— Przeproście mnie.
Ślizgoni popatrzyli po sobie i wrócili
wzrokiem do dziewczyny.
— Słucham? — spytał z
ponurym rozbawieniem Nott.
— Macie mnie przeprosić. Za
wszystko.
Draco roześmiał się drwiąco, oparł
o stół i zaczął klaskać.
— Brawo! Naprawdę jestem pod
wrażeniem tego, jak sprytnie to sobie wymyśliłaś — blondyn
założył ręce na piersi i rzucił jej lodowate spojrzenie — ale
obawiam się, że nic z tego nie wyjdzie. Dzień, w którym Malfoy
przeprosi szlamę, nigdy nie nadejdzie.
Gdy tylko te słowa opuściły jego
usta, poczuł nagły, ostry ból. Syknął, przykładając dłoń do
skroni.
— Nie masz wyboru — powiedziała
cicho Hermiona.
Blaise podrapał się po głowie,
westchnął i rzucił:
— W sumie… co mi tam.
Przynajmniej nie musimy jeść dokładki — powiedział,
ignorując pełne politowania spojrzenia swoich przyjaciół.
— Hermiono, przepraszam cię za wszystko, co na przestrzeni
tych lat mogło cię urazić czy też zranić. — Po tych
słowach uśmiechnął się i dodał: — Uff… od razu lepiej
się czuję.
Hermiona spojrzała wyczekująco w
stronę pozostałej dwójki Ślizgonów. Teodor miał zaciętą minę,
jednak widać było, że w głębi ducha toczy walkę pomiędzy
zdrowym rozsądkiem a męską dumą. Natomiast Malfoy w dalszym
ciągu uparcie stał przy swoim.
Gryfonka zerknęła na zegarek.
— Czas mija. Do wykonania
zadania pozostało wam... powiedzmy... trzy minuty.
Blaise postanowił pomóc kompanom w
podjęciu słusznej decyzji.
— Hej, ogarnijcie się. To tylko
jedno sowo. Jedno krótkie słówko i będzie po zawodach.
W tym momencie Draco przeniósł swój
arktyczny wzrok z Gryfonki na przyjaciela.
— Nie wiem, co się z tobą
dzieje, ale zaczyna mnie to niepokoić. Najpierw przestajesz
właściwie nazywać tych pasożytów — machnął z odrazą
ręką w kierunku dziewczyny — chcesz ratować życie szlamy,
a teraz ją przepraszasz. — Ostatnie słowa niemal wykrzyczał.
Zabini dzielnie wytrzymywał stalowe
spojrzenie blondyna, jednak nie zamierzał tłumaczyć się
przyjacielowi. Jeszcze nie.
— Cholera — syknął
Nott, gdy ból przybrał na sile.
Dziewczyna z coraz większym niepokojem
przyglądała się rozwojowi wydarzeń. Gdzieś z tyłu głowy tliła
się myśl, że postawienie przed nimi tego zadania nie było dobrym
pomysłem.
— Zapomnieliście o zasadach
Turnieju? Jeśli nie wykonacie zadania, może się to naprawdę źle
dla was skończyć.
— Wolę to, niż przeprosić
szlamę — warknął Teodor.
Czara, wyczuwając brak zaangażowania
ze strony Notta, zaczęła eliminację zawodnika. Brunet złapał się
za głowę, krzyknął i padł na kolana, zaciskając mocno powieki.
Wszyscy rzucili się w jego stronę, jednak odbili się od
niewidzialnej bariery, strzegącej dostępu do chłopaka. Malfoy
wyjął różdżkę i próbował pomóc przyjacielowi, jednak bariera
nie przepuszczała nawet zaklęć.
— Nott, cholera, po prostu to
zrób! — wrzasnął Blaise.
Teodor powoli uniósł głowę,
spojrzał na Hermionę i syknął wściekle:
— Przepraszam.
Ból i bariera zniknęły natychmiast.
Pomimo tego, iż jego słowa były nieszczere, Czara najwyraźniej
uznała, że to wszystko na co stać Ślizgona.
Zabini szybko podszedł do przyjaciela
i pomógł mu wstać.
— Wszystko w porządku, stary?
Nott pokiwał głową i oparł się o
stół, nadal ciężko oddychając. Wszyscy spojrzeli na Dracona,
który ignorując coraz większy ból, ze stoickim spokojem wierzchem
dłoni otarł, lecącą mu z nosa, krew.
— Malfoy?
— W twoich snach, Granger
— warknął. Już nawet nie próbował walczyć z krwotokiem.
— Malfoy, dobrze wiesz, że
obowiązuje cię magiczny kontrakt, który…
— A więc zrywam go! Zrywam ten
pieprzony kontrakt! — wrzasnął i zatoczył się,
przyciskając dłonie do skroni.
— Malfoy!
— Draco! — Ślizgoni
przyłączyli się do apelu dziewczyny.
Blondyn uniósł głowę, a na jego
twarzy pojawił się, być może ostatni, wredny uśmiech. Walcząc
z ciemnymi plamami, które przysłaniały mu widok, odszukał
wzrokiem Gryfonkę i szepnął:
— Mam nadzieję, że zgnijesz w
Azkabanie — po czym runął na podłogę.
***
Obudził się, leżąc na czymś
twardym. Zmarszczył brwi. Czuł się dziwnie, jakby jego ciało nie
było zespolone z umysłem. Wiedział, że jest, ale jednocześnie
tego nie odczuwał. Miał wrażenie, jakby był pozbawiony zmysłu
wzroku, słuchu i węchu. Wziął głęboki oddech, starając się
odzyskać władzę nad ciałem.
„Ręka… Gdzie jest moja ręka?”
I nagle poczuł to. Wróciła
świadomość. Umysł całkowicie połączył się z ciałem. Powoli
otworzył oczy. Otaczała go jasna, choć nie do końca uformowana,
mgła. Nie przesłaniała mu widoku i widział, że za nią znajduje
się biel. Tylko biel i nic więcej. Zupełnie jakby to on był
kreatorem i tylko od niego zależało to, jaki kształt uzyska
przestrzeń.
Uniósł się na łokciach, rozglądając
się dookoła. Miejsce coś mu przypominało. Tylko co? Wszystko było
zbyt rozmyte, by mógł rozpoznać pomieszczenie. Biel i mgła
zlewały się z sobą, skutecznie utrudniając mu zadanie. Miał
dziwne wrażenie, że jest tu sam. Nawet gdy zamykał się w pokoju,
pragnąc odrobiny samotności, wiedział, że obok znajdują się
inni. Tutaj był tylko on, biel i ta cholerna mgła.
Usiadł na podłodze i ponownie się
skrzywił, gdy zdał sobie sprawę z tego, że jest nagi. Ale
w sumie… w czym to przeszkadza, skoro nikogo nie ma? Może
jego samego też tu nie ma? Wstał i przeczesał dłonią włosy.
Nie tak wyobrażał sobie zaświaty. Gdzie on do cholery w ogóle
jest? Niebo? Piekło?
Zaklął pod nosem. Było tu stanowczo
za cicho. Właściwie to nigdy nie słyszał takiej ciszy.
„O co tu, do cholery, chodzi?”.
Zamrugał, gdy zaczął dostrzegać
pośród mgły meble i ściany. Zupełnie jakby pomieszczenie zaczęło
się rozrastać, ukazując mu coraz więcej szczegółów. Obrócił
się i dostrzegł drzwi. Oczywiście białe, jak wszystko inne w tym
miejscu.
Westchnął i ruszył ku nim, z
irytacją zauważając, że nie odczuwa ani ciepła, ani faktury
podłogi. Sięgnął ku klamce i zawahał się. Co tam na niego
czeka? Anioły? Demony? Pustka?
Ponownie zmarszczył brwi. Jeśli ktoś
lub coś tam na niego czeka, wolałby być ubrany.
Gdy tylko o tym pomyślał, zobaczył,
jak na podłodze materializuje się szata.
„Serio? Biała?”
Tkanina niemal natychmiast zmieniła
kolor na czarny. Draco uśmiechnął się.
„A właściwie, czemu by nie”
— pomyślał i obok szaty pojawiła się szklanka Ognistej.
Ruszył ku swoim nowym nabytkom. Po
chwili był już ubrany i pił swój ulubiony trunek.
„Nie jest tak źle”.
Odstawił szklankę na pobliską szafkę
i ponownie podszedł do drzwi. Nacisnął klamkę, z myślą, że
zamiast szaleć z niepokoju (był przecież martwy i znajdował się
w dziwnym miejscu), odczuwa typową dla siebie irytację i
zniecierpliwienie.
Draco po prostu wiedział, że jest
bezpieczny.
Otworzył drzwi i zobaczył korytarz,
również znajomy. Rozejrzał się i już wiedział, gdzie jest. Znał
te korytarze, schody i skrzydło szpitalne. Znajdował się w
Hogwarcie.
„Pięknie. Wygląda na to, że na
wieki utknąłem w tej budzie. Jakbym nie mógł wylądować na
imprezie w towarzystwie dziewczyn i Ognistej. Ale nie, wieczność
spędzę w szkole” — narzekał w duchu, jednak jego
wewnętrzny monolog został przerwany przez uczucie rodzące się w
jego klatce piersiowej. Nagle wiedział, co ma robić, gdzie ma iść.
A raczej jego ciało wiedziało. Nogi same zaczęły go nieść,
jakby ciało a rozum stanowiły dwa osobne, niewspółpracujące ze
sobą, byty. Przemierzał kolejne korytarze, nawet nie rozglądając
się po budynku. Miał jeden cel. Tylko jaki? Całkowicie stracił
poczucie czasu, nie wiedział, jak długo tak szedł.
W końcu zatrzymał się przed
kolejnymi białymi drzwiami, zupełnie nie pamiętając drogi, która
go tu przywiodła. Czując ekscytację, otworzył je i wszedł do,
jak mu się zdawało, nieużywanej sali. Nie było tu niczego,
żadnych ławek, krzeseł, regałów. Tylko cztery białe, widmowe
ściany i … ogromne lustro oparte o jedną z nich, sięgające
aż do sufitu. Niczym zahipnotyzowany podszedł do niego, wpatrując
się w napis na szczycie złotej, zdobionej ramy:
AIN
EINGARP ACRESO GEWTEL AZ RAWTĄ WTE IN MAJ IBDO
Draco, kierowany wewnętrznym
przymusem, powoli opuścił wzrok na lustrzaną taflę i zmarszczył
brwi na widok nie swojego odbicia, lecz niewyraźnych szaroczarnych
plam, rzucających się w chaosie po powierzchni zwierciadła.
Wyglądało to tak, jakby całkiem oszalało i próbowało
pokazać mu kilkadziesiąt obrazów na raz.
Ślizgon zmrużył oczy, by wyłowić
choć jeden z nich. Bezskutecznie. Czym było to zwierciadło? Jakie
były jego właściwości? Nie wiedział.
Nagle poczuł paskudny zapach. Ostry,
intensywny, niemal duszący. Poczuł, jak coś wyrywa go z tego
miejsca.
Wracał.
***
— Dzięki ci Merlinie. Budzi się.
Draco skrzywił się, nadal czując
paskudny fetor.
— Zabierzcie ode mnie to gówno
— wychrypiał.
Czuł się okropnie, nie miał sił
otworzyć oczu, a w skroniach nadal czuł nieprzyjemne
pulsowanie. Na szczęście ktoś wysłuchał jego słabego rozkazu i
odrażający odór zniknął.
— Ach, ta arystokracja…
Dopiero co odzyskał przytomność, a już się rządzi — westchnął
głos, należący do drugiej kobiety.
Na chwilę zapadła cisza. Malfoy
odniósł wrażenie, że w tym momencie starsza pielęgniarka karci
wzrokiem kuzynkę.
— Panie Malfoy, jest pan już
bezpieczny, proszę odpoczywać. Dopilnujemy, aby nikt panu nie
przeszkadzał.
Usłyszał oddalające się kroki
kobiet. Dopiero gdy miał pewność, że nikt go nie obserwuje,
jęknął cicho i przyłożył do czoła drżącą z wysiłku dłoń. Odgarnął włosy i zamrugał, walcząc z oślepiającym
światłem. Po chwili jego oczy przywykły do jasności.
Westchnął, przypominając sobie sen.
Nie, to nie był sen. Był pewien, że działo się to naprawdę. I
to zwierciadło… Draco zmarszczył brwi. Miał wystarczająco dużo
problemów, by dokładać do nich te głupie lustro. Postanowił
zapomnieć o całej sprawie, ale gdy tylko zamykał oczy, widział
napis wyryty w złotej ramie. Co więcej, przeczuwał, iż jego
tymczasowy spokój niedługo zostanie zakłócony.
I miał rację, ponieważ pewna dwójka
Ślizgonów koczowała przed skrzydłem szpitalnym od momentu,
w którym przynieśli tu blondyna i zostali wyrzuceni z sali
przez panią Pomfrey. Zarówno Blaise, jak i Nott zaczęli zasypywać
pytaniami pannę McCullen, gdy ta wyszła na korytarz, by podzielić
się z nimi najnowszymi wieściami na temat stanu zdrowia nowego
pacjenta. Rudowłosa, wysłuchawszy litanię próśb i obietnic,
że będą cicho, wpuściła ich do środka i zamknęła się w
swoim gabinecie.
— Niezły nam numer odwaliłeś —
powiedział Nott, rozwalając się przy tym na sąsiednim łóżku.
— Nie lepszy niż wy dwaj,
przepraszając Granger — wychrypiał blondyn.
Teodor skrzywił się.
— Nie przypominaj mi. Obawiam
się, że to trwale uszkodziło mi psychikę.
— Jakbyś kiedykolwiek był
normalny, stara zrzędo — rzucił Blaise, przewracając
oczami.
Czarnoskóry Ślizgon chwycił krzesło,
obrócił je i usiadł na nim okrakiem, opierając ramiona na
oparciu. Draco zabrał w sobie resztę sił i dźwignął się do
siadu.
— Paskudnie wyglądasz.
— Ale wciąż lepiej niż ty,
Zabini — odparł Malfoy, który powoli zaczynał żałować,
że odzyskał przytomność. — Jaką mamy wersję oficjalną?
— Będziesz musiał wymyślić
jakąś historyjkę, bo my powiedzieliśmy, że tak cię już
zastaliśmy… no wiesz… krwawiącego i nieprzytomnego. Pomfrey coś
mamrotała, że trzeba o tym powiadomić dyrektorkę… no bo wiesz,
niewiele brakowało, a sadzilibyśmy rabatki na twojej mogile.
Blondyn ukrył twarz w dłoniach,
czując zbliżający się ból głowy. Miał wrażenie, jakby właśnie
przechodził najgorszego kaca w swoim życiu, a na dodatek musiał
szybko stworzyć przekonującą historyjkę, aby zamydlić oczy
dyrektorce.
— Yyy… Draco? Nic ci nie jest?
— zapytał Nott, zaalarmowany bezruchem przyjaciela.
— Myślę.
— Czyli co? — dopytywał
się Blaise.
— Używam mózgu, żeby podjąć
słuszną decyzję — odwarknął młody Malfoy, w końcu
spoglądając na towarzyszy. — Zabini, czy ty masz świadomość
tego, że nieużywane narządy zanikają? Czy to naprawdę jest takie
trudne, żeby choć raz pomyśleć i nie zwalać tego wszystkiego na
mnie? — oznajmił pozbawionym emocji tonem, którego nie
powstydziłby się sam Severus Snape.
Słowa Malfoya najwyraźniej uraziły
czarnowłosego Ślizgona, który wstał i odstawił krzesło na
miejsce. Już miał wychodzić, gdy odwrócił się w stronę
arystokraty i rzekł:
— Sam nawarzyłeś tego piwa,
unosząc się swoją cholerną dumą, więc nie dziw się, że
oczekujemy, że jakoś to odkręcisz. — Po tych słowach
odwrócił się i podążył powolnym krokiem w stronę drzwi.
Nott obserwował swoich przyjaciół,
co raz spoglądając to na oddalającego się Blaise’a to na
Malfoya, który rozglądał się wokół swojego łóżka, wyraźnie
czegoś szukając. I chyba to znalazł, bo na jego twarzy zagościł
złośliwy uśmieszek. Schylił się i wycelował.
BRZDĘK
Kaczka uderzyła Zabiniego w ramię i
upadła z głuchym łoskotem na podłogę. Czarnowłosy Ślizgon
odwrócił się w stronę swojego przyjaciela, jednocześnie
rozglądając się za narzędziem zemsty. Odnalazł je pod jednym z
wolnych łóżek, ciesząc się, że ma okazję odpłacić
przyjacielowi pięknym za nadobne. Wziął zamach i rzucił prosto w
Malfoya. Pech chciał, że naczynie było wypełnione. Podczas lotu
kaczka otworzyła się i jej zawartość wyleciała w stronę
blondyna.
I na tym być może zakończyłaby się
przyjaźń Blaise’a i Dracona, gdyby nie interwencja Notta, który
jednym machnięciem różdżki zmienił tor lotu naczynia i jego
zawartości, która powędrowała w stronę drzwi, lądując na
bluzce, wchodzącej do pomieszczenia z bukietem róż, Astorii
Greengrass. Dziewczyna najwyraźniej chciała odwiedzić „ukochanego”
i dodać mu otuchy w chorobie. Teraz stała w drzwiach, z
wyrazem szoku na twarzy, spoglądając to na swoje mokre ubranie, to
na trójkę śmiejących się wniebogłosy Ślizgonów. A potem
upuściła bukiet i zaczęła krzyczeć. I pewnie trwałoby to
jeszcze przez długi czas, gdyby nie pojawienie się panny McCullen.
— Będziemy cicho, tak? Proszę
natychmiast opuścić skrzydło, zanim moja kuzynka urwie mi głowę
za to, że was tu wpuściłam — oznajmiła, wypraszając
gestem nadprogramowych gości. Jednym machnięciem różdżki
posprzątała bałagan narobiony przez uczniów i zwróciła się do
Dracona. — Pani dyrektor już tu idzie — po czym
ponownie zaszyła się w swoim gabinecie.
— Cudownie — mruknął.
***
Hermiona, przygryzając wargę,
obserwowała, jak dwójka Ślizgonów wynosi nieprzytomnego Malfoya.
Miała potworne wyrzuty sumienia, mogła przecież przewidzieć, jak
to się skończy i wyznaczyć inne zadanie. Z ciężkim
westchnieniem odsunęła niesfornego loka z twarzy i rozejrzała
się po salonie. Wyciągnęła różdżkę i usunęła plamy krwi
oraz wyczarowane przez nią wcześniej przedmioty.
Weszła do swojej sypialni, by
kontynuować przygotowywanie eliksiru. Skupiła się na krojeniu
składników, nie dopuszczając do siebie ponurych myśli. Zamieszała
w kociołku i uśmiechnęła się, gdy eliksir stał się niemal
przezroczysty, nabierając przy tym konsystencji kisielu. Już
niedługo będzie gotowy.
Dziewczyna przykryła kociołek,
schowała ingrediencje i wróciła do salonu. Szła w kierunku
kominka, by w nim rozpalić, gdy zakręciło jej się w głowie.
Przystanęła i oparła się o sofę, czekając, aż wszystko
wróci do normy. Z myślą, iż pewnie nawdychała się oparów przy
warzeniu eliksiru, podeszła do barku i chwyciła buteleczkę soku.
Siedząc w ciszy, wpatrywała się w ogień, rozmyślając o
wydarzeniach dzisiejszego dnia, gdy z sypialni Ślizgona wyszedł
Salazar.
Doberman postawił uszy i, warcząc
cicho, ruszył w stronę Gryfonki, nie spuszczając z niej wzroku.
Hermiona przełknęła ślinę, z obawą obserwując zwierzę, które
ominęło ją i rozłożyło się przed kominkiem. Westchnęła z
ulgą, na co pies skierował ku niej czarne ślepia. Kasztanowłosa
obserwowała Salazara z myślą, że jest taki sam jak jego pan:
powarczy, nastraszy, a jak się już wyżyje, to da ci spokój… na
jakiś czas.
Zamrugała, marszcząc brwi, gdy
dotarło do niej, że gdyby nie on, byłaby martwa. Zostawiła
różdżkę na obiedzie i nawet jeśli któryś ze Ślizgonów w
końcu zlazłby na dół… Jej nowy wróg uratował jej życie.
— Dobry piesek — szepnęła
z uśmiechem, na co Salazar spojrzał na nią z politowaniem,
pokręcił łbem i wrócił do obserwowania płomieni.
— Może nie jesteś taki zły,
co?
Doberman w odpowiedzi warknął. Ta…
zupełnie jak Malfoy.
Oboje odwrócili się w stronę
otwierającego się przejścia.
— NIE!!! — wrzasnęła
Hermiona, jednak było już za późno. Krzywołap syknął i zaczął
uciekać przed Salazarem. Gryfonka chwyciła różdżkę i zaczęła
biec za zwierzętami.
— Stop! Stój! Inaczej będę
musiała…
Dziewczynie nie było dane dokończyć
przemowy, gdyż pies skoczył, wyrwał z jej dłoni różdżkę
i wznowił swój pościg za Krzywołapem, tym razem uzbrojony…
No w każdym razie uzbrojony bardziej niż zwykle. Doberman latał po
pokoju z różdżką w pysku, z której zaczęły wydobywać się
różnokolorowe promienie. Najwyraźniej Salazar posiadał jakieś
magiczne zdolności.
Hermiona z piskiem zrobiła unik przed
jasnoczerwonym promieniem i ruszyła na pomoc swojemu pupilowi. Sama
nie wiedziała, ile tak latała razem z nimi po salonie. Na szczęście
jedno z zaklęć, które rykoszetem trafiły jej nowego
współlokatora, skutecznie unieruchomiły dobermana. Dziewczyna
padła na kolana, dysząc z wysiłku i zerknęła na leżącą obok
niej różdżkę, która teraz pokryta była psią śliną. Skrzywiła
się z obrzydzeniem i spojrzała w kierunku przejścia, w którym
pojawił się Malfoy.
Blondyn przystanął i z beznamiętną
miną lustrował wzrokiem salon, a jego jedyną reakcją była
uniesiona brew. Zupełnie jakby widok lewitującego pod sufitem
żółtego dobermana w czerwone kropki, połamanych mebli i
dyszącej współlokatorki był dla niego całkowicie normalny.
— Granger, możesz mi
powiedzieć, coś ty zrobiła z moim psem? — spytał lodowatym
tonem, przenosząc wzrok na Gryfonkę.
Wzruszyła ramionami.
— Sam się tak załatwił.
— Co… zrobiłaś… mojemu…
psu?!
— Nie warcz na mnie! — oburzyła
się kasztanowłosa. — Ten potwór wyrwał mi różdżkę
i ganiał z nią Krzywołapa. A to wszystko twoja wina!
— Moja?
— Tak, twoja! To ty go tu
sprowadziłeś! To ty… — Hermiona urwała, widząc pulsującą
żyłkę na skroni współlokatora, która nigdy nie wróżyła nic
dobrego.
Po chwili na twarzy Dracona pojawił
się wredny uśmieszek. Pochylił głowę w bok i potarł podbródek,
w zamyśleniu obserwując Gryfonkę.
— Nnno co? — spytała,
zaniepokojona niebezpiecznymi błyskami w stalowych oczach…
— Ach, zastanawiam się tylko,
jak szybko potrafisz biegać — powiedział wyrafinowanym tonem
Ślizgon, po czym przywołał do siebie różdżkę Hermiony, oparł
się o kominek i jednym machnięciem sprowadził dobermana na ziemię,
mówiąc:
— Salazar… kolacja.
Kasztanowłosa wytrzeszczyła oczy i
spojrzała z niedowierzaniem na Dracona, jednak, słysząc warczenie,
nie pozostało jej nic innego, jak uciekać. A ponieważ pies
blokował jej drogę do sypialni, jedyną drogą ucieczki było
wyjście z dormitorium. Nie czekała, aż Salazar wyląduje na
podłodze. Krzyknęła i, najszybciej jak mogła, wybiegła z salonu.
Pies spojrzał na swojego pana i,
wymieniwszy z nim porozumiewawcze spojrzenia, wybiegł za dziewczyną.
Ślizgon zaśmiał się, słysząc piski współlokatorki i zaczął
doprowadzać pokój do porządku. Jedynymi niezniszczonymi
przedmiotami były akty, które pewnie przetrwały tylko dzięki
zaklęciom ochronnym.
Gdy skończył porządki, rozsiadł się
w swoim fotelu, wyciągając nogi przed siebie. Krzywołap
natychmiast z tego skorzystał i wskoczył mu na kolana, domagając
się pieszczot. Draco spojrzał z obrzydzeniem na rudą
plątaninę sierści i zepchnął ją z siebie. Zwierzę było jednak
zbyt głupie albo zbyt uparte, bo zamiast od niego uciekać, zaczęło
ocierać się o nogi arystokraty.
„Zupełnie jak Granger”.
— Co ci, oszołomie, odbiło,
żeby wychodzić ze skrzydła szpitalnego?
Blondyn uniósł wzrok, napotykając
niezadowolone spojrzenie Zabiniego.
— Jestem dorosły i mogłem
opuścić skrzydło na własne żądanie.
— Jestem dorosły, opuściłem
na własne żądanie — przedrzeźniał go Blaise. — Ty
tu chojrakujesz, a ja później wysłuchuje narzekań twojej
matki, że cię nie upilnowałem.
— Nie jestem dzieckiem, żeby
mnie pilnować.
Zabini podszedł do barku i chwycił
jedną z butelek z sokiem.
— Nie, nie jesteś, ale czasem
się tak zachowujesz.
— Nie radziłbym ci tego pić
— ostrzegł Malfoy.
Blaise spojrzał na blondyna i z
powrotem na butelkę, po czym odłożył ją i zajął fotel
naprzeciwko przyjaciela.
— No dobrze… o czym to ja…
ach tak. Bachor czasem z ciebie, Draco.
— A na jakiej podstawie tak
twierdzisz, jeśli mogę spytać?
Młody Malfoy założył nogę na nogę
w typowo męski sposób i uśmiechnął się ironicznie. Blaise
Zabini pouczał go w kwestii bycia dorosłym.
— A na takiej, że brak ci
instynktu samozachowawczego. Czyś ty, cholera, zwariował?
Przeprosiłbyś, a potem mógłbyś ją znów nienawidzić.
— Nigdy nie przeproszę szlamy,
a już szczególnie nie tę.
— Ta szlama uratowała ci życie
już drugi raz — wtrącił cicho Blaise, uważnie obserwując
blondyna.
— Co ty pieprzysz?
— Pamiętasz jak ty, ja i Nott
zemdleliśmy na treningu Quidditcha? To ona spowolniła nasz upadek.
Teraz uratowała ci tyłek, gdy ty krwawiłeś i dostałeś jakiegoś
ataku, a ona zakończyła Turniej. Spójrz prawdzie w oczy,
gdyby tego nie zrobiła, zginąłbyś. A, tak nawiasem mówiąc, to
wygrałem. Super co? — Zabini wyszczerzył się, dumny ze
swojego osiągnięcia. Tylko on z tonu pełnego powagi mógł
w jednej chwili przejść do trybu „pochwal się swoim
uzębieniem”.
— Salazarze… najpierw Potter,
teraz Granger. Moja psychika się po tym nie pozbiera — mruknął,
wyraźnie zdegustowany nowinkami Blaise’a. — Czy to już
koniec kazania?
— Nie mówię ci, że masz się
nagle zmienić i przyjaźnić z Potterem — obaj wzdrygnęli
się i wymienili rozbawione spojrzenia. — Bycie kanalią
do ciebie pasuje. Nie mówię ci też, że masz do każdego latać i
go przepraszać… Merlinie, ty i przeprosiny… ale masz na siebie
uważać, tleniony baranie, bo nie będę miał z kim pić, a
Notta czasem ciężko do tego zaciągnąć.
— No właśnie, co z nim?
Myślałem, że pierwszy mnie opieprzy.
— Chciałby, ale nie może,
dopóki nie wyuczy się na pamięć eseju na transmutację. Ale nie
myśl sobie, że ci się upiekło. Nasz mały kujonek przyjdzie do
ciebie, jak tylko skończy z nauką. Chcieliśmy ci nagadać jeszcze
w szpitalu, ale tak od razu po przebudzeniu nie wypada, a potem… ta
gówniana sprawa z Greengrass.
Draco zaśmiał się.
— Interesujący dobór słów.
— Nie zmieniaj tematu
— powiedział żartobliwie Blaise. — Czekają cię
ciężkie chwile, ale to dobrze, bo każdemu przyda się zdrowy
opieprz… od czasu do czasu, rzecz jasna. Jak Nott się rozgada…
tak w ogóle to chyba w tym roku chce być lepszy od Hermiony. No
właśnie… a gdzie Granger?
— Postanowiła zadbać o swoją
kondycję — odpowiedział Malfoy z ironicznym uśmieszkiem.
— A Salazar jej w tym pomaga.
Zabini zamrugał.
— Ty chyba nie…
Czarnoskóry Ślizgon zerwał się z
fotela i wybiegł z dormitorium.
Blondyn pokręcił z niedowierzaniem
głową.
— Psujesz całą zabawę.
Blaise jednak nie zwrócił uwagi na
słowa Dracona i pędził co sił przez korytarze. Jeśli Salazar coś
zrobi Granger, całą odpowiedzialność poniesie właściciel.
„Cholera, gdzie on ma rozum?”
— pieklił się w duchu Zabini. „No dobra, gdybym był
dziewczyną i goniłby mnie pies… gdzie bym się schował?”
Skręcił w prawo i po chwili znalazł
dobermana, warczącego pod łazienką prefektów. Zatrzymał się na
jego widok i zamrugał, myśląc, że coś mu się przywidziało,
jednak czerwone kropki nadal zdobiły żółte futro psa. Zagwizdał,
przyciągając uwagę zwierzaka.
— Salazar, chodź tu, no już
— na szczęście doberman go posłuchał. — Dobra
krówka — powiedział, drapiąc go za uszami. Chwycił obrożę
i zawołał: — W porządku, trzymam go. Możesz już wyjść.
Hermiona niepewnie uchyliła drzwi i
wyjrzała na korytarz. Pisnęła cicho, gdy Salazar warknął i
rzucił się do przodu, jednak Blaise przyciągnął go do siebie z
powrotem.
— Spokój, krówko. Wyłaź już
Granger, nie ucieknie mi.
Dziewczyna wyszła niepewnie na
korytarz i przez chwilę wpatrywała się w Zabiniego.
— Ja… dzięki.
Chłopak skinął głową i zawrócił,
by odprowadzić psa do właściciela. Gryfonka obserwowała
odchodzącego Ślizgona.
— Dlaczego mi pomogłeś?
— zadała sobie ciche pytanie, jednak nie uszło one uwadze
Blaise'a.
Przystanął, spojrzał na nią przez
ramię i powiedział z rzadko u niego spotykaną powagą i smutkiem.
— Może kiedyś ci powiem. Choć,
krówko — rzucił w stronę psa.
Gdy wrócili, Draco uniósł wzrok znad
Proroka Codziennego i podniósł brew, krytycznym wzrokiem patrząc
na dobermana.
— Nie mogłeś go odczarować?
Blaise wzruszył ramionami i z
czułością spojrzał na psa.
— Według mnie tak jest lepiej.
Wygląda oryginalnie i uroczo.
— Od cholery — mruknął
blondyn, jednym machnięciem różdżki przywracając Salazarowi
normalny wygląd.
Czarnowłosy z niezadowoleniem pokręcił
głową i obrócił się w stronę przejścia. Do salonu wszedł Nott
i od razu zaczął pouczać przyjaciela. Draco słuchał tego z
rozbawieniem. W końcu jednak późna pora zmusiła ich do
zakończenia rozmowy. Młody arystokrata, ziewając i przeciągając
się, ruszył do swojej sypialni.
Rozebrał się, rozrzucając ubrania po
pokoju, zupełnie nie mając siły na odłożenie ich na miejsce.
Rozłożył się wygonie na łóżku, licząc na zasłużony
odpoczynek po ciężkim dniu. Gdy był na granicy snu, przypomniał
mu się pewien istotny szczegół. Przeturlał się na skraj łóżka
i zajrzał pod nie, znajdując pozostałości jaja akromantuli.
Odnotował w myślach fakt, iż jutro z samego rana będzie
musiał się tym zająć.
Przewrócił się na drugi bok, w
nadziei, że już nic nie zmąci jego spokoju. Wraz z upływem
czasu jego oddech stawał się bardziej miarowy i spokojniejszy.
… Szedł pośród zgliszczy. Zewsząd
dobiegały do niego odgłosy toczącej się bitwy. Podłoga pokryta
była gruzem, pyłem i krwią. Nie zważając na ból, ruszył
korytarzem.
Miał jeden cel. Nie obchodziło go,
kto wygra, chciał tylko znaleźć matkę i zabrać ją w bezpieczne
miejsce. Osłabiony walką i ranami, potknął się i runął na
posadzkę. Z cichym jękiem spróbował podnieść się. Uniósł się
na rękach, walcząc z czarnymi plamami przysłaniającymi mu widok.
Oparł rękę o ścianę i wstał. Krwawiącą dłonią otarł krople
potu, spływające do oczu, zostawiając czerwone smugi na twarzy.
Wziął parę głębszych oddechów i, ignorując ból w klatce
piersiowej, powoli ruszył do przodu, pokrywając ścianę
szkarłatnymi plamami.
To koniec. Crabbe zginął. Blaise i
Teodor prawdopodobnie też. Został sam, towarzyszyły mu tylko ból
i śmierć. Czuł, jak z każdą straconą kroplą krwi ucieka z
niego życie, jednak nie zamierzał odchodzić. Jeszcze nie. Kostucha
musi zaczekać, aż upewni się, że Narcyza Malfoy zdoła opuścić
pole bitwy.
Słysząc kroki, odwrócił się i
sprawnym machnięciem różdżki posłał napastnika na ścianę.
Ciało z hukiem odbiło się od niej i spadło na podłogę.
Usłyszał trzask łamanej kości i krzyk Cho Chang. Ciężkie
treningi Śmierciożerców sprawiły, że, pomimo stanu, w jakim się
znajdował, pozostawał groźnym przeciwnikiem. I to cholernie
groźnym. Adrenalina buzowała w jego organizmie, dodając mu sił.
Musiał dostać się do Zakazanego Lasu i nikt, nawet Potter, nie
mógłby go powstrzymać.
Zmusił się do szybszego kroku, aż w
końcu zaczął biec. Dotarł na czwarte piętro, gdzie roiło się
od jego współbratymców i członków Zakonu Feniksa. Przemierzał
kolejne korytarze, unikając ataków i rozprawiając się z
wrogami. Sam nie wiedział jakich zaklęć używa, działał
odruchowo, choć kilkukrotnie widział, jak jasnozielone światło
wytwarzane przez jego różdżkę uderza w obrońców Hogwartu. A
może nie? Może zdążyli uciec przed śmiercionośnym zaklęciem?
To nie było ważne.
Biegł dalej, przeskakując przeszkody,
uciekając przez odrywającymi się kawałkami ścian i sufitu.
W końcu wydostał się z zamku. Zatrzymał się, tracąc
nadzieję. Nie zdoła przedostać się przez błonia Hogwartu, gdzie
tłum czarodziejów wirował w makabrycznym tańcu śmierci. Będzie
musiał biec dłuższą, okrężną drogą.
Rzucił na siebie Zaklęcie Kameleona i
ruszył ścieżką prowadzącą do wierzby bijącej. Przebiegał obok
niej, gdy poczuł uderzenie, a jego kamuflaż zaczął znikać.
Odwrócił się i w ostatniej chwili powstrzymał od ataku.
— W tej chwili stąd uciekaj,
Draco — warknął Severus, podbiegając do chrześniaka.
— Nie mam najmniejszego zamiaru…
— Tu nie chodzi o twoją
cholerną dumę! Nie ma czasu na…
— Wcale o to nie dbam! Nie
zostawię jej tu — wrzasnął Malfoy, strącając dłoń
Snape’a ze swojego ramienia.
— Ja się tym zajmę. Dobrze
wiesz, że mam większe szanse. Czarny Pan nie pozwoli jej tak po
prostu odejść w czasie bitwy — powiedział cicho, aczkolwiek
stanowczo. Widząc, że chłopak już otwiera usta, by zaprotestować,
dodał: — Obiecuję ci, że będzie bezpieczna. Będzie, jeśli
będzie wiedziała, że jej syn jest daleko stąd.
Draco spojrzał na swojego wuja poprzez
łzy bezsilności i wściekłości.
— Jeśli coś jej się stanie…
Snape skinął głową i ruszył w
stronę zamku.
— Stój! Ona jest…
— Wiem. Najpierw muszę dać coś
Potterowi.
— A Czarny Pan?
— Zgodził się, bym dostarczył
mu chłopaka.
Młody Malfoy z niedowierzaniem
spojrzał na mężczyznę.
— Więc przez cały czas byłeś
z nimi?
Severus spojrzał na blondyna z
tajemniczym blaskiem w czarnych oczach, po czym bez słowa pobiegł
w stronę zamku.
Draco zamknął oczy. Wiedział, co się
teraz powinno wydarzyć. Tak, jak podczas prawdziwej bitwy, powinien
uciec, schronić się w Gospodzie Pod Świńskim Łbem, a po czasie
pełnym wyczekiwania i niepokoju, wbrew rozkazom wuja wrócić
do Hogwartu w momencie, gdy Czarny Pan zostanie pokonany. Ślizgon
czuł, że tym razem jest to sen. Wziął głęboki oddech i wbiegł
do Zakazanego Lasu. Dotarł na polanę, w idealnym momencie, by
zobaczyć, jak Narcyza Malfoy upada martwa…
Usiadł gwałtownie na łóżku, z
głośnym krzykiem rozpaczy i bólu. Otarł twarz z potu i przeczesał
dłonią włosy. Jego serce szamotało się, jakby chciało wyskoczyć
z klatki piersiowej.
Odrzucił kołdrę, nałożył czarne
spodnie i opuścił sypialnię. Wiedział, że nie będzie mu dane
dalej spać tej nocy. Wyszedł na korytarz i stanął twarzą w twarz
z Gryfonką. Dziewczyna wpatrywała się w niego ze strachem,
niepewnością i… nie, to nie mogło być współczucie...
— Malfoy? Czy wszystko w
porządku? — szepnęła, szczelniej okrywając się
szlafrokiem.
— Oprócz tego, że dziś o mało
co przez ciebie nie zginąłem? Wszystko jest w jak najlepszym
porządku, Granger — odpowiedział sarkastycznie, z pogardą
patrząc na Hermionę.
Obrócił się i już otwierał drzwi
do łazienki, gdy dziewczyna w przypływie odwagi (a zdaniem
Dracona — w przypływie głupoty), szepnęła:
— Myślę, że mimo tego, że
udajesz takiego niewzruszonego, to wojna cię zraniła. Tak samo, jak
nas wszystkich. Nie ma nic złego w tym, że odczuwasz smutek,
rozpacz, żal…
— Te bzdury są dla słabych
— warknął Ślizgon, odwracając się do niej.
— Te bzdury są dla ludzi. To,
że odczuwasz…
— Wiesz, co w tej chwili
odczuwam? — powiedział cicho i groźnie, posyłając
dziewczynie lodowate spojrzenie. — Odczuwam silną, nieodpartą
chęć mordu. Zatruwasz mi życie. Co ja mówię! Zatruwasz cały
świat przez sam fakt, że oddychasz. Swoją szlamowatą krwią
niszczysz nas, prawdziwych czarodziejów. Nie zasługujesz na to,
żeby zetrzeć pyłek z moich butów. Jesteś głupia i naiwna. Nie
szukaj we mnie żalu, bo jedyne co znajdziesz to nienawiść i
pogardę dla takich szumowin jak ty.
Hermiona patrzyła jak Ślizgon wchodzi
do łazienki i z hukiem zatrzaskuje drzwi. Dopiero wtedy pozwoliła,
by z jej oczu popłynęły łzy. Naprawdę chciała wierzyć, mieć
nadzieję na to, że są w nim choćby najmniejsze oznaki
człowieczeństwa. Jego krzyk wyrwał ją ze snu, więc zaniepokojona
chciała się upewnić, czy wszystko z nim w porządku. Taka była
jej natura, odruch, by pomóc drugiemu człowiekowi, nieważne
mugolowi czy arystokracie. Jednak Malfoy zabił w niej wszelką
nadzieję. Z nim nic nie było w porządku, zawsze pozostanie zimnym,
nieczułym potworem, czekającym na chwilę słabości, by poniżyć,
zranić, zniszczyć. Nie była głupia czy naiwna, by sądzić, że
Ślizgon zmieni się całkowicie i zacznie patrzeć na świat przez
różowe okulary, jednak miała nadzieję, że choć raz spojrzy na
nią bez tej pogardy. Nadzieja ta umarła dzisiejszej nocy. Nie było
w nim dobra.
Draco zatrzasnął drzwi łazienki,
pragnąc odgrodzić się nie tylko od Gryfonki, ale przede wszystkim
od swojego koszmaru. Koszmaru, który dręczył go od miesięcy, co
jakiś czas ukazując jego najgorszy lęk. Czuł się odpowiedzialny
za matkę i jej bezpieczeństwo. Po bitwie obiecał sobie, że już
nigdy nie zostanie narażona na wojnę, nie popełni błędu ojca.
Był teraz odpowiedzialny za swoją rodzinę… i to nie dawało mu
spokoju. Dorastał w przeświadczeniu o tym, że zawsze będzie
ktoś, do kogo mógłby się zwrócić w razie problemów. Teraz
wiedział, że musi liczyć tylko na siebie, ojciec już mu nie
pomoże. Nigdy tak naprawdę mu nie pomógł.
Podszedł do umywalki i wsadził głowę
pod kran, odkręcając lodowatą wodę. Wpatrywał się w swoje
odbicie, powtarzając sobie, że wojna już się skończyła, a
sytuacja ze snu jest zwykłym koszmarem i nigdy nie będzie mieć
miejsca... Wziął głęboki oddech i podszedł do drzwi,
nasłuchując czy jego współlokatorka poszła już do swojej
sypialni. Najwyraźniej jego słowa, którymi próbował odreagować
widziane obrazy, skutecznie spłoszyły Gryfonkę i zmusiły ją do
zaszycia się w swojej sypialni, bo za drzwiami panowała cisza.
***
Tydzień minął pod znakiem wzajemnego
ignorowania się prefektów naczelnych. Co prawda, w dalszym ciągu
wypełniali swoje obowiązki, choćby uczestnicząc we wspólnych
patrolach, jednak nie odzywali się do siebie ani słowem. Hermiona,
urażona słowami Ślizgona, nie miała zamiaru tego zmieniać. Dziś
jednak jej postanowienie miało zostać poddane trudnej próbie. Bo
czy da się pracować z kimś w parze i nie odezwać się ani słowem?
Hermiona przeczuwała, że dzisiejsze
zajęcia z eliksirów mogą okazać się totalną porażką. Była
rozdrażniona, przemęczona i w dodatku ciągle miała problemy
żołądkowe. Wzięła się jednak w garść i ruszyła na
lekcję. Na ostatnim spotkaniu panna Donovan dała im do zrozumienia,
że zaczną pracę nad jakimś skomplikowanym eliksirem, a Hermiona,
jako przykładna uczennica, nie miała zamiaru opuszczać tych zajęć.
Dotarła pod salę pięć minut przed
dzwonkiem. Odnalazła wzrokiem w grupie uczniów Harry'ego i Rona
i ruszyła ku nim, zupełnie ignorując trójkę Ślizgonów,
których mijała po drodze. Gryfoni uśmiechnęli się na powitanie.
Rozmawiała z przyjaciółmi, gdy dobiegł ją głos dyrektorki:
— Malfoy, Granger, chcę was widzieć
w swoim gabinecie w czasie przerwy obiadowej. Życzę miłego dnia.
Minerva McGonagall zniknęła równie
szybko, jak się pojawiła. Hermiona mimowolnie spojrzała w stronę
Ślizgona, napotykając jego poirytowany wzrok.
„No pięknie, i to pewnie jeszcze
moja wina, że oboje jesteśmy prefektami” — pomyślała.
Zadzwonił dzwonek i uczniowie weszli
do sali, zajmując swoje miejsca. Dziewczyna szybko rozłożyła
swoje rzeczy i czekała na polecenia nauczycielki. Ślizgon także
zajął już swoje miejsce, wiedziała o tym, choć nawet nie
spojrzała w tamtą stronę. Obecność irytującego współlokatora
zdradzały jego perfumy, które, nawiasem mówiąc, przyprawiały ją
o mdłości, co z kolei było dość dziwnym zjawiskiem, bo zawsze
ich zapach wydawał jej się przyjemny.
— Witam na dzisiejszych
zajęciach. Na początek zaczniemy od teorii, z racji tego, że
zaczynamy omawiać nowy eliksir. Radzę się skupić, bo ten do
najłatwiejszych nie należy — oznajmiła Luise Donovan, ubrana
dziś w granatową szatę i glany. — Dobrze, przejdźmy do
rzeczy. Kto z was słyszał o eliksirze wielosokowym?
Ręka Gryfonki natychmiast wystrzeliła
w powietrze. Malfoy, który do tej pory siedział, podpierając głowę
na dłoni, ścisnął nasadę nosa, by po chwili obdarzyć dziewczynę
poirytowanym spojrzeniem. Zgromiła go wzrokiem. W międzyczasie
nauczycielka wdała się w dyskusję na temat nowego eliksiru z
Harrym i Ronem, którzy przecież doskonale znali jego
działanie.
Po zapisaniu wstępnych uwag na temat
eliksiru zaczęli rozmawiać na temat składników.
— Zanim zaczniecie, chcę wam
jeszcze coś ogłosić. Aby nieco urozmaicić warzenie tego eliksiru
i żeby wam się nie nudziło ciągle z jednym i tym samym przez
ponad miesiąc, to co tydzień będziecie pracować na eliksirze
innej pary. Tym samym będę mogła ocenić także wasze umiejętności
w kwestii pracy nad niedoskonałym wywarem. Powodzenia.
Jak zwykle po krótkiej przemowie,
wskazała uczniom kredens z ingrediencjami.
Hermiona poderwała się z krzesła,
nie wdając się w żadne dyskusje ze Ślizgonem. Ustawiła się w
kolejce po składniki i spokojnie czekała na swoją kolej. Kątem
oka dostrzegła, że jej współlokator zdążył już ustawić
kociołek i pod nim rozpalić. Czekał z założonymi rękami i od
czasu do czasu spoglądał na zegarek, po czym przerzucał
zniecierpliwione spojrzenie na Gryfonkę.
Dziewczyna wróciła na swoje
stanowisko pracy i rozłożyła niezbędne ingrediencje. Bez słowa
stanęła obok Ślizgona i zaczęła siekać pierwszy składnik.
Chłopak również znalazł sobie zajęcie, więc miała nadzieję,
że uda im się współpracować w niczym niezmąconej, idealnej
ciszy.
Minuty mijały, a klasa zdążyła już
wypełnić się oparami i zapachami poszczególnych składników.
Hermiona już miała dodać posiekane muchy siatkoskrzydłe, gdy
zobaczyła, że jej współlokator ma zamiar wrzucić do kociołka
pijawki. W ostatniej chwili zdążyła zareagować.
— Co ty robisz? — syknęła,
łapiąc go za rękę.
Malfoy spojrzał najpierw na jej dłoń,
później na nią samą, unosząc brew w charakterystyczny
sposób. Dziewczyna cofnęła rękę.
— O co ci chodzi? Przecież
dodaje się je jako pierwsze.
— Wcale nie, najpierw idą
muchy...
— A niby skąd to wiesz? Nawet
nie zajrzałaś do książki — odpowiedział Ślizgon, co było
zgodne z prawdą, bo w istocie Gryfonka nie przeczytała
instrukcji z podręcznika, tylko od razu wzięła się do roboty.
Było to o tyle dziwne w jej przypadku, bo od kiedy razem pracują
nad eliksirami, pracę nad każdą nową miksturą rozpoczynała od
wertowania podręcznika.
— Bo już go warzyłam, kiedy
cię szpiegowaliśmy na drugim roku — powiedziała, wzruszając
przy tym ramionami. Dopiero po chwili dotarło do niej, co
powiedziała. Przyłożyła dłoń do ust, obserwując reakcję
Ślizgona.
— ŻE CO?!
— Panie Malfoy, nie jest pan na
jarmarku, trochę ciszej.
Ślizgon z hukiem odstawił tacę z
pijawkami na ławkę, nie zwracając uwagi na upomnienie
nauczycielki.
— MILCZ kobieto, nikt nie będzie
mnie uciszał, a zwłaszcza jakieś blond chucherko! A co do
ciebie — zwrócił się ponownie w stronę Hermiony — czemu,
do jasnej cholery, mnie szpiegowałaś?! Twoje życie jest aż tak
nudne?
Zaalarmowani przyjaciele dziewczyny
podeszli do niej, zasłaniając ją przed potencjalnym atakiem
Ślizgona.
— Zostaw ją w spokoju, Malfoy
— wtrącił Harry.
— Wy... — warknął Draco
— wielkie trio Hogwartu, wpychające nos w nie swoje sprawy.
Podglądaliście kogoś jeszcze, czy tylko mnie spotkał ten
zaszczyt? — zaśmiał się kpiąco, widząc ich miny. — Ach,
czymże sobie na to zasłużyłem?
Profesor Donovan, widząc, jak
pozostali uczniowie formują okrąg wokół bohaterów incydentu,
podeszła do nich.
— Macie w tej chwili się
uspokoić i wrócić na swoje miejsca.
— Nie znasz pozostałych
faktów... — wtrąciła nieśmiało Hermiona.
— PIEPRZYĆ POZOSTAŁE FAKTY!
Blaise i Nott, widząc nadchodzący
wybuch przyjaciela, przepchali się przez gapiów i stanęli po
obu jego stronach.
Teodor położył mu dłoń na
ramieniu.
— Draco, spokojnie. Nie warto
tracić energii na takie szumowiny.
Malfoy, ciężko oddychając, wpatrywał
się w trójkę Gryfonów, aż w końcu przytaknął na znak, że
mogą go puścić. Odwrócił się i zaczął iść w stronę
wyjścia, gdy Ron, przekonany, iż jest już bezpieczny, powiedział:
— To takie w jego stylu:
powarczeć, poudawać groźnego i niebezpiecznego, a jak przyjdzie co
do czego, to ucieka z podkulonym ogonem. Gdy tylko Voldemort...
Draco i Zabini w tej samej chwili
błyskawicznie odwrócili się, wyprowadzając silne, precyzyjne
ciosy. Rudowłosy z hukiem padł na podłogę, ociekając krwią z
rozciętej skroni i złamanego nosa. Harry, z wściekłością
płonącą w szmaragdowych oczach, spojrzał na trójkę
uśmiechających się z satysfakcją uczniów Slytherinu, po czym z
bojowym okrzykiem, nie posiadając żadnych zdolności w tej
dziedzinie, rzucił się z pięściami na Malfoya. Ten, zaskoczony
tak nietypowym dla niego zachowaniem, przyjął cios w szczękę,
upadając razem z nim na podłogę, jednak szybko doszedł do siebie
i zaczął zadawać bezwzględne, sprawne uderzenia. Reszta grupy,
składająca się tylko i wyłącznie z Gryfonów i Ślizgonów,
poszła za przykładem swoich liderów. Kumulowana przez osiem lat
wzajemna pogarda i nienawiść wrogich od stuleci domów w końcu
znalazła ujście. Nawet Nott dał upust emocjom, włączając się
do walki i ruszając na Deana.
Przerażona Hermiona obserwowała
bójkę. Jej koledzy, zazwyczaj opanowani i odporni na zaczepki
Ślizgonów, zadawali ciosy, równie silne, jak ich przeciwnicy.
Profesor Donovan usiłowała rozdzielić uczniów, jednak któryś z
nich rozbroił nauczycielkę, która bez swojej różdżki była
równie bezbronna, jak kasztanowłosa. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy
i wrzasnęła, gdy Goyle podniósł jedno z krzeseł i
roztrzaskał je na głowie Seamusa. Chłopak zachwiał się
i zasłonił głowę dłońmi, widząc, jak ślizgoński goryl
szykuje się do zadania ostatecznego ciosu, który jednak nie
nastąpił, gdyż Lavender, ni to z piskiem, ni to sykiem, wskoczyła
Goyle'owi na plecy i zaczęła ciągnąć go za włosy i drapać
długimi, wypielęgnowanymi paznokciami.
— Przestańcie! O Godryku,
uspokójcie się! — Hermiona próbowała przemówić im do
rozumu, jednak jej błagania zostały zignorowane.
Usłyszała krzyk Neville'a, który
bronił się przed kopnięciami i paznokciami Dafne. Gryfonka
próbowała wycofać się do drzwi i zawiadomić dyrektorkę...
kogokolwiek, jednak jej plan zszedł na manowce, gdy w tył głowy
uderzyła ją taca z pijawkami. Pisnęła i zaczęła strącać
je z włosów.
Ron, z rykiem wściekłości, ruszył
na Blaise'a, który rzucił tacą, celując w rudowłosego, jednak na
nieszczęście dla Hermiony, Weasley zdążył zrobić unik. Prefekt
naczelna okręcała się, nadal próbując wyciągnąć pijawki z
loków, gdy nagle na kogoś wpadła. Przełknęła ślinę i powoli
obróciła głowę. Za nią stała Milicenta Bulstrode, uśmiechając
się złowieszczo. Jeśli Hermiona miałaby jak najlepiej opisać
Ślizgonkę... cóż nazwałaby ją zawodnikiem sumo. Była od niej
wyższa o głowę, co najmniej czterokrotnie cięższa, nawet fryzurę
miała łudząco podobną do uczesania japońskich sumitów. Gryfonka
nie miała z nią najmniejszych szans. Zaczęła przeszukiwać szatę,
by znaleźć różdżkę, nie spuszczając wzroku ze Ślizgonki i
cofając się.
„No gdzie ta przeklęta różdżka?”
— wrzasnęła histerycznie w myślach, widząc, jak Bulstrode
jest coraz bliżej
W tym samym czasie Draco siedzący
okrakiem na klatce piersiowej Harry'ego, jedną ręką przytrzymywał
głowę Pottera w miejscu, ściskając jego krawat, drugą zaś
zadawał ciosy. Czarnowłosy w końcu stracił przytomność.
Blondyn wstał i dla pewności kopnął Gryfona. Należało mu się
za rozcięcie wargi i rozerwanie drogiej, białej koszuli
arystokraty. Podczas walki wszystkie guziki oderwały się, tak, że
poły koszuli zwisały teraz z Malfoya, ukazując całą klatkę
piersiową i brzuch. Ślizgon przeczesał dłonią włosy,
powodując jeszcze większy nieład na głowie. Nagle ktoś szarpnął
go za koszulę i przyciągnął do siebie. Stanął twarzą w twarz
ze swoją ewidentnie przerażoną współlokatorką.
— Granger, zabieraj łapy. Nie
biję kobiet, ale jeśli mnie nie puścisz, zrobię dla ciebie
wyjątek — warknął, jednak Gryfonka nadal zasłaniała się
nim, trzęsąc się i wydając piski, wpatrywała się w coś za nim.
Blondyn z niezadowoleniem i
rozdrażnieniem przewrócił oczami i spojrzał przez ramię.
Wytrzeszczył oczy i wrzasnął na widok, pędzącej ku nim, wielkiej
masie sadła, jaką była Milicenta. Ślizgonka, skupiona tylko na
swoim celu, nie rozpoznała Dracona i z impetem skoczyła
na dwójkę prefektów naczelnych. Cała trójka runęła na podłogę
w akompaniamencie pisków, jęków i wrzasków.
Współlokatorzy skrzywili się, gdy zderzyli się czołami i
stęknęli, gdy poczuli ciężar leżącej na nich Bulstrode.
— Wielki Salazarze, nie mogę
oddychać — wydyszał arystokrata, leżący pomiędzy
dziewczynami.
— A co ja mam powiedzieć
— pisnęła przyduszona dwójką Ślizgonów Hermiona,
próbując nabrać choć trochę powietrza.
Milicenta, pochłonięta szałem walki,
chcąc za wszelką cenę dosłownie zmiażdżyć przeciwników,
zaczęła ich coraz bardziej przyduszać. Gryfonka wrzasnęła z
bólu.
— Nie powiem, śniło mi się
ostatnio coś podobnego, ale, na Merlina, nie z wami! — narzekał
blondyn, krzywiąc się na coraz większy nacisk.
Gryfonka spojrzała błagalnie na niego
i wrzasnęła:
— Boże, Malfoy, zrób coś!
Chłopak wziął największy wdech,
jaki mógł w tej chwili i ryknął:
— Bulstrode, spierdalaj!
Milicenta w końcu zrozumiała, kogo
przygniata. Pisnęła ze strachu przed czekającymi ją
konsekwencjami i mamrocząc przeprosiny, niezgrabnie próbowała się
podnieść. Pech chciał, że Blaise, który właśnie wygrał
pojedynek z Ronem, potknął się o leżących uczniów i wylądował
na Milicencie. Cała trójka stęknęła. Hermiona była cała
czerwona na twarzy z powodu braku tlenu. Zabini wyjrzał zza
Bulstrode i szczerząc zęby, spojrzał na Dracona.
— Ach, Smoku ty ogierze, nie
czas na trójkąty i romanse. Wstawaj, jest wojna!
— Złaź ze mnie, bo inaczej on
mnie zabije — wydusiła Ślizgonka.
Zabini zamrugał i wrzasnął, gdy
dotarło do niego na kim leży.
W tej chwili drzwi do sali otworzyły
się z hukiem i do środka weszli: profesor Donovan, McGonagall,
Snape i drobny pierwszoklasista. Luise podczas bójki zdołała
wybiec i posłać spotkanego na korytarzu jedenastolatka po pomoc.
Nowo przybyli w szoku przyglądali się zdewastowanej sali,
nieprzytomnym, pobitym uczniom, Lavender wciąż siedzącej Goyle’owi
na plecach, jednak najbardziej zdziwił ich obraz czwórki uczniów
leżących jeden na drugim na środku sali. Pierwszoklasista
przyglądał się im z szeroko otwartymi oczami. Dyrektorka, drżącą
dłonią, zasłoniła mu oczy.
***
— Czy któreś z was może mi
wytłumaczyć, co się tutaj działo? — warknęła Minerva
McGonagall, ledwie nad sobą panując. Zaciskała mocno pięści i
pobladłe wargi, ciskając gromy z oczu. Uczniowie kulili się
pod jej spojrzeniem, nawet Malfoy rozglądał się po sali, byle
tylko nie napotkać spojrzenia dyrektorki. W klasie ponownie
zapanował porządek: nieprzytomnych ocucono, rannych uzdrowiono, a
całość porządnie opieprzono.
— Czekam na wyjaśnienia!
— Pani dyrektor, myślę, że
wszystko zaczęło się od prefektów naczelnych — wyjaśniła
cicho profesor Donovan.
Hermiona jęknęła w myślach. Draco
przeklął pod nosem, spuszczając wzrok na swoje buty.
— Wy dwoje, do mojego gabinetu.
Severusie, Luise… przepytajcie i zajmijcie się resztą. Ustalcie,
kto za co odpowiada i za każdego z osobna stosownie do winy macie
odjąć punkty i wyznaczyć szlabany. Co najmniej miesięczne.
Dyrektorka podeszła do drzwi i
zamaszystym ruchem je otworzyła. Spojrzała na prefektów naczelnych
i ruchem głowy nakazała im wyjście z sali. Minerva
wyprzedziła ich, niemal biegnąc do swojego gabinetu. Żadne z nich
nie odezwało się ani słowem.
Chwilę później stali przed biurkiem
dyrektorki, myśląc, że woleliby nie znajdować się z Minervą
McGonagall w tak małym pomieszczeniu, gdy ta jest w takim stanie. Co
prawda, w całej swojej karierze szkolnej Hermiona nie raz
widziała wściekłą dyrektorkę, jednak za każdym razem budziła w
niej te same odczucia.
— Czekam na wyjaśnienia.
Prefekci naczelni powrócili do swojego
nowego hobby, jakim było przyglądanie się własnemu obuwiu.
Hermiona bardzo chciała pozbyć się ostatniej pijawki, która
właśnie swobodnie wędrowała po jej ramieniu, ale bała się
poruszyć.
— Nic? Nie macie nic do
powiedzenia? Byliście skłonni doprowadzić do bójki całą klasę.
To odrażające i niegodne zachowanie hańbiące nację czarodziejów!
Zaprawdę, daliście piękny pokaz mugolskiej burdy! To zachowanie
jest niegodne urzędu prefektów naczelnych! Prawdę mówiąc,
zastanawiam się, czy nie będę zmuszona wyznaczyć nowej pary
uczniów do pełnienia tej funkcji. Bardzo się na was zawiodłam,
a w szczególności na pani, panno Granger. Może chociaż
dowiem się, co was skłoniło do zachowania się jak banda
pozbawionych mózgu małpiszonów? Panno Granger? — dyrektorka
zwróciła się do dziewczyny, licząc, że skłoni ją do
odpowiedzi. Już myślała, że jej wysiłki były daremne, gdy
Gryfonka przemówiła do swoich butów:
— No bo… warzyliśmy eliksir i
Malfoy nagle zaczął się na mnie wydzierać bez powodu.
— Bez powodu?! Właśnie się
dowiedziałem, że mnie szpiegowaliście, wy nędzne szumowiny
— wrzasnął Malfoy, oskarżycielsko wskazując na Gryfonkę,
urażony tym, że znowu cała odpowiedzialność spada na niego.
— Oni są nienormalni, pani dyrektor. Z nudów albo też
z chorej fascynacji moją osobą, szpiegowali mnie w drugiej
klasie. Powinni za to wylecieć!
— Wcale nie z nudów!
Myśleliśmy, że to ty napadasz na mugolaków, więc musieliśmy się
dostać do waszego pokoju wspólnego…
— BYLIŚCIE W NASZYM POKOJU
WSPÓLNYM?!
— DOSYĆ! — McGonagall
przerwała tę głośną wymianę zdań. — Wasze zachowanie
jest karygodne, czeka was szlaban. Poza tym wasze domy tracą po
pięćdziesiąt punktów.
Hermiona ponownie spuściła głowę,
tym razem, aby móc ukryć łzy. Malfoy stał z założonymi
rękami, łypiąc spode łba na Gryfonkę.
— Cóż, miałam wam zamiar to
ogłosić w czasie przerwy obiadowej, ale załatwimy to teraz. Do
obowiązków prefektów naczelnych, z których przecież tak cudownie
się wywiązujecie, należy też pomoc w organizacji przyjęcia
w Noc Duchów. Odpowiadacie za oprawę i dekoracje. Radzę się
postarać, bo moja cierpliwość nie jest studnią bez dna. To by
było na tyle. Żegnam.
Choć raz zgodni prefekci naczelni
uznali, że w ich najlepszym interesie jest jak najszybsze
opuszczenie gabinetu. Draco zamknął za nimi drzwi i razem z
Gryfonką odetchnął głośno z ulgą. Nagle Ślizgon spiął się
i spojrzał ze złością na współlokatorkę. Przybliżył się
do niej, z oskarżycielsko wyciągniętym palcem.
— Jeszcze do tego wrócimy
— warknął, po czym szybkim krokiem ruszył do dormitorium.
Spojrzał na zegarek. Miał piętnaście minut do obrony przed czarną
magią. — Jakby ten przedmiot byłby mi potrzebny — prychnął
pod nosem. Nie zamierzał iść na lekcję, i tak by się nie
wyrobił. Musiał wziąć odprężającą kąpiel, wybrać nowe
ubrania, ułożyć włosy, a to trochę trwa. Na pewno się nie
wyrobi. „Poza tym, zasługuję na chwilę odpoczynku i
samotności. Snape zrozumie moją nieobecność”.
Wszedł do dormitorium, od razu
kierując się do łazienki, zdejmując po drodze ubrania… a raczej
to, co z nich pozostało. Cholerny Potter zniszczył mu nową
koszulę od jego ulubionego projektanta.
Odkręcił wszystkie kurki w wannie,
nie mając cierpliwości na jej powolne napełnienie. Po chwili
kąpiel była gotowa. Wszedł do ciepłej wody i przymknął oczy,
czując, jak każdy mięsień po kolei rozluźnia się. Pomyślał,
że gdyby miał szklankę Ognistej, byłoby idealnie. Obserwował
znikającą parę, złorzecząc na Gryfonkę. To wszystko jej wina:
barek, szlabany, Turniej… złamany paznokieć na gębie Pottera to
też jej wina!
Mamrocząc raz po raz, jak bardzo jej
nienawidzi, wyszedł z wanny, wytarł się i owinął ręcznik wokół
bioder. Stanął przed lustrem, oceniając obrażenia. Małym,
czarnym grzebieniem rozczesał mokre włosy, odgarniając je do tyłu,
po czym przejechał dłonią po policzku i brodzie. Stwierdzając, że
odejdzie się bez golenia, wrócił do swojej sypialni, gdzie założył
stalowoszarą koszulę i czarne spodnie. Zerknął na swój plan
lekcji i skrzywił się na widok dwóch godzin transmutacji
w zastępstwie za runy. „Wszystko tylko nie transmutacja!
Przynajmniej zajęcia będą z Puchonami”.
Wyszedł z dormitorium i ruszył na
obiad. Usiadł przy stole Slytherinu, gdzie natychmiast zaczęto mu
gratulować wygranej walki z Potterem. Z rozbawieniem przysłuchiwał
się podkoloryzowanym wersjom tego starcia. Według jednego
piątoklasisty Draco sam jeden walczył z chmarą Gryfonów,
odpierając ataki i nokautując przeciwników, aż w końcu
doszedł do Bliznowatego i tam stoczył epicką walkę z użyciem
krzeseł, ławek i… nieprzytomnych Gryfonów. Istniała też
wersja, w której podczas bójki wpada na Milicentę, po czym w
przypływie namiętności wyznaje jej dozgonną miłość i zaczyna
gorąco całować. Historia kończy się tarzaniem się po podłodze
i zdejmowaniem z siebie ciuchów wśród połamanych mebli
i nieprzytomnych uczniów. Draco wiedział, kto jest twórcą
tej wersji. Wychylił się i spojrzał na szczerzącego się
Blaise’a, siedzącego kilka miejsc dalej od niego. Cholernik
wiedział jak się przed nim ochronić. Malfoy z rozbawieniem
pokręcił głową, gdy ten uniósł puchar w jego stronę,
przesyłając pozdrowienia. Nie przejmował się kolejnym wybrykiem
Zabiniego, wątpiąc w to, by ktokolwiek
uwierzył w tę wersję.
Draco był właśnie w trakcie
słuchania kolejnej wersji wydarzeń, gdy naprzeciwko niego usiadł
Nott ze zbolałą miną
— Co jest? — spytał
Malfoy, odprawiając niedbałym ruchem ręki poprzedniego rozmówcę.
— Skruszony ząb, zrujnowana
reputacja, odjęte dwadzieścia punktów i dwumiesięczny szlaban
w postaci patrolowania jeziora od 20 do 22.
— Snape ci tyle dowalił?
— spytał z niedowierzaniem blondyn.
— Nie, Donovan. Oczywiście
nietoperz chciał to unieważnić i wyznaczyć inny szlaban typu:
porządkowanie papierów, sprzątanie sali, ale ona powiedziała, że
to za mała kara. Snape coś warknął, że my jesteśmy jego
podopiecznymi i to on będzie rozdawał szlabany, ale potem przyszła
McGonagall i poparła Donovan. Cholerna solidarność jajników
— westchnął, nakładając na talerz porcję ziemniaczków.
— A co z tobą?
— W sumie to spodziewałem się
czegoś gorszego, ale ona na nas tylko powarczała, zagroziła
zabraniem odznaki prefekta, jakby mi na tym zależało, wygłosiła
gadkę w stylu „ach, jak bardzo się na was zawiodłam” i odjęła
po pięćdziesiąt punktów.
Nott oburzył się na tę jawną
niesprawiedliwość.
— I tyle? A szlaban?
— Coś tam wspomniała, ale
najpierw musi się namyślić.
— Draco, Teo, to od McGonagall
— powiedział Harper, podając listy i zajmując miejsce obok
bruneta.
Chłopcy wymienili spojrzenia i zaczęli
czytać:
Z
powodu dzisiejszego incydentu spotkanie Anonimowych Śmierciożerców
zostało
przeniesione na dzisiejszy wieczór.
Spotkanie odbędzie
się o godzinie dwudziestej w sali transmutacji. Obecność
obowiązkowa.
Minerva
McGonagall
— Tego mi dzisiaj jeszcze
brakowało — warknął Draco, mnąc kartkę w kulkę i
rzucając ją na stół. Parę miejsc dalej, Blaise dostał taką
samą wiadomość. Wyraźnie czymś zaaferowany wstał, podbiegł do
przyjaciół i rzucił się na miejsce obok blondyna.
— Wy też to
widzicie?! — krzyknął, wymachując kartką — Widzicie?
— Tak, Zabini, widzimy idiotę,
skaczącego na ławce i ekscytującego się kawałkiem
papieru — odparł sarkastycznie Nott.
Draco z dumą i uznaniem spojrzał na
Teodora.
— Nie o to chodzi, wy nie…
Hej! To ty jesteś idiotą! Chodzi mi o list — wyjaśnił,
z niezadowoleniem kręcąc głową.
— Co z nim? — spytał
Malfoy, wiedząc, że Blaise nie odpuści, dopóki nie podzieli się
swoim odkryciem.
Czarnoskóry nachylił się, skinął
palcem, by zrobili to samo po czym szepnął konspiracyjnie:
— Nie napisała „z
poważaniem”.
Draco i Teodor spojrzeli po sobie z
konsternacją. Brunet zamrugał i jako pierwszy odzyskał głos.
— Yyy… że co?
— Nie napisała „z poważaniem
Minerva McGonagall”, tylko się po prostu podpisała. A wiecie,
co to oznacza?
— Że kończył się jej
atrament? — odszepnął Draco, naśmiewając się z
Zabiniego.
Blaise posłał mu spojrzenie mówiące
„ech, głupi” i oznajmił:
— Oznacza to, że McGonagall
jest baaardzo zła. Wściekła, jak jeszcze nigdy dotąd.
— I nie naprowadziło cię na to
nic innego? Na przykład… no nie wiem… szlabany, punkty,
wrzaski? — zakpił Nott.
Blaise z urazą spojrzał na swoich
rozmówców.
— Śmiejcie się, śmiejcie, a
później będziecie do mnie łazić, by się wyżalić. Draco, a co
z tobą, jaki masz szlaban?
— Jeszcze nie wiadomo…
— AHA! I tu cię mam. McGonagall
planuje coś strasznego, zobaczysz, wspomnisz moje słowa — ostrzegł
Zabini. — Przy tym, co wymyśli tobie, mój szlaban to
nic!
— A co masz robić?
— Do końca semestru razem z
naszym cudownym gajowym będę chodził do Zakazanego Lasu i dbał
o chore drzewa od 21 do 22.
— Na czym będzie polegało to
„dbanie o drzewa”?
— Na wsmarowywaniu w nie
specyfików.
Cała trójka skrzywiła się z
niesmakiem. Każdy wiedział jak takie specyfiki „pachną”.
***
Draco, Teodor i Blaise tym razem bez
wahania weszli do sali, w której miało się odbyć spotkanie byłych
Śmierciożerców. W środku było już parę osób. Ślizgoni
spojrzeli po sobie i ruszyli, by zająć trzy stojące obok
siebie wolne krzesła. Gdy tylko na nich usiedli, do klasy weszła
Gwen Smith, ubrana w biały sweterek i dżinsowe spodnie na
szelkach podkreślające jej ciążowy brzuszek. Odgarnęła
niesforne rude włosy za ucho i uśmiechnęła się do nich.
— Witam panowie. Cieszę się,
że was widzę, proszę jednak, aby dwóch z was zmieniło miejsca.
— A jak obiecamy, że będziemy
grzeczni? — spytał Zabini, robiąc maślane oczka.
Pracownica ministerstwa zaśmiała się.
— Nic z tego. Te spotkania mają
was między innymi skłonić do podejmowania własnych decyzji, co
przyjdzie wam łatwiej, jeśli będziecie siedzieć obok mniej
znanych wam osób.
Ślizgoni spojrzeli po sobie. Draco
wstał i zajął miejsce naprzeciw Notta, Blaise przesunął się o
cztery miejsca w prawo. Z upływem czasu coraz więcej krzeseł było
zajmowanych przez nowo przybyłych. Gwen rozejrzała się, lustrując
wzrokiem salę.
— Są już wszyscy?
Świetnie — powiedziała i zajęła swoje miejsce
pomiędzy Teodorem a Zabinim. — Witam na naszym
drugim zebraniu. Cieszę się, że znów udało się nam spotkać
w pełnym składzie. Na poprzednich zajęciach nie
powiedzieliśmy sobie za dużo, było to spotkanie organizacyjne, na
którym mogłam was poznać, chciałabym jednak, abyśmy wiedzieli
o sobie jeszcze więcej. Mam dla was propozycję. Co najmniej
jedna osoba w miesiącu na początku zajęć powie nam o sobie coś
więcej niż na pierwszym spotkaniu. Osoba zgłasza się dobrowolnie,
nie ma żadnego przymusu. Jeśli nikt się nie zgłosi, zrozumiem.
Więc, skoro to mój pomysł, to ja zacznę — powiedziała
z uśmiechem. —Mam dwadzieścia osiem lat, urodziłam się w
Bostonie i nadal tam mieszkam razem z mężem Rickiem. Jestem w
szóstym miesiącu ciąży, to moje pierwsze dziecko.
„Rozczulające” — pomyślał
z przekąsem Draco, tępo patrząc się przed siebie.
— Pracuję w Ministerstwie Magii
od trzech lat, jako opiekun nad młodymi czarodziejami, mającymi
konflikt z prawem. Nie lubię gotować i nigdy nie radziłam sobie na
eliksirach. Oboje z mężem pochodzimy z mugolskich rodzin.
Znamy się od dzieciństwa, jednak dostaliśmy listy od dwóch
różnych szkół i spotkaliśmy się ponownie dopiero w wieku
dwudziestu lat. — Rudowłosa zamilkła, prawdopodobnie
pogrążając się we wspomnieniach. Zamrugała, jakby przypomniała
sobie gdzie jest i kontynuowała. — Wiemy już, że
dziecko również będzie posiadało magiczne zdolności. Mogę to
wyczuć — przyłożyła dłoń do brzucha. — Co
jeszcze mogę wam o sobie powiedzieć… Lubię swoją pracę, choć
niektórzy z moich podopiecznych potrafią doprowadzić człowieka do
gorączki. Uwielbiam pączki i dobrą kawę. Czy ktoś ma może
jakieś pytania? — spytała, rozglądając się po
uczestnikach spotkania. — No dobrze. Chce ktoś
powiedzieć coś więcej o sobie? — ponownie nikt
się nie odezwał. — W porządku, przechodzimy do
właściwego tematu. Porozmawiamy o gniewie i dzisiejszym incydencie
na lekcji eliksirów.
Draco przewrócił oczami. A więc na
to poświęca godziny swojej młodości. Najchętniej w ogóle
nie poszedłby na to spotkanie, jednak wystarczająco sobie nagrabił
dziś u dyrektorki.
— Nie muszę wam wyjaśniać,
czym jest gniew, to zwykła ludzka reakcja emocjonalna, którą każdy
z was z pewnością wielokrotnie odczuwał. Martwi mnie
natomiast fakt, iż nienawiść między domem Salazara a Godryka
ciągnie się od stuleci i nadal rośnie. Czy któryś z was może mi
wyjaśnić, dlaczego tak jest? Dlaczego tak bardzo ich nienawidzicie?
— Bo to cholerni
Gryfoni — prychnął Goyle, na co kilku z uczestników
spotkania parsknęło śmiechem.
Goyle nie spodziewał się jednak, że
Gwen Smith usłyszy jego wypowiedź i zacznie do niej
nawiązywać.
— Cholerni Gryfoni mówisz…
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego ich tak spostrzegacie?
W sali zapanowało milczenie.
— Może inaczej. Jacy są
Gryfoni?
Tym razem prawie każdy zabrał głos.
— Są uparci, upierdliwi, głupi…
— Pieprzeni chojracy… co to
nie oni…
— Cholernie uczciwi.
— Zarozumiali! Upierdliwi!
— Szlamy i zdrajcy krwi,
niegodni by…
— Stop! Już
wystarczy — zawołała rudowłosa, słysząc coraz
bardziej niecenzuralne słowa.
Draco z niecierpliwieniem spojrzał na
zegarek. Siedział tu już od pół godziny. Jeśli spotkanie nadal
będzie w ten sposób przebiegało, to po prostu wyjdzie. Co mu
zrobią? Najwyżej wywalą go ze szkoły. Spojrzał na Notta, który
pewnie też chętnie stąd by wyszedł, jednak jemu z kolei zbyt
bardzo zależało na szkole. W czasie, gdy Malfoy pozwolił sobie na
zamyślenie, Gwen zadała kolejne pytanie: jacy są Ślizgoni?
Najczęściej udzielaną odpowiedzią było: sprytni, podstępni,
o czystej krwi. Najwyraźniej to zadowoliło rudowłosą, bo
powiedziała:
— No właśnie. Powiem wam, co
myślę. Po pierwsze, pewnie się z tym zgodzicie, myślicie, że
powinniście nienawidzić Gryfonów, tak dla zasady. To w końcu
długoletnia tradycja, prawda? Na słowo „Gryfon” odruchowo
czujecie gniew. Ta wiekowa nienawiść, tak jak inne emocje, zabarwia
obraz postrzeganej rzeczywistości, przez co z roku na rok Gryfoni są
coraz bardziej nieznośni, coraz bardziej działają wam na nerwy. Po
drugie, za bardzo się różnicie. Wasze domy skupiają ludzi o
całkowicie odmiennych charakterach, nie macie ani jednej wspólnej
cechy, a przynajmniej tak wam się wydaje. Pomyślcie tylko: z
jednej strony szlachetność i odwaga, a z drugiej
spryt i podstęp… oczywiście nie mówię, że jedno jest lepsze od
drugiego. Machiavelli w… to taki… mugolski filozof — dodała,
widząc miny Ślizgonów. — W sumie to chodziło mu
o to, że zarówno szlachetność, jak i podstęp, są równie
cenne. Dobra, już prawie kończymy. Cały incydent podobno zaczął
się od prefektów naczelnych — wszyscy spojrzeli na
Dracona, który, przeczuwając nadchodzącą migrenę, zacisnął
szczękę. — Panie Malfoy co spowodowało tę…
sprzeczkę?
Blondyn wziął głęboki oddech, siląc
się na spokój.
— Dowiedziałem się, że mnie
szpiegowano w drugiej klasie — odpowiedział beznamiętnym
tonem.
— Hmmm… i tak bardzo ci to
przeszkadza? To było lata temu.
— Tak, przeszkadza, tępa babo,
bo cholerni Gryfoni…
— O! I znowu wracamy do bycia
Gryfonem czy Ślizgonem — wtrąciła rudowłosa, nie
zważając na niemiłe słowa. Przeciwnie, klasnęła w dłonie,
jakby blondyn powiedział dokładnie to, co chciała usłyszeć. — A
teraz mam dla was zadanie. Nikt nie będzie was oceniał ani z tego
rozliczał, wy sami najlepiej to zrobicie. Pomyślcie, co najczęściej
wywołuje w was gniew.
Draco natychmiast zobaczył w myślach
swoją współlokatorkę.
— Macie to? Oto wasze zadanie:
przez tydzień spróbujcie unikać swojego… czynnika stresogennego.
Malfoy prychnął pod nosem. Nott
najwyraźniej mia,ł podobny problem, ponieważ zapytał:
— A jeśli się nie da?
— To skup się na tym, co
lubisz: sport, taniec, nauka…
— A jeśli zabrano mi to, co
lubię? — zapytał napastliwie Draco, myśląc o Ognistej.
— Bądź kreatywny, znajdź
sobie nowe hobby.
Draco prychnął, nawet nie próbując
maskować swojej irytacji. Prowadząca zajęcia Gwen Smith zwróciła
się w jego stronę.
— Tak, panie Malfoy? — spytała
spokojnym, matczynym wręcz głosem.
— Nie nic, poza tym, że ktoś,
kto nie ma w ogóle pojęcia o świecie magii, próbuje mnie pouczać
i udawać guru wiedzy magicznej i psychologicznej w sprawach, na
które nie ma wpływu — odpowiedział pogardliwie, pewniej
rozsiadając się na krześle i zarzucając ramię o oparcie.
Pracownica Ministerstwa Magii nie dała
się zbić z tropu ani jego wypowiedzią, ani tym bardziej jego
jadowitym tonem.
— Co pan ma na myśli?
— Nie, no — prychnął
rozbawiony. — Nie dość, że rude, to jeszcze tępe… Tępe
i szlamowatej krwi.
— Panie Malfoy, proszę zważać
na słowa, ja próbuję tylko pomóc.
— To niech do ciebie dotrze, że
ja jestem niereformowalny — po tych słowach zrobił to, na co
miał ochotę, gdy tylko pojawił się w tym pomieszczeniu. Opuścił
salę.
Mrugając, aby odpędzić łzy, Gwen
oznajmiła:
— Na następnych zajęciach poruszymy
temat mugoli. Możecie się rozejść — po czym również
opuściła salę.
***
Może zdążyliście już zauważyć nową zakładkę "Żongler" - jeśli nie to zachęcamy do zajrzenia do naszej redakcji i zapoznania się z pierwszym artykułem a mianowicie wywiadami z naszą kochaną czwórką (reporter Antoni Źdźióbko będzie zachwycony, jeśli przeczytacie jego wypociny, zwłaszcza, że podczas jednej z rozmów nieźle oberwał xp )
A tak między nami, Źdźióbko jest postacią, która ni stąd ni zowąd wpadła do naszych głów i nie chciała z nich wyjść (więcej o nim wkrótce).
Pomysłów na następne rozdziały mamy sporo, czego niestety nie możemy powiedzieć o wolnym czasie na pisanie ;( Ale tym razem postaramy się, abyście nie musieli długo czekać. Teraz już uciekamy i idziemy oglądać mecz.
Pierwsza! Lecę czytać…
OdpowiedzUsuńZabiję! Znajdę i ZABIJĘ! Jak tak można?! JAK?! Brak serca, brak serca :'D! "Rozdział" cudowny, ale… w tym momencie?! Przepraszam nie umiem zdobyć się na więcej, jak na razie buzują we mnie emocje :'D!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Hariet.
Draco... ty pozbawiony zdrowego rozsądku i kszty instynktu samozachowawczego debilu!- Przepraszam... po prostu musiałam to napisać [*]
OdpowiedzUsuńKrótki rozdział "niespodzianka" hahahaha.
Blaise mi zaimponował, nawet bardzo. Chociaż już wcześniej podejrzewałam go o zbytnią obojętność, ale to fajne ;)
Przyłączam się również do apelu mojej przedmówczyni "Znajdę i zabije". Jak tak można? xd
Pozdrawiam i życzę obu wam weny ;3
U mnie nowy rozdział! ^^
Serdecznie zapraszam na nowo otwarty Spis Pottera! Prócz zwykłego spisu blogów, przygotowanych jest mnóstwo konkursów, a wraz z przyjęciem twojego zgłoszenia, co miesiąc blog będzie brał udział w konkursie na „Najlepszy blog miesiąca”. Wciąż mało? Świetnie, bo specjalnie dla ciebie powstał Pomocnik, który ma na celu pomoc każdemu bloggerowi; znajdziesz tam nie tylko porady dotyczące pisania, ale i mnóstwo innych, ciekawych rzeczy.
OdpowiedzUsuńWszystko, co musisz zrobić, to wejść na Spis Pottera i zgłosić swój blog! Proste, prawda?
Pozdrawiam ciepło,
Hekate.
Gratulujemy, Twój blog został przyjęty do Stowarzyszenia Księcia Półkrwi. Zachęcamy do obserwowania i polubienia naszej strony na Facebooku!
OdpowiedzUsuńZespół SKP
~~
Stowarzyszenie Księcia Półkrwi
Fanfiction Potterowskie dla każdego! Spis opowiadań wszelkich pairingów i nie tylko.
KLIK
PS> Przepraszam, że dodaje komentarz pod rozdziałem, jednak nigdzie nie znalazłam zakładki "spam".
Nie wiem, czy autorki to jeszcze przeczytają, ale niech wiedzą, że są wspaniałe. Wszystko czyta się lekko, bez nudy ani zbędnych komentarzy, ładnie dopracowane. I oczywiście genialna fabuła, po prostu ideał, ale... No właśnie, jest jakieś 'ale'. Troszkę mnie smuci okrucieństwo Malfoy'a. Jasne jest to, że ma się wyróżniać bezlitosnością i wyniosłością. Jednak mam nadzieję, że nie będzie już taki oschły wobec Gryfonki. Mimo wszystko uwielbiam Was, buzioki!
OdpowiedzUsuńZacznie się coś w końcu ciekawego ?
OdpowiedzUsuńZależy, co rozumiesz przez wyrażenie "coś ciekawego"... Bo jeśli chodzi o to, kiedy rzucą się sobie w ramiona i wyznają dozgonną miłość... mh, jakby to ująć... ich uczucie nie weźmie się z przysłowiowej "dupy".
UsuńPs: nie za bardzo wiem dlaczego piszesz pod dwoma różnymi nickami
Rozdział super. Zauważyłam kilka błędów, ale nie utrudniły za bardzo czytania. Pozdrawiam i zapraszam was:
OdpowiedzUsuńDramione - To w Nas Żyje
Już ją widze tygodniowe omijanie szlamy przez Malfoya xD
OdpowiedzUsuńBędzie się działo i z kazdym odcinkiem jest co raz lepiej. Dracon otarł się o śmierć i obwinia o to Hermionę, gdy powinien jej dziękować, ale mu nawet to przez gardło nie przejdzie. Póki co niestety.
Tylko o co chodzi mdłościami dziewczyny? Podtrute soczki? Choć przyznam,że pomyślałam o ciąży xD haha tak nawołując do szykującego się wywaru czystości :p
Nie mogę doczekac się kolejnej pogadanki na AŚ.