by nie wydać Gryfonki.
— A ten bałagan?
— Chwytałem się czegokolwiek by nie
spaść i tak jakoś… — wymamrotał Draco i zesztywniał,
gdy zza swoich pleców dobiegł go chichot rudzielca.
Kobieta zmrużyła oczy, badawczo
wpatrując się w chłopaka. W końcu uznała, że uczeń mówi
prawdę i jednym machnięciem różdżki usunęła bałagan.
— Następnym razem, gdy będzie pan
spadał z łóżka, proszę robić to nieco ciszej, panie Malfoy.
W skrzydle są też inni pacjenci, którzy potrzebują ciszy i
spokoju.
— Oczywiście — odpowiedział z
uśmiechem arystokrata. Odprowadził wzrokiem pielęgniarkę i gdy
tylko zamknęła za sobą drzwi, warknął: — Zadowolona?
— Tak średnio, ale będzie mi o
wiele lepiej, kiedy w końcu ze mnie zejdziesz. Ginny, proszę, nie
śmiej się, to nie to na co wygląda… — dodała Gryfonka,
odwracając głowę w stronę przyjaciółki, która dusiła się ze
śmiechu.
— Nie, no nie ma sprawy… skoro
lubicie tarzać się po sobie…
— Ja się z nikim nie tarzam, a już
na pewno nie z Granger!
— Zejdziesz w końcu ze mnie czy
nie?!
Chłopak spojrzał na leżącą pod nim
Gryfonkę i powoli, przytrzymując się łóżka, podniósł się z
podłogi. Wykrzywił się, gdy ponownie poczuł ból w prawej nodze.
Hermiona wstała, korzystając z
okazji, że nie jest już przygniatana przez Ślizgona. Otrzepała
ubranie, starając się doprowadzić do porządku. Odwróciła wzrok
od arystokraty, czując, jak na jej twarz wypływają rumieńce.
Spojrzała w lustro, wydając zduszony krzyk na widok stanu swoich
włosów, które próbowała w jakiś sposób przygładzić.
— Nic z tego, pudlu. Z naturą nie
wygrasz — oznajmił szyderczym tonem. — Poza tym, nie powinnaś
sprzątać jakiegoś zatęchłego magazynu? — dodał, chcąc się
szybko pozbyć dziewczyny.
Czuł na sobie badawczy wzrok
Weasleyówny i nie chciał, by wyciągnęła jakieś pochopne wnioski
ze sceny, którą właśnie zobaczyła.
— Zgadnij, kto jutro będzie mi w tym
pomagał — odparła, po czym odwróciła się na pięcie i podeszła
do rudowłosej.
Wymieniły między sobą kilka zdań,
jednak Ślizgonowi bardzo nie podobały się ich ukradkowe spojrzenia
w jego stronę. Hermiona pożegnała się z przyjaciółką
i wyszła z sali, rzucając po drodze Draconowi oburzone
spojrzenie. Będąc już na korytarzu, zdołała usłyszeć pytanie
Ślizgona:
— O czym rozmawiałyście?
— O twojej sprawności fizycznej. I
wiesz co? Doszłyśmy do wniosku, że prezentujesz poziom wigoru
godny sześćdziesięciolatka.
Gryfonka zaśmiała się i opuściła
skrzydło szpitalne, obawiając się, że kolejny wybuch Ślizgona
wywabi panią Pomfrey z gabinetu. Zerknęła na zegarek i
wytrzeszczyła oczy, gdy zdała sobie sprawę, że przesiedziała tam
prawie dwie godziny. Przyspieszyła kroku, chcąc się przygotować
na kolejny wieczór porządkowania magazynu.
— Hej, Granger!
W jej stronę biegł uśmiechnięty
Zabini.
— O co chodzi? — spytała, gdy
chłopak się z nią zrównał. Spojrzała na niego, wchodząc do
dormitorium.
— Bo widzisz, Granger, mam do ciebie
sprawę… Chodzi o to, że wspólnie z drużyną chcieliśmy
świętować zwycięstwo… moglibyśmy dzisiaj z Nottem nie
przychodzić do tego magazynu?
Gryfonka westchnęła ciężko,
zastanawiając się nad odpowiedzią. Jeśli zwolni Ślizgonów
z dzisiejszego sprzątania, pozostali będą mieli więcej do
zrobienia. Z drugiej strony nie miała serca odmawiać im prawa do
świętowania tak długo wyczekiwanego zwycięstwa.
— W porządku — oznajmiła w końcu,
sprawiając, że uśmiech Blaise'a jeszcze bardziej się poszerzył.
— Jest coś jeszcze, prawda? — spytała, widząc, jak chłopak
przygotowuje się na zadanie następnego pytania.
— A czy miałabyś coś przeciwko,
gdybyśmy urządzili to w waszym dormitorium?
— Yyy…
— Nie bój nic, nie będziemy ci
przeszkadzać. Po prostu, gdy ty będziesz z innymi w magazynie,
drużyna urządzi tu sobie małą… maleńką… o taką o — tu
Ślizgon niemalże złączył palec wskazujący i kciuk — imprezkę.
— A nie możecie tego urządzić w
waszym pokoju wspólnym?
— Ależ oczywiście, będzie wielka
feta u nas, ale czekamy z tym na Malfoya. Przecież wiesz, jak mu
zależało na wygranej... Nie chcemy go pozbawić możliwości
opływania w sławę i chwałę. To co, możemy zorganizować tę
imprezę? — Widząc jej zdegustowane spojrzenie, dodał: —
Przyjęcie? Taki skromny bankiecik... na kilka osób. Co ty na to,
Granger?
Przygryzła wargę, zastanawiając się
nad skutkami zostawienia dormitorium pod opieką Zabiniego.
— No nie wiem... ostatnim razem też
było was zaledwie kilku... — powiedziała, z niepokojem
zerkając na kominek.
— Żadnego salami na suficie... i
żadnego palenia mebli. Pełna profeska i kulturka.
— No dobra... — tylko tyle zdążyła
powiedzieć, bo uradowany Ślizgon chwycił ją w ramiona
i wyściskał. — Tylko żeby nikogo tu nie było, jak wrócę
z porządkowania magazynu, ok? — ostrzegła, gdy chłopak w końcu
odstawił ją na ziemię.
— Tak jest! — zasalutował i chwilę
później wybiegł z dormitorium, zapewne by zdobyć niezbędny
prowiant.
Gryfonka rozejrzała się po
dormitorium, nie wiedząc, co może zastać po powrocie. Przebrała
się w swoje ulubione luźne dżinsy i wyszła z dormitorium, chcąc
coś zjeść przed godzinami spędzonymi na sprzątaniu.
Przy stole Gryffindoru panowała ponura
atmosfera. Z trudem przyszło im pogodzenie się z faktem, że
szanse na zdobycie pucharu są bliskie zera. Harry'ego i Rona nie
było na kolacji, podobnie jak reszty drużyny. Dziewczyna zaczęła
się zastanawiać, czy organizowanie sprzątania magazynu miało
jakikolwiek sens, w sytuacji, gdy dwójka jej pomocników zajęta
będzie świętowaniem sukcesu, a jej przyjaciele godzeniem się z
porażką. Odłożyła sztućce i wyszła z Wielkiej Sali, by
jeszcze raz porozmawiać z przyjaciółmi. Co prawda, gdy
rozmawiali po meczu, obaj zadeklarowali, że stawią się dzisiaj
w magazynie, jednak Hermiona czuła, że najchętniej zaszyliby
się w pokoju wspólnym razem z resztą drużyny.
Tak jak podejrzewała, zastała ich
przy kominku. Siedzieli w ciszy, otoczeni przez pozostałych członków
drużyny Gryffindoru. Nie wiedząc co powiedzieć, po prostu podeszła
do przyjaciół i położyła dłonie na ich ramionach.
— Już czas? — spytał Harry,
myśląc, że przyjaciółka chce ich zabrać na sprzątanie
magazynu.
— Nie... właściwie to przyszłam
powiedzieć, że przeniesiemy to na inny dzień. Dziś i tak niewiele
byśmy zrobili. Muszę tylko znaleźć innych uczniów i powiadomić
ich o zmianie terminu. Potrzeba wam czegoś?
— Tak — odpowiedział Ron,
wpatrując się w ogień w kominku. — Głowy Malfoya na srebrnej
tacy...
Westchnęła ciężko, obawiając się,
że następne spotkanie tych dwojga w magazynie może okazać się
katastrofalne w swych skutkach.
— Pójdę powiadomić innych o
zmianie planów, później może jeszcze raz zajrzę do Ginny.
Trzymajcie się — pożegnała się z nimi, choć tylko Harry
próbował przesłać jej coś na kształt uśmiechu. Ron w dalszym
ciągu nie odrywał wzroku od kominka.
Piętnaście minut później Gryfonka
szła powolnym krokiem w stronę skrzydła szpitalnego. Nie mogła
wrócić do dormitorium, przynajmniej dopóki nie skończy się
„bankiet” z okazji wygranego meczu, a to oznaczało, że musi
sobie znaleźć zajęcie na najbliższe trzy godziny. Nie mogła
całego tego czasu spędzić z przyjaciółką z racji tego, że
odwiedziny kończą się o dwudziestej. „Może pani Pomfrey
zrobi dla mnie wyjątek?” — zastanawiała się, idąc pustymi
korytarzami Hogwartu.
Skrzydło skąpane było w półmroku,
zapewniając pacjentom ciszę i spokój. Gryfonka weszła do sali
i zmarszczyła brwi na widok parawanu, zasłaniającego łóżko
jej przyjaciółki. Niepewnie podeszła bliżej, ignorując Ślizgona,
który czytał Proroka Wieczornego przy nocnej lampce.
— Już się stęskniłaś,
paszteciku?
— Przyszłam do Ginny, nie do ciebie,
Malfoy — odwarknęła cicho, przechodząc przez salę.
— To masz problem, bo Wiewióra
właśnie łyknęła sporą dawkę eliksiru na sen — odpowiedział,
ze znudzeniem przewracając stronę gazety.
Dziewczyna przygryzła wargę,
przyglądając się śpiącej przyjaciółce. Czekanie, aż się
obudzi, nie miało najmniejszego sensu, dobrze wiedziała, że Ginny
wstanie dopiero rano. Właśnie rozważała, czy lepiej spędzić
najbliższe godziny w bibliotece, czy może lepiej wrócić do pokoju
wspólnego, gdy usłyszała pytanie Ślizgona:
— O co chodzi, Granger?
Gryfonka podeszła do niego i pokrótce
wyjaśniła, dlaczego nie może wrócić do dormitorium.
— Tak czy inaczej muszę sobie
znaleźć zajęcie na najbliższe dwie godziny... właściwie dwie
i pół... — dokończyła, załamując ręce.
— No to powodzenia — powiedział,
po czym wrócił do lektury, dając jej do zrozumienia, że nie ma co
liczyć na pomoc z jego strony.
Draco obserwował, jak dziewczyna znika
za drzwiami, z trudem opierając się pokusie, by ją zatrzymać. On
także nie mógł znaleźć sobie zajęcia, jednak nie miał zamiaru
proponować jej, by z nim została. Odłożył gazetę i zgasił
lampkę, licząc na to, że znuży go sen.
Minuty wlokły się niemiłosiernie,
jednak arystokrata wciąż nie mógł zasnąć, nieświadomie
przysłuchując się wyciu wiatru. Odwrócił się w stronę wejścia,
gdy usłyszał cichy odgłos kroków. Zmarszczył brwi, nasłuchując.
Po chwili drzwi uchyliły się
nieznacznie, na tyle, by mogła się w nich zmieścić drobna postać
Gryfonki.
— Ty na serio nie masz co robić ze
swoim życiem, gdy mnie nie ma — oznajmił, widząc zarys sylwetki
dziewczyny.
Zapalił lampkę, ciekawy, z czym tym
razem do niego przychodziła.
— Tym razem przesadziłeś —
syknęła, zbliżając się do niego z niebezpiecznymi iskierkami w
oczach.
Widząc jego uprzejme zdziwienie,
rzuciła w niego pergaminem. Ślizgon usiadł na łóżku i, głośno
wzdychając, zabrał się do czytania listu.
Szanowna
Panno Granger,
W
związku ze złożeniem skargi przez Dracona Lucjusza Malfoya o
naruszenie dobrego imienia i szerzenie nieprawdziwych informacji
przez panią Ritę Skeeter oraz naruszenia przez nią ustawy
o animagach, została pani powołana jako świadek oskarżenia.
Rozprawa odbędzie się czternastego lutego bieżącego roku o
godzinie szesnastej.
Z
wyrazami szacunku,
Vincent
Whittaker
Urząd
Ochrony Praw i Mienia Czarodziei
Ministerstwo
Magii
Draco uniósł brew i pytająco
spojrzał na dziewczynę, jakby nie rozumiał, o co tym razem ma do
niego pretensję.
— Rozprawa? Ja, jako twój świadek?
Nie miałeś prawa…
— Mam wszelkie prawo do obrony mojej
osoby, Granger. Takie są przepisy. A ty masz moralny obowiązek…
Hermiona zaśmiała się ponuro i
pokręciła głową, jakby nie wierzyła w to, co usłyszała.
— Jesteś ostatnią osobą, która
może mnie pouczać w kwestii mojej tak zwanej moralności, Malfoy.
Po pierwsze… — dziewczyna uniosła palec, widząc, jak blondyn
chce jej wejść w słowo — … należałoby mnie o tym uprzedzić.
No nie wiem, może coś w stylu: hej, Granger, ładną mamy pogodę.
A tak poza tym, to pozwałem Skeeter i będziesz wzywana jako
świadek. Czy to takie trudne? Nie!
— Granger… — powiedział
niebezpiecznie cicho Draco, jednak Gryfonka nie dała sobie przerwać
przemówienia.
— PO DRUGIE — powiedziała
dosadnie, udając, że nie słyszała jego próby obrony. —
Doniosłeś na nią w kwestii animagii. GDYBYŚ porozmawiał ze mną
wcześniej, wiedziałbyś, że sprawdziłam Skeeter i wiem, że już
się zarejestrowała. Po trzecie: pomyślałeś może, że mam inne
wyobrażenie na to, jak spędzić walentynki?
— Skończyłaś już? — zapytał
cicho, nie spuszczając z niej lodowatego spojrzenia. — To pozwól,
że ja zacznę. Naprawdę nie wiem, co by to dało, gdybym wcześniej
z tobą porozmawiał. Miałaś mieć więcej czasu na co? Na
przygotowanie przemówienia? Odpowiedniego ubrania? To tylko jedna,
mała rozprawa. Takich jak ta rozgrywa się setki, jeśli nie
tysiące, rocznie. Nie musisz wszystkich olśnić swoim wyglądem ani
wygłaszać wykładu. Masz niemal miesiąc, to chyba wystarczająco
dużo czasu, aby oswoić się z myślą, że wystąpisz w roli
świadka, prawda? — spytał na pozór uprzejmym tonem.
Gryfonka zadrżała pod wpływem jego
spojrzenia, jednak zdawał się nie zwracać na to uwagi.
— Mi też nie odpowiada pokazywanie
się z tobą publicznie, w dodatku w walentynki, Granger.
Starałem się jednak o jak najszybszy termin i nic z tym teraz nie
mogę zrobić. Zresztą wątpię, byś miała na ten dzień jakieś
wyjątkowe plany — zakpił, niedbale odkładając list na szafkę
nocną.
Hermiona zmrużyła oczy i zacisnęła
pięści.
— Tak się składa, że mam plany,
które nie uwzględniają ciebie i wycieczki do Ministerstwa, Malfoy
— syknęła rozwścieczona, jednak chłopak zdawał się nie być
świadomym niebezpieczeństwa, w jakim się znajdował.
Ślizgon przechylił głowę i spojrzał
na nią pytająco. Na jego usta wpłynął dobrze jej znany złośliwy,
pogardliwy uśmieszek.
— Doprawdy? Pewnie zamierzasz zaszyć
się w swoim pokoju i rozpaczać, dlaczego nikt cię nie chce.
Gryfonka skrzywiła się i obronnie
skrzyżowała ręce na piersi. Odruchowo cofnęła się od łóżka
arystokraty i spojrzała na niego oskarżycielsko.
— Przesadziłeś.
Draco usiadł na skraju łóżka i
spuścił nogi na podłogę. W duchu przyznawał jej rację, jednak
nie zamierzał się do tego przed nią przyznawać. Omiótł wzrokiem
salę, nie chcąc spojrzeć jej w oczy, które teraz zapewne były
zaszklone. Oparł łokcie na kolanach i jedną dłonią przeczesał
włosy.
— Słuchaj… — powiedział w końcu
o wiele łagodniejszym tonem, unosząc głowę. Na chwilę przerwał,
nie do końca wiedząc, co ma powiedzieć. — Jeśli chodzi o
Skeeter, to wiem o tym, że się zarejestrowała. Ale nasze
zeznania sprawią, że i tak zostanie ukarana. Takie zdolności
najczęściej pojawiają się w wieku siedemnastu lat.
Przypuszczając, że właśnie wtedy została animagiem, ukrywała
prawdę przez ponad dwie dekady. Najprawdopodobniej skończy się na
tym, że dostanie wysoką grzywnę, więc możesz być spokojna,
nikogo nie poślesz do Azkabanu.
Hermiona wpatrywała się w niego, nie
mogąc oprzeć się wrażeniu, że jego ton i zmiana tematu są
pokręconą wersją przeprosin. Tylko czy on kiedykolwiek mógłby ją
przeprosić? Rozdarta między tym, by go o to zapytać, a ucieczką,
wybrała bezpieczniejszą opcję i bez słowa opuściła skrzydło
szpitalne. Nie mając dokąd pójść, postanowiła wrócić do
dormitorium. Już na korytarzu na czwartym piętrze słyszała głośną
muzykę i gromkie śmiechy Ślizgonów.
Weszła do salonu i skrzywiła się,
gdy jej uszy zaatakował panujący tu gwar. Salon nie został w żaden
sposób uszkodzony, jedyną zmianą były puste opakowania i butelki
rozstawione na stole i podłodze. Wyłowiła wzrokiem Zabiniego
stojącego na schodkach i ruszyła w jego stronę.
— Kończcie to — powiedziała
cicho, nawet się nie zatrzymując.
Zamknęła się w swojej sypialni i
rzuciła na łóżko.
Blaise zamrugał, wpatrując się w
drzwi do pokoju Gryfonki. Impreza tak naprawdę dopiero się zaczęła,
jednak ton głosu dziewczyny sprawił, że bez wahania postanowił
spełnić jej polecenie.
***
Szczęście Dracona, wynikające z
opuszczenia skrzydła szpitalnego nie trwało długo. Od razu został
zaciągnięty do magazynu, gdzie przez trzy godziny katalogował,
niepotrzebne jego zdaniem, rupiecie. Przez cały ten czas musiał
znosić współlokatorkę, która w magazynie od razu przechodziła
na tryb przywódcy, nieznoszącego sprzeciwu. Gdyby ktoś mu kiedyś
powiedział, że będzie sprzątał tylko dlatego, że tak każe mu
czarownica mugolskiego pochodzenia, bez wahania rzuciłby kilka
uroczych klątw i wysłałby wariata na oddział zamknięty.
Dodatkowo Gryfoni wydawali się być wyjątkowo oziębli, zwłaszcza
członkowie drużyny Quidditcha, jednak akurat to poprawiało mu
humor.
Stosunki między nim a Hermioną
pozostawały bez zmian. Dogryzali sobie lub ignorowali obecność
drugiego, niekiedy wymieniali kąśliwe, jednak zabarwione humorem
uwagi. Widocznie Gryfonka postanowiła puścić w niepamięć ostatni
wieczór, na co arystokrata nie zamierzał narzekać.
Gdy, wracając z imprezy w pokoju
wspólnym Ślizgonów, wszedł do salonu, nie spodziewał się zastać
tam współlokatorki. Była trzecia nad ranem, jednak Hermiona
siedziała przy rozpalonym kominku, otulona kocem od pasa w dół i
czytając opasłą książkę. Wszedł w głąb pomieszczenia
i przystanął przy kominku, niedbale opierając się o niego.
Dziewczyna dopiero po pewnym czasie
poczuła, że jest obserwowana. Uniosła głowę i podskoczyła,
gdy zobaczyła przed sobą ubranego w czerń Ślizgona. Na jego usta
powoli wpłynął delikatny, leniwy uśmieszek.
— Przestraszona? — szepnął,
unosząc jasną brew.
— Raczej zmęczona i senna —
odpowiedziała, zamykając książkę. Położyła ją obok siebie
i objęła kolana ramionami. Ułożyła na nich podbródek i
spojrzała na współlokatora. — Byłam u profesor Hooch.
Powiedziałam jej, że chce pisać test dla zaawansowanych, więc
możesz być spokojny. Nic nie wie o twojej… pomocy — dodała,
bezbłędnie wyczytując jego nieme pytanie.
Draco usiadł na kanapie obok niej i
podniósł książkę.
— Latanie: tradycja, technika i
Quidditch. Poziom podstawowy i zaawansowany — przeczytał i
spojrzał na Gryfonkę z rozbawieniem.
Dziewczyna zamknęła oczy, powoli
zasypiając.
— Dość późna pora na naukę —
zauważył, zakładając nogi na kanapę i siadając na niej bokiem,
by naprzeciw siebie mieć współlokatorkę.
— To jak zawsze twoja wina, Malfoy.
Musiałam napisać za ciebie esej na zielarstwo i eliksiry —
odpowiedziała sennym głosem, również odwracając się w jego
stronę.
Położyła głowę na oparciu i
założyła niesforny lok za ucho.
— Taka jest cena za oszustwo, Granger
— odparł Draco ze złośliwym uśmieszkiem. Odłożył podręcznik
na stolik i zapytał: — Jeśli silny wiatr wieje od północnego
wschodu, a ty wykonujesz manewr wymijający, to co musisz zrobić, by
nie zabić siebie i biedaka, którego próbujesz wyprzedzić?
— Mocniej pochylam się nad rączką,
przechylając miotłę w przeciwnym kierunku. W tym wypadku będzie
to południowy zachód.
Arystokrata zarzucił ramię na oparcie
kanapy i pokręcił głową.
— Zapomniałaś o czymś.
Gryfonka przygryzła dolną wargę,
szukając odpowiedzi. Natychmiast odeszła jej ochota na sen.
— Kąt nachylenia zależy od siły
wiatru.
Skinął głową.
— Co należy wziąć pod uwagę,
wykonując zwód?
— Przestrzeń, wiatr i możliwości
miotły.
— Wyjaśnij — zażądał, chcąc
sprawdzić, czy Gryfonka wie, o czym mówi.
Hermiona westchnęła, starając się
przywołać wszystkie potrzebne informacje. Próbowała wymyślić
sensowną odpowiedź, jednak w książce tylko wymieniono te trzy
rzeczy, a późna pora utrudniała jej szersze omówienie tematu.
— Nie wiem — powiedziała w końcu,
przyznając się do porażki.
— To całkiem proste, Granger. Od
wiatru zależy ustawienie miotły. Wszystkie te kąty, nachylenia,
kierunki… podobnie jak w pierwszym pytaniu — wyjaśnił rzeczowym
tonem, gestykulując przy tym wolną ręką. — Jeśli źle się
ustawisz…
— Polecę w złym kierunku. Mogę też
spaść z miotły lub ją jakoś uszkodzić — dokończyła
Gryfonka, poprawiając się na kanapie. W jej oczach pojawiły się
błyski, sugerujące, że dziewczyna zaczęła rozumieć temat i
rozmowa sprawia jej przyjemność.
— Dokładnie. A możliwości miotły?
— Myślę, że wiąże się to z siłą
wiatru. Jeśli źle się ustawię, silny wiatr może wygiąć wici
miotły gorszej jakości. Im lepsza i, co za tym idzie, droższa
miotła, tym większa jest jej odporność na te i inne warunki
atmosferyczne.
Ślizgon ponownie skinął głową i
spojrzał na nią z uznaniem, jakby był dumny ze swojej uczennicy.
— A przestrzeń?
Hermiona uśmiechnęła się.
— Banalnie proste. Musimy uważać,
żeby się o coś lub o kogoś nie rozbić.
Draco pogładził się po podbródku,
patrząc na nią w zamyśleniu.
— Banalnie proste, tak? — spytał
przeciągle. — Przejdźmy do Quidditcha — arystokrata uśmiechnął
się, widząc niechęć, jaka pojawiła się w jej oczach.
Doskonale wiedział, że Gryfonka nie
przepada za tym sportem, jednak Draco uważał, że przyczyną tego
jest to, że nikt właściwie nie zachęcił jej do Quidditcha. Był
niemal pewny, że wszystko, co o nim wiedziała, wyczytała z
książek. Nic dziwnego, że skoro pierwsza jej styczność z tym
sportem miała miejsce w bibliotece, dziewczyna nie czuła
podekscytowania, oglądając mecz. Prawdopodobnie nigdy sama w żadnym
nie zagrała.
— Opisz mi zwód Wrońskiego.
Wszystko, co o nim wiesz. I parę słów o twórcy, poproszę.
Hermiona skrzywiła się, słysząc
ostatnie zdanie. Notując w myślach, by nigdy nie używać przy
współlokatorze słów „banalnie proste”, odchrząknęła i
zaczęła mówić wszystko, co na ten temat wyczytała.
— Ależ proszę cię bardzo —
oznajmiła ze słodkim uśmiechem, na co współlokator zaśmiał się
pod nosem. — Twórcą jest Józef Wroński, polski szukający.
Należy, a właściwie należał, do drużyny… — tu zamyśliła
się na moment — Gobliny z Grodzińska.
— Grodziska — poprawił Ślizgon.
— No przecież mówię. Manewr polega
na tym, że zawodnik pikuje w dół…
— Granger, nie da się pikować w
górę. Nie musisz aż tak dokładnie tego opisywać — przerwał
Draco, śmiejąc się z jej skrupulatności.
— Nie wtrącaj się, bo wybijasz mnie
z rytmu. Robi się to po to, by…
— Co jeszcze mogę zrobić, by wybić
cię z rytmu? — spytał Ślizgon, nadając swojemu głosowi
aksamitną barwę, parę razy unosząc brwi.
— Robi się to po to… —
spróbowała ponownie Hermiona, jednak miała trudności przez
śmiech, który groził, iż lada moment wydobędzie się z jej ust.
— Nie, inaczej. W ten sposób szukający udaje, że zobaczył
znicza. Przeciwnik bierze z niego przykład, próbując go
wyprzedzić. Wykonujący zwód w ostatniej chwili wzbija się do
góry… — Hermiona zagryzła wargę, widząc rozbawione spojrzenie
Ślizgona — … a szukający przeciwników rozbija się.
— Na ziemi — dodał Draco, przez co
Gryfonka wybuchła gromkim śmiechem. — No dobra, Granger, następne
pytanie. Co…
Arystokrata zamarł, słysząc ciche
pukanie w szybę. Zerknął za siebie i, tak, jak przypuszczał,
zobaczył, siedzącą na parapecie, brązową sowę. Zacisnął
gniewnie szczękę i podszedł do okna, podejrzewając, co przyniósł
puchacz. Otworzył je i, nie zwracając uwagi na deszcz, wychylił
się i wyszarpał kopertę z dzioba sowy. Zamknął okno, po czym,
stojąc tyłem do współlokatorki, otworzył przesyłkę. W środku
znajdował się zgięty kawałek pergaminu i coś, czego dawno nie
widział. Jego serce zamarło, by w następnej chwili bić z siłą,
z jaką nigdy dotąd nie pracowało. Wściekłość i przerażenie
opanowały jego ciało i umysł. Niemal nic nie widział, wzrok
stracił ostrość, jakby za chwilę miał zemdleć. Czując, jak
nogi odmawiają mu posłuszeństwa, chwycił się parapetu.
— Malfoy? Wszystko w porządku? —
spytała zaniepokojona Hermiona.
Odłożyła koc, chcąc do niego
podejść. W połowie drogi zatrzymał ją jego ostry ton głosu.
— Zostań tam — warknął, a gdy
był pewien, że Gryfonka się do niego nie zbliży, wyprostował się
i wyjął z koperty srebrną grzechotkę dziecięcą. Znajomy
kształt idealnie wpasował się w jego dłoń. Wpatrywał się w
zabawkę, walcząc z najczarniejszymi myślami. On był w jego domu.
Musiał wejść na strych, mijając korytarz, w którym były drzwi
do sypialni Narcyzy Malfoy. Oprócz skrzatów, była w domu sama.
Odłożył grzechotkę na parapet i
sięgnął po list, spodziewając się najgorszych informacji. Przez
chwilę wahał się. Nie był przygotowany na to, by przeczytać o
zabójstwie matki. Wziął głęboki, drżący oddech i wyprostował
pergamin.
19 września, Moskwa
Ulga, jaką poczuł, była nie do
opisania. Zaśmiał się nerwowo i potarł sztywny kark. Nic złego
się nie stało… jeszcze. Sam nie wiedział, jak długo wpatrywał
się w tak dobrze znane mu z poprzednich listów pismo, starając
się zrozumieć przysłaną informację.
Co takiego wydarzyło się
dziewiętnastego września i jak to wiązało się z jego zabawką?
Wpatrywał się intensywnie w grzechotkę, jakby to ona zawierała
odpowiedzi na dręczące go pytania. Kto do niego pisze? I dlaczego
go tak bardzo nienawidzi? Nie wykluczał, iż mogła to być rodzina
jednej z jego ofiar, dopóki nie przysłano mu jego zabawki. To była
osobista rzecz i tylko ktoś, kto dobrze go znał, użyłby
takiego przedmiotu do dostarczenia mu wiadomości.
„A może to jednak on?...”
— Malfoy? Pójść po panią Pomfrey?
— Milcz — syknął, nie przejmując
się szorstkim tonem swojego głosu. Próbował poskładać wszystkie
elementy układanki, a dopytywanie dziewczyny skutecznie mu to
utrudniało.
„To nie musi dotyczyć
bezpośrednio mnie” — pomyślał, ponownie biorąc do ręki
srebrną grzechotkę. „Co ważnego dla mojej rodziny wydarzyło
się tego dnia?”
Uważnie wpatrywał się w misterne
kwiatowe zdobienia w zaokrąglonej górnej części zabawki. W samym
środku każdego z kwiatów znajdowały się szmaragdy, a rączka
przewiązana była drobną kremową kokardką. Na jej dolnej części
widniała wygrawerowana litera „M”. Był pewien, że grzechotka
jest kluczem do rozwiązania zagadki. Obracał ją w dłoniach,
dokładnie oglądając każdy cal, szukając jakiegokolwiek znaku czy
napisu, który mógłby przeoczyć. Dokładnie przyjrzał się
wstążce, odwracając drobne tasiemki na drugą stronę, jednak nic
tam nie znalazł. Sfrustrowany już miał odrzucić srebrną
grzechotkę, gdy w ostatniej chwili zauważył drobną różnicę
między tym egzemplarzem a zabawką, która należała do niego. Bo
to nie była jego własność, przechowywana w domu wraz z innymi
rzeczami młodego Malfoya. Zrozumiał to, gdy jeszcze raz przyjrzał
się zwieńczeniu drobnego przedmiotu. Jego grzechotka miała
niewielkie zagłębienie między rączką a zdobioną górą.
Wiedział o tym doskonale, bo pamiętał, jak rzucił nią w Zgredka.
Skrzat jednak schylił się i zabawka trafiła w jego ojca,
rozcinając mu brew. Nie została naprawiona w ramach kary za jego
zachowanie.
Dlaczego ktoś przysyła mu tę
niemalże idealną replikę grzechotki? I jak to się wiązało
z listem?
Nagle zamarł, gdy do głowy wpadła mu
niewiarygodna myśl. Zerknął to na jeden, to na drugi przedmiot,
kręcąc z niedowierzaniem głową.
— Nie... — wychrypiał, upuszczając
obie rzeczy na podłogę.
Zachwiał się i tylko ramię Gryfonki
zapobiegło jego upadkowi.
— Malfoy, co się dzieje?! —
krzyknęła wyraźnie spanikowana dziewczyna.
Przyłożyła jedną dłoń do jego
czoła. Było lodowate, podobnie jak reszta ciała arystokraty.
Ślizgon patrzył na nią, jednak
sprawiał wrażenie, jakby nie był świadomy jej obecności. Nagle
pokręcił głową i schylił się, podnosząc zabawkę i pergamin.
Wepchnął je z powrotem do koperty i wybiegł z dormitorium.
Musiał jak najszybciej dotrzeć do Malfoy Manor.
Biegł, nie przejmując się ani
wołaniem Hermiony, ani tym, że ktoś może go usłyszeć. Teraz
liczyła się dla niego każda sekunda. Nie mógł, nie chciał w to
uwierzyć, ale teraz wszystko wydawało się takie jasne, takie
oczywiste.
— Uczniowie na korytarzach! —
wrzasnął Filch, wychodząc z bocznego korytarza.
Draco nawet nie zwolnił. Wybiegł z
zamku, chcąc jak najszybciej wydostać się z terenu, na którym
teleportacja była niemożliwa. Zdyszany i spocony w końcu dotarł
na miejsce. Zamknął oczy i gdy je otworzył, jego oczom
ukazała się posiadłość Malfoyów. Podszedł do drzwi i wszedł
do środka.
— Draco? — spytała, stojąca na
półpiętrze, Narcyza.
Odziana była w długi, jedwabny
szlafrok. To, jak i jej rozpuszczone włosy, mówiły mu, że właśnie
szykowała się do snu.
— Draco, na Merlina, co...? Draco! —
zawołała, gdy minął ją w biegu bez żadnego słowa wyjaśnienia.
Podążyła za nim aż na strych. Jej syn otwierał skrzynie i
wyrzucał z niej swoje rzeczy z dzieciństwa. Ubranka fruwały
po całym pomieszczeniu, gdy rzucał przez ramię jeden komplet za
drugim. W końcu uklęknął przed następną skrzynią i zaczął
opróżniać jej zawartość. Po chwili zamarł i wyjął rzecz,
której najwyraźniej szukał.
— Synu, powiesz mi wreszcie, o co
chodzi?
Draco powoli zerknął na nią przez
ramię i uniósł dłoń, na której spoczywały bliźniacze
grzechotki.
— Musimy porozmawiać, matko.
***
Draco w napięciu przemierzał dobrze
znane mu korytarze ich posiadłości, które teraz wydawały mu się
obce, wręcz wrogie. Pomimo sprzeciwu Narcyzy wiedział, że jest to
konieczne. Uciec, ukryć ją… w miejscu, w którym on jej nie
znajdzie. Zabrać ją tam, gdzie nie będzie jej szukał. Teraz, gdy
miał pewność, kto mu groził, musiał za wszelką cenę zapewnić
jej bezpieczeństwo. Pomimo plątaniny myśli, po tym, co wyjawiła
mu Narcyza, skupił się na tym jednym zadaniu.
Wszedł do sypialni rodziców,
oświetlając różdżką pomieszczenie. Dopiero gdy upewnił się,
że jest bezpiecznie, pozwolił matce wejść. Podczas gdy Narcyza
pakowała do kosmetyczki drobne rzeczy, jej syn w pośpiechu
wrzucał do podróżnej torby wyjęte z szafy ubrania. Wiedział, że
czasu było niewiele, być może nadawca listów już teraz czaił
się pod ich posiadłością, czekając na stosowną chwilę, by
zaatakować.
— Doprawdy synu, nawet jeśli masz
rację, dlaczego nie mogę przeczekać tych kilku dni u naszych
znajomych? Wielu z nich może zapewnić mi o wiele lepszą ochronę
niż ci… — wykrzywiła się z niesmakiem, jednak widząc
ostre spojrzenie Dracona, potrząsnęła głową, odganiając obraz
przyprawiający ją o mdłości — niż moja siostra.
Arystokrata podniósł z podłogi
wypełnioną do połowy torbę i podszedł do matki, biorąc od niej
kosmetyczkę. Po raz ostatni rozejrzał się po pokoju, zastanawiając
się, czy spakował wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Nie mogąc
dłużej ignorować natarczywego spojrzenia kobiety, odwrócił się
do niej i powiedział:
— Tłumaczyłem ci przecież, że nie
będziesz bezpieczna u nikogo, kto ma jakiekolwiek powiązania ze
Śmierciożercami…
— A Eleonora? Jej przecież możemy
zaufać…
— Dosyć!
Słysząc ostry ton syna, Narcyza
cofnęła się w stronę łóżka. Spojrzała z niepokojem w oczy
najważniejszej osoby w swoim życiu i skinęła głową na znak, że
już nie będzie protestować. Chłopak przyglądał się jej z
troską. Wiedział, że kobieta się boi, nie tyle o swoje życie, co
tego, co się z nim działo. Odłożył torbę na krzesło, podszedł
do Narcyzy i objął ją, delikatnie gładząc po plecach.
— Gdy tylko przyjdzie odpowiedź od
Andromedy, natychmiast wyruszamy. Masz wszystko?
— Tak.
W milczeniu czekali na wiadomość od
siostry Narcyzy. W końcu pokój wypełniła niebieska poświata,
która powoli formowała się w wyraźny kształt orła.
— Oczywiście — brzmiała krótka
odpowiedź.
Arystokrata nie czekał nawet, aż
poświata zniknie. Podniósł podróżną torbę i objął matkę,
zamknął oczy i skoncentrował się na celu podróży.
Powiew zimnego wiatru sprawił, iż
nowo przybyli zadrżeli. Draco rozejrzał się, by zyskać pewność,
że nikt za nimi nie podążał. Podwórze było puste. Dom otoczony
był rzadko rosnącymi, nagimi drzewami. Pewnym krokiem ruszył ku
dwupiętrowemu, skromnemu budynkowi i zapukał, czekając, aż jego
ciotka otworzy drzwi.
Zerknął na matkę. Teraz, gdy tylko
sekundy dzieliły ją od zobaczenia siostry, straciła swoją pewność
siebie i wyrafinowanie. Niespokojnie przygryzała wargę i raz po raz
zakładała uparty kosmyk włosów za ucho. Draco uśmiechnął się
i sam poprawił jej fryzurę.
— Czyżby Narcyza Malfoy się
denerwowała?
— Skądże znowu — odpowiedziała,
prostując sylwetkę.
Chwilę po tej wymianie zdań drzwi
uchyliły się, ukazując młodszą kopię Bellatrix. Gęste, kręcone
włosy zaplotła w warkocz przerzucony przez ramię, choć kilka
kosmyków uwolniło się z upięcia i okalało jej twarz. Ciemne
tęczówki przysłonięte były ciężkimi powiekami, wokół których
widniały drobne zmarszczki.
Przez chwilę siostry wpatrywały się
w siebie w milczeniu. Spotykały się po ponad dwudziestu latach, nie
wiedząc, jak się zachować i czego mogą oczekiwać po tej drugiej.
— Wejdźcie — powiedziała cichym,
ciepłym głosem i odsunęła się, robiąc miejsce dla gości.
Draco spojrzał na matkę i przepuścił
ją, po raz ostatni rozglądając się po podwórku. Wszedł do
jasnego holu i zamknął za sobą drzwi. Teraz, stojąc twarzą w
twarz z ciotką, którą na dobrą sprawę widział po raz pierwszy w
życiu, on także czuł się nieswojo. Pomógł matce zdjąć płaszcz
i zawiesił go na wieszaku, zastanawiając się, czy powinien
zostać i raz jeszcze wszystko wyjaśnić, czy zostawić to matce.
Odstawił torbę na podłogę, zerkając niepewnie na drzwi.
— Draco, nie zostaniesz nawet na
herbacie? — zapytała Andromeda, trafnie odczytując jego zamiary.
— Dobre wychowanie nakazałoby chociaż wyjaśnić to całe
zajście, chyba że Narcyza się tym zajmie.
Arystokrata już chciał odpowiedzieć,
że nie może zostać i powinien wracać do szkoły, gdy zobaczył
natarczywe spojrzenie matki, które kazało mu zostać. Uśmiechnął
się niepewnie do gospodyni, po czym odwiesił swój płaszcz.
Andromeda zaprowadziła ich do
przestronnej kuchni i zaprosiła do stołu, stawiając na nim
talerz z ciastkami. Narcyza uśmiechnęła się do siostry, choć
napięty wyraz jej twarzy zdradzał, iż czuje się w tej sytuacji
niekomfortowo. Ślizgon doskonale ją rozumiał.
Najwyraźniej podobne odczucia miała
Andromeda, bo gdy tylko usiedli, zabrała się za przygotowanie
herbaty.
— Piękny dom — odezwała się w
końcu pani Malfoy, licząc na to, że uda jej się rozluźnić
wyczuwane w powietrzu napięcie.
— Dziękuję. Ted bardzo dbał o to,
by wyglądał tak, jak sobie wymarzyłam — powiedziała,
uśmiechając się delikatnie, choć na wspomnienie zmarłego męża
po twarzy kobiety przeszedł cień smutku.
Draco miał ochotę wstać i walić
głową w ścianę. Ta kobieta w czasie wojny przez Śmierciożerców
i ich sprzymierzeńców straciła męża, córkę i zięcia, a oni
teraz do niej przychodzą, jak gdyby nigdy nic i proszą o pomoc…
A najgorsze w tym wszystkim było to, że Andromeda Tonks nie zdawała
się ich winić za swoją tragedię. Odpowiedziała na ich wiadomość
i zgodziła się im pomóc. Tym, przez których straciła wszystko.
Odchrząknął, zwracając na siebie spojrzenie brązowych oczu i
powiedział:
— Przepraszamy, że nachodzimy panią
o takiej porze, ale to sprawa życia i śmierci…
— Co do tego nie mam wątpliwości,
inaczej nigdy by was tu nie było — odpowiedziała zdecydowanym,
rzeczowym głosem. — O co chodzi?
— Ktoś chce mi zaszkodzić i obawiam
się, że może do tego posłużyć się moją matką. Byłbym
dozgonnie wdzięczny, gdyby mogła przez jakiś czas zatrzymać się
u pani… — Draco starał się wyjaśnić cel ich wizyty, nie
zdradzając przy tym istotnych szczegółów, jednak nie było to
łatwe, tym bardziej że cały czas czuł na sobie badawcze
spojrzenie kobiety.
— Zastanawia mnie tylko, dlaczego nie
możesz zatrzymać się u swoich… znajomych? — zapytała
Andromeda, zwracając się do siostry.
Narcyza rzuciła krótkie spojrzenie na
swojego syna, ten jednak milczał, czując, że pytanie skierowane
jest tylko i wyłącznie do jego matki. Kobieta przełknęła ślinę
i cicho oznajmiła:
— Draco uważa, że w tej kwestii nie
można im ufać.
Andromeda westchnęła ciężko,
nalewając wrzątku do kubków.
— Postawmy sprawę jasno: zjawiasz
się tutaj, po wielu latach, prosząc o azyl. Twój syn próbuje
zamydlić mi oczy jakimiś ogólnikami, z których jednak wyłania
się dość paskudny obraz. Całkiem prawdopodobne, że zamieszani w
to wszystko są Śmierciożercy — widząc, jak arystokrata
niespokojnie poruszył się na krześle, przeniosła na niego swój
wzrok — tak chłopcze, nie jestem głupia. Doskonale zdaję sobie
sprawę z tego, w jakim towarzystwie obraca się moja siostra.
Wracając do sedna sprawy: jaką mam gwarancję, że mi i mojemu
wnukowi nie grozi niebezpieczeństwo?
Narcyza uniosła wyniośle głowę,
robiąc wrażenie, jakby pragnęła jak najszybciej opuścić dom
siostry. Chciała wstać, jednak Ślizgon złapał ją za rękę,
sprawiając, że kobieta ponownie opadła na kanapę. Arystokrata
doskonale znał swoją matkę i wiedział, że proszenie o cokolwiek
nie leży w jej naturze. Odchrząknął, zwracając na siebie uwagę
Andromedy Tonks.
— Rozumiem pani obawy, ale nie mogę
zdradzić wszystkich szczegółów. Ze swojej strony mogę zapewnić,
że jest to wyłącznie sprawa osobista, niemająca nic wspólnego z
tym, że w przeszłości mieliśmy ee… pewne powiązania z
grupą Śmierciożerców.
— Ładnie to ująłeś, chłopcze —
wtrąciła kobieta, patrząc na niego krytycznie.
W innej sytuacji Draco już dawno by
wyszedł, rzucając po drodze jakąś kąśliwą uwagą, jednak tym
razem nie mógł się na to zdobyć. Stawka była zbyt wysoka.
Spojrzał Andromedzie w oczy i kontynuował:
— Teleportowaliśmy się prosto z
naszej posiadłości, nikt oprócz mnie nie wie, dokąd się
udaliśmy. Poza tym, nie mam pewności, że w to wszystko zamieszani
są Śmierciożercy, to tylko środki ostrożności. Jeszcze raz
proszę panią o to, by moja matka mogła się tutaj zatrzymać.
Kobieta przez dłuższą chwilę
wpatrywała się w młodego Malfoya, po czym pewnie skinęła głową,
zgadzając się gościć u siebie Narcyzę.
W kuchni rozległ się płacz dziecka.
Pani Tonks zerknęła na zegar ścienny, którego tarczę zdobiło
zdjęcie kilkumiesięcznego dziecka. Chłopiec miał jasne,
niebieskie oczy, które kontrastowały z intensywną zielenią jego
włosów. Na ich oczach wskazówka zegara przesunęła się z pola
opisanego jako „Sen” na „Głód”.
— Przepraszam was na chwilkę —
powiedziała kobieta, zostawiając ich samych.
— Milutko — powiedział Draco,
uśmiechając się do Narcyzy.
Korzystając z okazji, że zostali
sami, wstał, chcąc przyjrzeć się bliżej miejscu, w którym
zostawi matkę, choć po trochu było to spowodowane tym, że chciał
rozchodzić emocje i napięcie, które towarzyszyło mu od chwili, w
której otworzył list.
Kuchnia wyposażona była w proste,
jasne sprzęty. Blaty i rząd wiszących szafek były niemal w tym
samym odcieniu, co beżowe ściany. Blat wyspy kuchennej był czarny
i błyszczący. Przy niej stały wysokie, czarne krzesła. Dalsza
część pomieszczenia pełniła funkcje salonu i jadalni. Podszedł
do szafek kuchennych, przyglądając się ich zawartości. Oprócz
tradycyjnych, czarodziejskich sprzętów, zauważył także dziwne
przedmioty, z których wystawały jeszcze dziwniejsze, plastikowe
sznurki. Przyjrzał się bliżej jednemu z nich i z zaciekawieniem
zbliżył dłoń do przełącznika.
— Draco, zostaw, bo jeszcze coś
zepsujesz…
Za nic mając sobie ostrzeżenia matki,
kierowany wrodzoną ciekawością arystokrata nacisnął przycisk
i natychmiast odskoczył, gdy kuchnię wypełniły głośne
trzaski. Z przerażeniem obserwował wirujące wewnątrz pojemnika
ostrza. Nie wiedząc, jak wyłączyć urządzenie, Ślizgon zrobił
pierwszą rzecz, jaka przyszła mu na myśl. Wyjął różdżkę, a
kuchnię wypełniło czerwone światło. Przez chwilę niepewnie
wpatrywał się w unieruchomiony przedmiot, po czym nieśmiało
zerknął na matkę, której wzrok mówił: „Musiałeś?!”
Chłopak tylko wzruszył ramionami i, słysząc zbliżające się
kroki, schował różdżkę, po czym powiedział cicho:
— Może nie zauważy.
Chwilę później do pomieszczenia
weszła Andromeda, niosąc na rękach małego, pulchnego berbecia.
Podeszła do szafki, przy której w dalszym ciągu stał Draco i
wyjęła tacę z owocami. Machnęła różdżką, sprawiając, że
zaczęły się same obierać, podczas gdy ona uspokajała płaczące
dziecko. Chwilę później, ku zgrozie Ślizgona, wrzuciła pokrojone
owoce do „wyłączonego” przez niego urządzenia i nacisnęła
przycisk. Zmarszczyła brwi, gdy rozdrabniacz nie zadziałał.
Kilkukrotnie nacisnęła przycisk, jednak nie przyniosło to żadnego
skutku. Spojrzała na stojącego obok chłopaka i, nie zważając na
jego przerażoną minę, podała mu dziecko.
Arystokrata przełknął ślinę i
spojrzał krytycznym wzrokiem na obślinionego chłopca, trzymając
go jak najdalej od swojej koszuli.
— Spokojnie, on nie gryzie —
zaśmiała się pani Tonks, widząc reakcję siostrzeńca. — Co
najwyżej może zwrócić kolację — dodała, odwracając się do
uciążliwego urządzenia. Nachyliła się i pociągnęła za
jeden z „plastikowych sznurków”, mówiąc: — No przecież
podłączyłam… Dlaczego nie działa?
Narcyza wstała, rzucając synowi
pouczające spojrzenie, którego jednak nie dostrzegł, zbyt zajęty
trzymaniem dziecka jak najdalej od siebie. Chłopczyk zaczął się
wiercić, niezadowolony ze sposobu, w jaki jest trzymany. Obawiając
się, że może upuścić małego, Ślizgon przytulił go do siebie,
naśladując sposób, w jaki trzymała go ciotka.
— Obawiam się, że Draco mógł
niechcący uszkodzić ten… to… coś… — powiedziała Narcyza,
mając trudności w nazwaniu mugolskiego sprzętu.
— Głupoty gadasz, jak niby miałby
to popsuć? To nowy rozdrabniacz, nie ma nawet roku.
— Rzuciłem w niego Drętwotą —
wymamrotał arystokrata, z niezwykłym zainteresowaniem wpatrując
się w podłogę.
Andromeda wyprostowała się, z
zainteresowaniem przyglądając się blondynowi.
— A… to zmienia postać rzeczy.
— Przepraszam… ja nie chciałem.
Nacisnąłem przycisk i jakoś tak zaczęło wirować… Odkupię —
odpowiedział, unosząc nieco siostrzeńca, który zaczął się
zsuwać.
— Nie ma takiej potrzeby. No nic,
skoro rozdrabniacz nie działa, będziesz dzisiaj musiał zjeść coś
innego, Teddy.
Wyjęła z lodówki gotowy posiłek dla
malucha i przygotowała garnek, nalewając do niego wody.
— Wracając do naszej rozmowy: tak
jak już powiedziałam, możesz się u mnie zatrzymać tak długo,
jak będziesz chciała, Narcyzo. Nawet dobrze się składa, przyda mi
się ktoś do pomocy w organizacji chrzcin Teddy’ego.
Oczywiście, Draco, ty też możesz przyjść. Na pewno będziesz
chciał spędzić trochę czasu z matką.
— Yyy… dziękuję — wymamrotał,
czując coraz większe ciążenie malca. — Mogłabyś? — spojrzał
niemal błagalnie na Narcyzę, która podeszła do niego i zabrała
dziecko, by po chwili odruchowo zacząć je kołysać. — Jeszcze
raz dziękuję pani za pomoc — zwrócił się do ciotki, po czym
podszedł do matki i pocałował ją na pożegnanie.
— Do zobaczenia na chrzcinach,
chłopcze — powiedziała pani Tonks, odprowadzając go do drzwi.
— Do widzenia.
— Dromedo…? Chyba trzeba go
przewinąć! — usłyszeli, dobiegający z kuchni, spanikowany głos
Narcyzy Malfoy.
Draco wymienił z kobietą rozbawione
spojrzenia i wrócił do Hogwartu.
***
— I co teraz? — spytał
podenerwowany Harry. — Chrzciny za kilka godzin, a ja dalej nie mam
prezentu!
— Harry, spokojnie. Został nam
jeszcze jeden sklep. Może tam coś znajdziemy — uspokoiła go
Hermiona i skręciła w jedną z bocznych uliczek Hogsmeade.
Jej przyjaciel, zajęty ostrymi
treningami Quidditcha, toną prac domowych i dodatkowymi zajęciami
dla przyszłych aurorów zapomniał o kupieniu prezentu dla
chrześniaka. Dopiero kiedy dziś rano Hermiona zapytała go, co
wybrał dla Teddy’ego, rzucił wszystko, dosłownie ją porwał i
pognał w stronę pobliskiej wioski.
Dzień był wyjątkowo pogodny i ciepły
jak na ten miesiąc. Co odważniejsi porzucili płaszcze i kurtki
na rzecz ocieplanych bluz. Natura odzwierciedlała dobry humor
Gryfonki. Nawet jej współlokator dzisiejszego dnia zdawał się
mówić ludzkim głosem, pomimo ciężkiego miesiąca. Za opuszczenie
szkoły, w dodatku nocą bez żadnego słowa wyjaśnienia, dostał
szlaban. Od tamtego momentu spędzał codziennie w magazynie cztery
godziny, na co przy każdej okazji głośno narzekał. Na nic zdał
się list od jego matki, w którym, jak Hermiona słyszała, Narcyza
prosiła o delikatną karę dla syna, ponieważ miał dobry powód do
takiego zachowania. Widocznie McGonagall uznała, że żaden „dobry
powód” nie jest usprawiedliwieniem na tego typu ekscesów
i skutecznie pozbawiła Ślizgona życia towarzyskiego, a jego
domowi odjęła okrągłe sto punktów.
Dziewczyna współczuła
współlokatorowi, który wracał późnym wieczorem do dormitorium
i do północy siedział nad esejami i wypracowaniami. Co prawda
Hermiona spłaciła swój dług za odpisanie od niego odpowiedzi,
jednak nie mogła patrzeć, jak chłopak się męczy i parę
razy zaproponowała mu pomoc. Próbowała również dowiedzieć się,
co takiego dostał tamtej nocy, gdy wybiegł z dormitorium, jednak
Ślizgon milczał jak zaklęty. Pamiętała, jak wrócił, bez słowa
napełnił szklankę Ognistą i usiadł przed kominkiem, intensywnie
nad czymś rozmyślając. Nie odezwał się słowem, nawet nie
skomentował tego, iż siedziała do późna i czekała, by mieć
pewność, że wszystko z nim jest w porządku. Następnego dnia
udawał, że nic takiego się nie stało i zwyczajnie przeszedł do
porządku dziennego.
— Tu na pewno coś znajdziemy. Chodź
— powiedziała Hermiona, kierując się ku jednemu ze sklepów. Na
kremowym szyldzie widniał srebrny, elegancki napis „Zaczarowany
kącik”
— Brzmi obiecująco — zauważył z
nadzieją Harry i przytrzymał drzwi dla Gryfonki.
W środku było jasno i przytulnie. Na
półkach i w gablotach znajdował się szereg mniej lub bardziej
kosztownych upominków. Z dość niskiego sufitu zwisały karuzele,
które wieszało się nad łóżeczkami dzieci oraz masa innych
zabawek i ozdób. Cała boczna ściana wyposażona była w półki,
na których znajdowały się gotowe bukiety kwiatów, oraz dzbany
okazów, z których można było samodzielnie skomponować wiązankę.
Hermiona zaśmiała się, widząc minę
przyjaciela, który widocznie był tym wszystkim nieco przytłoczony.
Złapała go za rękę i poprowadziła wzdłuż półek.
— Co powiesz na to? — spytała
dziewczyna, wskazując na eleganckie śpioszki.
Gryfon tylko pokręcił głową,
krzywiąc się na jej wybór.
— A ten łańcuszek? Ten obok, w
białym pudełku.
— Nie… to za małe. Zbyt…
oczywiste.
Gryfonka skręciła w kolejną alejkę,
nie znalazłszy w poprzedniej nic odpowiedniego.
— O popatrz! — zawołała,
podbiegając do podświetlonej gabloty.
Harry z ciekawością nachylił się
nad nią w nadziei, że w końcu coś wybierze. Wewnątrz, w
eleganckich pudełeczkach, leżały srebrne, elegancko zdobione
smoczki.
— Można wygrawerować na miejscu
napis — dodała Hermiona, wpatrując się w karteczkę z ową
informacją.
— Blisko… ale to jeszcze nie to.
— Przepraszam? — powiedziała
dziewczyna, podchodząc do ekspedientki. — Szukamy prezentu
z okazji chrztu. Czy jest może właśnie coś w stylu tamtych
smoczków? — dodała, ruchem głowy wskazując gablotę.
— Oczywiście. Jakim budżetem
państwo dysponujecie?
— Och, to nie ma znaczenia. Szukamy
czegoś dla… dziewięciomiesięcznego chłopca — odpowiedział
Harry.
— Proszę za mną.
Ekspedientka zaprowadziła ich do
kolejnej alejki, zatrzymując się przy wyjątkowo okazałej
gablocie.
— Dla tych rzeczy możliwe jest
wygrawerowanie napisu na miejscu — zwróciła się do Gryfona,
bezbłędnie odgadując, kto ma w tej sprawie ostateczne zdanie. —
Mamy do zaoferowania srebrne medaliki, smoczki, buciki, pozytywki i
inne drobiazgi. Niektóre modele posiadają kamienie szlachetne
najwyższej jakości. W sąsiedniej alejce znajdziecie państwo
albumy, ubranka i grzechotki.
Harry skinął głową, jednak bardziej
niż na słowach kobiety, skupiał się na sklepowej wystawie.
Powolnym krokiem przechadzał się wzdłuż gablot, dokładnie
przyglądając się ich zawartości.
— Harry, chodź, zobacz te!
Podszedł do przyjaciółki, która z
błyszczącymi oczami wpatrywała się w modele srebrnych
grzechotek. Serce podeszło mu do gardła, gdy zobaczył, ile jest
ich odmian. Grzechotki srebrne, pozłacane, z bursztynową rączką,
zdobione kamieniami…
— Wybieraj — powiedział do
Hermiony. — Lepiej znasz się na… tym wszystkim — wyjaśnił,
widząc jej zdziwione spojrzenie.
Gryfonka przejrzała wszystkie gabloty
z grzechotkami, aż w końcu wróciła do tej środkowej.
— Ta mi się najbardziej podoba. Jest
śliczna i pasuje do prezentu od Ginny.
Harry podszedł do przyjaciółki i
przyjrzał się wskazanej przez nią grzechotce. Była podłużna, na
obu końcach znajdowały się okrągłe główki. Misterne rzeźbienia
przedstawiały fazy księżyca, gdzieniegdzie znajdowały się
niewielkie, błyszczące kryształki. Wewnątrz wydrążonych główek
znajdowały się kryształki bursztynu, które, ku uciesze dziecka,
miały dzwonić przy każdym machnięciu zabawką.
— A co kupiła Ginny? — spytał
Harry, patrząc na grzechotkę z aprobatą.
— Pozytywkę zdobioną bursztynem.
Na chwilę zapadła cisza. Oboje nie
mogli uwierzyć w zabójstwo Lee Jordana. Minęły już trzy
tygodnie, od dnia, w którym w Proroku Codziennym podano wyniki
śledztwa. Hermiona, tak jak reszta, starała się pocieszać
przyjaciółkę. Nie było jasne, czy ta dwójka była tylko
przyjaciółmi, czy parą. Ginny zamknęła się w sobie, jednak
przez ostatnie kilka dni zdawała się funkcjonować tak, jak sprzed
otrzymania wieści o śmierci Lee. Tak jak w przypadku Freda, swój
ból ukrywała wewnątrz siebie, zakładając maskę, by sprawiać
wrażenie pogodzonej z losem. Uśmiechała się, rozmawiała
z innymi, jednak jej oczy pozostawały smutne i puste.
Hogwart huczał od plotek, a gazety
rozpisywały się o styczniowym incydencie. Wszyscy zadawali sobie
pytanie, kto oznaczył zdjęcie Lee i skąd ta osoba miała
informację o jego śmierci? Istniały teorie głoszące, iż
morderca miałby się ukrywać w Hogwarcie lub ma tu swoich
wspólników, czemu stanowczo zaprzeczała McGonagall. Jednak sprawca
incydentu w zamku i morderca pozostawał na wolności, a
społeczeństwo czarodziejów domagało się schwytania ich obu.
— Biorę — zdecydował w końcu
Gryfon, czując ulgę, spowodowaną tym, iż zdołał znaleźć
odpowiedni prezent w tak krótkim czasie.
Piętnaście minut później, po
wybraniu aksamitnego, niebieskiego pudełeczka i wygrawerowaniu
imienia dziecka, wracali do zamku, by móc przygotować się na
uroczystość. Hermiona pożegnała się z Harrym i ruszyła do
swojego dormitorium.
Weszła do swojej sypialni i wyjęła
spod łóżka „pudło Malfoya”. Po niespełna godzinie była
umalowana, włosy zebrała w luźny kok na czubku głowy i
wypuściła kilka kosmyków, by okalały twarz. Włożyła sukienkę
przed kolano z dekoltem w kształcie serca w odcieniu pudrowego różu.
Stanęła przed lustrem i okręciła się, by zyskać pewność,
iż tiulowa spódnica nie odsłoni zbyt wiele, na wypadek
silniejszego podmuchu wiatru. Założyła kolczyki od współlokatora,
czarny żakiet i, chwyciwszy płaszczyk, wyszła z sypialni.
Doszła do schodków i stanęła jak wryta na widok Ślizgona
ubranego w garnitur, który, stojąc przed lustrem, zaczesywał włosy
do tyłu.
— Ymm… Malfoy?
Draco poprawił marynarkę i odwrócił
się do dziewczyny, zapinając mankiety stalowoszarej koszuli.
— Tak?
— Chyba ty nie...?
— Zostałem zaproszony na chrzciny
siostrzeńca? — dokończył uprzejmym tonem. — Owszem, zostałem,
Granger i postanowiłem skorzystać z zaproszenia.
Hermiona spojrzała na niego z
niedowierzaniem. Próbowała ukryć swoje zaskoczenie, wiedząc, że
jest to niezbyt uprzejme, jednak była zbyt zszokowana informacją,
iż Andromeda Tonks z własnej, nieprzymuszonej woli zaprosiła
Dracona Malfoya na chrzciny swojego wnuka.
— Ale… jak… co… — wydukała,
czym rozbawiła Ślizgona.
Arystokrata podszedł do niej,
zapinając marynarkę i nachylił się nad dziewczyną.
— Nie kłopocz się, Granger. I tak
tego nie zrozumiesz, to zbyt skomplikowane dla twojej główki —
dodał, parę razy stukając ją w czoło.
Wyminął ją, podniósł z kanapy
sporych rozmiarów prezent owinięty srebrnym papierem ozdobnym
i wyszedł z dormitorium.
Gryfonka jeszcze przez chwilę stała i
wpatrywała się w przejście, za którym zniknął chłopak. W końcu
jednak dotarło do niej, że przez to ociąganie, może się spóźnić.
Wzięła ze stolika niewielką papierową torebkę z upominkiem dla
Teddy’ego i również opuściła dormitorium.
Tak jak się umówili, Harry, Ron i
Ginny czekali na nią w sali wejściowej, by razem teleportować się
na miejsce.
— Dzięki za sukienkę. Nie
musiałabym pożyczać, gdyby Malfoy nie spalił mi tamtej czerwonej…
— Nie wygłupiaj się — przerwała
jej rudowłosa, przewracając oczami. Rozpięła płaszcz, gdy
poczuła, jak ciepłe promienie słońca ogrzewają jej ciało. —
Dobrze w niej wyglądasz.
— Jeśli mowa o strojeniu się…
Widzieliście Malfoya? Dokąd on się tak odstawił? Na niedzielny
obiad u starych dobrych przyjaciół Śmierciożerców? —
zakpił Ron.
— On także został zaproszony —
wyjaśniła Hermiona, nieco urażona żartem przyjaciela. — I nie
zadaje się ze Śmierciożercami.
Zatrzymała się, gdy zauważyła, że
jej przyjaciele nie idą obok niej. Odwróciła się i zobaczyła jak
trójka Gryfonów stoi w miejscu, z trudem godząc się z rewelacjami
dziewczyny. Zerknęła na zegarek i spytała, poirytowana:
— Naprawdę chcecie się spóźnić?
— Ale, Malfoy? Jak…? — Ginny,
podobnie jak wcześniej Hermiona, nie była w stanie sklecić zdania.
W końcu jednak przyznała rację starszej koleżance i wznowiła
marsz, obawiając się spóźnienia na uroczystość. — Chociaż w
sumie… jakby na to nie patrzeć, to jednak rodzina… Co prawda nie
przyznawali się do nich od niepamiętnych czasów, ale może po
wojnie się pogodzili — dodała, uważnie przyglądając się
Hermionie.
— Ginny, ja naprawdę nic nie wiem.
Sama o wszystkim dowiedziałam się pięć minut temu. Zresztą i tak
pewnie wszystkiego dowiemy się na miejscu.
— Ja z nim przy jednym stole siedzieć
nie będę — powiedział szorstko Ron, zrównując się z nimi.
Ginny rzuciła mu ostre, przeszywające
spojrzenie, po czym oznajmiła:
— Ani mi się waż robić tam cyrków!
Skoro został zaproszony, ma prawo tam być, tak samo jak ty.
Powtarzam, Ron, nie waż się popsuć tego przyjęcia…
— Już zostało popsute przez
zaproszenie tej parszywej, małej, nic niewartej…
— Ron! — tym razem to Harry
przywołał go do porządku.
Weasley, osaczony przez trójkę
Gryfonów uniósł ręce na znak kapitulacji i nie odzywał się, aż
nie dotarli na miejsce teleportacji. Uznał, że nie warto drążyć
tematu, denerwując tym samym siostrę, która w swoim młodym życiu
miała aż nadto problemów.
Aportowali się kilkadziesiąt metrów
od wejścia na posesję pani Tonks. Hermiona po raz ostatni poprawiła
luźne kosmyki włosów i z uśmiechem ruszyli w stronę furtki.
— Gotowi? — zapytała Ginny i, nie
czekając na odpowiedź, zapukała do drzwi.
Chwilę później ich oczom ukazała
się uśmiechnięta twarz pani Weasley.
— Nareszcie! Myślałam już, że się
spóźnicie — powiedziała, ściskając ich na powitanie. —
Andromeda jest na górze, przygotowuje małego. Chłopcy, zbierzcie
te prezenty i połóżcie w salonie przy kominku. A wy,
dziewczyny, przydacie mi się w kuchni — zarządziła, gdy cała
czwórka znalazła się w holu.
Hermiona, zgodnie z prośbą pani
Weasley poszła za nią do kuchni, jednak cały czas rozglądała
się, szukając swojego współlokatora. Była tak zajęta
wypatrywaniem dobrze jej znanej blond czupryny, że idąc za panią
Weasley, wpadła na osobę, która wychodziła z kuchni.
— Przepraszam — wydukała, zanim
dotarł do niej zapach znajomych perfum.
Arystokrata posłał jej jeden ze
swoich szelmowskich uśmiechów i powiedział:
— Granger, ja doskonale zdaję sobie
sprawę z tego, jak pociągająco dziś wyglądam, ale, na Merlina,
opanuj się — po czym nachylił się i szepnął jej do ucha: —
Ludzie patrzą.
I rzeczywiście, gdy się odwróciła,
zauważyła przyglądającego się im rudowłosego Gryfona. Nie chcąc
dawać mu powodów do scen zazdrości, odskoczyła od Ślizgona,
czekając, aż zejdzie jej z drogi. Ten jednak zrobił krok w
tył, robiąc dla niej przejście i szarmanckim gestem wskazał jej
drogę. Kierowana bagażem doświadczeń w ich relacjach, Gryfonka
niepewnie przeszła obok niego, ciągle spoglądając w dół, pewna
tego, że chłopak lada moment podstawi jej nogę. Nic takiego się
jednak nie stało, jednak przesadna ostrożność dziewczyny
spowodowała, że kuchnię wypełnił krótki śmiech Dracona.
Zmrużyła gniewnie oczy i odprowadziła go wzrokiem, dopóki
nie zniknął na półpiętrze.
— Hermiono, kochanie, mogłabyś
pokroić ciasto? Przepraszam, że zapędzam was do pracy, ale mamy
takie opóźnienie... — powiedziała, podając dziewczynom kuchenne
fartuchy. Hermionie przypadł egzemplarz w truskawki, natomiast Ginny
otrzymała jednolity, bordowy. — Oczywiście byłoby o wiele
szybciej, gdyby choć trochę pomagała… no ale nic dziwnego, że
się nie umie zrobić nawet ciasta drożdżowego, gdy całe życie
było się wyręczanym przez skrzaty.
— O kim pani mówi, pani Weasley?
Pulchna kobieta przerwała mieszanie w
misce, rzucając poirytowane spojrzenie na schody, prowadzące na
piętro. — O tej… o pani Malfoy — dokończyła, choć niechęć
malująca się na jej twarzy wyraźnie świadczyła o tym, że miała
zamiar inaczej dokończyć zdanie.
Wróciła do poprzedniego zadania, z
zawziętością mieszając ciasto na placek, jednak ani trochę nie
przeszkadzało jej to w dalszym okazywaniu niezadowolenia z obecności
Malfoyów.
— Ja rozumiem, że Andromeda może
czuć się trochę samotna, choć staramy się ją odwiedzać tak
często, jak tylko możemy, ale żeby zapraszać… ale to nie moja
sprawa.
Gryfonki spojrzały po sobie, coraz
mniej rozumiejąc, co się tu działo. Hermiona wyłożyła na
ozdobne półmiski pokrojone ciasto oraz przekąski i, zgodnie z
poleceniem pani Weasley, zaniosła je do salonu. Poirytowana widokiem
swobodnie rozmawiających mężczyzn, którzy wygodnie rozsiedli się
na kanapie, nie myśląc nawet o tym, by jej pomóc, powiedziała:
— Ależ skąd, wcale nie jest mi
ciężko!
Uśmiechnęła się, zadowolona z tego,
że odniosła zamierzony cel. Chłopcy poderwali się z miejsc
i podeszli do niej, zabierając naczynia, po czym rozstawili je
na przyozdobionym stole.
— W czymś jeszcze mogę pomóc, pani
Weasley? — spytała Gryfonka po powrocie do kuchni.
— Nie, kochanie, już kończymy —
odpowiedziała kobieta, wyjmując z piekarnika nadziewaną kaczkę.
Hermiona stłumiła śmiech, widząc mordercze spojrzenie
przyjaciółki, która zajmowała się teraz polerowaniem sztućców.
— Jakbyś mogła tylko jeszcze zanieść na górę ten smoczek,
byłabym wdzięczna. Andromeda prosiła, żeby go wyparzyć, bo Teddy
wrzucił go do akwarium, a bez niego chłopca trudno uspokoić —
dodała, wręczając dziewczynie przedmiot.
Gryfonka, zadowolona z tego, że pani
Weasley nie znalazła dla niej dodatkowych obowiązków, z uśmiechem
wchodziła po schodach, by zanieść smoczek do pokoju chrześniaka
Harry’ego. Gdy była na półpiętrze, zatrzymała się, słysząc
stłumione głosy, dochodzące zza uchylonych drzwi jednej z
sypialni.
— Wiesz, na początku było dość…
niezręcznie, ale czego można się spodziewać po tylu latach… To
naprawdę konieczne?
— Przecież mówiłaś, że się
jakoś dogadujecie — odparł Malfoy ściszonym głosem.
— Jakoś… Ale czy nie ma innego
wyjścia? Rozumiem, że te wszystkie listy z pogróżkami mogą cię
niepokoić, ale czy naprawdę grozi mi niebezpieczeństwo?
— Wolałbym tego nie sprawdzać. Poza
tym, podejrzewam… nie ja to WIEM, że już nie działa sam, inaczej
już dawno by go złapano.
Gryfonka zrobiła dwa kroki do przodu,
chcąc dosłyszeć resztę rozmowy, co nie było takie łatwe, bo
z sąsiedniego pokoju rozległ się płacz dziecka.
— Cieszę się, że mam syna, który
tak się o mnie troszczy…
Zeszła kilka stopni niżej, nie chcąc
być złapana na podsłuchiwaniu. Gdy tylko usłyszała skrzypnięcie
otwieranych drzwi, ruszyła do przodu, chcąc sprawiać wrażenie, że
dopiero co weszła na schody. Dziewczyna stanęła twarzą w twarz z
wyniosłą Narcyzą Malfoy, która z okazji dzisiejszej uroczystości
porzuciła ponury kolor swoich szat i ubrała zwiewną, niebieską
sukienkę za kolano. Mijając Gryfonkę, sprawiała wrażenie, jakby
chciała coś powiedzieć, jednak ograniczyła się do sztywnego
skinienia głową.
„Co tu się dzieje?” —
zastanawiała się dziewczyna, pokonując kolejne stopnie. Do tej
pory myślała, że obecność Malfoyów spowodowana jest tym, że
Andromeda postanowiła odnowić relację z rodziną… jaka ona by
nie była. Teraz jednak była niemal pewna, że ma to związek z owym
listem, po którym Ślizgon wybiegł z dormitorium i wrócił
dopiero nad ranem.
— Już się stęskniłaś? — spytał
z perfidnym uśmiechem arystokrata, nonszalancko opierając się
o futrynę.
— Chciałbyś — odparła,
zastanawiając się, jak może dowiedzieć się czegoś więcej na
temat tamtego listu.
Odwróciła się, słysząc kroki na
korytarzu.
— Draco, dobrze, że jesteś —
oznajmiła z uśmiechem Andromeda Tonks, niosąc małego Teddy’ego
na rękach. Poprawiła mu biały berecik i ponownie zwróciła się
do Ślizgona: — Nie mogę rozłożyć tego nosidełka… coś się
zacięło, mógłbyś to sprawdzić?
— Nie ma problemu.
Na dźwięk dzwonka, cała trójka
odwróciła się w stronę schodów.
— Na Merlina, to pewnie mistrz
ceremonii. Mogłabyś potrzymać małego? — spytała pani Tonks i,
nie czekając na odpowiedź Gryfonki, wcisnęła jej dziecko do rąk,
po czym zbiegła ze schodów.
Draco podniósł brew, widząc, jak
dziewczyna przytula do siebie malca, by go uspokoić. Przeniosła
jego ciężar na jedną rękę i podała mu smoczek, uśmiechając
się w momencie, gdy chłopiec przestał płakać. Jednak jej
radość była zbyt wczesna, bo po chwili Teddy wypluł smoczek,
zanosząc się głośnym szlochem. Dziewczyna znieruchomiała,
czując, jak niebieski smoczek wpada za dekolt jej sukienki.
— Bardzo śmieszne, Malfoy —
warknęła, widząc rozbawienie na twarzy arystokraty.
— Śmieszne to jest to, że nawet
dziecko cię nie lubi — odpowiedział, po czym bez żadnego
skrępowania sięgnął za dekolt sukienki dziewczyny i wyciągnął
zgubę.
— A właśnie, że lubi.
Podnosząc zsuwającego się chłopca,
nie dając po sobie poznać, że gest Ślizgona zrobił na niej
jakiekolwiek wrażenie. Malec na moment przestał płakać, ale
jedynie dlatego, że zajęty był „uzewnętrznianiem się” na
Gryfonkę. Dziewczyna z niesmakiem przyglądała się zawartości
żołądka chłopca, która teraz zdobiła jej sukienkę.
— Ani słowa — zagroziła, widząc,
jak blondyn niemal dusi się ze śmiechu. — Czy ty przypadkiem nie
miałeś naprawiać jakiegoś fotelika? — spytała, wymijając go.
Weszła do sypialni chłopca i położyła go w łóżeczku,
chcąc pozbyć się plamy. — O nie… zostawiłam różdżkę w
kieszeni płaszcza.
— Chodź no tutaj, niezdaro —
polecił arystokrata, przywołując do siebie Gryfonkę skinieniem
palca. Wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki swoją różdżkę i
usunął plamę z jej sukienki.
— Dziękuję.
Ślizgon tylko skinął nieznacznie
głową i podszedł do stojącego na szafce nosidełka. Nachylił się
nad nim i przyjrzał się mechanizmowi.
— Dlaczego on ciągle płacze? —
spytała dziewczyna, załamując ręce.
— Pewnie się przestraszył —
mruknął pod nosem Draco, odblokowując zatrzask. — Też bym się
bał, gdyby ktoś zostawił mnie z czarownicą o niezbyt
przyjemnej aparycji.
— Wredny jesteś...
— Taki już mój urok —
odpowiedział z uśmiechem, podchodząc do łóżeczka.
Oparł dłonie na poręczy i przyjrzał
się płaczącemu chłopcu, którego włosy były teraz w odcieniu
głębokiej czerwieni.
— No i czego ryczysz, paskudo?
— Malfoy! Nie mów tak do dziecka, on
wszystko rozumie — Hermiona pouczyła Ślizgona, dając mu kuksańca
w bok.
— Myślałam, że to my jesteśmy
rodzicami chrzestnymi — usłyszeli rozbawiony głos Ginny.
Arystokrata momentalnie odskoczył
zarówno od Gryfonki, jak i od malca.
— Już wszystko gotowe? — spytała
Gryfonka, odsuwając się od łóżeczka, by zrobić miejsce dla
przyjaciółki.
Weasleyówna podniosła Teddy’ego i
odwróciła się do Harry’ego, który niezbyt sprawnym ruchem
założył chrześniakowi śnieżnobiałą pelerynkę.
— Tak, zaczynamy, jak tylko znajdę
jego smoczek — odpowiedział chłopak, rozglądając się po
pokoju.
— Proszę — Hermiona podała mu
niebieski smoczek i odwróciła się, by razem z arystokratą
zejść na dół, jednak chłopaka nie było w pokoju. Uśmiechnęła
się do przyjaciół, którzy poprawiali chrześniakowi pelerynkę i
wyszła do przedpokoju.
W salonie znajdowali się już wszyscy.
Ubrany w białą szatę mistrz ceremonii stał razem z panią
Tonks, mając za sobą drzwi prowadzące do ogrodu. Tak jak wszyscy,
czekał na rodziców chrzestnych i Teddy’ego.
Hermiona zatrzymała się na schodach,
podziwiając niecodzienny widok. Państwo Weasleyowie, trójka ich
dzieci i Malfoyowie. Wszyscy razem. Bliżej lub dalej spokrewnieni ze
sobą, znajdowali się w tym samym pomieszczeniu, nie po to, by ze
sobą walczyć, lecz by razem świętować, po raz pierwszy od wielu
lat ciągłej nienawiści i pogardy. Nawet to, że Malfoyowie stali
za całą resztą w nieco większej odległości niżby wypadało,
nie niszczyło harmonii. I choć widok ich wszystkich razem był
zarówno ujmujący jak niezwykły, zastanawiała się, co jest tego
przyczyną? Skąd wzięła się tu matka Malfoya? Czy to tylko
i wyłącznie za sprawą listu? Czy istniała możliwość, by
Narcyza zrozumiała swój błąd i skruszona błagała siostrę
o wybaczenie? A może to Andromeda pierwsza postanowiła
wyciągnąć dłoń?
Dziewczyna zeszła na dół i zajęła
miejsce przy Ronie. Przechodząc obok Ślizgona, zerknęła na niego.
Jak zwykle stał wyprostowany, emanując dumą i pewnością siebie.
Nic nie dało się wyczytać z jego twarzy i choć wyglądał na
spokojnego, wręcz lekko znudzonego, nie mogła oprzeć się
wrażeniu, iż arystokrata jest zdenerwowany i marzy o tym, by jak
najszybciej się stąd wynieść.
Jej domysły zostały potwierdzone, gdy
na ułamek sekundy ich spojrzenia się spotkały. Wiedziała, że pod
tą chłodną pokrywą lodu kryją się skrajne emocje, które tylko
czekają na chwilę słabości Ślizgona, by móc wyjść na
powierzchnię. Hermiona była pewna, iż któregoś dnia obronna
fasada, którą się otoczył, pęknie, zmuszając go do ukazania
prawdziwych uczuć, słabości i lęków.
Dziewczyna jeszcze raz szybko zerknęła
przez ramię. Harry i Ginny schodzili po schodach, niosąc śpiącego
Teddy’ego. Nim się odwróciła, poczuła na sobie spojrzenie. Od
razu wiedziała, kto jej się przypatruje. Starając się nie
okazywać tego, jak nieswojo czuje się, będąc przez nią
obserwowana, Gryfonka spojrzała na Narcyzę Malfoy. Po miesiącach
mieszkania z jej synem, od razu rzuciły jej się w oczy podobieństwa
między nimi. Ten sam odcień włosów, te same kości policzkowe. Te
same dumne i lustrujące spojrzenie, pod wpływem którego, człowiek
czuł się tak niepewnie. Jednak całą resztę — nos, kształt
oczu, posturę — jej współlokator musiał odziedziczyć po swoich
przodkach.
Dopiero kiedy Ron dyskretnie szturchnął
ją łokciem, dotarło do niej, że dalej wpatruje się w matkę
Malfoya. Czując, jak płoną jej policzki, odwróciła się, by
obserwować chrzest Edwarda Remusa Lupina.
***
— Ale się obżarłem…
— Ron! — syknęła Molly Weasley do
swojego syna.
Andromeda zaśmiała się i
uspokajająco poklepała kuzynkę po ramieniu.
— Nic się nie stało. Cieszę się,
że ci smakowało — dodała do Gryfona.
Hermiona przygryzła wargę, widząc
zdegustowaną minę, siedzącej przy drugim końcu stołu, Narcyzy.
Najwyraźniej maniery jej przyjaciela przerażały ją bardziej niż
zawartość pieluszki Teddy’ego, która wyraźnie dawała o sobie
znać, ponieważ kobieta natychmiast wstała od stołu i zabrała
malucha do drugiego pokoju, by zająć się „brudną robotą”.
Draco, tak, jak za każdym razem, gdy
któraś z kobiet wstawała, podniósł się z miejsca i usiadł
ponownie dopiero wtedy, gdy Narcyza odeszła od stołu. Spojrzał
z politowaniem na pozostałych mężczyzn siedzących przy
stole, których maniery, dla kogoś, komu od dziecka wpajano zasady
savoir—vivre, pozostawały wiele do życzenia. Powstrzymał się od
kąśliwej uwagi na ten temat, choć prawdziwą próbę charakteru
przeszedł chwilę później, gdy zobaczył, jak Ron zabiera się do
pochłaniania kolejnej porcji steku, używając do tego widelca do
ryb. Arystokrata uniósł znacząco brew, nie mogąc nadziwić się,
jak można być aż takim gburem.
— Chcesz może odrobinę sałatki,
Draco? — spytała Andromeda, podchodząc do Ślizgona z wielką,
wypełnioną po brzegi, miską. Gdy chłopak przytaknął,
uśmiechnęła się i nałożyła mu na talerz sporą porcję dania.
Chłopak podziękował i wybrał
odpowiednie sztućce, ignorując fakt, że wspomniany wcześniej
rudzielec wymienił z Potterem prześmiewcze spojrzenia. Walcząc z
przemożną chęcią zadźgania ich rzeczonym widelcem, odwrócił
wzrok, napotykając spojrzenie Gryfonki. Uśmiechnął się pod
nosem, gdy zauważył, że zapamiętała jego lekcje
i, w przeciwieństwie do reszty towarzystwa, poprawnie
wybiera odpowiednie sztućce.
Przyłapana na przyglądaniu się
Ślizgonowi dziewczyna spuściła wzrok, a na jej policzki wypłynął
uroczy rumieniec. Nie chciała, by chłopak, wiedząc, że mu się po
kryjomu przygląda, wysunął błędne wnioski, chociażby takie, że
jego zachowanie przy stole jej imponuje, nawet jeśli przed samą
sobą Hermiona musiała przyznać, że jest inaczej. W gruncie
rzeczy, jego maniery robiły na niej niemałe wrażenie, które
dodatkowo potęgowane było przez kontrast, jakim dla Ślizgona był
jej przyjaciel. Jakby dla potwierdzenia jej przemyśleń, Ron,
sięgając po półmisek z udkami kurczaka, potrącił łokciem
dzban soku, ochlapując nim dziewczynę.
— Ron! — krzyknęła pani Weasley,
ze złością wpatrując się w swojego najmłodszego syna.
Kobieta poderwała się z miejsca,
wyjęła różdżkę i zaczęła naprawiać szkody wyrządzone przez
chłopaka.
— Hermiono, kochanie, zaraz się tobą
zajmę.
— Naprawdę nie trzeba... —
odpowiedziała, wstając z miejsca. — Poradzę sobie sama, tylko
pójdę po różdżkę — dodała i odeszła od stołu, znikając w
korytarzu.
Arystokrata odprowadził ją wzrokiem,
nie chcąc spojrzeć na siedzącego naprzeciw niego Weasleya,
w obawie, iż nie będzie w stanie powstrzymać się od
kąśliwego komentarza na temat jego niezdarności i prostactwa.
— Przepraszam was na momencik, pójdę
zobaczyć co u Teddy'ego — rzuciła Andromeda, gdy na stole
ponownie zagościł porządek.
Otoczony przez Weasleyów, Ślizgon
zacisnął szczękę, czując, jak opuszcza go kolejna osoba, wobec
której żywił pozytywne uczucia. „Najpierw Granger, teraz
ciotka... O czym ja mam, do diabła, z nimi rozmawiać?” —
pomyślał, słuchając, jak Artur Weasley zachwyca się mugolskimi
sprzętami.
— To naprawdę niesamowite...
Andromeda opowiedziała mi pokrótce, jak to działa... Molly, czy
miałabyś coś przeciwko temu, gdybym zamontował u nas w domu
kuchenkę monofalową?
— Mikrofalową — poprawił go
szybko Harry.
„Nie... wierzę... że
to....się... dzieje... naprawdę” — pomyślał Draco,
zastanawiając się nad pretekstem ucieczki od stołu. Co prawda,
doskonale wiedział, że byłoby to niegrzeczne, jednak w tym
momencie nie miało to dla niego żadnego znaczenia.
Kątem oka dostrzegł jakiś ruch.
Odwrócił się w tamtą stronę i zmarszczył brwi na widok swojej
matki, która trzymała na rękach małego Teddy'ego, ubranego w
szarą, dziecięcą kurteczkę.
— Tutaj masz jeszcze jego smoczek —
powiedziała Andromeda, schodząc ze schodów.
Widząc w tym swoją jedyną nadzieję,
Draco wstał i podszedł do kobiet.
— Ja się nim chętnie zajmę —
zaproponował, sięgając po dziecko.
Narcyza odsunęła się, bezbłędnie
odczytując jego zamiary. Tak samo jak ona, chciał uciec od bandy
Weasleyów. Potter i Granger przy nich wydawali się nieszkodliwi i w
miarę ucywilizowani.
— Och, nie ma takiej potrzeby…
— Nalegam — powiedział Draco, nie
mając zamiaru ustąpić.
Andromeda, dobrze wiedząc, jaka jest
przyczyna nagłego zainteresowania chłopcem, postanowiła
interweniować.
— Narcyzo, może pomogłabyś mi… w
kuchni, a Draco zajmie się małym? — zasugerowała, podejrzewając,
że siostra będzie bardziej skłonna do pracy w kuchni, niż jej
syn.
Pani Malfoy niechętnie oddała
Teddy’ego i, nie zważając na zwycięski uśmiech syna, ruszyła
za siostrą.
***
Hermiona westchnęła, poprawiając się
w fotelu i omiotła wzrokiem salon. Ginny i Ron siedzieli przed
telewizorem, nie mogąc nadziwić się, jak on działa, za to Harry
starał się im to pokrótce wytłumaczyć. Państwo Weasleyowie,
razem ze swoją kuzynką, popijając herbatę, przeglądali stare
zdjęcia, natomiast George i Percy gdzieś zniknęli. Podobnie jak
Malfoyowie.
Cały dom był dziwnym połączeniem
świata mugoli i czarodziejów. Co prawda znajdowały się tu
sprzęty, które Hermiona doskonale znała, jednak dominowały tu
przedmioty magiczne. Dziewczyna podejrzewała, że za wyposażeniem
domu w telewizor czy sokowirówkę odpowiadał Ted Tonks.
Okropnie znudzona, postanowiła
przespacerować się po ogrodzie. Nałożyła płaszczyk i wyszła
na ciepłe promienie słońca. Tuż przy werandzie rosły pierwsze,
drobne przebiśniegi, jednak dalsza część ogrodu wyglądała na
zaniedbaną. Nic w tym dziwnego, skoro mieszkająca tu kobieta
straciła rodzinę, a następnie musiała samodzielnie zająć się
wnukiem. Po lewej stronie znajdował się niewielki staw, a całą
posiadłość otaczały rzadko rosnące, nagie drzewa.
Parę metrów przed stawem stała
prosta, drewniana ławka, na której siedział arystokrata trzymający
malca. Ruszyła w ich stronę, jednak zatrzymała się, gdy
usłyszała, jak chłopak próbuje nauczyć go wymowy swojego
imienia.
— Draco — powiedział wolno,
poprawiając chłopca w ramionach. Widocznie Ślizgon już dłuższy
czas trzymał siostrzeńca.
— Ooo — wybąkał berbeć, machając
zaciśniętymi piąstkami.
Blondyn pokręcił głową.
— Dra— co — powtórzył,
dokładnie wymawiając każdą sylabę swojego imienia.
— Ooo...
— Nie jesteś najjaśniejszą żarówką
w pudełku, co? — westchnął Ślizgon, gdy maluch ponownie
powtórzył samą końcówkę imienia nowo poznanego wujka.
Gryfonka, rozczulona tym widokiem,
stała i jak urzeczona wpatrywała się w tę dwójkę. Chłopak
poprawił Teddy'emu szarą czapeczkę i pozwolił, by śmiejący się
berbeć zacisnął dłoń na jego palcu.
W końcu jednak Hermiona podeszła do
ławki i usiadła obok współlokatora.
— Całkiem nieźle sobie z nim
radzisz — zauważyła i zaśmiała się, gdy zaskoczony jej
obecnością Draco wzdrygnął się. — Masz jakieś doświadczenie
z dziećmi?
Ślizgon posłał jej ponure
spojrzenie.
— Tak się składa, że w mojej
okolicy mieszkało mnóstwo dzieciaków, a moi rodzice co piątek
organizowali dla nich przyjęcia, wiesz, takie z różowymi balonami,
tortem i nagimi tancerkami.
Gryfonka spuściła wzrok, zawstydzona
swoim naiwnym pytaniem.
„Śmierciożercy, arystokratyczna
rodzina… Pewnie! Otoczony był dziećmi!”
— Po prostu… trzymasz go tak pewnie
i…
— Ten mały… mój siostrzeniec —
poprawił się chłopak — jest pierwszym dzieckiem, jakie trzymam.
Po prostu miałem… okazję… by go poznać wcześniej —
dokończył nieskładnie. Najwyraźniej niezręczne pytanie
dziewczyny nie zrobiło na nim wrażenia.
Hermiona spojrzała prosto w stalowe
oczy, wyczytując z jego słów o wiele więcej, niżby sobie życzył.
Po pierwsze: zaczynał przywiązywać się do Teddy’ego. Skoro
zaliczał go do rodziny, znaczyło to, że powoli zaczynał przymykać
oczy na wszelkie „skażenia” czystej krwi. A przynajmniej
taką miała nadzieję. Po drugie: chłopak nie miał szczęśliwego
dzieciństwa. To nie było nowe odkrycie, jednak dopiero teraz mogła
zobaczyć w jego oczach żal i tęsknotę za tym, co utracił. Jaką
matką była Narcyza Malfoy? To, że ojciec w ogóle się nim
nie opiekował, było oczywiste. Ale czy matka czytała mu bajki?
Zabierała go na przyjęcia? I po trzecie: tamtej nocy, gdy
otrzymał list, musiał udać się do Malfoy Manor i sprowadzić
tutaj matkę. Tylko co przeraziłoby go aż tak, by posunął się do
takiej decyzji?
Gryfonka nawet nie była świadoma, jak
bardzo fascynuje ją jego osoba. Nie łatwo zdradzał informacje
o sobie i o swoim życiu. Z jego wypowiedzi trzeba było
wyciągać maleńkie, z pozoru nic nieznaczące wskazówki, które
nabierały sensu dopiero po złożeniu w całość. Najczęściej
długo musiała czekać, by nieświadomie dostarczył jej kolejnych
elementów układanki. Był jedną wielką zagadką. A ona je
uwielbiała.
— Chyba cię polubił — powiedziała
w końcu Hermiona.
Draco zamrugał, jakby wybudzał się z
transu. Zmarszczył brwi i pytająco spojrzał na współlokatorkę.
Dziewczyna skinęła głową na Teddy’ego, a Ślizgon zaśmiał
się, gdy zobaczył jego nowy kolor włosów.
— Dobry wybór. Platyna uszlachetnia
— skwitował, z aprobatą przyglądając się fryzurze siostrzeńca.
Maluch uśmiechnął się do niego
rozczulająco i położył rączkę na piersi Ślizgona, dokładnie
tam, gdzie znajdowało się jego serce.
Hermiona zmarszczyła brwi, widząc,
jak chłopak zamiera, a jego ciało napina się, zupełnie jakby
szykował się na nadchodzący cios. Zacisnął mocno szczękę, a w
jego oczach pojawiło się coś, czego nie mogła rozpoznać.
Niedbale podał jej dziecko, chcąc się go jak najszybciej pozbyć i
bez słowa teleportował się z powrotem do Hogwartu.
Dopiero płacz Teddy’ego wyrwał
Gryfonkę z zamyślenia. Wstała i, tuląc do siebie malca, ruszyła
do jego domu.
Nic dziwnego, że nie mogła rozpoznać
tych dziwnych iskierek w oczach arystokraty. Nigdy wcześniej tak
wyraźnie nie było widać, iż Draco Malfoy ma sumienie, które
najwyraźniej nieźle mu dokuczało.
***
Do następnego!
O mój boże!
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział.
Od jakiegoś czasu czytam wasz blog, i chyba w żaden sie aż tak nie wkręciłam.
Życzę weny,
Pozdrawiam ;)
Nie mogę uwierzyć. Dosłownie kilka dni i taki długi rozdział. Mam nadzieję, że nigdy nie stracicie weny.
OdpowiedzUsuńJestem dopiero po przeczytaniu trzech pierwszych rozdziałów, a już się zakochałam w waszym Dramione <3 Piszę tutaj z pytaniem: czy wiadomo już ile będzie rozdziałów? :) Życzę oczywiście jeszcze więcej cudownych rozdziałów oraz weny!
OdpowiedzUsuńZostało coś około dziesięciu rozdziałów : )
UsuńWedług mnie rozdział cudowny. Ale się porobiło... Niestety rozdział TAK długi, że nie wiem o czym mam pisać. W każdym razie... zachowanie Draco na koniec można nazwać przerażającym. Takim smutnym... W każdym razie - opowiadanie jest już długie w cholerę, a DRAMIONE tu nie ma. Wiecie co? Cieszę się. Jest tu tyle ciekawych wątków i zwykłe rozmowy Draco x Hermiona przyprawiają mnie o gęsią skórkę, w dobrym sensie. Scena w Skrzydle Szpitalnym świetna. Na chwilę zapomnieli kim tak naprawdę są i wyszło tak lekko oraz naturalnie.
OdpowiedzUsuńW każdym razie, nie spodziewałam się rozdziału tak szybko. Pozdrawiam, życzę weny i czekam na następny
KH.
Przepraszam Was dziewczyny, że ostatnio nie zostawiłam po sobie ani śladu, ale przeczytałam rozdział od razu! Niestety brakło mi czasu na skomentowanie. Jestem teraz i chociaż krótko, na pewno pozytywnie!
OdpowiedzUsuńPierwsza rzecz: Luna. Hmm, bardzo zastanawiający wątek. Jej wizje są serio dziwne, a co więcej, prawdziwe, skoro okazało się, że Lee naprawdę został zamordowany. Nie podoba mi się to, bardzo mi się to nie podoba. A tym bardziej fakt, że Ministerstwo pewnie chętnie skusiłoby się na swoją własną jasnowidzkę. Jak ja nie lubię polityków .-.
Druga rzecz: Mwaaaah, Draco! Był tak nieznośnie słodki w tym rozdziale, głownie ze scenach z Teddym (Dwaco!!!), ale dosłownie rozpłynęłam się, kiedy razem z Hermioną padli na podłogę w skrzydle szpitalnym. Skoro tutaj dostałam ataku fangirl, wolę nie myśleć, co będzie w następnym rozdziale, skoro zapowiadacie super słodką scenę. Ale już poważnie widać, że znajomość Draco i Hermiony wkracza na wyższy poziom, chociaż najwyraźniej obojgu się to nie podoba. I wiecie co? Ja mam przeczucie, że to przesłuchanie w Ministerstwie nie będzie tylko przesłuchaniem, bo to również Walentynki! Pewnie coś się wydarzy. Mam na myśli wielkie COŚ. Ogromne coś. Liczę na Was!
Po trzecie: Świetnie przedstawiłyście relacje między Andromedą a Narcyzą, bardzo pochłonął mnie ten wątek. Od zawsze lubiłam czytać opowiadania o trzech siostrach Black i muszę przyznać, że całkowicie zaskoczyłyście mnie takim obrotem spraw (oczywiście pozytywnie).
Po czwarte: Zastanawiam się, kim jest człowiek, który grozi Draco. Czuję, że w przyszłości wyjdzie z tego większa sprawa, niż się teraz wydaje. Już sobie wyobrażam dramatyczne sceny z Hermioną w roli głównej!
I po piąte: Dziesięć rozdziałów?! Ja nie wiem jak przeżyję bez Waszego bloga. Przebiło wszystkie fanfiction dramione, jakie czytałam (w tym Echo Naszych Słów, a do tej pory uważałam je za najlepsze i w ogóle nigdy nie miał się lepszy pojawić). Na samą myśl o zakończeniu robi mi się smutno, ale pocieszam się myślą, że może stworzycie coś nowego... O taaak, mam nadzieję, że rozważycie taką opcję.
Wybaczcie mi tą zagmatwaną wypowiedź, mam nadzieję, że zrozumiałyście jej przekaz, czyli: rozdział naprawdę świetny. W ostatnim brakowało mi tego czegoś, z lekka mnie nudził, ale ten jest bardzo dobry. Macie u mnie kolejną szóstkę (podziękujcie Teodorze i Blaise'owi).
Pozdrawiam serdecznie!
Spokojnie, może i "dziesięć rozdziałów" rzeczywiście brzmi przygnębiająco (także dla nas), ale to wciąż około 400 stron do przeczytania ;)
UsuńPS: co do nowych historii: mamy już kilka pomysłów i nawet wiemy, który z nich zrealizujemy w pierwszej kolejności ;)
Cudo!!! czekam na kolejny z niecierpliwością!! A tak właściwie to kiedy on będzie ? :3 powodzenia w pisaniu i weny!!! :*
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się ten rozdział. Każdy zawarty w nim wątek czytałam z zapartym tchem, choć ulubionymi zostały te z Dramione. Walka na fasolki i scena końcowa skradły moje serce. Mistrzowska robota.
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Naprawdę jestem ciekawa jakim cudem polączycie Hermione i Draco.
OdpowiedzUsuńJak zwykle rozdział idealny. Ostatnie zdanie daje dużo do myślenia. Bardzo mnie ciekawi jak Wy ich ze sobą "splączecie?" To mój ulubiny blog dramione. Lepszy niż niejedno opowiadanie, a może cały Harry Potter?! Czekam na kolejne notki. Zyczę weny i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPS Zapraszam do mnie: http://jestesdlamniejakpowietrzedramione.blogspot.com/
Genialne. Weny i czekam na nexta
OdpowiedzUsuńCześć! Przybywam do was z pytaniem czy wyraziłybyście zgodę na przepisanie waszego opowiadania na wattpada? Jakby co to zgłaszam się na ochotnika :)
OdpowiedzUsuń~NoxDreamm
Kiedyś zastanawiałyśmy się nad wersją na Wattpad, jednak doszłyśmy do wniosku, że chcemy aby było tylko na blogspocie ;)
UsuńHmmm... Szkoda :( Ale jakbyście zmieniły zdanie to dajcie znać :) Zawsze to dodatkowa reklama dla opowiadania :)
Usuń~NoxDreamm
Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam!
OdpowiedzUsuńSzczególnie scenę w Skrzydle Szpitalnym! Mam nadzieję, że niedługo coś się między nimi pojawi.
Za każdym razem kiedy Draco z Hermioną są blisko siebie powtarzam sobie w myślach "A teraz ją pocałuj! Chociaż w policzek!"
Nie mogę sie doczekać TEGO momentu.
Cud miód. Oby tak dalej. Niech wena będzie z wami
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział! :)
OdpowiedzUsuńHej haj hello :D
OdpowiedzUsuńNie wiem jak mam się wytłumaczyć z tego, że JA (czytaj: niestabilna emocjonalnie psychofanka Waszego opowiadania) dodaje komentarz dopiero teraz. Wybaczcie :D Na swoje usprawiedliwienie napiszę jedynie tyle, że przeczytałam go dużo wcześniej, jedynie brak wolnej chwili doprowadził mnie do takiego zaniedbania.
Co do rozdziału... Nie znudzi Wam się określenie, że jest mega? No bo jak inaczej go określić? :P Było w nim wszystko: Troche nostalgii, akcji i humoru. No i przede wszystkim sporo było romantico :D
Za najlepszą scenę uważam tą, przy której trzech ślizgonów debatuje na temat przydzielenia rysunku jakiejś gołej panny w magazynie. Merlinie, padłam gdy Draco stwierdził że to dzieło sztuki :D
Ostatnio pisałam o tym, jak widać pierwsze oznaki uczucia u Hermiony, ale Draco dopiero zaczyna się z tym "zapoznawać" . Mogę z ręką na serduchu napisać, że ten rozdział absolutnie wszystko zmienił. Te drobne gesty, przebywanie we wzajemnym towarzystwie, słowne utarczki a jednocześnie maleńkie dobre uczynki dosłownie wbiły mnie w fotel :D
Jestem w pełni usatysfakcjonowana, a banan na twarzy nie zniknie mi przez tydzień :D
Zapowiedź"uroczej sceny" która bd miała miejsce w następnym rozdziale spowodowała, że padłam, leżę i nie wstaję :D
Dziękuję i odliczam dni do kolejnej Waszej notki,
Iva Nerda
kiedyjestesprzymniedramione.blogspot.com
Witam, drogie autorki!
OdpowiedzUsuńChciałam Wam tylko z całą radością oznajmić, że wygrałyście! Konkurs na blog miesiąca na Katalogu Granger (edycja szósta) należy do Was, mamy nadzieję, że wkrótce zgłosicie się po nagrodę w postaci wywiadu. Na Katalogu właśnie wyszedł świeżo upieczony post, gdybyście miały jakieś wątpliwości.
Miłego wieczoru i gratulacje!
<3
OdpowiedzUsuńRozdział przeczytałam od razu, ale niestety dopiero teraz piszę komentarz. W TYM ROZDZIALE DRACO BYŁ PO PROSTU MIŁY! Może nie przez cały czas, ale zawsze coś tam pyknie... tu... I jeszcze tu... No, w kazdym razie było (jakby to powiedziała Joanna Krupa) very romantic!
OdpowiedzUsuńJak mogłyście nie dac tego mega słodkiego wątku?! Jak?! DOPIERO W NASTĘPNYM ROZDZIALE?! Kiedyś przez was depresji dostanę... Best moment? "Odeszły wszystkie osoby, wobec których żywię pozytywne uczucia. Najpierw Granger, teraz ciotka..." ;D Albo jak chciał, żeby z nim została w skrzydle, ale nie chciał jej tego powiedzieć! I ostatni best to- uwaga, uwaga- jak Miona broniła Draco w magazynie... (Luna face, czyli rozmarzony uśmiech)...
Proooszę o szybki rozdział
Hania
O Jezu dziewczyny to jest mistrosztwo. Po tym rozdziale widać że akcja nabiera tempa, ale nie mogę pogodzić się z tym że to opowiadanie nie długo się skończy. Tak swoją drogą zaczniecie coś pisać w weekend? *_*
OdpowiedzUsuńJuż kilka stron naskrobałyśmy, ale nie miałyśmy okazji dodać tej informacji do "Proroka Niecodziennego" ;)
UsuńKorzystając z chwili luzu w pracy przeczytałam rozdział i teraz komentuję.
OdpowiedzUsuńOczywiście jak zwykle wspaniały od początku do końca. Najbardziej podobała mi się scena w Skrzydle Szpitalnym i oczywiście końcowy fragment. Lubię Draco w takim wydaniu. Oczywiście jego riposty wymiatają :D Hermiona jak zwykle wspaniale opisana. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału!
życzę morza weny :)
I oczywiście gratuluję wygranej w konkursie na blog miesiąca! Zasłużone w 100% :)
Pozdrawiam serdecznie
Arcanum Felis
PS. Dziś opublikuję ostatni rozdział Ciemności i Światła. Jeśli chcecie przeczytać nowe rozdziały to zapraszam do lektury :)
http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/
Hej!Będzie to spam.Wiem.Ale muszę zapytać!Czy wiecie gdzie mogę dostać świetny szablon na mój blog (dramione) i blog mojej najlepszej przyjaciółki?Gdzie mogę taki zdobyć?
OdpowiedzUsuńPS.KOCHAM WASZEGO BLOGA!I WAS xD!
Lumos :*
Lumos,dzięki że myślisz też o mnie siostrzyczko ♡
UsuńBARDZO PROSZE O LINK DO DOBREJ SZABLONARNI ♡
W kwestii szabloniarni nie za wiele możemy powiedzieć, ponieważ nie jesteśmy rozeznane w tym temacie, szablon na bloga zrobiłyśmy same (może i Wy spróbujcie, jest przy tym wiele zabawy i śmiechu... a także chęci roztrzaskania monitora, ale warto dla satysfakcji, jaką się odczuwa na myśl, że dokonałyście wszystkiego same :)) Wiele osób poleca: Bajkowe Szablony i Land of Grafic, popatrzcie może na tych stronach ;)
UsuńSory, że naciskam, ale kiedy nowy rozdział? Nie mam co robić ze swoim życiem bez Dramione... czuje pustkę... :) ale tak na serio to nie zazdroszczę wam. Cały czas macie zawalony, a gdy już macie chwilę to spędzacie ją przed kompem, żeby napisać dla nas rozdział. Szczerze podziwiam. Wasza kreatywność i pomysłowość mnie przerasta... niektórzy mogą mówić, że marnuję czas na czytaniu jakiegoś tam fan fiction, ale ja naprawdę się wkręciłam i nie zamierzam przestawać trzymać się swojej wersji, która brzmi: kocham to i nigdy nie przestanę kochać. Koniec, kropka.
OdpowiedzUsuńNo to kiedy rozdział??? Hi,hi (niewinny śmiech)...
PS:Ciekawe jak ich spikniecie...
Jeeeestem całkowicie za!Zastanawiam się kiedy nowy rozdział a tu nagle...Bum!Myśl o tym jak musicie mieć zawalony grafik!
UsuńPO-DZI-WIAM i kocham!
Lumos :*
Jeeeestem całkowicie za!Zastanawiam się kiedy nowy rozdział a tu nagle...Bum!Myśl o tym jak musicie mieć zawalony grafik!
UsuńPO-DZI-WIAM i kocham!
Lumos :*
To jest naprawdę super! Jeśli mogę spytać, kiedy będzie kolejny rozdział? Życzę dużo weny
OdpowiedzUsuńTen blog jest genialny i żałuję, że już skończyłam czytanie od początku. Na szczęście będą jeszcze rozdziały (dużo, mam nadzieję!), więc będę wyczekiwać z niecierpliowością.
OdpowiedzUsuńNa początku uważałam to za marną kopię Lubię, gdy jesteś obok, ale teraz przeproszę i powiem, że chociaż myślę, że nadal jest to mocno inspirowane tamtym opowiadaniem, to jest równie dobre i zabawne.
Moje trzy ulubione momenty to:
1. Zamiana płciami (może nie moment, ale genialny rozdział!)
2. Odwiedziny babci Rose (Ty chuliganie, ty!)
3. Jak Hermiona chciała uratować Draco wężem (i „tylko idiota by w nie wszedł”).
Oprócz tego jest dużo innych wspaniałych momentów, przy których płakałam ze śmiechu.
A także dużo ciekawych wątków i zagadek…
Przygotujcie się na pytania ode mnie w wywiadzie na Katalogu Granger!
Kocham Was :*
The Grey Lady
http://zyj-szczesliwie-nowe-pokolenie.blogspot.com/
To jest mega! Czekam na kolejny rozdział. Kiedy można się go spodziewać? Życzę dużo weny
OdpowiedzUsuńTrochę mi zajęło przeczytanie tego rozdziału, ale udało się! I jak zwykle był super. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak czekanie na następny rozdział :D
OdpowiedzUsuńBuziaki
~A
Świetny rozdział, jak zawsze :)
OdpowiedzUsuńTak mi smutno, ze pisalyscie to dwa lata temu, a ja czytam to dopiero teraz i prawdopodobnie nikt juz mi nie odpisze. Ale bardzo sie stresuje tymi wszystkimi zagadkami i boje sie, ze nie bedzie happy endu :<
OdpowiedzUsuńNiemniej - historia jest niesamowicie przemyślana i chylę czoła za te stopniowe narastanie ilości informacji w tak wielu wątkach.
Niepotrzebnie smutasz! Uprzejmie donosimy, iż prawie codziennie wchodzimy na bloggera, sprawdzając co się dzieje zarówno na PNC jak i na NML. I choć rzeczywiście minęły już dwa lata, każdy nowy komentarz pod tym opowiadaniem, budzi emocje równie silne, co te dodane tuż po opublikowaniu rozdziału. A już szczególną radość budzą w nas właśnie te komentarze dodawane późno w nocy. Szacunek.
UsuńNie pisałam jeszcze komentarza u Was bo zazwyczaj robie to po zakończeniu czytania całości, ale zauważyłam komentarz wyżej i jego datę i godzinę i musiałam się ujawnić.
OdpowiedzUsuńJestem tutaj rowniez i od kilku dni dosłownie delektuje się Waszym dziełem.
Buziaki dla Was dziewczyny.
Jak ja się cieszę, ze w końcu komentuje ten rozdział! Oczywiście dopiero co udało mi się to skończyć po kilku dniach w kawałkach. Obecnie jestem przed samą przeprowadzką i sporo na głowie było plus płacze dziecka, które także uwagi potrzebuje i nie specjalnie podoba mu się ten cały rozgardiasz spowodowany pakowaniem, malowaniem, remontowaniem itp. Ale jestem w końcu z chwilą dla siebie i dla Was oczywiście ;)
OdpowiedzUsuńWięc to Luna i jej prorocze wizję, a raczej coś na kształt wspomnień ofiary, tudzież uczucia, emocje. Tylko czy Sybilla nadaje się do szkolenia przyszłej wieszczki? Czy aby Hermiona bezpodstawnie uważała ją za oszustkę? A może była po prostu już nieco wypalona?
Cieszę się, że McGonnagal przystanęła na pomysł Hermiony z uporządkowaniem magazynu i stworzeniu tam galerii po uczniach i sale wspomnień lat minionych. Sama bym chciała móc znaleźć się w takim miejscu! :D
Ucieszył mnie fakt wygranej Slizgonow, w dodatku drugi w tym sezonie z Gryfonami. Wtedy Gregorovicz się popisał, tym razem Malfoy mógł przetestować swoje nowe cacko i zrobi to w iście szalonym stylu rozwalając przy tym trybuny z przeciwnej drużyny.
Sytuacja się bardzo zmienia. Draco coraz więcej odkrywa w sobie uczuć i jest nad wyraz przerażony, że je ma. Granger zaś rysuje gdzieś przy marginesie już lekkie uczucia do współlokatora, choć wciąż przed samą sobą nie chce się przyznać. Ale kto w końcu tyle dla niej zrobił jak nie znienawidzony od ośmiu lat Ślizgon. Choć nie chciał to sam robił bardzo wiele dla niej, a obecnie to nawet sam wyskakiwał z niektórymi rzeczami nie wiedząc dlaczego, bo najwidoczniej jeszcze nie umiał pogodzić się z tym, że Gryfonka nie była już dla niego po prostu szlamą.
Pogróżki zyskują na wartości choć wciąż nie rozumiem co jest na rzeczy. O co chodziło w tą grzechotką i czego dowiedział się od matki. Tajemnica okropna i mam nadzieję, że już niebawem się tego dowiem. Wciąż obawiam się Rosjanina, ale on jest tylko dopełnieniem. Kto więc stoi za całym misternym planem zastraszania rodziny Malfoyów?
No i na koniec wizyta w Ministerstwie w sprawie Rity. W walentynki? Toż to normalnie skandal w biały dzień xD Mam nadzieję, że landryna dostanie za swoje, bo tak. Bo ja też jej nie lubię :p
Pozdrawiam gorąco.