— Plan ambitny i godny podziwu,
ale prawie niewykonalny.
— Prawie robi wielką różnicę,
Granger — odpowiedział Malfoy, zakładając białą sukienkę
na ramiączkach.
— Wiesz, ile rzeczy może się
nie udać? — spytała zaniepokojona, jednak musiała przyznać,
że zaintrygował ją pomysł współlokatora.
— Nie ryzykując, niczego w
życiu nie osiągniesz. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to
zapewnimy reszcie niezapomniane widowisko i zostaniemy trwale
zapisani w historii Hogwartu jako wizjonerzy… a przynajmniej
ja zostanę.
Gryfonka przewróciła oczami, słysząc
dobrze znaną jej wyższość i pewność siebie w głosie
Ślizgona.
— No chyba sobie ze mnie
żartujesz. Jeśli myślisz, że włożę te buty…
Zakładając, że Draco już się
ubrał, dziewczyna weszła do swojej sypialni i zobaczyła go
wpatrującego się w parę czarnych czółenek leżących na łóżku.
— O co chodzi?
— Nie założę ich. Mowy nie
ma, żebym paradował w szpilkach.
— Przesadzasz, mają tylko kilka
centymetrów.
Ślizgon podniósł jeden but i
przyjrzał mu się nieufnie. Stuknął palcem parę razy w obcas
i stwierdził:
— Nie są zbyt stabilne… ale w
sumie to ty zrobisz z siebie pokrakę, łamiąc sobie w nich nogi
przy wszystkich Weasleyach i innych…
— Nie kończ — powiedziała
Hermiona, ostrzegawczo unosząc palec i wyjęła z szuflady cienką
opaskę z małymi diamencikami. Podeszła do Malfoya i podała
mu ją.
Chłopak spojrzał z politowaniem
najpierw na przedmiot, później na współlokatorkę.
— Opaska? Serio? Ile ty masz
lat? — spytał z kpiną.
— Inaczej tych włosów nie
ułożysz.
— A właśnie, że ułożę,
jeśli je wyprostuję — upierał się znawca mody.
— Nie zrobisz tego, masz się
zachowywać tak jak ja, pamiętasz?
Draco przeklął pod nosem, piorunując
wzrokiem współlokatorkę, gdy ta nakładała mu opaskę. Cofnęła
się i po chwili wyjęła spod ozdoby kilka pukli.
— Skończyłaś?
— Owszem. Wkładaj te buty,
lepiej, jeśli się z nimi oswoisz — poradziła dziewczyna.
Ślizgon zgromił ją spojrzeniem,
jednak zrobił to, co powiedziała. Nałożył czółenka
i wyprostował się, odgarniając loki z twarzy.
— I jak? — spytała
Gryfonka, gdy zrobił parę kroków.
— Są ciasne, niewygodnie i
najlepiej byłoby je spalić i pochować na niepoświęconej ziemi.
— Nie o to pytałam, ale
nieważne. Całkiem dobrze sobie radzisz, zupełnie jakbyś kiedyś
już to robił — zażartowała Hermiona, jednak wytrzeszczyła
oczy, gdy zobaczyła minę Ślizgona, nim ten nad sobą zapanował.
— Nie… nie mów mi…
— wybuchła śmiechem — Draco Malfoy przebierający się
w damskie łaszki.
— Przestań tak rechotać,
Granger! To był zakład, ok?!
Wyjaśnienia Dracona jeszcze bardziej
ją rozbawiły.
— Wiesz, Granger, że istnieją
przypadki śmierci ze śmiechu? — spytał, groźnie mrużąc
oczy.
— Żałuję, że tego nie
widziałam… chociaż nie, ten obraz trwale uszkodziłby mój mózg.
— Po mojemu to on jest
uszkodzony od momentu twoich narodzin, Granger. I przestań wreszcie
się śmiać, wystarczy mi to, że muszę tkwić w tym odrażającym
ciele — warknął, odwracając się, by sięgnąć po czarny
sweterek.
Jeden z obcasów wygiął się
niebezpiecznie. Hermiona wyciągnęła ramiona, w ostatniej chwili
ratując Dracona przed upadkiem.
— Uważaj na siebie trochę. To
nie tenisówki. No co? — spytała, widząc jak unosi brew.
Arystokrata zerknął w dół.
— Zabieraj łapy, Granger.
— Daj spokój, Malfoy. Przecież
dotykam swoich bioder.
— Ach tak? — rzucił, po
czym położył dłoń na pośladku Gryfonki i ścisnął go lekko.
— Co jest, Granger? Macam swój tyłek.
Uśmiechnął się złośliwie, czując,
jak Hermiona nieruchomieje. Odchrząknęła, zabierając ręce z jego
bioder.
— W porządku, rozumiem. Mogłeś
się poczuć nieco... nieswojo. A teraz mnie puść.
— Jesteś pewna? To jedyna taka
okazja, żeby twoje ręce zmacały to i owo.
Hermiona zarumieniła się, po czym
wyrwała się z jego objęć, nie dbając o to, iż koniec końców
Ślizgon ląduje na podłodze. Ignorując mamrotane przez niego
przekleństwa, podała mu prezent dla państwa Weasleyów i udzieliła
ostatnich wskazówek.
Draco założył czerwony płaszcz
i wyszedł z dormitorium, nadal złorzecząc na współlokatorkę.
Tak jak było ustalone, Potter i Weasley czekali na niego w sali
wejściowej.
— To co, gotowa? — spytał
Ron.
„A co, ślepy jesteś?”
— pomyślał Draco, jednak skinął głową i wyminął
Gryfonów.
Droga do Hogsmeade upłynęła pod
znakiem ciągłego rozprawiania o Quidditchu i zwycięstwie
Gryfonów w ostatnim meczu. Draco, aby uniknąć niepotrzebnego
morderstwa (albo chociaż kąśliwych komentarzy) wyłączył się,
zajmując swoje myśli opracowywaniem planu uroczystości z okazji
Nocy Duchów. Najwyraźniej Gryfonka nigdy nie entuzjazmowała się
Quidditchem w takim samym stopniu co jej przyjaciele, bo jej
milczenie nie wzbudziło podejrzeń.
W końcu dotarli do wioski. Lokal
usytuowany był w naprawdę dobrym miejscu, w samym sercu Hogsmeade.
Na potrzeby dzisiejszego przyjęcia na środku sklepu ustawiono
wielki, podłużny stół, na którym znajdowała się odświętna
zastawa, całość dopełniały bukiety świeżych kwiatów. Pod
sufitem wisiały kolorowe wstążki i wielki transparent z napisem:
„Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy”.
„Mdli mnie” — pomyślał
Draco, rozglądając się w poszukiwaniu barku. Uśmiechnął się,
niczym spragniony na widok wody, jednak wiedział, że nie może w
pierwszej kolejności ruszyć w jego stronę... byłby niewiarygodny
jako Granger.
— Jesteście już — powiedziała
radośnie Ginny, obejmując Dracona. — W samą porę, rodzice
będą tu lada chwila. Dajcie mi te prezenty, położę je razem z
innymi.
Zabrała od nich paczki owinięte
ozdobnym papierem i ruszyła ku małemu stosikowi prezentów,
znajdującego się obok wielkiej, rozłożystej palmy. Po chwili
wróciła, na szybko objaśniając im plan imprezy.
— Jak tylko George przyprowadzi
rodziców, wszyscy wyskakujemy z zaplecza, krzycząc:
„Niespodzianka”, ok?
„Większej głupoty w życiu nie
słyszałem” — podsumował Draco, siląc się na
delikatny uśmiech.
Wraz z Harrym i Ronem powędrował ku
małemu pomieszczeniu, w którym ledwo co mieścili się razem z
resztą rodziny Weasleyów. Wykazał się szczytem cierpliwości, gdy
jakiś kudłaty rudzielec nadepnął mu na stopę. Już samo
chodzenie w tych przeklętych butach sprawiało mu ból. Nie mógł
go nawet opieprzyć, bo nie wiedział, jak ten burak ma na imię. Co
prawda Granger tłumaczyła mu, kto jest kim, jednak dla niego
wszyscy Weasleyowie wyglądali tak samo: wychudzeni, przerośnięci,
rudzi i piegowaci. Wyjątek stanowiła Molly Weasley, która była
niska i, zdaniem Malfoya, po prostu gruba.
Draco po raz kolejny zadał sobie
pytanie, dlaczego siedzi w schowku, otoczony zdrajcami krwi. Wszyscy
znieruchomieli, gdy usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi, a
następnie rzucili się, by wybiec na sklep.
— NIESPODZIANKA!!! — wydarli
się, a wchodzący do środka Percy podskoczył i upuścił
pakunek.
— Wiem, że się spóźniłem,
ale żeby od razu skakać na człowieka? — spytał rudzielec,
przykładając dłoń do serca.
— Myśleliśmy, że to oni.
Chyba ich słyszę, szybko z powrotem do składzika.
Ośmioro ludzi ponownie schowało się
i czekało w napięciu.
— Dobra, dobra mamo, znajdę
sobie w końcu dziewczynę a teraz właźcie do środka, bo jest
strasznie zimno — usłyszeli George'a i głośne trzaśnięcie
drzwi. To był dla nich sygnał.
Wszyscy ponownie rzucili się do
wyjścia, tylko Draco się zawahał, przez co Charlie potknął się
i upadł na niego, a pozostali runęli jak domino. Wylądowali na
podłodze, w plątaninie rąk i nóg. Państwo Weasleyowie
patrzyli na nich z otwartymi ustami, za to George śmiał się
wniebogłosy.
— NIESPODZIANKA!!! — wrzasnęli
wszyscy oprócz Malfoya, który zawył:
— Złaźcie ze mnie, do cholery!
Wszyscy spojrzeli w dół na
przytłoczoną przez grupkę osób drobną dziewczynę.
— Wybacz, Hermiono — powiedział,
leżący na samej górze, Bill Weasley.
Powoli zbieranina masy ludzkiej zaczęła
podnosić się z podłogi. Jednak Draconowi nie było dane zaczerpnąć
oddechu. Gdy tylko wstał, znalazł się w objęciach pani Weasley,
która za punkt honoru postawiła sobie połamanie mu kilku żeber.
„Kobieto, zabieraj łapska, bo nie
ręczę za siebie” — pomyślał, na chwilę przed tym
jak przysadzista kobieta postanowiła pozbawić tchu Bliznowatego,
powtarzając raz po raz ze łzami w oczach:
— Jesteście tacy kochani... co
za wspaniała niespodzianka...
Gdy już wszyscy zostali wyściskani
przez panią Weasley (Draco dwukrotnie), do pomieszczenia wszedł
George, niosący w jednej ręce butelkę szampana, w drugiej zaś
niemal tuzin kieliszków.
— No nareszcie! — wyrwało
się Ślizgonowi, który miał już serdecznie dość tego przyjęcia.
Dopiero po chwili zorientował się, że
powiedział coś niestosownego, gdy napotkał zdziwione spojrzenie
młodej Weasleyówny.
Wzruszył ramionami.
— No co? Pić mi się chce.
Ginny wzięła od swojego brata tacę i
zaczęła przechadzać się wśród gości, rozdając im kieliszki
wypełnione złotym płynem.
— A teraz panie i panowie proszę
o ciszę — powiedział z udawaną powagą George. — Zebraliśmy
się tutaj... nie, nie mogę — oznajmił, wybuchając
śmiechem. — Mamo, tato dzięki za to, że jesteście i
daliście nam wspaniałą, kochającą rodzinę. — Po tym
krótkim i rzeczowym przemówieniu uniósł swój kieliszek i dodał:
— Wasze zdrowie!
Zebrani goście powtórzyli toast, z
uśmiechem patrząc na jubilatów.
— To co, siadamy wreszcie do
tego stołu? — spytał Ron, z utęsknieniem spoglądając
w kierunku jedzenia.
Ginny dała mu kuksańca w bok.
— Jak nikt inny potrafisz
podtrzymać nostalgiczny nastrój.
Draco znacząco spojrzał w górę,
myśląc, jak dużo jeszcze „zabawnych” dowcipów Weasleyów
będzie musiał znieść. Jego wzrok zatrzymał się na barku.
„Na trzeźwo tego nie zniosę”.
***
Ślizgon, pożegnawszy się z
Gryfonami, dziarskim krokiem ruszył do dormitorium, czując
przyjemne ciepło rozchodzące się po drobnym ciele Granger.
Pomijając towarzystwo Weasleyów, tkliwe historie opisujące miłość
jubilatów, okropną muzykę i dekoracje, naprawdę nie mógł
narzekać.
Jednak prawdziwie szczęśliwy poczuł
się dopiero wtedy, gdy wreszcie zdjął te przeklęte pantofelki.
Szedł boso korytarzami Hogwartu, nie zwracając uwagi na spojrzenia
innych uczniów. Z zamyślenia wyrwała go usłyszana rozmowa
dwójki Krukonów:
— Mówię ci... normalnie robi
na siedząco — powiedział konspiracyjnym szeptem wyższy
z chłopców, po czym zaśmiał się głośno, nie mogąc dłużej
walczyć z niekontrolowanym chichotem.
— Nie wierzę — odpowiedział
mu drugi chłopak. — Malfoy?
— Mówię ci, Malfoy sika na
siedząco!
Ślizgon upuścił czarne pantofelki,
które z hukiem upadły na posadzkę. Wystraszeni Krukoni spojrzeli
na źródło hałasu, jednak, widząc niegroźną prefekt naczelną,
powrócili do swojej rozmowy.
— Podobno Terry był w łazience
i wszystko słyszał.
— Co powiedziałeś?! — dobry
nastrój wywołany kilkoma kolejkami Ognistej w jednej chwili opuścił
Malfoya. Podszedł do dwójki uczniów, chcąc dowiedzieć się, co
za kretyn rozsiewa tak idiotyczne plotki.
Uczniowie spojrzeli po sobie, widząc
wściekłe spojrzenie wzorowej uczennicy.
— Powiedziałem, że Terry...
— Wcześniej. Co powiedziałeś
wcześniej?
— Że Malfoy sika na siedząco.
— Kto ci naopowiadał takich
bzdur? — Ślizgon drążył temat, chcąc dowiedzieć się,
kto był odpowiedzialny za te dziecinne plotki. Coś mu podpowiadało,
że to sprawka Gregorovicza.
— Mi powiedział to Jeremy,
który z kolei słyszał to od Erniego, gdy ten mówił o tym Hannie.
— A co konkretnie mówił?
— spytał Draco, siląc się na spokój.
— Że gdy Terry był w łazience,
usłyszał, jak Draco mówi, że to obrzydliwe i zrobi to na
siedząco.
Trybiki w głowie Malfoya pracowały
pełną parą, by po chwili dojść do jedynego sensownego wniosku:
„GRANGER!”. Nie zważając na pozory, pewnym męskim
krokiem ruszył w stronę dormitorium.
— GRANGER!!!
Gryfonka wybiegła z łazienki i
przełknęła ślinę, widząc pulsującą żyłkę na niegdyś
swojej skroni.
— Co się stało? — spytała,
obawiając się, że zły humor Ślizgona może mieć coś wspólnego
z przyjęciem z okazji rocznicy ślubu.
Przez chwilę piorunował ją
spojrzeniem, by następnie zapytać zimnym, pozbawionym emocji
głosem:
— Właśnie wracałem z tego
pseudo–przyjęcia. Wiesz może, co usłyszałem?
Hermiona zaprzeczyła, kręcąc głową.
— Otóż idę sobie spokojnie do
siebie, gdy nagle ogarnia mnie zdumienie. Wiesz może dlaczego? Ano
dlatego, że podobno cały Hogwart huczy od plotek, jakoby Draco
Malfoy sikał na siedząco. — Ślizgon kontynuował tym samym,
lodowatym tonem, jednak jego wybuch był tylko kwestią czasu.
Hermiona weszła do sypialni Malfoya
w poszukiwaniu czegoś do spania.
— I co w tym złego?
— GRANGER!
Nie wiadomo jak dalej potoczyłaby się
ta sprzeczka, gdyby w tej chwili nie rozległo się pukanie do drzwi.
Malfoy, przysięgając w duchu, że jeszcze rozprawi się z Gryfonką,
podszedł do przejścia, mając nadzieję, że to któryś z jego
przyjaciół. Twarz arystokraty wykrzywił grymas, gdy zobaczył
uśmiechniętą twarz Gregorovicza.
— Cześć, znalazłabyś jutro
dla mnie chwilkę? — spytał z nienagannym uśmiechem, który
Malfoy chętnie by starł z tej jego paskudnej buźki. Niestety, póki
tkwił w ciele Granger, musiał z tym poczekać.
— Nie sądzę — odpowiedział
chłodno. Co prawda był wściekły na Gryfonkę, jednak to nic
w porównaniu z tym, jak bardzo pragnął zemsty na
Gregoroviczu.
— Może jednak dasz się
namówić? Przygotowałem coś naprawdę extra.
Arystokrata już miał się zgodzić,
by dowiedzieć się, co też tym razem planuje ten prostak, gdy z
sypialni wyszła Hermiona, pytając:
— Kto przyszedł?
Malfoy uśmiechnął się wrednie, gdy
do głowy przyszedł mu pewien pomysł. Skoro on nie może sprać
Gregorovicza, to czemu by nie napuścić na niego Granger? Odwrócił
się w stronę idącej ku niemu Gryfonki i odparł kąśliwym
tonem:
— Nasz kochany Ivan.
Podziałało. Gryfonka skrzywiła się
i napastliwym tonem spytała:
— Czego chcesz?
Gregorovicz spojrzał pogardliwie na
blondyna i oparł się leniwie o ścianę.
— Przyszedłem do Hermiony, a
nie do ciebie, więc bądź tak łaskaw i zejdź mi z oczu.
Niebieskie oczy zmrużyły się
niebezpiecznie.
— To już nie szlama, tylko
Hermiona? — spytała drżącym od emocji głosem.
Przez twarz chłopaka przeszedł ledwo
dostrzegalny cień, jednak szybko się opanował i powrócił do
odgrywania swojej roli dobrego Ślizgona.
— Tak, Hermiona. W
przeciwieństwie do ciebie ja nie jestem, poniżającą innych,
szumowiną.
— Ach tak... Potrzymaj to
— powiedziała do Malfoya, podając mu trzymaną przez nią
butelkę soku, po czym wzięła zamach i wymierzyła silny,
precyzyjny cios w szczękę Gregorovicza. Niespodziewający się tego
chłopak, ledwo utrzymał się na nogach.
— Hermiona nie ma ochoty się z
tobą spotykać — oznajmiła dobitnie, z hukiem zamykając
przejście. — Oddaj — rozkazała Ślizgonowi i wyrwała
mu z ręki swój soczek.
Draco spojrzał na Gryfonkę, z
uznaniem kiwając głową.
— Niezły cios, Granger.
— Miałam niezłego trenera
— odpowiedziała, rozmasowując sobie obolałą dłoń.
Ślizgon usiadł obok niej, teatralnie
przykładając dłoń do ucha.
— Chyba źle usłyszałem,
mogłabyś powtórzyć?
— Tak Malfoy, jesteś najlepszym
nauczycielem sztuk walki, jakiego kiedykolwiek miałam — powiedziała
z przekąsem.
— A ilu miałaś przede mną?
— Żadnego.
— A więc byłem pierwszym?
— spytał, unosząc brew w charakterystyczny sposób.
— Bardzo śmieszne, Malfoy.
— Hermiona przybrała poważny wyraz twarzy i oznajmiła
rzeczowym tonem: — Dziękuję, że się mną zająłeś po tej
bójce na imprezie...
— Nie zajmowałem się tobą,
tylko moją poranioną twarzą — przerwał jej, odwracając
wzrok.
Dziewczyna zaśmiała się pod nosem.
— A więc dzięki, że zająłeś
się swoją twarzą.
— Nie ma za co.
Nagle poczuli ciepło, bijące z
wnętrza klatki piersiowej, które promieniowało na całe ciało.
Draco spojrzał rozmytym wzrokiem na swoją rękę, a następnie na
Gryfonkę, której klatka piersiowa świeciła złotym blaskiem.
Wymienili zaskoczone spojrzenia, czując osłabienie organizmu
i nienaturalną lekkość.
Tak szybko jak wszystko się zaczęło,
nagle ustało. Ślizgon spojrzał przed siebie, pewien, że zobaczy
Granger w swoim perfekcyjnym ciele, jednak jego oczom ukazała się
drobna, przestraszona dziewczyna, która przyglądała się mu
zdezorientowanym wzrokiem.
W jednej chwili wstali ze swoich miejsc
i zaczęli badać, czy aby na pewno wszystko wróciło na swoje
miejsce. Hermiona podskakiwała wesoło, podczas gdy Draco szybkim
krokiem podszedł do lustra i przeczesał dłonią włosy,
przyglądając się sobie z zachwytem. Gdy pierwszy szok minął,
Ślizgon spojrzał na dziewczynę i oznajmił drwiącym tonem:
— Na twoim miejscu wcale bym się
nie cieszył, znowu wyglądasz gorzej niż przeciętnie, Granger.
Hermiona, która nadal była w euforii
po odzyskaniu swojego ciała, puściła tę uwagę mimo uszu.
— Ale dlaczego się z powrotem
zamieniliśmy?
—Skąd mam wiedzieć, Granger? Pewnie
się czegoś o sobie nauczyliśmy, zawsze w takich naiwnych bajkach
tak jest.
— Masz rację, Draco
— powiedział głos dochodzący z jednego z aktów.
Prefekci naczelni odwrócili się i
zamarli na widok Albusa Dumbledore’a stojącego obok jednej
z roznegliżowanych dam.
— Przepraszam, czy mogłaby się pani
odrobinę przesunąć? — spytał uprzejmie lokatorkę obrazu.
— Dziękuję. Tak, moi drodzy… to was miało czegoś nauczyć. A
więc Draco, czego się nauczyłeś?
— Że nad tymi kudłami nie da
się zapanować.
***
Dzień po powrocie do swoich ciał
odbyli z dyrektorką poważną rozmowę na temat swojego szlabanu:
oboje byli zgodni co do tego, że kara ta była stanowczo zbyt
dotkliwa… nawet jeśli wywołali bójkę na lekcji. Oboje byli też
zgodni co do jednego: szlaban, z ich punktu widzenia, wcale nie
poprawił ich wzajemnych relacji. Co więcej, przez kolejne dni
Malfoy był jeszcze bardziej opryskliwy i irytujący niż
zawsze, odreagowując spędzenie kilku dni w ciele Gryfonki.
Przez następny tydzień prefekci
naczelni pracowali nad przygotowaniem najbardziej spektakularnej Nocy
Duchów w historii Hogwartu. Kiedy nadszedł ten wyczekiwany dzień,
włożyli odświętne, czarne szaty i udali się do Wielkiej Sali.
***
— Witam wszystkich uczniów i
nauczycieli na uczcie z okazji Nocy Duchów. W tym roku
organizatorami byli panna Hermiona Granger i pan Draco Malfoy. To
dzięki nim możemy podziwiać te wspaniałe dekoracje. — McGonagall
odczekała aż w sali ponownie zapadnie cisza i kontynuowała — A
teraz głos zabiorą prefekci naczelni.
Dyrektorka odeszła, gestem zapraszając
stojących obok uczniów. Draco wyprzedził Hermionę i jako pierwszy
dorwał się do mównicy.
— Witam...
Przemowę przerwały mu piski i brawa
dobiegające ze stołu Slytherinu. Uśmiechnął się z dumą
i skinął głową do Ślizgonów. Nie mógł się oprzeć i
zerknął na Gregorovicza, który siedział naburmuszony z założonymi
rękami, rzucając w stronę Malfoya mordercze spojrzenia. Draco
wcale się nie dziwił: co innego mu pozostało? Po chwili prefekt
naczelny ponownie zabrał głos.
— Witam uczniów Slytherinu i
całą resztę — znowu musiał poczekać aż w sali zapadnie
cisza. Dyrektorka, słysząc początek wypowiedzi młodego
arystokraty, westchnęła, ściskając nasadę nosa. — Cieszę
się, że w tym roku to właśnie ja mogłem zająć się organizacją
Nocy Duchów... no Granger też była trochę przydatna — dodał,
czując łokieć Gryfonki między żebrami. — Nie będę się
rozgadywał, więc powiem tylko jedno: ten wieczór na długo
zostanie wam w pamięci... chyba że ktoś się spije — dodał
z krzywym uśmieszkiem, czym wywołał salwę śmiechu.
Dyrektorka, chcąc zakończyć
prowokacyjną przemowę ucznia, machnęła różdżką, a na stołach
pojawiły się złote półmiski i tace z potrawami.
Sala robiła ogromne wrażenie. Co
prawda, co roku dbano o to, by pomieszczenie było klimatycznie
ozdobione, jednak tym razem odpowiedzialne za to osoby stanęły na
wysokości zadania. Sklepienie Wielkiej Sali ukazywało bezchmurne
niebo, usłane tysiącami gwiazd. Poniżej niego unosiły się
święcące nikłym blaskiem świece i towarzyszące im wydrążone
dynie. Całość dopełniały zwisające zewsząd ogromne, srebrne
pajęczyny.
Prefekci naczelni powrócili do swoich
stołów, by wraz z innymi zasiąść do uczty, która, jak się
miało później okazać, miała być inna niż zwykle. Uczniowie
zajadali się wykwintnymi potrawami, dyskutując przy tym na mniej
bądź bardziej kuriozalne tematy.
Draco uśmiechnął się pod nosem, gdy
dyrektorka zapowiedziała występ szkolnego chóru.
„Już niedługo zabawa się
zacznie”.
Gdy ostatnia zaplanowana piosenka
dobiegała końca, Ślizgon spojrzał znacząco na Hermionę, która
przytaknęła delikatnym skinieniem głowy.
Wraz z ostatnią nutą, zgasły
wszystkie światła w sali, która wypełniła się zaniepokojonymi
szeptami i piskami młodszych uczniów. Jedyne światło
pochodziło od perlistych duchów, które licznie przybyły na
dzisiejszą ucztę. Niektórzy uczniowie wstali z miejsc, chcąc
się dowiedzieć, co się dzieje. Minuty mijały, a mrok nadal
panował w Wielkiej Sali, wywołując niepokój również wśród
starszych roczników. Szmery i szepty stawały się coraz
głośniejsze.
— Co się dzieje?
— Nie podoba mi się to...
— Niech ktoś coś zrobi!
Salę wypełnił kobiecy, mrożący
krew w żyłach, krzyk. Wkrótce dołączyły do niego wrzaski
wystraszonych uczniów. Niektórzy wstali, próbując w niemal
całkowitej ciemności wydostać się z pomieszczenia. Na
zewnątrz niebo zostało przecięte przez błyskawicę, która na
chwilę rozświetliła Wielką Salę, a towarzyszący jej huk
poderwał z miejsc jeszcze więcej osób.
Światło lampionów i świec
zamigotało i po chwili rozświetliło szkołę. Uczniowie westchnęli
z ulgą, zaczęli wyśmiewać tchórzostwo swoje i swoich przyjaciół.
Niektórzy pochowali różdżki i zasiedli do stołu, by wrócić
do jedzenia, jednak strach na nowo w nich zagościł, gdy usłyszeli
krzyk: tym razem drobnej jedenastolatki. Wszyscy spojrzeli w jej
stronę.
Na środku sali leżała Hermiona, z
nienaturalnie wygiętymi kończynami. Z kącika, zamarłych
w krzyku, ust spływała stróżka krwi, martwymi oczami
wpatrywała się w sklepienie sali. Twarz miała zastygłą w
przerażeniu.
— HERMIONA!!! — wrzasnęli
Harry i Ron, po czym zerwali się do biegu, by jak najszybciej
dotrzeć do przyjaciółki. Gdy byli tuż przy niej wokół Hermiony
rozbłysła niebieska bariera, która odrzuciła Gryfonów.
— Hermiona!
— Ron... Ron uspokój się.
— Harry, nie widzisz, że...
— Spójrz na nauczycieli. Gdyby
coś naprawdę jej się stało, pierwsi by do niej dobiegli.
Weasley spojrzał na stół na końcu
sali i zobaczył, że jego przyjaciel miał rację. Nauczyciele
siedzieli, z zainteresowaniem obserwując całą sytuację.
Wokół nich i ciała Hermiony
uformował się krąg szepczących gapiów, z przerażeniem
wpatrujących się w dziewczynę.
Uczniowie cofnęli się gwałtownie,
gdy z leżącej Gryfonki wydobyło się delikatne światło, które
zaczęło formować się w dobrze znany im kształt. Po chwili dwa
metry nad ziemią unosił się duch Hermiony Granger.
Salę ponownie wypełniły szepty
uczniów, którzy jak zahipnotyzowani wpatrywali się w perlistą
postać, która rozglądała się po sali zdezorientowana i
przestraszona.
— Czy ona nie żyje? — spytał
cicho Tom Moor, wpatrując się nie w ducha, lecz w ciało
rozciągnięte na podłodze.
— Hermiona? — szepnęła
Ginny, podchodząc nieco bliżej. Upiorne oczy kasztanowłosej
przeniosły się na rudowłosą.
— Pomóż mi — odezwał
się duch, a świece zamigotały, zupełnie jakby silny wiatr
przeszedł przez salę.
Głos Hermiony był zdeformowany,
roznosił się echem po pomieszczeniu. Adepci mieli wrażenie, jakby
między nimi a duchem rozpostarta była wodna bariera, która
zniekształcała głos Gryfonki. Jej słowa sprowokowały dalsze
pytania.
— Jak?
— Co się stało?
Duch gwałtownie odwrócił się do
Seamusa.
— Nie wiem... pamiętam tylko
ciemność... i ból... mnóstwo bólu.
— Jak mamy ci pomóc? — spytał
jeden z Krukonów.
Hermiona zmarszczyła brwi.
— Znajdźcie mordercę...
znajdźcie go i przyprowadźcie tutaj.
— Mordercę?
— O co tu chodzi?
— Od czego mamy zacząć?
Tym razem Gryfonka odpowiedziała na
pytanie Hanny Abbott, jednak nie w sposób, którego wszyscy
oczekiwali. Duch popatrzył z powagą i śpiewnie wyrecytował:
— Mary miała baranka.
Jego oczy czarne jak węgielki.
Jeśli chcesz wiedzieć, kto
dopuścił się zbrodni
Poszukaj kochanka Mary wśród tych,
Których nie ma, a powinni tu być.
Zjawa po raz ostatni spojrzała na
uczniów upiornymi oczami i rozpłynęła się.
Adepci rozejrzeli się, wymieniając
uwagi podekscytowanym szeptem. Wiedzieli już, że to wszystko jest
częścią przedstawienia, które przygotowali prefekci naczelni na
Noc Duchów, jednak nadal czuli lęk, niepokój i, co najważniejsze,
ciekawość.
Draco stanął na podwyższeniu, przed
stołem nauczycieli, a lampiony z dyni odwróciły się w jego
stronę, oświetlając jego sylwetkę migoczącymi światłami,
jednocześnie pogrążając w półmroku drugą część
pomieszczenia.
— W tej sali dokonano mordu i
tylko my możemy pomóc udręczonej duszy. Przed chwilą
usłyszeliście pierwszą zagadkę. Aby znaleźć mordercę, musicie
działać razem. Z każdego domu wybierzcie piątkę poszukiwaczy,
która wyruszy na poszukiwanie mordercy. Poszukiwacze zmierzą się
nie tylko z zagadkami, ale również z innymi przeszkodami,
które będą wymagać odpowiednich umiejętności, dlatego
uczestniczyć w tym mogą uczniowie od czwartej klasy wzwyż.
Macie dwie minuty na skompletowanie drużyn.
Słowa Dracona wywołały zamieszanie i
jeszcze większe podekscytowanie. Kto zabił? Który dom znajdzie
mordercę? Z jakimi zadaniami zmierzą się poszukiwacze?
Gryfoni szybko podjęli decyzję,
zgodni w wyborze reprezentantów. Jako pierwszego wyznaczyli
Harry’ego, a wiadomo, że gdzie Potter tam i Weasley. Kolejną
osobą był Seamus. Do grona poszukiwaczy dołączyła również
Ginny. Ostatnim zawodnikiem z Gryffindoru został Andrew Bones,
zdolny i lubiany czwartoklasista.
Gryfoni stanęli przy podwyższeniu,
sygnalizując swoją gotowość. Malfoy ledwie zaszczycił ich
spojrzeniem i leniwym ruchem ręki zapisał ich imiona na pergaminie.
Ślizgoni również szybko podjęli decyzję. Wybrali Harpera,
Gregorovicza, Notta, Malcolma i Grahama. Nad wyborem najdłużej
zastanawiali się Krukoni, dokładnie omawiając słabe i mocne
strony kandydatów. Draco niemal parsknął śmiechem, widząc wśród
poszukiwaczy Pomylunę Lovegood.
Gdy wszystkie drużyny były już
gotowe, Malfoy odchrząknął i oznajmił:
— Dom, który jako pierwszy
znajdzie mordercę, otrzyma sto punktów. Przyznawane również będą
nagrody indywidualne — po czym zwrócił się do reszty
uczniów. — Wszyscy ci, którzy zostają, będą mogli oglądać
zmagania drużyn.
Arystokrata machnął różdżką, a na
bocznej ścianie pojawiła się ogromna biała płachta. Usunął
stoły i krzesła, wyczarował wygodne, szerokie kanapy i fotele
a między nimi pojawiły się małe, okrągłe stoliczki
z przekąskami. Meble były ustawione przodem do płachty, by
każdy mógł śledzić ciąg wydarzeń.
Uczniowie zajęli miejsca, dyskutując
o tym, kto wygra i kim jest morderca, jednak byli również ciekawi
co z Hermioną i jak prefekci naczelni zdołali urządzić tak
niesamowite przedstawienie.
— Poszukiwacze, na rozwiązanie
zagadki macie trzy godziny. Czas odliczany jest... od tej chwili —
poinformował Draco, a drużyny natychmiast odeszły w różne końce
sali i zaczęły naradę.
— Może na początek powtórzmy
tę zagadkę.
— Ok, jak to leciało? — spytał
Ron.
— Mary miała baranka, jego oczy
czarne jak węgielki...
— Nic z tego nie rozumiem... co
jest dalej?
— Eee...— zawiesił się
Andrew.
— Jeśli chcesz wiedzieć, kto
dopuścił się zbrodni... poszukaj... — Ginny nie mogła
przypomnieć sobie końcówki.
— Poszukaj kochanka Mary wśród
tych, których nie ma, a powinni tu być — dokończył Harry.
— Czy jakoś tak...
Na chwilę zapanowało między nimi
milczenie.
— Dobra zacznijmy od końca...
Poszukaj wśród tych, których nie ma, a powinni ty być... Kto
powinien tu być? Tu, w zamku w Noc Duchów — zastanowiła się
rudowłosa.
— Duchy?
— Zbyt proste, Ron... Może
chodzi o nauczycieli albo o...
Wymienili podekscytowane spojrzenia, a
ich oczy zabłysły, gdy powiedzieli równocześnie:
— Uczniów.
Ron pokiwał głową.
— To jest to, nie ma wszystkich
uczniów i to nie tylko z naszego domu.
Poszukiwacze Gryffindoru rozejrzeli się
po Wielkiej Sali, by zobaczyć, kogo dokładnie brakuje. Problem
polegał na tym, że uczniowie porozsiadali się w różnych
częściach pomieszczenia, niekiedy mieszając się z innymi
domami. Byli pewni, że Malfoy specjalnie najpierw porozsadzał
uczniów, by utrudnić grupom zadanie.
— Z tego, co zauważyłem, to
nie ma Neville'a, Deana, Alexa, Levander i... nie to chyba wszyscy
— stwierdził Harry, który dzięki pozycji szukającego nie
miał większych trudności z wyśledzeniem, kto jest nieobecny.
— Nie ma jeszcze Maggie.
— Więc jeśli dobrze
zrozumiałem, to jedna z tych osób powie nam co dalej? Tylko która?
— zastanawiał się Ron.
Andrew potarł skroń, przypominając
sobie zagadkę.
— Tam było coś o czarnych
oczach.
Harry skinął głową.
— Zostaje Maggie, Dean i Alex.
Mary miała baranka... poszukaj kochanka Mary...
Wszyscy obrócili się ku drużynie
Krukonów, którzy wybiegli z sali, rozwiązując zagadkę jako
pierwsi. Gryfoni spojrzeli po sobie, czując coraz większą presję.
— Może chodzi o Martę... Mary,
Marta... brzmi podobnie — podsunął czwartoklasista.
Ginny pokręciła głową.
— Marta nie ma kochanka, a z
pewnością nie w Gryffindorze... może chodzi o miłość?
— Tak! Tylko Dean z kimś się
spotyka!
— Ciszej, Ron, nie podpowiadaj
innym — pouczył go Seamus. — Gdzie najczęściej można
spotkać Deana? W pokoju wspólnym.
Piątka poszukiwaczy uśmiechnęła się
i wybiegła z sali. Mijając Ślizgonów, usłyszeli ich
podekscytowane szepty:
— Blaise, tak, to musi być on.
Mieli niewielką przewagę.
Draco obserwował, jak drużyny po
kolei wybiegają z Wielkiej Sali. Gdy wszyscy poszukiwacze opuścili
pomieszczenie, machnął różdżką, a na białej płachcie pojawił
się obraz biegnących Puchonów.
***
Piątka Gryfonów wspinała się na
siódme piętro, starając się jak najszybciej dotrzeć do pokoju
wspólnego. Prefekci spisali się doskonale nie tylko z zagadkami,
ale również z wystrojem. Podczas uczty ktoś zmienił wygląd
korytarzy, które teraz były rozświetlane wyłącznie pochodniami
i blaskiem księżyca, wpadającym przez okna pokryte pajęczyną.
Od czasu do czasu zdarzało się, że z jakiegoś zakamarka wylatywał
nietoperz, co już dwa razy doprowadziło Ginny niemal do zawału.
— Hipogryf — wydyszał
Ron i, gdy tylko to zrobił, usłyszeli krzyk.
Wzdrygnęli się, wyciągnęli różdżki
i weszli do środka. Rozejrzeli się, rozświetlając mrok
zaklęciami, jednak nic nie znaleźli.
— Musi gdzieś tu być, przecież
go słyszeliśmy — mruknął Seamus. — Myślicie, że
jest w dormitorium?
— Spójrzcie w górę.
Chłopcy posłuchali polecenia Ginny i
przełknęli ślinę.
Tuż pod sufitem unosił się Dean,
wyglądający niemal tak, jakby był do niego przyklejony. Jego włosy
i koszula delikatnie falowały, jakby poruszane wiatrem.
Spojrzeli na okna — były zamknięte.
— Dean? Dean!
Chłopak nie odpowiadał. Z zamkniętymi
oczami wyglądał jakby spał... albo jakby umarł.
— Dean!
— To nic nie da, Andrew
— powiedział Harry, tak jak pozostali wpatrując się
w przyjaciela.
Ron z niezadowoleniem zmarszczył brwi.
Pewien, iż powinni dostać od Deana kolejną wskazówkę, wyjął
różdżkę i rzucił zaklęcie.
— Accio wskazówka!
No co, warto było spróbować...
— Może jego ręce...
popatrzcie, jak są wyciągnięte... może na coś wskazują?
— Dobry pomysł, Ginny. Ja
przeszukam regał razem z Ronem, ty i Andrew rozejrzyjcie się przy
kominku, Harry zajmij się zasłonami, oknami, parapetami.
Spędzili piętnaście minut na
przeszukaniu wskazywanych, jak im się wydawało, przez Deana miejsc.
Nie znaleźli nic. Coraz bardziej denerwowali się upływającym
czasem, zbyt długo szło im rozwiązywanie tej zagadki. Stali na
środku salonu i wpatrywali się w przyjaciela.
— Może źle odczytaliśmy
pierwszą wskazówkę.
— Nie ma takiej opcji, inaczej
nie znaleźlibyśmy tu Deana — mruknęła Ginny i podskoczyła,
gdy jej brat zawołał:
— Hej! A może tu nie chodzi o
to, że on nam coś pokazuje rękami, tylko coś sobą zasłania!
Coś, co jest na suficie!
Gryfoni wymienili spojrzenia, po czym
Seamus wycelował różdżką w przyjaciela i odsunął go na
bok, odsłaniając tym samym napis. Zmrużył oczy i przeczytał:
— Chciałem zasmakować
ulotności
naiwnie zerwałem kajdany miłości,
chciałem skoczyć z wysokości,
głupi wpadłem w paszczę nicości
— No, przynajmniej nie musimy
znowu aż tak bardzo się wspinać — westchnęła Ginny.
— Wiesz, co to znaczy?
— Jeśli się nie mylę, to
następną wskazówkę otrzymamy na wieży astronomicznej. Gdzie
indziej można „zasmakować ulotności” jak nie na najwyższej
wieży? No i to skakanie... Idziemy, i tak zmarnowaliśmy tu sporo
czasu.
Andrew spojrzał na nią z zawahaniem.
— Nie powinniśmy go tak
zostawiać.
— Przecież już próbowaliśmy
go ściągnąć na dół i nic z tego, jego da się przesunąć tylko
w bok. Ale masz rację, nie możemy go tak zostawić. Co jeśli
zaklęcie przestanie działać, obudzi się i spadnie?
— zmartwiła się Weasleyówna.
— Hermiona nie pozwoliłaby na
to — oznajmił Ron, jednak dla świętego spokoju wyczarował
pod Deanem stertę materaców.
***
Gryfoni zebrani w Wielkiej Sali
krzyknęli radośnie, widząc postęp swojej drużyny. Wszyscy
oglądali zmagania poszukiwaczy z mieszaniną ekscytacji i lęku,
zupełnie, jakby oglądali horror. Draco, widząc reakcje uczniów i
emocje, jakie widoczne były na twarzach poszukiwaczy, czuł
niesamowitą dumę. To on tego dokonał... no dobra, Granger też na
coś się przydała, ale pomysł był jego. Z przyjemnością słuchał
domysłów widzów i ich prób rozwiązywania zagadek. Tak... zaiste
wielki był z niego czarodziej.
Tymczasem na ekranie pojawiła się
grupa Krukonów, pędząca po błoniach w stronę jeziora.
***
Harry skrzywił się, patrząc na
kolejne schody.
— Mam nadzieję, że inni też
się tak meczą.
— Kto by pomyślał, że
szukający ma taką słabą kondycję — zażartował Andrew,
choć tak naprawdę on też ledwo oddychał.
— E tam, zawsze mogłoby być
gorzej... bo ja wiem... mogłyby nas zaatakować sklątki. A sklątki
to ostatnie o czym marzę.
— Sklątki to nic! — Ron
oburzył się na słowa siostry — My w pierwszej klasie w Noc
Duchów mieliśmy randkę z trollem, nie Harry? Mówię wam, tak
śmierdziało jak...
— Jak tutaj — dokończył
cicho Potter, przełknął ślinę i spojrzał na przyjaciela z dość
niemrawą miną.
Reszta Gryfonów zmarszczyła nosy i
wykrzywiła się, gdy i do nich dotarł zapach zgniłego mięsa
i...uf... nie sposób było opisać ten fetor. Zatrzymali się
gwałtownie, gdy usłyszeli za sobą głośne skrobanie. Obrócili
się powoli i zobaczyli, wychodzącego z korytarza na lewo, trolla.
Harry zmarszczył brwi, myśląc, że
pamięć mu szwankuje, bo troll, którego spotkał na pierwszym roku,
wyglądał inaczej niż ten. Ten był przede wszystkim wyższy... i
to o wiele wyższy, sięgał niemal sufitu szkolnego korytarza. Miał
też wyraźnie zaznaczone mięśnie... a właściwie to składał
się tylko i wyłącznie z mięśni. Jego skóra wyglądała na
twardszą, a co za tym idzie, bardziej odporną na ciosy. Poza tymi
elementami wyglądał tak samo, jak stwór, którego Harry spotkał
osiem lat temu.
Gryfoni wytrzeszczyli oczy, patrząc na
trzymaną, a raczej ciągniętą przez niego maczugę, o długości
równej wzrostowi Ginny. Wymienili spojrzenia mówiące: „Miło
było was poznać” i mocniej ścisnęli różdżki w dłoniach.
— Razem... na trzy —
mruknął Harry, nie odrywając wzroku od stwora. — Raz...
dwa. Trzy!
Równocześnie rzucili zaklęcia, które
odbiły się od skóry trolla i z zawrotną szybkością pomknęły w
ich kierunku. Polecieli do tyłu, odbijając się od ścian i lądując
na twardej podłodze.
— Ron, nie! — krzyknął
Seamus, jednak za późno.
Rudowłosy rzucił tym razem silniejsze
zaklęcie, które ponownie odbiło się od przeciwnika i ugodziło
Weasleya. Troll wydał wściekły ryk i zaczął biec w ich stronę.
— Wiejcie!
Zaczęli uciekać.
— Harry, pamiętasz, jak
załatwiliśmy tamtego? Może by tak...
— Masz rację — zgodził
się chłopak i obrócił się, by spróbować znokautować trolla
jego własną maczugą, jednak była ona zbyt ciężka, by mogła ją
podnieść jedna osoba.
— Musimy to zrobić razem,
jestem pewna, że specjalnie dano mu tak ciężką broń! Cała
piątka musi rzucić zaklęcie! — wrzasnęła Ginny, prowadząc
biegiem drużynę Gryffindoru.
— Na trzy. Raz...dwa...
Najpierw usłyszeli piski i chichoty.
Nie mieli szans na jakąkolwiek reakcję. Z bocznego korytarza
rzuciła się na nich chmara chochlików kornwalijskich. Niebieskie
istotki zaczęły ciągnąć ich za włosy, szaty, przyczepiały się
do twarzy. Jeden z nich wyrwał różdżkę Andrew, tym samym
pozbawiając ich możliwości pokonania trolla. Gryfoni nadal
próbowali biec, by uciec przed stworem, jednak chochliki skutecznie
im to utrudniały. Jeden z nich wystrzelił z pyska szarą ciecz,
która trafiła Andrew w twarz i stwardniała, całkowicie zakrywając
mu usta.
— Czy ktoś z was pamięta na
nie zaklęcie?! — krzyknął Seamus, najbardziej otoczony
przez chochliki. Czwartoklasista zaczął podskakiwać i wymachiwać
rękami dając znak, że wie jak powstrzymać złośliwe istoty.
Widząc to, Ron zaczął szukać
sposobu na podanie mu swojej różdżki. Rudowłosy doszedł do
wniosku, że jeśli rzuci czwartoklasiście różdżkę, złośliwe
stwory przechwycą ją. Rzucił zaklęcie, by usunąć skorupę na
ustach czwartoklasisty, upuścił różdżkę i kopnął ją w stronę
młodszego Gryfona. Ten, atakowany przez wściekły rój, przewrócił
się i szybko przeczołgał do różdżki. Mocno ją chwycił i
krzyknął:
— Immobilus.
Chochliki kornwalijskie zawisły w
powietrzu, jednak nie był to jeszcze koniec. Usłyszawszy ryk
trolla, sygnalizujący atak, piątka Gryfonów obróciła się,
wycelowała w jego broń i ryknęła:
— WINGARDIUM LEVIOSA!
Maczuga z hukiem uderzyła swojego
posiadacza, który zachwiał się i runął na podłogę.
Poszukiwacze wymienili spojrzenia i,
sapiąc, wznowili wędrówkę ku wieży astronomicznej.
— Jak ja nie cierpię trolli
— wysyczał Ron, krzywiąc się przy tym.
Jego siostra skinęła głową.
— W pełni się z tobą zgadzam.
Dalszą drogę pokonali w milczeniu,
zbyt zmęczeni niedawnym wysiłkiem, by prowadzić rozmowę. Czujnie
rozglądając się, pokonywali kolejne mroczne korytarze. W końcu
stanęli przy drabinie, dzięki której wspinali się do klapy i
przedostawali na zewnątrz przed każdą lekcją astronomii.
Gdy tylko Seamus jako pierwszy dotknął
drabiny, usłyszeli przeszywający krzyk. Wzdrygnęli się, wymienili
podekscytowane spojrzenia, po czym zaczęli po kolei wchodzić na
górę.
***
Zebrana w Wielkiej Sali grupa Puchonów
głośno wiwatowała, widząc swoją drużynę, powracającą
z Wrzeszczącej Chaty. Ich przedstawiciele doskonale poradzili
sobie, mimo tego, że zostali rozdzieleni. Boginy nie sprawiły im
większej trudności, jednak ich miny, zanim zrozumieli, z czym
się spotkali, były bezcenne.
Wszystkie grupy robiły postępy i szły
prawie łeb w łeb. Przewaga Krukonów nieco stopniała, gdy przyszło
im się zmierzyć z druzgotkami. Obraz na ekranie zmienił się,
ukazując Ślizgonów, zaatakowanych przez diabelskie sidła.
***
Piątka Gryfonów znieruchomiała na
widok, jaki zastała na szczycie wieży astronomicznej. Neville, pół
leżał, pół siedział, oparty o mur. Pustymi oczami wpatrywał się
w przestrzeń, po skroni powolnie spływała stróżka krwi. Nad
ciałem unosił się duch Gryfona, który bez żadnego słowa wstępu
smętnie wyrecytował:
— Nie ważne stary lub młody
I tak pełen żywej urody
Tu wisielce przychodzą, nie chcąc
dłużej się bronić
I żywą śmierć spotykają,
myśląc, że chce ich uchronić
Przed złem tego świata i
niespełnioną miłością
Co odebrała oddech, wiarę i
odeszła z godnością
Ona popełniła największy grzech
wobec siebie
Ona nigdy więcej nie pojawi się w
niebie
Jeśli wiesz o kogo chodzi
Wyszepcz cicho jej imię tam, gdzie
żywa śmierć się rodzi.
Poszukiwacze przez pełną minutę w
milczeniu wpatrywali się w perlistą postać Neville'a.
— Yyy... że jak?
Na słowa Seamusa, duch jedynie
uśmiechnął się.
— Czy to, że nie zniknąłeś,
oznacza, że możesz powtarzać nam tę zagadkę? — spytał
Andrew, na co duch pokiwał głową — No to prosimy o
powtórkę.
Ponownie wysłuchali zagadki Neville'a,
starając się wyłapać najważniejsze wskazówki i zapamiętać je.
Ginny zaczęła chodzić w kółko, mamrocząc pod nosem kilka
wersów.
— Dobra, zacznijmy znowu od
końca... Jeśli odgadniemy, o kogo chodzi, to mamy wypowiedzieć
jego imię, tam, gdzie rodzi się żywa śmierć.
— Oczywiście, nic trudnego
znaleźć takie miejsce. Żywa śmierć? Łatwizna — marudził
rudowłosy.
Harry parsknął śmiechem.
— Neville, czy mógłbyś
powtórzyć środek? — spytał Andrew i po wysłuchaniu treści
oznajmił:— Myślę, że tu może chodzić o prawdziwego ducha
i to takiego, który popełnił samobójstwo, bo chyba to jest
największy grzech wobec siebie?
— Może to być też morderca...
morderstwo trwale niszczy duszę — zauważył Harry — Może
chodzi o Krwawego Barona? Zabił i kochał Helenę Ravenclaw,
później popełnił samobójstwo, a w zagadce było coś
o miłości. Możemy jeszcze raz usłyszeć ten moment?
— I żywą śmierć
spotykają, myśląc, że chce ich uchronić
Przed złem tego świata i
niespełnioną miłością
Co odebrała oddech, wiarę i
odeszła z godnością.
— Ale później tekst wskazuję
na kobietę... chyba że czegoś nie wiemy o Baronie — westchnęła
rudowłosa. — Albo chodzi o ich oboje.
— No dobra, wiemy, o kogo
chodzi, pytanie tylko, gdzie można spotkać żywą śmierć?
— Może chodzi o miejsce, gdzie
zazwyczaj można spotkać Krwawego Barona i Szarą Damę? Z Baronem
jest problem, bo lata po całym zamku, ale Helena trzyma się wieży
Ravenclawu. To co, idziemy? — spytał Andrew i razem z resztą
Gryfonów opuścił wieżę astronomiczną.
Zasłonili twarze rękawami,
przechodząc obok znokautowanego trolla, który, pomimo tego, iż był
nieprzytomny, nadal wydzielał obrzydliwe zapachy. Przemierzali
korytarze, cicho rozmawiając o tym, jakie przeszkody mogli
napotkać ich rywale. Bez żadnych problemów dotarli do wieży
Ravenclawu. Te pojawiły się, gdy usłyszeli zagadkę strażnika
pokoju wspólnego Krukonów:
— Ma jeden kolor, kształtów
tysiące,
Pojawia się, kiedy świeci słońce.
Nie czyni krzywdy, bólu nie czuje,
Samotnie nigdy nie podróżuje.
Gryfoni rozejrzeli się wokół, jakby
szukając odpowiedzi.
— Merlinie, znowu jakaś
zagadka. Jeszcze trochę, a pęknie mi głowa.
Pozostali Gryfoni nie zareagowali na
słowa Rona, zbyt pochłonięci rozwiązywaniem zagadki.
— Czy chodzi o cień?
Po tym jak drzwi do salonu Krukonów
otworzyły się, czwórka Gryfonów spojrzała na najmłodszego
poszukiwacza.
— No co? — spytał
Andrew, wzruszając ramionami. — Tiara przydziału
zastanawiała się nad tym, czy nie przydzielić mnie do Ravenclawu.
Weszli do środka i rozejrzeli się,
jednak nie znaleźli ani Szarej Damy, ani kolejnej wskazówki.
— Pięknie, nigdzie indziej jej
nie ma. Co teraz?
— Może źle zrozumieliśmy
słowa Neville’a? — podsunęła Ginny. — Pomyślmy
nad tym jeszcze raz. Jak to leciało?
— Żywą śmierć spotykają, co
chce ich uchronić przed złem świata i... miłością, co…
— To nie jest początek.
— Nie?
— Harry ma rację, na początku,
o ile dobrze pamiętam, było: Nie ważne stary czy młody i tak
pełen żywej urody, tam wisielce przychodzą... — wyrecytowała
rudowłosa, po czym skrzywiła się. — Dalej nie pamiętam.
— Ok, pomyślmy w ten sposób: gdzie
ludzie najczęściej się wieszają?
— Ron!
— No co? — spytał
obronnie Gryfon.
— Mosty, żyrandole, drzewa…
— LAS! — wykrzyknęli
razem i wybiegli z pokoju wspólnego Ravenclawu.
— Wiemy, że chodzi o Zakazany
Las, została tylko jedna kwestia: gdzie rodzi się żywa śmierć?
— spytał Seamus, razem z pozostałą czwórką biegiem
pokonując szkolne, opustoszałe korytarze.
— Śmierć w tej zagadce może
być symbolem czegoś. Chodzi o zwierzę lub roślinę — to
właśnie ta „żywa uroda” lasu — dodał Harry.
— Symbol śmierci... — powtórzył
Seamus. — Oprócz ponuraków drugim najpopularniejszym takim
symbolem są Testrale. Musimy znaleźć ich siedlisko.
Z mniej bądź bardziej zbolałymi
minami, Gryfoni powędrowali ku Zakazanemu Lasowi. W międzyczasie,
siedzący w Wielkiej Sali mieszkańcy Slytherinu, wyśmiewali pomyłkę
drużyny Pottera, jednocześnie ciesząc się z wyjścia na
prowadzenie swoich reprezentantów.
Po zdaniu relacji z poczynań drużyn
innych domów, ekran z powrotem przeniósł się do, wędrujących
przez Zakazany Las, Gryfonów. Szli w zwartej grupie, której
przodował Harry. Gdy dotarli do miejsca, w którym ścieżka
się rozwidlała, chłopak oznajmił:
— Jeśli chcemy odrobić straty,
powinniśmy się rozdzielić.
Po tych słowach Draco zaśmiał
się pod nosem i spojrzał w nieoświetlony kąt sali, w którym,
jak wiedział, skrywała się Hermiona. Odwrócił rozbawiony wzrok
do ekranu, by móc obserwować dalsze poczynania Gryfonów. Tak jak
podejrzewał, podzielili się na dwie grupy: Potter i Weasley w
jednej oraz Ginny, Seamus i Andrew w drugiej. Ślizgon machnął
różdżką i ekran ukazał im poczynania pierwszej grupy.
Uśmiechnął się pod nosem, widząc, że dwójka Gryfonów zmierza
wprost na przygotowaną przez niego niespodziankę.
Ron nawet nie próbował ukryć
przerażenia.
— Wiesz w ogóle, gdzie jest to
siedlisko?
— Nie, ale to musi być
niedaleko — odpowiedział Harry, uważnie nasłuchując
jakichkolwiek niepokojących odgłosów. — Kiedy Hagrid
prowadził o nich lekcję, przyprowadził nas w to miejsce. Więc
musi być już naprawdę blisko.
— Mam nadzieję.
„Ha! Byłoby blisko, gdybyście
nie skręcili w złym kierunku” — pomyślał Draco, nie
mogąc się doczekać spotkania Gryfonów z tym, co dla nich
przygotował. Usiadł na jednej z kanap, zajadając się słonymi
przekąskami.
— Słyszałeś? — spytał
nagle Harry, odwracając się w kierunku dźwięku łamanych gałęzi.
Uniósł różdżkę, by oświetlić to miejsce i głośno przełknął
ślinę. — Ron — szepnął — zacznij się
cofać... powoli.
Weasley również spojrzał w tamtym
kierunku i wytrzeszczył oczy. W Wielkiej Sali rozbrzmiały chichoty
na widok jego miny.
— Nie... tylko nie sklątki...
W ich stronę pełzły dwa dorosłe
osobniki. Były odrażające i roztaczały wokół zapach zgniłych
ryb. Wyglądały jak pozbawione skorupy białe, oślizgłe homary z
mnóstwem odnóży.
— Myślisz, że już nas
zauważyły? — szepnął rudowłosy akurat w tym momencie, gdy
biała skóra sklątek zaczęła czerwienić się a pewna, wymierzona
w nich, część ich ciała zaczęła się trząść.
— Myślę, że tak — powiedział
wolno Harry i razem z rudowłosym odskoczył w bok przed dwoma
ognistymi pociskami. — Wiej!
Ron nie zamierzał kłócić się z
przyjacielem.
Uciekali, potykając się o wystające
korzenie, robiąc kolejne uniki lub odpychając kule ognia, co nie
było dobrym pomysłem, jeśli weźmie się pod uwagę miejsce, w
którym się znajdowali. Większość pocisków uderzała w drzewa i
inne rośliny, a ogień szybko się rozprzestrzeniał.
Mieli wrażenie, że już dawno zgubili
sklątki, jednak nie zamierzali tego sprawdzać. Harry zerknął
tylko przez ramię i zauważył, że pożar stopniowo maleje,
jakby Zakazany Las sam go zwalczał. Zatrzymał się gwałtownie, gdy
wpadł na coś. Poprawił okulary i zorientował się, że razem
z Ronem natrafił na resztę przyjaciół. Byli wyraźnie czymś
przerażeni.
— Uciekajcie! — wydarł
się Seamus i razem z pozostałą dwójką pobiegł w stronę,
z której przybyli Harry i jego przyjaciel.
Potter złapał go za tył szaty.
— Tylko nie tam! Tam są
sklątki!
— Lepsze one niż to!
— krzyknęła Ginny.
— O co wam…
Ron pisnął.
— Harry… P… Pp… Puszek!
— Co? Ron, co ty ple…
Gryfon odwrócił się i wytrzeszczył
oczy, widząc starego, trójgłowego „przyjaciela”.
— AAA!!!
Piątka Gryfonów wrzasnęła i już
chciała uciekać, gdy chłopak coś sobie przypomniał.
— Aaa, kotki dwa,
szarobure obydwa,
nic nie będą robiły,
tylko ciebie bawiły.
Trójce Gryfonów opadły szczęki. Ron
szybko podłapał melodię mugolskiej kołysanki i zaczął ją
nucić, patrząc wymownie na Seamusa, Andrew i Ginny, chcąc, by
wzięli z niego przykład. Cała drużyna powoli cofała się, aż
opuścili niewielką polanę, na której teraz spał Puszek.
— Co to było?
— Lepiej nie pytaj, Andrew.
Gdybym ci powiedział, musiałbym cię potem zabić — mruknął
Weasley, rozcierając klatkę piersiową na wysokości serca.
— Swoją drogą, to całkiem nieźle
śpiewasz, Harry. Jeszcze trochę, a trafisz do opery.
Ginny zaśmiała się i znieruchomiała,
słysząc senne warknięcie trójgłowego psa.
Spojrzeli na nią z naganą,
przykładając palec do ust. Rudowłosa podniosła ręce w geście
kapitulacji i zmrużyła oczy, uważnie rozglądając się po
polanie, na której się teraz znajdowali.
— Znaleźliśmy ją — szepnęła,
wpatrując się w młodego testrala, stojącego na uboczu.
— Szara Dama. Krwawy Baron.
— Co jest? To nie o nich chodzi?
— zdziwił się Harry. — Może chodzi o kolejną osobę z
naszego domu?
— Żaden problem, wymienimy wszystkie
trzy imiona po kolei i po sprawie.
Ginny przewróciła oczami na słowa
brata.
— A skąd wiesz, że jeśli
wymienisz niewłaściwe imię, nie zostaniemy zdyskwalifikowani? Albo
przez coś zaatakowani?
— Ma rację, musimy wrócić do
zagadki. Prawdopodobnie chodzi o dziewczynę, więc zostaje La…
— Cicho!
— Przypomnijmy wersy, mówiące
bezpośrednio o dziewczynie — zdecydował Harry.
— Było coś o samobójstwie,
ale raczej nie powinniśmy się tym kierować, i o nieszczęśliwej
miłości.
— Wiem, o kogo chodzi — mruknęła
rudowłosa.— Niedawno zerwała zaręczyny, bo chłopak ją
zdradził… no i nazwisko pasuje do części o wisielcach
— O kim mówisz?
— O Maggie. Maggie Loop.
Na środku polany powoli pojawiał się
duch dziewczyny z burzą krótkich jasnych loków. Na łabędziej
szyi miała założoną pętle, dalsza część sznura kończyła się
na wysokości talii. Perlista postać nie wyrecytowała żadnej
zagadki, jedynie wyciągnęła ramię, wskazując na drzewo rosnące
na skraju polany.
Gryfoni spojrzeli na nie i zobaczyli
coś, czego wcześniej tam nie było: sznur zwisający z jednej
z gałęzi, który bujał się mimo bezwietrznej pogody. Do pętli
doczepiona była karteczka. Gdy poszukiwacze spojrzeli na środek
polany, ducha już tam nie było. Razem podeszli do drzewa, a Seamus
drżącą dłonią zerwał karteczkę, odchrząknął i przeczytał:
— Zmęczeni, wędrowcy?
Jesteście blisko celu
Do tego miejsca dotarło niewielu
Za chwilę odkryjecie mroczną
tajemnicę
I kłamstwa i sekrety i prawdziwe
oblicze
Kolejną ważną wskazówkę
znajdziecie nie tu, lecz w pewnym kwiecie
Co pozbawiony wnętrza świeci
sztucznym blaskiem
Oświetlając stróża, chroniącego
go przed ptasim wrzaskiem
Moje rany wołają o grób,
spragnione
Bezpiecznego miejsca, jakim jest
tamto pole
Moja dusza woła o wyzwolenie
A droga do niego wiedzie przez
kamienie
Z których zbudowane jest wielu
schronienie
Opuście ten las, to miejsce
nawiedzone
Zostawcie te drzewa, lubią być
osamotnione
Udajcie się tam, gdzie z ziemi
powstają życia
Można tam teraz podziwiać
przedziwne okrycia
— Przynajmniej wiemy, że możemy
wyjść wreszcie z tego lasu — mruknął Andrew i zgodnie
z poleceniem zawartym w liście ruszyli w drogę powrotną,
pracując nad kolejną zagadką.
Weasleyówna przejęła od Seamusa
list.
— Większość z tego jest dość
jasna: jesteśmy już blisko znalezienia mordercy i nic więcej nie
znajdziemy w Zakazanym Lesie.
Ron zajrzał jej przez ramię,
wpatrując się w tekst.
— Dalej jest coś o kwiecie…
pozbawiony wnętrza…
— Znowu popełniamy ten błąd:
bierzemy wszystko dosłownie. Kwiat może oznaczać… ogólnie
rośliny. Może chodzi o jeden z obrazów w Hogwarcie? Widziałem
taki jeden na…
— Bardziej skłaniam się ku
teorii z rośliną, później jest mowa o polu, strażniku i ptakach
— przerwał Harry’emu Seamus, odbierając karteczkę od
Gryfonki. To musi być ze sobą jakoś powiązane.
Dziewczyna przygryzła wargę.
— Zatem mowa o roślinie
pozbawionej wnętrza… o martwej roślinie? Roślinie, która żyje
w ciemnościach?
— I ten fragment o kamieniach… Może
chodzi o roślinę, żyjącą w jaskini? Chociaż nie, jaskinie nie
są schronieniem dla wielu, ja bym się tam z pewnością bezpiecznie
nie czuł — poprawił się Ron.
— Na Merlina, mamy Noc Duchów!
— I? — spytali pozostali,
patrząc na Seamusa.
Po chwili Andrew uderzył się dłonią
w czoło i powiedział:
— Dynia. Chodzi o dynię. W Noc
Duchów jest ich pełno i wszystkie są…
— Wydrążone i przerobione na
lampiony, czyli…
— Są pozbawione wnętrza i
świecą sztucznym blaskiem! — dokończyła za Harry’ego Ginny.
Piątka poszukiwaczy przyśpieszyła
kroku, ożywiona swoim odkryciem.
— Cała reszta się zgadza. Tym
schronieniem jest chatka gajowego, już od wielu lat Hagrid tu
pracuje i pomaga uczniom — podsumował Ron z uśmiechem, gdy
wyszli z lasu.
Po chwili stanęli przed domem
gajowego. Ginny z uśmiechem satysfakcji spojrzała na stojącego
nieopodal stracha na wróble.
— A oto i nasz stróż.
Gryfoni przyjrzeli się każdej dyni z
osobna, jednak żadna nie zawierała kolejnej wskazówki. Postanowili
wejść do chatki. Gdy Andrew dotknął klamki, usłyszeli nie krzyk,
lecz dziwny stukot, jakby coś upadło i zaczęło się toczyć.
Poszukiwacze wzdrygnęli się, czując kolejny skok adrenaliny.
Wiedzieli, że to gra, jednak efekty specjalne, zagadki i klimat tego
dnia robiły swoje.
Andrew ponownie złapał klamkę
i otworzył drzwi, które zaskrzypiały głośno, a ich oczom
ukazał się zapierający dech w piersi widok.
Przy okrągłym drewnianym stole
siedział Alex… a raczej jego tułów. Na miejscu głowy znajdowała
się dynia z wyciętym przerażającym uśmiechem. Przez otwory ust
i oczu wydobywało się jasne, migoczące światło. Szyję
pokrywały strużki krwi.
Gdy poszukiwacze niepewnie weszli do
środka, drzwi natychmiast zamknęły się za nimi z głośnym
hukiem.
— Nie chcę wiedzieć, gdzie
jest jego głowa — mruknęła Ginny, przysuwając się bliżej
chłopców.
— Myślicie, że wskazówka jest w
tej dyni? — spytał Andrew i zaraz dodał: — Jeśli
tak, to ja po nią nie idę.
Harry poprawił okulary i, gdy tylko
zrobił pierwszy krok ku Alexowi, dynia przemówiła ochrypłym
głosem, poruszając „wargami” zupełnie tak, jakby naprawdę
żyła.
— Był raz mężczyzna i była
raz kobieta
Szlachcic się zakochał, żaden z
niego był asceta
Lecz ona nie chciała jego miłości
Nie widziała ich razem w późnej
starości
On oszalały dobył sztylet ostry
Nie panując nad sobą, sile zadawał
ciosy
Widząc, że śmierć chce mu ją
zabrać
Zaczął przekleństwami na
wszystkie strony szastać
I wylewając desperacki łzy
Szeptał jej, by miała piękne
wieczne sny
Lecz ona nie chciała odejść w
cień
A widząc jej przejrzystą pierś
Wziął sztylet pokryty krwią
ukochanej
I zadał cios, by dołączyć do
niej
Smutne zakończenie, czegoś tu
zabrakło
Nie chodzi o uczucie, ono nie
wyblakło
Zabrakło raczej wiedzy jak kończą
się wypadki
Gdy szlachcic się zakocha, a ona
każe brać manatki
Udajcie się tam, gdzie dwoje
kochankowie
Powinni zajrzeć, nim się poznali
we dwoje
Gdy Alex przestał recytować, światło
wewnątrz dyni zgasło. Gryfoni wymienili spojrzenia.
Pierwszy odezwał się Ron.
— Teraz to już na sto procent
chodzi o Szarą Damę i Krwawego Barona.
— Wyjdźmy już stąd
— zaproponował Andrew, a pozostali mu przytaknęli. — Moim
zdaniem wskazówką jest ostatnia zwrotka.
— Też tak myślę. Było tam
coś o wiedzy i miejscu, gdzie powinni się udać kochankowie, więc
następna wskazówka jest w…
— Bibliotece — Ron
dokończył wypowiedź przyjaciela.
Ginny uśmiechnęła się, prowadząc
grupę z powrotem do zamku.
— Czy ktoś jeszcze czuje w tym
rękę Hermiony?
Przechodząc obok zamkniętych drzwi do
Wielkiej Sali, usłyszeli swoje imiona wykrzykiwane przez uczniów
Gryffindoru. Najwyraźniej teraz oni byli obserwowani.
Bez żadnych przeszkód, nie licząc
nietoperzy, które ponownie przyprawiły Weasleyównę o szybsze
bicie serca, dotarli do biblioteki. Weszli do środka i na wszelki
wypadek przygotowali różdżki. Rozejrzeli się, jednak nikogo nie
zauważyli. Wymieniając spojrzenia, ruszyli w głąb biblioteki.
Po dziesięciu minutach ruszyli do
działu ksiąg zakazanych i dopiero tam znaleźli ducha Lavender
Brown, unoszącego się między dwoma regałami. Dziewczyna, słysząc
ich kroki, odwróciła się w ich stronę, podfrunęła do
regału i usiadła na jego szczycie. Piątka poszukiwaczy czekała na
zagadkę, jednak Lavender milczała i dalej się w nich wpatrywała
upiornymi oczami.
— Emm… Lavender?
Duch spojrzał wyczekująco na Ginny.
— Masz jakąś zagadkę, prawda?
— Tak — padła krótka
odpowiedź.
— Mogłabyś ją nam… powiedzieć?
— Nie.
Ron mruknął coś pod nosem o tym, że
nawet po śmierci dziewczyna jest denerwująca. Lavender spojrzała
na niego i już otwierała usta, by coś odwarknąć, jednak
powstrzymała się i nadal patrzyła na grupę Gryfonów.
— Dlaczego? — spytał
Harry.
Duch wzruszył ramionami.
— Dajcie spokój, tylko się z
nami bawi. Pewnie nie powinno nas tu być — mruknął Seamus.
— Nie.
Gryfoni zamrugali zdezorientowani.
Brown wymownie wpatrywała się w Ginny, niemo próbując jej coś
przekazać. Rudowłosa zamrugała i szybko spytała:
— Nie możesz nam normalnie
odpowiadać, prawda?
— Tak.
— Czyli dobrze trafiliśmy?
— upewnił się rudowłosy.
— Tak.
— Czy to jest ostatni etap?
— Tak — duch odpowiedział
na pytanie Andrew.
— Czy musimy tu coś znaleźć?
Lavender wykonała ruch dłonią
mówiący: mniej–więcej.
— Wskazówkę?
— Nie.
— Osobę?
Duch przytaknął.
— Mordercę?
— Jest tutaj?
— Tak.
Gryfoni wymienili spojrzenia i
podzielili się na takie same grupy jak w Zakazanym Lesie. Adrenalina
buzowała w ich organizmach, czuli podekscytowanie i dumę, że to
oni pierwsi dotarli do mordercy Hermiony. Ponownie przeszukali
bibliotekę, jednak nikogo oprócz nich nie było. Tylko czwórka z
nich wróciła do Lavender.
— A gdzie Ron? — spytał
Seamus.
— Poszedł jeszcze raz sprawdzić
dział ksiąg zakazanych — odpowiedział Harry.
Ginny machnęła ręką.
— Nieważne. Lavender czy
morderca nadal tu jest?
— Tak.
— Ale… nie ma tu nikogo, prócz
nas, prawda?
— Tak.
— Czy mordercą jest któreś z
nas? — spytał Andrew.
Duch dziewczyny uśmiechnął się,
skinął głową i rozpłynął się w powietrzu.
— Ron? — szepnęła
Ginny, zastanawiając się nad tożsamością zabójcy.
— Nie — powiedział Harry
i nim Andrew zdążył zareagować, chłopak spetryfikował go
i wybiegł z biblioteki.
Ginny i Seamus wymienili zaskoczone
spojrzenia, uśmiechnęli się i ruszyli w pościg za
mordercą.
— HARRY JAMESIE POTTERZE,
ZATRZYMAJ SIĘ ALBO UŻYJEMY SIŁY!
Ściganie Pottera po zamku nie należało
do najłatwiejszych zadań, choćby ze względu na fakt, iż znał
niemalże wszystkie tajne przejścia i skróty. Pomimo tego, dwójka
pozostałych w grze Gryfonów nie poddawała się. Ginny gestem dała
znać Seamusowi, by dalej ścigał zbiega, podczas gdy ona spróbuje
przeciąć mu drogę ucieczki.
Rudowłosa skręciła w boczny
korytarz, licząc na to, że morderca skorzysta ze znanego jej
skrótu. Szczęście jej dopisało. Gdy tylko zobaczyła
wyłaniającego się zza zakrętu Harry’ego, rzuciła zaklęcie:
— Expelliarmus!
Różdżka wyleciała z ręki
właściciela i powędrowała ku młodej Weasleyównie. Zdyszany
Harry zatrzymał się, opierając ręce na kolanach. Spojrzał na
dziewczynę i z uśmiechem oznajmił:
— Dobra, macie mnie.
Chwilę później dołączył do nich
Seamus, który podszedł do Ginny i przybił z nią piątkę.
— Co teraz? — zapytał,
patrząc na schwytanego winowajcę.
— Mamy go zaprowadzić do
Wielkiej Sali… lepiej się pośpieszmy, jeśli chcemy wygrać.
Tylko bez żadnych sztuczek, Potter.
Trójka Gryfonów szybkim krokiem
skierowała się ku Wielkiej Sali. Zagadka została rozwiązana, nie
zostało nic innego jak tylko zwycięskie wkroczenie do Wielkiej
Sali.
— A co z Ronem?
Harry uśmiechnął się do Seamusa.
— Spędzi trochę więcej czasu
w bibliotece. Powiedzmy, że jest trochę oszołomiony.
Drużyna Gryffindoru wybuchła
śmiechem, wchodząc do korytarza prowadzącego do sali wejściowej.
Miny im zrzedły, gdy po przeciwnej stronie ujrzeli piątkę
Ślizgonów. Obie drużyny pędem ruszyły w stronę Wielkiej Sali,
przepychając się między sobą przy wejściu do niej. Po zażartej
walce Gryfoni musieli odpuścić, wpadli do środka tuż po nich.
Przywitały ich okrzyki dopingujących ich domów, jednak nawet
entuzjastyczne przyjęcie nie mogło wynagrodzić im zawodu, jaki ich
spotkał, gdy zorientowali się, że jako pierwsi do Wielkiej Sali
przybyli Krukoni, tym samym zwyciężając w całej zabawie. Chwilę
później do sali zawitała drużyna Hufflepuffu, z równie
zawiedzionymi minami.
— A więc już wszystko jasne
— oznajmił Draco Malfoy, który, o ile to możliwe, był z
siebie bardziej zadowolony niż kiedykolwiek. — Wśród każdej
piątki została wytypowana jedna osoba, mająca za zadanie odgrywać
rolę mordercy i za wszelką cenę nie dać się zaciągnąć do
Wielkiej Sali. Zapraszam drużyny na podest, za chwilę zostaną
wręczone nagrody.
Poszukiwacze ruszyli na koniec sali,
mijając widzów całego przedstawienia. Wszyscy skierowali wzrok na
Dracona, McGonagall i Hermionę, która w końcu się ujawniła.
Trójka osób rozmawiała przez chwilę, po czym do mównicy podszedł
Ślizgon i powiedział:
— Najwyższy czas ustalić
wyniki. Mordercę jako pierwsi złapali i przyprowadzili Krukoni, za
co otrzymują dla swojego domu sto punktów. — Malfoy
poczekał, aż wiwaty ustaną i kontynuował: — Jako druga do
Wielkiej Sali dotarła drużyna Ślizgonów, za co otrzymują
pięćdziesiąt punktów. Tuż za nimi przybyli Gryfoni i, jako że w
trójosobowej komisji byłem w mniejszości, przyznane im jest
czterdzieści punktów. Ostatnie miejsce należy do Puchonów, za co
otrzymują punktów trzydzieści. A teraz przechodzimy do nagród
indywidualnych. Ernie McMillan za to, że jako jedyny z morderców
zdążył uciec przed pościgiem, otrzymuje dla domu dziesięć
punktów… to chyba tyle.
Hermiona podeszła do mównicy i
dyskretnie odepchnęła współlokatora.
— Andrew Bones za rozwiązanie
zagadki przy pokoju wspólnym Krukonów otrzymuje dziesięć punktów.
Mimo iż było to zbędne, odpowiedź padła na tyle szybko, że
postanowiliśmy to nagrodzić. — zaczęła dziewczyna, na co
Draco przewrócił oczami. — Po dziesięć punktów otrzymują
również pierwszoklasiści, którzy w chwili zamieszania w Wielkiej
Sali powiadomili odpowiednie osoby o ich roli mordercy. Dziękujemy
Tomowi Moor również za doskonałe odgrywanie roli.
— Pierwszoklasista uśmiechnął się nieśmiało.
— Dziękujemy wszystkim grającym ofiary — powiedziała
Hermiona, wskazując dłonią na rząd osób stojących pod ścianą.
Alex nadal nie rozstał się z dynią, obejmując ją ramionami.
— Dziękujemy również nauczycielom, którzy pilnowali każdą
z grup poszukiwaczy.
Hermiona urwała, widząc, że coraz
więcej osób zerka na ekran. Spojrzała w tę samą stronę
i zamarła.
— Malfoy, co ty wyprawiasz?
— syknęła wściekła.
— Nie wiem, o co ci chodzi,
Granger.
— O to, co robisz z ekranem!
Draco spojrzał na nią zaskoczony i
zerknął na ekran, na którym powoli zaczął formować się obraz.
Uczniowie wymieniali zaskoczone spojrzenia i pytali szeptem, co się
dzieje. Na białym płótnie pojawił się obraz korytarza, którego
jedną ze ścian pokrywał wyblakły już napis: Komnata tajemnic
została otwarta. Strzeżcie się wrogowie dziedzica. Choć podjęto
wiele prób, napisu nie zdołano w żaden sposób usunąć.
Uczniowie i nauczyciele wpatrywali się w świeży dopisek napisany
krwią.
Śmierć będzie
ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony
— Co to ma znaczyć? O tym nie
było mowy! — powiedziała wściekła Minerva McGonagall,
podchodząc do prefektów naczelnych.
— Ale pani profesor…
— To nie my — dokończył
Draco, wpatrując się w krwawy napis.
***
Miałyście świetny pomysł z tą Nocą Duchów. Zaskoczona jestem, że to krukoni wygrali, ale jednak wiedze posiadają, jeśli znaleźli się w tym, a nie innym domie. Zdziwił mnie fakt, że ta zamiana nic nie wniosła do toku myślenie Draco. Kiedy w końcu wyjaśniona została sprawa z tą łazienką i tym małym chłopcem, nie mogłam powstrzymać łez ze śmiechu. Fajną im dali nauczkę dyrektorka i Dumbledore. Ogólnie świetny rozdział, czekam na następny-Wiczka Piczka♥
OdpowiedzUsuńTo super, że sprawdziło się to co pisałam wcześniej o zamianie ciał :) Ta akcja była świetna, mam nadzieję że oboje wyniosą coś z tej sytuacji. Bardzo mi się podobały te zagadki i sam pomysł Malfoya, ale to co się stało na końcu było troszkę upiorne. Na początku tez pomyślałam, że to część planu, ale jeśli to nie było zaplanowane to kto to zrobił ? Coś czuję, że Hermionie grozi niebezpieczeństwo. Kurczę nie mogę się doczekać następnego rozdziału PS to fajnie, że tak szybko wstawiacie rozdziały, zawsze to jakieś umilenie dnia :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny
Ola
Wow, super! Naprawdę świetna i nieoczywista zabawa no i Malfoy w szpilkach - mega. A końcówka zapowiada, że będzie jeszcze ciekawiej. Czyżby naprawdę coś złego miało się stać w Hogwarcie...? Pozdrawiam i jak zwykle wyczekuję kolejnego rozdziału :)
OdpowiedzUsuńSuper rozdzial bardzo sie wciagnelam a zagadki i to cale przedstawienie po prostu genialne
OdpowiedzUsuńAle wspanialy rozdział i ogólnie cały blog 💜💜czekam na następny niecierpliwie 😍
OdpowiedzUsuńChce kolejny rozdział i było Bosko
OdpowiedzUsuńSuper :)!
OdpowiedzUsuńRozdział super. Te zagadki niesamowite. Naprawdę gratuluję pomysłu. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i proszę o zaglądnięcie na mój blog:
Dramione - To w Nas Żyje
Fajne zagadki, choć momentami z rymami średnio to się komponowało. Za osobisty sukces uwazam, że odgadłam zagadkę krukonów w jakieś 15 sekund :D Ta mi się akurat bardzo spodobała.
OdpowiedzUsuńCzytam to już trzeci raz i znowu mam ciarki na plecach. Niesamowity nastrój tu wprowadziłyście!
OdpowiedzUsuńŚwietna zabawa w nocy duchów. Wszystko idealnie dobrane, nie ma co! Draco przeszedł samego siebie.
OdpowiedzUsuńSikanie na siedząco dla faceta tylko jest dopuszczalne gdy jest ciężko chorych, nie może stać, bądź po prostu jest nią Granger xD Mam nadzieję, że jednak Dracon czegoś więcej się nauczył niźli niemożliwości ogarnięcia burzy loków (sama mam kręcone to wiem jak ciężko o kilkunastogodzinne utrzymanie ich wyprostowanych, co z wilgocią nie ma zadżadn szans).
Więc gregorovicz wykorzystał Hermionę. Szkoda, że jednak okazał się podłej szybko od Draco. Oby dostał za swoje.
Matulu, to opowiadanie jest genialne! siedzę sama z psem w domu i czytam, a tu taki rozdział nagle, że serio miałam ciarki na plecach! boję się co bdzie dalej, bo koncowka naprawdę mocna :D no nic, nie marnuję więcej czasu na pisanie komentarza i lecę się dowiedzieć! :D
OdpowiedzUsuń