niedziela, 27 września 2015

Pamiątka z imprezy

Piętnaście, jeden, sześć.

Piętnaście, jeden, sześć.

Widzę te liczby. Wyłaniają się z mroku. Promieniują czerwonym blaskiem. Czerwonym jak róże. Czerwonym jak maki. Czerwonym jak krew. Ale co oznaczają? „Nie wiem, nie wiem”.

Piętnaście, jeden, sześć.

Czuję je. Niemal mogę ich dotknąć. Są tak blisko, a jednak tak daleko. Czuję strach. Paniczny. Ale wiem, że to nie ja się boję. To ktoś inny. Ale kto? „Nie wiem, nie wiem”.

Piętnaście, jeden, sześć.

Zbliżają się do mnie coraz bardziej. Świecą już tak mocno, że muszę mrużyć oczy. To się stanie niedługo, choć nie tak szybko. Ale co? Kiedy?
Nie wiem”.
Kiedy?
Nie wiem”.
Kiedy?
— NIE WIEM!!!

***

Hermiona otworzyła oczy, słysząc cichą melodyjkę budzika i uśmiechnęła się podstępnie. Wstała o dwie godziny wcześniej niż zazwyczaj, by jako pierwsza zająć łazienkę. Zazwyczaj to jej współlokator barykadował się w niej, a ona każdego ranka musiała biec do łazienki prefektów i z powrotem do dormitorium.
Wyskoczyła z łóżka, porwała przygotowane rzeczy i usunęła magiczną blokadę z drzwi. Po wydarzeniach wczorajszego poranka postanowiła je zabezpieczać, by nie dostarczać Malfoyowi kolejnych okazji do dręczenia jej. Położyła różdżkę na stosiku niesionych przez nią rzeczy i wyjrzała na korytarz.
Czysto, ani śladu Ślizgona.
Hermiona z jeszcze większym uśmiechem na twarzy ponownie wzmocniła drzwi, po czym ruszyła w stronę łazienki, starając się zachowywać jak najciszej.
Była już w połowie drogi, gdy potknęła się i z hukiem wylądowała na podłodze, rozrzucając dookoła swoje rzeczy. Wsparta na dłoniach i kolanach przymknęła oczy, karcąc się w duchu za swoją niezdarność. Zamarła w bezruchu, nasłuchując. Westchnęła z ulgą, nie słysząc nic, co by świadczyło o tym, że jej współlokator się obudził. Najwyraźniej Malfoy miał mocny sen.
Zaczęła zbierać rzeczy.
Ubrania, ręcznik… gdzie ta różdżka?”.
Kasztanowłosa obejrzała się i sięgnęła po nią. Już miała podnieść swoją zgubę, gdy stanęła na niej umięśniona, czarna łapa. Hermiona ponownie znieruchomiała, słysząc głośne warczenie. Przełknęła ślinę i uniosła wzrok. Jej twarz dzieliło tylko kilka centymetrów od wielkich, ostrych kłów, a czarne, przerażające ślepia wpatrywały się w nią, zapewne szukając najlepszego miejsca, by się w nią wgryźć.
Dziewczyna starała się sobie przypomnieć, jak powinna się zachować w takiej sytuacji, jednak w jej głowie ziała pustka. Wciąż na czworakach, zaczęła się cofać w stronę łazienki, nie spuszczając wzroku z oczu bestii. Zwierzę zaczęło podążać za nią, nieustannie ją obserwując, jeszcze bardziej się jeżąc i przygotowując do ataku.
Pomocy. Ktokolwiek”.
Jej prośba została wysłuchana.
— Salazar, choć tutaj. Nie wiadomo, gdzie się szlajała, jeszcze byś się struł — Malfoy przywołał do siebie psa, wyraźnie zadowolony z przerażenia dziewczyny.
Nowy pupil Dracona podszedł do niego, nie spuszczając wzroku z Gryfonki, po czym usiadł przy swoim właścicielu. Hermiona wstała niezgrabnie z podłogi, próbując złapać uspokajający oddech. Gdy minął pierwszy szok, zgromiła wzrokiem opierającego się o futrynę blondyna, który stał spokojnie z założonymi rękami, przyglądając się całej scenie ze znudzeniem.
— Możesz mi, Malfoy, powiedzieć, CO to jest? — szepnęła wściekle, bojąc się, że głośniejsze zachowanie sprowokuje atak nowego współlokatora.
— To jest pies, Granger. A dokładniej to czystej krwi doberman.
— Wiem, że to pies! — krzyknęła, tupiąc nogą. — Tylko co on tu robi? — dodała znacznie ciszej, słysząc warczenie Salazara.
Arystokrata wzruszył ramionami.
— Mieszka tu.
— Mieszka? To pies! — syknęła, po czym zaczęła zbierać w pośpiechu swoje rzeczy, nie spuszczając oskarżającego wzroku i mrucząc coś pod nosem o „wielkich, krwiożerczych bestiach” i „upośledzeniu umysłowym swojego współlokatora”.
— Mówiłaś coś, pudlu? — rzucił w jej stronę, na pozór uprzejmym tonem. — Zdaje mi się, że mówiłaś coś o okropnych bestiach, ale chyba się przesłyszałem, bo przecież kochasz wszystkie stworzonka, prawda? — powiedział, kucając przy zwierzęciu i drapiąc go za uszami. — A Salazar nie lubi być obrażany — dodał, a jego nowy pupil zaczął warczeć, jakby na potwierdzenie tych słów.
— Ten pies tutaj nie zostanie, Malfoy.
— Czyżby?
Hermiona podążyła za nim do salonu, nie chcąc pozostawać w bliższym otoczeniu groźnego psa, który nadal warował przy wejściu do łazienki.
— Owszem, nie zostanie. Regulamin szkoły wyraźnie mówi, że uczniowie mogą mieć albo sowę, albo kota, albo ropuchę. Nie ma tam żadnej wzmianki o psach, tym bardziej o dużych psach, które mogą stanowić zagrożenie dla otoczenia…
— Zgadza się, Granger — rzekł Malfoy, przerywając wywód dziewczyny.
Przez ponad miesiąc wspólnego mieszkania z nią nauczył się już, że lepiej nie dawać jej okazji do rozkręcenia się, bo wtedy mogłaby gadać tak bez końca.
— Jednak jestem prefektem, dlatego też mogę więcej — powiedział, siadając z założonymi rękami na oparciu sofy.
— Możesz więcej dlatego, że jesteś prefektem czy Malfoyem?
Chłopak uśmiechnął się.
— Szybko się uczysz, Granger.
Hermiona stała naprzeciw niego, szykując kolejny monolog. Chciała mu powiedzieć, że tak tego nie zostawi, że nie pozwoli na łamanie regulaminu, a już na pewno nie pozwoli na to, by terroryzował ją we własnym dormitorium.
Jednak jej plany pokrzyżowało pojawienie się Krzywołapa, który wszedł do salonu i z głośnym mruczeniem ruszył prosto na Malfoya.
— Salazar, obiad!
Nie musiał powtarzać. Wielki, czarny pies rzucił się w stronę kota, który z sykiem odskoczył od Malfoya.
— Krzywołap, nie!
Hermiona próbowała złapać swojego pupila, ten jednak przemknął jej między nogami, gnając przed siebie.
Salazar gonił kota po całym dormitorium, przewracając wszystko, co napatoczyło się po drodze. Wkrótce podłoga usłana była rozbitymi ramkami na zdjęcia, wazonami oraz zasłonami, a wszystko działo się przy akompaniamencie syków Krzywołapa, warczenia Salazara i przerażonych pisków Hermiony.
Malfoy w dalszym ciągu siedział niewzruszony na oparciu sofy, podjadając Fasolki Wszystkich Smaków i obserwując całą scenę ze stoickim spokojem.
— Malfoy, zróbże coś! — krzyknęła po raz kolejny Hermiona, podchodząc do chłopaka i trącając go w ramię.
— Nie będę im przerywał dobrej zabawy. Poza tym, twojemu zdziadziałemu kotu przyda się trochę ruchu — odpowiedział pretensjonalnym tonem, nadal na nią nie patrząc.
W międzyczasie ofiarą tej gonitwy padł również stolik, który nie wytrzymał ciężaru Salazara, gdy ten wskoczył na niego za Krzywołapem.
— Malfoy!
— Malfoy! — powtórzył piskliwym głosem, parodiując ją i rzucając w nią fasolką, która trafiła ją między oczy.
Jeszcze jeden pisk, jeszcze jedno warknięcie i Krzywołap znalazł bezpieczną kryjówkę na szczycie regału. Gryfonka rozejrzała się dookoła, podsumowując straty. Salon wyglądał jak po przejściu huraganu. Pozrywane zasłony, rozwalony stolik, porozrzucane książki…
W końcu Salazar odpuścił próby dopadnięcia Krzywołapa i powrócił do swojego właściciela. Ten przywitał go z uśmiechem, mówiąc:
— Dobry piesek.
— Dobry?! Spójrz, jak wygląda ten salon! Ten pies ma się stąd natychmiast wynieść, nie wiem może Hag…
Nagle pobladła i przykryła dłonią usta, walcząc z mdłościami. Chwilę później pobiegła do łazienki.
— Bardzo dobry piesek — powiedział z uśmiechem, odprowadzając dziewczynę wzrokiem.

***

Hermiona warknęła cicho, gdy po raz kolejny złamała swoje orle pióro. Nie używała drogiego podarunku od Ivana, bo najwyraźniej w świecie było jej go szkoda. Śnieżnobiałe pióro spoczywało schowane w jej sypialni, by przypadkiem Malfoy go nie spalił czy też nie wyrzucił. Zerknęła na Snape’a i wyjęła różdżkę, by naprawić pióro i usunąć plamę z pergaminu. Wycelowała drżącą ręką w przedmioty i wypowiedziała w myślach formułę.
Harry spojrzał na przyjaciółkę z troską, rzadko widział ją w takim stanie.
— Ehmm… Hermiona? — spytał niepewnie, wiedząc, że rozdrażniona kobieta to nic dobrego.
Na słowa Gryfona dziewczyna rzuciła mu mordercze spojrzenie spod rzęs, na chwilę przestając notować.
— Wszystko w porządku?
— Oczywiście, że tak... — zaczęła sarkastycznym tonem — wszystko jest w jak najlepszym porządku, jeśli nie liczyć tego, że wielka, krwiożercza bestia Malfoya chciała mnie dziś rano pożreć.
— Że co takiego? — szepnął oburzony i zszokowany zarazem Ron, który do tej pory ignorował kasztanowłosą, urażony jej zachowaniem w Hogsmeade.
Dziewczyna obrzuciła go surowym spojrzeniem.
— To nie to, o czym myślisz, Ron. Ta wredna fretka kupiła sobie psa.
— Psa? — zawołali obaj zaskoczeni.
— Tak, psa — szepnęła, gdy Snape odjął im punkty za gadulstwo — … wielkiego, grubego, paskudnego psa, który próbował pożreć Krzywołapa. I mnie przy okazji.
Gryfonka wróciła do notowania. Chciała skupić się na tym, co jej wychodziło najlepiej. Na nauce. Tylko to mogło ją oderwać od ciągłego odtwarzania w głowie sytuacji z dzisiejszego poranka. I pewnie by jej się to udało, gdyby nie kulka papieru, która uderzyła ją w plecy.
Odłożyła pióro, wyprostowała się i powoli odwróciła w stronę trójki Ślizgonów, machających do niej i szczerząc się przy tym głupkowato. Obrzuciła ich zdegustowanym spojrzeniem, po czym podniosła kartkę, rozwinęła ją i przeczytała:

Starcie Krzywonoga z Salazarem skończy się:
A – rozczłonkowaniem kota
B – pożarciem kota
C – ucieczką kota
D – samobójstwem kota

Dziewczyna zmięła liścik, nie spuszczając wzroku ze swojego współlokatora. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, po czym Gryfonka odwróciła się i powróciła do notowania zagadnień dotyczących wykorzystywania magii obronnej w pojedynkach czarodziejów.
Arystokrata uśmiechnął się pod nosem. Wszystko szło zgodnie z jego genialnym planem. „Granger jest taka przewidywalna” — pomyślał, po raz kolejny gratulując sobie sprytu.
— Nadal nie mogę uwierzyć, że kupiłeś sobie psa. Zwierzęta są strasznie niehigieniczne i same z nimi problemy — powiedział Nott–Wieczna–Maruda, choć bawił go nowy pomysł blondyna.
— Nie byle jakiego. To czystej krwi doberman — powiedział z wyraźną dumą w głosie, na co Blaise z uśmiechem przewrócił oczami. — Cały czarny, silny, zwinny, wyuczony wszystkich komend. Żebyście tylko widzieli, jak ładnie bawił się z Krzywonogiem — dodał z mściwym uśmieszkiem.
Trójka Ślizgonów ze śmiechem przyglądała się, jak Gryfonka po raz kolejny łamie swoje pióro. Hermiona, słysząc ich chichotanie, rzuciła im przez ramię wściekłe spojrzenie, sprawiając, iż trójka przyjaciół ponownie wyszczerzyła się i zaczęła do niej machać.
— Czy ktoś… mnie… słucha? — warknął Snape, przerywając swój wykład i lustrując uczniów lodowatym wzrokiem.
Zabini teatralnie rozejrzał się po klasie i rzucił wesoło:
— Obawiam się, że nie, profesorku.
Severus przymknął oczy, powtarzając sobie w duchu, że nie może zabić ucznia. A przynajmniej nie przy świadkach.
— Minus pięć punktów, Zabini — oznajmił nauczyciel, co nie było szokiem dla Ślizgonów.
Blaise był jedynym uczniem Slytherinu, który tracił punkty u Snape’a, choć nigdy nie było to więcej niż pięć punktów. Profesor wyjął różdżkę i machnął nią, sprawiając, że wszystkie ławki zgromadziły się przy jednej ze ścian. Następne machnięcie spowodowało, że to samo stało się z krzesłami i tylko co zwinniejsi zdołali na czas wstać z miejsca.
— Gamonie — mruknął Nott do Dracona, patrząc na leżących uczniów.
— Hej! — zawołał oburzony Blaise, który właśnie zbierał się z podłogi.
Snape nie pozwolił, by zamieszanie trwało zbyt długo.
— Brać swoje różdżki, dobrać się w pary i ćwiczyć. Jeden atakuje, drugi się broni, używając zaklęć z dzisiejszych zajęć. Używacie zaklęć niewerbalnych.
Teodor zerknął na Malfoya, który skinął głową na nieme pytanie bruneta. Parę metrów dalej Hermiona spojrzała na czarnowłosego Gryfona.
— Harry?
— Pewnie — odpowiedział, ignorując oskarżycielskie spojrzenie przyjaciela.
Po chwili prawie wszyscy uczniowie stali dobrani w pary, gotowi by zacząć ćwiczenia.
— Weasley, jakiś problem? — spytał nauczyciel, podchodząc do Rona.
— Nie mam pary.
Snape położył dłoń na głowie rudowłosego i okręcił ją gwałtownym ruchem w kierunku samotnie stojącego Blaise’a.
— Teraz już masz.
Zgrzytając zębami, Ron powędrował w kierunku Ślizgona. Wiedział, że jakiekolwiek próby negocjowania ze Snape’em są z góry skazane na klęskę.
— Podzielcie się na grupy. Gdy jedna walczy, pozostali obserwują, zwracając uwagę na błędy popełniane przez ćwiczących. Za tydzień chcę widzieć u siebie na biurku esej na temat skuteczności magii obronnej w walce, z zaznaczeniem najczęściej popełnianych błędów podczas pojedynku. Do roboty.
Po tej krótkiej przemowie wyznaczył uczniów, walczących w pierwszej turze. Po chwili sala została rozświetlona promieniami zaklęć. Reszta klasy przyglądała się wszystkiemu i robiła notatki. Blaise obserwował przyjaciół, walczących na samym środku sali. Musiał przyznać, że służba w szeregach Śmierciożerców, oprócz wątpliwej reputacji, przyniosła Draconowi także inne profity. Chłopak zdobył szlify w walce, a efekty tego mogli właśnie podziwiać. Rzucał zaklęcia automatycznie, w ułamku sekundy, doskonale przewidując następny krok przeciwnika, który nie pozostawał mu dłużny. Teodor blokował jego ataki i odpowiadał pięknym za nadobne. Ich style różniły się, o ile Draco działał instynktownie, Teodor zdawał się dogłębnie analizować przeciwnika, wyszukując jego słabe punkty i nawyki.
Blaise rozejrzał się po sali. Inni uczniowie nie radzili sobie tak dobrze z zadaniem postawionym przed nimi przez Snape’a. Ich zaklęcia obronne były zbyt słabe i bez żadnego oporu przepuszczały ataki przeciwnika. Przez chwilę przyglądał się walce Pottera. Chyba po raz pierwszy od siedmiu lat opiekun Slytherinu nie miał się do czego przyczepić. Cóż, zmieniając stanowisko, Snape pozbawił się możliwości nagminnego odejmowania punktów Potterowi za słabe wyniki na lekcjach eliksirów.
— STOP! Naprawdę myślałem, że uczniowie ostatniego roku umieją coś więcej z zakresu zaklęć obronnych niż zwykłe Protego. — powiedział z pogardą. — Malfoy, Nott, otrzymujecie dziesięć punktów dla Slytherinu za o wiele większą finezję i kreatywność w walce niż chociażby pan Potter. Następna grupa!
Uczniowie zajęli swoje miejsca. Hermiona, razem z innymi uczniami z jej grupy, usiadła na podłodze pod jedną ze ścian, trzymając w ręce podkładkę do notowania i uważnie obserwując walczących. Przez chwilę przyglądała się walce Rona, który ciągle miał problemy z opanowaniem zaklęć niewerbalnych. Mamrotał zaklęcia pod nosem, dając przewagę Ślizgonowi, który z góry wiedział jaki ruch chce wykonać jego przeciwnik. Zanotowała tę uwagę, po czym przeniosła swój wzrok na kolejne walczące pary. Miała już zapisaną stopę pergaminu, gdy usłyszała ciche podśpiewywanie Malfoya.

Napotkała tam Wieprzleja
bardzo biednego A-HA-HA!
bardzo biednego A-HA-HA!
Bardzo biednego!


Zaniepokojona Hermiona spojrzała na swojego przyjaciela. Był cały czerwony na twarzy, ledwo panując nad gniewem. Liczyła na to, że nauczyciel upomni jej współlokatora i nie będzie mu dane dokończyć piosenki. Jednak na próżno. Snape zachowywał się tak, jakby nic nie słyszał. Obserwował walczących uczniów ze swojej katedry, co jakiś czas robiąc uwagi na temat ich braku umiejętności.

Gdzie jest ta Nora, gdzie jest mój dom
Gdzie jest ta Granger, co kocham ją?
Znalazł tę Norę, znalazł swój dom
Ale zła Granger nie chciała go!

Podobnie jak podczas pamiętnego meczu Quidditcha, tak też i teraz piosenka Ślizgonów rozproszyła uwagę rudowłosego. Do Malfoya dołączyło kilkoro uczniów. Zaklęcie tarczy rzucone przez Rona było zbyt słabe, by zablokować atak Zabiniego. Chłopak runął na stojące pod ścianą ławki. Obserwujący ich uczniowie wybuchli śmiechem. Gryfon szybko podniósł się z podłogi i z zaciętą miną powrócił na swoje miejsce. Kolejne wydarzenia potoczyły się z zawrotną szybkością.
Rozjuszony do granic możliwości chłopak bez zastanowienia rzucił zaklęcie. Z końca jego różdżki wystrzeliła srebrna błyskawica, która powędrowała w stronę Zabiniego. Na moment na twarzy rudowłosego zagościł obraz tryumfu, jednak chwilę później ustąpił miejsca przerażeniu. Pewien wygranej, opuścił różdżkę na chwilę przed tym, jak Ślizgon odbił jego zaklęcie. Sekundę później błyskawica ruszyła na Rona, trafiając go prosto w pierś.
Gryfoni rzucili się biegiem w stronę rannego kolegi. Miał poparzenia na rękach i twarzy, a włosy stały mu dęba. Sam Ron oddychał ciężko, starając się unormować oddech.
— Weasley, podnoś się z podłogi, nie mamy całego dnia na to, żeby się nad tobą rozczulać.
— Ale profesorze, on jest ranny! — zaprotestowała Hermiona, patrząc z wyrzutem na nauczyciela.
— Gryffindor traci dziesięć punktów za zakłócanie przebiegu lekcji…
— Co tu się dzieje?!
Do sali weszła Elizabeth McCullen, rozglądając się po uczniach. Jej wzrok natrafił na leżącego na posadzce Gryfona, podnoszonego przez grupkę uczniów. Szybkim krokiem podeszła do niego i wypowiedziała zaklęcie:
— Enervate.
Rany na ciele ucznia zaczęły blednąć, a zgromadzeni wokół niego uczniowie odetchnęli z ulgą.
— Pomóżcie mi przeprowadzić go do skrzydła szpitalnego — rzuciła w stronę stojących obok niej Harry’ego i Deana.
— Tak się składa, że zwalnianie uczniów z lekcji leży w moich kompetencjach — przerwał jej Severus Snape, podchodząc do niej z miną drapieżnika szykującego się do ataku.
— Podobnie zresztą jak profesjonalne podejście do zajęć i zapewnienie uczniom bezpieczeństwa na lekcji.
— Już po raz drugi zarzuca mi pani brak profesjonalizmu…
— A więc chyba coś w tym jest, nie uważa pan? — przerwała mu, patrząc na niego wyzywająco. — No chłopcy, nie ociągać się, pana Weasleya trzeba dokładnie przebadać w odpowiednich warunkach — rzuciła w stronę swoich tymczasowych pomocników i wyprowadziła ich z sali. — Żegnam — powiedziała na odchodne.
W klasie zapanowała grobowa cisza. Uczniowie niepewnie wrócili na swoje miejsca, wymieniając między sobą znaczące spojrzenia.
— Myślicie, że będą z tego dzieci? — zapytał Blaise, stojących wokół niego Ślizgonów.
— SZLABAN ZABINI! I minus dwadzieścia punktów dla Slytherinu! Koniec lekcji. WYNOCHA.
Jego podopieczni spojrzeli po sobie zszokowani. Szlaban? I dwadzieścia punktów?
Wszyscy w pośpiechu opuścili salę, woląc nie zostawać ze Snape’em sam na sam, bo mogłoby się to skończyć kolejnym szlabanem.

***

Hermiona z zaciętą miną szła do gabinetu dyrektorki. Malfoy w tym roku kompletnie zwariował… nie żeby kiedykolwiek był normalny. To, jak upokorzył Rona na lekcji… była pewna, że cała ta akcja ze śpiewaniem i atakiem Blaise’a była zaplanowana. I ten pies. Nie, nie pies! Potwór, który chce pożreć nie tylko Krzywołapa, ale i ją. Jeśli to… zwierzę zostanie w Hogwarcie, to ona nie nazywa się Hermiona Granger. Regulamin surowo zakazuje posiadania większych zwierząt. Osobiście dopilnuje, by Salazar („cóż za oryginalne imię”) nie zagrzał miejsca w zamku.
Gryfonka zatrzymała się przed chimerą, wypowiedziała hasło i zatrzymała się przed drzwiami, by poprawić swój wygląd. Przygładziła włosy oraz czarną spódniczkę i zapukała.
— Proszę.
Dziewczyna weszła do środka, zastając Minervę McGonagall siedzącą za biurkiem w towarzystwie papierów. Nauczycielka poprawiła okulary i spojrzała wyczekująco na gościa.
— O co chodzi, panno Granger? — spytała, wskazując uczennicy krzesło.
— Pani profesor, chodzi o Malfoya.
Dyrektorka westchnęła, opierając głowę na dłoni i masując skroń, by uchronić się przed zbliżającą migreną.
— Jego zachowanie w tym roku jest skandaliczne, przechodzi samego siebie. Atakuje mnie i moich przyjaciół, niszczy moje rzeczy, rano siedzi w łazience przez dwie godziny, alkoholizuje i znęca się nad moim kotem, w salonie powiesił obrazy nagich kobiet, używając Zaklęcia Trwałego Przylepca, szarga moje dobre imię i opinię, a ostatnio kupił psa! — Hermiona wyrecytowała szybko formułkę obmyśloną podczas drogi do gabinetu.
McGonagall upiła spory łyk ziołowego naparu, szukając odpowiednich słów do przeprowadzenia tej rozmowy.
— Wiem o psie.
— Wie pani? I nic z tym…
— Nie, panno Granger. W tej kwestii mam związane ręce. Rodzina Malfoyów nadal ma pewne kontakty, ułatwiające im życie. Nic nie mogę zrobić, dopóki nie będę miała solidnego powodu, dla którego zwierzę będzie musiało opuścić Hogwart. Istnieje też szansa, choć niewielka, że Salazar pomoże swojemu panu. Wszyscy wiedzą, jak pupile wpływają na swoich właścicieli. Co do reszty zarzutów… on potrzebuje czasu… oni wszyscy potrzebują czasu, by się zmienić. Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby dała mu pani szansę, panno Granger.
— Pani w to wierzy? Malfoy nigdy się nie zmieni. Nie ufam mu… ani żadnemu z nich. Kto raz został Śmierciożercą, do końca życia nim pozostanie. Nie zmienią tego żadne zwierzęta czy specjalne grupy, to zbyt mocno w nich siedzi.
— Panno Granger, naprawdę pani tak sądzi? A co z drugą szansą, z przebaczeniem? Owszem, nie wszyscy się zmienią, ale jeśli nawet jedna osoba odnajdzie właściwą drogę, to cała praca i wysiłek włożony w ich resocjalizację, opłacą się.
Hermiona przygryzła wargę. Nie takich słów spodziewała się od McGonagall. Prawdę mówiąc, dyrektorka w tym momencie przypominała dziewczynie Dumbledore’a. Spojrzała na jego portret. Staruszek kiwał głową z aprobatą, z uwagą przysłuchując się rozmowie.
— Nie proszę cię o to, byś z dnia na dzień zmieniła swoje podejście do niego, ale o cierpliwość — dodała Minerva, lecz z twarzy dziewczyny mogła wyczytać, iż jej słowa jej nie przekonują.
— Przykro mi pani profesor — Gryfonka zaczęła wstawać z miejsca — ale byłam cierpliwa i wyrozumiała od pierwszej klasy. Do widzenia — powiedziała i już miała otworzyć drzwi, gdy klamka sama ustąpiła, a jej oczom ukazał się pierwszoroczniak z zapłakanymi oczami i opuchniętą twarzą.
— Tom? — zapytała cicho Hermiona.
— Usiądź, proszę. To znowu te same osoby? — spytała dyrektorka, prowadząc chłopca na miejsce wcześniej zajmowane przez kasztanowłosą. McGonagall gestem nakazała, by dziewczyna zostawiła ich samych i zaczęła rozmowę z uczniem.
Gryfonka ruszyła na następną lekcję, czując, jak jej humor pogarsza się z minuty na minutę. Nic nie udało jej się wskórać w sprawie nowego współlokatora, jej podopiecznego ktoś gnębi… na dodatek słowa McGonagall spowodowały wewnętrzny konflikt Gryfonki. Hermiona nie ufała byłym Śmierciożercom, ale czy fakt, iż nie chciała dać im drugiej szansy, czynił z niej złego człowieka? A może jednak McGonagall miała rację?
Dziewczyna przystanęła, gdy korytarz, którym szła, podwoił się. Na drżących nogach podeszła do ściany i oparła się o nią, czekając aż mienie zawrót głowy. „To pewnie dlatego, że wczoraj opuściłam kolację, a dziś zrezygnowałam ze śniadania” — pomyślała, w duchu obiecując sobie, że już nigdy nie pozwoli, by nauka wpływała na stan jej zdrowia.

***

— Hermiona? Stało ci się coś?
— Nie, wszystko w porządku. Dlaczego pytasz? — odpowiedziała, wgryzając się w kolejne udko kurczaka.
Ginny znacząco spojrzała na górę jedzenia na talerzu przyjaciółki.
— Och… staram się nadrobić kalorie. Znowu zaczęłam omijać posiłki z powodu nauki — wyjaśniła, pochłaniając ziemniaczki.
— Myślałem, że znowu świrujesz z tą wszą — mruknął Ron, który z równie wielkim zapałem zajmował się swoim posiłkiem.
Hermiona rzuciła mu groźne spojrzenie.
Harry, chcąc zmienić temat, spytał:
— Co teraz mamy?
— Zielarstwo z Puchonami. Godryku! — krzyknęła, po czym porwała swoje rzeczy i zerwała się do wyjścia.
— Co jest? — zawołała Ginny, rozcierając ramię po uderzeniu torbą.
— Nie spakowałam specyfiku na przyspieszenie rozwoju roślin.
— Jakiego specyfiku? — zapytali zdziwieni chłopcy.
— Tego, który był zadany na dzisiaj!
Harry i Ron skrzywili się.
— Ty też go nie masz, prawda? — mruknął czarnowłosy, na co jego przyjaciel skinął ponuro głową. — Ile mamy do zajęć?
— Dziesięć minut — odpowiedział Weasley. — Wiesz może, jak w tak krótkim czasie zdobyć ten specyfik?
Harry uśmiechnął się tajemniczo.
— Być może.
Tymczasem Hermiona przeskakiwała po dwa stopnie na raz, by jak najszybciej dostać się do dormitorium. Jak ona mogła o tym zapomnieć? „Malfoy. To wina Malfoya i jego paskudnego psa” — pomyślała, biegnąc przez korytarz na czwartym piętrze.
— Avis — wydyszała i wpadła do salonu, a widok, jaki tam zastała, praktycznie pozbawił ją tchu.
Upuściła torbę, zupełnie zapominając o tym, po co wróciła do dormitorium. Parę razy otworzyła usta, jednak jedyne, co się z nich wydostało to krótkie, pełne rozpaczy jęki.
— M… moje…moje… MALFOY!!! — wrzasnęła płaczliwie.
— Czego się drzesz, Granger? — powiedział Draco, wchodząc do salonu. Podszedł leniwym krokiem do sofy i oparł się o nią, lustrując stalowym wzrokiem dziewczynę.
Wskazała na jego pupila i krzyknęła:
— MAFLOY!!! ZRÓB COŚ!
Salazar spojrzał na nią z politowaniem i powrócił do swojego zajęcia.
— O co ci chodzi, Granger?
— O co mi chodzi? Twój pies pogryzł moje nowe buty! — warknęła, próbując zabić wzrokiem zarówno zwierzaka, jak i jego właściciela.
— I o to tyle krzyku? — spytał a w jego oczach pojawiło się rozbawienie. — To tylko buty.
— TYLKO BUTY?! Były nowe i w dodatku cholernie drogie!
— To przepłaciłaś. Są beznadziejne… a raczej były. No proszę, okazało się, że Salazar ma wrodzone poczucie piękna, tak samo, jak ja.
Doberman, jakby rozumiejąc słowa blondyna, zaszczekał radośnie i, wyraźnie z siebie zadowolony, podszedł do Dracona i oparł przednie łapy o jego tors, wyczekując pieszczot. Hermiona przykucnęła nad szczątkami jej niegdyś pięknych, czerwonych szpilek i z gniewnymi łzami w oczach spojrzała z wyrzutem na swoich współlokatorów. Buty były tak zniszczone, że nawet zaklęcie nic by nie wskórało.
— Przestań beczeć, Granger. Salazar potrzebował gryzaka, a te twoje kapcie idealnie się do tego nadawały.
— Kapcie?! — warknęła, gwałtownie wstając i, tracąc panowanie nad sobą, rzuciła jednym butem w Malfoya, trafiając go w ramię.
Pies warknął groźnie i powoli zaczął iść w stronę Gryfonki. Arystokrata z zadowoleniem patrzył na strach kasztanowłosej, napawając się poczuciem zwycięstwa, jednak nie chciał trafić do Azkabanu za to, że jego pupil zagryzł Granger.
— Salazar, zostaw. Idź, podręcz kogoś innego, na kolację dam ci coś bardziej wartościowego niż szlama.
Doberman popatrzył z sympatią na blondyna i opuścił dormitorium.
— Więc przyznajesz, że sam wpuściłeś go do mojej sypialni? Jak udało ci się tam wejść?
— Myślałaś, że te śmieszne zaklęcia powstrzymałyby mnie na dobre? Wystarczyło trochę poszperać w bibliotece, by znaleźć odpowiednie przeciwzaklęcia. Tak Granger, nie tylko ty umiesz czytać — powiedział z drwiną.
— Kiedyś zapłacisz mi za to wszystko, Malfoy… — zaczęła, podchodząc do chłopaka — … za buty, za…
— Nigdy nikomu nie zapłaciłbym za takie badziewie, Granger — wtrącił Ślizgon, z ironicznym uśmieszkiem patrząc na stojącą przed nim dziewczynę.
Hermiona zatrzęsła się z gniewu i otworzyła usta, by odpowiedzieć na tę bezczelną uwagę, gdy usłyszała odgłos szczypiec. Znieruchomiała, rozpoznając ten charakterystyczny dźwięk. Przełknęła ślinę i wymieniła przerażone spojrzenie z arystokratą. Ten pokiwał głową na jej nieme pytanie i przeniósł wzrok na znajdujące się za nią stworzenie. Kasztanowłosa powoli odwróciła się i zrobiła krok w tył, mimowolnie wtulając się w chłopaka.
— Granger, powiedz, że masz przy sobie różdżkę — szepnął Draco, wpatrując się w dopiero co wyklutą akromantulę.
— Mam… — zaczęła, na co Ślizgon odetchnął z ulgą — … w torbie — dokończyła, powodując ponowne spięcie Malfoya.
Dziedzic rodu zerknął na torbę leżącą na środku pokoju i z powrotem na dziewczynę.
— Ty to zawsze coś spieprzysz.
— Ja? Ty też nie masz różdżki! — warknęła, z gniewu zapominając o grożącym im niebezpieczeństwie.
Akromantula zaklekotała szczypcami i rzuciła się do ataku.
— AAA!!! — wrzasnęli prefekci naczelni, po czym wspięli się na oparcie sofy. Blondyn przeczesał dłonią włosy, próbując uspokoić oddech. Nagle uświadomił sobie, że znienawidzona przez niego przerażona Gryfonka wczepia się palcami w jego koszulę, dysząc i wlepiając wzrok w stworzenie. Zmarszczył brwi i strzepnął jej dłonie.
— Zabieraj łapska.
— Auć! To boli — syknęła, patrząc na niego gniewnie i rozcierając ręce.
— Miało boleć. Nigdy więcej mnie nie dotykaj — oznajmił, odsuwając się od współlokatorki z wyniosłą miną, co nie było dobrym pomysłem, ponieważ stracił równowagę.
Chcąc ratować się przed pewną śmiercią, chwycił przód bluzki dziewczyny. Pech chciał, że bluzka nie wytrzymała i rozerwała się, ukazując biały staniczek Gryfonki. Hermiona złapała poły koszuli i znacząco spojrzała na dłoń blondyna, który nadal trzymał ją na jej bluzce, nie chcąc ponownie stracić równowagi. Przez chwilę stali tak, wpatrując się w siebie ze złością. Draco już otwierał usta, by coś powiedzieć, gdy usłyszeli znajomy głos.
— Dziwne miejsce wybraliście sobie do obściskiwania, skarby wy moje — rzucił wesoło Blaise, wchodząc do salonu razem z Nottem, który zmarszczył brwi, zdając sobie sprawę, że w normalnych warunkach nigdy nie doszłoby do tego, żeby ich kumpel obmacywał szlamę, stojąc na oparciu sofy.
— Uważajcie! Tu jest…
Draco puścił bluzkę i zakrył dłonią usta dziewczyny.
— Zamknij się, Granger. Niech się trochę pomęczą — powiedział, z mściwym uśmieszkiem patrząc na przyjaciół.
— O co cho… AAA!!!
Ślizgoni wrzasnęli, po czym zaczęli szukać bezpiecznego miejsca. Nott wskoczył na oparcie fotela, Zabini zaś wszedł na regał i, używając półek niczym drabiny, wspiął się na samą górę.
— Co to tu robi?! Zabijcie to, zanim złoży jaja! — wrzasnął piskliwie Blaise, wpatrując się w osiem par czarnych ślepi i próbując doliczyć się kolejnych odnóży w kłębach obrzydliwej ciemnobrązowej sierści.
— No właśnie, dobre pytanie. Co to tu robi? — powtórzyła Hermiona, jedną ręką przytrzymując bluzkę, drugą kładąc na biodrze i wyczekująco spojrzała na Malfoya.
— Nie mam pojęcia, Granger — warknął, starając się obmyślić plan ucieczki.
— A mi się chyba coś przypomniało… — zaczął niepewnie Nott i przejechał dłonią po twarzy, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Zabini postanowił pośpieszyć go ze szczytu swojej twierdzy, wrzeszcząc:
— No? Wyduś to wreszcie!
— Pamiętacie tę imprezę z okazji rozpoczęcia ostatniego roku?
— Którą konkretnie? — spytał Blaise.
— Tę, co była tutaj, na której podpaliłeś dywan, baranie — warknął Teodor.
— Aaa… tę…
— Podpaliliście dywan?!
— Przymknij się Granger! — uciszyła ją trójka Ślizgonów
— No więc na pewno kojarzycie wyprawę do gabinetu McGonagall… tylko że przed nią poszliśmy do Zakazanego Lasu i zwędziliśmy jajo akromantuli — dokończył brunet.
— Co? Czyj to był za głupi pomysł? — zdziwił się Zabini.
— Twój! — wrzasnęła pozostała dwójka Ślizgonów.
Draco zaklął pod nosem, przypominając sobie ich wyprawę.
— Ale za to, to nie był mój pomysł, żeby hodować to bydlę! — bronił się czarnowłosy.
— Co?! Hodujesz akromantulę?! Może i pies przeszedł, ale tego na pewno nie pozwolą ci tu trzymać! — oburzyła się Gryfonka.
— Granger, gdybyś nie zauważyła, grozi nam śmierć, więc bądź tak miła i się przymknij. Czy któryś z was ma różdżkę?
— Gdybyśmy mieli, nie musiałbym bawić się w jakiegoś małpiszona — odpowiedział Zabini.
Draco przymknął oczy, szukając w sobie cierpliwości.
— Najbliżej jest różdżka Granger, leży w torbie. Ktoś musi odwrócić jakoś uwagę pająka, żebyśmy mogli dostać się do niej i załatwić bydlę.
— Czyli podsumowując, ktoś musi robić za przynętę — dodał Nott.
— Dokładnie — powiedział blondyn i spojrzał z wrednym uśmieszkiem na współlokatorkę.
— No co? — spytała, nie domyślając się zamiarów arystokraty.
— My jesteśmy zbyt młodzi, piękni i zdolni, by umierać, zwłaszcza ja, a po tobie nikt nie będzie płakał, Granger.
— C–co… Nie! Nie waż się! Powtarzam, nie waż się, Malfoy! — krzyknęła przerażona, cofając się na skraj oparcia. Ostrzegawczo uniosła dłoń, widząc, jak blondyn powoli się do niej zbliża.
— Spójrz na to z innej strony. Może po tym heroicznym akcie poświęcenia arystokracja zacznie patrzeć inaczej na mugoli. W końcu ocalisz trzech czarodziejów czystej krwi — naśmiewał się Ślizgon.
— Draco, nie! — wrzasnął Blaise.
Blondyn nachylił się nad nią i szepnął:
— Miło było cię dręczyć — po czym pchnął ją na podłogę.
Kasztanowłosa krzyknęła i z hukiem wylądowała na twardym podłożu. Akromantula, która do tej pory stała pod regałem i wpatrywała się w Zabiniego, odwróciła się i powoli zaczęła podchodzić do dziewczyny. Gryfonka przełknęła ślinę, postanawiając, że nie da się tak po prostu zabić. Spanikowana, zaczęła rozglądać się za jakąkolwiek bronią, nie zwracając uwagi na krzyki Ślizgonów, który ma zejść po różdżkę. Nie wstając z podłogi, zaczęła wycofywać się na podpartych rękach w kierunku stolika, cały czas obserwując bestię. Chwyciła książkę i cisnęła nią w stworzenie. Los książki podzieliła także szklanka. Akromantula zaklekotała, rozwścieczona poczynaniami Gryfonki i zaszarżowała na nią. Przerażona dziewczyna skuliła się i zasłoniła głowę rękami, oczekując ciosu, który jednak nie nadszedł. Hermiona usłyszała stukot, groźne warczenie i klekotanie szczypiec.
Powoli odjęła drżące dłonie od twarzy, nie mogąc się ruszyć. Jak zahipnotyzowana patrzyła na ciosy i uniki dobermana, które sprawiały, że akromantula wycofywała się, choć i ona wyprowadzała ciosy. Salazar nie zwracał uwagi na rany, całkowicie skupiał się na swoim zadaniu — chronić swojego pana.
Pies zakończył pojedynek potężnym ciosem łapą w łeb stworzenia, po którym Hermiona zapewne miałaby pękniętą czaszkę. Doberman zawarczał zwycięsko i pochylił pysk nad ciałem akromantuli, chcąc się w nie wgryźć.
— Salazar, nie! — krzyknął Draco, zeskakując z kanapy i podbiegając do pupila. Przykucnął przed nim, oceniając obrażenia i westchnął z ulgą, gdy nie zobaczył niczego poważnego. — Wszystko w porządku — poinformował przyjaciół, po czym zwrócił się do Salazara. — Nie wolno gryźć akromantul. Złych, brzydkich, jadowitych akromantul. Zrozumiano? — powiedział, jakby pouczał małe dziecko.
Pies mrugnął, zupełnie jakby rozumiał, co się do niego mówi. Tymczasem Nott podszedł do nieruchomej akromantuli, fachowym okiem oceniając obrażenia.
— Żyje. Jest nieprzytomna, ale żyje — mruknął. — Mieliśmy szczęście, że była na tyle głupia i nie wpadła na to, że mogłaby po prostu się do nas wspiąć.
— Czy mogę już zejść? — zawołał ze szczytu regału Blaise.
— Jasne.
Hermiona wstała, z trudem łapiąc równowagę i z niedowierzaniem patrząc na trójkę Ślizgonów, debatujących nad odwagą i poświęceniem Salazara.
— Oszołomy! Sadyści! Idioci! — chłopcy odwrócili się, słysząc litanię Gryfonki. — Mogłam zginąć! Mieliście biec po różdżkę! Walczyłam o życie, a wy pierwsze co robicie, to wychwalacie pod niebiosa psa! Psychole! Moglibyście chociaż spytać, jak się czuję!
— Jak się czujesz? — spytał Blaise, który jako jedyny z nich wyglądał na lekko zawstydzonego.
Hermiona zmiażdżyła go wzrokiem.
— Wspaniale! Absolutnie świetnie! Czuję się jak młody bóg! Jestem cała potłuczona i chyba skręciłam nadgarstek, ale nigdy nie czułam się lepiej!
— Okres ma czy co? — mruknął Nott.
— NIENAWIDZĘ WAS!!!
— Chyba ma — oznajmił Draco, z zainteresowaniem przyglądając się kasztanowłosej.
Gryfonka krzyknęła z wściekłości i bezsilności, wkładając dłonie we włosy, powodując jeszcze większy nieład na głowie.
— Uspokój się, pudlu, musimy pozbyć się jakoś tej akromantuli.
— MY?! WY ją tu sprowadziliście, więc to WY…
— Jeśli nic z tym nie zrobimy, zostanie tutaj z nami, a chyba nie chcesz kolejnego współlokatora — wyjaśnił blondyn.
— Równie dobrze mogłabym na was donieść i pozbyć się was ze szkoły — oznajmiła dziewczyna i, przypominając sobie o rozerwanej bluzce, założyła ręce na piersi.
— Mam ci przypomnieć, że jesteś sędzią w nielegalnym Turnieju Trójmagicznym i nie zgłosiłaś tego Ministerstwu?
Przez chwilę prefekci naczelni mierzyli się groźnym wzrokiem. W końcu Hermiona musiała przyznać mu rację. Westchnęła, szukając wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji.
— Hagrid… Hagrid może nam pomóc — powiedziała cicho.
Ślizgoni skrzywili się.
— Tylko nie ta niedojda — mruknął Nott.
— Albo on nam pomoże, albo wszyscy wylądujemy w Azkabanie — warknęła.
— W porządku, pójdziemy do Hagrida — przytaknął z beznamiętnym wyrazem twarzy Draco, kierując się chłodną logiką. — Zabini, Nott, zawińcie akromantulę w jedną z zasłon, będziecie ją nieść. Ja i Granger będziemy szli jako pierwsi, sprawdzając, czy korytarze są puste, a powinny być, bo trwają jeszcze zajęcia — dodał, zerkając na zegarek. — Granger, jeśli ktoś nas zobaczy, wersja jest taka, że jako prefekci naczelni mamy pewną sprawę do załatwienia, sam nie wiem… nadzór nad szlabanem, spotkanie organizacyjne… mniejsza z tym, będziemy improwizować. Jeśli przyłapią całą naszą czwórkę, to niesiemy sadzonkę nowej odmiany czyrakobulwy do szklarni… wyjątkowo agresywną odmianę czyrakobulwy. Jasne?
Hermiona musiała przyznać, że Malfoy sprawdza się w tym całym dowodzeniu. Ona w takich wypadkach najczęściej traciła głowę. Oczywiście nie musiałby nimi dyrygować, gdyby nie przyniósł tu akromantuli.
Chłopcy sprawnie zawinęli zwierzę w zasłonę (choć Nott cały czas przy tym marudził), wypełniając instrukcje Dracona. Cała czwórka wyszła na korytarz, po tym, jak prefekci upewnili się, że jest to bezpieczne. Współlokatorzy ignorowali się, Draco całkowicie skupiając się na zadaniu, Hermiona nadal będąc wściekłą. Byli już w sali wejściowej, gdy usłyszeli zaciekawiony, kobiecy głos.
— Witam. Nie powinniście być na zajęciach? — spytała Luise Donovan. Podeszła do nich, z ciekawością zerkając na pakunek.
— Nie, pani profesor. Jako prefekci naczelni zostaliśmy wyznaczeni do nadzoru nad transportem sadzonki nowej odmiany czyrakobulwy — wyjaśnił młody Malfoy, nawet się nie zająknąwszy.
Drobna blondynka z podekscytowaniem ponownie zerknęła na pakunek.
— Serio? Mogę zerknąć?
— NIE!!! — wrzasnęła cała czwórka, na co Luise podskoczyła i przyłożyła dłoń do piersi.
— To wyjątkowo agresywna odmiana. Trująca — dodał Nott, w duchu modląc się, by takie wyjaśnienie wystarczyło.
— Och… no dobrze. Na pewno dacie sobie z tym rade?
— Oczywiście. Właśnie dlatego do transportu zostali wyznaczenie najstarsi uczniowie — odpowiedział Blaise z głupim uśmiechem na twarzy.
— W porządku, nie przeszkadzam. Uważajcie — rzuciła na odchodne, po czym weszła do Wielkiej Sali.
Cała czwórka głośno westchnęła z ulgą.
— Na pewno poradzicie sobie sami? — zawołała Luise, wystawiając głowę z przejścia.
Uczniowie pokiwali głowami, nie mogąc się zdobyć na wypowiedzenie nawet najkrótszego słowa.
— No to powodzenia.
Blaise gwizdnął.
— Merlinie, myślałem, że już po nas.
— Ruszamy. Nie ma co kusić losu — zadecydował Draco.
Dalsza droga dłużyła im się niemiłosiernie, jednak w końcu dotarli do chatki gajowego.
— To co, podrzucamy mu akromantulę i spieprzamy? — zapytał Zabini.
— Tak się nie robi — pouczyła go Hermiona. — Powinniśmy z nim porozmawiać.
— Jasne. Już to widzę — mruknął pod nosem Nott, jak zwykle tryskając entuzjazmem.
— Rób, jak chcesz, Granger, ale nie chciałbym być w twojej skórze, jeśli nawalisz — ostrzegł ją Draco.
Gryfonka przewróciła oczami i wzięła uspokajający oddech, po czym zapukała w drzwi.
— Cholibka, a już myślałem, że zapomnieliście o starym Hagridzie — usłyszeli zachrypnięty, ciepły głos gajowego.
Chwilę później drzwi otworzyły się, ukazując masywną postać z grzywą nieujarzmionych włosów i wesołym uśmiechem, który spełzł z jego twarzy, gdy zobaczył, kto zawitał w jego progi.
— Emm… Hermiono? Co cię do mnie sprowadza w… takim towarzystwie?
— Sprawa niecierpiąca zwłoki — wpadł mu w słowo Malfoy, wpraszając się do domu Hagrida i przywołując do siebie gestem dwójkę swoich przyjaciół.
Rozejrzał się po izbie, a następnie, zupełnie jakby był u siebie, zaciągnął zasłony w oknach. Zabini i Nott, jak gdyby nigdy nic, rzucili tajemnicze zawiniątko na stół. Hagrid przyglądał się temu wszystkiemu zdezorientowanym wzrokiem.
— Możemy porozmawiać?
— Taaa… — odpowiedział, zapraszając ją do środka. — Jasne, Hermiono.
Blaise i Teodor zdążyli się już rozgościć, natomiast Draco stał na środku pomieszczenia, lustrując zdegustowanym wzrokiem każdy kąt izby, zupełnie jakby sama obecność w tym miejscu była dla niego hańbą.
Hagrid po raz kolejny omiótł wzrokiem niespodziewanych gości.
— Ta… to ja może zaparzę trochę herbatki… — zaczął niepewnie, kierując się w stronę kredensu.
— Nie ma czasu na ceregiele.
— Malfoy! — krzyknęła Hermiona, patrząc gniewnie na swojego współlokatora. — Może byś w końcu okazał trochę manier, godnych twojego arystokratycznego pochodzenia, którym się tak szczycisz. Nie uważasz, że najpierw powinniśmy wyjaśnić, dlaczego tu jesteśmy?
— Rób, jak chcesz, tylko się streszczaj — odpowiedział lodowatym tonem, podchodząc do okna, by sprawdzić, czy nikt nie idzie.
Gryfonka podeszła do Hagrida, w duchu licząc na to, że ten nie będzie zadawał wielu pytań.
— Hagridzie, chodzi o to, że potrzebujemy twojej pomocy. Naprawdę nie mamy się do kogo z tym zwrócić, ale ty jako znawca powinieneś wiedzieć, co z tym zrobić.
— Cholibka, Hermiono, chyba nie postanowiliście wyhodować sobie jakiegoś potworka w dormitorium — zażartował, próbując rozładować atmosferę, która w tym momencie była tak gęsta, że z łatwością można by ją pokroić nożem.
W tej samej chwili Kieł zainteresował się pakunkiem, znajdującym się na kuchennym stole. Wskoczył na krzesło i zaczął obwąchiwać tajemniczy tobołek. Po chwili, skomląc, uciekł do swojego legowiska.
— Co jest? — spytał Hagrid, podchodząc do stołu, by rozwiązać pakunek.
Hermiona bała się jego reakcji. Była pewna, że kiedy ujrzy, co do niego przynieśli, będzie podenerwowany, może nawet i zły. Jednak to, co zrobił Hagrid na widok małej akromantuli, przeszło ich najśmielsze oczekiwania. Jego czarne jak żuki oczy zaszkliły się radośnie, zupełnie jakby patrzył na urocze niemowlę.
Blaise nawet nie próbował ukryć zaskoczenia, wpatrując się w Hagrida z otwartymi ustami. Nott spoglądał na olbrzyma jak na szaleńca.
— Hagrid?
— Mmm?
— Czy mógłbyś się nim zaopiekować? Znaczy nie zatrzymać, tylko przetransportować bezpiecznie do lasu? — Hermiona sprecyzowała prośbę, obawiając się, że jej przyjaciel może zacząć hodować akromantule w swoim ogródku.
— Ta, jasne — odpowiedział, wciąż wpatrując się z promiennym uśmiechem w pająka.

***

— I jak ty możesz mieć do mnie pretensje, że uważałem, że ten czubek nie powinien nas uczyć — powiedział Malfoy, wspinając się po zboczu do zamku. Wciąż nie mógł wyjść z szoku, jakiego doznał w związku z reakcją gajowego na groźne zwierzę.
— Ani mi się waż tak nazywać Hagrida! Gdyby nie on już teraz mógłbyś być w drodze do Azkabanu!
Blondwłosy Ślizgon przystanął raptownie i odwrócił się w stronę idącej za nim Gryfonki. Ta nie zdążyła wyhamować i z impetem wpadła na tors chłopaka, z trudem łapiąc równowagę.
— A jak według ciebie mam na niego mówić? Wpada do niego czwórka uczniów, która w dodatku powinna być na lekcjach, wrzucają mu do chatki dopiero co wyklutego potwora, widniejącego na liście najbardziej niebezpiecznych stworzeń, a on co robi?! Niańczy je i pyta, czy nie jest głodne! — Malfoy doskonale wiedział, iż gajowy ma nieco zbzikowane podejście do groźnych stworzeń… jednak trudno było mu to przetrawić, gdy widział to na własne oczy. — Powinni do zamknąć w Mungu! — powiedział, po czym wznowił wędrówkę grupy.
Hermiona nie mogła tego tak zostawić. Pomimo tego, że w niektórych kwestiach zgadzała się ze swoim współlokatorem, nie mogła pozwolić na to, by obrażał jej przyjaciela. Wyprzedziła chłopaka, który w tej chwili odpalał papierosa i rzuciła przez ramię:
— Mógłbyś chociaż okazać mu wdzięczność. Hagrid ma dobre serce…
— Za to rozumu za knuta — dokończył za nią Malfoy.
Tego było już za wiele. Nie dość, że próbował nakarmić swojego psa Krzywołapem, a jadowitą akromantulę nią samą i wplątał ją w kolejną aferę, to jeszcze bezczelnie ubliżał bliskiej jej osobie.
To samo miejsce. Podobny powód. Hermiona nie mogła się oprzeć uczuciu deja vu. Tak jak w trzeciej klasie podeszła do chłopaka, by go uderzyć i zetrzeć ten pyszałkowaty uśmieszek z jego twarzy. Jednak tym razem drogę zagrodził jej Blaise.
— Hej, dzieciaki, uspokójcie się — rzucił, zerkając na parę prefektów naczelnych.
Wyczuł moment, w którym Gryfonka rozluźniła się i szepnął, by tylko ona go usłyszała:
— Nie dałoby ci to nic, prócz złamanej ręki na jego arystokratycznym nosku.
Kasztanowłosa spojrzała na niego i skinęła głową na znak, że wszystko jest już w porządku, po czym wróciła wzrokiem do Dracona. Bezczelny cham uśmiechnął się, puścił do niej oczko i skinął palcem wskazującym na znak, by do niego podeszła i spróbowała swoich sił. Hermiona bardzo chętnie pokazałaby mu język, jednak była świadoma tego, iż gest ten nie przystoi osobie w jej wieku. Dziewczyna spojrzała znacząco na dłonie Zabiniego, który wreszcie zabrał je z jej ramion i poprawiła szary sweterek. Obrzuciła wzrokiem swoich towarzyszy i rzeczowym tonem powiedziała:
— O dwudziestej w dormitorium prefektów naczelnych odbędzie się drugie zadanie.
Zdawało się, że trójka Ślizgonów nagle wypuściła korzenie i za nic w świecie nie mogła się ruszyć. Kasztanowłosa nie pozwoliła sobie na uśmiech, lecz z poważną miną wyminęła ich, wyprostowana i dumna z efektu swoich słów. Dopiero gdy była parę metrów dalej odwróciła się na pięcie i, niczym pięciolatka, pokazała język.
Szybko wróciła do dormitorium, by zabrać i dostarczyć specyfik profesor Sprout, która była bardzo zawiedziona nieobecnością najlepszej uczennicy na lekcji. Gryfonka wspinała się do wieży swojego domu, by zabrać notatki z zielarstwa, gdy usłyszała wołanie:
— Hermiona, czekaj!
Odwróciła się i zobaczyła biegnącego do niej Harry’ego.
— Hej. Co się stało, że nie byłaś na zajęciach? — spytał Gryfon, wiedząc, że jego przyjaciółka nawet chora przychodziła na lekcje.
— Och… sprawy prefektów naczelnych.
Czarnowłosy uważnie przyjrzał się dziewczynie, lecz cokolwiek zauważył, zatrzymał to dla siebie i odpuścił.
— No dobra. Słuchaj, tu masz te składniki, o które prosiłaś...
— Harry, to cudownie! Nie wiem jak ci dziękować.
— Nie wygłupiaj się. A, zapomniałbym. Zostawiłaś na obiedzie różdżkę — chłopak wyciągnął z kieszeni własność Hermiony i podał ją pani prefekt. — Muszę iść.
Pożegnał się i zostawił kasztanowłosą samą. Dziewczyna jak zahipnotyzowana wpatrywała się w różdżkę. Była święcie przekonana, że była w jej torbie, a skoro ją zostawiła… Mogła dziś umrzeć. Gdyby nie Salazar, byłoby po niej. W jej głowie pojawiła się wizja zbliżającej się akromantuli i Malfoya, który, zdecydowawszy się w końcu zeskoczyć z kanapy, przeszukuje torbę w poszukiwaniu różdżki, lecz jej nie znajduje. Potwór zadaje pierwszy cios.
Gryfonka potrząsnęła głową, starając się usunąć powstały w niej obraz. „Nie myśl o tym” — pomyślała, chcąc jak najszybciej o tym zapomnieć.
Wróciła do dormitorium i rozejrzała się. Malfoya albo nie było, albo siedział w swoim pokoju... albo znów okupował łazienkę. Weszła do swojej sypialni i zapieczętowała drzwi nowo poznanymi, silnymi zaklęciami. Teraz nie ma takiej możliwości, by jej współlokator zdołał przełamać zabezpieczenia. Tym razem nie szukała pomocy w bibliotece, lecz spytała profesora Flitwicka o zapomniane już formuły.
Wyjęła swój kociołek, składniki oraz inne potrzebne przedmioty i postawiła je na swoim biurku. Otworzyła wypożyczoną książkę na stronie ze sposobem przygotowania Eliksiru Czystości i z uśmiechem zaczęła kroić składniki. W końcu będzie miała stuprocentową pewność, że między nią a Malfoyem do niczego nie doszło. Podpaliła kociołek, wlała do niego jad akromantuli („o ironio!”), wrzuciła garść liści lawendy i wróciła do siekania pozostałych składników. Ważenie eliksirów zawsze ją uspokajało. Dorzuciła jeszcze parę ingrediencji i szczelnie zakryła kociołek. Zmniejszyła pod nim ogień i zerknęła na zegarek. Do drugiego zadania została godzina.
Stanęła przed lustrem, oceniając swój wygląd. Niestety, o ile warzenie eliksirów odprężało ją, na jej włosy wpływało to niekorzystnie, sprawiając, że jeszcze bardziej się puszyły. Związała je w koński ogon, poprawiła czarną spódniczkę i ruszyła do kuchni, by złożyć nietypowe zamówienie.
W kuchni nic się nie zmieniło. Skrzaty domowe nadal z wielkim entuzjazmem witały przybyszy, składając pokłony do samej ziemi. Było tu głośno, parno i bajecznie pachniało. Hermiona weszła w głąb pomieszczenia, raz po raz dziękując za herbatę i szukając dwóch zaufanych skrzatów.
— Zgredku! Stworku! — zawołała, uśmiechając się do nich. Chwilę porozmawiali, po czym Gryfonka przydzieliła im zadanie specjalne.
Usiadła w kącie na wygodnym krześle, przyglądając się poczynaniom skrzatów i choć kilkanaście razy prosiła ich, by się nią nie przejmowali, przynieśli jej herbatę, ciastka i inne smaczne wyroby.
Gdy zamówienie zostało już zrealizowane, poprosiła Zgredka o przetransportowanie go do dormitorium prefektów naczelnych, po czym zapłaciła mu za fatygę. Stworek, choć bardzo nalegała, zapłaty przyjąć nie chciał.
Prawie w podskokach wróciła do salonu i uśmiechnęła się na widok srebrnej zastawy i tacy ze sztućcami, pucharami, eleganckimi serwetkami i trzema talerzykami zakrytymi pokrywkami. Wyjęła różdżkę i wyczarowała stół, krzesła oraz zielony obrus, z myślą, iż być może barwy Slytherinu dodadzą odwagi trójce Ślizgonom. Postawiła talerze na stole razem z całą zastawą. Cofnęła się, podziwiając swoją pracę. Czegoś jej brakowało. Wyczarowała na środku stołu kryształowy, wąski wazon z czerwoną różą i parę niskich świec w tym samym kolorze, po czym zapaliła je i wyczarowała ogień w kominku. Teraz było idealnie. Wyglądało to tak, jakby za chwilę miała się tu odbyć romantyczna randka.
Odwróciła się, słysząc otwierane przejście i zobaczyła zawodników Turnieju z dość niemrawymi minami. Chłopcy zmarszczyli gniewnie brwi i z wyrzutem spojrzeli na Gryfonkę, widząc scenerię dla drugiego zadania.
— Zapraszam do stołu, panowie — powiedziała z błyskiem rozbawienia w oczach, wskazując im miejsca.
Podeszli do stołu. Draco zajął środkowe krzesło, po jego prawej stronie zasiadł Blaise, po lewej zaś Nott. Blondyn wziął serwetkę i eleganckim ruchem ułożył ją na kolanach. Reszta poszła za jego przykładem, jednak żaden z nich nie sięgnął do pokrywy. Wpatrywali się w nie z mieszaniną obrzydzenia, strachu i rozpaczy. Arystokrata mocno zacisnął szczękę, wpatrując się w elegancką zastawę. Hermiona podeszła do stołu i stanęła za nimi.
— Zapraszam do degustacji — powiedziała z udawanym francuskim akcentem i odkryła pierwszy, należący do Blaise’a, talerz, ruchem godnym Oscara. — Oto wyborne, gotowane bycze jądra podane z aksamitnym puree ziemniaczanym — stanęła za Malfoyem i odkryła kolejny półmisek — w towarzystwie chrupiących, wytwornych szparagów, a wszystko to… — zabrała ostatnią pokrywkę, która podzieliła los poprzedniczek, lądując na podłodze — skąpane jest w wyśmienitym sosie holenderskim. — Stanęła przed nimi i z eleganckim ukłonem powiedziała: — Bon appétit.
Dziewczyna z satysfakcją przyglądała się ich reakcjom. Blaise przysłaniał usta, ewidentnie walcząc z mdłościami, patrząc na wszystko, tylko nie na swój talerz. Nott zakrył dłonią twarz, klnąc pod nosem. Jedynie Malfoy miał dość odwagi, by patrzeć na potrawę, jednak jego zdenerwowanie było widoczne poprzez pulsującą na skroni żyłkę.
— Wygrywa ten, kto zje jak najwięcej w jak najkrótszym czasie — oznajmiła Hermiona, wracając do normalnego akcentu. Wyczarowała sobie fotel naprzeciwko stołu i wygodnie się na nim rozsiadła. Zacmokała z niezadowoleniem, widząc brak zapału u Ślizgonów. Siedzieli, nawet nie racząc podnieść widelca.
— Oj oj oj… A ja tak się starałam. Co jest z wami?
— Nawet nie wiesz, co to znaczy dla mężczyzny, Granger — warknął Draco, gromiąc wzrokiem Gryfonkę.
— A więc będziecie tak siedzieć i się gapić? Chyba wiem, jak wam pomóc.
Hermiona wstała i powolnym, uwodzicielskim krokiem podeszła do stołu, nachyliła się nad nim i oparła jednym łokciem na meblu. Nie odrywając oczu od stalowych tęczówek blondyna, podniosła widelec, nabrała odrobinę puree i zbliżyła go do ust Ślizgona.
Draco na chwilę zapomniał, że jej nienawidzi i pozwolił sobie na krótkie zatracenie w jej bursztynowych oczach. Być może przez tę scenerię, a być może przez to, że zaskoczyła go swoim zachowaniem.
— No, Malfoy. Za mamusię — szepnęła.
Słowa dziewczyny skutecznie przywróciły mu pamięć. Co ta szlama sobie wyobraża?! Nikt nie będzie robił z niego durnia!
— Posłuchaj ty… — zaczął groźnym tonem.
Hermiona wykorzystała to, że wargi Ślizgona rozchyliły się i włożyła widelec do jego ust. Arystokrata wytrzeszczył oczy, nie dowierzając, że Granger odważyła się na taki ruch.
— No widzisz, nie było to takie trudne, Malfoy — powiedziała, naśmiewając się ze swojego współlokatora. Wróciła na swoje miejsce, zostawiając Ślizgona z widelcem w ustach i, nim zdążył ją zabić, powiedziała: — Jeśli mi się coś stanie, odbije się to na was.
— Im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy — mruknął Nott, nabierając szparaga na widelec.
Blaise i Draco wzięli z niego przykład.
— Mięso też ma być zjedzone — oznajmiła dziewczyna, widząc, że omijają główny składnik dania.
Zgromili ją wzrokiem.
— Do odważnych świat należy — pocieszył się Zabini i skosztował mięsa.
Zacisnął mocno powieki i wykrzywił się niemiłosiernie. Żuł i żuł, aż w końcu przełknął. Dwójka Ślizgonów spojrzała na niego z podziwem i niedowierzaniem.
— I? — spytał Nott.
Blaise wzdrygnął się.
— Nie jest złe, smakuje trochę jak kurczak. Czy mogę prosić o coś do popicia?
— Oczywiście.
Dziewczyna wzięła ze szklanego stolika dzbanek wypełniony jakąś zieloną substancją.
— Co to jest? — spytał przestraszony Zabini.
— Przecier z brokuł, jarzyn…
— Nie kończ — poprosił Teodor.
Dziewczyna skinęła głową i zamilkła, okazując łaskę. Nalała do pucharów przecieru i wróciła na miejsce. Chłopcy zabrali się do jedzenia.
— Jem kurczaka. Smacznego, choć trochę żylastego kurczaka. To tylko, kurwa, kurczak — mamrotał pod nosem Draco za każdym razem, gdy nabierał na widelec bycze jądra.
Nagle Blaise wytrzeszczył oczy, obrócił się i zaczął wymiotować.
— Kurwa… żyła — udało mu się wykrztusić.
Malfoy i Nott popatrzyli po sobie i rzucili sztućce na talerze. Blondyn jednym ruchem różdżki usunął wymiociny z podłogi i warknął:
— Wystarczy.
— W porządku — przytaknęła Hermiona, czując wyrzuty sumienia, choć im się należało. Wstała i popatrzyła na talerze.
— Blaise zjadł najwięcej, otrzymuje dziewięć punktów, Nott, punktów siedem, Malfoy, trzy punkty.
Draco zazgrzytał zębami, lecz nic nie powiedział. Czuł, że jeśli otworzy usta, zacznie wymiotować jak Zabini. Ślizgoni wstali od stołu, przecierając usta serwetkami i rzucając je na stół.
— Skończmy to teraz — powiedział Blaise, zerkając na kolegów. Ci, z poważnymi minami, przytaknęli.
— Granger, dawaj trzecie zadanie — wymamrotał Teodor. — Proste zadanie, które od razu załatwimy.
Uczestnicy Turnieju spojrzeli wyczekująco na Hermionę. Gryfonka od dawna wiedziała, jakie ostatnie zadanie im wyznaczy. Założyła ręce na piersi i cicho, acz stanowczo, powiedziała:
— Przeproście mnie.  
  
***

Myślałyśmy, że się nie wyrobimy… no ale się udało. Bardzo podoba nam ślizgońskie trio, pewnie dlatego, iż posiadają nasze cechy. Informacja o terminie nowego rozdziału pojawi się w prawym górnym rogu strony (nad statystyką). Postaramy się napisać to jak zwykle w ciągu tygodnia, ale nie obiecujemy. Mamy nadzieję, że rozdział się podoba. Hmm… jaki jest Wasz ulubiony moment?

13 komentarzy:

  1. O Boże świetne!! xD naprawde super pomysł z tym ostatnim zadaniem... jestem ciekawa ich reakcji xD

    OdpowiedzUsuń
  2. No proszę, zielona arystokracja jedząca danie główne ( Chyba niezbyt przypadło im do gustu) ;D
    Hmmm... Blaise jakiś taki nazbyt miły, jak na Ślizgona ;)
    Najbardziej podobał mi się moment przemycania naszego włochatego bobaska do chatki Hagrida. ^^
    Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały ^^

    Życzę wam obu bardzo dużo weny ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już niedługo rozdział, w którym wyjaśnimy tę jego przemianę :)

      Usuń
  3. Super! Jestem zachwycona!
    Pozdrawiam, Hariet.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem czytelniczką od niedawna. Siedziałam w Grecji i w ciągu nudnych momentów (lub braku pogody :() zagłębiłam się w czytanie twojego bloga. Od zawsze szukałam miejsca gdzie będzie mogła nasycić się rozdziałami (chociaż sama nie umiem pisać takich długich). Zakochałam się w tym opowiadaniu. Piszesz bardzo dobrze i dokładnie. Nie mogę się do niczego przyczepić. Nawet jeśli natknęłam się na jakiś błąd, to nie zwróciłam na niego za dużej uwagi. Bardzo podoba mi się cała fabuła i to jak akcja rozwija się powoli. Nie wprowadzasz od razu czytelnika, że Draco i Hermiona już sie kochają i są szczęśliwie, zakazanie zakochani. Czekam na dalszy ciąg i wyrażam wielkie chęci byś mnie o nowych rozdziałach informowała (nie wiem czy jest taka możliwość, ale proszę).
    Dziękuje za tyle wrażeń do tej pory i życzę mnóstwo weny. Na pewno będę śledzić bloga.
    Pozdrawiam!
    http://lilylunapotterhp.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Nudne. Ciągnie sie jak flaki Z olejem .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No chyba cię, za przeproszeniem, pojebało!
      To jedno z najlepszych polskich Dramione!!!
      Nie ma to jak hejtować ludzi za coś tak wspaniałego...

      Usuń
    2. #zazdrość Skoro ciągnie się jak flaki z olejem, to dziwne, że doszłeś/aś do tego rozdziału aż.

      Usuń
    3. #zazdrość Skoro ciągnie się jak flaki z olejem, to dziwne, że doszłeś/aś do tego rozdziału aż.

      Usuń
  6. Dobre, naprawdę dobre! Nakręciłam się na to Dramione. Ekstra! Pozdrawiam i zapraszam:
    Dramione - To w Nas Żyje

    OdpowiedzUsuń
  7. Czekam az sie wyda, ze harry jest z ta laska od eliksirów. Na pewno jest!

    OdpowiedzUsuń
  8. No proszę, więc Potter romansuje z nauczycielką! Zapomniałam wspomnieć o podejrzeniu w poprzednim odcinku. To się wszyscy zdziwią... Ale czy nie jest to xakazane,nawet w Hogwarcie? Akromantula cóż za piękny dzien i ten fart w postaci Salazara! Pies uratował Gryfinie w podwójny sposób-od śmieci i od śmierci 2x z rąk Malfoya za "klamstwo". Szczęście w nieszczęściu.
    Małgorzata po raz drugi się nie popisało odczasownikowy zawodów,ale pewno dlatego, że ma gdzieś cały turniej. O ile punktacja podczas wyciągania do ksiezksi była stricte złośliwa (dla Malfoya, bo tak być musi) o tyle uczciwie ocenila spożycie posilku. I co teraz będzie??? Zaginiony przeprosi od strzału,więc wygrana wy wkieszeni. Noty zrozgofyczeniem,ale też da radę,ale Dracon? Prędzej się popłacze i da zamknąć w Mungu niż przeprosi szlame. Ooooho czeka mnie tu wiele atrakcji widze.
    Muszę iść spac .Aczytaloby się dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Draco jedzący jsdrs i wmawiający sobie że to kurczak xD placze!

    OdpowiedzUsuń