Nienienienie... to nie może być
prawda! To niemożliwe. Na pewno zrobiła gdzieś jakiś błąd. Tak,
to musi być to.
Hermiona przykucnęła przed komodą i
drżącymi rękami wyjęła księgę z ostatniej szuflady.
Wstała, rzuciła opasły wolumin obok kociołka i z paniką zaczęła
wertować lekturę, w poszukiwaniu odpowiedniej strony. Walcząc
z napływającymi do oczu łzami, raz po raz przebiegała rozmazanym
wzrokiem linijki tekstu, podświadomie wiedząc, iż wszystko zrobiła
dokładnie z instrukcją. Każdy, nawet najmniejszy, szczegół się
zgadzał. Kolejność dodawania składników i ich proporcje,
temperatura, w której warzyła eliksir, kolor, konsystencja...
nie było mowy o pomyłce.
Wyczarowała kolejną szklankę,
napełniła ją wodą i ponownie dodała pięć kropel substancji.
Zamknęła oczy, modląc się, by tym razem zawartość zmieniła
kolor na biały. Wzięła drżący oddech i, nadal nie otwierając
oczu, wypiła kilka łyków. Głośno przełknęła i, z łomoczącym
się w klatce piersiowej sercem, spojrzała w dół. Z krzykiem
rozpaczy z całej siły rzuciła szklanką. Naczynie uderzyło w
ścianę i roztrzaskało się, zostawiając mokre ślady.
Gryfonka przysłoniła drżącą dłonią
usta, a jej ciało zatrzęsło się od siły powstrzymywanego
szlochu. Nie mogąc ustać na wiotkich nogach, upadła na podłogę.
Zrozpaczona objęła kolana ramionami i podparła na nich czoło,
pozwalając, by włosy zakryły twarz, a po pokoju rozniósł się
jej płacz. Bezwiednie zaczęła delikatnie się kołysać. Chciała
stać się malutka, tak mała, by nie była w stanie odczuwać
tego strachu, bezradności i upokorzenia.
Jednak to zrobił. Malfoy skorzystał z
tego, że była pijana i wykorzystał ją. Odebrał jej coś, czego
nigdy już nie odzyska. To nie tak miało być. Nie tak to sobie
wyobrażała. Nie w szkole, nie z wrogiem i, na miłość boską,
nie pod wpływem alkoholu! Poniżył ją, sprowadził do tego samego
poziomu, co panny lekkich obyczajów. Czuła ogromny wstyd i
obrzydzenie do Ślizgona i samej siebie. Jak mogła doprowadzić się
do takiego stanu i pozwolić na to, co się stało? Jak mógł jej to
zrobić?
Stopniowo w dziewczynie inne emocje
zostały stłumione przez gniew. Jak on śmiał ją tknąć! Jak
śmiał tak ją upokorzyć i wykorzystać!
Nie będąc w stanie wypowiedzieć
najmniejszego słowa, w myślach przeklinała Malfoya i jego podłe
zagranie. Podłe to za mało powiedziane! Hermiona kolejny raz
przekonała się, że były Śmierciożerca jest w stanie zrobić
wszystko, byle osiągnąć swój cel.
Zamarła w bezruchu, czując mdłości.
Zerwała się z podłogi i, zasłaniając dłonią usta, pobiegła do
łazienki. Zdążyła w ostatniej chwili. Uniosła twarz znad
muszli i spuściła wodę. Na chwiejnych nogach podeszła do
umywalki, by przepłukać usta i obmyć twarz z potu.
„Pięknie, brakowało mi tylko
grypy żołądkowej” — pomyślała, zdejmując spinkę
z włosów, która i tak nie dawała rady okiełznać loków
dziewczyny.
Wzięła głęboki oddech, starając
się uspokoić. Nic nie pamiętała z tamtej nocy, więc równie
dobrze mogła udawać, że między nią a Malfoyem nic nie zaszło.
Powie o całej sytuacji McGonagall, dyrektorka wywali Ślizgona ze
szkoły, a ona postara się zapomnieć o tym, czego się dowiedziała
dzięki eliksirowi czystości.
„Tak będzie najlepiej”
— pomyślała i pokiwała do swojego odbicia głową, chcąc
dodać sobie otuchy i odwagi.
Przełknęła resztę łez i zdobyła
się na lekki, drżący uśmiech. Czując nadchodzący ból głowy,
schyliła się i otworzyła szafkę pod zlewem, w której
trzymali eliksiry przeciwbólowe. Sięgnęła po jedną z buteleczek
i już miała zamknąć drzwiczki, gdy kątem oka zobaczyła
charakterystyczne niebieskie pudełeczko. Zmarszczyła brwi, gdy
uświadomiła sobie, że tydzień temu powinna mieć okres.
Zakręciło jej się w głowie. Usiadła
na podłodze, nadal ściskając w dłoni fiolkę. W myślach
zaczęła liczyć dni.
— Nie... — roześmiała
się gorzko, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Pomyślała o zawrotach głowy i
mdłościach, jakie ostatnio miewała, a które do tej pory
tłumaczyła opuszczaniem posiłków i stresem wynikającym z
mieszkania ze Ślizgonem.
— Nie... — szepnęła, a
po jej twarzy popłynęły świeże łzy. — Boże, tylko nie
to. To nie możliwe! — krzyknęła przerażona, obronnie
obejmując się ramionami. Ponownie zaczęła się kołysać, kręcąc
głową, nie chcąc przyjąć do wiadomości faktu, że jest w ciąży.
— Nienienie... błagam tylko nie
to — mamrotała, omiotając rozbieganym wzrokiem łazienkę,
jakby spodziewała się, że zaraz ktoś pojawi się obok i powie
jej, że to tylko zły sen. Co ona teraz zrobi? Ma dopiero
dziewiętnaście lat, nie ukończyła nauki, nie ma żadnych
stabilnych dochodów, a wątpiła, by Malfoy zgodził się łożyć
na nią i dziecko.
„Dziecko... noszę w sobie
dziecko” — pomyślała, przytykając dłoń do brzucha.
W tej chwili uświadomiła sobie, że
jej przyszłość została bezpowrotnie zrujnowana. Wszystko
wskazywało na to, że zostanie samotną matką. Samotną? Nie... ma
przyjaciół, oni na pewno jej pomogą.
Skrzywiła się, gdy wyobraziła sobie
reakcję Rona na wieść, że zaszła w ciążę z Malfoyem. Co
powie cała reszta? Co powiedzą rodzice?
Na myśl o nich jeszcze bardziej się
rozpłakała. Tak bardzo chciała, żeby byli teraz przy niej, by ją
przytulili... Co ona im powie? Przyjedzie do nich, cofnie zaklęcie i
ot tak poinformuje ich o wnuku? Chociaż... nie będzie musiała nic
mówić. Do tego czasu urośnie jej spory brzuch. Położyła się na
podłodze i skryła twarz w dłoniach, widząc wykrzywione
w pogardzie twarze rówieśników. Jak ona to zniesie?
Ale...wcale nie musi przez to
przechodzić. Wystarczy odpowiedni eliksir.
„NIE!”
Nie mogła uwierzyć, w jakim kierunku
potoczyły się jej myśli. Zacisnęła mocno powieki i zadrżała,
czując, jak lodowate zimno rozprzestrzenia się po jej ciele. Chcąc
się uspokoić, próbowała brać głębokie wdechy. Nie może teraz
panikować.
„Wstań, przemyj twarz i wróć do
pokoju. Później zdecydujesz, co zrobić dalej”. — powtarzała
jak mantrę, zaklinając swoje ciało, by znalazło tę odrobinę
siły i wykonało polecenie.
W końcu udało jej się wstać i
ochlapać twarz zimną wodą. Odrętwiała z zimna, nadal oszołomiona
swoim odkryciem, chwilę wpatrywała się w swoją opuchniętą,
zaczerwienioną twarz. Skierowała wzrok na brzuch i przez chwilę
wydawało jej się, że już zdążył urosnąć. Zaśmiała się
gorzko nad swoją głupotą i ruszyła do wyjścia.
Znieruchomiała z dłonią na klamce,
słysząc kroki i wesołe pogwizdywanie. Przełknęła ślinę
i cicho przekręciła zamek w drzwiach. Przyłożyła ucho do
białego drewna i czekała, aż jej współlokator opuści
dormitorium. Nie była gotowa, by stanąć z nim twarzą w twarz.
Sama nie wiedziała, co by teraz zrobiła. Rozpłakałaby się?
Uderzyłaby go? Z pewnością na to zasługiwał, jednak Hermiona nie
chciała w ten sposób rozpoczynać rozmowy o dziecku i...
A właściwie czemu nie? Ogarnięta
strachem, gniewem i chęcią zemsty zamaszystym gestem otworzyła
drzwi w idealnym momencie, by zobaczyć plecy blondyna,
znikające za zamykającym się przejściem. Przymknęła na chwilę
oczy, walcząc z chęcią wybiegnięcia za nim i zrobieniem mu afery
na korytarzu. Chwiejnym krokiem weszła do salonu, chwyciła z barku
butelkę ulubionego soku i zamknęła się w swojej sypialni.
***
Wielka Sala powoli wypełniała się
zaspanymi jeszcze uczniami. Poranek był chłodny i pochmurny,
więc nikogo nie dziwiły niezbyt optymistyczne miny osób siedzących
przy stołach. Sklepienie sali w idealny sposób odwzorowywało
pogodę na zewnątrz: było mgliste i szare.
— Mogłoby się już rozpogodzić
— powiedział Harry, patrząc z niezadowoleniem na panującą
pogodę. — Jeszcze tylko deszczu nam brakowało.
Ron doskonale rozumiał jego zły
humor. Od zbliżającego się meczu z Krukonami zależały ich szanse
na pozostanie w grze o Puchar Quidditcha. Nie skomentował uwagi
przyjaciela. Wciąż ziewając, nałożył sobie na talerz porcję
jajecznicy.
— A gdzie Hermiona? — spytała
Ginny, która właśnie dołączyła do Gryfonów.
Ron rozejrzał się, jakby dopiero
teraz dotarło do niego, że prefekt naczelna nie pojawiła się na
śniadaniu.
— Może zaspała?
Młoda Weasleyówna spojrzała na niego
z politowaniem.
— Hermiona? Nie wydaje mi się.
— No to jeszcze nie wróciła od
McGonagall — stwierdził Harry. Gdy napotkał pytające
spojrzenie dziewczyny, dodał: — Widziałem, jak z samego rana
pędziła do gabinetu dyrektorki.
To wyjaśnienie najwyraźniej
przekonało Ginny, bo już więcej nie rozpytywała o przyjaciółkę.
Wyjęła ze swojej szkolnej torby tygodnik „Czarownica” i
zagłębiła się w lekturze.
Po chwili salę wypełniła chmara sów,
szukających adresatów listów. Ginny z łatwością rozpoznała
płomykówkę, należącą do George’a. Ta z godnością
dostarczyła jej list, po czym odfrunęła. Dziewczyna otworzyła
kopertę i przeczytała:
Ginn,
Wiem,
że
czasu jest mało, bo rocznica ślubu rodziców
już
niedługo, ale co ty na to, żeby wyprawić im przyjęcie –
niespodziankę
w naszym nowym lokalu w Hogsmeade? Sklep jest już wyremontowany
i jak tylko Lee wróci
ze swojej misji specjalnej (sprawy biznesowe), czeka nas Wielkie
Otwarcie.
Prześlij
mi odpowiedź, czy będziesz mogła pomóc
w przygotowaniach przyjęcia.
George
— A po co im organizować
przyjęcie? — spytał zdziwiony Ron, gdy Ginny skończyła
czytać list.
Dziewczyna spojrzała na niego
zdegustowana.
— A może dlatego, że to ich
dwudziesta piąta rocznica ślubu, matołku?
— I?
Rudowłosa z rezygnacją pokręciła
głową i westchnęła.
— No naprawdę, nie ma w tobie
krzty romantyzmu — powiedziała poirytowana, patrząc, jak jej brat
w całości pochłania naleśnika. — To, co robimy z
Hermioną?
— Jeżeli nadal się nie pojawi,
poszukamy jej — zdecydował Harry, nalewając sobie soku z
dyni.
— W porządku. Macie jakieś
okienko?
Chłopcy pokręcili głowami.
— Musimy czekać na przerwę
obiadową — podsumował z pełnymi ustami Ron.
Ginny i Harry wymienili spojrzenia,
niemo komentując kulturę jedzenia rudowłosego. Chłopak odłożył
widelec i spojrzał z pretensją na swoich rozmówców.
— No co?
***
Ginny Weasley z wojowniczym wyrazem
twarzy wpadła do biblioteki i z przymrużonymi oczami rozejrzała
się po wnętrzu. Mamrocząc pod nosem, przeszła się między
półkami i przeszukała czytelnie. Usiadła na jednym z krzeseł
i zmarszczyła brwi. Martwiła się o Hermionę. Nigdy nie
opuszczała zajęć. Zaczęła zastanawiać się, gdzie jeszcze
mogłaby znaleźć przyjaciółkę. Wróciła do Wielkiej Sali, gdzie
czekali już na nią Harry i Ron.
— I co? — spytała,
opierając dłonie na biodrach.
— W skrzydle szpitalnym jej nie
ma, nauczyciele też nic nie wiedzą. Żadnego dodatkowego zadania,
żadnego szlabanu.
— Sprawdziłem u Hagrida i na
błoniach, tam też pusto — dodał Ron.
Ginny przygryzła wargę. Zostało
jeszcze jedno miejsce, lecz nie brali go pod uwagę, zakładając, że
nieobecność Gryfonki związana jest z obowiązkami prefekta lub
innym równie ważnym dla dziewczyny zadaniem. Teraz dziewczyna
skłaniała się ku temu, iż przyczyna nieobecności przyjaciółki
jest bardziej osobista.
— Chodźmy do jej dormitorium
— powiedziała młoda Weasleyówna, jednak zatrzymała się,
widząc niezdecydowane miny chłopaków. — No co? — ponaglała
ich, coraz bardziej martwiąc się o Hermionę.
— Za chwilę zaczyna się kurs
dla przyszłych aurorów — wymamrotał speszony Harry, drapiąc
się po skroni.
— Jeśli to jest dla was
ważniejsze, to sobie na nie idźcie. Sama tam pójdę — warknęła
Ginny.
Gryfoni wymienili spojrzenia i
jednocześnie zawołali:
— Idziemy z tobą.
— Potter, Weasley dobrze, że
was widzę. Z powodu nieobecności pani dyrektor dziś skorzystacie
z kominka w moim gabinecie. Szybciej panowie, bo spóźnicie się
na kurs — powiedziała profesor Sprout, kładąc dłonie na
ramionach uczniów i prowadząc ich do wspomnianego pomieszczenia.
Chłopcy spojrzeli bezradnie na
dziewczynę, na co ta prychnęła pod nosem i mamrocząc coś
o niezdecydowanych samcach, zaczęła wspinać się po schodach
na czwarte piętro.
Dotarłszy do swojego celu, odrzuciła
rudą grzywę do tyłu i głośno zapukała w przejście. Nic.
Spróbowała ponownie, niestety z tym samym skutkiem. Nie chciała
odpuszczać, podświadomie czując, że przyjaciółka jest tam i jej
potrzebuje. Waląc w obraz, zaczęła wrzeszczeć.
— Hermiona wiem, że tam jesteś!
Nie pójdę stąd, dopóki nie dowiem się, co się dzieje! Jeśli
nie otworzysz, wyważę to badziewie!
Gryfonka chwilę odczekała i
powiedziała:
— Jak tam sobie chcesz — po
czym zaczęła kopać w przejście, jednak jej poczynania nie
przynosiły żadnych efektów. Z rumieńcami gniewu i ciężkim
oddechem zmrużyła niebezpiecznie oczy i odeszła od obrazu, by
wziąć rozbieg...
***
Na korytarzu na czwartym piętrze tuzin
czekoladowych babeczek, puchary z sokiem i wypełnione po brzegi
talerze spokojnie lewitowały, sterowane przez Dracona i Blaise’a.
Szli, nie szczędząc sobie i innym kąśliwych komentarzy. Nagle
Zabini zatrzymał się, szeroko otwierając oczy.
— Draco...ej, Draco — wyszeptał
z dość głupią miną.
— Co — odszepnął
blondyn, naśladując podekscytowanie kolegi.
— Właśnie mi się
przypomniało, że miałem powiedzieć ci coś strasznie ważnego.
— No dawaj.
Blaise przybrał na twarz wyraz
skrajnego oburzenia i ryknął:
— Draco, ty potworze,
doprowadziłeś ciężarną do łez!
Malfoy roześmiał się, najwyraźniej
urażając tym czarnowłosego, który lekko machnął różdżką,
powodując, iż jego talerz wleciał na talerz blondyna, strącając
z niego połowę zawartości.
— Hej! Mój kurczak! — zawołał
oburzony Draco, rewanżując się i tym samym rozpoczynając walkę,
co skończyło się tym, że wchodząc do dormitorium prefektów
naczelnych jedyne, co nadawało się do jedzenia, to babeczki, choć
większość z nich była nieco zwęglona, w wyniku podpalenia
ich przez Blaise’a.
Rozsiedli się na fotelach,
rozpoczynając dyskusje na temat swoich szlabanów i rezygnując
z ostatniej lekcji.
— W sumie to nie narzekam. Jaki
to problem pójść do Zakazanego Lasu i zerwać jakiegoś badyla?
— powiedział lekceważąco blondyn, odłamując spalony
kawałek babeczki i odrzucając go za siebie.
— Na twoim miejscu nie byłbym
taki pewny siebie. Coś mi tu śmierdzi...
— Nie śmierdziałoby ci, gdybyś
nie podpalił jedzenia — odparł Malfoy, zakładając nogi na
stolik i drapiąc za uchem Salazara.
Zabini z czułością spojrzał na
dobermana.
— Cześć, krówko. Masz
babeczkę.
— Nie karm tym mojego psa i, na
wielkiego Salazara, nie mów do niego krówko.
— Dlaczego?
— To uwłacza jego godności.
— Karmienie babeczką?
Draco przymknął powieki, po raz
kolejny zadając sobie pytanie, dlaczego zadaje się z Zabinim.
— Nazywanie go krówką... w
ogóle to możesz mi powiedzieć, w czym on ci przypomina krowę?
Blaise już otwierał usta, by móc
odpowiedzieć na pytanie przyjaciela, gdy przerwały mu odgłosy
walenia w przejście i niezrozumiałe wrzaski przedstawicielki płci
pięknej. Ślizgoni z wyrazem politowania i konsternacji na
twarzy wpatrywali się w wejście do dormitorium.
— Rozumiesz coś z tego? —
spytał Malfoy.
— Coś jakby: Hermiona, wiem, że
żresz. Nie pójdę w sad, dopóki nie zjem sąsiada w wywarze
z brukselek. W każdym razie mam nadzieję, że udało mi się
przekazać ogólny sens tych słów — dodał, w zamyśleniu
gładząc się po podbródku.
Malfoy spojrzał na niego, jakby
zastanawiał się, czy jego przyjaciel po kryjomu zażywa jakieś
eliksiry psychotropowe.
— Dobra, sprawdzę to
— powiedział Zabini, słysząc nieustające próby wdarcia
się do dormitorium.
Ślizgon skierował się w stronę
przejścia, w myślach zastanawiając się, kto ma ochotę na
potrawkę z sąsiada w sosie z brukselek. Otworzył wejście i
zobaczył coś, co przeraziło go bardziej, niż perspektywa bycia
gotowanym w towarzystwie warzyw.
— AAAA!!!
Wprost na niego biegła rozpędzona
rudowłosa Gryfonka, z wyrazem determinacji, wyrażającym chęć
wyważenia drzwi, jednak na widok Ślizgona zmienił się on w
dezorientację, która momentalnie ustąpiła miejsca strachowi.
Ginny, choć bardzo próbowała, nie
dała rady wyhamować i z impetem wpadła na wysokiego, czarnowłosego
Ślizgona, zwalając go z nóg.
Zaalarmowany Malfoy podniósł się z
fotela, z ciekawością przyglądając się tej wrzeszczącej i
próbującej pozbierać się z podłogi, dwójce.
— Kobieto, złaź ze mnie,
jesteś dla mnie za ciężka — powiedział Blaise, zbyt późno
zdając sobie sprawę z tego, że być może nie był to najlepszy
żart rozluźniający.
Ginny zaprzestała swoich prób wstania
z podłogi i zmroziła go wściekłym spojrzeniem.
— Słucham?
— Draco, pomóż — pisnął,
szukając wsparcia u przyjaciela.
— Po prostu ją z siebie zrzuć
— odparł znudzonym tonem, powracając do swojego fotela.
Blaise spojrzał na Gryfonkę i
przepraszająco oznajmił:
— Mnie to będzie bolało bardziej
niż ciebie — po czym chwycił ją za ramiona i odepchnął od
siebie, powodując, że rudowłosa tym razem wylądowała na
podłodze.
Ginny poderwała się z posadzki,
odrzucając do tyłu poplątane kosmyki i poprawiając swoje ubranie.
Blaise wycofał się w głąb salonu.
— Możesz mi powiedzieć,
dlaczego staranowałaś tego przerażonego? — spytał Malfoy,
wskazując palcem za siebie.
— Gdzie jest Hermiona?
— Gdzieś jest, lecz nie wiadomo
gdzie… — zanucił Blaise, któremu dość szybko wrócił
dobry humor.
Malfoy spojrzał na niego z wyrzutem.
— Blaise, kretynie, psujesz mi
moje mroczne oblicze.
— Tu się mnie obraża. Wychodzę
— rzucił, dumnie unosząc głowę, jednak w tonie jego głosu
można było odczuć rozbawienie. Przyspieszył kroku, gdy mijając
rudowłosą Gryfonkę, usłyszał gniewny pomruk. Chwilę później
już go nie było.
— A wracając do twojego
pytania: skąd mam wiedzieć, gdzie się podziewa ta szlama?
— Nie waż się tak o niej
mówić, tchórzofretko…
— Bo co mi zrobisz? Naślesz na
mnie swoich braci i ojca niedojdę? — wyśmiał ją, zakładając
ramiona na piersi i wrednie się uśmiechając.
Ginny wyciągnęła różdżkę, ale
Malfoy był szybszy. Jednym, sprawnym zaklęciem wyrzucił ją na
korytarz, następnie naprawił wejście do dormitorium, zamknął je
i wyciszył. Wstał i, wyraźnie z siebie zadowolony,
przeciągnął się. Znieruchomiał, słysząc ponury, pełen powagi
głos współlokatorki.
— Malfoy, musimy porozmawiać.
Na usta Ślizgona wstąpił drwiący,
pełen zadowolenia uśmiech. Odwrócił się do Gryfonki, mówiąc:
— Tak? Nie wydaje mi się,
żebyśmy mieli o czym rozmawiać, Granger.
Zwalczył w sobie chichot, widząc,
w jakim stanie znajduje się dziewczyna.
Miała podpuchnięte oczy, zupełnie
jakby cały dzień spędziła na płaczu, a jej włosy były
w jeszcze większym niż zwykle nieładzie. Mówiła i poruszała
się z gracją robota. Na jego słowa w oczach dziewczyny zaszkliły
się nowe łzy.
— Nie mielibyśmy problemu,
gdybyś…
— Słucham? MY? Jacy my? Co ty
sobie dziewucho ubzdurałaś tym razem? — spytał z udawanym
zdziwieniem. Nie miał zamiaru ani trochę ułatwiać dziewczynie tej
rozmowy, wręcz przeciwnie, zamierzał naigrywać się z niej tak
bardzo, jak to tylko możliwe.
Hermiona zadrżała pod wpływem jego
lodowatego, prześmiewczego spojrzenia i obronnie objęła się
ramionami.
— Nie mielibyśmy problemu,
gdybyś nie ściągał spodni przy pierwszej lepszej okazji
— warknęła, rozglądając się po salonie, nie będąc w
stanie dłużej patrzeć na Ślizgona. Cała frustracja, lęk i złość
pulsowały w jej ciele, szukając ujścia i znajdując je w postaci
wyładowania emocji na winowajcy.
Draco przez chwilę stał niezdolny do
wypowiedzenia najmniejszego słowa, zdumiony słownictwem
i determinacją dziewczyny. W końcu wybuchnął gromkim
śmiechem.
— Do tanga trzeba dwojga,
Granger. Nie słyszałem, żebyś jakoś szczególnie protestowała
— powiedział, siadając ponownie na fotelu i rozkładając
gazetę.
Dziewczyna spojrzała na niego
gniewnie, z bezsilności wykręcając sobie palce u rąk.
— Odłóż to.
Blondyn uniósł arogancko brew, nie
odrywając wzroku od tekstu.
— Bo?
— Musimy porozmawiać o tym, co
zrobiliśmy — powiedziała, zajmując miejsce na skraju
kanapy.
— Marzy ci się dokładna
relacja z miejsca zbrodni? Czy może powtórka, pudlu? Nic z tego,
od widoku ciebie nagiej spadło mi libido — mruknął,
przewracając stronę Proroka Codziennego.
Hermiona wzięła głęboki drżący
oddech i oznajmiła:
— Jestem w ciąży.
Draco założył nogę na nogę i
strzepnął gazetę. Gryfonka, myśląc, iż blondyn nie dosłyszał
jej cichego wyznania, odchrząknęła i powiedziała nieco głośniej:
— Będziesz ojcem.
Ślizgon nachylił się nieco bardziej
nad gazetą, widząc intrygujący nagłówek.
— Będziemy mieli dziecko,
Malfoy — powiedziała już nieco histerycznym tonem.
Jedyną reakcją arystokraty było
westchnięcie, wyrażające znużenie. Kasztanowłosa drżącą
dłonią założyła niesforny lok za ucho. Wyczerpała już chyba
wszystkie sposoby na poinformowania go o jej odmiennym stanie. Widząc
w tym ostatnią szansę, niemal krzyknęła:
— Malfoy, noszę w sobie owoc
twoich lędźwi.
— Słyszałem za pierwszym
razem, Granger — wymamrotał, nadal wlepiając wzrok w tekst
i ledwo utrzymując powagę. Rzucił szybkie spojrzenie na
współlokatorkę i to był jego błąd. Wybuchnął śmiechem,
odrzucając gazetę i pozory niewzruszenia. Oniemiała dziewczyna w
szoku obserwowała, jak blondyn wali pięścią w stół, a w jego
oczach pojawiają się łzy rozbawienia.
— Co cię tak bawi?
Zwariowałeś…— wydukała.
— O… owoc moich… lędźwi
— wykrztusił, trzęsąc się w niekontrolowanych napadach
śmiechu.
— Ty chyba nie zdajesz sobie
sprawy z tego, co ci powiedziałam…
— Oczywiście, że zdaję sobie
sprawę — powiedział arystokrata, ocierając policzki.
— Tylko, widzisz, to co mówisz, to bujda.
— Słucham? Dziecko nazywasz
bujdą? Zmarnowałeś mi życie, wykorzystałeś…
— Nie rozpędzaj się tak,
Granger. Nawet kijem przez szmatę bym cię nie tknął — przerwał
jej, wprawiając dziewczynę w osłupienie.
— Ale jak… Przecież
eliksir…— mamrotała bez składu Gryfonka.
— Wiedziałem o eliksirze od
samego początku, wyczułem go, gdy tylko zaczęłaś warzyć to
badziewie. — Zaśmiał się, widząc jej minę. — Ten
eliksir nadal jest popularny w wielu rodzinach arystokrackich, moja
matka często sporządzała go na zamówienie rodziców, martwiących
się o czystość swoich córeczek. Ma bardzo charakterystyczny
zapach, prawda? Poza tym tyle razy mówiłem ci, że jesteś taka
przewidywalna… Wystarczyło poczekać, aż zapomnisz zablokować
drzwi, wtedy dolałem do kociołka eliksir kłamstwa. Dziecinnie
łatwe.
— Ale… mdłości, zawroty i…
Draco uniósł kpiąco brew i ruchem
głowy wskazał na barek.
— Powiedz mi, smakują ci te
soczki? — zapytał. — Tam z kolei dolałem eliksir
imitujący oznaki stanu błogosławionego — wyjaśnił z
diabelskim uśmieszkiem.
Hermiona siedziała w bezruchu, powoli
przyswajając sens wypowiedzi Ślizgona. W pierwszej chwili
odczuła ulgę, w drugiej gniew i poniżenie.
— Ale dlaczego?
Malfoy nachylił się do niej, tym
razem wpatrując się w nią z pogardą i nienawiścią.
— Bo cię nienawidzę, a w tym
roku wyjątkowo mocno działasz mi na nerwy. Ostrzegałem cię.
Kasztanowłosa przypomniała sobie, co
powiedział jej w trakcie meczu Quidditcha.
— Spójrz na mnie…
— odwrócił jej głowę w kierunku boiska — na nich…
— przyciągnął ją z powrotem do siebie — i znów
na mnie. Co ci nie pasuje w tym pieprzonym obrazku — warknął,
lekko unosząc jej głowę.
— Puść — wyszeptała,
bojąc się poruszyć.
Draco wzmocnił uścisk i nachylił
się.
— Wiesz, co zrobiłaś,
szlamo? Wykopałaś sobie grób.
Gryfonka zadrżała, gdy poczuła pełny
wymiar nienawiści, jaką darzył ją arystokrata. Zaplanował to
sobie w najdrobniejszych szczegółach i z bezwzględnością
realizował szatańską intrygę. Jak można być takim potworem?
Nieczułym, zimnym, pozbawionym człowieczeństwa potworem?
„Mylą się. Wszyscy ci, którzy
wciąż myślą, że jest w nim odrobina dobra, mylą się”.
Kasztanowłosa powoli wstała z kanapy,
wpatrując się w Malfoya.
— To było okrutne. Nawet jak na
ciebie — wyszeptała przez łzy i wróciła do sypialni.
Rzuciła się na łóżko, tuląc do siebie poduszkę i przysięgając
sobie w duchu, że nigdy więcej nie da mu się zranić.
Nie wiedziała, ile
czasu upłynęło, nim zdołała otrzeć łzy, mając świadomość,
że czeka ją jeszcze wspólny szlaban z Malfoyem. Podeszła do
szafki i usiadła przed nią, zastanawiając się, co na siebie
założyć. Wpatrywała się tępo w równo poskładane ubrania,
wciąż mając przed oczami drwiący wyraz twarzy okrutnego Ślizgona.
Nawet kijem przez
szmatę bym cię nie tknął.
Odepchnęła od siebie ten
obraz, przysięgając sobie, że nie da mu tej satysfakcji i nie
pokaże mu, jak bardzo ją zranił.
Wybrała sprane dżinsy i ciepły golf
w granatowym kolorze. Do tego dobrała ciepłe rękawiczki i szalik
w barwach Gryffindoru. Na dworze było zimno, a ona nie
wiedziała, jak długo przyjdzie im szukać kwiatu. Ubrała się,
wzięła ze sobą różdżkę i po raz ostatni spojrzała w lustro,
chcąc dodać sobie otuchy. Zerknęła na zegarek: właśnie minęła
dwudziesta druga.
Ślizgon już czekał na nią w
salonie. Stał przed lustrem, poprawiając sobie zielono–srebrny
szalik. Zobaczył dziewczynę w odbiciu i rzekł:
— No nareszcie.
Gryfonka minęła go, bez słowa
kierując się w stronę przejścia. Blondwłosy chłopak, z wyrazem
rozbawienia na twarzy, ruszył za nią.
Korytarze Hogwartu były puste. Szli w
milczeniu, słysząc jedynie swoje kroki. Hermiona nawet nie
odwróciła się, by się upewnić, że jej współlokator podąża
za nią. Wcale jej to nie obchodziło. Doskonale poradzi sobie sama z
tym zadaniem, bywała już w gorszych tarapatach. Głupia fretka nie
jest jej do niczego potrzebna.
Wyszli na błonie. Otuliło ich chłodne
powietrze, wzmagane nieprzyjemnym wiatrem. Gryfonka otuliła się
szczelniej płaszczem i przyspieszyła kroku, wiedząc, że może i w
lesie będzie niebezpiecznie, ale przynajmniej gęsto rosnące drzewa
uchronią ją od zimnych podmuchów...
Niebo było zachmurzone. Tereny
Hogwartu, pozbawione blasku księżyca, pogrążone były
w ciemności. Uczniowie zapalili różdżki, oświetlając sobie
drogę przez strome zbocza.
Ślizgon przyspieszył, widząc, że
zwiększa się dystans pomiędzy nim, a jego upierdliwą
współlokatorką.
„Przynajmniej nic nie gada”
— pomyślał, nim w głowie uformowała się kolejna myśl.
„Ale zawsze fajnie było ją uciszać”. Arystokrata
zmrużył oczy, przyglądając się Gryfonce. Dogonił ją i
powiedział:
— A więc foch, tak?
Dziewczyna nawet nie zaszczyciła go
spojrzeniem. Malfoy, który wciąż przypatrywał się
współlokatorce, potknął się o wystający korzeń, z trudnością
łapiąc równowagę. Hermiona nawet nie zareagowała.
— Nadal nic, Granger?
Zbliżali się do skraju lasu. Gryfonka
wyjęła z kieszeni płaszcza kartkę z odręcznie przez nią
zrobionymi instrukcjami jak dotrzeć do miejsca pojawienia się
kwiatu. Ślizgon z aprobatą spojrzał na prowizoryczną mapę. Sam
wiedział tylko tyle, że mają kierować się w samo serce lasu.
— Sprytnie — rzekł,
próbując sprowokować rozmowę i zyskać okazję do droczenia się
z dziewczyną.
Na próżno. Póki co, Gryfonka za nic
w świecie nie miała zamiaru się odezwać.
Weszli do Zakazanego Lasu, z uwagą
nasłuchując choćby najdrobniejszej oznaki tego, że nie są sami.
Pozostawiając za sobą otwarte tereny Hogwartu, mieli wrażenie, że
ktoś wyciszył dźwięk. Zupełnie jakby drzewa stanowiły jego
barierę.
Wraz z upływem czasu i pokonaniem
sporego odcinka trasy, drzewa rosły coraz gęściej, skutecznie
utrudniając orientację w terenie. Już dawno zboczyli ze ścieżki,
by jak najkrótszą drogą dotrzeć do celu. Pomimo opracowanej mapy
ze wskazówkami, Hermiona nie była w pełni przekonana, w którym
miejscu tak naprawdę się znajdują. Zatrzymała się, oświetlając
różdżką prowizoryczną mapę. Malfoy zerknął na odręczne
notatki dziewczyny i spojrzał na nią wyczekująco.
— No i?
— Co „no i”? — odwarknęła,
sfrustrowana tym, że najprawdopodobniej się zgubili.
— Gdzie teraz? — odpowiedział
jej blondyn, starając się ukryć zdenerwowanie.
Dziewczyna spojrzała jeszcze raz na
mapę, mamrocząc coś pod nosem. Różdżką oświetliła najbliższą
okolicę, wyraźnie czegoś szukając. Odwróciła się na pięcie i
zrobiła parę kroków w tył, w dalszym ciągu wpatrując się
w otaczającą ją ciemność. Malfoy stał w miejscu, uważnie
przyglądając się poczynaniom Gryfonki. Po pewnym czasie dziewczyna
wróciła na miejsce.
— Zgubiliśmy się, tak?
— spytał, z narastającą paniką w głosie.
Hermionę może i bawiłaby panika
Dracona, ale w tym momencie ona również nie czuła się
najbezpieczniej. Spojrzała jeszcze raz na pergamin, tak jakby miała
nadzieję, że w międzyczasie pojawiły się na niej nowe
wskazówki.
„Oczywiście, że się zgubiliśmy”
— pomyślała. Nie miała jednak zamiaru przyznawać się
przed Malfoyem, że pomimo mapy zabłądziła.
— Nie, nie zgubiliśmy się
— warknęła.
— Więc gdzie teraz? — spytał,
siląc się na spokojny i chłodny ton.
— Według moich obliczeń,
powinniśmy właśnie dotrzeć nad strumień — oznajmiła
w końcu, chowając mapę i spoglądając z uwagą w tylko sobie
znanym kierunku.
— Świetnie — rzucił
szorstko Ślizgon. — O patrz! Co tu mamy? Wodę? Nie! Cholerne
skały, jaskinie i jeszcze więcej przeklętych drzew!
— Ci…
— Nie cichaj na mnie, kobieto!
— Choć raz zachowaj się jak
mężczyzna, przestań panikować i daj mi się w spokoju zastanowić
— syknęła, patrząc wściekle na chłopaka.
— Jak sobie chcesz. Proszę
bardzo, możesz się zastanawiać — powiedział, po czym podszedł
do pobliskiego głazu i usiadł na nim, chowając twarz w dłoniach.
„Raz chciałem być dżentelmenem
i oddałem przywództwo babie. I jak to się skończyło?!”.
Hermiona w dalszym ciągu studiowała
mapę, odtwarzając w głowie ich wędrówkę od momentu, w którym
weszli do Zakazanego Lasu. Nie tak to sobie wyobrażała. Mieli
wejść, zebrać kwiat i wyjść, zanim cokolwiek zdąży pójść
nie tak. W końcu podeszła do Malfoya i oznajmiła:
— Strumień powinien być
niedaleko. Najlepiej będzie, jeśli się rozdzielimy i…
— O nie, Granger. Żadnego
rozdzielania nie będzie — odpowiedział tonem nieznoszącym
sprzeciwu. Wstał i zbliżył się do dziewczyny. — Czy ty w
ogóle żadnych horrorów nie czytasz? Najpierw jakiś geniusz wpada
na świetny pomysł, żeby się rozdzielić… bo tak przecież
będzie szybciej, a później trupy ścielą się gęściej niż te
przeklęte drzewa w tym cholernym lesie — powiedział, celując
w nią palcem. Już nawet nie starał się zachować pozorów dumnego
i opanowanego arystokraty. — Nigdzie, Granger, nie
idziesz.
— Przestań, Malfoy. To nie jest
jakiś tani horror, to nasze zadanie, które zleciła nam dyrektorka.
Kwiat pojawi się za — spojrzała na zegarek — dwadzieścia
minut. Do tego czasu musimy odnaleźć polanę. Jak chcesz to zrobić,
jeśli się nie rozdzielimy?
Malfoy, chcąc rozładować emocje,
zaczął chodzić tam i z powrotem.
— Wy, Gryfoni, zawsze macie
heroiczne pomysły. Rozdzielmy się, będzie szybciej… nikomu nic
się nie stanie. Ta, jasne… ostatnio jak się rozdzieliliśmy w
Zakazanym Lesie, spotkałem Sama-Wiesz-Kogo!
W głowie automatycznie wyświetliło
się wspomnienie tamtej nocy, gdy wraz z Potterem musiał szukać
zranionego jednorożca. Jakby dla potwierdzenia powagi sytuacji z
oddali dobiegło ich wycie wilka.
Hermiona podskoczyła przerażona.
Odwróciła się w stronę, z której dobiegał dźwięk. Oświetliła
tamto miejsce i z piskiem odskoczyła do tyłu, wpadając na Malfoya,
gdy z pobliskiego drzewa sfrunęła brązowa sowa.
— Masz rację Malfoy, lepiej
będzie, jeśli poszukamy tego strumienia wspólnie — oznajmiła
drżącym głosem, robiąc krok do przodu. Nagle przystanęła i
spojrzała wyczekująco w stronę Ślizgona. Ten, przeczuwając, co
też dzielnej Gryfonce może chodzić po głowie, powiedział:
— Panie przodem — skłonił
się i szarmanckim gestem wskazał jej drogę.
Hermiona uniosła dumnie głowę i bez
słowa ruszyła przed siebie. Liczyła na swoją intuicję. I na
to, że strumień naprawdę był blisko. Czas uciekał, a kwiat
pojawiał się tylko na chwilę, by później zniknąć na następne
pięćdziesiąt lat. Nie chciała zawieść McGonagall.
Przystanęła nagle, gdy do głowy
przyszedł jej pewien pomysł. Niespodziewający się tego Ślizgon
wpadł na dziewczynę, niemal zwalając ją z nóg.
— AUĆ!
— Nie marudź, to twoja wina —
syknął, poprawiając swój płaszcz. — Dlaczego stoimy?
— Musisz się wdrapać na drzewo
— oznajmiła Gryfonka, patrząc w stalowe oczy chłopaka.
— SŁUCHAM?
— Wdrap się na drzewo, Malfoy.
Wtedy powinieneś zobaczyć, w którym kierunku musimy iść.
— Nie ma mowy. Nie będę się
bawił w jakiegoś małpiszona.
— Nie?
— Nie.
Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem.
— Świetnie. Mam nadzieję, że
już wiesz co powiedzieć McGonagall, kiedy ta dowie się, że nie
spełniliśmy zadania.
— Oczywiście, że wiem. Powiem
jej, że jakaś histeryczka zgubiła drogę.
Wściekła Hermiona odwróciła się od
niego i ruszyła przed siebie, tak szybko, na ile pozwalało jej na
to gęste podszycie lasu. Ślizgon wywnioskował, że mimo wszystko
bezpieczniej jest z Granger i ruszył za nią.
„Zawsze można ją rzucić na
pożarcie jakiejś bestii i samemu spróbować uciec”.
W momencie, gdy dogonił Gryfonkę, coś
poruszyło się w pobliskich krzakach. Bez zastanowienia rzucił
zaklęcie.
Czerwony błysk rozświetlił okolicę.
Gryfonka skierowała światło różdżki na potencjalnego napastnika
i ujrzała martwego królika, który był zbyt słaby, by
wytrzymać siłę zaklęcia.
— Brawo, Malfoy. Zabiłeś
niewinne zwierzę — rzuciła wściekle, jednak zamarła na widok
przerażenia malującego się na jego nieskazitelnej twarzy.
Ślizgon już szykował ciętą
ripostę, gdy zobaczył wyłaniające się z ciemności ślepia. Trzy
pary wielkich, świecących oczu.
Dotarło do nich głośne warczenie.
Hermiona powoli odwróciła się w
stronę, realnego tym razem, zagrożenia. Przełknęła ślinę
i zaczęła powoli się wycofywać. W końcu potwór wszedł w
krąg światła rzucanego przez różdżki, tak, że prefekci
naczelni mogli podziwiać go w całej okazałości. Wielkie,
muskularne łapy i trzy wpatrujące się w nich łby z paszczami
wypełnionymi długimi, ostrymi i obślinionymi kłami z całą
pewnością były dobrym powodem do panikowania.
— Granger — szepnął,
stojący tuż za nią, przerażony Malfoy. — Granger… WIEJ!
— po czym odwrócił się i pobiegł ile sił w nogach.
Hermiona, przerażona tym, że została
sama z bestią, podążyła za nim. Pech chciał, że w pewnym
momencie noga utknęła jej między korzeniami i nie mogła się
poruszyć.
— Malfoy, pomóż! — pisnęła
spanikowana, próbując uwolnić się z potrzasku.
Tego się po nim nie spodziewała.
Ślizgon zatrzymał się, przeklął siarczyście i zawrócił, by
uwolnić ją ze śmiertelnej pułapki. Najwyraźniej są takie
sytuacje, które zmuszają do (chociażby chwilowego) zakopania
topora wojennego, a perspektywa bycia pożartym żywcem przez
wielkiego trójgłowego psa jest z pewnością jedną z nich. Poza
tym, gdyby wrócił bez Gryfonki…
Jednak na uwolnieniu Hermiony skończył
się heroizm Malfoya. Ruszył przed siebie, nie patrząc nawet czy
dziewczyna nie jest ranna i da radę biec.
— Cholerna fretka — mruknęła
pod nosem, biegnąc za blondynem i krzywiąc się z bólu przy każdym
obciążającym zranioną nogę kroku.
Nagle do niej dotarło. Przystanęła,
odwróciła się w stronę biegnącego za nią potwora. Przecież to
Puszek. Puszek, pies Hagrida…
Z popielnika na Merlina
Iskiereczka mruga,
Chodź, opowiem ci bajeczkę,
Bajka będzie długa.
Była sobie raz Morgana,
Miała zamek wielki,
A w tym zamku same dziwy,
pst…
Malfoy stanął jak zamurowany, gdy
dotarło do niego, co robi jego współlokatorka. Odwrócił się
i zszokowany patrzył, jak kasztanowłosa stoi przed wielką,
krwiożerczą bestią i śpiewa jej kołysankę. ŚPIEWA JEJ
KOŁYSANKĘ… Te słowa odbijały się od ścian jego czaszki, a on
w dalszym ciągu nie mógł przyswoić tego, co zobaczył.
— Granger! — syknął,
powoli podchodząc w stronę dziewczyny, która jak zahipnotyzowana
patrzyła na bestie.
Hermiona, ignorując go, kontynuowała
delikatnym, niemal dziecięcym głosem:
Patrzy Merlin, patrzy, duma,
Łzą zaszły oczęta,
Czemuś mnie tak okłamała,
Merlin zapamięta.
— GRANGER! Chodź tu
— powiedział, klepiąc się w udo, zupełnie tak, jakby
przywoływał do siebie psa.
Podszedł do dziewczyny i zaczął ją
siłą odciągać od usypiającego („Dzięki ci, Salazarze”)
psa. Ta jednak nie chciała się ruszyć z miejsca, wciąż śpiewając
drżącym głosem:
Już Ci nigdy nie uwierzę,
Iskiereczko mała,
Chwilę błyszczysz, potem gaśniesz,
Ot i bajka cała.
— Granger, obiecuję ci, w zamku
będziesz mogła sobie śpiewać do woli, ale teraz już chodź
— powiedział błagalnym tonem, wciąż szarpiąc ją za rękę
i chcąc jak najszybciej uciec od wielkiej bestii, która właśnie
zaczęła chrapać.
Hermiona śpiewała coraz ciszej, aż w
końcu spojrzała na Malfoya, który piorunował ją spojrzeniem.
Powoli zaczęli wycofywać się jak najdalej od Puszka. Gdy byli
wystarczająco daleko, pobiegli przed siebie, nie zwracając uwagi na
to, dokąd, byle tylko zwiększyć dystans, dzielący ich od
zagrożenia.
— Jesteś walnięta, Granger
— oznajmił zasapany Draco, gdy przystanęli, by złapać
oddech. — Zbyt długo zadawałaś się z Weasleyem i Potterem
i teraz jesteś takim samym szajbusem jak oni. Co ci odbiło, żeby
zacząć śpiewać wielkiemu psu o trzech głowach?!
— To był Puszek.
— Puszek?! To coś ktoś
nazwał?!
Hermiona wyprostowała się i rzuciła
w stronę Malfoya:
— Tak, to jest pies Hagrida. Ale
co, na Merlina, on robi w Zakazanym Lesie? — pytanie
skierowane było raczej do niej samej, bo Malfoy w dalszym ciągu nie
mógł wyjść z szoku, jakim okazało się, że po terenach Hogwartu
lata sobie krwiożercza maskotka stukniętego gajowego.
— Dobra, musimy chociaż
spróbować odnaleźć tę polanę — powiedziała Hermiona,
wznawiając marsz.
— Wszyscy jesteście psychiczni…
— zaczął Malfoy, lecz przerwał na widok zaginionej polany.
Na dość dużej, wolnej od drzew
przestrzeni znajdował się niewielki staw, w którym, pomimo późnej
pory, znajdowała się woda tak przejrzysta, że mogli dostrzec dno
usłane niewielkimi kamykami o różnorakiej barwie. Wszystkie
opalizowały delikatnie, dając wrażenie podwodnej tęczy, która
rozświetlała polanę feerią barw. Większość obszaru porośnięta
była wysoką do kolan trawą, w której chowały się
świerszcze, odgrywając nocny koncert dla poszukiwaczy. Mrok nocy
rozświetlały także świetliki, które leniwie przemierzały
polanę.
— Jak tu… pięknie — szepnęła
rozmarzona Hermiona, rozglądając się dookoła.
Draco pokręcił głową.
— Kobiety...
Wyminął Gryfonkę i ruszył na środek
polany, gdzie rosła mała paproć. Różniła się od zwyczajnej
odmiany tym, że jeden z pędów rośliny piął się prosto w górę,
a zakończony był fioletowym kwiatem, wyglądem przypominający
tulipan. Z jego wnętrza promieniowało złote światło, które
przedostawało się przez płatki, rozświetlając przestrzeń wokół.
Prefekci naczelni przykucnęli przed paprocią. Arystokrata już
wyciągnął dłoń, gdy dziewczyna chwyciła go za nadgarstek.
Blondyn z irytacją i rozdrażnieniem spojrzał na Gryfonkę.
— Lepiej, żebyś miała dobry
powód.
— Mieliśmy go zerwać
ostrożnie. Nie pamiętasz, co mówiła McGonagall? — Hermiona
pouczyła Ślizgona, przez co ten wywrócił oczami, chwycił za
łodygę i zerwał fioletowy kwiat.
Gdy tylko to zrobił, promieniujące z
rośliny światło rozbłysło, zmuszając ich do zmrużenia oczu, po
czym całkowicie zgasło, a wokół nich roztoczył się słodki
zapach i złocisty pyłek. Draco kichnął parę razy i wyciągnął
ramię, patrząc z odrazą na kwiat.
— Trzymaj tego badyla
— powiedział w przerwie między kichnięciami.
Dziewczyna, odsunęła się,
podejrzliwie przyglądają się roślinie.
— Ja? Dlaczego ja? To ty go
zerwałeś.
— Nie będę paradował z
fioletowym kwiatkiem. To niemęskie i uwłaczające mojej godności.
— Uważaj, bo w Zakazanym Lesie
ktoś cię z nim zobaczy — wyśmiała go, krzywiąc się przy
tym złośliwie.
Blondyn groźnie zmrużył powieki i
odrzucając kwiat, wstał, by rozpocząć drogę powrotną,
a kasztanowłosej nie pozostało nic innego jak podnieść
roślinę i podążyć za współlokatorem.
— Daj mi tę mapę — powiedział
szorstko, nagle się zatrzymując. Nie miał zamiaru spędzić w tym
lesie ani chwili dłużej niż to konieczne. To miejsce wzbudzało
w nim nie tylko niepokój, ale też i przygnębienie. Każdy z
jego koszmarów kończył się właśnie tu. W przeklętym
Zakazanym Lesie.
— Niby dlaczego?
— Ponieważ posiadam doskonały
zmysł orientacji w terenie, Granger.
Uniosła z niedowierzaniem brwi.
— To dlaczego wcześniej z niego
nie skorzystałeś?
— On nie jest na zawołanie.
Dziewczyna wyjęła z kieszeni płaszcza
mapę i niechętnie dała ją chłopakowi. Jeśli znowu się zgubią,
przynajmniej tym razem będzie to jego wina. Blondyn przez chwilę
wpatrywał się w pergamin, układając w głowie drogę
wyjścia z lasu. Po chwili zwinął mapę i schował do tylnej
kieszeni spodni. Bez słowa ruszył przed siebie, oświetlając sobie
drogę zaklęciem.
Gdy wreszcie dotarli na skraj lasu,
oboje odetchnęli z ulgą. Bez zbędnych dyskusji udali się
w kierunku zamku. Malfoy w szybkim tempie pokonywał tę trasę,
na którą złożyła się między innymi wspinaczka po zboczach
błoni. Gryfonce przyszło to z większą trudnością, gdyż po
prostu nie należała do osób uprawiających jakikolwiek sport.
— Wiesz chociaż, co mamy zrobić
z tym badylem? — spytał Ślizgon, nie odwróciwszy się w
stronę Gryfonki.
Odpowiedziała mu cisza.
— Granger, przestań się dąsać
i zachowywać jak rozpieszczona dziewczynka i odpowiedz mi w końcu
— powiedział, zerkając za siebie, jednak jego towarzyszki
tam nie było.
Ślizgon wyciągnął z kieszeni
różdżkę, uważnie obserwując okolicę.
„Nie, no przecież nie mogłem
zostawić jej w lesie. Jestem prawie pewny, że dreptała tuż za
mną. A może nie?” — pomyślał, cofając się w stronę
Zakazanego Lasu.
Nagle jego oczom ukazał się obraz
wspinającej się pod górę, zmęczonej i dyszącej Gryfonki.
Rozwiane przez wiatr włosy wyglądały… delikatnie mówiąc: źle,
po czole spływały jej strużki potu.
— Dzięki, Malfoy, że na mnie
zaczekałeś — warknęła.
— Cała przyjemność po mojej
stronie — odparł z iście szarmanckim ukłonem, jednak jego
oczy wyrażały rozbawienie. Gdy jego wzrok zatrzymał się na
dłuższą chwilę na włosach dziewczyny, usta chłopaka wygięły
się w drwiącym uśmieszku. — Co cię zatrzymało? Znów
miałaś napad psychozy i postanowiłaś trochę pośpiewać?
— Ślizgon w dalszym ciągu naigrywał się z dziewczyny, choć
dobrze wiedział, że powodem jej powolnego marszu była zraniona
noga.
Kulejąc, Gryfonka wyminęła
irytującego współlokatora i ruszyła przed siebie. Ten nie miał
żadnych trudności z dogonieniem jej i postanowił skorzystać z
okazji do droczenia się z nią, skoro już przestała udawać
niemowę.
— O popatrz Granger, ktoś ci
dał kwiatka. Musiał być chyba ślepy albo niedorozwinięty. No
przyznaj się, kto obdarował takie paskudztwo, taką Granger?
— spytał, udając zdziwienie.
— TY — warknęła, po
czym odwróciła się w jego stronę i dodała: — I owszem,
przyznaje ci rację, osoba ta jest niedorozwinięta.
Malfoy stał przez chwilę jak wryty,
nie dopuszczając do siebie myśli, że wynik w starciu „Draco
kontra szlamy” uległ zmianie. Po chwili ruszył za Gryfonką.
— Komu mamy to oddać? — spytał,
wskazując na trzymany przez dziewczynę kwiat paproci.
— Nikomu. Mamy go zanieść do
gabinetu McGonagall i tam zostawić.
Ślizgon uniósł brew, wyrażając
powątpiewanie.
— Serio? Najpierw tak bardzo jej
zależy na zdobyciu go, że podstępem zmusza nas do podjęcia się
tej misji…
— To był szlaban, a nie żaden
podstęp…
—…a teraz po prostu każe go
zostawić jak zwykłego niepotrzebnego śmiecia.
— Jak wróci, na pewno się tym
zajmie, przecież to bardzo rzadka roślina, musi mieć jakieś
wartościowe właściwości — odpowiedziała Gryfonka, gdy
dotarli do sali wejściowej.
W połowie schodów zatrzymał ich
zimny głos:
— A dokąd to się wybieramy o
tak późnej porze?
Za nimi stał Severus Snape, niosący w
ręku kociołek, pełny parującej cieczy.
— Wracamy ze szlabanu —
odpowiedziała Hermiona. Na potwierdzenie swoich słów uniosła
wyjątkowy kwiat.
Mężczyzna przeniósł swoje czarne
oczy na roślinę, a jego usta na moment wykrzywiły się w coś na
kształt uśmiechu, jednak widok uśmiechającego się Snape’a był
tak rzadki, że Hermiona nie była pewna czy dobrze odczytała mimikę
twarzy nauczyciela.
— Ach, tak. Pani dyrektor
wspominała mi o tym...
Gdy już miał się odwrócić,
arystokrata zmarszczył brwi, wlepiając wzrok w kociołek.
— Czy to nie jest…
— Jest Draco, ale to sprawa,
która nie powinna was interesować — Snape uciął rozmowę
i ruszył w swoją stronę.
Hermiona była pewna, że to spotkanie
zakończyłoby się dla niej inaczej, gdyby nie towarzyszył jej
pupilek profesora. Wznowili swoją wędrówkę, czując coraz większe
zmęczenie i senność.
Chwilę później byli już w gabinecie
dyrektorki. Hermiona podeszła do zawalonego papierami biurka
i położyła na nim ich zdobycz. W tym czasie Draco przyglądał
się wiszącym na ścianach portretom, a w szczególności
podejrzanie uśmiechającej się podobiźnie Albusa Dumbledore’a.
— Coś mi tu śmierdzi, Granger
— oznajmił w końcu.
— To się umyj.
— Nie o to mi chodziło, ale
skoro już poruszyłaś ten temat… fakt, po tak długim przebywaniu
w twoim towarzystwie przyda mi się porządna dezynfekcja…
albo przynajmniej dokładna kąpiel.
Dziewczyna pozostawiła tę uwagę bez
komentarza, nie chcąc dać się sprowokować.
Droga powrotna do dormitorium minęła
w ciszy. Każde z nich było wykończone nocną wędrówką po
Zakazanym Lesie. Gdy tylko znaleźli się na miejscu, Hermiona
powolnym krokiem skierowała się do swojej sypialni. Zapaliła
światło i przebrała się w pidżamę, myśląc o kwiecie
paproci. Przez Ślizgona i jego intrygę była zbyt roztrzęsiona, by
dowiedzieć się czegokolwiek o roślinie. Przysiadła na łóżku i
popatrzyła na zranioną nogę. Skrzywiła się, widząc opuchliznę
i niewielkie zadrapania.
Powoli, by nie obciążać kończyny,
ruszyła do łazienki i z szafki pod zlewem wyjęła maść.
Posmarowała nią kostkę i obwinęła bandażem. Z takim opatrunkiem
wróciła do sypialni i położyła się na łóżku. Zamknęła
oczy, po chwili zapadając w objęcia Morfeusza.
Draco wszedł do swojego pokoju i
zamknął za sobą drzwi.
„Nigdy więcej” — pomyślał,
wciąż odtwarzając sobie sceny z dzisiejszej wyprawy do lasu.
Zaczął ściągać z siebie kolejne warstwy ubrania, rozglądając
się w poszukiwaniu swojej ulubionej jedwabnej pidżamy. Ku jego
niezadowoleniu, nigdzie nie mógł jej znaleźć, więc, nie mając
siły na szukanie spodni po całym dormitorium, podszedł do komody i
wyjął szare dresy. Ledwo widząc na oczy, powlókł się do łóżka
i od razu zasnął.
Dwójka prefektów naczelnych,
pogrążona w głębokim śnie, nie mogła zauważyć, jak ich ciała
zaczynają promieniować złocistym blaskiem, który po chwili uniósł
się nad nimi, formując w kulę, by następnie przeniknąć przez
ściany i wniknąć w klatkę piersiową współlokatora na wysokości
serca.
***
No to za nami wstęp do zabawnych wydarzeń. Dobra wiadomość jest taka, że następny rozdział planujemy dodać w środę... a to wszystko po to, aby zachować zbieżność czasową między opowiadaniem a naszą szarą, nudną rzeczywistością (no i musimy wyrobić się z kolejnym rozdziałem na Noc Duchów, ale o tym na razie cicho sza!).
Super rozdział, bardzo mi się podobał. Co do malfoya... JAK DO CHOLERY MOŻNA BYĆ TAKIM DUPKIEM?!!? Fakt faktem że pomógł Hermionie wydostać nogę jak utknęła w zakazanym lesie ale ta akcja z napojem i symptomami ciąży podchodziła już pod zachowania jakiegoś psychopaty. Wydaje mi się ze ten kwiat sprawi że zamienią się ciałami ale nie będę uprzedzać faktów
OdpowiedzUsuńBtw bardzo się cieszę że ten rozdział wstawiłyście tak szybko
Pozdrawiam i życzę weny
Do środy ;-)
rozdział super , malfoy to niezły dupek ale cóż taka jego natura .Nie mogę sie doczekać środy życze duzo weny i do zobaczenia za cztery dni!
OdpowiedzUsuńJak zwykle powinnam "spać" , a czytam, do tego wasze opowiadanie wcale nie pomaga bo pękam ze śmiechu :'D. Moment z krówką, genialny, chociaż podejrzewam, że z Blaisa będzie niezły tłumacz :'D. Życzę weny z podłogi XD.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Hariet
Rozdział genialny! Kocham Blaisa i jego riposty XD. Weny życzę i zapraszam:
OdpowiedzUsuńDramione - To w Nas Żyje
Mogłyście dłużej pociągnąć wątek "ciąży". Tak szybkie przyznanie się przez Malfoya było mało Malfoyowe.
OdpowiedzUsuńMogłyście dłużej pociągnąć wątek "ciąży". Tak szybkie przyznanie się przez Malfoya było mało Malfoyowe.
OdpowiedzUsuńTrafiłam! Trafiłam! Co prawda ciąża magicznie "urojona", ale trafiłam świetnie. Malfoy uratował Granger tylko że względu na miejsce ich pobytu i to, że miałby przerąbane.
OdpowiedzUsuńCóż to za paproć i czemu śmierdzi spiskiem McGonnagal? Coś jest na rzeczy. Tylko jeszcze nie wiem w co celowac
Zamiana ciał? Niech to będzie to xD
OdpowiedzUsuń