Piętnaście, jeden, sześć.
Piętnaście, jeden, sześć.
Widzę te liczby. Wyłaniają się z
mroku. Promieniują czerwonym blaskiem. Czerwonym jak róże.
Czerwonym jak maki. Czerwonym jak krew. Ale co oznaczają? „Nie
wiem, nie wiem”.
Piętnaście, jeden, sześć.
Czuję je. Niemal mogę ich dotknąć.
Są tak blisko, a jednak tak daleko. Czuję strach. Paniczny. Ale
wiem, że to nie ja się boję. To ktoś inny. Ale kto? „Nie wiem,
nie wiem”.
Piętnaście, jeden, sześć.
Zbliżają się do mnie coraz bardziej.
Świecą już tak mocno, że muszę mrużyć oczy. To się stanie
niedługo, choć nie tak szybko. Ale co? Kiedy?
„Nie wiem”.
Kiedy?
„Nie wiem”.
Kiedy?
— NIE WIEM!!!
***
Hermiona otworzyła oczy, słysząc
cichą melodyjkę budzika i uśmiechnęła się podstępnie. Wstała
o dwie godziny wcześniej niż zazwyczaj, by jako pierwsza zająć
łazienkę. Zazwyczaj to jej współlokator barykadował się w niej,
a ona każdego ranka musiała biec do łazienki prefektów i z
powrotem do dormitorium.
Wyskoczyła z łóżka, porwała
przygotowane rzeczy i usunęła magiczną blokadę z drzwi. Po
wydarzeniach wczorajszego poranka postanowiła je zabezpieczać, by
nie dostarczać Malfoyowi kolejnych okazji do dręczenia jej.
Położyła różdżkę na stosiku niesionych przez nią rzeczy
i wyjrzała na korytarz.
Czysto, ani śladu Ślizgona.
Hermiona z jeszcze większym uśmiechem
na twarzy ponownie wzmocniła drzwi, po czym ruszyła w stronę
łazienki, starając się zachowywać jak najciszej.
Była już w połowie drogi, gdy
potknęła się i z hukiem wylądowała na podłodze, rozrzucając
dookoła swoje rzeczy. Wsparta na dłoniach i kolanach przymknęła
oczy, karcąc się w duchu za swoją niezdarność. Zamarła w
bezruchu, nasłuchując. Westchnęła z ulgą, nie słysząc nic, co
by świadczyło o tym, że jej współlokator się obudził.
Najwyraźniej Malfoy miał mocny sen.
Zaczęła zbierać rzeczy.
„Ubrania, ręcznik… gdzie ta
różdżka?”.
Kasztanowłosa obejrzała się i
sięgnęła po nią. Już miała podnieść swoją zgubę, gdy
stanęła na niej umięśniona, czarna łapa. Hermiona ponownie
znieruchomiała, słysząc głośne warczenie. Przełknęła ślinę
i uniosła wzrok. Jej twarz dzieliło tylko kilka centymetrów
od wielkich, ostrych kłów, a czarne, przerażające ślepia
wpatrywały się w nią, zapewne szukając najlepszego miejsca,
by się w nią wgryźć.
Dziewczyna starała się sobie
przypomnieć, jak powinna się zachować w takiej sytuacji, jednak w
jej głowie ziała pustka. Wciąż na czworakach, zaczęła się
cofać w stronę łazienki, nie spuszczając wzroku z oczu
bestii. Zwierzę zaczęło podążać za nią, nieustannie ją
obserwując, jeszcze bardziej się jeżąc i przygotowując do
ataku.
„Pomocy. Ktokolwiek”.
Jej prośba została wysłuchana.
— Salazar, choć tutaj. Nie
wiadomo, gdzie się szlajała, jeszcze byś się struł — Malfoy
przywołał do siebie psa, wyraźnie zadowolony z przerażenia
dziewczyny.
Nowy pupil Dracona podszedł do niego,
nie spuszczając wzroku z Gryfonki, po czym usiadł przy swoim
właścicielu. Hermiona wstała niezgrabnie z podłogi, próbując
złapać uspokajający oddech. Gdy minął pierwszy szok, zgromiła
wzrokiem opierającego się o futrynę blondyna, który stał
spokojnie z założonymi rękami, przyglądając się całej scenie
ze znudzeniem.
— Możesz mi, Malfoy,
powiedzieć, CO to jest? — szepnęła wściekle, bojąc się,
że głośniejsze zachowanie sprowokuje atak nowego współlokatora.
— To jest pies, Granger. A
dokładniej to czystej krwi doberman.
— Wiem, że to pies!
— krzyknęła, tupiąc nogą. — Tylko co on tu robi?
— dodała znacznie ciszej, słysząc warczenie Salazara.
Arystokrata wzruszył ramionami.
— Mieszka tu.
— Mieszka? To pies! — syknęła,
po czym zaczęła zbierać w pośpiechu swoje rzeczy, nie spuszczając
oskarżającego wzroku i mrucząc coś pod nosem o „wielkich,
krwiożerczych bestiach” i „upośledzeniu umysłowym swojego
współlokatora”.
— Mówiłaś coś, pudlu?
— rzucił w jej stronę, na pozór uprzejmym tonem. — Zdaje
mi się, że mówiłaś coś o okropnych bestiach, ale chyba się
przesłyszałem, bo przecież kochasz wszystkie stworzonka, prawda?
— powiedział, kucając przy zwierzęciu i drapiąc go za
uszami. — A Salazar nie lubi być obrażany — dodał,
a jego nowy pupil zaczął warczeć, jakby na potwierdzenie tych
słów.
— Ten pies tutaj nie zostanie,
Malfoy.
— Czyżby?
Hermiona podążyła za nim do salonu,
nie chcąc pozostawać w bliższym otoczeniu groźnego psa, który
nadal warował przy wejściu do łazienki.
— Owszem, nie zostanie.
Regulamin szkoły wyraźnie mówi, że uczniowie mogą mieć albo
sowę, albo kota, albo ropuchę. Nie ma tam żadnej wzmianki o psach,
tym bardziej o dużych psach, które mogą stanowić zagrożenie dla
otoczenia…
— Zgadza się, Granger — rzekł
Malfoy, przerywając wywód dziewczyny.
Przez ponad miesiąc wspólnego
mieszkania z nią nauczył się już, że lepiej nie dawać jej
okazji do rozkręcenia się, bo wtedy mogłaby gadać tak bez końca.
— Jednak jestem prefektem,
dlatego też mogę więcej — powiedział, siadając
z założonymi rękami na oparciu sofy.
— Możesz więcej dlatego, że jesteś
prefektem czy Malfoyem?
Chłopak uśmiechnął się.
— Szybko się uczysz, Granger.
Hermiona stała naprzeciw niego,
szykując kolejny monolog. Chciała mu powiedzieć, że tak tego nie
zostawi, że nie pozwoli na łamanie regulaminu, a już na pewno nie
pozwoli na to, by terroryzował ją we własnym dormitorium.
Jednak jej plany pokrzyżowało
pojawienie się Krzywołapa, który wszedł do salonu i z głośnym
mruczeniem ruszył prosto na Malfoya.
— Salazar, obiad!
Nie musiał powtarzać. Wielki, czarny
pies rzucił się w stronę kota, który z sykiem odskoczył od
Malfoya.
— Krzywołap, nie!
Hermiona próbowała złapać swojego
pupila, ten jednak przemknął jej między nogami, gnając przed
siebie.
Salazar gonił kota po całym
dormitorium, przewracając wszystko, co napatoczyło się po drodze.
Wkrótce podłoga usłana była rozbitymi ramkami na zdjęcia,
wazonami oraz zasłonami, a wszystko działo się przy
akompaniamencie syków Krzywołapa, warczenia Salazara i przerażonych
pisków Hermiony.
Malfoy w dalszym ciągu siedział
niewzruszony na oparciu sofy, podjadając Fasolki Wszystkich Smaków
i obserwując całą scenę ze stoickim spokojem.
— Malfoy, zróbże coś!
— krzyknęła po raz kolejny Hermiona, podchodząc do chłopaka
i trącając go w ramię.
— Nie będę im przerywał
dobrej zabawy. Poza tym, twojemu zdziadziałemu kotu przyda się
trochę ruchu — odpowiedział pretensjonalnym tonem, nadal na
nią nie patrząc.
W międzyczasie ofiarą tej gonitwy
padł również stolik, który nie wytrzymał ciężaru Salazara, gdy
ten wskoczył na niego za Krzywołapem.
— Malfoy!
— Malfoy! — powtórzył
piskliwym głosem, parodiując ją i rzucając w nią fasolką, która
trafiła ją między oczy.
Jeszcze jeden pisk, jeszcze jedno
warknięcie i Krzywołap znalazł bezpieczną kryjówkę na szczycie
regału. Gryfonka rozejrzała się dookoła, podsumowując straty.
Salon wyglądał jak po przejściu huraganu. Pozrywane zasłony,
rozwalony stolik, porozrzucane książki…
W końcu Salazar odpuścił próby
dopadnięcia Krzywołapa i powrócił do swojego właściciela. Ten
przywitał go z uśmiechem, mówiąc:
— Dobry piesek.
— Dobry?! Spójrz, jak wygląda
ten salon! Ten pies ma się stąd natychmiast wynieść, nie wiem
może Hag…
Nagle pobladła i przykryła dłonią
usta, walcząc z mdłościami. Chwilę później pobiegła do
łazienki.
— Bardzo dobry piesek
— powiedział z uśmiechem, odprowadzając dziewczynę
wzrokiem.
***
Hermiona warknęła cicho, gdy po raz
kolejny złamała swoje orle pióro. Nie używała drogiego podarunku
od Ivana, bo najwyraźniej w świecie było jej go szkoda.
Śnieżnobiałe pióro spoczywało schowane w jej sypialni, by
przypadkiem Malfoy go nie spalił czy też nie wyrzucił. Zerknęła
na Snape’a i wyjęła różdżkę, by naprawić pióro i usunąć
plamę z pergaminu. Wycelowała drżącą ręką w przedmioty
i wypowiedziała w myślach formułę.
Harry spojrzał na przyjaciółkę z
troską, rzadko widział ją w takim stanie.
— Ehmm… Hermiona? — spytał
niepewnie, wiedząc, że rozdrażniona kobieta to nic dobrego.
Na słowa Gryfona dziewczyna rzuciła
mu mordercze spojrzenie spod rzęs, na chwilę przestając notować.
— Wszystko w porządku?
— Oczywiście, że tak...
— zaczęła sarkastycznym tonem — wszystko jest w jak
najlepszym porządku, jeśli nie liczyć tego, że wielka,
krwiożercza bestia Malfoya chciała mnie dziś rano pożreć.
— Że co takiego? — szepnął
oburzony i zszokowany zarazem Ron, który do tej pory ignorował
kasztanowłosą, urażony jej zachowaniem w Hogsmeade.
Dziewczyna obrzuciła go surowym
spojrzeniem.
— To nie to, o czym myślisz,
Ron. Ta wredna fretka kupiła sobie psa.
— Psa? — zawołali obaj
zaskoczeni.
— Tak, psa — szepnęła,
gdy Snape odjął im punkty za gadulstwo — … wielkiego,
grubego, paskudnego psa, który próbował pożreć Krzywołapa. I
mnie przy okazji.
Gryfonka wróciła do notowania.
Chciała skupić się na tym, co jej wychodziło najlepiej. Na nauce.
Tylko to mogło ją oderwać od ciągłego odtwarzania w głowie
sytuacji z dzisiejszego poranka. I pewnie by jej się to udało,
gdyby nie kulka papieru, która uderzyła ją w plecy.
Odłożyła pióro, wyprostowała się
i powoli odwróciła w stronę trójki Ślizgonów, machających do
niej i szczerząc się przy tym głupkowato. Obrzuciła ich
zdegustowanym spojrzeniem, po czym podniosła kartkę, rozwinęła ją
i przeczytała:
Starcie
Krzywonoga z Salazarem skończy
się:
A
–
rozczłonkowaniem kota
B
–
pożarciem
kota
C
–
ucieczką
kota
D
–
samobójstwem
kota
Dziewczyna zmięła liścik, nie
spuszczając wzroku ze swojego współlokatora. Przez chwilę
mierzyli się wzrokiem, po czym Gryfonka odwróciła się i powróciła
do notowania zagadnień dotyczących wykorzystywania magii obronnej w
pojedynkach czarodziejów.
Arystokrata uśmiechnął się pod
nosem. Wszystko szło zgodnie z jego genialnym planem. „Granger
jest taka przewidywalna” — pomyślał, po raz kolejny
gratulując sobie sprytu.
— Nadal nie mogę uwierzyć, że
kupiłeś sobie psa. Zwierzęta są strasznie niehigieniczne i same
z nimi problemy — powiedział Nott–Wieczna–Maruda,
choć bawił go nowy pomysł blondyna.
— Nie byle jakiego. To czystej
krwi doberman — powiedział z wyraźną dumą w głosie, na co
Blaise z uśmiechem przewrócił oczami. — Cały czarny,
silny, zwinny, wyuczony wszystkich komend. Żebyście tylko widzieli,
jak ładnie bawił się z Krzywonogiem — dodał z mściwym
uśmieszkiem.
Trójka Ślizgonów ze śmiechem
przyglądała się, jak Gryfonka po raz kolejny łamie swoje pióro.
Hermiona, słysząc ich chichotanie, rzuciła im przez ramię
wściekłe spojrzenie, sprawiając, iż trójka przyjaciół ponownie
wyszczerzyła się i zaczęła do niej machać.
— Czy ktoś… mnie… słucha?
— warknął Snape, przerywając swój wykład i lustrując
uczniów lodowatym wzrokiem.
Zabini teatralnie rozejrzał się po
klasie i rzucił wesoło:
— Obawiam się, że nie,
profesorku.
Severus przymknął oczy, powtarzając
sobie w duchu, że nie może zabić ucznia. A przynajmniej nie
przy świadkach.
— Minus pięć punktów, Zabini
— oznajmił nauczyciel, co nie było szokiem dla Ślizgonów.
Blaise był jedynym uczniem Slytherinu,
który tracił punkty u Snape’a, choć nigdy nie było to więcej
niż pięć punktów. Profesor wyjął różdżkę i machnął
nią, sprawiając, że wszystkie ławki zgromadziły się przy jednej
ze ścian. Następne machnięcie spowodowało, że to samo stało się
z krzesłami i tylko co zwinniejsi zdołali na czas wstać z miejsca.
— Gamonie — mruknął
Nott do Dracona, patrząc na leżących uczniów.
— Hej! — zawołał oburzony
Blaise, który właśnie zbierał się z podłogi.
Snape nie pozwolił, by zamieszanie
trwało zbyt długo.
— Brać swoje różdżki, dobrać
się w pary i ćwiczyć. Jeden atakuje, drugi się broni, używając
zaklęć z dzisiejszych zajęć. Używacie zaklęć
niewerbalnych.
Teodor zerknął na Malfoya, który
skinął głową na nieme pytanie bruneta. Parę metrów dalej
Hermiona spojrzała na czarnowłosego Gryfona.
— Harry?
— Pewnie — odpowiedział,
ignorując oskarżycielskie spojrzenie przyjaciela.
Po chwili prawie wszyscy uczniowie
stali dobrani w pary, gotowi by zacząć ćwiczenia.
— Weasley, jakiś problem?
— spytał nauczyciel, podchodząc do Rona.
— Nie mam pary.
Snape położył dłoń na głowie
rudowłosego i okręcił ją gwałtownym ruchem w kierunku samotnie
stojącego Blaise’a.
— Teraz już masz.
Zgrzytając zębami, Ron powędrował w
kierunku Ślizgona. Wiedział, że jakiekolwiek próby negocjowania
ze Snape’em są z góry skazane na klęskę.
— Podzielcie się na grupy. Gdy
jedna walczy, pozostali obserwują, zwracając uwagę na błędy
popełniane przez ćwiczących. Za tydzień chcę widzieć u siebie
na biurku esej na temat skuteczności magii obronnej w walce, z
zaznaczeniem najczęściej popełnianych błędów podczas pojedynku.
Do roboty.
Po tej krótkiej przemowie wyznaczył
uczniów, walczących w pierwszej turze. Po chwili sala została
rozświetlona promieniami zaklęć. Reszta klasy przyglądała się
wszystkiemu i robiła notatki. Blaise obserwował przyjaciół,
walczących na samym środku sali. Musiał przyznać, że służba w
szeregach Śmierciożerców, oprócz wątpliwej reputacji, przyniosła
Draconowi także inne profity. Chłopak zdobył szlify w walce, a
efekty tego mogli właśnie podziwiać. Rzucał zaklęcia
automatycznie, w ułamku sekundy, doskonale przewidując następny
krok przeciwnika, który nie pozostawał mu dłużny. Teodor blokował
jego ataki i odpowiadał pięknym za nadobne. Ich style różniły
się, o ile Draco działał instynktownie, Teodor zdawał się
dogłębnie analizować przeciwnika, wyszukując jego słabe punkty i
nawyki.
Blaise rozejrzał się po sali. Inni
uczniowie nie radzili sobie tak dobrze z zadaniem postawionym przed
nimi przez Snape’a. Ich zaklęcia obronne były zbyt słabe i bez
żadnego oporu przepuszczały ataki przeciwnika. Przez chwilę
przyglądał się walce Pottera. Chyba po raz pierwszy od siedmiu lat
opiekun Slytherinu nie miał się do czego przyczepić. Cóż,
zmieniając stanowisko, Snape pozbawił się możliwości nagminnego
odejmowania punktów Potterowi za słabe wyniki na lekcjach
eliksirów.
— STOP! Naprawdę myślałem, że
uczniowie ostatniego roku umieją coś więcej z zakresu zaklęć
obronnych niż zwykłe Protego.
— powiedział z pogardą. — Malfoy, Nott, otrzymujecie
dziesięć punktów dla Slytherinu za o wiele większą finezję i
kreatywność w walce niż chociażby pan Potter. Następna grupa!
Uczniowie zajęli swoje miejsca.
Hermiona, razem z innymi uczniami z jej grupy, usiadła na podłodze
pod jedną ze ścian, trzymając w ręce podkładkę do notowania i
uważnie obserwując walczących. Przez chwilę przyglądała się
walce Rona, który ciągle miał problemy z opanowaniem zaklęć
niewerbalnych. Mamrotał zaklęcia pod nosem, dając przewagę
Ślizgonowi, który z góry wiedział jaki ruch chce wykonać jego
przeciwnik. Zanotowała tę uwagę, po czym przeniosła swój wzrok
na kolejne walczące pary. Miała już zapisaną stopę pergaminu,
gdy usłyszała ciche podśpiewywanie Malfoya.
Napotkała tam Wieprzleja
bardzo biednego A-HA-HA!
bardzo biednego A-HA-HA!
Bardzo biednego!
Zaniepokojona Hermiona spojrzała na
swojego przyjaciela. Był cały czerwony na twarzy, ledwo panując
nad gniewem. Liczyła na to, że nauczyciel upomni jej współlokatora
i nie będzie mu dane dokończyć piosenki. Jednak na próżno. Snape
zachowywał się tak, jakby nic nie słyszał. Obserwował walczących
uczniów ze swojej katedry, co jakiś czas robiąc uwagi na temat ich
braku umiejętności.
Gdzie jest ta Nora, gdzie jest mój
dom
Gdzie jest ta Granger, co kocham ją?
Znalazł tę Norę, znalazł swój
dom
Ale zła Granger nie chciała go!
Podobnie jak podczas pamiętnego meczu
Quidditcha, tak też i teraz piosenka Ślizgonów rozproszyła uwagę
rudowłosego. Do Malfoya dołączyło kilkoro uczniów. Zaklęcie
tarczy rzucone przez Rona było zbyt słabe, by zablokować atak
Zabiniego. Chłopak runął na stojące pod ścianą ławki.
Obserwujący ich uczniowie wybuchli śmiechem. Gryfon szybko podniósł
się z podłogi i z zaciętą miną powrócił na swoje miejsce.
Kolejne wydarzenia potoczyły się z zawrotną szybkością.
Rozjuszony do granic możliwości
chłopak bez zastanowienia rzucił zaklęcie. Z końca jego różdżki
wystrzeliła srebrna błyskawica, która powędrowała w stronę
Zabiniego. Na moment na twarzy rudowłosego zagościł obraz tryumfu,
jednak chwilę później ustąpił miejsca przerażeniu. Pewien
wygranej, opuścił różdżkę na chwilę przed tym, jak Ślizgon
odbił jego zaklęcie. Sekundę później błyskawica ruszyła na
Rona, trafiając go prosto w pierś.
Gryfoni rzucili się biegiem w stronę
rannego kolegi. Miał poparzenia na rękach i twarzy, a włosy
stały mu dęba. Sam Ron oddychał ciężko, starając się unormować
oddech.
— Weasley, podnoś się z
podłogi, nie mamy całego dnia na to, żeby się nad tobą
rozczulać.
— Ale profesorze, on jest ranny!
— zaprotestowała Hermiona, patrząc z wyrzutem na
nauczyciela.
— Gryffindor traci dziesięć
punktów za zakłócanie przebiegu lekcji…
— Co tu się dzieje?!
Do sali weszła Elizabeth McCullen,
rozglądając się po uczniach. Jej wzrok natrafił na leżącego na
posadzce Gryfona, podnoszonego przez grupkę uczniów. Szybkim
krokiem podeszła do niego i wypowiedziała zaklęcie:
— Enervate.
Rany na ciele ucznia zaczęły blednąć,
a zgromadzeni wokół niego uczniowie odetchnęli z ulgą.
— Pomóżcie mi przeprowadzić go do
skrzydła szpitalnego — rzuciła w stronę stojących obok niej
Harry’ego i Deana.
— Tak się składa, że
zwalnianie uczniów z lekcji leży w moich kompetencjach — przerwał
jej Severus Snape, podchodząc do niej z miną drapieżnika
szykującego się do ataku.
— Podobnie zresztą jak
profesjonalne podejście do zajęć i zapewnienie uczniom
bezpieczeństwa na lekcji.
— Już po raz drugi zarzuca mi
pani brak profesjonalizmu…
— A więc chyba coś w tym jest, nie
uważa pan? — przerwała mu, patrząc na niego wyzywająco.
— No chłopcy, nie ociągać się, pana Weasleya trzeba
dokładnie przebadać w odpowiednich warunkach — rzuciła
w stronę swoich tymczasowych pomocników i wyprowadziła ich z
sali. — Żegnam — powiedziała na odchodne.
W klasie zapanowała grobowa cisza.
Uczniowie niepewnie wrócili na swoje miejsca, wymieniając między
sobą znaczące spojrzenia.
— Myślicie, że będą z tego
dzieci? — zapytał Blaise, stojących wokół niego Ślizgonów.
— SZLABAN ZABINI! I minus
dwadzieścia punktów dla Slytherinu! Koniec lekcji. WYNOCHA.
Jego podopieczni spojrzeli po sobie
zszokowani. Szlaban? I dwadzieścia punktów?
Wszyscy w pośpiechu opuścili
salę, woląc nie zostawać ze Snape’em sam na sam, bo mogłoby się
to skończyć kolejnym szlabanem.
***
Hermiona z zaciętą miną szła do
gabinetu dyrektorki. Malfoy w tym roku kompletnie zwariował… nie
żeby kiedykolwiek był normalny. To, jak upokorzył Rona na lekcji…
była pewna, że cała ta akcja ze śpiewaniem i atakiem Blaise’a
była zaplanowana. I ten pies. Nie, nie pies! Potwór, który chce
pożreć nie tylko Krzywołapa, ale i ją. Jeśli to… zwierzę
zostanie w Hogwarcie, to ona nie nazywa się Hermiona Granger.
Regulamin surowo zakazuje posiadania większych zwierząt. Osobiście
dopilnuje, by Salazar („cóż za oryginalne imię”) nie
zagrzał miejsca w zamku.
Gryfonka zatrzymała się przed
chimerą, wypowiedziała hasło i zatrzymała się przed drzwiami, by
poprawić swój wygląd. Przygładziła włosy oraz czarną
spódniczkę i zapukała.
— Proszę.
Dziewczyna weszła do środka, zastając
Minervę McGonagall siedzącą za biurkiem w towarzystwie papierów.
Nauczycielka poprawiła okulary i spojrzała wyczekująco na gościa.
— O co chodzi, panno Granger?
— spytała, wskazując uczennicy krzesło.
— Pani profesor, chodzi o
Malfoya.
Dyrektorka westchnęła, opierając
głowę na dłoni i masując skroń, by uchronić się przed
zbliżającą migreną.
— Jego zachowanie w tym roku
jest skandaliczne, przechodzi samego siebie. Atakuje mnie i moich
przyjaciół, niszczy moje rzeczy, rano siedzi w łazience przez dwie
godziny, alkoholizuje i znęca się nad moim kotem, w salonie
powiesił obrazy nagich kobiet, używając Zaklęcia Trwałego
Przylepca, szarga moje dobre imię i opinię, a ostatnio kupił psa!
— Hermiona wyrecytowała szybko formułkę obmyśloną podczas
drogi do gabinetu.
McGonagall upiła spory łyk ziołowego
naparu, szukając odpowiednich słów do przeprowadzenia tej rozmowy.
— Wiem o psie.
— Wie pani? I nic z tym…
— Nie, panno Granger. W tej
kwestii mam związane ręce. Rodzina Malfoyów nadal ma pewne
kontakty, ułatwiające im życie. Nic nie mogę zrobić, dopóki nie
będę miała solidnego powodu, dla którego zwierzę będzie musiało
opuścić Hogwart. Istnieje też szansa, choć niewielka, że Salazar
pomoże swojemu panu. Wszyscy wiedzą, jak pupile wpływają na
swoich właścicieli. Co do reszty zarzutów… on potrzebuje czasu…
oni wszyscy potrzebują czasu, by się zmienić. Byłabym bardzo
wdzięczna, gdyby dała mu pani szansę, panno Granger.
— Pani w to wierzy? Malfoy nigdy
się nie zmieni. Nie ufam mu… ani żadnemu z nich. Kto raz został
Śmierciożercą, do końca życia nim pozostanie. Nie zmienią tego
żadne zwierzęta czy specjalne grupy, to zbyt mocno w nich siedzi.
— Panno Granger, naprawdę pani
tak sądzi? A co z drugą szansą, z przebaczeniem? Owszem, nie
wszyscy się zmienią, ale jeśli nawet jedna osoba odnajdzie
właściwą drogę, to cała praca i wysiłek włożony w ich
resocjalizację, opłacą się.
Hermiona przygryzła wargę. Nie takich
słów spodziewała się od McGonagall. Prawdę mówiąc, dyrektorka
w tym momencie przypominała dziewczynie Dumbledore’a. Spojrzała
na jego portret. Staruszek kiwał głową z aprobatą, z uwagą
przysłuchując się rozmowie.
— Nie proszę cię o to, byś z
dnia na dzień zmieniła swoje podejście do niego, ale o cierpliwość
— dodała Minerva, lecz z twarzy dziewczyny mogła wyczytać,
iż jej słowa jej nie przekonują.
— Przykro mi pani profesor
— Gryfonka zaczęła wstawać z miejsca — ale byłam
cierpliwa i wyrozumiała od pierwszej klasy. Do widzenia
— powiedziała i już miała otworzyć drzwi, gdy klamka sama
ustąpiła, a jej oczom ukazał się pierwszoroczniak z zapłakanymi
oczami i opuchniętą twarzą.
— Tom? — zapytała cicho
Hermiona.
— Usiądź, proszę. To znowu te
same osoby? — spytała dyrektorka, prowadząc chłopca na
miejsce wcześniej zajmowane przez kasztanowłosą. McGonagall gestem
nakazała, by dziewczyna zostawiła ich samych i zaczęła rozmowę z
uczniem.
Gryfonka ruszyła na następną lekcję,
czując, jak jej humor pogarsza się z minuty na minutę. Nic nie
udało jej się wskórać w sprawie nowego współlokatora, jej
podopiecznego ktoś gnębi… na dodatek słowa McGonagall
spowodowały wewnętrzny konflikt Gryfonki. Hermiona nie ufała byłym
Śmierciożercom, ale czy fakt, iż nie chciała dać im drugiej
szansy, czynił z niej złego człowieka? A może jednak McGonagall
miała rację?
Dziewczyna przystanęła, gdy korytarz,
którym szła, podwoił się. Na drżących nogach podeszła do
ściany i oparła się o nią, czekając aż mienie zawrót głowy.
„To pewnie dlatego, że wczoraj opuściłam kolację, a dziś
zrezygnowałam ze śniadania” — pomyślała, w duchu
obiecując sobie, że już nigdy nie pozwoli, by nauka wpływała na
stan jej zdrowia.
***
— Hermiona? Stało ci się coś?
— Nie, wszystko w porządku.
Dlaczego pytasz? — odpowiedziała, wgryzając się w kolejne udko
kurczaka.
Ginny znacząco spojrzała na górę
jedzenia na talerzu przyjaciółki.
— Och… staram się nadrobić
kalorie. Znowu zaczęłam omijać posiłki z powodu nauki
— wyjaśniła, pochłaniając ziemniaczki.
— Myślałem, że znowu
świrujesz z tą wszą — mruknął Ron, który z równie
wielkim zapałem zajmował się swoim posiłkiem.
Hermiona rzuciła mu groźne
spojrzenie.
Harry, chcąc zmienić temat, spytał:
— Co teraz mamy?
— Zielarstwo z Puchonami.
Godryku! — krzyknęła, po czym porwała swoje rzeczy
i zerwała się do wyjścia.
— Co jest? — zawołała
Ginny, rozcierając ramię po uderzeniu torbą.
— Nie spakowałam specyfiku na
przyspieszenie rozwoju roślin.
— Jakiego specyfiku? — zapytali
zdziwieni chłopcy.
— Tego, który był zadany na
dzisiaj!
Harry i Ron skrzywili się.
— Ty też go nie masz, prawda? —
mruknął czarnowłosy, na co jego przyjaciel skinął ponuro głową.
— Ile mamy do zajęć?
— Dziesięć minut
— odpowiedział Weasley. — Wiesz może, jak w tak
krótkim czasie zdobyć ten specyfik?
Harry uśmiechnął się tajemniczo.
— Być może.
Tymczasem Hermiona przeskakiwała po
dwa stopnie na raz, by jak najszybciej dostać się do dormitorium.
Jak ona mogła o tym zapomnieć? „Malfoy. To wina Malfoya i jego
paskudnego psa” — pomyślała, biegnąc przez korytarz
na czwartym piętrze.
— Avis — wydyszała
i wpadła do salonu, a widok, jaki tam zastała, praktycznie pozbawił
ją tchu.
Upuściła torbę, zupełnie
zapominając o tym, po co wróciła do dormitorium. Parę razy
otworzyła usta, jednak jedyne, co się z nich wydostało to krótkie,
pełne rozpaczy jęki.
— M… moje…moje… MALFOY!!!
— wrzasnęła płaczliwie.
— Czego się drzesz, Granger?
— powiedział Draco, wchodząc do salonu. Podszedł leniwym
krokiem do sofy i oparł się o nią, lustrując stalowym wzrokiem
dziewczynę.
Wskazała na jego pupila i krzyknęła:
— MAFLOY!!! ZRÓB COŚ!
Salazar spojrzał na nią z
politowaniem i powrócił do swojego zajęcia.
— O co ci chodzi, Granger?
— O co mi chodzi? Twój pies
pogryzł moje nowe buty! — warknęła, próbując zabić
wzrokiem zarówno zwierzaka, jak i jego właściciela.
— I o to tyle krzyku? — spytał
a w jego oczach pojawiło się rozbawienie. — To tylko buty.
— TYLKO BUTY?! Były nowe i w
dodatku cholernie drogie!
— To przepłaciłaś. Są
beznadziejne… a raczej były. No proszę, okazało się, że
Salazar ma wrodzone poczucie piękna, tak samo, jak ja.
Doberman, jakby rozumiejąc słowa
blondyna, zaszczekał radośnie i, wyraźnie z siebie zadowolony,
podszedł do Dracona i oparł przednie łapy o jego tors, wyczekując
pieszczot. Hermiona przykucnęła nad szczątkami jej niegdyś
pięknych, czerwonych szpilek i z gniewnymi łzami w oczach
spojrzała z wyrzutem na swoich współlokatorów. Buty były tak
zniszczone, że nawet zaklęcie nic by nie wskórało.
— Przestań beczeć, Granger.
Salazar potrzebował gryzaka, a te twoje kapcie idealnie się do tego
nadawały.
— Kapcie?! — warknęła,
gwałtownie wstając i, tracąc panowanie nad sobą, rzuciła jednym
butem w Malfoya, trafiając go w ramię.
Pies warknął groźnie i powoli zaczął
iść w stronę Gryfonki. Arystokrata z zadowoleniem patrzył na
strach kasztanowłosej, napawając się poczuciem zwycięstwa, jednak
nie chciał trafić do Azkabanu za to, że jego pupil zagryzł
Granger.
— Salazar, zostaw. Idź, podręcz
kogoś innego, na kolację dam ci coś bardziej wartościowego niż
szlama.
Doberman popatrzył z sympatią na
blondyna i opuścił dormitorium.
— Więc przyznajesz, że sam
wpuściłeś go do mojej sypialni? Jak udało ci się tam wejść?
— Myślałaś, że te śmieszne
zaklęcia powstrzymałyby mnie na dobre? Wystarczyło trochę
poszperać w bibliotece, by znaleźć odpowiednie
przeciwzaklęcia. Tak Granger, nie tylko ty umiesz czytać
— powiedział z drwiną.
— Kiedyś zapłacisz mi za to
wszystko, Malfoy… — zaczęła, podchodząc do chłopaka — …
za buty, za…
— Nigdy nikomu nie zapłaciłbym
za takie badziewie, Granger — wtrącił Ślizgon, z ironicznym
uśmieszkiem patrząc na stojącą przed nim dziewczynę.
Hermiona zatrzęsła się z gniewu i
otworzyła usta, by odpowiedzieć na tę bezczelną uwagę, gdy
usłyszała odgłos szczypiec. Znieruchomiała, rozpoznając ten
charakterystyczny dźwięk. Przełknęła ślinę i wymieniła
przerażone spojrzenie z arystokratą. Ten pokiwał głową na jej
nieme pytanie i przeniósł wzrok na znajdujące się za nią
stworzenie. Kasztanowłosa powoli odwróciła się i zrobiła
krok w tył, mimowolnie wtulając się w chłopaka.
— Granger, powiedz, że masz
przy sobie różdżkę — szepnął Draco, wpatrując się
w dopiero co wyklutą akromantulę.
— Mam… — zaczęła, na
co Ślizgon odetchnął z ulgą — … w torbie — dokończyła,
powodując ponowne spięcie Malfoya.
Dziedzic rodu zerknął na torbę
leżącą na środku pokoju i z powrotem na dziewczynę.
— Ty to zawsze coś spieprzysz.
— Ja? Ty też nie masz różdżki!
— warknęła, z gniewu zapominając o grożącym im
niebezpieczeństwie.
Akromantula zaklekotała szczypcami i
rzuciła się do ataku.
— AAA!!! — wrzasnęli
prefekci naczelni, po czym wspięli się na oparcie sofy. Blondyn
przeczesał dłonią włosy, próbując uspokoić oddech. Nagle
uświadomił sobie, że znienawidzona przez niego przerażona
Gryfonka wczepia się palcami w jego koszulę, dysząc i wlepiając
wzrok w stworzenie. Zmarszczył brwi i strzepnął jej
dłonie.
— Zabieraj łapska.
— Auć! To boli — syknęła,
patrząc na niego gniewnie i rozcierając ręce.
— Miało boleć. Nigdy więcej
mnie nie dotykaj — oznajmił, odsuwając się od
współlokatorki z wyniosłą miną, co nie było dobrym
pomysłem, ponieważ stracił równowagę.
Chcąc ratować się przed pewną
śmiercią, chwycił przód bluzki dziewczyny. Pech chciał, że
bluzka nie wytrzymała i rozerwała się, ukazując biały
staniczek Gryfonki. Hermiona złapała poły koszuli i znacząco
spojrzała na dłoń blondyna, który nadal trzymał ją na jej
bluzce, nie chcąc ponownie stracić równowagi. Przez chwilę stali
tak, wpatrując się w siebie ze złością. Draco już otwierał
usta, by coś powiedzieć, gdy usłyszeli znajomy głos.
— Dziwne miejsce wybraliście
sobie do obściskiwania, skarby wy moje — rzucił wesoło
Blaise, wchodząc do salonu razem z Nottem, który zmarszczył brwi,
zdając sobie sprawę, że w normalnych warunkach nigdy nie
doszłoby do tego, żeby ich kumpel obmacywał szlamę, stojąc na
oparciu sofy.
— Uważajcie! Tu jest…
Draco puścił bluzkę i zakrył dłonią
usta dziewczyny.
— Zamknij się, Granger. Niech
się trochę pomęczą — powiedział, z mściwym uśmieszkiem
patrząc na przyjaciół.
— O co cho… AAA!!!
Ślizgoni wrzasnęli, po czym zaczęli
szukać bezpiecznego miejsca. Nott wskoczył na oparcie fotela,
Zabini zaś wszedł na regał i, używając półek niczym drabiny,
wspiął się na samą górę.
— Co to tu robi?! Zabijcie to,
zanim złoży jaja! — wrzasnął piskliwie Blaise, wpatrując
się w osiem par czarnych ślepi i próbując doliczyć się
kolejnych odnóży w kłębach obrzydliwej ciemnobrązowej sierści.
— No właśnie, dobre pytanie.
Co to tu robi? — powtórzyła Hermiona, jedną ręką
przytrzymując bluzkę, drugą kładąc na biodrze i wyczekująco
spojrzała na Malfoya.
— Nie mam pojęcia, Granger
— warknął, starając się obmyślić plan ucieczki.
— A mi się chyba coś
przypomniało… — zaczął niepewnie Nott i przejechał
dłonią po twarzy, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Zabini postanowił pośpieszyć go ze
szczytu swojej twierdzy, wrzeszcząc:
— No? Wyduś to wreszcie!
— Pamiętacie tę imprezę z
okazji rozpoczęcia ostatniego roku?
— Którą konkretnie? — spytał
Blaise.
— Tę, co była tutaj, na której
podpaliłeś dywan, baranie — warknął Teodor.
— Aaa… tę…
— Podpaliliście dywan?!
— Przymknij się Granger!
— uciszyła ją trójka Ślizgonów
— No więc na pewno kojarzycie
wyprawę do gabinetu McGonagall… tylko że przed nią poszliśmy do
Zakazanego Lasu i zwędziliśmy jajo akromantuli — dokończył
brunet.
— Co? Czyj to był za głupi
pomysł? — zdziwił się Zabini.
— Twój! — wrzasnęła
pozostała dwójka Ślizgonów.
Draco zaklął pod nosem, przypominając
sobie ich wyprawę.
— Ale za to, to nie był mój
pomysł, żeby hodować to bydlę! — bronił się czarnowłosy.
— Co?! Hodujesz akromantulę?!
Może i pies przeszedł, ale tego na pewno nie pozwolą ci tu
trzymać! — oburzyła się Gryfonka.
— Granger, gdybyś nie
zauważyła, grozi nam śmierć, więc bądź tak miła i się
przymknij. Czy któryś z was ma różdżkę?
— Gdybyśmy mieli, nie musiałbym
bawić się w jakiegoś małpiszona — odpowiedział Zabini.
Draco przymknął oczy, szukając w
sobie cierpliwości.
— Najbliżej jest różdżka
Granger, leży w torbie. Ktoś musi odwrócić jakoś uwagę pająka,
żebyśmy mogli dostać się do niej i załatwić bydlę.
— Czyli podsumowując, ktoś
musi robić za przynętę — dodał Nott.
— Dokładnie — powiedział
blondyn i spojrzał z wrednym uśmieszkiem na współlokatorkę.
— No co? — spytała, nie
domyślając się zamiarów arystokraty.
— My jesteśmy zbyt młodzi,
piękni i zdolni, by umierać, zwłaszcza ja, a po tobie nikt nie
będzie płakał, Granger.
— C–co… Nie! Nie waż się!
Powtarzam, nie waż się, Malfoy! — krzyknęła przerażona,
cofając się na skraj oparcia. Ostrzegawczo uniosła dłoń, widząc,
jak blondyn powoli się do niej zbliża.
— Spójrz na to z innej strony.
Może po tym heroicznym akcie poświęcenia arystokracja zacznie
patrzeć inaczej na mugoli. W końcu ocalisz trzech czarodziejów
czystej krwi — naśmiewał się Ślizgon.
— Draco, nie! — wrzasnął
Blaise.
Blondyn nachylił się nad nią i
szepnął:
— Miło było cię dręczyć
— po czym pchnął ją na podłogę.
Kasztanowłosa krzyknęła i z hukiem
wylądowała na twardym podłożu. Akromantula, która do tej pory
stała pod regałem i wpatrywała się w Zabiniego, odwróciła się
i powoli zaczęła podchodzić do dziewczyny. Gryfonka przełknęła
ślinę, postanawiając, że nie da się tak po prostu zabić.
Spanikowana, zaczęła rozglądać się za jakąkolwiek bronią, nie
zwracając uwagi na krzyki Ślizgonów, który ma zejść po różdżkę.
Nie wstając z podłogi, zaczęła wycofywać się na podpartych
rękach w kierunku stolika, cały czas obserwując bestię. Chwyciła
książkę i cisnęła nią w stworzenie. Los książki podzieliła
także szklanka. Akromantula zaklekotała, rozwścieczona
poczynaniami Gryfonki i zaszarżowała na nią. Przerażona
dziewczyna skuliła się i zasłoniła głowę rękami, oczekując
ciosu, który jednak nie nadszedł. Hermiona usłyszała stukot,
groźne warczenie i klekotanie szczypiec.
Powoli odjęła drżące dłonie od
twarzy, nie mogąc się ruszyć. Jak zahipnotyzowana patrzyła na
ciosy i uniki dobermana, które sprawiały, że akromantula
wycofywała się, choć i ona wyprowadzała ciosy. Salazar nie
zwracał uwagi na rany, całkowicie skupiał się na swoim zadaniu
— chronić swojego pana.
Pies zakończył pojedynek potężnym
ciosem łapą w łeb stworzenia, po którym Hermiona zapewne miałaby
pękniętą czaszkę. Doberman zawarczał zwycięsko i pochylił pysk
nad ciałem akromantuli, chcąc się w nie wgryźć.
— Salazar, nie! — krzyknął
Draco, zeskakując z kanapy i podbiegając do pupila. Przykucnął
przed nim, oceniając obrażenia i westchnął z ulgą, gdy nie
zobaczył niczego poważnego. — Wszystko w porządku
— poinformował przyjaciół, po czym zwrócił się do
Salazara. — Nie wolno gryźć akromantul. Złych, brzydkich,
jadowitych akromantul. Zrozumiano? — powiedział, jakby
pouczał małe dziecko.
Pies mrugnął, zupełnie jakby
rozumiał, co się do niego mówi. Tymczasem Nott podszedł do
nieruchomej akromantuli, fachowym okiem oceniając obrażenia.
— Żyje. Jest nieprzytomna, ale
żyje — mruknął. — Mieliśmy szczęście, że była
na tyle głupia i nie wpadła na to, że mogłaby po prostu się do
nas wspiąć.
— Czy mogę już zejść?
— zawołał ze szczytu regału Blaise.
— Jasne.
Hermiona wstała, z trudem łapiąc
równowagę i z niedowierzaniem patrząc na trójkę Ślizgonów,
debatujących nad odwagą i poświęceniem Salazara.
— Oszołomy! Sadyści! Idioci!
— chłopcy odwrócili się, słysząc litanię Gryfonki.
— Mogłam zginąć! Mieliście biec po różdżkę! Walczyłam
o życie, a wy pierwsze co robicie, to wychwalacie pod niebiosa psa!
Psychole! Moglibyście chociaż spytać, jak się czuję!
— Jak się czujesz? — spytał
Blaise, który jako jedyny z nich wyglądał na lekko zawstydzonego.
Hermiona zmiażdżyła go wzrokiem.
— Wspaniale! Absolutnie
świetnie! Czuję się jak młody bóg! Jestem cała potłuczona
i chyba skręciłam nadgarstek, ale nigdy nie czułam się
lepiej!
— Okres ma czy co? — mruknął
Nott.
— NIENAWIDZĘ WAS!!!
— Chyba ma — oznajmił
Draco, z zainteresowaniem przyglądając się kasztanowłosej.
Gryfonka krzyknęła z wściekłości i
bezsilności, wkładając dłonie we włosy, powodując jeszcze
większy nieład na głowie.
— Uspokój się, pudlu, musimy
pozbyć się jakoś tej akromantuli.
— MY?! WY ją tu
sprowadziliście, więc to WY…
— Jeśli nic z tym nie zrobimy,
zostanie tutaj z nami, a chyba nie chcesz kolejnego współlokatora
— wyjaśnił blondyn.
— Równie dobrze mogłabym na
was donieść i pozbyć się was ze szkoły — oznajmiła
dziewczyna i, przypominając sobie o rozerwanej bluzce, założyła
ręce na piersi.
— Mam ci przypomnieć, że
jesteś sędzią w nielegalnym Turnieju Trójmagicznym i nie
zgłosiłaś tego Ministerstwu?
Przez chwilę prefekci naczelni
mierzyli się groźnym wzrokiem. W końcu Hermiona musiała przyznać
mu rację. Westchnęła, szukając wyjścia z tej beznadziejnej
sytuacji.
— Hagrid… Hagrid może nam
pomóc — powiedziała cicho.
Ślizgoni skrzywili się.
— Tylko nie ta niedojda
— mruknął Nott.
— Albo on nam pomoże, albo
wszyscy wylądujemy w Azkabanie — warknęła.
— W porządku, pójdziemy do
Hagrida — przytaknął z beznamiętnym wyrazem twarzy Draco,
kierując się chłodną logiką. — Zabini, Nott, zawińcie
akromantulę w jedną z zasłon, będziecie ją nieść. Ja i Granger
będziemy szli jako pierwsi, sprawdzając, czy korytarze są puste,
a powinny być, bo trwają jeszcze zajęcia — dodał,
zerkając na zegarek. — Granger, jeśli ktoś nas zobaczy,
wersja jest taka, że jako prefekci naczelni mamy pewną sprawę do
załatwienia, sam nie wiem… nadzór nad szlabanem, spotkanie
organizacyjne… mniejsza z tym, będziemy improwizować. Jeśli
przyłapią całą naszą czwórkę, to niesiemy sadzonkę nowej
odmiany czyrakobulwy do szklarni… wyjątkowo agresywną odmianę
czyrakobulwy. Jasne?
Hermiona musiała przyznać, że Malfoy
sprawdza się w tym całym dowodzeniu. Ona w takich wypadkach
najczęściej traciła głowę. Oczywiście nie musiałby nimi
dyrygować, gdyby nie przyniósł tu akromantuli.
Chłopcy sprawnie zawinęli zwierzę w
zasłonę (choć Nott cały czas przy tym marudził), wypełniając
instrukcje Dracona. Cała czwórka wyszła na korytarz, po tym, jak
prefekci upewnili się, że jest to bezpieczne. Współlokatorzy
ignorowali się, Draco całkowicie skupiając się na zadaniu,
Hermiona nadal będąc wściekłą. Byli już w sali wejściowej, gdy
usłyszeli zaciekawiony, kobiecy głos.
— Witam. Nie powinniście być
na zajęciach? — spytała Luise Donovan. Podeszła do nich,
z ciekawością zerkając na pakunek.
— Nie, pani profesor. Jako
prefekci naczelni zostaliśmy wyznaczeni do nadzoru nad transportem
sadzonki nowej odmiany czyrakobulwy — wyjaśnił młody
Malfoy, nawet się nie zająknąwszy.
Drobna blondynka z podekscytowaniem
ponownie zerknęła na pakunek.
— Serio? Mogę zerknąć?
— NIE!!! — wrzasnęła
cała czwórka, na co Luise podskoczyła i przyłożyła dłoń do
piersi.
— To wyjątkowo agresywna
odmiana. Trująca — dodał Nott, w duchu modląc się, by
takie wyjaśnienie wystarczyło.
— Och… no dobrze. Na pewno
dacie sobie z tym rade?
— Oczywiście. Właśnie dlatego
do transportu zostali wyznaczenie najstarsi uczniowie — odpowiedział
Blaise z głupim uśmiechem na twarzy.
— W porządku, nie przeszkadzam.
Uważajcie — rzuciła na odchodne, po czym weszła do Wielkiej
Sali.
Cała czwórka głośno westchnęła z
ulgą.
— Na pewno poradzicie sobie
sami? — zawołała Luise, wystawiając głowę z przejścia.
Uczniowie pokiwali głowami, nie mogąc
się zdobyć na wypowiedzenie nawet najkrótszego słowa.
— No to powodzenia.
Blaise gwizdnął.
— Merlinie, myślałem, że już
po nas.
— Ruszamy. Nie ma co kusić losu
— zadecydował Draco.
Dalsza droga dłużyła im się
niemiłosiernie, jednak w końcu dotarli do chatki gajowego.
— To co, podrzucamy mu
akromantulę i spieprzamy? — zapytał Zabini.
— Tak się nie robi — pouczyła
go Hermiona. — Powinniśmy z nim porozmawiać.
— Jasne. Już to widzę
— mruknął pod nosem Nott, jak zwykle tryskając entuzjazmem.
— Rób, jak chcesz, Granger, ale
nie chciałbym być w twojej skórze, jeśli nawalisz — ostrzegł
ją Draco.
Gryfonka przewróciła oczami i wzięła
uspokajający oddech, po czym zapukała w drzwi.
— Cholibka, a już myślałem,
że zapomnieliście o starym Hagridzie — usłyszeli
zachrypnięty, ciepły głos gajowego.
Chwilę później drzwi otworzyły się,
ukazując masywną postać z grzywą nieujarzmionych włosów
i wesołym uśmiechem, który spełzł z jego twarzy, gdy
zobaczył, kto zawitał w jego progi.
— Emm… Hermiono? Co cię do
mnie sprowadza w… takim towarzystwie?
— Sprawa niecierpiąca zwłoki
— wpadł mu w słowo Malfoy, wpraszając się do domu Hagrida
i przywołując do siebie gestem dwójkę swoich przyjaciół.
Rozejrzał się po izbie, a następnie,
zupełnie jakby był u siebie, zaciągnął zasłony w oknach.
Zabini i Nott, jak gdyby nigdy nic, rzucili tajemnicze
zawiniątko na stół. Hagrid przyglądał się temu wszystkiemu
zdezorientowanym wzrokiem.
— Możemy porozmawiać?
— Taaa… — odpowiedział,
zapraszając ją do środka. — Jasne, Hermiono.
Blaise i Teodor zdążyli się już
rozgościć, natomiast Draco stał na środku pomieszczenia,
lustrując zdegustowanym wzrokiem każdy kąt izby, zupełnie jakby
sama obecność w tym miejscu była dla niego hańbą.
Hagrid po raz kolejny omiótł wzrokiem
niespodziewanych gości.
— Ta… to ja może zaparzę
trochę herbatki… — zaczął niepewnie, kierując się w
stronę kredensu.
— Nie ma czasu na ceregiele.
— Malfoy! — krzyknęła
Hermiona, patrząc gniewnie na swojego współlokatora. — Może
byś w końcu okazał trochę manier, godnych twojego
arystokratycznego pochodzenia, którym się tak szczycisz. Nie
uważasz, że najpierw powinniśmy wyjaśnić, dlaczego tu jesteśmy?
— Rób, jak chcesz, tylko się
streszczaj — odpowiedział lodowatym tonem, podchodząc do
okna, by sprawdzić, czy nikt nie idzie.
Gryfonka podeszła do Hagrida, w duchu
licząc na to, że ten nie będzie zadawał wielu pytań.
— Hagridzie, chodzi o to, że
potrzebujemy twojej pomocy. Naprawdę nie mamy się do kogo z tym
zwrócić, ale ty jako znawca powinieneś wiedzieć, co z tym zrobić.
— Cholibka, Hermiono, chyba nie
postanowiliście wyhodować sobie jakiegoś potworka w dormitorium
— zażartował, próbując rozładować atmosferę, która w
tym momencie była tak gęsta, że z łatwością można by ją
pokroić nożem.
W tej samej chwili Kieł zainteresował
się pakunkiem, znajdującym się na kuchennym stole. Wskoczył na
krzesło i zaczął obwąchiwać tajemniczy tobołek. Po chwili,
skomląc, uciekł do swojego legowiska.
— Co jest? — spytał
Hagrid, podchodząc do stołu, by rozwiązać pakunek.
Hermiona bała się jego reakcji. Była
pewna, że kiedy ujrzy, co do niego przynieśli, będzie
podenerwowany, może nawet i zły. Jednak to, co zrobił Hagrid na
widok małej akromantuli, przeszło ich najśmielsze oczekiwania.
Jego czarne jak żuki oczy zaszkliły się radośnie, zupełnie jakby
patrzył na urocze niemowlę.
Blaise nawet nie próbował ukryć
zaskoczenia, wpatrując się w Hagrida z otwartymi ustami. Nott
spoglądał na olbrzyma jak na szaleńca.
— Hagrid?
— Mmm?
— Czy mógłbyś się nim
zaopiekować? Znaczy nie zatrzymać, tylko przetransportować
bezpiecznie do lasu? — Hermiona sprecyzowała prośbę,
obawiając się, że jej przyjaciel może zacząć hodować
akromantule w swoim ogródku.
— Ta, jasne — odpowiedział,
wciąż wpatrując się z promiennym uśmiechem w pająka.
***
— I jak ty możesz mieć do mnie
pretensje, że uważałem, że ten czubek nie powinien nas uczyć
— powiedział Malfoy, wspinając się po zboczu do zamku.
Wciąż nie mógł wyjść z szoku, jakiego doznał w związku z
reakcją gajowego na groźne zwierzę.
— Ani mi się waż tak nazywać
Hagrida! Gdyby nie on już teraz mógłbyś być w drodze do
Azkabanu!
Blondwłosy Ślizgon przystanął
raptownie i odwrócił się w stronę idącej za nim Gryfonki. Ta nie
zdążyła wyhamować i z impetem wpadła na tors chłopaka, z trudem
łapiąc równowagę.
— A jak według ciebie mam na
niego mówić? Wpada do niego czwórka uczniów, która w dodatku
powinna być na lekcjach, wrzucają mu do chatki dopiero co wyklutego
potwora, widniejącego na liście najbardziej niebezpiecznych
stworzeń, a on co robi?! Niańczy je i pyta, czy nie jest głodne!
— Malfoy doskonale wiedział, iż gajowy ma nieco zbzikowane
podejście do groźnych stworzeń… jednak trudno było mu to
przetrawić, gdy widział to na własne oczy. — Powinni do
zamknąć w Mungu! — powiedział, po czym wznowił
wędrówkę grupy.
Hermiona nie mogła tego tak zostawić.
Pomimo tego, że w niektórych kwestiach zgadzała się ze swoim
współlokatorem, nie mogła pozwolić na to, by obrażał jej
przyjaciela. Wyprzedziła chłopaka, który w tej chwili odpalał
papierosa i rzuciła przez ramię:
— Mógłbyś chociaż okazać mu
wdzięczność. Hagrid ma dobre serce…
— Za to rozumu za knuta
— dokończył za nią Malfoy.
Tego było już za wiele. Nie dość,
że próbował nakarmić swojego psa Krzywołapem, a jadowitą
akromantulę nią samą i wplątał ją w kolejną aferę, to jeszcze
bezczelnie ubliżał bliskiej jej osobie.
To samo miejsce. Podobny powód.
Hermiona nie mogła się oprzeć uczuciu deja vu. Tak jak w trzeciej
klasie podeszła do chłopaka, by go uderzyć i zetrzeć ten
pyszałkowaty uśmieszek z jego twarzy. Jednak tym razem drogę
zagrodził jej Blaise.
— Hej, dzieciaki, uspokójcie się
— rzucił, zerkając na parę prefektów naczelnych.
Wyczuł moment, w którym Gryfonka
rozluźniła się i szepnął, by tylko ona go usłyszała:
— Nie dałoby ci to nic, prócz
złamanej ręki na jego arystokratycznym nosku.
Kasztanowłosa spojrzała na niego i
skinęła głową na znak, że wszystko jest już w porządku,
po czym wróciła wzrokiem do Dracona. Bezczelny cham uśmiechnął
się, puścił do niej oczko i skinął palcem wskazującym na
znak, by do niego podeszła i spróbowała swoich sił. Hermiona
bardzo chętnie pokazałaby mu język, jednak była świadoma tego,
iż gest ten nie przystoi osobie w jej wieku. Dziewczyna
spojrzała znacząco na dłonie Zabiniego, który wreszcie zabrał je
z jej ramion i poprawiła szary sweterek. Obrzuciła wzrokiem
swoich towarzyszy i rzeczowym tonem powiedziała:
— O dwudziestej w dormitorium
prefektów naczelnych odbędzie się drugie zadanie.
Zdawało się, że trójka Ślizgonów
nagle wypuściła korzenie i za nic w świecie nie mogła się
ruszyć. Kasztanowłosa nie pozwoliła sobie na uśmiech, lecz z
poważną miną wyminęła ich, wyprostowana i dumna z efektu
swoich słów. Dopiero gdy była parę metrów dalej odwróciła się
na pięcie i, niczym pięciolatka, pokazała język.
Szybko wróciła do dormitorium, by
zabrać i dostarczyć specyfik profesor Sprout, która była bardzo
zawiedziona nieobecnością najlepszej uczennicy na lekcji. Gryfonka
wspinała się do wieży swojego domu, by zabrać notatki z
zielarstwa, gdy usłyszała wołanie:
— Hermiona, czekaj!
Odwróciła się i zobaczyła
biegnącego do niej Harry’ego.
— Hej. Co się stało, że nie
byłaś na zajęciach? — spytał Gryfon, wiedząc, że jego
przyjaciółka nawet chora przychodziła na lekcje.
— Och… sprawy prefektów
naczelnych.
Czarnowłosy uważnie przyjrzał się
dziewczynie, lecz cokolwiek zauważył, zatrzymał to dla siebie
i odpuścił.
— No dobra. Słuchaj, tu masz te
składniki, o które prosiłaś...
— Harry, to cudownie! Nie wiem
jak ci dziękować.
— Nie wygłupiaj się. A,
zapomniałbym. Zostawiłaś na obiedzie różdżkę — chłopak
wyciągnął z kieszeni własność Hermiony i podał ją pani
prefekt. — Muszę iść.
Pożegnał się i zostawił
kasztanowłosą samą. Dziewczyna jak zahipnotyzowana wpatrywała się
w różdżkę. Była święcie przekonana, że była w jej
torbie, a skoro ją zostawiła… Mogła dziś umrzeć. Gdyby nie
Salazar, byłoby po niej. W jej głowie pojawiła się wizja
zbliżającej się akromantuli i Malfoya, który, zdecydowawszy się
w końcu zeskoczyć z kanapy, przeszukuje torbę w poszukiwaniu
różdżki, lecz jej nie znajduje. Potwór zadaje pierwszy cios.
Gryfonka potrząsnęła głową,
starając się usunąć powstały w niej obraz. „Nie myśl o
tym” — pomyślała, chcąc jak najszybciej o tym
zapomnieć.
Wróciła do dormitorium i rozejrzała
się. Malfoya albo nie było, albo siedział w swoim pokoju... albo
znów okupował łazienkę. Weszła do swojej sypialni i
zapieczętowała drzwi nowo poznanymi, silnymi zaklęciami. Teraz nie
ma takiej możliwości, by jej współlokator zdołał przełamać
zabezpieczenia. Tym razem nie szukała pomocy w bibliotece, lecz
spytała profesora Flitwicka o zapomniane już formuły.
Wyjęła swój kociołek, składniki
oraz inne potrzebne przedmioty i postawiła je na swoim biurku.
Otworzyła wypożyczoną książkę na stronie ze sposobem
przygotowania Eliksiru Czystości i z uśmiechem zaczęła kroić
składniki. W końcu będzie miała stuprocentową pewność, że
między nią a Malfoyem do niczego nie doszło. Podpaliła kociołek,
wlała do niego jad akromantuli („o ironio!”), wrzuciła
garść liści lawendy i wróciła do siekania pozostałych
składników. Ważenie eliksirów zawsze ją uspokajało. Dorzuciła
jeszcze parę ingrediencji i szczelnie zakryła kociołek.
Zmniejszyła pod nim ogień i zerknęła na zegarek. Do drugiego
zadania została godzina.
Stanęła przed lustrem, oceniając
swój wygląd. Niestety, o ile warzenie eliksirów odprężało ją,
na jej włosy wpływało to niekorzystnie, sprawiając, że jeszcze
bardziej się puszyły. Związała je w koński ogon, poprawiła
czarną spódniczkę i ruszyła do kuchni, by złożyć nietypowe
zamówienie.
W kuchni nic się nie zmieniło.
Skrzaty domowe nadal z wielkim entuzjazmem witały przybyszy,
składając pokłony do samej ziemi. Było tu głośno, parno i
bajecznie pachniało. Hermiona weszła w głąb pomieszczenia, raz po
raz dziękując za herbatę i szukając dwóch zaufanych skrzatów.
— Zgredku! Stworku! — zawołała,
uśmiechając się do nich. Chwilę porozmawiali, po czym Gryfonka
przydzieliła im zadanie specjalne.
Usiadła w kącie na wygodnym krześle,
przyglądając się poczynaniom skrzatów i choć kilkanaście razy
prosiła ich, by się nią nie przejmowali, przynieśli jej herbatę,
ciastka i inne smaczne wyroby.
Gdy zamówienie zostało już
zrealizowane, poprosiła Zgredka o przetransportowanie go do
dormitorium prefektów naczelnych, po czym zapłaciła mu za fatygę.
Stworek, choć bardzo nalegała, zapłaty przyjąć nie chciał.
Prawie w podskokach wróciła do salonu
i uśmiechnęła się na widok srebrnej zastawy i tacy ze
sztućcami, pucharami, eleganckimi serwetkami i trzema talerzykami
zakrytymi pokrywkami. Wyjęła różdżkę i wyczarowała stół,
krzesła oraz zielony obrus, z myślą, iż być może barwy
Slytherinu dodadzą odwagi trójce Ślizgonom. Postawiła talerze na
stole razem z całą zastawą. Cofnęła się, podziwiając swoją
pracę. Czegoś jej brakowało. Wyczarowała na środku stołu
kryształowy, wąski wazon z czerwoną różą i parę niskich świec
w tym samym kolorze, po czym zapaliła je i wyczarowała
ogień w kominku. Teraz było idealnie. Wyglądało to tak, jakby za
chwilę miała się tu odbyć romantyczna randka.
Odwróciła się, słysząc otwierane
przejście i zobaczyła zawodników Turnieju z dość niemrawymi
minami. Chłopcy zmarszczyli gniewnie brwi i z wyrzutem spojrzeli na
Gryfonkę, widząc scenerię dla drugiego zadania.
— Zapraszam do stołu, panowie
— powiedziała z błyskiem rozbawienia w oczach, wskazując im
miejsca.
Podeszli do stołu. Draco zajął
środkowe krzesło, po jego prawej stronie zasiadł Blaise, po lewej
zaś Nott. Blondyn wziął serwetkę i eleganckim ruchem ułożył ją
na kolanach. Reszta poszła za jego przykładem, jednak żaden z nich
nie sięgnął do pokrywy. Wpatrywali się w nie z mieszaniną
obrzydzenia, strachu i rozpaczy. Arystokrata mocno zacisnął
szczękę, wpatrując się w elegancką zastawę. Hermiona
podeszła do stołu i stanęła za nimi.
— Zapraszam do degustacji
— powiedziała z udawanym francuskim akcentem i odkryła
pierwszy, należący do Blaise’a, talerz, ruchem godnym Oscara.
— Oto wyborne, gotowane bycze jądra podane z aksamitnym
puree ziemniaczanym — stanęła za Malfoyem i odkryła kolejny
półmisek — w towarzystwie chrupiących, wytwornych
szparagów, a wszystko to… — zabrała ostatnią pokrywkę,
która podzieliła los poprzedniczek, lądując na podłodze
— skąpane jest w wyśmienitym sosie holenderskim.
— Stanęła przed nimi i z eleganckim ukłonem powiedziała:
— Bon appétit.
Dziewczyna z satysfakcją przyglądała
się ich reakcjom. Blaise przysłaniał usta, ewidentnie walcząc
z mdłościami, patrząc na wszystko, tylko nie na swój talerz.
Nott zakrył dłonią twarz, klnąc pod nosem. Jedynie Malfoy miał
dość odwagi, by patrzeć na potrawę, jednak jego zdenerwowanie
było widoczne poprzez pulsującą na skroni żyłkę.
— Wygrywa ten, kto zje jak
najwięcej w jak najkrótszym czasie — oznajmiła Hermiona,
wracając do normalnego akcentu. Wyczarowała sobie fotel naprzeciwko
stołu i wygodnie się na nim rozsiadła. Zacmokała z
niezadowoleniem, widząc brak zapału u Ślizgonów. Siedzieli, nawet
nie racząc podnieść widelca.
— Oj oj oj… A ja tak się
starałam. Co jest z wami?
— Nawet nie wiesz, co to znaczy
dla mężczyzny, Granger — warknął Draco, gromiąc wzrokiem
Gryfonkę.
— A więc będziecie tak
siedzieć i się gapić? Chyba wiem, jak wam pomóc.
Hermiona wstała i powolnym,
uwodzicielskim krokiem podeszła do stołu, nachyliła się nad nim i
oparła jednym łokciem na meblu. Nie odrywając oczu od stalowych
tęczówek blondyna, podniosła widelec, nabrała odrobinę puree
i zbliżyła go do ust Ślizgona.
Draco na chwilę zapomniał, że jej
nienawidzi i pozwolił sobie na krótkie zatracenie w jej
bursztynowych oczach. Być może przez tę scenerię, a być może
przez to, że zaskoczyła go swoim zachowaniem.
— No, Malfoy. Za mamusię
— szepnęła.
Słowa dziewczyny skutecznie
przywróciły mu pamięć. Co ta szlama sobie wyobraża?! Nikt nie
będzie robił z niego durnia!
— Posłuchaj ty… — zaczął
groźnym tonem.
Hermiona wykorzystała to, że wargi
Ślizgona rozchyliły się i włożyła widelec do jego ust.
Arystokrata wytrzeszczył oczy, nie dowierzając, że Granger
odważyła się na taki ruch.
— No widzisz, nie było to takie
trudne, Malfoy — powiedziała, naśmiewając się ze swojego
współlokatora. Wróciła na swoje miejsce, zostawiając Ślizgona z
widelcem w ustach i, nim zdążył ją zabić, powiedziała: — Jeśli
mi się coś stanie, odbije się to na was.
— Im szybciej zaczniemy, tym
szybciej skończymy — mruknął Nott, nabierając szparaga na
widelec.
Blaise i Draco wzięli z niego
przykład.
— Mięso też ma być zjedzone
— oznajmiła dziewczyna, widząc, że omijają główny
składnik dania.
Zgromili ją wzrokiem.
— Do odważnych świat należy
— pocieszył się Zabini i skosztował mięsa.
Zacisnął mocno powieki i wykrzywił
się niemiłosiernie. Żuł i żuł, aż w końcu przełknął.
Dwójka Ślizgonów spojrzała na niego z podziwem i niedowierzaniem.
— I? — spytał Nott.
Blaise wzdrygnął się.
— Nie jest złe, smakuje trochę
jak kurczak. Czy mogę prosić o coś do popicia?
— Oczywiście.
Dziewczyna wzięła ze szklanego
stolika dzbanek wypełniony jakąś zieloną substancją.
— Co to jest? — spytał
przestraszony Zabini.
— Przecier z brokuł, jarzyn…
— Nie kończ — poprosił
Teodor.
Dziewczyna skinęła głową i
zamilkła, okazując łaskę. Nalała do pucharów przecieru
i wróciła na miejsce. Chłopcy zabrali się do jedzenia.
— Jem kurczaka. Smacznego, choć
trochę żylastego kurczaka. To tylko, kurwa, kurczak — mamrotał
pod nosem Draco za każdym razem, gdy nabierał na widelec bycze
jądra.
Nagle Blaise wytrzeszczył oczy,
obrócił się i zaczął wymiotować.
— Kurwa… żyła — udało
mu się wykrztusić.
Malfoy i Nott popatrzyli po sobie i
rzucili sztućce na talerze. Blondyn jednym ruchem różdżki usunął
wymiociny z podłogi i warknął:
— Wystarczy.
— W porządku — przytaknęła
Hermiona, czując wyrzuty sumienia, choć im się należało. Wstała
i popatrzyła na talerze.
— Blaise zjadł najwięcej, otrzymuje
dziewięć punktów, Nott, punktów siedem, Malfoy, trzy punkty.
Draco zazgrzytał zębami, lecz nic nie
powiedział. Czuł, że jeśli otworzy usta, zacznie wymiotować jak
Zabini. Ślizgoni wstali od stołu, przecierając usta serwetkami i
rzucając je na stół.
— Skończmy to teraz
— powiedział Blaise, zerkając na kolegów. Ci, z poważnymi
minami, przytaknęli.
— Granger, dawaj trzecie zadanie
— wymamrotał Teodor. — Proste zadanie, które od razu
załatwimy.
Uczestnicy Turnieju spojrzeli
wyczekująco na Hermionę. Gryfonka od dawna wiedziała, jakie
ostatnie zadanie im wyznaczy. Założyła ręce na piersi i cicho,
acz stanowczo, powiedziała:
— Przeproście mnie.
***
Myślałyśmy, że się nie wyrobimy… no ale się udało. Bardzo podoba nam ślizgońskie trio, pewnie dlatego, iż posiadają nasze cechy. Informacja o terminie nowego rozdziału pojawi się w prawym górnym rogu strony (nad statystyką). Postaramy się napisać to jak zwykle w ciągu tygodnia, ale nie obiecujemy. Mamy nadzieję, że rozdział się podoba. Hmm… jaki jest Wasz ulubiony moment?
O Boże świetne!! xD naprawde super pomysł z tym ostatnim zadaniem... jestem ciekawa ich reakcji xD
OdpowiedzUsuńNo proszę, zielona arystokracja jedząca danie główne ( Chyba niezbyt przypadło im do gustu) ;D
OdpowiedzUsuńHmmm... Blaise jakiś taki nazbyt miły, jak na Ślizgona ;)
Najbardziej podobał mi się moment przemycania naszego włochatego bobaska do chatki Hagrida. ^^
Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały ^^
Życzę wam obu bardzo dużo weny ;3
Już niedługo rozdział, w którym wyjaśnimy tę jego przemianę :)
UsuńSuper! Jestem zachwycona!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Hariet.
Jestem czytelniczką od niedawna. Siedziałam w Grecji i w ciągu nudnych momentów (lub braku pogody :() zagłębiłam się w czytanie twojego bloga. Od zawsze szukałam miejsca gdzie będzie mogła nasycić się rozdziałami (chociaż sama nie umiem pisać takich długich). Zakochałam się w tym opowiadaniu. Piszesz bardzo dobrze i dokładnie. Nie mogę się do niczego przyczepić. Nawet jeśli natknęłam się na jakiś błąd, to nie zwróciłam na niego za dużej uwagi. Bardzo podoba mi się cała fabuła i to jak akcja rozwija się powoli. Nie wprowadzasz od razu czytelnika, że Draco i Hermiona już sie kochają i są szczęśliwie, zakazanie zakochani. Czekam na dalszy ciąg i wyrażam wielkie chęci byś mnie o nowych rozdziałach informowała (nie wiem czy jest taka możliwość, ale proszę).
OdpowiedzUsuńDziękuje za tyle wrażeń do tej pory i życzę mnóstwo weny. Na pewno będę śledzić bloga.
Pozdrawiam!
http://lilylunapotterhp.blogspot.com/
Nudne. Ciągnie sie jak flaki Z olejem .
OdpowiedzUsuńNo chyba cię, za przeproszeniem, pojebało!
UsuńTo jedno z najlepszych polskich Dramione!!!
Nie ma to jak hejtować ludzi za coś tak wspaniałego...
#zazdrość Skoro ciągnie się jak flaki z olejem, to dziwne, że doszłeś/aś do tego rozdziału aż.
Usuń#zazdrość Skoro ciągnie się jak flaki z olejem, to dziwne, że doszłeś/aś do tego rozdziału aż.
UsuńDobre, naprawdę dobre! Nakręciłam się na to Dramione. Ekstra! Pozdrawiam i zapraszam:
OdpowiedzUsuńDramione - To w Nas Żyje
Czekam az sie wyda, ze harry jest z ta laska od eliksirów. Na pewno jest!
OdpowiedzUsuńNo proszę, więc Potter romansuje z nauczycielką! Zapomniałam wspomnieć o podejrzeniu w poprzednim odcinku. To się wszyscy zdziwią... Ale czy nie jest to xakazane,nawet w Hogwarcie? Akromantula cóż za piękny dzien i ten fart w postaci Salazara! Pies uratował Gryfinie w podwójny sposób-od śmieci i od śmierci 2x z rąk Malfoya za "klamstwo". Szczęście w nieszczęściu.
OdpowiedzUsuńMałgorzata po raz drugi się nie popisało odczasownikowy zawodów,ale pewno dlatego, że ma gdzieś cały turniej. O ile punktacja podczas wyciągania do ksiezksi była stricte złośliwa (dla Malfoya, bo tak być musi) o tyle uczciwie ocenila spożycie posilku. I co teraz będzie??? Zaginiony przeprosi od strzału,więc wygrana wy wkieszeni. Noty zrozgofyczeniem,ale też da radę,ale Dracon? Prędzej się popłacze i da zamknąć w Mungu niż przeprosi szlame. Ooooho czeka mnie tu wiele atrakcji widze.
Muszę iść spac .Aczytaloby się dalej :)
Draco jedzący jsdrs i wmawiający sobie że to kurczak xD placze!
OdpowiedzUsuń