Od incydentu z Czarą Ognia Hermiona
zastanawiała się nad miejscem wykonania pierwszego zadania.
Wspólnie zgodzili się na wieżę astronomiczną. Umówili się, że
zostaną na niej po czwartkowej lekcji astronomii i wtedy…
— Ruchy, ruchy! Nie będę
czekać cały dzień. Na początek rozgrzewka — zarządziła pani
Hooch.
Chcąc nie chcąc, Hermiona rozpoczęła
wykonywanie żmudnych ćwiczeń. Wiedziała jednak, że nie to będzie
najgorsze. Czeka ich jeszcze kolejna gra zespołowa. Tylko co to
będzie tym razem?
— Na dzisiejszych zajęciach
zagramy w koszykówkę.
Hermiona znów pozwoliła popłynąć
swoim myślom ku jutrzejszemu wieczorowi. Nie uśmiechało jej się
oglądanie nagich, wyjących do księżyca Ślizgonów w środku nocy
na szczycie wieży astronomicznej. Oj nie. Jednak los chciał, iż do
ona miała dostąpić tego wątpliwego zaszczytu.
— Teraz wybiorę dwóch
kapitanów, którzy następnie skompletują swoje drużyny. Jacyś
chętni? — nauczycielka rozejrzała się po sali.
Większość uczniów spuściła wzrok,
starając się sprawiać wrażenie, że ich nie ma. Byli jednak i
tacy, którzy zgłosili się dobrowolnie.
— Może ktoś z Gryffindoru
także chciałby być kapitanem?
Zero odzewu.
— Świetnie. Malfoy,
Gregorovicz, wyjdźcie na środek sali.
Ochotnicy pewnym krokiem podeszli na
wyznaczone miejsce. Nie okazywali sobie otwarcie wrogości, jednak
ich wzrok mówił, iż oboje życzą swojemu przeciwnikowi, ażeby
młodych kartofli nie doczekał.
Hermionie niezbyt przypadł do gustu
wybór tych dwóch na kapitanów. Jednego wręcz nie znosiła,
a drugi… nie wiedziała co o nim myśleć. Prawdą jest, że
ostatnio obdarował ją pięknym bukietem róż, jednak nie zmieniało
to faktu, iż wcześniej przyprawił ją o lekki wstrząs mózgu.
— Panie Malfoy, pan pierwszy.
Blondyn zlustrował wzrokiem swoich
potencjalnych zawodników i oznajmił:
— Nott.
Teodor ruszył w jego stronę z
uśmiechem i zajął miejsce obok arystokraty. Teraz przyszła kolej
na Ivana. Rozejrzał się po obecnych, potarł dłonią podbródek,
jakby się głęboko nad czymś zastanawiał.
— Hermiona.
Dziewczyna nie zareagowała od razu.
Była pewna, że zostanie wybrana jako jedna z ostatnich.
— Panno Granger, proszę zająć
miejsce obok swojego kapitana. Nie mamy całego dnia — ponagliła
ją pani Hooch, rozdrażniona brakiem reakcji uczennicy.
Wstała i podeszła do wysokiego
bruneta, zbyt zdezorientowana, by zobaczyć zmianę jaka zaszła w
jej współlokatorze.
Malfoy stał napięty niczym struna.
Dobrze wiedział, co oznacza ten wybór. Gregorovicz rzucał mu
wyzwanie, co w Hogwarcie nie zdarzało się często.
„Najwyraźniej będzie z nim
więcej kłopotów niż przypuszczałem”.
Chwilę później drużyny były
skompletowane. „Nie jest tak źle” — pomyślała
Gryfonka. Nie licząc czwórki Ślizgonów, była wśród swoich. Do
jej drużyny trafili: Dean, Seamus, Parvati, Neville i (ku jej
niezadowoleniu) Cormac.
Tym razem postanowiła trzymać się na
uboczu. Nie było to takie łatwe, bo zawodnicy krążyli po całym
boisku, podając sobie piłkę i próbując tym samym wykiwać obronę
drużyny przeciwnej. Gra była bardzo wyrównana. 25:23 dla zespołu
Gregorovicza.
— Przerwa!
Hermiona przyjęła słowa profesor
Hooch z ulgą. Mimo tego, iż piłkę miała dosłownie trzy razy,
była nieźle zmęczona. Usiadła na ławeczce z głową między
kolanami. Nagle przed jej oczami zmaterializowała się butelka z
wodą.
— Masz, napij się — powiedział
z uśmiechem kapitan jej drużyny.
Wyglądał na
zmęczonego. Nic w tym dziwnego, przecież sam zdobył większość
punktów. Miotał się po boisku jak szaleniec: w jednej chwili
rzucał celnie, zdobywając przy tym dla nich punkty, by w następnej
wrócić pod własny kosz i przerwać akcję przeciwników.
— Dziękuję — odpowiedziała
Hermiona, niepewnie odwzajemniając uśmiech.
— Dobra drużyno, musimy zmienić
taktykę. Przegrywają, więc pewnie zaczną grać bardziej
brutalnie… Musimy mieć też kogoś wyższego na obronie. Hermiona,
nie obraź się, ale nie jesteś w tym najlepsza.
— OK… nie obrażam się.
— Zamienisz się z Cormakiem
— widząc niemrawą minę dziewczyny, dodał: — Spokojnie,
będę na ciebie uważał, nic ci się nie stanie.
Hermiona nie rozumiała tej jego
przemiany. Na pierwszej lekcji wydawał jej się kimś pokroju
Malfoya, a teraz? Najpierw ją przeprosił, okazuje coś na
kształt troski… „Może próbował się dostosować, w końcu
był nowy, a później do niego dotarło, że nie warto zadawać się
z Malfoyem?”.
Wrócili na boisko. Cormac zajął miejsce pod
koszem, kilkoro z nich stało przed nim w linii obrony. Najbardziej
wysuniętymi zawodnikami byli Ivan i Hermiona. Formacja drużyny
Malfoya była zupełnie inna. Wyglądało na to, że wszyscy są
nastawieni na atak.
Gra stała się bardziej brutalna.
Zawodnicy wpadali na siebie, próbując powalić przeciwników.
Hermiona trzymała się blisko swojego kapitana, modląc się w
duchu, by piłka nie znalazła się w jej rękach.
I jak to zwykle bywa, gdy czegoś
bardzo nie chcesz, piłka powędrowała w jej stronę. Przeciwnicy
ruszyli gromadą ku przerażonej Gryfonce, która, widząc ich,
szybko odrzuciła piłkę na drugi koniec boiska i skuliła się,
ochraniając głowę rękoma.
Może i nie było to najodważniejsze
zagranie, ale przynajmniej przyniosło zamierzony skutek. Przeciwnicy
ruszyli w stronę bezpańskiej piłki. Chciała ruszyć w stronę
swoich, chcąc pomóc im, choćby robiąc sztuczny tłok.
Drogę zablokował jej Malfoy.
— Nie ma szans, Granger, dalej
nie przejdziesz. Będę cię krył — dodał, puszczając do
niej oczko.
Dziewczyna próbowała wyminąć
Ślizgona, ale nie było to takie łatwe. Nie odstępował jej na
krok.
Piłka była teraz w posiadaniu Notta,
który zmierzał ku Cormakowi. W ostatniej chwili Ivan zręcznie
wybił mu ją z rąk.
Czas gry dobiegał końca. Gregorovicz
miał drogę wolną do kosza. Nie uszło to uwadze Malfoya, który
odpuścił pilnowanie drobnej, niestanowiącej zagrożenia, Gryfonki.
Na to właśnie liczył Ivan. Poczekał,
aż dziewczyna zostanie bez żadnej obstawy i odrzucił jej piłkę.
Uśmiechnął się na widok jej zaskoczonej miny.
Adrenalina popłynęła w żyłach
dziewczyny, nakazując jej ruszyć naprzód. Miała piłkę. Miała
drogę wolną do kosza. Pozostało jej tylko jedno. Zrobiła kilka
kroków, cały czas kozłując piłkę. Była już prawie u celu.
Teraz pozostało jej tylko wykończenie dwutaktu.
Raz
„Tylko się nie potknij, serio”.
Dwa
„I nie upuść piłki”.
Iii…
Rzuciła. Czuła na sobie wzrok
wszystkich zebranych na sali. Piłka nie wpadła do kosza. Turlała
się po obręczy. Zatoczyła drugie, trzecie, czwarte koło.
Zapadła cisza. Gwizdek wyleciał z ust
pani Hooch.
— Trafiłam! — krzyknęła
z niedowierzaniem Hermiona, podskakując i unosząc ręce w geście
tryumfu. — Trafiłam!
Gwizdek kończący mecz. 35:34.
Wygrali.
Zwycięska drużyna pobiegła ku niej,
lecz pierwszy był Gregorovicz. Wziął dziewczynę w ramiona
i wyściskał.
— Gratulacje, mała.
Ślizgoni stali w milczeniu. Do
niektórych najwyraźniej nie docierało, co się przed chwilą
stało.
— No pięknie jej pilnowałeś,
Draco. Cóż to było za krycie — naśmiewał się Nott, czym
tylko uaktywnił drgającą powiekę u kolegi.
***
Czuła, że nic nie popsuje jej dzisiaj
humoru. Powolnym krokiem wracała do swojego dormitorium, wciąż
rozpamiętując co lepsze momenty z dzisiejszych ćwiczeń. Nie
skompromitowała się, dodatkowo udało jej się utrzeć nosa
Malfoyowi. W tym momencie czuła się tak lekko i beztrosko, że
miała ochotę podskakiwać z radości. Naprawdę by to zrobiła,
gdyby na kogoś nie wpadła.
— Przepra… — urwała,
gdy zobaczyła, z kim się zderzyła. Jej rudowłosy przyjaciel
spojrzał na nią gniewnie.
— Jasne, dowal mi jeszcze.
Pewnie doszłaś do wniosku, że zbyt delikatnie potraktowałaś mnie
w pokoju wspólnym?
— Kiedy? W pokoju wspólnym?
— zapytała, zdezorientowana dziewczyna.
Chłopak nie wytrzymał. Odrzucił
swoją torbę i skrzyżował ręce na piersi.
— Pewnie, teraz udawaj głupią…
ze mną nie chcesz się całować, tłuczesz mnie jak jakaś
wariatka, ale wałęsać się ze Ślizgonami po zamku to możesz?!
Nagle dotarło do niej, o co mu chodzi.
Najpierw Harry, święcie przekonany, że pożyczyła od niego
pelerynę a teraz to. Zazgrzytała zębami na myśl o trójce
Ślizgonów. Już ona im wymyśli trzecie zadanie.
— Ron, nigdzie z żadnymi
Ślizgonami nie chodziłam. Nie przerywaj mi! — krzyknęła,
widząc, że jej przyjaciel chce wtrącić jakąś kąśliwą uwagę.
— Popili, zwędzili eliksir wielosokowy i w moim imieniu
„pożyczyli” pelerynę od Harry’ego. Niech do ciebie dotrze, że
to, co się stało według ciebie między nami tamtej nocy, stało
się pomiędzy tobą a Nottem!
Po wyrazie twarzy rudowłosego można
było wnioskować, że trawi te informacje dość powoli. Błysk
w jego oczach wskazywał na to, że nie uwierzył dziewczynie.
— Naprawdę, stać cię na
jakieś lepsze bajeczki...
— Ron, cała sprawa jest u
McGonagall… a poza tym, co ja ci będę tłumaczyć.
Kasztanowłosa straciła cierpliwość
i wyminęła przyjaciela, pozostawiając go samego w korytarzu.
Była wściekła na Ślizgonów, że
ciągle obrywa rykoszetem za ich pijackie wybryki. I wściekła
na Rona, że wciąż próbuje ją zdobyć. Dręczyło ją to, że
chłopak nie może wybić sobie tego pomysłu z głowy. Nie chciała,
żeby ciągle robił sobie nadzieje. Czy istniała szansa na to, że
Ron w końcu odpuści? To pytanie spędzało jej sen z powiek.
Wróciła do swojego dormitorium.
Ucieszyło ją, że było puste. Cisza, spokój… to było to, czego
potrzebowała. Odłożyła książki, wyjęła ciuchy na przebranie i
skierowała swoje kroki do łazienki. Uśmiechnęła się pod nosem
na wspomnienie tego, w jaki sposób odzyskała swobodę poruszania
się po luksusowym pomieszczeniu.
Napuściła wody do wanny, dodała
swoje ulubione płyny do kąpieli i wyzbyła się wszelkich myśli.
***
— Mówię ci, jak go dorwę w
swoje śliczne rączki, to nie będzie co z niego zbierać. Żeby
własnej siostrze zafundować coś takiego.
Ginny najwyraźniej nie mogła wybaczyć
George’owi jego ostatniego wybryku.
— Pomyśl sobie, że zawsze
mogło być gorzej. Mnie w każdym razie to pomaga — Hermiona
próbowała nieco złagodzić nerwy przyjaciółki, a co za tym idzie
i, szykowaną zapewne, zemstę.
Rozmowę dziewczyn przerwało
pojawienie się Harry’ego i Rona.
— Cześć — uśmiechnął
się do niej Harry
— Hej.
— No, nareszcie kolacja. Już
myślałem, że nie doczekam i mój żołądek strawi sam siebie
— rzucił Ron, zupełnie jakby nie było tej popołudniowej
sprzeczki.
Dobrał się do jedzenia i już przez
całą kolację nie mówił zbyt wiele. Za to Harry dawał mu wyraźne
znaki, żeby coś zrobił. Ron go zignorował, mruknął tylko
„później”.
Sklepienie Wielkiej Sali ukazywało
wieczorne, zachmurzone niebo. Gwar rozmów już powoli cichł,
uczniowie wracali do swoich dormitoriów. Hermiona zbierała się do
wyjścia, gdy usłyszała głos Harry’ego.
— Hermiona, moglibyśmy cię na
chwileczkę porwać?
— Oczywiście.
***
— O co chodzi? — spytała,
gdy dotarli do, pustego jeszcze, pokoju wspólnego Gryffindoru.
Spojrzała wyczekująco na chłopców.
Czarnowłosy Gryfon świdrował spojrzeniem Rona, wyraźnie na coś
czekając.
— Chodzi o to, że chciałem cię
przeprosić, Hermiono. Wygadywałem bzdury, tam na korytarzu, poza
tym Harry powiedział mi o całym zajściu z peleryną… Głupio
wyszło — dodał, spuszczając wzrok.
— To chyba nic
nowego…— powiedziała, rozsiadając się w wysłużonym
fotelu naprzeciwko kominka. — Zresztą, nieważne, nie chcę
się kłócić. Ale to chyba nie jest jedyny powód, dla którego
mnie tu sprowadziliście?
Przyjaciele usiedli na, znajdującej
się nieopodal, sofie. Dziewczyna mimowolnie przypomniała sobie ich
wspólne wieczory spędzone w pokoju wspólnym i zdała sobie sprawę,
że już wkrótce to wszystko należeć będzie do przeszłości. To
jest już ich ostatni rok w Hogwarcie.
— Hej, nie odpływaj za daleko,
zgoda? — z zamyśleń wyrwał ją rozbawiony głos Rona.
Rzuciła w niego poduszką.
— Ej, spokój dzieciaki –
zażartował Harry. — Hermiono, mamy wiadomość od Syriusza.
Chłopak podaj jej list, napisany
dobrze już jej znanym eleganckim charakterem pisma.
Drogi
Harry, Ronie i Hermiono,
W
końcu
znalazłem dom dla siebie. Nie jest może duży i luksusowy, ale w
sam raz dla mnie i paru gości. Co wy na to, abyśmy razem spędzili
Boże Narodzenie? Z wielką radością gościłbym Was w czasie
świąt.
Stan
domu pozostawia jeszcze wiele do życzenia,
jednak pracujemy razem –
ja i Stworek – aby dobrze się
prezentował. Jeśli chodzi o Stworka, pewnie będziecie zadowoleni –
zwłaszcza
ty, Hermiono –
z tego, że
nasze relacje uległy znacznej poprawie.
Tu,
na wsi czuję
się naprawdę wolny. Żadnych barier, ograniczeń czy rozkazów.
Szczerze mówiąc,
już dawno straciłem nadzieję na to, że moje życie może tak
wyglądać, nie wierzyłem, że uda się Wam pokonać Voldemorta.
Teraz jednak wszystko się zmieniło. Sam się sobie dziwię, że
udaje mi się pogodzić remontowanie domu z działalnością w
Zakonie i pracą w Ministerstwie. Zarówno
w biurze aurorów, jak i w Zakonie dużo
się dzieje. Większość Śmierciożerców
nadal jest na wolności.
Niektórzy
się
ukrywają, innych nie zdemaskowaliśmy. Czeka nas jeszcze dużo
pracy, nim sprawę będzie można uznać za zamkniętą.
Mam
nadzieję,
że pierwszy miesiąc nauki minął Wam przyjemnie. Cieszcie się tym
ostatnim rokiem.
Syriusz
— Harry! Nic nie mówiłeś o
tym, że Syriusz ma zamiar kupić dom — powiedziała Hermiona,
oddając mu list.
— Prosił mnie, żebym zachował
to w tajemnicy… nie chciał zapeszyć. Już raz planowaliśmy
wspólne mieszkanie i dobrze wiesz, jak to się skończyło. Znowu
musiał się ukrywać.
— A więc wszystko naprawdę
wraca do normy? — zapytał Ron. — Wiecie, co? Już
zapomniałem, jak to jest, kiedy ma się spokojne życie.
***
Draco wszedł do dormitorium cały
brudny, spocony i zmęczony. Nawet nie zauważył siedzącej na
fotelu współlokatorki, całkowicie pochłoniętej lekturą. Ciężkim
krokiem dowlókł się do sofy i padł na nią, zarzucając ramiona
na jej oparcie.
Koszula wyłaziła mu niechlujnie ze
spodni, a plamy brudu na przedramionach były wyraźnie widoczne
dzięki podwiniętym rękawom. Razem z przyjaciółmi wysprzątał
całe przeklęte skrzydło szpitalne. Bez użycia czarów. Nie
mieliby z tym żadnych większych problemów (miejsce było bardzo
zadbane), gdyby rudy babiszon nie kazał im umyć podłogę. Podłogę.
Całą. Na kolanach. Małymi ściereczkami. Co więcej, później
musiał jeszcze odbębnić szlaban w sowiarni, razem z Nottem.
Blaise najwyraźniej uznał, że przeproszenie szlamy nie jest dla
niego hańbą.
Draco jeszcze gorzej znosił ten
szlaban, wiedząc, że bez użycia czarów nikt nie byłby w stanie
wysprzątać takiego chlewu. Co gorsza, wszystkie ich wysiłki były
istną syzyfową pracą… to, co udało im się wysprzątać,
następnego dnia zostało przez sowy nadrobione stertą nowych
odchodów.
Hermiona zerknęła znad książki na
swojego współlokatora. Wyglądał tak mizernie, że prawie było
jej go żal. Prawie.
„Należało mu się”
— pomyślała, wracając do książki, jednak nie dane było
jej ponownie zanurzyć się w lekturze.
— Zgredeeek — wymamrotał
tonem, którego nie powstydziłby się stuletni zombie — Zgredeeeek!
Hermiona uśmiechnęła się na widok
skrzata ubranego tym razem w fioletowe ogrodniczki. Na głowie nosił
kilka par czapeczek, które sama wydziergała na piątym roku, a na
stopach skarpety, jak zwykle nie do pary. Była z niego bardzo dumna,
dawał przykład innym skrzatom, by walczyły o swoją wolność.
— Zgredek, przygotuj mi kąpiel.
Tylko szybko. Jak już wyjdę z łazienki, chcę tu widzieć kolację.
Coś lekkostrawnego… I koniecznie wino. Potem masz wyprać i
wyprasować mój strój do Quidditcha. Aha i przynieś maści
rozgrzewające, masz je zostawić w moim pokoju — wymamrotał,
przysłaniając twarz ramieniem.
— Tak jest, paniczu.
Gdy tylko zniknął, oburzona Hermiona
wstała, odrzucając książkę na stolik.
— Jak ci nie wstyd wykorzystywać
bezbronne stworzenie, Malfoy?
Chłopak zaszczycił ją spojrzeniem i
odparł:
— Jakoś tobie wcale nie było
wstyd, gdy wykorzystywałaś mnie na każdy możliwy sposób… No
wiesz wtedy, Granger — postanowił kontynuować swoją grę.
— Nie zmieniaj tematu!
W każdym innym wypadku wycofałaby
się, speszona słowami Ślizgona. I jego insynuacjami, w które nie
wierzyła. Zasadniczo. Choć zdarzały jej się chwile zwątpienia.
Teraz jednak chodziło o prawa skrzatów i nic nie było w
stanie zbić jej z tropu.
— Zgredek nie jest twoją
własnością, a nawet jeśli, to mógłbyś okazywać należny mu
szacunek. Stowarzyszenie W.E.S.Z. zajmuje się właśnie…
— Jaka wesz? Co ty pleciesz?
— Stowarzyszenie W.E.S.Z. Walka
o Emancypację Skrzatów Zniewolonych — wyjaśniła mu
z zapałem Hermiona.
— Nigdy o nim nie słyszałem
— odpowiedział na odczepne, jakby to miało przesądzić
sprawę.
Ponownie odgrodził się od całego
świata, przykrywając twarz ramieniem. To jednak nie zniechęciło
jego współlokatorki.
— Założyłam je na czwartym
roku…
— I wszystko jasne…
— Malfoy, czy ciebie naprawdę
nie obchodzi, co czują te bezbronne, drobne istoty, które latami są
ciemiężone przez swoich panów i nie mają perspektyw na
przyszłość?
Chłopak wstał, podszedł do
dziewczyny i powiedział z zapałem:
— Masz rację! Masz absolutną
rację. Dziękuję ci, że otworzyłaś mi oczy na los naszych małych
przyjaciół. Razem sprawimy, że standard ich życia ulegnie
poprawie — powiedział, gestykulując przy tym niczym
prawdziwy polityk.
Na twarz dziewczyny wstąpił szczery
uśmiech.
— Wiedziałam, że nie możesz
być aż taki zły, na jakiego się kreujesz. Zaczekaj tu na mnie,
skoczę po plakietki i skoroszyt…
Na twarz chłopaka wstąpił cyniczny
uśmieszek. Ponownie rozsiadł się na sofie i zapytał:
— Ty tak na serio, Granger?
Uśmiech spełzł z twarzy Gryfonki.
Zrozumiała, że podły Ślizgon tylko się z niej nabijał, a ona
naiwna dała się nabrać. Przybrała zacięty wyraz twarzy.
— Ty tak na serio — stwierdził,
wnioskując po jej zachowaniu.
A potem zaczął się śmiać. Najpierw
tylko pod nosem, później jego śmiech przerodził się w głośny
chichot, który z każdą chwilą przybierał na sile. Po chwili,
wciąż trzęsąc się ze śmiechu, zaczął walić pięścią w
stolik.
Hermiona spoglądała na niego z
pogardą. A przynajmniej tak jej się wydawało. W rzeczywistości
miała minę dziecka, któremu zabrano lizaka.
— Kąpiel gotowa, paniczu Malfoy
— dobiegł ich głos z łazienki.
Chłopak wstał i spojrzał na
dziewczynę stalowymi oczami, które szkliły się ze śmiechu.
— Nie no, Granger… — przerwał
mu kolejny niekontrolowany napad śmiechu — tylko ty mogłaś
coś takiego wymyślić — powiedział, po czym odwrócił się
i ruszył w stronę łazienki. — Walka… o wolność…
skrzatów… domowych! — po każdym słowie rozbrzmiewał
drwiący śmiech.
Hermiona stała pośrodku salonu,
wpatrując się ze złością w drzwi, za którymi przed chwilą
zniknął Malfoy. Odkąd założyła Stowarzyszenie, spotkała się z
wieloma opiniami na jego temat, wiele z nich było krzywdzących i
niesprawiedliwych. Ale jeszcze nikt nie rozwścieczył jej tak jak
teraz on.
— Jak ja cię nienawidzę,
Malfoy — warknęła w stronę drzwi.
***
Hermiona weszła do sali i usiadła
między Harrym a Ronem. To była jedyna lekcja, na której nie
zajmowała miejsca w pierwszej ławce. Nawet jeśli byłaby taka
możliwość, nie usiadłaby w pierwszym rzędzie.
Prawdę mówiąc, sala obrony przed
czarną magią była jedynym miejscem w Hogwarcie, gdzie Gryfonka nie
czuła się komfortowo. Okna były zawsze szczelnie zasłonięte,
jedyne światło padało od lampy, stojącej na biurku nauczyciela.
Na ścianach wisiały obrazy najgroźniejszych czarnoksiężników i
najlepszych aurorów (choć ich portretów było podejrzanie mniej)
oraz malunki przedstawiające skutki klątw czarnomagicznych. Pod
ścianą na końcu sali pojawiły się również, siegające sufitu
regały, wypełnione cennymi księgami.
Huk otwieranych drzwi przerwał
beztroskie rozmowy uczniów. Do klasy wszedł Severus Snape i machnął
krótko różdżką, sprawiając, że podręczniki uczniów uniosły
się z ławek i z powrotem wylądowały w ich torbach. Zatrzymał się
przy pierwszym rzędzie, obrócił się w ich stronę i powiedział:
— Tego, co będziemy dziś
omawiać, nie ma w podręcznikach… ani w żadnej książce
w Hogwarcie — dodał, zatrzymując dłużej swój wzrok
na Hermionie. Mimo, że mówił cicho, wszyscy go słyszeli, gdyż
w sali panowała idealna cisza.
Kasztanowłosa chwyciła pióro,
w najwyższym skupieniu słuchając profesora, gotowa robić
skrupulatne notatki. „Coś, czego nie ma w hogwarckich księgach?
To musi być coś wielkiego. Wielkiego i zabronionego”.
Dziewczyna nie myliła się.
— Dziś omówimy rytuał renatus
— powiedział, lustrując klasę wzrokiem. — Czy ktoś
z was wie, co to za rytuał?
Hermiona zmarszczyła brwi. Nigdy nie
słyszała tej nazwy. To musiała być mało znana praktyka.
Profesor uśmiechnął się z
satysfakcją, widząc zmieszanie Gryfonki. Pierwszy raz nie potrafiła
odpowiedzieć na pytanie nauczyciela.
— Jest to rytuał, dzięki
któremu Czarny Pan odzyskał swoje ciało i pełnię mocy
— odpowiedział Draco z ostatniej ławki.
Siedział niedbale rozwalony na
krześle, wystukując palcami stały rytm na blacie. Miejsca obok
zajmował Nott, słuchający kolegi z założonymi na piersi
rękami i Zabini, który niemalże leżał na ławce. Biedaczek nie
miał kiedy odespać wczorajszej imprezy w salonie Ślizgonów. Jako
jedyny z ich trójki nie musiał sprzątać sowiarni i miał siłę
na zabawę po szlabanie w skrzydle szpitalnym, za to dziś wyglądał
jak rozdeptany gumochłon.
— Zgadza się. Dziesięć
punktów dla Slytherinu. Ktoś z was wie, co oznacza słowo
„renatus”?
Tym razem Hermiona znała odpowiedź.
— Odrodzony.
Snape machnął różdżką, a na
tablicy pojawiła się poprawna odpowiedź na zadane przez niego
pytanie. Dokładnie taką samą udzieliła Gryfonka, jednak profesor
nie zamierzał przyznać punktów dla jej domu.
— Przechodzimy do opisu rytuału…
— Dlaczego uczymy się takich
rzeczy? — przerwał mu oburzony Dean. — To powinno być
zakazane!
— Aby wiedzieć, jak skutecznie
bronić się przed czarną magią, trzeba ją wpierw dobrze poznać,
Thomas. Nie waż się mi więcej przerywać — warknął, a w
klasie ponownie zapadła cisza, przerywana jedynie cichym stukotem
palców obijających się o blat. — Jest to starożytny i mało
znany rytuał. W czasach średniowiecza błędnie wierzono, iż
ofiara z dziewicy dodatkowo wzmacnia jego działanie…
— Ofiara z dziewicy? Proponuję
Granger — powiedział Malfoy, uśmiechając się złośliwie
do Hermiony.
Ślizgoni parsknęli śmiechem, co
wyrwało Blaise’a z drzemki.
— Co? Ja nic nie zrobiłem!
— krzyknął, rozglądając się po klasie i głośno
odetchnął z ulgą, gdy zorientował się, że to nie on jest
sprawcą zamieszania.
Snape uśmiechnął się krzywo.
— Niestety Draco, ofiara ta nie
daje żadnych efektów.
— A gdyby tak złożyć ofiarę
z Granger… znaczy z dziewicy w świetle księżyca? Nie od dziś
wiadomo, że księżyc wzmacnia siłę praktyk magicznych — Ślizgon
drążył temat, rzucając drwiące spojrzenie w kierunku
dziewczyny.
Kasztanowłosa odwróciła się i
szepnęła z groźnym błyskiem w oczach:
— Zobaczymy, kto będzie dziś
ofiarą w świetle księżyca.
— Granger, odzywasz się
niepytana na lekcji. Odejmuję Gryffindorowi dwadzieścia punktów.
Już chciała coś powiedzieć, ale na
szczęście w porę ugryzła się w język. Jeszcze nikomu nie wyszła
na dobre kłótnia ze Snape’em.
Poczuła, że ktoś się w nią
wpatruje. Odwróciła się i spotkała parę stalowych oczu. Malfoy
uśmiechnął się łobuzersko i rzucił w nią kulką papieru.
Zgromiła go wzrokiem, po czym zerknęła na Snape’a, upewniając
się, że nie patrzy w jej stronę i szybko schyliła się po kulkę.
Już brała zamach, by cisnąć nią w wrednego arystokratę, gdy ten
przewrócił oczami, bezgłośnie mówiąc:
— Przeczytaj, głupia.
Hermiona rozwinęła liścik.
„Bądź spokojna, pudlu. Potrzebujemy
dziewicy, a ty nią już przecież nie jesteś”.
Czerwona na twarzy, trzęsąc się z
oburzenia, odwróciła się, by zgromić Malfoya spojrzeniem. Ten,
jak gdyby nigdy nic, uśmiechnął się złośliwie i puścił do
niej oczko, nadal stukając palcami w blat i nonszalancko
opierając ramię o oparcie krzesła. To stukanie irytowało ją od
samego początku lekcji. Znacząco spojrzała na niego, jego dłoń i
znów na niego, dając mu do zrozumienia, by natychmiast przestał.
Chłopak, o dziwo, spełnił rozkaz Gryfonki. Odwróciła się i
ponownie zaczęła robić notatki.
Z uwagą słuchała wykładu profesora.
Już myślała, że będzie miała spokój do końca tej lekcji, gdy
Malfoy znów zaczął wybijać rytm o blat swojej ławki. Hermiona
miała tego dość. Zmięła liścik i cisnęła nim w blondyna.
Pech chciał, że kulka pacnęła Notta prosto w czoło.
— Co do cholery? — warknął
i zaczął lustrować wzrokiem salę w celu znalezienia winowajcy.
Kasztanowłosa odwróciła się i
wróciła do notowania. Snape, nie zauważając niczego, kontynuował
swój wykład.
— Widziałeś, kto we mnie
rzucił? — szepnął do Dracona.
— Granger.
Nott już chciał rzucić kulką w
Gryfonkę, gdy Malfoy zatrzymał go.
— Poczekaj, załatwię jej
szlaban, nawet nie podnosząc się z ławki.
Teodor spojrzał zaintrygowany na
kolegę.
— Jasne…
— Pewnie. Nawet nic nie powiem.
Zakładasz się?
— O co?
— O dwie Ogniste.
— Zgoda — na znak
zawarcia umowy uścisnęli sobie dłonie, po czym Draco ponownie
zaczął stukać w blat.
Nott i Blaise, który przysłuchiwał
się rozmowie kompanów, spojrzeli z niezrozumieniem na Malfoya.
Ślizgon uśmiechnął się i szepnął:
— Za trzy, dwa, jeden…
Hermiona wstała tak gwałtownie, że
krzesło, na którym siedziała, przewróciło się. Odwróciła się
w kierunku arystokraty i wrzasnęła:
— PRZESTAŃ WRESZCIE TAK PUKAĆ,
MALFOY!
— SZLABAN, GRANGER! Dziś o
szesnastej w moim gabinecie! — warknął Snape.
Zawstydzona Hermiona podniosła krzesło
i na nim usiadła. Ślizgoni śmiali się w głos, powodując jeszcze
większe rumieńce na twarzy dziewczyny.
— Jesteś genialny — szepnął
z podziwem Blaise.
Blondyn po raz ostatni błysnął
uśmiechem pełnym satysfakcji w stronę Gryfonki i mruknął do
niego:
— Cieszę się, że w końcu ci
przeszło.
— Przeszło? — zapytał
zdziwiony.
— Całe to twoje gadanie typu
„przestańmy tępić szlamy”.
— Tępienie a niewinne gierki to
zupełnie co innego — odpowiedział z iście szatańskim
uśmiechem.
Ślizgoni w końcu się uspokoili i w
klasie na nowo zapadła cisza. Snape kontynuował swój monolog,
tłumacząc im rzeczy, które były znane trójce przyjaciół. Nott
co jakiś czas zapisywał dodatkowe informacje, Malfoy zastanawiał
się, nad tym, jak pogrążyć Granger jeszcze bardziej, a Zabini,
co było dla niego dość nietypowe, zamyślił się. Draco zauważył
niecodzienne zachowanie kolegi.
— Nad czym tak rozmyślasz?
Jeszcze ktoś pomyśli, że jednak potrafisz używać mózgu.
Blaise zamrugał parę razy, jakby
budził się z głębokiego snu.
— Co? Och, zastanawiałem się,
czy jak Voldek miał ciało niemowlaka to Nagini karmiła go piersią
— skłamał.
Teodor na słowa kolegi skrzywił się
z odrazą.
— Fuu… to już podchodzi pod
zoofilię.
Malfoy, na wzmiankę o Czarnym Panu,
odruchowo potarł przedramię, gdzie znajdował się Mroczny Znak.
Jako jedyny dorobił się go w tak młodym wieku. Nott i Blaise, mimo
iż otwarcie popierali Voldemorta a ich rodzice należeli do
Śmierciożerców, nie otrzymali wątpliwej przyjemności wykonania
dla niego konkretnego zadania i nie otrzymali znaku. Draco jednak
został naznaczony, co do końca życia będzie mu przypominać o
jego przeszłości.
Z ponurych rozmyślań wyrwał go
Snape, oznajmujący koniec zajęć. Zgarnął swoje rzeczy i ruszył
na starożytne runy.
***
— Tleniony baran,
arystokratyczna świnia, zawszona fretka — mamrotała pod
nosem, wracając do dormitorium.
Hermiona przez bite trzy godziny
czyściła medale i puchary w Sali Pamięci pod nadzorem Filcha,
wysłuchując jego narzekań. Była zmęczona, zarówno fizycznie,
jak i psychicznie. Najgorsze było to, że nie miała co liczyć
na ciepłe, wygodne łóżko. Musiała się umyć, przebrać
i przyszykować do lekcji astronomii oraz do roli sędziego.
— Malfoy — warknęła i
zazgrzytała zębami. Przypomniała sobie słowa profesor Donovan.
Musi być twarda, nie może dać mu tak sobą pomiatać. Uniosła
dumnie głowę i uśmiechnęła się. „Koniec z tym.
Jestem Hermioną Granger i żadna fretka nie będzie mnie dręczyć”.
„Taa… ciekawe jak długo będziesz taka odważna” — wtrącił
cichy, złośliwy głosik w jej głowie.
Dwie godziny później lekcja
astronomii dobiegła końca. Zgodnie z planem, opuścili wieżę
astronomiczną razem z innymi, po czym ponownie się na nią
zakradli. Hermiona uśmiechnęła się złośliwie i pocierając
ręce, oznajmiła:
— No chłopcy, warunki macie
idealne. Ani jednej chmurki na niebie. Gotowi, by stanąć do walki
o chwałę i sławę?
Blaise, jak to Blaise, podchodził do
tego z dystansem. Bo czy to pierwszy raz obnażał się w miejscu
publicznym? Nott znosił to nawet dzielnie. Jedyną oznaką jego
zdenerwowania były zaciśnięte pięści, natomiast Malfoy wyglądał
na solidnie wkurzonego… i taki też był.
— Dobra, miejmy to już za sobą
— warknął, po czym zaczął rozpinać koszulę.
Reszta zawodników poszła jego śladem.
Hermiona, która pieczołowicie przygotowała się do roli sędziego,
wyjęła z torby tabliczki z punktacją od zera do dziesięciu, a
także paczkę popcornu. W czasie gdy Ślizgoni się rozbierali,
Hermiona wsadziła tabliczki do kieszeni szaty, oparła się plecami
o mur i zajadając się popcornem, obserwowała chłopców.
Zabini, Malfoy i Nott stali w samych
bokserkach i ewidentnie mieli opory przed pozbyciem się tej części
garderoby.
— Może byś się tak odwróciła?
— powiedział Nott.
— Przecież jestem sędzią,
muszę widzieć wszystko dokładnie… bardzo dokładnie.
Gdy dowiedziała się, że wrzucili
swoje nazwiska do Czary i że to właśnie ona została ich sędzią,
przeraziła się, ale teraz uznała, że nie jest to takie złe.
Koniec końców patrzyła na swojego największego wroga i jego
kompanów, wyraźnie zawstydzonych i prawie nagich, mogąc do woli
wpatrywać się w męskie, wyrzeźbione ciała. Nie najgorzej.
Zawiesiła oko na ich, tak bardzo się
od siebie różniących, sylwetkach, delikatnie przechylając głowę.
Zabini był typowym "misiem", choć nie było w tym
przesady. Każdy mięsień wyraźnie odznaczał się, tworząc
wypukłości i wgłębienia pokryte skórą barwy mlecznej czekolady.
Teodor był z nich najwyższy i najszczuplejszy, natomiast
najbardziej rozbudowaną częścią jego ciała były ramiona,
zgrabnie przechodzące do wyraźnych obojczyków. Malfoy z kolei
stanowił zrównoważenie ich sylwetek. Nie był umięśniony jak
Zabini, jednak zarys mięśni w zupełności wystarczał, by
przyciągać pożądliwe spojrzenia, zwłaszcza wyraźnie
odznaczające się V, tworzone przez kości biodrowe.
Nott nerwowo przeczesał brązową
czuprynę.
— Cholera, nie rozbiorę się
przed nią.
— Jakiś problem, panowie? —
rzuciła wesoło Hermiona.
Musiała przyznać, że coraz bardziej
jej się to podobało.
— Dajcie spokój, ta cnotka od
razu się odwróci, gdy tylko się rozbierzemy — powiedział
Draco, całkowicie o tym przekonany.
— Taki jesteś pewien, Malfoy?
— Panowie na trzy — zadecydował
młody arystokrata, patrząc Gryfonce prosto w oczy. — Raz…
dwa… trzy…
Ślizgoni, jak jeden mąż, zdjęli
ostatnią część garderoby i stanęli przed nią w stroju Adama.
Hermiona upuściła paczkę popcornu, nie odrywając spojrzenia od
stalowych tęczówek, czując, jak ogniste rumieńce wpływają na
jej policzki.
— Jakiś problem, Granger?
— spytał Draco, parodiując wcześniejszą wypowiedź
dziewczyny, która nadal nie mogła podnieść szczęki z ziemi.
Uśmiechnął się ironicznie i założył
ręce na umięśnionej piersi. Gryfonka, jak zahipnotyzowana, nadal
wpatrywała się w oczy blondyna i głośno przełknęła ślinę.
— Co się dzieje, szlamciu?
Wtedy nie byłaś taka nieśmiała.
Podstępny uśmiech Ślizgona
powiększył się i chłopak zrobił krok ku dziewczynie.
Kasztanowłosa głośno pisnęła,
zakryła twarz dłońmi i odwróciła się. Trójka nagich uczniów
roześmiała się drwiąco.
„Jeszcze zobaczymy, kto się
będzie śmiał ostatni” — pomyślała rozgoryczona.
— No dobra, co teraz? Nie to, że
narzekam, ale jest mi tak zimno, że…
— Nie kończ, Zabini — warknął
Nott, rozcierając ramiona.
Gryfonka odchrząknęła.
— Ustawcie się w linii i
zgodnie z treścią zadania, które zaakceptowała Czara, musicie wyć
do księżyca — oznajmiła nieskładnie.
Przyjaciele ruszyli w stronę
wyznaczonego miejsca.
— Jak komuś o tym powiesz…
— zaczął groźnie Draco
— Ta, jasne, wiem.
Chłopcy odwrócili się w stronę
księżyca. Dziewczyna zerknęła na nich, a gdy upewniła się, że
stoją tyłem, przywołała zaklęciem ich ubrania, zmniejszyła je i
schowała do swojej torby.
— No to zaczynamy —
westchnął Blaise.
Malfoy, Zabini i Nott wspólnie zaczęli
wyć do księżyca. Hermionie wrócił dobry humor i z trudem
powstrzymywała śmiech, wsadzając sobie knykcie do ust.
Po chwili wycie ustało. Hermiona
odwróciła się do nich, a zawodnicy zakryli dłońmi strategiczną
część ciała.
— No to teraz oceny — rzuciła
wesoło. Wszelkie jej zawstydzenie ustąpiło miejsca rozbawieniu.
Gryfonka przybrała poważną minę,
choć w bursztynowych oczach tańczyły wesołe iskierki.
— Pan Zabini, za niespotykaną
skalę głosu… otrzymuje osiem punktów. Pan Nott, który również
popisał się dość efektownym wyciem, otrzymuje siedem punktów.
Natomiast Malfoy otrzymuje punktów cztery.
— Cztery? — zawołał
oburzony Draco. — Zasługuję na dziesięć!
— Przykro mi, ale w porównaniu
z kolegami wypadasz… słabo — odpowiedziała, lustrując go
spojrzeniem od stóp do głów.
Blondyn zerknął w dół, by się
upewnić, czy aby na pewno szczelnie się zasłonił i posłał
Gryfonce mordercze spojrzenie. Zabini i Nott parsknęli śmiechem,
lecz niemal natychmiast umilkli, gdy Malfoy przeniósł swoje
arktyczne spojrzenie na nich. W międzyczasie Hermiona zabrała swoje
rzeczy i opuściła wieżę astronomiczną, zostawiając Ślizgonów
samych.
— No panowie, musicie przyznać,
że byłem dzisiaj najlepszy — powiedział zadowolony z siebie
Blaise.
— Przymknij się — uciszył
kolegę blondyn.
— Dobra, ubierajmy się i
wracajmy do siebie. Mam dość — powiedział Nott i ruszył
w stronę swoich ciuchów.
Z tym, że wcale ich tam nie było.
— Ale przecież nie mogły
rozpłynąć się w powietrzu — celnie zauważył Zabini,
rozglądając się za swoimi rzeczami.
— Granger — warknął
Malfoy. — To musiała być ona.
— Czy ty czasem nie masz obsesji
na jej punkcie?
— A czy masz inne wyjaśnienie,
Blaise?
Przez chwile stali bez ruchu,
rozważając, jakie mają opcje. A nie mieli ich zbyt wiele. Byli
nadzy, bez różdżek, na szczycie wieży astronomicznej. Nie
uśmiechał im się kolejny szlaban.
— To co robimy? — spytał
Nott, zerkając na arystokratę.
— Wracamy do siebie, licząc na
to, że nikogo po drodze nie spotkamy.
— Powodzenie murowane.
Zrobili tak, jak powiedział.
***
Zamek jeszcze nigdy nie wydawał im się
takim torem przeszkód. Szli w milczeniu, nie chcąc sprowadzić na
siebie kłopotów w postaci Filcha czy któregoś z nauczycieli.
Biorąc pod uwagę ich położenie, woleli nie spotkać nikogo,
żywego czy też martwego.
Draco powtarzał sobie, że z każdym
krokiem jest bliżej celu. Roztropnie wybierali mniej uczęszczane
korytarze, w nadziei, że nie natkną się na żaden patrol. Niczym
rasowi szpiedzy zatrzymywali się przy każdym rozwidleniu korytarzy,
sprawdzając, czy nikt nie czai się za rogiem.
Byli na szóstym piętrze, gdy
usłyszeli czyjeś szybkie kroki. Po chwili dołączyły do nich
inne, dochodzące z końca korytarza.
— Kto tu jest? — dobiegł
ich głos woźnego.
Nie czekali ani chwili. Pędem rzucili
się do ucieczki w ciemny korytarz. Coś im podpowiadało, że
nakrycie ich przez Filcha, paradujących nago po zamku, mogło
wzbogacić ich o kolejny szlaban.
Znaleźli schronienie w jednej z
toalet. Zamknęli drzwi i nasłuchiwali, starając się uspokoić
swoje tętno.
Problem w tym, że nie byli sami.
Harry Potter stał przy jednej z
umywalek, trzymając dobrze już im znaną pelerynę niewidkę i
jakiś stary pergamin. Jego włosy były w większym niż zazwyczaj
nieładzie, a nierówny oddech wskazywał na niedawny bieg. Minę
miał dosyć głupią, ale to chyba zrozumiałe po tym, jak zaraz za
nim do łazienki wpadła trójka nagich Ślizgonów.
Malfoy zaklął w duchu.
Na widok Pottera, trójka przyjaciół
przywarła do ściany, usilnie starając się zakryć rękoma jak
największą powierzchnię swojego ciała. Przez chwilę stali w
milczeniu, zastanawiając się jak wybrnąć z tej niezręcznej
sytuacji.
— Przeszkadzam wam, chłopcy?
— powiedział w końcu Harry, próbując za wszelką cenę
zdusić wybuch śmiechu.
Draco postanowił zignorować tę
uwagę.
„W tym zamku jest ponad czterystu
uczniów, a my akurat musieliśmy wpaść na niego”
— przeszło mu przez myśl.
— Oddawaj pelerynę, Potter
— warknął Nott.
Chłopak tylko pokręcił głową. Nie
zamierzał pożyczać im swojej jedynej pamiątki po ojcu. No bo
wiadomo, co z nią zrobią trzej nadzy Ślizgoni?
— Mowy nie ma.
— Jest nas trzech, a ty jesteś
sam. Będzie lepiej, jeśli oddasz nam ją po dobroci, Potter
— powiedział z groźną miną Zabini, robiąc krok w
jego stronę.
Harry, widząc zbliżającego się w
jego stroną nagiego Ślizgona, wytrzeszczył oczy i obronnie
przycisnął niewidkę do piersi.
— Ani kroku dalej, zboczeńcu!
— rzucił lekko spanikowany i wycelował w niego różdżką.
— Zboczeńcu?
— Zabini, kretynie, zakryj się
— warknął Draco, nie mogąc nadziwić się idiotyzmowi
kolegi.
Zawstydzony Ślizgon szybko wypełnił
polecenie Malfoya i grzecznie wrócił pod ścianę.
Harry, nadal mierząc różdżką w
Ślizgonów, ruszył w stronę wyjścia. Już miał otworzyć drzwi,
gdy Draco powiedział:
— Jeśli ktokolwiek się o tym
dowie, Potter, pożałujesz.
— Ja pożałuję? Co najwyżej
dostanę szlaban, za to wy… Hogwart będzie o tym pamiętać przez
długie lata.
— Ty wydasz nas, my ciebie…
Coś mi mówi, że twoja historia bardziej zainteresuje uczniów niż
kolejny wybryk Ślizgonów.
— Nie wiem, o czym mówisz
— rzucił szybko Harry.
— Nie wiesz? Rumieńce na
twarzy, szkliste oczy, przyspieszony oddech, jeszcze większa szopa
na głowie… Kim jest ta biedaczka? — zapytał Draco z
wrednym uśmiechem.
Dwójka wrogów mierzyła się
wzrokiem.
— Nie widziałem was — mruknął
w końcu Gryfon, zakładając pelerynę.
— Tak też właśnie myślałem...
Harry rzucił mu niechętne spojrzenie,
minął ich, nie spuszczając podejrzliwego wzroku z Zabiniego
i opuścił łazienkę.
— Kto by pomyślał, że Potter
nocami wymyka się na potajemne randki? — spytał zniesmaczony
Nott, kręcąc z niedowierzaniem głową.
— Świat się kończy
— podsumował Blaise.
Draco podczas tej wymiany zdań
nasłuchiwał, czy na korytarzu jest bezpiecznie.
— Możemy iść — zdecydował,
po czym wznowili swoją wędrówkę.
Nott, który szedł jako pierwszy, miał
za zadanie rozglądać się po korytarzach. Szli, w pośpiechu
pokonując kolejne piętra. W myślach Dracona błąkało się tylko
jedno zdanie.
„Już niedługo wrócę
bezpiecznie do dormitorium, ubiorę się i będę mógł wreszcie
zabić Granger”.
Chyba jeszcze nigdy Hogwart nie wydawał
im się tak dużym zamkiem. Sporym niedopowiedzeniem byłoby
stwierdzenie, że czuli się niezręcznie. Mieli wrażenie, że mimo
ciemności, rozświetlanych wyłącznie słabym światłem księżyca,
obrazy wiszące na ścianach obserwują każdy ich ruch, naśmiewając
się z nich.
Z całej trójki najlepiej z tą
sytuacją radził sobie Blaise. Teodor, nie pierwszy zresztą raz,
zazdrościł mu luźnego podejścia do takich spraw. „Jeśli
ktoś nas przyłapie, będę skończony. Dlaczego zawsze ładuję się
w coś takiego? Jestem jednym z najlepszych uczniów, prefektem
i chwilowo zawieszonym pałkarzem, a łażę nagi po zamku,
okradziony z ciuchów przez szlamę. Pięknie, po prostu pięknie”
— pomyślał Nott. Z ulgą stwierdził, że są już na
czwartym piętrze.
— Niedługo będziemy musieli
się rozdzielić — rzucił do kolegów przez ramię, pokonując
kolejny zakręt, nie patrząc przez siebie, co okazało się dużym
błędem. Brunet zatoczył się do tyłu, wpadając na profesor
Trelawney. Przerażony Ślizgon i nauczycielka przez chwilę
wpatrywali się w siebie w milczeniu, a potem…
— AAAAA!!! — wykrzyknęli
oboje, po czym jasnowidza runęła z hukiem na podłogę.
— Nott! — warknęli
pozostali.
Teodor z paniką spoglądał to na
przyjaciół, to na ciało leżące na podłodze.
— Salazarze! Myślicie, że nie
żyje?
Jego kompani nie mieli jednak czasu, by
odpowiedzieć. Na korytarzu rozległ się odgłos szybko stawianych
kroków i przed nimi pojawił się Snape. Spojrzał na trójkę
nagich, zakrywających się uczniów, na nieprzytomną nauczycielkę
i z powrotem na nich.
— Wuju… to nie to, co myślisz
— powiedział Draco z poważną miną.
— Może mi któryś z was
wytłumaczyć, co się tu, na Salazara, wyprawia? — warknął
Severus.
Zapadła cisza. W końcu Blaise
postanowił wytłumaczyć całe zajście.
— To było tak profesorku:
Granger zaciągnęła nas na wieżę astronomiczną i kazała nam się
rozebrać. Bez żadnych oporów zrobiliśmy, co kazała, w końcu nie
mieliśmy za bardzo wyboru... a potem wyliśmy do księżyca...
— Blaise, debilu, zamknij się
— Malfoy próbował przerwać kompromitującą wypowiedź
kolegi. Bezskutecznie. Zabini albo go zignorował, albo po prostu nie
usłyszał, zbyt pochłonięty swoją mową.
— … I proszę sobie wyobrazić,
że jadła przy tym popcorn! Następnie nas oceniła no i oczywiście
ja wygrałem. Potem ta mała jędza okradła nas z ciuchów i różdżek
i uciekła! A my biedni, niewinni tułamy się po zamku nadzy i
bezbronni. Niestety profesor Trelawney nas zobaczyła i na widok
przyrodzenia Notta zemdlała — powiedział, żywo przy tym
gestykulując.
— Zabini, kretynie, zakryj się
— tym razem to Snape upomniał czarnowłosego Ślizgona, który
natychmiast wykonał polecenie. — Mam rozumieć, że Granger,
notabene, najlepsza uczennica, rozebrała was i zabrała wasze
ubrania?
Ślizgoni gorliwie pokiwali głowami.
— A Trelawney po prostu
zemdlała?
Ponownie pokiwali głowami.
— Macie mnie za debila?
Draco i Teodor zaprzeczyli, za to
Blaise się zawiesił i nadal kiwał głową. Snape zmrużył oczy.
Pozostała dwójka Ślizgonów wymierzyła mu dyskretne ciosy,
przywołując go do porządku.
— Nie widziałem was. Wracajcie
do siebie, a ja przekonam Trelawney, że…
— Severusie, jak dobrze, że
jesteś! Chcieli mnie napaść!
Snape na moment przymknął oczy, po
czym odwrócił się do wróżbitki.
— Uspokój się Sybillo, wróć
do siebie, ja się tym zajmę.
— Uspokój się? Uspokój?! Moje
wewnętrzne oko zostało zachwiane! Wiesz, co to znaczy dla
jasnowidza?! Mogę stracić mój dar!
— Ciesz się pani, że nie
wydłubał pani tego oka — mruknął pod nosem Blaise, czym
zarobił kolejne uderzenie od Teodora.
— Pieprz się, Zabini
— Co tu się, na Merlina,
wyprawia?
Wszyscy, jak na komendę, odwrócili
się w stronę zszokowanej dyrektorki. Stała tam, ubrana
w szmaragdowy, długi szlafrok, z włosami splecionymi w
warkocz. Jej wzrok powędrował po zebranych, począwszy od siedzącej
na podłodze, załamanej wróżbitki i zirytowanego Snape’a, na
nagich, zakrywających się uczniach, kończąc.
— To nie jest to, o czym pani
myśli — powiedzieli chórem Malfoy, Nott, Zabini i Snape.
— Wszyscy do mojego gabinetu.
Na–tych–miast.
***
McGonagall wpadła do gabinetu,
prowadząc za sobą całe nocne nudystyczno—pedagogiczne
zgromadzenie. Usiadła przy biurku i zmierzyła wzrokiem wesołą
gromadkę. Sybilla wyglądała na zdruzgotaną, nieustannie ocierała
łzy lnianą chusteczką. Severus sprawiał wrażenie, jakby chciał
ich wszystkich otruć, natomiast uczniowie, już ubrani, patrzyli na
wszystko tylko nie na nauczycieli.
Minerva drżącą ręką chwyciła
filiżankę z ziołowym naparem, czując, że bez niego nie będzie w
stanie wysłuchiwać wyjaśnień zebranych w jej gabinecie osób.
— Sybillo, ty zacznij, jeśli
możesz.
Jasnowidzka wydmuchała hałaśliwie
nos i płaczliwym głosem powiedziała:
— Szłam na wieżę
astronomiczną podziwiać niecodzienny układ Marsa i Jowisza. Moje
wewnętrzne oko mówiło mi, że dzisiaj stanie się coś ważnego i…
i wtedy właśnie zostałam brutalnie napadnięta!
— To wcale tak nie było!
— zawołał oburzony Nott. Zamilkł jednak, napotykając ostre
spojrzenie dyrektorki.
— Severusie? — McGonagall
przeniosła wzrok na Snape’a.
Draco spojrzał na wuja, niemo
błagając, by nie mówił nic o wywodzie Blaise’a.
— Gdy przybyłem na miejsce,
Trelawney leżała już na podłodze. Odzyskała przytomność, zanim
zdążyłem przepytać uczniów.
— Teraz wy. Co wyście, na
Wielkiego Godryka, robili?
— Nie pamiętamy — wypalił
Draco.
Jeśli dopuściłby do głosu
Zabiniego, ten znowu wszystko by wypaplał. Całe szczęście, że
Snape mu nie uwierzył. Jeśli ktokolwiek dowiedziałby się o
Turnieju…
— Nie pamiętacie… Znowu
zorganizowaliście nielegalną imprezę, tak?! Czy wyście oszaleli?
Ostatnia klasa, egzaminy, nadzór z Ministerstwa, a wy się cały
czas nadużywacie alkoholu! Dosyć tego!
Dyrektorka gwałtownie wstała i
pochyliła się nad biurkiem, opierając dłonie na blacie.
— Zostajecie zawieszeni w
Quidditchu do końca semestru! Co więcej: likwiduję barek
w dormitorium prefektów naczelnych, a z samego rana rzucę
zaklęcie zabezpieczające.
— Zabezpieczające?
— Tak, panie Malfoy.
Zabezpieczające. Nikt nie będzie mógł wnieść alkoholu na teren
dormitorium.
— A... ale jak bez alkoholu
— wydukał Blaise, wymieniając z przyjaciółmi zrozpaczone
spojrzenia.
Draco przeczesał gniewnie czuprynę,
pewny, iż na trzeźwo nie jest w stanie wytrzymać ze swoją
współlokatorką. Słysząc dalsze słowa dyrektorki, gwałtownie
podniósł głowę.
— Jeszcze dziś napiszę do
waszych rodzin. Wasze zachowanie... jest karygodne. Całe szczęście,
że spotkanie grupy AŚ już niedługo. Możecie iść.
Minerva McGonagall wreszcie została w
gabinecie sama. Dopiła napar i spojrzała na portret poprzedniego
dyrektora, nie po raz pierwszy zastanawiając się, jak jej
poprzednik dawał sobie z tym radę.
Jej rozmyślania przerwał odgłos
pukania. Przymknęła powieki, wzięła głęboki oddech i zawołała:
— Proszę.
Do środka wszedł Filch, a za nim…
— Pani dyrektor, przyłapałem
Pottera na szóstym piętrze.
McGonagall usłyszała cichy chichot
siwowłosego staruszka.
***
Draco z politowaniem obserwował grę
swojej drużyny. Ślizgońscy zawodnicy miotali się po boisku,
zdezorientowani zmianą szukającego, pałkarza i ścigającego. Na
dodatek ich obrońca — kretyn — uległ poważnemu
wypadkowi, a na jego miejsce musieli na szybko szukać nowego gracza.
Przymknął oczy, nie mogąc już
patrzeć na kompromitację swojego domu. Po trybunach przeszedł
głośny jęk zawodu.
— Kolejny punkt dla Gryfonów. W
dzisiejszym meczu pokazują, na co ich stać. Ślizgoni są bez
szans. Ich przeciwnicy są w szczytowej formie, szczególnie
ścigająca Weasley, która zdobywa punkt za punktem. Kibicom
Slytherinu pozostaje już tylko liczyć na cud. 160:20 dla
Gryffindoru — poinformował kibiców Ernie MacMillan,
tymczasowy komentator Quidditcha.
— Kogo oni dali na obrońcę?
Longbottom byłby lepszy! — wydzierał się Blaise, uderzając
w barierkę. Był to jego sposób na wyładowanie frustracji.
Draco w duchu przyznał mu rację. Ich
obrońca jak dotąd przepuszczał wszystkie piłki, mało tego,
wyglądał, jakby dopiero co nauczył się latać na miotle.
„Naprawdę nie było nikogo lepszego?” — pomyślał
i skrzywił się, gdy Weasleyówna zdobyła kolejny punkt dla
swojego domu.
— No cholera jasna, broń! Broń
imbecylu! — ryknął Zabini, łapiąc się za głowę na widok
poczynań obrońcy Slytherinu.
— Dno… po prostu dno
— podsumował ponuro Nott. W jego głosie wyraźnie było
słychać przygnębienie i rozczarowanie. Przejechał dłonią po
twarzy. On również nie mógł dłużej patrzeć na „grę”
Ślizgonów.
Draco westchnął.
— Idę. Nie mogę tego znieść.
Gdy był w połowie drogi, Ślizgoni
głośno ryknęli. Najwyraźniej Slytherin zdobył punkt, jednak
Malfoy nie miał zamiaru dalej patrzeć jak grupa idiotów kaleczy
jego ulubiony sport. „To wszystko wina tej cholernej szlamy”
— pomyślał, zgrzytając
zębami. — „Gdyby nie ona, nie zostałbym
zawieszony w Quidditchu, Ślizgoni by wygrali i nie musiałbym
co wieczór babrać się w gównie, sprzątając sowiarnię. Już nie
mówiąc o tym, jak ukradła nam ubrania, a za wałęsanie się
nago po zamku usunęli mi barek!”
— Kiedyś ją zabiję — warknął
pod nosem, po czym wyjął z kieszeni paczkę papierosów i, nie
zatrzymując się, zapalił jednego. Niemal słyszał krytyczny głos
matki. Przewrócił oczami. Palił wtedy, gdy był mocno wkurzony, a
taki właśnie w tym momencie był.
Zatrzymał się nagle i zamrugał, nie
wierząc we własne szczęście. W najwyższym rzędzie w rogu
siedziała jego współlokatorka, ubrana w czerwony płaszczyk i
białą wełnianą czapkę. Była sama, wszyscy jej przyjaciele brali
udział w meczu.
Ruszył w jej stronę. Gryfonka nawet
go nie zauważyła, zbyt pochłonięta dopingowaniem swojej drużyny.
Dopiero gdy był tuż obok, przeniosła bursztynowe oczy na niego.
— Wynoś się — rzucił
do drugoklasisty siedzącego obok niej, nawet na niego nie patrząc.
Przerażony Gryfon natychmiast zarwał
się z ławki, a młody arystokrata zajął jego miejsce.
Hermiona spojrzała na Ślizgona. Jak
zawsze ubrany był w drogie, markowe ciuchy. Czarny, elegancki
płaszcz, spodnie, buty wypucowane na najwyższy połysk i niedbale
zawiązany pod szyją szalik wręcz krzyczały o jego bogactwie.
Platynowe włosy były w nieładzie przez targający nimi wiatr, a na
szczęce widniał dwudniowy zarost. Te dwa szczegóły naruszające
jego codzienny, nienaganny wizerunek sprawiały, iż wydawał jej się
jeszcze bardziej niebezpieczny.
Chłopak wyjął papierosa z ust i
zaczął powoli obracać go w palcach, wpatrując się w niego.
Gryfonka czuła bijącą od niego, lodowatą furię, która
nakazywała jej ucieczkę. Wstała, by znaleźć miejsce w innym
rzędzie, jednak blondyn błyskawicznie chwycił jej ramię
w bolesnym uścisku i gwałtownie pociągnął ją
z powrotem na siedzenie. Hermiona skrzywiła się, gdy Ślizgon
jeszcze bardziej zacisnął dłoń na jej ramieniu.
— Nigdzie nie idziesz, Granger
— powiedział, na pozór opanowanym, spokojnym głosem. Nie
patrzył na nią, lecz obserwował mecz. Pełnym gracji ruchem
strząsnął popiół.
Kasztanowłosa skrzywiła się.
— Nie pal przy mnie, Malfoy. To
niezdrowe.
Blondyn przeniósł na nią swój
stalowy wzrok, z nonszalancją uniósł papierosa do ust i mocno
się zaciągnął, po czym z wyrafinowaniem dmuchnął jej w twarz.
Hermiona zaczęła kaszleć, próbując
wyrwać się z jego uścisku, jednak chłopak jeszcze bardziej
wzmocnił chwyt.
— Powiedz mi, Granger…
— powiedział powoli i spokojnie, udając zaciekawionego — co
jest nie tak w tym obrazku?
Dziewczyna zmarszczyła brwi, nie
rozumiejąc pytania Ślizgona. Nagle jego dłoń przeniosła się na
kark Gryfonki i mocno go chwyciła, przy okazji łapiąc kilka pukli
loków. Z ust Hermiony mimowolnie wyrwał się jęk bólu. Ślizgon
przesunął gwałtownie jej twarz do swojej tak, że ich nosy
dzieliły milimetry. Malfoy przestał udawać opanowanie, sycząc ze
wściekłością:
— Spójrz na mnie… — odwrócił
jej głowę w kierunku boiska — na nich… — przyciągnął
ją z powrotem do siebie — i znów na mnie. Co ci nie
pasuje w tym pieprzonym obrazku — warknął, lekko unosząc
jej głowę.
— Puść — wyszeptała,
bojąc się poruszyć.
Draco wzmocnił uścisk i nachylił
się.
— Wiesz, co zrobiłaś, szlamo?
Wykopałaś sobie grób — szepnął jej do ucha.
Na ciele Gryfonki pojawiła się gęsia
skórka, lodowaty dreszcz przeszedł jej ciało, gdy usłyszała
słowa Malfoya, a jego zarost potarł jej policzek. Draco odsunął
się, wciąż przytrzymując ją blisko siebie a unoszone wiatrem
końcówki jej włosów, muskały jego twarz. Chwilę mierzył ją
spojrzeniem, po czym opuścił dłoń, wsadził papierosa do ust i
ruszył do wyjścia, zostawiając przerażoną dziewczynę samą.
W drodze powrotnej rozmyślał nad
zemstą. Na początek coś… niewinnego. Potarł wargi palcami,
zastanawiając się, co mogłoby zniszczyć życie problematycznej
dziewczyny. Obrzydliwie grzeczna, poukładana, kończąca edukację,
przemądrzała Gryfonka. Co mogłoby ją zrujnować?
Zaśmiał się złowieszczo, gdy w jego
głowie zaczął powstawać plan. Będzie musiał odwiedzić Snape’a.
Był już w połowie drogi do zamku,
gdy usłyszał głośny ryk kibiców. Albo jeden z szukających
złapał znicza, albo stało się coś równie widowiskowego.
Ponownie strząsnął popiół z papierosa i odgarnął włosy
do tyłu.
— Draco Malfoy?
Ślizgon przystanął i zmierzył małą
blondynkę stalowym spojrzeniem. Podała mu list i ruszyła w stronę
boiska. Blondyn chwilę wpatrywał się w kopertę, zastanawiając
się nad jej zawartością, po czym wyciągnął kawałek pergaminu i
przeczytał:
Szanowny
Panie Malfoy,
Pragnę
poinformować pana o pierwszym spotkaniu Anonimowych Śmierciożerców,
które odbędzie
się jutro o godzinie 19 w sali transmutacji. Obecność obowiązkowa.
Z
wyrazami szacunku,
Gwen
Smith
Hej!
OdpowiedzUsuńNie doznałam ataków śmiechu, ale podoba mi się to opowiadanie :) Jest parę uwag, ale najważniejsza - używaj pauz lub półpauz do zapisywania dialogów, a nie dywiz (myślników).
Powodzenia w pisaniu!
chochlik
Siedzę teraz w szkole, nie słucham nauczyciela. Czytam waszego bloga i śmieję się jak głupi do sera, przyjaciółka z ławki patrzy na mnie jak na debilkę. Dzięki wam! ^^
OdpowiedzUsuńObie jesteście genialne, wasze opisy są dopracowane a dialogi i teksty w nim zawarte wymiatają. Scena na wieży astronimicznej, epicka ^^
Czekam na następne ;)
Tymczasem zapraszam do mnie, rozdział opublikowany ;)
Boskie ;))
OdpowiedzUsuńJesteście niesamowite! Płakałam ze śmiechu! Swymi napadami śmiechu deneruję wszystkich domowników:'D Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i życzę duuużo weny!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Hariet,
http://dramione-polaczyla-nas-tajemnica.blogspot.com/?m=1
Hejka!! Muszę powiedzieć, że naprawdę pierwszy raz w życiu w ciągu jednego rozdziału miałam tyle wybuchów śmiechu xD Rozdział super, a cały blog wręcz urzekający xD <3 mam tylko pytanie: Czy w tym blogu pojawią się jakieś wątki typu dramione?? Nie chodzi mi o sceny +18 tylko o jakiś lepszy kontakt ppomiędzy Draco a Hermioną xD
OdpowiedzUsuńPs: Podziwiam za pomysły <3 <3
Pozdrawiam xD (jak to :* dostojnie brzmi xD) Księżniczka Krwi
Z całą pewnością coś będzie się między nimi działo, ale naszym zamysłem było, żeby to wszystko rozwijało się powoli i stopniowo, choć zdradzę, że (UWAGA SPOILER) w następnym rozdziale wylądują w łóżku ;)
UsuńHej! Serdecznie zapraszam na land-of-grafic po odbiór zamówionego szablonu. Znajdziesz go w najnowszej notce czyli 1580-1586 - Flashlight. Mam nadzieje, że szablon się spodoba, pozdrawiam! ;)
OdpowiedzUsuńBoże ale sie uśmiałam! Doskonałe. Weny życzę :)
OdpowiedzUsuńI zapraszam:
Dramione - To w Nas Żyje
O ile we wcześniejszych rozdziałach byłam dość opanowana, w tym śmiałam się jak głupia do sera. I jeszcze trochę bardziej. Świetne, świetne, świetne. Zero rażących błędów, jakichkolwiek. Styl i pomysł - czapki z głów.
OdpowiedzUsuńScena z koszykówką najlepsza.
OdpowiedzUsuńSama gran w kosza, więc wiem,że była mega realistyczna.
Super rozdział
Hermiona nadwyraz się popisała kradnąc kolegom odzież. Faktycznie wykopała sobie grób, aż zanadto! Gdyby tylko zostawiła im choć galoty ci trafiliby jakoś do dormitoriów, nie straciliby meczy do końca semestru i jakoś by się przeciągnęło te dwa kolejne zadania trojmagiczne. Ale nie! Chęć psot ja zmusiła to tego i cóż... Konsekwencje ponieść trzeba. Mam nadzieję, że Dracon nie będzie aż tak słowny i nie zabije dziewczyny.
OdpowiedzUsuńEjze.... Potter ukradkowe randki uskutecznia? Z peleryna? No to z kim? Gdzie? Daleko od zamku? Chcę wiedzieć więcej :D
Potter miał peleryne i mapę i go zlapako? XX co za kretn...n
OdpowiedzUsuńCzytam to cudo po raz czternasty. Nigdy się nie nudzi <3
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń