* Przed przeczytaniem polecamy
odświeżyć sobie artykuł: „Pożegnanie błyskawicy,
czyli powrót legendarnych Strzał!” z rozdziału "Bal
Bożonarodzeniowy".
Rufus McPenalc oczyszczony ze wszystkich zarzutów!
Rufus McPenalc (lat 38), przedsiębiorca z hrabstwa Derbyshire został
wczoraj uniewinniony ze wszystkich stawianych mu zarzutów, do
których grona zaliczano m.in. zakazaną hodowlę eksperymentalną,
handel zagrożonymi gatunkami stworzeń oraz kłusownictwo.
Wczorajszy werdykt Wizengamotu okazał się niemałą sensacją,
szczególnie dla oskarżycieli, którzy zaledwie przed kilkoma dniami
byli pewni zwycięstwa, twierdząc, iż „zebrali wystarczające
dowody, świadczące o winie oskarżonego, a podważanie ich
jest bezcelowe i z całą pewnością nie uchroni pana McPenalca
przed poddaniem się karze”. Mowa tu oczywiście o pokaźnej
sumie pięćdziesięciu tysięcy galeonów grzywny i trzyletnim
pobycie w Azkabanie.
Podczas procesu okazało się jednak, iż to, co dla oskarżycieli
stanowiło niepodważalny dowód, dla adwokata Rufusa McPenalca,
młodego mecenasa Teodora Notta, było tylko poszlakami, mającymi za
zadanie skazanie niewinnego człowieka w ramach uciszenia afery
w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami.
„Zarzuty stawiane mojemu klientowi są
absurdalne i nie mają nic wspólnego z rzetelnością przy
pracy nad rzekomymi dowodami winy. Ministerstwo szuka kozła
ofiarnego, który mógłby ponieść karę za ich niekompetencję.
Cały akt oskarżenia opiera się na zeznaniach jednej osoby, której
wiarygodność jest wielce wątpliwa” — powiedział
w rozmowie z naszym korespondentem mecenas Nott. Jak się później
okazało — słusznie.
W toku dochodzenia na jaw wyszły interesujące fakty, które
działały na korzyść obrony pana McPenalca. Kiedy werdykt
skazujący wydawał się już być przesądzony, mecenas Nott wezwał
na świadka byłą żonę oskarżonego, której zeznania stanowiły
główny dowód w sprawie. Przedstawione przez mecenasa niepodważalne
dowody zmusiły panią Mary McPenalc do przyznania się do romansu ze
wspólnikiem oskarżonego! „Co więcej — jak słusznie
zauważył mecenas Nott — pobyt mojego
klienta w Azkabanie wydaje się być wyśmienitą okazją do
przejęcia firmy przez jego wspólnika, który sprawuje funkcję
prezesa, podczas nieobecności pana Rufusa McPenalca. Jedynym dowodem
rzeczowym w sprawie było znalezione na posesji mojego klienta pióro
jednego z zagrożonych gatunków zwierząt. Nie potwierdzono
natomiast związku mojego klienta z owym znaleziskiem. Wobec
powyższych faktów i niewiarygodności głównego świadka
w sprawie wnoszę o uniewinnienie mojego klienta ze
wszystkich zarzutów”.
Sąd przychylił się do wniosku mecenasa Notta, kończąc tym samym
trwający od trzech miesięcy proces w sprawie o nielegalny
handel magicznymi zwierzętami. I choć wiele z poszlak wydawało
się co najmniej niepokojącymi, jak na przykład wyciągi z konta
pana McPenalca, młodemu i ambitnemu prawnikowi udało się
doprowadzić do uniewinnienia swojego klienta. Cóż, wystarczy nam
tylko pogratulować znanemu i cenionemu mecenasowi Powellowi
pozyskania dobrze zapowiadającego się prawnika.
Przystojny brunet z
uśmiechem satysfakcji odrzucił niedbale gazetę na stolik. Jego
pierwsza głośna sprawa już została rozchwytana przez krajowe
brukowce. Koniec z mdławymi rozwodami, banalnymi rozprawami i
ciągłym nadzorem. Udowodnił, iż sam potrafi sprostać nie lada
wyzwaniom i teraz tylko pozostało mu czekać, aż wręczą mu klucze
do osobistego biura w kancelarii mecenasa Powella.
Wzrok Teodora Notta
przyciągnął krótki rozbłysk żółtego światła wydobywającego
się z końca jego różdżki. Wiedząc, co to oznacza, wstał
ze skórzanej kanapy i zapiął marynarkę, przygotowując się do
spotkania z przyjaciółmi.
Gdyby ktoś parę lat temu
powiedział mu, iż to tego nielicznego grona należeć będzie
Hermiona Granger... Cóż, zapewne sam potrzebowałby wynająć
adwokata. Co jednak pozostało mu zrobić, skoro jego wieloletni
kompan, a zarazem przyczyna większości jego problemów, Draco
Malfoy, pojął ją za żonę? Ponadto, obiecał sobie po ukończeniu
Hogwartu, iż przynajmniej postara się zacząć żyć od nowa. Miał
czystą kartę. Nikt nie rozpamiętywał jego przyszłości.
Najważniejsze jednak było dla niego to, iż, zabijając Rasack'a,
spłacił dług wobec rodziców. Nie był im nic winny.
Młody mecenas podszedł
do lustra, by poprawić szary krawat. Szary krawat, szary garnitur,
szare mieszkanie. Blaise wielokrotnie wypominał mu przywiązanie do
tego koloru. On nazywał go nudnym, Nott — bezpiecznym. To
samo tyczyło się apartamentu. Dla jego właściciela był schludny,
czysty i nowoczesny. Dominowały tu proste krawędzie, spokojne
kolory i przeszklone meble. Jego przygłupi przyjaciel zaś
narzekał, iż za każdym razem, gdy tu wchodzi, czuje się jak
w kostnicy. Rzecz gustu.
Brunet wziął różdżkę
i już po chwili jego zmysły zaatakował hałas zatłoczonej ulicy
i smród samochodowych spalin. Nie znosił tych metalowych
pudełek na kółkach, dlatego tym bardziej dziwiło go, iż Draco
dołączył do ich posiadaczy. Co prawda, za szóstym podejściem,
konfundując przy tym egzaminatora, ale jednak.
Poprawił garnitur i
przeszedł na drugą stronę, z niesmakiem spoglądając na szyld
knajpy.
— Pozłacana
chochla — mruknął pod nosem, w drodze przypatrując się
przez szybę wnętrzu. — Co najwyżej wyciosana z drewna.
Wszedł do środka,
natychmiast znikając z pola widzenia mugoli. Gorące powietrze
natychmiast skręciło, opadające mu na szyję, kosmyki.
— Teodora!
Juuuhuuu!
Nie było dla niego
zagadką, kto go wołał. Tylko jedna osoba miała zarazem
entuzjastyczny i irytujący głos i tylko ona nazywała go
„Teodorą” w miejscach publicznych.
— Kto wybierał ten
lokal? — spytał, wyciągając dłoń do Zabiniego. Ten jednak
zignorował ją i rzucił mu się na szyję. — Blaise,
widzieliśmy się dwie godziny temu...
— Ale ja już
zdołałem się za tobą stęsknić.
— Słyszałem o
procesie — oznajmił Draco, zajmując miejsce Zabiniego.
— Gratuluję.
— Hermiono — Teodor
skinął głową i usiadł obok Blaise'a, który głęboko nad czymś
rozmyślał.
Blondyn sięgnął do
miseczki z orzeszkami i rzucił jednym w przyjaciela.
— Przebywasz
jeszcze tam w środku?
— Zastanawiam się,
czy ja też powinienem się jakoś ubrać. Jest jakaś okazja albo
coś?
Nott spojrzał po
zebranych. Nie było nic dziwnego w tym, że przyszedł w garniturze,
ostatnio ciągle go nosił. Draco ograniczył się do białej koszuli
i granatowej marynarki, natomiast Hermiona... Hermiona ubrana była w
sukienkę. Co prawda nie jakąś bardzo ozdobną i wyrafinowaną,
ale jednak sukienkę. Teraz gdy dokładniej jej się przyjrzał,
zauważył, że często spogląda na męża, uśmiechając się przy
tym ukradkiem.
— Tak, Blaise
— odpowiedziała dziewczyna, ujmując dłoń męża. — Mamy
szczególną okazję — zerknęła na blondyna i uśmiechnęła się
promiennie, po czym oznajmiła: — Chcieliśmy wam powiedzieć, że
spodziewamy się dziecka.
Teodor uniósł brew i
zerknął na Dracona. Pomimo uśmiechu na twarzy i pozornie
rozluźnionej postawy, młody prawnik podświadomie wyczuwał grę
aktorską. Coś było nie tak.
— Jesteście w ciąży?
— wypalił uradowany Blaise i momentalnie poderwał się z krzesła,
by wyściskać dziewczynę.
— Nie, Zabini, nie
jesteśmy. To Hermiona jest w ciąży — wtrącił arystokrata.
— Ale tak się mówi...
— Wcale nie.
Arystokrata, przyjmując
gratulacje od rozentuzjazmowanego Zabiniego, zerknął na Notta.
Jedno krótkie porozumiewawcze spojrzenie tylko upewniło go w jego
przypuszczeniach. Wszystko trwało dosłownie sekundy. Przyszła
matka niczego nie dostrzegła.
— Moje gratulacje
— powiedział Teodor, przywołując na twarz uśmiech.
— Będziecie wspaniałymi rodzicami.
— Dziękuję...
— Wiadomo, co to
jest? — wtrącił Zabini, wpadając w słowo pani Malfoy. —
Chłopiec, dziewczynka?
— Jeszcze nie
wiemy.
— Kelner!
Młody chłopak podszedł
do ich stolika i spojrzał wyczekująco na Blaise'a.
— Czego państwo
sobie życzą?
— Szampan i frytki!
Mamy co świętować.
— Może jednak coś
bardziej wykwintnego niż frytki? Poza tym już ci mówiłem, żebyś
ograniczył śmieciowe jedzenie, jeśli chcesz utrzymać miejsce w
drużynie — Draco zerknął na kartę dań i zlustrował
wzrokiem jej zawartość. — Na pierwsze danie poprosimy zupę krem
z dyni.
— Trener mówi, że mam
idealną wagę — odpowiedział Blaise, udając urażonego słowami
przyjaciela. — Zresztą, to teraz nieważne — dodał, uśmiechając
się szeroko. — Ale nam sprawiliście niespodziankę! Jeszcze
niedawno babulka Rose skarżyła mi się, że jeszcze nie planujecie
powiększać rodziny, bo tylko kariera wam w głowach... tym bardziej
teraz, kiedy Hermiona dopiero co skończyła staż i dostała
wymarzoną posadę w laboratorium Munga...
Blondyn odchrząknął i
spojrzał porozumiewawczo na Notta, niemo prosząc, by jakoś uciszył
trajkocącego Zabiniego.
— Zjedz krakersa,
Blaise, bo zaczynasz pierdolić — powiedział brunet, podsuwając
przyjacielowi półmisek z przekąskami.
— Nie, ma trochę racji
— odezwała się Hermiona. — Szczerze mówiąc, nie myśleliśmy
jeszcze o powiększeniu rodziny... może za jakieś kilka lat. —
Spuściła na chwilę wzrok i z czułością przyłożyła
dłoń do brzucha. — Ale teraz, kiedy o tym myślę, to wydaje mi
się, że to jest odpowiednia chwila — dodała, spoglądając na
męża.
— Jakie to słodkie —
rozczulił się Zabini. — A babcia już wie? Jak zareagowała?
— Powiedziała, że
bardzo się cieszy, że w końcu wziąłem sprawy w swoje... mhhh...
ręce — dokończył nieskładnie arystokrata, obejmując ramieniem
Hermionę.
— Nie, wcale nie —
zaprzeczyła dziewczyna. — Mówiła o sile twoich lędźwi —
dodała, walcząc ze śmiechem na widok miny arystokraty.
— Tak, wspominała też
coś o moich lędźwiach — przyznał speszony. — Kochana
staruszka — dodał pod nosem.
— Daj spokój, przecież
wiem, że ją lubisz.
— Tak, a najbardziej,
kiedy siedzi u siebie w domu. Uwierzycie, że ostatnio przyjechała
bez zapowiedzi i siedziała prawie tydzień? — Draco
kontynuował temat babci Rose. Dopiero gdy Hermiona wyszła do
toalety, pozwolił sobie na pozbycie się przyklejonego do twarzy
uśmiechu.
— A więc dziecko...
Arystokrata spojrzał na
Teodora, który wnikliwie mu się przypatrywał.
— Tak. Dziecko.
— Zaczęliście
przygotowania? — zapytał Blaise, grzebiąc w miseczce z
przekąskami. — No wiecie, mebelki, zapas pampersów, wybór ojca
chrzestnego...
W tej chwili do ich
stolika podeszła drobna kelnerka, która z trudem utrzymywała
w jednej ręce tacę z talerzami. W drugiej zaś dzierżyła
jej mniejszą wersję z butelką szampana i kieliszkami. W
momencie, gdy Zabini delikatnie starał się zasugerować wybór jego
samego na ojca chrzestnego, dziewczyna potknęła się o skraj
dywanu. Wzrok wszystkich w lokalu wcale nie przyciągnął brzdęk
tłuczonego szkła. Zrobił to wrzask Notta, gdy gorąca zupa
wylądowała na jego, nieskazitelnym dotąd, garniturze.
Przerażona kelnerka
zasłoniła dłońmi usta i wytrzeszczonymi oczami wpatrywała się
w stojącego nad nią młodego prawnika.
— Najmocniej pana
przepraszam... — wymamrotała, niezgrabnie wstając z podłogi.
Porywając ze stołu garść
serwetek, Teodor przeniósł na nią mordercze spojrzenie i choć
ćwiczona przez lata cierpliwość do niezbyt mądrych osobników
zatrzymywała gniewny potok słów, nie zdołał zapanować nad
srogim tonem.
— Nic. Się. Nie stało
— warknął, omiatając ją morderczym spojrzeniem. Twarz
w kształcie serca z resztkami makijażu, zakończona
ostrym podbródkiem. Tłuste włosy byle jak upięte na czubku głowy.
Pończochy, delikatnie różniące się odcieniami. Dziewczyna
wyglądała tak, jakby miała za sobą całą noc imprezowania. —
Następnym razem nie pij tyle przed pracą i wychodź wcześniej
od swojego chłoptasia — dodał, wycierając koszulę.
Kelnerka wyglądała,
jakby chciała coś odwarknąć, jednak potulnie spuściła głowę,
posprzątała bałagan i po raz ostatni mamrocząc przeprosiny,
wróciła na kuchnię razem za podążającym za nią przełożonym.
— Biedaczka — zacmokał
Blaise, znacząco patrząc na Teodora.
Brunet odrzucił brudne
serwetki i wyciągnął różdżkę, by usunąć plamę.
— Mam za nią pójść i
jeszcze ją przeprosić?
— Dziewczyna może
wylecieć.
— Tak to już jest,
kiedy ma się kleik zamiast mózgu — wtrącił Draco, zerkając na
zegarek. — Rodzi w tej toalecie, czy co?
Zabini wzruszył
ramionami.
— Może ma kobiece dni?
Arystokrata posłał mu
poirytowane spojrzenie.
— W ciąży?
Nim dyskusja na temat
kobiecych dni Hermiony rozwinęła się na dobre, malutka sowa
przeleciała nad ich stolikiem, upuszczając list prosto na kolana
młodego prawnika. Teodor spojrzał na pochyłe, niezbyt schludne
pismo i natychmiast otworzył kopertę.
— Muszę już iść —
oznajmił, wstając ze swojego miejsca.
— Przecież dopiero
przyszedłeś — zaprotestował Blaise, z zawiścią patrząc na
list przyjaciela.
— Potencjalny klient
przesunął spotkanie. Za pięć minut mam być w Błękitnej Tiarze.
Draco uniósł brew,
słysząc nazwę ekskluzywnego lokalu.
— To musi być ktoś
ważny — zauważył, odbierając Zabiniemu miskę z przekąskami.
— Bo jest. To Joeseph
Audley.
— Właściciel
ThunderFlash?! — spytali zgodnie jego przyjaciele.
— Życzcie mi szczęścia
— rzucił na odchodne i już po chwili znajdował się w zupełnie
innym miejscu.
Owo miejsce było ogromnym
placem, którego środek zajmowała bogato zdobiona fontanna.
Kwadratowa przestrzeń wypełniona była ławkami i przechadzającymi
się parami, ubranymi w najwspanialsze szaty. Nic dziwnego, w końcu
była to dzielnica zamieszkana wyłącznie przez czarodziejów z
wyrafinowanym gustem, pełną skrytką w banku Gringotta i gronem
znakomitych przyjaciół. Krótko mówiąc, była to dzielnica
snobów.
Z placu można było wyjść
na trzy uliczki. Jedna z bram prowadziła do uliczki handlowej, druga
do niewielkich kamienic, trzecia zaś stanowiła cel młodego
prawnika. Bez wahania skierował się do bramy na prawo od niego. Po
chwili dotarły do niego ciche nuty muzyki klasycznej.
Opanowując dreszcz,
wszedł do Błękitnej Tiary, niemal natychmiast odnajdując wzrokiem
klienta. Nie było to nic trudnego, jegomość był niski i gruby, a
jego tusza i różowa twarz upodabniała go do prosiaka w blond
peruce. Niemniej jednak była to postać szanowana w świecie
czarodziei, która mogła przynieść mu pożądany rozgłos i spory
zarobek.
— Dzień dobry, panie
Audley. To zaszczyt móc pana poznać osobiście.
— Och, dziękuję —
zachichotał prosiak, podając mu dłoń.
„Nawet dupy nie
ruszył. Prostak.”
— Słucham pana. W czym
mogę pomóc?
Pan Audley zamrugał. Był
tak zaskoczony, że zatrzymał kieliszek z winem w połowie drogi do
ust.
— Tak od razu przechodzi
pan do interesów?
Teodor wzruszył
ramionami.
— Odniosłem wrażenie,
iż chce pan załatwić sprawę jak najszybciej, bez zbędnej
gadaniny. Wspominał pan, że później jest pan umówiony na
następne spotkanie.
Prosiak upił łyk wina,
nie spuszczając z niego wzroku. Czarne oczka błysnęły wesoło.
— I to właśnie lubię
— oznajmił, odstawiając kieliszek. — Szybko i bezpośrednio
przechodzi pan do rzeczy — dodał, kiwając głową z uznaniem. —
Niech tak zatem będzie. Ma pan na coś chęć? — dodał,
wskazując głową na kartę dań.
— Dziękuję, przed
chwilą jadłem.
„No, powiedzmy...”
Audley rozsiadł się na
krześle i oparł splecione dłonie na wydatnym brzuchu.
— Jak się pan domyśla,
rzecz nie dotyczy moich osobistych spraw, a firmy i dobra wszystkich
jej pracowników.
„Jasne. A ja na czole
mam napisane naiwny idiota.”
Mężczyzna przyjrzał się
uważnie chłopakowi, mrużąc maleńkie oczka, jakby oceniał, czy
adwokat jest godny zaufania. Najwyraźniej nienaganna postawa bruneta
i rzeczowy ton jego wypowiedzi wzbudziły zaufanie pana Audleya, bo
po chwili znów podjął rozmowę.
— Sprawa jest z rzędu
tych delikatnych, o ile nie najdelikatniejszych — oznajmił,
nachylając się w stronę chłopaka. — Zgłosiłem się do
pana po pomoc, gdyż słyszałem na temat pańskiej pracy same
pozytywne recenzje. Nienaganne wręcz. Poza tym jestem znany z tego,
że wspieram młodych na ich ścieżkach kariery — dodał zdawkowym
tonem, uśmiechając się przymilnie.
„A to, że chcesz
uniknąć rozgłosu, jaki zapewne miałby miejsce po wynajęciu
najlepszego adwokata, jest oczywiście przykrym zbiegiem
okoliczności”.
— Jest mi niezmiernie
miło słyszeć te słowa — odpowiedział Nott, coraz bardziej
zaciekawiony sprawą, z jaką przyszedł do niego przedsiębiorca.
Przeczuwał, iż chęć cichego procesu może być podyktowana
nieczystym sumieniem. „Tylko co takiego może mieć za uszami to
prosię, że chce ukręcić łeb całej sprawie?”
Małe oczka pana Audleya
rozszerzyły się na widok tacy niesionej przez kelnera. Wyprostował
się na krześle i, wodząc wzrokiem za swoim talerzem, zacierał
ręce na samą myśl o swoim jedzeniu. Nott z trudem utrzymał
uprzejmy wyraz twarzy.
„Oczy mnie mylą, czy
on właśnie obślinił się na widok tej góry żarcia?”
— Widzi pan, panie Nott,
trzeba działać szybko i delikatnie, gdyż nie można pozwolić, by
ucierpiał na tym wizerunek... — w tym miejscu zrobił
niespodziewaną przerwę, by wepchnąć do ust pieczone ziemniaczki,
po czym zamlaskał i kontynuował: — ... wizerunek firmy. Zapewne
pan wie, że skandale nie pomagają ani w interesach, ani w relacjach
z potencjalnymi inwestorami.
— Pieniądze lubią
ciszę i spokój — wtrącił Nott.
— Otóż to! — zgodził
się Prosiak, w dalszym ciągu zajmując się golonką na swoim
talerzu. — Ale przejdźmy do sedna...
„Obyśmy zdążyli,
zanim przejdziesz do deseru”.
— Jak pan doskonale wie,
firmę założyłem wspólnie ze swoim ówczesnym przyjacielem,
Randolphem Spudmore. Przez długie lata pracowaliśmy razem,
uświetniając swoimi wyrobami rynek miotlarski, aż zaszliśmy na
sam szczyt — zaczął swoją powieść, uśmiechając się do
swoich wspomnień. — Nie tak dawno temu, z przyczyn osobistych, o
których nie warto nawet wspominać, musieliśmy zakończyć naszą
współpracę. Randolph opuścił firmę, jednak nadal pozostaje
ważnym udziałowcem. I tu sprawy zaczynają się komplikować —
dodał poważnym tonem. — Widzi pan, panie Mott...
— Nott — poprawił go
chłopak, czując, jak jego awersja do nowego klienta osiąga
apogeum.
— Nieważne... Chodzi o
to, że tu właśnie zaczynają się schody, czy też, kolokwialnie
mówiąc, tu jest pies pogrzebany.
„Pierwsze wyrażenie
również było potoczne, gburze”.
— We współpracy z moim
synem, który jest zarazem zięciem pana Spudmore, opracowaliśmy
nową strategię sprzedaży swoich produktów. Chcemy wejść na
zagraniczne rynki, a to, jak pan doskonale wie, wymaga kapitału.
Oczywiście to nie stanowi problemu — zapewnił szybko.
„Śmiem w to wątpić”.
— Zgodnie z naszymi
wyliczeniami, nowe inwestycje są w wystarczającej mierze pokryte
kapitałem własnym spółki, dzięki poczynionym przez nas krokom,
mającym na celu wygenerowanie oszczędności w fazie produkcji
wyrobów. Niestety, pan Randolph Spudmore nie pochwala naszych
pomysłów i robi wszystko, co może, byle tylko opóźnić prace w
firmie, a mnie uprzykrzyć życie — oznajmił, po czym zdrowo
pociągnął z kieliszka, opróżniając przy tym połowę jego
zawartości.
— Na czym w takim razie
miałaby polegać moja praca?
— Chcę pozbawić
Randolpha Spudmore praw korporacyjnych, wynikających z posiadanych
przez siebie udziałów. Nie zarządza już firmą, nie zna nowej
specyfiki działalności, dlatego też nie widzę powodu, by miał
prawo głosu na radzie nadzorczej. Istnieje też duże
prawdopodobieństwo, że może mieć interes w działaniu na
niekorzyść spółki. Nie chcę go widzieć w firmie — powiedział
dobitnie. — Może sobie zachować prawo do dywidendy i wgląd w
okresowe raporty o kondycji przedsiębiorstwa, ale nie pozwolę na
to, by panoszył się po mojej firmie i żądał bilansu, kiedy
tylko mu się podoba! Dezorganizuje pracę zarówno mi, jak i moim
podwładnym.
„A mnie się wydaję,
że po prostu, razem z synalkiem, nie chcecie, by ktokolwiek patrzył
wam na ręce”.
— Całkowicie się z
panem zgadzam — oznajmił Nott, czym wywołał uśmiech na twarzy
pana Audleya. — Jak wielkimi udziałami dysponuje pan Spudmore?
— Ma trzydzieści
procent. Resztę oddał swojej córce, Serenie.
— Tak czy inaczej, nadal
pozostaje istotnym graczem i nie będzie łatwo pozbawić go prawa do
decydowania o losach firmy.
— Nie da pan rady? —
zapytał oburzony Prosiak, którego twarz przybrała buraczany
odcień.
— Tego nie powiedziałem
— odpowiedział Nott. — Jak pan wspomniał, sprawa jest delikatna
i należy się do niej dobrze przygotować. Przede wszystkim musimy
przedstawić niepodważalne dowody na to, iż pan Spudmore
rzeczywiście chce zaszkodzić spółce. Są takie?
— Nawet jeśli ich nie
ma, to się znajdą — oznajmił cicho pan Audley. — Wie pan, o
czym mówię, panie Mott?
— Oczywiście —
odpowiedział, czując, że dzięki tej sprawie może zyskać
naprawdę wiele. „A jeszcze więcej stracić” — dodał
cichy głosik. — Będę potrzebował dokładnych informacji o panu
Spudmore, a w szczególności tych, dotyczących jego
współpracy z konkurencyjna firmą Silverspeed. Na tym właśnie
powinniśmy się skupić w akcie oskarżenia.
— Doskonale. Wszelkie
potrzebne informacje przekażę panu wkrótce. Zapraszam pana do
siebie na niedzielny obiad. Będziemy mieli okazję na spokojnie
porozmawiać i omówić kwestie, które wymagają największej uwagi
i dyskrecji — oznajmił, po czym uśmiechnął się promiennie na
widok swojego deseru. — Może już pan iść, panie Mott —
machnął ręką na pożegnanie, zupełnie jakby odganiał natrętnego
owada.
Teodor Nott skłonił się
sztywno i, nie czekając na jakikolwiek gest ze strony swojego
potencjalnego klienta, odwrócił się na pięcie i opuścił lokal.
Zanim skręcił w wąską uliczkę, prowadzącą do miejsca,
z którego mógłby się teleportować, zerknął przez jedno z
okien na pana Audleya, zastanawiając się, czy gra warta jest
przysłowiowej świeczki.
W swojej krótkiej, acz
nadzwyczaj intensywnej, karierze prawnika miał do czynienia
z różnymi ludźmi. Przyzwyczaił się do ich głupoty,
wygórowanych wymagań i naiwności, w której sądzili, iż
jest on w stanie rozwiązać każdy ich problem. Oczywiście za
niewielką sumę, jaką mógł zainkasować jako początkujący
adwokat. Ta sprawa była jednak inna. I nie chodziło wcale o to, że
cuchnie niczym cała paczka łajobomb, które sprzedają teraz w tym
sklepie Weasleyów. Nigdy nie miał dylematów moralnych, jeżeli
chodziło o etyczność tego, co robi. Wykonywał tylko swoją
pracę, przedstawiał dowody bądź podważał inne, ukazując
subiektywną wersję wydarzeń, czasami naginając fakty. Wszystko w
granicach prawa. W gruncie rzeczy przecież to nie on wydawał
wyroki. Jego niechęć do zlecenia, jakie miałby przyjąć od pana
Audleya, nie wynikała z etyki, lecz miała charakter bardziej
osobisty. Teodor nie znosił dwulicowych osób, a taki właśnie był
właściciel firmy ThunderFlash. Co do tego nie miał wątpliwości.
Pogrążony we własnych
myślach nawet nie wiedział, kiedy znalazł się w swoim mieszkaniu.
Odłożył klucze na szafce przed lustrem i wszedł w głąb
mieszkania. Do swojej oazy spokoju. Nudnej, szarej... idealnej. Zdjął
marynarkę, poluzował krawat i odpiął dwa górne guziki koszuli,
po czym usiadł na sofie, zarzucając ramiona na jej oparcie. Powoli
zamknął oczy i uśmiechnął się, napawając się niczym
niezmąconą ciszą. Słysząc nieprzyjemny dźwięk towarzyszący
teleportacji, westchnął, poirytowany brakiem taktu swoich sąsiadów.
„Czy to naprawdę
takie trudne, by teleportować się w miejscu odległym od budynków
mieszkalnych? Ale nie! Za każdym jebanym razem muszą taszczyć
swoje tłuste tyłki pod same drzwi” — pomyślał i byłby
już gotów wstać i zdrowo opieprzyć winowajcę, jednak ten
bezceremonialnie wpadł do mieszkania, kierując się prosto do
barku.
— Kurwa, w co ja się
wpakowałem?! Cholera jasna, przecież to wszystko nie tak! Merlinie,
za co mnie tak karzesz? Kurwa mać!
— Stało się coś? —
spytał Teodor, patrząc, jak Draco Malfoy wypija zawartość
szklanki jednym haustem.
— Nie, skądże —
odpowiedział ironicznym tonem, który wyraźnie świadczył o tym,
iż coś trapi młodego arystokratę.
Brunet w żaden sposób
tego nie skomentował, czekając, aż przyjaciel sam to z siebie
wyrzuci. Co prawda, podejrzewał, co może być przyczyną tej
niespodziewanej wizyty, jednak wiedział, że lepiej będzie, jeśli
to Draco zacznie temat.
— Dziecko, rozumiesz?
Dziecko. Jasna cholera, dziecko — mamrotał, nalewając sobie
kolejną kolejkę, po czym zaczął nerwowo chodzić po pokoju.
— Mam rozumieć, iż nie
jesteś zadowolony z takiego obrotu spraw?
— Zadowolony?!
Człowieku, ja mam dwadzieścia trzy lata, całe życie przed sobą,
a teraz okazuje się, że wszystko szlag jasny trafi, rozumiesz?
Wszystko się zmieni. WSZYSTKO — odpowiedział spanikowany
arystokrata, siadając na fotelu. — Lubię moje życie, takie,
jakie jest, jasne? Lubię to, że rano budzę się przy Granger,
idziemy do pracy, a kiedy z niej wracamy, jesteśmy sami. Tylko ja i
ona.
— Ale to się niedługo
zmieni — wtrącił brunet, przywołując zaklęciem butelkę i
szklankę dla siebie.
— Właśnie —
przytaknął Draco, nerwowo obracając szklankę w dłoni. —
Wszystko się zmieni... — powtarzał jak mantrę.
— Z tego, co zauważyłem,
Hermiona sprawia wrażenie bardzo zadowolonej — napomknął Nott. —
A ty? Nie cieszysz się, że zostaniesz ojcem?
Na dźwięk tego słowa
arystokrata zacisnął szczękę, jednak chwilę później zapewnił:
— Cieszę się,
oczywiście, że się cieszę. Chodzi po prostu o to, że... —
młodzieniec zamilkł na chwilę, szukając odpowiednich słów,
które wyrażą to, co go tak naprawdę martwi — ... mam poukładane
życie, z kobietą, którą kocham, a teraz...
— Tak, wiem, teraz
wszystko się zmieni — dokończył Nott. Upił łyk ze szklanki
i powiedział: — A to nie jest przypadkiem tak, że po prostu
boisz się dorosnąć? Nie zrozum mnie źle — dodał szybko, widząc
zmianę w wyrazie twarzy przyjaciela — pracujesz, jesteś
samodzielny, masz żonę... Ale rodzina to zupełnie inna bajka...
— Ja już mam rodzinę.
Dwuosobową.
— Tak, ale życie z
dorosłą osobą to zupełnie co innego niż opieka i
odpowiedzialność za dziecko, dla którego jesteś wszystkim.
Któremu musisz zapewnić dach nad głową, poczucie
bezpieczeństwa... któremu musisz poświęcić swój czas, którego
musisz wychować. Wydaje mi się, że właśnie na tym polega
dorosłość, Draco. Na tym, że świadomie bierzesz odpowiedzialność
za nowe życie — dokończył, widząc, że jego przyjaciel nieco
się uspokoił.
Arystokrata odstawił
szklankę i spuścił głowę. Po chwili powiedział:
— To nie jest tak, że
ja nie chcę tego dziecka. Albo, że jestem zły, bo będę musiał
przemeblować mieszkanie i pogodzić się z tym, że będziemy mieć
z Hermioną znacznie mniej czasu dla siebie. Ja po prostu... —
odchrząknął i wziął głęboki oddech, po czym wyrzucił z
siebie: — Dobrze wiesz, że nie miałem w domu wzoru do
naśladowania. Boję się, że nie będę dla niego dobrym ojcem,
rozumiesz? Przecież mnie znasz, wiesz, że bywam samolubny i wcale
się z tym nie kryję. Ale co, jeśli nie będę potrafił przedłożyć
własnych wygód nad dobro dziecka? Co, jeśli zawiodę Hermionę?
Teodor uśmiechnął się
i ze spokojem powiedział:
— Na jej miejscu miałbym
poważne powody do zmartwień, gdybyś się nie bał. To, że już
martwisz się o małego, chyba odpowiada na twoje pytania.
Pamiętasz, jak na początku bałeś się, że zranisz Granger?
Blondyn niemrawo skinął
głową.
— Aż za dobrze.
— Ale tego nie zrobiłeś.
A skoro przy niej się kontrolujesz, tak samo będzie z dzieckiem.
Nie powiem ci, że będzie łatwo, bo nie będzie, zwłaszcza na
początku, ale wiem, że sobie poradzicie. A kiedy będziesz go uczył
grać w Quidditcha w tym swoim wielkim ogródku i zobaczysz, jak
wzbija się po raz pierwszy w powietrze, poczujesz, że było
warto. I że wykonałeś kawał kurewsko dobrej roboty.
Draco przez chwilę
uśmiechał się do wizji małego szkraba na miotle, który śmiga po
ogrodzie, roztrzaskując po drodze wazony z kwiatami.
— Dzięki, Nott —
powiedział w końcu, wymieniając uścisk z przyjacielem.
— Nie ma spra...
— Zostaniesz ojcem
chrzestnym?
***
Amber westchnęła,
zanurzając się w przyjemnie ciepłej wodzie, która natychmiast
rozpoczęła masaż obolałych mięśni. Zamknęła oczy, a na jej
usta wpłynął delikatny uśmiech. Choć w głowie nadal kotłowały
jej się wrzaski kierownika i multum informacji z ostatniego
egzaminu, stopniowo oddawała się delikatnej fali spokoju.
— Kogo ja oszukuję —
mruknęła dziewczyna, otwierając oczy. Oparła stopy z pomalowanymi
na czerwono paznokciami na ściance przymałej wanny i skrzywiła
się. Lakier już dawno zaczął odpryskiwać, pozostawiając
niechlujne czerwone plamki. — Zabawa dopiero się zacznie. Ale to
nic złego, prawda? Nie ma innego wyjścia. A ja mam w końcu dobre
intencje — powiedziała z wyrzutem do swoich stóp, jakby chciała
przekonać je do swoich racji. Potarła jedną o drugą i
wyprostowała nogę ruchem godnym dawnej artystki kabaretowej.
Przekrzywiła głowę, dokładnie jej się przyglądając. — Nie ma
bata, dziewczynki. Idziecie pod nóż.
Dziewczyna nabrała olejku
do kąpieli, odstawiła butelkę i wcierając go w ciało, mruczała
pod nosem.
— Jakby to była moja
wina, że zgubiłam różdżkę... Akurat tuż przed prawdopodobnym
rozpoczęciem stażu! Nie pójdę do niego po pieniądze, to byłoby
upokarzające... — blondynka zamarła na chwilę, przygryzając
wargę w zamyśleniu — Ale czy mam inne wyjście?
Amber wytarła się i już
po chwili siedziała na krawędzi wanny, z wyraźną niechęcią
sięgając po mugolską żyletkę. Mamrocząc coś o barbarzyństwie,
wydepilowała nogi i, owinięta ręcznikiem, stanęła przed lustrem.
Przetarła zaparowaną powierzchnię dłonią i uśmiechnęła się.
Nadszedł czas na coś, czego od dawna nie robiła.
Z łazienki wyszła
zupełnie inna osoba. Niewysoka, drobna dziewczyna miała na sobie
wyjątkowo wysokie szpilki, małą czarną z koronkowymi wstawkami i
odsłoniętymi ramionami oraz niewielką torebeczkę przewieszoną
przez ramię na złotym łańcuszku. Zielone oczy błyszczały wśród
czerni rzęs i cieni, a jasnoróżowe wcześniej usta pokrywała
szkarłatna czerwień. Tak przygotowana, wyszła z zagraconej
kawalerki i skierowała się ku taksówce.
— Mademoiselle.
Kierowca
skinął głową i zawiózł ją prosto pod budynek mugolskiego
teatru. Amber nie weszła jednak do środka. Skręciwszy w boczną
uliczkę, zniknęła w drzwiach niedostrzeganego przez większość
butiku.
—
Witaj, Chantal.
Starsza
Francuzka zerknęła na nią i uśmiechnęła się.
—
Te
są idealne — powiedziała do klientki i z otwartymi ramionami
podeszła do dziewczyny. — Witaj, ma
belle Amber. Jak dobrze cię widzieć —
powiedziała, całując ją w policzek. Kobieta cofnęła się
i zlustrowała ją wzrokiem. — Domyślam się, że nie
przyszłaś odwiedzić starej przyjaciółki.
Amber
zarumieniła się lekko.
—
Przykro mi, Chantal, nie tym razem. Mam ważną sprawę w dzielnicy
snobów.
Siwowłosa
zaśmiała się dobrodusznie.
— Mon cher, zapomniałaś, że ja również tam mieszkam?
— Wiesz, o kogo mi
chodzi.
Chantal
zmarszczyła brwi i pokiwała głową.
—
Nadal się z nim nie
pogodziłaś — stwierdziła, kierując się na zaplecze.
—
Nie pochwalam tego,
co robi. Traci galeony na podejrzanych inwestycjach, prowadzi
rozrzutne życie... A ostatnio...
Starsza
kobieta zamknęła za nimi drzwi i spojrzała na nią badawczo.
— Mi
możesz zaufać, mon cher.
Amber
skinęła głową.
—
Zaczyna mącić w
firmie.
—
Twój papa
nigdy nie grzeszył rozumem, ale to poważne zarzuty — zauważyła
Francuzka, wyciągając różdżkę.
—
Tak samo jak nigdy
nie podejrzewałyśmy, że sprzeda pamiątki po żonie. Wystarczająco
długo uprzykrzał życie innym. Tym razem mu na to nie pozwolę.
Chantal
przyłożyła różdżkę do obrazu. Po trzecim stuknięciu w złotej
ramie pojawiła się klamka.
—
Kochana, nie wątpię
w twoje dobre intencje, jedynie w twój osąd — powiedziała po
chwili, poprawiając staranne upięcie włosów. — Zanim cokolwiek
zrobisz, przemyśl to dobrze.
—
Już to zrobiłam —
odpowiedziała Amber, naciskając klamkę. — Wpadnę do ciebie
w przyszłym tygodniu.
Kobieta
zaśmiała się pod nosem.
— Za
łatwo wzbudzić w tobie poczucie winy, ma belle. Wpadnij,
kiedy będziesz miała czas.
Amber
odwzajemniła uśmiech i przeszła przez ukryte za obrazem przejście.
Biorąc głęboki wdech, wyszła na uliczkę handlową. Natychmiast
dotarło do niej echo muzyki klasycznej. Ledwo powstrzymała dreszcz.
Klimat
tej dzielnicy był jedną z przyczyn, dzięki którym w jej głowie
zrodziła się myśl o przeprowadzce. Od zawsze miała wrażenie,
że tu nie pasuje, czuła się obca, gorsza od innych. Różniła się
od matki: zawsze gustownie ubranej, mającej wyrafinowany gust i
maniery. Jednak, w przeciwieństwie do reszty mieszkańców, jej
matka miała serce i nie ukrywała swoich emocji pod maską udawanej
wyższości i ohydnego stoicyzmu.
Każdego
dnia, odkąd dowiedziała się o interesach ojca, dręczyła ją
wiedza, że żyje z jego brudnych pieniędzy, jednak bała się go
opuścić i zaznać życia zupełnie innego niż te, do którego
przywykła. Jednak wpadła w szał, kiedy zobaczyła na własne oczy,
jak z jej rodzinnego domu, w tekturowych pudłach wynoszone są
jej świętości. Suknie matki, jej biżuteria, wszystko, co po niej
zostało, zostało wymienione na skrzynie galeonów. Widząc to,
zabrała najpotrzebniejsze rzeczy, opróżniła swoją skrytkę i
wynajęła marną kawalerkę. Zdołała uratować tylko jedną rzecz:
naszyjnik skrywający podobiznę matki.
Początki
były trudne. Po znalezieniu nowego, tymczasowego domu, zostało jej
niewiele pieniędzy. Musiała znaleźć pracę i pogodzić ją z
nauką i choć w pierwszych dniach płakała i przeklinała
swoją dumę i upór, dała radę. A skoro poradziła sobie z
tym, jest w stanie powstrzymać ojca przed zniszczeniem rodzinnej
firmy.
—
Panno Amber.
Jeśli
stary kamerdyner był zaskoczony jej widokiem, nie dał tego po sobie
poznać. Wysoki mężczyzna o pociągłej, surowej twarzy nawet
się nie uśmiechnął na jej widok. Skłonił grzecznie głowę i
wpuścił ją do środka.
—
Witaj Haroldzie.
Ojciec w salonie?
—
Czeka na panią wraz
z pani bratem i jego żoną.
—
Wspaniale —
mruknęła, słysząc wzmiankę o szwagierce. — Przy okazji, niezły
kapelusik.
Kamerdyner
zmrużył oczy i niezbyt delikatnie zamknął drzwi.
— To
oficjalne zakończenie stroju głównego kamerdynera.
Dziewczyna
wzruszyła ramionami.
—
Jak zwał, tak zwał.
Ale mi się podoba.
—
Nie wątpię —
rzucił mężczyzna, znikając w bocznym korytarzu.
Amber
wzięła głęboki wdech i nerwowo klasnęła w dłonie. Nadszedł
czas na rodzinne spotkanie. Uniosła dumnie głowę, wypięła pierś
i weszła do salonu.
Gdy
tylko ją zauważyli, wesoła rozmowa, jaką prowadzili, zastała
zasępiona nienaturalną ciszą. Pomimo tego, że nie oczekiwała
innej reakcji i tak ją to zabolało.
Jako
pierwszy odezwał się jej ojciec. Przykleił na usta fałszywie
radosny uśmiech i podszedł do niej z otwartymi ramionami.
—
Amber...
Dziewczyna
odsunęła się z odrazą.
—
Daruj sobie.
Joeseph
zacisnął szczękę i odsunął się od córki.
—
Moja droga, skoro
czujesz do mnie wyraźną niechęć, nie bardzo rozumiem, dlaczego
zdecydowałaś się przyjąć moje zaproszenie.
— Po
pierwsze, nie jestem tu na twoje zaproszenie — zaczęła Amber,
zadzierając głowę. — To nadal mój dom i mam prawo przychodzić
tu, kiedy mi się spodoba. Po drugie, sprawa dotyczy firmy, a ja mam
część udziałów.
Pan
Audley przez chwilę jej się przyglądał. Dziewczyna nie odwróciła
wzroku, wstrzymując oddech. W końcu jej ojciec skinął głową,
nie dostrzegając niczego podejrzanego.
—
Bez względu na
wszystko, cieszymy się, że do nas dołączyłaś, Amber.
Dziewczyna
nie odpowiedziała. Weszła w głąb salonu i usiadła przy stole.
Jej brat i jego łasa na pieniądze żona nawet na nią nie
spojrzeli.
„Cudownie wrócić do rodziny”
— pomyślała Amber, zerkając na wahadłowy zegar. W tę...
i z powrotem. W tę... i z powrotem. „A adwokaciny jak
nie było, tak nie ma...”
Dziewczyna spuściła wzrok na dłonie
i zaczęła skubać paznokcie, jednak, słysząc donośne
chrząknięcie szwagierki, wyprostowała się i położyła dłonie
na stole.
„Do tej pory nie jest tak źle”
— dodawała sobie otuchy. I rzeczywiście tak było. Nikt jej nie
wyrzucił, nie zwyzywał i, co najważniejsze, nikt nie przejrzał
jej zamiarów.
Nieprawdą było to, iż przyszła tu
wyłącznie dla dobra swoich akcji w firmie. Miała inny, o wiele
istotniejszy cel. Wiedziała, że jej rodzina coś planuje. Zdawała
sobie również sprawę, kogo zatrudni jej ojciec. Chcąc uniknąć
niepotrzebnego rozgłosu i wydania fortuny na najlepszego prawnika,
Joeseph planował wykorzystać kogoś młodego, acz mającego pewne
doświadczenie. Jej zadaniem było przeciągnąć wybranego przez
niego adwokata na swoją stronę. Miała nadzieję, że będzie to
naiwny karierowicz, który szybko ulegnie zarówno obietnicy
dodatkowego wynagrodzenia, jak i jej „nieodpartemu urokowi”.
— Dlaczego nie ma z nami Randolpha,
Chris? — spytała w końcu, korzystając z tego, iż ojciec wyszedł
na korytarz. Z pewnością wyglądał teraz przez okno, wyczekując
prawnika.
Jej brat drgnął, jakby zapomniał o
jej obecności. Zerknął nieporadnie na żonę, na co ta przeniosła
na swoją szwagierkę lodowate spojrzenie.
— Sprawa nie wymaga jego udziału.
Wkrótce się wszystkiego dowiesz — rzuciła wyniośle i surowo
spojrzała na męża.
Rudowłosa Serena była tak samo
piękna, jak jadowita. Wystarczyło jedno spojrzenie zielonych oczu,
by człowiek zaczął się wiercić z niepokoju. Amber współczuła
przygłupiemu bratu. Serena wyszła za niego tylko dla pieniędzy,
których teraz zaczynało brakować.
— Ależ proszę, jest pan w samą
porę. Proszę tędy, do salonu.
Amber natychmiast założyła nogę na
nogę i wsparła podbródek o dłoń, mając nadzieję, że od razu
rzuci się w oczy prawnikowi. Po chwili namysłu dyskretnie podwinęła
sukienkę, odsłaniając nieco więcej uda odzianego w czarną
pończochę.
„A co mi tam. Niech się biedaczek
przynajmniej napatrzy, bo z pewnością nie dotknie” —
zdążyła pomyśleć, nim do środka wszedł przystojny, wysoki
brunet w idealnie skrojonym, szarym garniturze. Młody mężczyzna
skinął z delikatnym uśmiechem głową w odpowiedzi na słowa pana
Audleya i dopiero kiedy przeniósł na nią te piwne spojrzenie,
zorientowała się, kto przed nią stoi.
„Ożeż ty, buraku pieprzony.”
Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na
nią. Dopiero po chwili dotarło do niej, że powiedziała to na
głos.
Amber odchrząknęła nerwowo, kuląc
się w sobie.
— Ja... — „Wyobraźnio! No
dalej, pomóż!” — Zostawiłam buraki na gazie. Przyprawione.
Muszę... no. — „Dzięki. Właśnie na to liczyłam” —
Poślę Harolda i już wracam.
Dziewczyna zerwała się z krzesła i
niemal wybiegła z salonu.
— Choleracholeracholera — mamrotała
pod nosem, kryjąc się w jednej z łazienek. Zablokowała je
i wsparła dłonie na umywalce. — Dlaczego ze wszystkich
prawników na świecie, to on się tu przypałętał? — spytała ze
złością swoje odbicie.
To był on. Była tego pewna. Wymuskany
dupek z restauracji. Ten, który delikatnie zasugerował, że jest
łatwą alkoholiczką.
— To tyle, jeśli chodzi o uwodzenie
— powiedziała do lustra. — Nic z tego. E-e. Nie patrz tak na
mnie. Nawet się do niego nie zbliżę.
Dziewczyna skrzywiła się, czując
wyrzuty sumienia. Nie mogła porzucić firmy i Randolpha tylko
przez swoje... uprzedzenia.
— Nawet się nie skrzywił. Możliwe,
że mnie nie poznał — rzuciła w końcu pocieszającym tonem,
przemywając lepkie od potu ręce. — Nic dziwnego, skoro widział
mnie w takim stanie. W wersji deluxe jestem jak zupełnie inna
osoba. Mhm. Na pewno tak jest — dodała nieco mniej pewnym tonem.
Z nową nadzieją, wyszła z łazienki
i wróciła do salonu. Stukanie obcasów ściągnęło na nią
spojrzenia zebranych. Brunet odwrócił się w jej stronę i posłał
jej drwiący półuśmiech.
„I tyle, jeśli chodzi o
nadzieję”.
— Przepraszam za zamieszanie. Możemy
zaczynać — rzuciła, zajmując miejsce przy stole.
— Oczywiście, oczywiście —
rzucił, jakby w roztargnieniu, pan Audley. — Proszę tutaj, panie
Mott.
— Nott — poprawił go odruchowo
młody prawnik, zajmując miejsce między nim, a Amber.
— Haroldzie, możesz już podawać!
Mężczyzna, jakby czekał tylko na te
słowa, wszedł do salonu z tacą srebrnych półmisków.
— Mmm, pięknie pachnie — zachwycił
się pan Audley. — Cóż to takiego?
— Stawiałabym na bycze jądra —
rzuciła kąśliwie Amber, z przyjemnością zauważając, iż młody
prawnik odrobinę blednie.
Serena zaśmiała się, zapełniając
niezręczną ciszę. Po chwili dołączył do niej pan Audley i jej
mąż.
— Och, ta nasza Amber. Szalona,
kochana Amber.
Dziewczyna ledwo opanowała grymas, gdy
obcas szwagierki wbił jej się w łydkę.
— Potrawka z królika! Dobra robota,
Haroldzie — oznajmił z zadowoleniem pan domu. — A więc, panie
Mott, jak panu podoba się nasza dzielnica. Jest wyjątkowa, prawda?
Rozmowa zeszła na niezobowiązujące
tematy. Młody prawnik z uwagą wysłuchiwał wypowiedzi innych i sam
zabierał głos w dyskusji. Mówił krótko i rzeczowo, lecz sposób,
w jaki się wypowiadał, świadczył o nie lada umyśle. Jednak to
nie fakt, iż wymuskany dupek wypadał nadzwyczajnie dobrze przy
rozmowie z jej rodziną, działał jej na nerwy. Najbardziej drażniło
ją to, iż ani razu na nią nie spojrzał.
„Dobra, panie Mott. Przyjmij to!”
— pomyślała, opierając jeden łokieć na stole tak, by mów
wesprzeć podbródek na dłoni. Drugą rękę położyła na stole,
by przedramię delikatnie pomogło jej piersiom znaleźć się nieco
bliżej słońca. W tej pozycji jej dekolt był wyeksponowany, a
rowek między piersiami zmienił się z „dostrzegalnego” na
„OMG! Stary, musisz tu zerknąć!”
Nic. Zupełnie nic. Brunet nawet nie
zerknął w góry i doliny znajdujące się kilkanaście centymetrów
od niego. Amber zmarszczyła brwi i dyskretnie zerknęła w swój
dekolt. Na jej damskie oko był naprawdę kuszący. „Gej czy
co?”
— Tak, niestety miałem tą wątpliwą
przyjemność. Rozwody bywają męczące — stwierdził chłopak,
ujmując w dłoń kieliszek.
Dziewczyna odłożyła widelec i zdjęła
serwetkę z ud. Założyła nogę na nogę, podwijając sukienkę.
— Absolutnie się z tym nie zgadzam.
Sędzia w takich przypadkach popełnia błąd...
„To ty popełniasz błąd,
baranie. W dół. Spójrz w dół! No dobra, niech ci będzie... ”
Subtelnym ruchem dłoni sprawiła, iż
materiał odsłonił koronkowe zakończenie pończochy. Gdy nadal nic
się nie działo, dziewczyna odsłoniła kawałek nagiej skóry.
— To... interesujące, jednak są
inne sposoby. Nowatorskie, jednak godne uwagi.
„JA jestem godna uwagi. Patrz!
Udo! Ładne udo! Niech cię szlag, nie zdejmę sukienki...”
Rozdrażniona dziewczyna postanowiła
zmienić taktykę. Zmieniła ułożenie nóg, ocierając się przy
tym powolnie o nogę pana prawnika. Ku jej rozpaczy, przypadkowo
strąciła swój widelec, który z brzękiem upadł na posadzkę.
Nim zdążyła zareagować, brunet
schylił się, by go podnieść.
— Co za dżentelmen — zachwycił
się pan Audley. — Wiecie, przypomniało mi to...
Amber w ogóle go nie słuchała. Całą
jej uwagę skupił prawnik, który, prostując się, przyłożył
dłoń do jej kostki i prowadził ją przez łydkę aż do nagiej
skóry.
— Proszę bardzo — mruknął,
podając jej widelec.
Dziewczyna nie wiedziała, co
powiedzieć. Może to dlatego, że była to ostatnia rzecz, jakiej by
się spodziewała, jego dotyk sprawił na niej takie wrażenie. Coś
jak gdyby delikatne iskierki prądu skaczące po wrażliwej skórze,
które natychmiast zostają zastąpione ciepłym szlakiem wytyczonym
przez dłoń.
— Dziękuję — wydukała,
odbierając widelec tak, by ich dłonie się nie zetknęły.
— Widzę, że ma pani problem z
owsikami. Mam znajomą na stażu w Mungu, mogę dyskretnie spróbować
coś od niej załatwić — wyszeptał z udawaną troską.
Amber zacisnęła pięści na obrusie,
zapobiegając próbie uduszenia bezczelnego prawnika.
— Niech pan zajmie się sobą, panie
Mott.
Brunet uśmiechnął się kpiąco.
— Bardzo bym chciał, jednak pani
próby wywiercenia krzesłem dziury w podłodze skutecznie mi to
utrudniają.
— Jest pan bezczelny — ośmieliła
się zauważyć, jednocześnie zerkając na pozostałych. Ci jednak
chwilowo byli zajęci sobą.
— Być może. W moim jednak mniemaniu
lepsza bezczelność, niż niezdarność. — Prawnik wbił wzrok
w coś, co znajdywało się za nią, jakby głęboko się nad
czymś zastanawiał, po czym ponownie spojrzał na Amber. — Swoją
drogą, to zastanawiające, dlaczego tak majętna osoba pracuje w
takiej spelunce...
Nim dziewczyna zdążyła się
powstrzymać, prychnęła pogardliwie. Facet zaczynał poważnie grać
jej na nerwach.
— Więc najpierw wydał pan osąd nad
moją osobą, a dopiero teraz zamierza mnie pan przejrzeć?
— Nie zamierzam. Już to zrobiłem —
odparł prosto, bez emocji. Zupełnie jakby oznajmiał, iż właśnie
zaczęło padać.
Amber zmrużyła gniewnie oczy.
— Czyżby?
Ich cichą rozmowę przerwał wymuszony
śmiech pana Audleya.
— A o czym tak debatujecie?
— Pańska córka opowiadała mi
niezwykłą historię tego domu. Wspomniała, że został wybudowany
w 1798 roku przez samego Rudolfa Goldenmayera.
Gospodarz pokraśniał z dumy.
— Zgadza się. Ta kamienica to jeden
z jego ostatnich projektów sprzed tajemniczego zaginięcia. Czy
Amber wspomniała o jego rzeźbie?
— Rzeźbie?
Amber zerknęła na prawnika. Po raz
pierwszy usłyszała w jego głosie szczere zaciekawienie. Jej ojciec
również musiał je wyczuć, bo uśmiechnął się szeroko i klasnął
w dłonie.
— Z przyjemnością pokażę panu
jeden z moich najcenniejszych skarbów — powiedział, wstając od
stołu. — Tędy, proszę.
Gdy tylko wyszli, Amber niedbale
odrzuciła widelec na stół. Założyła ramiona na piersi, starając
się unikać jadowitego wzroku szwagierki i Christophera. Cisza nie
trwała długo.
— O czym z nim rozmawiałaś? —
warknęła Serena, nachylając się w jej stronę.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
— O niczym konkretnym.
— Kłamiesz!
— Serena, kochanie, ciszej, mogą...
Rudowłosa spojrzała na męża. Ten
natychmiast zabrał dłoń z jej ramienia i przełknął ślinę.
— Powiedź jej coś. Jestem pewna, że
próbowała go zniechęcić.
Christopher spojrzał srogo na siostrę.
— Tak było?
— Nie — odpowiedziała, co wywołało
jego przedwczesną ulgę, bo zaraz po jego westchnięciu dodała: —
Nie musiałam nic mówić, by go zniechęcić. Wystarczy na was
spojrzeć.
Serena wstała, gwałtownie odsuwając
krzesło w tył.
— Jak śmiesz?!
— Pani Spudmore?
— Czego?! — syknęła na
kamerdynera.
Przyzwyczajony do wybuchów Sereny
starszy mężczyzna nawet nie drgnął.
— Przybyli panowie Wilson i...
— Pozbądź się ich.
— Uczyniłbym tak, gdyby szanowni
panowie nie byli komornikami z nakazem.
Kobieta pobladła i spojrzała na męża.
Musiała oprzeć się o jego ramię, by ustać na drżących nogach.
— Komornicy? — powtórzyła. —
Tu?
— Tak, madame — potwierdził
kamerdyner.
Serena pokiwała powoli głową, po
czym z nagłym ożywieniem powiedziała:
— Christopher, znajdź ojca. Musi z
nimi porozmawiać. Ja spróbuję ich powstrzymać. On nie może ich
zobaczyć — po czym niemal wybiegła z pokoju.
Amber została sama. Towarzyszyło jej
jedynie poczucie beznadziei i sromotnej klęski. Nie udało jej się
oczarować prawnika ojca. Ba, nie wzbudziła w nim cienia sympatii.
Szanse na przeciągnięcie go na swoją stronę zmalały do zera.
Uznawszy, że nic tu nie wskóra,
dziewczyna chwyciła torebkę, wstała od stołu i wyszła na
korytarz. Nim jednak dotarła do wyjścia, do głowy wpadła jej
myśl, by skorzystać z kominka. W końcu nikt nie zabroni jej
użyczenia sobie garstki proszku Fiuu.
Jej uwagę przyciągnęła sylwetka
mężczyzny widoczna przez uchylone drzwi. Zwolniła kroku
i przyjrzała się jej, wiedząc, że bezkarnie może go pożerać
wzrokiem. Nie był blady ani przesadnie opalony. Jego skóra była
delikatnie pokryta złocistą opalenizną. Gdyby nie jej naturalny
odcień i fakt, iż Teodor Nott nie wygląda ta typa, który chodzi
do mugolskiego solarium, oskarżyłaby go o to.
Nie był też przesadnie napakowany,
jednak to, w jaki sposób garnitur opinał się na jego ramionach,
świadczył o tym, iż pod spodem skrywa się nieprzeciętne ciałko.
W głowie dziewczyny powoli zaczął kształtować się obraz nagiego
prawnika. Chętnie pomogłaby mu pozbyć się tego garnituru.
— Proszę się nie krępować.
Jego głos niczym strzała przeszył
jej umysł, brutalnie niszcząc powstałą tam wizję. Zamrugała,
powstrzymując rumieniec tylko siłą woli.
— Słucham?
Teodor zerknął na nią przez ramię.
— Zakładam, że chciałaś tu wejść.
— Skąd wiedziałeś, że tu stałam?
— spytała, dołączając do niego.
Nott znacząco zerknął na jej buty.
— Och, no tak.
Brunet przeniósł wzrok z powrotem na
rzeźbę.
— Jest niezwykła — oznajmił
niespodziewanie.
Amber musiała przyznać mu rację.
Przedstawiała mężczyznę i kobietę naturalnych rozmiarów. Nagi,
muskularny mężczyzna przywodzący na myśl greckiego boga siedział
na krześle, w ramionach trzymając swoją kochankę. Kobieta
wydawała się omdlewać z rozkoszy. Niemal leżała na jego
kolanach, podtrzymywana tylko przez jego ramię. Druga dłoń boga
zaborczo obejmowała pierś. Szczegóły i detale dzieła we
wszystkich wzbudzały zachwyt. Długie kobiece włosy i przezroczysta
suknia z gorsetem wyglądały niesamowicie realistycznie.
— Interesuje się pan sztuką? —
spytała Amber, zerkając na bruneta.
Teodor zamrugał, jakby wyrwała go z
zamyślenia.
— Nie bardzo. Jednak jego prace
zawsze mi się podobały. Mam nawet kilka obrazów.
— Dniami prawnik, w nocy kolekcjoner
Goldenmayera?
Młody prawnik zaśmiał się pod
nosem.
— Próbuje mnie pani rozgryźć, tak?
— mężczyzna odwrócił się do niej i założył ręce na piersi.
— Co jeszcze pani o mnie powie?
Amber zmrużyła oczy, lustrując go od
stóp do głów.
— Dupek. Nie lubiący ryzyka
nudziarz. Wybuchowy pracoholik. Trafiłam?
— Mniej więcej.
Dziewczyna spojrzała na rzeźbę. Jego
spojrzenie wydawało jej się zbyt intensywne.
— A ja? Wspomniał pan, że już pan
mnie przejrzał — rzuciła, nie wiedząc nawet, dlaczego kontynuuje
tę rozmowę.
— Naiwnie otwarta na innych. Bywa
pani porywcza, czego czasem pani żałuje. Długo trzymasz urazę
i unosisz się dumą. Jesteś przemęczona, makijaż tego nie
ukrył. Zapewne jest to spowodowane niewyspaniem. Podejrzewam, że
prócz pracy masz sporo nauki, obstawiałbym jakiś ścisłą
dziedzinę. Dodatkowo masz problemy z pieniędzmi i ojcem. Podczas
kolacji nie odzywałaś się do niego, nawet do niego nie patrzyłaś.
Całe twoje ciało było zwrócone ku Serenie. Albo ufasz tylko jej,
albo to jej najbardziej się obawiasz. Jesteś skłócona z rodziną,
powód wyprowadzki jest z nią związany. Jesteś zbyt uparta, by tu
wrócić i zbyt dumna, by poprosić o pieniądze. Sukienka,
którą masz na sobie... dałbym jej cztery lata. Jest pokryta
sierścią dwóch kotów. Pewnie są twoimi jedynymi współlokatorami.
W czymś się pomyliłem? — spytał na koniec uprzejmym tonem.
Amber zmieliła przekleństwo w ustach.
Dupek w niczym się nie pomylił.
— Owszem — oznajmiła dobitnie,
nawet nie kryjąc swojej niechęci do niego. — To moja przyjaciółka
ma koty — dodała, kierując się do wyjścia. Nim jednak wyszła
na korytarz, rzuciła za złością: — A sukienka ma trzy lata.
Teodor nie mógł się powstrzymać i
wybuchnął śmiechem. Dobitne stukanie obcasów tylko jeszcze
bardziej go rozbawiło. Pokręcił głową i powrócił do
podziwiania dzieła Goldenmayera.
— Amber Audley — mruknął pod
nosem, kierując wzrok na marmurową kochankę. — Czego takiego ode
mnie chcesz? — zastanawiał się, wspominając jej zachowanie przy
stole. Ocieranie się o niego, odsłanianie ciała... z trudem
ignorował jej wysiłki. Interesowały go zarówno jej zamiary, jak i
ciało. Nott był jednak przekonany, iż czas pokaże, co takiego
kierowało dziewczyną. Do tego czasu mógł beztrosko fantazjować o
jej nogach, zaskakująco długich jak na jej wzrost, i wyobrażać
sobie, iż na miejscu twarz marmurowych kochanków, widnieją ich
oblicza.
***
— Chantal! — zawołała Amber,
niemal wybiegając z kominka. — Chantal! Potrzebuję twojej pomocy.
— Mon dieu, krzyczysz tak, że
martwy by z grobu powstał — wydusiła Francuzka, przykładając
dłoń do piersi. — Stało się coś?
— Tak! Nic się nie stało! Dosłownie
nic.
Starsza kobieta zmarszczyła brwi.
Przysiadła na kanapie, przeczuwając, iż czeka ją dłuższa
rozmowa.
— To chyba dobrze — powiedziała,
wzruszając ramionami.
— Dobrze? To tragedia. Dno. La
catastrophe!
— Zrozumiałam za pierwszym razem, ma
belle. Siadaj i mów, co się stało.
Amber usiadła naprzeciw niej,
wybijając obcasem niespokojny rytm. Przez chwilę zastanawiała się,
czy nieco przerobić swoją historię, jednak doszła do wniosku, iż
skoro ma zamiar prosić Chantal o pomoc, powinna powiedzieć jej całą
prawdę.
— Próbowałam... zainteresować sobą
przyszłego prawnika ojca — wyznała w końcu ze skruchą, jednak
zaraz potem jej głos nabrał oskarżającego tonu. — A on nic! I
zanim cokolwiek powiesz, to szczytny cel. Próbuję zapobiec
katastrofie.
Starsza kobieta skrzywiła się.
— Mon cher, to się nie godzi.
Pamiętasz, co ci mówiłam...
— Tak, tak — przerwała jej Amber.
— Tylko szaleńcy, głupcy i ryzykanci bawią się miłością.
Tylko że ja nie bawię się miłością, ja chce go tylko... zmusić
do zmiany poglądów.
— Mhm... A mogę spytać, co chcesz
przez to osiągnąć?
Dziewczyna rozejrzała się.
— Jesteśmy tu same?
— La boutique już dawno zamknięty —
odparła Chantal, wzruszając ramionami. — A więc?
Amber pomimo tego, iż nikt inny nie
mógł tego usłyszeć, pochyliła się i zniżyła głos.
— Gdy tylko podpiszą umowę, ojciec
da prawnikowi dokumenty i nieograniczony dostęp do archiwum firmy.
Facet będzie w posiadaniu potrzebnych nam papierów. Wystarczy, że
mi je da, a ojciec będzie zmuszony oddać nam firmę.
— Nam?
— Mi i Randolphowi — wyznała
Amber.
— Ma belle, żaden prawnik nie
zdecydowałby się na to — pouczyła ją Chantal. — Stawka jest
zbyt duża, by ryzykować. Chyba że jest się głupim i naiwnym, a
wątpię, by twój ojciec zatrudnił kogoś takiego. Gdyby oddał ci
dokumenty, musiałby ponieść karę, bo pewno podpisze klauzulę
poufności.
— Dlatego mi ich nie odda. Zrobię
kopię i przyznam się do włamania do archiwum. Chociaż,
teoretycznie, mam prawo tam wchodzić...
— Więc po co to wszystko? —
zdziwiła się Francuzka.
— Chodzi o to, że są tam ukrywane
prawdziwe dane na temat stanu firmy. Na spotkaniach rady
przedstawiane są fałszywe raporty, Randolph dopatrzył się pewnej
nieścisłości. Poza tym, czy to nie podejrzane, że ojciec zakazał
nagle dostępu do archiwum pod jego nieobecność? Postawił nawet
strażników przy wejściu. Jeżeli powiem, że sama zdobyłam
dokumenty, prawnik nie poniesie żadnych konsekwencji. A dopóki
jestem członkiem rady, też powinnam być bezpieczna.
Chantal rozsiadła się na kanapie,
zastanawiając się nad tym, co usłyszała. Potarła pomarszczoną
skroń i z troską spojrzała na przyjaciółkę.
— Wiem, o co chcesz prosić, jednak
nie mam tylu pieniędzy, by przekupić prawnika.
Dziewczyna machnęła dłonią.
— Nie martw się, to nie o to chodzi.
Pieniądze na wygrodzenie zdobędę po przejęciu firmy.
— Obawiam się, że nie nadążam...
— Po tym, jak zdobędę wystarczające
dowody, by wygrać w sądzie, zażądam, by ojciec, Serena
i Christopher zrzekli się swoich udziałów w zamian za
wyciszenie sprawy, uniknięcie rozgłosu i wymiganie się od kary. W
ten sposób ja i Randolph zostaniemy jedynymi właścicielami. Razem
zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by uratować ThunderFlash.
Zamierzamy doprowadzić to tego, by nasza firma połączyła się
z Silverspeed. Silverspeed z kolei pokryje zobowiązania
przejętego przedsiębiorstwa, w tym koszty wynagrodzenia prawnika.
Nasza firma powoli będzie spłacać długi zaciągnięte w firmie
Randolpha.
— W porządku — powiedziała wolno
Chantal, próbując przyswoić natłok informacji. — Tylko jaka
w tym moja rola?
— Muszę rozkochać w sobie prawnika.
Potrzebuję seksownych ubrań z najwyższej półki.
***
Teodor nie spodziewał się, iż
odpowiedź na jego pytanie pojawi się tak szybko. Stało się to
następnego wieczora, gdy upajał się ciszą, samotnością i
kieliszkiem wina w swoim apartamencie.
Słysząc pukanie do drzwi, odstawił
kieliszek na szklanym stoliku i wstał z fotela. Zastanawiał się,
kto stoi na korytarzu. Na pewno nie Blaise, on walił w drzwi jak
popieprzeniec. Draco odpadał, on nie pukał, on po prostu wchodził.
Hermiona jeszcze siedziała w laboratorium, natomiast pan Audley po
prostu napisałby list, żądając spotkania. Więc kto?
— Dobry wieczór, panie Nott. Nie
przeszkadzam?
— Panna Audley. Przyznam, że jest
pani ostatnią osobą, której bym się tu spodziewał. Proszę —
powiedział, otwierając szerszej drzwi.
— Ładne mieszkanko — przyznała
Amber, rozglądając się po salonie.
— Dziękuję. Wezmę płaszcz.
Dziewczyna zawahała się. Trwało to
tylko chwilę, jednak Nott zdołał wychwycić ten błysk w oku.
Zaciekawiony, stanął za nią i rozchylił poły płaszcza. Gdy
tylko go zsunął, uśmiechnął się na widok nagich, wdzięcznie
wygiętych pleców. Panna Audley przyszła go uwieść. I nie miała
stanika. Nie komentując tego w żaden sposób, powiesił jej
płaszcz i gestem wskazał jeden z foteli.
— Coś do picia? Wody, wina, whisky?
— Wina — odparła Amber. Wiedziała,
że to niezbyt rozsądne pić alkohol na misji, jednak tak dawno nie
czuła gorzkiego smaku wybornego wina, że nie mogła przepuścić
okazji. Poza tym musiała zachowywać pozory.
Teodor podał jej kieliszek, nie
przepuszczając okazji do zlustrowania wzrokiem jej stroju. Miała na
sobie czarny kombinezon, zakrywający całą długość nóg, jednak
wąskie plecy, smukłe obojczyki i zachęcające perłowe półkule
jej piersi były dla niego odkryte. Cienkie ramiączka stopniowo
rozszerzały się do trójkątów, które otulały dekolt i łączyły
się z wysokim stanem kombinezonu. Strój robił wrażenie, jednak
jeśli liczyła, że to wystarczy, by cokolwiek z niego wyciągnąć,
czekało ją rozczarowanie. Dla Teodora cel jej wizyty był jasny:
chciała w jakiś sposób zaszkodzić znienawidzonemu ojcu.
— A więc słucham. O co chodzi? —
zapytał, gdy i on usiadł z kieliszkiem w dłoni.
— Chciałam... Chciałam pana
przeprosić.
Nott uniósł brwi.
— Przeprosić?
— Tak. Zdaję sobie sprawę, jak
przez moje zachowanie może mnie pan odbierać. Najpierw oblałam
pana zupą, potem byłam nieco... powiedzmy, opryskliwa — wyjaśniła
Amber, upijając łyk wina.
— Nie ma się czym przejmować —
zapewnił ją prawnik. — To pewnie wina przemęczenia. Muszę
jednak przyznać, że zastanawiająca jest to nagła zmiana. Widzi
pani — ciągnął dalej, widząc jej pytające spojrzenie — przy
wczorajszej kolacji nie miała pani powodów do takiego zachowania,
za to dostatecznie dużo czasu, by ochłonąć. Natomiast dziś
przychodzi tu pani...
— Amber.
— ... przychodzisz tu tak ubrana,
biorąc skruchę za pretekst do spotkania.
Zaciśnięcie dłoni na nóżce
kieliszka.
„Mam cię.”
— Ubrana jak? — spytała, dosadnie
podkreślając ostatnie słowo wygięciem brwi w ostry łuk.
— Dość sugestywnie.
W odpowiedzi otrzymał szorstki śmiech.
Jego uwagi i lekceważący ton jasno dawał jej do zrozumienia, co o
niej myślał.
— Skoro nagie plecy i kawałek
dekoltu jest dla ciebie sugestywny, musisz niemal dochodzić, widząc
nagą łydkę. Broń Merlinie, byś zobaczył skrawek uda.
Teodor zaśmiał się, odstawiając
kieliszek. Jej cięty język naprawdę go bawił.
— I myślisz, że co by się wtedy
stało?
— Puściłby ci szew w kroku.
Dziewczyna również odstawiła
kieliszek, wiedząc, że jeszcze trochę, a zmiażdży go w dłoni
lub po prostu rzuci nim w niego. Przyszła tu, robiąc z siebie
pokorną idiotkę, w dodatku w kombinezonie wartym okrągły tysiąc
galeonów, a on nawet nie był pod wrażeniem jej wyglądu. Siedział
tylko, niczym pan na włościach i rzucał kąśliwe uwagi,
wyśmiewając się z niej. Wszystko wskazywało na to, że
dzisiejszego dnia misja „uwieść prawnika, nim ten doprowadzi do
katastrofy i upadku firmy” zakończy się niepowodzeniem.
— Czyżbyś chciała spróbować? —
spytał Nott, uśmiechając się szeroko.
— W tej chwili chciałabym wyjść. I
myślę, że właśnie tak zrobię — dodała, wstając z fotela.
Nim brunet zdołał choćby podnieść się z kanapy, Amber była już
przy drzwiach. Zaraz jednak te uchyliły się, ukazując jej głowę.
— A twoje mieszkanie w ogóle mi się nie podoba — burknęła i
tym razem z wyraźną satysfakcją zatrzasnęła drzwi.
Dziewczyna czym prędzej udała się do
Chantal. Wpadła do środka, rozglądając się za starszą kobietą.
— Jest w magazynie — podpowiedziała
jedna z pracownic.
Amber skinęła głową i udała się
na tyły sklepu.
— Jedna. Wielka. Kompromitacja —
mruknęła, siadając na parapecie. Pomimo rozgoryczenia i frustracji
zwróciła swoją uwagę na szytą przez Chantal wieczorową suknię.
Kreacja unosiła się w powietrzu, zupełnie, jakby wypełniał ją
niewidzialny manekin. Francuzka nadzorowała różdżką ruchy nożyc
i nici, popijając w międzyczasie kawę. — Ładna.
— Zgaduję, że nie poszło
najlepiej.
— Nawet mnie nie dotknął. Zamiast
tego wytknął mi, że za bardzo się odkrywam. Ależ on mnie drażni!
— oznajmiła dziewczyna, uderzając pięścią w udo. — Żebyś
tylko widziała, jak na mnie patrzy...
— Jak?
— Tak jak większość. Jak na
słabeusza i nieudacznika, z taką drwiną. Mam dosyć tego, że
wszyscy patrzą na mnie jak na dziecko i tylko czekają, aż się
przewrócę, żeby mogli pogłaskać mnie po główce i powiedzieć
„a teraz posiedź i popatrz, jak robią to dorośli”...
Chantal uśmiechnęła się
dobrotliwie.
— Wyglądasz dość krucho.
— Ale nie jestem dzieckiem —
burknęła pod nosem dziewczyna, czym rozbawiła przyjaciółkę. Po
chwili i ona się zaśmiała.
— Więc co teraz zamierzasz zrobić?
— spytała Francuzka, ujmując w dłoń tren sukni. Przyjrzała mu
się krytycznie i przywołała pudełko szpilek.
— Nie mam innego wyjścia, muszę
nadal próbować coś ugrać. Przede wszystkim muszę zmienić jego
nastawienie do mnie.
— I pewnie już masz plan...
— Muszę pożyczyć od ciebie coś,
co nie będzie wyzywające, ale podkreśli figurę i pobudzi
wyobraźnię. No i znaleźć jakąś odpowiednią wymówkę.
Chantal machnęła różdżką. Nożyce,
szpilki i miarka spoczęły w szufladzie.
— Przeprosiny nie wystarczyły?
— Przeprosiny w ogóle nie wyszły —
poprawiła ją Amber. — Właściwie to odniosłam skutek odwrotny
do zamierzanego. Jeśli miałabym znaleźć pozytyw, to
powiedziałabym tylko, że wydawał się być całkiem rozbawiony.
Gdzie idziesz? — spytała, widząc, jak Chantal wychodzi z
magazynu.
— Znaleźć coś, co mogłoby ci
pomóc.
***
Stała już od pięciu minut przed
drzwiami apartamentu Teodora Nota, zerkając niespokojnie w swoje
odbicie. Denerwowała się zupełnie tak, jakby miała mu się
oświadczyć. Wzdrygnęła się na samą myśl i poprawiła
czerwoną szminkę goszczącą na jej wagach. Prócz niej i lekkiego
muśnięcia rzęs, nie miała żadnych innych upiększaczy. Za radą
Chantal, spięła włosy w niedbałego, wysokiego koka. Na jej strój
składały się eleganckie szare spodnie z podwyższonym stanem i
czarny golf skrojony na taką długość, by odsłaniał pasek nagiej
skóry. Do tego szpilki, kopertówka i voilá! Seksapil przybrał
dziś imię Amber.
— Jesteś mój, Mott — mruknęła,
po czym spokojnie zapukała do drzwi.
— Jeśli jesteś Hermioną, możesz
wejść. Jeśli to znowu ty, Blaise, lepiej spierdalaj.
— A jeśli jestem Amber Audley?
Usłyszała ciche przekleństwo i
odgłosy szamotania. Zaciekawiona, podeszła bliżej drzwi i jak
oparzona odskoczyła od nich, gdy te się otworzyły. Dziś, Teodor
Nott nosił nieformalne, przetarte spodnie i białą koszulę. Jego
zmierzwione włosy sprawiały, iż można by pomyśleć, że dopiero
co wstał z łóżka.
„Urocze.”
— Znowu mnie zaskoczyłaś —
wyznał, wpuszczając ją do środka i odruchowo sięgając po jej
płaszcz. Mówił prawdę, zupełnie nie spodziewał się, iż po
tygodniu ciszy ona zjawi się tu, zapewne z nową taktyką. Niemniej
jednak cieszył się z takiego obrotu spraw. — Wina?
— Herbaty, jeśli to nie kłopot.
— Jasne. Rozgość się — rzucił
prawnik, znikając w kuchni.
Dziewczyna zamierzała skorzystać z
danej okazji. Weszła w głąb znanego jej już salonu, zatrzymując
się przy przeszklonej ścianie.
— Niesamowity widok — szepnęła,
przyglądając się w pośpiechu pokonującym chodniki mrówkom.
Niechętnie odeszła od okna i przyjrzała się stojakowi z płytami.
Głównie rock, trochę muzyki klasycznej.
Przeszła do sąsiedniego
pomieszczenia, jakim było biuro młodego prawnika. Nie zaskoczyły
jej stonowane barwy i proste meble. Najważniejszym elementem zdawała
się być biblioteczka z mnóstwem opasłych woluminów. Podeszła
bliżej. Wszystkie były poukładane w porządku alfabetycznym.
— Gość ma ewidentny problem —
stwierdziła, rozsiadając się na skórzanej kanapie. Skrzywiła się
jednak, słysząc nieprzyjemny odgłos. Coś jakby ktoś zmiął
kawałek wyjątkowo paskudnego plastiku.
Wstała i podniosła poduszkę.
— O. Mój. Słodki. Merlinie —
wykrztusiła, walcząc ze śmiechem.
— Nie wiedziałem, jaką lubisz,
więc...
Teodor zbladł, widząc, co jego gość
trzyma w dłoniach. Odstawił tacę na stolik i podszedł do Amber.
— To nie moje. To prezent od
przyjaciela — warknął, próbując odebrać jej erotyczną
zabawkę, jednak rozbawiona dziewczyna odskoczyła, odgradzając się
od niego kanapą.
— Gumowa lala? Musisz być naprawdę
samotny. Samotny i zdesperowany.
— Oddaj... to...
— Wiesz, jest trochę do mnie
podobna. To wybór specjalny, czy zbieg okoliczności?
Amber pisnęła, gdy Nott przeskoczył
kanapę i wylądował tuż przed nią. Zaczęła uciekać, jednak ten
złapał ją za ramię, obrócił i przyparł do ściany. Nie chcąc
poddawać się tak łatwo, dziewczyna schowała gumową lalę za
plecami. Chłopak uśmiechnął się niebezpiecznie.
— Mam użyć różdżki? — spytał,
nachylając się nad nią.
Panna Audley roześmiała się.
— Mówiąc to, masz na myśli
prawdziwą różdżkę, czy coś innego?
— A co byś wolała?
Zamarła. Dotarło do niej, że
przystojny prawnik stoi bardzo blisko niej i tylko kilka śmiesznych
centymetrów dzieli ich usta. Poczuła zapach cynamonu i ostrych
przypraw, który tylko zwiększył jej zamęt w głowie, przez
co nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć. Co chciała
odpowiedzieć. Wiedziała, po co tu przyszła i jakie są jej
granice, jednak kusiło ją, by zerwać z siebie stanik, a
następnie spalić go, krzycząc „pieprzyć granice” i pójść
na całość z panem prawnikiem.
— Jest cała twoja — odpowiedziała
w końcu, oddając mu lalkę. Po pierwsze, miała swoją godność.
Po drugie, nie była łatwa. Od czasu, gdy przyłapała Henry'ego,
jej pierwszą wielką miłość, z Jasmine, jej jedyną przyjaciółką,
odeszła jej ochota na romanse. Po trzecie, facet żartował. A ona,
pomimo tego wszystkiego, wahała się z odpowiedzią. Co z nią było
nie tak?
Zrzucając winę na zbyt wysokie
libido, wróciła z Teodorem do salonu. Długo była sama, spotkała
przystojnego faceta i zareagowała. Po prostu. A w dodatku miała dni
płodne. To musiało być to. Wszystko wina dni płodnych.
— Mam nadzieję, że lubisz Earl
Grey'a.
— Czy my musimy rozmawiać o seksie?
Nott zamrugał.
— Rozmawiamy o herbacie.
— Nieważne.
— Wszystko w porządku? — upewnił
się prawnik, badawczo jej się przyglądając. — Wydajesz się być
jakaś... pobudzona — dokończył z chytrym uśmiechem.
— Jak widać, dmuchane lale działają
nie tylko na ciebie — odparła, odwzajemniając się słodkim
uśmiechem.
Teodor zmrużył oczy.
— Punkt dla ciebie. A zatem dlaczego
spłynął na mnie zaszczyt twoich odwiedzin? — powiedział,
stawiając przed nią filiżankę.
— Pomyślałam sobie, że skoro
jesteś już wmieszany w sprawy firmy, to mógłbyś mi pomóc w
jednej rzeczy.
— Mianowicie?
Amber sięgnęła do torebki i wyjęła
z niej plik dokumentów. Przekartkowała je, zatrzymując się na
interesującej ją stronie.
— Przeglądając raport z ostatniej
rady nadzorczej, zauważyłam pewną nieścisłość — zaczęła,
siląc się na neutralny ton, by ukryć fakt, iż kryje się za tym
coś więcej niż zwykła dociekliwość. — Na początku myślałam,
że to błędy w rachunkach, ale to raczej niemożliwe —
oznajmiła, podając prawnikowi raport. — Nie chcę pytać o to
ojca, bo, jak pewnie zdążyłeś zauważyć, nasze stosunki nie
wyglądają zbyt dobrze, a ja nie chcę ich pogarszać jeszcze
bardziej, dając mu do zrozumienia, że mu nie ufam — dodała,
przechadzając się po salonie. Gdy prawnik okazał minimalne oznaki
zainteresowania dokumentami, od niechcenia przerzucając kolejne
strony, zmrużyła oczy i uśmiechnęła się chytrze, czując, że
nadszedł czas na kolejną fazę ataku. Przystanęła za kanapą, na
której siedział brunet i nachyliła się, by wskazać mu
odpowiednią stronę, nie zapominając „przypadkiem” delikatnie
otrzeć się o prawnika.
— Chodzi mi o tę pozycję bilansu —
oznajmiła, odwracając głowę w stronę Teodora, którego usta
znajdowały się tak blisko, jak jeszcze nigdy dotąd.
Nott zatrzymał spojrzenie na kuszących
ustach blondynki, po czym uśmiechnął się i z premedytacją
rzucił:
— Wystarczyło powiedzieć. Nie
musisz ocierać się o mnie jak kotka w rui.
— Ponosi pana wyobraźnia, panie Mott
— powiedziała i usiadła obok niego, zachowując bezpieczną
odległość. — Chyba wyraziłam się jasno, że przychodzę tylko
i wyłącznie w sprawach zawodowych. Czy do każdego klienta ma
pan takie prostackie podejście?
Brunet posłał jej jeden z tych
szelmowskich uśmiechów, których tak bardzo nie znosiła
i z premedytacją nachylił się ku niej, zarzucając ramię
na oparcie kanapy.
— A więc słucham. Czego pani ode
mnie oczekuje? — spytał, coraz bardziej zmniejszając dzielący
ich dystans.
— Działania — odparła, walcząc z
suchością w ustach. Nie podobała jej się ta nagła zamiana ról.
To ona miała być łowcą, zarzucającym sieci na niczego
niepodejrzewającą ofiarę. Tymczasem ofiara okazała się być
godnym przeciwnikiem.
— Niestety, obawiam się, że nie
będę mógł pomóc, gdyż obiekt nie jest przedmiotem moich
zainteresowań — odparł beznamiętnie, nic sobie nie robiąc z jej
bliskości.
— Zdaję sobie sprawę, że pana
wiedza ma mocno ograniczony zakres, dlatego pozwolę sobie wyjaśnić
dogłębnie, o co mi chodzi — oznajmiła, porywając dokumenty ze
stołu.
— Nie mogę się doczekać.
— Moim zdaniem źle dokonano wyceny
zapasów firmy i ich zużycia. Zastanawiałam się nad tym, co może
być tego powodem i wydaje mi się, że została zmieniona metoda ich
wyceny, jednak nie ma o tym wzmianki w informacji dodatkowej do
sprawozdania. Co najdziwniejsze, braku tej informacji nie wychwycono
podczas badania sprawozdania przez biegłego rewidenta, pana Doriana
Butchera, który de facto na polecenie ojca w zeszłym roku zastąpił
naszego wieloletniego współpracownika.
Prawnik pokiwał głową, wcale się
nie dziwiąc wyborowi starego Doriana do badania sprawozdania
finansowego. Jeżeli ma się coś do ukrycia, a z jego obserwacji
wynika, iż pan Audley wolałby, żeby jego podejrzane interesy nie
ujrzały światła dziennego, Butcher był odpowiednią osobą na to
stanowisko. Każdy w prawniczym środowisku wiedział, iż etyka
zawodowa jest o wiele niżej w jego priorytetach niż garść złotych
monet.
— Chcę tylko, żeby pan się
dowiedział, czy rzeczywiście dokonano zmiany metody wyceny i należy
tylko zamieścić o tym wzmiankę w informacji dodatkowej, czy też
może nieścisłości wynikają z błędów rachunkowych i trzeba
poprawić cały raport.
Teodor potarł podbródek, wpatrując
się w widok za przeszkloną ścianą. Trochę to trwało, jednak
w końcu spojrzał na nią i niezobowiązująco rzucił:
— Zobaczę, co da się zrobić.
„To niezbyt wiele” —
pomyślała Amber, ukrywając rozczarowanie. Liczyła na to, że
wzbudzi w nim zainteresowanie sprawą, przez co łatwiej byłoby go
namówić na współpracę. Widocznie ani jej uroda, ani jego
ciekawość nie były wystarczające, by podjął właściwą
decyzję. Nie było nic uwłaczającego w tym, że nie zwrócił na
nią uwagi, prawda? W końcu był dziwakiem, mieszkającym z dmuchaną
lalą.
„Musimy z Randolphem wymyślić
coś innego.”
— Już wychodzisz? — spytał
Teodor, widząc, jak dziewczyna zbiera swoje rzeczy.
— Muszę jeszcze załatwić parę
spraw — opowiedziała, ukrywając swój zawód. Jakoś dziwnie
czuła się z tym, że to koniec kuszenia młodego prawnika.
Nadeszła pora, by zabrać stąd tyłek i wrócić do zagraconej
kawalerki i wiecznie głodnych kotów. — Sama się odprowadzę.
Amber wyszła na korytarz i przywołała
windę. Weszła do środka w momencie, gdy z drugiej wyszła drobna
kobieta obdarzona burzą kasztanowych loków. Panna Audley
obserwowała, jak puka do drzwi mieszkania Teodora, czując nagły
strach i zaskakujące ukłucie zazdrości. Dziewczyna? Przyjaciółka?
Czy nieświadomie próbowała odbić chłopaka innej?
— Jeśli jesteś Blaisem, spierdalaj.
— A jeśli jestem Hermioną Granger?
Nim drzwi windy zasunęły się, Amber
zdołała ujrzeć uśmiech bruneta na widok tajemniczego gościa.
Blondynka jęknęła głośno i oparła
się o metalową ścianę. Teodor Nott należał do innej, był
całkowicie zakazany. Musiała poszukać innego sposobu, by dostać
się do potrzebnych dokumentów i wyrzucić z głowy jego seksowny
uśmiech.
***
Teodor przyjął z powrotem od
strażnika swoją kartę dostępu i wszedł do archiwum firmy
ThunderFlash. Omijał kolejne regały zawalone teczkami i stosami
dokumentów, kierując się do najdalszego zakątka. Odłożył
teczkę i rozpoczął poszukiwania. Gdy znalazł to, czego szukał,
uśmiechnął się i pokręcił głową. Robił dokładnie to, czego
oczekiwała Amber Audley. Połknął haczyk i postanowił z własnej
woli zaangażować się w dochodzenie dziewczyny. A może robił to,
ponieważ potrzebował pretekstu, by znowu ją zobaczyć?
Na wszelki wypadek zrobił kopię
dokumentów i schował ją w teczce, po czym opuścił archiwum
i, korzystając z kominka właściciela firmy, przeniósł się
do swojego biura w kancelarii pana Powella. Tam, na spokojnie
przeczytał zawartość swojej zdobyczy, po czym wyjął kawałek
pergaminu, chwycił pióro i zaczął pisać.
Amber,
Dowiedziałem
się czegoś, co powinno Cię zainteresować. Tym razem proponuję
spotkać się w restauracji, być może w końcu wypijesz to, co
ci oferuję. Czekam na ciebie dziś o 18. w Tawernie.
Nie
spóźnij się
Teodor
Nott
PS:
Nie chciałbym, by list dostał się w niepowołane ręce. Zniszcz
go.
***
Amber podążała za kelnerem cała w
skowronkach. Wiedziała, że nie jest to w całości spowodowane tym,
iż dostanie dowody na to, że jej ojciec ma nie do końca czyste
sumienie. Zdawała sobie również sprawę, iż jej ekscytacja na
spotkanie z zajętym mężczyzną jest niewłaściwa, jednak nie
mogła powstrzymać uśmiechu, odkąd dostała list.
Na tę specjalną okazję pożyczyła
od Chantal czerwoną sukienkę przed kolano w głębokim dekoltem
w kształcie litery V. Nie mogła przecież pojawić się w
Tawernie w byle czym.
— Dziękuję, już sobie poradzę —
powiedziała do kelnera, po czym podeszła do stolika, przy którym
Teodor studiował kartę dań.
— Spóźniłaś się — mruknął,
nie podnosząc głowy znad menu.
Amber zajęła miejsce naprzeciw niego,
nie komentując jego przywitania.
— Tylko kilka minut.
— Trzydzieści.
— Korki.
Młody prawnik w końcu na nią
spojrzał.
— Nie mogłaś się przenieść?
Dziewczyna zmrużyła oczy. Nie tego
się spodziewała. Miała nadzieję na jakikolwiek przebłysk
aprobaty. Nawet prostackie „niezłe cycki, Audley”
byłoby lepsze, niż prawienie morałów.
— Zgubiłam różdżkę.
Nott postanowił odpuścić temat,
wracając do wyboru dań.
— Proponuję pierś z kurczaka z
sosem malinowym.
Dziewczyna skrzywiła się. Mięso z
owocami? To nie mogło dobrze smakować.
— Coś nie tak?
— Ależ skąd. Niech będzie —
zgodziła się, nie chcąc go dalej drażnić. Nie, dopóki
przynajmniej nie dostanie dokumentów.
— Co przedstawia twój tatuaż? —
zapytał nagle Not, gdy złożyli zamówienia.
Amber zamrugała. Spodziewała się
tego, że prawnik od razu przejdzie do rzeczy.
— Skąd o nim wiesz?
— Zobaczyłem fragment, gdy byłaś u
mnie ostatnio. Ten golf ledwo zakrywał stanik.
— Nie powinieneś zwracać uwagi na
takie rzeczy. Twoja dziewczyna mogłaby być zazdrosna.
— Szczęście, że jej nie mam —
odparł Teodor, opierając głowę na dłoni. Przesunął palcem
wskazującym po swoich ustach, nie odrywając od niej wzroku. —
Zgaduję, że musi to być coś symetrycznego.
— Masz rację — niemal wyszeptała,
czując, jak jego spojrzenie wędruje w dół, poprzez dekolt,
zatrzymując się tuż pod piersiami, w miejscu, gdzie znajdował się
tatuaż.
— Podłużny, poziomy wzór —
zgadywał dalej brunet, patrząc jej w oczy. — Coś delikatnego,
mającego dla ciebie znaczenie.
— Skąd wiesz?
Panna Audley była pod wrażeniem. Jak
do tej pory, wszystko się zgadzało.
— Z tego, co zdołałem zobaczyć, po
obu stronach znajdują się te same elementy. Większość ludzi
skupia się na tatuowaniu kończyn bądź pleców, wątpliwe, byś
zdecydowała się na tatuaż pokrywający brzuch. Widziałem, w jaki
sposób patrzyłaś na tamtą rzeźbę. Jesteś wrażliwa i kobieca,
nie wybrałabyś czegoś bezwartościowego.
— Znowu bawisz się w psychologa?
— Podtrzymuję rozmowę.
— Debatując o moim tatuażu...
— Nie, o twoim ciele — poprawił ją
brunet, prostując się, by kelner mógł położyć przed nim
talerz. — Niezwykle absorbujący temat.
— Dziękuję — powiedziała do
kelnera dziewczyna, a gdy ten odszedł, wróciła do rozmowy. —
Dziwne masz sposoby na podtrzymanie rozmowy.
— Oboje jesteśmy młodzi, atrakcyjni
i wolni. Myślę, że to odpowiedni temat. — „I co ty na to,
Audley? Przejmiesz pałeczkę?”
Amber zaśmiała się nerwowo. Sprawa
robiła się skomplikowana. Zdołała wyrzucić go z głowy i
wbić do niej, że ostatniej rzeczy, jakiej potrzebuje to romans z
prawnikiem ojca, a on nagle całkowicie zmienia front. Niewinne
gierki to jedno, ale to, co insynuował, to zupełnie coś innego.
— Myślę, że mogłeś mnie źle
zrozumieć.
— Przychodzisz do mojego mieszkania,
stroisz się dla mnie, kokietujesz mnie. Myślę, że sprawa jest
dość prosta. Pragniesz mnie — oznajmił Nott, wzruszając
ramionami, zupełnie, jakby rozmawiali o prawdopodobieństwie
wygranej w loterii Proroka Codziennego. — Dlaczego i ja nie miałbym
cię kokietować? Dlaczego nie mógłbym zabrać cię do siebie i nie
wykorzystać okazji, skoro wysyłasz mi wyraźne znaki? Chyba że
wszystko to robiłaś po to, by skłonić mnie do przekazania ci
dokumentów, hmm? Więc jak to jest, Amber. Myślisz, że jak bardzo
jestem głupi?
Dziewczyna zaklęła w myślach.
„Koniec zabawy” — pomyślała, zaczynając nerwowo
stukać paznokciami w blat. Wiedząc jednak, że to zauważył,
schowała ponownie dłoń pod stół.
— Myślę, że nie jesteś na mnie
tak zły, jak powinieneś być, skoro tu jesteśmy.
— Nie, nie jestem — zgodził się
Nott. — Ale wiesz, co mogłoby się stać, gdybyś trafiła na
kogoś innego?
— Nie jestem dzieckiem...
— Ale nie masz różdżki.
Fakt. Z tym nie mogła polemizować,
jednak nie zamierzała się poddawać, nie, gdy była tak blisko
celu. Pochyliła się w jego stronę i ściszonym głosem
powiedziała:
— Co mogłam innego zrobić? Ojciec,
Serena i Chris niszczą firmę, wyzyskują ludzi. Wiesz, co się
stanie, gdy firma upadnie? Ilu ludzi straci pracę? Kto razem z nimi
poniesie odpowiedzialność za długi, do których oni doprowadzili?
Próbuję ratować zatrudnionych, moje dziedzictwo, a jedyną osobą,
która może mi w tym pomóc, jesteś ty. Przykro mi, jeśli poczułeś
się jak zabawka, ale w grę wchodzi dużo więcej, niż twoja duma.
W każdym bądź razie, wierz lub nie, ale miło było mi cię poznać
— zakończyła, wstając od stołu.
— A ty dokąd?
— Zgaduję, że nic tu po mnie.
— Wracaj do stołu.
Zaskoczona dziewczyna uniosła brwi,
jednak posłusznie wróciła na miejsce.
— Od początku wiedziałem, że
czegoś chcesz, nie wiedziałem tylko, czego konkretnie. I zgaduję,
że to nie koniec, prawda?
Amber przytaknęła i otworzyła usta,
jednak nim się odezwała, Teodor powiedział:
— Nie rozmawiajmy o tym tutaj. Zjemy
i pójdziemy do ciebie.
— Do mnie?
— Nie będziesz musiała wracać
samochodem — wyjaśnił, zabierając się do jedzenia.
Panna Audley wzięła z niego przykład
i przymknęła oczy, gdy w jej podniebieniu wybuchł nieziemski smak.
Mruknęła z aprobatą, a gdy otworzyła oczy, spostrzegła, iż
młody prawnik przygląda jej się.
— Zgaduję, że jednak smakuje?
— Jak pan do tego doszedł? Droga
dedukcji? Intuicja? Ślepy traf? — ironizowała, jednak, widząc
jego złośliwy uśmiech, wiedziała, że za chwilę otrzyma nauczkę.
— Wyglądałaś, jakbyś dostała
orgazmu. Przez zwykłego kurczaczka. Dość niewielki ptak.
Dziewczyna odwzajemniła jego uśmiech.
— Jak ci się układa pożycie z
dmuchaną lalą?
— Shhhh! Na Salazara, ciszej, kobieto
— syknął Teodor, rozglądając się nerwowo dookoła.
— W porządku. Skoro krępuje cię
wyrażenie „dmuchana lala”, proponuję nazwać ją Zoe. Co ty na
to?
— Przysięgam, na Merlina, jeśli
jeszcze raz powiesz „dmuchana lala”, a zatkam ci usta.
— W porządku, jednak ostrzegam, że
w przeciwieństwie do Zoe nie mam aż tak imponującego rozwarcia
szczęk.
Teodor wziął głęboki wdech i
powrócił do jedzenia.
— Kobiety. Największa z plag —
mruknął, zerkając na nią z rozbawieniem.
Pół godziny później byli na
miejscu. Dziewczyna otworzyła drzwi, zapaliła światło i odrzuciła
niedbale klucze na szafkę.
— Przytulne — stwierdził Nott,
rozglądając się po ciasnym, zagraconym pokoiku.
Amber prychnęła.
— Jeśli „przytulne” jest
zamiennikiem „ciasnego”, to jesteś mistrzem dyplomacji.
— Dziękuję.
— A więc czego udało ci się
dowiedzieć? — spytała, siadając na blacie.
— Nie zaproponujesz mi nawet
filiżanki herbaty?
— Napijesz się herbaty?
— Poproszę — odpowiedział z
uśmiechem, siadając w wygodnym, wyświechtanym fotelu. — Czarną,
bez cukru — dodał, patrząc, jak dziewczyna znika w kuchni.
Korzystając z nadarzającej się
okazji, rozejrzał się po pokoju panny Audley. Po jego niewielkich
gabarytach, mizernym oświetleniu i sypiącym się ze ściany tynkiem
wnioskował, iż dziewczyna musiała naprawdę nienawidzić ojca,
skoro zdecydowała się na zamieszkanie w takim miejscu. Jego uwagę
przykuły sterty książek, które walały się po pokoju, drażniąc
jego uporządkowany styl bycia. Przyjrzał się bliżej kilku
tytułom, utwierdzając się w przekonaniu, iż miał rację co do
kierunku, w jakim kształciła się córka jego zleceniodawcy.
„Kierunki rozwoju nowoczesnej magomedycyny” — głosił
napis na wysłużonym egzemplarzu, zapewne pochodzącym z drugiej
ręki.
— A więc? — usłyszał
zniecierpliwiony głos dziewczyny, gdy chwilę później postawiła
przed nim filiżankę herbaty. — Czego się dowiedziałeś?
— Widzę, że przechodzisz od razu do
rzeczy — powiedział, dokładnie lustrując ją wzrokiem. —
Dobrze, niech tak będzie. Otóż twoje obawy dotyczące spraw
finansowych firmy się potwierdziły. Przyjrzałem się dokładniej
dokumentom dotyczącym wyceny zasobów firmy i rzeczywiście
kilka miesięcy temu wprowadzono istotne zmiany, o których nie
wspomniano w informacji dodatkowej do raportu.
— Czyli wystarczy tylko uzupełnić
te dane? — spytała dociekliwie, po czym usiadła na łóżku,
chcąc zakryć znajdującą się na nim bieliznę.
Brunet zaśmiał się pod nosem.
— Jesteś aż tak naiwna, czy tylko
udajesz? Oczywiście, że udajesz — dodał po namyśle. —
Przecież gra wciąż się toczy. Nie wiem, jak daleko sięga twoja
wiedza z zakresu ekonomii i czy jest jakikolwiek sens
w tłumaczeniu ci tego, ale skoro sobie tego życzysz... —
Prawnik upił łyk herbaty i wykrzywił się, po czym szybko odstawił
filiżankę.
— Coś nie tak? — spytała, udając
uprzejme zainteresowanie.
— Jest słodka.
— A nie miała być?
— Nie.
— Jeśli chcesz, mogę ci zaparzyć
jeszcze jedną... — zaczęła z miną niewiniątka.
— Nie trzeba.
— I tak bym tego nie zrobiła.
— Zdaję sobie z tego sprawę —
odparł z uśmiechem. — Wracając do meritum, czy wiesz, na jakiej
zasadzie dokonywana była wycena zużycia materiałów do produkcji?
— Wyceniano je według cen
najwcześniejszej dostawy, a później kolejno, tak, jak napływały
do magazynów — odpowiedziała po chwili zastanowienia.
— Od jakiegoś czasu, nie udało mi
się ustalić dokładnej daty, stosuje się odwrotne założenie.
Otóż najpierw z magazynu „wychodzą” materiały, które dotarły
do niego najpóźniej...
— Ale po co? Po co zmieniać coś, co
funkcjonowało w firmie od lat?
— A widziałaś może ceny ostatnich
dostaw?
— Ojciec mówił, że udało nam się
wynegocjować naprawdę konkurencyjne ceny.
— I właśnie dlatego chce wykazać
je w raporcie. Żeby teoretycznym spadkiem kosztów załagodzić
straty w związku ze spadkiem sprzedaży.
— Ale przecież tegoroczny zysk jest
na podobnym poziomie...
— Udało się go osiągnąć tylko
dzięki temu zabiegowi. W ostatnim czasie spadły przychody ze
sprzedaży i tylko wykazanie niższych kosztów zużytych materiałów
pozwoliło na osiągnięcie względnie dobrego wyniku.
— Ale przecież... jeśli nie uda nam
się pozyskać nowych dostaw o równie niskich cenach, w końcu
koszty te wzrosną. Chyba że ojciec kłamał i spadek cen nie był
spowodowany rabatami a niższą jakością towarów. Wtedy...
— Wtedy będzie już tylko gorzej.
Firma i tak traci klientów, jeśli nowe produkty będą wytworzone
z gorszych materiałów, ten proces będzie postępował. Masz,
czego chciałaś — oznajmił, wstając z fotela. Upił jeszcze
jeden łyk herbaty i wzdrygnął się, po czym dodał: — Mam
nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, iż wyświadczyłem ci
przysługę i niemądrze byłoby, gdyby ktokolwiek się o tym
dowiedział.
— A dokumenty?
— Wybacz, dziecino, ale wiąże mnie
umowa z twoim ojcem. Żadnych dokumentów nie zobaczysz — odparł,
ruszając w stronę wyjścia.
— A jeśli je zdobędę? Jeśli
zdobędę dowody przeciwko ojcu, będziesz reprezentował mnie i
Randalpha w sądzie?
— Poczekaj... bo nie wiem, czy dobrze
zrozumiałem. Mam rozwiązać obiecującą umowę, narażając się
na wysoką grzywnę i przyjąć wątpliwe zlecenie od biednej
studentki, wiedząc, że prawdopodobnie będę musiał mierzyć się
z najlepszymi prawnikami tego kraju? Moje usługi mają swoją cenę.
Wybacz, skarbie, ale zapłata w naturze mnie nie satysfakcjonuje.
— Świetnie! Jestem pewna, że znajdę
kogoś innego, kto pokusi się na najgłośniejszą sprawę ostatnich
lat.
Teodor uśmiechnął się szelmowsko.
Zerknął na dwa koty, które akurat teraz musiały przypomnieć
sobie o tym, że mają właścicielkę i zaczęły się o nią
ocierać, po czym rzucił Amber znaczące spojrzenie.
— Powodzenie w poszukiwaniu —
powiedział na pożegnanie, zostawiając ją samą.
— Dupek — burknęła pod nosem
dziewczyna, biorąc w ramiona czarnego pupila. Głaszcząc jego
główkę, wpatrywała się z determinacją w drzwi, za którymi
zniknął prawnik. — Jeszcze zobaczymy, czy nie zmienisz zdania.
***
— Mam coś, co może cię przekonać
— rzuciła Amber i weszła do środka, nim Nott zdołał cokolwiek
powiedzieć.
Prawnik pomógł zdjąć jej płaszcz i
ledwo zdołał ukryć rozczarowanie. Długa, granatowa spódnica
z barwnymi kwiatami i zwykła bluzka. Nic, co odkrywałoby jej
piękne ciało.
— Nie mogę się doczekać, by to
zobaczyć.
Amber odwróciła się, słysząc jego
ton.
— Wątpisz w to, że coś znalazłam?
Teodor powiesił płaszcz i odwrócił
się do niej ze złośliwym uśmiechem, który zamarł na jego
ustach, gdy zobaczył jej kreację w całej okazałości. Przód
asymetrycznej spódnicy odsłaniał niemal całą długość jej
kształtnych nóg, natomiast bluzka miała bardzo ciekawy dekolt.
„Tak lepiej” — pomyślał, nim zdołał się opanować.
— Wątpię, by było to coś
wartościowego. Ale skoro zdobyłaś się na ten trud, zobaczę, co
tam masz — dodał, rozsiadając się na kanapie.
Dziewczyna, zamiast usiąść obok,
wybrała miejsce naprzeciwko. Zarzuciła nogę na nogę i pochyliła
się, podając mu dokumenty.
— Proszę. Zerknij na to.
Brunet naprawdę starał się patrzeć
tylko i wyłącznie na papiery, jednak gdy Amber pochyliła się,
dekolt bluzki odsłonił naprawdę interesujące obiekty. Niemal
wyszarpał dokumenty z jej dłoni i zabrał się za przeglądanie
ich.
— Skąd to wzięłaś? — spytał po
dłuższej chwili, przerywając ciszę.
— Zaprzyjaźniony pracownik firmy
obiecał, że rozejrzy się po gabinecie ojca.
— I tylko to dla mnie masz?
Amber wzruszyła ramionami.
— Na chwilę obecną, tak.
— To za mało — stwierdził Nott,
odrzucając dokumenty na stolik.
Dziewczyna popatrzyła na niego
wzrokiem bazyliszka. To ona dwoiła się i troiła, by przekonać
przyjaciela, by nagiął dla niej karku, sama próbowała zakraść
się do zakazanego archiwum, przez co została niemal wyrzucona z
budynku i dostała zakaz wchodzenia do firmy, a on po kilku
minutach rzuca jej zdobyczą i mówi, że do niczego się nie nadaje?
— Jak to za mało — powtórzyła,
nieudolnie naśladując jego głos.
— Po prostu. Nie przekonuje mnie to
do podjęcia pracy z tobą.
Prawnik przyglądał się dziewczynie,
gdy ta, zamyślona, próbowała znaleźć jakikolwiek argument, który
skłoniłby go do zmiany zdania. Naprawdę mu się podobała. Nie
tylko z wyglądu, podobało mu się to, że nie jest słabą
niedojdą, która nie umie o siebie zadbać. Potrafiła osiągnąć
coś, zaczynając praktycznie od zera. Wytrwała, pracowita,
inteligentna. Dlaczego nie miałaby mu się podobać?
Niepokoiło go jednak to, że zaczął
się do niej przywiązywać. Jej wizyty przestały go zaskakiwać,
przeciwnie, gdy godzinami siedział sam w domu, co chwilę zerkał na
drzwi z nadzieją, że za chwilę stanie w nich Amber.
Biorąc pod uwagę ich krótką znajomość i to, że doskonale
zdawał sobie sprawę, że potrzebuję od niego tylko jednego, jego
zachowanie było dla niego całkowicie nielogiczne. Był tylko
narzędziem potrzebnym do obalenia jej ojca, lecz mimo to nie
potrafił wyrzucić jej z mieszkania i powiedzieć, by nigdy więcej
tu nie wracała.
— A co by cię przekonało?
— Proszę?
— Co musiałabym znaleźć, żebyś
zgodził się na współpracę ze mną?
— Prawdziwy raport o stanie firmy,
przed wniesieniem poprawek i dokument wypłaty z kasy, która
najprawdopodobniej została przeznaczona na łapówkę dla audytora.
To tak na początek — odparł bez chwili namysłu.
Dziewczyna w milczeniu obserwowała,
jak Teodor wstaje i przechodzi do części kuchennej. Brunet nastawił
wodę i wyjął kubek, wsypując do niego kawy, całkowicie ignorując
jej spojrzenie.
— Żartujesz, prawda? Przecież to
niewykonalne.
— To nie wszystko — oznajmił,
zakładając ramiona na piersi. Oparł się o blat i dodał: —
Nadal nie mam gwarancji na wynagrodzenie i zatajenie mojego udziału
w... dostarczeniu ci dokumentów powierzonych mi przez twojego ojca.
Potrzebuję zaliczki.
— Ale ja nie mam dla ciebie
pieniędzy. Jeszcze nie. Ale obiecuję...
— Obietnicami nikt jeszcze nigdy nie
wyżył, a ja nie zamierzam być kolejnym śmiałkiem. I nie patrz
tak na mnie. Każdy prawnik, do którego byś się udała, zachowałby
się tak samo.
Amber niechętnie przyznała mu rację.
Liczyła jednak na to, iż do tego czasu zdoła wywołać w nim
emocje, które wpłynęłyby na jego osąd.
Nieświadomie sięgnęła po naszyjnik,
obracając między palcami jedną z pereł. Był to nawyk, który
towarzyszył jej w chwilach słabości. Jedyna pamiątka po matce
dodawała jej odwagi i pewności siebie, tym razem jednak, gdy
muskała palcami ozdobę, w jej głowie zrodził się pomysł.
Nim w pełni dotarło do niej, co robi,
zdjęła naszyjnik, podeszła do Teodora i położyła go przed nim
na blacie.
Prawnik odstawił pojemnik z kawą i
spod zmarszczonych brwi spojrzał na naszyjnik.
— Co to jest?
— Twoja zaliczka. Perły i czyste
złoto, jest wart naprawdę sporo. Zwłaszcza że był własnością
Evangeline Audley.
— Oddajesz mi go? — upewnił się
Nott, biorąc ozdobę w dłoń.
— Powiedzmy, że daję ci go w
zastaw. Gdy tylko zdecydujesz się z nami pracować, dostaniesz
równowartość naszyjnika. Po procesie dostaniesz resztę
wynagrodzenia.
Brunet powoli skinął głową i
schował naszyjnik do kieszeni.
— Jednego nie rozumiem — rzekł, z
powrotem zajmując fotel. — Mówisz, że teraz nie masz
pieniędzy... A gdybym jutro zmienił zdanie i decydowałbym się na
zmianę frontu? Skąd miałabyś pieniądze na zaliczkę?
— Za kwestie finansowe odpowiada
Randolph Spudmore.
Teodor rozsiadł się wygodnie. Wsparł
głowę na dłoni i musnął palcem wargę, bacznie przyglądając
się Amber.
— Wyjaśnij wszystko. Od początku.
Dziewczyna skinęła głową. Usiadła
na blacie i wbiła wzrok w przestrzeń, zamyślając się.
— Wszystko zaczęło się od ślubu
mojego brata z Sereną.
— Córką Randolpha. Czytałem parę
lat temu artykuł — wyjaśnił Nott, widząc jej spojrzenie.
Pamiętał, jak Draco przyszedł do niego, wcisnął w dłonie gazetę
i z dumą oświadczył, iż zamierza kupić Złotą strzałę.
— Zgadza się. Od tego czasu, ojciec
zaczął kłócić się z Randolphem, aż w końcu przydzielił jego
stanowisko mojemu bratu. Christopher... Christopher to partacz, za
każdym jego dyplomem stoją pieniądze tatusia. Randolph się
wściekł, odgrywał coraz mniejszą rolę w firmie. Doszło do tego,
że przeszedł do firmy konkurencyjnej...
— SilverSpeed — dokończył Teodor.
— Tam stworzył Złotą Strzałę i postawił na nogi, upadłą
niemal, firmę.
— Tak, jednak nadal ma udziały w
ThunderFalsh i głos w radzie nadzorczej. Kilka tygodni temu Randolph
przyszedł do mnie, to on zauważył nieścisłości w raportach.
Powiedział też, że ojciec będzie chciał całkowicie wykluczyć
go z rady.
— Więc to Spudmore odpowiada za
wszystko, to on polecił ci zdobyć dokumenty i prawnika, a ty
jesteś tylko pionkiem.
Nawet jeśli jego opinia ją zabolała,
nie dała tego po sobie poznać. Wstała, zalała kawę i podała
mu kubek.
— Nazywaj to, jak chcesz — odparła,
siadając naprzeciwko — ale Randolph nigdy by mnie nie wykorzystał.
Znam go od zawsze i dla mnie jest bardziej jak rodzina niż pozostała
reszta. Poza tym, nim do mnie przyszedł, sama zaczęłam coś
podejrzewać. Niepokoiło mnie odejście Randolpha i zabronienie
wejścia do archiwum. To on wszystko opłaci, ponieważ po wygranym
procesie to my zostaniemy jedynymi właścicielami ThunderFlash.
Firma połączy się z SilverSpeed i zaciągnie u niej dług, z
którego zostaniesz wynagrodzony. Ciekawość zaspokojona?
Nott uśmiechnął się lekko i upił
łyk kawy.
— Prawie. Zastanawia mnie jedno...
— Tylko jedno? — zakpiła
dziewczyna, uśmiechając się złośliwie.
Prawnik pokręcił głową. Odstawił
kubek i pochylił się, bez skrępowania zerkając jej w dekolt.
— Nie. Ale obawiam się, że ten
temat by cię zgorszył.
Amber niemal mogła poczuć, jak na
obszar jego zainteresowania wpływa rumieniec. Pochyliła się, by
zabrać kubek, nie dbając o to, ile odsłania. Upiła łyk i powoli
oblizała usta.
— A czego dotyczyłby ów temat? —
spytała, kokieteryjnie zakładając nogę na nogę.
Prawnik wstał i okrążył sofę, na
której siedziała. Nachylił się i odstawił na stolik trzymany
przez nią kubek, szepcząc jej wprost do ucha:
— Twoich piersi.
— Mhm. A konkretnie? — brnęła
dalej, patrząc mu prosto w oczy. Był tak blisko, że czuła jego
ciepły oddech na swojej twarzy. Wpatrywał się w nią z czymś, co
powodowało, że jedyne, o czym mogła myśleć, to o nich.
Nagich. Na jego łóżku. Ewentualnie na blacie, podłodze, albo pod
prysznicem.
Zdawało się, że prawnik miał te
same grzeszne myśli, jednak on tylko uśmiechał się lekko, z
drapieżną nutą w oczach. Nie wiedziała, czy chciał swoim
zachowaniem ją do czegoś zmusić, czy po prostu pozwalał wypłynąć
temu, co przez długi czas utrzymywał pod kontrolą.
Nadal patrząc jej w oczy, przeniósł
dłoń, która dotychczas spoczywała na oparciu sofy, na jej ramię.
Opuszki palców przemknęły po szyi, spłynęły do obojczyka i
bezwstydnie pogładziły widoczną część piersi.
— Widzisz, ciekawi mnie, czy na co
dzień też jesteś taka śmiała i wyzwolona, czy tylko dla mnie
zapominasz o staniku i nosisz takie bluzki.
— I to jest takie śmiałe? —
wymruczała, niczym kotka wyginając się ku jego dłoni. Pragnęła,
by zsunął dłoń odrobinę niżej... by postawił kolejny krok w
tej grze. Ku jej rozczarowaniu, nie zrobił tego. Opuszkiem palca
leniwie błądził po brzegu bluzeczki, w górę i w dół,
bezczelnie bawiąc się z jej pożądaniem.
— Owszem. Wyjątkowo łatwo o wpadkę.
Chwila nieuwagi... — prawnik zaczepił palec, zsuwając materiał
coraz niżej i niżej, nadal nie odrywając spojrzenia od jej oczu —
... i pokazujesz o wiele więcej, niż byś chciała —
dokończył, uśmiechając się krzywo, gdy cicho sapnęła w
momencie, w którym musnął sutek. — To bardzo śmiałe.
Zabrał dłoń. Elastyczny materiał
wrócił na swoje miejsce, a wraz z nim rozsądek Teodora. Przełknął
ślinę i wyprostował się, zerkając na dłoń, która jeszcze
przed chwilą dręczyła Amber.
— Zajmij się dokumentami. Możesz
już iść.
Dziewczyna patrzyła tylko, jak odwraca
się i zamyka w łazience. Ot tak, bez żadnego słowa wyjaśnienia,
zostawił ją.
Chwilę siedziała w bezruchu,
wsłuchując się w cichy odgłos wody. Frustracja i zawód przebiły
się przez ostygłą warstwę fizycznej, bolesnej wręcz potrzeby.
Nie wiedziała, co złości ją bardziej: to, że tak beznamiętnie
ją stąd odprawił, czy to, że zupełnie się nią nie przejmując,
poszedł wziąć prysznic. A ona siedziała tu z nadzieją, że do
niej wróci.
— Niech cię szlag — warknęła
rozeźlona, wstając z sofy. Podeszła do wieszaka i zdjęła z niego
swój płaszcz, mając w pamięci jego dotyk i wciąż żywe obrazy w
jej głowie.
Coś się z nią działo. Wystarczyło,
że stanął za nią, a sapała, niczym stuletnia lokomotywa.
Wzbudzał w niej pragnienia, których siła ją przerażała. Od
początku nie miała najmniejszego zamiaru wskakiwać mu do łóżka,
nawet za cenę cennych dokumentów. Jednak teraz, pragnęła tego i
to z zupełnie innych powodów. Bała się nazwania uczuć, jakie
wzbudzał w niej Teodor Nott, choć w głębi czuła, że zaczęła
się w nim zakochiwać. A on, w tym wiekopomnym momencie, w którym
to sobie uświadamiała, brał prysznic.
Odwróciła się, rzuciła płaszcz i
bezceremonialnie wparowała do łazienki. Niewiele myśląc, podeszła
do kabiny i odsunęła zaparowaną szybę.
Teodor drgnął, słysząc hałas i
wyprostował się. Nawet stojąc przed nią nago, nie porzucał maski
opanowania. Uniósł jedynie brew i założył ramiona na piersi,
cierpliwie czekając, aż Amber cokolwiek z siebie wyrzuci.
Tymczasem ona, choć nadal była na
niego wściekła, nie omieszkała zlustrować go wzrokiem. Był
posiadaczem smukłego ciała z delikatnie zaznaczonymi mięśniami,
nieco silniej zaznaczonymi w ramionach, trochę, jakby był
pływakiem. Jasną, choć nie chorobliwie bladą skórę pokrywały
błyszczące krople, które spływając, pozostawiały na jego ciele
smugi.
— Dupek z ciebie — warknęła, nie
komentując w żaden sposób jego ewidentnego podniecenia.
Nott zmrużył oczy.
— Zechciałabyś wyjaśnić, z
jakiego powodu napastujesz mnie w łazience? — wycedził, dobitnie
akcentując każde słowo.
— Bo cię nie lubię.
— Twoi wrogowie muszą być
zachwyceni.
Amber aż syknęła z rozdrażnienia.
— Jesteś dupkiem. Drażnisz mnie.
— Widzę, że się rozkręcasz. Skoro
najwyraźniej trochę tu postoisz, to mogłabyś podać mi ręcznik?
— Wkurwia mnie to twoje opanowanie,
wiesz? Za każdym razem, gdy coś się dzieje, ty zaczynasz świrować!
— Słuchaj no, aniołku... —
warknął Teodor, nachylając się nad nią. Oparł dłonie na
brzegach kabiny z taką siłą, że te zatrzęsły się. — ...
to nie ja wpadam do cudzych łazienek, nie ja knuję przeciwko
własnemu ojcu i nie ja namawiam ludzi do spiskowania. Popraw mnie,
jeśli się mylę, ale z naszej dwójki to ty aż prosisz się o
leczenie. I tylko to moje wkurwiające opanowanie powstrzymuje mnie
od wyniesienia cię na korytarz i wrzucenia do windy.
Amber prychnęła mu prosto w twarz.
— A ja myślałam, że nagość.
Mięsień w jego policzku drgnął.
Zbliżył do niej swoją twarz, a kilka lodowatych kropli spłynęło
z jego twarzy na jej.
— Klnę się na Salazara, jeśli
zaraz stąd nie wyjdziesz, zrobię, co powiedziałem, mając w dupie
sąsiadów, nagość i twoją reputację.
Amber tylko krzywo się uśmiechnęła.
— Widzimy się po zdobyciu papierów
— powiedziała, podchodząc do drzwi. Nim jednak wyszła, obejrzała
się przez ramię, ostatni raz lustrując go wzrokiem i kąśliwie
rzuciła: — Zoe czeka pewnie pracowita noc.
***
Amber nie miała pojęcia, jak Teodor
zareaguje na jej wizytę. Nie zdobyła dokładnie tego, czego
potrzebował prawnik, jednak przez te dwa tygodnie zdołała stęsknić
się za nim, prawie zapominając o sprzeczce pod prysznicem.
Prawie.
Wzięła głęboki wdech i zapukała.
— Właź — usłyszała w
odpowiedzi.
Tak też uczyniła. Powiesiła płaszcz
i weszła w głąb salonu.
— Zdobyłam dokumenty
inwentaryzacyjne z kasy i wynika z nich, że brakuje całkiem
pokaźnej sumy — oznajmiła, kładąc teczkę na stolik.
— To znowu ty?
Dziewczyna uniosła brew.
— Nie jest to dokładnie to, czego
oczekiwałeś, ale myślę, że dużo wnosi — rzuciła, odwracając
się w jego stronę. O ile jego ton był co najmniej oziębły,
nie można było powiedzieć tego samego o widoku, jaki prezentował
się przed jej oczami.
Teodor Nott, prawnik, do którego
jeszcze przed chwilą wciąż żywiła urazę, opierał się leniwie
o blat, popijając coś z filiżanki. Nie byłoby w tym nic
frapującego, gdyby nie fakt, iż odziany był wyłącznie
w niedopięte jeansy. Biorąc pod uwagę zapach, jego wilgotne
włosy i nierówny rytm, w jakim pracowało jej serce, śmiało
mogła wnioskować, iż w filiżance znajdowała się kawa, facet
dopiero co wyszedł spod prysznica, a ona była podniecona. To albo
w wieku dwudziestu jeden lat dostała zawału.
— Doprawdy? — spytał, unosząc
brew.
— Mhm. Widać ci bokserki —
poinformowała, jednak gdy Teodor wzruszył ramionami, jakby mówiąc
„mój dom, moje zasady”, dodała: — Ktoś mógłby pomyśleć,
że to celowe działanie.
Nott uśmiechnął się lekko, nie był
to jednak przyjazny uśmiech.
— W przeciwieństwie do ciebie,
jestem niczego niepodejrzewającą ofiarą, która nie jest w stanie
przewidzieć, że ktoś wpadnie mu do domu o ósmej rano. W niedzielę
— dodał srogim tonem, jakby to w tym wszystkim było najgorsze.
— Dzień jak każdy inny — odparła,
wzruszając ramionami, starając się sprawiać wrażenie, że w
ogóle nie interesuje jej ta drobna kropla wody, która powoli
ściekała z torsu mężczyzny, znacząc błyszczącym szlakiem
delikatnie zarysowane mięśnie brzucha i uporczywie zmierzając
coraz niżej i niżej aż do...
— Na co czekasz? — otrzeźwiło ją
pytanie bruneta.
Żywiła głęboką nadzieję, iż
oblizała wargi tylko w myślach. Już miała wyliczać całą
litanię świętych, próbując nieco ostudzić pożądanie, jednak
prawnik zdołał już ją wyręczyć. Wystarczyło jedno spojrzenie
Teodora Notta, by przeszła jej ochota na romanse. Jedno pewne siebie
spojrzenie typowego buca, myślącego, że jest na jego każde
zawołanie i że wystarczy jedno skinienie palcem, by była jego.
Albo, że skrawek majtek i odrobina przeciętnego ciała („Tak,
panie Mott, jest pan przeciętny!”) sprawi, że zapomni o bożym
świecie. Jak gdyby nigdy nic podeszła do bruneta, obdarzonego
ciałem półboga („Jest przeciętny!”) i oparła się o
blat, po czym wyjęła kopię dokumentu z torebki i podała ją
chłopakowi. Ten, jak gdyby nigdy nic znudzonym wzrokiem lustrował
papier, ignorując jej obecność. Rozjuszona jego obojętnością,
wyrwała mu kubek z ręki i upiła łyk.
— Jak chcesz, mogę ci zaparzyć
świeżej — oznajmił, nie podnosząc wzroku znad dokumentu.
— Obejdzie się. I co ty na to? —
spytała ozięble, wskazując na przyniesiony przez nią dokument.
— To za mało. Powiedziałem ci już,
co ewentualnie mogłoby skłonić mnie do współpracy i zdania nie
zmienię. Takimi świstkami nic nie ugrasz ani w sądzie, ani tym
bardziej u mnie. I nie nachodź mnie więcej bez potrzeby, bo to już
podchodzi pod paranoję.
— Zależy mi po prostu na dobru firmy
— odparła, po czym upiła kolejny łyk kawy. — I uwierz mi,
gdybym nie musiała, nie przychodziłabym do tego... domu —
dokończyła, lustrując wzrokiem idealny, irytująco perfekcyjny
rozkład mebli. — Ani tym bardziej do takiego zadufanego w sobie
pedanta. A ta kawa jest okropna — dodała, nieudolnie próbując
zmazać ten dobroduszny uśmieszek z jego twarzy.
— Chciałabyś dodać coś jeszcze?
— Nie.
— W takim razie do następnego razu —
odpowiedział z uśmiechem, po czym odepchnął się od blatu
i odprowadził Amber Audley do wyjścia. Gdy pomagał
dziewczynie zakładać płaszcz, rozległo się głośne pukanie do
drzwi, mogące oznaczać tylko jedno: katastrofę. A imię jej
Zabini.
I rzeczywiście chwilę później w
drzwiach stanął jak zwykle uśmiechnięty Blaise i tylko opatrzność
losu sprawiła, iż młody prawnik zdołał wepchnąć niczego
niespodziewającą się dziewczynę do szafy. Zanim zamknął
drzwiczki, zdołał zobaczyć jej zielone oczy, które ciskały
w niego błyskawicami, jednak udało mu się je okiełznać i
dać znać ich właścicielce, by siedziała cicho. Zbyt dobrze znał
swojego przyjaciela i zdawał sobie sprawę z tego, iż do południa
cały Londyn wiedziałby, że Teodor Nott wreszcie znalazł sobie
dziewczynę i jest nią córka jego klienta.
— Ty jeszcze niegotowy? — zapytał
Zabini, patrząc oskarżycielsko na przyjaciela. — Żabciu...
— Blaise — warknął poirytowany
Teodor, rzucając zaniepokojone spojrzenie w stronę szafy, w której
siedziała Amber.
— No dobrze, ropuszko ty moja,
obiecałeś, że ten dzień spędzimy razem...
Amber odsunęła się od drzwiczek,
zastanawiając się nad tym, czy aby na pewno chce słyszeć dalszy
ciąg tej rozmowy. Przesunęła się w głąb szafy, w obawie, iż
nowo przybyły może ją dostrzec przez wąskie szparki i wtedy na
coś nadepnęła. Na coś, co wydało z siebie zduszony i zmysłowy
jęk. Odwróciła głowę w tamtą stronę i stanęła twarzą w
twarz z Zoe.
— To nowy kot sąsiadki. Strasznie
ujada — powiedział Nott, chcąc zapaść się pod ziemię. —
Napijesz się czegoś?
— To mi nie brzmiało jak kot —
rzucił odkrywczo Zabini.
„Musisz mieć gdzieś jakiś
wyłącznik, Zoe” — pomyślała Amber, obracając lalkę
w poszukiwaniu odpowiedniego przycisku.
— To jakiś nowy gatunek z...
Zimbabwe.
„No dalej... rusz się, ty pusta
lalo!” — rzuciła w myślach dziewczyna, próbując obrócić
Zoe, która zaklinowała się między ubraniami.
— No, chyba że z Zimbabwe —
przytaknął Zabini, kierując się do salonu.
Teodor odetchnął głęboko, a chwilę
później z szafy wydobył się niski, zmysłowy głos:
— Nie mogę się doczekać, aż
zamieszasz w moim kociołku...
— Czy to...? — zapytał Blaise, z
zaciekawieniem spoglądając na szafę.
— Tak, to Zoe — przyznał
zrezygnowany Nott, zagradzając przyjacielowi drogę.
— Nadałeś jej imię? Jakie to
słodkie — ucieszył się Zabini. — Mogę ją zobaczyć?
— Nie! — zaprotestował Teodor,
wpychając przyjaciela w głąb mieszkania. — To moja lalka i nie
będziesz jej oglądał.
— Nott, ty ogierze, nie podejrzewałem
cię o to, że będziesz o nią zazdrosny.
— Tak, właśnie, jestem cholernie
zazdrosny — wtórował mu prawnik, próbując zagłuszyć kolejne
jęki dochodzące z szafy. — Idź do kuchni, zrób sobie coś do
picia a ja...
— Zajmiesz się Zoe — dokończył
przyjaciel, posłusznie wykonując polecenie Teodora. — Ale wiesz,
że prędzej czy później musisz znaleźć sobie żywą
dziewczynę...
— Dlaczego tak bardzo na tym ci
zależy?
— Bo Draco wybrał ciebie na ojca
chrzestnego. Przyszły owoc twoich lędźwi jest ostatnią szansą na
to, żebym w końcu nim został. A drzewo nie wyrośnie, jeśli nie
będziesz miał miejsca, w którym mógłbyś je zasadzić — dodał
Blaise tonem filozofa.
— Zabini, twoja logika jest pojebana.
Gdy tylko upewnił się, że jego
przyjaciel znalazł sobie zajęcie, Nott skierował się do szafy,
chcąc usunąć uciążliwego intruza. Otworzył drzwiczki i szarpnął
dziewczynę za ramię, wyciągając ją na korytarz.
— Teodoro, tylko pamiętaj, że z
kobietami należy obchodzić się delikatnie — usłyszeli stłumiony
głos Zabiniego.
— Zabaw z dmuchanymi lalkami ci się
zachciało? — warknął zduszonym głosem Teodor, nie wypuszczając
dziewczyny z uścisku.
— Mi?! — spytała oburzona
dziewczyna, cała czerwona na twarzy. — To nie ja chowam swoje
zabawki erotyczne po całym domu!
— Ciszej, do cholery — syknął
prawnik, oddalając się z dziewczyną od drzwi do swojego
mieszkania. — Ile razy mam ci powtarzać, że to prezent od
przyjaciela?
— To dlaczego jeszcze jej nie
wyrzuciłeś?
— A jak ty sobie to wyobrażasz? Że
wezmę ją pod pachę i wyniosę na śmietnik?
— No nie wiem, ja najpierw
transmutowałabym ją w coś normalnego... no, chyba że z drugiej
różdżki też nie potrafisz zrobić użytku — dodała, patrząc
na niego sugestywnie.
— Do domu — warknął, wskazując
na windę.
— Swoją drogą to zastanawiające...
— Po prostu nie mam do tego głowy,
bo dużo pracuje.
— Mhm — rzuciła wątpiącym tonem
Amber. — Fizycznie.
Nott zmrużył oczy, połykając
przekleństwo, które zdołało uformować się w jego ustach. Ta
jedna kobieta potrafiła w minutę wyzwolić w nim ogrom emocji, od
irytacji zaczynając, na pożądaniu kończąc. Gdyby nie wiedział
lepiej, co się z nim dzieje, zacząłby się zastanawiać, czy
pomału nie popada w obłęd. Zawsze wszystko było dla niego czarno
białe. Dobro i zło. Życie i śmierć. Wróg i przyjaciel. A ta
niska, delikatna dziewczyna o anielskiej urodzie i charakterem rodem
z piekła sprawiała, że jego poukładane życie zaczynało
przypominać plac zabaw dla schizofreników. Gdy był sam, odzyskiwał
spokój, rzucając się w wir pracy, jednak wystarczyło krótkie
spotkanie z nią, by spokój szlag trafił.
Widząc, że Amber nadal się nie
porusza, nachylił się, by wcisnąć przycisk, znajdujący się tuż
za nią. Nie odsunęła się, by ułatwić mu zadanie. Poczuł jej
gorący oddech muskający nagi obojczyk. Świadomość tego, jak
blisko znajdują się jej usta, tylko pchała go w głąb szaleństwa,
które zawsze budziło się w nim w jej obecności. Przygryzł
policzek, by choć trochę odsunąć od siebie myśl, jak dobrze
byłoby czuć jej usta na swoim ciele, jak przyjemnie byłoby pieścić
jej satynową skórę przy akompaniamencie jej westchnień.
Wyprostował się i spojrzał na nią.
Wiedział, że i ona o tym myślała.
— Winda nie przyjeżdża — rzuciła
odkrywczo.
— Chyba nie działa.
— Teo! Gdzieś ty się podział?!
Głos Zabiniego zadziałał na nich
niczym lodowaty prysznic. Oboje wzdrygnęli się i zerknęli na
drzwi.
Nott bez słowa odwrócił się i
podszedł do nich.
— Teo.
Prawnik zerknął za siebie i uniósł
pytająco brew.
— Następnym razem przyjdę po to, by
w końcu dostać to, czego chcę — powiedziała cicho, po czym
ruszyła w stronę schodów, zostawiając go samego z tym wyznaniem.
***
— Wejdź — rzucił Nott, doskonale
wiedząc, kto stoi po drugiej stronie. Uśmiechnął się na dźwięk
obcasów stukających o posadzkę i nałożył na talerz porcję
lazanii. — Więc?
— Mam to, o co prosiłeś.
Cichy szelest płaszcza i rzucanych
papierów. Zaskoczony Teodor uniósł brwi. Nie spodziewał się, że
dziewczyna tego dokona, a z pewnością nie tak szybko.
— Jakim cudem... — zaczął, jednak
słowa ugrzęzły mu w gardle na jej widok.
Bogini. Na środku jego pokoju stała
złocistowłosa bogini. Tylko tak mógł ją opisać. Rozpuściła
miękkie, falowane włosy, pozwalając, by te swobodnie opadały na
nagie ramiona. Jej ciało odziewał biały, jedwabny skrawek
materiału, który ktoś miał czelność nazwać sukienką. Była
tak cienka, że z miejsca, w którym stał, bez problemu widział
dokładny zarys jej piersi. Krótki dół z rozcięciem sięgającym
biodra odsłaniał niemal całą długość nóg. Wąską kibić
dziewczyny otulał biały gorset, natomiast zsunięte ramiączka
sukienki zwisały z ramion, jakby zapraszając do zerwania z niej
odzienia. Już raz widział ten strój. Była to wiernie odwzorowana
sukienka z rzeźby Goldenmayera.
— Co ty wyprawiasz? — spytał cicho
głosem stłumionym przed gniew i pożądanie.
— Daję ci to, czego potrzebujesz.
Czy teraz zmienisz zdanie?
Brudet zaśmiał się i pokręcił
głową.
— Nie o to mi chodzi — oznajmił,
podchodząc do niej, jednak w połowie drogi zatrzymał się, jakby
uzmysłowił sobie, dlaczego zbliżenie się do niej jest wyjątkowo
złym pomysłem.
— Nie rozumiem — mruknęła Amber,
przyglądając mu się. Sądziła, że ucieszy się na jej widok, że
oszaleje, porzuci opanowanie i chłodną logikę na rzecz
namiętności. Teodor jednak wydawał się być na nią zły. Brązowe
oczy lśniły tak niebezpiecznie, że musiała potrzeć ramiona, by
powstrzymać nadchodzący dreszcz. — Nie podoba ci się?
— Myślę, że powinnaś wyjść.
Prawnik podszedł do niej, chwycił ją
za ramię i zaprowadził do drzwi.
— Puść! — warknęła, próbując
mu się wyrwać, jednak był zbyt silny. Czuła, jak na jej twarz
wpływają rumieńce zawstydzenia. — O co ci, do cholery, chodzi?
— O to — szepnął wściekle wprost
do jej ucha — że pomimo tego, iż dostaniesz to, czego od samego
początku ode mnie chciałaś, nadal przychodzisz tu ubrana w... w
taki sposób. W porządku, było zabawnie, podobało mi się to,
ale przeraża mnie myśl, ile możesz poświęcić, dla osiągnięcia
celu. Cholera, dziewczyno, wiesz, co by się stało już na samym
początku, gdybym był inny? Albo teraz? A co, gdybym zerwał z
ciebie tę sukienkę? Co, gdybym rzucił cię na nagą na łóżko?
Co, gdybym przestał się powstrzymywać?
— A co, gdybym powiedziała, że nie
chcę, żebyś się powstrzymywał?
Teodor nie odpowiedział. Nachylił się
nad dziewczyną i wpił się w jej wargi, nie czekając na dodatkową
zachętę. Jakby w obawie przed tym, że mogłaby mu uciec, wplótł
dłoń w jej włosy, przyciągając ją do siebie jeszcze bliżej.
Jęknęli zgodnie na ten gest, oboje spragnieni drżącego dotyku
drugiego. Poznawali dotykiem lubieżnych dłoni swoje ciała, jednak
to tylko nasiliło ich tęsknotę i palącą potrzebę.
Brunet delikatnie pchnął Amber na
ścianę, rozpinając haftki gorsetu, jedna za drugą. W końcu
wylądował na podłodze. Dziewczyna westchnęła, gdy wtulił gorące
usta w jej szyję. Odchyliła głowę i zacisnęła dłonie na
jego ramionach, wbijając w nie paznokcie.
Teodor wydał z siebie ciche sapnięcie,
w odpowiedzi na słodki ból. Tak długo wyobrażał sobie te drobne
dłonie na jego ciele. Długie nogi owinięte wokół jego bioder.
Perłową skórę zaróżowioną od wysiłku, zroszoną potem,
noszącą jego zapach. Teraz w końcu mógł to mieć, wyrzucając
natrętną myśl o tym, że zamierza kochać się z kobietą, która,
jeśli tylko zechce, zniszczy jego karierę.
Odsunął się tylko po to, by zdjąć
z niej sukienkę. Biały materiał bez oporu zsunął się po ciele,
wystawiając ją nagą dla jego wygłodniałego spojrzenia.
Amber zadrżała, czując palący wzrok
na swojej sylwetce. Nie czuła się oceniana, patrzył na nią tak,
jakby od dawna o tym marzył i teraz nasycał się samym widokiem,
nim, tym razem bez żadnych przeszkód, zacznie błądzić dłońmi
po jej ciele.
Przez chwilę patrzył jej prosto w
oczy. Czułym gestem założył jej kosmyk za ucho i zniżył wzrok
ku piersiom. Pogładził ją po zarumienionym policzku i skierował
dłoń niżej, muskając opuszkami wygiętą linię szyi.
Amber nie chciała dłużej czekać.
Nie mogła. Stanęła na palcach, łącząc ich usta w pocałunku.
Wessała dolną wargę i pogładziła ją językiem, jednocześnie
rozpinając koszulę Teodora. W odpowiedzi na to brunet rozchylił
wargi i pogłębił pocałunek. Poczuł, jak jej dłonie w końcu
rozpinają ostatni guzik i zaczynają zapoznawać się z jego ciałem.
Przyłożyła je do brzucha i przesunęła w górę, aż w końcu
objęła go za szyję, jednocześnie zarzucając nogę na jego
biodro. Gdy mocno chwycił jej udo, otarła się o niego bezwstydnie,
szukając zaspokojenia. Gdy przeniósł dłonie na jej biodra, bez
wahania lekko podskoczyła i owinęła nogi wokół jego talii.
Nott tylko na to czekał. Przeniósł
dłonie na jej pośladki i wtulił usta w jej dekolt. Koniuszkiem
języka musnął rowek między piersiami, po czym całą swoją uwagę
przeniósł na pierś dziewczyny. Błąkał się chwilę, skubiąc
wargami delikatną skórę, po czym wessał sutek.
Amber jęknęła, wyginając się w
jego objęciach. Wplotła dłoń w jego włosy, przyciskając go do
siebie. Zaczęła poruszać biodrami i gwałtownie nabrała
powietrza, gdy zaczął wychodzić jej naprzeciw.
— Teo, Teo, Teo — wzdychała niemal
nieświadomie, prosząc, by przestał ją dręczyć.
Wysłuchał jej i w paru krokach
zaniósł ją do sypialni. Położył dziewczynę na łóżku
i uśmiechnął się drapieżnie.
— Coś... Coś cię bawi, Nott? —
wydyszała, podczas gdy ten chwycił jej kostkę i uniósł nogę.
— Mhm. Znalazłem sposób na to,
żebyś w końcu się przymknęła — odpowiedział, całując
kostkę. Przeniósł na nią spojrzenie, przesuwając usta na jej
łydkę.
— Ach... Szkoda tylko, że potrwa to
tak krótko.
Ugryzł ją leciutko w odwecie na te
zuchwałe słowa, po czym szybko ucałował to miejsce. Zatrzymał
się dopiero przy kolanie, gdy kątem oka zobaczył jej tatuaż.
— Złoty znicz — wyszeptał,
nachylając się nad nią.
— Podoba ci się?
Brunet uśmiechnął się.
— Z pewnością poświęcę mu dużo
uwagi — mruknął, opierając dłonie po obu stronach jej głowy. —
Zanim zaczniemy...
— Myślałam, że jesteśmy już w
połowie — przerwała mu Amber, sięgając do zamka jego spodni. —
Coś nie tak? — spytała z udawaną troską, gdy napiął się w
momencie, kiedy przeniosła jedną dłoń na wypukłość spodni.
— Diablica.
— Twoja diablica.
Brunet otworzył oczy i skinął głową.
— Tak. Moja.
Amber uśmiechnęła się. Teodor
właśnie rozmył jej obawy co do tego, jak będą wyglądały ich
relacje po tej nocy. Mężczyzna, którego pokochała, chciał z nią
być. Ufał jej.
— Chciałeś coś powiedzieć —
przypomniała mu, powoli rozpinając jego spodnie.
— Chcę, żeby jedna rzecz była
jasna: jeżeli tego nie przerwiesz, będzie to dla mnie oznaczało
jedno. Nie dam ci po tym łatwo odejść.
— To dobrze — mruknęła, gładząc
go delikatnie. — Bardzo dobrze.
Teodor syknął i wygiął się.
— Cholera, kobieto. Mam... Mam jeden
warunek — zdołał z siebie wyrzucić, gdy przyśpieszyła ruchy
dłonią. — Nasz związek... Tajemnica... Do czasu zakończenia.
Rozprawa.
— Rozumieć. Ja się zgadzać.
— Czasami cię nienawidzę — jęknął
i nachylił się, by móc ją pocałować, jednak ona odwróciła
głowę.
— Nie tak szybko, Tarzanie. Też mam
warunek.
Nott zaklął. To nie był najlepszy
czas na długie rozmowy.
— Słucham.
— Jeśli ja zostaję, Zoe stąd
wylatuje.
Teodor zaśmiał się i pokręcił
głową.
— Jesteś niemożliwa.
— Ale i tak mnie kochasz...
I tym razem skinął głową.
— Czy teraz Jane zamilknie i pozwoli
mi pracować?
— To zależy, czy jesteś tak samo
zwinny, jak Tarzan.
Teodor uśmiechnął się, po czym z
przyjemnością jej to udowodnił.