niedziela, 1 stycznia 2017

Epilog

"Życie ludzkie to naprawdę przedziwne zjawisko, składające się z samych sprzeczności. Sam człowiek jest jedyną istotą, w której szczęście przewleka się z rozpaczą, wściekłość chce dominować nad spokojem, a miłość drży ze strachu przed bólem, zawiścią i zdradą. Wyzwaniem jest połączenie tego wszystkiego. Czasami jednak człowiek, pozbawiony jednej bądź kilku emocji, nie jest w stanie tego dokonać. Wtedy ratunkiem jest druga osoba, która uzupełni to, czego tobie brak. Czasami los wtrąca swoje trzy knuty i zsyła trolla górskiego, a gdy i to nie pomaga, szykuje dla Ciebie całą długą drogę, pełną niespodzianek. Jeśli w porę odnajdziesz się na tej drodze, będziesz należał do szczęśliwców, którzy w upojeniu sączą antidotum zwane miłością."
~ Cookie, 01.01.2017

Ze specjalną dedykacją dla:

Iva Nerda
Arcanum Felis
LaFinDeLaVie
Vinci
Anna R.
Królowa Huncwotów
Crookshanks
Aleksander Kopiec
Mala.
MonaVerax3
... i dla wszystkich, którzy wytrwali z nami aż do końca


—Długo jeszcze?
— Cierpliwość jest cnotą, pani Malfoy.
— A mogę już to zdjąć?
— Jeszcze chwila. Uwaga, stopień.
Cichy zgrzyt. Zaciekawiona dziewczyna przechyliła głowę, próbując wyłapać coś jeszcze. Zawiązany na oczach krawat jej męża całkowicie zasłaniał widok. Mogła jedynie poczuć delikatny, letni wietrzyk na zarumienionych od tańca policzkach i słodką woń kwiatów.
Towarzyszący jej mężczyzna zatrzymał się i stanął za nią. Objął Hermionę w talii i złożywszy na jej skroni pocałunek, spytał:
— Gotowa?
— Tak.
Draco odsunął się nieco, by rozwiązać supeł i przeniósł wzrok na ich dom. W niczym nie przypominał mrocznego pałacu, w którym się wychowywał. W jego mniemaniu, posiadłość była idealnym połączeniem nowoczesności i tradycji. Dwupiętrowa willa z uroczymi balkonami i przeszklonym salonem od razu wpadła mu w oko.
Tymczasem jego wybranka milczała.
— Można wprowadzić kilka zmian — zaproponował blondyn, przerywając ciszę. — Możemy wyburzyć te ścianki i poprowadzić ścieżkę na ogród. Albo wstawić normalne szyby w salonie... ewentualnie możemy kupić nowy dom — dodał, zrezygnowany.
— Żadnych zmian — oznajmiła niespodziewanie Hermiona. — Jest cudowny. Choć większy, niż było w naszej umowie — dodała z uśmiechem, odwracając się do niego.
— Och, nie. Wszystko się zgadza.
Dziewczyna uniosła brew.
— Chciałaś, żeby nasz dom był mniejszy od Malfoy Manor. I jest. O cały jeden metr — dodał z szelmowskim uśmiechem, wyraźnie z siebie zadowolony.
— I na czym odbiłeś sobie ten jeden metr? — spytała Hermiona, obejmując go.
— Dwukrotnie większymi ogrodami. I jeziorem.
— Mamy jezioro? — zdziwiła się, oglądając się za siebie.
Na usta Dracona powoli wpłynął podstępny uśmieszek.
— Co powiesz na zwiedzanie? — spytał i nim kasztanowłosa zdążyła odpowiedzieć, pochylił się i jednym zwinnym ruchem ją podniósł.
Zaskoczona, wydała krótki okrzyk i natychmiast objęła go za szyję.
— Co ty wyprawiasz? — zaśmiała się, jednocześnie sięgając po tren sukni, by im nie zawadzał.
— Przenoszę panią przez próg, pani Malfoy — odpowiedział, wchodząc do środka. Bez wahania ruszył ku schodom.
Podekscytowana dziewczyna rozglądała się na boki, jednak Draco szedł zbyt szybko.
— Myślałam, że będziemy zwiedzać.
— Będziemy — odparł, patrząc na nią nagle pociemniałym wzrokiem. — Zaczniemy od sypialni.
— Och.
Tylko tyle potrafiła z siebie wydobyć. Przełknęła ślinę. Stwardniałe z pożądania rysy jego twarzy, sprawiały, iż mrowiło ją całe ciało. Suknia ślubna nagle stała się zbyt ciasna, pończochy zbyt mocno opinały jej uda, a bielizna zaczęła podrażniać delikatną skórę. Spróbowała poprawić się w jego uścisku, jednak to tylko spotęgowało atakujące ją doznania. Rozchyliła usta i zwilżyła dolną wargę. Jego wzrok prześledził powolną drogę języka i tam już pozostał.
— Pragnę cię — wyznała cicho.
— Mów tak dalej, a nie dojdziemy do sypialni — odpowiedział z powagą.
— Te schody wyglądają na bardzo wygodne.
Blondyn zaśmiał się ochryple.
— Tak ci śpieszno?
Nie musiała odpowiadać. Zrobiło to za nią jej ciało. Rumieniec wpłynął na jej policzki i dekolt, źrenice rozszerzyły się, a piersi nabrzmiały. Draco już się nie uśmiechał. Patrzył na nią jak wygłodniały wilk na zwierzynę, a jej bardzo spodobała się ta rola.
W końcu zatrzymał się przy drzwiach do ich sypialni. Postawił ją i pozwolił, by jako pierwsza weszła do środka. Wszedł za nią i zamknął drzwi, po czym oparł się o nie i z założonymi na piersi rękami obserwował, jak jego żona rozgląda się po pokoju.
Hermiona podeszła do komody i przesunęła dłonią po jej blacie, cały czas czując na sobie jego spojrzenie. Chłonęła wzrokiem delikatne beże ścian i proste krawędzie mebli, próbując nie zerkać na łoże z białym baldachimem.
Gdy doszła do kominka, ten rozpalił się wraz ze świecami porozmieszczanymi po pokoju. Światło przygasło, spowijając ich sylwetki półmrokiem.
Usłyszała jego kroki. Chwilę później poczuła twarde krzywizny jego ciała, idealnie dopasowujące się do niej. Zdjął koszulę. Mogła poczuć buchający od niego żar, mocno bijące serce, mięśnie, które z każdym jego oddechem drażniły subtelną krzywiznę jej pleców.
Przymknęła oczy, gdy delikatnie przesunął palcem po jej szyi. Odchyliła głowę, wysyłając niemą prośbę. Draco nachylił się, na przemian pieszcząc smukłą kolumnę wargami, zębami i językiem. Hermiona oparła dłonie o gzyms kominka, gdy jej ciało zadrżało w odpowiedzi na śmiałe poczynania wybranka.
Blondyn objął dłonią jej biodro i przycisnął je do siebie. Wzmocnił uścisk, gdy kobiece ciało naprężyło się i potarło o jego. Wypuścił drżący oddech i zacisnął delikatnie zęby na płatku ucha Hermiony, jednocześnie sięgając drugą dłonią ku jej włosom. Po omacku znalazł pierwszą wsuwkę i niedbale upuścił ją na podłogę, uwalniając pukiel włosów. Wkrótce los pierwszej podzieliły pozostałe spinki. Arystokrata przeczesał dłonią loki, upewniając się, że pozbył się wszystkich i odgarnął je na bok. I wtedy zamarł.
Kasztanowłosa zerknęła na niego przez ramię i zaśmiała się.
— Ile ich jest? — spytał, wpatrując się w rząd małych, delikatnych guziczków.
— Równo osiemdziesiąt pięć.
Hermiona nie mogła zapanować nad uśmiechem. Arystokrata patrzył na guziczki, jakby te były jego najgorszym wrogiem. Zmrużył oczy, wędrując wzrokiem po całej długości zapięcia, aż w końcu obrócił się na pięcie i podszedł do szafki.
— Co chcesz zrobić? — spytała, zaniepokojona. Miała złe przeczucie odnośnie swojej sukni ślubnej.
— Pozbyć się tych cholernych guziczków — oznajmił, odwracając się do niej z różdżką w ręku.
— Chyba nie chcesz...
— Chcę. Odwróć się.
Dziewczyna otuliła się obronnie ramionami... a raczej próbowała zasłonić dłońmi jak największą powierzchnię sukni.
— Mowy nie ma. Zniszczysz ją — dodała, cofając się.
— Nie zniszczę, jeśli nie... będziesz... się... ruszać — wymruczał, unosząc różdżkę.
— Draco... DRACO NIE CELUJ TYM WE MNIE!
— Och, na miłość Merlina, przestań uciekać!
— To zostaw guziczki w spokoju! — krzyknęła dziewczyna i pisnęła, gdy, cofając się, potknęła się o tren. Na szczęście miała miękkie lądowanie.
Arystokrata zaśmiał się i podszedł do łóżka. Oparł dłonie o kolumienki i wbił w nią spojrzenie.
— I co teraz? — spytał, unosząc jasną brew.
Kasztanowłosa uniosła się na łokciach.
— Teraz grzecznie odłożysz różdżkę i wrócimy do poprzedniego zajęcia — oświadczyła, dumnie unosząc podbródek.
Draco przechylił głowę, zastanawiając się nad jej propozycją. Omiótł wzrokiem jej sylwetkę, zatrzymując się na dłużej przy piersiach i biodrach Hermiony.
— Odwróć się — rozkazał z uśmiechem czającym się w kącikach ust. — Pozbędę się ich w bardziej tradycyjny sposób — obiecał, widząc jej wahanie, a kiedy dziewczyna odwróciła się, przysiadł okrakiem na jej udach.
Przymknęła oczy, gdy nieznośnie powolnym ruchem odgarnął jej włosy na bok i rozpiął kilka pierwszych guziczków. Gdy delikatnie pogładził odsłoniętą część pleców, dziewczyna wygięła się, spragniona pieszczot. Arystokrata nachylił się i musnął nosem kawałek nagiej skóry, po czym wtulił swoje usta w zgięcie jej szyi. Trwał chwilę w bezruchu, upajając się kobiecym zapachem i czuciem jej ciała pod sobą, po czym wrócił do rozpinania sukni. Z każdym kolejnym guziczkiem, jego usta przenosiły się coraz niżej, wytyczając szlak pocałunków. Bez wahania rozpiął koronkowy stanik i resztę guzików, po czym pomógł jej uklęknąć przed sobą. Rozchylił rozpięty materiał, pomagając jej uwolnić ręce z koronkowych rękawów i ramiączek stanika.
Materiał opadł.
Nie czuła się zawstydzona ani niepewnie. Pragnęła go równie silnie, jak on jej. Przez dwa lata narzeczeństwa, wypełnionego pożądliwymi spojrzeniami i zachłannymi pocałunkami, poznała jego ciało. Wiedziała, że pod ubraniami skrywa się smukła, wyrzeźbiona sylwetka. Wiedziała, jak każdy mięsień napina się przy dotyku, jak usta wyrzucają z siebie schrypnięte westchnienia i prośby ukryte w postaci jej imienia. Wiedziała, że będzie pieścił jej ciało z czułością i oddaniem i nigdy jej nie skrzywdzi. Przez ten czas sprawił, że stała się pewna swojego ciała i w końcu była na niego gotowa.
Draco objął chłodnymi dłońmi jej biodra, zahaczając jednym palcem o bieliznę. Poczuła delikatną pieszczotę języka na swoim uchu. Westchnęła. Jedno silne szarpnięcie sprawiło, iż klęczała przed nim naga. Delikatne pieczenie zniknęło pod wpływem jego kojącego dotyku.
Otworzyła oczy i ujrzała niewyraźne odbicie w szybie. Niesamowity obraz odebrał jej dech. Ona naga, rozgrzana, wtulająca się w silnego mężczyznę. Spojrzała na swoje ciało. Takie kobiece. Takie złaknione dotyku. Takie... jego. Miała wrażenie, iż przebywa w ciele kogoś innego.
Uniosła rękę, wczepiła dłoń we włosy kochanka i odchyliła głowę, wystawiając szyję na pocałunki. Dziewczyna z okna zrobiła to samo. Jej widmowy towarzysz powolnym ruchem przeniósł dłonie na talię i nieśpiesznie kontynuował wędrówkę. Jęknęła, gdy dłonie dotarły do piersi.
Trwali tak przez chwilę, tym razem oboje wpatrując się w swoje odbicie. Hermiona przełknęła ślinę.
— I co teraz?
— Teraz — mruknął, drażniąc oddechem płatek ucha — pokażę ci, jak bardzo cię kocham...

Hermiona uśmiechnęła się na to wspomnienie i delikatnie pogładziła wystający z szafy rękaw sukni ślubnej. Otworzyła drzwi i poprawiła ją na wieszaku, zastanawiając się, co mógł tu robić jej mąż. Na strychu znajdowała się tylko szafa ze strojami wieczorowymi, kufry z Hogwartu i inne pamiątki. Wątpiła, by wzięło go na sentymenty. Wzruszyła ramionami i już miała zamknąć szafę, gdy zauważyła coś, czego wcześniej tu nie było.
Przykucnęła i otworzyła małe, drewniane pudełeczko. Wewnątrz znajdował się sygnet Dracona, w miejsce którego od trzech lat nosił obrączkę i koperta. Zaintrygowana, wstała i otworzyła ją. Plik zdjęć. Jej nagich zdjęć.
Drżącymi dłońmi przekładała fotografie. Z każdą kolejną, jej twarz stawała się coraz bardziej blada.
Hogwart. Zamiana ciał.
Nie mogła pojąć, dlaczego je tu trzymał. Jak mógł w ogóle je zrobić? Owszem, nie byli wtedy w dobrych relacjach, ale NAGIE zdjęcia?!
Zakręciło jej się w głowie. Zdjęcia opadły na podłogę. Oparła się o szafę, próbując się uspokoić.
— Wdech... wydech... wdech. Spokój i opanowanie. Później zabijesz swojego męża — powtarzała, powolnymi krokami opuszczając strych. Nim jednak wyszła z pokoju, wyjęła różdżkę i zamieniła zdjęcia w kupkę popiołu.
Gdy wchodziła do kuchni, usłyszała szczęk zamka. Salazar natychmiast zerwał się z posłania i pognał do drzwi. Dziewczyna podążyła za nim.
Draco zdążył już zdjąć marynarkę i rzucić niedbale teczkę na podłogę. Podrapał dobermana za uszami i, nie wiedząc, co go czeka, podszedł do Hermiony.
— Jak się dziś czujesz? — spytał, całując ją w czoło, po czym w opiekuńczym geście położył dłoń na jej wyraźnie zaokrąglonym brzuchu. Widząc jej minę, odsunął się i dokładnie przyjrzał się żonie.
— Czułam się dobrze. Dopóki nie weszłam na strych — dodała, patrząc na niego morderczym wzrokiem.
Blondyn zamrugał, próbując połączyć fakty w całość. Kiedy dotarło do niego, co się stało, zaczął gorączkowo rozmyślać na usprawiedliwieniem. Jakimkolwiek. Nie mogąc znaleźć żadnego, w końcu wypalił:
— Grzebałaś w moich rzeczach?
Zdumiona dziewczyna otworzyła usta. Przez chwilę stała w bezruchu, jednak gdy wyszła z szoku, podeszła do męża i zaczęła okładać go pięściami. Draco zasłonił się, jednocześnie próbując ją powstrzymać.
— Hermiono, uspokój się, bo jeszcze sobie coś zrobisz!
— To TOBIE coś zrobię! Świnia!
— Auć! — syknął, odsuwając się od niej. Potarł ramię i spojrzał na nią z wyrzutem.
— Jak mogłeś w ogóle je zrobić?! I dlaczego nadal je trzymałeś?!
— Naprawdę chcesz to roztrząsać po tylu latach? Dobrze, proszę bardzo: zrobiłem je, bo nadarzyła się okazja, by zdobyć na ciebie jakiś haczyk. Później je schowałem i dopiero niedawno natknąłem się na nie przy porządkowaniu biblioteczki — wyjaśnił. — A nie zniszczyłem ich z sentymentu — widząc pytający wzrok małżonki, zlustrował wzrokiem jej sylwetkę, zatrzymując się dłużej na okazałym ciążowym brzuszku i dodał żartobliwie: — No wiesz, nie wiadomo, czy kiedykolwiek wrócisz do dawnej wagi. — Widząc, jak rysy twarzy Hermiony wyostrzają się, natychmiast pożałował swoich słów. — To znaczy...
Nie było mu dane dokończyć. Musiał odskoczyć na bok przed rzuconym w niego wazonem. Szkło z trzaskiem rozsypało się na małe, ostre odłamki.
Arystokrata spojrzał na resztki wazonu i z powrotem na Hermionę. Uniósł ręce i powiedział pokojowym tonem:
— Kochanie, ja wiem, że masz te swoje wahania nastroju, ale teraz przesadziłaś.
— Przesa... ooch...
— Ja naprawdę jestem w stanie to wszystko zrozumieć — ciągnął dalej, zaczynając chodzić po pokoju. — To pierwsza ciąża, musiałaś dość wcześnie wziąć wolne i zawiesić swoje projekty w laboratorium...
— Draco...
— … choć byłaś tak blisko stworzenia eliksiru na gryszopryszczkę, a do tego ja sam zostaję w pracy po godzinach...
— Draco.
— Naprawdę jestem coraz bliżej awansu. Ale już niedługo wszystko...
— MALFOY!!!
Arystokrata odwrócił się do niej i zmarszczył brwi.
— Wody mi odeszły — załkała z paniką widoczną w oczach.
Oddychała ciężko, trzymając się za brzuch. Spodziewała się wszystkiego po swoim mężu. Wszystkiego, z wyjątkiem tego, że ten wybuchnie śmiechem.
Blondyn zaśmiał się i pokiwał palcem, jakby usłyszał naprawdę dobry dowcip.
— No proszę, odeszły ci wody — powtórzył, patrząc na kałużę u jej stóp. Nagle spoważniał, jakby dopiero teraz dotarła do niego waga sytuacji. — Na wielkiego Merlina, ty rodzisz!
— Mam tego świadomość — wysapała, zaciskając powieki.
— Ale to za wcześnie! — krzyknął spanikowany. — Przestań!
— Nie... mogę...
Draco bezradnie rozejrzał się dookoła, mamrocząc do siebie:
— Co robić, co ja mam robić...
— Szpital. Zawieź mnie do szpitala...
Chłopak przytaknął.
— Dobry pomysł. Kluczyki, gdzie są kluczyki? — zaczął nerwowo przeszukiwać kieszenie spodni, po czym wybiegł z pokoju. Zaraz jednak wrócił, wystawiając głowę zza futryny i krzyknął: — A ty się uspokój. Nie panikuj! Gdzie są te pieprzone kluczyki?!
Hermiona z niedowierzaniem spojrzała na przejście, za którym zniknął jej mąż. Nie wiedziała, dokąd pobiegł i kiedy wróci. Objęła opiekuńczo brzuch, martwiąc się o dziecko i powolnym krokiem zaczęła podchodzić do drzwi wejściowych, dochodząc do wniosku, że będzie szybciej, jak poczeka na Dracona na podjeździe. Nim jednak wyszła z domu, chłopak wpadł z powrotem do pomieszczenia i rzucił się ku marynarce, wyciągając z niej kluczyki.
— Czekaj, pomogę ci.
— Nie dotykaj mnie. Sama sobie poradzę — syknęła, podpierając się o ścianę. — A naszą rozmowę dokończymy później — zagroziła, krzywiąc się, gdy kolejny bolesny skurcz zawładnął jej ciałem.
Arystokrata z niedowierzaniem pokręcił głową, nie mogąc pojąć, jak w takiej chwili jego żona może wciąż rozpamiętywać coś tak błahego, jak zdjęcia sprzed pięciu lat. Jednak jedno jej spojrzenie wystarczyło, by zrozumiał, że nie ma sensu się z nią o to spierać. Wziął głęboki, uspokajający oddech i wybiegł na posesję. W mgnieniu oka podstawił samochód pod dom i wysiadł z auta. Widząc, jak Hermiona z trudem pokonuje kilka stopni schodów, podszedł do niej, jednak, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, usłyszał pełne wyrzutu:
— Czemu mi nie pomagasz?!
— Mówiłaś przecież, żebym...
— Nie kłóć się ze mną!
Tak też zrobił. Troskliwie objął dziewczynę i podał jej ramię, by mogła się na nim wesprzeć. Starał się uspokoić, raz po raz powtarzając w myślach, że przecież są na to gotowi. Przeczytali niemal wszystkie dostępne poradniki i uczęszczali na specjalne zajęcia przygotowujące do porodu. Problem w tym, że nawet najlepsze przygotowania nie uchronią cię od stresu, gdy wracasz spokojnie z pracy, a twoja żona dwa tygodnie przed terminem porodu oznajmia, że odeszły jej wody.
— Coś ty przyprowadził?! — usłyszał kolejny wrzask żony, zaraz po tym, jak otworzył drzwi od strony pasażera.
— Samochód.
— Chodziło mi o MÓJ samochód!
— Żadna różnica — oznajmił, pomagając jej wsiąść do pojazdu.
Zaklął pod nosem, gdy nagle okazało się, że upychanie ciężarnej kobiety do sportowego auta jest najtrudniejszym wyzwaniem, z jakim przyszło mu się zmierzyć w dorosłym życiu.
— Ja się tu nie zmieszczę — jęknęła, troskliwie obejmując brzuch.
— Zmieścisz się — zapewnił, maksymalnie odsuwając fotel do tyłu. Zatrzasnął za nią drzwi i obiegł samochód, po czym usiadł za kierownicą.
— Możesz mi powiedzieć, co ty wyprawiasz? — zapytała z zimną furią w głosie, przyglądając się, jak arystokrata kilkukrotnie na zmianę odsuwa i przysuwa fotel kierowcy, chcąc idealnie dopasować odległość od kierownicy.
— Przygotowuję się do jazdy — odparł automatycznie, zupełnie jakby właśnie zdawał egzamin na prawo jazdy. — Lusterka boczne ustawione, pasy zapięte...
— JEDŹ!
Chłopak spojrzał na nią, poirytowany, jednak cokolwiek chciał powiedzieć, zostawił to dla siebie, po tym, jak zobaczył zarumienioną twarz żony. Odpalił silnik i ruszył przed siebie, starając się patrzeć na drogę, jednak nie mógł powstrzymać się przed rzucaniem zlęknionych spojrzeń w kierunku swojej małżonki, która jedną ręką złapała się oparcia jego siedzenia i osunęła w fotelu, ciężko dysząc.
— Przepraszam — wymamrotał, gdy samochód gwałtownie podskoczył. — To ta droga jakaś taka...
— Nieważne... ufff!
— Kochanie, wytrzymaj, jeszcze tylko jakieś czterdzieści minut...
— CZTERDZIEŚCI... Aaa! Minut?!
— Klinika jest na drugim końcu miasta, a doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, jakie są korki...
— Zawieź mnie do Munga.
— Nie. Ten szpital nie spełnia standardów...
— ZAWIEŹ MNIE DO MUNGA!!! — wydarła się, by chwilę później złapać go za ramię w momencie kolejnego skurczu.
— Racja, do Munga jest znacznie bliżej — zgodził się z nią, krzywiąc się z bólu. — Kochanie, co ty robisz? — zapytał, kątem oka widząc, jak kasztanowłosa jeszcze bardziej osuwa się w fotelu, szukając bardziej komfortowej pozycji.
— Rodzę, jakbyś... nie... zauważył...
— Ale chyba nie tutaj?! To nowy bentley...
— A więc pośpiesz się albo urodzę w tym cholernym, nowym, nikomu niepotrzebnym, przeklętym aucie!
— Nie pomagasz mi, dodatkowo mnie stresując.
— TY jesteś zestresowany?! — spytała zduszonym głosem, cały czas starając się oddychać miarowo, tak, jak uczyła ją instruktorka.
— Skarbie, nie unoś się tak. Stres przyśpiesza poród — rzucił z nerwowym śmiechem.
Hermiona zmrużyła oczy.
— Coś cię... uff... bawi?
— Absolutnie nic.
— Nienawidzę cię — jęknęła, przenosząc dłoń na jego kolano. Ścisnęła je mocno, wraz z kolejnym skurczem.
— Co ja ci znowu zrobiłem?!
— Dziecko! — warknęła, odwracając wściekle głowę w jego stronę. — Jak mogłeś zmieszać eliksir antykoncepcyjny z eliksirem pieprzowym?!
Arystokracie opadła szczęka. Przeniósł na żonę oburzone spojrzenie.
— Każdemu się mogło zdarzyć! Poza tym sama wspominałaś, że niedługo chciałabyś zacząć starać się o dziecko!
— Ale to nie to samo! Byłam... ACH!!!... nieświadoma!
— Nieświadoma? Czyli co? Uprawiałem z tobą seks, kiedy byłaś nieprzytomna? A może nie zorientowałaś się, że jesteśmy nadzy i coś ci się wciska między nogi! O KURWA!!! — ryknął, gdy dziewczyna wraz z kolejnym skurczem nieświadomie zacisnęła pięść na jego kroczu. Nachylił się nad kierownicą, zaciskając mocno powieki.
— Patrz na drogę! — pisnęła spanikowana dziewczyna, gdy niebezpiecznie zarzuciło autem.
— Wszystko pod kontrolą — wysapał i wytrzeszczył oczy w przerażeniu.
Jechali po chodniku, a tuż przed nimi znajdował się hydrant. Natychmiast wyjął różdżkę i rzucił zaklęcie. Hydrant uskoczył przed nimi i gdy tylko przejechali przez miejsce, w którym do niedawna stał, fontanna wody wytrysnęła, zalewając wszystko wokół. Kolejnym machnięciem różdżki przyśpieszył zaklęciem zmianę sygnalizacji świetlnej.
Auto zatrzymało się z ostrym piskiem opon. Nie zwracając uwagi na przeklinającą Hermionę, Draco wyskoczył z samochodu i natychmiast rzucił się, by pomóc jej wysiąść. Okrążając bentley'a, rzucił kluczyki parkingowemu.
— Jeśli zobaczę choćby jedną rysę, znajdę cię i zabiję — warknął, jednocześnie obejmując żonę i pomagając jej wejść do środka.
Niemal zapłakał z ulgi na widok recepcjonistki.
Młoda, ciemnoskóra kobieta uniosła znudzony wzrok znad magazynu.
— W czym mogę pomóc? — rzuciła niskim głosem, nie przestając rzuć gumy.
— Moja żona właśnie rodzi.
Recepcjonistka zlustrowała Hermionę spojrzeniem. Jasnoróżowy balon wydostał się spomiędzy jej warg i niemal natychmiast pękł.
— No i?
Pulsująca żyłka ujawniła się na skroni blondyna.
— No i, kurwa, ktoś musi odebrać poród.
— I niby ja mam to zrobić? — kolejny gumowy balon pękł, doprowadzając Dracona do szału.
Hermiona szarpnęła go za koszulę.
— Odeszły mi wody, mam częste skurcze i pięciocentymetrowe rozwarcie.
Zdumiony chłopak zamrugał, przyglądając jej się z ciekawością.
— Skąd to wiesz?
— Bo czuję pieprzony przewiew! — odparła z ironią, po czym siląc się na spokój, zwróciła się do recepcjonistki. — Hermiona Malfoy, dziewiąty miesiąc, dwa tygodnie przed wyznaczonym terminem. Niecałe pół godziny temu odeszły mi wody.
— Umówiona na wizytę?
— NIE! JA RODZĘ! CZY KTOŚ SIĘ MNĄ, DO CHOLERY, ZAJMIE?!
Kobieta odepchnęła się od lady i mrucząc pod nosem, że postara się coś załatwić, ruszyła w stronę białych drzwi z napisem WC DLA PERSONELU.
— Zaczekaj tu chwilę — powiedział Draco, posyłając za recepcjonistką morderczy wzrok, po czym rozejrzał się dookoła. Zauważył staruszka na wózku i natychmiast do niego podbiegł. — Wysiadka, starcze.
— Co? Jak...? Ale to mój...
Protesty na nic się nie zdały. Arystokrata podniósł go i niezbyt delikatnie posadził na ławie, po czym pognał z wózkiem z powrotem do Hermiony. Sapiąc, dziewczyna usiadła na wózku i zacisnęła dłonie na podłokietnikach.
— Którędy?
— W prawo, do wind. Oddział na czwartym piętrze — wysapała.
Chłopak nie czekał ani chwili. Nachylił się nad wózkiem i niczym kierowca rajdowy z zawrotną szybkością zaczął mknąć po korytarzach. Zatrzymał się gwałtownie, kątem oka zauważając postać w białym fartuchu.
— Hej, ty! Czekaj! — zawołał, puszczając wózek i pędząc ku magomedykowi.
Przerażona Hermiona wrzasnęła, gdy rozpędzony, porzucony przez niego wózek zaczął jechać prosto na ścianę. Draco zdołał zatrzymać go w ostatniej chwili.
— Wybacz!
— Idiota! — krzyknęła ciężarna, odwracając się, by móc uderzyć męża w ramię. — Chcesz, żeby twoje dziecko było głupie?!
— Głupie, mądre, ważne, żeby nie miało twojego głosu i skłonności do agresji.
— Ach! Nienawidzę cię! To wszystko twoja wina, Malfoy!
Draco zaśmiał się wrednie.
— Masz rację, Granger. Pomyślałem, że fajnie byłoby mieć mojego małego klona w domu i zapłodniłem cię na odległość. A ile miałem przy tym zabawy!
— Dosyć! Sprowadź tu moją babcię — zarządziła Hermiona, osuwając się w wózku, by choć trochę zminimalizować uczucie stalowej obręczy zacieśniającej się na jej brzuchu.
Arystokratę jakby zamurowało.
— Tylko nie ona...
— Chcę... babcię... Rose. NA— TYCH— MIAST.
— Kochanie, ktokolwiek, prócz jej. Mogę przyprowadzić ducha Marilyn Monroe, Ministra Magii, świętego Mikołaja i całe to cholerne stado upośledzonych reniferów, tylko nie JĄ!
Dziewczyna opuściła nogi na podłogę. Wózek gwałtownie się zatrzymał.
— W takim razie nie rodzę.
— Skarbie, tak nie można. Prawa natury, rozwarcie...
— W dupie mam prawa natury! Chcę babcię Rose albo sam sobie będziesz rodził!
Blondyn zaklął pod nosem i wyszarpał zza koszuli różdżkę. Po chwili srebrny lis zniknął w jednym z korytarzy.
— Nott ją przyprowadzi. Zadowolona?
— Lekarza. Znajdź lekarza.
Arystokrata wypadł z windy. Przemierzał korytarze, rozpaczliwie zaglądając do sal, w poszukiwaniu kogokolwiek, kto mógłby im pomóc. Jak na złość, w żadnej z nich nie znalazł magomedyka. Gdy powoli zaczynał tracić zarówno nadzieję, jak i cierpliwość, usłyszał roznoszące się po korytarzu echo szybko stawianych kroków. Wybiegł z sali i rzucił się w pogoń za znikającą za zakrętem postacią w białej szacie.
— Ty! — wydyszał, chwytając młodą magomedyczkę za ramię. — Moja żona rodzi...
— Musi pan znaleźć kogoś innego — odpowiedziała, próbując się uwolnić, jednak blondyn już zmierzał w kierunku wind. — Ja nie mogę...
— Usuwanie uroków i łatanie rozszczepionych czarodziejów może poczekać — oznajmił, nie pozwalając jej dokończyć zdania — ona nie — dodał, wskazując głową na Hermionę.
— Kogoś ty przyprowadził? To stażystka, a nie magomedyk! Nie widzisz niebieskich akcentów... ufff... na jej szacie?
— Pierwszy poród? Jak często ma pani skurcze? — zapytała kobieta, prowadząc wózek do jednej z pustych sal.
— Co siedem minut.
Stażystka pokiwała głową i pomogła usadzić kasztanowłosą na łóżku.
— Najpierw panią zbadam, a później sprawdzę, czy któryś z magomedyków prowadzących jest już wolny. Dzisiaj mamy prawdziwy festiwal porodów.
Draco usiadł przy łóżku, nawet na moment nie wypuszczając z uścisku dłoni małżonki. Skrzywił się w momencie kolejnego skurczu, kiedy to dziewczyna ścisnęła ją z siłą druzgotka. Opiekuńczym gestem odgarnął jej włosy z czoła, oczekując na wyniki badania.
— Wszystko jest w jak najlepszym porządku — oznajmiła stażystka, starając się uspokoić przyszłych rodziców. — Teraz zostaje nam tylko czekać, aż skurcze staną się częstsze — dodała, kierując się w stronę drzwi.
— A długo to potrwa? — spytał blondyn, nieudolnie próbując ukryć panikę w głosie.
— Zobaczymy — odpowiedziała kobieta i wyszła na korytarz.
Nawet jeśli arystokrata przez moment myślał, że najgorsze mają już za sobą, zmienił zdanie po trzech skurczach później i utracie czucia w ręce. Korzystając z chwilowej przerwie od skurczy, wstał, by otworzyć okno. Rozpiął górny guzik koszuli, jednak nie udało mu się zwalczyć uczucia duszności. Kilka razy przełknął ślinę, lecz nie zniwelowało to suchości w gardle. Wiedział, że jego żona potrzebuje kogoś, przy kim poczuje się spokojnie i bezpiecznie i nie zamierzał jej zawieźć. Oparł czoło o chłodną szybę, chłonąc świeże powietrze.
— Wody — usłyszał cichy, umęczony głos.
Blondyn natychmiast spełnił prośbę dziewczyny. Podszedł do pobliskiej szafki, napełnił szklankę i zbliżył do jej ust, po czym delikatnie przechylił. Ponownie ujął dłoń małżonki, szykując się na przyjście kolejnego skurczu. Zanim jednak nadszedł, usłyszeli krzątaninę na korytarzu, a chwilę później do sali weszła przygarbiona, drobna staruszka.
— Och, moje dziecko, jak się czujesz?
— Myślę, że rozpiera ją radość — oznajmił Blaise, wystawiając głowę przez próg. — Czaicie? Rozpiera.
Babcia Rose uniosła laskę i uderzyła go nią w ramię.
— Wycofaj się na korytarz, chłopcze. Nikt nie będzie oglądał mojej wnusi rozkraczonej.
— A on? — spytał Zabini, wskazując głową Dracona.
— To jej mężczyzna, wszystko już widział.
Blaise wyszczerzył się do przyjaciela, którego mina mówiła mniej więcej tyle, że cokolwiek w swoim życiu widział, nie było w stanie przygotować go na to, co miało się wydarzyć. Chwilę później w przejściu pojawiła się kolejna osoba. Nott, ubrany w najwyższej klasy garnitur i z nienaganną fryzurą, położył dłoń na ramieniu Zabiniego.
— Zajmę się naszym przygłupem. Powodzenia — dodał, posyłając niewielki uśmiech Hermionie, po czym odciągnął Blaise'a w tył i zamknął drzwi.
Staruszka żwawym krokiem podeszła do wnuczki i troskliwie ujęła jej dłoń. Nim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, Hermiona wyznała:
— Boję się. To się dzieje za szybko. Powinnam rodzić za dwa tygodnie. Skurcze zbyt szybko zwiększają częstotliwość...
— Widocznie mojemu prawnukowi śpieszy się na ten świat — stwierdziła staruszka, szukając czegoś w torebce. — W naszej rodzinie to norma. Twój ojciec pośpieszył się o calutki miesiąc, a wyrósł na potężnego chłopa.
Kobieta w końcu znalazła to, czego szukała. Wyjęła chusteczkę, zwilżyła ją i obmyła Hermionie pot z czoła. Ta w pewnej chwili napięła się i jęknęła, ściskając dłoń męża. Dziewczyna spojrzała na niego z paniką, gdy zaczął się odsuwać.
— Przyprowadzę ją z powrotem i zaraz wrócę — obiecał, całując ją w skroń.
Rose odprowadziła go wzrokiem.
— Dobrze trafiłaś. Niewielu jest takich, co by zostali i pomagali.
— Och, ma swoje na sumieniu — warknęła przez zaciśnięte zęby.
Zaczęła głośniej oddychać.
— Kochanie, w końcu to facet. Nie można oczekiwać zbyt wiele po boskim prototypie. Ważne, że się chłopak poczuwa do tego, żeby cię wesprzeć.
— Tak myślisz? — spytała zbita z tropu dziewczyna, czując wyrzuty sumienia.
— Tak, skarbeńku.
Kobiety odwróciły się w stronę drzwi, słysząc stłumione głosy dochodzące z korytarza.
— Co się tam dzieje? — spytała Hermiona, gdy arystokrata powrócił do sali.
— Mama cię pozdrawia — odpowiedział, ponownie zajmując swoje miejsce u boku żony. Widząc jej pytające spojrzenie, dodał: — Prosiła, żebym ją powiadomił, jak tylko zaczniesz rodzić. Dotarła do szpitala chwilę po twojej babci.
— A...?
— Poszła uzyskać zgodę na wydanie eliksirów. Zaraz przyjdzie — oznajmił spokojnym tonem, delikatnie gładząc kciukiem wierzch jej dłoni. Uśmiechnął się szeroko, widząc jej pełne miłości spojrzenie.
— Draco... ja...
— Ci... oszczędzaj siły.
— Ale ja wiem, że ostatnio byłam...
— Naprawdę nie musisz...
— Nie przerywaj mi, kiedy próbuję cię... ufff... przeprosić! — warknęła, po czym uśmiechnęła się nieśmiało. — Przepraszam, że ostatnio byłam taka okropna... i że cię zwyzywałam od palantów, którym rozjaśniacz wyżarł mózg... i za to, że musiałeś użerać się ze mną w domu, zamiast pójść z przyjaciółmi oglądać ten durny mecz quidditcha...
— Oglądanie telezakupów było równie pasjonujące — wtrącił blondyn, sprawiając, że na twarzy jego żony ponownie zagościł nikły uśmiech — szczególnie ten moment, w którym wybuchłaś płaczem w trakcie pasma reklamowego robotów kuchennych.
— Rozdrabniacze... — Hermiona uśmiechnęła się przez łzy i napięła wraz z kolejnym skurczem. — I za cały dzisiejszy dzień... ale ja się tak bardzo bałam, że przeze mnie mogłoby się coś stać naszemu dziecku... To wszystko przeze mnie. Gdybym się nie uparła i pojechała wcześniej do kliniki...
— Ciii... — wyszeptał, nachylając się nad dziewczyną. — Poradziliśmy sobie, wszystko już jest dobrze — uspokoił ją, gładząc jej włosy. — Za chwilę urodzisz zdrowego, silnego syna...
— Albo córkę...
— Syna. To będzie syn — odparł stanowczo.
— A jeśli urodzę dziewczynkę?
— To będzie miała twoje piękne, brązowe oczy.
— I twoje usta.
Para odwróciła się w stronę Rose Granger, która wydmuchiwała nos w lnianą chusteczkę.
— Będziecie wspaniałymi rodzicami.
Gdy do sali weszła przyszła pani magomedyk, arystokrata zdołał zobaczyć ciekawskie twarze zebranych pod salą osób. Po zbadaniu pacjentki, młoda stażystka uśmiechnęła się do nich i oznajmiła:
— Już czas. Niestety, muszę panią prosić o poczekanie na zewnątrz — zwróciła się do staruszki, która w ułamku sekundy otarła łzy i przybrała pewną siebie, żołnierską postawę.
— Na froncie niejeden poród przyjęłam, mogę się na coś przydać.
— Babciu... — zaczął delikatnie chłopak.
— Już dobrze, dobrze. Eh, ci młodzi, myślą, że wszystkie rozumy pozjadali i wszystko potrafią najlepiej. Powodzenia, skarbeńku — powiedziała, całując Hermionę w czoło na pożegnanie. — I tobie chłopcze — dodała, gdy arystokrata złapał ją pod ramię i odprowadził do wyjścia.
Zanim zdążył zamknąć drzwi, silna ręka zacisnęła się wokół jego ramienia i wyciągnęła na korytarz.
— I co? Co się dzieje? — zapytał podekscytowany Zabini, stając na palcach, by zajrzeć do sali.
— Będziemy przeć — odparł blondyn, nieobecnym wzrokiem rozglądając się po korytarzu. Otrząsnął się, dopiero gdy przyjaciel go objął i energicznie poklepał po plecach.
— Pamiętaj, że jesteśmy z tobą... z wami znaczy się.
— Synu... — zaczęła Narcyza, jednak wzruszenie całkowicie odebrało jej mowę. Podeszła do niego, delikatnie pogładziła go po policzku, odchrząknęła i powiedziała: — Wracaj już.
Młodzieniec pokiwał głową i wrócił do sali gdzie kobieta przekazywała Hermionie ostatnie instrukcje.
— Tylko spokojnie i nie na siłę, dobrze? Nie ma się co denerwować, w końcu jesteście na to gotowi, prawda?
— Tak — przytaknął pewnie blondyn, chwytając drobną dłoń żony.
— Dobrze, że pan już jest, panie Malfoy. Pan także się przyda.
— A co mam robić?
— Po prostu być. Gotowi? Teraz.
Ciało Hermiony napięło się, a wykrzywiona z wysiłku twarz zdradzała, jak wiele ją to kosztowało. Chwilę później dziewczyna opadła na łóżko, ciężko oddychając. W przerwie pomiędzy skurczami arystokrata podał jej szklankę wody, chcąc choć w niewielkim stopniu sprawić, by było jej łatwiej. Odstawił naczynie i wilgotną chusteczką otarł pot z czoła żony.
— I... teraz.
Po ponownym powtórzeniu całej procedury z korytarza dało się usłyszeć wydzierającego się Blaise'a.
— Nie krępuj się, kochana. Krzycz ile pary w ustach!
— Ja go za...
— Nie, Draco, zostań — poprosiła. Chwilę później zacisnęła dłoń na jego ramieniu i jęknęła, walcząc z bólem.
— Jeszcze raz — poleciła magomedyczka.
Arystokrata nachylił się nad Hermioną, cały czas troskliwie ją obejmując. Niemoc, jaką czuł, doprowadzała go do szału. Mógł tylko stać i czekać, patrząc, jak w towarzystwie bólu i strachu jego żona wydaje na świat ich dziecko.
— I nie zaciskaj pochwy! — ponownie usłyszeli poradę Zabiniego. — Niech twe kanały rodne będą niczym nieuciśnione wody Niagary.
— Pani Malfoy, nie zapominamy o oddychaniu. Głęboki wdech... właśnie tak. I wydech.
— Jak Vader! Bądź jak Vader!
— Draco, zostaw! — jęknęła Hermiona, widząc, jak jej mąż odpycha się od łóżka i niemal biegnie ku drzwiom.
Nie zatrzymał się. Wyskoczył na korytarz, trzasnął Zabiniego w twarz i jak gdyby nigdy nic wrócił na swoje miejsce.
— Co zrobiłeś?
— Uciszyłem guru od porodów.
— Ostatnia prosta — oświadczyła stażystka. — Jeszcze trochę i będzie pani mogła przytulić swoje dziecko.
Hermiona opadła na łóżko. Wycieńczona wysiłkiem, przymknęła oczy i zapłakała. Chwilę później poczuła chłodne wargi ukochanego na pokrytej potem skroni. Delikatnym ruchem dłoni założył za ucho mokry kosmyk i trwał tak przy niej do następnego skurczu. Piękna twarz wykrzywiła się, ciało napięło. Objęła go, z całych sił zaciskając dłonie na jego ramionach.
— Świetnie ci idzie, skarbie. Jestem tak cholernie dumny. Proszę, wytrzymaj... — szeptał jej do ucha, delikatnie gładząc jej ciało.
— Jeszcze trochę! Widać już główkę!
Czas jakby się zatrzymał. Hermiona otworzyła oczy i spojrzała na Dracona. Gotowi, by przyjąć nowego członka ich rodziny, uśmiechnęli się do siebie poprzez łzy. Blade wargi mężczyzny poruszyły się w bezgłośnym wyznaniu. Niedługo potem pomieszczenie wypełnił pierwszy płacz ich dziecka.
— Państwo Malfoy... moje gratulacje — powiedziała kobieta, podając Hermionie syna.
Wsparta na ramieniu męża poprawiła się na łóżku, by móc przyjąć swojego nowo narodzonego synka. Z jej ust wyrwał się ni to jęk, ni to śmiech. Przyjęła zawiniątko i uśmiechnęła się na widok kruchej główki z parą przepięknych, stalowych oczu.
— Witaj, mój piękny — szepnęła z czułością, przytulając go do piersi.
Siny jeszcze berbeć zakwilił. Dźwięk ten dotarł do młodych rodziców, pieszcząc zmysły i trwale zapisując się w ich sercach. W tej niewielkiej postaci krył się cud, którego nie potrafili pojąć.
Są nieliczne momenty w życiu mężczyzny, które wyciskają z jego oczu łzy, dlatego też Draco nawet nie próbował z nimi walczyć. Usiadł na skraju łóżka, patrząc jak zahipnotyzowany na swojego potomka. Objął Hermionę i delikatnie ujął drobną rączkę, która momentalnie zacisnęła się wokół jego palca. By zakochać się w swojej żonie, potrzebował miesięcy. Ta brudna, słaba istotka zawładnęła nim w jednej chwili. Zerknął na śmieszną, pomarszczoną dłoń, która nadal obejmowała jego palec i z oczami pełnymi łez spojrzał na Hermionę. Wiedział, że ona myśli o tym samym. Teraz mieli już wszystko.
— Silny — wychrypiał, ocierając twarz.
— Może będzie sportowcem jak Blaise?
— Nie mogę się doczekać, aż nam gówniarz zacznie pyskować.
Hermiona zaśmiała się i kręcąc głową nad słowami męża, szczelniej otuliła syna.
— Jesteś niemożliwy.
— Stres poporodowy. Wybacz — mruknął arystokrata, muskając nosem jej skroń.
Dziewczyna odwróciła się, by móc złożyć na jego wargach delikatny pocałunek.
— Tak bardzo cię kocham — wyszeptała, muskając jego wargi ciepłem oddechu.
— Ja ciebie też, Granger. Ja ciebie też...
— Przykro mi, ale obawiam się, że będę musiała zabrać na chwilę dziecko — oznajmiła nagle stażystka, niszcząc sielankowy nastrój.

***

— I co?
— Już?
— Draco?!
— Draco, powiedz coś wreszcie!
Blondyn nawet nie był świadomy tego, że usiadł w jednym z krzeseł w poczekalni. Nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w zebrane tu osoby, starając się znaleźć odpowiednie słowa. Te jednak ugrzęzły mu w gardle.
— Chłopiec? — zapytał Zabini, kucając przed arystokratą. Pomimo rozciętej wargi, uśmiech nie schodził mu z ust.
Blondyn nic nie powiedział. Po chwili przełknął ślinę i pokręcił przecząco głową.
— Dziewczynka? — zapytała ochoczo Narcyza, nachylając się nad synem.
Przygryzł wargę i ponownie pokręcił głową.
— To coś ty spłodził?! — oburzył się Blaise, na co arystokrata wyprostował się w krześle i uniósł dwa palce. — Parka?
Draco zlustrował wzrokiem przyjaciół i rodzinę, odchrząknął i oznajmił:
— Dwóch chłopców. — Zaśmiał się i pokręcił głową jakby z niedowierzaniem, po czym dodał: — Mam dwóch, zdrowych, silnych synów.
Wybuch radości na korytarzu był tak głośny, że wywabił pacjentów z pobliskich sal. Zaciekawieni, co jest powodem tych krzyków i wiwatów, wychylali głowy zza drzwi, wymieniając między sobą porozumiewawcze spojrzenia i uwagi na temat zakłócania ich spokoju i prywatności. Nic jednak nie było w stanie stłumić radości zebranych wokół Dracona osób. Osłupiały ze szczęścia arystokrata niemal nie słyszał słów gratulacji, wypowiadanych raz po raz przez jego bliskich. Gdy Blaise ponownie uwiesił się na jego szyi, kątem oka zauważył wymuszony uśmiech swojej matki, która z całej siły walczyła, by nie zostać wyściskana przez babcię Rose.
— No nie pyrgaj się już — obruszyła się staruszka. — W końcu z ciebie teraz taka sama babcia, jak i ze mnie. I nie waż się tak krzywić przy moich prawnukach, bo będę cię nimi straszyć, jak nie będą chcieli zjeść kolacji.
— Pani bardziej nadaje się na straszaka — odburknęła wyniośle Narcyza. — Wąsik się pani sypie.
— Och, ty arystokracka, końska rezedo...
Już po chwili obie kobiety wpadły sobie w objęcia, co zupełnie nie przeszkodziło im w dalszej wymianie uprzejmości. Blondyn westchnął, gdyż nauczony doświadczeniem ostatnich lat zdawał sobie sprawę, iż mogłoby to trwać w nieskończoność. Choć obie panie nigdy zbyt długo nie żywiły do siebie urazy, nie stawało to im na przeszkodzie w toczeniu wielu słownych potyczek, z których prawie każda kończyła się stanowczym zapewnieniem, iż ich noga więcej w tym domu nie postanie, jeżeli wiązałoby się to z koniecznością przebywania w jednym pomieszczeniu z drugą. Chcąc przerwać tę dyskusję, zanim zrobi się naprawdę niebezpiecznie, Draco odchrząknął i zapytał:
— Może chciałybyście zobaczyć kolejne pokolenie Malfoyów? — Widząc ogólne poruszenie wśród zebranych, dodał: — Miałem na myśli tylko was dwie. Wybaczcie, ale Hermiona jest wyczerpana...
— Daj spokój, Draco. Nie możesz nam tego zrobić — zaprotestował Zabini.
— Dokładnie — wtórował mu Nott. — W końcu dwie osoby więcej nie zrobią wielkiej różnicy.
Blondyn westchnął, jednak po chwili pokiwał głową. Przyłożył palec do ust, dając im znak, by zachowywali się cicho i powoli otworzył drzwi do sali. Gdy pozostali znaleźli się w środku, spojrzał ponaglająco na Zabiniego, ten jednak wyraźnie się ociągał, czekając, aż zostaną na korytarzu sami.
— O co chodzi? — spytał, zbyt dobrze znając przyjaciela, by mieć nadzieję na to, że ten postanowił poczekać w poczekalni.
— Potrzebuję kluczy do twojego domu — wypalił, nie zawracając głowy świeżo upieczonemu ojcu takimi błahostkami jak choćby zdanie wyjaśnienia.
— Słucham?
— Daj mi te klucze i nie zadawaj pytań.
— Po co ci one? Wiesz, co mi zrobi Hermiona, jeśli się dowie, że zostawiłem dom pod twoją opieką, choćby nawet na jedną noc?
Blaise cmoknął i ostentacyjnie wydął wargę, jednak na jego przyjacielu nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
— Dobra, tobie powiem. Ale gęba w kubeł — ostrzegł, po czym nachylił się i konspiracyjnym tonem wyjaśnił: — Chcieliśmy razem z Ginny urządzić przyjęcie powitalne. Tylko dla najbliższych — dodał, widząc niechęć wypisaną na twarzy blondyna. — Harry i Lu nie mogli dzisiaj przyjechać, zatrzymali ich w pracy. Ginny też się spóźnia. A tak wszyscy mieliby okazję przywitać małych... i Hermiona mogłaby odpocząć w szpitalu, zamiast co chwila przyjmować gości. To jak?
— Niech ci będzie — oznajmił arystokrata, rzucając mu klucze. — Ale pamiętaj, jeśli stłuczesz choć jeden talerz, rzucę cię pierwszego na pożarcie mojej żonie — zagroził i zrobił krok w kierunku sali, jednak ponownie został zatrzymany przez przyjaciela. — Co znowu?
— Zaprosiłem jeszcze dwie osoby.
— Znam je? — zapytał zniecierpliwiony.
— Nie, ale one znają ciebie. Zaufaj mi, jutro na wasz powrót wszystko będzie gotowe.
— Dobra, niech ci będzie, nie mam teraz do tego głowy. Ale pamiętaj: odpowiadasz za wszystko — powiedział, po czym razem z nim wszedł do sali.
— I nie zbliżaj się do moich wnuczków. Jedno popołudnie u ciebie i będą przypominać kołkogonka! — oznajmiła dobitnie Narcyza Malfoy, z niechęcią patrząc na wypchaną po brzegi siatkę z domowymi wyrobami babci Rose.
— Ach tak? Mam prawo nimi się opiekować. To moja wnuczka rodziła!
— A mój syn zapłodnił!
Draco stanął przy łóżku, na którym leżała Hermiona trzymająca ich synów. Donośnie odchrząknął, zwracając na siebie ich uwagę.
— Już? Możemy?
Kobiety spuściły głowy niczym skarcone dzieciaki.
— Przedstawiamy wam Marcusa Gregory'ego i Victora Johnathana Malfoyów — powiedziała Hermiona, pomimo zmęczenia uśmiechając się do swoich gości.
— Piękne imiona — zagruchała arystokratka, siadając na skraju łóżka.
Rose Granger, wspierając się na lasce, przystanęła po jego drugiej stronie. Wyciągnęła lnianą chusteczkę i otarła oczy na widok dwóch, blondwłosych aniołków.
— No proszę, dwóch facetów. Masz silne plemniki, chłopcze — oświadczyła staruszka, klepiąc Dracona po ramieniu.
— Em, dziękuję?
Teodor zaśmiał się, widząc minę przyjaciela. On również podszedł do łóżka i z ciekawością przyjrzał się maluchom.
— To który to mój chrześniak?
— Marcus — Hermiona zerknęła na pierworodnego i pozwoliła, by Nott wziął dziecko.
— Cholera, skóra zdjęta z ciebie — mruknął do Dracona, na co ten pokraśniał z dumy. — Marcus Gregory — powtórzył, jakby smakując te słowa.
— Mhm. Moja żona przez chwilę miała cudowny pomysł, by nazwać go Bob — zaśmiał się arystokrata, patrząc na młodą mamę z pobłażaniem. — Bob. Takie prostackie imię.
Kasztanowłosa zmrużyła oczy. Jedyne co go uratowało to to, iż w jej rękach nadal znajdował się ich drugi syn.
— Mój ojciec nazywał się Bob.
— Och. No taaak...
— Zaraz, zaraz — wymruczał Blaise, intensywnie pocierając podbródek. — Skoro Teodora jest chrzestnym, a wy macie jeszcze drugiego w zanadrzu...
Hermiona zaśmiała się.
— Tak. Jest twoim chrześniakiem. Oczywiście, jeśli się zga...
— O, ty moje puci puci! Chodź do wujaszka — pisnął uszczęśliwiony Blaise, już wyciągając ręce po Victora.
Draco schylił się, by podnieść syna i delikatnie przekazał go przyjacielowi, patrząc na niego podejrzliwie.
— Jak go upuścisz, to cię zajebię.
— Draco, nie przy dziecku — oburzyła się Narcyza.
— Spokojnie, mam wprawę. Takie dziecko to trochę jak kafel. Czy najlepszy ścigający upuściłby kafla? — spytał Zabini, szczerząc się do berbecia. — Czeeeść! Jak tam droga rodna ci minęła? Ooo, mój ma brązowe oczka! Pokaż swojego — rzucił do Notta i niemal podbiegł do niego, zerkając na starszego bliźniaka.
— No, przynajmniej chociaż oczy z Grangerów ma jeden — mruknęła babcia Rose, kiwając głową z zadowoleniem.
— Ale jest jakiś taki... cherlawy. Widać, że ma mniej z Malfoyów.
Słysząc słowa męża, Hermiona uniosła brew.
— Po pierwsze, to twój syn. Po drugie, na widok Victora całkiem się rozkleiłeś. Płakałeś jak bóbr i wpadłeś w ramiona tej biednej stażystce.
Arystokrata wzruszył ramionami.
— Po prostu ten drugi poród mnie zaskoczył — powiedział, jednak nie był w stanie ukryć czułości, kiedy patrzył na „cherlawego” syna.
— A matki chrzestne? Kogo wybraliście? — dopytywała staruszka.
Jak na zawołanie, do pokoju jak burza wpadła Ginny. Zasapana, wsparła się na klamce i obiegła ich wszystkich rozbieganym spojrzeniem.
— Przepraszam bardzo. Musiałam długo czekać na gwiazdora Armat z Chudley. Pokraka spadła z miotły i miał wstrząs — wysapała, próbując zapanować nad rozwianą rudą grzywą. Poprawiła garsonkę i podeszła do przyjaciółki, całując ją w policzek. — Jak się czujesz?
— W porządku.
— Weasley, patrz! Ten jest nasz! — zawołał Zabini, podchodząc do niej, by pokazać jej dziecko.
Ginny westchnęła na widok maleństwa i wzięła go od Blaise'a.
— Cudowny.
— No. Victor. A tamten to Marcus. Nasz lepszy, nie? Może byśmy zrobili sobie takiego?
— Może.
— Tylko najpierw musiałbym się oświadczyć i takie tam...
— Wypadałoby — mruknęła dziewczyna, zerkając na niego.
Na twarz chłopaka powoli wpłynął uśmiech.
— A chciałabyś? Och... Tylko najpierw musielibyśmy oficjalnie pochodzić jako para... tak przynajmniej ze dwa miesiące. A później się oświadczę.
Ginny uśmiechnęła się zadziornie i złapała go za koszulkę, by wycisnąć na jego wargach namiętny, głośny pocałunek. Gdy w końcu się od siebie oderwali, Zabini puścił do niej oczko.
— Dzika jak zawsze...
— Drażniący jak zwykle...
Drzwi do sali ponownie otworzyły się, a do środka weszła stażystka, która odebrała poród. Uśmiechnęła się przepraszająco i powiedziała:
— Niestety goście muszą już opuścić salę — po czym podeszła do szafki przy łóżku, by położyć tam tacę z eliksirami.
— A co z Marcusem? — dopytywała babcia Rose. — Tradycja nakazuje, żeby partnerki ojców chrzestnych... Ale ten tutaj nie ma dziewczyny — zakończyła, zerkając na Teodora, kołyszącego chrześniaka.
— Mam — warknął brunet, patrząc na nią spode łba.
— Oczywiście, chłopcze...
— Tą, której nikt nigdy nie widział — zaśmiał się Zabini. — Wymyślone się nie liczą.
— Amber, pozwól na chwilę.
— Oj. Biedaczek znowu ma na... pad.
Wszystkim opadły szczęki, gdy młoda stażystka podeszła do Teodora i czule go pocałowała. Para przez chwilę patrzyła sobie w oczy, a żar w ich spojrzeniach sprawił, iż co po niektórzy odwrócili wzrok.
— Taaak. My już musimy iść — mruknął Nott, w końcu przenosząc wzrok na młodych rodziców. Wręczył Marcusa Hermionie i razem z Amber ruszył do wyjścia. — Naprawdę fajny dzieciak. Odpoczywajcie oboje — rzucił na odchodne.
— Wy też to widzieliście? — spytał oniemiały Draco, przysiadając na łóżku.
Blaise był w równie wielkim szoku.
— On naprawdę kogoś ma. Nasza Teodora kogoś ma... — nagle na jego usta wpłynął wredny uśmieszek. — Jak myślicie, co teraz robią?
Nim ktokolwiek zdołał coś powiedzieć, Zabini z powrotem wcisnął Ginny niemowlaka i wybiegł z sali.
— Blaise! Na Merlina, zostaw ich! — zawołała rudowłosa, po czym przekazała dziecko Draconowi i ruszyła powstrzymać Zabiniego.
Narcyza, kręcąc głową, podeszła do zostawionej przez Amber tacy. Przejrzała flakoniki i podała je synowej.
— Cóż za nieprofesjonalne zachowanie — mruknęła, obserwując, jak Hermiona opróżnia fiolki. — Przynieść eliksiry i zostawić pacjentkę samą...
— Mamo, ja tu pracuję. Doskonale wiem, że mam je wypić.
— Ja tam nadal nie ufam tym waszym soczkom — wtrąciła babcia Rose, powoli wstając. — Chłopcze, przypilnuj, by to wszystko zjadła — dodała, wskazując na torbę. — Chodźmy już, niech sobie odpoczną.
Narcyza niechętnie skinęła głową. Gdy tylko wyszły, Draco westchnął z ulgą.
— Nareszcie. Nie mogę się doczekać, aż będziemy w domu.
Hermiona uśmiechnęła się i pogłaskała jasną kępkę włosków zdobiących główkę jej synka.
— Trzeba dokupić śpioszków.
— Mhm. Ale będzie cyrk.
— Draco, jak my sobie poradzimy z dwójką dzieci?
— Tak jak ze wszystkim dotychczas. Razem — odpowiedział, przysuwając się do żony. Malec w jego rękach poruszył się niespokojnie. Arystokrata zaczął go delikatnie kołysać, na moment zatracając się w szklistych oczach syna, tak łudząco podobnych do oczu Hermiony. — Obawiam się, że nie będziemy mogli wręcz opędzić się od nich i ich pomocy — oznajmił, wskazując głową na drzwi, za którymi niedawno zniknęli ich bliscy. Zaśmiał się pod nosem i dodał: — A ty marudziłaś, że kupiłem za duży dom.
— Teraz jest w sam raz.
— Wiem — odpowiedział nieskromnie, obejmując ją ramieniem.
Trwali tak przez jakiś czas, napawając się spokojem i swoją obecnością. Gdy dzieci zasnęły, arystokrata delikatnie ułożył je w kojcach, okrywając kocykiem. Zanim odszedł, pogładził delikatnie palcem policzek Victora. Widząc szeroki uśmiech na twarzy żony, odchrząknął, wyprostował się i oznajmił:
— Cherlawy jakiś.
— Mhm — przytaknęła. — Mógłbyś mi podać torbę, zanim pójdziesz?
Blondyn spełnił prośbę dziewczyny, jednak, zamiast skierować się do drzwi, wyjął różdżkę i wyczarował przy jej łóżku rozkładany fotel.
— Nie wracasz do domu? — Widząc, jak zaprzecza, dodała: — To bez sensu.
— Bez sensu byłoby, gdybym zostawił tu moją rodzinę i wrócił do pustych czterech ścian.

***

Następnego ranka dom Malfoyów niemal pękał w szwach. Nie dlatego, iż Blaise, wbrew temu, co obiecywał, zaprosił pół miasta. W tym akurat wschodząca gwiazda Quidditcha dotrzymała słowa, jednak balony, kwiaty i zabawki przeróżnej wielkości sprawiały, iż willa zdawała się być o wiele mniejsza, niż w rzeczywistości.
Wszyscy razem przesiadywali w salonie, gdzie biesiadnicy rozpływali się nad bliźniakami. Berbecie krążyły z rąk do rąk, czemu wszystkiemu z dumą przyglądali się młodzi rodzice. Dopiero płacz jednego z nich uciszył, panujący w salonie, zgiełk.
Harry, który akurat trzymał Marcusa, skrzywił się i nieco odsunął od siebie niemowlę.
— Chyba coś z nim nie tak.
Hermiona zaśmiała się.
— Trzeba go przewinąć.
— Siedź, ja się mogę tym zająć. A przynajmniej spróbuję...
— Mowy nie ma, Potter — wtrącił Draco, wstając z fotela. — Ja to zrobię.
Kobiety wymieniły porozumiewawcze spojrzenia. Wiedziały, co się szykuje. Harry i Draco, pomimo tego, że już dawno ukończyli Hogwart i zarzekali się, iż między nimi nie ma już otwartego konfliktu, nadal ze sobą rywalizowali. Hermiona już dawno pogodziła się z myślą, że między jej mężem a przyjacielem zawsze będzie dochodziło do sprzeczek, jednak doświadczenie nauczyło ją, by pozostawiać losowi rozstrzyganie owych sporów.
— Chętnie się tym zajmę.
Arystokrata wstał, by zabrać niemowlę.
— To jest mój dom, mój syn, i mój brudny pampers, Potter.
Draco obrócił się na pięcie i ruszył do pokoju dziecięcego. Tam położył niemowlaka na stole i oparł ręce po obu stronach Marcusa.
— I jak tam, smarku, bardzo narozrabiałeś? — mruknął, podejrzliwie spoglądając na jego śpioszki.
Maluch przechylił głowę i spojrzał na ojca, jakby chciał powiedzieć „jeśliś taki ciekawy, to sam zobacz, co tam dla ciebie mam”.
— Pewnie jesteś z siebie zadowolony, co?
Chłopak rozpiął śpioszki i skrzywił się, widząc rozmiar szkód.
— Na jaja Salazara, coś ty jadł? Dobra, nie ruszaj się — ostrzegł go, po czym wyjął różdżkę, by wyczyścić syna.
— Dobrze ci idzie? — spytała Hermiona, podchodząc do nich.
Uniosła brew, widząc, w jaki sposób jej mąż zajmuje się dzieckiem.
— Nie patrz tak na mnie. Wiem, wiem, że nie powinienem używać przy tym czarów, ale, na Merlina, śmierdzi, jakbyś karmiła go eliksirem wielosokowym!
Dziewczyna zaśmiała się.
— Może cię jednak wyręczę?
— Poradzę sobie — oświadczył Draco, próbując przewinąć malucha. Zagryzł wargę, całkowicie skupiając się na swoim zadaniu. — Na Merlina, nie wierzgaj tak... Jeszcze trochę tu... Tu zawiniemy, to chyba niepotrzebne... Może powinienem to obciąć... I gotowe! — obwieścił zadowolony z siebie. Uniósł Marcusa, oceniając swoje dzieło. — Coś tu chyba jest nie tak...
— Kochanie, założyłeś to tył na przód.
Po krótkim namyśle Draco wzruszył ramionami.
— A jaka to różnica. Zresztą, za godzinę, dwie znowu narobi. Accio śpioszki! Myślisz, że długo jeszcze tu będą?
— Harry i Luise dopiero przyszli... A dlaczego pytasz?
Blondyn zapiął śpioszki i pogładził syna po policzku. Jasnowłosy aniołek natychmiast zainteresował się ręką i z całych sił zacisną rączkę na palcu wskazującym.
— Chciałbym się zająć moją żoną — mruknął, uśmiechając się diabelsko, po czym przeniósł na nią spojrzenie pełne żaru.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i objęła go.
— Ach tak?
— Mhm... — arystokrata wolną dłoń przeniósł na jej pośladki. — Muszę pani powiedzieć, pani Malfoy, że wygląda pani niezwykle apetycznie.
— To zasługa mojego męża. Bardzo dba o moją aktywność.
— Cóż za cudowny człowiek... — dłoń zacisnęła się, a jego usta rozpoczęły powolną wędrówkę wzdłuż obojczyka.
— A do tego taki przystojny.
Draco zaśmiał się cicho i pocałował ją. Wessał jej dolną wargę, jednocześnie napierając na nią swoim ciałem.
— Myślisz, że zauważą, jak znikniemy na godzinkę? — wychrypiał, owiewając ciepłym oddechem jej twarz.
— Babcia na pewno... — Hermiona westchnęła i przytuliła do siebie synka. — Idziemy?
Draco niechętnie skinął głową i zamknął za nimi drzwi. Wrócili do salonu, gdzie Zabini z wielkim przejęciem relacjonował swój ostatni mecz. Dziewczyna wtuliła się w męża, jednocześnie delikatnie gładząc blond włoski Marcusa.
— Mój aniołek — szepnęła cichutko, uśmiechając się do synka.
— Nie ma co, udały mi się te dzieciaki.
— TOBIE się udały?
— No tak. W końcu to ja byłem główną siłą sprawczą.
— Główną siłą sprawczą było twoje roztargnienie i nieuwaga przy doborze eliksirów — poprawiła go.
— Wyobraź sobie jakie cuda mógłbym spłodzić, gdybym był bardziej uważny — wymruczał wprost do jej ucha.
— Czy to jest jakaś sugestia, panie Malfoy?
Arystokrata momentalnie od niej odskoczył, patrząc na nią z przerażeniem.
— Co? Nie! Nie ma mowy. Zapomnij. Na razie dwójka mi w zupełności wystarczy.
— Żartowałam.
— Nie śmieszne te twoje żarty...
— Ale za jakiś czas — zaczęła, pogrążając się na chwilę w marzeniach — chciałabym mieć córeczkę.
— To przez hormony. Przejdzie ci.
— Taką śliczną, malutką. Z dwoma warkoczykami...
— Z córkami są same problemy. Ledwo nauczy się chodzić, a będę musiał odpędzać od niej całą gromadę przygłupich adoratorów.
— Chodźcie już! — zawołał Zabini, robiąc dla nich miejsce na kanapie. Gdy usiedli, Ginny podała Hermionie małego Victora i, podobnie jak wszyscy zebrani, wyczekująco spojrzała na Blaise'a. — Wiem, że to jeszcze nie chrzciny... — uśmiechnął się przebiegle i wyjął zza pleców butelkę Ognistej Whisky — ale wypadałoby wypić za zdrowie tych młodych dżentelmenów. Nott, chodźże już!
Echo jego głosu rozniosło się po całym domu, mijając osoby siedzące w salonie. Odbijając się od ścian korytarza, zawitało do kuchni, w której młody chłopak w nienagannie skrojonym garniturze delikatnie gładził policzek drobnej blondynki. Nie chcąc zaburzać ich prywatności, pomknęło dalej, przyglądając się wiszącym w przedpokoju fotografiom, z których wesoło machały do niego uśmiechnięte postacie Hermiony i Dracona.
Gdyby któryś z biesiadników wyjrzał przez okno, zauważyłby dwie dziewczyny, idące wzdłuż drogi prowadzącej do bramy. Zanim zapukały do drzwi, z zainteresowaniem spojrzały przez szklaną ścianę salonu i uśmiechnęły się do siebie, widząc, że pomimo wszystkich prób i wyzwań rzucanych od losu, dwójce z pozoru przeciwstawnych dusz udało się zjednoczyć w tańcu życia.

***

I my tam byłyśmy, miód i Ognistą piłyśmy

A co widziałyśmy - Wam opisałyśmy

czwartek, 22 grudnia 2016

Achtung4! [Wesoła nowina]

Ave my!

W oczekiwaniu na  pojawienie się epilogu, przybywamy do Was z garścią... no może taką drobną garstką (jak u rocznego dzieciątka) informacji. Oto, co następuje:

Chciałoby się napisać, iż z dniem takim i takim... ale dnia dokładnego nie znamy... znamy za to miesiąc pojawienia się pierwszej z zapowiadanych miniaturek (tak, będą dwie), której tytuł brzmi, ni mniej ni więcej jak: Zakochana Ropucha. [Jak zapewne znakomita większość z Was się domyśla, będzie ona poświęcona perypetiom naszej kochanej zrzędy Notta]. A, no tak, prawie bym zapomniała podać kiedy ma się ona pojawić, a przecież po to w ogóle piszemy tego posta XD Także ten... no... Zakochana Ropucha pojawi się w styczniu.

Druga miniaturka (choć nie wiemy, czy w ogóle obie wpisują się w tę kategorię, bo będą miały co najmniej ponad 20 stron) ukaże się w okolicach lutego, a jej chwalebny tytuł brzmi: Wywiad życia.

W międzyczasie planujemy dodać zakładkę "Diabeł&Przyjaciele Productions", gdzie zamieścimy wszystkie twory Zabiniego, zarówno te już Wam znane jak i również zupełnie nowy... no ale ten wciąż jest na etapie produkcji.

Są już także wielkie plany na nowe opowiadanie "Polowanie na czarownice", a także na jedną parodię, pisaną wierszem (ale ona prędko nie powstanie :D). Na "Polowanie" pomysł i ogólny zarys już mamy, jednakże zanim zaczniemy cokolwiek publikować, chcemy dopracować wszystkie szczegóły i napisać co najmniej kilka rozdziałów. Korci mnie, żeby wstawić tutaj opis nowego opowiadania, ale na to jest jeszcze zdecydowanie za wcześnie.

Oczywiście nie byłybyśmy sobą, gdybyśmy nie dodały #warning: Planowane daty mogą ulec zmianie, za co autorki bloga nie ponoszą absolutnie żadnej odpowiedzialności.

sobota, 3 grudnia 2016

Coś tracisz, coś zyskujesz



Draco nie mógł zasnąć. Szukając wygodniejszej pozycji, przewrócił się na plecy i westchnął z rozdrażnieniem, gdy jasny księżyc zaświecił mu prosto w twarz. Zamknął oczy, próbując zasnąć mimo to, jednak po chwili uklęknął na łóżku i sięgnął do dziwnego, plastikowego sznurka.
Dziwny sznurek, dziwna zasłona, dziwny dom.
To była jego pierwsza noc w mieszkaniu Rose Granger. Przez ostatni tydzień przesiadywał razem z matką u jej siostry, aż w końcu dostał list. List, w którym Hermiona prosiła go, by przyjechał. Bez większego namysłu chwycił parę swoich rzeczy i chwilę później pojawił się przed domem jej babci. Nie pytał o nic, doskonale ją rozumiejąc. Listy nie zaspokajały tęsknoty, nie oddawały w całości uczuć. Nie mogły cię przytulić ani się o ciebie zatroszczyć. Poza tym, we dwoje jakoś prościej było udawać normalność, gdy jedyne co chcesz robić to zwinąć się w kłębek i wylewać niezliczone pokłady łez.
Normalność. Wydawało mu się, że już nigdy jej nie zazna. Nie, kiedy w snach nadal jest tam, w Zakazanym Lesie, a jego brat umiera, wpatrując się w niego z wściekłością. Nie, kiedy co noc widzi twarze zmarłych, a zwłaszcza tę jedną, dziecięcą. Bo czy można spokojnie spać, gdy widzi się oczy, które błagają o litość i jednocześnie wydają się być pogodzone z losem? On nie mógł.
Zaklął, gdy pomimo jego starań zasłona pozostała nieruchoma. Pociągnął z drugiej strony, jednak nadal nic się nie działo. W końcu sięgnął po różdżkę i rzucił zaklęcie. Zasłona oderwała się razem z czymś, co utrzymywało ją w górze i, strącając w locie stojącego na parapecie kwiatka, z hukiem wylądowała na podłodze.
Arystokrata przymknął oczy, złorzecząc na zasłonę i spojrzał na drzwi, spodziewając się, że te za chwilę otworzą się z hukiem i stanie w nich uzbrojona w wałek pani Granger. Odczekał chwilę, jednak nic takiego się nie stało. Widocznie staruszka miała mocny sen.
Naprawił szkody jakich dokonał i zrezygnowany z powrotem położył się na łóżku. Zakrył twarz ramieniem, zdeterminowany, by zasnąć za wszelką cenę. Musiał być w pełni sił, skoro jutro czekało go coś, na co nie miał najmniejszej ochoty. Pogrzeb.
Pomimo problemów ze snem, twardego materaca i irytującego księżyca, powoli zaczynał zasypiać. Jego oddech unormował się, oczy stały się ciężkie. I właśnie wtedy usłyszał stukanie i głośne jęki sąsiadów z góry.
— Serio? — warknął, posyłając w stronę sufitu na wpół niedowierzające na wpół zniesmaczone spojrzenie.
Odrzucił kołdrę i wstał z łóżka, gdy zrozumiał, iż nie będzie mu dane spokojnie zasnąć tej nocy. Nie, kiedy parka z góry zachowywała się jak króliki na wiosnę. Porwał z krzesła koszulkę i nałożywszy ją, wyszedł z pokoju, z trudem powstrzymując się od zatrzaśnięcia drzwi z hukiem. Przez chwilę zastanawiał się, co zrobić. Mógł pójść do salonu i znaleźć sobie coś do poczytania. Mógł też zajść do pokoju Hermiony, ryzykując tym samym obłożenie przez jej babcię jakąś mugolską, ludową klątwą. Przypomniał sobie jej spojrzenie, gdy stanowczo oznajmiła im, iż mają spać w oddzielnych sypialniach. Tak, Rose Granger byłaby do tego zdolna. Poza tym dziewczyna pewnie już dawno zasnęła.
Wybrawszy trzecią opcję, przeszedł przez korytarz i wszedł do kuchni. Gdy jego bose stopy zetknęły się z chłodną podłogą, od razu pożałował, że przed wyjściem nie nałożył choćby skarpetek. Stawiając ciche kroki, podszedł do lodówki i skrzywił się, gdy do głowy przyszła mu myśl, że zachowuje się jak złodziej.
Lodówka. Kolejna dziwna rzecz. Otworzył ją i uniósł brew na jej zawartość. Wszystko w środku było starannie ułożone w małych pudełeczkach z załączonymi etykietami. Najbardziej zaciekawiła go ostatnia półka wypełniona słoikami.
— Przetwory własne — przeczytał. — Kompot z jabłek, kompot ze śliwek, kompot z wiśni... kompot mix?
Zaintrygowany tym ostatnim, sięgnął po słoik i potrząsnął nim. Natychmiast odłożył go na miejsce, widząc, jak w środku pływa coś, co przypomina nie do końca strawioną zawartość jego żołądka. Straciwszy zaufanie do przetworów babci Rose, Draco zaczął rozglądać się za czymś normalnym, jak choćby zwykłe mleko. Już miał zatrzasnąć drzwiczki, gdy zauważył boczne półki, na których znajdowały się między innymi upragnione butelki z mlekiem. Wyjął jedną z nich i odkręcił korek, jednak zawahał się. Nie wypadało pić prosto z butelki w obcym domu.
Odstawił ją na blat i zaczął przeszukiwać szafki. Zamarł, gdy w jednej z nich znalazł zapasy mugolskich ziół. Albo ktoś tu miał obsesję na punkcie zdrowia, albo walnięty dziennikarz „Żonglera” miał trochę racji.
— Ostatnia po lewej.
Chłopak zerknął przez ramię. W wejściu stała Hermiona ubrana w dobrze mu znaną piżamę, szlafrok i kapcie. Choć były żółte i puchate, pozazdrościł jej ich, gdyż powoli zaczynał tracić czucie w stopach.
— Też nie możesz spać? — zapytał, wyjmując z szafki dwie szklanki.
— Mhm. Zaczekaj, podgrzeję je — powiedziała, gdy już miał napełnić je mlekiem.
Draco usiadł na blacie obok i obserwował, jak dziewczyna zapala ogień i wyjmuje niewielki rondelek. Choć wystarczyło, by jedno z nich poszło po różdżkę i rzuciło zaklęcie, arystokrata cierpliwie czekał. Te proste czynności zdawały się ją uspokajać.
— Jesteś pewny, że chcesz iść tam jutro ze mną? — spytała cicho po chwili. — Nie musisz, jeśli nie chcesz.
— Już o tym rozmawialiśmy. Poprosiłaś mnie, a ja się zgodziłem — odpowiedział chłopak, choć ostatnie czego chciał, to uczestniczyć w pogrzebie Rona Weasleya. Wiedział jednak, że tak powinien postąpić, choćby ze względu na swoją dziewczynę. Nie, nie dziewczynę. Swoją narzeczoną.
— Dziękuję — powiedziała, zerkając na niego, szybko jednak przeniosła wzrok z powrotem na rondelek, jakby nie mogła wytrzymać jego spojrzenia. Prawdą było jednak to, iż za każdym razem na myśl o pogrzebie wybuchała płaczem i tylko zajęcie się czymś pomagało w ucieczce przed wyrzutami sumienia i napływem wspomnień.
Hermiona zdjęła rondelek z ognia i po chwili namysłu sięgnęła do szuflady po kakao.
— Pijesz tu czy wracasz...?
— Tu. Uwierz mi, nie rozpaczałbym, gdyby to łóżko trafił szlag — oznajmił Draco, biorąc od niej szklankę. Przez twardy materac bolały go całe plecy.
— Jeśli chodzi o to, o spanie w oddzielnych pokojach... Babcia Rose jest dość konserwatywna.
— Konserwatywna? — powtórzył Ślizgon. — Patrzy na mnie tak, jakbym potrafił zapłodnić cię samym wzrokiem.
Kasztanowłosa uśmiechnęła się, gest ten jednak nie gościł długo na jej ustach, jakby nie miała siły go utrzymywać. Co więcej, z każdym uśmiechem, z każdym zaśmianiem się czuła wyrzuty sumienia.
— Powiedziałaś już jej?
— O czym? O zaręczynach? — upewniła się, a gdy blondyn skinął głową, powiedziała: — Nie, jeszcze nie.
— To dobrze — oznajmił Draco. — Zrobisz to po oficjalnych oświadczynach.
— Och, to będą takie? Zaraz, zaraz... Dlaczego to ja mam jej powiedzieć?
Chłopak wzruszył ramionami.
— Tradycja. Ty mówisz swoim, ja swoim.
Przychyliła głowę, spoglądając na niego. Upiła łyk i powiedziała:
— A mi się wydaje, że się jej boisz.
— Boję? Ja tylko obawiam się o jej słabe serce. Przeżyje mniejszy wstrząs, kiedy usłyszy o tym od ciebie — zapewnił ją Draco, po czym wstał i odebrał od niej pustą szklankę. Podszedł do zlewu i opłukał obie.
Hermiona westchnęła.
— I tak pomyśli, że jestem w ciąży.
Ślizgon zaśmiał się cicho.
— O to może być spokojna, dopóki stoi na straży twojej niewinności. Nie, serio, jeśli chodzi o sposoby zabezpieczania, to twoja babcia jest skuteczniejsza od najlepszego eliksiru.
— Jesteś niemożliwy — powiedziała dziewczyna, jednak nie opierała się, gdy przyciągnął ją do siebie.
— EHEM.
Odwrócili się, słysząc donośne chrząknięcie. Draco niemal zaśmiał się na widok ciekawskiej staruszki, która patrzyła na nich, jakby nakryła ich na gorącym uczynku.
Rose weszła w głąb kuchni i zatrzymała się na środku. Wsparta o swoją laskę, rozejrzała się po pomieszczeniu.
— Babciu? — spytała Hermiona.
— Taaak?
— Potrzebujesz czegoś?
— Niee... tak tylko... Nie mogę zasnąć. Bolą mnie korzonki. Całe plecy mnie bolą.
W kuchni zapadła cisza, podczas której arystokrata walczył o to, by utrzymać powagę, Hermiona starała się nie zwracać uwagi na trzęsącego się chłopaka, a babcia czekała, aż w końcu się od siebie oderwą.
— To ja podłogę umyję — oznajmiła kobieta i podeszła do kąta, w którym stało wiadro z mopem.
— Nie trzeba, proszę pani. Już stąd idę. Dobranoc — powiedział Draco, pocałował Gryfonkę w skroń i wrócił do pokoju.
Staruszka odłożyła mopa i podeszła do wnuczki. Spoglądała podejrzliwie to na nią, to na blat, na którym siedział Ślizgon, aż w końcu wypaliła:
— Robiliście coś na tym blacie?
— Tak.
Babcia wytrzeszczyła oczy.
— Kakao — dodała Gryfonka. — Wracaj do łóżka, nie powinnaś z niego wychodzić. Wzięłaś na wieczór leki? — spytała, myjąc rondelek.
— Nie będę brać tego ohydztwa — zaprotestowała oburzona kobieta, dla podkreślenia swych słów uderzając laską w podłogę. — To je chemia, a ja się truć nie będę. Nie po to przeżyłam wojnę, żeby tera marny doktorzyna mnie podtruwał, ot co!
Hermiona zakręciła wodę i spojrzała na babcię.
— Dobrze wiesz, że w twoim wieku nawet zwykłe przeziębienie...
— No w jakim wieku? Że ja niby stara? Przecie ja w kwiecie wieku jestem! Drugą młodość przeżywam!
Dziewczyna nie zamierzała z tym polemizować. Zamiast dalej przekonywać babcię, wyjęła z szuflady opakowanie i położyła przed nią.
— Wolę leczyć się naturalnie — burknęła pod nosem kobieta. — Na przykład ostropestem plamistym.
— Babciu, nie możesz leczyć grypy ziołem na przyśpieszenie metabolizmu — pouczyła ją Gryfonka, podając jej szklankę wody.
Staruszka popatrzyła na nią spode łba.
— Ostropest nie jest od metabolizmu.
— Jest.
— Nie, nie jest.
— Masz pewność?
Babcia z obrażoną miną wyjęła tabletkę i połknęła ją. Hermiona uśmiechnęła się i ruszyła do wyjścia.
— Kochanie? Jesteś pewna, że mam tu zostać zamiast pójść tam jutro z tobą?
— Draco ze mną pójdzie — powiedziała lekko drżącym głosem, a gdy odzyskała nad nim władzę, dodała: — A ty musisz wyzdrowieć. Dobranoc.
Gryfonka wróciła do swojego pokoju i położyła się, licząc na to, że szybko zaśnie. Pomimo tego, że nie zdjęła szlafroka i okryła się kołdrą od stóp do głów, nadal było jej zimno. Nie mogła utrzymać oczu zamkniętych. Po paru sekundach natychmiast zaczynały atakować ją obrazy z bitwy. Kiedy leżała sama w ciemnościach, zaczynała zadręczać się pytaniami. Dlaczego Ron zasłonił Dracona? Czy gdyby ich wtedy nie zostawiła, również by zginął? Dlaczego nie zorientowała się, że nosi naszyjnik Pandory? I dlaczego musiała zginąć, by Voldemort mógł powrócić? Pytania te spędzały jej sen z powiek, odbierając możliwość choćby tymczasowej ucieczki od wspomnień.
Usiadła na łóżku i oplotła się ramionami, delikatnie się przy tym kołysząc. Do czasu przyjazdu Dracona, całymi dniami przesiadywała w swojej sypialni, spędzając niezliczone godziny na rozmyślaniu nad wydarzeniami ostatnich tygodni, jednak nie potrafiła połączyć wszystkich części układanki. Podobnie jak w przypadku napisu w Noc Duchów i tego, co działo się przez cały rok szkolny. Nie mogła pozbyć się myśli, że gdyby tylko udało jej się rozwiązać tę zagadkę, nie doszłoby do bitwy, a polegli w czasie walki czarodzieje nadal by żyli. Ron także.
Gwałtownie wstała, nie mogąc już dłużej znieść pustki i samotności. Ostrożnie stawiając każdy krok, przeszła przez korytarz i zajrzała do sypialni babci. Upewniwszy się, że staruszka śpi w najlepsze, zamknęła drzwi i ruszyła w stronę pokoju gościnnego, który zajmował arystokrata. Zawahała się, trzymając rękę na klamce. Wiedziała, że chłopak nie śpi, ale wciąż miała wątpliwości czy jest gotowy na tę rozmowę. Czy oboje są.
Jednak musiała wiedzieć. Musiała zrozumieć, dlaczego to właśnie jej śmierci potrzebował Voldemort. Powoli nacisnęła klamkę, krzywiąc się w momencie, gdy mechanizm zaskrzypiał. Odwróciła się w stronę sypialni babci Rose, nasłuchując. Gdy zyskała pewność, że staruszka nadal śpi, weszła do środka.
Tak jak podejrzewała, chłopak nie spał. Oparty o wezgłowie łóżka, wpatrywał się w nią, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
— Mogę wejść? — spytała cicho, przygryzając wargę.
Ślizgon nie odpowiedział. Zamiast tego uśmiechnął się delikatnie i odrzucił kołdrę, robiąc dla niej miejsce. Gryfonka zamknęła drzwi i szybko przeszła przez pokój, po czym usiadła obok blondyna. Zerknęła na niego niepewnie spod burzy brązowych loków, nie chcąc się mu zbytnio narzucać. Arystokrata, trafnie odczytując jej wyraz twarzy, uniósł kącik ust w łobuzerskim uśmiechu i powiedział:
— Zapraszam.
Hermiona szybko zajęła miejsce pomiędzy jego nogami i oparła plecy o jego klatkę piersiową, wtulając się w chłopaka. Gdy Ślizgon przykrył ich kołdrą i otulił ją ramionami, po raz pierwszy od wielu dni poczuła się naprawdę bezpieczna.
— Ale to ty w razie czego przyjmiesz na siebie gniew babci — oznajmił, wtulając się w szyję dziewczyny. — Powiem jej, że wdarłaś się tu podstępem, z zamiarem wykorzystania biednego chłopca, a ja się tylko broniłem. To jak, zgoda?
— Zgoda — odpowiedziała, czując, jak sama jego obecność działa na nią kojąco. — Draco? — spytała niepewnie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że za chwilę zburzy tę namiastkę udawanej normalności. — Opowiedz mi raz jeszcze, co się działo po tym, jak dostałam się w ręce Voldemorta.
Skrzywiła się, czując, jak jego ciało się napina. Choć nie odsunął się od niej choćby o cal, czuła jak znów się od niej oddala, starając się otoczyć murem chłodnej obojętności i dystansu. Arystokrata nie poruszał tematu tego, co stało się podczas ich rozmowy w jednej z sal Hogwartu, zupełnie jakby sytuacja ta nigdy nie miała miejsca, jednak Hermiona doskonale wiedziała, z jakim trudem przychodzi mu udowadnianie samemu sobie i wszystkim wokół, że sobie radzi.
— Draco, proszę — szepnęła, odwracając głowę w jego stronę.
— Po co ci to? — zapytał na pozór spokojnie. — Dlaczego tak drążysz ten temat?
Gryfonka odwróciła wzrok, przygryzając wargę. Szukała odpowiednich słów, jednak nie potrafiła ich odnaleźć.
— Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć — powiedziała w końcu, z powrotem skupiając na nim spojrzenie. — Ja po prostu muszę to wiedzieć. Szukanie odpowiedzi pomaga... odsunąć rozmyślanie o... o nim.
Chłopak starał się utrzymać twarz niewzruszoną, jednak mięsień w jego szczęce drgnął.
— Wiedza nie zawsze jest dla człowieka dobra.
— Lepsze to niż zadręczanie się i ciągłe rozmyślanie o tym.
Draco westchnął i uniósł wzrok ku górze, starając się znowu zapanować nad emocjami. Na wspomnienie tamtych chwil, mimowolnie przytulił mocniej dziewczynę, po raz kolejny powtarzając sobie w myślach, że jest bezpieczna. Po chwili zaczął mówić wypracowanym, niewzruszonym i rzeczowym tonem:
— Gdy dotarliśmy na polanę, nadal byłaś nieprzytomna, a Voldemort zdawał się być osłabiony. Myśleliśmy... mieliśmy nadzieję, że to dlatego, że nie zdążył połączyć się z tą cząstką jego duszy, która nadal tkwiła w Tiarze. Dopiero później okazało się, że się spóźniliśmy.
Chłopak zamilkł na chwilę, jednak Hermiona cierpliwie czekała. Wiedziała, że każda rozmowa, każde wspomnienie o tamtej nocy sprawia mu ból, dlatego była wdzięczna za każde wypowiedziane przez niego słowo.
— Użyliśmy harpii, żeby zająć ich czymś, by móc wykraść im Tiarę i wymienić ją za ciebie. Zamiast zyskać kartę przetargową, podaliśmy się im na srebrnej tacy — dodał, kręcąc głową.
— I wtedy pomogła wam Pandora — wtrąciła dziewczyna, wlepiając wzrok w kredens, jakby to on skrywał odpowiedzi na dręczące ją pytania. — Myślę... myślę, że to ze względu na nią Voldemort mnie potrzebował.
Draco zmarszczył brwi, zastanawiając się nad jej słowami.
— Masz na myśli...
— … część jej, która zdążyła wniknąć we mnie — dokończyła. — Nie mógł przelać na siebie mocy Pandory, ponieważ horkruks w naszyjniku nie był kompletny. Dopiero po mojej śmierci mógł to zrobić. Byłby równie silny, co rok temu...
Zamilkli, przerażeni wizją, która do niedawna mogła się spełnić. Tak niewiele brakowało, by świat, który znali, uległ zniszczeniu.
— Hermiono...?
— Tak?
Gdy blondyn długo nie odpowiadał, wsparła się na dłoniach i odwróciła do niego. Długo szukał odpowiednich słów, lecz gdy je znalazł, spojrzał jej prosto w oczy i cicho spytał:
— Myślisz, że była dla niego szansa?
Serce Gryfonki na chwilę zamarło, gdy przed oczami pojawił jej się obraz uśmiechniętego Toma. Takim go właśnie chciała zapamiętać, nie jako opętanego, niszczonego od wewnątrz chłopca, lecz jako nieśmiałego, acz wesołego i pełnego nadziei jedenastolatka.
Ujęła w dłonie twarz arystokraty i oparła swoje czoło o jego. Na chwilę przymknęła oczy, upajając się jego bliskością, która dawała jej siłę.
— Nie, Draco. Zrobiłeś to, co musiałeś zrobić. Tom nigdy nie zdołałby odzyskać kontroli, tkwiłby w więzieniu, skazany na to, by oglądać czyny Voldemorta. Uratowałeś go. I nie... waż się myśleć, że jest inaczej — dokończyła, z trudem panując nad głosem, po czym skryła twarz w jego szyi i złożyła na niej delikatny pocałunek.
W odpowiedzi na to Ślizgon objął ją, jedną rękę wsuwając w jej kasztanowe loki. Trwali tak, aż Hermiona zaczęła powoli zasypiać, będąc po raz pierwszy od dawna pewną, iż tej nocy nie przyśni jej się żaden koszmar.
Drgnęła, wybudzając się z płytkiego snu, gdy chłopak próbował wygodniej się ułożyć. Hermiona zsunęła się z niego i odwróciła do niego plecami, zagarniając kołdrę.
— Zostajesz tu?
— Mhm — mruknęła sennie.
— Staruszka dostanie zawału — oznajmił Draco, przytulając ją.
— Nie dostanie. Ułożyłam poduszki i zakryłam je kołdrą tak, żeby myślała, że to ja.
Ślizgon zaśmiał się cicho na jej wyznanie.
— Sprytnie. Jak ze starych kryminałów.
— Masz jakiś problem, Malfoy?
— Żadnych, oprócz tego, że zabrałaś całą kołdrę dla siebie i będziesz chrapać przez całą noc, Granger — odparł arystokrata.
— Ja nie chrapię — powiedziała nieco mniej zaspanym głosem Hermiona.
— Skarbie, na Alasce chrapałaś tak głośno, że bałem się ataku kłusowników, tak bardzo przypominałaś w tym niedźwiedzia.
— Świnia.
— To i tak lepiej niż niedźwiedź.
Hermiona zdobyła się na wysiłek i uniosła na łokciu, by zmierzyć go spojrzeniem. W odpowiedzi na to Ślizgon uśmiechnął się niewinnie.
— Czy skoro już się podniosłaś, to mogłabyś oddać mi moją część? — spytał, zerkając na kołdrę.
Zmrużyła oczy, jednak spełniła jego prośbę. Położyła się z powrotem i zamknęła oczy.
— Dobranoc, Granger — powiedział zadowolony z siebie chłopak.
Pomimo tego, iż nie miała ku temu żadnych powodów i czuła, że gest ten nie powinien wpłynąć na jej usta kilkanaście godzin przed pogrzebem jej przyjaciela, delikatnie się uśmiechnęła .
— Dobranoc, Malfoy.

***

Następnego dnia arystokrata stał przed lustrem, kolejny raz zawiązując krawat. Kolejny raz, gdyż co chwila zmieniał zdanie. Czuł, że taki jest jego obowiązek, że powinien wspierać Hermionę, jednak wiedział, jak trudne będzie wytrzymywanie spojrzeń. Ani na chwilę nie opuszczała go świadomość, iż to jego pogrzeb powinien się dziś odbywać. I doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że inni będą myśleć tak samo.
Warknął, szarpnięciem zdejmując z siebie krawat. Odrzucił go na łóżko i przeczesał włosy, zaczynając chodzić po pokoju. Mógł jeszcze zmienić zdanie. Hermiona by go zrozumiała. Przecież to śmieszne. On, były Śmierciożerca, zjawia się na pogrzebie Ronalda Weasleya. Nie zdziwiłoby go to, gdyby od razu został wyrzucony. Albo gdyby oberwał po mordzie. Taaa, nie ma to, jak zniszczenie pożegnalnej ceremonii. Nie, że się tym przejmował. Nadal postrzegał Weasleya jako rozwydrzonego, upierdliwego i irytującego gnojka. Tyle że wypadało zjawić się na pogrzebie gnojka, który uratował ci życie.
— Cholerny idiota — mruknął ze złością, podnosząc czarny krawat i ponownie stając przed lustrem. — Nawet po śmierci mnie wkurza — dodał, zacieśniając węzeł, by po chwili rozluźnić go szarpnięciem. Wyprostował się i prychnął, jakby zarzucał swojemu odbiciu tchórzostwo.
W chwili, gdy sięgał do krawatu, by ponownie go zdjąć, drzwi do pokoju uchyliły się i zobaczył w nich Hermionę.
— Gotowy? — spytała cicho.
Widać było, że przed chwilą płakała.
Nawet jeśli chwilę temu myślał o tym, by zostać w domu, teraz za nic w świecie by tego nie zrobił. Nie, gdy widział, jak bardzo go potrzebuje. Skinął głową, szukając odpowiednich słów, by ją pocieszyć, ale wszystkie wydawały mu się takie banalne i nic nieznaczące. Dopiero, gdy Gryfonka podeszła i poprawiła mu krawat, delikatnie pogładził jej ramię i powiedział:
— Hermiono...
— Nie... proszę, nie rób tego — powiedziała, z trudem walcząc z łamiącym się głosem. — Nie staraj się mnie pocieszyć, bo jeszcze trudniej będzie mi to znieść.
Arystokrata pokiwał głową, wściekły na siebie, że w żaden sposób nie potrafi jej pomóc.
— Po prostu bądź. Tylko tyle... i aż tyle — dodała, ściskając jego dłoń.
— Dzieci, już po dziewiątej — usłyszeli głos babci Rose. Chwilę później weszła do pokoju, wycierając do sucha talerz. — Na pewno nie chcecie nic zjeść? To może na drogę wam zapakuję? Chociaż po kanapce.
— Nie trzeba, babciu — oznajmiła Gryfonka, przechodząc przez pokój. Ucałowała staruszkę na pożegnanie i dodała: — Niedługo wrócimy.
Ślizgon po raz ostatni zerknął w lustro i zapiął marynarkę. Skinął Rose Granger na pożegnanie i wyszedł do przedpokoju, jednak dziewczyny tam nie było. Znalazł ją w jej sypialni, trzymającą zdjęcie, na którym młody, rudowłosy chłopak uśmiechał się wesoło na tle Miodowego Królestwa, co jakiś czas targając włosy kilkunastoletniej wówczas Gryfonce.
— To był nasz pierwszy wypad do Hogsmeade — oznajmiła, widząc, jak Ślizgon spogląda na fotografię. — Poszliśmy wybrać coś dla Harry'ego, żeby choć trochę poprawić mu humor po tym, jak nie dostał zgody na wyjście do wioski. Nawet zawarliśmy tymczasowy rozejm i przestaliśmy się kłócić o to, że Krzywołap polował na Parszywka. — Uśmiechnęła się delikatnie na wspomnienie tamtych trywialnych sprzeczek. — I choć często się kłóciliśmy, zawsze prędzej czy później dochodziliśmy do porozumienia. Ron miał trudny charakter, ale był dobry.
— I niesamowicie głupi — warknął arystokrata. Gdy dziewczyna przeniosła na niego swoje spojrzenie, dodał nieco łagodniej, choć w jego głosie wciąż dało się wyczuć rozgoryczenie: — Nie prosiłem go o to, by mnie zasłonił.
— Nie, Draco, żadne z nas go o to nie prosiło.
Zaśmiał się ponuro, po raz kolejny próbując pogodzić się z faktem, że zawdzięcza życie osobie, która z całego serca go nienawidziła. I to z wzajemnością. Chcąc jak najszybciej mieć to za sobą, by dłużej nie rozpamiętywać tego, co stało się w trakcie bitwy, podszedł do dziewczyny i ujął jej dłoń, pytając:
— Gotowa?
Gdy Gryfonka skinęła delikatnie głową, wyjął różdżkę i skupił całą swoją wolę na niewielkim cmentarzu, nieopodal wioski Ottery St. Catchpole. Zamknął oczy, a gdy je ponownie otworzył, ujrzał ciężką, mosiężną bramę, za którą znajdowały się rzędy nagrobków. Nie puszczając dłoni dziewczyny, wkroczył na teren cmentarza, kierując się na miejsce ceremonii.
Zwolnił, gdy jego oczom ukazała się niewielka kaplica, przed którą ustawiono rzędy krzeseł.
— Hermiona.
Dziewczyna odwróciła się i przytuliła na powitanie najstarszego syna państwa Weasley. Pod baczną opieką Fleur, blizny na jego twarzy wyblakły, stając się mniej widoczne, choć w dalszym ciągu odznaczały się na jego nieskazitelnej niegdyś cerze.
— Jak sobie radzisz? — spytała, chcąc przerwać niezręczną ciszę, która nastała po tym, jak chłopak zignorował wyciągniętą dłoń Ślizgona.
— Względnie dobrze — odpowiedział wymijająco, zerkając na zegarek. — Kto wie, może to nowa rodzinna tradycja, że co roku spotykamy się na pogrzebie.
— Bill...
— Przepraszam, po prostu nawet dla mnie to zbyt wiele, nie mówiąc już o rodzicach i Ginny — rzucił, zerkając w ich stronę. — Zaprowadziłbym was na wasze miejsca, ale muszę jeszcze zaczekać na delegację z Ministerstwa, co w sumie nie jest takie złe, bo przynajmniej nie muszę słuchać gadaniny ciotki Muriel. Ta kobieta nawet w takich okolicznościach nie potrafi usiedzieć przez pięć minut, żeby kogoś nie skrytykować.
— Gdzie mamy się kierować? — zapytał Draco.
— Trzeci rząd po prawej, miejsca z brzegu.
Blondyn skinął głową na pożegnanie i nie czekając na żadną reakcję ze strony Weasleya, zaprowadził Hermionę we wskazane miejsce. Starał się nie myśleć o tym, że czuje się jak intruz. Ani o nieprzychylnych spojrzeniach, gdy przechodził obok zebranych. Nie skupiał się na sobie, bo nie dla siebie tu przyszedł. Przyszedł tu dla tej drobnej dziewczyny, która nieraz, nawet nieświadomie, była jego opoką. Dla dziewczyny, której twarz smutniała z każdą kolejną sekundą. Ścisnął mocniej jej dłoń w momencie rozpoczęcia ceremonii, gdy jej policzki momentalnie zalały się łzami. Nie mogąc dłużej patrzeć na jej cierpienie, wbił wzrok w przestrzeń, czekając, aż uroczystość dobiegnie końca.
— Poczekam z tyłu — oznajmił, gdy żałobnicy wstali, by pożegnać się ze zmarłym. Odszedł od zebranych i z oddali obserwował, jak każdy z gości podchodzi do trumny, szepcząc ostatnie słowa pożegnania. — Dzięki, Królu Wieprzleju — powiedział cicho.

***

Draco,
Naprawdę nie wiem jak ci dziękować za to, co zrobiłeś. Wiem, że było to dla ciebie trudne, przez co tym bardziej to doceniam. Bez ciebie wszystko byłoby trudniejsze do zniesienia.
Babcia Rose w tym tygodniu obchodzi swoje urodziny. Możesz czuć się przez nią zaproszony. Wiem, że przyjęcie w gronie emerytek nie brzmi zbyt porywająco, jednak dla niej twoja obecność będzie naprawdę dużo znaczyć. Poza tym być może łaskawiej spojrzy na ciebie, kiedy powiesz jej o TYM.
Czy wiesz już może cokolwiek o owutemach? Do tej pory nie dostałam listu, a egzaminy coraz bliżej. Chyba nie przesuną terminu, prawda? Uważam, że co najwyżej zmienią miejsce, co chyba jest najbardziej prawdopodobną opcją.
Mam nadzieję, że niedługo znowu się zobaczymy.

Całusy,
Hermiona


Paszteciku,
Przychodzi mi do głowy mnóstwo pomysłów na to, jak mogłabyś mi się odwdzięczyć... Co powiesz na wspólną naukę? Mogłabyś mi pokazać parę rzeczy, zgłębilibyśmy niektóre zagadnienia, a może nawet zamienilibyśmy teorię na praktykę, hm?
Jeśli chodzi o twoją babcię... Czy wymówka z nauką do egzaminów ją zadowoli? Nie? W takim razie zabiorę ze sobą Zabiniego. Starsza pani szaleje na jego punkcie, poza tym odciągnie ją ode mnie. Nie zrozum mnie źle, nic do niej nie mam, jednak jest dla mnie zbyt intensywna.
Co do owutemów: sam jeszcze o niczym nie wiem, ale popytam tu i ówdzie, choć zgadzam się z tobą. Raczej nie zdążą doprowadzić zamku do ładu w tak krótkim czasie.

Draco

Ps. Co kupić dla twojej babci? Kwiaty? Wino? Wózek z napędem rakietowym?
Ps2. Myślałem, że uzgodniliśmy, że to TY jej o tym powiesz.

Podstępny Draconie,
Dobrze wiem, co ukrywasz pod słowem „nauka”. Nic ci nie będę pokazywać i nie zamierzam z tobą niczego pogłębiać. Jeśli chcesz się naprawdę pouczyć, to przychodź kiedy tylko chcesz, nie licz jednak na żadne... pieszczotki. Po pierwsze, jako że sami przygotowujemy się do owutemów, jestem zawalona nauką. Po drugie, w domu babci nie wypada.
Lepiej nie przynoś na urodziny alkoholu, jeszcze pomyśli, że masz z nim problem. Kwiaty będą jak najbardziej w porządku. Najbardziej lubi storczyki.
A! Prawie bym zapomniała! Jeszcze raz zwrócisz się do mnie per „paszteciku”, a gwarantuję, że poważnie zastanowię się nad propozycją babci, jakobym miała, do czasu ślubu, zachowywać całkowity celibat, a to oznacza: zero pocałunków, zero przytulania i ZERO naszego sam na sam. Mam nadzieję, że wyraziłam się jasno.


Hermiona


Ps. Zabini jest również mile widziany. Do zobaczenia w piątek o 15.

Najukochańszy skarbie!
W żadnym wypadku nie było moją intencją, by Cię urazić. Myślałem, że wyjaśniliśmy już sobie kwestie, dotyczące pieszczotliwych określeń... po prostu paszteciki są smaczne i dobrze mi się kojarzą... są takie pełne, ciepłe i miękkie w środku... O czym to ja chciałem napisać? Ach, tak: skoro ci się to nie podoba – w porządku, nigdy więcej nie użyje tego określenia, także myślę, iż możemy zapomnieć o zaostrzeniu celibatu, zgoda? Swoją drogą szantaż jest najbardziej obrzydliwym sposobem na osiągnięcie celu. Doprawdy nie wiem, kto Cię tego nauczył?
Skoro już wyjaśniliśmy sobie to nieporozumienie, przejdę do rzeczy, które zapewne Cię interesują. Owutemy odbędą się w Hogwarcie, jednak ich termin został przesunięty na początek lipca. Dokładne informacje lada dzień zostaną nam przekazane listownie.
Zapewne cieszy cię taki obrót spraw, bo będziemy mieli więcej czasu na... naukę. A jeśli chodzi o babcię i o to, co wypada a co nie: nie zawsze przecież musimy przesiadywać u Ciebie. Co prawda, dom ciotki Andromedy nie jest duży, jednak odnoszę wrażenie, że pomimo tego będzie nam dane zaznać tam więcej prywatności niż w mieszkaniu naszej ukochanej staruszki. Poza tym mam naprawdę wygodne łóżko. W każdej chwili możesz przyjechać i to sprawdzić.
Wracając do tematu urodzin: czy storczyki nie są aby kwiatami cmentarnymi? Chyba byś mi tego nie zrobiła, prawda?
Twój, liczący na pieszczotki,
Draco

***


Arystokrata nie do końca tak to sobie wyobrażał. Sądził, że po godzinie uda mu się wymknąć i zaszyć z Hermioną w jej pokoju. Zamiast tego siedział na kanapie, wciśnięty między dwie starsze panie. Pierwsza z nich, pani Gilbert, miała donośny głos, nie panowała nad ślinotokiem (przez co Ślizgon już dwukrotnie prosił o chusteczkę), a jej tusza była tak okazała, że zajmowała dwie trzecie kanapy. Z kolei pani Wilson była wysoka, przeraźliwie chuda i, w przeciwieństwie do pani Gilbert, cicha. Jej wada? Draco za każdym razem, gdy ta w końcu odważyła się coś powiedzieć, musiał odwracać głowę. Wydawało mu się, iż w jej ustach dawno temu zdechła ryba, a kobieta jej nie usunęła, tak z przywiązania. Skazany na ich towarzystwo, marzył o zmianie miejsca, choćby miał usiąść na kolanach Rose Granger.
— Ech, Berto, kiedyś... kiedyś były inne czasy — wtrąciła sąsiadka solenizantki, włączając się do rozmowy. — Kobiety zajmowały się domem, jadło się to, co samemu się wyhodowało, a mężczyźni nie farbowali włosów — dodała, zerkając na Dracona.
— To... naturalny... kolor... — oznajmił, dyskretnie rozmasowując skroń. W myślach błagał, by jego narzeczona pośpieszyła się z wykładaniem dań.
Kobieta uniosła powątpiewająco brew.
— Prawdę mówi. Widziałam jego matkę. Wysoka jak on, chuda jak on, a włosy bielutkie jak śnieg — obroniła go babcia Rose.
— Bielutkie... Co ja bym dała za moje młodzieńcze, rude loczki — westchnęła drobna staruszka, której szerokie okulary zasłaniały niemal całą twarz.
Słysząc to, pani Gilbert zaśmiała się, wprawiając kanapę w ruch.
— Włosy może ci zbielały, ale piegów to ci nie ubyło. Nadal wyglądasz jak marchewka, tyle że pomarszczona.
— Przydałby ci się facet — dodała sąsiadka. — Nic tak nie odmładza, jak... — tu kobieta zasłoniła usta i zachichotała jak mała dziewczynka.
— Anabelle, no wiesz! — zawołała oburzona pani Wilson, zakrywając Draconowi uszy. — Tu siedzi dziecko!
— E tam, dziecko... Chłop jak dąb! — zawołała inna, puszczając do niego oczko.
Ślizgon uśmiechnął się, choć bardziej przypominało to grymas.
Hermiono, błagam, szybciej!”
Grono starszych pań wybuchło gromkim śmiechem.
— Ana, skąd wiesz, że TO odmładza? — spytała piegowata.
Anabelle pochyliła się i skinęła palcem, by pozostałe również się nachyliły. Już miała coś wyszeptać, jednak zawahała się i spojrzała na blondyna.
Chłopak uniósł dłonie, dając im do zrozumienia, że nikomu nie wyjawi treści ich rozmowy.
— Ta nasza sąsiadka z parteru, wiecie, ta szeroka w biodrach...
— No tak, tak...
— No kojarzę...
— No, to właśnie do niej przychodzi... mężczyzna! — wyrzuciła z siebie Anabelle, jakby fakt, iż do ich sąsiadki przychodzi przedstawiciel płci męskiej, był największą zbrodnią w dziejach ludzkości. Uderzyła dłońmi o kolana i spojrzała po zebranych, oceniając ich reakcję.
Po salonie rozeszły się zszokowane okrzyki. Zadowolona kobieta pokiwała głową.
— No, do czego to dochodzi — wychrypiała Rose Granger. — Nie o taki kraj walczyłam — dodała, kręcąc głową.
— Ech, ja nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio to robiłam — wyznała z żalem pani Gilbert, spuszczając smutno głowę.
— O, a ja pamiętam aż za dobrze — zachichotała Berta. — To było w pociągu.
— W pociągu? — spytała pełna podziwu Anabelle.
— Aha. Miał na imię Tommy. Był bileterem.
— Ooo — westchnęły zgodnie staruszki.
Berta wsparła głowę o dłonie i wbiła rozmarzony wzrok w okno.
— Był bardzo męski. Poszliśmy do wagonu sypialnego i...
Zarówno cierpliwość, jak i odwaga Dracona wyczerpała się właśnie w tym momencie. Ostatnie, o czym marzył to słuchanie wyznań erotycznych kobiet, które mogłyby być jego prababkami.
— Przepraszam bardzo — zaczął, powoli wstając z kanapy. — Pójdę sprawdzić, czy Hermiona nie potrzebuje pomocy.
Nie czekając na jakąkolwiek reakcję z ich strony, opuścił salon. Wszedł do kuchni i zastał tam Gryfonkę, nakładającą na talerze drugie danie. Podszedł do niej i objął ją od tyłu, po czym złożył czuły pocałunek na jej szyi.
— Mmm... babcia? — westchnęła dziewczyna, przymykając oczy.
Arystokrata parsknął śmiechem.
— Za długo stoisz w tych oparach. Daj, ja to zrobię — oznajmił, odsuwając ją na bok.
— Nie ma potrzeby, już kończę... dobrze się czujesz? — spytała, gdy spojrzała na niego. — Jesteś lekko zielony na twarzy.
— Mdli mnie. Ta bez zębów na przodzie zaczęła opowiadać, jak to pewien śmiałek zaciągnął ją do wagonu sypialnego na małe randez-vous.
— O, naprawdę? — spytała Hermiona z ożywieniem i z ciekawością zerknęła na drzwi do salonu. Widząc jego minę, zaśmiała się.
Chłopak zmrużył oczy, po czym bez słowa uprzedzenia odsunął ją od kuchenki, by samemu zająć się nakładaniem obiadu. Dziewczyna rozwiązała biały fartuszek i stanęła za nim, by zawiązać mu go w pasie. Cofnęła się i przystawiła palec do brody, jakby oceniała efekt swojego działania.
— Wyglądasz uroczo — stwierdziła w końcu.
— Nie przyzwyczajaj się. W tym związku to ty będziesz gotować — mruknął Draco, niezbyt zręcznym ruchem nakładając kotleta na talerz.
Kasztanowłosa oparła się o lodówkę, obserwując jego ruchy. Uśmiech, który gościł na jej twarzy, powoli zaczynał znikać. Blondyn, choć doskonale wiedział, co się dzieje, nic nie powiedział. Dziewczyna często miewała chwile, gdy nagle milkła, zagłębiając się w ponure myśli, a on wiedział, że nic nie może na to poradzić. Zresztą, Hermiona sama powiedziała mu, by nie próbował jej pocieszać. Takie zachowanie tylko zwiększało poczucie straty.
— Ginny do mnie napisała — powiedziała w końcu.
Draco spojrzał na nią.
— Co z nią? — spytał, przygotowując się na zapisywanie informacji w pamięci, by później przekazać je Zabiniemu. Od czasu pogrzebu wypytywał go o nią, bo sam nie mógł do niej napisać.
Kasztanowłosa przygryzła wargę.
— Chce wyjechać z kraju.
Uniósł brew, po czym wrócił do swojego zajęcia.
— Jak to?
— Czuje się tu przytłoczona. Każde miejsce przypomina jej o Ronie, a jego śmierć rozdrapała stare rany. Napisała, że nie ma na nic siły, że nie jest w stanie uśmiechać się i powtarzać, że jakoś sobie poradzi. Chce znaleźć miejsce, które pomoże jej odsunąć się od wszystkiego i sprawi, że znowu zacznie się uśmiechać.
— Martwisz się o nią — bardziej stwierdził, niż spytał Draco.
Hermiona skinęła głową. Zaczęła nerwowo wyłamywać palce.
— To za wcześnie. Rozumiem ją, rozumiem, że tutaj nie może być szczęśliwa, że potrzebuje zmienić otoczenie, ale to po prostu za wcześnie. Ta strata jest zbyt świeża, nadal zbyt bolesna. Nie myśli racjonalnie, kieruje się emocjami. Powinna poczekać, a jeśli nadal będzie chciała, to po jakimś czasie wyjechać.
— Jeśli chce, powinna jechać od razu — oznajmił Ślizgon, wycierając ręce o fartuch.
Gryfonka wbiła w niego puste spojrzenie.
— Nie, nie powinna. I boję się, że popełni ten błąd. Tutaj ma rodzinę, ma przyjaciół, ma wsparcie...
— A może w ogóle go nie potrzebuje? Hermiono, ona to już przerabiała z...
— Fredem.
— … i jak to robiła? Z tego, co mówiłaś, trzymała to wszystko w sobie. Uwierz mi, to najgorsze, co można zrobić, to niszczy cię od środka i tylko przedłuża czas, jaki potrzebujesz na dojście do siebie. Teraz chce jak najszybciej wrócić do swojego życia i powinni jej na to pozwolić. Przestań się zadręczać, nic jej nie będzie.
Dziewczyna zamrugała i spuściła głowę.
— Mówisz jak Ron. On też często lekceważył problemy.
Westchnął, odrzucając fartuch na blat.
— Wiewióra nie jest głupia. Poradzi sobie.
Gryfonka długo stała w ciszy, szukając jakiegokolwiek argumentu, który przyznałby jej rację. W końcu jednak podeszła do blatu i wzięła z niego talerze, by zanieść je razem z nim do salonu. Kiedy wydawało się, że temat został chwilowo zamknięty, Hermiona wypaliła:
— A szkoła? Chcę zmienić szkołę na ostatni rok nauki. To odbije się na jej wynikach — jednak ton jej głosu zdradzał, że nawet dla niej argument ten w ogóle nie brzmi przekonująco.
— Sama w to nie wierzysz — oznajmił, otwierając drzwi biodrem. — Panie przodem.
— Po prostu chcesz mieć pewność, że zmieniły temat — mruknęła Hermiona.
Blondyn uśmiechnął się chytrze.
— Winisz mnie? Ciesz się, że w ogóle przyszedłem, skoro Blaise najwyraźniej mnie wystawił. Blaise — warknął z niesmakiem.
Nie mógł uwierzyć, że przyjaciel zostawił go z tym samego.
Dziewczyna wychyliła się, nasłuchując.
— Możesz być spokojny. Chyba oglądają albumy.
— Mam nadzieję, że nie ma tam zdjęć erotycznych — wymruczał pod nosem, po czym wszedł za nią do pokoju, w którym panowała radosna, ciepła atmosfera. — No, chyba że twoje. Powiększą moją kolekcję — szepnął jej do ucha.
Hermiona w pierwszej chwili nie zrozumiała, o czym mówił Ślizgon, jednak chwilę później przypomniała sobie o jego szantażu po tym, jak zamienili się ciałami. Chciała go kopnąć, jednak chłopak był mądry i przyśpieszył kroku, oddalając się od niej.
— Świnia — syknęła.
Draco rzucił jej przez ramię prześmiewcze spojrzenie i zaczął rozstawiać talerze na stole. W chwili, gdy właśnie kończył swoje zadanie, cichy dzwonek obwieścił przybycie kolejnego gościa.
— Rosie, zaprosiłaś kogoś jeszcze? — zdziwiła się Berta, z zaciekawieniem spoglądając na drzwi.
— Mężczyznę? — dodała podekscytowana Anabelle.
Pani Granger powoli wstała z fotela i, wspierając się o laskę, przeszła przez pokój.
— Zobaczymy... zobaczymy... — wymamrotała pod nosem, po czym otworzyła drzwi.
— Witam panią babcię!
— Ładnie to tak się spóźniać? — fuknęła kobieta, uderzając laską o podłogę. Zmrużyła oczy i wbiła groźny wzrok w Zabiniego.
Blaise przełknął ślinę i cofnął się o krok.
— Pani babciu, ostrożnie z tą laską. Miałem problemy... natury technicznej.
— Technicznej — powtórzyła kobieta. — Problemy natury technicznej to miałam na wojnie, kiedy musiałam ugotować ogórkową dla całego oddziału. Wiesz, jak ciężko jest ugotować ogórkową bez ogórków, żołnierzu?!
— Zgaduję, że cholernie ciężko, sir! — odparł hardo Blaise, stając na baczność.
Rose nagle zaśmiała się i poklepała go po ramieniu tak silnie, że chłopak miał problem z utrzymaniem równowagi.
— Zablini, mój drogi chłopcze, wchodź, a nie stoisz, jakby cię kto bagnetem po jajach dźgał. Ojoj, to dla mnie? — spytała, przykładając dłoń do serca, na widok ogromnego bukietu kwiatów.
— Tak jest. Wszystkiego najlepszego, pani Granger — powiedział Ślizgon, obejmując staruszkę.
— Och... no żem się wzruszyła — wyznała babcia, szybko mrugając powiekami. — Wchodź, wchodź.
Blaise podążył za nią do pokoju i niemal zaśmiał się na widok miny Malfoya. Chłopak patrzył to na podarowanego przez siebie skromnego storczyka, to na jego rozłożysty bukiet kwiatów i na Hermionę, która zdobyła się na lekkie wzruszenie ramion.
— Pozer — mruknął Draco, gdy przyjaciel podszedł do niego.
— Wybacz, bracie. Sądziłem, że kto jak kto, ale ty zaszalejesz i ten — tu skinął głową na swój bukiet — będzie niczym przy twoim prezencie.
Arystokrata, o ile to możliwe, wyprostował się jeszcze bardziej niż zazwyczaj.
— Na szczęście nie liczy się ilość, a jakość — oznajmił akurat w tym momencie, gdy jego storczyk zgiął się pod ciężarem jednego ze słoneczników Blaise'a.
Widząc to, babcia Rose zacmokała z niezadowoleniem. Podeszła do storczyka i musnęła palcem jego łodygę.
— Chłopcze, jesteś pewien, że kupiłeś go w kwiaciarni, a nie na cmentarzu?
Blondyn zmiął ripostę w ustach.
— No, mniejsza. Drogie panie, przedstawiam wam Zabliniego. Zablini, to jest Mirel, gotowała ze mną dla wojska. A to Anabelle, najlepsza łączniczka. A to z kolei...
— Już wolałbym, żeby w ogóle tu nie przyszedł — mruknął blondyn do stojącej obok dziewczyny.
Hermiona uśmiechnęła się.
— Daj spokój. Jesteś zły, bo przyniósł większy bukiet?
— Nie, jestem zły, bo podkupuje sobie twoją babcię, a ze mnie robi sknerę. Jak mam jej powiedzieć o oświadczynach, skoro cały czas jej się podlizuje?
Spojrzała na niego z nadzieją.
— A więc pogodziłeś się z tym, że to ty jej o tym mówisz?
— Co? Nie, zwariowałaś? Pobiłaby mnie tą swoją laską. Ty powinnaś to zrobić. Twoja babcia, twój obowiązek.
— Ach tak? Ale ja nie będę wychodzić za mąż za samą siebie. To będzie też twój ślub, twoje wesele i twoja noc poślubna... jeśli będziesz miał szczęście.
Draco przewrócił oczami.
— Na szczęście mamy jeszcze dużo czasu, żeby to wszystko ogłosić.
— Aha... co najmniej pięć lat.
— ŻE CO?!
Wszystkie starsze panie skierowały swój wzrok na niego.
— Tak, tak, chłopcze. Właśnie tak przeprowadzano kiedyś lewatywę — zapewniła go pani Gilbert, kiwając z przekonaniem głową.
Ślizgon uśmiechnął się niemrawo.
— Heh... fascynujące.
— Raczej bolesne — poprawiła go staruszka. — Tyłek bolał tak, że przez tydzień usiąść nie mogłeś. Prawda?
Kobiety mruknęły potwierdzająco, po czym wróciły do rozmowy. Hermiona chciała usiąść przy stole, jednak chłopak złapał ją za ramię.
— Co jest? — spytała cicho Gryfonka.
— Naprawdę chcesz czekać z tym aż pięć lat?
Dziewczyna już miała coś powiedzieć, jednak spojrzała na siedzących przy stole gości i pokręciła głową.
— Później. To nie czas i miejsce na takie rozmowy.
— Chodźcie już. Jeszcze trochę i będziecie jeść zimny obiad.
Para wymieniła spojrzenia i podeszła do stołu, niemo uzgadniając, że porozmawiają o wszystkim po urodzinach.
— Rosie, to jest przepyszne — zachwyciła się Anabelle. — Skąd masz przepis?
— Od Lizy. Spotkałyśmy się na targu i tak od słowa do słowa przeszłyśmy do moich urodzin. Ten wazon — tu skinęła na naczynie, w którym znajdował się bukiet Blaise'a — dostałam właśnie od niej. Czekaj no, ile ja jej nie widziałam... Betty, kiedy miałaś tę operację?
Pani Wilson zamyśliła się na chwilę, usilnie próbując wyłowić cokolwiek ze swojej wybiórczej pamięci.
— To będzie już z jakieś... pięć lat.
— Mówicie o Lizie Spencer? — upewniła się Berta. — Co tam u niej?
— Już doczekała się prawnuczka. Och, żebym i ja się go doczekała.
— Co też pani mówi! — oburzył się Zabini. — Jest pani w kwiecie wieku!
Pani Granger zaśmiała się dobrodusznie i poklepała chłopca po ramieniu.
— Drogi chłopcze, w sile wieku to ja byłam, jak twoja matka się rodziła. O czym to ja...? Ach tak, prawnuczek Lizy. Miał takie ładne imię...
— Christopher? — spytała jedna z kobiet. — Zawsze jej się podobało to imię.
— Vernon?
— A może coś bardziej zagranicznego, jak Manuel? — podsunęła pani Gilbert.
— Nie, nie... O! Już wiem. Franek.
Draco zakrztusił się napojem. Hermiona mogłaby przysiąc, iż pod wpływem spojrzeń staruszek, jego policzki delikatnie się zaróżowiły.
— Chłopcze, dobrze się czujesz? — spytała babcia Rose.
— Nic mi nie jest — mruknął Ślizgon i kopnął pod stołem szczerzącego się Zabiniego.
— I co z jej prawnuczkiem? — dopytywała się Berta.
— A co ma być — babcia Rose wzruszyła ramionami. — Dziecko jak dziecko: je, śpi i płacze. Pokazywała mi jego zdjęcie, w ogóle do niej niepodobny. Jakiś taki... cherlawy blondyneczek. — nagle kobieta zaśmiała się, jakby coś jej się przypomniało. — Lizie mówiła, że młodzi mają z nim problemy, bo zamiast siadać na nocniku, to chodzi z nim na głowie, jakby to był kapelusz... Zaraz, Mionka też tak robiła! Przyniosę zdjęcia.
Hermiona drgnęła i zerknęła na arystokratę.
— Emm... Babciu, to nie najlepszy pomysł — oznajmiła, jednak staruszka już sięgała po opasły album z najwyższej półki.
— Kochanie, starsze panie uwielbiają oglądać zdjęcia, zwłaszcza na urodzinach — wytłumaczyła jej pani Wilson z dobrotliwym uśmiechem.
— Pomogę babci — zaoferował się Blaise i, ignorując ostrzegawcze spojrzenie Gryfonki, wstał od stołu, by pomóc kobiecie. Ze swoim wzrostem nie miał najmniejszego problemu ze zdjęciem albumu i już po chwili babcia Rose wertowała jego strony.
Staruszka wróciła do stołu i uśmiechnęła się na widok szukanego przez nią zdjęcia.
— O, to ona. Miała tu półtora roczku.
Zabini westchnął i maślanym wzrokiem przyjrzał się fotografii.
— Ooo, jakie to śliczne. Hermiono, nie mówiłaś, że w dzieciństwie miałaś afro.
Dziewczyna podjęła próbę zabicia go wzrokiem, jednak, słysząc parsknięcie Dracona, zmieniła swój obiekt nienawiści.
— Nie przejmuj się, kochanie. Każdy ma jakieś kompromitujące zdjęcie z dzieciństwa — powiedział cicho, tak, by tylko ona go usłyszała. Współczujący ton głosu mógłby przekonać ją o jego dobrych intencjach, gdyby nie złośliwy błysk w oku. — Problem w tym, że ty ich masz, oczywiście, o wiele więcej.
— Poczekajcie tylko, aż wszystko się skończy — ostrzegła go Hermiona, obserwując, jak album wędruje z rąk do rąk.
— Właśnie na to czekam z niecierpliwością — szepnął jej do ucha, owiewając jej skórę swoim ciepłym oddechem.
Gryfonka odsunęła się od niego z wyniosłą miną.
— Nie wiem, na co liczysz, ale twoje fantazje pozostaną niespełnione przez długi czas, Franek. Bardzo. Długi. Czas.
Ślizgon uniósł arogancko brew.
— Jesteś pewna? Potrafię być bardzo... przekonujący.
— Draco — zaczęła dziewczyna, nachylając się w jego stronę tak, że ich usta dzieliły centymetry. — Jeśli nie zabierzesz tej ręki, to gwarantuję ci, że twoje klejnoty uschną przez okrągłe dziesięć lat celibatu — oznajmiła ze słodkim uśmiechem i pocałowała go w policzek.
— Kobiety — westchnął chłopak, nic sobie nie robiąc z jej groźby. — Myślałem, że kto jak kto, ale ty nie będziesz sprowadzała wszystkiego do seksu.
Gryfonka przez chwilę nie mogła domknąć ust.
— Wcale tego nie robię.
— Taak?
Ich wymianę zdań przerwała Anabelle, podając arystokracie album. Chłopak zagryzł wargę, by powstrzymać śmiech. Na zdjęciu widniał nagi, pulchny bobasek z nocnikiem na głowie. Determinacja i duma, widniejąca na twarzy dziecka, nadawały mu wygląd dzielnego wojaka.
— O proszę, jaki mały, słodki pędraczek.
— Prawie jak Napoleon, nie? — rzucił Blaise, na co Draco zmarszczył brwi, zastanawiając się, kim był Napoleon i dlaczego nigdy nie słyszał o tym czarodzieju.
— Bardzo zabawne — burknęła Hermiona, zabierając album i odnosząc go na miejsce.
— Kochanie, jak już stoisz, mogłabyś przynieść zdjęcia z wojska? — poprosiła babcia Rose. — Są u mnie w pokoju w takiej starej kopercie w szafce przy łóżku.
— Zaraz przyniosę.
Weszła do sypialni staruszki i kucnęła przed szafką nocną. Przeszukała stertę papierów, jednak nigdzie nie mogła znaleźć koperty ze zdjęciami.
Dziewczyna westchnęła i zaczęła szukać jej na biurku. Odwróciła się, słysząc skrzypnięcie drzwi.
— Co tu robisz? — spytała, wracając do swojego zajęcia.
Draco wszedł do środka i omiótł pomieszczenie wzrokiem.
— Twoja babcia mnie tu przysłała. Powiedziała, że koperta może być wetknięta w którąś z książek — dodał, wskazując głową na biblioteczkę.
Hermiona skrzywiła się.
— Pójdę po różdżkę — zadecydowała i ruszyła ku drzwiom, jednak arystokrata złapał ją za ramię.
— Nie tak szybko, Granger — oznajmił z łobuzerskim uśmiechem, leniwie przeciągając sylaby. — Im dłużej nam to zajmie, tym mniej czasu będziemy musieli spędzić na dole, a co za tym idzie, twoja babcia być może nie zdąży wyciągnąć kolejnego albumu ze zdjęciami — dodał, a na jego usta wypłynął złośliwy uśmieszek.
— Posłuchaj mnie, Malfoy...
— To już nie „kochanie”? — Ślizgon w dalszym ciągu się z niej naigrywał, nic sobie nie robiąc z rozdrażnienia dziewczyny. — No już... nie gniewaj się — rzucił z miną niewiniątka, przyciągając Gryfonkę do siebie. — Ty mój pędraczku — dokończył, ponownie wybuchając śmiechem.
— Pędraczka to ty masz w spodniach — warknęła, próbując oswobodzić się z jego objęcia.
Draco wydął wargę, udając obrażonego.
— Jesteś niemiła.
— Radzę ci się przyzwyczaić, jeśli poważnie myślisz o ślubie — oznajmiła, wracając do przeglądania szafki w poszukiwaniu koperty ze zdjęciami babci.
— A właśnie... skoro już o tym mowa, nie uważasz, że powinniśmy ustalić jakąś datę? — napomknął niby od niechcenia, z uwagą przyglądając się dziewczynie.
— Datę? — powtórzyła, skrywając twarz w burzy loków.
— Tak, Granger, datę naszego ślubu — sprecyzował, nie starając się już ukryć, że był to temat, który chciał poruszyć od samego początku.
— Po co wybiegać tak daleko w przyszłość — odpowiedziała wymijająco, podchodząc do regału z książkami, pod pretekstem szukania zdjęć, choć tak naprawdę, chciała znaleźć się jak najdalej od chłopaka.
— W przyszłość? Te pięć lat to tak na serio?!
— Nie unoś się — spróbowała go uspokoić, jednak nic to nie dało. Arystokrata w dalszym ciągu wpatrywał się w nią z mieszaniną szoku, złości i rozczarowania. — Etap narzeczeństwa zazwyczaj trwa kilka lat, a od naszych zaręczyn nie minął nawet miesiąc. Poza tym sam mówiłeś, że jesteś w stanie poczekać.
— Owszem, ale miałem na myśli kilka miesięcy, nie kilka lat.
— Chyba nie wyobrażasz sobie, że mogłabym teraz zacząć przygotowania do ślubu, zaledwie kilka tygodni po tym, jak... — Gryfonka spuściła głowę, próbując opanować drżenie głosu i napływające do oczu łzy. Gdy poczuła, jak Draco ponownie ją obejmuje, wtuliła się w jego klatkę piersiową, wsłuchując się w miarowe bicie jego serca. — Teraz naprawdę nie jestem w stanie myśleć o ślubie i przygotowaniach, tym bardziej cieszyć się tym wszystkim — dodała, spoglądając na niego niepewnie.
— Rozumiem i nie mam zamiaru niczego na siłę przyśpieszać, ale... serio, Granger, pięć lat? — spytał zduszonym głosem. — Jak ty to sobie wyobrażasz?
Gryfonka odsunęła się od niego i podeszła do okna, wyłamując palce.
— No, mniej więcej tak jak teraz — oznajmiła w końcu, odwracając się w stronę chłopaka. Zrobiła zbolałą minę na widok grymasu na jego twarzy. — Przecież widujemy się dość często.
— Często?! Trzy razy w tygodniu na obiadkach u twojej babci to NIE JEST często, Granger. Przecież ja cię nawet za rękę nie mogę przy niej potrzymać, bo zaraz patrzy tymi swoimi zwężonymi oczkami.
— Ona się o mnie po prostu troszczy.
Hermiona próbowała stanąć w obronie swojej babci, choć musiała przyznać Ślizgonowi rację. Za każdym razem, gdy arystokrata u nich gościł, Rose Granger bacznie obserwowała jego poczynania i nie miała najmniejszych oporów przed stałym pilnowaniem tego, by młodzi nie zostawali ze sobą sam na sam dłużej niż to konieczne. Potrafiła znaleźć niezliczoną ilość pretekstów do wejścia do pokoju Hermiony podczas ich wspólnej nauki, sprawdzając, czy aby na pewno wybranek jej wnuczki wywiązuje się z obietnicy „zachowywania się jak należy”. Szczególnie dobrze w pamięci dziewczyny zapisał się obraz jednego popołudnia, w trakcie którego Rose Granger kilkukrotnie dziarskim krokiem wkroczyła do sypialni dziewczyny, proponując herbatę, ciasteczka lub też inny podwieczorek.
— Może, kiedy w końcu jej powiemy... za jakiś czas... zrozumie, że traktujesz mnie poważnie i trochę nam odpuści.
Arystokrata prychnął pod nosem, nie wierząc w jej zapewnienia. Szczerze mówiąc, wątpił, by staruszka kiedykolwiek dała im spokój.
— Dobra, niech ci będzie. Wrócimy do tej rozmowy, jak już jej o wszystkim powiesz.
— Myślałam, że zrobimy to razem.
— Nie ma mowy, ona mnie nie lubi — oznajmił stanowczo.
— Przesadzasz...
— Wolałaby Zabiniego i niejednokrotnie dała mi to do zrozumienia.
— Blaise po prostu zrobił na niej dobre pierwsze wrażenie. Babcia jest staromodna, na pewno doceniłaby, gdybyś przyszedł i oficjalnie poprosił ją o moją rękę — powiedziała, zarzucając mu ręce na szyję. Odchyliła nieco głowę, by w dalszym ciągu móc patrzeć mu w oczy i zapytała: — To jak będzie?
— Może i miałoby to sens... — zaczął, jednak widząc wyraz tryumfu na twarzy Gryfonki, dodał: — Jakieś sto lat temu i to zanim byśmy się zaręczyli.
— A co jeśli powiem, że gdybyś się na to zdecydował, to moglibyśmy ustalić datę ślubu za jakieś dwa lata? — spytała z nadzieją w głosie. Widząc jego zawzięty wyraz twarzy, zmieniła zdanie. — Rok — oznajmiła stanowczo, jednak Ślizgon pozostawał nieugięty. — Malfoy, niżej nie zejdę.
Draco uśmiechnął się wrednie.
— A szkoda...
Gryfonka zmrużyła oczy, jednocześnie uderzając go w potylicę.
— Półtora roku — warknęła.
— Nie, rok mi jak najbardziej odpowiada — oznajmił, szeroko się uśmiechając. — A jeśli powiemy jej dzisiaj, uda mi się zbić czas do... sześ... ośmiu miesięcy?
— Nie.
— Ale ja naprawdę mogę to zrobić. Wejdę do salonu i powiem jej, że jesteśmy zaręczeni — zapewnił z dumą, jednak chwilę później ze strachem odwrócił się do drzwi, słysząc zduszony głos Rose Granger:
— Co chcesz mi powiedzieć, chłopcze?
Gdyby sama nie była wystraszona nagłym pojawieniem się babci Rose, Hermiona roześmiałaby się na widok zmiany, jaka zaszła w zachowaniu arystokraty. Chłopak, który jeszcze przed chwilą pewnym siebie tonem oznajmił, że jest gotów powiedzieć kobiecie o zaręczynach, teraz cofnął się speszony, błagalnym wzrokiem patrząc na Gryfonkę w nadziei, że ta wybawi ich z tej opresji, jaką z całą pewnością było zmierzenie się z ekscentryczną staruszką.
— Babciu, Draco właśnie miał ci powiedzieć... że...
— Nie możemy znaleźć tych zdjęć — dokończył Ślizgon w przebłysku geniuszu. Chwilowe rozluźnienie minęło, gdy zobaczył, jak staruszka powolnym krokiem wkracza do pokoju, lustrując go wzrokiem.
— Tak? — spytała, podejrzliwie patrząc to na jedno to na drugie. — Przysięgłabym na mój order za zasługi dla kraju, że słyszałam coś o zaręczynach.
— Zaręczynach? — spytała uprzejmie zdziwiona Hermiona, ukradkiem trącając Dracona w żebra.
— Musiała się pani przesłyszeć. Mówiłem, że... hmm zaręczam, że ich nie znajdziemy...
— Cichaj! — przerwała mu kobieta. Oboje drgnęli, gdy dla większego efektu stuknęła laską o podłogę. — Może i w czasie wojny kilka bomb mi nad głową wybuchło, ale słuch to mam jeszcze dobry.
Rose Granger podeszła do arystokraty, zadzierając głowę. Spojrzała na niego groźnie spod swoich wielkich okularów i spytała:
— To jak, będziesz mężczyzną i powiesz mi o tym prosto w twarz, czy jednak muszę przyjąć do wiadomości, że moja wnuczka... moja ukochana wnuczka znalazła sobie jakąś pierdołę, a nie faceta?!
Może to i zraniona męska duma, a może fakt, iż doskonale wiedział, że nie uda im się z tego wybrnąć, sprawił, że Draco wyprostował się, chwycił Hermionę za rękę, przyciągając ją do siebie, po czym oznajmił:
— Tak, oświadczyłem się pani wnuczce, a ona zgodziła się zostać moją żoną.
Cisza w pokoju była tak gęsta, iż bez trudu można by ją pokroić nożem. Hermiona z niepokojem przyglądała się babci, próbując wyczytać cokolwiek z jej twarzy. Naprędce usiłowała znaleźć słowa, które przerwałyby tę wypełnioną po brzegi napięciem ciszę. Jedyne, do czego była teraz zdolna to zerkanie to na Dracona, to na swoją babcię. Dziewczyna, prawdę mówiąc, nie spodziewała się, że chłopak wyzna staruszce prawdę. W tej chwili to ona była najbardziej zaskoczoną osobą w tym pokoju.
Rose Granger, o ile to możliwe, jeszcze bardziej zmrużyła oczy. Wyprostowała się, by zlustrować badawczym wzrokiem niewzruszonego Ślizgona. W końcu, po minucie, która Hermionie wydawała się wiecznością, wypaliła:
— A pompki to ty robić umiesz?
— Owszem — odpowiedział z powagą blondyn.
Babcia pokiwała głową, jakby spodziewała się takiej odpowiedzi.
— W porządku. Dasz mi ładne wnuki.
Narzeczeni wymienili zaskoczone spojrzenie. I to już? Tak po prostu? Żadnej ekskomuniki? Klątwy voodoo? Przekleństwa obejmującego siedem przyszłych pokoleń?
Oderwali od siebie spojrzenia, dopiero gdy Rose Granger objęła ich, a jej drobne ciało zatrzęsło się od szlochu.
— Babciu? Wszystko w porządku? — spytała niepewnie Hermiona, zerkając na arystokratę. Ten jednak tylko wzruszył ramionami, pozostawiając jej wątpliwy zaszczyt uspokajania staruszki.
— Nawet nie wiecie... nie mogliście mi zrobić lepszego prezentu — powiedziała i nagle złapała ich za ręce i zaczęła prowadzić z powrotem do salonu.
Gryfonka potknęła się i gdyby nie Draco, zaliczyłaby niezwykle spektakularny upadek. Miała złe przeczucia.
Nie pomyliła się. Gdy tylko wrócili do pozostałych, babcia Rose ustawiła ich na środku salonu i ocierając łzy chusteczką, oznajmiła:
— Kochane moje, właśnie się dowiedziałam, że młodzi mają zamiar się pobrać — po czym podeszła do przyszłej młodej pary i raz jeszcze ich uściskała. W ślad za nią ruszyły jej koleżanki, nie szczędząc całusów i gratulacji. Tylko pani Gilbert nie podniosła się z miejsca, podejrzliwie wpatrując się w podbrzusze dziewczyny.
— Nie za wcześnie, moja droga, na zamążpójście? W obecnych czasach młodzi jak najdłużej z tym zwlekają... a tu proszę.
— Głupoty gadasz! — przerwała jej babcia Rose, siadając w wyświechtanym fotelu. — Mam ci przypomnieć jak uciekliście razem z Johnatanem i wzięliście cichy ślub w małym wiejskim kościółku?
— A nie miałaś nawet szesnastu lat! — oburzyła się druga z kobiet, zapominając o tym, że jej proteza ostatnimi czasy nie trzymała się zbyt dobrze. Przy akompaniamencie śmiechu zebranych w salonie kobiet podniosła z podłogi sztuczną szczękę i przyjrzała się jej pod światło. — Tseba bęcie wyplukac — wysepleniła i wstała od stołu, kierując się w stronę kuchni.
— Wtedy to było co innego — pani Gilbert wznowiła dyskusję, doszukując się niemałej sensacji. — Powiedz mi, drogie dziecko, dlaczego tak ci się śpieszy? Nie chcę być wścibska i wtrącać się w twoje życie...
— Aha! Nie chcesz — wtrąciła Anabelle. — Jak nie chcesz, to daj im spokój — skarciła koleżankę. — Opowiedzcie lepiej, jak wyglądały wasze zrękowiny — poprosiła, patrząc na Dracona i Hermionę. Uśmiechnęła się i rozmarzonym głosem dodała: — To, w jaki sposób mężczyzna się oświadcza, wiele o nim mówi. Na przykład mój Henry...
— Tak, wiemy. Był romantyczny, pracowity i uwodzicielski. Tylko miał jeden problem: zbyt często opuszczał spodnie i dlatego go wyrzuciłaś z domu — rzuciła, milcząca do tej pory, pani Wilson. — Daj młodym opowiedzieć, jak to wyglądało, a na wspomnienia z twojej prapszeszłości znajdziemy sobie inny wieczór — dokończyła, po czym skierowała zaciekawiony wzrok na prefektów naczelnych.
Narzeczeni wymienili spojrzenia, nie wiedząc, co powiedzieć. Pierwsze oświadczyny były po pijaku, drugie skończyły się kłótnią, a trzecie odbyły się podczas bitwy o Hogwart. Z całą pewnością to nie było to, na co liczyły przyjaciółki babci Rose.
— No dalej, gołąbeczki, opowiadajcie! — zachęcił ich Blaise, siadając na dywanie. Wsparł głowę o dłonie i uśmiechnął się szeroko, nic nie robiąc sobie ze spojrzenia Dracona. Wyglądał jak podekscytowane dziecko podczas czytania bajki.
W obecnej sytuacji pozostało im jedno. Improwizacja.
— A więc... — zaczęła niepewnie Hermiona. — To było w piękny słoneczny dzień...
— O północy — wtrącił Draco, nim dziewczyna zdołała dokończyć. W tej chwili chciał się naprawdę mocno walnąć w czoło.
— Na polanie...?
— Pełnej grzybów...
Gryfonka dzielnie walczyła o utrzymanie nieszczerego uśmiechu na twarzy. Spojrzała na arystokratę i dyskretnie uniosła brew, niemo pytając, co on, do cholery, wyprawia. Widocznie w tej sytuacji chłopak był zbyt zestresowany, by dbać o logikę ich romantycznej historii.
— Taak. Draco powiedział, że zabiera mnie na grzybobranie... Zdziwiłam się, bo...
— Mam alergię na grzyby?
— Dość intensywną. Zgodziłam się i kiedy się spotkaliśmy, czekał na mnie z...
— … koszem. Na grzyby.
— Podeszłam do niego, a kiedy uchyliłam wieko koszyka, zobaczyłam w nim...
— Nóż.
Zabini zatrząsł się od powstrzymywanego śmiechu. Zagryzł pięść, nie chcąc przerywać ckliwej historyjki prefektów.
— Spytałam go, po co mu ten nóż, a on mi powiedział...
— Że lubię noże. A potem zaprowadziłem ją do lasu.
— Poszliśmy prostą ścieżką...
— … pełną zakrętów...
— I kiedy tam doszliśmy, zobaczyłam dużo pięknych, kolorowych...
— … grzybów.
Hermiona przysunęła się do niego i złapała go za rękę. Mocno ścisnęła go za nią, po cichu błagając, by skorzystał z następnej okazji i skończył ich historię.
— Nagle uklęknął, by...
— … zerwać pieczarkę. Taką dużą...
— Z brylantem — warknęła kasztanowłosa, patrząc na niego sugestywnie.
— Nałożyła ją na palec i stwierdziła, że chcę za mnie wyjść.
— Taak. Draco zdziwił się, bo...
— Nie wiedziałem, co robi z tą pieczarką...
— Ale w końcu mi się oświadczył.
— Tak było — powiedział z powagą blondyn, kiwając głową.
W salonie zapadła cisza. Po policzkach Zabiniego spływały łzy, których nie był w stanie kontrolować.
Pierwsza odezwała się Anabelle. Odchrząknęła i uprzejmym tonem spytała:
— Więc schowałeś pierścionek w pieczarce?
— Z tego, co zrozumiałem, to zasadniczo chyba tak właśnie było.
Następnie zabrała głos Berta.
— No, synu, trzeba ci doliczyć punkty za oryginalność. O takich oświadczynach to chyba jeszcze nigdzie nie słyszeli.
Reszta kobiet mruknęła zgodnie.
— Słyszeli, słyszeli. W szpitalu psychiatrycznym — szepnął Zabini, puszczając oczko do narzeczonych.
— A gdzie pierścionek? — spytała podejrzliwie pani Gilbert.
Prefekci wymienili spojrzenia.
— Pierścionek? Pierścionek został w pieczarce... — zaczął arystokrata.
— Przez przypadek zostawiliśmy go w koszyku z resztą grzybów.
— A koszyk daliśmy mojej matce...
— A ona zjadła pieczarkę z pierścionkiem! — zakończyła Hermiona. Aż klasnęła ze szczęścia, iż udało im się z tego wszystkiego wybrnąć.
— Kupię jej nowy — oświadczył Draco.
Babcia Rose niecierpliwie poprawiła się na fotelu i machnęła niedbale dłonią.
— Mniejsza z pierścionkiem, ważne są słowa i wyznanie miłości, ot co! — oznajmiła z przekonaniem. — No, co ci powiedział?
Dziewczyna z trudem powstrzymała jęk. Spojrzała na arystokratę, prosząc o pomoc.
— Powiedział mi...
Draco milczał, nie mając pojęcia, co powiedzieć, lecz w pewnej chwili przyszedł mu do głowy pomysł. Spojrzał w jej bursztynowe oczy, myśląc o tym, co chciałby jej powiedzieć przy właściwych oświadczynach. Słowa odnalazły się same.
— Powiedziałem jej, że całkowicie się od niej uzależniłem. Że gdy budzę się rano, zastanawiam się, za ile znowu będę mógł skosztować jej słodkich ust. Że gdy zasypiam, zastanawiam się, o czym śni, bo jestem w stanie zrobić wszystko, by spełnić jej marzenia. Myślę o tym, co mogę zrobić, by zobaczyć kolejny jej uśmiech. Powiedziałem, że nawet nie wiem, kiedy zacząłem żyć każdym jej gestem. Że przywiązała mnie do siebie zbyt mocno, bym mógł samodzielnie funkcjonować. Powiedziałem, że jeśli tylko mi pozwoli, chciałbym spędzić z nią resztę życia, bym mógł nadal trwać w moim uzależnieniu.
Hermiona nie mogła się poruszyć, czując na sobie szczere spojrzenie stalowych oczu. Wiedziała, że jego słowa nie są tylko naprędce zmyśloną opowiastką. Słowa te skierowane były do niej, a ciepły, lekko zachrypnięty głos i subtelny uśmiech czający się w kąciku jego warg sprawiały, że dziewczyna całkowicie znajdowała się pod rzuconym przez niego urokiem.
— A ja się zgodziłam — oznajmiła cicho, odwzajemniając jego uśmiech.
W pokoju rozległ się cichy szloch. Wszyscy spojrzeli na panią Wilson, która chusteczką ocierała łzy.
— Ślicznie powiedziane, chłopcze — mruknęła, pociągając nosem.
— Oj, kochana, co z tobą? — Anabelle przysiadła obok niej i poklepała ją po ramieniu. — Nie czas na smęty, mamy urodziny Rosie!
Pani Wilson machnęła dłonią.
— Przypomniał mi się mój Tony. To był mężczyzna...
Anabelle wymieniła spojrzenie z solenizantką.
— Myślę, że czas na użycie rozweselacza. Poza tym, mamy co świętować — dodała, mrugając do narzeczonych.
Draco nachylił się do dziewczyny i szepnął:
— Rozweselacza?
— Nalewka babci Rose — odpowiedziała, wyjmując kieliszki z kredensu. — Ostrzegam, dość mocna.
Arystokrata uniósł brew, widząc ilość wyjętych przez nią kieliszków.
— Niemożliwe. Panna abstynentka będzie pić?
Gryfonka skinęła głową.
— Ależ panie Malfoy, są takie dni, kiedy i abstynentka musi się napić, choćby i w urodziny swojej babci.
Zaśmiał się i napełnił kieliszki.
— A więc! Za Rosie Granger i przyszłą parę młodą! — wykrzyknęła radośnie Anabelle.
Babcia Rose łyknęła zdrowo nalewki, obserwując pijącego Dracona. Uśmiechnęła się, widząc, że blondyn zdołał zapanować nad grymasem. Pokiwała głową z myślą, że będą z niego ludzie. Coraz bardziej się do niego przekonywała, ale był jeden, dość istotny problem.
— Słuchaj, chłopcze, potrzebuję kogoś, kto pójdzie ze mną rozprostować kości — oznajmiła, podchodząc do niego. Gdy arystokrata skinął głową, ujęła go za ramię i zaczęła prowadzić ku drzwiom wejściowym. Nim wyszli z mieszkania, Hermiona zdołała usłyszeć pytanie swojej babci.
— Słuchaj no, Malfoy, nie myślałeś o zmienieniu imienia? Mój pierwszy mąż, Franek...

***

Draco westchnął, słysząc dzwonek do drzwi. Usiadł na łóżku, by zapiąć guziki eleganckiej, białej koszuli, cały czas mając na twarzy podstępny uśmieszek. Ów gest zazwyczaj był zapowiedzią przykrych wydarzeń, jakie miały spotkać wybranego nieszczęśnika. Tego dnia nie było inaczej. Jedyną różnicą było to, iż to na jego matkę spłynął ten zaszczyt.
— Draco! — usłyszał ponaglający głos, dochodzący z kuchni.
Czysta abstrakcja. Narcyza Malfoy w kuchni. Narcyza Malfoy przygotowująca posiłek dla mugolaczki. Jego narzeczonej. Choć, oczywiście, nie miała o tym jeszcze pojęcia. To miało się zmienić dopiero po dzisiejszym obiedzie.
Ślizgon podszedł do lustra i podwinął rękawy. Odchrząknął, starając się nadać sobie wygląd poważnego człowieka, i zmierzył swoje odbicie oceniającym spojrzeniem.
— Ale będzie cyrk...
Zszedł po schodach i uśmiechnął się pod nosem, widząc czekającą na niego matkę. Narcyza stała z założonymi rękami i zerkała znacząco to na niego, to na drzwi, za którymi stała Hermiona.
— Czy ta dziewczyna długo jeszcze będzie musiała stać pod tymi drzwiami, zanim w końcu jej otworzysz? — spytała poirytowana. — A może ja mam to zrobić?
— Och, nie unoś się tak. Jeszcze nie masz ku temu powodu.
Kobieta uniosła cienką brew i jeszcze raz, tym razem z niepokojem, spojrzała na drzwi. Coś jej tu nie pasowało. Dromeda z małym wybrała się do Weasleyów. Niby nic dziwnego. Eleonora z synem już dawno wrócili do swojego domu. Byli sami. A jej syn zaprosił na obiad swoją dziewczynę. Instynkt matki podpowiadał jej coś wielkiego. Wielkiego i dziewięciomiesięcznego.
Złapała chłopaka za ramię i przyciągnęła do siebie.
— Masz mi coś... do powiedzenia? — spytała podejrzliwie.
— Nie — powiedział przeciągle Draco z niewinną miną.
Próbował się odwrócić, jednak matka ponownie przyciągnęła go do siebie.
— Czyś ty ją zapłodnił?
Arystokrata parsknął śmiechem.
— Słucham?
— Słyszałeś.
W domu ponownie rozległ się dzwonek. Chłopak bez słowa otworzył drzwi i przelotnie ucałował Gryfonkę, gdy ta wchodziła do środka.
Hermiona przeniosła spojrzenie na jego matkę, wyczuwając, że coś jest nie tak. Rzuciła szybkie spojrzenie w dół. Granatowa sukienka na ramiączkach nie miała na sobie ani jednej plamy czy zagniecenia. Wątpiła, by w ciągu dziesięciu minut z zaplecionego przez jej babcię francuskiego warkocza jakikolwiek kosmyk wymknął się spod upięcia. Wszystko było w porządku, jednak pani Malfoy patrzyła na nią, jakby weszła tu zabłocona i ubrana w łachmany.
Narcyza po raz ostatni spojrzała na syna, odchrząknęła i jak gdyby nigdy nic przeszła do salonu.
Kasztanowłosa wbiła łokieć w żebra swojego narzeczonego.
— Coś ty jej nagadał?
Chłopak skrzywił się i zaczął rozmasowywać obolałe miejsce.
— Nic. Słowo — dodał, widząc jej minę.
Hermiona wzięła głęboki wdech, próbując przygotować się na to, co miało nastąpić. Sama nie wiedziała, dlaczego aż tak się denerwuje. Przecież to nie ona miała oznajmić radosną nowinę.
Stosunki między nią a panią Malfoy były napięte, jednak ulegały stopniowej poprawie. Co prawda za każdym razem, gdy Gryfonka odwiedzała Dracona, jego matka natychmiast znajdowała sobie zajęcie w najbardziej odległym pomieszczeniu, jednak ani razu nie wyrzuciła jej z domu. Narcyza nie miotała w nią urokami ani nie rzucała w jej stronę pogardliwych spojrzeń, jednak dystans między nimi nadal był wyczuwalny. Ich rozmowy? Stanowiły raczej krótką, acz grzeczną wymianę zdań.
— Chodźmy. Zanim nam jedzenie wystygnie — mruknął Ślizgon.
— To twoja matka gotowała? — zdziwiła się dziewczyna.
— Mhm — Draco skinął głową i nagle zatrzymał się. Wyjął z kieszeni fiolkę z ciemnozielonym eliksirem i podał ją jej. — Byłbym zapomniał. Lepiej to wypij.
Kasztanowłosa uniosła brew. Odkorkowała fiolkę i przysunęła ją sobie pod nos. Natychmiast rozpoznała jej zawartość i z wdzięcznością spojrzała na chłopaka.
— Aż tak źle gotuje?
— Jeszcze tydzień temu wierzyłem w jej umiejętności.
— Co się zmieniło? — spytała, opróżniając fiolkę.
— Postanowiła upiec ciasto drożdżowe. Jeszcze nigdy załatwianie moich... hm... potrzeb fizjologicznych nie trwało tak długo.
— Och...
— Idziecie? — usłyszeli ponaglenie pani Malfoy.
Draco uśmiechnął się ironicznie.
— Gotowa na spotkanie ze smokiem? — spytał, wyraźnie rozbawiony całą sytuacją.
Hermiona przewróciła oczami i weszła do salonu. Narcyza zajęła już miejsce przy stole, zostawiając dla nich dwa krzesła naprzeciw niej. Dziewczyna nieśmiało uśmiechnęła się do matki arystokraty i usiadła na miejscu. Nie uszło jej uwadze, że kobieta czujnie ją obserwowała. Nie mogąc dłużej wytrzymać jej badawczego spojrzenia, zerknęła w dół, na przygotowane przez nią danie.
— Wygląda...
W czasie, gdy Hermiona szukała odpowiedniego określenia, Draco kaszlnął, maskując w ten sposób śmiech. Kopnęła go pod stołem.
— … niesamowicie.
Nie kłamała. Jeszcze nigdy nie widziała gołąbków owiniętych kapustą pekińską wręcz pływających w sosie.
— Czy to mięso powinno tak z tego wypływać? — mruknął chłopak, z podejrzliwą miną wbijając widelec w potrawę.
Narcyza dumnie uniosła głowę.
— Robiłam wszystko według przepisu.
— A czy jest pani pewna, że użyła pani właściwego rodzaju kapusty? — wtrąciła Hermiona.
— A jaka to różnica...
Dla Narcyzy Malfoy najwyraźniej żadna.
Gryfonka zerknęła na chłopaka. Widząc po jego minie, iż danie nie jest wcale takie złe, odkroiła kawałek. Nie mogła nie zauważyć, jak na ten widok pani Malfoy pokraśniała z dumy.
Arystokratka sięgnęła po różdżkę. Chwilę później na stole pojawiła się butelka wina i trzy kieliszki.
— A więc... Hermiono — kasztanowłosa drgnęła, nieprzyzwyczajona do brzmienia swojego imienia z ust Narcyzy. — Jak idą przygotowania do owutemów?
— Dziękuję, dobrze. Choć trudno jest samodzielnie opanować materiał.
— Wiesz już, z którego egzaminu rezygnujesz? Draco postanowił pisać wszystkie — dodała, nie ukrywając dumy, na co jej syn przewrócił oczami.
— Stać mnie na wybitny z eliksirów — wtrącił, puszczając do dziewczyny oczko.
— Ja również nie skorzystam z nagrody z turnieju.
Kobieta skinęła głową, jakby właśnie takiej odpowiedzi się spodziewała. Machnęła krótko różdżką. Butelka z winem uniosła się i przechyliła nad pierwszym kieliszkiem. Gdy przyszła kolej na kieliszek Hermiony, ta zasłoniła go dłonią.
— Dziękuję, ja nie piję.
Narcyza głośno przełknęła ślinę.
— Nie? — spytała cicho, zerkając na jej brzuch.
Widząc to, Draco potarł podbródek, szukając odpowiednich słów, by wyprowadzić kobietę z błędu.
— Matko, chyba musimy ci o czymś powiedzieć — zaczął, ujmując dłoń Hermiony.
— Musicie? — powtórzyła, zerkając to na syna, to na jego dziewczynę. Upiła solidny łyk wina i machnęła dłonią. — W porządku. Możecie już mówić.
Blondyn uśmiechnął się do swojej narzeczonej i bez żadnego słowa wstępu oznajmił:
— Oświadczyłem się Hermionie.
Ku zaskoczeniu prefektów, kobieta zaczęła się śmiać. Na początku cicho, jednak jej rozbawienie rosło, zamieniając chichot w gromki śmiech.
— Och, a więc to tylko ślub... tylko ślub. A ja myślałam, że ona jest w ciąży — oznajmiła, sięgając po kieliszek, jednak kiedy słowa jej syna w końcu do niej dotarły, natychmiast tego pożałowała. Wypluła wypite wino i tylko szybka reakcja Gryfonki uchroniła ją i Dracona. Rzucone zaklęcie zatrzymało krople, powodując, iż te wylądowały na nieskazitelnym dotąd obrusie. — ŚLUB? CHCESZ SIĘ ŻENIĆ?
— Tak.
— ALE TERAZ?
— Ty w moim wieku byłaś już w ciąży — odparł Ślizgon, wzruszając ramionami.
Hermiona odchrząknęła, zwracając na siebie uwagę arystokratki.
— Poza tym nie teraz, tylko za parę lat.
— Za rok — poprawił ją Draco, zarzucając ramię na krzesło dziewczyny. Wziął kieliszek i nonszalancko wypił łyk wina.
— To kwestia sporna.
Pani Malfoy zamrugała, zapewne próbując wybudzić się z tego nieprzyjemnego snu.
— Nie rozumiem, skąd ten pośpiech...
— Dla nas to przecież nic dziwnego — przerwał jej chłopak.
— No tak, ale sam mi przecież kiedyś powiedziałeś, że masz dość naszych tradycji i zasad. Poza tym powinieneś liczyć się z tym, że twoja narzeczona pochodzi... z innego otoczenia i może mieć inne przekonania na ten temat — dodała szybko, wiedząc, że tylko tym może coś zdziałać. — Daj jej — „Mi” — trochę czasu, na przykład... pięć lat.
Draco stanowczo pokręcił głową, na myśl o pięciu latach celibatu.
— Mowy nie ma.
Gryfonka znacząco odchrząknęła.
— Wydaję mi się, że też mam w tej sprawie coś do powiedzenia.
Przeniósł na nią zirytowane spojrzenie.
— No co? — rzuciła obronnie.
— Znowu zaczynasz.
— Niby co?
— Rozmawialiśmy już o tym. Poza tym obiecałaś mi coś — dodał Draco, unosząc jasną brew.
Dziewczyna wyprostowała się, nie pozwalając się przytłoczyć.
— Nasza umowa się nie liczy . Ty jej nie powiedziałeś, ona to po prostu podsłuchała.
— Serio, będziesz łapała mnie za drobne kruczki?
— A za co innego miałabym cię łapać? — prychnęła Hermiona.
Kąciki ust Ślizgona uniosły się w drwiącym uśmieszku.
Nim narzeczeni zdołali rozwinąć ten temat, pani Malfoy postanowiła się wtrącić. Odchrząknęła, by zwrócić na siebie uwagę.
— Myślę, że powinniście na spokojnie raz jeszcze omówić datę ślubu. Nie przerywaj mi — powiedziała ostrzegawczo, widząc, iż chłopak już otwiera usta, by zaprotestować. — Poza tym, bez względu na to, czy za rok, czy za pięć lat, powinniście przedyskutować takie sprawy jak choćby wspólne mieszkanie. Pewnie będziecie chcieli kupić coś nowego, a to zazwyczaj trochę trwa. Wątpię, czy udałoby się to załatwić przed ceremonią, jeżeli wybierzecie termin za rok. Poza tym zostaje temat edukacji. Dacie radę przygotować wesele, znaleźć i urządzić nowy dom, równocześnie się ucząc?
Hermiona uśmiechnęła się, posyłając Draconowi zwycięskie spojrzenie. Nie tylko ta mała wygrana sprawiła, iż jej usta same unosiły się w uśmiechu. Nie spodziewała się, że znajdzie sprzymierzeńca w osobie pani Malfoy. Wyglądało na to, że kobieta w końcu w pełni ją zaakceptowała... a przynajmniej takie sprawiała wrażenie.
— Przy dobrych chęciach — mruknął blondyn, wiedział jednak, że został przegadany i na tę chwilę nic nie wskóra. Co oczywiście nie znaczyło, że odpuścił, o czym doskonale wiedziały obie kobiety.
Arystokratka zerkała to na swojego syna, to na jego wybrankę i wstała od stołu, dochodząc do wniosku, że przydałaby im się chwila samotności. Zaklęciem uniosła talerze i mamrocząc coś o deserze, przeszła do kuchni wraz z lewitującymi za nią naczyniami.
Ciszę, jaka zapadła w salonie po jej wyjściu, przerywało tylko głośne tykanie zegara. Gryfonka co jakiś czas wsuwała za ucho nieistniejący kosmyk włosów, zerkając na chłopaka. Siedział rozparty na krześle, jedną dłonią wystukując na stole rytm. Nie podobało jej się to, jak bardzo był zamyślony. Drgnęła, gdy w końcu się odezwał.
— Wiesz co — zaczął, wolno cedząc słowa. — Przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
— Pewien. Pomysł — powtórzyła, mrużąc oczy.
Draco uśmiechnął się szatańsko, siadając bokiem na krześle.
— Aha. Pomysł.
— Czy jest to coś, czego potem będę żałować? — spytała dziewczyna i drgnęła, gdy arystokrata niby od niechcenia poprawił jej sukienkę. Obciągnął za wysoko podniesiony materiał, muskając przy tym wewnętrzną część uda.
Ślizgon zaśmiał się cicho.
— A czy kiedykolwiek żałowałaś jakiegoś?
— Tak. Choćby lot na miotle. Albo szpiegowanie Harry'ego.
Jego wargi drgnęły. Zupełnie, jakby pomyślał: „cholera” i w porę opamiętał się przed wypowiedzeniem tych słów na głos.
— To tylko przez drobne niedociągnięcia — niedbale machnął dłonią, po czym oparł rękę na stole i zaczął przyglądać się Hermionie, pocierając przy tym palcem wskazującym wargi.
— W takim razie słucham — westchnęła, próbując oderwać wzrok od jego ust. Doskonale wiedziała, że specjalnie zwraca jej uwagę na tę część ciała, próbując ją wytrącić z równowagi, jednak pomimo jej świadomości jakimś cudem i tak mu się to udawało.
— Proponuję nową umowę.
— Umowę.
— Aha. Umowę.
— Nie śmiej się ze mnie — burknęła Gryfonka.
Draco natychmiast zastosował się do jej polecenia, choć jego oczy nadal wypełniały iskierki rozbawienia.
— Zgaduję, że dotyczy to naszego ślubu.
— Zawsze imponowałaś mi spostrzegawczością. Przepraszam. Już przechodzę do meritum — dodał, unosząc dłonie na znak swojej niewinności, po czym założył jej za ucho loka, który wymknął się z upięcia.
Jego dłoń stanowczo za długo zagościła przy jej twarzy.
— Mógłbyś przestać mnie tak... obmacywać?
— Obmacywać? Nie miałem świadomości tego, że to robię — odparł, jednak jego mina świadczyła o czymś zupełnie innym.
— Owszem, robisz to. I dobrze wiem, dlaczego to robisz. Najpierw mów, co masz powiedzieć, a później mnie obmacuj.
— Nie omieszkam. Czy chciałabyś najpierw porozmawiać o tym?
Dziewczyna zamrugała, kompletnie się gubiąc.
— O czym?
— O obmacywaniu. To ciekawy temat.
— Ciekawy?
— Mhm. I niejako wiąże się ze ślubem — tu przerwał na moment, intensywnie nad czymś rozmyślając. — A dokładniej, wiąże się z nocą poślubną. A więc, wolisz, żebym zaczął od piersi i kierował się w dół czy...?
— Umowa! Mieliśmy mówić o umowie — wykrzyczała Hermiona i upiła łyk wina z jego kieliszka. Czy tylko jej wydawało się, że w tym pokoju było stanowczo za gorąco?
— Ach tak. Wybacz. Nieco zboczyłem z właściwego... szlaku — powiedział, odbierając jej kieliszek. Upił łyk wina, powoli przełykając słodko-gorzką ciecz. Jabłko Adama uniosło się i z gracją powróciło na miejsce, cały czas będąc pod obserwacją łakomego wzroku pewnej Gryfonki. — Oto moja propozycja: poczekam maksymalnie... powiedzmy trzy lata. Pod jednym warunkiem.
— Jakim? — zapytała dziewczyna, powtarzając w kółko jak mantrę „skup się, skup się, skup się”. Wszystkie jej zmysły biły na alarm, iż właśnie daje się wciągnąć w zastawioną przez niego pułapkę.
— To ja wybiorę dla nas dom.
— Dom?
— Aha. Dom.
Hermiona zmarszczyła brwi, w żaden sposób nie komentując jego ironicznego uśmieszku. Zaskoczył ją. Spodziewała się, że będzie chciał wszystko organizować, mieć wgląd w jej listę gości, albo... No wszystko, oprócz tego, że będzie chciał wybierać ich dom.
— Hmm... A czy ja mogę mieć warunek do twojego warunku?
— Słucham.
— Nie chcę, żeby nasz dom był większy od Malfoy Manor. Albo równy — dodała po namyśle. — Ma być mniejszy.
Draco uśmiechnął się szeroko, ukazując słodkie dołeczki w policzkach.
— Zgoda — powiedział, wyciągając do niej rękę.
— O nie. Jeszcze muszę się chwilę zastanowić.
— Nad czym się tu zastanawiać? — zdziwił się arystokrata. — Przecież to idealna propozycja. Masz aż trzy lata, możesz zmienić ten termin, a nawet mieć zastrzeżenie co do mojego warunku!
— Niby tak, ale termin to ja mogę tylko skrócić i to na twoją korzyść — zauważyła roztropnie Gryfonka.
— Tak, ale nie zapominaj, że to już nie rok, a trzy lata. Otrzymujesz aż dwa lata wolności. I to za jeden, malutki warunek.
Kasztanowłosa przygryzła wargę, dokładnie analizując jego słowa. Za trzy lata będzie kończyć dodatkową szkołę. Oboje będą wtedy mieli czas na wszystkie przygotowania. Idealny moment na ceremonię. I to w dodatku za jeden, malutki warunek.
W sumie co mi szkodzi? Przecież rudery nie kupi...”
— Zgoda — oznajmiła, ujmując jego dłoń.
Arystokrata nachylił się i szarmancko ucałował ją w rękę.
— Zobaczysz, nie pożałujesz swojej decyzji — oświadczył, prostując się.
Hermiona zaśmiała się.
— Wiesz co, Draco? Byłby z ciebie świetny telemarketer.
— Świetny kto?

***

Draco Malfoy westchnął, znudzony do granic możliwości. Siedział na parapecie w szkolnym korytarzu, otoczony przez tłum siódmoklasistów, a jego jedyną rozrywką było liczenie ile razy Hermiona przemknie mu przed oczami do czasu rozpoczęcia pierwszego egzaminu.
Sto dwudziesty ósmy, sto dwudziesty dziewiąty, sto trzydziesty... prawie jak wahadło.”
Nagle dziewczyna zatrzymała się przed nim, opierając dłonie na biodrach i syknęła:
— Zrobiłbyś coś!
— Mam za tobą pochodzić? — spytał uprzejmym tonem.
Zmierzyła go wzrokiem i wyglądało na to, że za chwilę wygłosi długi monolog. W końcu jednak warknęła „och, Malfoy” i na powrót zaczęła chodzić w tę i wewte, mrucząc pod nosem formułki zaklęć.
Denerwowała się. Jak każdy, bowiem na pierwszy ogień szła transmutacja. Większość, tak jak Hermiona, warczeli na wszystko i na wszystkich, usiłując w ostatnich minutach przed egzaminem powtórzyć najtrudniejsze zagadnienia. Tylko niektórzy, tak jak Draco, zdawali sobie sprawę, że to i tak nic nie da. Czego mieli się nauczyć, już się nauczyli, a nerwowe odczytywanie notatek na moment przed wpuszczeniem do sali tylko ich zestresuje.
— Zostaw to już — powiedział do niej Ślizgon.
— Nie.
— Przecież ty to wszystko umiesz.
— Nie.
Ot, taka rozmowa.
Paskudny nastrój Gryfonki utrzymywał się już od wczoraj, zaraz po przybyciu do Hogwartu, jak gdyby sam zamek włączał u niej tryb „muszę się uczyć, a ty mi nie przeszkadzaj, a najlepiej to nie oddychaj, bo mnie rozpraszasz”. Zresztą, nie tylko to miało na nią zły wpływ. Ona i cała reszta uczniów nie wychodziła na błonia. Nikt nie korzystał z ostatnich chwil spokoju na zielonych terenach Hogwartu, nikt nie uczył się na świeżym powietrzu. Tym, którzy dwa miesiące temu tam walczyli, wydawało się, iż trawa nadal pokryta jest krwią, a gleba z każdym ich krokiem wylewa z siebie kałuże gęstej, czerwonej cieczy. Jednak nikt nie poruszał tego tematu. Tylko czasami uczniowie rozmawiali, niektórzy płakali, upewniwszy się wpierw, że nikt nie podsłucha ani ich słów, ani ich szlochów.
Żaden z prefektów nie patrolował nocą szkolnych korytarzy. Nawet nauczyciele zdawali się przymykać oko na ich nocne wędrówki. Uczniowie szukali wśród rówieśników wsparcia, często wymykając się z dormitoriów. Nikt ich za to nie winił.
Zamek, wraz z powrotem wszystkich klas, na nowo napełnił się życiem. Rozmowy i śmiechy uczniów ponownie rozbrzmiewały po salach i korytarzach. Mimo to zamek odczuwał utratę niektórych z nich. Stał się miejscem, w którym wspomnienia z ostatnich wydarzeń ścierały się z nadziejami na przyszłe życie.
Luise Donovan została zwolniona z powodu jej związku z uczniem, jednak ze względu na jego pełnoletność i interwencję w Ministerstwie, nie wszczęto procesu. Oprócz tego, w gronie pedagogicznym nic się nie zmieniło. Zamiast tego pojawiły się plotki o rzekomym romansie Severusa Snape'a i Elizabeth McCullen, wskutek czego Snape odejmował punkty za najdrobniejsze przewinienia, a panna McCullen wręcz promieniała. Jak było między nimi? Tylko oni to wiedzieli i trzymali tę wiedzę w sekrecie.
Drzwi Wielkiej Sali otworzyły się, a na korytarz wyszli szóstoklasiści po egzaminie końcowym z zaklęć. Hermiona wśród nich wyłowiła wzrokiem Ginny i natychmiast do niej podbiegła, po czym zaczęła z nią o czymś rozmawiać.
— Poszła już?
Draco odwrócił się i wykrzywił do Blaise'a.
— Serio, czekałeś, aż odejdzie?
— Sorry, ale twoja kobieta mnie przeraża, zwłaszcza gdy się uczy. Dziś o ósmej spotkałem ją w bibliotece. Podszedłem do niej, żeby się przywitać jak kulturalny człowiek i wiesz, co mi powiedziała?
— No?
— Żebym jej nie przeszkadzał, bo naśle na mnie ptaszki. I wiesz co? Zrobiła to! — krzyknął oburzony Zabini i podwinął rękaw koszuli, by pokazać niezagojone jeszcze ślady po dziobach. — To się w czapie nie mieści — dodał, kręcąc głową.
— Bo w twojej to ogólnie mało się mieści. Auć — syknął Draco, gdy Ślizgon uderzył go w ramię.
Zabini zmarszczył brwi.
— A tobie co zrobiła, że jak jęczysz?
— Walnęła mnie książką. Mocno — wyznał arystokrata, pokazując mu siniaka.
Przyjaciel ze współczującą miną poklepał go po plecach.
— Właściwie, to gdzie polazło to wcielenie brutalności?
— Rozmawia z Wiewiórą.
Blaise podrapał się po nosie i opadł na parapet obok blondyna.
— Widziałeś się z nią — bardziej stwierdził, niż zapytał Draco.
Zabini skinął głową.
— Nadal chcę wyjechać.
— I co z tym zrobisz?
— A co ja mogę? — warknął chłopak. — Mam ją związać? Chce jechać, niech jedzie.
— A co z tobą?
Ślizgon odwrócił głowę i burknął:
— Na świecie są miliony kobiet. Jak to jest — wybuchnął po chwili — że ty masz Hermionę, Potter zgarnął Luise, nawet cholerny Longbottom z kimś chadza, a jak ja, porządny chłopak, podbijam do dziewczyny, to ta ucieka do innego kraju?!
— Siódmoklasiści, zaczynamy! Proszę ustawić się w kolejce, wchodzicie, gdy zostaniecie wyczytani! — oznajmiła pracownica Ministerstwa Magii, po czym zaczęła wyczytywać nazwiska.
— Chodź — pośpieszył Zabiniego Draco, po czym zarzucił mu ramię na kark i wpół go obejmując, razem z nim ruszył w stronę kolejki.
W połowie drogi spotkali Ginny. Weasleyówna z trudem uśmiechnęła się do nich i cicho powiedziała:
— Powodzenia.
— Słyszałeś ją? Powodzenia — powtórzył Blaise, nieudolnie naśladując jej głos. — Nienawidzę jej. Serio, jak następnym razem spotkam ją na korytarzu, to podstawię jej nogę.
Draco parsknął śmiechem.
— Bardzo dojrzale.
— Mam ci przypomnieć, co ty robiłeś z Hermioną?
Racja.
— GRANGER, HERMIONA!
Gryfonka wyprostowała już, i tak sztywne, plecy i zerknęła za siebie. Uśmiechnęła się do blondyna i pewnie weszła do sali.
— Czy ona musi się tak drzeć? — szepnął Blaise. — Serio, stoimy parę metrów od niej.
— Widocznie to jakaś tradycja.
Obaj odwrócili się, słysząc głośne sapanie. Tuż za nimi zahamował Nott i opierając dłonie na kolanach, pochylił się, próbując wtłoczyć do płuc choć odrobinę powietrza.
— Zaspałem. Nie mogę uwierzyć, że zaspałem — wydyszał, nadal się nie prostując.
— Teodora! — wykrzyknął radośnie Zabini, uderzając w plecy przyjaciela tak, że ten niemalże się przewrócił. — A już myślałem, że jesteś taki zakamuflowany rebel boy i w ostatniej chwili olałeś egzaminy.
— A może tylko zadbał o wymówkę, na wypadek, gdyby Hermiona okazała się od niego lepsza. Znowu — dodał Draco z wrednym uśmieszkiem.
— A czy któremuś z was, pierdoły, wpadło do głowy, że zaspałem? — warknął Teodor z morderczą miną, w końcu się prostując. — Pewnego pięknego dnia was zajebie...
— MALFOY, DRACO!
— To jeszcze nie ten dzień — odpowiedział arystokrata i wymieniwszy z przyjaciółmi skomplikowane uściski dłoni, wszedł do Wielkiej Sali.
— To się nie uda.
Zabini spojrzał na zmartwionego przyjaciela.
— Co się nie uda?
— Egzamin. Nic rano nie powtórzyłem, a został mi cały rozdział o kręgowcach... Znowu dostanę marne „powyżej oczekiwań”.
— Ja tam i z tego bym się cieszył.
— NOTT, TEODOR!
Brunet wciągnął głęboko powietrze i ruszył ku przejściu, klepiąc na odchodne przyjaciela w ramię.
Zabini pokręcił głową. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Teo tak bardzo się denerwował. Przecież był... prawie najlepszy! On sam nie zamierzał przejmować się wynikami, miał już bowiem plany na przyszłość. W przeciwieństwie do reszty swoich znajomych planował karierę sportową, która nie zależała od jego wyników z owutemów.
Ślizgon westchnął. Nie mając nikogo innego do dręczenia, ustawił się na końcu kolejki, wiedząc, że zostanie wyczytany jako ostatni. Zamiast na egzaminie, skupił się na tym, co by tu zrobić, by wszystko wróciło do normy. Miał agresywną Hermionę do oswojenia, drażliwego Notta do ugłaskania i wiecznie przygnębionego Pottera, który postanowił olać owutemy. Dobry wujek Blaise zamierzał ich wszystkich ustawić do pionu. W ostateczności mógł ich wszystkich upić.

***

Hermiona po raz kolejny przejrzała swój pergamin. Sprawdziła wszystkie odpowiedzi i po chwili namysłu nachyliła się nad swoją pracą, by dopisać parę zdań do przedostatniego pytania. Nie zwracała uwagi na to, iż w idealnej ciszy panującej w Wielkiej Sali, skrobanie jej pióra przypominało drapanie paznokciami po tablicy.
Słysząc dobrze jej znane stukanie o ławkę, odwróciła się w prawą stronę, gdzie trzy rzędy dalej siedział Draco. Upewniwszy się, że egzaminatorzy ich nie obserwują, spojrzał na nią sugestywnie i uniósł trzy palce. Gryfonka zerknęła na swój test, wczytując się we wskazane pytanie, po czym ponownie spojrzała na Ślizgona i pokręciła głową, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie ma co liczyć na jej pomoc. Chłopak posłał w jej stronę całą masę niemych wiązanek i skrył twarz w dłoniach, próbując sobie przypomnieć, jaka jest prawidłowa odpowiedź.
Czytałem gdzieś o tym... czytałem o tym w te wakacje. W domu. Nie, to było u Granger. Tak! Pamiętam, bo jej babcia wyszła na spotkanie tej swojej sekty i na chwilę zostaliśmy sami. To był ten jeden, jedyny raz, kiedy mieliśmy odrobinę prywatności... a ona powiedziała, że musimy się uczyć i na inne przyjemności przyjdzie czas po egzaminach. I rzuciła mi książkę. Otworzyłem ją i bezmyślnie zacząłem czytać. Potem Granger usiadła obok mnie... miała na sobie czarny podkoszulek i szare dresy... i nachyliła się. A wtedy podkoszulek odstąpił od ciała, a Draco zobaczył ziemię obiecaną... Cholera, debilu, skup się. Co ona ci wtedy pokazywała?”
Po chwili arystokrata uśmiechnął się pod nosem i zaznaczył prawidłową odpowiedź. Odłożył pióro i zarzucił ramię na oparcie krzesła. Kątem oka zauważył, jak dziewczyna zerka w jego stronę, jakby chciała wiedzieć, czy Ślizgon samodzielnie poradził sobie z zadaniem. Nadal urażony, prychnął pod nosem i całą swoją uwagę skupił na wielkim zegarze, odmierzającym czas do końca jego przedostatniego egzaminu. Miał jeden dzień przerwy, by przygotować się do wróżbiarstwa. Pytanie tylko, czy możliwe było przygotowanie się do jednego wielkiego ściemniania.
— Koniec czasu.
Draco z obojętną miną obserwował, jak jego pergamin, tak jak dziesiątki innych, wędruje na biurko pracownicy Ministerstwa. Wstał i leniwie przeciągając się, dołączył do przyjaciół. Hermiona i Teodor już zdołali rozpocząć zawziętą dyskusję na temat jednego z pytań.
— Wahałam się przy szesnastym — oświadczyła dziewczyna, zagryzając wargę.
— Przy powstaniu goblinów? — zdziwił się Zabini. Było to bowiem jedno z nielicznych pytań, na które znał odpowiedź.
— Szesnaste było o Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów i dlaczego Liechtenstein się od niej odłączył — poprawił go Nott. — Chodziło o Bonaccorda, który nie chciał zatrzymać polowań na trolle, a to im się nie podobało i odeszli z Konfederacji.
Gryfonka zmarszczyła brwi.
— Nieprawda. Było na odwrót. To Bonaccord chciał je zatrzymać, a Liechtenstein...
Brunet z uśmiechem satysfakcji pokręcił głową.
— Wiesz, może ten jeden punkt nie pozbawi cię wybitnego z historii magii — spróbował pocieszyć Hermionę Zabini, jednak gdy ta na niego spojrzała, natychmiast pożałował, iż w ogóle się odezwał.
— Idę do biblioteki — warknęła, niemal biegnąc w stronę schodów.
Draco westchnął, obserwując odchodzącą dziewczynę.
— Dzięki wam, złamasy, zyskałem cały tydzień narzekania i obrywania za nic.
Blaise westchnął i machnął lekceważąco ręką.
— Przecież nie będzie robiła rabanu z powodu jednego błędu... będzie? — spytał, spoglądając na zbolałą minę Dracona i kontrastującą z nią uśmiechniętą twarz Notta.
Arystokrata podrapał się po podbródku, głęboko się nad czymś zastanawiając.
— Powinienem za nią pójść?
— Mam lepszy pomysł — oznajmił Blaise, zarzucając na nich ramiona. Zaczął iść ku drewnianym wrotom, ciągnąc ich ze sobą. — Pójdziemy do Trzech Mioteł. No co z wami? — dodał zawiedzionym tonem, słysząc pomruki swoich towarzyszy. — Ostatni egzamin za nami! Trzeba to uczcić w męskim gronie!
— Ostatni dla ciebie — zauważył Nott. — Jutro mam opiekę.
— A ja dzień później wróżbiarstwo — przypomniał Draco.
Zabini parsknął śmiechem, zupełnie nie zwracając uwagi na ich protesty.
— Wróżbiarstwo? Ty i wróżbiarstwo? Ty, Hermiona i wróżbiarstwo?
— Daruj sobie. Za każdym razem, jak próbuję się do tego uczyć, patrzy na mnie, jakbym zjadł jej kota.
— Tak właściwie, to po co ci wróżbiarstwo? — zdziwił się Teodor, mrużąc oczy od jasnego światła. Letni, delikatny podmuch wiatru zarzucił mu na oczy pukiel włosów. Niedbałym ruchem odrzucił go i dodał: — Rzadko kiedy zgadzam się z Granger, ale w tym akurat przyznaję jej rację. To bardzo zawiła i mało wiarygodna, w większości przypadków, dziedzina magii.
Draco zamyślił się na chwilę. Od razu ruszył ścieżką wiodącą do Hogsmeade. Tak jak inni uczniowie, omijał błonia szerokim łukiem.
— W sumie, to nie wiem, po jaką cholerę mi to potrzebne. Pewnie rodzice na trzecim roku kazali mi to wybrać. Teraz tak głupio rezygnować. No wiecie, to w końcu sześć lat z tą wariatką. Poza tym ładnie to wygląda w papierach — dodał, wzruszając ramionami.
— Pod warunkiem, że dobrze ci pójdzie — rzucił Nott z wrednym uśmiechem.
Draco nie pozostał mu dłużny.
— Martw się swoimi włochatymi stworkami. Podobno dwa lata temu na praktycznym kazali uczniom przerzucać łajno sklątek i szukać ukrytych w odchodach pełzaków gnijących. Kto wie, może w tym roku będziecie badać prostatę u jednorożców? Jak chcesz, mogę zafundować ci rękawicę. Z przyjemnością zostanę twoim sponsorem.
— Jak się nie odpieprzysz, zostaniesz manekinem ćwiczebnym.
Zabini wybuchnął śmiechem. Wsparł dłonie na kolanach i pokręcił głową.
— Nie mogę z wami... jesteście tacy śmieszni...
— Śmieszni? — powtórzył arystokrata, unosząc brew. Trącił łokciem Teodora i wskazał głową na Blaise'a. — Myślę, że ten tutaj bardziej nada się na manekina ćwiczebnego.
Nott uśmiechnął się złowieszczo i wyciągnął różdżkę. Przyglądając się Zabiniemu, obracał ją w palcach.
— W sumie, to przyjął już odpowiednią pozycję — mruknął, sprawiając wrażenie, jakby naprawdę zastanawiał się nad propozycją Dracona.
Ślizgon natychmiast wyprostował się i z przestrachem spojrzał na ich wyciągnięte różdżki. Przełknął ślinę, gdy zrobili pierwszy krok.
— A-ale żartujecie, prawda? Żartujecie sobie tylko ze mnie? — wyjęknął, przezornie zasłaniając tylną część ciała dłońmi.
Blondyn zaśmiał się szorstko.
— Ależ nie. Właśnie zostałeś wybrany spośród uczniów Hogwartu na darmowe badanie. Proszę się rozluźnić, panie Zabini.
Blaise wyprostował się z godnością, przeklął i zaczął uciekać. Mieszkańcy Hogsmeade mogli natomiast nacieszyć oczy widokiem trzymającego się za tyłek Ślizgona, który w biegu raz piszczał ze strachu, raz zarzucał biodrami i klepiąc się po siedzeniu, patrzył zalotnie na swoich niedoszłych oprawców. Ludzie śmiali się, zatrzymywali na środku ulicy, ciekawi, jak to wszystko się skończy. Niektórzy kręcili głowami, mamrocząc coś o „tej dzisiejszej młodzieży”. Każdy jednak głęboko w środku odczuwał ulgę. Wszystko wracało do normy.

***

Pierwsze słowa wypowiedziane były niepewnie i po cichu, jak gdyby uczniowie czuli, iż jest to niestosowne. Stopniowo, kolejni z nich, podbudowani odwagą pierwszego, zaczęli szeptem wymieniać uwagi. Szmery przybierały na sile, przeistaczając się w otwarte rozmowy. Nie trzeba było długo czekać na to, by w Wielkiej Sali wybuchł gwar, tak typowy dla serca Hogwartu. Trwało to, dopóki Minerva McGonagall nie weszła na podium.
Hermiona pierwszy raz w życiu nie słuchała przemówienia dyrektora szkoły. Słowa wpadały jej uchem, rozlatywały się po umyśle i osiadały w jego zakamarkach, uprzednio będąc zmiażdżone przez ciężkie, ponure myśli dziewczyny.
Nigdy nie myślała, iż na zakończenie szkoły przyjdzie jej siedzieć przy stole Gryffindoru bez Harry'ego i Rona. Bez nich, po brzegi wypełniona uczniami sala wydawała się pusta. Brakowało jej tych najprostszych rzeczy, które niegdyś były dla niej codziennością.
Obraz zamazał się. Zamrugała, jednak gdy otworzyła oczy, ujrzała zupełnie inny widok. Naprzeciw niej siedziała jedenastoletnia Hermiona Granger. Na lewo od niej znajdował się chudy, czarnowłosy chłopiec z o wiele za dużymi okularami, rozmawiający ze swoim rówieśnikiem o haczykowatym nosie.
Musisz coś zjeść.
Nie chcę.
Chociaż kawałek tostu — błagała mała Gryfonka, patrząc z troską na przyjaciela.
Nie jestem głodny — burknął chłopiec.
Harry, musisz mieć siły — wtrącił Seamus Finnigan. — Przeciwnicy zawsze chcą wyeliminować szukającego.
Dziękuję ci, stary.*
Podczas gdy jedenastoletni szukający wpatrywał się w keczup pływający w talerzu Seamusa, Hermiona posłała Ronowi sugestywne spojrzenie.
No co? — mruknął, nie przerywając jedzenia. — Przecież to prawda. Szukający są mali, chudzi i ważni, więc zawsze zrzucają ich z miotły albo... Ooo... ale, Harry, ty dasz sobie radę — dodał, niezbyt przekonująco.
Och, Ron, jesteś taki... nieelokwentny.
Harry wstał od stołu.
Pójdę się przyszykować. Do zobaczenia na boisku.
Coś kombinujesz — stwierdził Ron, widząc, jak Gryfonka obserwuje odchodzącego chłopaka.
Mówiłeś, że Parszywek znowu pogryzł ci prześcieradło, prawda?
Z pułapki wspomnień wyrwał ją radosny ryk Ślizgonów. Drgnęła i z zaskoczeniem spojrzała na stół Slytherinu.
— Co się dzieje? — spytała siedzącą obok Ginny.
— Wygrali Puchar Domów.
Rzeczywiście tak właśnie było. Roześmiany Nott dumnym krokiem zmierzał ku końcowi sali, gdzie czekała na niego Mery Loop, prefekt Gryffindoru, by oddać w jego ręce nagrodę. Zamiast jednak przekazać Puchar Snape'owi, Teodor zaniósł go Ślizgonom.
Hermiona przeniosła wzrok na Dracona. Arystokrata nie wyglądał na zadowolonego, jak gdyby miał za złe przyjacielowi, iż to on odebrał Puchar w imieniu Ślizgonów, jednak gdy tylko dostał go w swoje ręce, na jego usta wpłynął absurdalnie szeroki uśmiech.
— Jak dziecko — zaśmiała się cicho, kręcąc głową.
— Niech się cieszą, póki mogą — mruknęła Ginny, puszczając do niej oko. — Za rok im go odbierzemy.
Kasztanowłosa spojrzała na nią z zaskoczeniem.
— To znaczy, że zostajesz w kraju?
— Nie. Zostaję, żeby ukończyć Hogwart. Wiesz, jaka jest moja matka — dodała dziewczyna, lekko krzywiąc się na wspomnienie awantury, jaka miała miejsce po tym, jak powiedziała rodzicom o swoich zamiarach. — Od razu po owutemach wyjeżdżam.
— Przez ten rok wiele się może wydarzyć — zaczęła Hermiona, starając się wybadać, jakie są szanse na to, że jej przyjaciółka zostanie. — Może jeszcze zmienisz zdanie?
— Nie, nic mnie tutaj nie trzyma — odpowiedziała szybko, ucinając temat, choć Hermiona była prawie pewna, że rzuciła przelotne spojrzenie w stronę stołu Slytherinu, gdzie Blaise z utęsknieniem obejmował Puchar Domów, nie omieszkując zaznaczyć, iż jest to ich drugie trofeum w tym roku.
Uczta trwała w najlepsze, a spośród gwaru rozmów dawało się wyłapać te dotyczące wakacyjnych planów czy przyszłego składu drużyny Gryffindoru.
— No ale kwestie tego, kto zostanie kapitanem mamy chyba jasną — oznajmił Andrew, uśmiechając się do Ginny. — Chyba nie myślicie, że mogą wybrać kogokolwiek innego?
— Nie wiem — odpowiedziała Gryfonka z trzeciej klasy. — Wyboru zawsze dokonuje opiekun domu...
— A wyobrażasz sobie kogoś innego na jej miejsce? Bo ja nie. Jest w drużynie od lat, poza tym nikt tak nie potrafi ustawiać ludzi po kątach, jak ona...
— Hej, ja tu wciąż jestem — przerwała im Ginny, delikatnie się uśmiechając.
Czas płynął zdecydowanie za szybko. Gdy Minerva McGonagall zajęła miejsce przy mównicy, Hermiona poczuła, że nadszedł czas ich pożegnania. Choć wiedziała, że nie może zrobić nic, by tego dokonać, zapragnęła cofnąć czas i przeżyć te osiem lat od nowa. Choć tak wiele straciła, zapragnęła raz jeszcze pobiec zapłakana do tej toalety i stanąć twarzą twarz z trollem. Chciała raz jeszcze założyć starą tiarę, zaprzyjaźnić się z Harrym i Ronem, nawet jeśli wiedziałaby, iż jednego z nich straci o wiele za szybko. Pragnęła ujrzeć bazyliszka w lusterku, wiedząc, że w ten sposób pomoże chłopcom w rozwiązaniu zagadki. Miała jednak świadomość tego, że dane jej to było tylko raz w życiu. I choć była pewna, iż teraz czekają ją zupełnie nowe przygody, nie mogła wyzbyć się żalu i poczucia straty.
Zamrugała, by osuszyć oczy, aby łzy nie zniszczyły okazji na to, by po raz ostatni spojrzeć na sklepienie Wielkiej Sali jako uczennica Hogwartu. Było identyczne, jak wtedy, gdy po raz pierwszy je ujrzała i, tak jak tamtego wieczoru, widok ten odbierał jej dech w piersiach.
— Chciałabym powiedzieć parę słów do naszych siódmoklasistów — oświadczyła dyrektorka, opierając dłonie na mównicy. Odczekała chwilę, a kiedy w sali zapadła idealna cisza powiedziała: — A więc doszliście do tego momentu, kiedy po raz ostatni zasiadacie w Wielkiej Sali jako uczniowie. Już za chwilę opuścicie szkolne mury, by samodzielnie tworzyć ścieżkę waszego życia i podążać nią... mam nadzieję, że przez te osiem lat czegoś zdołaliście się tu nauczyć — dodała cierpko, patrząc na co poniektórych. Parę osób parsknęło śmiechem. — Stoicie teraz przed otwartymi drzwiami przyszłości i tylko od was zależy, dokąd was zaprowadzą. Jednak jeśli chodzi o was, jestem dziwnie spokojna, że sobie poradzicie. Jeszcze raz chciałabym podziękować wam za to, co zrobiliście dla szkoły i pogratulować waszym rodzinom za trud, jaki włożyli w wasze wychowanie. Jestem niezwykle dumna, iż Hogwart może poszczycić się takimi absolwentami. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wam powodzenia. Hagridzie...?
Stół nauczycielski zatrząsł się, gdy rosły mężczyzna podnosił się z krzesła. Zarumieniony, wymruczał przeprosiny i przeszedł przez pomieszczenie, zatrzymując się dopiero przy wrotach. Tam omiótł pomieszczenie spojrzeniem i zawołał:
— Absolwenci, za mną!
Uczniowie wstali od stołów i wymieniając pożegnania, zaczęli ustawiać się na środku sali. Gajowy spojrzał na nich, a czarne jak żuki oczy zaszkliły się. W tym momencie nie widział dorosłych czarodziejów, acz małych, przestraszonych dzieciaków sprzed ośmiu lat. On dostarczył ich do Hogwartu i to on ich stąd wyprowadzi.
— Idziemy! Absolwenci, ruszać się!
Ktoś ujął dłoń Hermiony. Dziewczyna odwróciła się i uśmiechnęła do arystokraty. Na raz uderzyło w nią to, jak wiele się zmieniło. Wchodziła do tej sali z Susan Bones, opuszczała ją z Draconem.
Gdy tak na niego patrzyła, zauważyła kogoś jeszcze. Za nimi, na podium nadal stała Minerva McGonagall. Ze złączonymi dłońmi, patrzyła na nich z troską, zupełnie jak matka, która obserwuje, jak jej dzieci opuszczają rodzinny dom i po raz pierwszy wyruszają do szkoły. Kobieta zauważyła, iż Gryfonka ją obserwuje. Uśmiechnęła się do niej. W zamian dziewczyna skinęła głową, wkładając w ten gest całą swoją wdzięczność.
— No, cholibka. Idziemy!
Opuścili Wielką Salę w akompaniamencie braw, szczęśliwi i pełni nadziei. Gryfonka rozglądała się na wszystkie strony, jakby chciała zapamiętać każdy, najdrobniejszy szczegół. Widząc to, blondyn zaśmiał się cicho.
— Zachowujesz się, jakbyś szła tędy pierwszy raz w życiu — zauważył, przyciągając ją bliżej siebie.
— A idę po raz ostatni...
— Przecież nikt nie będzie ci zakazywał odwiedzin.
— Ale to nie będzie to samo — westchnęła Hermiona.
Ślizgon zwolnił nieco kroku, gdy grupa absolwentów zaczęła przechodzić przez wrota zamku.
— Będziesz tęsknić?
— A ty nie? — zdziwiła się Gryfonka.
Zamyślił się na chwilę.
— Za toną zadań, testami, egzaminami, Filchem i tym jego pchlarzem? Raczej nie.
Hermiona uniosła brew.
— A za Quidditchem? Naszym wspólnym dormitorium i tymi twoimi imprezami?
Chłopak uśmiechnął się kącikiem ust i pokiwał głową.
— No dobra, za tym tak. Za tym i za aktami.
Kasztanowłosa raptownie zatrzymała się i przytrzymała go, pozwalając, by parę osób ich wyprzedziło.
— Nie zdjąłeś ich? — syknęła, rozglądając się na boki. — Przecież cię prosiłam!
— Tak, ale uznałem, że bez nich ten salon nie ma duszy. Postanowiłem wspaniałomyślnie je podarować.
— Podarować? Są przyklejone do ściany! Musimy tam wrócić i je zdjąć.
— Dlaczego?
— Bo... będą siać zgorszenie — dokończyła Hermiona, niezbyt przekonującym tonem.
— A czy ciebie gorszyły?
— Początkowo, owszem.
— Ale z czasem się przyzwyczaiłaś, prawda? — Ślizgon odczekał, aż dziewczyna skinęła głową i oznajmił — W takim razie tam zostaną.
Gryfonka dała za wygraną. Przewróciła oczami i przyśpieszyła kroku, by dogonić pozostałych.
— Niech ci będzie, tylko żebyś się nie zdziwił, jak pewnego dnia dostaniesz list z wezwaniem w sprawie niszczenia mienia szkolnego.
— Przecież McGonagall je widziała i nic nie mówiła.
— Bo nie wiedziała, że ich nie zdejmiesz. Poza tym to nie zmienia faktu, że zniszczyłeś mienie szkolne — powtórzyła, nie tracąc nadziei na przekonanie go do swoich racji.
— Ściana nie jest mieniem.
— Jest.
— Nie, nie jest.
— Mienie to własność i prawa majątkowe. Ściana jest własnością szkoły, czyli mieniem. A ty przyczepiłeś akty na stałe.
— Do czasu mojej śmierci — poprawił ją arystokrata.
— Teodora!
Grupa absolwentów zaśmiała się, gdy Neville rzucił się w pogoń za swoją niesforną ropuchą.
— Po co ją tu brałeś na kilka dni? — zdziwił się jeden z nich, rzucając na zwierzę zaklęcie spowalniające, dzięki czemu chłopak mógł ją złapać.
Na dziedzińcu, po obu stronach bramy czekały na nich duchy. Ustawione w rzędach perliste postacie spoglądały na nich. Niektóre z uśmiechem, niektóre z nostalgią, jeszcze inne (czytaj: Krwawy Baron) z obojętnością, jednak wszystkie, bez wyjątku, pokłoniły się. Sir Nicolas wymamrotał coś gniewnie, gdy kryza przytrzymująca jego głowę w miejscu opadła, jednak gdy tylko zapanował nad sytuacją, na jego usta powrócił przyjazny uśmiech.
Wyszli na błonia, zamiast jednak ruszyć ku czekającym powozom, Hagrid zaprowadził ich do jeziora, gdzie znajdowały się przygotowane dla nich łodzie, były one jednak nieco większe niż te sprzed ośmiu lat.
— Wskakiwać do środka, dzieciaki.
Absolwenci podzielili się na trzyosobowe grupki i zaczęli wchodzić do łodzi. Jedynie Neville stał sam, rozglądając się bezradnie. W końcu zobaczył Hermionę i podszedł do niej pewien, że zechce ona płynąć razem z nim.
Domyślając się zamiarów chłopaka, Draco rzucił sugestywne spojrzenie przyjaciołom. Nie trzeba było długo czekać na ich interwencję. Nim Gryfon dotarł do byłych prefektów naczelnych, Nott i Zabini podeszli do niego, kładąc mu dłonie na ramionach.
— Longbottom, przyjacielu, nie zechciałbyś w tę piękną noc popłynąć z nami? — zagadnął Blaise z szerokim uśmiechem.
— Z wami? — spytał podejrzliwie chłopak, próbując się od nich uwolnić.
Na próżno.
— Taaak, bo widzisz, ciekawi nas twoja ropucha — improwizował dalej Ślizgon.
— Czego chcecie od mojej Teodory?
— Teodora! Cóż za zniewalający zbieg okoliczności! Wiesz, że ten tutaj, mój przyjaciel, też ma tak na imię?
— Yyy... Tak. Znam go od ośmiu lat — bąknął Neville.
— Tak? — spytał wielce zadziwiony Zabini. — A nie chciałbyś poznać się z nim bliżej?
Gryfon zmarszczył brwi, odsuwając się od Notta.
— Nie, dziękuję. Nie interesują mnie mężczyźni.
— Ale widzisz, mnie interesują... — Teodor urwał na moment, szukając inspiracji... Albo może po prostu potrzebował chwili, by utrzymać na twarzy wyraz powagi. — Mnie interesują ropuchy — dokończył zachrypniętym tonem, z czułością głaszcząc ropuchę po grzbiecie.
Biedny Neville odskoczył od nich jak oparzony.
— Trzymajcie się od nas z daleka! — wykrzyknął, mocniej obejmując Teodorę.
Blaise zaśmiał się wesoło.
— Niestety, to niemożliwe. Tak się składa, że została tylko jedna wolna łódź.
Obserwująca z daleka tę sytuację Hermiona przygryzła wargę. Nie mogła usłyszeć ich słów, jednak po minie Neville'a wyraźnie było widać, że nie jest zadowolony z tego, że musi płynąć ze Ślizgonami w jednej łodzi.
— Chyba coś jest nie tak — mruknęła, przyglądając się im.
— Nieee, wygląda na to, że się zaprzyjaźnili — powiedział lekceważącym tonem Draco, wyjmując różdżkę. Korzystając z tego, iż dziewczyna nadal przyglądała się ostatniej łodzi, stuknął nią trzy razy o łódkę, sprawiając, iż ta zaczęła płynąć o wiele wolniej niż pozostałe.
— Zaprzyjaźnili? To dlaczego Neville kuli się na samym skraju łódki?
— Może ma chorobę morską?
Hermiona w końcu na niego spojrzała, by obdarzyć go podejrzliwym spojrzeniem.
— Choroba morska na jeziorze? Minutę po wejściu na łódź w bezwietrzny wieczór?
— Może to wyjątkowo ciężki przypadek.
— Neville! Wszystko w porządku? — zawołała dziewczyna, gdy dogoniła ich ostatnia z łodzi.
— Pomocy — pisnął cicho Gryfon.
Zbyt cicho, by mogła go dosłyszeć.
— Ależ oczywiście, że tak! — zawołał radośnie Blaise.
— Zbliżamy się do siebie — dodał Nott, patrząc na chłopaka ostrzegawczo. Nie mogli pozwolić, by Gryfon wszystko zniszczył.
Neville pokiwał głową i uniósł kciuka.
Hermiona usiadła z powrotem na łodzi, marszcząc brwi.
— Coś jest nie tak.
— Hermiono...
— Nie podobała mi się jego mina. I dlaczego ta łódź płynie tak wolno?
— Hermiono...
— Nawet oni nas wyprzedzili...
— Chodź tu, Granger — warknął Draco, ujmując ją za łokieć. Jednym szarpnięciem poderwał ją i usadził sobie na kolanach.
Dziewczyna wczepiła paznokcie w jego ramiona, gdy łódź niebezpiecznie się przechyliła.
— Co ty najlepszego wyprawiasz?
— Oświadczam się.
Zaskoczona Hermiona zamrugała, wpatrując się w jego stalowe oczy, poważne, jak jeszcze nigdy dotąd.
— Że co?
— Zamknij się i słuchaj.
— Dobrze.
Arystokrata odchrząknął i już miał zamiar coś powiedzieć, kiedy nagle skrzywił się i niepewnie spojrzał na dziewczynę.
— Powinienem uklęknąć, ale w łodzi to cholernie trudne.
Uśmiechnęła się delikatnie, zaczesując jego platynowe włosy w tył.
— To nic.
Milczeli, przez chwilę wpatrując się w siebie. Draco delikatnie przesunął dłoń po jej kasztanowych lokach. Ujął jeden z długich pukli i owinął go sobie wokół palca, po czym uwolnił, patrząc, jak brązowa sprężynka wraca na swoje miejsce.
— Wiesz, dość długo zastanawiałem się, co mógłbym ci powiedzieć — zaczął cicho, wracając spojrzeniem do jej oczu. — Bo ty przecież już to wszystko wiesz. Że jesteś dla mnie najważniejsza? To oczywiste. Że chciałbym zasypiać i budzić się przy tobie? Że się od ciebie uzależniłem? Już ci to powiedziałem. Postanowiłem więc, że powiem ci, jak będzie wyglądać nasze życie, jeśli tylko zgodzisz się je ze mną dzielić.
Po policzku Hermiony spłynęła pojedyncza łza, którą natychmiast otarł. Dziewczyna uśmiechnęła się, lecz po drżeniu jej ust było widać, że jest bliska wybuchnięcia płaczem. Tu, na środku czarnego jeziora, pod niebem usłanym gwiazdami, Draco Malfoy wyznawał jej miłość. Za nimi górował zamek, iskrzący się od zapalonych świateł, przed nimi czekał pociąg, mający zawieść ich ku przyszłości. Hermiona nie miała żadnych wątpliwości. Jeśli miała wskoczyć na głębokie wody życia, chciała to zrobić właśnie z nim.
— Jeśli uczynisz mi ten zaszczyt, uczynię cię najszczęśliwszą ze wszystkich kobiet. Każdego dnia będę cię adorował, dbał o ciebie i pokazywał, jak bardzo jesteś dla mnie ważna. Zadbam o to, byś nie czuła się samotna. Nie zostawię cię samą z obowiązkami, nie porzucę w imię pychy, zawiści czy zabawy. Pokażę tobie i tylko tobie to wszystko, co we mnie odkryłaś.
Arystokrata delikatnie przesunął palcem po wargach kasztanowłosej, jak zahipnotyzowany się w nie wpatrując. W jego oczach zabłysło pożądanie. Po chwili przeniósł dłoń na policzek dziewczyny, wracając spojrzeniem do jej bursztynowych, błyszczących oczu.
— Nocami zaś będę ogrzewał twoje ciało, tulił je i kochał. Pokażę ci wszystko, cały świat. W zamian proszę tylko o jedno.
Draco zabrał jedną dłoń z jej bioder i sięgnął do kieszeni. Po chwili wyjął z niej srebrny, misternie zdobiony pierścień stylizowany na czasy wiktoriańskie, z olbrzymim szmaragdem otoczonym rzędem diamencików.
— Hermiono Jean Granger, skoro formalnie już mam twoją zgodę, to czy w końcu przyjmiesz ode mnie pierścionek i powiesz te cholerne „tak”?
Hermiona zaśmiała się przez łzy, nad którymi nie miała już kontroli. Zasłoniła usta drżącą dłonią i skinęła głową, po czym objęła go, chowając twarz w jego szyi.
— Tak — szepnęła, po czym zaśmiała się raz jeszcze. — Tak, Draco. Tak.
Odsunęła się, lecz tylko po to, by zacząć obsypywać jego twarz drobnymi pocałunkami. Łzy spływały po jej twarzy i lądowały na jego policzkach, oznaczając jego twarz słonymi smugami.
Arystokrata przymknął oczy i uśmiechnął się, przyjmując wszystko, co mu dawała. Gdy w końcu jej usta natrafiły na jego wargi, wplótł dłoń w jej włosy i pogłębił pocałunek. Wessał jej dolną wargę, pieszcząc ją delikatnie, na przemian skubiąc zębami i muskając językiem, łagodząc pobudzający ból.
W końcu Gryfonka odsunęła się i, wciąż nie otwierając oczu, oparła swoje czoło o niego. Na ustach obojga błąkał się błogi uśmiech.
— To teraz powinienem włożyć ten pierścionek, prawda? — spytał cicho Draco.
Hermiona wyprostowała się, by ułatwić mu zadanie. Chłopak obrócił pierścień w palcach, po czym bez wahania wrzucił go do jeziora. Spojrzał na swoją narzeczoną i zaśmiał się złośliwie.
— Co... jak... czy...?
Hermiona nie mogła zbudować porządnego zdania. Nie wiedziała, o co chodzi. Oświadczył jej się, wyznał miłość i wyrzucił pierścionek? Robił jej test? Wskocz do wody, jak go znajdziesz, to się ożenimy?
— Wiesz, przychodzi mi do głowy wiele sprośnych żartów, gdy tak patrzę na twój wyraz twarzy — zaśmiał się Ślizgon, domykając jej dwoma palcami usta. — Na początku korciło mnie, żeby dać ci ten pierścień rodowy. Potem pomyślałem jednak, że był przekazywany z pokolenia na pokolenie w rodzinie, która słynęła z okrucieństwa i pogardy dla innych. W rodzinie, w której nie było szczęśliwych małżeństw. Nie przyniósł szczęścia nikomu, więc wolałem nie ryzykować i kupiłem inny. Twoja babcia powiedziała, że ci się spodoba — dodał, wyciągając z kieszeni granatowe pudełeczko. Uśmiechnął się, nim otworzył wieczko, ukazując dołeczki w policzkach. — Ten jest tylko twój.
Złoty pierścień był delikatny i subtelny. Nie emanował bogactwem i przepychem jak poprzedni. W środku leżały trzy diamenciki, z czego środkowy był największy. Dookoła otaczały ich drobne, misterne rzeźbienia, przywodzące na myśl delikatne, poskręcane gałęzie. Był piękny. Idealny.
— Podoba się? — upewnił się Draco, wkładając jej pierścionek na palec.
— Jest piękny — zapewniła go cicho.
Gdy już odzyskała panowanie nad sobą, arystokrata zrobił czuły gest, który ponownie doprowadził ją do łez. Uniósł jej dłoń i ucałował ozdobiony palec serdeczny, jakby chciał przypieczętować ich związek.
Hermiona czekała cierpliwie, widząc, że Draco walczy ze sobą, by coś powiedzieć. Wstrzymała oddech, gdy otworzył usta, czekając, aż w końcu wypowie wyczekiwane przez nią słowa. Ślizgon przeniósł wzrok na płynących przed nimi uczniów, byle tylko nie dostrzec rozczarowania w oczach dziewczyny. Jednak zamiast rozczarowania, widniało w nich zrozumienie. Przytuliła się do niego i wyszeptała:
— To nic. Jest w porządku. Ja wiem, widzę to w twoim spojrzeniu, twoich gestach... ja wiem. Nie muszę tego usłyszeć...
Arystokrata zamknął oczy i mocniej objął Gryfonkę. Wziął głęboki wdech i spojrzał na jasny księżyc. Przed oczami pojawiły się wszystkie najważniejsze momenty w jego życiu. Uśmiechnął się lekko na wspomnienie pierwszego spotkania z Hermioną. Kiedyś brudna, odrażająca szlama, dziś jego opoka. Przesunął delikatnie dłonią po całej długości jej pleców, dając tym gestem ciepło, biorąc z tego pocieszenie. Zerknął w dół na loki, które teraz nieświadomie owijał wokół palców. Nawet nie wiedział, kiedy weszło mu to w nawyk. Kącik jego ust uniósł się w lekkim, nieco wrednym uśmieszku, kiedy powiedział:
— Kłęby brązowej wełny...
Rozbawiona dziewczyna uniosła głowę i otworzyła usta, by powiedzieć mu, że potrafi zepsuć każdą idealną chwilę, lecz to, co powiedział, odebrało jej dech.
— Kocham cię.
Draco zaśmiał się, widząc minę kasztanowłosej. Wytrzeszczyła oczy i z niedowierzaniem wpatrywała się w niego. Parę razy otwierała i zamykała usta, próbując coś powiedzieć.
— Granger przestań, bo wyglądasz jak oślizgła ryba nabita na haczyk — zakpił, uśmiechając się sarkastycznie.
— Powtórz to — poprosiła cicho Gryfonka.
Blondyn uniósł brew, a jego wredny uśmiech powiększył się.
— Nie wiedziałem, że obelgi tak cię podniecają, Granger. Coś mi mówi, że będziemy mieć niezłą zabawę w łóżku. No ale co kto lubi... Wyglądasz jak...
— Nie to! To drugie — poprosiła dziewczyna, rumieniąc się delikatnie.
Draco odchrząknął, walcząc z rozbawieniem i z udawaną powagą powiedział:
— Kocham cię.
Hermiona odrzuciła głowę w tył, a jej szczery, głośny śmiech spowodował, iż kilku absolwentów Hogwartu obróciło się, by na nich spojrzeć. Kasztanowłosa ponownie spojrzała na chłopaka i z szerokim uśmiechem szepnęła:
— Jeszcze raz.
— Kocham cię — odpowiedział równie cicho. Przygryzł wargę, by powstrzymać wybuch śmiechu.
— Jeszcze...
— Kocham cię
— Je...
— Nie przesadzaj — powiedział Draco z ironicznym uśmieszkiem, który tak bardzo uwielbiała. — Nie będę się powtarzać jak cholerna katarynka. Najlepiej będzie, jeśli sobie to nagrasz. Nigdy nie wiadomo jak długo będziesz czekać, bym powiedział to znowu.
Gryfonka objęła go, opierając głowę na jego ramieniu. Uśmiechnęła się do oddalającego się Hogwartu i westchnęła.
— Wiesz, że teraz już nigdy się mnie nie pozbędziesz? Nieźle się pan, panie Malfoy, urządził tymi oświadczynami.
— Chyba ma pani rację, panno Jeszcze-Granger.
Hermiona wyprostowała się, by spojrzeć mu w oczy. Uśmiechnęła się i delikatnie ujęła jego twarz w dłoń. Blondyn przymknął oczy i przechylił delikatnie głowę.
— Ale wiesz co, Draco? Myślę, że będziemy bardzo szczęśliwi.
Arystokrata skinął głową. Głupi czy nie, uwierzył jej.



***

J. K. Rowling, Harry Potter i kamień filozoficzny.

***

ACHTUNG! JEŚLI DO TEJ PORY OMIJALIŚCIE NASZE UZEWNĘTRZNIENIA, PRZECZYTAJCIE, BO TE ZAWIERAJĄ WAŻNE INFORMACJE.

Uwaga, to jeszcze nie koniec! Czeka Was jeszcze epilog :) Tym razem trochę się rozpiszemy, ponieważ są to nasze ostatnie słowa, skierowane bezpośrednio do Was. Od początku wiedziałyśmy, co damy przed i po epilogu, ale zawsze to było czymś tak odległym i teraz, gdy zdałyśmy sobie sprawę, że ta chwila już nadeszła, jest nam... dziwnie. Czujemy się z siebie dumne (skromność level hard), jesteśmy szczęśliwe i jednocześnie smutne. Nadszedł czas, by w końcu otworzyć plik o chwalebnej nazwie "Nie ruszać, chyba, że dojdziemy do epilogu", który dotąd omijałyśmy szerokim łukiem.
Kiedy pojawi się epilog? Najprawdopodobniej w okolicach świąt, ot, taki prezent od nas.
Druga sprawa: mamy kilka pomysłów, ale jest ich tak dużo, że nie wiemy, który wybrać i tu zwracamy się do Was z prośbą o pomoc. W początkowym zamyśle miały powstać tzw. "bonusowe rozdziały", w których opisałybyśmy sceny, czy sytuacje, których nie mogłyśmy zamieścić w "zwartej części" opowiadania (chociażby dlatego, że były oddalone od siebie w czasie, a nie widziałyśmy sensu pisać rozdziału, który co chwilę byłby poprzerywany "***"). Drugim pomysłem jest napisanie miniaturki, osadzonej w świecie tego opowiadania, skupiającej się na wątku Blinny (tak, jest jeszcze dla nich szansa). Akcja rozpoczynałaby się parę lat po Hogwarcie i kończyła na epilogu NML. Pytanie, który z wariantów wybrać? Oczywiście, jest jeszcze pomysł na nasze następne, całkiem nowe opowiadanie.
A więc: Nowa historia, miniaturka czy "bonusowe fragmenty" (zawierające np. wesele) ? Chcielibyście odczekać trochę, by powrócić do NML, czy też od razu przeczytać o dalszych losach bohaterów? (Swoją drogą, teraz doskonale rozumiemy R. K. Rowling, która nie potrafi całkowicie zakończyć tematu Harry'ego. Nam też trudno rozstać się z naszą historią, wiedząc, że już nigdy nie stworzymy podobnych postaci (jak chociażby Babcię Rose) i musimy rozstać się z tymi, którym dałyśmy tak wiele od siebie.
Jeśli zastanawiacie się nad tym, jakie będzie "Polowanie na czarownice", a w szczególności jakie będą charaktery postaci: zamierzamy trzymać się kanonu, choć będziemy unikać zabiegu "kopiuj-wklej". Nowy Draco również będzie ironiczny, cyniczny i wredny, jednak będzie różnił się od TEGO Dracona.
Co jeszcze dla Was mamy? Zakładkę z ciekawostkami, która powstanie wkrótce (być może równo z epilogiem) i kolejny filmik Zabiniego :)
DLA WSZYSTKICH, KTÓRZY MAJĄ PROBLEMY Z BLOGGEREM: Zdarzało Ci się, że blogger nie chce współpracować? Zawiesza się, przy wklejaniu długich rozdziałów? Szukasz rozwiązania swoich problemów? Nic prostszego! Wystarczy puścić w tle Zenka! Serio, to pomaga :D 
Szukając cytatu do tego rozdziału, samoistnie narzuciło nam się "Los chce ze mną grać w pokera, raz mi daje, raz zabiera"... nieprawdaż, że pasuje? Stwierdziłyśmy jednak, iż byłoby to zbytnią oborą i zrezygnowałyśmy z tego pomysłu (przeprosiny dla fanów disco polo, my tego rodzaju muzyki nie trawimy, choć musimy przyznać, iż Zenek jest spoko, a jego piosenki nie ograniczają się do cycków, pośladków i cycków <kryptoreklama>).

Na samym końcu chciałybyśmy podziękować Wam z całych naszych serduszek za ponad 230 tys. wyświetleń i blisko 1000 komentarzy. Za każde miłe słowo, które wywoływało uśmiech na naszych twarzach. Za motywację, liczne nominacje i głosy w konkursach. Za czas nam poświęcony i trwanie przy NML przez blisko półtora roku. Za cierpliwość i motywowanie nas do dalszego pisania.
Kończy się wielka przygoda, ale pocieszamy się tym, że za rogiem czekają następne... wystarczy tylko otworzyć drzwi.
Mamy nadzieję, że czytanie naszego opowiadanie dostarczyło Wam tyle samo radości, co nam pisanie go. Choć nie obyło się bez nerwowych chwil, było cholernie warto.
Zawsze piszemy "do następnego", jednak epilog zakończymy w nieco inny sposób. A więc: do zobaczenia za niecałe trzy tygodnie, kiedy to wspólnie będziemy delektować się wisienką na torcie.
Kończymy, bo coś czuję, że jeszcze trochę i się rozkleimy.

Para pa para papa!
I tym akcentem kończymy :)

(cholera, już się rozkleiłyśmy)