piątek, 2 października 2015

Najtrudniejsze zadanie



— Przeproście mnie.
Ślizgoni popatrzyli po sobie i wrócili wzrokiem do dziewczyny.
— Słucham? — spytał z ponurym rozbawieniem Nott.
— Macie mnie przeprosić. Za wszystko.
Draco roześmiał się drwiąco, oparł o stół i zaczął klaskać.
— Brawo! Naprawdę jestem pod wrażeniem tego, jak sprytnie to sobie wymyśliłaś — blondyn założył ręce na piersi i rzucił jej lodowate spojrzenie — ale obawiam się, że nic z tego nie wyjdzie. Dzień, w którym Malfoy przeprosi szlamę, nigdy nie nadejdzie.
Gdy tylko te słowa opuściły jego usta, poczuł nagły, ostry ból. Syknął, przykładając dłoń do skroni.
— Nie masz wyboru — powiedziała cicho Hermiona.
Blaise podrapał się po głowie, westchnął i rzucił:
— W sumie… co mi tam. Przynajmniej nie musimy jeść dokładki — powiedział, ignorując pełne politowania spojrzenia swoich przyjaciół. — Hermiono, przepraszam cię za wszystko, co na przestrzeni tych lat mogło cię urazić czy też zranić. — Po tych słowach uśmiechnął się i dodał: — Uff… od razu lepiej się czuję.
Hermiona spojrzała wyczekująco w stronę pozostałej dwójki Ślizgonów. Teodor miał zaciętą minę, jednak widać było, że w głębi ducha toczy walkę pomiędzy zdrowym rozsądkiem a męską dumą. Natomiast Malfoy w dalszym ciągu uparcie stał przy swoim.
Gryfonka zerknęła na zegarek.
— Czas mija. Do wykonania zadania pozostało wam... powiedzmy... trzy minuty.
Blaise postanowił pomóc kompanom w podjęciu słusznej decyzji.
— Hej, ogarnijcie się. To tylko jedno sowo. Jedno krótkie słówko i będzie po zawodach.
W tym momencie Draco przeniósł swój arktyczny wzrok z Gryfonki na przyjaciela.
— Nie wiem, co się z tobą dzieje, ale zaczyna mnie to niepokoić. Najpierw przestajesz właściwie nazywać tych pasożytów — machnął z odrazą ręką w kierunku dziewczyny — chcesz ratować życie szlamy, a teraz ją przepraszasz. — Ostatnie słowa niemal wykrzyczał.
Zabini dzielnie wytrzymywał stalowe spojrzenie blondyna, jednak nie zamierzał tłumaczyć się przyjacielowi. Jeszcze nie.
— Cholera — syknął Nott, gdy ból przybrał na sile.
Dziewczyna z coraz większym niepokojem przyglądała się rozwojowi wydarzeń. Gdzieś z tyłu głowy tliła się myśl, że postawienie przed nimi tego zadania nie było dobrym pomysłem.
— Zapomnieliście o zasadach Turnieju? Jeśli nie wykonacie zadania, może się to naprawdę źle dla was skończyć.
— Wolę to, niż przeprosić szlamę — warknął Teodor.
Czara, wyczuwając brak zaangażowania ze strony Notta, zaczęła eliminację zawodnika. Brunet złapał się za głowę, krzyknął i padł na kolana, zaciskając mocno powieki. Wszyscy rzucili się w jego stronę, jednak odbili się od niewidzialnej bariery, strzegącej dostępu do chłopaka. Malfoy wyjął różdżkę i próbował pomóc przyjacielowi, jednak bariera nie przepuszczała nawet zaklęć.
— Nott, cholera, po prostu to zrób! — wrzasnął Blaise.
Teodor powoli uniósł głowę, spojrzał na Hermionę i syknął wściekle:
— Przepraszam.
Ból i bariera zniknęły natychmiast. Pomimo tego, iż jego słowa były nieszczere, Czara najwyraźniej uznała, że to wszystko na co stać Ślizgona.
Zabini szybko podszedł do przyjaciela i pomógł mu wstać.
— Wszystko w porządku, stary?
Nott pokiwał głową i oparł się o stół, nadal ciężko oddychając. Wszyscy spojrzeli na Dracona, który ignorując coraz większy ból, ze stoickim spokojem wierzchem dłoni otarł, lecącą mu z nosa, krew.
— Malfoy?
— W twoich snach, Granger — warknął. Już nawet nie próbował walczyć z krwotokiem.
— Malfoy, dobrze wiesz, że obowiązuje cię magiczny kontrakt, który…
— A więc zrywam go! Zrywam ten pieprzony kontrakt! — wrzasnął i zatoczył się, przyciskając dłonie do skroni.
— Malfoy!
— Draco! — Ślizgoni przyłączyli się do apelu dziewczyny.
Blondyn uniósł głowę, a na jego twarzy pojawił się, być może ostatni, wredny uśmiech. Walcząc z ciemnymi plamami, które przysłaniały mu widok, odszukał wzrokiem Gryfonkę i szepnął:
— Mam nadzieję, że zgnijesz w Azkabanie — po czym runął na podłogę.

***

Obudził się, leżąc na czymś twardym. Zmarszczył brwi. Czuł się dziwnie, jakby jego ciało nie było zespolone z umysłem. Wiedział, że jest, ale jednocześnie tego nie odczuwał. Miał wrażenie, jakby był pozbawiony zmysłu wzroku, słuchu i węchu. Wziął głęboki oddech, starając się odzyskać władzę nad ciałem.
Ręka… Gdzie jest moja ręka?”
I nagle poczuł to. Wróciła świadomość. Umysł całkowicie połączył się z ciałem. Powoli otworzył oczy. Otaczała go jasna, choć nie do końca uformowana, mgła. Nie przesłaniała mu widoku i widział, że za nią znajduje się biel. Tylko biel i nic więcej. Zupełnie jakby to on był kreatorem i tylko od niego zależało to, jaki kształt uzyska przestrzeń.
Uniósł się na łokciach, rozglądając się dookoła. Miejsce coś mu przypominało. Tylko co? Wszystko było zbyt rozmyte, by mógł rozpoznać pomieszczenie. Biel i mgła zlewały się z sobą, skutecznie utrudniając mu zadanie. Miał dziwne wrażenie, że jest tu sam. Nawet gdy zamykał się w pokoju, pragnąc odrobiny samotności, wiedział, że obok znajdują się inni. Tutaj był tylko on, biel i ta cholerna mgła.
Usiadł na podłodze i ponownie się skrzywił, gdy zdał sobie sprawę z tego, że jest nagi. Ale w sumie… w czym to przeszkadza, skoro nikogo nie ma? Może jego samego też tu nie ma? Wstał i przeczesał dłonią włosy. Nie tak wyobrażał sobie zaświaty. Gdzie on do cholery w ogóle jest? Niebo? Piekło?
Zaklął pod nosem. Było tu stanowczo za cicho. Właściwie to nigdy nie słyszał takiej ciszy.
O co tu, do cholery, chodzi?”.
Zamrugał, gdy zaczął dostrzegać pośród mgły meble i ściany. Zupełnie jakby pomieszczenie zaczęło się rozrastać, ukazując mu coraz więcej szczegółów. Obrócił się i dostrzegł drzwi. Oczywiście białe, jak wszystko inne w tym miejscu.
Westchnął i ruszył ku nim, z irytacją zauważając, że nie odczuwa ani ciepła, ani faktury podłogi. Sięgnął ku klamce i zawahał się. Co tam na niego czeka? Anioły? Demony? Pustka?
Ponownie zmarszczył brwi. Jeśli ktoś lub coś tam na niego czeka, wolałby być ubrany.
Gdy tylko o tym pomyślał, zobaczył, jak na podłodze materializuje się szata.
Serio? Biała?”
Tkanina niemal natychmiast zmieniła kolor na czarny. Draco uśmiechnął się.
A właściwie, czemu by nie” — pomyślał i obok szaty pojawiła się szklanka Ognistej.
Ruszył ku swoim nowym nabytkom. Po chwili był już ubrany i pił swój ulubiony trunek.
Nie jest tak źle”.
Odstawił szklankę na pobliską szafkę i ponownie podszedł do drzwi. Nacisnął klamkę, z myślą, że zamiast szaleć z niepokoju (był przecież martwy i znajdował się w dziwnym miejscu), odczuwa typową dla siebie irytację i zniecierpliwienie.
Draco po prostu wiedział, że jest bezpieczny.
Otworzył drzwi i zobaczył korytarz, również znajomy. Rozejrzał się i już wiedział, gdzie jest. Znał te korytarze, schody i skrzydło szpitalne. Znajdował się w Hogwarcie.
Pięknie. Wygląda na to, że na wieki utknąłem w tej budzie. Jakbym nie mógł wylądować na imprezie w towarzystwie dziewczyn i Ognistej. Ale nie, wieczność spędzę w szkole” — narzekał w duchu, jednak jego wewnętrzny monolog został przerwany przez uczucie rodzące się w jego klatce piersiowej. Nagle wiedział, co ma robić, gdzie ma iść. A raczej jego ciało wiedziało. Nogi same zaczęły go nieść, jakby ciało a rozum stanowiły dwa osobne, niewspółpracujące ze sobą, byty. Przemierzał kolejne korytarze, nawet nie rozglądając się po budynku. Miał jeden cel. Tylko jaki? Całkowicie stracił poczucie czasu, nie wiedział, jak długo tak szedł.
W końcu zatrzymał się przed kolejnymi białymi drzwiami, zupełnie nie pamiętając drogi, która go tu przywiodła. Czując ekscytację, otworzył je i wszedł do, jak mu się zdawało, nieużywanej sali. Nie było tu niczego, żadnych ławek, krzeseł, regałów. Tylko cztery białe, widmowe ściany i … ogromne lustro oparte o jedną z nich, sięgające aż do sufitu. Niczym zahipnotyzowany podszedł do niego, wpatrując się w napis na szczycie złotej, zdobionej ramy:

AIN EINGARP ACRESO GEWTEL AZ RAWTĄ WTE IN MAJ IBDO

Draco, kierowany wewnętrznym przymusem, powoli opuścił wzrok na lustrzaną taflę i zmarszczył brwi na widok nie swojego odbicia, lecz niewyraźnych szaroczarnych plam, rzucających się w chaosie po powierzchni zwierciadła. Wyglądało to tak, jakby całkiem oszalało i próbowało pokazać mu kilkadziesiąt obrazów na raz.
Ślizgon zmrużył oczy, by wyłowić choć jeden z nich. Bezskutecznie. Czym było to zwierciadło? Jakie były jego właściwości? Nie wiedział.
Nagle poczuł paskudny zapach. Ostry, intensywny, niemal duszący. Poczuł, jak coś wyrywa go z tego miejsca.
Wracał.

***

— Dzięki ci Merlinie. Budzi się.
Draco skrzywił się, nadal czując paskudny fetor.
— Zabierzcie ode mnie to gówno — wychrypiał.
Czuł się okropnie, nie miał sił otworzyć oczu, a w skroniach nadal czuł nieprzyjemne pulsowanie. Na szczęście ktoś wysłuchał jego słabego rozkazu i odrażający odór zniknął.
— Ach, ta arystokracja… Dopiero co odzyskał przytomność, a już się rządzi — westchnął głos, należący do drugiej kobiety.
Na chwilę zapadła cisza. Malfoy odniósł wrażenie, że w tym momencie starsza pielęgniarka karci wzrokiem kuzynkę.
— Panie Malfoy, jest pan już bezpieczny, proszę odpoczywać. Dopilnujemy, aby nikt panu nie przeszkadzał.
Usłyszał oddalające się kroki kobiet. Dopiero gdy miał pewność, że nikt go nie obserwuje, jęknął cicho i przyłożył do czoła drżącą z wysiłku dłoń. Odgarnął włosy i zamrugał, walcząc z oślepiającym światłem. Po chwili jego oczy przywykły do jasności.
Westchnął, przypominając sobie sen. Nie, to nie był sen. Był pewien, że działo się to naprawdę. I to zwierciadło… Draco zmarszczył brwi. Miał wystarczająco dużo problemów, by dokładać do nich te głupie lustro. Postanowił zapomnieć o całej sprawie, ale gdy tylko zamykał oczy, widział napis wyryty w złotej ramie. Co więcej, przeczuwał, iż jego tymczasowy spokój niedługo zostanie zakłócony.
I miał rację, ponieważ pewna dwójka Ślizgonów koczowała przed skrzydłem szpitalnym od momentu, w którym przynieśli tu blondyna i zostali wyrzuceni z sali przez panią Pomfrey. Zarówno Blaise, jak i Nott zaczęli zasypywać pytaniami pannę McCullen, gdy ta wyszła na korytarz, by podzielić się z nimi najnowszymi wieściami na temat stanu zdrowia nowego pacjenta. Rudowłosa, wysłuchawszy litanię próśb i obietnic, że będą cicho, wpuściła ich do środka i zamknęła się w swoim gabinecie.
— Niezły nam numer odwaliłeś — powiedział Nott, rozwalając się przy tym na sąsiednim łóżku.
— Nie lepszy niż wy dwaj, przepraszając Granger — wychrypiał blondyn.
Teodor skrzywił się.
— Nie przypominaj mi. Obawiam się, że to trwale uszkodziło mi psychikę.
— Jakbyś kiedykolwiek był normalny, stara zrzędo — rzucił Blaise, przewracając oczami.
Czarnoskóry Ślizgon chwycił krzesło, obrócił je i usiadł na nim okrakiem, opierając ramiona na oparciu. Draco zabrał w sobie resztę sił i dźwignął się do siadu.
— Paskudnie wyglądasz.
— Ale wciąż lepiej niż ty, Zabini — odparł Malfoy, który powoli zaczynał żałować, że odzyskał przytomność. — Jaką mamy wersję oficjalną?
— Będziesz musiał wymyślić jakąś historyjkę, bo my powiedzieliśmy, że tak cię już zastaliśmy… no wiesz… krwawiącego i nieprzytomnego. Pomfrey coś mamrotała, że trzeba o tym powiadomić dyrektorkę… no bo wiesz, niewiele brakowało, a sadzilibyśmy rabatki na twojej mogile.
Blondyn ukrył twarz w dłoniach, czując zbliżający się ból głowy. Miał wrażenie, jakby właśnie przechodził najgorszego kaca w swoim życiu, a na dodatek musiał szybko stworzyć przekonującą historyjkę, aby zamydlić oczy dyrektorce.
— Yyy… Draco? Nic ci nie jest? — zapytał Nott, zaalarmowany bezruchem przyjaciela.
— Myślę.
— Czyli co? — dopytywał się Blaise.
— Używam mózgu, żeby podjąć słuszną decyzję — odwarknął młody Malfoy, w końcu spoglądając na towarzyszy. — Zabini, czy ty masz świadomość tego, że nieużywane narządy zanikają? Czy to naprawdę jest takie trudne, żeby choć raz pomyśleć i nie zwalać tego wszystkiego na mnie? — oznajmił pozbawionym emocji tonem, którego nie powstydziłby się sam Severus Snape.
Słowa Malfoya najwyraźniej uraziły czarnowłosego Ślizgona, który wstał i odstawił krzesło na miejsce. Już miał wychodzić, gdy odwrócił się w stronę arystokraty i rzekł:
— Sam nawarzyłeś tego piwa, unosząc się swoją cholerną dumą, więc nie dziw się, że oczekujemy, że jakoś to odkręcisz. — Po tych słowach odwrócił się i podążył powolnym krokiem w stronę drzwi.
Nott obserwował swoich przyjaciół, co raz spoglądając to na oddalającego się Blaise’a to na Malfoya, który rozglądał się wokół swojego łóżka, wyraźnie czegoś szukając. I chyba to znalazł, bo na jego twarzy zagościł złośliwy uśmieszek. Schylił się i wycelował.

BRZDĘK

Kaczka uderzyła Zabiniego w ramię i upadła z głuchym łoskotem na podłogę. Czarnowłosy Ślizgon odwrócił się w stronę swojego przyjaciela, jednocześnie rozglądając się za narzędziem zemsty. Odnalazł je pod jednym z wolnych łóżek, ciesząc się, że ma okazję odpłacić przyjacielowi pięknym za nadobne. Wziął zamach i rzucił prosto w Malfoya. Pech chciał, że naczynie było wypełnione. Podczas lotu kaczka otworzyła się i jej zawartość wyleciała w stronę blondyna.
I na tym być może zakończyłaby się przyjaźń Blaise’a i Dracona, gdyby nie interwencja Notta, który jednym machnięciem różdżki zmienił tor lotu naczynia i jego zawartości, która powędrowała w stronę drzwi, lądując na bluzce, wchodzącej do pomieszczenia z bukietem róż, Astorii Greengrass. Dziewczyna najwyraźniej chciała odwiedzić „ukochanego” i dodać mu otuchy w chorobie. Teraz stała w drzwiach, z wyrazem szoku na twarzy, spoglądając to na swoje mokre ubranie, to na trójkę śmiejących się wniebogłosy Ślizgonów. A potem upuściła bukiet i zaczęła krzyczeć. I pewnie trwałoby to jeszcze przez długi czas, gdyby nie pojawienie się panny McCullen.
— Będziemy cicho, tak? Proszę natychmiast opuścić skrzydło, zanim moja kuzynka urwie mi głowę za to, że was tu wpuściłam — oznajmiła, wypraszając gestem nadprogramowych gości. Jednym machnięciem różdżki posprzątała bałagan narobiony przez uczniów i zwróciła się do Dracona. — Pani dyrektor już tu idzie — po czym ponownie zaszyła się w swoim gabinecie.
— Cudownie — mruknął.

***

Hermiona, przygryzając wargę, obserwowała, jak dwójka Ślizgonów wynosi nieprzytomnego Malfoya. Miała potworne wyrzuty sumienia, mogła przecież przewidzieć, jak to się skończy i wyznaczyć inne zadanie. Z ciężkim westchnieniem odsunęła niesfornego loka z twarzy i rozejrzała się po salonie. Wyciągnęła różdżkę i usunęła plamy krwi oraz wyczarowane przez nią wcześniej przedmioty.
Weszła do swojej sypialni, by kontynuować przygotowywanie eliksiru. Skupiła się na krojeniu składników, nie dopuszczając do siebie ponurych myśli. Zamieszała w kociołku i uśmiechnęła się, gdy eliksir stał się niemal przezroczysty, nabierając przy tym konsystencji kisielu. Już niedługo będzie gotowy.
Dziewczyna przykryła kociołek, schowała ingrediencje i wróciła do salonu. Szła w kierunku kominka, by w nim rozpalić, gdy zakręciło jej się w głowie. Przystanęła i oparła się o sofę, czekając, aż wszystko wróci do normy. Z myślą, iż pewnie nawdychała się oparów przy warzeniu eliksiru, podeszła do barku i chwyciła buteleczkę soku. Siedząc w ciszy, wpatrywała się w ogień, rozmyślając o wydarzeniach dzisiejszego dnia, gdy z sypialni Ślizgona wyszedł Salazar.
Doberman postawił uszy i, warcząc cicho, ruszył w stronę Gryfonki, nie spuszczając z niej wzroku. Hermiona przełknęła ślinę, z obawą obserwując zwierzę, które ominęło ją i rozłożyło się przed kominkiem. Westchnęła z ulgą, na co pies skierował ku niej czarne ślepia. Kasztanowłosa obserwowała Salazara z myślą, że jest taki sam jak jego pan: powarczy, nastraszy, a jak się już wyżyje, to da ci spokój… na jakiś czas.
Zamrugała, marszcząc brwi, gdy dotarło do niej, że gdyby nie on, byłaby martwa. Zostawiła różdżkę na obiedzie i nawet jeśli któryś ze Ślizgonów w końcu zlazłby na dół… Jej nowy wróg uratował jej życie.
— Dobry piesek — szepnęła z uśmiechem, na co Salazar spojrzał na nią z politowaniem, pokręcił łbem i wrócił do obserwowania płomieni.
— Może nie jesteś taki zły, co?
Doberman w odpowiedzi warknął. Ta… zupełnie jak Malfoy.
Oboje odwrócili się w stronę otwierającego się przejścia.
— NIE!!! — wrzasnęła Hermiona, jednak było już za późno. Krzywołap syknął i zaczął uciekać przed Salazarem. Gryfonka chwyciła różdżkę i zaczęła biec za zwierzętami.
— Stop! Stój! Inaczej będę musiała…
Dziewczynie nie było dane dokończyć przemowy, gdyż pies skoczył, wyrwał z jej dłoni różdżkę i wznowił swój pościg za Krzywołapem, tym razem uzbrojony… No w każdym razie uzbrojony bardziej niż zwykle. Doberman latał po pokoju z różdżką w pysku, z której zaczęły wydobywać się różnokolorowe promienie. Najwyraźniej Salazar posiadał jakieś magiczne zdolności.
Hermiona z piskiem zrobiła unik przed jasnoczerwonym promieniem i ruszyła na pomoc swojemu pupilowi. Sama nie wiedziała, ile tak latała razem z nimi po salonie. Na szczęście jedno z zaklęć, które rykoszetem trafiły jej nowego współlokatora, skutecznie unieruchomiły dobermana. Dziewczyna padła na kolana, dysząc z wysiłku i zerknęła na leżącą obok niej różdżkę, która teraz pokryta była psią śliną. Skrzywiła się z obrzydzeniem i spojrzała w kierunku przejścia, w którym pojawił się Malfoy.
Blondyn przystanął i z beznamiętną miną lustrował wzrokiem salon, a jego jedyną reakcją była uniesiona brew. Zupełnie jakby widok lewitującego pod sufitem żółtego dobermana w czerwone kropki, połamanych mebli i dyszącej współlokatorki był dla niego całkowicie normalny.
— Granger, możesz mi powiedzieć, coś ty zrobiła z moim psem? — spytał lodowatym tonem, przenosząc wzrok na Gryfonkę.
Wzruszyła ramionami.
— Sam się tak załatwił.
— Co… zrobiłaś… mojemu… psu?!
— Nie warcz na mnie! — oburzyła się kasztanowłosa. — Ten potwór wyrwał mi różdżkę i ganiał z nią Krzywołapa. A to wszystko twoja wina!
— Moja?
— Tak, twoja! To ty go tu sprowadziłeś! To ty… — Hermiona urwała, widząc pulsującą żyłkę na skroni współlokatora, która nigdy nie wróżyła nic dobrego.
Po chwili na twarzy Dracona pojawił się wredny uśmieszek. Pochylił głowę w bok i potarł podbródek, w zamyśleniu obserwując Gryfonkę.
— Nnno co? — spytała, zaniepokojona niebezpiecznymi błyskami w stalowych oczach…
— Ach, zastanawiam się tylko, jak szybko potrafisz biegać — powiedział wyrafinowanym tonem Ślizgon, po czym przywołał do siebie różdżkę Hermiony, oparł się o kominek i jednym machnięciem sprowadził dobermana na ziemię, mówiąc:
— Salazar… kolacja.
Kasztanowłosa wytrzeszczyła oczy i spojrzała z niedowierzaniem na Dracona, jednak, słysząc warczenie, nie pozostało jej nic innego, jak uciekać. A ponieważ pies blokował jej drogę do sypialni, jedyną drogą ucieczki było wyjście z dormitorium. Nie czekała, aż Salazar wyląduje na podłodze. Krzyknęła i, najszybciej jak mogła, wybiegła z salonu.
Pies spojrzał na swojego pana i, wymieniwszy z nim porozumiewawcze spojrzenia, wybiegł za dziewczyną. Ślizgon zaśmiał się, słysząc piski współlokatorki i zaczął doprowadzać pokój do porządku. Jedynymi niezniszczonymi przedmiotami były akty, które pewnie przetrwały tylko dzięki zaklęciom ochronnym.
Gdy skończył porządki, rozsiadł się w swoim fotelu, wyciągając nogi przed siebie. Krzywołap natychmiast z tego skorzystał i wskoczył mu na kolana, domagając się pieszczot. Draco spojrzał z obrzydzeniem na rudą plątaninę sierści i zepchnął ją z siebie. Zwierzę było jednak zbyt głupie albo zbyt uparte, bo zamiast od niego uciekać, zaczęło ocierać się o nogi arystokraty.
Zupełnie jak Granger”.
— Co ci, oszołomie, odbiło, żeby wychodzić ze skrzydła szpitalnego?
Blondyn uniósł wzrok, napotykając niezadowolone spojrzenie Zabiniego.
— Jestem dorosły i mogłem opuścić skrzydło na własne żądanie.
— Jestem dorosły, opuściłem na własne żądanie — przedrzeźniał go Blaise. — Ty tu chojrakujesz, a ja później wysłuchuje narzekań twojej matki, że cię nie upilnowałem.
— Nie jestem dzieckiem, żeby mnie pilnować.
Zabini podszedł do barku i chwycił jedną z butelek z sokiem.
— Nie, nie jesteś, ale czasem się tak zachowujesz.
— Nie radziłbym ci tego pić — ostrzegł Malfoy.
Blaise spojrzał na blondyna i z powrotem na butelkę, po czym odłożył ją i zajął fotel naprzeciwko przyjaciela.
— No dobrze… o czym to ja… ach tak. Bachor czasem z ciebie, Draco.
— A na jakiej podstawie tak twierdzisz, jeśli mogę spytać?
Młody Malfoy założył nogę na nogę w typowo męski sposób i uśmiechnął się ironicznie. Blaise Zabini pouczał go w kwestii bycia dorosłym.
— A na takiej, że brak ci instynktu samozachowawczego. Czyś ty, cholera, zwariował? Przeprosiłbyś, a potem mógłbyś ją znów nienawidzić.
— Nigdy nie przeproszę szlamy, a już szczególnie nie tę.
— Ta szlama uratowała ci życie już drugi raz — wtrącił cicho Blaise, uważnie obserwując blondyna.
— Co ty pieprzysz?
— Pamiętasz jak ty, ja i Nott zemdleliśmy na treningu Quidditcha? To ona spowolniła nasz upadek. Teraz uratowała ci tyłek, gdy ty krwawiłeś i dostałeś jakiegoś ataku, a ona zakończyła Turniej. Spójrz prawdzie w oczy, gdyby tego nie zrobiła, zginąłbyś. A, tak nawiasem mówiąc, to wygrałem. Super co? — Zabini wyszczerzył się, dumny ze swojego osiągnięcia. Tylko on z tonu pełnego powagi mógł w jednej chwili przejść do trybu „pochwal się swoim uzębieniem”.
— Salazarze… najpierw Potter, teraz Granger. Moja psychika się po tym nie pozbiera — mruknął, wyraźnie zdegustowany nowinkami Blaise’a. — Czy to już koniec kazania?
— Nie mówię ci, że masz się nagle zmienić i przyjaźnić z Potterem — obaj wzdrygnęli się i wymienili rozbawione spojrzenia. — Bycie kanalią do ciebie pasuje. Nie mówię ci też, że masz do każdego latać i go przepraszać… Merlinie, ty i przeprosiny… ale masz na siebie uważać, tleniony baranie, bo nie będę miał z kim pić, a Notta czasem ciężko do tego zaciągnąć.
— No właśnie, co z nim? Myślałem, że pierwszy mnie opieprzy.
— Chciałby, ale nie może, dopóki nie wyuczy się na pamięć eseju na transmutację. Ale nie myśl sobie, że ci się upiekło. Nasz mały kujonek przyjdzie do ciebie, jak tylko skończy z nauką. Chcieliśmy ci nagadać jeszcze w szpitalu, ale tak od razu po przebudzeniu nie wypada, a potem… ta gówniana sprawa z Greengrass.
Draco zaśmiał się.
— Interesujący dobór słów.
— Nie zmieniaj tematu — powiedział żartobliwie Blaise. — Czekają cię ciężkie chwile, ale to dobrze, bo każdemu przyda się zdrowy opieprz… od czasu do czasu, rzecz jasna. Jak Nott się rozgada… tak w ogóle to chyba w tym roku chce być lepszy od Hermiony. No właśnie… a gdzie Granger?
— Postanowiła zadbać o swoją kondycję — odpowiedział Malfoy z ironicznym uśmieszkiem. — A Salazar jej w tym pomaga.
Zabini zamrugał.
— Ty chyba nie…
Czarnoskóry Ślizgon zerwał się z fotela i wybiegł z dormitorium.
Blondyn pokręcił z niedowierzaniem głową.
— Psujesz całą zabawę.
Blaise jednak nie zwrócił uwagi na słowa Dracona i pędził co sił przez korytarze. Jeśli Salazar coś zrobi Granger, całą odpowiedzialność poniesie właściciel.
Cholera, gdzie on ma rozum?” — pieklił się w duchu Zabini. „No dobra, gdybym był dziewczyną i goniłby mnie pies… gdzie bym się schował?”
Skręcił w prawo i po chwili znalazł dobermana, warczącego pod łazienką prefektów. Zatrzymał się na jego widok i zamrugał, myśląc, że coś mu się przywidziało, jednak czerwone kropki nadal zdobiły żółte futro psa. Zagwizdał, przyciągając uwagę zwierzaka.
— Salazar, chodź tu, no już — na szczęście doberman go posłuchał. — Dobra krówka — powiedział, drapiąc go za uszami. Chwycił obrożę i zawołał: — W porządku, trzymam go. Możesz już wyjść.
Hermiona niepewnie uchyliła drzwi i wyjrzała na korytarz. Pisnęła cicho, gdy Salazar warknął i rzucił się do przodu, jednak Blaise przyciągnął go do siebie z powrotem.
— Spokój, krówko. Wyłaź już Granger, nie ucieknie mi.
Dziewczyna wyszła niepewnie na korytarz i przez chwilę wpatrywała się w Zabiniego.
— Ja… dzięki.
Chłopak skinął głową i zawrócił, by odprowadzić psa do właściciela. Gryfonka obserwowała odchodzącego Ślizgona.
— Dlaczego mi pomogłeś? — zadała sobie ciche pytanie, jednak nie uszło one uwadze Blaise'a.
Przystanął, spojrzał na nią przez ramię i powiedział z rzadko u niego spotykaną powagą i smutkiem.
— Może kiedyś ci powiem. Choć, krówko — rzucił w stronę psa.
Gdy wrócili, Draco uniósł wzrok znad Proroka Codziennego i podniósł brew, krytycznym wzrokiem patrząc na dobermana.
— Nie mogłeś go odczarować?
Blaise wzruszył ramionami i z czułością spojrzał na psa.
— Według mnie tak jest lepiej. Wygląda oryginalnie i uroczo.
— Od cholery — mruknął blondyn, jednym machnięciem różdżki przywracając Salazarowi normalny wygląd.
Czarnowłosy z niezadowoleniem pokręcił głową i obrócił się w stronę przejścia. Do salonu wszedł Nott i od razu zaczął pouczać przyjaciela. Draco słuchał tego z rozbawieniem. W końcu jednak późna pora zmusiła ich do zakończenia rozmowy. Młody arystokrata, ziewając i przeciągając się, ruszył do swojej sypialni.
Rozebrał się, rozrzucając ubrania po pokoju, zupełnie nie mając siły na odłożenie ich na miejsce. Rozłożył się wygonie na łóżku, licząc na zasłużony odpoczynek po ciężkim dniu. Gdy był na granicy snu, przypomniał mu się pewien istotny szczegół. Przeturlał się na skraj łóżka i zajrzał pod nie, znajdując pozostałości jaja akromantuli. Odnotował w myślach fakt, iż jutro z samego rana będzie musiał się tym zająć.
Przewrócił się na drugi bok, w nadziei, że już nic nie zmąci jego spokoju. Wraz z upływem czasu jego oddech stawał się bardziej miarowy i spokojniejszy.
… Szedł pośród zgliszczy. Zewsząd dobiegały do niego odgłosy toczącej się bitwy. Podłoga pokryta była gruzem, pyłem i krwią. Nie zważając na ból, ruszył korytarzem.
Miał jeden cel. Nie obchodziło go, kto wygra, chciał tylko znaleźć matkę i zabrać ją w bezpieczne miejsce. Osłabiony walką i ranami, potknął się i runął na posadzkę. Z cichym jękiem spróbował podnieść się. Uniósł się na rękach, walcząc z czarnymi plamami przysłaniającymi mu widok. Oparł rękę o ścianę i wstał. Krwawiącą dłonią otarł krople potu, spływające do oczu, zostawiając czerwone smugi na twarzy. Wziął parę głębszych oddechów i, ignorując ból w klatce piersiowej, powoli ruszył do przodu, pokrywając ścianę szkarłatnymi plamami.
To koniec. Crabbe zginął. Blaise i Teodor prawdopodobnie też. Został sam, towarzyszyły mu tylko ból i śmierć. Czuł, jak z każdą straconą kroplą krwi ucieka z niego życie, jednak nie zamierzał odchodzić. Jeszcze nie. Kostucha musi zaczekać, aż upewni się, że Narcyza Malfoy zdoła opuścić pole bitwy.
Słysząc kroki, odwrócił się i sprawnym machnięciem różdżki posłał napastnika na ścianę. Ciało z hukiem odbiło się od niej i spadło na podłogę. Usłyszał trzask łamanej kości i krzyk Cho Chang. Ciężkie treningi Śmierciożerców sprawiły, że, pomimo stanu, w jakim się znajdował, pozostawał groźnym przeciwnikiem. I to cholernie groźnym. Adrenalina buzowała w jego organizmie, dodając mu sił. Musiał dostać się do Zakazanego Lasu i nikt, nawet Potter, nie mógłby go powstrzymać.
Zmusił się do szybszego kroku, aż w końcu zaczął biec. Dotarł na czwarte piętro, gdzie roiło się od jego współbratymców i członków Zakonu Feniksa. Przemierzał kolejne korytarze, unikając ataków i rozprawiając się z wrogami. Sam nie wiedział jakich zaklęć używa, działał odruchowo, choć kilkukrotnie widział, jak jasnozielone światło wytwarzane przez jego różdżkę uderza w obrońców Hogwartu. A może nie? Może zdążyli uciec przed śmiercionośnym zaklęciem? To nie było ważne.
Biegł dalej, przeskakując przeszkody, uciekając przez odrywającymi się kawałkami ścian i sufitu. W końcu wydostał się z zamku. Zatrzymał się, tracąc nadzieję. Nie zdoła przedostać się przez błonia Hogwartu, gdzie tłum czarodziejów wirował w makabrycznym tańcu śmierci. Będzie musiał biec dłuższą, okrężną drogą.
Rzucił na siebie Zaklęcie Kameleona i ruszył ścieżką prowadzącą do wierzby bijącej. Przebiegał obok niej, gdy poczuł uderzenie, a jego kamuflaż zaczął znikać. Odwrócił się i w ostatniej chwili powstrzymał od ataku.
— W tej chwili stąd uciekaj, Draco — warknął Severus, podbiegając do chrześniaka.
— Nie mam najmniejszego zamiaru…
— Tu nie chodzi o twoją cholerną dumę! Nie ma czasu na…
— Wcale o to nie dbam! Nie zostawię jej tu — wrzasnął Malfoy, strącając dłoń Snape’a ze swojego ramienia.
— Ja się tym zajmę. Dobrze wiesz, że mam większe szanse. Czarny Pan nie pozwoli jej tak po prostu odejść w czasie bitwy — powiedział cicho, aczkolwiek stanowczo. Widząc, że chłopak już otwiera usta, by zaprotestować, dodał: — Obiecuję ci, że będzie bezpieczna. Będzie, jeśli będzie wiedziała, że jej syn jest daleko stąd.
Draco spojrzał na swojego wuja poprzez łzy bezsilności i wściekłości.
— Jeśli coś jej się stanie…
Snape skinął głową i ruszył w stronę zamku.
— Stój! Ona jest…
— Wiem. Najpierw muszę dać coś Potterowi.
— A Czarny Pan?
— Zgodził się, bym dostarczył mu chłopaka.
Młody Malfoy z niedowierzaniem spojrzał na mężczyznę.
— Więc przez cały czas byłeś z nimi?
Severus spojrzał na blondyna z tajemniczym blaskiem w czarnych oczach, po czym bez słowa pobiegł w stronę zamku.
Draco zamknął oczy. Wiedział, co się teraz powinno wydarzyć. Tak, jak podczas prawdziwej bitwy, powinien uciec, schronić się w Gospodzie Pod Świńskim Łbem, a po czasie pełnym wyczekiwania i niepokoju, wbrew rozkazom wuja wrócić do Hogwartu w momencie, gdy Czarny Pan zostanie pokonany. Ślizgon czuł, że tym razem jest to sen. Wziął głęboki oddech i wbiegł do Zakazanego Lasu. Dotarł na polanę, w idealnym momencie, by zobaczyć, jak Narcyza Malfoy upada martwa…
Usiadł gwałtownie na łóżku, z głośnym krzykiem rozpaczy i bólu. Otarł twarz z potu i przeczesał dłonią włosy. Jego serce szamotało się, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej.
Odrzucił kołdrę, nałożył czarne spodnie i opuścił sypialnię. Wiedział, że nie będzie mu dane dalej spać tej nocy. Wyszedł na korytarz i stanął twarzą w twarz z Gryfonką. Dziewczyna wpatrywała się w niego ze strachem, niepewnością i… nie, to nie mogło być współczucie...
— Malfoy? Czy wszystko w porządku? — szepnęła, szczelniej okrywając się szlafrokiem.
— Oprócz tego, że dziś o mało co przez ciebie nie zginąłem? Wszystko jest w jak najlepszym porządku, Granger — odpowiedział sarkastycznie, z pogardą patrząc na Hermionę.
Obrócił się i już otwierał drzwi do łazienki, gdy dziewczyna w przypływie odwagi (a zdaniem Dracona — w przypływie głupoty), szepnęła:
— Myślę, że mimo tego, że udajesz takiego niewzruszonego, to wojna cię zraniła. Tak samo, jak nas wszystkich. Nie ma nic złego w tym, że odczuwasz smutek, rozpacz, żal…
— Te bzdury są dla słabych — warknął Ślizgon, odwracając się do niej.
— Te bzdury są dla ludzi. To, że odczuwasz…
— Wiesz, co w tej chwili odczuwam? — powiedział cicho i groźnie, posyłając dziewczynie lodowate spojrzenie. — Odczuwam silną, nieodpartą chęć mordu. Zatruwasz mi życie. Co ja mówię! Zatruwasz cały świat przez sam fakt, że oddychasz. Swoją szlamowatą krwią niszczysz nas, prawdziwych czarodziejów. Nie zasługujesz na to, żeby zetrzeć pyłek z moich butów. Jesteś głupia i naiwna. Nie szukaj we mnie żalu, bo jedyne co znajdziesz to nienawiść i pogardę dla takich szumowin jak ty.
Hermiona patrzyła jak Ślizgon wchodzi do łazienki i z hukiem zatrzaskuje drzwi. Dopiero wtedy pozwoliła, by z jej oczu popłynęły łzy. Naprawdę chciała wierzyć, mieć nadzieję na to, że są w nim choćby najmniejsze oznaki człowieczeństwa. Jego krzyk wyrwał ją ze snu, więc zaniepokojona chciała się upewnić, czy wszystko z nim w porządku. Taka była jej natura, odruch, by pomóc drugiemu człowiekowi, nieważne mugolowi czy arystokracie. Jednak Malfoy zabił w niej wszelką nadzieję. Z nim nic nie było w porządku, zawsze pozostanie zimnym, nieczułym potworem, czekającym na chwilę słabości, by poniżyć, zranić, zniszczyć. Nie była głupia czy naiwna, by sądzić, że Ślizgon zmieni się całkowicie i zacznie patrzeć na świat przez różowe okulary, jednak miała nadzieję, że choć raz spojrzy na nią bez tej pogardy. Nadzieja ta umarła dzisiejszej nocy. Nie było w nim dobra.
Draco zatrzasnął drzwi łazienki, pragnąc odgrodzić się nie tylko od Gryfonki, ale przede wszystkim od swojego koszmaru. Koszmaru, który dręczył go od miesięcy, co jakiś czas ukazując jego najgorszy lęk. Czuł się odpowiedzialny za matkę i jej bezpieczeństwo. Po bitwie obiecał sobie, że już nigdy nie zostanie narażona na wojnę, nie popełni błędu ojca. Był teraz odpowiedzialny za swoją rodzinę… i to nie dawało mu spokoju. Dorastał w przeświadczeniu o tym, że zawsze będzie ktoś, do kogo mógłby się zwrócić w razie problemów. Teraz wiedział, że musi liczyć tylko na siebie, ojciec już mu nie pomoże. Nigdy tak naprawdę mu nie pomógł.
Podszedł do umywalki i wsadził głowę pod kran, odkręcając lodowatą wodę. Wpatrywał się w swoje odbicie, powtarzając sobie, że wojna już się skończyła, a sytuacja ze snu jest zwykłym koszmarem i nigdy nie będzie mieć miejsca... Wziął głęboki oddech i podszedł do drzwi, nasłuchując czy jego współlokatorka poszła już do swojej sypialni. Najwyraźniej jego słowa, którymi próbował odreagować widziane obrazy, skutecznie spłoszyły Gryfonkę i zmusiły ją do zaszycia się w swojej sypialni, bo za drzwiami panowała cisza.

***

Tydzień minął pod znakiem wzajemnego ignorowania się prefektów naczelnych. Co prawda, w dalszym ciągu wypełniali swoje obowiązki, choćby uczestnicząc we wspólnych patrolach, jednak nie odzywali się do siebie ani słowem. Hermiona, urażona słowami Ślizgona, nie miała zamiaru tego zmieniać. Dziś jednak jej postanowienie miało zostać poddane trudnej próbie. Bo czy da się pracować z kimś w parze i nie odezwać się ani słowem?
Hermiona przeczuwała, że dzisiejsze zajęcia z eliksirów mogą okazać się totalną porażką. Była rozdrażniona, przemęczona i w dodatku ciągle miała problemy żołądkowe. Wzięła się jednak w garść i ruszyła na lekcję. Na ostatnim spotkaniu panna Donovan dała im do zrozumienia, że zaczną pracę nad jakimś skomplikowanym eliksirem, a Hermiona, jako przykładna uczennica, nie miała zamiaru opuszczać tych zajęć.
Dotarła pod salę pięć minut przed dzwonkiem. Odnalazła wzrokiem w grupie uczniów Harry'ego i Rona i ruszyła ku nim, zupełnie ignorując trójkę Ślizgonów, których mijała po drodze. Gryfoni uśmiechnęli się na powitanie. Rozmawiała z przyjaciółmi, gdy dobiegł ją głos dyrektorki:
— Malfoy, Granger, chcę was widzieć w swoim gabinecie w czasie przerwy obiadowej. Życzę miłego dnia.
Minerva McGonagall zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Hermiona mimowolnie spojrzała w stronę Ślizgona, napotykając jego poirytowany wzrok.
No pięknie, i to pewnie jeszcze moja wina, że oboje jesteśmy prefektami” — pomyślała.
Zadzwonił dzwonek i uczniowie weszli do sali, zajmując swoje miejsca. Dziewczyna szybko rozłożyła swoje rzeczy i czekała na polecenia nauczycielki. Ślizgon także zajął już swoje miejsce, wiedziała o tym, choć nawet nie spojrzała w tamtą stronę. Obecność irytującego współlokatora zdradzały jego perfumy, które, nawiasem mówiąc, przyprawiały ją o mdłości, co z kolei było dość dziwnym zjawiskiem, bo zawsze ich zapach wydawał jej się przyjemny.
— Witam na dzisiejszych zajęciach. Na początek zaczniemy od teorii, z racji tego, że zaczynamy omawiać nowy eliksir. Radzę się skupić, bo ten do najłatwiejszych nie należy — oznajmiła Luise Donovan, ubrana dziś w granatową szatę i glany. — Dobrze, przejdźmy do rzeczy. Kto z was słyszał o eliksirze wielosokowym?
Ręka Gryfonki natychmiast wystrzeliła w powietrze. Malfoy, który do tej pory siedział, podpierając głowę na dłoni, ścisnął nasadę nosa, by po chwili obdarzyć dziewczynę poirytowanym spojrzeniem. Zgromiła go wzrokiem. W międzyczasie nauczycielka wdała się w dyskusję na temat nowego eliksiru z Harrym i Ronem, którzy przecież doskonale znali jego działanie.
Po zapisaniu wstępnych uwag na temat eliksiru zaczęli rozmawiać na temat składników.
— Zanim zaczniecie, chcę wam jeszcze coś ogłosić. Aby nieco urozmaicić warzenie tego eliksiru i żeby wam się nie nudziło ciągle z jednym i tym samym przez ponad miesiąc, to co tydzień będziecie pracować na eliksirze innej pary. Tym samym będę mogła ocenić także wasze umiejętności w kwestii pracy nad niedoskonałym wywarem. Powodzenia.
Jak zwykle po krótkiej przemowie, wskazała uczniom kredens z ingrediencjami.
Hermiona poderwała się z krzesła, nie wdając się w żadne dyskusje ze Ślizgonem. Ustawiła się w kolejce po składniki i spokojnie czekała na swoją kolej. Kątem oka dostrzegła, że jej współlokator zdążył już ustawić kociołek i pod nim rozpalić. Czekał z założonymi rękami i od czasu do czasu spoglądał na zegarek, po czym przerzucał zniecierpliwione spojrzenie na Gryfonkę.
Dziewczyna wróciła na swoje stanowisko pracy i rozłożyła niezbędne ingrediencje. Bez słowa stanęła obok Ślizgona i zaczęła siekać pierwszy składnik. Chłopak również znalazł sobie zajęcie, więc miała nadzieję, że uda im się współpracować w niczym niezmąconej, idealnej ciszy.
Minuty mijały, a klasa zdążyła już wypełnić się oparami i zapachami poszczególnych składników. Hermiona już miała dodać posiekane muchy siatkoskrzydłe, gdy zobaczyła, że jej współlokator ma zamiar wrzucić do kociołka pijawki. W ostatniej chwili zdążyła zareagować.
— Co ty robisz? — syknęła, łapiąc go za rękę.
Malfoy spojrzał najpierw na jej dłoń, później na nią samą, unosząc brew w charakterystyczny sposób. Dziewczyna cofnęła rękę.
— O co ci chodzi? Przecież dodaje się je jako pierwsze.
— Wcale nie, najpierw idą muchy...
— A niby skąd to wiesz? Nawet nie zajrzałaś do książki — odpowiedział Ślizgon, co było zgodne z prawdą, bo w istocie Gryfonka nie przeczytała instrukcji z podręcznika, tylko od razu wzięła się do roboty. Było to o tyle dziwne w jej przypadku, bo od kiedy razem pracują nad eliksirami, pracę nad każdą nową miksturą rozpoczynała od wertowania podręcznika.
— Bo już go warzyłam, kiedy cię szpiegowaliśmy na drugim roku — powiedziała, wzruszając przy tym ramionami. Dopiero po chwili dotarło do niej, co powiedziała. Przyłożyła dłoń do ust, obserwując reakcję Ślizgona.
— ŻE CO?!
— Panie Malfoy, nie jest pan na jarmarku, trochę ciszej.
Ślizgon z hukiem odstawił tacę z pijawkami na ławkę, nie zwracając uwagi na upomnienie nauczycielki.
— MILCZ kobieto, nikt nie będzie mnie uciszał, a zwłaszcza jakieś blond chucherko! A co do ciebie — zwrócił się ponownie w stronę Hermiony — czemu, do jasnej cholery, mnie szpiegowałaś?! Twoje życie jest aż tak nudne?
Zaalarmowani przyjaciele dziewczyny podeszli do niej, zasłaniając ją przed potencjalnym atakiem Ślizgona.
— Zostaw ją w spokoju, Malfoy — wtrącił Harry.
— Wy... — warknął Draco — wielkie trio Hogwartu, wpychające nos w nie swoje sprawy. Podglądaliście kogoś jeszcze, czy tylko mnie spotkał ten zaszczyt? — zaśmiał się kpiąco, widząc ich miny. — Ach, czymże sobie na to zasłużyłem?
Profesor Donovan, widząc, jak pozostali uczniowie formują okrąg wokół bohaterów incydentu, podeszła do nich.
— Macie w tej chwili się uspokoić i wrócić na swoje miejsca.
— Nie znasz pozostałych faktów... — wtrąciła nieśmiało Hermiona.
— PIEPRZYĆ POZOSTAŁE FAKTY!
Blaise i Nott, widząc nadchodzący wybuch przyjaciela, przepchali się przez gapiów i stanęli po obu jego stronach.
Teodor położył mu dłoń na ramieniu.
— Draco, spokojnie. Nie warto tracić energii na takie szumowiny.
Malfoy, ciężko oddychając, wpatrywał się w trójkę Gryfonów, aż w końcu przytaknął na znak, że mogą go puścić. Odwrócił się i zaczął iść w stronę wyjścia, gdy Ron, przekonany, iż jest już bezpieczny, powiedział:
— To takie w jego stylu: powarczeć, poudawać groźnego i niebezpiecznego, a jak przyjdzie co do czego, to ucieka z podkulonym ogonem. Gdy tylko Voldemort...
Draco i Zabini w tej samej chwili błyskawicznie odwrócili się, wyprowadzając silne, precyzyjne ciosy. Rudowłosy z hukiem padł na podłogę, ociekając krwią z rozciętej skroni i złamanego nosa. Harry, z wściekłością płonącą w szmaragdowych oczach, spojrzał na trójkę uśmiechających się z satysfakcją uczniów Slytherinu, po czym z bojowym okrzykiem, nie posiadając żadnych zdolności w tej dziedzinie, rzucił się z pięściami na Malfoya. Ten, zaskoczony tak nietypowym dla niego zachowaniem, przyjął cios w szczękę, upadając razem z nim na podłogę, jednak szybko doszedł do siebie i zaczął zadawać bezwzględne, sprawne uderzenia. Reszta grupy, składająca się tylko i wyłącznie z Gryfonów i Ślizgonów, poszła za przykładem swoich liderów. Kumulowana przez osiem lat wzajemna pogarda i nienawiść wrogich od stuleci domów w końcu znalazła ujście. Nawet Nott dał upust emocjom, włączając się do walki i ruszając na Deana.
Przerażona Hermiona obserwowała bójkę. Jej koledzy, zazwyczaj opanowani i odporni na zaczepki Ślizgonów, zadawali ciosy, równie silne, jak ich przeciwnicy. Profesor Donovan usiłowała rozdzielić uczniów, jednak któryś z nich rozbroił nauczycielkę, która bez swojej różdżki była równie bezbronna, jak kasztanowłosa. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy i wrzasnęła, gdy Goyle podniósł jedno z krzeseł i roztrzaskał je na głowie Seamusa. Chłopak zachwiał się i zasłonił głowę dłońmi, widząc, jak ślizgoński goryl szykuje się do zadania ostatecznego ciosu, który jednak nie nastąpił, gdyż Lavender, ni to z piskiem, ni to sykiem, wskoczyła Goyle'owi na plecy i zaczęła ciągnąć go za włosy i drapać długimi, wypielęgnowanymi paznokciami.
— Przestańcie! O Godryku, uspokójcie się! — Hermiona próbowała przemówić im do rozumu, jednak jej błagania zostały zignorowane.
Usłyszała krzyk Neville'a, który bronił się przed kopnięciami i paznokciami Dafne. Gryfonka próbowała wycofać się do drzwi i zawiadomić dyrektorkę... kogokolwiek, jednak jej plan zszedł na manowce, gdy w tył głowy uderzyła ją taca z pijawkami. Pisnęła i zaczęła strącać je z włosów.
Ron, z rykiem wściekłości, ruszył na Blaise'a, który rzucił tacą, celując w rudowłosego, jednak na nieszczęście dla Hermiony, Weasley zdążył zrobić unik. Prefekt naczelna okręcała się, nadal próbując wyciągnąć pijawki z loków, gdy nagle na kogoś wpadła. Przełknęła ślinę i powoli obróciła głowę. Za nią stała Milicenta Bulstrode, uśmiechając się złowieszczo. Jeśli Hermiona miałaby jak najlepiej opisać Ślizgonkę... cóż nazwałaby ją zawodnikiem sumo. Była od niej wyższa o głowę, co najmniej czterokrotnie cięższa, nawet fryzurę miała łudząco podobną do uczesania japońskich sumitów. Gryfonka nie miała z nią najmniejszych szans. Zaczęła przeszukiwać szatę, by znaleźć różdżkę, nie spuszczając wzroku ze Ślizgonki i cofając się.
No gdzie ta przeklęta różdżka?” — wrzasnęła histerycznie w myślach, widząc, jak Bulstrode jest coraz bliżej
W tym samym czasie Draco siedzący okrakiem na klatce piersiowej Harry'ego, jedną ręką przytrzymywał głowę Pottera w miejscu, ściskając jego krawat, drugą zaś zadawał ciosy. Czarnowłosy w końcu stracił przytomność. Blondyn wstał i dla pewności kopnął Gryfona. Należało mu się za rozcięcie wargi i rozerwanie drogiej, białej koszuli arystokraty. Podczas walki wszystkie guziki oderwały się, tak, że poły koszuli zwisały teraz z Malfoya, ukazując całą klatkę piersiową i brzuch. Ślizgon przeczesał dłonią włosy, powodując jeszcze większy nieład na głowie. Nagle ktoś szarpnął go za koszulę i przyciągnął do siebie. Stanął twarzą w twarz ze swoją ewidentnie przerażoną współlokatorką.
— Granger, zabieraj łapy. Nie biję kobiet, ale jeśli mnie nie puścisz, zrobię dla ciebie wyjątek — warknął, jednak Gryfonka nadal zasłaniała się nim, trzęsąc się i wydając piski, wpatrywała się w coś za nim.
Blondyn z niezadowoleniem i rozdrażnieniem przewrócił oczami i spojrzał przez ramię. Wytrzeszczył oczy i wrzasnął na widok, pędzącej ku nim, wielkiej masie sadła, jaką była Milicenta. Ślizgonka, skupiona tylko na swoim celu, nie rozpoznała Dracona i z impetem skoczyła na dwójkę prefektów naczelnych. Cała trójka runęła na podłogę w akompaniamencie pisków, jęków i wrzasków. Współlokatorzy skrzywili się, gdy zderzyli się czołami i stęknęli, gdy poczuli ciężar leżącej na nich Bulstrode.
— Wielki Salazarze, nie mogę oddychać — wydyszał arystokrata, leżący pomiędzy dziewczynami.
— A co ja mam powiedzieć — pisnęła przyduszona dwójką Ślizgonów Hermiona, próbując nabrać choć trochę powietrza.
Milicenta, pochłonięta szałem walki, chcąc za wszelką cenę dosłownie zmiażdżyć przeciwników, zaczęła ich coraz bardziej przyduszać. Gryfonka wrzasnęła z bólu.
— Nie powiem, śniło mi się ostatnio coś podobnego, ale, na Merlina, nie z wami! — narzekał blondyn, krzywiąc się na coraz większy nacisk.
Gryfonka spojrzała błagalnie na niego i wrzasnęła:
— Boże, Malfoy, zrób coś!
Chłopak wziął największy wdech, jaki mógł w tej chwili i ryknął:
— Bulstrode, spierdalaj!
Milicenta w końcu zrozumiała, kogo przygniata. Pisnęła ze strachu przed czekającymi ją konsekwencjami i mamrocząc przeprosiny, niezgrabnie próbowała się podnieść. Pech chciał, że Blaise, który właśnie wygrał pojedynek z Ronem, potknął się o leżących uczniów i wylądował na Milicencie. Cała trójka stęknęła. Hermiona była cała czerwona na twarzy z powodu braku tlenu. Zabini wyjrzał zza Bulstrode i szczerząc zęby, spojrzał na Dracona.
— Ach, Smoku ty ogierze, nie czas na trójkąty i romanse. Wstawaj, jest wojna!
— Złaź ze mnie, bo inaczej on mnie zabije — wydusiła Ślizgonka.
Zabini zamrugał i wrzasnął, gdy dotarło do niego na kim leży.
W tej chwili drzwi do sali otworzyły się z hukiem i do środka weszli: profesor Donovan, McGonagall, Snape i drobny pierwszoklasista. Luise podczas bójki zdołała wybiec i posłać spotkanego na korytarzu jedenastolatka po pomoc. Nowo przybyli w szoku przyglądali się zdewastowanej sali, nieprzytomnym, pobitym uczniom, Lavender wciąż siedzącej Goyle’owi na plecach, jednak najbardziej zdziwił ich obraz czwórki uczniów leżących jeden na drugim na środku sali. Pierwszoklasista przyglądał się im z szeroko otwartymi oczami. Dyrektorka, drżącą dłonią, zasłoniła mu oczy.

***

— Czy któreś z was może mi wytłumaczyć, co się tutaj działo? — warknęła Minerva McGonagall, ledwie nad sobą panując. Zaciskała mocno pięści i pobladłe wargi, ciskając gromy z oczu. Uczniowie kulili się pod jej spojrzeniem, nawet Malfoy rozglądał się po sali, byle tylko nie napotkać spojrzenia dyrektorki. W klasie ponownie zapanował porządek: nieprzytomnych ocucono, rannych uzdrowiono, a całość porządnie opieprzono.
— Czekam na wyjaśnienia!
— Pani dyrektor, myślę, że wszystko zaczęło się od prefektów naczelnych — wyjaśniła cicho profesor Donovan.
Hermiona jęknęła w myślach. Draco przeklął pod nosem, spuszczając wzrok na swoje buty.
— Wy dwoje, do mojego gabinetu. Severusie, Luise… przepytajcie i zajmijcie się resztą. Ustalcie, kto za co odpowiada i za każdego z osobna stosownie do winy macie odjąć punkty i wyznaczyć szlabany. Co najmniej miesięczne.
Dyrektorka podeszła do drzwi i zamaszystym ruchem je otworzyła. Spojrzała na prefektów naczelnych i ruchem głowy nakazała im wyjście z sali. Minerva wyprzedziła ich, niemal biegnąc do swojego gabinetu. Żadne z nich nie odezwało się ani słowem.
Chwilę później stali przed biurkiem dyrektorki, myśląc, że woleliby nie znajdować się z Minervą McGonagall w tak małym pomieszczeniu, gdy ta jest w takim stanie. Co prawda, w całej swojej karierze szkolnej Hermiona nie raz widziała wściekłą dyrektorkę, jednak za każdym razem budziła w niej te same odczucia.
— Czekam na wyjaśnienia.
Prefekci naczelni powrócili do swojego nowego hobby, jakim było przyglądanie się własnemu obuwiu. Hermiona bardzo chciała pozbyć się ostatniej pijawki, która właśnie swobodnie wędrowała po jej ramieniu, ale bała się poruszyć.
— Nic? Nie macie nic do powiedzenia? Byliście skłonni doprowadzić do bójki całą klasę. To odrażające i niegodne zachowanie hańbiące nację czarodziejów! Zaprawdę, daliście piękny pokaz mugolskiej burdy! To zachowanie jest niegodne urzędu prefektów naczelnych! Prawdę mówiąc, zastanawiam się, czy nie będę zmuszona wyznaczyć nowej pary uczniów do pełnienia tej funkcji. Bardzo się na was zawiodłam, a w szczególności na pani, panno Granger. Może chociaż dowiem się, co was skłoniło do zachowania się jak banda pozbawionych mózgu małpiszonów? Panno Granger? — dyrektorka zwróciła się do dziewczyny, licząc, że skłoni ją do odpowiedzi. Już myślała, że jej wysiłki były daremne, gdy Gryfonka przemówiła do swoich butów:
— No bo… warzyliśmy eliksir i Malfoy nagle zaczął się na mnie wydzierać bez powodu.
— Bez powodu?! Właśnie się dowiedziałem, że mnie szpiegowaliście, wy nędzne szumowiny — wrzasnął Malfoy, oskarżycielsko wskazując na Gryfonkę, urażony tym, że znowu cała odpowiedzialność spada na niego. — Oni są nienormalni, pani dyrektor. Z nudów albo też z chorej fascynacji moją osobą, szpiegowali mnie w drugiej klasie. Powinni za to wylecieć!
— Wcale nie z nudów! Myśleliśmy, że to ty napadasz na mugolaków, więc musieliśmy się dostać do waszego pokoju wspólnego…
— BYLIŚCIE W NASZYM POKOJU WSPÓLNYM?!
— DOSYĆ! — McGonagall przerwała tę głośną wymianę zdań. — Wasze zachowanie jest karygodne, czeka was szlaban. Poza tym wasze domy tracą po pięćdziesiąt punktów.
Hermiona ponownie spuściła głowę, tym razem, aby móc ukryć łzy. Malfoy stał z założonymi rękami, łypiąc spode łba na Gryfonkę.
— Cóż, miałam wam zamiar to ogłosić w czasie przerwy obiadowej, ale załatwimy to teraz. Do obowiązków prefektów naczelnych, z których przecież tak cudownie się wywiązujecie, należy też pomoc w organizacji przyjęcia w Noc Duchów. Odpowiadacie za oprawę i dekoracje. Radzę się postarać, bo moja cierpliwość nie jest studnią bez dna. To by było na tyle. Żegnam.
Choć raz zgodni prefekci naczelni uznali, że w ich najlepszym interesie jest jak najszybsze opuszczenie gabinetu. Draco zamknął za nimi drzwi i razem z Gryfonką odetchnął głośno z ulgą. Nagle Ślizgon spiął się i spojrzał ze złością na współlokatorkę. Przybliżył się do niej, z oskarżycielsko wyciągniętym palcem.
— Jeszcze do tego wrócimy — warknął, po czym szybkim krokiem ruszył do dormitorium. Spojrzał na zegarek. Miał piętnaście minut do obrony przed czarną magią. — Jakby ten przedmiot byłby mi potrzebny — prychnął pod nosem. Nie zamierzał iść na lekcję, i tak by się nie wyrobił. Musiał wziąć odprężającą kąpiel, wybrać nowe ubrania, ułożyć włosy, a to trochę trwa. Na pewno się nie wyrobi. „Poza tym, zasługuję na chwilę odpoczynku i samotności. Snape zrozumie moją nieobecność”.
Wszedł do dormitorium, od razu kierując się do łazienki, zdejmując po drodze ubrania… a raczej to, co z nich pozostało. Cholerny Potter zniszczył mu nową koszulę od jego ulubionego projektanta.
Odkręcił wszystkie kurki w wannie, nie mając cierpliwości na jej powolne napełnienie. Po chwili kąpiel była gotowa. Wszedł do ciepłej wody i przymknął oczy, czując, jak każdy mięsień po kolei rozluźnia się. Pomyślał, że gdyby miał szklankę Ognistej, byłoby idealnie. Obserwował znikającą parę, złorzecząc na Gryfonkę. To wszystko jej wina: barek, szlabany, Turniej… złamany paznokieć na gębie Pottera to też jej wina!
Mamrocząc raz po raz, jak bardzo jej nienawidzi, wyszedł z wanny, wytarł się i owinął ręcznik wokół bioder. Stanął przed lustrem, oceniając obrażenia. Małym, czarnym grzebieniem rozczesał mokre włosy, odgarniając je do tyłu, po czym przejechał dłonią po policzku i brodzie. Stwierdzając, że odejdzie się bez golenia, wrócił do swojej sypialni, gdzie założył stalowoszarą koszulę i czarne spodnie. Zerknął na swój plan lekcji i skrzywił się na widok dwóch godzin transmutacji w zastępstwie za runy. „Wszystko tylko nie transmutacja! Przynajmniej zajęcia będą z Puchonami”.
Wyszedł z dormitorium i ruszył na obiad. Usiadł przy stole Slytherinu, gdzie natychmiast zaczęto mu gratulować wygranej walki z Potterem. Z rozbawieniem przysłuchiwał się podkoloryzowanym wersjom tego starcia. Według jednego piątoklasisty Draco sam jeden walczył z chmarą Gryfonów, odpierając ataki i nokautując przeciwników, aż w końcu doszedł do Bliznowatego i tam stoczył epicką walkę z użyciem krzeseł, ławek i… nieprzytomnych Gryfonów. Istniała też wersja, w której podczas bójki wpada na Milicentę, po czym w przypływie namiętności wyznaje jej dozgonną miłość i zaczyna gorąco całować. Historia kończy się tarzaniem się po podłodze i zdejmowaniem z siebie ciuchów wśród połamanych mebli i nieprzytomnych uczniów. Draco wiedział, kto jest twórcą tej wersji. Wychylił się i spojrzał na szczerzącego się Blaise’a, siedzącego kilka miejsc dalej od niego. Cholernik wiedział jak się przed nim ochronić. Malfoy z rozbawieniem pokręcił głową, gdy ten uniósł puchar w jego stronę, przesyłając pozdrowienia. Nie przejmował się kolejnym wybrykiem Zabiniego, wątpiąc w to, by ktokolwiek uwierzył w tę wersję.
Draco był właśnie w trakcie słuchania kolejnej wersji wydarzeń, gdy naprzeciwko niego usiadł Nott ze zbolałą miną
— Co jest? — spytał Malfoy, odprawiając niedbałym ruchem ręki poprzedniego rozmówcę.
— Skruszony ząb, zrujnowana reputacja, odjęte dwadzieścia punktów i dwumiesięczny szlaban w postaci patrolowania jeziora od 20 do 22.
— Snape ci tyle dowalił? — spytał z niedowierzaniem blondyn.
— Nie, Donovan. Oczywiście nietoperz chciał to unieważnić i wyznaczyć inny szlaban typu: porządkowanie papierów, sprzątanie sali, ale ona powiedziała, że to za mała kara. Snape coś warknął, że my jesteśmy jego podopiecznymi i to on będzie rozdawał szlabany, ale potem przyszła McGonagall i poparła Donovan. Cholerna solidarność jajników — westchnął, nakładając na talerz porcję ziemniaczków. — A co z tobą?
— W sumie to spodziewałem się czegoś gorszego, ale ona na nas tylko powarczała, zagroziła zabraniem odznaki prefekta, jakby mi na tym zależało, wygłosiła gadkę w stylu „ach, jak bardzo się na was zawiodłam” i odjęła po pięćdziesiąt punktów.
Nott oburzył się na tę jawną niesprawiedliwość.
— I tyle? A szlaban?
— Coś tam wspomniała, ale najpierw musi się namyślić.
— Draco, Teo, to od McGonagall — powiedział Harper, podając listy i zajmując miejsce obok bruneta.
Chłopcy wymienili spojrzenia i zaczęli czytać:


Z powodu dzisiejszego incydentu spotkanie Anonimowych Śmierciożerców zostało przeniesione na dzisiejszy wieczór. Spotkanie odbędzie się o godzinie dwudziestej w sali transmutacji. Obecność obowiązkowa.

Minerva McGonagall


— Tego mi dzisiaj jeszcze brakowało — warknął Draco, mnąc kartkę w kulkę i rzucając ją na stół. Parę miejsc dalej, Blaise dostał taką samą wiadomość. Wyraźnie czymś zaaferowany wstał, podbiegł do przyjaciół i rzucił się na miejsce obok blondyna.
— Wy też to widzicie?! — krzyknął, wymachując kartką — Widzicie?
— Tak, Zabini, widzimy idiotę, skaczącego na ławce i ekscytującego się kawałkiem papieru — odparł sarkastycznie Nott.
Draco z dumą i uznaniem spojrzał na Teodora.
— Nie o to chodzi, wy nie… Hej! To ty jesteś idiotą! Chodzi mi o list — wyjaśnił, z niezadowoleniem kręcąc głową.
— Co z nim? — spytał Malfoy, wiedząc, że Blaise nie odpuści, dopóki nie podzieli się swoim odkryciem.
Czarnoskóry nachylił się, skinął palcem, by zrobili to samo po czym szepnął konspiracyjnie:
— Nie napisała „z poważaniem”.
Draco i Teodor spojrzeli po sobie z konsternacją. Brunet zamrugał i jako pierwszy odzyskał głos.
— Yyy… że co?
— Nie napisała „z poważaniem Minerva McGonagall”, tylko się po prostu podpisała. A wiecie, co to oznacza?
— Że kończył się jej atrament? — odszepnął Draco, naśmiewając się z Zabiniego.
Blaise posłał mu spojrzenie mówiące „ech, głupi” i oznajmił:
— Oznacza to, że McGonagall jest baaardzo zła. Wściekła, jak jeszcze nigdy dotąd.
— I nie naprowadziło cię na to nic innego? Na przykład… no nie wiem… szlabany, punkty, wrzaski? — zakpił Nott.
Blaise z urazą spojrzał na swoich rozmówców.
—  Śmiejcie się, śmiejcie, a później będziecie do mnie łazić, by się wyżalić. Draco, a co z tobą, jaki masz szlaban?
— Jeszcze nie wiadomo…
— AHA! I tu cię mam. McGonagall planuje coś strasznego, zobaczysz, wspomnisz moje słowa — ostrzegł Zabini. — Przy tym, co wymyśli tobie, mój szlaban to nic!
— A co masz robić?
— Do końca semestru razem z naszym cudownym gajowym będę chodził do Zakazanego Lasu i dbał o chore drzewa od 21 do 22.
— Na czym będzie polegało to „dbanie o drzewa”?
— Na wsmarowywaniu w nie specyfików.
Cała trójka skrzywiła się z niesmakiem. Każdy wiedział jak takie specyfiki „pachną”.

***

Draco, Teodor i Blaise tym razem bez wahania weszli do sali, w której miało się odbyć spotkanie byłych Śmierciożerców. W środku było już parę osób. Ślizgoni spojrzeli po sobie i ruszyli, by zająć trzy stojące obok siebie wolne krzesła. Gdy tylko na nich usiedli, do klasy weszła Gwen Smith, ubrana w biały sweterek i dżinsowe spodnie na szelkach podkreślające jej ciążowy brzuszek. Odgarnęła niesforne rude włosy za ucho i uśmiechnęła się do nich.
— Witam panowie. Cieszę się, że was widzę, proszę jednak, aby dwóch z was zmieniło miejsca.
— A jak obiecamy, że będziemy grzeczni? — spytał Zabini, robiąc maślane oczka.
Pracownica ministerstwa zaśmiała się.
— Nic z tego. Te spotkania mają was między innymi skłonić do podejmowania własnych decyzji, co przyjdzie wam łatwiej, jeśli będziecie siedzieć obok mniej znanych wam osób.
Ślizgoni spojrzeli po sobie. Draco wstał i zajął miejsce naprzeciw Notta, Blaise przesunął się o cztery miejsca w prawo. Z upływem czasu coraz więcej krzeseł było zajmowanych przez nowo przybyłych. Gwen rozejrzała się, lustrując wzrokiem salę.
— Są już wszyscy? Świetnie — powiedziała i zajęła swoje miejsce pomiędzy Teodorem a Zabinim. — Witam na naszym drugim zebraniu. Cieszę się, że znów udało się nam spotkać w pełnym składzie. Na poprzednich zajęciach nie powiedzieliśmy sobie za dużo, było to spotkanie organizacyjne, na którym mogłam was poznać, chciałabym jednak, abyśmy wiedzieli o sobie jeszcze więcej. Mam dla was propozycję. Co najmniej jedna osoba w miesiącu na początku zajęć powie nam o sobie coś więcej niż na pierwszym spotkaniu. Osoba zgłasza się dobrowolnie, nie ma żadnego przymusu. Jeśli nikt się nie zgłosi, zrozumiem. Więc, skoro to mój pomysł, to ja zacznę — powiedziała z uśmiechem. —Mam dwadzieścia osiem lat, urodziłam się w Bostonie i nadal tam mieszkam razem z mężem Rickiem. Jestem w szóstym miesiącu ciąży, to moje pierwsze dziecko.
Rozczulające” — pomyślał z przekąsem Draco, tępo patrząc się przed siebie.
— Pracuję w Ministerstwie Magii od trzech lat, jako opiekun nad młodymi czarodziejami, mającymi konflikt z prawem. Nie lubię gotować i nigdy nie radziłam sobie na eliksirach. Oboje z mężem pochodzimy z mugolskich rodzin. Znamy się od dzieciństwa, jednak dostaliśmy listy od dwóch różnych szkół i spotkaliśmy się ponownie dopiero w wieku dwudziestu lat. — Rudowłosa zamilkła, prawdopodobnie pogrążając się we wspomnieniach. Zamrugała, jakby przypomniała sobie gdzie jest i kontynuowała. — Wiemy już, że dziecko również będzie posiadało magiczne zdolności. Mogę to wyczuć — przyłożyła dłoń do brzucha. — Co jeszcze mogę wam o sobie powiedzieć… Lubię swoją pracę, choć niektórzy z moich podopiecznych potrafią doprowadzić człowieka do gorączki. Uwielbiam pączki i dobrą kawę. Czy ktoś ma może jakieś pytania? — spytała, rozglądając się po uczestnikach spotkania. — No dobrze. Chce ktoś powiedzieć coś więcej o sobie? — ponownie nikt się nie odezwał. — W porządku, przechodzimy do właściwego tematu. Porozmawiamy o gniewie i dzisiejszym incydencie na lekcji eliksirów.
Draco przewrócił oczami. A więc na to poświęca godziny swojej młodości. Najchętniej w ogóle nie poszedłby na to spotkanie, jednak wystarczająco sobie nagrabił dziś u dyrektorki.
— Nie muszę wam wyjaśniać, czym jest gniew, to zwykła ludzka reakcja emocjonalna, którą każdy z was z pewnością wielokrotnie odczuwał. Martwi mnie natomiast fakt, iż nienawiść między domem Salazara a Godryka ciągnie się od stuleci i nadal rośnie. Czy któryś z was może mi wyjaśnić, dlaczego tak jest? Dlaczego tak bardzo ich nienawidzicie?
— Bo to cholerni Gryfoni — prychnął Goyle, na co kilku z uczestników spotkania parsknęło śmiechem.
Goyle nie spodziewał się jednak, że Gwen Smith usłyszy jego wypowiedź i zacznie do niej nawiązywać.
— Cholerni Gryfoni mówisz… Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego ich tak spostrzegacie?
W sali zapanowało milczenie.
— Może inaczej. Jacy są Gryfoni?
Tym razem prawie każdy zabrał głos.
— Są uparci, upierdliwi, głupi…
— Pieprzeni chojracy… co to nie oni…
— Cholernie uczciwi.
— Zarozumiali! Upierdliwi!
— Szlamy i zdrajcy krwi, niegodni by…
— Stop! Już wystarczy — zawołała rudowłosa, słysząc coraz bardziej niecenzuralne słowa.
Draco z niecierpliwieniem spojrzał na zegarek. Siedział tu już od pół godziny. Jeśli spotkanie nadal będzie w ten sposób przebiegało, to po prostu wyjdzie. Co mu zrobią? Najwyżej wywalą go ze szkoły. Spojrzał na Notta, który pewnie też chętnie stąd by wyszedł, jednak jemu z kolei zbyt bardzo zależało na szkole. W czasie, gdy Malfoy pozwolił sobie na zamyślenie, Gwen zadała kolejne pytanie: jacy są Ślizgoni? Najczęściej udzielaną odpowiedzią było: sprytni, podstępni, o czystej krwi. Najwyraźniej to zadowoliło rudowłosą, bo powiedziała:
— No właśnie. Powiem wam, co myślę. Po pierwsze, pewnie się z tym zgodzicie, myślicie, że powinniście nienawidzić Gryfonów, tak dla zasady. To w końcu długoletnia tradycja, prawda? Na słowo „Gryfon” odruchowo czujecie gniew. Ta wiekowa nienawiść, tak jak inne emocje, zabarwia obraz postrzeganej rzeczywistości, przez co z roku na rok Gryfoni są coraz bardziej nieznośni, coraz bardziej działają wam na nerwy. Po drugie, za bardzo się różnicie. Wasze domy skupiają ludzi o całkowicie odmiennych charakterach, nie macie ani jednej wspólnej cechy, a przynajmniej tak wam się wydaje. Pomyślcie tylko: z jednej strony szlachetność i odwaga, a z drugiej spryt i podstęp… oczywiście nie mówię, że jedno jest lepsze od drugiego. Machiavelli w… to taki… mugolski filozof — dodała, widząc miny Ślizgonów.  — W sumie to chodziło mu o to, że zarówno szlachetność, jak i podstęp, są równie cenne. Dobra, już prawie kończymy. Cały incydent podobno zaczął się od prefektów naczelnych — wszyscy spojrzeli na Dracona, który, przeczuwając nadchodzącą migrenę, zacisnął szczękę. — Panie Malfoy co spowodowało tę… sprzeczkę?
Blondyn wziął głęboki oddech, siląc się na spokój.
— Dowiedziałem się, że mnie szpiegowano w drugiej klasie — odpowiedział beznamiętnym tonem.
— Hmmm… i tak bardzo ci to przeszkadza? To było lata temu.
— Tak, przeszkadza, tępa babo, bo cholerni Gryfoni…
— O! I znowu wracamy do bycia Gryfonem czy Ślizgonem — wtrąciła rudowłosa, nie zważając na niemiłe słowa. Przeciwnie, klasnęła w dłonie, jakby blondyn powiedział dokładnie to, co chciała usłyszeć. — A teraz mam dla was zadanie. Nikt nie będzie was oceniał ani z tego rozliczał, wy sami najlepiej to zrobicie. Pomyślcie, co najczęściej wywołuje w was gniew. 
Draco natychmiast zobaczył w myślach swoją współlokatorkę.
— Macie to? Oto wasze zadanie: przez tydzień spróbujcie unikać swojego… czynnika stresogennego.
Malfoy prychnął pod nosem. Nott najwyraźniej mia,ł podobny problem, ponieważ zapytał:
— A jeśli się nie da?
— To skup się na tym, co lubisz: sport, taniec, nauka…
— A jeśli zabrano mi to, co lubię? — zapytał napastliwie Draco, myśląc o Ognistej.
— Bądź kreatywny, znajdź sobie nowe hobby.
Draco prychnął, nawet nie próbując maskować swojej irytacji. Prowadząca zajęcia Gwen Smith zwróciła się w jego stronę.
— Tak, panie Malfoy? — spytała spokojnym, matczynym wręcz głosem.
— Nie nic, poza tym, że ktoś, kto nie ma w ogóle pojęcia o świecie magii, próbuje mnie pouczać i udawać guru wiedzy magicznej i psychologicznej w sprawach, na które nie ma wpływu — odpowiedział pogardliwie, pewniej rozsiadając się na krześle i zarzucając ramię o oparcie.
Pracownica Ministerstwa Magii nie dała się zbić z tropu ani jego wypowiedzią, ani tym bardziej jego jadowitym tonem.
— Co pan ma na myśli?
— Nie, no — prychnął rozbawiony. — Nie dość, że rude, to jeszcze tępe… Tępe i szlamowatej krwi.
— Panie Malfoy, proszę zważać na słowa, ja próbuję tylko pomóc.
— To niech do ciebie dotrze, że ja jestem niereformowalny — po tych słowach zrobił to, na co miał ochotę, gdy tylko pojawił się w tym pomieszczeniu. Opuścił salę.
Mrugając, aby odpędzić łzy, Gwen oznajmiła:
— Na następnych zajęciach poruszymy temat mugoli. Możecie się rozejść — po czym również opuściła salę.


***

Mimo trudności technicznych udało nam się ukończyć edycję rozdziału. Trochę się działo, w międzyczasie przyszła nam do głowy scena na eliksirach... co trochę opóźniło publikację rozdziału, ale mamy nadzieję, że nie macie nam tego za złe.
Może zdążyliście już zauważyć nową zakładkę "Żongler" - jeśli nie to zachęcamy do zajrzenia do naszej redakcji i zapoznania się z pierwszym artykułem a mianowicie wywiadami z naszą kochaną czwórką (reporter Antoni Źdźióbko będzie zachwycony, jeśli przeczytacie jego wypociny, zwłaszcza, że podczas jednej z rozmów nieźle oberwał xp )
A tak między nami, Źdźióbko jest postacią, która ni stąd ni zowąd wpadła do naszych głów i nie chciała z nich wyjść (więcej o nim wkrótce).
Pomysłów na następne rozdziały mamy sporo, czego niestety nie możemy powiedzieć o wolnym czasie na pisanie ;( Ale tym razem postaramy się, abyście nie musieli długo czekać. Teraz już uciekamy i idziemy oglądać mecz.

10 komentarzy:

  1. Zabiję! Znajdę i ZABIJĘ! Jak tak można?! JAK?! Brak serca, brak serca :'D! "Rozdział" cudowny, ale… w tym momencie?! Przepraszam nie umiem zdobyć się na więcej, jak na razie buzują we mnie emocje :'D!
    Pozdrawiam, Hariet.

    OdpowiedzUsuń
  2. Draco... ty pozbawiony zdrowego rozsądku i kszty instynktu samozachowawczego debilu!- Przepraszam... po prostu musiałam to napisać [*]
    Krótki rozdział "niespodzianka" hahahaha.
    Blaise mi zaimponował, nawet bardzo. Chociaż już wcześniej podejrzewałam go o zbytnią obojętność, ale to fajne ;)

    Przyłączam się również do apelu mojej przedmówczyni "Znajdę i zabije". Jak tak można? xd

    Pozdrawiam i życzę obu wam weny ;3
    U mnie nowy rozdział! ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Serdecznie zapraszam na nowo otwarty Spis Pottera! Prócz zwykłego spisu blogów, przygotowanych jest mnóstwo konkursów, a wraz z przyjęciem twojego zgłoszenia, co miesiąc blog będzie brał udział w konkursie na „Najlepszy blog miesiąca”. Wciąż mało? Świetnie, bo specjalnie dla ciebie powstał Pomocnik, który ma na celu pomoc każdemu bloggerowi; znajdziesz tam nie tylko porady dotyczące pisania, ale i mnóstwo innych, ciekawych rzeczy.
    Wszystko, co musisz zrobić, to wejść na Spis Pottera i zgłosić swój blog! Proste, prawda?

    Pozdrawiam ciepło,
    Hekate.

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratulujemy, Twój blog został przyjęty do Stowarzyszenia Księcia Półkrwi. Zachęcamy do obserwowania i polubienia naszej strony na Facebooku!
    Zespół SKP
    ~~
    Stowarzyszenie Księcia Półkrwi
    Fanfiction Potterowskie dla każdego! Spis opowiadań wszelkich pairingów i nie tylko.
    KLIK

    PS> Przepraszam, że dodaje komentarz pod rozdziałem, jednak nigdzie nie znalazłam zakładki "spam".

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem, czy autorki to jeszcze przeczytają, ale niech wiedzą, że są wspaniałe. Wszystko czyta się lekko, bez nudy ani zbędnych komentarzy, ładnie dopracowane. I oczywiście genialna fabuła, po prostu ideał, ale... No właśnie, jest jakieś 'ale'. Troszkę mnie smuci okrucieństwo Malfoy'a. Jasne jest to, że ma się wyróżniać bezlitosnością i wyniosłością. Jednak mam nadzieję, że nie będzie już taki oschły wobec Gryfonki. Mimo wszystko uwielbiam Was, buzioki!

    OdpowiedzUsuń
  6. Zacznie się coś w końcu ciekawego ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zależy, co rozumiesz przez wyrażenie "coś ciekawego"... Bo jeśli chodzi o to, kiedy rzucą się sobie w ramiona i wyznają dozgonną miłość... mh, jakby to ująć... ich uczucie nie weźmie się z przysłowiowej "dupy".
      Ps: nie za bardzo wiem dlaczego piszesz pod dwoma różnymi nickami

      Usuń
  7. Rozdział super. Zauważyłam kilka błędów, ale nie utrudniły za bardzo czytania. Pozdrawiam i zapraszam was:
    Dramione - To w Nas Żyje

    OdpowiedzUsuń
  8. Już ją widze tygodniowe omijanie szlamy przez Malfoya xD
    Będzie się działo i z kazdym odcinkiem jest co raz lepiej. Dracon otarł się o śmierć i obwinia o to Hermionę, gdy powinien jej dziękować, ale mu nawet to przez gardło nie przejdzie. Póki co niestety.
    Tylko o co chodzi mdłościami dziewczyny? Podtrute soczki? Choć przyznam,że pomyślałam o ciąży xD haha tak nawołując do szykującego się wywaru czystości :p
    Nie mogę doczekac się kolejnej pogadanki na AŚ.

    OdpowiedzUsuń