piątek, 23 października 2015

Gdy koszmary stają się rzeczywistością



Nienienienie... to nie może być prawda! To niemożliwe. Na pewno zrobiła gdzieś jakiś błąd. Tak, to musi być to.
Hermiona przykucnęła przed komodą i drżącymi rękami wyjęła księgę z ostatniej szuflady. Wstała, rzuciła opasły wolumin obok kociołka i z paniką zaczęła wertować lekturę, w poszukiwaniu odpowiedniej strony. Walcząc z napływającymi do oczu łzami, raz po raz przebiegała rozmazanym wzrokiem linijki tekstu, podświadomie wiedząc, iż wszystko zrobiła dokładnie z instrukcją. Każdy, nawet najmniejszy, szczegół się zgadzał. Kolejność dodawania składników i ich proporcje, temperatura, w której warzyła eliksir, kolor, konsystencja... nie było mowy o pomyłce.
Wyczarowała kolejną szklankę, napełniła ją wodą i ponownie dodała pięć kropel substancji. Zamknęła oczy, modląc się, by tym razem zawartość zmieniła kolor na biały. Wzięła drżący oddech i, nadal nie otwierając oczu, wypiła kilka łyków. Głośno przełknęła i, z łomoczącym się w klatce piersiowej sercem, spojrzała w dół. Z krzykiem rozpaczy z całej siły rzuciła szklanką. Naczynie uderzyło w ścianę i roztrzaskało się, zostawiając mokre ślady.
Gryfonka przysłoniła drżącą dłonią usta, a jej ciało zatrzęsło się od siły powstrzymywanego szlochu. Nie mogąc ustać na wiotkich nogach, upadła na podłogę. Zrozpaczona objęła kolana ramionami i podparła na nich czoło, pozwalając, by włosy zakryły twarz, a po pokoju rozniósł się jej płacz. Bezwiednie zaczęła delikatnie się kołysać. Chciała stać się malutka, tak mała, by nie była w stanie odczuwać tego strachu, bezradności i upokorzenia.
Jednak to zrobił. Malfoy skorzystał z tego, że była pijana i wykorzystał ją. Odebrał jej coś, czego nigdy już nie odzyska. To nie tak miało być. Nie tak to sobie wyobrażała. Nie w szkole, nie z wrogiem i, na miłość boską, nie pod wpływem alkoholu! Poniżył ją, sprowadził do tego samego poziomu, co panny lekkich obyczajów. Czuła ogromny wstyd i obrzydzenie do Ślizgona i samej siebie. Jak mogła doprowadzić się do takiego stanu i pozwolić na to, co się stało? Jak mógł jej to zrobić?
Stopniowo w dziewczynie inne emocje zostały stłumione przez gniew. Jak on śmiał ją tknąć! Jak śmiał tak ją upokorzyć i wykorzystać!
Nie będąc w stanie wypowiedzieć najmniejszego słowa, w myślach przeklinała Malfoya i jego podłe zagranie. Podłe to za mało powiedziane! Hermiona kolejny raz przekonała się, że były Śmierciożerca jest w stanie zrobić wszystko, byle osiągnąć swój cel.
Zamarła w bezruchu, czując mdłości. Zerwała się z podłogi i, zasłaniając dłonią usta, pobiegła do łazienki. Zdążyła w ostatniej chwili. Uniosła twarz znad muszli i spuściła wodę. Na chwiejnych nogach podeszła do umywalki, by przepłukać usta i obmyć twarz z potu.
Pięknie, brakowało mi tylko grypy żołądkowej” — pomyślała, zdejmując spinkę z włosów, która i tak nie dawała rady okiełznać loków dziewczyny.
Wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić. Nic nie pamiętała z tamtej nocy, więc równie dobrze mogła udawać, że między nią a Malfoyem nic nie zaszło. Powie o całej sytuacji McGonagall, dyrektorka wywali Ślizgona ze szkoły, a ona postara się zapomnieć o tym, czego się dowiedziała dzięki eliksirowi czystości.
Tak będzie najlepiej” — pomyślała i pokiwała do swojego odbicia głową, chcąc dodać sobie otuchy i odwagi.
Przełknęła resztę łez i zdobyła się na lekki, drżący uśmiech. Czując nadchodzący ból głowy, schyliła się i otworzyła szafkę pod zlewem, w której trzymali eliksiry przeciwbólowe. Sięgnęła po jedną z buteleczek i już miała zamknąć drzwiczki, gdy kątem oka zobaczyła charakterystyczne niebieskie pudełeczko. Zmarszczyła brwi, gdy uświadomiła sobie, że tydzień temu powinna mieć okres.
Zakręciło jej się w głowie. Usiadła na podłodze, nadal ściskając w dłoni fiolkę. W myślach zaczęła liczyć dni.
— Nie... — roześmiała się gorzko, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Pomyślała o zawrotach głowy i mdłościach, jakie ostatnio miewała, a które do tej pory tłumaczyła opuszczaniem posiłków i stresem wynikającym z mieszkania ze Ślizgonem.
— Nie... — szepnęła, a po jej twarzy popłynęły świeże łzy. — Boże, tylko nie to. To nie możliwe! — krzyknęła przerażona, obronnie obejmując się ramionami. Ponownie zaczęła się kołysać, kręcąc głową, nie chcąc przyjąć do wiadomości faktu, że jest w ciąży.
— Nienienie... błagam tylko nie to — mamrotała, omiotając rozbieganym wzrokiem łazienkę, jakby spodziewała się, że zaraz ktoś pojawi się obok i powie jej, że to tylko zły sen. Co ona teraz zrobi? Ma dopiero dziewiętnaście lat, nie ukończyła nauki, nie ma żadnych stabilnych dochodów, a wątpiła, by Malfoy zgodził się łożyć na nią i dziecko.
Dziecko... noszę w sobie dziecko” — pomyślała, przytykając dłoń do brzucha.
W tej chwili uświadomiła sobie, że jej przyszłość została bezpowrotnie zrujnowana. Wszystko wskazywało na to, że zostanie samotną matką. Samotną? Nie... ma przyjaciół, oni na pewno jej pomogą.
Skrzywiła się, gdy wyobraziła sobie reakcję Rona na wieść, że zaszła w ciążę z Malfoyem. Co powie cała reszta? Co powiedzą rodzice?
Na myśl o nich jeszcze bardziej się rozpłakała. Tak bardzo chciała, żeby byli teraz przy niej, by ją przytulili... Co ona im powie? Przyjedzie do nich, cofnie zaklęcie i ot tak poinformuje ich o wnuku? Chociaż... nie będzie musiała nic mówić. Do tego czasu urośnie jej spory brzuch. Położyła się na podłodze i skryła twarz w dłoniach, widząc wykrzywione w pogardzie twarze rówieśników. Jak ona to zniesie?
Ale...wcale nie musi przez to przechodzić. Wystarczy odpowiedni eliksir.
NIE!”
Nie mogła uwierzyć, w jakim kierunku potoczyły się jej myśli. Zacisnęła mocno powieki i zadrżała, czując, jak lodowate zimno rozprzestrzenia się po jej ciele. Chcąc się uspokoić, próbowała brać głębokie wdechy. Nie może teraz panikować.
Wstań, przemyj twarz i wróć do pokoju. Później zdecydujesz, co zrobić dalej”. — powtarzała jak mantrę, zaklinając swoje ciało, by znalazło tę odrobinę siły i wykonało polecenie.
W końcu udało jej się wstać i ochlapać twarz zimną wodą. Odrętwiała z zimna, nadal oszołomiona swoim odkryciem, chwilę wpatrywała się w swoją opuchniętą, zaczerwienioną twarz. Skierowała wzrok na brzuch i przez chwilę wydawało jej się, że już zdążył urosnąć. Zaśmiała się gorzko nad swoją głupotą i ruszyła do wyjścia.
Znieruchomiała z dłonią na klamce, słysząc kroki i wesołe pogwizdywanie. Przełknęła ślinę i cicho przekręciła zamek w drzwiach. Przyłożyła ucho do białego drewna i czekała, aż jej współlokator opuści dormitorium. Nie była gotowa, by stanąć z nim twarzą w twarz. Sama nie wiedziała, co by teraz zrobiła. Rozpłakałaby się? Uderzyłaby go? Z pewnością na to zasługiwał, jednak Hermiona nie chciała w ten sposób rozpoczynać rozmowy o dziecku i...
A właściwie czemu nie? Ogarnięta strachem, gniewem i chęcią zemsty zamaszystym gestem otworzyła drzwi w idealnym momencie, by zobaczyć plecy blondyna, znikające za zamykającym się przejściem. Przymknęła na chwilę oczy, walcząc z chęcią wybiegnięcia za nim i zrobieniem mu afery na korytarzu. Chwiejnym krokiem weszła do salonu, chwyciła z barku butelkę ulubionego soku i zamknęła się w swojej sypialni.

***

Wielka Sala powoli wypełniała się zaspanymi jeszcze uczniami. Poranek był chłodny i pochmurny, więc nikogo nie dziwiły niezbyt optymistyczne miny osób siedzących przy stołach. Sklepienie sali w idealny sposób odwzorowywało pogodę na zewnątrz: było mgliste i szare.
— Mogłoby się już rozpogodzić — powiedział Harry, patrząc z niezadowoleniem na panującą pogodę. — Jeszcze tylko deszczu nam brakowało.
Ron doskonale rozumiał jego zły humor. Od zbliżającego się meczu z Krukonami zależały ich szanse na pozostanie w grze o Puchar Quidditcha. Nie skomentował uwagi przyjaciela. Wciąż ziewając, nałożył sobie na talerz porcję jajecznicy.
— A gdzie Hermiona? — spytała Ginny, która właśnie dołączyła do Gryfonów.
Ron rozejrzał się, jakby dopiero teraz dotarło do niego, że prefekt naczelna nie pojawiła się na śniadaniu.
— Może zaspała?
Młoda Weasleyówna spojrzała na niego z politowaniem.
— Hermiona? Nie wydaje mi się.
— No to jeszcze nie wróciła od McGonagall — stwierdził Harry. Gdy napotkał pytające spojrzenie dziewczyny, dodał: — Widziałem, jak z samego rana pędziła do gabinetu dyrektorki.
To wyjaśnienie najwyraźniej przekonało Ginny, bo już więcej nie rozpytywała o przyjaciółkę. Wyjęła ze swojej szkolnej torby tygodnik „Czarownica” i zagłębiła się w lekturze.
Po chwili salę wypełniła chmara sów, szukających adresatów listów. Ginny z łatwością rozpoznała płomykówkę, należącą do George’a. Ta z godnością dostarczyła jej list, po czym odfrunęła. Dziewczyna otworzyła kopertę i przeczytała:

Ginn,
Wiem, że czasu jest mało, bo rocznica ślubu rodziców już niedługo, ale co ty na to, żeby wyprawić im przyjęcie – niespodziankę w naszym nowym lokalu w Hogsmeade? Sklep jest już wyremontowany i jak tylko Lee wróci ze swojej misji specjalnej (sprawy biznesowe), czeka nas Wielkie Otwarcie.
Prześlij mi odpowiedź, czy będziesz mogła pomóc w przygotowaniach przyjęcia.

George

— A po co im organizować przyjęcie? — spytał zdziwiony Ron, gdy Ginny skończyła czytać list.
Dziewczyna spojrzała na niego zdegustowana.
— A może dlatego, że to ich dwudziesta piąta rocznica ślubu, matołku?
— I?
Rudowłosa z rezygnacją pokręciła głową i westchnęła.
— No naprawdę, nie ma w tobie krzty romantyzmu — powiedziała poirytowana, patrząc, jak jej brat w całości pochłania naleśnika. — To, co robimy z Hermioną?
— Jeżeli nadal się nie pojawi, poszukamy jej — zdecydował Harry, nalewając sobie soku z dyni.
— W porządku. Macie jakieś okienko?
Chłopcy pokręcili głowami.
— Musimy czekać na przerwę obiadową — podsumował z pełnymi ustami Ron.
Ginny i Harry wymienili spojrzenia, niemo komentując kulturę jedzenia rudowłosego. Chłopak odłożył widelec i spojrzał z pretensją na swoich rozmówców.
— No co?

***

Ginny Weasley z wojowniczym wyrazem twarzy wpadła do biblioteki i z przymrużonymi oczami rozejrzała się po wnętrzu. Mamrocząc pod nosem, przeszła się między półkami i przeszukała czytelnie. Usiadła na jednym z krzeseł i zmarszczyła brwi. Martwiła się o Hermionę. Nigdy nie opuszczała zajęć. Zaczęła zastanawiać się, gdzie jeszcze mogłaby znaleźć przyjaciółkę. Wróciła do Wielkiej Sali, gdzie czekali już na nią Harry i Ron.
— I co? — spytała, opierając dłonie na biodrach.
— W skrzydle szpitalnym jej nie ma, nauczyciele też nic nie wiedzą. Żadnego dodatkowego zadania, żadnego szlabanu.
— Sprawdziłem u Hagrida i na błoniach, tam też pusto — dodał Ron.
Ginny przygryzła wargę. Zostało jeszcze jedno miejsce, lecz nie brali go pod uwagę, zakładając, że nieobecność Gryfonki związana jest z obowiązkami prefekta lub innym równie ważnym dla dziewczyny zadaniem. Teraz dziewczyna skłaniała się ku temu, iż przyczyna nieobecności przyjaciółki jest bardziej osobista.
— Chodźmy do jej dormitorium — powiedziała młoda Weasleyówna, jednak zatrzymała się, widząc niezdecydowane miny chłopaków. — No co? — ponaglała ich, coraz bardziej martwiąc się o Hermionę.
— Za chwilę zaczyna się kurs dla przyszłych aurorów — wymamrotał speszony Harry, drapiąc się po skroni.
— Jeśli to jest dla was ważniejsze, to sobie na nie idźcie. Sama tam pójdę — warknęła Ginny.
Gryfoni wymienili spojrzenia i jednocześnie zawołali:
— Idziemy z tobą.
— Potter, Weasley dobrze, że was widzę. Z powodu nieobecności pani dyrektor dziś skorzystacie z kominka w moim gabinecie. Szybciej panowie, bo spóźnicie się na kurs —  powiedziała profesor Sprout, kładąc dłonie na ramionach uczniów i prowadząc ich do wspomnianego pomieszczenia.
Chłopcy spojrzeli bezradnie na dziewczynę, na co ta prychnęła pod nosem i mamrocząc coś o niezdecydowanych samcach, zaczęła wspinać się po schodach na czwarte piętro.
Dotarłszy do swojego celu, odrzuciła rudą grzywę do tyłu i głośno zapukała w przejście. Nic. Spróbowała ponownie, niestety z tym samym skutkiem. Nie chciała odpuszczać, podświadomie czując, że przyjaciółka jest tam i jej potrzebuje. Waląc w obraz, zaczęła wrzeszczeć.
— Hermiona wiem, że tam jesteś! Nie pójdę stąd, dopóki nie dowiem się, co się dzieje! Jeśli nie otworzysz, wyważę to badziewie!
Gryfonka chwilę odczekała i powiedziała:
— Jak tam sobie chcesz — po czym zaczęła kopać w przejście, jednak jej poczynania nie przynosiły żadnych efektów. Z rumieńcami gniewu i ciężkim oddechem zmrużyła niebezpiecznie oczy i odeszła od obrazu, by wziąć rozbieg...

***

Na korytarzu na czwartym piętrze tuzin czekoladowych babeczek, puchary z sokiem i wypełnione po brzegi talerze spokojnie lewitowały, sterowane przez Dracona i Blaise’a. Szli, nie szczędząc sobie i innym kąśliwych komentarzy. Nagle Zabini zatrzymał się, szeroko otwierając oczy.
— Draco...ej, Draco — wyszeptał z dość głupią miną.
— Co — odszepnął blondyn, naśladując podekscytowanie kolegi.
— Właśnie mi się przypomniało, że miałem powiedzieć ci coś strasznie ważnego.
— No dawaj.
Blaise przybrał na twarz wyraz skrajnego oburzenia i ryknął:
— Draco, ty potworze, doprowadziłeś ciężarną do łez!
Malfoy roześmiał się, najwyraźniej urażając tym czarnowłosego, który lekko machnął różdżką, powodując, iż jego talerz wleciał na talerz blondyna, strącając z niego połowę zawartości.
— Hej! Mój kurczak! — zawołał oburzony Draco, rewanżując się i tym samym rozpoczynając walkę, co skończyło się tym, że wchodząc do dormitorium prefektów naczelnych jedyne, co nadawało się do jedzenia, to babeczki, choć większość z nich była nieco zwęglona, w wyniku podpalenia ich przez Blaise’a.
Rozsiedli się na fotelach, rozpoczynając dyskusje na temat swoich szlabanów i rezygnując z ostatniej lekcji.
— W sumie to nie narzekam. Jaki to problem pójść do Zakazanego Lasu i zerwać jakiegoś badyla? — powiedział lekceważąco blondyn, odłamując spalony kawałek babeczki i odrzucając go za siebie.
— Na twoim miejscu nie byłbym taki pewny siebie. Coś mi tu śmierdzi...
— Nie śmierdziałoby ci, gdybyś nie podpalił jedzenia — odparł Malfoy, zakładając nogi na stolik i drapiąc za uchem Salazara.
Zabini z czułością spojrzał na dobermana.
— Cześć, krówko. Masz babeczkę.
— Nie karm tym mojego psa i, na wielkiego Salazara, nie mów do niego krówko.
— Dlaczego?
— To uwłacza jego godności.
— Karmienie babeczką?
Draco przymknął powieki, po raz kolejny zadając sobie pytanie, dlaczego zadaje się z Zabinim.
— Nazywanie go krówką... w ogóle to możesz mi powiedzieć, w czym on ci przypomina krowę?
Blaise już otwierał usta, by móc odpowiedzieć na pytanie przyjaciela, gdy przerwały mu odgłosy walenia w przejście i niezrozumiałe wrzaski przedstawicielki płci pięknej. Ślizgoni z wyrazem politowania i konsternacji na twarzy wpatrywali się w wejście do dormitorium.
— Rozumiesz coś z tego? — spytał Malfoy.
— Coś jakby: Hermiona, wiem, że żresz. Nie pójdę w sad, dopóki nie zjem sąsiada w wywarze z brukselek. W każdym razie mam nadzieję, że udało mi się przekazać ogólny sens tych słów — dodał, w zamyśleniu gładząc się po podbródku.
Malfoy spojrzał na niego, jakby zastanawiał się, czy jego przyjaciel po kryjomu zażywa jakieś eliksiry psychotropowe.
— Dobra, sprawdzę to — powiedział Zabini, słysząc nieustające próby wdarcia się do dormitorium.
Ślizgon skierował się w stronę przejścia, w myślach zastanawiając się, kto ma ochotę na potrawkę z sąsiada w sosie z brukselek. Otworzył wejście i zobaczył coś, co przeraziło go bardziej, niż perspektywa bycia gotowanym w towarzystwie warzyw.
— AAAA!!!
Wprost na niego biegła rozpędzona rudowłosa Gryfonka, z wyrazem determinacji, wyrażającym chęć wyważenia drzwi, jednak na widok Ślizgona zmienił się on w dezorientację, która momentalnie ustąpiła miejsca strachowi.
Ginny, choć bardzo próbowała, nie dała rady wyhamować i z impetem wpadła na wysokiego, czarnowłosego Ślizgona, zwalając go z nóg.
Zaalarmowany Malfoy podniósł się z fotela, z ciekawością przyglądając się tej wrzeszczącej i próbującej pozbierać się z podłogi, dwójce.
— Kobieto, złaź ze mnie, jesteś dla mnie za ciężka — powiedział Blaise, zbyt późno zdając sobie sprawę z tego, że być może nie był to najlepszy żart rozluźniający.
Ginny zaprzestała swoich prób wstania z podłogi i zmroziła go wściekłym spojrzeniem.
— Słucham?
— Draco, pomóż — pisnął, szukając wsparcia u przyjaciela.
— Po prostu ją z siebie zrzuć — odparł znudzonym tonem, powracając do swojego fotela.
Blaise spojrzał na Gryfonkę i przepraszająco oznajmił:
— Mnie to będzie bolało bardziej niż ciebie — po czym chwycił ją za ramiona i odepchnął od siebie, powodując, że rudowłosa tym razem wylądowała na podłodze.
Ginny poderwała się z posadzki, odrzucając do tyłu poplątane kosmyki i poprawiając swoje ubranie. Blaise wycofał się w głąb salonu.
— Możesz mi powiedzieć, dlaczego staranowałaś tego przerażonego? — spytał Malfoy, wskazując palcem za siebie.
— Gdzie jest Hermiona?
— Gdzieś jest, lecz nie wiadomo gdzie… — zanucił Blaise, któremu dość szybko wrócił dobry humor.
Malfoy spojrzał na niego z wyrzutem.
— Blaise, kretynie, psujesz mi moje mroczne oblicze.
— Tu się mnie obraża. Wychodzę — rzucił, dumnie unosząc głowę, jednak w tonie jego głosu można było odczuć rozbawienie. Przyspieszył kroku, gdy mijając rudowłosą Gryfonkę, usłyszał gniewny pomruk. Chwilę później już go nie było.
— A wracając do twojego pytania: skąd mam wiedzieć, gdzie się podziewa ta szlama?
— Nie waż się tak o niej mówić, tchórzofretko…
— Bo co mi zrobisz? Naślesz na mnie swoich braci i ojca niedojdę? — wyśmiał ją, zakładając ramiona na piersi i wrednie się uśmiechając.
Ginny wyciągnęła różdżkę, ale Malfoy był szybszy. Jednym, sprawnym zaklęciem wyrzucił ją na korytarz, następnie naprawił wejście do dormitorium, zamknął je i wyciszył. Wstał i, wyraźnie z siebie zadowolony, przeciągnął się. Znieruchomiał, słysząc ponury, pełen powagi głos współlokatorki.
— Malfoy, musimy porozmawiać.
Na usta Ślizgona wstąpił drwiący, pełen zadowolenia uśmiech. Odwrócił się do Gryfonki, mówiąc:
— Tak? Nie wydaje mi się, żebyśmy mieli o czym rozmawiać, Granger.
Zwalczył w sobie chichot, widząc, w jakim stanie znajduje się dziewczyna.
Miała podpuchnięte oczy, zupełnie jakby cały dzień spędziła na płaczu, a jej włosy były w jeszcze większym niż zwykle nieładzie. Mówiła i poruszała się z gracją robota. Na jego słowa w oczach dziewczyny zaszkliły się nowe łzy.
— Nie mielibyśmy problemu, gdybyś…
— Słucham? MY? Jacy my? Co ty sobie dziewucho ubzdurałaś tym razem? — spytał z udawanym zdziwieniem. Nie miał zamiaru ani trochę ułatwiać dziewczynie tej rozmowy, wręcz przeciwnie, zamierzał naigrywać się z niej tak bardzo, jak to tylko możliwe.
Hermiona zadrżała pod wpływem jego lodowatego, prześmiewczego spojrzenia i obronnie objęła się ramionami.
— Nie mielibyśmy problemu, gdybyś nie ściągał spodni przy pierwszej lepszej okazji — warknęła, rozglądając się po salonie, nie będąc w stanie dłużej patrzeć na Ślizgona. Cała frustracja, lęk i złość pulsowały w jej ciele, szukając ujścia i znajdując je w postaci wyładowania emocji na winowajcy.
Draco przez chwilę stał niezdolny do wypowiedzenia najmniejszego słowa, zdumiony słownictwem i determinacją dziewczyny. W końcu wybuchnął gromkim śmiechem.
— Do tanga trzeba dwojga, Granger. Nie słyszałem, żebyś jakoś szczególnie protestowała — powiedział, siadając ponownie na fotelu i rozkładając gazetę.
Dziewczyna spojrzała na niego gniewnie, z bezsilności wykręcając sobie palce u rąk.
— Odłóż to.
Blondyn uniósł arogancko brew, nie odrywając wzroku od tekstu.
— Bo?
— Musimy porozmawiać o tym, co zrobiliśmy — powiedziała, zajmując miejsce na skraju kanapy.
— Marzy ci się dokładna relacja z miejsca zbrodni? Czy może powtórka, pudlu? Nic z tego, od widoku ciebie nagiej spadło mi libido — mruknął, przewracając stronę Proroka Codziennego.
Hermiona wzięła głęboki drżący oddech i oznajmiła:
— Jestem w ciąży.
Draco założył nogę na nogę i strzepnął gazetę. Gryfonka, myśląc, iż blondyn nie dosłyszał jej cichego wyznania, odchrząknęła i powiedziała nieco głośniej:
— Będziesz ojcem.
Ślizgon nachylił się nieco bardziej nad gazetą, widząc intrygujący nagłówek.
— Będziemy mieli dziecko, Malfoy — powiedziała już nieco histerycznym tonem.
Jedyną reakcją arystokraty było westchnięcie, wyrażające znużenie. Kasztanowłosa drżącą dłonią założyła niesforny lok za ucho. Wyczerpała już chyba wszystkie sposoby na poinformowania go o jej odmiennym stanie. Widząc w tym ostatnią szansę, niemal krzyknęła:
— Malfoy, noszę w sobie owoc twoich lędźwi.
— Słyszałem za pierwszym razem, Granger — wymamrotał, nadal wlepiając wzrok w tekst i ledwo utrzymując powagę. Rzucił szybkie spojrzenie na współlokatorkę i to był jego błąd. Wybuchnął śmiechem, odrzucając gazetę i pozory niewzruszenia. Oniemiała dziewczyna w szoku obserwowała, jak blondyn wali pięścią w stół, a w jego oczach pojawiają się łzy rozbawienia.
— Co cię tak bawi? Zwariowałeś…— wydukała.
— O… owoc moich… lędźwi — wykrztusił, trzęsąc się w niekontrolowanych napadach śmiechu.
— Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, co ci powiedziałam…
— Oczywiście, że zdaję sobie sprawę — powiedział arystokrata, ocierając policzki. — Tylko, widzisz, to co mówisz, to bujda.
— Słucham? Dziecko nazywasz bujdą? Zmarnowałeś mi życie, wykorzystałeś…
— Nie rozpędzaj się tak, Granger. Nawet kijem przez szmatę bym cię nie tknął — przerwał jej, wprawiając dziewczynę w osłupienie.
— Ale jak… Przecież eliksir…— mamrotała bez składu Gryfonka.
— Wiedziałem o eliksirze od samego początku, wyczułem go, gdy tylko zaczęłaś warzyć to badziewie. — Zaśmiał się, widząc jej minę. — Ten eliksir nadal jest popularny w wielu rodzinach arystokrackich, moja matka często sporządzała go na zamówienie rodziców, martwiących się o czystość swoich córeczek. Ma bardzo charakterystyczny zapach, prawda? Poza tym tyle razy mówiłem ci, że jesteś taka przewidywalna… Wystarczyło poczekać, aż zapomnisz zablokować drzwi, wtedy dolałem do kociołka eliksir kłamstwa. Dziecinnie łatwe.
— Ale… mdłości, zawroty i…
Draco uniósł kpiąco brew i ruchem głowy wskazał na barek.
— Powiedz mi, smakują ci te soczki? — zapytał. — Tam z kolei dolałem eliksir imitujący oznaki stanu błogosławionego — wyjaśnił z diabelskim uśmieszkiem.
Hermiona siedziała w bezruchu, powoli przyswajając sens wypowiedzi Ślizgona. W pierwszej chwili odczuła ulgę, w drugiej gniew i poniżenie.
— Ale dlaczego?
Malfoy nachylił się do niej, tym razem wpatrując się w nią z pogardą i nienawiścią.
— Bo cię nienawidzę, a w tym roku wyjątkowo mocno działasz mi na nerwy. Ostrzegałem cię.
Kasztanowłosa przypomniała sobie, co powiedział jej w trakcie meczu Quidditcha.

— Spójrz na mnie… — odwrócił jej głowę w kierunku boiska — na nich… — przyciągnął ją z powrotem do siebie — i znów na mnie. Co ci nie pasuje w tym pieprzonym obrazku — warknął, lekko unosząc jej głowę.
— Puść — wyszeptała, bojąc się poruszyć.
Draco wzmocnił uścisk i nachylił się.
— Wiesz, co zrobiłaś, szlamo? Wykopałaś sobie grób.

Gryfonka zadrżała, gdy poczuła pełny wymiar nienawiści, jaką darzył ją arystokrata. Zaplanował to sobie w najdrobniejszych szczegółach i z bezwzględnością realizował szatańską intrygę. Jak można być takim potworem? Nieczułym, zimnym, pozbawionym człowieczeństwa potworem?
Mylą się. Wszyscy ci, którzy wciąż myślą, że jest w nim odrobina dobra, mylą się”.
Kasztanowłosa powoli wstała z kanapy, wpatrując się w Malfoya.
— To było okrutne. Nawet jak na ciebie — wyszeptała przez łzy i wróciła do sypialni. Rzuciła się na łóżko, tuląc do siebie poduszkę i przysięgając sobie w duchu, że nigdy więcej nie da mu się zranić.
Nie wiedziała, ile czasu upłynęło, nim zdołała otrzeć łzy, mając świadomość, że czeka ją jeszcze wspólny szlaban z Malfoyem. Podeszła do szafki i usiadła przed nią, zastanawiając się, co na siebie założyć. Wpatrywała się tępo w równo poskładane ubrania, wciąż mając przed oczami drwiący wyraz twarzy okrutnego Ślizgona.
Nawet kijem przez szmatę bym cię nie tknął.
Odepchnęła od siebie ten obraz, przysięgając sobie, że nie da mu tej satysfakcji i nie pokaże mu, jak bardzo ją zranił.
Wybrała sprane dżinsy i ciepły golf w granatowym kolorze. Do tego dobrała ciepłe rękawiczki i szalik w barwach Gryffindoru. Na dworze było zimno, a ona nie wiedziała, jak długo przyjdzie im szukać kwiatu. Ubrała się, wzięła ze sobą różdżkę i po raz ostatni spojrzała w lustro, chcąc dodać sobie otuchy. Zerknęła na zegarek: właśnie minęła dwudziesta druga.
Ślizgon już czekał na nią w salonie. Stał przed lustrem, poprawiając sobie zielono–srebrny szalik. Zobaczył dziewczynę w odbiciu i rzekł:
— No nareszcie.
Gryfonka minęła go, bez słowa kierując się w stronę przejścia. Blondwłosy chłopak, z wyrazem rozbawienia na twarzy, ruszył za nią.
Korytarze Hogwartu były puste. Szli w milczeniu, słysząc jedynie swoje kroki. Hermiona nawet nie odwróciła się, by się upewnić, że jej współlokator podąża za nią. Wcale jej to nie obchodziło. Doskonale poradzi sobie sama z tym zadaniem, bywała już w gorszych tarapatach. Głupia fretka nie jest jej do niczego potrzebna.
Wyszli na błonie. Otuliło ich chłodne powietrze, wzmagane nieprzyjemnym wiatrem. Gryfonka otuliła się szczelniej płaszczem i przyspieszyła kroku, wiedząc, że może i w lesie będzie niebezpiecznie, ale przynajmniej gęsto rosnące drzewa uchronią ją od zimnych podmuchów...
Niebo było zachmurzone. Tereny Hogwartu, pozbawione blasku księżyca, pogrążone były w ciemności. Uczniowie zapalili różdżki, oświetlając sobie drogę przez strome zbocza.
Ślizgon przyspieszył, widząc, że zwiększa się dystans pomiędzy nim, a jego upierdliwą współlokatorką.
Przynajmniej nic nie gada” — pomyślał, nim w głowie uformowała się kolejna myśl. „Ale zawsze fajnie było ją uciszać”. Arystokrata zmrużył oczy, przyglądając się Gryfonce. Dogonił ją i powiedział:
— A więc foch, tak?
Dziewczyna nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem. Malfoy, który wciąż przypatrywał się współlokatorce, potknął się o wystający korzeń, z trudnością łapiąc równowagę. Hermiona nawet nie zareagowała.
— Nadal nic, Granger?
Zbliżali się do skraju lasu. Gryfonka wyjęła z kieszeni płaszcza kartkę z odręcznie przez nią zrobionymi instrukcjami jak dotrzeć do miejsca pojawienia się kwiatu. Ślizgon z aprobatą spojrzał na prowizoryczną mapę. Sam wiedział tylko tyle, że mają kierować się w samo serce lasu.
— Sprytnie — rzekł, próbując sprowokować rozmowę i zyskać okazję do droczenia się z dziewczyną.
Na próżno. Póki co, Gryfonka za nic w świecie nie miała zamiaru się odezwać.
Weszli do Zakazanego Lasu, z uwagą nasłuchując choćby najdrobniejszej oznaki tego, że nie są sami. Pozostawiając za sobą otwarte tereny Hogwartu, mieli wrażenie, że ktoś wyciszył dźwięk. Zupełnie jakby drzewa stanowiły jego barierę.
Wraz z upływem czasu i pokonaniem sporego odcinka trasy, drzewa rosły coraz gęściej, skutecznie utrudniając orientację w terenie. Już dawno zboczyli ze ścieżki, by jak najkrótszą drogą dotrzeć do celu. Pomimo opracowanej mapy ze wskazówkami, Hermiona nie była w pełni przekonana, w którym miejscu tak naprawdę się znajdują. Zatrzymała się, oświetlając różdżką prowizoryczną mapę. Malfoy zerknął na odręczne notatki dziewczyny i spojrzał na nią wyczekująco.
— No i?
— Co „no i”? — odwarknęła, sfrustrowana tym, że najprawdopodobniej się zgubili.
— Gdzie teraz? — odpowiedział jej blondyn, starając się ukryć zdenerwowanie.
Dziewczyna spojrzała jeszcze raz na mapę, mamrocząc coś pod nosem. Różdżką oświetliła najbliższą okolicę, wyraźnie czegoś szukając. Odwróciła się na pięcie i zrobiła parę kroków w tył, w dalszym ciągu wpatrując się w otaczającą ją ciemność. Malfoy stał w miejscu, uważnie przyglądając się poczynaniom Gryfonki. Po pewnym czasie dziewczyna wróciła na miejsce.
— Zgubiliśmy się, tak? — spytał, z narastającą paniką w głosie.
Hermionę może i bawiłaby panika Dracona, ale w tym momencie ona również nie czuła się najbezpieczniej. Spojrzała jeszcze raz na pergamin, tak jakby miała nadzieję, że w międzyczasie pojawiły się na niej nowe wskazówki.
Oczywiście, że się zgubiliśmy” — pomyślała. Nie miała jednak zamiaru przyznawać się przed Malfoyem, że pomimo mapy zabłądziła.
— Nie, nie zgubiliśmy się — warknęła.
— Więc gdzie teraz? — spytał, siląc się na spokojny i chłodny ton.
— Według moich obliczeń, powinniśmy właśnie dotrzeć nad strumień — oznajmiła w końcu, chowając mapę i spoglądając z uwagą w tylko sobie znanym kierunku.
— Świetnie — rzucił szorstko Ślizgon. — O patrz! Co tu mamy? Wodę? Nie! Cholerne skały, jaskinie i jeszcze więcej przeklętych drzew!
— Ci…
— Nie cichaj na mnie, kobieto!
— Choć raz zachowaj się jak mężczyzna, przestań panikować i daj mi się w spokoju zastanowić — syknęła, patrząc wściekle na chłopaka.
— Jak sobie chcesz. Proszę bardzo, możesz się zastanawiać — powiedział, po czym podszedł do pobliskiego głazu i usiadł na nim, chowając twarz w dłoniach.
Raz chciałem być dżentelmenem i oddałem przywództwo babie. I jak to się skończyło?!”.
Hermiona w dalszym ciągu studiowała mapę, odtwarzając w głowie ich wędrówkę od momentu, w którym weszli do Zakazanego Lasu. Nie tak to sobie wyobrażała. Mieli wejść, zebrać kwiat i wyjść, zanim cokolwiek zdąży pójść nie tak. W końcu podeszła do Malfoya i oznajmiła:
— Strumień powinien być niedaleko. Najlepiej będzie, jeśli się rozdzielimy i…
— O nie, Granger. Żadnego rozdzielania nie będzie — odpowiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu. Wstał i zbliżył się do dziewczyny. — Czy ty w ogóle żadnych horrorów nie czytasz? Najpierw jakiś geniusz wpada na świetny pomysł, żeby się rozdzielić… bo tak przecież będzie szybciej, a później trupy ścielą się gęściej niż te przeklęte drzewa w tym cholernym lesie — powiedział, celując w nią palcem. Już nawet nie starał się zachować pozorów dumnego i opanowanego arystokraty. — Nigdzie, Granger, nie idziesz.
— Przestań, Malfoy. To nie jest jakiś tani horror, to nasze zadanie, które zleciła nam dyrektorka. Kwiat pojawi się za — spojrzała na zegarek — dwadzieścia minut. Do tego czasu musimy odnaleźć polanę. Jak chcesz to zrobić, jeśli się nie rozdzielimy?
Malfoy, chcąc rozładować emocje, zaczął chodzić tam i z powrotem.
— Wy, Gryfoni, zawsze macie heroiczne pomysły. Rozdzielmy się, będzie szybciej… nikomu nic się nie stanie. Ta, jasne… ostatnio jak się rozdzieliliśmy w Zakazanym Lesie, spotkałem Sama-Wiesz-Kogo!
W głowie automatycznie wyświetliło się wspomnienie tamtej nocy, gdy wraz z Potterem musiał szukać zranionego jednorożca. Jakby dla potwierdzenia powagi sytuacji z oddali dobiegło ich wycie wilka.
Hermiona podskoczyła przerażona. Odwróciła się w stronę, z której dobiegał dźwięk. Oświetliła tamto miejsce i z piskiem odskoczyła do tyłu, wpadając na Malfoya, gdy z pobliskiego drzewa sfrunęła brązowa sowa.
— Masz rację Malfoy, lepiej będzie, jeśli poszukamy tego strumienia wspólnie — oznajmiła drżącym głosem, robiąc krok do przodu. Nagle przystanęła i spojrzała wyczekująco w stronę Ślizgona. Ten, przeczuwając, co też dzielnej Gryfonce może chodzić po głowie, powiedział:
— Panie przodem — skłonił się i szarmanckim gestem wskazał jej drogę.
Hermiona uniosła dumnie głowę i bez słowa ruszyła przed siebie. Liczyła na swoją intuicję. I na to, że strumień naprawdę był blisko. Czas uciekał, a kwiat pojawiał się tylko na chwilę, by później zniknąć na następne pięćdziesiąt lat. Nie chciała zawieść McGonagall.
Przystanęła nagle, gdy do głowy przyszedł jej pewien pomysł. Niespodziewający się tego Ślizgon wpadł na dziewczynę, niemal zwalając ją z nóg.
— AUĆ!
— Nie marudź, to twoja wina — syknął, poprawiając swój płaszcz. — Dlaczego stoimy?
— Musisz się wdrapać na drzewo — oznajmiła Gryfonka, patrząc w stalowe oczy chłopaka.
— SŁUCHAM?
— Wdrap się na drzewo, Malfoy. Wtedy powinieneś zobaczyć, w którym kierunku musimy iść.
— Nie ma mowy. Nie będę się bawił w jakiegoś małpiszona.
— Nie?
— Nie.
Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem.
— Świetnie. Mam nadzieję, że już wiesz co powiedzieć McGonagall, kiedy ta dowie się, że nie spełniliśmy zadania.
— Oczywiście, że wiem. Powiem jej, że jakaś histeryczka zgubiła drogę.
Wściekła Hermiona odwróciła się od niego i ruszyła przed siebie, tak szybko, na ile pozwalało jej na to gęste podszycie lasu. Ślizgon wywnioskował, że mimo wszystko bezpieczniej jest z Granger i ruszył za nią.
Zawsze można ją rzucić na pożarcie jakiejś bestii i samemu spróbować uciec”.
W momencie, gdy dogonił Gryfonkę, coś poruszyło się w pobliskich krzakach. Bez zastanowienia rzucił zaklęcie.
Czerwony błysk rozświetlił okolicę. Gryfonka skierowała światło różdżki na potencjalnego napastnika i ujrzała martwego królika, który był zbyt słaby, by wytrzymać siłę zaklęcia.
— Brawo, Malfoy. Zabiłeś niewinne zwierzę — rzuciła wściekle, jednak zamarła na widok przerażenia malującego się na jego nieskazitelnej twarzy.
Ślizgon już szykował ciętą ripostę, gdy zobaczył wyłaniające się z ciemności ślepia. Trzy pary wielkich, świecących oczu.
Dotarło do nich głośne warczenie.
Hermiona powoli odwróciła się w stronę, realnego tym razem, zagrożenia. Przełknęła ślinę i zaczęła powoli się wycofywać. W końcu potwór wszedł w krąg światła rzucanego przez różdżki, tak, że prefekci naczelni mogli podziwiać go w całej okazałości. Wielkie, muskularne łapy i trzy wpatrujące się w nich łby z paszczami wypełnionymi długimi, ostrymi i obślinionymi kłami z całą pewnością były dobrym powodem do panikowania.
— Granger — szepnął, stojący tuż za nią, przerażony Malfoy. — Granger… WIEJ! — po czym odwrócił się i pobiegł ile sił w nogach.
Hermiona, przerażona tym, że została sama z bestią, podążyła za nim. Pech chciał, że w pewnym momencie noga utknęła jej między korzeniami i nie mogła się poruszyć.
— Malfoy, pomóż! — pisnęła spanikowana, próbując uwolnić się z potrzasku.
Tego się po nim nie spodziewała. Ślizgon zatrzymał się, przeklął siarczyście i zawrócił, by uwolnić ją ze śmiertelnej pułapki. Najwyraźniej są takie sytuacje, które zmuszają do (chociażby chwilowego) zakopania topora wojennego, a perspektywa bycia pożartym żywcem przez wielkiego trójgłowego psa jest z pewnością jedną z nich. Poza tym, gdyby wrócił bez Gryfonki…
Jednak na uwolnieniu Hermiony skończył się heroizm Malfoya. Ruszył przed siebie, nie patrząc nawet czy dziewczyna nie jest ranna i da radę biec.
— Cholerna fretka — mruknęła pod nosem, biegnąc za blondynem i krzywiąc się z bólu przy każdym obciążającym zranioną nogę kroku.
Nagle do niej dotarło. Przystanęła, odwróciła się w stronę biegnącego za nią potwora. Przecież to Puszek. Puszek, pies Hagrida…

Z popielnika na Merlina
Iskiereczka mruga,
Chodź, opowiem ci bajeczkę,
Bajka będzie długa.

Była sobie raz Morgana,
Miała zamek wielki,
A w tym zamku same dziwy,
pst…

Malfoy stanął jak zamurowany, gdy dotarło do niego, co robi jego współlokatorka. Odwrócił się i zszokowany patrzył, jak kasztanowłosa stoi przed wielką, krwiożerczą bestią i śpiewa jej kołysankę. ŚPIEWA JEJ KOŁYSANKĘ… Te słowa odbijały się od ścian jego czaszki, a on w dalszym ciągu nie mógł przyswoić tego, co zobaczył.
— Granger! — syknął, powoli podchodząc w stronę dziewczyny, która jak zahipnotyzowana patrzyła na bestie.
Hermiona, ignorując go, kontynuowała delikatnym, niemal dziecięcym głosem:

Patrzy Merlin, patrzy, duma,
Łzą zaszły oczęta,
Czemuś mnie tak okłamała,
Merlin zapamięta.

— GRANGER! Chodź tu — powiedział, klepiąc się w udo, zupełnie tak, jakby przywoływał do siebie psa.
Podszedł do dziewczyny i zaczął ją siłą odciągać od usypiającego („Dzięki ci, Salazarze”) psa. Ta jednak nie chciała się ruszyć z miejsca, wciąż śpiewając drżącym głosem:

Już Ci nigdy nie uwierzę,
Iskiereczko mała,
Chwilę błyszczysz, potem gaśniesz,
Ot i bajka cała.

— Granger, obiecuję ci, w zamku będziesz mogła sobie śpiewać do woli, ale teraz już chodź — powiedział błagalnym tonem, wciąż szarpiąc ją za rękę i chcąc jak najszybciej uciec od wielkiej bestii, która właśnie zaczęła chrapać.
Hermiona śpiewała coraz ciszej, aż w końcu spojrzała na Malfoya, który piorunował ją spojrzeniem. Powoli zaczęli wycofywać się jak najdalej od Puszka. Gdy byli wystarczająco daleko, pobiegli przed siebie, nie zwracając uwagi na to, dokąd, byle tylko zwiększyć dystans, dzielący ich od zagrożenia.
— Jesteś walnięta, Granger — oznajmił zasapany Draco, gdy przystanęli, by złapać oddech. — Zbyt długo zadawałaś się z Weasleyem i Potterem i teraz jesteś takim samym szajbusem jak oni. Co ci odbiło, żeby zacząć śpiewać wielkiemu psu o trzech głowach?!
— To był Puszek.
— Puszek?! To coś ktoś nazwał?!
Hermiona wyprostowała się i rzuciła w stronę Malfoya:
— Tak, to jest pies Hagrida. Ale co, na Merlina, on robi w Zakazanym Lesie? — pytanie skierowane było raczej do niej samej, bo Malfoy w dalszym ciągu nie mógł wyjść z szoku, jakim okazało się, że po terenach Hogwartu lata sobie krwiożercza maskotka stukniętego gajowego.
— Dobra, musimy chociaż spróbować odnaleźć tę polanę — powiedziała Hermiona, wznawiając marsz.
— Wszyscy jesteście psychiczni… — zaczął Malfoy, lecz przerwał na widok zaginionej polany.
Na dość dużej, wolnej od drzew przestrzeni znajdował się niewielki staw, w którym, pomimo późnej pory, znajdowała się woda tak przejrzysta, że mogli dostrzec dno usłane niewielkimi kamykami o różnorakiej barwie. Wszystkie opalizowały delikatnie, dając wrażenie podwodnej tęczy, która rozświetlała polanę feerią barw. Większość obszaru porośnięta była wysoką do kolan trawą, w której chowały się świerszcze, odgrywając nocny koncert dla poszukiwaczy. Mrok nocy rozświetlały także świetliki, które leniwie przemierzały polanę.
— Jak tu… pięknie — szepnęła rozmarzona Hermiona, rozglądając się dookoła.
Draco pokręcił głową.
— Kobiety...
Wyminął Gryfonkę i ruszył na środek polany, gdzie rosła mała paproć. Różniła się od zwyczajnej odmiany tym, że jeden z pędów rośliny piął się prosto w górę, a zakończony był fioletowym kwiatem, wyglądem przypominający tulipan. Z jego wnętrza promieniowało złote światło, które przedostawało się przez płatki, rozświetlając przestrzeń wokół. Prefekci naczelni przykucnęli przed paprocią. Arystokrata już wyciągnął dłoń, gdy dziewczyna chwyciła go za nadgarstek. Blondyn z irytacją i rozdrażnieniem spojrzał na Gryfonkę.
— Lepiej, żebyś miała dobry powód.
— Mieliśmy go zerwać ostrożnie. Nie pamiętasz, co mówiła McGonagall? — Hermiona pouczyła Ślizgona, przez co ten wywrócił oczami, chwycił za łodygę i zerwał fioletowy kwiat.
Gdy tylko to zrobił, promieniujące z rośliny światło rozbłysło, zmuszając ich do zmrużenia oczu, po czym całkowicie zgasło, a wokół nich roztoczył się słodki zapach i złocisty pyłek. Draco kichnął parę razy i wyciągnął ramię, patrząc z odrazą na kwiat.
— Trzymaj tego badyla — powiedział w przerwie między kichnięciami.
Dziewczyna, odsunęła się, podejrzliwie przyglądają się roślinie.
— Ja? Dlaczego ja? To ty go zerwałeś.
— Nie będę paradował z fioletowym kwiatkiem. To niemęskie i uwłaczające mojej godności.
— Uważaj, bo w Zakazanym Lesie ktoś cię z nim zobaczy — wyśmiała go, krzywiąc się przy tym złośliwie.
Blondyn groźnie zmrużył powieki i odrzucając kwiat, wstał, by rozpocząć drogę powrotną, a kasztanowłosej nie pozostało nic innego jak podnieść roślinę i podążyć za współlokatorem.
— Daj mi tę mapę — powiedział szorstko, nagle się zatrzymując. Nie miał zamiaru spędzić w tym lesie ani chwili dłużej niż to konieczne. To miejsce wzbudzało w nim nie tylko niepokój, ale też i przygnębienie. Każdy z jego koszmarów kończył się właśnie tu. W przeklętym Zakazanym Lesie.
— Niby dlaczego?
— Ponieważ posiadam doskonały zmysł orientacji w terenie, Granger.
Uniosła z niedowierzaniem brwi.
— To dlaczego wcześniej z niego nie skorzystałeś?
— On nie jest na zawołanie.
Dziewczyna wyjęła z kieszeni płaszcza mapę i niechętnie dała ją chłopakowi. Jeśli znowu się zgubią, przynajmniej tym razem będzie to jego wina. Blondyn przez chwilę wpatrywał się w pergamin, układając w głowie drogę wyjścia z lasu. Po chwili zwinął mapę i schował do tylnej kieszeni spodni. Bez słowa ruszył przed siebie, oświetlając sobie drogę zaklęciem.
Gdy wreszcie dotarli na skraj lasu, oboje odetchnęli z ulgą. Bez zbędnych dyskusji udali się w kierunku zamku. Malfoy w szybkim tempie pokonywał tę trasę, na którą złożyła się między innymi wspinaczka po zboczach błoni. Gryfonce przyszło to z większą trudnością, gdyż po prostu nie należała do osób uprawiających jakikolwiek sport.
— Wiesz chociaż, co mamy zrobić z tym badylem? — spytał Ślizgon, nie odwróciwszy się w stronę Gryfonki.
Odpowiedziała mu cisza.
— Granger, przestań się dąsać i zachowywać jak rozpieszczona dziewczynka i odpowiedz mi w końcu — powiedział, zerkając za siebie, jednak jego towarzyszki tam nie było.
Ślizgon wyciągnął z kieszeni różdżkę, uważnie obserwując okolicę.
Nie, no przecież nie mogłem zostawić jej w lesie. Jestem prawie pewny, że dreptała tuż za mną. A może nie?” — pomyślał, cofając się w stronę Zakazanego Lasu.
Nagle jego oczom ukazał się obraz wspinającej się pod górę, zmęczonej i dyszącej Gryfonki. Rozwiane przez wiatr włosy wyglądały… delikatnie mówiąc: źle, po czole spływały jej strużki potu.
— Dzięki, Malfoy, że na mnie zaczekałeś — warknęła.
— Cała przyjemność po mojej stronie — odparł z iście szarmanckim ukłonem, jednak jego oczy wyrażały rozbawienie. Gdy jego wzrok zatrzymał się na dłuższą chwilę na włosach dziewczyny, usta chłopaka wygięły się w drwiącym uśmieszku. — Co cię zatrzymało? Znów miałaś napad psychozy i postanowiłaś trochę pośpiewać? — Ślizgon w dalszym ciągu naigrywał się z dziewczyny, choć dobrze wiedział, że powodem jej powolnego marszu była zraniona noga.
Kulejąc, Gryfonka wyminęła irytującego współlokatora i ruszyła przed siebie. Ten nie miał żadnych trudności z dogonieniem jej i postanowił skorzystać z okazji do droczenia się z nią, skoro już przestała udawać niemowę.
— O popatrz Granger, ktoś ci dał kwiatka. Musiał być chyba ślepy albo niedorozwinięty. No przyznaj się, kto obdarował takie paskudztwo, taką Granger? — spytał, udając zdziwienie.
— TY — warknęła, po czym odwróciła się w jego stronę i dodała: — I owszem, przyznaje ci rację, osoba ta jest niedorozwinięta.
Malfoy stał przez chwilę jak wryty, nie dopuszczając do siebie myśli, że wynik w starciu „Draco kontra szlamy” uległ zmianie. Po chwili ruszył za Gryfonką.
— Komu mamy to oddać? — spytał, wskazując na trzymany przez dziewczynę kwiat paproci.
— Nikomu. Mamy go zanieść do gabinetu McGonagall i tam zostawić.
Ślizgon uniósł brew, wyrażając powątpiewanie.
— Serio? Najpierw tak bardzo jej zależy na zdobyciu go, że podstępem zmusza nas do podjęcia się tej misji…
— To był szlaban, a nie żaden podstęp…
—…a teraz po prostu każe go zostawić jak zwykłego niepotrzebnego śmiecia.
— Jak wróci, na pewno się tym zajmie, przecież to bardzo rzadka roślina, musi mieć jakieś wartościowe właściwości — odpowiedziała Gryfonka, gdy dotarli do sali wejściowej.
W połowie schodów zatrzymał ich zimny głos:
— A dokąd to się wybieramy o tak późnej porze?
Za nimi stał Severus Snape, niosący w ręku kociołek, pełny parującej cieczy.
— Wracamy ze szlabanu — odpowiedziała Hermiona. Na potwierdzenie swoich słów uniosła wyjątkowy kwiat.
Mężczyzna przeniósł swoje czarne oczy na roślinę, a jego usta na moment wykrzywiły się w coś na kształt uśmiechu, jednak widok uśmiechającego się Snape’a był tak rzadki, że Hermiona nie była pewna czy dobrze odczytała mimikę twarzy nauczyciela.
— Ach, tak. Pani dyrektor wspominała mi o tym...
Gdy już miał się odwrócić, arystokrata zmarszczył brwi, wlepiając wzrok w kociołek.
— Czy to nie jest…
— Jest Draco, ale to sprawa, która nie powinna was interesować — Snape uciął rozmowę i ruszył w swoją stronę.
Hermiona była pewna, że to spotkanie zakończyłoby się dla niej inaczej, gdyby nie towarzyszył jej pupilek profesora. Wznowili swoją wędrówkę, czując coraz większe zmęczenie i senność.
Chwilę później byli już w gabinecie dyrektorki. Hermiona podeszła do zawalonego papierami biurka i położyła na nim ich zdobycz. W tym czasie Draco przyglądał się wiszącym na ścianach portretom, a w szczególności podejrzanie uśmiechającej się podobiźnie Albusa Dumbledore’a.
— Coś mi tu śmierdzi, Granger — oznajmił w końcu.
— To się umyj.
— Nie o to mi chodziło, ale skoro już poruszyłaś ten temat… fakt, po tak długim przebywaniu w twoim towarzystwie przyda mi się porządna dezynfekcja… albo przynajmniej dokładna kąpiel.
Dziewczyna pozostawiła tę uwagę bez komentarza, nie chcąc dać się sprowokować.
Droga powrotna do dormitorium minęła w ciszy. Każde z nich było wykończone nocną wędrówką po Zakazanym Lesie. Gdy tylko znaleźli się na miejscu, Hermiona powolnym krokiem skierowała się do swojej sypialni. Zapaliła światło i przebrała się w pidżamę, myśląc o kwiecie paproci. Przez Ślizgona i jego intrygę była zbyt roztrzęsiona, by dowiedzieć się czegokolwiek o roślinie. Przysiadła na łóżku i popatrzyła na zranioną nogę. Skrzywiła się, widząc opuchliznę i niewielkie zadrapania.
Powoli, by nie obciążać kończyny, ruszyła do łazienki i z szafki pod zlewem wyjęła maść. Posmarowała nią kostkę i obwinęła bandażem. Z takim opatrunkiem wróciła do sypialni i położyła się na łóżku. Zamknęła oczy, po chwili zapadając w objęcia Morfeusza.
Draco wszedł do swojego pokoju i zamknął za sobą drzwi.
Nigdy więcej” — pomyślał, wciąż odtwarzając sobie sceny z dzisiejszej wyprawy do lasu. Zaczął ściągać z siebie kolejne warstwy ubrania, rozglądając się w poszukiwaniu swojej ulubionej jedwabnej pidżamy. Ku jego niezadowoleniu, nigdzie nie mógł jej znaleźć, więc, nie mając siły na szukanie spodni po całym dormitorium, podszedł do komody i wyjął szare dresy. Ledwo widząc na oczy, powlókł się do łóżka i od razu zasnął.
Dwójka prefektów naczelnych, pogrążona w głębokim śnie, nie mogła zauważyć, jak ich ciała zaczynają promieniować złocistym blaskiem, który po chwili uniósł się nad nimi, formując w kulę, by następnie przeniknąć przez ściany i wniknąć w klatkę piersiową współlokatora na wysokości serca.

***

No to za nami wstęp do zabawnych wydarzeń. Dobra wiadomość jest taka, że następny rozdział planujemy dodać w środę... a to wszystko po to, aby zachować zbieżność czasową między opowiadaniem a naszą szarą, nudną rzeczywistością (no i musimy wyrobić się z kolejnym rozdziałem na Noc Duchów, ale o tym na razie cicho sza!).

8 komentarzy:

  1. Super rozdział, bardzo mi się podobał. Co do malfoya... JAK DO CHOLERY MOŻNA BYĆ TAKIM DUPKIEM?!!? Fakt faktem że pomógł Hermionie wydostać nogę jak utknęła w zakazanym lesie ale ta akcja z napojem i symptomami ciąży podchodziła już pod zachowania jakiegoś psychopaty. Wydaje mi się ze ten kwiat sprawi że zamienią się ciałami ale nie będę uprzedzać faktów
    Btw bardzo się cieszę że ten rozdział wstawiłyście tak szybko
    Pozdrawiam i życzę weny
    Do środy ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. rozdział super , malfoy to niezły dupek ale cóż taka jego natura .Nie mogę sie doczekać środy życze duzo weny i do zobaczenia za cztery dni!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zwykle powinnam "spać" , a czytam, do tego wasze opowiadanie wcale nie pomaga bo pękam ze śmiechu :'D. Moment z krówką, genialny, chociaż podejrzewam, że z Blaisa będzie niezły tłumacz :'D. Życzę weny z podłogi XD.
    Pozdrawiam, Hariet

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział genialny! Kocham Blaisa i jego riposty XD. Weny życzę i zapraszam:
    Dramione - To w Nas Żyje

    OdpowiedzUsuń
  5. Mogłyście dłużej pociągnąć wątek "ciąży". Tak szybkie przyznanie się przez Malfoya było mało Malfoyowe.

    OdpowiedzUsuń
  6. Mogłyście dłużej pociągnąć wątek "ciąży". Tak szybkie przyznanie się przez Malfoya było mało Malfoyowe.

    OdpowiedzUsuń
  7. Trafiłam! Trafiłam! Co prawda ciąża magicznie "urojona", ale trafiłam świetnie. Malfoy uratował Granger tylko że względu na miejsce ich pobytu i to, że miałby przerąbane.
    Cóż to za paproć i czemu śmierdzi spiskiem McGonnagal? Coś jest na rzeczy. Tylko jeszcze nie wiem w co celowac

    OdpowiedzUsuń
  8. Zamiana ciał? Niech to będzie to xD

    OdpowiedzUsuń