Draco nie mógł zasnąć. Szukając
wygodniejszej pozycji, przewrócił się na plecy i westchnął
z rozdrażnieniem, gdy jasny księżyc zaświecił mu prosto w
twarz. Zamknął oczy, próbując zasnąć mimo to, jednak po chwili
uklęknął na łóżku i sięgnął do dziwnego, plastikowego
sznurka.
Dziwny sznurek, dziwna zasłona, dziwny
dom.
To była jego pierwsza noc w mieszkaniu
Rose Granger. Przez ostatni tydzień przesiadywał razem z matką
u jej siostry, aż w końcu dostał list. List, w którym Hermiona
prosiła go, by przyjechał. Bez większego namysłu chwycił parę
swoich rzeczy i chwilę później pojawił się przed domem jej
babci. Nie pytał o nic, doskonale ją rozumiejąc. Listy nie
zaspokajały tęsknoty, nie oddawały w całości uczuć. Nie mogły
cię przytulić ani się o ciebie zatroszczyć. Poza tym, we dwoje
jakoś prościej było udawać normalność, gdy jedyne co chcesz
robić to zwinąć się w kłębek i wylewać niezliczone pokłady
łez.
Normalność. Wydawało mu się, że
już nigdy jej nie zazna. Nie, kiedy w snach nadal jest tam,
w Zakazanym Lesie, a jego brat umiera, wpatrując się w niego z
wściekłością. Nie, kiedy co noc widzi twarze zmarłych, a
zwłaszcza tę jedną, dziecięcą. Bo czy można spokojnie spać,
gdy widzi się oczy, które błagają o litość i jednocześnie
wydają się być pogodzone z losem? On nie mógł.
Zaklął, gdy pomimo jego starań
zasłona pozostała nieruchoma. Pociągnął z drugiej strony, jednak
nadal nic się nie działo. W końcu sięgnął po różdżkę i
rzucił zaklęcie. Zasłona oderwała się razem z czymś, co
utrzymywało ją w górze i, strącając w locie stojącego na
parapecie kwiatka, z hukiem wylądowała na podłodze.
Arystokrata przymknął oczy,
złorzecząc na zasłonę i spojrzał na drzwi, spodziewając się,
że te za chwilę otworzą się z hukiem i stanie w nich uzbrojona w
wałek pani Granger. Odczekał chwilę, jednak nic takiego się nie
stało. Widocznie staruszka miała mocny sen.
Naprawił szkody jakich dokonał i
zrezygnowany z powrotem położył się na łóżku. Zakrył twarz
ramieniem, zdeterminowany, by zasnąć za wszelką cenę. Musiał być
w pełni sił, skoro jutro czekało go coś, na co nie miał
najmniejszej ochoty. Pogrzeb.
Pomimo problemów ze snem, twardego
materaca i irytującego księżyca, powoli zaczynał zasypiać. Jego
oddech unormował się, oczy stały się ciężkie. I właśnie wtedy
usłyszał stukanie i głośne jęki sąsiadów z góry.
— Serio? — warknął, posyłając w
stronę sufitu na wpół niedowierzające na wpół zniesmaczone
spojrzenie.
Odrzucił kołdrę i wstał z łóżka,
gdy zrozumiał, iż nie będzie mu dane spokojnie zasnąć tej nocy.
Nie, kiedy parka z góry zachowywała się jak króliki na wiosnę.
Porwał z krzesła koszulkę i nałożywszy ją, wyszedł z
pokoju, z trudem powstrzymując się od zatrzaśnięcia drzwi z
hukiem. Przez chwilę zastanawiał się, co zrobić. Mógł pójść
do salonu i znaleźć sobie coś do poczytania. Mógł też zajść
do pokoju Hermiony, ryzykując tym samym obłożenie przez jej babcię
jakąś mugolską, ludową klątwą. Przypomniał sobie jej
spojrzenie, gdy stanowczo oznajmiła im, iż mają spać w
oddzielnych sypialniach. Tak, Rose Granger byłaby do tego zdolna.
Poza tym dziewczyna pewnie już dawno zasnęła.
Wybrawszy trzecią opcję, przeszedł
przez korytarz i wszedł do kuchni. Gdy jego bose stopy zetknęły
się z chłodną podłogą, od razu pożałował, że przed wyjściem
nie nałożył choćby skarpetek. Stawiając ciche kroki, podszedł
do lodówki i skrzywił się, gdy do głowy przyszła mu myśl, że
zachowuje się jak złodziej.
Lodówka. Kolejna dziwna rzecz.
Otworzył ją i uniósł brew na jej zawartość. Wszystko w środku
było starannie ułożone w małych pudełeczkach z załączonymi
etykietami. Najbardziej zaciekawiła go ostatnia półka wypełniona
słoikami.
— Przetwory własne — przeczytał.
— Kompot z jabłek, kompot ze śliwek, kompot z wiśni...
kompot mix?
Zaintrygowany tym ostatnim, sięgnął
po słoik i potrząsnął nim. Natychmiast odłożył go na miejsce,
widząc, jak w środku pływa coś, co przypomina nie do końca
strawioną zawartość jego żołądka. Straciwszy zaufanie do
przetworów babci Rose, Draco zaczął rozglądać się za czymś
normalnym, jak choćby zwykłe mleko. Już miał zatrzasnąć
drzwiczki, gdy zauważył boczne półki, na których znajdowały się
między innymi upragnione butelki z mlekiem. Wyjął jedną z nich i
odkręcił korek, jednak zawahał się. Nie wypadało pić prosto z
butelki w obcym domu.
Odstawił ją na blat i zaczął
przeszukiwać szafki. Zamarł, gdy w jednej z nich znalazł zapasy
mugolskich ziół. Albo ktoś tu miał obsesję na punkcie zdrowia,
albo walnięty dziennikarz „Żonglera” miał trochę racji.
— Ostatnia po lewej.
Chłopak zerknął przez ramię. W
wejściu stała Hermiona ubrana w dobrze mu znaną piżamę, szlafrok
i kapcie. Choć były żółte i puchate, pozazdrościł jej
ich, gdyż powoli zaczynał tracić czucie w stopach.
— Też nie możesz spać? —
zapytał, wyjmując z szafki dwie szklanki.
— Mhm. Zaczekaj, podgrzeję je —
powiedziała, gdy już miał napełnić je mlekiem.
Draco usiadł na blacie obok i
obserwował, jak dziewczyna zapala ogień i wyjmuje niewielki
rondelek. Choć wystarczyło, by jedno z nich poszło po różdżkę
i rzuciło zaklęcie, arystokrata cierpliwie czekał. Te proste
czynności zdawały się ją uspokajać.
— Jesteś pewny, że chcesz iść tam
jutro ze mną? — spytała cicho po chwili. — Nie musisz, jeśli
nie chcesz.
— Już o tym rozmawialiśmy.
Poprosiłaś mnie, a ja się zgodziłem — odpowiedział chłopak,
choć ostatnie czego chciał, to uczestniczyć w pogrzebie Rona
Weasleya. Wiedział jednak, że tak powinien postąpić, choćby ze
względu na swoją dziewczynę. Nie, nie dziewczynę. Swoją
narzeczoną.
— Dziękuję — powiedziała,
zerkając na niego, szybko jednak przeniosła wzrok z powrotem
na rondelek, jakby nie mogła wytrzymać jego spojrzenia. Prawdą
było jednak to, iż za każdym razem na myśl o pogrzebie wybuchała
płaczem i tylko zajęcie się czymś pomagało w ucieczce przed
wyrzutami sumienia i napływem wspomnień.
Hermiona zdjęła rondelek z ognia i po
chwili namysłu sięgnęła do szuflady po kakao.
— Pijesz tu czy wracasz...?
— Tu. Uwierz mi, nie rozpaczałbym,
gdyby to łóżko trafił szlag — oznajmił Draco, biorąc od niej
szklankę. Przez twardy materac bolały go całe plecy.
— Jeśli chodzi o to, o spanie w
oddzielnych pokojach... Babcia Rose jest dość konserwatywna.
— Konserwatywna? — powtórzył
Ślizgon. — Patrzy na mnie tak, jakbym potrafił zapłodnić cię
samym wzrokiem.
Kasztanowłosa uśmiechnęła się,
gest ten jednak nie gościł długo na jej ustach, jakby nie miała
siły go utrzymywać. Co więcej, z każdym uśmiechem, z każdym
zaśmianiem się czuła wyrzuty sumienia.
— Powiedziałaś już jej?
— O czym? O zaręczynach? —
upewniła się, a gdy blondyn skinął głową, powiedziała: —
Nie, jeszcze nie.
— To dobrze — oznajmił Draco. —
Zrobisz to po oficjalnych oświadczynach.
— Och, to będą takie? Zaraz,
zaraz... Dlaczego to ja mam jej powiedzieć?
Chłopak wzruszył ramionami.
— Tradycja. Ty mówisz swoim, ja
swoim.
Przychyliła głowę, spoglądając na
niego. Upiła łyk i powiedziała:
— A mi się wydaje, że się jej
boisz.
— Boję? Ja tylko obawiam się o jej
słabe serce. Przeżyje mniejszy wstrząs, kiedy usłyszy o tym od
ciebie — zapewnił ją Draco, po czym wstał i odebrał od niej
pustą szklankę. Podszedł do zlewu i opłukał obie.
Hermiona westchnęła.
— I tak pomyśli, że jestem w ciąży.
Ślizgon zaśmiał się cicho.
— O to może być spokojna, dopóki
stoi na straży twojej niewinności. Nie, serio, jeśli chodzi o
sposoby zabezpieczania, to twoja babcia jest skuteczniejsza od
najlepszego eliksiru.
— Jesteś niemożliwy — powiedziała
dziewczyna, jednak nie opierała się, gdy przyciągnął ją do
siebie.
— EHEM.
Odwrócili się, słysząc donośne
chrząknięcie. Draco niemal zaśmiał się na widok ciekawskiej
staruszki, która patrzyła na nich, jakby nakryła ich na gorącym
uczynku.
Rose weszła w głąb kuchni i
zatrzymała się na środku. Wsparta o swoją laskę, rozejrzała się
po pomieszczeniu.
— Babciu? — spytała Hermiona.
— Taaak?
— Potrzebujesz czegoś?
— Niee... tak tylko... Nie mogę
zasnąć. Bolą mnie korzonki. Całe plecy mnie bolą.
W kuchni zapadła cisza, podczas której
arystokrata walczył o to, by utrzymać powagę, Hermiona starała
się nie zwracać uwagi na trzęsącego się chłopaka, a babcia
czekała, aż w końcu się od siebie oderwą.
— To ja podłogę umyję —
oznajmiła kobieta i podeszła do kąta, w którym stało wiadro
z mopem.
— Nie trzeba, proszę pani. Już stąd
idę. Dobranoc — powiedział Draco, pocałował Gryfonkę w skroń
i wrócił do pokoju.
Staruszka odłożyła mopa i podeszła
do wnuczki. Spoglądała podejrzliwie to na nią, to na blat, na
którym siedział Ślizgon, aż w końcu wypaliła:
— Robiliście coś na tym blacie?
— Tak.
Babcia wytrzeszczyła oczy.
— Kakao — dodała Gryfonka. —
Wracaj do łóżka, nie powinnaś z niego wychodzić. Wzięłaś na
wieczór leki? — spytała, myjąc rondelek.
— Nie będę brać tego ohydztwa —
zaprotestowała oburzona kobieta, dla podkreślenia swych słów
uderzając laską w podłogę. — To je chemia, a ja się truć nie
będę. Nie po to przeżyłam wojnę, żeby tera marny doktorzyna
mnie podtruwał, ot co!
Hermiona zakręciła wodę i spojrzała
na babcię.
— Dobrze wiesz, że w twoim wieku
nawet zwykłe przeziębienie...
— No w jakim wieku? Że ja niby
stara? Przecie ja w kwiecie wieku jestem! Drugą młodość
przeżywam!
Dziewczyna nie zamierzała z tym
polemizować. Zamiast dalej przekonywać babcię, wyjęła z szuflady
opakowanie i położyła przed nią.
— Wolę leczyć się naturalnie —
burknęła pod nosem kobieta. — Na przykład ostropestem plamistym.
— Babciu, nie możesz leczyć grypy
ziołem na przyśpieszenie metabolizmu — pouczyła ją Gryfonka,
podając jej szklankę wody.
Staruszka popatrzyła na nią spode
łba.
— Ostropest nie jest od metabolizmu.
— Jest.
— Nie, nie jest.
— Masz pewność?
Babcia z obrażoną miną wyjęła
tabletkę i połknęła ją. Hermiona uśmiechnęła się i ruszyła
do wyjścia.
— Kochanie? Jesteś pewna, że mam tu
zostać zamiast pójść tam jutro z tobą?
— Draco ze mną pójdzie —
powiedziała lekko drżącym głosem, a gdy odzyskała nad nim
władzę, dodała: — A ty musisz wyzdrowieć. Dobranoc.
Gryfonka wróciła do swojego pokoju i
położyła się, licząc na to, że szybko zaśnie. Pomimo tego, że
nie zdjęła szlafroka i okryła się kołdrą od stóp do głów,
nadal było jej zimno. Nie mogła utrzymać oczu zamkniętych. Po
paru sekundach natychmiast zaczynały atakować ją obrazy z bitwy.
Kiedy leżała sama w ciemnościach, zaczynała zadręczać się
pytaniami. Dlaczego Ron zasłonił Dracona? Czy gdyby ich wtedy nie
zostawiła, również by zginął? Dlaczego nie zorientowała się,
że nosi naszyjnik Pandory? I dlaczego musiała zginąć, by
Voldemort mógł powrócić? Pytania te spędzały jej sen z powiek,
odbierając możliwość choćby tymczasowej ucieczki od wspomnień.
Usiadła na łóżku i oplotła się
ramionami, delikatnie się przy tym kołysząc. Do czasu przyjazdu
Dracona, całymi dniami przesiadywała w swojej sypialni, spędzając
niezliczone godziny na rozmyślaniu nad wydarzeniami ostatnich
tygodni, jednak nie potrafiła połączyć wszystkich części
układanki. Podobnie jak w przypadku napisu w Noc Duchów i
tego, co działo się przez cały rok szkolny. Nie mogła pozbyć się
myśli, że gdyby tylko udało jej się rozwiązać tę zagadkę, nie
doszłoby do bitwy, a polegli w czasie walki czarodzieje nadal by
żyli. Ron także.
Gwałtownie wstała, nie mogąc już
dłużej znieść pustki i samotności. Ostrożnie stawiając każdy
krok, przeszła przez korytarz i zajrzała do sypialni babci.
Upewniwszy się, że staruszka śpi w najlepsze, zamknęła drzwi i
ruszyła w stronę pokoju gościnnego, który zajmował arystokrata.
Zawahała się, trzymając rękę na klamce. Wiedziała, że chłopak
nie śpi, ale wciąż miała wątpliwości czy jest gotowy na tę
rozmowę. Czy oboje są.
Jednak musiała wiedzieć. Musiała
zrozumieć, dlaczego to właśnie jej śmierci potrzebował
Voldemort. Powoli nacisnęła klamkę, krzywiąc się w momencie, gdy
mechanizm zaskrzypiał. Odwróciła się w stronę sypialni babci
Rose, nasłuchując. Gdy zyskała pewność, że staruszka nadal śpi,
weszła do środka.
Tak jak podejrzewała, chłopak nie
spał. Oparty o wezgłowie łóżka, wpatrywał się w nią,
z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
— Mogę wejść? — spytała cicho,
przygryzając wargę.
Ślizgon nie odpowiedział. Zamiast
tego uśmiechnął się delikatnie i odrzucił kołdrę, robiąc dla
niej miejsce. Gryfonka zamknęła drzwi i szybko przeszła przez
pokój, po czym usiadła obok blondyna. Zerknęła na niego niepewnie
spod burzy brązowych loków, nie chcąc się mu zbytnio narzucać.
Arystokrata, trafnie odczytując jej wyraz twarzy, uniósł kącik
ust w łobuzerskim uśmiechu i powiedział:
— Zapraszam.
Hermiona szybko zajęła miejsce
pomiędzy jego nogami i oparła plecy o jego klatkę piersiową,
wtulając się w chłopaka. Gdy Ślizgon przykrył ich kołdrą i
otulił ją ramionami, po raz pierwszy od wielu dni poczuła się
naprawdę bezpieczna.
— Ale to ty w razie czego przyjmiesz
na siebie gniew babci — oznajmił, wtulając się w szyję
dziewczyny. — Powiem jej, że wdarłaś się tu podstępem, z
zamiarem wykorzystania biednego chłopca, a ja się tylko broniłem.
To jak, zgoda?
— Zgoda — odpowiedziała, czując,
jak sama jego obecność działa na nią kojąco. — Draco? —
spytała niepewnie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że za
chwilę zburzy tę namiastkę udawanej normalności. — Opowiedz mi
raz jeszcze, co się działo po tym, jak dostałam się w ręce
Voldemorta.
Skrzywiła się, czując, jak jego
ciało się napina. Choć nie odsunął się od niej choćby o cal,
czuła jak znów się od niej oddala, starając się otoczyć murem
chłodnej obojętności i dystansu. Arystokrata nie poruszał
tematu tego, co stało się podczas ich rozmowy w jednej z sal
Hogwartu, zupełnie jakby sytuacja ta nigdy nie miała miejsca,
jednak Hermiona doskonale wiedziała, z jakim trudem przychodzi mu
udowadnianie samemu sobie i wszystkim wokół, że sobie radzi.
— Draco, proszę — szepnęła,
odwracając głowę w jego stronę.
— Po co ci to? — zapytał na pozór
spokojnie. — Dlaczego tak drążysz ten temat?
Gryfonka odwróciła wzrok,
przygryzając wargę. Szukała odpowiednich słów, jednak nie
potrafiła ich odnaleźć.
— Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć —
powiedziała w końcu, z powrotem skupiając na nim spojrzenie. —
Ja po prostu muszę to wiedzieć. Szukanie odpowiedzi pomaga...
odsunąć rozmyślanie o... o nim.
Chłopak starał się utrzymać twarz
niewzruszoną, jednak mięsień w jego szczęce drgnął.
— Wiedza nie zawsze jest dla
człowieka dobra.
— Lepsze to niż zadręczanie się i
ciągłe rozmyślanie o tym.
Draco westchnął i uniósł wzrok ku
górze, starając się znowu zapanować nad emocjami. Na wspomnienie
tamtych chwil, mimowolnie przytulił mocniej dziewczynę, po raz
kolejny powtarzając sobie w myślach, że jest bezpieczna. Po chwili
zaczął mówić wypracowanym, niewzruszonym i rzeczowym tonem:
— Gdy dotarliśmy na polanę, nadal
byłaś nieprzytomna, a Voldemort zdawał się być osłabiony.
Myśleliśmy... mieliśmy nadzieję, że to dlatego, że nie zdążył
połączyć się z tą cząstką jego duszy, która nadal tkwiła w
Tiarze. Dopiero później okazało się, że się spóźniliśmy.
Chłopak zamilkł na chwilę, jednak
Hermiona cierpliwie czekała. Wiedziała, że każda rozmowa, każde
wspomnienie o tamtej nocy sprawia mu ból, dlatego była wdzięczna
za każde wypowiedziane przez niego słowo.
— Użyliśmy harpii, żeby zająć
ich czymś, by móc wykraść im Tiarę i wymienić ją za ciebie.
Zamiast zyskać kartę przetargową, podaliśmy się im na srebrnej
tacy — dodał, kręcąc głową.
— I wtedy pomogła wam Pandora —
wtrąciła dziewczyna, wlepiając wzrok w kredens, jakby to on
skrywał odpowiedzi na dręczące ją pytania. — Myślę... myślę,
że to ze względu na nią Voldemort mnie potrzebował.
Draco zmarszczył brwi, zastanawiając
się nad jej słowami.
— Masz na myśli...
— … część jej, która zdążyła
wniknąć we mnie — dokończyła. — Nie mógł przelać na siebie
mocy Pandory, ponieważ horkruks w naszyjniku nie był kompletny.
Dopiero po mojej śmierci mógł to zrobić. Byłby równie silny, co
rok temu...
Zamilkli, przerażeni wizją, która do
niedawna mogła się spełnić. Tak niewiele brakowało, by świat,
który znali, uległ zniszczeniu.
— Hermiono...?
— Tak?
Gdy blondyn długo nie odpowiadał,
wsparła się na dłoniach i odwróciła do niego. Długo szukał
odpowiednich słów, lecz gdy je znalazł, spojrzał jej prosto w
oczy i cicho spytał:
— Myślisz, że była dla niego
szansa?
Serce Gryfonki na chwilę zamarło, gdy
przed oczami pojawił jej się obraz uśmiechniętego Toma. Takim go
właśnie chciała zapamiętać, nie jako opętanego, niszczonego od
wewnątrz chłopca, lecz jako nieśmiałego, acz wesołego i pełnego
nadziei jedenastolatka.
Ujęła w dłonie twarz arystokraty i
oparła swoje czoło o jego. Na chwilę przymknęła oczy, upajając
się jego bliskością, która dawała jej siłę.
— Nie, Draco. Zrobiłeś to, co
musiałeś zrobić. Tom nigdy nie zdołałby odzyskać kontroli,
tkwiłby w więzieniu, skazany na to, by oglądać czyny
Voldemorta. Uratowałeś go. I nie... waż się myśleć, że jest
inaczej — dokończyła, z trudem panując nad głosem, po czym
skryła twarz w jego szyi i złożyła na niej delikatny pocałunek.
W odpowiedzi na to Ślizgon objął ją,
jedną rękę wsuwając w jej kasztanowe loki. Trwali tak, aż
Hermiona zaczęła powoli zasypiać, będąc po raz pierwszy od dawna
pewną, iż tej nocy nie przyśni jej się żaden koszmar.
Drgnęła, wybudzając się z płytkiego
snu, gdy chłopak próbował wygodniej się ułożyć. Hermiona
zsunęła się z niego i odwróciła do niego plecami, zagarniając
kołdrę.
— Zostajesz tu?
— Mhm — mruknęła sennie.
— Staruszka dostanie zawału —
oznajmił Draco, przytulając ją.
— Nie dostanie. Ułożyłam poduszki
i zakryłam je kołdrą tak, żeby myślała, że to ja.
Ślizgon zaśmiał się cicho na jej
wyznanie.
— Sprytnie. Jak ze starych
kryminałów.
— Masz jakiś problem, Malfoy?
— Żadnych, oprócz tego, że
zabrałaś całą kołdrę dla siebie i będziesz chrapać przez całą
noc, Granger — odparł arystokrata.
— Ja nie chrapię — powiedziała
nieco mniej zaspanym głosem Hermiona.
— Skarbie, na Alasce chrapałaś tak
głośno, że bałem się ataku kłusowników, tak bardzo
przypominałaś w tym niedźwiedzia.
— Świnia.
— To i tak lepiej niż niedźwiedź.
Hermiona zdobyła się na wysiłek i
uniosła na łokciu, by zmierzyć go spojrzeniem. W odpowiedzi
na to Ślizgon uśmiechnął się niewinnie.
— Czy skoro już się podniosłaś,
to mogłabyś oddać mi moją część? — spytał, zerkając na
kołdrę.
Zmrużyła oczy, jednak spełniła jego
prośbę. Położyła się z powrotem i zamknęła oczy.
— Dobranoc, Granger — powiedział
zadowolony z siebie chłopak.
Pomimo tego, iż nie miała ku temu
żadnych powodów i czuła, że gest ten nie powinien wpłynąć na
jej usta kilkanaście godzin przed pogrzebem jej przyjaciela,
delikatnie się uśmiechnęła .
— Dobranoc, Malfoy.
***
Następnego dnia arystokrata stał
przed lustrem, kolejny raz zawiązując krawat. Kolejny raz, gdyż co
chwila zmieniał zdanie. Czuł, że taki jest jego obowiązek, że
powinien wspierać Hermionę, jednak wiedział, jak trudne będzie
wytrzymywanie spojrzeń. Ani na chwilę nie opuszczała go
świadomość, iż to jego pogrzeb powinien się dziś odbywać. I
doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że inni będą myśleć tak
samo.
Warknął, szarpnięciem zdejmując z
siebie krawat. Odrzucił go na łóżko i przeczesał włosy,
zaczynając chodzić po pokoju. Mógł jeszcze zmienić zdanie.
Hermiona by go zrozumiała. Przecież to śmieszne. On, były
Śmierciożerca, zjawia się na pogrzebie Ronalda Weasleya. Nie
zdziwiłoby go to, gdyby od razu został wyrzucony. Albo gdyby
oberwał po mordzie. Taaa, nie ma to, jak zniszczenie pożegnalnej
ceremonii. Nie, że się tym przejmował. Nadal postrzegał Weasleya
jako rozwydrzonego, upierdliwego i irytującego gnojka. Tyle że
wypadało zjawić się na pogrzebie gnojka, który uratował ci
życie.
— Cholerny idiota — mruknął ze
złością, podnosząc czarny krawat i ponownie stając przed
lustrem. — Nawet po śmierci mnie wkurza — dodał, zacieśniając
węzeł, by po chwili rozluźnić go szarpnięciem. Wyprostował się
i prychnął, jakby zarzucał swojemu odbiciu tchórzostwo.
W chwili, gdy sięgał do krawatu, by
ponownie go zdjąć, drzwi do pokoju uchyliły się i zobaczył
w nich Hermionę.
— Gotowy? — spytała cicho.
Widać było, że przed chwilą
płakała.
Nawet jeśli chwilę temu myślał o
tym, by zostać w domu, teraz za nic w świecie by tego nie zrobił.
Nie, gdy widział, jak bardzo go potrzebuje. Skinął głową,
szukając odpowiednich słów, by ją pocieszyć, ale wszystkie
wydawały mu się takie banalne i nic nieznaczące. Dopiero, gdy
Gryfonka podeszła i poprawiła mu krawat, delikatnie pogładził jej
ramię i powiedział:
— Hermiono...
— Nie... proszę, nie rób tego —
powiedziała, z trudem walcząc z łamiącym się głosem. — Nie
staraj się mnie pocieszyć, bo jeszcze trudniej będzie mi to
znieść.
Arystokrata pokiwał głową, wściekły
na siebie, że w żaden sposób nie potrafi jej pomóc.
— Po prostu bądź. Tylko tyle... i
aż tyle — dodała, ściskając jego dłoń.
— Dzieci, już po dziewiątej —
usłyszeli głos babci Rose. Chwilę później weszła do pokoju,
wycierając do sucha talerz. — Na pewno nie chcecie nic zjeść? To
może na drogę wam zapakuję? Chociaż po kanapce.
— Nie trzeba, babciu — oznajmiła
Gryfonka, przechodząc przez pokój. Ucałowała staruszkę na
pożegnanie i dodała: — Niedługo wrócimy.
Ślizgon po raz ostatni zerknął w
lustro i zapiął marynarkę. Skinął Rose Granger na pożegnanie i
wyszedł do przedpokoju, jednak dziewczyny tam nie było. Znalazł ją
w jej sypialni, trzymającą zdjęcie, na którym młody, rudowłosy
chłopak uśmiechał się wesoło na tle Miodowego Królestwa, co
jakiś czas targając włosy kilkunastoletniej wówczas Gryfonce.
— To był nasz pierwszy wypad do
Hogsmeade — oznajmiła, widząc, jak Ślizgon spogląda na
fotografię. — Poszliśmy wybrać coś dla Harry'ego, żeby choć
trochę poprawić mu humor po tym, jak nie dostał zgody na wyjście
do wioski. Nawet zawarliśmy tymczasowy rozejm i przestaliśmy się
kłócić o to, że Krzywołap polował na Parszywka. — Uśmiechnęła
się delikatnie na wspomnienie tamtych trywialnych sprzeczek. —
I choć często się kłóciliśmy, zawsze prędzej czy później
dochodziliśmy do porozumienia. Ron miał trudny charakter, ale był
dobry.
— I niesamowicie głupi — warknął
arystokrata. Gdy dziewczyna przeniosła na niego swoje spojrzenie,
dodał nieco łagodniej, choć w jego głosie wciąż dało się
wyczuć rozgoryczenie: — Nie prosiłem go o to, by mnie zasłonił.
— Nie, Draco, żadne z nas go o to
nie prosiło.
Zaśmiał się ponuro, po raz kolejny
próbując pogodzić się z faktem, że zawdzięcza życie osobie,
która z całego serca go nienawidziła. I to z wzajemnością. Chcąc
jak najszybciej mieć to za sobą, by dłużej nie rozpamiętywać
tego, co stało się w trakcie bitwy, podszedł do dziewczyny i ujął
jej dłoń, pytając:
— Gotowa?
Gdy Gryfonka skinęła delikatnie
głową, wyjął różdżkę i skupił całą swoją wolę na
niewielkim cmentarzu, nieopodal wioski Ottery St. Catchpole. Zamknął
oczy, a gdy je ponownie otworzył, ujrzał ciężką, mosiężną
bramę, za którą znajdowały się rzędy nagrobków. Nie puszczając
dłoni dziewczyny, wkroczył na teren cmentarza, kierując się na
miejsce ceremonii.
Zwolnił, gdy jego oczom ukazała się
niewielka kaplica, przed którą ustawiono rzędy krzeseł.
— Hermiona.
Dziewczyna odwróciła się i
przytuliła na powitanie najstarszego syna państwa Weasley. Pod
baczną opieką Fleur, blizny na jego twarzy wyblakły, stając się
mniej widoczne, choć w dalszym ciągu odznaczały się na jego
nieskazitelnej niegdyś cerze.
— Jak sobie radzisz? — spytała,
chcąc przerwać niezręczną ciszę, która nastała po tym, jak
chłopak zignorował wyciągniętą dłoń Ślizgona.
— Względnie dobrze — odpowiedział
wymijająco, zerkając na zegarek. — Kto wie, może to nowa
rodzinna tradycja, że co roku spotykamy się na pogrzebie.
— Bill...
— Przepraszam, po prostu nawet dla
mnie to zbyt wiele, nie mówiąc już o rodzicach i Ginny —
rzucił, zerkając w ich stronę. — Zaprowadziłbym was na wasze
miejsca, ale muszę jeszcze zaczekać na delegację z Ministerstwa,
co w sumie nie jest takie złe, bo przynajmniej nie muszę słuchać
gadaniny ciotki Muriel. Ta kobieta nawet w takich okolicznościach
nie potrafi usiedzieć przez pięć minut, żeby kogoś nie
skrytykować.
— Gdzie mamy się kierować? —
zapytał Draco.
— Trzeci rząd po prawej, miejsca z
brzegu.
Blondyn skinął głową na pożegnanie
i nie czekając na żadną reakcję ze strony Weasleya, zaprowadził
Hermionę we wskazane miejsce. Starał się nie myśleć o tym, że
czuje się jak intruz. Ani o nieprzychylnych spojrzeniach, gdy
przechodził obok zebranych. Nie skupiał się na sobie, bo nie dla
siebie tu przyszedł. Przyszedł tu dla tej drobnej dziewczyny, która
nieraz, nawet nieświadomie, była jego opoką. Dla dziewczyny,
której twarz smutniała z każdą kolejną sekundą. Ścisnął
mocniej jej dłoń w momencie rozpoczęcia ceremonii, gdy jej
policzki momentalnie zalały się łzami. Nie mogąc dłużej patrzeć
na jej cierpienie, wbił wzrok w przestrzeń, czekając, aż
uroczystość dobiegnie końca.
— Poczekam z tyłu — oznajmił, gdy
żałobnicy wstali, by pożegnać się ze zmarłym. Odszedł od
zebranych i z oddali obserwował, jak każdy z gości podchodzi do
trumny, szepcząc ostatnie słowa pożegnania. — Dzięki, Królu
Wieprzleju — powiedział cicho.
***
Draco,
Naprawdę
nie wiem jak ci dziękować za to, co zrobiłeś. Wiem, że było to
dla ciebie trudne, przez co tym bardziej to doceniam. Bez ciebie
wszystko byłoby trudniejsze do zniesienia.
Babcia
Rose w tym tygodniu obchodzi swoje urodziny. Możesz czuć się przez
nią zaproszony. Wiem, że przyjęcie w gronie emerytek nie brzmi
zbyt porywająco, jednak dla niej twoja obecność będzie naprawdę
dużo znaczyć. Poza tym być może łaskawiej spojrzy na ciebie,
kiedy powiesz jej o TYM.
Czy
wiesz już może cokolwiek o owutemach? Do tej pory nie dostałam
listu, a egzaminy coraz bliżej. Chyba nie przesuną terminu, prawda?
Uważam, że co najwyżej zmienią miejsce, co chyba jest najbardziej
prawdopodobną opcją.
Mam
nadzieję, że niedługo znowu się zobaczymy.
Całusy,
Hermiona
Paszteciku,
Przychodzi
mi do głowy mnóstwo pomysłów na to, jak mogłabyś mi się
odwdzięczyć... Co powiesz na wspólną naukę? Mogłabyś mi
pokazać parę rzeczy, zgłębilibyśmy niektóre zagadnienia, a może
nawet zamienilibyśmy teorię na praktykę, hm?
Jeśli
chodzi o twoją babcię... Czy wymówka z nauką do egzaminów ją
zadowoli? Nie? W takim razie zabiorę ze sobą Zabiniego.
Starsza pani szaleje na jego punkcie, poza tym odciągnie ją ode
mnie. Nie zrozum mnie źle, nic do niej nie mam, jednak jest dla mnie
zbyt intensywna.
Co
do owutemów: sam jeszcze o niczym nie wiem, ale popytam tu i ówdzie,
choć zgadzam się z tobą. Raczej nie zdążą doprowadzić zamku do
ładu w tak krótkim czasie.
Draco
Ps.
Co kupić dla twojej babci? Kwiaty? Wino? Wózek z napędem
rakietowym?
Ps2.
Myślałem, że uzgodniliśmy, że to TY jej o tym powiesz.
Podstępny
Draconie,
Dobrze
wiem, co ukrywasz pod słowem „nauka”. Nic ci nie będę
pokazywać i nie zamierzam z tobą niczego pogłębiać. Jeśli
chcesz się naprawdę pouczyć, to przychodź kiedy tylko chcesz, nie
licz jednak na żadne... pieszczotki. Po pierwsze, jako że sami
przygotowujemy się do owutemów, jestem zawalona nauką. Po drugie,
w domu babci nie wypada.
Lepiej
nie przynoś na urodziny alkoholu, jeszcze pomyśli, że masz z nim
problem. Kwiaty będą jak najbardziej w porządku. Najbardziej lubi
storczyki.
A!
Prawie bym zapomniała! Jeszcze raz zwrócisz się do mnie per
„paszteciku”, a gwarantuję, że poważnie zastanowię się
nad propozycją babci, jakobym miała, do czasu ślubu, zachowywać
całkowity celibat, a to oznacza: zero pocałunków, zero przytulania
i ZERO naszego sam na sam. Mam nadzieję, że wyraziłam się jasno.
Hermiona
Ps.
Zabini jest również mile widziany. Do zobaczenia w piątek o
15.
Najukochańszy skarbie!
W
żadnym wypadku nie było moją intencją, by Cię urazić. Myślałem,
że wyjaśniliśmy już sobie kwestie, dotyczące pieszczotliwych
określeń... po prostu paszteciki są smaczne i dobrze mi się
kojarzą... są takie pełne, ciepłe i miękkie w środku... O czym
to ja chciałem napisać? Ach, tak: skoro ci się to nie podoba – w
porządku, nigdy więcej nie użyje tego określenia, także myślę,
iż możemy zapomnieć o zaostrzeniu celibatu, zgoda? Swoją drogą
szantaż jest najbardziej obrzydliwym sposobem na osiągnięcie celu.
Doprawdy nie wiem, kto Cię tego nauczył?
Skoro
już wyjaśniliśmy sobie to nieporozumienie, przejdę do rzeczy,
które zapewne Cię interesują. Owutemy odbędą się w Hogwarcie,
jednak ich termin został przesunięty na początek lipca. Dokładne
informacje lada dzień zostaną nam przekazane listownie.
Zapewne
cieszy cię taki obrót spraw, bo będziemy mieli więcej czasu na...
naukę. A jeśli chodzi o babcię i o to, co wypada a co nie:
nie zawsze przecież musimy przesiadywać u Ciebie. Co prawda, dom
ciotki Andromedy nie jest duży, jednak odnoszę wrażenie, że
pomimo tego będzie nam dane zaznać tam więcej prywatności niż w
mieszkaniu naszej ukochanej staruszki. Poza tym mam naprawdę wygodne
łóżko. W każdej chwili możesz przyjechać i to sprawdzić.
Wracając
do tematu urodzin: czy storczyki nie są aby kwiatami cmentarnymi?
Chyba byś mi tego nie zrobiła, prawda?
Twój,
liczący na pieszczotki,
Draco
***
Arystokrata nie do końca tak to sobie
wyobrażał. Sądził, że po godzinie uda mu się wymknąć i zaszyć
z Hermioną w jej pokoju. Zamiast tego siedział na kanapie,
wciśnięty między dwie starsze panie. Pierwsza z nich, pani
Gilbert, miała donośny głos, nie panowała nad ślinotokiem (przez
co Ślizgon już dwukrotnie prosił o chusteczkę), a jej tusza była
tak okazała, że zajmowała dwie trzecie kanapy. Z kolei pani Wilson
była wysoka, przeraźliwie chuda i, w przeciwieństwie do
pani Gilbert, cicha. Jej wada? Draco za każdym razem, gdy ta w końcu
odważyła się coś powiedzieć, musiał odwracać głowę. Wydawało
mu się, iż w jej ustach dawno temu zdechła ryba, a kobieta jej nie
usunęła, tak z przywiązania. Skazany na ich towarzystwo, marzył o
zmianie miejsca, choćby miał usiąść na kolanach Rose Granger.
— Ech, Berto, kiedyś... kiedyś były
inne czasy — wtrąciła sąsiadka solenizantki, włączając się
do rozmowy. — Kobiety zajmowały się domem, jadło się to, co
samemu się wyhodowało, a mężczyźni nie farbowali włosów —
dodała, zerkając na Dracona.
— To... naturalny... kolor... —
oznajmił, dyskretnie rozmasowując skroń. W myślach błagał,
by jego narzeczona pośpieszyła się z wykładaniem dań.
Kobieta uniosła powątpiewająco brew.
— Prawdę mówi. Widziałam jego
matkę. Wysoka jak on, chuda jak on, a włosy bielutkie jak śnieg —
obroniła go babcia Rose.
— Bielutkie... Co ja bym dała za
moje młodzieńcze, rude loczki — westchnęła drobna staruszka,
której szerokie okulary zasłaniały niemal całą twarz.
Słysząc to, pani Gilbert zaśmiała
się, wprawiając kanapę w ruch.
— Włosy może ci zbielały, ale
piegów to ci nie ubyło. Nadal wyglądasz jak marchewka, tyle że
pomarszczona.
— Przydałby ci się facet — dodała
sąsiadka. — Nic tak nie odmładza, jak... — tu kobieta zasłoniła
usta i zachichotała jak mała dziewczynka.
— Anabelle, no wiesz! — zawołała
oburzona pani Wilson, zakrywając Draconowi uszy. — Tu siedzi
dziecko!
— E tam, dziecko... Chłop jak dąb!
— zawołała inna, puszczając do niego oczko.
Ślizgon uśmiechnął się, choć
bardziej przypominało to grymas.
„Hermiono, błagam, szybciej!”
Grono starszych pań wybuchło gromkim
śmiechem.
— Ana, skąd wiesz, że TO odmładza?
— spytała piegowata.
Anabelle pochyliła się i skinęła
palcem, by pozostałe również się nachyliły. Już miała coś
wyszeptać, jednak zawahała się i spojrzała na blondyna.
Chłopak uniósł dłonie, dając im do
zrozumienia, że nikomu nie wyjawi treści ich rozmowy.
— Ta nasza sąsiadka z parteru,
wiecie, ta szeroka w biodrach...
— No tak, tak...
— No kojarzę...
— No, to właśnie do niej
przychodzi... mężczyzna! — wyrzuciła z siebie Anabelle, jakby
fakt, iż do ich sąsiadki przychodzi przedstawiciel płci męskiej,
był największą zbrodnią w dziejach ludzkości. Uderzyła
dłońmi o kolana i spojrzała po zebranych, oceniając ich reakcję.
Po salonie rozeszły się zszokowane
okrzyki. Zadowolona kobieta pokiwała głową.
— No, do czego to dochodzi —
wychrypiała Rose Granger. — Nie o taki kraj walczyłam — dodała,
kręcąc głową.
— Ech, ja nawet nie pamiętam, kiedy
ostatnio to robiłam — wyznała z żalem pani Gilbert, spuszczając
smutno głowę.
— O, a ja pamiętam aż za dobrze —
zachichotała Berta. — To było w pociągu.
— W pociągu? — spytała pełna
podziwu Anabelle.
— Aha. Miał na imię Tommy. Był
bileterem.
— Ooo — westchnęły zgodnie
staruszki.
Berta wsparła głowę o dłonie i
wbiła rozmarzony wzrok w okno.
— Był bardzo męski. Poszliśmy do
wagonu sypialnego i...
Zarówno cierpliwość, jak i odwaga
Dracona wyczerpała się właśnie w tym momencie. Ostatnie, o czym
marzył to słuchanie wyznań erotycznych kobiet, które mogłyby być
jego prababkami.
— Przepraszam bardzo — zaczął,
powoli wstając z kanapy. — Pójdę sprawdzić, czy Hermiona nie
potrzebuje pomocy.
Nie czekając na jakąkolwiek reakcję
z ich strony, opuścił salon. Wszedł do kuchni i zastał tam
Gryfonkę, nakładającą na talerze drugie danie. Podszedł do niej
i objął ją od tyłu, po czym złożył czuły pocałunek na jej
szyi.
— Mmm... babcia? — westchnęła
dziewczyna, przymykając oczy.
Arystokrata parsknął śmiechem.
— Za długo stoisz w tych oparach.
Daj, ja to zrobię — oznajmił, odsuwając ją na bok.
— Nie ma potrzeby, już kończę...
dobrze się czujesz? — spytała, gdy spojrzała na niego. —
Jesteś lekko zielony na twarzy.
— Mdli mnie. Ta bez zębów na
przodzie zaczęła opowiadać, jak to pewien śmiałek zaciągnął
ją do wagonu sypialnego na małe randez-vous.
— O, naprawdę? — spytała Hermiona
z ożywieniem i z ciekawością zerknęła na drzwi do salonu. Widząc
jego minę, zaśmiała się.
Chłopak zmrużył oczy, po czym bez
słowa uprzedzenia odsunął ją od kuchenki, by samemu zająć się
nakładaniem obiadu. Dziewczyna rozwiązała biały fartuszek i
stanęła za nim, by zawiązać mu go w pasie. Cofnęła się i
przystawiła palec do brody, jakby oceniała efekt swojego działania.
— Wyglądasz uroczo — stwierdziła
w końcu.
— Nie przyzwyczajaj się. W tym
związku to ty będziesz gotować — mruknął Draco, niezbyt
zręcznym ruchem nakładając kotleta na talerz.
Kasztanowłosa oparła się o lodówkę,
obserwując jego ruchy. Uśmiech, który gościł na jej twarzy,
powoli zaczynał znikać. Blondyn, choć doskonale wiedział, co się
dzieje, nic nie powiedział. Dziewczyna często miewała chwile, gdy
nagle milkła, zagłębiając się w ponure myśli, a on wiedział,
że nic nie może na to poradzić. Zresztą, Hermiona sama
powiedziała mu, by nie próbował jej pocieszać. Takie zachowanie
tylko zwiększało poczucie straty.
— Ginny do mnie napisała —
powiedziała w końcu.
Draco spojrzał na nią.
— Co z nią? — spytał,
przygotowując się na zapisywanie informacji w pamięci, by później
przekazać je Zabiniemu. Od czasu pogrzebu wypytywał go o nią, bo
sam nie mógł do niej napisać.
Kasztanowłosa przygryzła wargę.
— Chce wyjechać z kraju.
Uniósł brew, po czym wrócił do
swojego zajęcia.
— Jak to?
— Czuje się tu przytłoczona. Każde
miejsce przypomina jej o Ronie, a jego śmierć rozdrapała stare
rany. Napisała, że nie ma na nic siły, że nie jest w stanie
uśmiechać się i powtarzać, że jakoś sobie poradzi. Chce
znaleźć miejsce, które pomoże jej odsunąć się od wszystkiego i
sprawi, że znowu zacznie się uśmiechać.
— Martwisz się o nią — bardziej
stwierdził, niż spytał Draco.
Hermiona skinęła głową. Zaczęła
nerwowo wyłamywać palce.
— To za wcześnie. Rozumiem ją,
rozumiem, że tutaj nie może być szczęśliwa, że potrzebuje
zmienić otoczenie, ale to po prostu za wcześnie. Ta strata jest
zbyt świeża, nadal zbyt bolesna. Nie myśli racjonalnie, kieruje
się emocjami. Powinna poczekać, a jeśli nadal będzie chciała, to
po jakimś czasie wyjechać.
— Jeśli chce, powinna jechać od
razu — oznajmił Ślizgon, wycierając ręce o fartuch.
Gryfonka wbiła w niego puste
spojrzenie.
— Nie, nie powinna. I boję się, że
popełni ten błąd. Tutaj ma rodzinę, ma przyjaciół, ma
wsparcie...
— A może w ogóle go nie potrzebuje?
Hermiono, ona to już przerabiała z...
— Fredem.
— … i jak to robiła? Z tego, co
mówiłaś, trzymała to wszystko w sobie. Uwierz mi, to najgorsze,
co można zrobić, to niszczy cię od środka i tylko przedłuża
czas, jaki potrzebujesz na dojście do siebie. Teraz chce jak
najszybciej wrócić do swojego życia i powinni jej na to pozwolić.
Przestań się zadręczać, nic jej nie będzie.
Dziewczyna zamrugała i spuściła
głowę.
— Mówisz jak Ron. On też często
lekceważył problemy.
Westchnął, odrzucając fartuch na
blat.
— Wiewióra nie jest głupia. Poradzi
sobie.
Gryfonka długo stała w ciszy,
szukając jakiegokolwiek argumentu, który przyznałby jej rację. W
końcu jednak podeszła do blatu i wzięła z niego talerze, by
zanieść je razem z nim do salonu. Kiedy wydawało się, że temat
został chwilowo zamknięty, Hermiona wypaliła:
— A szkoła? Chcę zmienić szkołę
na ostatni rok nauki. To odbije się na jej wynikach — jednak ton
jej głosu zdradzał, że nawet dla niej argument ten w ogóle nie
brzmi przekonująco.
— Sama w to nie wierzysz —
oznajmił, otwierając drzwi biodrem. — Panie przodem.
— Po prostu chcesz mieć pewność,
że zmieniły temat — mruknęła Hermiona.
Blondyn uśmiechnął się chytrze.
— Winisz mnie? Ciesz się, że w
ogóle przyszedłem, skoro Blaise najwyraźniej mnie wystawił.
Blaise — warknął z niesmakiem.
Nie mógł uwierzyć, że przyjaciel
zostawił go z tym samego.
Dziewczyna wychyliła się,
nasłuchując.
— Możesz być spokojny. Chyba
oglądają albumy.
— Mam nadzieję, że nie ma tam zdjęć
erotycznych — wymruczał pod nosem, po czym wszedł za nią do
pokoju, w którym panowała radosna, ciepła atmosfera. — No, chyba
że twoje. Powiększą moją kolekcję — szepnął jej do ucha.
Hermiona w pierwszej chwili nie
zrozumiała, o czym mówił Ślizgon, jednak chwilę później
przypomniała sobie o jego szantażu po tym, jak zamienili się
ciałami. Chciała go kopnąć, jednak chłopak był mądry i
przyśpieszył kroku, oddalając się od niej.
— Świnia — syknęła.
Draco rzucił jej przez ramię
prześmiewcze spojrzenie i zaczął rozstawiać talerze na stole. W
chwili, gdy właśnie kończył swoje zadanie, cichy dzwonek
obwieścił przybycie kolejnego gościa.
— Rosie, zaprosiłaś kogoś jeszcze?
— zdziwiła się Berta, z zaciekawieniem spoglądając na drzwi.
— Mężczyznę? — dodała
podekscytowana Anabelle.
Pani Granger powoli wstała z fotela i,
wspierając się o laskę, przeszła przez pokój.
— Zobaczymy... zobaczymy... —
wymamrotała pod nosem, po czym otworzyła drzwi.
— Witam panią babcię!
— Ładnie to tak się spóźniać? —
fuknęła kobieta, uderzając laską o podłogę. Zmrużyła oczy i
wbiła groźny wzrok w Zabiniego.
Blaise przełknął ślinę i cofnął
się o krok.
— Pani babciu, ostrożnie z tą
laską. Miałem problemy... natury technicznej.
— Technicznej — powtórzyła
kobieta. — Problemy natury technicznej to miałam na wojnie, kiedy
musiałam ugotować ogórkową dla całego oddziału. Wiesz, jak
ciężko jest ugotować ogórkową bez ogórków, żołnierzu?!
— Zgaduję, że cholernie ciężko,
sir! — odparł hardo Blaise, stając na baczność.
Rose nagle zaśmiała się i poklepała
go po ramieniu tak silnie, że chłopak miał problem z utrzymaniem
równowagi.
— Zablini, mój drogi chłopcze,
wchodź, a nie stoisz, jakby cię kto bagnetem po jajach dźgał.
Ojoj, to dla mnie? — spytała, przykładając dłoń do serca, na
widok ogromnego bukietu kwiatów.
— Tak jest. Wszystkiego najlepszego,
pani Granger — powiedział Ślizgon, obejmując staruszkę.
— Och... no żem się wzruszyła —
wyznała babcia, szybko mrugając powiekami. — Wchodź, wchodź.
Blaise podążył za nią do pokoju i
niemal zaśmiał się na widok miny Malfoya. Chłopak patrzył to na
podarowanego przez siebie skromnego storczyka, to na jego rozłożysty
bukiet kwiatów i na Hermionę, która zdobyła się na lekkie
wzruszenie ramion.
— Pozer — mruknął Draco, gdy
przyjaciel podszedł do niego.
— Wybacz, bracie. Sądziłem, że kto
jak kto, ale ty zaszalejesz i ten — tu skinął głową na swój
bukiet — będzie niczym przy twoim prezencie.
Arystokrata, o ile to możliwe,
wyprostował się jeszcze bardziej niż zazwyczaj.
— Na szczęście nie liczy się
ilość, a jakość — oznajmił akurat w tym momencie, gdy jego
storczyk zgiął się pod ciężarem jednego ze słoneczników
Blaise'a.
Widząc to, babcia Rose zacmokała z
niezadowoleniem. Podeszła do storczyka i musnęła palcem jego
łodygę.
— Chłopcze, jesteś pewien, że
kupiłeś go w kwiaciarni, a nie na cmentarzu?
Blondyn zmiął ripostę w ustach.
— No, mniejsza. Drogie panie,
przedstawiam wam Zabliniego. Zablini, to jest Mirel, gotowała ze mną
dla wojska. A to Anabelle, najlepsza łączniczka. A to z kolei...
— Już wolałbym, żeby w ogóle tu
nie przyszedł — mruknął blondyn do stojącej obok dziewczyny.
Hermiona uśmiechnęła się.
— Daj spokój. Jesteś zły, bo
przyniósł większy bukiet?
— Nie, jestem zły, bo podkupuje
sobie twoją babcię, a ze mnie robi sknerę. Jak mam jej powiedzieć
o oświadczynach, skoro cały czas jej się podlizuje?
Spojrzała na niego z nadzieją.
— A więc pogodziłeś się z tym, że
to ty jej o tym mówisz?
— Co? Nie, zwariowałaś? Pobiłaby
mnie tą swoją laską. Ty powinnaś to zrobić. Twoja babcia, twój
obowiązek.
— Ach tak? Ale ja nie będę
wychodzić za mąż za samą siebie. To będzie też twój ślub,
twoje wesele i twoja noc poślubna... jeśli będziesz miał
szczęście.
Draco przewrócił oczami.
— Na szczęście mamy jeszcze dużo
czasu, żeby to wszystko ogłosić.
— Aha... co najmniej pięć lat.
— ŻE CO?!
Wszystkie starsze panie skierowały
swój wzrok na niego.
— Tak, tak, chłopcze. Właśnie tak
przeprowadzano kiedyś lewatywę — zapewniła go pani Gilbert,
kiwając z przekonaniem głową.
Ślizgon uśmiechnął się niemrawo.
— Heh... fascynujące.
— Raczej bolesne — poprawiła go
staruszka. — Tyłek bolał tak, że przez tydzień usiąść nie
mogłeś. Prawda?
Kobiety mruknęły potwierdzająco, po
czym wróciły do rozmowy. Hermiona chciała usiąść przy stole,
jednak chłopak złapał ją za ramię.
— Co jest? — spytała cicho
Gryfonka.
— Naprawdę chcesz czekać z tym aż
pięć lat?
Dziewczyna już miała coś powiedzieć,
jednak spojrzała na siedzących przy stole gości i pokręciła
głową.
— Później. To nie czas i miejsce na
takie rozmowy.
— Chodźcie już. Jeszcze trochę i
będziecie jeść zimny obiad.
Para wymieniła spojrzenia i podeszła
do stołu, niemo uzgadniając, że porozmawiają o wszystkim po
urodzinach.
— Rosie, to jest przepyszne —
zachwyciła się Anabelle. — Skąd masz przepis?
— Od Lizy. Spotkałyśmy się na
targu i tak od słowa do słowa przeszłyśmy do moich urodzin. Ten
wazon — tu skinęła na naczynie, w którym znajdował się bukiet
Blaise'a — dostałam właśnie od niej. Czekaj no, ile ja jej nie
widziałam... Betty, kiedy miałaś tę operację?
Pani Wilson zamyśliła się na chwilę,
usilnie próbując wyłowić cokolwiek ze swojej wybiórczej pamięci.
— To będzie już z jakieś... pięć
lat.
— Mówicie o Lizie Spencer? —
upewniła się Berta. — Co tam u niej?
— Już doczekała się prawnuczka.
Och, żebym i ja się go doczekała.
— Co też pani mówi! — oburzył
się Zabini. — Jest pani w kwiecie wieku!
Pani Granger zaśmiała się
dobrodusznie i poklepała chłopca po ramieniu.
— Drogi chłopcze, w sile wieku to ja
byłam, jak twoja matka się rodziła. O czym to ja...? Ach tak,
prawnuczek Lizy. Miał takie ładne imię...
— Christopher? — spytała jedna z
kobiet. — Zawsze jej się podobało to imię.
— Vernon?
— A może coś bardziej
zagranicznego, jak Manuel? — podsunęła pani Gilbert.
— Nie, nie... O! Już wiem. Franek.
Draco zakrztusił się napojem.
Hermiona mogłaby przysiąc, iż pod wpływem spojrzeń staruszek,
jego policzki delikatnie się zaróżowiły.
— Chłopcze, dobrze się czujesz? —
spytała babcia Rose.
— Nic mi nie jest — mruknął
Ślizgon i kopnął pod stołem szczerzącego się Zabiniego.
— I co z jej prawnuczkiem? —
dopytywała się Berta.
— A co ma być — babcia Rose
wzruszyła ramionami. — Dziecko jak dziecko: je, śpi i płacze.
Pokazywała mi jego zdjęcie, w ogóle do niej niepodobny. Jakiś
taki... cherlawy blondyneczek. — nagle kobieta zaśmiała się,
jakby coś jej się przypomniało. — Lizie mówiła, że młodzi
mają z nim problemy, bo zamiast siadać na nocniku, to chodzi z nim
na głowie, jakby to był kapelusz... Zaraz, Mionka też tak robiła!
Przyniosę zdjęcia.
Hermiona drgnęła i zerknęła na
arystokratę.
— Emm... Babciu, to nie najlepszy
pomysł — oznajmiła, jednak staruszka już sięgała po opasły
album z najwyższej półki.
— Kochanie, starsze panie uwielbiają
oglądać zdjęcia, zwłaszcza na urodzinach — wytłumaczyła jej
pani Wilson z dobrotliwym uśmiechem.
— Pomogę babci — zaoferował się
Blaise i, ignorując ostrzegawcze spojrzenie Gryfonki, wstał od
stołu, by pomóc kobiecie. Ze swoim wzrostem nie miał najmniejszego
problemu ze zdjęciem albumu i już po chwili babcia Rose wertowała
jego strony.
Staruszka wróciła do stołu i
uśmiechnęła się na widok szukanego przez nią zdjęcia.
— O, to ona. Miała tu półtora
roczku.
Zabini westchnął i maślanym wzrokiem
przyjrzał się fotografii.
— Ooo, jakie to śliczne. Hermiono,
nie mówiłaś, że w dzieciństwie miałaś afro.
Dziewczyna podjęła próbę zabicia go
wzrokiem, jednak, słysząc parsknięcie Dracona, zmieniła swój
obiekt nienawiści.
— Nie przejmuj się, kochanie. Każdy
ma jakieś kompromitujące zdjęcie z dzieciństwa — powiedział
cicho, tak, by tylko ona go usłyszała. Współczujący ton głosu
mógłby przekonać ją o jego dobrych intencjach, gdyby nie
złośliwy błysk w oku. — Problem w tym, że ty ich masz,
oczywiście, o wiele więcej.
— Poczekajcie tylko, aż wszystko się
skończy — ostrzegła go Hermiona, obserwując, jak album wędruje
z rąk do rąk.
— Właśnie na to czekam z
niecierpliwością — szepnął jej do ucha, owiewając jej skórę
swoim ciepłym oddechem.
Gryfonka odsunęła się od niego z
wyniosłą miną.
— Nie wiem, na co liczysz, ale twoje
fantazje pozostaną niespełnione przez długi czas, Franek. Bardzo.
Długi. Czas.
Ślizgon uniósł arogancko brew.
— Jesteś pewna? Potrafię być
bardzo... przekonujący.
— Draco — zaczęła dziewczyna,
nachylając się w jego stronę tak, że ich usta dzieliły
centymetry. — Jeśli nie zabierzesz tej ręki, to gwarantuję ci,
że twoje klejnoty uschną przez okrągłe dziesięć lat celibatu —
oznajmiła ze słodkim uśmiechem i pocałowała go w policzek.
— Kobiety — westchnął chłopak,
nic sobie nie robiąc z jej groźby. — Myślałem, że kto jak kto,
ale ty nie będziesz sprowadzała wszystkiego do seksu.
Gryfonka przez chwilę nie mogła
domknąć ust.
— Wcale tego nie robię.
— Taak?
Ich wymianę zdań przerwała Anabelle,
podając arystokracie album. Chłopak zagryzł wargę, by powstrzymać
śmiech. Na zdjęciu widniał nagi, pulchny bobasek z nocnikiem na
głowie. Determinacja i duma, widniejąca na twarzy dziecka, nadawały
mu wygląd dzielnego wojaka.
— O proszę, jaki mały, słodki
pędraczek.
— Prawie jak Napoleon, nie? —
rzucił Blaise, na co Draco zmarszczył brwi, zastanawiając się,
kim był Napoleon i dlaczego nigdy nie słyszał o tym czarodzieju.
— Bardzo zabawne — burknęła
Hermiona, zabierając album i odnosząc go na miejsce.
— Kochanie, jak już stoisz, mogłabyś
przynieść zdjęcia z wojska? — poprosiła babcia Rose. — Są u
mnie w pokoju w takiej starej kopercie w szafce przy łóżku.
— Zaraz przyniosę.
Weszła do sypialni staruszki i kucnęła
przed szafką nocną. Przeszukała stertę papierów, jednak nigdzie
nie mogła znaleźć koperty ze zdjęciami.
Dziewczyna westchnęła i zaczęła
szukać jej na biurku. Odwróciła się, słysząc skrzypnięcie
drzwi.
— Co tu robisz? — spytała,
wracając do swojego zajęcia.
Draco wszedł do środka i omiótł
pomieszczenie wzrokiem.
— Twoja babcia mnie tu przysłała.
Powiedziała, że koperta może być wetknięta w którąś z książek
— dodał, wskazując głową na biblioteczkę.
Hermiona skrzywiła się.
— Pójdę po różdżkę —
zadecydowała i ruszyła ku drzwiom, jednak arystokrata złapał ją
za ramię.
— Nie tak szybko, Granger —
oznajmił z łobuzerskim uśmiechem, leniwie przeciągając sylaby. —
Im dłużej nam to zajmie, tym mniej czasu będziemy musieli spędzić
na dole, a co za tym idzie, twoja babcia być może nie zdąży
wyciągnąć kolejnego albumu ze zdjęciami — dodał, a na jego
usta wypłynął złośliwy uśmieszek.
— Posłuchaj mnie, Malfoy...
— To już nie „kochanie”? —
Ślizgon w dalszym ciągu się z niej naigrywał, nic sobie nie
robiąc z rozdrażnienia dziewczyny. — No już... nie gniewaj
się — rzucił z miną niewiniątka, przyciągając Gryfonkę do
siebie. — Ty mój pędraczku — dokończył, ponownie wybuchając
śmiechem.
— Pędraczka to ty masz w spodniach —
warknęła, próbując oswobodzić się z jego objęcia.
Draco wydął wargę, udając
obrażonego.
— Jesteś niemiła.
— Radzę ci się przyzwyczaić, jeśli
poważnie myślisz o ślubie — oznajmiła, wracając do
przeglądania szafki w poszukiwaniu koperty ze zdjęciami babci.
— A właśnie... skoro już o tym
mowa, nie uważasz, że powinniśmy ustalić jakąś datę? —
napomknął niby od niechcenia, z uwagą przyglądając się
dziewczynie.
— Datę? — powtórzyła, skrywając
twarz w burzy loków.
— Tak, Granger, datę naszego ślubu
— sprecyzował, nie starając się już ukryć, że był to temat,
który chciał poruszyć od samego początku.
— Po co wybiegać tak daleko w
przyszłość — odpowiedziała wymijająco, podchodząc do regału
z książkami, pod pretekstem szukania zdjęć, choć tak
naprawdę, chciała znaleźć się jak najdalej od chłopaka.
— W przyszłość? Te pięć lat to
tak na serio?!
— Nie unoś się — spróbowała go
uspokoić, jednak nic to nie dało. Arystokrata w dalszym ciągu
wpatrywał się w nią z mieszaniną szoku, złości i rozczarowania.
— Etap narzeczeństwa zazwyczaj trwa kilka lat, a od naszych
zaręczyn nie minął nawet miesiąc. Poza tym sam mówiłeś, że
jesteś w stanie poczekać.
— Owszem, ale miałem na myśli kilka
miesięcy, nie kilka lat.
— Chyba nie wyobrażasz sobie, że
mogłabym teraz zacząć przygotowania do ślubu, zaledwie kilka
tygodni po tym, jak... — Gryfonka spuściła głowę, próbując
opanować drżenie głosu i napływające do oczu łzy. Gdy poczuła,
jak Draco ponownie ją obejmuje, wtuliła się w jego klatkę
piersiową, wsłuchując się w miarowe bicie jego serca. —
Teraz naprawdę nie jestem w stanie myśleć o ślubie i
przygotowaniach, tym bardziej cieszyć się tym wszystkim — dodała,
spoglądając na niego niepewnie.
— Rozumiem i nie mam zamiaru niczego
na siłę przyśpieszać, ale... serio, Granger, pięć lat? —
spytał zduszonym głosem. — Jak ty to sobie wyobrażasz?
Gryfonka odsunęła się od niego i
podeszła do okna, wyłamując palce.
— No, mniej więcej tak jak teraz —
oznajmiła w końcu, odwracając się w stronę chłopaka. Zrobiła
zbolałą minę na widok grymasu na jego twarzy. — Przecież
widujemy się dość często.
— Często?! Trzy razy w tygodniu na
obiadkach u twojej babci to NIE JEST często, Granger. Przecież ja
cię nawet za rękę nie mogę przy niej potrzymać, bo zaraz patrzy
tymi swoimi zwężonymi oczkami.
— Ona się o mnie po prostu troszczy.
Hermiona próbowała stanąć w obronie
swojej babci, choć musiała przyznać Ślizgonowi rację. Za każdym
razem, gdy arystokrata u nich gościł, Rose Granger bacznie
obserwowała jego poczynania i nie miała najmniejszych oporów przed
stałym pilnowaniem tego, by młodzi nie zostawali ze sobą sam na
sam dłużej niż to konieczne. Potrafiła znaleźć niezliczoną
ilość pretekstów do wejścia do pokoju Hermiony podczas ich
wspólnej nauki, sprawdzając, czy aby na pewno wybranek jej wnuczki
wywiązuje się z obietnicy „zachowywania się jak należy”.
Szczególnie dobrze w pamięci dziewczyny zapisał się obraz jednego
popołudnia, w trakcie którego Rose Granger kilkukrotnie dziarskim
krokiem wkroczyła do sypialni dziewczyny, proponując herbatę,
ciasteczka lub też inny podwieczorek.
— Może, kiedy w końcu jej
powiemy... za jakiś czas... zrozumie, że traktujesz mnie poważnie
i trochę nam odpuści.
Arystokrata prychnął pod nosem, nie
wierząc w jej zapewnienia. Szczerze mówiąc, wątpił, by staruszka
kiedykolwiek dała im spokój.
— Dobra, niech ci będzie. Wrócimy
do tej rozmowy, jak już jej o wszystkim powiesz.
— Myślałam, że zrobimy to razem.
— Nie ma mowy, ona mnie nie lubi —
oznajmił stanowczo.
— Przesadzasz...
— Wolałaby Zabiniego i
niejednokrotnie dała mi to do zrozumienia.
— Blaise po prostu zrobił na niej
dobre pierwsze wrażenie. Babcia jest staromodna, na pewno
doceniłaby, gdybyś przyszedł i oficjalnie poprosił ją o moją
rękę — powiedziała, zarzucając mu ręce na szyję. Odchyliła
nieco głowę, by w dalszym ciągu móc patrzeć mu w oczy i
zapytała: — To jak będzie?
— Może i miałoby to sens... —
zaczął, jednak widząc wyraz tryumfu na twarzy Gryfonki, dodał: —
Jakieś sto lat temu i to zanim byśmy się zaręczyli.
— A co jeśli powiem, że gdybyś się
na to zdecydował, to moglibyśmy ustalić datę ślubu za jakieś
dwa lata? — spytała z nadzieją w głosie. Widząc jego zawzięty
wyraz twarzy, zmieniła zdanie. — Rok — oznajmiła stanowczo,
jednak Ślizgon pozostawał nieugięty. — Malfoy, niżej nie zejdę.
Draco uśmiechnął się wrednie.
— A szkoda...
Gryfonka zmrużyła oczy, jednocześnie
uderzając go w potylicę.
— Półtora roku — warknęła.
— Nie, rok mi jak najbardziej
odpowiada — oznajmił, szeroko się uśmiechając. — A jeśli
powiemy jej dzisiaj, uda mi się zbić czas do... sześ... ośmiu
miesięcy?
— Nie.
— Ale ja naprawdę mogę to zrobić.
Wejdę do salonu i powiem jej, że jesteśmy zaręczeni — zapewnił
z dumą, jednak chwilę później ze strachem odwrócił się do
drzwi, słysząc zduszony głos Rose Granger:
— Co chcesz mi powiedzieć, chłopcze?
Gdyby sama nie była wystraszona nagłym
pojawieniem się babci Rose, Hermiona roześmiałaby się na widok
zmiany, jaka zaszła w zachowaniu arystokraty. Chłopak, który
jeszcze przed chwilą pewnym siebie tonem oznajmił, że jest gotów
powiedzieć kobiecie o zaręczynach, teraz cofnął się speszony,
błagalnym wzrokiem patrząc na Gryfonkę w nadziei, że ta wybawi
ich z tej opresji, jaką z całą pewnością było zmierzenie się z
ekscentryczną staruszką.
— Babciu, Draco właśnie miał ci
powiedzieć... że...
— Nie możemy znaleźć tych zdjęć
— dokończył Ślizgon w przebłysku geniuszu. Chwilowe
rozluźnienie minęło, gdy zobaczył, jak staruszka powolnym krokiem
wkracza do pokoju, lustrując go wzrokiem.
— Tak? — spytała, podejrzliwie
patrząc to na jedno to na drugie. — Przysięgłabym na mój order
za zasługi dla kraju, że słyszałam coś o zaręczynach.
— Zaręczynach? — spytała
uprzejmie zdziwiona Hermiona, ukradkiem trącając Dracona w żebra.
— Musiała się pani przesłyszeć.
Mówiłem, że... hmm zaręczam, że ich nie znajdziemy...
— Cichaj! — przerwała mu kobieta.
Oboje drgnęli, gdy dla większego efektu stuknęła laską o
podłogę. — Może i w czasie wojny kilka bomb mi nad głową
wybuchło, ale słuch to mam jeszcze dobry.
Rose Granger podeszła do arystokraty,
zadzierając głowę. Spojrzała na niego groźnie spod swoich
wielkich okularów i spytała:
— To jak, będziesz mężczyzną i
powiesz mi o tym prosto w twarz, czy jednak muszę przyjąć do
wiadomości, że moja wnuczka... moja ukochana wnuczka znalazła
sobie jakąś pierdołę, a nie faceta?!
Może to i zraniona męska duma, a może
fakt, iż doskonale wiedział, że nie uda im się z tego
wybrnąć, sprawił, że Draco wyprostował się, chwycił Hermionę
za rękę, przyciągając ją do siebie, po czym oznajmił:
— Tak, oświadczyłem się pani
wnuczce, a ona zgodziła się zostać moją żoną.
Cisza w pokoju była tak gęsta, iż
bez trudu można by ją pokroić nożem. Hermiona z niepokojem
przyglądała się babci, próbując wyczytać cokolwiek z jej
twarzy. Naprędce usiłowała znaleźć słowa, które przerwałyby
tę wypełnioną po brzegi napięciem ciszę. Jedyne, do czego była
teraz zdolna to zerkanie to na Dracona, to na swoją babcię.
Dziewczyna, prawdę mówiąc, nie spodziewała się, że chłopak
wyzna staruszce prawdę. W tej chwili to ona była najbardziej
zaskoczoną osobą w tym pokoju.
Rose Granger, o ile to możliwe,
jeszcze bardziej zmrużyła oczy. Wyprostowała się, by zlustrować
badawczym wzrokiem niewzruszonego Ślizgona. W końcu, po minucie,
która Hermionie wydawała się wiecznością, wypaliła:
— A pompki to ty robić umiesz?
— Owszem — odpowiedział z powagą
blondyn.
Babcia pokiwała głową, jakby
spodziewała się takiej odpowiedzi.
— W porządku. Dasz mi ładne wnuki.
Narzeczeni wymienili zaskoczone
spojrzenie. I to już? Tak po prostu? Żadnej ekskomuniki? Klątwy
voodoo? Przekleństwa obejmującego siedem przyszłych pokoleń?
Oderwali od siebie spojrzenia, dopiero
gdy Rose Granger objęła ich, a jej drobne ciało zatrzęsło się
od szlochu.
— Babciu? Wszystko w porządku? —
spytała niepewnie Hermiona, zerkając na arystokratę. Ten jednak
tylko wzruszył ramionami, pozostawiając jej wątpliwy zaszczyt
uspokajania staruszki.
— Nawet nie wiecie... nie mogliście
mi zrobić lepszego prezentu — powiedziała i nagle złapała ich
za ręce i zaczęła prowadzić z powrotem do salonu.
Gryfonka potknęła się i gdyby nie
Draco, zaliczyłaby niezwykle spektakularny upadek. Miała złe
przeczucia.
Nie pomyliła się. Gdy tylko wrócili
do pozostałych, babcia Rose ustawiła ich na środku salonu i
ocierając łzy chusteczką, oznajmiła:
— Kochane moje, właśnie się
dowiedziałam, że młodzi mają zamiar się pobrać — po czym
podeszła do przyszłej młodej pary i raz jeszcze ich uściskała. W
ślad za nią ruszyły jej koleżanki, nie szczędząc całusów
i gratulacji. Tylko pani Gilbert nie podniosła się z miejsca,
podejrzliwie wpatrując się w podbrzusze dziewczyny.
— Nie za wcześnie, moja droga, na
zamążpójście? W obecnych czasach młodzi jak najdłużej z tym
zwlekają... a tu proszę.
— Głupoty gadasz! — przerwała jej
babcia Rose, siadając w wyświechtanym fotelu. — Mam ci
przypomnieć jak uciekliście razem z Johnatanem i wzięliście cichy
ślub w małym wiejskim kościółku?
— A nie miałaś nawet szesnastu lat!
— oburzyła się druga z kobiet, zapominając o tym, że jej
proteza ostatnimi czasy nie trzymała się zbyt dobrze. Przy
akompaniamencie śmiechu zebranych w salonie kobiet podniosła z
podłogi sztuczną szczękę i przyjrzała się jej pod światło. —
Tseba bęcie wyplukac — wysepleniła i wstała od stołu, kierując
się w stronę kuchni.
— Wtedy to było co innego — pani
Gilbert wznowiła dyskusję, doszukując się niemałej sensacji. —
Powiedz mi, drogie dziecko, dlaczego tak ci się śpieszy? Nie chcę
być wścibska i wtrącać się w twoje życie...
— Aha! Nie chcesz — wtrąciła
Anabelle. — Jak nie chcesz, to daj im spokój — skarciła
koleżankę. — Opowiedzcie lepiej, jak wyglądały wasze zrękowiny
— poprosiła, patrząc na Dracona i Hermionę. Uśmiechnęła się
i rozmarzonym głosem dodała: — To, w jaki sposób mężczyzna się
oświadcza, wiele o nim mówi. Na przykład mój Henry...
— Tak, wiemy. Był romantyczny,
pracowity i uwodzicielski. Tylko miał jeden problem: zbyt często
opuszczał spodnie i dlatego go wyrzuciłaś z domu — rzuciła,
milcząca do tej pory, pani Wilson. — Daj młodym opowiedzieć, jak
to wyglądało, a na wspomnienia z twojej prapszeszłości znajdziemy
sobie inny wieczór — dokończyła, po czym skierowała
zaciekawiony wzrok na prefektów naczelnych.
Narzeczeni wymienili spojrzenia, nie
wiedząc, co powiedzieć. Pierwsze oświadczyny były po pijaku,
drugie skończyły się kłótnią, a trzecie odbyły się podczas
bitwy o Hogwart. Z całą pewnością to nie było to, na co liczyły
przyjaciółki babci Rose.
— No dalej, gołąbeczki,
opowiadajcie! — zachęcił ich Blaise, siadając na dywanie. Wsparł
głowę o dłonie i uśmiechnął się szeroko, nic nie robiąc
sobie ze spojrzenia Dracona. Wyglądał jak podekscytowane dziecko
podczas czytania bajki.
W obecnej sytuacji pozostało im jedno.
Improwizacja.
— A więc... — zaczęła niepewnie
Hermiona. — To było w piękny słoneczny dzień...
— O północy — wtrącił Draco,
nim dziewczyna zdołała dokończyć. W tej chwili chciał się
naprawdę mocno walnąć w czoło.
— Na polanie...?
— Pełnej grzybów...
Gryfonka dzielnie walczyła o
utrzymanie nieszczerego uśmiechu na twarzy. Spojrzała na
arystokratę i dyskretnie uniosła brew, niemo pytając, co on,
do cholery, wyprawia. Widocznie w tej sytuacji chłopak był
zbyt zestresowany, by dbać o logikę ich romantycznej historii.
— Taak. Draco powiedział, że
zabiera mnie na grzybobranie... Zdziwiłam się, bo...
— Mam alergię na grzyby?
— Dość intensywną. Zgodziłam się
i kiedy się spotkaliśmy, czekał na mnie z...
— … koszem. Na grzyby.
— Podeszłam do niego, a kiedy
uchyliłam wieko koszyka, zobaczyłam w nim...
— Nóż.
Zabini zatrząsł się od
powstrzymywanego śmiechu. Zagryzł pięść, nie chcąc przerywać
ckliwej historyjki prefektów.
— Spytałam go, po co mu ten nóż, a
on mi powiedział...
— Że lubię noże. A potem
zaprowadziłem ją do lasu.
— Poszliśmy prostą ścieżką...
— … pełną zakrętów...
— I kiedy tam doszliśmy, zobaczyłam
dużo pięknych, kolorowych...
— … grzybów.
Hermiona przysunęła się do niego i
złapała go za rękę. Mocno ścisnęła go za nią, po cichu
błagając, by skorzystał z następnej okazji i skończył ich
historię.
— Nagle uklęknął, by...
— … zerwać pieczarkę. Taką
dużą...
— Z brylantem — warknęła
kasztanowłosa, patrząc na niego sugestywnie.
— Nałożyła ją na palec i
stwierdziła, że chcę za mnie wyjść.
— Taak. Draco zdziwił się, bo...
— Nie wiedziałem, co robi z tą
pieczarką...
— Ale w końcu mi się oświadczył.
— Tak było — powiedział z powagą
blondyn, kiwając głową.
W salonie zapadła cisza. Po policzkach
Zabiniego spływały łzy, których nie był w stanie kontrolować.
Pierwsza odezwała się Anabelle.
Odchrząknęła i uprzejmym tonem spytała:
— Więc schowałeś pierścionek w
pieczarce?
— Z tego, co zrozumiałem, to
zasadniczo chyba tak właśnie było.
Następnie zabrała głos Berta.
— No, synu, trzeba ci doliczyć
punkty za oryginalność. O takich oświadczynach to chyba jeszcze
nigdzie nie słyszeli.
Reszta kobiet mruknęła zgodnie.
— Słyszeli, słyszeli. W szpitalu
psychiatrycznym — szepnął Zabini, puszczając oczko do
narzeczonych.
— A gdzie pierścionek? — spytała
podejrzliwie pani Gilbert.
Prefekci wymienili spojrzenia.
— Pierścionek? Pierścionek został
w pieczarce... — zaczął arystokrata.
— Przez przypadek zostawiliśmy go w
koszyku z resztą grzybów.
— A koszyk daliśmy mojej matce...
— A ona zjadła pieczarkę z
pierścionkiem! — zakończyła Hermiona. Aż klasnęła ze
szczęścia, iż udało im się z tego wszystkiego wybrnąć.
— Kupię jej nowy — oświadczył
Draco.
Babcia Rose niecierpliwie poprawiła
się na fotelu i machnęła niedbale dłonią.
— Mniejsza z pierścionkiem, ważne
są słowa i wyznanie miłości, ot co! — oznajmiła
z przekonaniem. — No, co ci powiedział?
Dziewczyna z trudem powstrzymała jęk.
Spojrzała na arystokratę, prosząc o pomoc.
— Powiedział mi...
Draco milczał, nie mając pojęcia, co
powiedzieć, lecz w pewnej chwili przyszedł mu do głowy pomysł.
Spojrzał w jej bursztynowe oczy, myśląc o tym, co chciałby jej
powiedzieć przy właściwych oświadczynach. Słowa odnalazły się
same.
— Powiedziałem jej, że całkowicie
się od niej uzależniłem. Że gdy budzę się rano, zastanawiam
się, za ile znowu będę mógł skosztować jej słodkich ust. Że
gdy zasypiam, zastanawiam się, o czym śni, bo jestem w stanie
zrobić wszystko, by spełnić jej marzenia. Myślę o tym, co mogę
zrobić, by zobaczyć kolejny jej uśmiech. Powiedziałem, że nawet
nie wiem, kiedy zacząłem żyć każdym jej gestem. Że przywiązała
mnie do siebie zbyt mocno, bym mógł samodzielnie funkcjonować.
Powiedziałem, że jeśli tylko mi pozwoli, chciałbym spędzić z
nią resztę życia, bym mógł nadal trwać w moim uzależnieniu.
Hermiona nie mogła się poruszyć,
czując na sobie szczere spojrzenie stalowych oczu. Wiedziała, że
jego słowa nie są tylko naprędce zmyśloną opowiastką. Słowa te
skierowane były do niej, a ciepły, lekko zachrypnięty głos i
subtelny uśmiech czający się w kąciku jego warg sprawiały, że
dziewczyna całkowicie znajdowała się pod rzuconym przez niego
urokiem.
— A ja się zgodziłam — oznajmiła
cicho, odwzajemniając jego uśmiech.
W pokoju rozległ się cichy szloch.
Wszyscy spojrzeli na panią Wilson, która chusteczką ocierała łzy.
— Ślicznie powiedziane, chłopcze —
mruknęła, pociągając nosem.
— Oj, kochana, co z tobą? —
Anabelle przysiadła obok niej i poklepała ją po ramieniu. — Nie
czas na smęty, mamy urodziny Rosie!
Pani Wilson machnęła dłonią.
— Przypomniał mi się mój Tony. To
był mężczyzna...
Anabelle wymieniła spojrzenie z
solenizantką.
— Myślę, że czas na użycie
rozweselacza. Poza tym, mamy co świętować — dodała, mrugając
do narzeczonych.
Draco nachylił się do dziewczyny i
szepnął:
— Rozweselacza?
— Nalewka babci Rose —
odpowiedziała, wyjmując kieliszki z kredensu. — Ostrzegam, dość
mocna.
Arystokrata uniósł brew, widząc
ilość wyjętych przez nią kieliszków.
— Niemożliwe. Panna abstynentka
będzie pić?
Gryfonka skinęła głową.
— Ależ panie Malfoy, są takie dni,
kiedy i abstynentka musi się napić, choćby i w urodziny
swojej babci.
Zaśmiał się i napełnił kieliszki.
— A więc! Za Rosie Granger i
przyszłą parę młodą! — wykrzyknęła radośnie Anabelle.
Babcia Rose łyknęła zdrowo nalewki,
obserwując pijącego Dracona. Uśmiechnęła się, widząc, że
blondyn zdołał zapanować nad grymasem. Pokiwała głową z myślą,
że będą z niego ludzie. Coraz bardziej się do niego przekonywała,
ale był jeden, dość istotny problem.
— Słuchaj, chłopcze, potrzebuję
kogoś, kto pójdzie ze mną rozprostować kości — oznajmiła,
podchodząc do niego. Gdy arystokrata skinął głową, ujęła go za
ramię i zaczęła prowadzić ku drzwiom wejściowym. Nim wyszli z
mieszkania, Hermiona zdołała usłyszeć pytanie swojej babci.
— Słuchaj no, Malfoy, nie myślałeś
o zmienieniu imienia? Mój pierwszy mąż, Franek...
***
Draco westchnął, słysząc dzwonek do
drzwi. Usiadł na łóżku, by zapiąć guziki eleganckiej, białej
koszuli, cały czas mając na twarzy podstępny uśmieszek. Ów gest
zazwyczaj był zapowiedzią przykrych wydarzeń, jakie miały spotkać
wybranego nieszczęśnika. Tego dnia nie było inaczej. Jedyną
różnicą było to, iż to na jego matkę spłynął ten zaszczyt.
— Draco! — usłyszał ponaglający
głos, dochodzący z kuchni.
Czysta abstrakcja. Narcyza Malfoy w
kuchni. Narcyza Malfoy przygotowująca posiłek dla mugolaczki. Jego
narzeczonej. Choć, oczywiście, nie miała o tym jeszcze pojęcia.
To miało się zmienić dopiero po dzisiejszym obiedzie.
Ślizgon podszedł do lustra i podwinął
rękawy. Odchrząknął, starając się nadać sobie wygląd
poważnego człowieka, i zmierzył swoje odbicie oceniającym
spojrzeniem.
— Ale będzie cyrk...
Zszedł po schodach i uśmiechnął się
pod nosem, widząc czekającą na niego matkę. Narcyza stała
z założonymi rękami i zerkała znacząco to na niego, to na
drzwi, za którymi stała Hermiona.
— Czy ta dziewczyna długo jeszcze
będzie musiała stać pod tymi drzwiami, zanim w końcu jej
otworzysz? — spytała poirytowana. — A może ja mam to zrobić?
— Och, nie unoś się tak. Jeszcze
nie masz ku temu powodu.
Kobieta uniosła cienką brew i jeszcze
raz, tym razem z niepokojem, spojrzała na drzwi. Coś jej tu nie
pasowało. Dromeda z małym wybrała się do Weasleyów. Niby nic
dziwnego. Eleonora z synem już dawno wrócili do swojego domu. Byli
sami. A jej syn zaprosił na obiad swoją dziewczynę. Instynkt matki
podpowiadał jej coś wielkiego. Wielkiego i dziewięciomiesięcznego.
Złapała chłopaka za ramię i
przyciągnęła do siebie.
— Masz mi coś... do powiedzenia? —
spytała podejrzliwie.
— Nie — powiedział przeciągle
Draco z niewinną miną.
Próbował się odwrócić, jednak
matka ponownie przyciągnęła go do siebie.
— Czyś ty ją zapłodnił?
Arystokrata parsknął śmiechem.
— Słucham?
— Słyszałeś.
W domu ponownie rozległ się dzwonek.
Chłopak bez słowa otworzył drzwi i przelotnie ucałował Gryfonkę,
gdy ta wchodziła do środka.
Hermiona przeniosła spojrzenie na jego
matkę, wyczuwając, że coś jest nie tak. Rzuciła szybkie
spojrzenie w dół. Granatowa sukienka na ramiączkach nie miała na
sobie ani jednej plamy czy zagniecenia. Wątpiła, by w ciągu
dziesięciu minut z zaplecionego przez jej babcię francuskiego
warkocza jakikolwiek kosmyk wymknął się spod upięcia. Wszystko
było w porządku, jednak pani Malfoy patrzyła na nią, jakby
weszła tu zabłocona i ubrana w łachmany.
Narcyza po raz ostatni spojrzała na
syna, odchrząknęła i jak gdyby nigdy nic przeszła do salonu.
Kasztanowłosa wbiła łokieć w żebra
swojego narzeczonego.
— Coś ty jej nagadał?
Chłopak skrzywił się i zaczął
rozmasowywać obolałe miejsce.
— Nic. Słowo — dodał, widząc jej
minę.
Hermiona wzięła głęboki wdech,
próbując przygotować się na to, co miało nastąpić. Sama nie
wiedziała, dlaczego aż tak się denerwuje. Przecież to nie ona
miała oznajmić radosną nowinę.
Stosunki między nią a panią Malfoy
były napięte, jednak ulegały stopniowej poprawie. Co prawda za
każdym razem, gdy Gryfonka odwiedzała Dracona, jego matka
natychmiast znajdowała sobie zajęcie w najbardziej odległym
pomieszczeniu, jednak ani razu nie wyrzuciła jej z domu. Narcyza nie
miotała w nią urokami ani nie rzucała w jej stronę pogardliwych
spojrzeń, jednak dystans między nimi nadal był wyczuwalny. Ich
rozmowy? Stanowiły raczej krótką, acz grzeczną wymianę zdań.
— Chodźmy. Zanim nam jedzenie
wystygnie — mruknął Ślizgon.
— To twoja matka gotowała? —
zdziwiła się dziewczyna.
— Mhm — Draco skinął głową i
nagle zatrzymał się. Wyjął z kieszeni fiolkę z ciemnozielonym
eliksirem i podał ją jej. — Byłbym zapomniał. Lepiej to wypij.
Kasztanowłosa uniosła brew.
Odkorkowała fiolkę i przysunęła ją sobie pod nos. Natychmiast
rozpoznała jej zawartość i z wdzięcznością spojrzała na
chłopaka.
— Aż tak źle gotuje?
— Jeszcze tydzień temu wierzyłem w
jej umiejętności.
— Co się zmieniło? — spytała,
opróżniając fiolkę.
— Postanowiła upiec ciasto
drożdżowe. Jeszcze nigdy załatwianie moich... hm... potrzeb
fizjologicznych nie trwało tak długo.
— Och...
— Idziecie? — usłyszeli ponaglenie
pani Malfoy.
Draco uśmiechnął się ironicznie.
— Gotowa na spotkanie ze smokiem? —
spytał, wyraźnie rozbawiony całą sytuacją.
Hermiona przewróciła oczami i weszła
do salonu. Narcyza zajęła już miejsce przy stole, zostawiając dla
nich dwa krzesła naprzeciw niej. Dziewczyna nieśmiało uśmiechnęła
się do matki arystokraty i usiadła na miejscu. Nie uszło jej
uwadze, że kobieta czujnie ją obserwowała. Nie mogąc dłużej
wytrzymać jej badawczego spojrzenia, zerknęła w dół, na
przygotowane przez nią danie.
— Wygląda...
W czasie, gdy Hermiona szukała
odpowiedniego określenia, Draco kaszlnął, maskując w ten
sposób śmiech. Kopnęła go pod stołem.
— … niesamowicie.
Nie kłamała. Jeszcze nigdy nie
widziała gołąbków owiniętych kapustą pekińską wręcz
pływających w sosie.
— Czy to mięso powinno tak z tego
wypływać? — mruknął chłopak, z podejrzliwą miną wbijając
widelec w potrawę.
Narcyza dumnie uniosła głowę.
— Robiłam wszystko według przepisu.
— A czy jest pani pewna, że użyła
pani właściwego rodzaju kapusty? — wtrąciła Hermiona.
— A jaka to różnica...
Dla Narcyzy Malfoy najwyraźniej żadna.
Gryfonka zerknęła na chłopaka.
Widząc po jego minie, iż danie nie jest wcale takie złe, odkroiła
kawałek. Nie mogła nie zauważyć, jak na ten widok pani Malfoy
pokraśniała z dumy.
Arystokratka sięgnęła po różdżkę.
Chwilę później na stole pojawiła się butelka wina i trzy
kieliszki.
— A więc... Hermiono —
kasztanowłosa drgnęła, nieprzyzwyczajona do brzmienia swojego
imienia z ust Narcyzy. — Jak idą przygotowania do owutemów?
— Dziękuję, dobrze. Choć trudno
jest samodzielnie opanować materiał.
— Wiesz już, z którego egzaminu
rezygnujesz? Draco postanowił pisać wszystkie — dodała, nie
ukrywając dumy, na co jej syn przewrócił oczami.
— Stać mnie na wybitny z eliksirów
— wtrącił, puszczając do dziewczyny oczko.
— Ja również nie skorzystam z
nagrody z turnieju.
Kobieta skinęła głową, jakby
właśnie takiej odpowiedzi się spodziewała. Machnęła krótko
różdżką. Butelka z winem uniosła się i przechyliła nad
pierwszym kieliszkiem. Gdy przyszła kolej na kieliszek Hermiony, ta
zasłoniła go dłonią.
— Dziękuję, ja nie piję.
Narcyza głośno przełknęła ślinę.
— Nie? — spytała cicho, zerkając
na jej brzuch.
Widząc to, Draco potarł podbródek,
szukając odpowiednich słów, by wyprowadzić kobietę z błędu.
— Matko, chyba musimy ci o czymś
powiedzieć — zaczął, ujmując dłoń Hermiony.
— Musicie? — powtórzyła, zerkając
to na syna, to na jego dziewczynę. Upiła solidny łyk wina
i machnęła dłonią. — W porządku. Możecie już mówić.
Blondyn uśmiechnął się do swojej
narzeczonej i bez żadnego słowa wstępu oznajmił:
— Oświadczyłem się Hermionie.
Ku zaskoczeniu prefektów, kobieta
zaczęła się śmiać. Na początku cicho, jednak jej rozbawienie
rosło, zamieniając chichot w gromki śmiech.
— Och, a więc to tylko ślub...
tylko ślub. A ja myślałam, że ona jest w ciąży — oznajmiła,
sięgając po kieliszek, jednak kiedy słowa jej syna w końcu do
niej dotarły, natychmiast tego pożałowała. Wypluła wypite wino i
tylko szybka reakcja Gryfonki uchroniła ją i Dracona. Rzucone
zaklęcie zatrzymało krople, powodując, iż te wylądowały na
nieskazitelnym dotąd obrusie. — ŚLUB? CHCESZ SIĘ ŻENIĆ?
— Tak.
— ALE TERAZ?
— Ty w moim wieku byłaś już w
ciąży — odparł Ślizgon, wzruszając ramionami.
Hermiona odchrząknęła, zwracając na
siebie uwagę arystokratki.
— Poza tym nie teraz, tylko za parę
lat.
— Za rok — poprawił ją Draco,
zarzucając ramię na krzesło dziewczyny. Wziął kieliszek
i nonszalancko wypił łyk wina.
— To kwestia sporna.
Pani Malfoy zamrugała, zapewne
próbując wybudzić się z tego nieprzyjemnego snu.
— Nie rozumiem, skąd ten pośpiech...
— Dla nas to przecież nic dziwnego —
przerwał jej chłopak.
— No tak, ale sam mi przecież kiedyś
powiedziałeś, że masz dość naszych tradycji i zasad. Poza
tym powinieneś liczyć się z tym, że twoja narzeczona pochodzi...
z innego otoczenia i może mieć inne przekonania na ten temat —
dodała szybko, wiedząc, że tylko tym może coś zdziałać. —
Daj jej — „Mi” — trochę czasu, na przykład... pięć
lat.
Draco stanowczo pokręcił głową, na
myśl o pięciu latach celibatu.
— Mowy nie ma.
Gryfonka znacząco odchrząknęła.
— Wydaję mi się, że też mam w tej
sprawie coś do powiedzenia.
Przeniósł na nią zirytowane
spojrzenie.
— No co? — rzuciła obronnie.
— Znowu zaczynasz.
— Niby co?
— Rozmawialiśmy już o tym. Poza tym
obiecałaś mi coś — dodał Draco, unosząc jasną brew.
Dziewczyna wyprostowała się, nie
pozwalając się przytłoczyć.
— Nasza umowa się nie liczy . Ty jej
nie powiedziałeś, ona to po prostu podsłuchała.
— Serio, będziesz łapała mnie za
drobne kruczki?
— A za co innego miałabym cię
łapać? — prychnęła Hermiona.
Kąciki ust Ślizgona uniosły się w
drwiącym uśmieszku.
Nim narzeczeni zdołali rozwinąć ten
temat, pani Malfoy postanowiła się wtrącić. Odchrząknęła, by
zwrócić na siebie uwagę.
— Myślę, że powinniście na
spokojnie raz jeszcze omówić datę ślubu. Nie przerywaj mi —
powiedziała ostrzegawczo, widząc, iż chłopak już otwiera usta,
by zaprotestować. — Poza tym, bez względu na to, czy za rok, czy
za pięć lat, powinniście przedyskutować takie sprawy jak choćby
wspólne mieszkanie. Pewnie będziecie chcieli kupić coś nowego, a
to zazwyczaj trochę trwa. Wątpię, czy udałoby się to załatwić
przed ceremonią, jeżeli wybierzecie termin za rok. Poza tym zostaje
temat edukacji. Dacie radę przygotować wesele, znaleźć i urządzić
nowy dom, równocześnie się ucząc?
Hermiona uśmiechnęła się, posyłając
Draconowi zwycięskie spojrzenie. Nie tylko ta mała wygrana
sprawiła, iż jej usta same unosiły się w uśmiechu. Nie
spodziewała się, że znajdzie sprzymierzeńca w osobie pani Malfoy.
Wyglądało na to, że kobieta w końcu w pełni ją zaakceptowała...
a przynajmniej takie sprawiała wrażenie.
— Przy dobrych chęciach — mruknął
blondyn, wiedział jednak, że został przegadany i na tę chwilę
nic nie wskóra. Co oczywiście nie znaczyło, że odpuścił, o czym
doskonale wiedziały obie kobiety.
Arystokratka zerkała to na swojego
syna, to na jego wybrankę i wstała od stołu, dochodząc do
wniosku, że przydałaby im się chwila samotności. Zaklęciem
uniosła talerze i mamrocząc coś o deserze, przeszła do
kuchni wraz z lewitującymi za nią naczyniami.
Ciszę, jaka zapadła w salonie po jej
wyjściu, przerywało tylko głośne tykanie zegara. Gryfonka co
jakiś czas wsuwała za ucho nieistniejący kosmyk włosów, zerkając
na chłopaka. Siedział rozparty na krześle, jedną dłonią
wystukując na stole rytm. Nie podobało jej się to, jak bardzo był
zamyślony. Drgnęła, gdy w końcu się odezwał.
— Wiesz co — zaczął, wolno cedząc
słowa. — Przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
— Pewien. Pomysł — powtórzyła,
mrużąc oczy.
Draco uśmiechnął się szatańsko,
siadając bokiem na krześle.
— Aha. Pomysł.
— Czy jest to coś, czego potem będę
żałować? — spytała dziewczyna i drgnęła, gdy arystokrata niby
od niechcenia poprawił jej sukienkę. Obciągnął za wysoko
podniesiony materiał, muskając przy tym wewnętrzną część uda.
Ślizgon zaśmiał się cicho.
— A czy kiedykolwiek żałowałaś
jakiegoś?
— Tak. Choćby lot na miotle. Albo
szpiegowanie Harry'ego.
Jego wargi drgnęły. Zupełnie, jakby
pomyślał: „cholera” i w porę opamiętał się przed
wypowiedzeniem tych słów na głos.
— To tylko przez drobne
niedociągnięcia — niedbale machnął dłonią, po czym oparł
rękę na stole i zaczął przyglądać się Hermionie,
pocierając przy tym palcem wskazującym wargi.
— W takim razie słucham —
westchnęła, próbując oderwać wzrok od jego ust. Doskonale
wiedziała, że specjalnie zwraca jej uwagę na tę część ciała,
próbując ją wytrącić z równowagi, jednak pomimo jej świadomości
jakimś cudem i tak mu się to udawało.
— Proponuję nową umowę.
— Umowę.
— Aha. Umowę.
— Nie śmiej się ze mnie —
burknęła Gryfonka.
Draco natychmiast zastosował się do
jej polecenia, choć jego oczy nadal wypełniały iskierki
rozbawienia.
— Zgaduję, że dotyczy to naszego
ślubu.
— Zawsze imponowałaś mi
spostrzegawczością. Przepraszam. Już przechodzę do meritum —
dodał, unosząc dłonie na znak swojej niewinności, po czym założył
jej za ucho loka, który wymknął się z upięcia.
Jego dłoń stanowczo za długo
zagościła przy jej twarzy.
— Mógłbyś przestać mnie tak...
obmacywać?
— Obmacywać? Nie miałem świadomości
tego, że to robię — odparł, jednak jego mina świadczyła
o czymś zupełnie innym.
— Owszem, robisz to. I dobrze wiem,
dlaczego to robisz. Najpierw mów, co masz powiedzieć, a później
mnie obmacuj.
— Nie omieszkam. Czy chciałabyś
najpierw porozmawiać o tym?
Dziewczyna zamrugała, kompletnie się
gubiąc.
— O czym?
— O obmacywaniu. To ciekawy temat.
— Ciekawy?
— Mhm. I niejako wiąże się ze
ślubem — tu przerwał na moment, intensywnie nad czymś
rozmyślając. — A dokładniej, wiąże się z nocą poślubną. A
więc, wolisz, żebym zaczął od piersi i kierował się w dół
czy...?
— Umowa! Mieliśmy mówić o umowie —
wykrzyczała Hermiona i upiła łyk wina z jego kieliszka. Czy tylko
jej wydawało się, że w tym pokoju było stanowczo za gorąco?
— Ach tak. Wybacz. Nieco zboczyłem z
właściwego... szlaku — powiedział, odbierając jej kieliszek.
Upił łyk wina, powoli przełykając słodko-gorzką ciecz. Jabłko
Adama uniosło się i z gracją powróciło na miejsce,
cały czas będąc pod obserwacją łakomego wzroku pewnej Gryfonki.
— Oto moja propozycja: poczekam maksymalnie... powiedzmy trzy lata.
Pod jednym warunkiem.
— Jakim? — zapytała dziewczyna,
powtarzając w kółko jak mantrę „skup się, skup się, skup
się”. Wszystkie jej zmysły biły na alarm, iż właśnie daje
się wciągnąć w zastawioną przez niego pułapkę.
— To ja wybiorę dla nas dom.
— Dom?
— Aha. Dom.
Hermiona zmarszczyła brwi, w żaden
sposób nie komentując jego ironicznego uśmieszku. Zaskoczył ją.
Spodziewała się, że będzie chciał wszystko organizować, mieć
wgląd w jej listę gości, albo... No wszystko, oprócz tego, że
będzie chciał wybierać ich dom.
— Hmm... A czy ja mogę mieć warunek
do twojego warunku?
— Słucham.
— Nie chcę, żeby nasz dom był
większy od Malfoy Manor. Albo równy — dodała po namyśle. — Ma
być mniejszy.
Draco uśmiechnął się szeroko,
ukazując słodkie dołeczki w policzkach.
— Zgoda — powiedział, wyciągając
do niej rękę.
— O nie. Jeszcze muszę się chwilę
zastanowić.
— Nad czym się tu zastanawiać? —
zdziwił się arystokrata. — Przecież to idealna propozycja. Masz
aż trzy lata, możesz zmienić ten termin, a nawet mieć
zastrzeżenie co do mojego warunku!
— Niby tak, ale termin to ja mogę
tylko skrócić i to na twoją korzyść — zauważyła roztropnie
Gryfonka.
— Tak, ale nie zapominaj, że to już
nie rok, a trzy lata. Otrzymujesz aż dwa lata wolności. I to za
jeden, malutki warunek.
Kasztanowłosa przygryzła wargę,
dokładnie analizując jego słowa. Za trzy lata będzie kończyć
dodatkową szkołę. Oboje będą wtedy mieli czas na wszystkie
przygotowania. Idealny moment na ceremonię. I to w dodatku za jeden,
malutki warunek.
„W sumie co mi szkodzi? Przecież
rudery nie kupi...”
— Zgoda — oznajmiła, ujmując jego
dłoń.
Arystokrata nachylił się i szarmancko
ucałował ją w rękę.
— Zobaczysz, nie pożałujesz swojej
decyzji — oświadczył, prostując się.
Hermiona zaśmiała się.
— Wiesz co, Draco? Byłby z ciebie
świetny telemarketer.
— Świetny kto?
***
Draco Malfoy westchnął, znudzony do
granic możliwości. Siedział na parapecie w szkolnym
korytarzu, otoczony przez tłum siódmoklasistów, a jego jedyną
rozrywką było liczenie ile razy Hermiona przemknie mu przed oczami
do czasu rozpoczęcia pierwszego egzaminu.
„Sto dwudziesty ósmy, sto
dwudziesty dziewiąty, sto trzydziesty... prawie jak wahadło.”
Nagle dziewczyna zatrzymała się przed
nim, opierając dłonie na biodrach i syknęła:
— Zrobiłbyś coś!
— Mam za tobą pochodzić? — spytał
uprzejmym tonem.
Zmierzyła go wzrokiem i wyglądało na
to, że za chwilę wygłosi długi monolog. W końcu jednak warknęła
„och, Malfoy” i na powrót zaczęła chodzić w tę i wewte,
mrucząc pod nosem formułki zaklęć.
Denerwowała się. Jak każdy, bowiem
na pierwszy ogień szła transmutacja. Większość, tak jak
Hermiona, warczeli na wszystko i na wszystkich, usiłując w
ostatnich minutach przed egzaminem powtórzyć najtrudniejsze
zagadnienia. Tylko niektórzy, tak jak Draco, zdawali sobie sprawę,
że to i tak nic nie da. Czego mieli się nauczyć, już się
nauczyli, a nerwowe odczytywanie notatek na moment przed wpuszczeniem
do sali tylko ich zestresuje.
— Zostaw to już — powiedział do
niej Ślizgon.
— Nie.
— Przecież ty to wszystko umiesz.
— Nie.
Ot, taka rozmowa.
Paskudny nastrój Gryfonki utrzymywał
się już od wczoraj, zaraz po przybyciu do Hogwartu, jak gdyby sam
zamek włączał u niej tryb „muszę się uczyć, a ty mi nie
przeszkadzaj, a najlepiej to nie oddychaj, bo mnie rozpraszasz”.
Zresztą, nie tylko to miało na nią zły wpływ. Ona i cała reszta
uczniów nie wychodziła na błonia. Nikt nie korzystał z ostatnich
chwil spokoju na zielonych terenach Hogwartu, nikt nie uczył się na
świeżym powietrzu. Tym, którzy dwa miesiące temu tam walczyli,
wydawało się, iż trawa nadal pokryta jest krwią, a gleba z każdym
ich krokiem wylewa z siebie kałuże gęstej, czerwonej cieczy.
Jednak nikt nie poruszał tego tematu. Tylko czasami uczniowie
rozmawiali, niektórzy płakali, upewniwszy się wpierw, że nikt nie
podsłucha ani ich słów, ani ich szlochów.
Żaden z prefektów nie patrolował
nocą szkolnych korytarzy. Nawet nauczyciele zdawali się przymykać
oko na ich nocne wędrówki. Uczniowie szukali wśród rówieśników
wsparcia, często wymykając się z dormitoriów. Nikt ich za to
nie winił.
Zamek, wraz z powrotem wszystkich klas,
na nowo napełnił się życiem. Rozmowy i śmiechy uczniów
ponownie rozbrzmiewały po salach i korytarzach. Mimo to zamek
odczuwał utratę niektórych z nich. Stał się miejscem, w którym
wspomnienia z ostatnich wydarzeń ścierały się z nadziejami na
przyszłe życie.
Luise Donovan została zwolniona z
powodu jej związku z uczniem, jednak ze względu na jego
pełnoletność i interwencję w Ministerstwie, nie wszczęto
procesu. Oprócz tego, w gronie pedagogicznym nic się nie
zmieniło. Zamiast tego pojawiły się plotki o rzekomym romansie
Severusa Snape'a i Elizabeth McCullen, wskutek czego Snape odejmował
punkty za najdrobniejsze przewinienia, a panna McCullen wręcz
promieniała. Jak było między nimi? Tylko oni to wiedzieli i
trzymali tę wiedzę w sekrecie.
Drzwi Wielkiej Sali otworzyły się, a
na korytarz wyszli szóstoklasiści po egzaminie końcowym z zaklęć.
Hermiona wśród nich wyłowiła wzrokiem Ginny i natychmiast do niej
podbiegła, po czym zaczęła z nią o czymś rozmawiać.
— Poszła już?
Draco odwrócił się i wykrzywił do
Blaise'a.
— Serio, czekałeś, aż odejdzie?
— Sorry, ale twoja kobieta mnie
przeraża, zwłaszcza gdy się uczy. Dziś o ósmej spotkałem ją
w bibliotece. Podszedłem do niej, żeby się przywitać jak
kulturalny człowiek i wiesz, co mi powiedziała?
— No?
— Żebym jej nie przeszkadzał, bo
naśle na mnie ptaszki. I wiesz co? Zrobiła to! — krzyknął
oburzony Zabini i podwinął rękaw koszuli, by pokazać niezagojone
jeszcze ślady po dziobach. — To się w czapie nie mieści —
dodał, kręcąc głową.
— Bo w twojej to ogólnie mało się
mieści. Auć — syknął Draco, gdy Ślizgon uderzył go w ramię.
Zabini zmarszczył brwi.
— A tobie co zrobiła, że jak
jęczysz?
— Walnęła mnie książką. Mocno —
wyznał arystokrata, pokazując mu siniaka.
Przyjaciel ze współczującą miną
poklepał go po plecach.
— Właściwie, to gdzie polazło to
wcielenie brutalności?
— Rozmawia z Wiewiórą.
Blaise podrapał się po nosie i opadł
na parapet obok blondyna.
— Widziałeś się z nią —
bardziej stwierdził, niż zapytał Draco.
Zabini skinął głową.
— Nadal chcę wyjechać.
— I co z tym zrobisz?
— A co ja mogę? — warknął
chłopak. — Mam ją związać? Chce jechać, niech jedzie.
— A co z tobą?
Ślizgon odwrócił głowę i burknął:
— Na świecie są miliony kobiet. Jak
to jest — wybuchnął po chwili — że ty masz Hermionę, Potter
zgarnął Luise, nawet cholerny Longbottom z kimś chadza, a jak ja,
porządny chłopak, podbijam do dziewczyny, to ta ucieka do innego
kraju?!
— Siódmoklasiści, zaczynamy! Proszę
ustawić się w kolejce, wchodzicie, gdy zostaniecie wyczytani! —
oznajmiła pracownica Ministerstwa Magii, po czym zaczęła
wyczytywać nazwiska.
— Chodź — pośpieszył Zabiniego
Draco, po czym zarzucił mu ramię na kark i wpół go obejmując,
razem z nim ruszył w stronę kolejki.
W połowie drogi spotkali Ginny.
Weasleyówna z trudem uśmiechnęła się do nich i cicho
powiedziała:
— Powodzenia.
— Słyszałeś ją? Powodzenia —
powtórzył Blaise, nieudolnie naśladując jej głos. — Nienawidzę
jej. Serio, jak następnym razem spotkam ją na korytarzu, to
podstawię jej nogę.
Draco parsknął śmiechem.
— Bardzo dojrzale.
— Mam ci przypomnieć, co ty robiłeś
z Hermioną?
Racja.
— GRANGER, HERMIONA!
Gryfonka wyprostowała już, i tak
sztywne, plecy i zerknęła za siebie. Uśmiechnęła się do
blondyna i pewnie weszła do sali.
— Czy ona musi się tak drzeć? —
szepnął Blaise. — Serio, stoimy parę metrów od niej.
— Widocznie to jakaś tradycja.
Obaj odwrócili się, słysząc głośne
sapanie. Tuż za nimi zahamował Nott i opierając dłonie na
kolanach, pochylił się, próbując wtłoczyć do płuc choć
odrobinę powietrza.
— Zaspałem. Nie mogę uwierzyć, że
zaspałem — wydyszał, nadal się nie prostując.
— Teodora! — wykrzyknął radośnie
Zabini, uderzając w plecy przyjaciela tak, że ten niemalże się
przewrócił. — A już myślałem, że jesteś taki zakamuflowany
rebel boy i w ostatniej chwili olałeś egzaminy.
— A może tylko zadbał o wymówkę,
na wypadek, gdyby Hermiona okazała się od niego lepsza. Znowu —
dodał Draco z wrednym uśmieszkiem.
— A czy któremuś z was, pierdoły,
wpadło do głowy, że zaspałem? — warknął Teodor z morderczą
miną, w końcu się prostując. — Pewnego pięknego dnia was
zajebie...
— MALFOY, DRACO!
— To jeszcze nie ten dzień —
odpowiedział arystokrata i wymieniwszy z przyjaciółmi
skomplikowane uściski dłoni, wszedł do Wielkiej Sali.
— To się nie uda.
Zabini spojrzał na zmartwionego
przyjaciela.
— Co się nie uda?
— Egzamin. Nic rano nie powtórzyłem,
a został mi cały rozdział o kręgowcach... Znowu dostanę marne
„powyżej oczekiwań”.
— Ja tam i z tego bym się cieszył.
— NOTT, TEODOR!
Brunet wciągnął głęboko powietrze
i ruszył ku przejściu, klepiąc na odchodne przyjaciela w ramię.
Zabini pokręcił głową. Nie mógł
zrozumieć, dlaczego Teo tak bardzo się denerwował. Przecież
był... prawie najlepszy! On sam nie zamierzał przejmować się
wynikami, miał już bowiem plany na przyszłość. W przeciwieństwie
do reszty swoich znajomych planował karierę sportową, która nie
zależała od jego wyników z owutemów.
Ślizgon westchnął. Nie mając nikogo
innego do dręczenia, ustawił się na końcu kolejki, wiedząc, że
zostanie wyczytany jako ostatni. Zamiast na egzaminie, skupił się
na tym, co by tu zrobić, by wszystko wróciło do normy. Miał
agresywną Hermionę do oswojenia, drażliwego Notta do ugłaskania i
wiecznie przygnębionego Pottera, który postanowił olać owutemy.
Dobry wujek Blaise zamierzał ich wszystkich ustawić do pionu. W
ostateczności mógł ich wszystkich upić.
***
Hermiona po raz kolejny przejrzała
swój pergamin. Sprawdziła wszystkie odpowiedzi i po chwili namysłu
nachyliła się nad swoją pracą, by dopisać parę zdań do
przedostatniego pytania. Nie zwracała uwagi na to, iż w idealnej
ciszy panującej w Wielkiej Sali, skrobanie jej pióra przypominało
drapanie paznokciami po tablicy.
Słysząc dobrze jej znane stukanie o
ławkę, odwróciła się w prawą stronę, gdzie trzy rzędy dalej
siedział Draco. Upewniwszy się, że egzaminatorzy ich nie
obserwują, spojrzał na nią sugestywnie i uniósł trzy palce.
Gryfonka zerknęła na swój test, wczytując się we wskazane
pytanie, po czym ponownie spojrzała na Ślizgona i pokręciła
głową, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie ma co liczyć na
jej pomoc. Chłopak posłał w jej stronę całą masę niemych
wiązanek i skrył twarz w dłoniach, próbując sobie przypomnieć,
jaka jest prawidłowa odpowiedź.
„Czytałem gdzieś o tym...
czytałem o tym w te wakacje. W domu. Nie, to było u Granger. Tak!
Pamiętam, bo jej babcia wyszła na spotkanie tej swojej sekty i na
chwilę zostaliśmy sami. To był ten jeden, jedyny raz, kiedy
mieliśmy odrobinę prywatności... a ona powiedziała, że musimy
się uczyć i na inne przyjemności przyjdzie czas po egzaminach. I
rzuciła mi książkę. Otworzyłem ją i bezmyślnie zacząłem
czytać. Potem Granger usiadła obok mnie... miała na sobie czarny
podkoszulek i szare dresy... i nachyliła się. A wtedy podkoszulek
odstąpił od ciała, a Draco zobaczył ziemię obiecaną... Cholera,
debilu, skup się. Co ona ci wtedy pokazywała?”
Po chwili arystokrata uśmiechnął się
pod nosem i zaznaczył prawidłową odpowiedź. Odłożył pióro
i zarzucił ramię na oparcie krzesła. Kątem oka zauważył,
jak dziewczyna zerka w jego stronę, jakby chciała wiedzieć,
czy Ślizgon samodzielnie poradził sobie z zadaniem. Nadal urażony,
prychnął pod nosem i całą swoją uwagę skupił na wielkim
zegarze, odmierzającym czas do końca jego przedostatniego egzaminu.
Miał jeden dzień przerwy, by przygotować się do wróżbiarstwa.
Pytanie tylko, czy możliwe było przygotowanie się do jednego
wielkiego ściemniania.
— Koniec czasu.
Draco z obojętną miną obserwował,
jak jego pergamin, tak jak dziesiątki innych, wędruje na biurko
pracownicy Ministerstwa. Wstał i leniwie przeciągając się,
dołączył do przyjaciół. Hermiona i Teodor już zdołali
rozpocząć zawziętą dyskusję na temat jednego z pytań.
— Wahałam się przy szesnastym —
oświadczyła dziewczyna, zagryzając wargę.
— Przy powstaniu goblinów? —
zdziwił się Zabini. Było to bowiem jedno z nielicznych pytań, na
które znał odpowiedź.
— Szesnaste było o Międzynarodowej
Konfederacji Czarodziejów i dlaczego Liechtenstein się od niej
odłączył — poprawił go Nott. — Chodziło o Bonaccorda, który
nie chciał zatrzymać polowań na trolle, a to im się nie podobało
i odeszli z Konfederacji.
Gryfonka zmarszczyła brwi.
— Nieprawda. Było na odwrót. To
Bonaccord chciał je zatrzymać, a Liechtenstein...
Brunet z uśmiechem satysfakcji
pokręcił głową.
— Wiesz, może ten jeden punkt nie
pozbawi cię wybitnego z historii magii — spróbował pocieszyć
Hermionę Zabini, jednak gdy ta na niego spojrzała, natychmiast
pożałował, iż w ogóle się odezwał.
— Idę do biblioteki — warknęła,
niemal biegnąc w stronę schodów.
Draco westchnął, obserwując
odchodzącą dziewczynę.
— Dzięki wam, złamasy, zyskałem
cały tydzień narzekania i obrywania za nic.
Blaise westchnął i machnął
lekceważąco ręką.
— Przecież nie będzie robiła
rabanu z powodu jednego błędu... będzie? — spytał, spoglądając
na zbolałą minę Dracona i kontrastującą z nią uśmiechniętą
twarz Notta.
Arystokrata podrapał się po
podbródku, głęboko się nad czymś zastanawiając.
— Powinienem za nią pójść?
— Mam lepszy pomysł — oznajmił
Blaise, zarzucając na nich ramiona. Zaczął iść ku drewnianym
wrotom, ciągnąc ich ze sobą. — Pójdziemy do Trzech Mioteł. No
co z wami? — dodał zawiedzionym tonem, słysząc pomruki swoich
towarzyszy. — Ostatni egzamin za nami! Trzeba to uczcić w męskim
gronie!
— Ostatni dla ciebie — zauważył
Nott. — Jutro mam opiekę.
— A ja dzień później wróżbiarstwo
— przypomniał Draco.
Zabini parsknął śmiechem, zupełnie
nie zwracając uwagi na ich protesty.
— Wróżbiarstwo? Ty i wróżbiarstwo?
Ty, Hermiona i wróżbiarstwo?
— Daruj sobie. Za każdym razem, jak
próbuję się do tego uczyć, patrzy na mnie, jakbym zjadł jej
kota.
— Tak właściwie, to po co ci
wróżbiarstwo? — zdziwił się Teodor, mrużąc oczy od jasnego
światła. Letni, delikatny podmuch wiatru zarzucił mu na oczy
pukiel włosów. Niedbałym ruchem odrzucił go i dodał: — Rzadko
kiedy zgadzam się z Granger, ale w tym akurat przyznaję jej rację.
To bardzo zawiła i mało wiarygodna, w większości przypadków,
dziedzina magii.
Draco zamyślił się na chwilę. Od
razu ruszył ścieżką wiodącą do Hogsmeade. Tak jak inni
uczniowie, omijał błonia szerokim łukiem.
— W sumie, to nie wiem, po jaką
cholerę mi to potrzebne. Pewnie rodzice na trzecim roku kazali mi to
wybrać. Teraz tak głupio rezygnować. No wiecie, to w końcu sześć
lat z tą wariatką. Poza tym ładnie to wygląda w papierach —
dodał, wzruszając ramionami.
— Pod warunkiem, że dobrze ci
pójdzie — rzucił Nott z wrednym uśmiechem.
Draco nie pozostał mu dłużny.
— Martw się swoimi włochatymi
stworkami. Podobno dwa lata temu na praktycznym kazali uczniom
przerzucać łajno sklątek i szukać ukrytych w odchodach pełzaków
gnijących. Kto wie, może w tym roku będziecie badać prostatę u
jednorożców? Jak chcesz, mogę zafundować ci rękawicę. Z
przyjemnością zostanę twoim sponsorem.
— Jak się nie odpieprzysz,
zostaniesz manekinem ćwiczebnym.
Zabini wybuchnął śmiechem. Wsparł
dłonie na kolanach i pokręcił głową.
— Nie mogę z wami... jesteście tacy
śmieszni...
— Śmieszni? — powtórzył
arystokrata, unosząc brew. Trącił łokciem Teodora i wskazał
głową na Blaise'a. — Myślę, że ten tutaj bardziej nada się na
manekina ćwiczebnego.
Nott uśmiechnął się złowieszczo i
wyciągnął różdżkę. Przyglądając się Zabiniemu, obracał ją
w palcach.
— W sumie, to przyjął już
odpowiednią pozycję — mruknął, sprawiając wrażenie, jakby
naprawdę zastanawiał się nad propozycją Dracona.
Ślizgon natychmiast wyprostował się
i z przestrachem spojrzał na ich wyciągnięte różdżki. Przełknął
ślinę, gdy zrobili pierwszy krok.
— A-ale żartujecie, prawda?
Żartujecie sobie tylko ze mnie? — wyjęknął, przezornie
zasłaniając tylną część ciała dłońmi.
Blondyn zaśmiał się szorstko.
— Ależ nie. Właśnie zostałeś
wybrany spośród uczniów Hogwartu na darmowe badanie. Proszę się
rozluźnić, panie Zabini.
Blaise wyprostował się z godnością,
przeklął i zaczął uciekać. Mieszkańcy Hogsmeade mogli natomiast
nacieszyć oczy widokiem trzymającego się za tyłek Ślizgona,
który w biegu raz piszczał ze strachu, raz zarzucał biodrami i
klepiąc się po siedzeniu, patrzył zalotnie na swoich niedoszłych
oprawców. Ludzie śmiali się, zatrzymywali na środku ulicy,
ciekawi, jak to wszystko się skończy. Niektórzy kręcili głowami,
mamrocząc coś o „tej dzisiejszej młodzieży”. Każdy jednak
głęboko w środku odczuwał ulgę. Wszystko wracało do normy.
***
Pierwsze słowa wypowiedziane były
niepewnie i po cichu, jak gdyby uczniowie czuli, iż jest to
niestosowne. Stopniowo, kolejni z nich, podbudowani odwagą
pierwszego, zaczęli szeptem wymieniać uwagi. Szmery przybierały na
sile, przeistaczając się w otwarte rozmowy. Nie trzeba było długo
czekać na to, by w Wielkiej Sali wybuchł gwar, tak typowy dla serca
Hogwartu. Trwało to, dopóki Minerva McGonagall nie weszła na
podium.
Hermiona pierwszy raz w życiu nie
słuchała przemówienia dyrektora szkoły. Słowa wpadały jej
uchem, rozlatywały się po umyśle i osiadały w jego zakamarkach,
uprzednio będąc zmiażdżone przez ciężkie, ponure myśli
dziewczyny.
Nigdy nie myślała, iż na zakończenie
szkoły przyjdzie jej siedzieć przy stole Gryffindoru bez Harry'ego
i Rona. Bez nich, po brzegi wypełniona uczniami sala wydawała
się pusta. Brakowało jej tych najprostszych rzeczy, które niegdyś
były dla niej codziennością.
Obraz zamazał się. Zamrugała, jednak
gdy otworzyła oczy, ujrzała zupełnie inny widok. Naprzeciw niej
siedziała jedenastoletnia Hermiona Granger. Na lewo od niej
znajdował się chudy, czarnowłosy chłopiec z o wiele za
dużymi okularami, rozmawiający ze swoim rówieśnikiem
o haczykowatym nosie.
— Musisz coś zjeść.
— Nie chcę.
— Chociaż kawałek tostu —
błagała mała Gryfonka, patrząc z troską na przyjaciela.
— Nie jestem głodny — burknął
chłopiec.
— Harry, musisz mieć siły —
wtrącił Seamus Finnigan. — Przeciwnicy zawsze chcą wyeliminować
szukającego.
— Dziękuję ci, stary.*
Podczas gdy jedenastoletni szukający
wpatrywał się w keczup pływający w talerzu Seamusa, Hermiona
posłała Ronowi sugestywne spojrzenie.
— No co? — mruknął, nie
przerywając jedzenia. — Przecież to prawda. Szukający są mali,
chudzi i ważni, więc zawsze zrzucają ich z miotły albo...
Ooo... ale, Harry, ty dasz sobie radę — dodał, niezbyt
przekonująco.
— Och, Ron, jesteś taki...
nieelokwentny.
Harry wstał od stołu.
— Pójdę się przyszykować. Do
zobaczenia na boisku.
— Coś kombinujesz — stwierdził
Ron, widząc, jak Gryfonka obserwuje odchodzącego chłopaka.
— Mówiłeś, że Parszywek znowu
pogryzł ci prześcieradło, prawda?
Z pułapki wspomnień wyrwał ją
radosny ryk Ślizgonów. Drgnęła i z zaskoczeniem spojrzała na
stół Slytherinu.
— Co się dzieje? — spytała
siedzącą obok Ginny.
— Wygrali Puchar Domów.
Rzeczywiście tak właśnie było.
Roześmiany Nott dumnym krokiem zmierzał ku końcowi sali, gdzie
czekała na niego Mery Loop, prefekt Gryffindoru, by oddać w jego
ręce nagrodę. Zamiast jednak przekazać Puchar Snape'owi, Teodor
zaniósł go Ślizgonom.
Hermiona przeniosła wzrok na Dracona.
Arystokrata nie wyglądał na zadowolonego, jak gdyby miał za złe
przyjacielowi, iż to on odebrał Puchar w imieniu Ślizgonów,
jednak gdy tylko dostał go w swoje ręce, na jego usta wpłynął
absurdalnie szeroki uśmiech.
— Jak dziecko — zaśmiała się
cicho, kręcąc głową.
— Niech się cieszą, póki mogą —
mruknęła Ginny, puszczając do niej oko. — Za rok im go
odbierzemy.
Kasztanowłosa spojrzała na nią z
zaskoczeniem.
— To znaczy, że zostajesz w kraju?
— Nie. Zostaję, żeby ukończyć
Hogwart. Wiesz, jaka jest moja matka — dodała dziewczyna, lekko
krzywiąc się na wspomnienie awantury, jaka miała miejsce po tym,
jak powiedziała rodzicom o swoich zamiarach. — Od razu po
owutemach wyjeżdżam.
— Przez ten rok wiele się może
wydarzyć — zaczęła Hermiona, starając się wybadać, jakie są
szanse na to, że jej przyjaciółka zostanie. — Może jeszcze
zmienisz zdanie?
— Nie, nic mnie tutaj nie trzyma —
odpowiedziała szybko, ucinając temat, choć Hermiona była prawie
pewna, że rzuciła przelotne spojrzenie w stronę stołu Slytherinu,
gdzie Blaise z utęsknieniem obejmował Puchar Domów, nie
omieszkując zaznaczyć, iż jest to ich drugie trofeum w tym roku.
Uczta trwała w najlepsze, a spośród
gwaru rozmów dawało się wyłapać te dotyczące wakacyjnych planów
czy przyszłego składu drużyny Gryffindoru.
— No ale kwestie tego, kto zostanie
kapitanem mamy chyba jasną — oznajmił Andrew, uśmiechając się
do Ginny. — Chyba nie myślicie, że mogą wybrać kogokolwiek
innego?
— Nie wiem — odpowiedziała
Gryfonka z trzeciej klasy. — Wyboru zawsze dokonuje opiekun domu...
— A wyobrażasz sobie kogoś innego
na jej miejsce? Bo ja nie. Jest w drużynie od lat, poza tym nikt tak
nie potrafi ustawiać ludzi po kątach, jak ona...
— Hej, ja tu wciąż jestem —
przerwała im Ginny, delikatnie się uśmiechając.
Czas płynął zdecydowanie za szybko.
Gdy Minerva McGonagall zajęła miejsce przy mównicy, Hermiona
poczuła, że nadszedł czas ich pożegnania. Choć wiedziała, że
nie może zrobić nic, by tego dokonać, zapragnęła cofnąć czas i
przeżyć te osiem lat od nowa. Choć tak wiele straciła, zapragnęła
raz jeszcze pobiec zapłakana do tej toalety i stanąć twarzą twarz
z trollem. Chciała raz jeszcze założyć starą tiarę,
zaprzyjaźnić się z Harrym i Ronem, nawet jeśli wiedziałaby, iż
jednego z nich straci o wiele za szybko. Pragnęła ujrzeć
bazyliszka w lusterku, wiedząc, że w ten sposób pomoże chłopcom
w rozwiązaniu zagadki. Miała jednak świadomość tego, że dane
jej to było tylko raz w życiu. I choć była pewna, iż teraz
czekają ją zupełnie nowe przygody, nie mogła wyzbyć się żalu i
poczucia straty.
Zamrugała, by osuszyć oczy, aby łzy
nie zniszczyły okazji na to, by po raz ostatni spojrzeć na
sklepienie Wielkiej Sali jako uczennica Hogwartu. Było identyczne,
jak wtedy, gdy po raz pierwszy je ujrzała i, tak jak tamtego
wieczoru, widok ten odbierał jej dech w piersiach.
— Chciałabym powiedzieć parę słów
do naszych siódmoklasistów — oświadczyła dyrektorka, opierając
dłonie na mównicy. Odczekała chwilę, a kiedy w sali zapadła
idealna cisza powiedziała: — A więc doszliście do tego momentu,
kiedy po raz ostatni zasiadacie w Wielkiej Sali jako uczniowie. Już
za chwilę opuścicie szkolne mury, by samodzielnie tworzyć ścieżkę
waszego życia i podążać nią... mam nadzieję, że przez te osiem
lat czegoś zdołaliście się tu nauczyć — dodała cierpko,
patrząc na co poniektórych. Parę osób parsknęło śmiechem. —
Stoicie teraz przed otwartymi drzwiami przyszłości i tylko od was
zależy, dokąd was zaprowadzą. Jednak jeśli chodzi o was, jestem
dziwnie spokojna, że sobie poradzicie. Jeszcze raz chciałabym
podziękować wam za to, co zrobiliście dla szkoły i pogratulować
waszym rodzinom za trud, jaki włożyli w wasze wychowanie.
Jestem niezwykle dumna, iż Hogwart może poszczycić się takimi
absolwentami. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wam
powodzenia. Hagridzie...?
Stół nauczycielski zatrząsł się,
gdy rosły mężczyzna podnosił się z krzesła. Zarumieniony,
wymruczał przeprosiny i przeszedł przez pomieszczenie, zatrzymując
się dopiero przy wrotach. Tam omiótł pomieszczenie spojrzeniem i
zawołał:
— Absolwenci, za mną!
Uczniowie wstali od stołów i
wymieniając pożegnania, zaczęli ustawiać się na środku sali.
Gajowy spojrzał na nich, a czarne jak żuki oczy zaszkliły się. W
tym momencie nie widział dorosłych czarodziejów, acz małych,
przestraszonych dzieciaków sprzed ośmiu lat. On dostarczył ich do
Hogwartu i to on ich stąd wyprowadzi.
— Idziemy! Absolwenci, ruszać się!
Ktoś ujął dłoń Hermiony.
Dziewczyna odwróciła się i uśmiechnęła do arystokraty. Na raz
uderzyło w nią to, jak wiele się zmieniło. Wchodziła do tej sali
z Susan Bones, opuszczała ją z Draconem.
Gdy tak na niego patrzyła, zauważyła
kogoś jeszcze. Za nimi, na podium nadal stała Minerva McGonagall.
Ze złączonymi dłońmi, patrzyła na nich z troską, zupełnie jak
matka, która obserwuje, jak jej dzieci opuszczają rodzinny dom i po
raz pierwszy wyruszają do szkoły. Kobieta zauważyła, iż Gryfonka
ją obserwuje. Uśmiechnęła się do niej. W zamian dziewczyna
skinęła głową, wkładając w ten gest całą swoją wdzięczność.
— No, cholibka. Idziemy!
Opuścili Wielką Salę w
akompaniamencie braw, szczęśliwi i pełni nadziei. Gryfonka
rozglądała się na wszystkie strony, jakby chciała zapamiętać
każdy, najdrobniejszy szczegół. Widząc to, blondyn zaśmiał się
cicho.
— Zachowujesz się, jakbyś szła
tędy pierwszy raz w życiu — zauważył, przyciągając ją bliżej
siebie.
— A idę po raz ostatni...
— Przecież nikt nie będzie ci
zakazywał odwiedzin.
— Ale to nie będzie to samo —
westchnęła Hermiona.
Ślizgon zwolnił nieco kroku, gdy
grupa absolwentów zaczęła przechodzić przez wrota zamku.
— Będziesz tęsknić?
— A ty nie? — zdziwiła się
Gryfonka.
Zamyślił się na chwilę.
— Za toną zadań, testami,
egzaminami, Filchem i tym jego pchlarzem? Raczej nie.
Hermiona uniosła brew.
— A za Quidditchem? Naszym wspólnym
dormitorium i tymi twoimi imprezami?
Chłopak uśmiechnął się kącikiem
ust i pokiwał głową.
— No dobra, za tym tak. Za tym i za
aktami.
Kasztanowłosa raptownie zatrzymała
się i przytrzymała go, pozwalając, by parę osób ich wyprzedziło.
— Nie zdjąłeś ich? — syknęła,
rozglądając się na boki. — Przecież cię prosiłam!
— Tak, ale uznałem, że bez nich ten
salon nie ma duszy. Postanowiłem wspaniałomyślnie je podarować.
— Podarować? Są przyklejone do
ściany! Musimy tam wrócić i je zdjąć.
— Dlaczego?
— Bo... będą siać zgorszenie —
dokończyła Hermiona, niezbyt przekonującym tonem.
— A czy ciebie gorszyły?
— Początkowo, owszem.
— Ale z czasem się przyzwyczaiłaś,
prawda? — Ślizgon odczekał, aż dziewczyna skinęła głową
i oznajmił — W takim razie tam zostaną.
Gryfonka dała za wygraną. Przewróciła
oczami i przyśpieszyła kroku, by dogonić pozostałych.
— Niech ci będzie, tylko żebyś się
nie zdziwił, jak pewnego dnia dostaniesz list z wezwaniem w
sprawie niszczenia mienia szkolnego.
— Przecież McGonagall je widziała i
nic nie mówiła.
— Bo nie wiedziała, że ich nie
zdejmiesz. Poza tym to nie zmienia faktu, że zniszczyłeś mienie
szkolne — powtórzyła, nie tracąc nadziei na przekonanie go do
swoich racji.
— Ściana nie jest mieniem.
— Jest.
— Nie, nie jest.
— Mienie to własność i prawa
majątkowe. Ściana jest własnością szkoły, czyli mieniem. A ty
przyczepiłeś akty na stałe.
— Do czasu mojej śmierci —
poprawił ją arystokrata.
— Teodora!
Grupa absolwentów zaśmiała się, gdy
Neville rzucił się w pogoń za swoją niesforną ropuchą.
— Po co ją tu brałeś na kilka dni?
— zdziwił się jeden z nich, rzucając na zwierzę zaklęcie
spowalniające, dzięki czemu chłopak mógł ją złapać.
Na dziedzińcu, po obu stronach bramy
czekały na nich duchy. Ustawione w rzędach perliste postacie
spoglądały na nich. Niektóre z uśmiechem, niektóre z nostalgią,
jeszcze inne (czytaj: Krwawy Baron) z obojętnością, jednak
wszystkie, bez wyjątku, pokłoniły się. Sir Nicolas wymamrotał
coś gniewnie, gdy kryza przytrzymująca jego głowę w miejscu
opadła, jednak gdy tylko zapanował nad sytuacją, na jego usta
powrócił przyjazny uśmiech.
Wyszli na błonia, zamiast jednak
ruszyć ku czekającym powozom, Hagrid zaprowadził ich do jeziora,
gdzie znajdowały się przygotowane dla nich łodzie, były one
jednak nieco większe niż te sprzed ośmiu lat.
— Wskakiwać do środka, dzieciaki.
Absolwenci podzielili się na
trzyosobowe grupki i zaczęli wchodzić do łodzi. Jedynie Neville
stał sam, rozglądając się bezradnie. W końcu zobaczył Hermionę
i podszedł do niej pewien, że zechce ona płynąć razem z nim.
Domyślając się zamiarów chłopaka,
Draco rzucił sugestywne spojrzenie przyjaciołom. Nie trzeba było
długo czekać na ich interwencję. Nim Gryfon dotarł do byłych
prefektów naczelnych, Nott i Zabini podeszli do niego, kładąc mu
dłonie na ramionach.
— Longbottom, przyjacielu, nie
zechciałbyś w tę piękną noc popłynąć z nami? — zagadnął
Blaise z szerokim uśmiechem.
— Z wami? — spytał podejrzliwie
chłopak, próbując się od nich uwolnić.
Na próżno.
— Taaak, bo widzisz, ciekawi nas
twoja ropucha — improwizował dalej Ślizgon.
— Czego chcecie od mojej Teodory?
— Teodora! Cóż za zniewalający
zbieg okoliczności! Wiesz, że ten tutaj, mój przyjaciel, też ma
tak na imię?
— Yyy... Tak. Znam go od ośmiu lat —
bąknął Neville.
— Tak? — spytał wielce zadziwiony
Zabini. — A nie chciałbyś poznać się z nim bliżej?
Gryfon zmarszczył brwi, odsuwając się
od Notta.
— Nie, dziękuję. Nie interesują
mnie mężczyźni.
— Ale widzisz, mnie interesują... —
Teodor urwał na moment, szukając inspiracji... Albo może po prostu
potrzebował chwili, by utrzymać na twarzy wyraz powagi. — Mnie
interesują ropuchy — dokończył zachrypniętym tonem, z czułością
głaszcząc ropuchę po grzbiecie.
Biedny Neville odskoczył od nich jak
oparzony.
— Trzymajcie się od nas z daleka! —
wykrzyknął, mocniej obejmując Teodorę.
Blaise zaśmiał się wesoło.
— Niestety, to niemożliwe. Tak się
składa, że została tylko jedna wolna łódź.
Obserwująca z daleka tę sytuację
Hermiona przygryzła wargę. Nie mogła usłyszeć ich słów, jednak
po minie Neville'a wyraźnie było widać, że nie jest zadowolony z
tego, że musi płynąć ze Ślizgonami w jednej łodzi.
— Chyba coś jest nie tak —
mruknęła, przyglądając się im.
— Nieee, wygląda na to, że się
zaprzyjaźnili — powiedział lekceważącym tonem Draco, wyjmując
różdżkę. Korzystając z tego, iż dziewczyna nadal przyglądała
się ostatniej łodzi, stuknął nią trzy razy o łódkę,
sprawiając, iż ta zaczęła płynąć o wiele wolniej niż
pozostałe.
— Zaprzyjaźnili? To dlaczego Neville
kuli się na samym skraju łódki?
— Może ma chorobę morską?
Hermiona w końcu na niego spojrzała,
by obdarzyć go podejrzliwym spojrzeniem.
— Choroba morska na jeziorze? Minutę
po wejściu na łódź w bezwietrzny wieczór?
— Może to wyjątkowo ciężki
przypadek.
— Neville! Wszystko w porządku? —
zawołała dziewczyna, gdy dogoniła ich ostatnia z łodzi.
— Pomocy — pisnął cicho Gryfon.
Zbyt cicho, by mogła go dosłyszeć.
— Ależ oczywiście, że tak! —
zawołał radośnie Blaise.
— Zbliżamy się do siebie — dodał
Nott, patrząc na chłopaka ostrzegawczo. Nie mogli pozwolić, by
Gryfon wszystko zniszczył.
Neville pokiwał głową i uniósł
kciuka.
Hermiona usiadła z powrotem na łodzi,
marszcząc brwi.
— Coś jest nie tak.
— Hermiono...
— Nie podobała mi się jego mina. I
dlaczego ta łódź płynie tak wolno?
— Hermiono...
— Nawet oni nas wyprzedzili...
— Chodź tu, Granger — warknął
Draco, ujmując ją za łokieć. Jednym szarpnięciem poderwał ją i
usadził sobie na kolanach.
Dziewczyna wczepiła paznokcie w jego
ramiona, gdy łódź niebezpiecznie się przechyliła.
— Co ty najlepszego wyprawiasz?
— Oświadczam się.
Zaskoczona Hermiona zamrugała,
wpatrując się w jego stalowe oczy, poważne, jak jeszcze nigdy
dotąd.
— Że co?
— Zamknij się i słuchaj.
— Dobrze.
Arystokrata odchrząknął i już miał
zamiar coś powiedzieć, kiedy nagle skrzywił się i niepewnie
spojrzał na dziewczynę.
— Powinienem uklęknąć, ale w łodzi
to cholernie trudne.
Uśmiechnęła się delikatnie,
zaczesując jego platynowe włosy w tył.
— To nic.
Milczeli, przez chwilę wpatrując się
w siebie. Draco delikatnie przesunął dłoń po jej kasztanowych
lokach. Ujął jeden z długich pukli i owinął go sobie wokół
palca, po czym uwolnił, patrząc, jak brązowa sprężynka wraca na
swoje miejsce.
— Wiesz, dość długo zastanawiałem
się, co mógłbym ci powiedzieć — zaczął cicho, wracając
spojrzeniem do jej oczu. — Bo ty przecież już to wszystko wiesz.
Że jesteś dla mnie najważniejsza? To oczywiste. Że chciałbym
zasypiać i budzić się przy tobie? Że się od ciebie uzależniłem?
Już ci to powiedziałem. Postanowiłem więc, że powiem ci, jak
będzie wyglądać nasze życie, jeśli tylko zgodzisz się je ze mną
dzielić.
Po policzku Hermiony spłynęła
pojedyncza łza, którą natychmiast otarł. Dziewczyna uśmiechnęła
się, lecz po drżeniu jej ust było widać, że jest bliska
wybuchnięcia płaczem. Tu, na środku czarnego jeziora, pod niebem
usłanym gwiazdami, Draco Malfoy wyznawał jej miłość. Za nimi
górował zamek, iskrzący się od zapalonych świateł, przed nimi
czekał pociąg, mający zawieść ich ku przyszłości. Hermiona nie
miała żadnych wątpliwości. Jeśli miała wskoczyć na głębokie
wody życia, chciała to zrobić właśnie z nim.
— Jeśli uczynisz mi ten zaszczyt,
uczynię cię najszczęśliwszą ze wszystkich kobiet. Każdego dnia
będę cię adorował, dbał o ciebie i pokazywał, jak bardzo jesteś
dla mnie ważna. Zadbam o to, byś nie czuła się samotna. Nie
zostawię cię samą z obowiązkami, nie porzucę w imię pychy,
zawiści czy zabawy. Pokażę tobie i tylko tobie to wszystko, co we
mnie odkryłaś.
Arystokrata delikatnie przesunął
palcem po wargach kasztanowłosej, jak zahipnotyzowany się w nie
wpatrując. W jego oczach zabłysło pożądanie. Po chwili przeniósł
dłoń na policzek dziewczyny, wracając spojrzeniem do jej
bursztynowych, błyszczących oczu.
— Nocami zaś będę ogrzewał twoje
ciało, tulił je i kochał. Pokażę ci wszystko, cały świat. W
zamian proszę tylko o jedno.
Draco zabrał jedną dłoń z jej
bioder i sięgnął do kieszeni. Po chwili wyjął z niej srebrny,
misternie zdobiony pierścień stylizowany na czasy wiktoriańskie, z
olbrzymim szmaragdem otoczonym rzędem diamencików.
— Hermiono Jean Granger, skoro
formalnie już mam twoją zgodę, to czy w końcu przyjmiesz ode mnie
pierścionek i powiesz te cholerne „tak”?
Hermiona zaśmiała się przez łzy,
nad którymi nie miała już kontroli. Zasłoniła usta drżącą
dłonią i skinęła głową, po czym objęła go, chowając
twarz w jego szyi.
— Tak — szepnęła, po czym
zaśmiała się raz jeszcze. — Tak, Draco. Tak.
Odsunęła się, lecz tylko po to, by
zacząć obsypywać jego twarz drobnymi pocałunkami. Łzy spływały
po jej twarzy i lądowały na jego policzkach, oznaczając jego twarz
słonymi smugami.
Arystokrata przymknął oczy i
uśmiechnął się, przyjmując wszystko, co mu dawała. Gdy w końcu
jej usta natrafiły na jego wargi, wplótł dłoń w jej włosy i
pogłębił pocałunek. Wessał jej dolną wargę, pieszcząc ją
delikatnie, na przemian skubiąc zębami i muskając językiem,
łagodząc pobudzający ból.
W końcu Gryfonka odsunęła się i,
wciąż nie otwierając oczu, oparła swoje czoło o niego. Na ustach
obojga błąkał się błogi uśmiech.
— To teraz powinienem włożyć ten
pierścionek, prawda? — spytał cicho Draco.
Hermiona wyprostowała się, by ułatwić
mu zadanie. Chłopak obrócił pierścień w palcach, po czym
bez wahania wrzucił go do jeziora. Spojrzał na swoją narzeczoną i
zaśmiał się złośliwie.
— Co... jak... czy...?
Hermiona nie mogła zbudować
porządnego zdania. Nie wiedziała, o co chodzi. Oświadczył jej
się, wyznał miłość i wyrzucił pierścionek? Robił jej test?
Wskocz do wody, jak go znajdziesz, to się ożenimy?
— Wiesz, przychodzi mi do głowy
wiele sprośnych żartów, gdy tak patrzę na twój wyraz twarzy —
zaśmiał się Ślizgon, domykając jej dwoma palcami usta. — Na
początku korciło mnie, żeby dać ci ten pierścień rodowy. Potem
pomyślałem jednak, że był przekazywany z pokolenia na pokolenie w
rodzinie, która słynęła z okrucieństwa i pogardy dla innych. W
rodzinie, w której nie było szczęśliwych małżeństw. Nie
przyniósł szczęścia nikomu, więc wolałem nie ryzykować
i kupiłem inny. Twoja babcia powiedziała, że ci się spodoba
— dodał, wyciągając z kieszeni granatowe pudełeczko. Uśmiechnął
się, nim otworzył wieczko, ukazując dołeczki w policzkach. —
Ten jest tylko twój.
Złoty pierścień był delikatny i
subtelny. Nie emanował bogactwem i przepychem jak poprzedni.
W środku leżały trzy diamenciki, z czego środkowy był
największy. Dookoła otaczały ich drobne, misterne rzeźbienia,
przywodzące na myśl delikatne, poskręcane gałęzie. Był piękny.
Idealny.
— Podoba się? — upewnił się
Draco, wkładając jej pierścionek na palec.
— Jest piękny — zapewniła go
cicho.
Gdy już odzyskała panowanie nad sobą,
arystokrata zrobił czuły gest, który ponownie doprowadził ją do
łez. Uniósł jej dłoń i ucałował ozdobiony palec serdeczny,
jakby chciał przypieczętować ich związek.
Hermiona czekała cierpliwie, widząc,
że Draco walczy ze sobą, by coś powiedzieć. Wstrzymała oddech,
gdy otworzył usta, czekając, aż w końcu wypowie wyczekiwane przez
nią słowa. Ślizgon przeniósł wzrok na płynących przed nimi
uczniów, byle tylko nie dostrzec rozczarowania w oczach dziewczyny.
Jednak zamiast rozczarowania, widniało w nich zrozumienie.
Przytuliła się do niego i wyszeptała:
— To nic. Jest w porządku. Ja wiem,
widzę to w twoim spojrzeniu, twoich gestach... ja wiem. Nie muszę
tego usłyszeć...
Arystokrata zamknął oczy i mocniej
objął Gryfonkę. Wziął głęboki wdech i spojrzał na jasny
księżyc. Przed oczami pojawiły się wszystkie najważniejsze
momenty w jego życiu. Uśmiechnął się lekko na wspomnienie
pierwszego spotkania z Hermioną. Kiedyś brudna, odrażająca
szlama, dziś jego opoka. Przesunął delikatnie dłonią po całej
długości jej pleców, dając tym gestem ciepło, biorąc z tego
pocieszenie. Zerknął w dół na loki, które teraz nieświadomie
owijał wokół palców. Nawet nie wiedział, kiedy weszło mu to w
nawyk. Kącik jego ust uniósł się w lekkim, nieco wrednym
uśmieszku, kiedy powiedział:
— Kłęby brązowej wełny...
Rozbawiona dziewczyna uniosła głowę
i otworzyła usta, by powiedzieć mu, że potrafi zepsuć każdą
idealną chwilę, lecz to, co powiedział, odebrało jej dech.
— Kocham cię.
Draco zaśmiał się, widząc minę
kasztanowłosej. Wytrzeszczyła oczy i z niedowierzaniem wpatrywała
się w niego. Parę razy otwierała i zamykała usta, próbując coś
powiedzieć.
— Granger przestań, bo wyglądasz
jak oślizgła ryba nabita na haczyk — zakpił, uśmiechając się
sarkastycznie.
— Powtórz to — poprosiła cicho
Gryfonka.
Blondyn uniósł brew, a jego wredny
uśmiech powiększył się.
— Nie wiedziałem, że obelgi tak cię
podniecają, Granger. Coś mi mówi, że będziemy mieć niezłą
zabawę w łóżku. No ale co kto lubi... Wyglądasz jak...
— Nie to! To drugie — poprosiła
dziewczyna, rumieniąc się delikatnie.
Draco odchrząknął, walcząc z
rozbawieniem i z udawaną powagą powiedział:
— Kocham cię.
Hermiona odrzuciła głowę w tył, a
jej szczery, głośny śmiech spowodował, iż kilku absolwentów
Hogwartu obróciło się, by na nich spojrzeć. Kasztanowłosa
ponownie spojrzała na chłopaka i z szerokim uśmiechem szepnęła:
— Jeszcze raz.
— Kocham cię — odpowiedział
równie cicho. Przygryzł wargę, by powstrzymać wybuch śmiechu.
— Jeszcze...
— Kocham cię
— Je...
— Nie przesadzaj — powiedział
Draco z ironicznym uśmieszkiem, który tak bardzo uwielbiała. —
Nie będę się powtarzać jak cholerna katarynka. Najlepiej będzie,
jeśli sobie to nagrasz. Nigdy nie wiadomo jak długo będziesz
czekać, bym powiedział to znowu.
Gryfonka objęła go, opierając głowę
na jego ramieniu. Uśmiechnęła się do oddalającego się Hogwartu
i westchnęła.
— Wiesz, że teraz już nigdy się
mnie nie pozbędziesz? Nieźle się pan, panie Malfoy, urządził
tymi oświadczynami.
— Chyba ma pani rację, panno
Jeszcze-Granger.
Hermiona wyprostowała się, by
spojrzeć mu w oczy. Uśmiechnęła się i delikatnie ujęła jego
twarz w dłoń. Blondyn przymknął oczy i przechylił
delikatnie głowę.
— Ale wiesz co, Draco? Myślę, że
będziemy bardzo szczęśliwi.
Arystokrata skinął głową. Głupi
czy nie, uwierzył jej.
***
J. K. Rowling, Harry Potter i kamień filozoficzny.
***
ACHTUNG! JEŚLI DO TEJ PORY OMIJALIŚCIE NASZE UZEWNĘTRZNIENIA, PRZECZYTAJCIE, BO TE ZAWIERAJĄ WAŻNE INFORMACJE.
Uwaga, to jeszcze nie koniec! Czeka Was jeszcze epilog :) Tym razem trochę się rozpiszemy, ponieważ są to nasze ostatnie słowa, skierowane bezpośrednio do Was. Od początku wiedziałyśmy, co damy przed i po epilogu, ale zawsze to było czymś tak odległym i teraz, gdy zdałyśmy sobie sprawę, że ta chwila już nadeszła, jest nam... dziwnie. Czujemy się z siebie dumne (skromność level hard), jesteśmy szczęśliwe i jednocześnie smutne. Nadszedł czas, by w końcu otworzyć plik o chwalebnej nazwie "Nie ruszać, chyba, że dojdziemy do epilogu", który dotąd omijałyśmy szerokim łukiem.
Kiedy pojawi się epilog? Najprawdopodobniej w okolicach świąt, ot, taki prezent od nas.
Druga sprawa: mamy kilka pomysłów, ale jest ich tak dużo, że nie wiemy, który wybrać i tu zwracamy się do Was z prośbą o pomoc. W początkowym zamyśle miały powstać tzw. "bonusowe rozdziały", w których opisałybyśmy sceny, czy sytuacje, których nie mogłyśmy zamieścić w "zwartej części" opowiadania (chociażby dlatego, że były oddalone od siebie w czasie, a nie widziałyśmy sensu pisać rozdziału, który co chwilę byłby poprzerywany "***"). Drugim pomysłem jest napisanie miniaturki, osadzonej w świecie tego opowiadania, skupiającej się na wątku Blinny (tak, jest jeszcze dla nich szansa). Akcja rozpoczynałaby się parę lat po Hogwarcie i kończyła na epilogu NML. Pytanie, który z wariantów wybrać? Oczywiście, jest jeszcze pomysł na nasze następne, całkiem nowe opowiadanie.
A więc: Nowa historia, miniaturka czy "bonusowe fragmenty" (zawierające np. wesele) ? Chcielibyście odczekać trochę, by powrócić do NML, czy też od razu przeczytać o dalszych losach bohaterów? (Swoją drogą, teraz doskonale rozumiemy R. K. Rowling, która nie potrafi całkowicie zakończyć tematu Harry'ego. Nam też trudno rozstać się z naszą historią, wiedząc, że już nigdy nie stworzymy podobnych postaci (jak chociażby Babcię Rose) i musimy rozstać się z tymi, którym dałyśmy tak wiele od siebie.
Jeśli zastanawiacie się nad tym, jakie będzie "Polowanie na czarownice", a w szczególności jakie będą charaktery postaci: zamierzamy trzymać się kanonu, choć będziemy unikać zabiegu "kopiuj-wklej". Nowy Draco również będzie ironiczny, cyniczny i wredny, jednak będzie różnił się od TEGO Dracona.
Co jeszcze dla Was mamy? Zakładkę z ciekawostkami, która powstanie wkrótce (być może równo z epilogiem) i kolejny filmik Zabiniego :)
DLA WSZYSTKICH, KTÓRZY MAJĄ PROBLEMY Z BLOGGEREM: Zdarzało Ci się, że blogger nie chce współpracować? Zawiesza się, przy wklejaniu długich rozdziałów? Szukasz rozwiązania swoich problemów? Nic prostszego! Wystarczy puścić w tle Zenka! Serio, to pomaga :D
Szukając cytatu do tego rozdziału, samoistnie narzuciło nam się "Los chce ze mną grać w pokera, raz mi daje, raz zabiera"... nieprawdaż, że pasuje? Stwierdziłyśmy jednak, iż byłoby to zbytnią oborą i zrezygnowałyśmy z tego pomysłu (przeprosiny dla fanów disco polo, my tego rodzaju muzyki nie trawimy, choć musimy przyznać, iż Zenek jest spoko, a jego piosenki nie ograniczają się do cycków, pośladków i cycków <kryptoreklama>).
Na samym końcu chciałybyśmy podziękować Wam z całych naszych serduszek za ponad 230 tys. wyświetleń i blisko 1000 komentarzy. Za każde miłe słowo, które wywoływało uśmiech na naszych twarzach. Za motywację, liczne nominacje i głosy w konkursach. Za czas nam poświęcony i trwanie przy NML przez blisko półtora roku. Za cierpliwość i motywowanie nas do dalszego pisania.
Kończy się wielka przygoda, ale pocieszamy się tym, że za rogiem czekają następne... wystarczy tylko otworzyć drzwi.
Mamy nadzieję, że czytanie naszego opowiadanie dostarczyło Wam tyle samo radości, co nam pisanie go. Choć nie obyło się bez nerwowych chwil, było cholernie warto.
Zawsze piszemy "do następnego", jednak epilog zakończymy w nieco inny sposób. A więc: do zobaczenia za niecałe trzy tygodnie, kiedy to wspólnie będziemy delektować się wisienką na torcie.
Kończymy, bo coś czuję, że jeszcze trochę i się rozkleimy.
Para pa para papa!
I tym akcentem kończymy :)
(cholera, już się rozkleiłyśmy)