Zamek zatrząsł się w posadach. Na
posadzkę spadł deszcz ostrych odłamków z pękniętych okien, gdy
wrzask po raz kolejny przeszył powietrze. Kuląca się w kącie
dziewczyna zapłakała. Ktoś inny runął na posadzkę, gdy z uszu
pociekła mu krew.
Chwilę później przez wyrwę w
ścianie wleciały skrzydlate istoty. Rzuciły się na walczących,
rozdzierając ich ciała szponami. Rozrywając ich gardła zębami.
A więc tak wyglądał koniec Hogwartu.
Tak wyglądał koniec wolnego świata.
Szkolne błonia usłane były martwymi
ciałami. Przy życiu pozostali jedynie nieliczni. Krew tworzyła
strumienie na ziemi, gdy ta nie mogła już więcej jej w siebie
wchłonąć. Rudowłosa padła na ziemię, rozbryzgując dookoła
czerwoną ciecz. Zapłakała z bezsilności. Nie była już w stanie
dłużej walczyć. Pokonana, uniosła głowę, by po raz ostatni
ujrzeć nocne niebo. Chwilę później jej ciało drgnęło, gdy
uderzył w nie zielony promień. Jej brązowe oczy pozostały
otwarte, odbijając przyglądające się temu bestialstwu gwiazdy.
Blaise zawył, widząc, jak dziewczyna
umiera. Chciał zabić jej mordercę. Chciał wtulić twarz w jej
szyję i zapłakać. Nie mógł tego zrobić przez otaczających
go Śmierciożerców. Było ich zbyt wielu, atakowali ze wszystkich
stron.
Ktoś odebrał mu różdżkę. Ktoś
rzucił nim o drzewo. Silne uderzenie na chwilę odebrało mu wzrok.
Na jego ciele pojawiły się głębokie rozcięcia. Wrzasnął z
bólu, wykrzywiając twarz, po której spłynęły łzy. Opuściła
go wszelka nadzieja.
Stanął nad nim młody Śmierciożerca.
Znał tę twarz. Brunet splunął na niego. Coś mówił, jednak
Blaise nie rozumiał jego słów. Był taki zmęczony. Ciemność
powoli zakradała się do jego umysłu. Jęknął z bólu, gdy Ivan
go kopnął. Krew napłynęła mu do ust, by po chwili spłynąć po
jego policzku i dołączyć do czerwonej kałuży, w której leżał.
Zostawili go konającego. Coraz
trudniej przychodziło mu branie kolejnego wdechu. Leżąc na mokrej
ziemi, zapłakał, posyłając oskarżające spojrzenie ku czarnemu
niebu. Czym sobie zasłużyli na taki koniec? Co zrobili, że za karę
dostali ból, strach i śmierć?
Zrobiło mu się zimno. Zamknął oczy,
wiedząc, że umiera. Nie walczył z tym, jednak gdy niemal wszedł w
objęcia śmierci, usłyszał krzyk swojej matki. Ostatnimi siłami
uniósł powieki i ujrzał biegnącą ku niemu Eleonorę. Ich
spojrzenia spotkały się sekundę przed tym, jak trafiło ją
zaklęcie.
Chłopak krzyknął, jednak ona już go
nie słyszała. Nie mogła mu odpowiedzieć, nie mogła do niego
przyjść i go objąć. Leżała w błocie, potraktowana jak śmieć,
zabita ciosem od tyłu.
Zaczął czołgać się w jej stronę.
Nawet najmniejszy ruch przybliżał go ku własnej śmierci. Walczył
o każdy centymetr, aż w końcu mógł spleść ich dłonie i
po raz ostatni w życiu spojrzeć w jej oczy.
***
Luna Lovegood drgnęła, wracając do
swojego ciała. Gwałtownie otworzyła oczy i rozejrzała się.
Była na wieży. Bitwa jeszcze się nie rozpoczęła.
— Pomyliłam się... — wyszeptała,
przerażona tym, iż wszyscy zapłacą życiem za jej błąd.
— Luna? Dobrze się czujesz? —
spytał stojący obok Krukon, widząc, jak dziewczyna nagle zbladła.
— Pomyliłam się. Będzie ich
więcej.
Ignorując spojrzenia pozostałych,
Luna podbiegła do klapy i otworzyła ją.
— Gdzie ty...?
— Idę ostrzec pozostałych.
***
Godzinę wcześniej
— Gotowi? — spytała Hermiona,
patrząc na stłoczonych przy pucharze uczniów. — Na Trzy. Raz...
Dwa... Trzy!
Siedmioro chłopców jednocześnie
chwyciło naczynie, by po chwili zniknąć, przenosząc się do
bezpiecznej kryjówki.
Gryfonka uniosła różdżkę, dając
dyrektorce znać, iż ostatnia grupa przydzielonych jej uczniów
opuściła szkołę. Kobieta skinęła głową i rozejrzała się po
sali.
— Czy jest jeszcze ktoś, kto chce
opuścić Hogwart? — spytała donośnym głosem, z powagą
patrząc na uczniów.
Kilku z nich spojrzało na nieliczną
grupę Ślizgonów, stojącą w kącie sali. Żaden z nich się nie
poruszył, tym razem decydując się na wspólną walkę z wrogiem.
— Filiusie, weź uczniów i czekaj na
dziedzińcu. Luise, pójdziesz razem z nim. Severusie... —
dyrektorka zwróciła się do mężczyzny, ignorując zgiełk,
powodowany przez dzielących się na grupy uczniów. — Ty, ja
i Hagrid utworzymy trzy oddziały walczące na błoniach. Gdy
tylko przybędą, dołączą do nas członkowie Zakonu.
Snape skinął głową i, nie czekając
na dalsze instrukcje, zaczął zbierać ochotników do walki w
pierwszej linii. Uczniowie przepychali się, oczekując na polecenia.
— Troje z was uda się na najwyższe
wieże. Weźcie po kilku uczniów. Reszta idzie na dziedziniec.
Pomono, wiesz, co robić.
Profesor Sprout skinęła głową.
Razem z Nevillem i paroma innymi uczniami udała się do szklarni, by
wspomóc walczących na błoniach i dziedzińcu.
— Wiadomo, skąd przybędą? —
spytał jeden z uczniów.
— Wiemy, co robić, panie Bradox —
odpowiedziała Minerva McGonagall, porozumiewawczo zerkając w stronę
blondwłosej Krukonki. Dziękowała Merlinowi za dar dziewczyny,
dzięki któremu mogli odpowiednio rozstawić oddziały walczących.
Hermiona stanęła na palcach, próbując
wyłowić wzrokiem blond czuprynę wśród rozbieganych uczniów,
jednak zamiast Ślizgona zobaczyła Harry'ego, obejmującego na
pożegnanie Luise. Nauczycielka ucałowała go w policzek i dołączyła
do czekającej na nią grupy. Pozostali nie zwrócili na to większej
uwagi, zbyt przejęci tym, iż lada moment przyjdzie im stanąć do
walki.
— Granger!
Dziewczyna odwróciła się i zobaczyła
machającego do niej Blaise'a. Chłopak stuknął w ramię
arystokratę, wskazując mu Hermionę.
Kasztanowłosa podeszła do nich.
— Gdzie ty byłaś? Zresztą,
nieważne — mruknął Draco. — Ustaliliśmy, że ja, Blaise i Teo
zajmiemy pozycje na wieży Ravenclawu, a Potter dołączy do
Weasleyów na tej nad waszym pokojem wspólnym.
Gryfonka zamrugała, zaskoczona tym, że
ją pominął.
— A ja? — spytała.
— Ty zostajesz tutaj i razem z
Pomfrey będziesz opatrywać rannych.
— Co? Nie! Nie ma mowy.
Ślizgon wymienił porozumiewawcze
spojrzenia z przyjaciółmi i chwycił dziewczynę za łokieć,
odciągając ją z dala od pozostałych.
— Zostaniesz tu — powiedział
stanowczo głosem nieznoszącym sprzeciwu.
— Nie będziesz za mnie decydował —
odparła równie hardo. Nie zniosłaby czekania na wieści o tym, jak
radzą sobie jej przyjaciele, czy żyją... i stać w obawie, że do
Wielkiej Sali zostanie wniesione ciało jednego z nich.
— Hermiona, dobrze wiesz, że nie
jesteś w stanie walczyć — warknął poirytowany arystokrata. —
Nadal jesteś osłabiona...
— Nie zostanę tutaj. Dam radę.
— Będziesz nam kulą u nogi —
powiedział Draco, uciekając się do ostatniego argumentu. Nie
chciał tego mówić, jednak nie miał innego wyjścia, jeśli
chciał, by dziewczyna przeżyła.
Hermiona spuściła głowę, wlepiając
wzrok w podłogę. Chciała działać, chciała walczyć i mieć
ich wszystkich przy sobie. Zamiast tego została zepchnięta na
boczny tor, mając poczucie, że jest bezużyteczna.
Ślizgon objął ją, wspierając
podbródek na jej głowie. Wciągnął głęboko powietrze
i przymknął oczy, czując delikatną woń konwalii, które już
zawsze będą mu się kojarzyć z Hermioną. Ten jeden zapach
potrafił przywołać obraz jej roznamiętnionych oczu, rozchylonych
warg i nieokiełznanych loków tuż po tym, jak na tych wilgotnych
ustach gościły jego wargi.
Westchnął, walcząc z pokusą, by
pozwolić jej na walkę. Z jednej strony pragnął ją mieć przy
sobie, mając pewność, że nic jej nie jest. Z drugiej, chciał, by
tu została, a najlepiej, żeby w ogóle opuściła Hogwart.
— Musisz tu zostać. Muszę wiedzieć,
że jesteś bezpieczna — szepnął, delikatnie gładząc jej plecy.
Odsunął się, by móc ująć twarz dziewczyny w dłonie i spojrzeć
jej w oczy. — Obiecaj, że tu zostaniesz.
Przez chwilę milczała, nie odrywając
od niego spojrzenia. W końcu pokiwała głową, czując, iż każda
minuta ich rozmowy opóźnia przygotowania do bitwy.
Wargi Dracona drgnęły lekko, jakby
chciał się uśmiechnąć, lecz nie miał na to dość siły.
— Nie widzimy się po raz ostatni,
Granger. Tak łatwo się ode mnie nie uwolnisz — szepnął, z
każdym wyrazem muskając ustami jej czoło.
— Uważaj na siebie. Mówię
poważnie. Żadnym heroicznych wyczynów.
— Postaram się.
— Malfoy — warknęła dziewczyna,
na co chłopak uśmiechnął się łobuzersko i skinął głową.
Odwrócił się i ruszył do wyjścia.
Hermiona z mocno bijącym sercem obserwowała, jak od niej odchodzi.
Pomimo jego słów miała wrażenie, że było to ich ostatnie
spotkanie. Oparła się o ścianę i zamknęła oczy, słysząc
wyłącznie głośny stukot swojego, wołającego za Draconem, serca.
Chciała być z nim i ze swoimi przyjaciółmi, razem walcząc ramię
w ramię z armią Śmierciożerców, jednak nie chciała ich
osłabiać.
„Lepiej będzie, jeśli skupią
się na walce, nie na mnie” — przekonywała samą siebie,
jednak żadne słowa nie były w stanie odsunąć od niej
strachu i dziwnej tęsknoty.
Jęknęła żałośnie, gdy przed
oczami pojawił jej się obraz martwego Dracona. Tyle jeszcze o nim
nie wiedziała, tak wiele miała mu do powiedzenia, a on odszedł,
być może zabierając za sobą ostatnią ku temu okazję.
— Draco! — zawołała, nim zdążyła
się powstrzymać.
Odepchnęła się od ściany i zrobiła
kilka niepewnych kroków na drżących nogach, nie odrywając
spojrzenia od drzwi. Bała się wojny, bała się tego, że go
straci, a już największym przerażeniem napełniała ją myśl, iż
zabierze go od niej śmierć, nim dostąpi zaszczytu zostania jego
żoną.
Stała na środku sali, ignorując
biegających wokół niej uczniów i nauczycieli. Z każdą sekundą,
opuszczała ją nadzieja. Zrobiła krok ku drzwiom. Kolejny. I
jeszcze jeden. W myślach błagała go, zaklinała, by wrócił.
Widocznie jej modły zostały
wysłuchane przez Godryka, Merlina lub nawet i samego Boga. W chwili,
gdy straciła wiarę, w przejściu stanął arystokrata. Chłopak
obejrzał się i odpowiedział coś komuś, po czym spojrzał na
dziewczynę. Nim zdołał do niej podejść, Hermiona powiedziała:
— Odpowiedź brzmi: tak. Tak, Draco,
wyjdę za ciebie.
Blondyn zamarł i, gdyby nie
nadchodząca bitwa, Hermiona zaśmiałaby się, widząc jego minę.
Przez jego twarz przebiegły różne emocje: dezorientacja,
zdziwienie, szok, a w końcu radość i duma. Uśmiechnął się
zuchwale i w zaledwie kilku krokach pokonał dzielący ich dystans.
Zaczepił palec o szlufkę jej spodni i szarpnięciem
przyciągnął ją do siebie. Wolną dłoń wczepił w jej loki i
nachylił się, zachłannie wpijając się w jej usta. To, co
teraz czuł, nie mogło równać się z niczym. Puchar Quidditcha?
Ot, taka błyskotka. Złota Strzała? Kawałeczek kija i kilka witek.
Gdyby ktoś zażądałby zapłaty za co, co przed chwilą usłyszał,
oddałby wszystko, co miał.
Gdy w końcu oderwali się od siebie,
żadne nie mogło znaleźć odpowiednich słów. Stali w milczeniu,
wypełniając te kilka centymetrów, jakie dzieliło ich usta,
gorącym, szybkim oddechem.
— Ale wiesz, Granger — zaczął
Ślizgon — że po wojnie nie przyjmuję żadnych zmian zdania?
Żadnego „zrobiłam to pod wpływem chwili” albo „myślałam,
że zginiemy”.
— Tak? I co w takim razie zrobisz? —
spytała kokieteryjnie, zarzucając mu ramiona na szyję.
— Zwiążę cię i siłą zaciągnę
przed ten cholerny ołtarz.
Dziewczyna zaśmiała się, odrzucając
głowę w tył.
— Liny trochę utrudnią ci robotę w
noc poślubną. Ciekawe, jak zdejmiesz sukienkę.
— Mam swoje sposoby, Granger. Choćby
zerwanie jej z ciebie. Zębami.
— EHEM.
Prefekci odwrócili się do wyraźnie
poirytowanej Minervy McGonagall, jednak arystokrata nie wypuścił
Hermiony z objęć. Uśmiechnął się do niej złośliwie, po czym
przeniósł wzrok na dyrektorkę.
— Panie Malfoy, odnoszę wrażenie,
że nie powinno pana tu być.
— Zawsze imponowała mi pani swoją
spostrzegawczością — odparł Draco, sugestywnie patrząc na
kobietę, chcąc, by zostawiła go samego z Gryfonką.
McGonagall zmrużyła oczy, jednak
odeszła, nie chcąc tracić cennego czasu.
Ślizgon wrócił spojrzeniem do
dziewczyny i delikatnie ujął jej dłoń, gładząc kciukiem palec
serdeczny jej prawej ręki. Nachylił się i musnął wargami jej
skroń, cicho szepcząc:
— Tu jest już pierścionek, Granger.
— Arystokrata odsunął się nieco i zagryzł wargę, prowadząc
wewnętrzną walkę. W końcu wziął głęboki oddech i powiedział:
— Hermiona... ja...
— Tak? — spytała.
— Malfoy! Musimy już iść!
Draco przymknął oczy i zaklął.
— Cholerny Potter i to jego wyczucie
czasu — warknął, zerkając przez ramię na Harry'ego. —
Przysięgam, jeśli nie zginie podczas tej bitwy, własnoręcznie się
nim zajmę.
Hermiona zaśmiała się i choć
najchętniej zatrzymałaby Ślizgona przy sobie, delikatnie go
odepchnęła.
— Idź już.
Arystokrata po raz ostatni na nią
spojrzał, skierował na chwilę wzrok na jej dłoń, po czym z
uśmiechem dumnego posiadacza dołączył do Gryfona, nie omieszkując
potrącić go za przerwanie mu w tak ważnym momencie. „Człowiek
raz w życiu chce wyznać miłość i przychodzi taki Potter,
rozpieprzając cały nastrój.”
Harry zignorował zachowanie Ślizgona,
powtarzając sobie, iż lepiej nie zrażać do siebie osoby, która
będzie walczyć u twojego boku. Nim wrota Wielkiej Sali zostały
zamknięte, zdołał pochwycić spojrzenie przyjaciółki. Skinął
głową, by dodać otuchy zarówno jej, jak i sobie, po czym ruszył
za blondynem.
— Niech cię cholera, Potter —
warknął Draco, gdy Gryfon zdołał go dogonić. — Mówił ci ktoś
kiedyś, że jesteś jak biegunka?
— Co masz na myśli, Malfoy?
— Przychodzisz w najmniej odpowiednim
momencie — odpowiedział, patrząc na niego z obrzydzeniem.
— Twój brat za chwilę zorientuje
się, że szykujemy się do walki i wróci z pustymi rękami do
Voldemorta. Za pół godziny, może nawet mniej, zostaniemy
zaatakowani. Nie możemy marnować czasu i dobrze o tym wiesz,
Malfoy.
Ślizgon nie odezwał się, jednak w
duchu przyznał mu rację. Przyśpieszył kroku, pokonując po dwa
stopnie naraz, chcąc jak najszybciej dołączyć do swojej grupy.
Zatrzymał się jednak, widząc, jak przypuszczał, niewielką grupę
członków Zakonu Feniksa.
— Panie Weasley! — zawołał Harry,
wyławiając wzrokiem Artura Weasleya.
— Harry — powiedział mężczyzna,
ściskając jego dłoń. — McGonagall już na błoniach?
— Tak...
— Tylko tylu przybyło? — wtrącił
Draco, z niesmakiem lustrując nowo przybyłych.
— Reszta zapobiega atakom
Śmierciożerców, ale to jak szukanie różdżki w stogu siana.
Tylko tylu mogło tu przyjść — odparł pan Weasley z karcącą
nutą w głosie. Przypatrywał się Draconowi z nieufnością, jakby
spodziewał się, iż w każdej chwili może okazać się, że
chłopak tak naprawdę nie jest po ich stronie.
— A Syriusz? Jest tu? — dopytywał
Gryfon, nadal próbując wyłowić z tłumu ojca chrzestnego.
Mężczyzna westchnął i podrapał się
po skroni, szukając odpowiednich słów.
— Harry... Nie wiemy, co z Syriuszem.
Próbowaliśmy się z nim skontaktować, ale nie odpowiada od
miesiąca. Ale to nie znaczy, że coś mu się stało — dodał
szybko. — Wysłano go na tajną misję i może...
— Arturze!
Mężczyzna obejrzał się i z powrotem
spojrzał na chłopaka, nie mogąc zdecydować się, czy skończyć
rozmowę z Gryfonem, czy pobiec z resztą na błonia. W końcu
wyminął go, jednak będąc na półpiętrze, zawołał:
— Jestem pewien, że nic mu nie jest.
Nie z takimi rzeczami sobie radził.
Gryfon przełknął ślinę, nie mogąc
pozbyć się wrażenia, że jego ojciec chrzestny tym razem nie
wywinął się Śmierciożercom.
W czasie, gdy Harry rozmawiał z ojcem
Rona, Hermiona niespokojnym krokiem przemierzała Wielką Salę,
która w ciągu kilku minut przemieniła się w tymczasowe skrzydło
szpitalne. Stoły zostały odsunięte, a na nich pojawiły się
buteleczki z eliksirami, opakowania z maściami, bandaże...
słowem wszystko, czego potrzebowały pielęgniarki Hogwartu, by
wyleczyć obrażenia walczących.
Chcąc znaleźć sobie zajęcie,
podeszła do stołu i zaczęła dzielić eliksiry na te, które
leczyły rany powierzchowne i te, które uzdrawiały obrażenia
wewnętrzne. Skupiając się na swoim zadaniu, odseparowała od
siebie rozmowy pozostałych czterech dziewcząt, które zdecydowały
się zostać tu i zajmować rannymi. Zdenerwowana, upuściła bandaż,
który zaczął turlać się po podłodze. Westchnęła i ze złością
przykucnęła, by go zwinąć.
Rozmawiające szeptem pielęgniarki nie
zauważyły skulonej po drugiej stronie stołu dziewczyny, dzięki
czemu Gryfonka mogła usłyszeć ich wymianę zdań.
— Musisz już iść, Beth. To
niebezpieczne.
— Mogę zostać, dopóki księżyc...
— A krew? Dobrze wiesz, jak się
zachowujesz podczas pełni, gdy ją widzisz — szepnęła pani
Pomfrey, patrząc surowo na kuzynkę. Westchnęła, widząc jej minę
i nieco złagodziła ton. — Wiem, że się o niego... martwisz.
Odpuść go sobie i wracaj do domu.
Po długim wahaniu, panna McCullen
skinęła głową.
— Na pewno wszystko tu przyniosłyśmy?
— Tak.
— Dobrze. W porządku... Ale jak
tylko to wszystko się skończy, napisz do mnie, czy Severus...
Hermiona w odpowiedzi usłyszała
ciężkie westchnienie starszej kobiety. Wiedziała, że nie powinna
podsłuchiwać, jednak to, co usłyszała, odebrało jej zdolność
logicznego myślenia. Nowa pielęgniarka była wilkołakiem. Nagle te
wszystkie jej nieobecności stały się jasne. Gdyby tylko widywała
ją częściej, Gryfonka być może już wcześniej by się o tym
dowiedziała.
— Dobrze, ale naprawdę powinnaś o
nim zapomnieć... Co ty tu robisz?
Hermiona drgnęła i wstała, przez
chwilę nie wiedząc, co powiedzieć. Na przemian otwierała i
zamykała usta, unikając ostrego wzroku pani Pomfrey i strachu w
oczach jej kuzynki.
— Ja... przypadek... bandaż... —
wydukała nieskładnie, pokazując im w połowie zwinięty materiał,
jakby to wszystko miało wyjaśnić.
Kobiety przypatrywały się jej w
milczeniu, zastanawiając się nad tym samym: jak dużo Gryfonka
usłyszała.
— Nic nie powiem. Obiecuję.
Starsza kobieta otworzyła usta, chcąc
udzielić reprymendy, jednak Beth złapała ją za ramię, nie
odrywając pustego wzroku od dziewczyny.
— Poppy... zostaw nas same. Naprawdę
zatrzymasz to dla siebie? — spytała rudowłosa, przyglądając się
jej z ciekawością.
Hermiona odłożyła bandaż na stół
i skinęła głową.
— Tak.
Beth zaśmiała się ponuro, opierając
dłonie na stole.
— To zadziwiające, jak obcy człowiek
potrafi być ci bliższy, niż twoja własna rodzina — powiedziała,
wspominając dzień, gdy jej matka wyrzuciła ją z domu, oskarżając
ją o zniszczenie czystej krwi ich rodu. Tylko kuzynka jej nie
odrzuciła.
— Kiedyś... kiedyś znałam jednego
wilkołaka. Jak nikt inny dowiódł, że bycie nim, nie czyni
z człowieka potwora.
Pielęgniarka uśmiechnęła się
smutno.
— Szkoda, że niewielu zdaję sobie z
tego sprawę. Hermiono... — zaczekała, aż dziewczyna spojrzy jej
w oczy, po czym dokończyła — … dziękuję.
Gryfonka skinęła głową, obserwując,
jak kobieta celuje różdżką w dzbanek, zamieniając go
w świstoklika. Nim zniknęła, dodała:
— Uważaj na siebie.
Hermiona westchnęła i usiadła na
stole. Uważaj na siebie. Wydawało jej się, że ostatnio tylko to
słyszała. Uważaj na siebie. Przecież nie była dzieckiem!
Czuła się dobrze, nic nie stało na przeszkodzie, by walczyła
razem z innymi. Nie, zamiast tego musiała tu siedzieć i czekać.
Wsparła głowę na dłoniach,
wlepiając wzrok w pozostałe dziewczyny, chodzące bez celu po sali.
Pani Pomfrey z kolei sprawdzała zapasy medykamentów, raz po raz
zerkając na zegarek.
Uważaj na siebie.
Kasztanowłosa wzięła głęboki
oddech i wstała. Żadna jej nie zatrzymała, jedynie odprowadziły
ją wzrokiem. Zamknęła drzwi i w biegu zaczęła wspinać się po
schodach. Miała nadzieję, że nic się nie zmieniło i pozostali
czekali na atak na wieży Ravenclawu.
— Draco! — zawołała, gdy, będąc
na siódmym piętrze, zauważyła blond czuprynę. Chłopak odwrócił
się i poczuła rozczarowanie, gdy zamiast Ślizgona, zobaczyła
młodego członka Zakonu.
„Czyli pomoc już tu jest” —
pocieszyła się w duchu, skręcając w boczny korytarz, wiodący do
schodów na szczyt wieży.
— Hermiona.
Odwróciła się i podeszła do swojego
chłopaka.
— Wiem, wiem, miałam tam zostać,
ale, Draco, ja nie potrafię tak po prostu...
Wywód dziewczyny został przerwany
gwałtownym pocałunkiem. Chłopak zdawał się nawet nie zauważać,
że Gryfonka próbowała coś powiedzieć. Przeniósł dłonie na jej
pośladki i mocno przycisnął ją do siebie. Zaskoczona
Hermiona nawet nie próbowała się odsunąć. Westchnęła,
całkowicie poddając się jego woli. Arystokrata natychmiast
wykorzystał to, że na moment rozchyliła wargi i pogłębił
pocałunek.
Dziewczyna cichutko jęknęła, biorąc
jego zachowanie za zgodę na jej udział w walce. Spróbowała się
odsunąć, wiedząc, że nie powinni tracić na to czasu, jednak on
jej na to nie pozwolił. Musnął dłonią jej udo i mocno
chwycił, podnosząc je tak, że wewnętrzna część ocierała się
o jego nogę. Nie protestowała. Mruknął z zadowolenia i zrobił
krok w przód, opierając kasztanowłosą o ścianę. Przysunął się
jeszcze bliżej niej tak, by przylegać do niej całym swoim ciałem
i oplótł jej nogą swoje biodra.
— Her... co, do kurwy?!
Silne szarpnięcie oderwało od niej
Ślizgona. Hermiona zachwiała się, ledwo utrzymując równowagę.
Uniosła głowę, gotowa, by bronić swojego chłopaka. Problem tkwił
w tym, iż przed nią stało dwóch identycznych blondynów.
Dwaj arystokraci wpatrywali się w
siebie z nienawiścią, ciężko przy tym dysząc, choć u obu
przyśpieszony oddech był spowodowany czymś innym. Gryfonka jęknęła
i przysłoniła dłonią wilgotne usta, gdy dotarło do niej, co się
przed chwilą stało.
— Co ty tu, kurwa, robisz? —
zapytał ten z lewej.
— Mógłbym zapytać o to samo —
odpowiedział drugi Draco.
— Pierdol się.
— Pierdol się.
W tej samej chwili ruszyli na siebie.
Hermiona błyskawicznie wyjęła różdżkę i rzuciła zaklęcie,
sprawiając, iż obaj odbili się od niewidzialnej tarczy i upadli na
podłogę.
— Granger — warknęli równocześnie,
patrząc na nią z oskarżeniem.
Kasztanowłosa patrzyła to na jednego
to na drugiego, jednak nie mogła rozpoznać tego prawdziwego
Ślizgona. Zastanawiając się, jakim cudem klon wyszedł z Pokoju
Życzeń, powoli podeszła do nich.
— Zabiję cię, jak tylko z nią
skończę — odpowiedział arystokrata, stojący po jej lewej.
— Ustaw się w kolejce, złamasie. To
JA z nią skończę, a potem zabiorę się za ciebie.
— Możesz spróbować, marna
podróbko.
— Na pewno to zrobię, niedorobiony
klonie.
— DOŚĆ!!! — wrzasnęła
dziewczyna, choć nie wierzyła, że cokolwiek to da. O dziwo, obaj
się zatrzymali, jednak nie spuszczali z siebie morderczego wzroku.
— W tej chwili przestańcie. Który
jest prawdziwy?
— Ja.
— Ja.
— Kurwa, zabiję szmaciarza —
warknął, stojący po lewej Ślizgon.
— Nie!
Hermiona rzuciła się do przodu,
zasłaniając sobą prawdziwego, jak miała nadzieję, Dracona.
Sobowtór zatrzymał się, gniewnie patrząc to na chłopaka, to na
nią.
— Mógłbyś skończyć te swoje
gierki. Nie mamy na to czasu, niedługo zostaniemy zaatakowani —
oznajmiła, patrząc na niego z naganą.
Stojący za nią arystokrata położył
dłonie na jej talii i przysunął do siebie.
— Granger, to ja jestem ten prawdziwy
— warknął drugi blondyn, mrużąc wściekle oczy.
Dziewczyna wiedziała, że mówi
prawdę, z dwóch powodów. Po pierwsze: stojący za nią Malfoy
zaśmiał się zwycięsko. Po drugie: w momencie, gdy przysunął ją
do siebie, poczuła pociąg.
Z piskiem odskoczyła od klona i
podbiegła do swojego chłopaka.
— No co? — spytała, wzruszając
ramionami.
— Jak mogłaś nas pomylić?
— Wybrałam tego mniej agresywnego.
Draco najchętniej przerzuciłby
dziewczynę przez ramię i zamknął w jakiejś obskurnej piwnicy,
jednak miał teraz inne priorytety.
— Dziwisz mi się? Widziałem, jak
miziasz się z innym facetem — syknął, patrząc na nią groźnie.
— W dodatku parę minut po przyjęciu
oświadczyn — dodał dobrodusznie oparty o ścianę sobowtór,
ze znudzonym wyrazem twarzy przyglądając się swoim paznokciom.
— Właśnie, Granger, parę minut
po... — blondyn wyprostował się i podejrzliwie przyjrzał się
kopii. — Skąd ty to wiesz?
Drugi chłopak postukał się palcem po
skroni.
— Przecież jestem tobą.
— To znaczy, że na bieżąco
otrzymujesz jego wspomnienia? Nawet po wyjściu z Pokoju? —
zdziwiła się Gryfonka, po czym, kręcąc głową, dodała: —
Zaraz, zaraz... Jak ty w ogóle stamtąd wyszedłeś?
Klon uśmiechnął się zuchwale.
— A co dostanę w zamian za
odpowiedź?
Dziewczyna położyła dłoń na
ramieniu prawdziwego Dracona, czując, że ten marzy o tym, by
odpowiednio zająć się sobowtórem.
— Moją wdzięczność.
— Hmm... powiedzmy, że na razie mnie
to zadowala. Wyszedłem dzięki temu — odpowiedział, wyjmując zza
koszuli Naszyjnik Pandory.
Hermiona i Draco z niedowierzaniem
wpatrywali się w medalion.
— Masz pojęcie, co narobiłeś? —
spytał cicho Ślizgon.
— Wyobraź sobie, że mam. A co,
wolałbyś, żeby ta błyskotka dostała się w ręce Attyli? Uwierz
mi, facet nie jest najbystrzejszy, ale to nic w porównaniu z tym
świrem w masce. Koleś nic tylko dyszy i dyszy. Zwariować można —
poskarżył się blondyn. — Co wam w ogóle strzeliło do głowy,
żeby go tam schować? No, ale przynajmniej macie jeszcze jedną
osobę do pomocy.
Prefekci wymienili zdziwione
spojrzenia.
— Zamierzasz nam pomóc? — spytała
podejrzliwie Gryfonka.
Arystokrata zmarszczył brwi,
przyglądając się dziewczynie.
— Jesteś pewien, że to z nią
chcemy spędzić resztę życia? — zwrócił się do swojego
pierwowzoru. — Czasami sprawia wrażenie głupiutkiej jak troll.
— Milcz — warknął Draco, po czym
odciągnął Hermionę i ponownie zwrócił się do swojego klona: —
I masz się stąd nigdzie nie ruszać.
Blondyn prychnął prześmiewczo i
zmierzył swój pierwowzór nieprzychylnym spojrzeniem.
— Nie będę słuchał poleceń
kogoś, kto nawet nie potrafi przelecieć własnej dziewczyny —
oznajmił, po czym spojrzał na Gryfonkę i sugestywnie oblizał
wargi.
— Draco, nie! — krzyknęła
Hermiona, wieszając się arystokracie na ramieniu, byle tylko
powstrzymać go od rzucenia się na blondyna.
Przez chwilę mierzył w chłopaka
morderczym spojrzeniem, jednak widok szykujących się do bitwy
mieszkańców zamku przypomniał mu, jak niewiele czasu im pozostało.
Skinął głową, po czym poprowadził dziewczynę do jednej z klas.
— Ale wiecie, że wszelkie próby
zachowania prywatności skończą się fiaskiem, bo i tak będę
świadom tego, o czym rozmawiacie? — usłyszeli, nim arystokrata
zdążył zamknąć drzwi. Odwrócił się do Gryfonki, która ze
zbolałą miną od razu zasypała go wyjaśnieniami:
— Draco, ja naprawdę nie miałam
pojęcia... myślałam, że to ty... nie bądź zły... każdy na
moim miejscu pomyślałby, że to byłeś ty...
— Nie teraz — syknął, przerywając
jej niekończący się monolog. — Mamy ważniejsze sprawy na głowie
— dodał nieco łagodniej. — A kwestią domniemanej zdrady
zajmiemy się później...
— Malfoy, jakiej zdrady, do cholery!
— Podobnie jak twoimi wyobrażeniami
co do mojej osoby. Serio, masz mnie za takiego prymitywa, który
myśli tylko i wyłącznie o seksie?!
— To nie ja! To ten pokój... —
widząc, jak kręci głową z niedowierzaniem, ponownie podniosła
głos. — Mam ci przypomnieć co było z łóżkiem i kajdankami?!
Co więcej, wtedy też nie myślałam o tobie w kategorii
psychopatycznego, narcystycznego mordercy, a sam dobrze wiesz, co z
tego wyszło!
— Ideał — wtrącił sobowtór,
wychylając głowę przez otwarte drzwi. — Doprawdy nie wiem, po co
wam była ta cała konspiracja, skoro wrzeszczycie tak, że pewnie
sam Voldemort w Zakazanym Lesie was słyszy. — Zmarszczył
brwi, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał, po czym wszedł
do sali i dodał: — Bitwa, zacięta walka o życie z tą waszą
operą mydlaną w tle to coś naprawdę epickiego.
— WYNOCHA — powiedziała oschle
Gryfonka, piorunując go wzrokiem.
— Dla ciebie wszystko, skarbie.
— Nie mów do mnie skarbie! —
wrzasnęła, wymierzając mu siarczysty policzek. Uniosła
ostrzegawczo palec wskazujący i oznajmiła na pozór spokojnym i
opanowanym tonem: — A jeśli jeszcze raz mnie pocałujesz albo choć
spróbujesz mnie tknąć, to gwarantuję ci, że będziesz marzył o
tym, by ponownie być zamkniętym z barbarzyńskim wodzem Hunów,
psycholem z piłą mechaniczną i tym drugim, dyszącym. Jasne?
Klon potarł zaczerwieniony policzek,
na którym odcisnął się zarys dłoni Hermiony i pokiwał
głową. Widząc tryumfujące spojrzenie swojego pierwowzoru, dodał:
— Ostra jesteś, skarbie. Ale to
dobrze, bo takie lubię — po czym puścił do niej oczko i wyszedł
na korytarz.
Gryfonka rzuciła jeszcze jedno
wściekłe spojrzenie w stronę drzwi i odwróciła się w stronę
arystokraty, mówiąc:
— Wracając do tematu, nie jesteś
zły? — spytała, patrząc na niego niepewnie.
Ślizgon nie odpowiedział od razu.
Zacisnął szczękę, mając wciąż przed oczami obraz Gryfonki
w objęciach jego sobowtóra.
— Na ciebie nie — oznajmił po
chwili, która dla Hermiony zdawała się być wiecznością.
— Nic dziwnego. Nie możesz winić
dziewczyny za to, że choć raz chciała poczuć, jak to jest być
z prawdziwym mężczyzną!
— Zabiję go — syknął
arystokrata, podchodząc do drzwi.
— Draco, on może nam się przydać —
powiedziała cicho, zagradzając mu drogę.
— Tobie na pewno, skarbie!
— Myślisz, że można mu ufać?
— Tobie ufam, więc myślę, że i
jemu możemy, skoro jest odbiciem moich wyobrażeń... przerysowanym,
rzecz jasna — dodała szybko. — Oczywiście jest niezwykle
irytujący, wredny, sarkastyczny i obleśny, ale nie wygląda na
wrogo nastawionego. No, chyba że chodzi o ciebie, ale to jasne
dlaczego. Nie powinien sprawić większych problemów.
— Już sprawił — burknął
blondyn, muskając kciukiem jej dolną wargę, jakby chciał zetrzeć
z jej ust wspomnienie pocałunku z klonem. — Myślisz, że to
naszyjnik sprawia, że nadal nie jest moją wierną kopią? —
szybko zmienił temat, czując ukłucie zazdrości.
Hermiona pokręciła głową.
— Myślę, że to sprawka Pokoju.
Nadal błędnie odczytuje życzenia i tworzy niedopracowane...
— Och, przepraszam bardzo! —
oburzył się drugi blondyn. — Jestem dopracowany w każdym
calu. Pokazać?!
— Obejdzie się — mruknęła
Gryfonka. — Draco — powiedziała, ponownie zwracając na siebie
uwagę arystokraty — przyda nam się dodatkowa pomoc, jest nas zbyt
mało. Poza tym nie wiemy, czy dałoby się go ponownie zamknąć w
Pokoju.
— A więc? Wszystko ustalone?
Świetnie, dajcie mi jakąś różdżkę — rozkazał drugi Draco,
gdy prefekci naczelni wyszli z klasy.
Ślizgon długo patrzył na swoją
podobiznę, szukając w niej najmniejszego śladu fałszu. Rozważał
wszystkie za i przeciw. W końcu przyznał rację Gryfonce. Skoro
klon uratował ich przed wizją Attyli dzierżącego najpotężniejszy
artefakt czarnomagiczny, nie mógł być całkiem zły. Choć
najchętniej rzuciłby się na niego, postanowił mu zaufać.
— W porządku — powiedział wolno.
— Dostaniesz różdżkę. Ale najpierw oddasz naszyjnik.
Kopia zamarła, doskonale znając
nadzieje arystokraty. Liczył na to, iż gdy tylko zdejmie wisior,
zniknie lub zostanie z powrotem odesłany do Pokoju Życzeń.
Wiedząc, że nie ma innego wyjścia klon, sięgnął do medalionu i
zdjął go, po czym upuścił go na otwartą dłoń pierwowzoru.
Uśmiechnął się chytrze, gdy nic takiego się nie stało.
— To było takie... dramatyczne —
zakpił.
— Idziemy — zarządził blondyn,
skręcając w korytarz, prowadzący do lochów.
— Nie, Draco, nie idziemy —
wtrąciła Hermiona, zatrzymując chłopaka. — Dołącz do reszty,
a ja zaprowadzę go do magazynu i wybiorę jakąś różdżkę.
— Nie ma mowy. Nie zostawię cię
samą z facetem, któremu puchnie w spodniach na twój widok.
— Nic mi nie będzie — warknęła,
poirytowana. — Poradzę sobie.
Arystokrata zacisnął szczękę i
pomimo wszelkich obaw oraz tego, że każda jego cząstka krzyczała,
by nie odstępować dziewczyny nawet o krok, skinął głową,
zgadzając się z Gryfonką. Odwrócił się na pięcie i rzucił
przez ramię:
— Jak tylko skończycie, wracaj do
Wielkiej Sali.
Hermiona raz jeszcze posłała
sobowtórowi zdegustowane spojrzenie i bez słowa ruszyła w stronę
magazynu.
— Jeśli zrobisz coś nie tak,
wracasz do Pokoju Życzeń — zagroziła, chcąc dać mu jasno do
zrozumienia, że ma zachować dystans.
— Naprawdę się łudzisz, że dasz
radę mnie tam zamknąć? Zresztą... po co? Pomyśl tylko, nie
wolałabyś zatrzymać nas obu? Mógłbym się podawać za jego
zaginionego brata bliźniaka — kontynuował, nie zważając na
wrogie spojrzenia dziewczyny. Zaśmiał się pod nosem i dodał: —
Dotąd myślał, że jest jedynakiem, a tak byłoby nas trzech: ja,
Ivan i on. Zakładając, oczywiście, że ta imitacja mężczyzny
przeżyje bitwę.
— Ani słowa — syknęła Gryfonka.
— Skarbie, nie martw się. Zawsze
masz pod ręką drugi egzemplarz. Powiedz tylko słowo, a wypełnię
pustkę po ukochanym.
— Powiedziałam, zamknij się! —
wrzasnęła, przypierając go do ściany. — Nic mu się nie stanie,
a gdy będzie już po wszystkim, znajdę sposób, by cię z powrotem
zamknąć. Jasne?
— Jak słońce, skarbie —
powiedział sobowtór, nic sobie nie robiąc z jej wrogości.
Bez słowa weszli do magazynu. Hermiona
niemal biegła do alejek, gdzie na wystawie spoczywały różdżki
absolwentów Hogwartu. Choć obiecała arystokracie, że będzie
bezpiecznie czekać w Wielkiej Sali, słowa jego sobowtóra tylko
utwierdziły ją w przekonaniu, że nie może tego zrobić.
— Dasz mi ją w końcu? — spytał
blondyn, widząc, jak dziewczyna z niepokojem spogląda to na niego,
to na trzymaną przez nią różdżkę.
Gryfonka skinęła głową i podała mu
wybrany przez siebie model.
— Mamy braki na błoniach. Dołączysz
do grupy Snape'a. — Zmarszczyła brwi, przyglądając się ubiorowi
sobowtóra. — Trzeba coś zrobić, żebym wiedziała, który z was
jest tym prawdziwym...
— Mogę zdjąć koszulę —
zaproponował wytwór Pokoju Życzeń, uśmiechając się do
kasztanowłosej.
— Yyy... no to jest jakiś pomysł —
mruknęła. — Ale chyba tak będzie lepiej — dodała, zmieniając
kolor jego koszuli na głęboką czerń.
Gdy wyszli z lochów, uderzyła ich
wszechobecna cisza. Wszystko, co obrońcy zamku mogli zrobić, by
przygotować się na atak, zostało już zrobione i nie pozostało im
nic innego, jak tylko czekać. Po tym, jak dotarli do sali
wejściowej, sobowtór odwrócił się i zmarszczył brwi, widząc,
jak Gryfonka zawraca w głąb zamku.
— Czy ty przypadkiem nie miałaś
czekać w Wielkiej Sali?
— Ja...
— W porządku. Idź do niego —
powiedział, uśmiechając się łagodnie. — Ucieszy się. Na końcu
korytarza na trzecim pietrze jest stary gobelin, przedstawiający
obronę Hogsmeade w czasie powstania goblinów. Za nim jest
ukryty korytarz, który doprowadzi cię z powrotem na siódme piętro
— oznajmił chłopak, z nonszalancją podwijając mankiety koszuli.
— Tylko się pospiesz, Ivan już tu był i wie, że szykujemy się
do walki.
Gryfonka pokiwała głową i ruszyła w
stronę schodów. Spojrzała przez ramię, jednak nie napotkała
wzroku arystokraty. Chłopak pewnym krokiem przeszedł przez salę
wejściową i wyszedł na błonia, po których błąkał się
ostatni blask dnia.
Odwróciła się, zanim jednak zdążyła
wspiąć się na następny stopień, usłyszała kroki. Wychyliła
się przez balustradę i zmarszczyła brwi na widok Luny. Krukonka
zdawała się błądzić po zamku, rozgorączkowanymi oczyma
rozglądając się dookoła. Wspierając się o ścianę, szła
dalej, mamrocząc pod nosem:
— Pomyliłam się? Jak mogłam się
pomylić? Przecież to takie wyraźne...
Nim Hermiona zdołała ją choćby
zawołać, Luna wybiegła z sali wejściowej, dołączając do
zgromadzonych na dziedzińcu uczniów. Gryfonka pokonała kolejne
stopnie, nie mogąc pozbyć się wrażenia, iż zachowanie dziewczyny
jest zapowiedzią jeszcze gorszych wydarzeń.
Na jednej z najwyższych wież zamku
panowała pełna napięcia cisza. Trzech Ślizgonów stało ramię
w ramię, uważnie rozglądając się po terenach Hogwartu, w
oczekiwaniu na początek bitwy. Arystokrata przyglądał się
kolejnej grupie uczniów, która w pośpiechu zmieniała początkowe
ustawienie po tym, jak podbiegła do nich Luna, przekazując jakieś
informacje. Co chwilę zerkał na zegarek, mając wrażenie, że jego
wskazówki w ogóle się nie poruszają, a czas oczekiwania na
nieuniknione będzie trwał w nieskończoność.
Wszyscy trzej, jak jeden mąż,
odwrócili się, słysząc skrzypnięcie otwieranej klapy. Zanim
jednak intruz zdołał dotrzeć do kręgu światła, rzucanego przez
nieliczne pochodnie, blondyn szybkim krokiem podszedł w jego
stronę, nie pozwalając na zbliżenie się do nich.
— Wracaj do Wielkiej Sali — syknął,
łapiąc Gryfonkę za łokieć i prowadząc ją w stronę klapy.
— Draco... — zaczęła, jednak
arystokrata nie chciał jej słuchać. Nawet na nią nie patrzył,
jakby w obawie, że pod wpływem spojrzenia jej bursztynowych
oczu, porzuci całą swoją stanowczość i pozwoli jej zostać. —
Draco, posłuchaj mnie — spróbowała raz jeszcze, zapierając się
nogami.
Ślizgon warknął poirytowany, jednak
puścił dziewczynę, niemal natychmiast odwracając wzrok, byle
tylko nie była w stanie zauważyć tego, jak bardzo chce, by przy
nim była. Zmrużył gniewnie oczy, widząc, jak jego przyjaciele, za
nic mając ich prywatność, podchodzą bliżej, z uwagą
przyglądając się całej scenie.
— Draco, ja zostaję — oznajmiła
stanowczo.
— Nie ma mowy — odwarknął,
przymykając oczy ze zniecierpliwienia. — Powiedziałem ci, że
będziesz mi tylko przeszkadzać.
— Blaise jakoś ci nie przeszkadza?
— Nie, Blaise jest tam, gdzie jego
miejsce — syknął, uparcie unikając jej wzroku.
Wciągnął głośno powietrze w
momencie, gdy poczuł, jak drobna dłoń Gryfonki zaciska się na
jego własnej.
— Hej... — zaczęła, jednak
Ślizgon zamknął oczy, przecząco kręcąc głową. Ujęła
delikatnie jego policzek, sprawiając, że po raz pierwszy spojrzał
w jej oczy. Dopiero wtedy powiedziała: — Ja też.
— Daj jej już spokój — rzucił
Blaise, chcąc pomóc przyjacielowi w podjęciu decyzji. — Jest
dorosła i tak zrobi, co zechce...
— Nie.
— Draco... — powiedział cicho
Teodor — pozwól jej zostać. — Przerwał na chwilę, widząc
srogie spojrzenie przyjaciela. — Przynajmniej będziesz wiedział,
co z nią jest, a z nami i tak będzie bezpieczniejsza — po
tych słowach odwrócił się na pięcie i powrócił na swoje
miejsce przy murze.
Arystokrata odwrócił się do
dziewczyny i chwycił ją za ramiona, po czym nachylił się nad nią
i oznajmił:
— Jeśli poczujesz, że nie jesteś
na siłach, od razu wracasz do Wielkiej Sali, bez żadnego „ale”,
zgoda?
Gdy tylko przytaknęła, Ślizgon
przytulił ją do siebie, delikatnie gładząc jej włosy.
— Cieszę się, że tu jesteś —
powiedział, opierając brodę o jej czoło.
— Wiem.
Zaśmiał się gardłowo, po czym ujął
dłoń dziewczyny i zaprowadził na zajmowane przez nich wcześniej
pozycje. Raz jeszcze uważnie zlustrował wzrokiem hogwarckie błonia,
doszukując się obecności Śmierciożerców.
— Myślisz, że blefował? — spytał
po chwili Blaise, bezbłędnie odczytując myśli przyjaciela.
— Nie wydaje mi się — wtrącił
Nott, opierając dłonie o mur. — Z całą pewnością gdzieś tu
są... przynajmniej ci, którym miałem przekazać naszyjnik —
dodał, spuszczając głowę.
— Niekoniecznie — odezwał się w
końcu blondyn. — Mogły to być pojedyncze jednostki, a ja
postawiłem w stan gotowości cały zamek tylko z powodu słów
psychopaty. Tak samo, jak w przypadku matki... uwierzyłem mu, że
dostała się w ich ręce, a w rzeczywistości cały czas siedzi
bezpiecznie w kryjówce.
Ledwie skończył mówić, klapa
ponownie się uniosła, a na wieżę wkroczyły dwie kobiety, ubrane
w ciemne szaty. Zdecydowanym krokiem weszły w krąg światła,
jednak zatrzymały się, napotykając spojrzenia swoich synów.
Blaise, nie zaczekawszy ani chwili,
podbiegł do matki, troskliwie ją obejmując, po czym złożył
pocałunek na jej policzku. Jednak Draco, w przeciwieństwie do
swojego przyjaciela, nawet nie ruszył się z miejsca,
sparaliżowany strachem o życie matki. Dopiero gdy postawiła
pierwszy niepewny krok w jego stronę, syknął:
— Nie ma mowy.
Narcyza uniosła brew.
— Nie takiej reakcji oczekiwałam —
powiedziała, dokładnie akcentując każdą sylabę.
— A ja nie myślałem, że się tu za
mną przywleczesz.
Kobieta rzuciła szybkie spojrzenie w
stronę Teodora i Hermiony, zdradzając, że prowadzenie takiej
rozmowy w ich obecności jest dla niej krępujące. Widząc to, Draco
prychnął głośno, nie mając zamiaru jej tego ułatwiać.
— Naprawdę myślałeś, że puszczę
cię do walki samego? To niedorzeczne.
— Niedorzeczne? — powtórzył cicho
Ślizgon, podchodząc do matki. — Niedorzeczne jest to, że pomimo
wszystkich moich starań, aby nic ci się nie stało, przychodzisz
tu, jakbyśmy zamiast do wojny szykowali się na pieprzone
grzybobranie.
Pani Malfoy zmrużyła oczy.
— Odnoszę wrażenie — zaczęła
głośno, jednak szybko ściszyła głos, chcąc zachować namiastkę
prywatności. — Odnoszę wrażenie, że zapominasz, kto tu jest
rodzicem. To JA jestem matką, to JA jestem za ciebie odpowiedzialna
i JA zadecyduję o tym, co zrobię. A tak się składa, że nie będę
siedzieć cicho, w czasie kiedy mój syn może zginąć. Nie...
przerywaj... mi — syknęła, mierząc w niego palcem. — Zostanę
tu z tobą i przypilnuję, by nic ci się nie stało.
Draco wykrzywił usta w gniewnym
grymasie.
— Akurat tu zostać nie możesz. Mamy
na wieży komplet.
Kobieta wymieniła spojrzenie z
Eleonorą.
— W takim razie pójdziemy na błonia
— oznajmiła pani Zabini i uśmiechnęła się na widok miny
arystokraty.
— Świetnie. W ogóle mnie nie
słuchajcie. Róbcie sobie co chcecie. To naprawdę świetny pomysł,
żeby rzucić się na pierwszy ogień.
Narcyza uśmiechnęła się smutno,
kładąc dłoń na policzku syna.
— Draco — powiedziała,
przyciągając na siebie jego wzrok. — Wiem o nich o wiele więcej,
niż ty kiedykolwiek będziesz mógł się dowiedzieć. To nie jest
dla mnie pierwszy raz, nic mi się nie stanie. A nawet jeśli, jestem
na to gotowa. Tyle razy stałam na granicy życia... jeszcze jeden
raz nie zrobi różnicy.
Chłopak przez dłuższy czas wpatrywał
się w nią w milczeniu. W końcu jednak musiał przyznać jej racje.
W żaden sposób nie mógł sprawić, by opuściła zamek.
— Uważaj na siebie — powiedział,
z trudem przeciskając te słowa przez zaciśnięte gardło.
W odpowiedzi na to Narcyza objęła go.
W czasie kiedy dwaj Ślizgoni żegnali
się z matkami, Teodor i Hermiona wymienili skrępowane spojrzenia,
po czym natychmiast odwrócili wzrok. Gryfonka strzepnęła
niewidzialny pyłek ze swojego swetra, Nott natomiast z
zainteresowaniem zaczął przyglądać się swoim paznokciom. Oboje w
tej chwili boleśnie odczuwali brak rodziny. O ile w przypadku
dziewczyny możliwe było przywołanie w pamięci obrazu rodziców i
uśmiechu babci Rose, Ślizgon nie miał nic. Żadnego szczęśliwego
wspomnienia. Żadnego echa ciepłych, niosących pocieszenie słów.
Wszystko, co mu po nich zostało, to chłodne uwagi i obojętność.
Brunet odchrząknął i rzucił
Gryfonce szybkie spojrzenie. Czuł, że w chwili, kiedy pozostali
obejmowali się i szeptali czułe słowa, należało coś powiedzieć,
wymienić z nią uścisk, jednak jego skrępowanie skutecznie
utrudniało mu wyrzucenie z siebie choć kilku słów.
— No to... — zaczął, przyciągając
jej uwagę. — Ten. Ehem. Powodzenia — wymamrotał, uderzając
pięścią w jej ramię w typowym męskim geście.
Hermiona skupiła wszystkie swoje siły
na tym, by się nie skrzywić. Uśmiechnęła się, mając nadzieję,
iż nie wygląda jak osoba po leczeniu kanałowym bez znieczulenia.
Bądź co bądź, Ślizgon zrobił pierwszy krok, by poprawić ich
relację i była wdzięczna za jego próbę dodania jej otuchy.
— Nawzajem.
Tę dość dziwną i niecodzienną
sytuację przerwał trzask zamykanej klapy. Brunet przeniósł swoją
uwagę na przyjaciół, dzięki czemu Hermiona w końcu mogła
potrzeć pulsujące bólem ramię.
— Naprawdę ci to nie przeszkadza? —
spytał rozdrażniony Draco, wracając do dziewczyny.
Oparł dłonie na murze i spojrzał na
Blaise'a.
— Co zrobisz? Nic nie zrobisz. To
kobiety, w dodatku matki.
— To ma mnie uspokoić?
— Mają o wiele większe
doświadczenie w walce — wtrącił Nott, posyłając Zabiniemu
spojrzenie pod tytułem „patrz i się ucz”. — Co więcej, znają
wszystkie nawyki i sposoby działania Śmierciożerców. Skup się na
sobie, inaczej nie zostanie z ciebie nic prócz mokrej plamy.
— Optymista się znalazł — burknął
Blaise, podchodząc do przyjaciół.
Brunet wykrzywił się do niego.
— Teodora ma rację. Jeśli moja
szanowna rodzicielka walczy tak brutalnie, jak gra w baseballa,
możemy tu spokojnie siedzieć z palcem w przysłowiowej dupie.
Draco zaśmiał się z poetyckiej
wypowiedzi Ślizgona.
— Baseball? Co to jest baseball? —
spytał Nott, czujnie wpatrując się w Zakazany Las.
— To taka mugolska gra. Masz piłkę,
ktoś ci ją rzuca, a ty masz taki kijek — Blaise zademonstrował
długość owego kija i powrócił do radosnego trajkotania. — No i
to polega na tym, że ty tę piłkę odbijasz, zupełnie jak w
Quidditchu, a później latasz po boisku i okładasz przeciwników
kijem. Mówię wam, niezły ubaw. Musimy się kiedyś na to wybrać.
— Blaise, to nie o to w tym chodzi —
zauważyła Hermiona, rzucając mu rozbawione spojrzenie. — Chodzi
o to, żeby odbić piłkę i dotrzeć do bazy, zanim zostanie się
wyautowanym przez przeciwników.
— To nie gra się w to po to, żeby
kogoś spałować?
— Nie.
— Och — mruknął wyraźnie
strapiony Zabini. — Muszę powiedzieć mamie, że jednak wisi to
odszkodowanie panu Bonnetowi.
Ślizgon zmrużył oczy, gdy cała
trójka zgodnie wybuchnęła śmiechem. Wielce urażony, wydął
dolną wargę i ostentacyjnie skierował wzrok na błonia.
— Najpierw jakieś kino, później
baseball... Skąd takie zainteresowanie mugolami, Blaise? — spytał
złośliwie Nott.
— To normalne, że wie się pewne
rzeczy, jeśli ma się matkę mugolaczkę.
Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na
niego.
— No co? — spytał Zabini obronnym
tonem, wzruszając ramionami.
Gdyby nie panująca wokół ciemność,
Hermiona przysięgłaby, że na jego policzkach w odcieniu mlecznej
czekolady pojawił się rumieniec.
Ciszę przerwał w końcu Draco.
Wzruszył ramionami i dobitnie oświadczył:
— W sumie to mi to wisi.
— No wiesz co — oburzył się
Blaise. — Ja się uzewnętrzniam, a ty...
— Chodzi mi o to, że mugolka czy
nie, twoja matka zawsze będzie dla mnie kobietą, która wspierała
moją matkę i kupowała mi okropne koszule. Swoją drogą, myślisz,
że się obrazi, jak spalę je wszystkie w cholerę?
Teodor prychnął, widząc spojrzenie
Zabiniego.
— No co? Przecież cię nie zabiję.
Czarnowłosy wyszczerzył zęby,
doskonale wiedząc, iż w języku Ślizgona znaczy to mniej więcej
„twoje potrzebne jak różdżka w tyłku wyznanie nic nie zmienia”.
Podszedł do bruneta i zarzucił mu ramię na szyję.
— Co taki zaskoczony? — spytał
Nott, widząc spojrzenie Dracona. — Myślałeś, że zwyzywam go od
oszustów i zabiję mu matkę? Przecież i tak ten świat stanął na
głowie...
Blaise pochylił się w przód, by móc
posłać prefektom rozbawione spojrzenie.
— Nie ma innego wyboru, musi się tak
zachowywać. Wisi mi dziesięć tysięcy galeonów. Moja Teodora —
wymamrotał czule, targając włosy Notta.
— Spieprzaj — burknął brunet,
odpychając od siebie Blaise'a.
— Zaczyna się.
Ślizgoni zamarli, przerywając swoje
przekomarzania i zwrócili wzrok ku Zakazanemu Lasowi, by przekonać
się, że Hermiona miała rację. Grupa Śmierciożerców w czarnych
szatach wyłaniała się spomiędzy wiekowych drzew, zmierzając ku
Hogwartowi. Z każdą kolejną postacią, Gryfonka miała nadzieję,
iż wyszła ona jako ostatnia, jednak tych było coraz więcej.
— Żadnych niespodzianek? — spytał
cicho Blaise, gdy zauważył, że w armii Voldemorta walczyć będą
wyłącznie ludzie.
Hermiona zmrużyła oczy, zupełnie
jakby starała się zobaczyć, czy wśród drzew nie kryją się
dodatkowe oddziały.
— Na pewno mają coś jeszcze. Może
nie w tak dużej liczbie i o takiej rozmaitości, ale na pewno
znaleźli sojuszników.
— Pytanie tylko kto się z nimi
przypałętał i ilu ich będzie — dodał Draco, zacieśniając
uścisk na różdżce. — Ile mamy czasu, nim zaklęcia przestaną
działać?
— Nie wiem. To zależy od zbyt wielu
czynników — odpowiedziała, zagryzając wargę. — W najlepszym
wypadku może pół godziny. W najgorszym dziesięć minut.
Blaise westchnął, zaczynając
przemierzać wieżę szybkim krokiem.
— Najgorsze jest to czekanie. Nie
możemy zrobić nic, póki tu nie podejdą... Myślicie, że
Ministerstwo...?
— Nie, Blaise — przerwał mu
arystokrata. — Nie dadzą rady tak szybko uporać się z atakami
na mugoli. Nim tu przyjdą, będzie po wszystkim. Och, a tak przy
okazji, jeśli zobaczycie mnie na błoniach, tylko w innej koszuli,
nie zabijajcie. W szkole jest mój klon.
— Długa historia — dodała
Hermiona, widząc uniesioną brew Notta.
Draco skrzywił się, gdy pierwsze
zaklęcia uderzyły o barierę. Wiedział, że każdy kolejny promień
przybliża go do walki. Drżał na samą myśl, iż w ciągu kilku
godzin może stracić wszystko, co osiągnął przez ostatni rok.
Spokojne... przez większość czasu... życie, zdrowe relacje z
matką, Hermiona... Miał wrażenie, że los dał mu to wszystko
tylko po to, by odegrać się na nim za to, iż ostatnio wymknął
się śmierci, i odebrać swój dług z nawiązką.
Drgnął, gdy poczuł, jak dziewczyna,
nie odwracając wzroku od Śmierciożerców, ujmuje jego dłoń.
Czerpiąc pocieszenie z tego gestu, wzmocnił uścisk, dając jej w
zamian to samo.
— Kiedy zejdziemy z wieży, trzymaj
się mnie. Mnie albo klona — przypomniał jej, kreśląc kciukiem
okręgi na wierzchu jej dłoni.
— Wiem. Będę — odpowiedziała cicho, po czym wzięła głęboki
oddech i spytała: — A więc... wydajemy bankiet?
— Zaręczynowy? — upewnił się
blondyn, lekko uśmiechając się na tę myśl.
— Yep.
Chłopak stanął za dziewczyną i
objął ją w talii.
— Hmm... jeśli chcesz. Na ile osób?
— Na niewiele. Tylko najbliżsi —
odpowiedziała, mimowolnie wtulając się w niego bardziej, gdy
bariera zadrżała pod wpływem serii potężnych zaklęć. — Twoja
matka, Harry, Ginny... babcia Rose...
Draco napiął ciało, słysząc
ostatnie imię.
— Czy jej obecność jest
obowiązkowa?
— No wiesz co... To będzie też
twoja babcia.
— Wybacz, ale nie uśmiecha mi się
spędzanie własnej imprezy na unikaniu laski, słuchaniu
o hemoroidach i odpowiadaniu na pytanie, kiedy doczeka się
prawnuków.
— Czy ja dobrze słyszałem? —
wydukał Blaise, wytrzeszczając oczy. Ślizgon patrzył to na
przyjaciela, to na Hermionę, a na jego usta powoli wpłynął
niedorzecznie szeroki uśmiech. — Słyszałeś? — pisnął,
szturchając łokciem oniemiałego Notta. — Chcą się hajtnąć!
Gdy tylko wybrzmiały ostatnie słowa
Zabiniego, powietrze przeszył wysoki, przenikliwy wrzask. Cała
czwórka skuliła się, zasłaniając uszy, jednak nic to nie dało.
Do pojedynczego krzyku dołączyły pozostałe, sprawiając, iż
skrzywili się z bólu. Mieli wrażenie, że dźwięk ten dociera do
mózgu, po kolei odbierając im wszystkie zmysły.
Draco jęknął, czując, jak po szyi
spływa mu strużka krwi. Skulił się jeszcze bardziej, starając
się za wszelką cenę odseparować od nieludzkich wrzasków.
Słyszał, jak pozostali klną, jak hogwarckie szyby pękają pod
naporem fal dźwiękowych. Nagle wszystko w jednej chwili ustało.
Niepewnie wyprostował się i spojrzał na swoich towarzyszy.
Nott poruszał wargami, jednak żaden dźwięk nie wydostał się z
jego ust. Co więcej, miał wrażenie, jakby jego uszy napełnione
były watą.
— Co mówisz? — spytał, odruchowo
pochylając się w jego stronę.
Brunet zmrużył oczy i przechylił
głowę, jakby nie dosłyszał.
Hermiona zamachała rękami,
przyciągając na siebie ich uwagę.
— Za... ęcie! Za... ęcie! —
wrzasnęła, wskazując na swoje uszy.
Mimo iż Gryfonka krzyczała
najgłośniej jak potrafiła, arystokrata ledwo ją słyszał.
Dopiero po chwili zrozumiał, iż rzuciła zaklęcie, by uchronić
ich przed przenikliwymi wrzaskami.
— …arpie! — powtórzył o wiele
głośniej Teodor, wskazując na niebo.
Draco zaklął, widząc stado harpii,
krążących nad barierą. Nagie kobiety o czarnych, długich włosach
i szarej, pomarszczonej skórze potężnymi ruchami błoniastych
skrzydeł utrzymywały się w powietrzu, starając się zniszczyć
zaporę swoją najgroźniejszą bronią. Z przerażeniem
obserwował, jak ściany osłony coraz bardziej drżą, aż w końcu
znikają, dając Śmierciożercom wolną drogę.
W chwili, gdy bariera zniknęła,
dosłownie znikąd zaczęły pojawiać się kolejne postacie
w czarnych szatach, ukryte aż do tej pory pod zaklęciami
zwodzącymi. Draco podszedł do muru i przełknął ślinę, gdy
zobaczył, że byli otoczeni. Powrócił wzrokiem do harpii. Musieli
się ich jak najszybciej pozbyć, inaczej nie będą w stanie stawić
czoła Śmierciożercom.
Arystokrata zerknął przez ramię i
zamachał, by zwrócić na siebie uwagę.
— Celować w harpie!
Pozostali skinęli głowami, po czym
spojrzeli na coś, co znajdowało się za nim i zaczęli do niego
krzyczeć. Draco odwrócił się i natychmiast rzucił zaklęcie.
Harpia odbiła w bok, unikając czerwonego promienia, po czym wzbiła
się w górę i razem z grupą swoich towarzyszek zaczęła pikować
w dół, prosto na nich.
W tym samym czasie reszta stworzeń
podzieliła się na dwa oddziały, atakując pozostałe wieże
obsadzone uczniami. Stało się jasne, iż ich zadanie polegało na
wyeliminowaniu przeciwników, mogących zagrozić walczącym na dole
Śmierciożercom.
Teodor skrzywił się, gdy zaklęcie
rzucone przez Gryfonkę osłabło i dotarł do niego piskliwy skrzek
morderczych istot. Choć nie tak uciążliwy, jak wcześniej, nadal
skutecznie utrudniał koncentrację w walce.
Brunet schylił się, unikając
długich, czarnych szponów i rzucił zaklęcie, obezwładniając
przeciwnika. W chwili, gdy się odwrócił, jedna z harpii
przyskoczyła do niego i objęła od tyłu. Chwyciła jego włosy
i silnym szarpnięciem odchyliła głowę Ślizgona, by w
następnej chwili wbić kły w jego szyję i zacząć wysysać krew.
Chłopak szarpnął się w uścisku, widząc, że druga harpia
przykucnęła na murze i przygląda mu się z chciwością, jednak
jego wysiłki zdały się na nic. Te kilka łyków krwi, które
zdążyła wypić, wzmocniły trzymającą go istotę i sprawiły, iż
jej pomarszczone ciało odzyskało młodzieńczy, kuszący wygląd.
— Suka — warknął, wbijając
koniec różdżki w biodro harpii.
Stworzenie zawyło z bólu, gdy różdżka
rozgrzała się, przypalając wrażliwą skórę. Brunet skorzystał
z okazji, odwrócił się i spetryfikował harpię, po czym
wypchnął ją z wieży.
Widząc to, druga z nich zawyła z
wściekłości i rzuciła się na chłopaka. Nim jednak zdołała do
niego dotrzeć, zatrzymało ją zaklęcie Dracona. Arystokrata
przeskoczył jej ciało i, rzucając po drodze zaklęcia, biegł
ku Hermionie. Gryfonka próbowała odpędzić od siebie chmarę
harpii, jednocześnie trzymając za nogę Blaise'a, który wisiał w
powietrzu, trzymany przez jedną z nich.
Blondyn posłał strumień ognia,
sprawiając, iż otaczające dziewczynę kobiety wzbiły się w
powietrze. Blaise z głośnym hukiem upadł na posadzkę, zaraz
jednak wstał i pognał do klapy. Przepuścił pozostałych i sam
w ostatniej chwili zszedł na dół, zamykając przejście.
Zabezpieczył je zaklęciem i oparł się o ścianę.
— Cholera... — wydyszał, ocierając
krople potu z czoła. — Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę
żałował rozchwytywania przez kobiety.
— Taa — mruknął Nott, dotykając
rany na szyi. Spojrzał na zakrwawione palce i przeklął. —
Mogłabyś? — rzucił do Hermiony.
— Jasne.
— Musimy schować gdzieś naszyjnik i
pomóc tym na błoniach — zarządził Draco, zbiegając po
schodach.
Pozostali ruszyli za nim.
— Jakieś pomysły?
— Zanieś go do Pokoju Życzeń. My
pójdziemy na błonia — rzucił Blaise, pokonując po dwa stopnie
naraz.
— Pokój odpada. Poza tym to nie mogę
być ja — odpowiedział Draco.
Miał świadomość, iż jego sobowtór
zagląda w jego myśli, poza tym nadal nie był co do niego
przekonany. Ostatnie czego im brakowało to to, by naszyjnik wpadł w
ręce Voldemorta. Nagle blondyn zatrzymał się, widząc zbiegającą
po sąsiednich schodach grupę walczących na wieży Gryffindoru, w
tym i...
— Potter!
Gryfon spojrzał w jego stronę i
podbiegł do nich. Podobnie jak oni, również nosił ślady po walce
z harpiami.
Ślizgon wyjął z kieszeni naszyjnik i
bez żadnego wstępu wcisnął mu go w dłoń.
— Masz. Ukryj go.
— Dlaczego...?
— Nie teraz. Ukryj go gdzieś i tym
razem postaraj się nie nawalić.
Harry spojrzał w dół, na trzymany
przez siebie wisiorek. Z tego, co wiedział, został on ukryty.
Dlaczego Ślizgon wyjął go z bezpiecznej kryjówki? Dlaczego nosi
go przy sobie?
Potężny huk gwałtownie wyrwał go z
rozmyślań. Mocno ściskając różdżkę, pognał w dół,
doskonale wiedząc, gdzie może schować naszyjnik tak, by nie dostał
się w ręce Śmierciożerców.
Pokonywał w biegu opustoszałe
korytarze, aż w końcu zatrzymał się przed łazienką Jęczącej
Marty. Rozejrzał się, chcąc zyskać pewność, że nikt z
wyjątkiem niego samego nie będzie znał miejsca ukrycia artefaktu.
Zmrużył oczy, przyglądając się miejscu, w którym wydawało mu
się, że zobaczył przemykający cień. Podszedł do rozwidlenia
korytarza, jednak niczego ani nikogo nie zauważył. Okręcił się
na pięcie i wbiegł do opustoszałej łazienki Jęczącej
Marty, zatrzymując się przed jedną z umywalek.
Pochylił się nad nią, w skupieniu
przypatrując się wygrawerowanemu rysunkowi węża. Nie starał się
wyobrazić sobie, że jest on prawdziwy, gdyż doskonale zdawał
sobie sprawę z tego, że utracił możliwość posługiwania się
ich językiem. Liczył tylko na to, że jedno z nielicznych
zapamiętanych przez niego słów wystarczy, by Komnata ponownie się
przed nim otworzyła.
— Otwórz się.
Uśmiechnął się z satysfakcją,
widząc, jak umywalka obraca się, ukazując przejście. Nie marnując
czasu, wskoczył do tunelu, chcąc jak najszybciej dołączyć do
walczących.
Idąc tunelem prowadzącym do Komnaty,
miał nieodparte wrażenie, że jest obserwowany. Zupełnie jakby jej
stare mury wyczuwały, że wtargnął do nich intruz i bacznie mu się
przyglądały.
Stanął przed masywnym murem, na
którym wyrzeźbione zostały dwa splecione ze sobą węże
i ponownie nakazał przejściu się otworzyć.
Przebiegł przez Komnatę, wszedł do
jednego z bocznych tuneli i ukrył naszyjnik w szczelinie w ścianie.
Wybiegł z pomieszczenia, by wrócić do swoich przyjaciół, nie
wiedząc, że w tym samym momencie ukryta pod zaklęciem zwodzącym
postać uśmiecha się przebiegle, sięgając po naszyjnik.
***
Draco Malfoy w ostatniej chwili uchylił
się przed strumieniem ognia, obserwując, jak płomień trawi ciało
harpii. Podniósł się z ziemi i otarł krew, sączącą się z rany
na szyi. Już dawno przestał przejmować się swoimi obrażeniami,
więc gdy tylko zobaczył, jak Gryfonka podchodzi w jego stronę,
chcąc zatamować krwawienie, pokręcił głową, dając jej do
zrozumienia, że nie warto tracić czasu.
Gdy tylko rozdzielili się z Potterem,
razem z Blaisem przeszli przyspieszony kurs wiedzy o tych latających
stworach, słuchając przekrzykujących się najlepszych uczniów
Hogwartu. Z niezbyt zrozumiałej paplaniny Gryfonki i swojego
przyjaciela zapamiętał jedno: ugryzienie harpii nie jest trujące i
nie powinno spowodować większego spustoszenia w organizmie...
jeśli tylko nie pozwoli im się doszczętnie osuszyć z krwi.
Rozejrzał się po dziedzińcu zamku.
Choć wycofanie się w obręby murów Hogwartu chwilowo odseparowało
ich od oddziałów Śmierciożerców, nie uchroniło ich od ataków
harpii, które z każdą kolejną porcją zdobytej krwi stawały się
coraz silniejsze.
Nagle powietrze przeszył trzask
rozbitej szyby i dźwięczne odgłosy spadających na ziemię ostrych
drobinek. Przeczuwając najgorsze, arystokrata odwrócił się i
zaklął. Dwie harpie wleciały do Wielkiej Sali. Do miejsca, w
którym przebywali pierwsi ranni. Chciał od razu tam pobiec, jednak
zatrzymał się, widząc, jak zmierza tam Teodor i paru innych
uczniów.
Nott przeskoczył przez przewrócony
posąg i wpadł do sali wejściowej, skąd było słychać krzyki
zaatakowanych uczniów. Gdy już niemal dobiegli do drzwi, ukryta do
tej pory harpia rzuciła się na Anthony'ego. Chłopak krzyknął,
próbując wyrwać się z jej uścisku. Nim ktokolwiek zdążył
rzucić zaklęcie, istota odbiła się od ziemi i unikając po drodze
posłanych za nią promieni, zdołała ukryć się na czwartym
piętrze.
— Ja się nią zajmę — oznajmił
brunet, już wspinając się po schodach.
Pozostali nie tracili czasu. Wbiegli do
Wielkiej Sali, walcząc z pragnieniem, by zatkać uszy i skulić się
w kącie w odpowiedzi na pisk harpii.
Nott, z trudem łapiąc oddech, pognał
w ślad za Anthonym, jednak na korytarzu nie było po nim i po jego
porywaczu żadnych śladów. Stąpając cicho, by nie zdradzić
swojej obecności, skręcił w lewo, uprzednio sprawdzając, czy
harpia nie stoi tuż za rogiem.
Czysto.
Ślizgon przełknął ślinę. Wydawało
mu się, iż ten cichy, niedosłyszalny wręcz odgłos odbijał się
od ścian i rozbrzmiewał po całym korytarzu. Przeklinał w
duchu, wiedząc, że każda sekunda obniża szanse na przeżycie
chłopaka.
Znalazł go przy drzwiach do sali.
Rozciągniętego na podłodze. Rozglądając się wokoło, podszedł
do Anthony'ego i przykucnął przy nim, przykładając dwa palce do
zakrwawionej szyi. Był martwy.
Tylko kropla krwi, która wylądowała
na jego karku, ostrzegła go przed atakiem. Rzucił się w przód.
Harpia wylądowała w miejscu, w którym przed sekundą się
znajdował, sycząc z niezadowolenia, iż jej się wymknął.
Powoli wyprostowała się, prężąc swoje jasnoszare, zmysłowe
ciało odzyskane dzięki krwi Krukona.
Powoli, by nie sprowokować jej do
ataku, Nott odwrócił się, nie odrywając spojrzenia od jej
czarnych oczu. Wiedział bowiem, iż odmłodzona, jest w stanie
wykończyć go w mgnieniu oka. Stworzenie przechyliło głowę i
powoli wysunęło język, by zebrać z warg szkarłatną ciecz.
Jednocześnie jeszcze bardziej wysunęła czarne szpony i uśmiechnęła
się. Nott przez ułamek sekundy mógł dostrzec koniuszki kłów.
Błyskawicznie chwyciła go za nogę i
rzuciła nim o ścianę. Nim zdołał się po niej osunąć, już
była przy nim, trzymając go za gardło. Uniosła go, zupełnie
jakby jego ciężar nie robił na niej żadnego wrażenia. Widząc,
jak chłopak się szamocze, powoli zbliżyła do niego swoją twarz,
wydając przeraźliwy syk. Przygwoździła go skrzydłami do ściany,
praktycznie pozbawiając możliwości jakiegokolwiek ruchu.
Czerwony na twarzy Ślizgon zaklął w
myślach, widząc, jak skrzydlata kobieta uśmiecha się szeroko,
ukazując ostre kły. Syknął z bólu, gdy wolną ręką chwyciła
go za włosy i pociągnęła, ułatwiając sobie dostęp do jego
szyi. Widząc w tym swoją ostatnią szansę, nie myśląc zbytnio
nad głupotą tego, co miał zamiar zrobić, wbił jej palce w oczy.
Harpia wrzasnęła, dając upust swojej
wściekłości. Nie oglądając się za siebie, brunet rzucił się
ku swojej różdżce, prosząc Salazara o to, by zdążył rzucić
zaklęcie. Odwrócił się na plecy i posłał w stronę stworzenia
strumień ognia.
— Kurwa — syknął w momencie, w
którym harpia zatrzepotała skrzydłami, odbijając płomienie w
jego stronę. W ostatniej chwili zdążył skryć się za
pozostałością okazałego posągu. Gdy ogień wygasł, zaczął się
cofać, cały czas obserwując idącą ku niemu harpię. — Mówiłem
im, że zginiemy — powiedział do siebie po tym, jak stworzenie w
ten sam sposób odbiło jego kolejne zaklęcie, zmuszając go do
ucieczki przed bladoniebieskim promieniem.
Chłopak czuł, że przecenił swoje
możliwości. Młodzieńcza krew sprawiała, iż niemal niemożliwe
było pokonanie jej w pojedynkę. Była szybsza, silniejsza i...
„Krew” — powtórzył w
myślach. „Gdyby tylko stanęła w miejscu.”
Brunet rzucił się w bok, uciekając
przez rzuconym w jego stronę kamiennym posągiem, naprędce
wymyślając plan, jak osuszyć harpię z krwi. W jakiś sposób
musiał ją unieruchomić. Pytanie tylko, jak miał to zrobić, skoro
potrafiła przenieść się na drugi koniec korytarza w mgnieniu
oka. Stworzenie tylko bawiło się z jedzeniem, pozwalało mu
szamotać się w przerażeniu, nim w końcu go dopadnie.
Zaczynał już wątpić w to, czy
wyjdzie z tego żywy, gdy zobaczył ukrytego za harpią Dracona.
Arystokrata wychylił się zza zakrętu i spojrzał na wiszącą w
powietrzu harpię i na niego. Wskazał dłonią na istotę, po czym
zacisnął pięść.
Teodor niemal niedostrzegalnie skinął
głową, dając znak, że zrozumiał jego polecenie. „Zatrzymać
harpię... ciekawe niby jak.”
Nott zaklął, po czym wyszedł z
ukrycia i rozłożywszy szeroko ręce, odrzucił różdżkę.
— No chodź! — zawołał, skinąwszy
na nią palcem. — Chodź, ty wyrośnięty nietoperzu.
Sekundę po wypowiedzeniu tych słów
leżał na posadzce z harpią siedzącą na jego klatce piersiowej.
Kobieta warknęła i nachyliła się nad nim, po czym zawyła z bólu,
gdy rzucone przed Dracona zaklęcie odcięło jej skrzydła. Fontanna
krwi trysnęła z jej pleców, zupełnie jakby to tam gromadził się
cały jej zapas. Harpia spojrzała czarnymi oczyma na Notta i wydała
z siebie ni to jęk, ni to niedowierzające prychnięcie.
Chłopak zrzucił z siebie ciało,
które w błyskawicznym tempie zaczęło się starzeć. Wstał,
patrząc, jak z harpii zostaje jedynie kupka prochu.
— Nie spieszyłeś się zbytnio.
Jeszcze chwila i pomyślałbym, że ci się to podobało — oznajmił
Draco, leniwym krokiem podchodząc do Teodora. Zatrzymał się i
spojrzał w dół na proch. — A taka ładna była...
— Co ty tu robisz? — spytał
brunet, ocierając twarz koszulką — Myślałem, że będziesz
z Granger.
Arystokrata wzruszył ramionami, w
końcu podnosząc wzrok.
— Akurat byłem w pobliżu.
Pomyślałem, że wpadnę i powstrzymam harpię przed zabiciem mojego
kumpla.
— Byłeś w pobliżu — powtórzył
wolno, patrząc na jego koszulę. — Powinieneś być na błoniach,
klonie.
Sobowtór uśmiechnął się chytrze.
— Czy aby na pewno?
Teodor schylił się, by podnieść
różdżkę, nie spuszczając z niego wzroku. Widząc to, blondyn
zaśmiał się pod nosem.
— Co ty tu robisz?
Klon ruszył w jego stronę, mówiąc:
— Wleciała tu jeszcze jedna harpia.
Pogadałbym jeszcze, ale muszę iść. Nie chcemy, by zła harpusia
dorwała nasze tyły.
Blondyn mrugnął do Teodora, poklepał
go w ramię i wyminął.
— Poradzisz sobie sam?
— Jeszcze się nie pożywiała —
odparł krótko sobowtór, zostawiając go samego.
Nie tracąc czasu, brunet zaczął
schodzić na dół. Skoro klon był pewny, że da sobie radę,
postanowił zostawić go z tym samego. Poza tym był bardziej
potrzebny na dziedzińcu, do którego zdołali dotrzeć
Śmierciożercy.
Był na drugim piętrze, gdy usłyszał
cichy, dobrze znany mu głos.
— Zanieś mu go.
Ślizgon wyszedł zza zakrętu i serce
podeszło mu do gardła na widok Rasack'a, podającego Naszyjnik
Pandory czarnemu krukowi. Błyskawicznie rzucił zaklęcie, jednak
auror zdążył je zablokować, umożliwiając Ivanowi ucieczkę.
Brunet stał jak otępiały, wpatrując
się w znienawidzoną twarz Derricka Rasac'a. W głowie kłębiły
się setki myśli, jednak żadna nie była w stanie wyjaśnić tego,
co przed chwilą się stało. Bo czy to możliwe, że jeden z
najwybitniejszych aurorów, jakich miało Ministerstwo, właśnie
przechylił szalę zwycięstwa na ich niekorzyść?
— Dlaczego? — spytał, nie mogąc...
nie chcąc oswoić się z myślą, że wszystko, o co walczyli,
przepadło i nic już nie będzie w stanie powstrzymać powrotu
Czarnego Pana.
Auror uśmiechnął się tajemniczo,
przechylając głowę, jakby zastanawiał się, czy warto tracić
czas na rozmowę z chłopakiem. Wyjrzał przez okno, zawieszając
dłużej wzrok na grupie walczących, a kąciki jego ust uniosły
się, wykrzywiając twarz w ponurej parodii uśmiechu.
— Wiesz, co zrobiłeś?! —
wykrzyknął Nott, czując, jak złość przejmuje nad nim kontrolę.
Chciał rzucić się na aurora, móc
wreszcie zemścić się za śmierć rodziców, ale najpierw musiał
wiedzieć. Musiał wiedzieć, dlaczego Derrick Rasac postanowił
przejść na stronę Śmierciożerców.
— Ach, mój drogi chłopcze, mógłbym
powiedzieć, że twoja żądza wiedzy mi imponuje... gdyby tylko
rzeczywiście tak było — oznajmił auror, nie odrywając wzroku od
walczących na dziedzińcu. Przyglądał się wszystkiemu z niemal
stoickim spokojem, zupełnie jakby patrzył na podrzędny, ligowy
mecz Quidditcha. Pokiwał głową z aprobatą, gdy na pokrytą krwią
ziemię padło kolejne ciało jednego z członków Zakonu Feniksa. —
W gruncie rzeczy jesteśmy bardzo podobni — oznajmił nagle,
odwracając się w stronę Ślizgona. — Obaj cenimy zasady
i restrykcyjnie ich przestrzegamy, gdyż kierujemy się chłodną
logiką... niczym więcej. Jak więc ci się wydaje: dlaczego to
zrobiłem? Dlaczego zakradłem się do zamku i wykradłem artefakt,
by później przekazać go Voldemortowi?
Auror uśmiechnął się szeroko,
widząc, z jakim trudem przychodzi chłopakowi pogodzenie się z tym,
co zobaczył. Powolnym krokiem podszedł do Teodora, nic nie robiąc
sobie z tego, że ten mierzy w niego różdżką. Doskonale wiedział,
że nie zaatakuje. Nie, dopóki nie dowie się dlaczego.
— Pani Trockings byłaby
niepocieszona — cmoknął, udając rozczarowanie. — Oczywiście,
gdyby nadal żyła — sprecyzował, zerkając przez ramię na pole
bitwy. — Z całego serca ubiegała się o to, by cię oszczędzić,
twierdząc, że jesteś inteligentnym młodzieńcem, który jeszcze
wyjdzie na prostą.
— Dlaczego?! — syknął brunet,
niemal nie słysząc słów aurora, zagłuszanych przez szum
pulsującej krwi. Przypomniał sobie, jak przez wszystkie lata Rasac
ścigał Śmierciożerców, jak zażarcie walczył o to, by każdego
z nich dopadła sprawiedliwość. Czy to możliwe, że ten sam
człowiek, który uchodził za wzór prawości, potajemnie
sprzymierzył się z tymi, których nienawidził?
— Ludzie nie zasługują na to, by
cieszyć się wolnością. Głupcy, którzy przez lata marnotrawili
owoce mojej pracy. Nie zasługują na to, by cieszyć się życiem.
Taak... są tak samo winni, jak Śmierciożercy, gdyż to oni dali im
zbyt wiele swobody do działania. To oni doprowadzili do tego, że
tak wielu uniknęło kary. Długo zastanawiałem się nad tym, co
zrobić, by w końcu zrozumieli, że kto raz został Śmierciożercą,
zostanie nim na zawsze. Teraz już wiem — pokiwał głową, nie
zwracając najmniejszej uwagi na chłopaka, zbyt pochłonięty swoimi
myślami. Zaśmiał się gardłowo, a kiedy wznowił przemowę, w
jego oczach zabłysło szaleństwo: — Na nich także musi spaść
kara. Mieli swoje szanse... i przez lata je marnowali, układając
się z tymi ścierwami... okazując im łaskę. Poświęciłem
całe swoje życie, by zapewnić im bezpieczeństwo, jednak oni mnie
odrzucili. Lepiej wiedzieli, jak należy postępować. Naginając
prawo. Łamiąc je, zakrywając się wzniosłymi celami, łaską i
współczuciem. Ale oni sami ich nie doświadczą. Gdy na własnej
skórze przekonają się, do czego prowadzi empatia i dawanie drugiej
szansy, zwrócą się do mnie. Zrozumieją, że miałem rację. Ale
dla nich będzie już za późno.
— Jesteś obłąkany — oznajmił
brunet, z trudem godząc się z tym, co przed chwilą usłyszał.
— Obłąkany? — spytał nadzwyczaj
uprzejmie Rasac, jakby rozprawiał o czymś kuriozalnym. — Nie, ja
jestem wizjonerem. To społeczeństwo gnije od środka, ale ja temu
zaradzę. Przyniosę im uzdrowienie. Z popiołów wojny
powstanie nowy, lepszy ład. Ład, nad którym będzie czuwać Czarny
Pan.
Ślizgon zacisnął mocniej palce na
różdżce, widząc zmianę w wyrazie twarzy aurora.
— Naprawdę się łudzisz, że możesz
się ze mną mierzyć? — zapytał z kpiną Rasac, sięgając do
wewnętrznej kieszeni szaty. Omiótł wzrokiem Ślizgona, zatrzymując
się dłużej na jego szyi, gdzie z paskudnego rozcięcia powoli
sączyła się krew.
***
Mały, czarnowłosy chłopiec stał
oparty o jedno z wiekowych drzew Zakazanego Lasu, obracając w
drobnych palcach różdżkę. Pomimo młodego wieku, wydawać by się
mogło, iż nawyk ten towarzyszył mu od dziesięcioleci, co poniekąd
było prawdą, bowiem owe ciało znajdowało się pod kontrolą Lorda
Voldemorta.
Czarnoksiężnik stał w absolutnej
ciszy w otoczeniu swoich najwierniejszych popleczników.
Ciszy? Nie, on nie mógł powiedzieć,
że otaczała go nieprzenikniona cisza. W głowie cały czas
słyszał płacz, krzyki i błagania Toma Moor.
„Wypuść
mnie!”
„Zostaw!
Nic ci nie zrobiłem!”
„Boję
się... Co chcesz zrobić?”
Prośby i lamenty nie miały końca, co
drażniło Czarnego Pana. Z trudem kontrolował to ciało i blokował
dostęp do swoich myśli. Już dwukrotnie chłopiec był o włos od
odzyskania władzy i czuł, jak z minuty na minuty słabnie. Zostało
mu niewiele czasu. Jeśli szybko nie dostanie naszyjnika, smarkacz go
pokona, a on nieprędko będzie mógł powtórzyć coś takiego. Mogą
minąć miesiące, nawet lata, w trakcie których chłopiec może
uciec i znaleźć pomoc w pozbyciu się go. Na to nie mógł
pozwolić.
„WYPUŚĆ MNIE!!!”
„Powiedziałem, milcz” —
syknął w myślach, zyskując tym kilka chwil spokoju. Gryfon
zamilknie, popłacze, a później znowu będzie wrzeszczał.
Nienawidził dzieci.
Słysząc trzepot skrzydeł, powoli
uniósł głowę, jednak w dalszym ciągu nie ruszył się z miejsca.
Ruch wymagał większej koncentracji. Każdy krok, a nawet
mrugnięcie, osłabiały jego już i tak nadwątlone siły.
Czarne oczy chłopca zabłysły chciwie
na widok naszyjnika. Bez słowa wyciągnął dłoń i odebrał
artefakt od Ivana. Wlepił wzrok w czarny kamień i delikatnie,
niemal pieszczotliwie musnął go kciukiem.
Mocno zaciskając dłoń na medalionie,
powolnym krokiem ruszył ku ściętemu pniu.
— Panie?
Zignorował zarówno ciche pytanie, jak
i wyciągniętą dłoń Śmierciożercy. Nie potrzebował pomocy
i nienawidził tego, jak bardzo słaby teraz był. Na szczęście
niedługo miało się to zmienić.
— Puchar i sztylet — powiedział
cicho, wskazując ruchem głowy pień.
Jeden z mężczyzn natychmiast wypełnił
polecenie. Czarny Pan położył obok naszyjnik i chwycił
sztylet. Na pierwszy rzut oka widać było, iż jest wyjątkowy.
Rączka była krótka, lecz bogato zdobiona, natomiast na ostrzu
widniały wygrawerowane znaki, w niczym nieprzypominające normalne
litery czy starożytne runy. Był artefaktem, jednym z nielicznych
przedmiotów, które mogły zniszczyć horkruksa.
Czarnoksiężnik uniósł ostrze i
rozciął dłoń. Szkarłatna ciecz natychmiast wypłynęła z rany.
Zacisnął pieść, patrząc, jak krople lądują w pucharze.
„Przestań! Co robisz?!”
Z trudem koncentrując się na swoim
zadaniu, Voldemort sięgnął po medalion, wypowiadając w myślach
słowa rytuału. Ignorując ból, jaki opanował jego ciało i wizje
nadesłane przez Pandorę, szybko wbił sztylet w kamień na
tyle, by nie zniszczyć, lecz boleśnie zranić cząstkę jej duszy.
Obrazy i ból natychmiast zniknęły, po polanie rozległo się
bolesne westchnienie. Chłopiec ustawił wisior nad pucharem, tak, by
spływające z niego czarne krople znalazły się w naczyniu.
Odczekał chwilę, po czym jednym haustem opróżnił jego zawartość.
Zadrżał, czując, jak część duszy,
dotychczas tkwiąca w Tiarze, wraca do niego. Poczuł się
silniejszy, to prawda, jednak nie było to to, czego oczekiwał.
Zacisnął zęby z wściekłości i
wbił wzrok w medalion, czując, że to za jego sprawą rytuał nie
zadziałał. Coś było nie tak.
„Czy teraz już mnie wypuścisz?”
Czarnoksiężnik zamarł, słysząc
głos w swojej głowie. Jego nie powinno tu być. On nie powinien już
istnieć. Powinien mieć całe ciało dla siebie. Zrobił wszystko
jak trzeba, jednak nie otrzymał pełni mocy Pandory. Nadal był
słaby, mając za współlokatora marudzącego smarkacza.
— Kto go wcześniej nosił? —
wysyczał wściekle, odwracając się do Ivana. — KTO?!
— Granger. Hermiona Granger, panie —
odpowiedział Rosjanin, nieumiejętnie ukrywając drżenie głosu.
Przełknął ślinę, modląc się o to, by nie przepłacił błędu
życiem. Nawet jeśli to nie był jego błąd.
Voldemort przymknął powieki,
skrywając za nimi czerwone tęczówki, które znacznie odznaczały
się przy bladej skórze i kruczoczarnych włosach.
Widocznie nie tylko on próbował
wrócić do życia, przelewając swoją duszę do nowego ciała...
Śmierciożercy stali, w napięciu
oczekując słów swojego pana. Żaden nie odważył się poruszyć.
Gdy wydawało się, iż będą tak stać w nieskończoność,
Voldemort rozkazał:
— Przyprowadźcie mi dziewczynę.
Teraz, mając w całości ten jeden
odłamek swojej duszy, był silniejszy od Toma, nie musiał obawiać
się utraty kontroli nad ciałem. A wkrótce otrzyma moc Pandory i
zniszczy duszę tego przeklętego dziecka. Wystarczyło tylko wydobyć
cząstkę horkruksa żyjącą w dziewczynie, by Lord Voldemort na
powrót stał się niezwyciężony.
***
Hermiona machnęła różdżką,
odbijając kolejne wrogie zaklęcie, jednocześnie cofając się w
tył. Jej przeciwnik, widząc, iż zapędził ją w ślepy zaułek,
uśmiechnął się z chorą wręcz satysfakcją. Popełnił błąd,
który był domeną Śmierciożerców. Słudzy Voldemorta zawsze
upajali się zwycięstwem, nim ich wróg powiedział ostatnie słowo.
Gryfonka wykorzystała ten ułamek sekundy, wytwarzając mgłę,
całkowicie zasłaniającą jej sylwetkę, po czym wyminęła
Śmierciożercę i posłała w jego stronę zaklęcie.
Nie patrząc na to, czy został
trafiony, rzuciła się w przód, by pomóc walczącej nieopodal
Puchonce. Ranna dziewczyna próbowała blokować zaklęcia,
jednocześnie uciskając ranę na brzuchu. Wypowiedziała formułę,
odpychając napastnika o kilka metrów, gdzie zajął się nim inny
uczeń Hogwartu. Hermiona podbiegła do rannej i cofnęła się z nią
do sali wejściowej. Pomogła jej usiąść na ziemi i delikatnie
podwinęła zakrwawioną bluzkę.
Puchonka jęknęła, gdy materiał
otarł się o rozcięcie widniejące na jej ciemnej skórze.
— Przepraszam — mruknęła
Gryfonka, wpatrując się w ranę. — Jest zbyt głęboka. Chodź —
ujęła jej ramię, by zaprowadzić ją do Wielkiej Sali.
W połowie drogi powietrze przeszył
ogłuszający huk, tak potężny, iż wydawało się, że mury zamku
zadrżały. Obie schyliły się, gdy kamienne drobiny zaczęły
spadać, lądując na nich i na posadzce.
— W porządku?
Puchonka skinęła głową.
Kasztanowłosa zostawiła ją pod
opieką pani Pomfrey i pobiegła z powrotem na dziedziniec.
— Gdzieś ty była? — syknął
Draco, zaciskając dłoń na jej ramieniu.
— W Wielkiej Sali. Co się stało?
— Wybuch na drugim. Całe zachodnie
skrzydło jest rozwalone. Widziałaś gdzieś Notta?
— Nie, dlaczego pytasz?
— Pobiegł za harpiami do Wielkiej
Sali — wyjaśnił krótko, czując, jak strach nie pozwala
powiedzieć mu nic więcej. Uniósł wzrok ku górze, spoglądając w
miejsce niedawnej eksplozji.
Ich wymianę zdań przerwało przybycie
kolejnego oddziału Śmierciożerców. Na ich widok Ślizgon zaklął
głośno i natychmiast przystąpił do ataku. Rzucił się w wir
walki, blokując zaklęcia, odpłacał się wrogom klątwami i
posyłał ich na posadzkę z rozległymi obrażeniami. Nie
pozostawali mu dłużni, rzucając zaklęcia, które zdołały
przebić się przez jego obronę, powodując powstawanie kolejnych
ran na jego ciele. I choć walcząc ramię w ramię z Gryfonką
zdołał unieszkodliwić intruzów, serce podskoczyło mu do gardła,
gdy zobaczył grupę Śmierciożerców, która wbiegła przez
uszkodzoną bramę, ruszając prosto na nich.
Chwycił dziewczynę za rękę i zaczął
wycofywać się w głąb zamkowego dziedzińca. Zasłonił ją sobą,
gdy drogę zagrodziły mu harpie. Rozejrzał się, szukając innej
drogi ucieczki, jednak jej nie znalazł. Byli otoczeni.
Nie czekając, aż dobiegnie do nich
reszta Śmierciożerców, ruszył na harpie, pragnąc utorować sobie
drogę do zamku. Dzięki Hermionie i jej zaklęciu tarczy nie musiał
przejmować się zbliżającym oddziałem Śmierciożerców.
Przynajmniej na razie.
Syknął z bólu, gdy poczuł rozcięcie
na plecach. Odwrócił się, z niedowierzaniem wpatrując się w
twarz Hermiony, która zastygła w przerażeniu po tym, jak rzucone
przez nią zaklęcie trafiło w Ślizgona.
— Przepraszam — bąknęła,
wzruszając ramionami.
— Później o tym porozmawiamy —
syknął, choć w jego oczach można było dostrzec coś na kształt
rozbawienia, które momentalnie zniknęło, gdy dosięgły go szpony
harpii.
Z trudem łapiąc powietrze, wycelował
w jej serce, jednak zanim zdążył rzucić zaklęcie, kolejna z nich
wykręciła mu rękę. Zamknął oczy, szykując się na ugryzienie,
ale nic takiego się nie stało. Poczuł swąd spalenizny i chwilę
później był już wolny. Upadł na kolana, łapczywie nabierając
powietrza, by chwilę później odwrócić się i podziękować
dziewczynie za interwencję. Tylko że to nie była Hermiona.
Przed nim stał nie kto inny jak
znienawidzony Ron w towarzystwie Seamusa Finnigana. Arystokrata
skinął w podziękowaniu głową, nawet przed samym sobą nie chcąc
przyznać się do tego, że po raz pierwszy w życiu cieszy się na
widok Weasleya.
Widząc zbliżających się
Śmierciożerców, podbiegł do dziewczyny i bez słowa poprowadził
ją do zamku, idąc za Gryfonami. Skryli się za wielkimi kolumnami,
czekając.
W niepokojącej ciszy, przerywanej raz
po raz krzykiem pełnym bólu i rozpaczy, wsłuchiwali się w powolne
odgłosy kroków.
— Gdy tylko zaczniemy walkę,
zapieczętujesz wejście do Wielkiej Sali — polecił cicho
Hermionie Ślizgon.
Odwrócił się do dwójki Gryfonów,
bezgłośnie ustalając, by ruszyli za nim, gdy tylko da im znak, po
czym spojrzał na twarz stojącej przy nim dziewczyny, ich złączone
dłonie i jej wypełnione determinacją oczy. Słysząc coraz
głośniejsze kroki, uniósł jej dłoń, po czym delikatnie ucałował
i uśmiechnął się smutno, wypuszczając z uścisku drobną rękę
Hermiony. Ponownie spojrzał na Gryfonów i skinął stanowczo głową,
po czym wyszedł z ukrycia, stając oko w oko z szóstką
Śmierciożerców.
Gdy tylko rozgorzała walka, Gryfonka
pobiegła w stronę sali wejściowej, uchylając się przed
bezpańskimi zaklęciami. Chcąc jak najszybciej dołączyć do
walczących, szybko wypełniła polecenie arystokraty, blokując
wejście do sali, w której znajdowali się ranni.
Wróciła do nich w idealnym momencie,
by zobaczyć, jak zielony promień przeznaczony dla Dracona uderza w
ciało, posyłając je na podłogę. Otworzyła usta, jednak nie
wydobył się z nich żaden dźwięk. Oparła dłoń o kolumnę,
czując, jak traci kontrolę nad ciałem.
Czas zatrzymał się w miejscu,
sylwetki walczących zamarły w bezruchu. Wydawało się, iż sama
Ziemia przestała krążyć, dopasowując się do serca Hermiony,
które przestało bić razem z sercem chłopaka. Bo czy to
możliwe, by odszedł? Zostawił ją? W jednej chwili opuścił,
zabierając ze sobą wszystko, co wniósł do jej życia?
Ciało upadło z hukiem na podłogę, a
zastygłe, puste oczy wpatrywały się w nią, świecąc jeszcze
ostatnim blaskiem życia. One i lekko rozchylone usta, wykrzywione w
ponurą parodię uśmiechu, zdawały się mówić: „Hej, to nic.
Przecież jeszcze kiedyś się spotkamy. Nie płacz. Kocham cię.”
Tyle że ona nie miała siły
powstrzymywać łez, wiedząc, iż ich następne spotkanie odbędzie
się w innym świecie. Pragnęła zobaczyć raz jeszcze jego uśmiech,
poczuć jak ją obejmuje, przeżyć jeszcze jedną wspólną
przygodę. Jednak będzie jej to dane dopiero wtedy, gdy dołączy do
niego w zaświatach.
Z jej piersi wydostał się rozpaczliwy
wrzask. Cały jej świat stanął w płomieniach, zmieniając się
w bezużyteczną kupkę popiołu. Zdawało jej się, że jest
niczym innym jak małą kruszyną, po brzegi wypełnioną rozpaczą i
żalem.
Nie patrząc na walczących, rzuciła
się w przód, chcąc wtulić twarz w zimną szyję, wczepić palce
w nieruchomą klatkę. Niemal nic nie widziała przez łzy. Nie
zwracała uwagi na mknące wokół zaklęcia. Zapomniała, że wokół
nadal rozgrywa się bitwa. Dla niej walka skończyła się w
momencie, gdy jego serce przestało bić.
Szarpnęła się wściekle, próbując
wydostać się z klatki stalowych ramion, jaka nagle zacisnęła się
wokół niej, odciągając ją w tył, do sali wejściowej. Jedno
silne szarpnięcie odwróciło ją i zamarła pod wpływem stalowych
tęczówek. Tęczówek sobowtóra Dracona.
— Hermiono, posłuchaj — zaczął
klon, z trudem zdobywając się na stanowczy ton.
— Nie! Zostaw... mnie!
Zacisnął mocniej dłonie na jej
ramionach, czując, jak mu się wyrywa, kręcąc głową. Mocno ujął
jej podbródek, zmuszając do tego, by na niego spojrzała. Czuł jej
ból. Czuł, jak rozpada się od środka na miliony małych kawałków,
których być może nigdy nie będzie można ułożyć w całość.
Bo zawsze będzie brakować tego jednego. Tego, który odszedł i
jest już zbyt daleko, by móc usłyszeć jej krzyk i płacz, choć
tak naprawdę leży kilka metrów dalej.
— Możesz się na mnie wściekać,
możesz mnie znienawidzić, ale teraz musisz walczyć — oznajmił,
nachylając się nad nią. — Musisz walczyć, Hermiono... bo masz
dla kogo.
Po twarzy Gryfonki pociekły kolejne
łzy, gdy spojrzała przez ramię na walczącego Dracona, wszelkimi
siłami broniąc się przed tym, by nie spojrzeć na posadzkę, na
której leżało rozpostarte ciało jej przyjaciela.
— Nie — jęknęła płaczliwie.
Sama nie wiedziała, czemu zaprzecza.
Śmierci Rona? Przecież, jak na ironię, leżał na wprost niej,
zdawało się, iż patrzył prosto na nią, wyciągając ku niej
swoją dłoń. Patrzył oczami, które już nigdy więcej nie
zabłysną na jej widok.
— Hermiono...
— O-on nie powinien tak zginąć —
szepnęła przez łzy, kręcąc głową. — Nie teraz, nie tu, nie z
takiego powodu!
Blondyn przytulił ją, wplatając
jedną dłoń w jej włosy, by uniemożliwić jej spoglądanie na
ciało. Cicho szeptał, dobrze wiedząc, iż każde jego słowo
wydaje się śmieszne i niewłaściwe przy jej bólu. Wiedział,
o czym myślała. Jej przyjaciel zginął, zasłaniając własnym
ciałem mężczyznę, który mu ją odebrał. Zginął, oddając
życie za kogoś, kogo nienawidził, by zapewnić jej szczęście, bo
sam kochał ją od lat.
— Wiem, że to boli. Wiem, że już
nie chcesz walczyć. Ale jeśli tu zostaniesz w takim stanie,
będziesz go rozpraszać — powiedział klon, odsuwając się
delikatnie, by móc spojrzeć jej w oczy. — Jeśli nie jesteś
w stanie odepchnąć tego od siebie, wracaj do Wielkiej Sali...
— Nie... nie mogę. Nie zostawię —
wyszeptała nieskładnie, patrząc na niego prosząco.
— W takim razie uspokój się i
wracaj do walki. Idź, zemścij się, zrań ich, uderz, ale najpierw
masz się uspokoić — rozkazał, ujmując jej twarz w dłonie. —
Decyduj. Wracasz albo walczysz razem z nami. Nie ma nic pomiędzy.
— Zostaję.
Chłopak przyjrzał jej się uważnie,
oceniając, czy jest w stanie walczyć. W chwili, gdy miał podjąć
decyzję, do sali wejściowej weszło dwóch walczących. Oboje byli
zakrwawieni, jeden z nich prowadził ciężko rannego rówieśnika.
— Draco! — zawołał jeden ze
Ślizgonów.
— Zaczekaj tu na mnie — rzucił
sobowtór i podbiegł do nich, by pomóc przenieść nieprzytomnego
chłopaka.
Hermiona przez chwilę stała
nieruchomo, nie mając siły na najmniejszy ruch. Jedynie łzy
spływały po jej policzkach, pozostawiając jasne smugi na
zabrudzonej twarzy. Spojrzała na ślady krwi pozostawione przez
walczących na posadzce. I wtedy wypełniła ją wściekłość,
która przysłoniła wszystko, nawet ból.
Zrobiła pierwszy krok ku bramie. I
następny. Obróciła w palcach różdżkę, pielęgnując w
sobie nienawiść do Śmierciożerców. Zawahała się, jakaś
niewielka jej część krzyczała, że nie powinna rzucać się w wir
walki, nie, gdy pozwalała, by emocje wzięły górę. Jednak została
ona stłamszona tak szybko, jak się pojawiła, gdy wzrok dziewczyny
padł na ciało jej przyjaciela. Nie leżał już sam. Tuż obok
leżał Śmierciożerca, którego szata zakrywała część twarzy
Rona.
Nigdy nie myślała, iż to on z ich
trójki pierwszy odejdzie z tego świata. Harry był obsesją
Voldemorta. Kilka miesięcy temu ona sama była na granicy życia po
ataku Ivana. Ron? Wydawać by się mogło, że to on będzie
prowadził najbardziej spokojne i poukładane życie. Życie, które
zostało przerwane nagle i brutalnie. Życie, które zostało
poświęcone. Dla niej.
Mocniej ścisnęła różdżkę, aż z
jej końca posypały się iskry. Dołączyła do walczących,
pracując jak maszyna. Ruch nadgarstka, odbicie zaklęcia. Obrót i
kontratak. Nie czekała na odwet, sama zaczęła atakować, a nawet
prowokować Śmierciożerców, poruszając się coraz śmielej, coraz
szybciej.
Walczący na tyłach Draco zaklął,
widząc Gryfonkę. Był pewien, że klon ją zatrzyma, że nie
wystawi jej na niepotrzebne ryzyko. Zamiast tego pozwolił Hermionie
walczyć w pierwszej linii. Zamiast blokować zaklęcia wrogów,
zaczął ich unikać, biegnąc w jej stronę, lecz co chwilę ktoś
blokował mu drogę. Jednak z każdym rzutem oka na walczącą
dziewczynę stawał się spokojniejszy. Odbijała każde zaklęcie,
niemal natychmiast biorąc odwet. Nie pozwalała się zaskoczyć,
nawet gdy przyszło jej walczyć z dwojgiem Śmierciożerców.
Stopniowo zaczynał nabierać przekonania, że Hermiona sobie
poradzi.
Walczący z nim mężczyzna zdołał
przebić się przez jego obronę. Arystokrata jęknął, gdy trafiło
go jedno z zaklęć. Upadek przypomniał mu o ranie na plecach.
Uniósł się na łokciach i tylko cudem zdążył przetoczyć
się na bok, unikając zrzuconego przez harpię ciała.
Stworzenie syknęło, ukazując mu swój
przerażający komplet kłów. Miała zamiar podlecieć do leżącego
Ślizgona i porwać go, gdy nagle usłyszała spanikowane wrzaski
swoich sióstr. Złapane w magiczną sieć istoty próbowały uciec
przed posyłanymi w ich stronę zaklęciami, jednak nie były w
stanie w żaden sposób obronić się przed śmiercią. Jedna po
drugiej, padały na ziemię martwe.
Unosząca się nad Draconem harpia
zamarła, a z jej ust wydostało się bolesne westchnienie pełne
niedowierzania. Wrzasnęła wściekle i, przerażona wizją swojej
śmierci, odleciała w stronę Zakazanego Lasu.
Radość arystokraty z pokonania
sojuszników Śmierciożerców nie trwała długo. Chłopak odwrócił
się i wrzasnął, widząc, jak ugodzona zaklęciem Hermiona
osuwa się na ziemię. Gryfonka zamarła na sekundę, gdy zobaczyła,
jak Syriusz Black atakuje Harry'ego. Ta sekunda wystarczyła.
Jeden ze Śmierciożerców przerzucił
ją sobie przez ramię i, chroniony przez swoich towarzyszy, zaczął
biec na błonia. Ślizgon natychmiast rzucił się za nim, w duchu
przeklinając swoją naiwność i przekonanie o tym, że nic
złego jej się nie stanie. Cały czas posyłał zaklęcia w ich
stronę, myśląc tylko o jednym: dogonić, zabić i odzyskać.
Trafił Śmierciożercę osłaniającego
tyły porywacza. Miał czyste pole. W chwili, gdy rzucił zaklęcie,
biegnący po lewej stronie mężczyzna odwrócił się, odbijając
je. Pęd wiatru odrzucił jego kaptur, odsłaniając długie, jasne
włosy.
Draco zatrzymał się, gdy stanął
twarzą w twarz ze swoim ojcem. Wydawało się, że walczący na
dziedzińcu zamarli, wpatrując się w nich w nienaturalnej ciszy.
Los zdawał się kpić z młodego Malfoya, każąc mu walczyć z
własnym ojcem w chwili, gdy chciał biec za Hermioną.
Przez sekundę, a może minutę, stał
nieruchomo, wpatrując się w twarz Lucjusza. Mężczyzna wykrzywił
wargi z niesmakiem i bez żadnego wstępu rozpoczął walkę,
posyłając w stronę Ślizgona zielony promień.
Zabić. Chciał go po prostu zabić,
jak kogoś bez znaczenia, jak zwykłego robaka, który napatoczył
się po drodze. W jego oczach nie było nic, prócz pogardy i
obrzydzenia.
Początkowo Draco zawahał się,
wiedział, że zabicie go jest ponad jego siły. Pomimo iż Lucjusz
pozostał bezwzględnym mordercą, wbrew sobie czuł pojedynczą nić,
jaka go z nim łączyła. Nie była to miłość, szacunek, ani nawet
żal z powodu tego, iż stali po różnych stronach barykady. Było
to przywiązanie, nie uczucie, lecz przyzwyczajenie. Przecież to on,
to twarz, która niegdyś się do niego uśmiechała. Jak miał go
zabić?
Odpowiedź pojawiła się sama. Przed
oczami pojawił się obraz upadającej Hermiony, osoby, która
szczerze go kochała. Jeśli miał wybierać pomiędzy śmiercią
Lucjusza a jej, decyzja była oczywista. Wypełniony determinacją i
wściekłością, posłał w stronę Śmierciożercy pierwsze
zaklęcie.
— Jedno... wielkie... rozczarowanie —
syknął mężczyzna, po raz kolejny blokując jego atak. — Nigdy
nie sądziłem, że przyniesiesz mi tak wielki wstyd.
Wargi Lucjusza uniosły się w
pogardliwym uśmiechu, gdy Draco warknął wściekle, walcząc z
chęcią, by odrzucić różdżkę i rzucić się na niego z
pięściami.
— Mogę powiedzieć to samo. Chociaż
nie — poprawił się chłopak. — Zawsze wiedziałem, że jesteś
żałosnym sługusem.
— Sługusem? — Lucjusz zaśmiał
się sucho, odbijając zaklęcie. — Spójrz na siebie! Ośmieszasz
się! Bezwartościowy głupiec, który dał się omotać pierwszej
lepszej szlamie. I TO ma być mój syn? Syn, z którym wiązałem
wszystkie moje nadzieje?
Draco uchylił się, unikając o włos
kolejnego śmiercionośnego zaklęcia, rzuconego przez jego ojca bez
najmniejszego zawahania. Zerknął na bramę, gdzie ostatnio widział
niesioną Gryfonkę. Śmierciożercy zniknęli bez śladu.
— Daj mi przejść! — syknął, gdy
Lucjusz po raz kolejny odbił jego zaklęcie.
W odpowiedzi otrzymał pogardliwy
śmiech.
— Za nią? Chcesz pobiec ZA NIĄ? Ona
jest niczym! Umrze, a wraz z jej śmiercią Czarny Pan powróci...
Słysząc to, Draco zamarł. Jaki
związek miała Hermiona z Voldemortem? To naszyjnik mógł
przywrócić go do życia, nie ona.
— Oszalałeś. Do końca postradałeś
zmysły — powiedział cicho z przerażeniem. Cofnął się, patrząc
na mężczyznę jak na kogoś obcego. Po raz pierwszy w życiu
poczuł, iż Lucjusz Malfoy jest całkowicie nieznajomą mu osobą. —
To nie ona tylko medalion jest mu potrzebny...
Śmierciożerca uśmiechnął się,
jednak gest ten spełzł mu z ust, gdy zobaczył osobę, która
stanęła za Draconem.
— Idź po nią. Zajmę się nim —
oznajmiła Narcyza, nie odrywając zimnego spojrzenia od swojego
męża.
Słysząc to, mężczyzna zacisnął
szczękę i po raz kolejny wycelował w syna. Narcyza była jednak
równie szybka, co on. W mgnieniu oka wyczarowała tarczę,
ochraniając siebie i Dracona.
Chłopak zawahał się. Chciał pobiec
za Hermioną, jednak nie mógł pozwolić na to, by matka zmierzyła
się ze stojącym przed nimi potworem. W ciągu kilku minut znalazł
się w sytuacji, w której mogły spełnić się jego najgorsze
koszmary. Rozdarty pomiędzy pragnieniem uratowania Gryfonki a
ochroną Narcyzy, zerkał to na nią, to w stronę Lasu.
— IDŹ!
Nie czekał ani sekundy dłużej. Po
raz ostatni spojrzał w oczy matki, które kazały mu iść dalej.
Skinął głową, obiecując sobie, że nie jest to ich ostatnie
spotkanie i ruszył w stronę Zakazanego Lasu. Ignorując ból.
Ignorując walczących. Ignorując miotane zewsząd zaklęcia. Nie
mógł jednak zignorować powracającego koszmaru, który nigdy dotąd
nie był tak wyraźny i realny. Nie potrafił wyrzucić z głowy
obrazów, które od miesięcy nawiedzały go w snach, nieraz
powodując, że budził się z krzykiem. Teraz jednak dodawały mu
sił, by kontynuował ten szaleńczy bieg. Bieg, na którego mecie
czekała śmierć.
— Zaskoczyłeś mnie. Myślałam, że
jak zwykle zadasz cios od tyłu — oznajmiła Narcyza, patrząc na
człowieka, który teraz był dla niej niczym więcej jak
bezwartościowym śmieciem.
Śmierciożerca zmrużył gniewnie
oczy.
— Niech idzie. Nie spotka go tam nic
prócz śmierci. Kto wie, może zginie z rąk mojego prawdziwego
syna?
— Och... skoro już o nim mowa... —
rzuciła kobieta, przygotowując się do walki — … mam dla ciebie
istotną wiadomość.
— Ach, tak? — spytał prześmiewczo.
— Jaką?
— Żądam rozwodu — odpowiedziała,
sekundę przed tym, jak rzuciła zaklęcie.
***
Hermiona powoli otworzyła oczy i
zmarszczyła brwi. Jedyne co widziała, to czarna ziemia usłana
kamieniami i liśćmi. W pierwszej chwili nie wiedziała, co się
dzieje. Dopiero rozmowa Śmierciożerców uświadomiła jej, co się
stało.
— … musieli się przenieść.
— Pieprzone centaury. Jestem pewien,
że to one.
Dziewczyna powoli wypuściła
powietrze, pozostając nieruchomo, jednocześnie opracowując plan.
Musiała utrzymywać ich w przekonaniu, że nadal jest nieprzytomna.
Tylko co potem? Ile zostało jej czasu, nim dotrą do celu?
Delikatnie uniosła głowę, by
spojrzeć przez plątaninę włosów na Śmierciożerców. Było ich
trzech. Czterech, wliczając w to tego, który ją niósł. Nie miała
różdżki. Przygryzła wargę, zastanawiając się, co zrobić.
Mogła nadal udawać nieprzytomną, czekać na ratunek. Pytanie
tylko, czy ktokolwiek wie o jej porwaniu i czy pomoc zdąży dotrzeć
na czas. Mogła też spróbować uciec, może trafi się okazja, może
coś ich zaatakuje. Centaury, testrale, Puszek... coś, co odwróci
ich uwagę. Mogła też spróbować ukraść któremuś z nich
różdżkę. Tylko czy zdoła zrobić to niezauważenie i pokonać
ich czwórkę? Warto było spróbować, tym bardziej, iż mało
prawdopodobne było to, że ktoś jej pomoże.
Raz jeszcze spojrzała na
Śmierciożerców idących za nią. Mogła dostrzec wyłącznie ich
nogi. Mieli wyciągnięte różdżki? Schowane? Nie mogła ryzykować,
działając na ślepo. O wiele bardziej prawdopodobne było to, że
to mężczyzna niosący ją nie trzyma w wolnej dłoni różdżki.
Skoro byli już w lesie i miał ludzi osłaniających go, mógł być
na tyle naiwny i pewny siebie, że ją schował. A przynajmniej taką
miała nadzieję. Szanse były niewielkie, jednak musiała spróbować.
Powoli zaczęła zginać jedną rękę,
stopniowo chowając ją za włosami. Żadnej reakcji. Mężczyźni
zaczęli rozmawiać o przyczynie zmiany miejsca pobytu ich
towarzyszy. Dodało jej to śmiałości, by sprawdzić jedną z
kieszeni Śmierciożercy. Koniuszkami palców dotykała brzegu szaty,
gdy usłyszała nowy, piąty głos.
— Macie ją.
„Ivan.”
— Spodziewaliśmy się większych
trudności — odparł lekceważąco jeden ze Śmierciożerców.
— Gdzie jest reszta? — zapytał
któryś.
— Niedaleko.
Usłyszała kroki. Jej ciało
instynktownie chciało się spiąć, jednak nie pozwoliła na to.
Ivan podchodził do niej, zapewne po to, by ośmieszyć ją, wyżyć
się na niej. Jeśli będzie miała szczęście, stanie tak, by
zasłonić widok pozostałym trzem. Tylko co potem? Jedno było
pewne: musiała zdobyć różdżkę. Bez niej nie miała żadnych
szans.
Czekała w napięciu, przypominając
sobie wszystko, czego nauczył ją Draco. Zacisnąć dłoń. Uderzyć
w słabe miejsce. Nie czekać na odwet i iść za ciosem.
Rosjanin chwycił ją za włosy i
pociągnął, unosząc jej głowę, by móc nacieszyć się widokiem
jej zakrwawionej twarzy. Hermiona nie czekała ani chwili. Otworzyła
oczy, jednocześnie uderzając go zaciśniętą pięścią prosto w
twarz. Korzystając z tego, iż klnący Ivan tymczasowo zasłania ją
przed Śmierciożercami, zsunęła się po trzymającym ją
mężczyźnie i, opierając dłonie na jego ramionach, uderzyła
kolanem w krocze. Błyskawicznie wyrwała mu różdżkę i zasłoniła
się nim przed zaklęciami, czyniąc z niego żywą tarczę.
Mężczyzna osunął się na ziemię, gdy trafiło go śmiercionośne
zaklęcie. Rzuciła na ślepo urok i zaczęła uciekać, mając
nadzieję, że nie biegnie wprost w ramiona Voldemorta.
***
Musiał jak najszybciej ją odnaleźć.
Gnał przed siebie, nie zatrzymując się nawet wtedy, gdy przed
oczami pojawiły mu się czarne plamy, przysłaniając prawie
wszystko.
— Nie — syknął, gdy przed oczami
ukazała się ostatnia scena z jego koszmarów. Ta, po której budził
się zlany potem. Ta, w której widzi umierającą matkę. Tyle że
tym razem zamiast niej na polanie była Gryfonka.
Oparł się o drzewo, łapczywie
nabierając powietrza. Choć każdy milimetr jego ciała krzyczał,
domagając się chwili wytchnienia, arystokrata odepchnął się od
niego. I choć biegł tak szybko, na ile pozwalało mu jego umęczone
ciało, wydawało mu się, że minęło zbyt wiele czasu od porwania
dziewczyny.
Chciał jak najszybciej dotrzeć na
polanę, ale obawiał się tego, co na niej zastanie. Zacisnął
mocniej palce na różdżce i wszedł na dobrze znaną mu drogę,
nasłuchując nawet najcichszego szmeru. Zboczył ze ścieżki, by
jak w każdym swoim śnie ujrzeć rząd niskich drzew, za którymi
kryło się miejsce, od którego uciekał od roku. Wbiegł na polanę
w idealnym momencie, by zobaczyć, jak Hermiona Granger pada na
ziemię...
Nie obudził się z krzykiem w swojej
sypialni. Nie wziął głębokiego oddechu, by unormować szaleńczą
pracę swojego serca. Nie skrył twarzy w dłoniach, by powtórzyć
sobie po raz setny, że to zwykły sen i że wszystko jest w
porządku. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego koszmar
nadal trwa. Po jego policzkach nie spłynęła nawet jedna łza, gdy
wpatrywał się w ciało dziewczyny, wyczekując choćby najmniejszej
oznaki życia. Za nic miał kpiące spojrzenie Ivana i to, że jego
brat w każdej chwili może zaatakować. Nieustannie wpatrywał się
w Gryfonkę, czekając.
Wreszcie, gdy myślał już, że
wszystko stracone, klatka piersiowa dziewczyny powoli uniosła się,
przywracając ich oboje do życia.
— Ona żyje! — wykrzyknął
radośnie brunet, wyrzucając w górę ręce. Widząc nienawistne
spojrzenie arystokraty, oznajmił: — Powinieneś mi dziękować, że
nie zaprowadziłem jej prosto do Niego. Pewnie już zdążyłaby
ostygnąć, a tak macie przynajmniej szansę powiedzieć sobie „pa
pa”... o ile twoja śpiąca królewna w ogóle się obudzi —
dodał, z udawaną troską przyglądając się dziewczynie. Z
nonszalancją podszedł do Gryfonki, nawet nie patrząc na
arystokratę. Przykucnął przy Hermionie i delikatnie założył jej
kosmyk włosów za ucho, po czym pogładził zaczerwieniony policzek,
w który przed chwilą wymierzył cios. — Nic nie powiesz? Ach, no
tak. Panicz Malfoy jest zbyt zajęty obmyślaniem planu ucieczki, by
zauważyć, w jak ciemnej dupie się znajduje — rzucił,
spoglądając na przybyłych towarzyszy.
— Wypuść ją.
Brunet spojrzał na niego z
politowaniem, po czym wybuchnął gromkim śmiechem.
— Rozczarowałeś mnie, braciszku. To
wszystko, na co cię stać? Proszę, wypuść ją — powtórzył,
naśladując dziecięcy głosik. — Jesteś sam przeciwko piątce
Śmierciożerców. Naprawdę się łudzisz, że możesz prosić o
cokolwiek? — roześmiał się, jednak w jego oczach nie było ani
odrobiny ciepła. — Nie chcę, żeby mi przeszkadzano — zwrócił
się do swoich towarzyszy, którzy w ciszy obserwowali całą scenę.
— Scott, weź dziewczynę... Pospiesz
się — rzucił jeden z nich do Rosjanina.
— To nie potrwa długo — odparł
Ivan, patrząc na brata z pogardą i nienawiścią. — Jakieś
ostatnie słowa? — zapytał, wykrzywiając twarz w pogardliwym
uśmiechu.
Draco spojrzał na nieprzytomną
dziewczynę, w myślach błagając ją o to, by nie przestała
walczyć. Ścisnął mocniej różdżkę i powrócił wzrokiem do
twarzy Ivana, gotowy na to, co miało za chwilę nastąpić. Nie
łudził się, że los znowu się do niego uśmiechnie i po raz
kolejny ucieknie spod kosy śmierci.
Instynktownie uchylił się przed
zaklęciem, gdy chwilę później brunet rozpoczął walkę. Był
szybki. Za szybki dla Dracona, który już od kilku godzin walczył w
bitwie. Ivan, w przeciwieństwie do niego, siedział bezpiecznie
w lesie, spokojnie czekając na decydujące starcie.
Syknął z bólu, gdy siła połączonych
zaklęć odrzuciła go na pobliskie drzewo. Nie pozwolił sobie
jednak nawet na chwilę wytchnienia, wyprowadzając kolejny atak,
który został zablokowany równie szybko, jak poprzedni. Brunet
zdawał się z nim bawić, pozwalając mu na rzucanie kolejnych
zaklęć tylko po to, by pokazać, z jaką łatwością przychodzi mu
niwelowanie ich skutków. Dopiero w momencie, w którym jeden
z promieni otarł się o jego ramię, polanę wypełnił ryk
wściekłości. Machnął różdżką, a chwilę później ziemia
zadrżała. Arystokrata, jak w zwolnionym tempie, obserwował budzące
się do życia korzenie, które, uwolnione spod ziemi, wirowały w
szaleńczym tańcu, zmuszając go do ucieczki. Odwracając się w
biegu, rzucił zaklęcie i zamroził je, sprawiając, że w jednej
chwili zastygły niczym lodowe rzeźby. Nie czekał na kolejny ruch
Ivana. Odpłacając się pięknym za nadobne, sprawił, że leżące
na ziemi gałęzie przemieniły się w sztylety, lecące wprost
na bruneta. Nim chłopak zdążył przywrócić im pierwotną formę,
jeden z nich wbił mu się w udo.
Rozwścieczony, wrzasnął z furią,
zanim jednak zajął się swoją raną, machnął różdżką,
posyłając jasnoszary promień nie w Dracona, lecz w drzewo rosnące
tuż za nim. Gałęzie poruszyły się, błyskawicznie owijając się
wokół niego.
Silne szarpnięcie sprawiło, iż
różdżka wyślizgnęła mu się ze spoconej dłoni. Wiedział już,
że przegrał. Teraz pozostało mu czekanie na nieuchronną śmierć.
Ivan syknął z bólu, wyciągając
sztylet. Zaraz jednak zaśmiał się ochryple, patrząc na
uwięzionego brata. Chora satysfakcja w jego oczach mówiła
arystokracie, że jego śmierć nie będzie szybka i bezbolesna.
Wiedział, iż Śmierciożerca będzie chciał to ciągnąć jak
najdłużej, traktując to jako zapłatę za wszelkie swoje
cierpienia.
— Paskudne uczucie, co? — zaśmiał
się ochryple Ivan. — Nic. Nie możesz zrobić nic. Jesteś taki
bezbronny, taki... bezużyteczny. W jakim świecie mógłbyś mnie
pokonać?
Draco nic nie powiedział. Wbił pusty
wzrok w ziemię, przywołując w pamięci obraz Hermiony. Chciał
uciec z tego zimnego, mrocznego lasu i zaszyć się bezpiecznie we
wspomnieniach. Chciał przenieść się stąd do szczęśliwych
chwil. Za wszelką cenę walczył, by ostatnie obrazy z jego życia
nie przedstawiały Ivana i jego samego, wrzeszczącego z bólu.
Jeśli miał odejść, chciał to zrobić, zabierając w pamięci jej
obraz.
Niemal zapłakał, gdy dotarł do niego
ogromny ból, żal i poczucie niesprawiedliwości. Gdyby nie wojna,
gdyby nie Ivan, mógłby być szczęśliwy. Ożeniłby się z
kobietą, którą kochał i z którą drażniłby się
każdego dnia. W dniu ślubu zakradłby się do jej pokoju, bo nie
mógłby się powstrzymać, by nie zobaczyć jej wcześniej w białej
sukni. Ona krzyczałaby na niego, że to przynosi pecha i najpewniej
oberwałby od niej po łbie. A kilka chwil później byłaby jego. Po
paru latach pojawiłyby się dzieci, najlepiej podobne do niej: małe,
wredne i kudłate... A on pokochałby je z całego serca.
Zamknął na chwilę oczy, czując, jak
zbiera się w nich wilgoć. Tak niewiele dzieliło go od szczęścia.
Mógł żyć, zestarzeć się i umrzeć przy niej. Dane mu było
jednak umrzeć w samotności i cierpieniu, patrząc w ostatnich
sekundach życia na twarz pałającą nienawiścią.
Na powrót otworzył oczy, wbijając
wzrok w kamień. Och, ile on by w tej chwili dał, by stać się
takim kamieniem! Nic nie czuć, nie mieć świadomości, że tyle się
traci, być odpornym na wszystko.
Ivan, widząc, że arystokrata go
ignoruje, warknął wściekle.
— Nic nie powiesz? — spytał cicho,
podchodząc do niego szybkim krokiem. Furia rozsadzała go od środka.
Po tylu miesiącach miał go na widelcu, a on nawet na niego nie
patrzył. Nie drżał ze strachu, nie błagał o litość, nawet nie
płakał. Stał, wydając się być obojętnym, a nawet
spokojnym, myślami będąc gdzieś daleko. — Powiedz coś! —
wrzasnął mu w twarz.
Blondyn uniósł głowę i spojrzał mu
prosto w oczy. To była jego jedyna reakcja. Milczał, wpatrując się
beznamiętnie w Śmierciożercę. To wydawało się największym
ciosem, jaki Draco kiedykolwiek mógł mu zadać. Na twarzy bruneta
gniew i nienawiść mieszały się z bólem. Wyglądał, jakby za
chwilę miał się rozpłakać.
Ivan zamknął oczy, zadrżał i skrył
twarz w szyi brata, po czym ryknął jak ranne zwierzę. Jak on mógł
tak po prostu stać i czekać na śmierć? Jak, będąc pokonanym,
mógł sprawić, iż to on, Ivan, czuł się tym słabszym. Czyż nie
pokazał, że jest tyle samo wart co on, a nawet więcej? Czyż nie
udowodnił, że jest silniejszy? Przecież to JEGO wybrał ojciec,
powiedział mu, że to ON jest jego prawdziwym synem.
Śmierciożerca zamarł, słysząc
głośne, groźne warczenie. Powoli wyprostował się, instynktownie
czując, że jeden gwałtowny ruch może sprowokować bestię do
ataku... cokolwiek to było. Odsunął się od Ślizgona i zerknął
przez ramię.
Za nim stał ogromny, trójgłowy pies.
Każdy jego łeb zwrócony był w ich stronę, ukazując długie,
pokryte śliną kły. Brunet przeklął, zacieśniając uchwyt na
różdżce. Bestia zwróciła na niego swoje ślepia, zupełnie jakby
dostrzegła ten gest i zniżyła łby, przygotowując się do ataku.
Śmierciożerca rzucił pierwsze
zaklęcie, jednak nie zrobiło ono żadnego wrażenia na stworzeniu.
Jedyne, co tym osiągnął, to jeszcze głośniejsze warczenie psa. W
jednej chwili stał, wpatrując się w Ivana jak w przekąskę,
by w drugiej rzucić się na niego.
Draco obserwował pojedynek, nie
odczuwając przy tym żadnych uczuć. Wiedział, iż będzie następny
w kolejce. Zupełnie jakby los uwziął się na niego, chcąc za
wszelką cenę pozbawić go dziś życia. Co to za różnica czy
zginie z ręki brata, czy zostanie rozszarpany przez trójgłowego
psa?
W momencie, gdy Ivan skoncentrował się
na walce, trzymające go gałęzie opadły. Wiedział, jak pokonać
Puszka. Wiedział, jak go uśpić. Mimo to nie odezwał się ani
słowem. Nie powiedział nic, gdy kolejny plan Ivana na
obezwładnienie psa nie powiódł się. Nie zrobił nic, gdy potężna
łapa posłała jego brata na ziemię. Nie poruszył się, gdy ostre
kły rozdarły jego gardło. Stał, obserwując tę scenę, jakby
była ujęciem z filmu. Jedyne co czuł, to lodowata obojętność.
Bestia uniosła zakrwawione łby i
spojrzała w jego stronę. Warknęła i zaczęła powoli do niego
podchodzić. Również teraz nie próbował jej powstrzymać,
zupełnie jakby już uważał siebie za martwego.
Pies był tuż przed nim, gdy po
polanie rozniósł się delikatny dźwięk harfy. Ciche nuty
dziecięcej kołysanki sprawiły, iż powieki stworzenia przymknęły
się. Puszek próbował walczyć ze snem, jednak po chwili już
układał się na ziemi.
Arystokrata nie patrzył na niego. Nie
mógł odwrócić wzroku od konającego brata, który charcząc,
walczył o każdy kolejny oddech. Powoli, jak zahipnotyzowany,
postawił pierwszy krok w jego stronę. Szedł, zastanawiając się,
czy w dzieciństwie ktoś śpiewał mu kołysanki? Czy ktoś
przytulał go, gdy wybudzał się z koszmarów? Czy kiedykolwiek
czuł, że jest dla kogoś ważny?
Powoli uklęknął przy nim. Chciał
coś powiedzieć, widząc, jak uchodzi z niego życie, jak blask w
oczach przygasa, pozostawiając zimną pustkę. Nie mógł jednak
zdobyć się na wydobycie słowa, zupełnie jakby to jego płuca
zalewane były w tej chwili krwią. Czuł się tak, jakby umierał
razem z nim.
Brunet powoli uniósł dłoń i
zacisnął ją na dłoni arystokraty, patrząc na niego, jakby chciał
mu coś powiedzieć. Draco nachylił się nad nim.
— Ie... nawidzę... cię —
wycharczał Ivan Gregorovicz, po czym wydał ostatnie tchnienie.
Nie mógł się poruszyć. Nie mógł
wstać, wyrwać swojej dłoni z lodowatego uchwytu. Spojrzał na ich
zakrwawione, złączone dłonie. Miał wrażenie, że nigdy nie
pozbędzie się krwi brata ze swoich rąk. To nie bestia go zabiła.
To on.
— Przestań — syknął jego klon.
Draco drgnął, jakby dopiero teraz
dotarło do niego, że nie jest sam. Spojrzał przez ramię na
sobowtóra. Blondyn krzywił się, rozcierając skroń. Patrzył na
niego oskarżająco. Skoro wiedział, o czym myślał i czuł to samo
co on, odczuwał ten sam ból, te same wyrzuty sumienia.
Obok niego stał Blaise razem z Ginny i
Harrym. Wiedząc, iż Hermiona jest w niebezpieczeństwie, klon
pobiegł ku Zakazanemu Lasu, zbierając po drodze ludzi do pomocy.
Oprócz nich przyprowadził ze sobą Deana i Lavender.
— Długo będziesz tak po nim
rozpaczał? Mam ci przypomnieć, gdzie jest Hermiona? — dopytywał
klon napastliwym głosem.
Jego słowa wybudziły Dracona z
letargu. W jednej chwili wróciły do niego siły, tak bardzo
potrzebne do walki. Miał cel, miał o co walczyć. Mógł jeszcze
ten jeden raz zawalczyć o swój los. Wstał i podszedł do
niego.
— Wiesz, gdzie jest?
— Spotkaliśmy Firenza. Jest
niedaleko — oznajmił Harry. — Śmierciożercy kierowali się w
stronę siedliska jednorożców.
— Jednorożce... — mruknął
sobowtór, ruszając naprzód. — Nie bez powodu wybrał to miejsce.
Coś musiało się stać.
— Wy naprawdę chcecie tam iść?
Tam, prosto do Sami Wiecie Kogo? — spytała z niedowierzaniem
Lavender, zwalniając.
— Sama z nami poszłaś — syknęła
rozdrażniona Ginny.
— Bo mnie pociągnęłaś!
— Wracaj, jeśli chcesz. Nikt cię tu
nie trzyma.
Lavender zatrzymała się. Doskonale
wiedziała, że cała pozostała piątka jest gotowa, by pójść
prosto na śmierć dla Hermiony. Ona nie była w stanie tego zrobić.
— Jaki macie plan? — spytał Draco,
zupełnie nie przejmując się utratą tej jednej osoby. — Jest
jakiś plan? — powtórzył z niezadowoloną miną, gdy
odpowiedziało mu milczenie. — Aha, świetnie. Liczycie, że po
prostu tam wpadniecie, zabierzecie ją i wyjdziecie z tego cało.
— Nie mogło ich przy nim zostać aż
tak wielu — wtrącił Blaise. — Pomyśl: jedni zajmują się
zamachem na polityków, inni czają się w miejscach publicznych,
setka ruszyła na zamek. Zostało przy nim kilku najlepszych, nie
mógł zgromadzić więcej wojsk w ciągu roku. Nadal jest słaby,
nie spodziewa się nas, nie ma medalionu...
— A jeśli go nie ma, to Tom może
odzyskać kontrolę nad ciałem, przynajmniej na chwilę. Jego też
musimy stąd wyciągnąć — dodał Harry.
— Nie byłbym tego taki pewien z tą
kontrolą nad ciałem, skoro Voldemort może wlewać w siebie co
chwilę krew jednorożców — mruknął klon. — Bardziej niż na
chłopcu, skupmy się na horkruksie. Jeśli zniszczymy Tiarę,
osłabimy Voldemorta. Wtedy dopiero możemy myśleć o tym małym.
— A macie cokolwiek, co może go
zniszczyć? — spytał cicho Draco, gdy zbliżyli się do siedliska
jednorożców.
Pozostali spojrzeli po sobie.
— Zawsze jest pożoga — mruknął
Blaise. — No co? — spytał, widząc spojrzenie sobowtóra.
— Kurwa, serio chcesz rzucić pożogę
w środku lasu? Może od razu zabijmy się, skutek ten sam, a las
przynajmniej nie ucierpi.
— Cisza — syknęła Ginny. —
Słyszycie to?
Zamarli, trzymając różdżki w
gotowości, gdy usłyszeli wrzaski harpii. Byli zbyt daleko, by
zrozumieć słowa, jednak jej głos nie pozostawiał złudzeń co do
tego, że była wściekła. Zaryzykowali i podeszli nieco bliżej,
gdzie, ukryci wśród drzew, mogli obserwować z oddali polanę, na
której przebywali Śmierciożercy.
W momencie, w którym arystokrata
dostrzegł leżącą na ziemi Gryfonkę, zrobił krok do przodu,
jednak chwilę później został z powrotem wciągnięty w cień
drzew przez swojego sobowtóra. Spojrzał na niego i skinął
głową, przyznając mu tym samym rację. Wiedział, że jeśli chcą
ocalić dziewczynę i wyjść z tego cało, nie mogą działać
pochopnie. Potrzebowali planu.
Nie, oni potrzebowali cudu.
Raz jeszcze zlustrował wzrokiem
polanę, na której znajdowała się dziesiątka Śmierciożerców.
Nieliczni rozmawiali ze sobą półgłosem, reszta w ciszy wpatrywała
się w drobną i niepozorną postać dziecka, opartą o drzewo.
Draco skrzywił się z odrazą, patrząc na leżącego u jego stóp
konającego jednorożca.
Powtarzał sobie, że jeszcze nie jest
za późno i lepsza okazja do ocalenia zarówno Hermiony, jak i
małego Gryfona już się nie nadarzy. Wychylił się nieco zza
drzewa, by móc lepiej przyjrzeć się awanturującej się harpii.
Był niemal pewny, że jest to ta sama, z którą walczył, zanim
porwano Hermionę. I choć od tego czasu nie upłynęła nawet
godzina, czuł, jakby od tamtej chwili minęły lata. Przed oczami
stanął mu obraz upadającej dziewczyny i chwile, w których myślał,
że wszystko już stracone. Ivan. Walka. I to, co się stało potem.
Chcąc jak najszybciej uciec od wspomnień, skupił się na wrzaskach
rozwścieczonej harpii.
— Nie taka była umowa! — syknęła,
łopocząc groźnie potężnymi skrzydłami. — Mówiliście, że
pomoc wam przyniesie dla nas wzmocnienie, zamiast tego przyniosła
moim siostrom śmierć! Śmierć i nic więcej — dodała, wysuwając
długie szpony.
Jej rozmówca patrzył na nią
znudzonym wzrokiem. Będąc w gronie reszty Śmierciożerców, nic
nie robił sobie z faktu, że stoi przed rozwścieczoną harpią,
która w każdej chwili może się na niego rzucić. Wyjął
z kieszeni szaty jedwabną chustę i zaczął polerować
różdżkę, prowokując stworzenie do ataku.
— Dostarczyliśmy wam mięsa do
żerowania, a to, że nie potrafiłyście tego wykorzystać to
wyłącznie wasza wina. Radziłbym ochłonąć i zmienić ton
wypowiedzi, chyba że chcesz dołączyć do swoich sióstr
w zaświatach.
W pierwszej chwili Ślizgon był
pewien, że harpia rzuci się na Śmierciożerców, jednak nagle
zamarła, a jej twarz nie wyrażała już wściekłości. Nie
wyrażała nic. Posłusznie ukłoniła się i wycofała, wypełniając
polecenie mężczyzny, po czym spuściła głowę i zastygła w
bezruchu.
Arystokrata odwrócił się do swojego
sobowtóra, domyślając się przyczyny jej dziwnego zachowania. Tak
jak przypuszczał, stworzenie znajdowało się pod jego kontrolą, co
mogło okazać się przydatne, kiedy dojdzie do starcia. Zaczął
wierzyć w to, że może im się udać, nawet jeśli siły nie były
wyrównane.
Nadzieja na zwycięstwo zniknęła
równie szybko, jak się pojawiła w momencie, w którym chłopiec
poruszył się niespokojnie i sięgnął po ukryty pod szatą
Naszyjnik Pandory. W czasie gdy z dziką pasją przyglądał się
podłużnemu kamieniowi, obaj blondyni porozumieli się bez słów
i z oskarżeniem w oczach spojrzeli na stojącego obok
Pottera, zastanawiając się, w jaki sposób naszyjnik trafił do
Voldemorta. Wszyscy, którzy zdążyli poznać moc medalionu,
doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co to dla nich oznacza. Do
tej pory pokładali swoje nadzieje w tym, że osłabiony, nie będzie
w stanie kontrolować ciała Toma przez cały czas, tym samym
zwiększając ich szansę na uratowanie chłopca. Teraz mogli liczyć
tylko na to, że nie zdążył połączyć się z cząstką swojej
duszy, która tkwiła w Tiarze.
— Już czas — oznajmił
Tom—Voldemort cichym, dziecięcym głosem, w którym kryła się
dziwna ostrość i determinacja.
Draco ze ściśniętym gardłem
obserwował, jak dwójka Śmierciożerców prowadzi nieprzytomną
Hermionę przed oblicze małego, niegdyś niepozornego chłopca,
który obracał w dłoni sztylet. I choć każda jego cząstka
krzyczała, by wbiegł na polanę i zabrał stamtąd dziewczynę w
bezpieczne miejsce, wiedział, że to jeszcze nie czas. Wciąż
czekali na odpowiedni moment, na jakąkolwiek oznakę słabości.
— I pomyśleć, że ostatnią
przeszkodą, stojącą na drodze do powrotu Lorda Voldemorta jest
nikt inny, jak szlama — powiedział chłopiec, powoli podchodząc
do dziewczyny, sprawiając przy tym wrażenie, że musi walczyć o
każdy krok, każdy, nawet najdrobniejszy gest. — Ale to nic. Gdy
zginie, Lord Voldemort będzie wreszcie wolny. Wolny i silniejszy niż
kiedykolwiek przedtem — wyszeptał, po czym uniósł sztylet, by
wbić go w serce dziewczyny.
Zanim zdążył zrobić cokolwiek,
arystokrata poczuł, jak dłoń sobowtóra zaciska się na jego
ramieniu.
Zaufaj mi — usłyszał
bezgłośną prośbę w swojej głowie.
Zaufać. Coś, do czego od dawna nie
był zdolny. Zaufać. I czekać na zdradę. Nie mógł sobie pozwolić
na ten luksus. Nie, gdy stawką było jej życie.
Na myśl o dziewczynie poczuł się
silniejszy. Czy to nie ona pokazała mu, że nie zawsze musi być
sam? Że może polegać na innych? Po prostu zaufać?
Modląc się w duchu, by nie popełnił
największego błędu w swoim życiu, patrzył, jak sztylet powoli
opada.
Polanę wypełnił ryk wściekłości,
gdy harpia ruszyła do ataku. W mgnieniu oka znalazła się przy
chłopcu i odepchnęła go. Tom uderzył o drzewo i osunął się o
ziemię. Nim jeden ze Śmierciożerców nie zabił harpii, ta zdołała
rozerwać pazurami gardło jednego z mężczyzn trzymających
Hermionę.
W czasie gdy wybuchło zamieszanie,
Draco wbiegł na polanę i, osłaniany przez pozostałych, porwał
leżącą na ziemi Tiarę Przydziału. Widząc to, Voldemort zaśmiał
się, rozbawiony jego naiwnością. Mimo iż dźwięk był cichy,
rozległ się po polanie niczym potężny grzmot.
— Myślisz, że to coś wam da? —
zakpił, powoli się podnosząc.
Śmierciożercy wycofali się z walki,
stając między nim a przeciwnikami.
— Oddasz dziewczynę, dostaniesz ją
z powrotem — odpowiedział Draco, mocno ściskając w dłoni swoją
kartę przetargową.
— Dlaczego miałbym chcieć starą,
zniszczoną tiarę? — spytał Voldemort, po czym w końcu
uniósł głowę i spojrzał na niego.
Arystokrata odruchowo cofnął się,
widząc czerwone tęczówki. Jego serce na moment zamarło, gdy
zrozumiał, iż Czarny Pan zdołał całkowicie przenieść swoją
duszę do ciała młodego Gryfona. Tiara była bezużyteczna, a Tom
Moor przepadł na zawsze.
Voldemort powoli uśmiechnął się,
wykrzywiając niewinną, dziecięcą twarz w zawistnym grymasie, po
czym cichym, słodkim głosem rozkazał:
— Zabić ich.
Siedmioro Śmierciożerców rzuciło
się do ataku. Pozostała dwójka została przy nim, przyglądając
się walce ze znudzeniem. Byli pewni swojego zwycięstwa.
Draco zaklął, gdy został zaatakowany
przez dwóch czarodziejów. Odbił zaklęcie jednego z nich,
jednocześnie przyjmując cios drugiego, na chwilę tracąc wzrok. W
tym samym czasie, gdy pomyślał o tym, iż przydałaby mu się
pomoc, dołączył do niego jego sobowtór. Chwycił go za rękę i
obrócił, kryjąc go za swoimi plecami. Draco cofnął się nieco,
by zapewnić mu swobodę ruchu i potknął się o ciało leżące na
ziemi. Zmrużył oczy, próbując rozpoznać je zza mgły, jaka
przysłaniała mu wzrok. Pomimo nadziei, iż to jeden ze
Śmierciożerców, ujrzał Deana.
Klon popchnął go za drzewo, które
przyjęło na siebie wrogie zaklęcia. Zostawił go i wrócił
do pozostałych, dając mu chwilę na dojście do siebie. Rozumieli
się bez słów.
Stanie i czekanie, aż odzyska wzrok,
było najgorszym doświadczeniem w całym jego życiu. Przez te kilka
chwil był całkowicie bezużyteczny, podczas gdy parę metrów
dalej, trwała walka. Wsłuchując się w jej odgłosy, z trudem
powstrzymywał się od dołączenia do walczących, powtarzając
sobie, że może zabić jednego ze swoich. W końcu, gdy widział na
tyle dobrze, iż mógł rozróżniać postacie, wrócił na polanę.
Blaise leżał nieprzytomny na ziemi,
podczas gdy reszta otoczona była przez Śmierciożerców. Nic im już
nie mogło pomóc i choć zostanie tu, było jednoznaczne ze
śmiercią, żadne nie próbowało uciekać.
Arystokrata instynktownie odwrócił
się, czując, że ktoś celuje do niego od tyłu. Nie mylił się.
Kilka metrów dalej stał czarnowłosy chłopiec, wlepiając w niego
krwawy wzrok. Na jego ustach błąkał się szyderczy uśmiech.
Voldemort uniósł różdżkę, jednak w momencie, gdy miał rzucić
zaklęcie, stało się coś niezwykłego. Noszony przez niego
Naszyjnik Pandory rozgrzał się, przypalając skórę na jego szyi.
Syknął z bólu i upuścił różdżkę, a jego oczy stały się
na powrót czarne i niewinne.
Te dziecięce, pełne strachu oczy
wypełniły się łzami, gdy spotkały się z oczami Dracona.
Chłopiec wiedział, że odzyskał kontrolę tylko na chwilę.
Wiedział też, co za chwilę się stanie. Co musi się stać.
Jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu, a po bladych policzkach
spłynęły niewinne łzy.
Draco nie wahał się ani chwili.
Uniósł różdżkę i rzucił zaklęcie.
— Avada Kedavra!
Obserwował mknące jak w zwolnionym
tempie zaklęcie. Czując na sobie te czarne oczy, w duchu modlił
się, by promień cudownym sposobem nagle zmienił kierunek lotu,
jednak jasnozielony blask odbił się w ciemnych tęczówkach,
po czym ugodził w kruche ciało, niszcząc w nim życie dziecka i
duszę Lorda Voldemorta.
Nim Tom osunął się na ziemię,
Śmierciożercy nagle stanęli w płomieniach, zamieniając się w
żywe pochodnie. Wrzeszcząc z bólu, próbowali ugasić ogień,
jednak ten zdawał się tylko przybierać na sile.
Przerażona tym widokiem Ginny
natychmiast odwróciła wzrok. Wyszła z kręgu płonących
Śmierciożerców razem z Harrym i sobowtórem, niosącym Zabiniego.
Mimo iż wydawało się jej, że ten przerażający spektakl trwa
godziny, w rzeczywistości ciała mężczyzn w ciągu kilku sekund
przemieniły się w proch.
Draco zmusił swoje ciało do wysiłku
i ostatkiem sił podbiegł do Hermiony. Ukląkł przy niej i wziął
ją w ramiona. W napięciu czekał, aż w końcu się poruszy.
Była taka blada...
Dziewczyna w końcu wzięła głęboki
wdech i otworzyła oczy. Zamiast bezgranicznej radości, poczuł
paniczny strach. Nie przywitało go błyszczące, bursztynowe
spojrzenie, które tak kochał. Zamiast nich, wpatrywała się w
niego para czarnych oczu.
Kasztanowłosa powoli uniosła drżącą
dłoń i przyłożyła ją do jego policzka, przemawiając w
starożytnej grece.
— Tak bardzo mi go przypominasz...
— Zniszczcie naszyjnik! — rozkazał
Ślizgon, przygotowując się na to, iż Pandora będzie zaciekle
walczyć o to, by pozostać w ciele Gryfonki. Ona jednak nie zrobiła
nic, jedynie uśmiechnęła się smutno sekundę przed tym, jak Harry
wbił sztylet w czarny kamień.
Po polanie rozniosło się ciche
westchnienie. Silny wiatr porwał gałęzie do tańca. A potem nie
było już nic.
***
Blaise zmarszczył brwi, gdy poczuł
najgorszy odór, jaki zaatakował jego nozdrza w całym jego życiu.
Słyszał dziwne piski, zniekształcone, jakby znajdował się pod
wodą. Zignorował je, był zbyt słaby, by reagować na jakieś tam
piski. Nie mógł jednak zignorować silnego uderzenia w ramię.
Otworzył oczy i spiorunował wzrokiem nachylającego się nad
nim Teodora.
— Posrało cię? — wyjęczał,
zakrywając twarz dłońmi.
— Mówiłem, że nic mu nie jest.
— Dzięki Merlinowi! — wykrzyknęła
Eleonora Zabini i uścisnęła syna, chowając zapłakaną twarz
w jego szyi. — Jak się czujesz? Wszystko w porządku? Bardzo
cię boli? Eliksir! Przynieście jakiś eliksir! — wydarła się
kobieta, nie zważając na to, że wrzeszczy Blaise'owi do ucha.
— Po mojemu ma wstrząs mózgu. Widzi
pani, jakie dziwne miny robi? — podjudzał ją dalej Nott.
— Tak myślisz? Szybciej, do cholery!
Och, poczekaj tu, sama coś znajdę — oznajmiła kobieta, widząc,
że wszyscy są zbyt zajęci, by zająć się jej synem.
Gdy tylko odeszła, Blaise wsparł się
na łokciu i uderzył przyjaciela w potylicę.
— Idiota — prychnął, prześmiewczo
patrząc na owinięty wokół jego głowy bandaż.
— Powinieneś mi dziękować. Przez
ostatnią godzinę stałem nad tobą i pilnowałem cię, a musisz
wiedzieć, że okropnie śmierdzisz — odparł brunet, zakładając
ręce na piersi.
— Godzinę? — powtórzył chłopak,
powoli siadając na stole zasłanym opatrunkami i różnymi
fiolkami.
— Mhm. Odleciałeś jak śpiąca
królewna.
Zabini przechylił głowę i skrzywił
się, gdy usłyszał głośny trzask.
— Powiedz, że już po wszystkim —
poprosił, patrząc na niego z nadzieją.
Teodor skinął głową i usiadł obok
niego.
— Ministerstwo zdołało powstrzymać
Śmierciożerców.
— Ale... jak? Skąd wiedzieli...?
— Syriusz Black. Trzymali go przez
kilka miesięcy, torturami próbując zdobyć informacje na temat
Ministerstwa i nowego oddziału do walki ze Śmierciożercami. Nie
wiedzieli jednak, że facet specjalnie dał się złapać. Przez cały
ten czas podsłuchiwał ich i zapisywał w pamięci wszystko, co było
przydatne. Problem pojawił się, gdy odesłali go gdzieś indziej i
zaczęli trzymać pod Imperiusem.
Zabini zmarszczył brwi.
— Nadal nic nie łapię. Albo ty
bredzisz, albo ja za mocno oberwałem.
Nott zaśmiał się.
— Chodzi o to, że ktoś wypuścił
go na bitwę, by walczył razem ze Śmierciożercami. A kiedy
porządnie oberwał...
— … zaklęcie przestało działać
— dokończył Blaise.
— Mhm. A kiedy tylko doszedł do
siebie, zdradził plany Śmierciożerców. Ministerstwo wyłapało
ich, a kiedy uporali się z jednym problemem, zajęli się
drugim. Cały oddział aurorów przybył do Hogwartu. Nie minęło
pół godziny, a było już po wszystkim.
Ślizgon zaśmiał się i przeczesał
dłonią czarne włosy.
— Nie wierzę... Ale jak Vol...
Voldemort zdobył naszyjnik? Przecież Potter miał go schować.
— Schować schował, ale zrobił to
chu...
— Ehem!
— … beznadziejnie — poprawił się
Teodor, słysząc głośne chrząknięcie pani Zabini.
— Daj mi tę głowę — mruknęła
kobieta, wsmarowując maść w skroń syna.
— No i? — pogonił Notta Blaise.
— No i Rasac go wykradł.
— Rasac? Przecież on był aurorem! A
to skurw...
— Ehem!
— … skurczybyk. Ciekawe czy skażą
go na pocałunek dementora? — spytał z zawiścią chłopak.
— Wątpię. Nie da się ucałować
czegoś, co w tej chwili przypomina galaretę — wyjaśnił brunet,
widząc zaskoczone spojrzenie przyjaciela.
Zabini uśmiechnął się z
satysfakcją.
— A co z... Voldemortem?
Teodor zmarszczył brwi.
— Odszedł, ale... nie było innego
wyjścia. Draco zabił go razem z tym małym.
Ślizgon spuścił głowę i zaklął.
Świadomość, iż, by powstrzymać Czarnego Pana, niewinne dziecko
musiało zginąć, była potworna. Zamrugał, odpędzając łzy.
— A jak on się z tym czuje? —
spytał po chwili, współczując przyjacielowi takiego bagażu.
— Wiesz, jaki jest Draco. Udaje, że
to go nie ruszyło, ale minie dużo czasu, zanim przestanie się tym
zadręczać.
— Wiesz, gdzie jest?
— Siadaj — powiedziała Eleonora,
ciągnąc go z powrotem na stół. — Teraz siedzi przy swojej
dziewczynie, ale powiedział, że przyjdzie za chwilę sprawdzić co
z tobą.
Blaise zamarł.
— Bardzo z nią źle?
Pani Zabini wymieniła spojrzenie z
Nottem.
— Raz lepiej raz gorzej —
powiedziała w końcu kobieta. — Na przemian wybudza się
i zasypia, mamrocząc coś przez sen.
— Jestem pewien, że to przez ten
naszyjnik — powiedział cicho brunet. — Nie wiem, co się
dokładnie stało, ale przysiągłbym, że to Pandora wam pomogła,
wtedy, w lesie. To ona spaliła Śmierciożerców, to ona na chwilę
odsunęła Czarnego Pana od kontroli nad Tomem, by Draco mógł go
pokonać.
— Ale dlaczego?
— Może wyczuwała, że On chce ją
wykorzystać, zabrać jej moce. Broniła się... a potem przejęła
kontrolę nad Granger.
— Przejęła... kontrolę? —
powtórzył z niedowierzaniem Zabini.
Brunet skinął głową.
— Draco powiedział, że Potter
zniszczył naszyjnik rytualnym sztyletem i wynieśliście się
stamtąd w cholerę. Wiesz, co było dalej.
— No właśnie nie za bardzo —
oświadczył chłopak, marszcząc brwi. — A ty gdzie wtedy byłeś?
Przez twarz Ślizgona przebiegł ledwo
dostrzegalny cień, gdy myślami wrócił do pojedynku z Rasackiem i
chwili, w której myślał, że może już pożegnać się z życiem,
gdy runęło na niego sklepienie korytarza.
— Odgruzowanie się ze sterty kamieni
zajęło mi trochę czasu — odpowiedział w końcu, próbując się
uśmiechnąć. — Gdy usłyszałem od Lavender, co się stało, od
razu pobiegłem w waszą stronę. Spotkałem was przy skraju
lasu — skrzywił się na samo wspomnienie wyrazu twarzy Dracona,
który pomimo zmęczenia biegł z dziewczyną na rękach, byle tylko
jak najszybciej znaleźć się w skrzydle szpitalnym. — Myślałem,
że przybyłem zbyt późno.
Blaise potarł dłonią twarz, powoli
układając to sobie w głowie. Pandora, horkruksy, powrót
Voldemorta... z trudem to wszystko rozumiał. Pojedyncze słowa wciąż
huczały mu w głowie, blokując pozostałe myśli.
Eleonora położyła dłoń na jego
ramieniu i delikatnie go po nim pogładziła.
— Połóż się jeszcze, kochanie.
Powinieneś odpoczywać.
Chłopak delikatnie uśmiechnął się,
kładąc swoją rękę na jej.
— Jest w porządku.
Kobieta skinęła głową i odeszła,
by opatrywać rannych.
Tak jak mówiła, Draco przyszedł do
niego dziesięć minut później. Choć ze zmęczenia ledwo widział
na oczy, uśmiechnął się do przyjaciela i objął go.
— Wyglądasz jak gówno — przywitał
go arystokrata.
— To i tak lepiej niż ty. Co z wami?
— Hermiona już się obudziła. Jest
w tak dobrej formie, że już zdążyła mi trochę porozkazywać.
— A ty?
— Czuję się jak młody bóg...
— … po stratowaniu przez stado
sklątek — dorzucił Nott, patrząc na niego krytycznie. —
Człowieku, czy ktoś się tobą w ogóle zajął?
Blondyn posłał mu arktyczne
spojrzenie.
— Jeśli jeszcze ktoś będzie chciał
wlać we mnie jakikolwiek eliksir, zacznę kastrować jak leci, nie
zwracając uwagi na płeć.
Teodor wymienił porozumiewawcze
spojrzenie z Zabinim i razem z nim powiedział:
— Granger.
— Debile.
— Ech... muzyka dla moich uszu —
westchnął Blaise. — Do szczęścia brakuje mi tylko mojej
kobiety. Gdzie jest Ginewra?
Uśmiech, który z takim trudem
utrzymywał na ustach, spełzł na widok ich min.
— Czy...?
— Nie, jej brat — odpowiedział
Draco, głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji.
— Cholera.
Przez długą chwilę siedzieli w
ciszy, którą przerwał powrót Eleonory Zabini, obładowanej
fiolkami.
— Masz. Wypij jeszcze ten —
powiedziała, podając mu jedną z nich.
Chłopak odchrząknął i w milczeniu
wypił eliksir.
— Wrócę do Hermiony. Odpocznij —
powiedział Draco, pozostawiając przyjaciół pod opieką kobiety.
Powoli, by nie obciążać jeszcze
bardziej zranionej nogi, wrócił do miejsca, w którym ostatnio
leżała Gryfonka, jednak tam jej nie zastał. Poirytowany tym, że
nie została na miejscu, zlustrował wzrokiem zgromadzonych w
Wielkiej Sali rannych uczniów, szukając jej wśród nich, a gdy
w końcu ją zobaczył, zamarł. Stała, otoczona przez Weasleyów i
razem z nimi opłakiwała Rona. Swojego przyjaciela. Swojego brata.
Dopiero teraz zrozumiał, jak ważny dla niej był i jak bardzo
musiał ją kochać, by oddać życie w jego obronie.
Skrzywił się, odwracając wzrok od
tego obrazu, zupełnie jakby widok opłakującej stratę rodziny
sprawiał mu ból. Ronald Weasley zostanie pochowany tuż obok
swojego brata, zapewne w marmurowym grobowcu. A jak skończy
jego brat? Spocznie w masowej mogile wśród morderców.
Drgnął, gdy poczuł coś dziwnego.
Tu, w klatce, rozlewało się zimno, które odbierało mu dech. Oczy
zaczęły piec, a gardło puchnąć. Czy to był płacz? A w gardle
czuł gorzki smak nieprzelanych łez? Nie, to nie mogło być to. On
nigdy nie płakał. Nie płakał, gdy po raz pierwszy spadł z miotły
i złamał rękę. Nie płakał, gdy Voldemort panoszył się w jego
domu. Nie płakał, gdy zabijał. Nie płakał, gdy patrzył, jak z
Ivana uchodzi życie. Tylko w chwilach słabości po koszmarach
sennych, czasem po jego twarzy spływało kilka śmiesznych kropelek.
Więc co się z nim teraz działo? Naprawdę łkał? Może jego
bijące serce wyczuwało, iż drugie, tak podobne do niego serce w
pewnej chwili się zatrzymało? Jednak jego oczy pozostawały suche i
ani jedna łza nie splamiła jego twarzy. To tylko coś w środku
niego rozpadło się, runęło, ale był pewny, że to da się
naprawić. Poskłada to, co się rozsypało i wszystko będzie
dobrze. Zamknie ten dział, zapomni o wszystkim. Ale najpierw musiał
coś zrobić.
Odwrócił się i zdecydowanym krokiem
ruszył na błonia. Ktoś już zajął się tym, by ciała
Śmierciożerców przenieść w jedno miejsce. Niemal parsknął
śmiechem. Bo jakże śmieszne były starania ludzi, by jak
najszybciej wszystko posprzątać i wrócić do normalności. Ale czy
on nie robił tego samego?
Zwolnił dopiero, gdy dotarł do
niedbale ułożonych ciał. Zwłoki leżały z porozrzucanymi
kończynami, tak jakby ktoś z odrazą rzucał je na ziemię. I
zapewne tak było. Nie odrywając wzroku od pustych twarzy, zaczął
kroczyć wzdłuż rzędów ciał. Macnair, Dołohow, jego ojciec...
nawet się nie zatrzymał. Szukał tylko Ivana.
Myślał, że jest tu sam, jednak w
pewnym momencie dotarł do niego cichy płacz. Dziewczynę zobaczył
dopiero, gdy doszedł do ciała, które obejmowała.
Słysząc kroki, Dafne wyprostowała
się i zerknęła za siebie. Rozpacz na chwilę zniknęła z jej
twarzy, zastąpiona czystą nienawiścią. Niezdarnie podniosła się
z ziemi i podeszła do niego. Zdawało się, iż wyminie go bez
słowa, jednak gdy znalazła się tuż obok niego, wczepiła palce
w jego ramię i syknęła wprost do jego ucha.
— Nigdy... nikogo nienawidziłam
tak... jak ciebie. Masz. Przeczytaj. Mam nadzieję, że jak to
zrobisz, zaoszczędzisz nam wszystkim problemów i sam ze sobą
skończysz.
Ślizgonka wcisnęła mu w dłoń mały,
cieniutki notes i odeszła, zostawiając po sobie cichy szloch
niesiony przez wiatr i plamy łez na zakrwawionej szacie Ivana.
Draco długo stał w bezruchu,
wpatrując się w nieruchome ciało brata. Nawet po śmierci jego
zielone oczy zdawały się patrzeć na niego z pogardą i kpiną. Był
pewien, że ta twarz będzie nawiedzała go w koszmarach do
końca życia.
Chcąc uciec od tego oskarżającego
spojrzenia, zerknął na notes. Był poplamiony, a okładka
nosiła ślady zaginania, zapewne po to, by zmieścił się w
kieszeni. Na dole widniał niewyraźny napis stworzony niezdarną
dłonią dziecka.
Własność Ivana
Gregorovicza
W pierwszej chwili chciał jak najdalej
odrzucić od siebie dziennik, jednak nie potrafił tego zrobić.
Zamiast tego wyjął różdżkę i wycelował nią w Ivana. Nie
pozwoli, by został pochowany razem z nimi. Przynajmniej tyle dla
niego zrobi.
Mocno ściskając pamiętnik brata,
rzucił zaklęcie. Płomienie natychmiast zajęły jego ciało. Stał
tak, czekając, aż ogień całkowicie strawi zwłoki, nie zważając
na swąd palonego truchła. Przerażało go to, co czuł. Dlaczego
nie mógł być obojętny? Przecież Ivan nie był lepszy od reszty
Śmierciożerców. Próbował go zabić. Zamordował rodziców
Hermiony. Więc dlaczego tak wielką trudnością stało się zwykłe
oddychanie?
Obserwował, jak płomienie stają się
coraz mniejsze. Delikatny podmuch wiatru poderwał proch, jaki został
po Ivanie i rozrzucił go po błoniach. Arystokrata zamknął oczy i
wypuścił długo wstrzymywane powietrze. Wbrew swoim oczekiwaniom
wcale nie poczuł się lepiej. Na drżących nogach wrócił do zamku
i zaszył się w jednej z sal. Usiadł na podłodze i oparł
głowę o ścianę, a pomieszczenie wypełnił jego krótki,
gorzki śmiech. Oto on, arystokrata, były Śmierciożerca ukrywa się
przed innymi z zamiarem przeczytania pamiętnika brata, którego sam
zabił.
Przez długi czas beznamiętnie
wpatrywał się w okładkę. W końcu otworzył dziennik. Musiał go
przeczytać, chciał uciec od tego, co działo się w Hogwarcie.
Potrzebował poczuć ból, wiedział, że zasługiwał na karę, a
czytanie pamiętnika miało mu ją zapewnić.
Wziął głęboki oddech i zaczął
czytać.
Drogi pamiętniku,
Dzisiaj mama pokazała mi zdjęcie.
Powiedziała, że ten facet to mój ojciec. Chyba kłamała, wcale
nie jestem do niego podobny. Pewnie próbowała mnie pocieszyć albo
coś takiego. To zdjęcie było jakieś dziwne, ruszało się.
Powiedziała, że to magia. Chyba jest chora, w końcu nie ma czegoś
takiego jak magia. Już dawno nie wierzę w Dziadka Mroza i inne
bajki dla dzieci. Muszę kończyć. Znowu przyszli do mamy ci źli
faceci. Chcą pieniędzy...
Drogi pamiętniku,
Zostaliśmy sami. Mamusia nie żyje.
Próbowałem ją obudzić, ale ona już mnie nie słyszy. Nie mam już
domu. Przyszli tacy dwaj i zabrali z niego wszystko. Wiem, że ktoś
tam mieszka, pali się światło. Jest mi tak zimno. Mam tylko ciebie
i brudny kocyk. Chciałbym coś zjeść, ale nikt nie chce mi nic
dać. Odpędzają mnie jak robaka. Ale ja nie jestem robakiem. Ja
chcę tylko coś zjeść. I zobaczyć mamusię.
Ślizgon zamknął dziennik, nie mogąc
znieść tych dziecięcych myśli. Odchrząknął głośno, próbując
pozbyć się guli z gardła. Ponownie otworzył pamiętnik i pominął
kilka wpisów z dziecięcych lat Ivana. Przewracał strony,
jednak zatrzymał się, gdy zauważył, iż jedna z nich jest
zagięta. Przez chwilę się wahał, jednak w końcu wyprostował
kartkę, a ze skrytki wypadło maleńkie, stare zdjęcie.
Przedstawiało ono kobietę o ciemnych włosach. Fotografia była
nieruchoma.
Draco uważnie przyjrzał się jej, po
czym z powrotem schował zdjęcie. Przebrnął przez powyrywane
strony i wrócił do czytania.
Za dwie godziny wyląduję na
lotnisku. Sam nie wiem, czy bardziej jestem podekscytowany, czy
zdenerwowany. Z jednej strony jestem ciekawy, jaki on jest, z drugiej
nienawidzę go za to, że pozwolił jej umrzeć. Że wybrał swoją
idealną rodzinkę. Zastanawiam się, co nim kierowało? Sam z siebie
przysyłał matce pieniądze, czy może go szantażowała? I ta
jałmużna dla mnie... Otóż w dzień moich osiemnastych
urodzin dowiedziałem się, że ojczulek założył rachunek w banku
i, jako że uzyskałem pełnoletność w mugolskim świecie,
mogę swobodnie wypłacić swoje pieniądze. Taa, to pewnie matka.
Szuja sama z siebie by się nie wysilała. Ale skoro tylko on mi
pozostał i w końcu mam możliwość, by wybrać się na wycieczkę,
nie mam wyjścia. A nóż okaże się, że przez te lata
demonizowałem go? Jak ja zachowałbym się w jego sytuacji? Nie
wiem, bo nie wsadzałbym tam, gdzie nie trzeba. Gruba babo, siedząca
obok mnie, nie wiesz, że nie czyta się tego, co piszą inni?
Ja to mam szczęście! Kiedy w końcu
przywlokłem dupę do Anglii, co się okazuje? Że ojciec siedzi
w Azkabanie! Widziałem ten ich dom. Dom... co ja piszę...
Podczas gdy my gnieździliśmy się w dziurze, on żył w pałacu!
Ciekawe, ile matka zażądała za milczenie i jaką część
przeznaczała na długi. Wszystko na nic. Nie porozmawiam z nim, a
już z całą pewnością nic nie dostanę. Przez chwilę widziałem
jego żonę. Ta to na pewno wyrzuci mnie na zbity pysk. Nadzieja na
nowe życie poszła się... jebać. Chociaż jest jeszcze mój brat.
Chodzi do Hogwartu. Kusi mnie, by z nim porozmawiać, w końcu to mój
rówieśnik. Ale nie mogę podejść do niego tak od razu. Bo co mam
powiedzieć? Cześć, jestem Ivan. Naście lat temu twój ojciec
puknął moją matkę. Idziemy na piwo?
A więc zrobiłem to. Przepisałem
się do Hogwartu. I dostałem wpierdol. Od braciszka, oczywiście.
Miałem nadzieję, że będzie inny, ale już wiem, że to największy
skurwiel, jakiego spotkałem. Nie mam pojęcia, co zrobiłem źle.
Obserwowałem go. Zachowuje się jak król na włościach. To jest
moje. Tamto też jest moje. Wszystko jest moje, a ty się ciesz, że
pozwalam ci przebywać blisko mojej wybitnej osoby. Porzygać się
można. I to, jak go wielbią! Nie wiedziałem, co mu powiedzieć,
wiedziałem tylko, że najpierw muszę się do niego zbliżyć, a
żeby to zrobić, musiałem być taki jak on, co nie jest trudne, bo
większość uczniów Hogwartu jest... dziwna. Ale wystarczyło, że
przekroczyłem jakąś absurdalną granicę, by mu podpaść. Ta
granica nazywa się Hermiona Granger. A więc dobrze, skoro tak chce
grać, proszę bardzo. Nie dam sobą pomiatać. Zbyt wiele razy mną
gardzono, bym pozwolił na to własnemu bratu. Pożałuje tego.
Zobaczymy, jak się poczuje, gdy nie będzie miał nic. Może wtedy
będzie bardziej skłonny do rozmowy.
Wszystko idzie zgodnie z planem.
Jestem szukającym. Mam przyjaciół (a raczej grono przygłupów,
którzy potrzebują jakiegokolwiek przywódcy) i stadko oddanych
wielbicielek. Przydadzą mi się, szczególnie Dafne. Któż mi powie
o nim więcej, jak nie jego była, skrzywdzona dziewczyna? Zraniona
kobieca duma... coś pięknego.
Uwielbiam patrzeć, jak wpada w
szał. To takie zabawne. Awanturuje się o drobiazgi jak mały
chłopczyk, któremu zabrano zabawkę. A najbardziej drażni go, jak
bawię się z tą jego Granger. Mam tylko nadzieję, że szybko
wpadnie w moje ręce. Nie chcę wyrzucać pieniędzy w błoto, a
to pióro...
Nienawidzę go. Tajny informator,
tak? Zobaczymy, czy nadal będzie taki wylewny po tym, jak wybiję mu
parę zębów.
Znowu czuję się ,jakbym miał
osiem lat. Jestem sam, głodny, zmarznięty i bez dachu nad głową.
PRZEZ NIEGO. Ale tym razem będzie inaczej. Draco okazał się ślepym
zaułkiem, jednak jest jeszcze ojciec. A sam do niego nie trafię.
Potrzebuję pomocy i wiem, gdzie ją dostanę. Zapłaci mi za
wszystko. Za to, że mnie poniżał. Za to, że miał wszystko. Za
to, że ja nie miałem nic. Nigdy więcej nie będę słaby. To MNIE
będą się bać.
Te ich słodkie krzyki. Wciąż i
wciąż mam je w głowie. I te ich błagalne spojrzenia. Proszę, nie
krzywdź nas! Proszę, przestań! Patrzyłem, jak wiją się ich
ciała i czułem się POTĘŻNY. NIEPOKONANY. SILNY. Śmiałem się.
Śmiałem im się w twarz, gdy błagali o litość. Wymierzam
sprawiedliwość. To takie cudowne. Stoję na szczycie łańcucha
pokarmowego. Teraz nikt nie odważy się mnie uderzyć. Opluć.
Znieważyć. Już niedługo będę miał wszystko to, co mi się
należy.
Ślizgon odrzucił pamiętnik, jakby
był jadowitym wężem. Nie miał siły dalej w to brnąć. Ukrył
twarz w dłoniach i wziął drżący oddech, nie mogąc pozbyć
się myśli, że to on odpowiada za obłęd Ivana.
Hermiona otarła łzy, odchodząc od
Weasleyów. Czuła się jak intruz, zakłócając swoją obecnością
ich prywatność. W głowie wciąż odtwarzała widok umierającego
Rona. Dlaczego on? Dlaczego teraz? Dlaczego śmierć odebrała go,
kiedy miał przed sobą całe życie?
Na widok sobowtóra arystokraty poczuła
ulgę. Natychmiast wyszła na korytarz i wtuliła się w niego. W tej
chwili nie liczyło się to, że to nie był jej prawdziwy Draco.
Musiała po prostu przytulić się do niego, poczuć go przy sobie.
Zamknęła oczy i skryła twarz w jego
koszuli. Choć dzielnie walczyła ze łzami, nie mogła powstrzymać
drżenia swojego ciała. Miała już dość widoku poległych i
rozpaczy ich rodzin. Chciała się gdzieś ukryć i raz na zawsze
zapomnieć o tym, co wydarzyło się w Hogwarcie.
Chłopak objął ją i oparł podbródek
na jej czole. Delikatnie pocierał dłonią jej plecy, cicho szepcąc
słowa pocieszenia.
— Gdzie... gdzie jest Draco? —
spytała w końcu dziewczyna, odsuwając się delikatnie.
— W sali na pierwszym piętrze,
pierwszej po lewej... On cię potrzebuje — odpowiedział poważnie
klon.
— Coś mu się stało?
— Tak. Nie możesz jeszcze tam iść
— dodał, gdy Gryfonka zmarszczyła brwi, widząc, że nie chce jej
wypuścić.
— Dlaczego?
— Najpierw musisz zająć się mną.
Muszę już wracać.
Hermiona spojrzała z niepokojem na
schody, pragnąc jak najszybciej znaleźć Ślizgona.
— To nie może zaczekać?
Blondyn pokręcił głową i mocno ujął
jej dłoń, prowadząc do niewielkiego składzika.
— Nie będziesz go mogła później
zostawić. Tak będzie lepiej — odparł tajemniczo, zatopiony we
własnych myślach.
— Dlaczego nie idziemy na siódme
piętro? Mówiłeś...
— Nie chcę tam wracać — przerwał
jej, zamykając za nimi drzwi. Oparł się o nie, skutecznie blokując
jej drogę ucieczki.
Gryfonka zmarszczyła brwi, obawiając
się jego zamiarów.
— Słuchaj... — zaczęła,
pocierając ramiona dłońmi, by dodać sobie otuchy. — … musisz
wrócić do Pokoju. To tam należysz. Tam jest twoje miejsce.
Klon długo się nie odzywał,
wpatrując się w nią badawczo. Pomimo tego, że nie był prawdziwy,
nosił znaki bitwy i ledwo stał ze zmęczenia. Jednak, podobnie jak
jego pierwowzór, był zbyt uparty, by odpuścić w tak ważnej
sprawie.
— Mylisz się — szepnął cicho. —
Moje miejsce jest przy tobie. Nie wrócę tam.
— Co? Nie! Nie możesz...
— Nie o to mi chodzi. Chcę, żebyś
wymyśliła mi... równoległą rzeczywistość — wyjaśnił
arystokrata, podchodząc do niej. — Tworząc mnie tam, w
labiryncie, skazałaś mnie na wieczność w zamknięciu razem
z pozostałymi. Wiesz, co to znaczy siedzieć tam i jedyne co
się ma to wspomnienia o tobie? — spytał, delikatnie ujmując jej
policzek. — Mogę widzieć, jak wyglądasz, słyszeć, jak
szepczesz moje imię, ale nigdy nie mogę cię poczuć. Wiesz, jakie
to trudne? Tak stać obok ciebie, w końcu mogąc cię dotknąć, ale
jednocześnie mając świadomość, że należysz do innego?
Hermiona przełknęła ślinę, z
trudem odwracając od niego wzrok. Chciała się odsunąć, czując,
że to niewłaściwe, jednak nie mogła się przemóc.
— Jak mam to zrobić?
— Po prostu wyobraź to sobie.
Dziewczyna pokręciła głową.
— To nie zadziała. Gdybyśmy zrobili
to w Pokoju Życzeń, to może...
— Jestem twoim wytworem. Skoro
zmieniłaś mnie, nawet do niego nie podchodząc, możesz również
odesłać mnie tam, gdzie chcesz — wytłumaczył cierpliwie
blondyn, patrząc na nią wyczekująco.
Kasztanowłosa powoli skinęła głową.
— Nie zaszkodzi spróbować —
mruknęła, biorąc głęboki oddech. Odchrząknęła i spojrzała
na niego wyczekująco. — Równoległa rzeczywistość, tak? Chcesz
coś zmienić?
— Nie. Chociaż... Mogłabyś mieć
jeszcze większe piersi. Tak o rozmiar, poproszę.
Hermiona parsknęła śmiechem,
jednocześnie uwalniając kolejne łzy. Szybko jednak otarła
policzki i mruknęła:
— Palant.
Ślizgon uśmiechnął się delikatnie,
patrząc na nią ze znanym jej złośliwym błyskiem w stalowych
oczach.
— No dobrze. Zaczynajmy — oznajmiła
i zamknęła oczy, by po chwili wyznać: — Nie wiem, od czego
zacząć.
— Skup się na nas. Wyobraź nas
sobie razem — podpowiedział arystokrata, obejmując ją w talii. —
Przypomnij sobie pustynię, walentynki... Nas po tym, kiedy dostałaś
róże i to ostatnie... zwłaszcza to ostatnie.
— Jesteś niemożliwy.
— Skup się lepiej.
Westchnęła, jednak posłusznie
wróciła do tych momentów. W myślach przywołała obraz Dracona
sadzającego ją na barku. Dracona, rozpinającego jej bluzkę.
Dracona czule ją obejmującego. Otworzyła jednak oczy, gdy do głowy
przyszła jej pewna myśl.
— A co, jeśli w labiryncie pojawi
się Hermiona-nimfomanka?
Ślizgon uśmiechnął się.
— Odpowiednio się nią zajmę. Bez
obaw — dodał, wywracając oczami. — Zniknę stąd, żyjąc po
prostu w twoich wyobrażeniach... i dobrze by było, gdybyś po
prostu usunęła tamtą resztę z labiryntu.
— Co teraz? — westchnęła, na
powrót zamykając oczy.
— Wyobraź sobie, że mnie tu nie ma.
— Trochę to utrudniasz — upomniała
go dziewczyna, cofając się o krok.
Starała się zrobić to, o co ją
prosił, jednak okazało się to wyjątkowo trudne. Nie mogła
wyrzucić z myśli Dracona. Co więcej, w ciszy, która ją otoczyła,
zaczęła przywoływać wspomnienia z niedawnej walki.
— Skup się, Granger. Po prostu
wyobraź to sobie. Stoisz tu sama — szepnął sobowtór, a Gryfonka
poczuła, że nachyla się nad nią. Czuła jego ciepły oddech na
swoich wargach.
Chwilę później otworzyła oczy. Była
sama.
Hermiona rozejrzała się, by mieć
pewność, jednak klon odszedł na dobre. Wyszła ze schowka
i natychmiast ruszyła ku schodom, martwiąc się o Ślizgona.
Tak jak mówił sobowtór, Draco
siedział samotnie w klasie, opierając się o ścianę. Pustym
wzrokiem wpatrywał się przed siebie, zdając się nawet nie
zauważać jej przybycia. Zamknęła drzwi i niepewnie usiadła obok
niego. Dopiero z tak bliska zauważyła, iż całe jego ciało
delikatnie, niemal niezauważalnie, drży, a zaczerwienione oczy
z trudem powstrzymują łzy.
— Draco.
Gryfonka położyła dłoń na jego
ramieniu. Wtedy stało się coś, czego się nie spodziewała. Ten
dzielny, dumny arystokrata, który nigdy nie okazywał swoich
słabości, wtulił się w nią niczym bezbronny, mały chłopiec i
zaszlochał. Zaczął trząść się i ciężko oddychać, próbując
walczyć, jednak ciało powiedziało dość. Pierwsze łzy spłynęły
po jego policzkach i wylądowały na szyi dziewczyny.
— Ciii... — szepnęła, obejmując
go i delikatnie gładząc platynowe kosmyki. — Jestem tu, przy
tobie. Jestem — powtarzała, jednak zdawało się, że żadne słowa
nie są w stanie go uspokoić.
— Zniszcz go — wychrypiał, nadal
nie wypuszczając jej z objęć.
Hermiona rozejrzała się, jednak nie
dostrzegła nic, co mogło być przyczyną jego cierpienia.
— Dobrze, ale powiedz co...
— Dziennik! Zniszcz ten dziennik!
Bez wahania wyjęła różdżkę i
odszukawszy wzrokiem pamiętnik, posłała w jego stronę zaklęcie.
Samo to sprawiło, iż Draco wydawał się być spokojniejszy.
Upuściła różdżkę i przytuliła go, składając delikatny
pocałunek na jego skroni. Cierpliwie czekała, wiedząc, że tylko
to może dla niego zrobić. Nienawidziła tej bezsilności, tego, że
musiała patrzeć, jak cierpi. Zamknęła oczy, delikatnie gładząc
go po plecach.
Nie wiedziała, ile tak siedzieli. Czy
to minuty, a może godziny mijają im na trwaniu w ciszy? Żadne
nie chciało wyjść z objęć drugiego i zmierzyć się z tym, co
czeka ich za drzwiami. Dziewczyna bała się przerwać milczenie,
jednak to Draco był tym, który odezwał się jako pierwszy.
Odchylił głowę, ukazując zaczerwienioną twarz. Patrzył na nią,
jakby widział ją po raz pierwszy w życiu, tak niewinnie i
szczerze. Próbował się uśmiechnąć, jednak usta protestowały
przeciwko temu gestowi.
Hermiona przeniosła jedną dłoń na
jego policzek i kciukiem musnęła miękkie od płaczu wargi.
— Wiesz — szepnął Draco, nie
odrywając od niej oczu — Blaise mi kiedyś powiedział, że sedes
ma najbardziej przesrane w życiu. A... ale chyba się mylił.
Kasztanowłosa uśmiechnęła się
smutno.
— Mhm. Mylił się.
Ślizgon założył jej za ucho
niesfornego loka i ujął jej dłoń. Oddychał coraz bardziej
miarowo. W końcu powoli zamknął oczy. Gryfonka poprawiła się na
podłodze, pozwalając, by jego głowa oparła się o jej klatkę
piersiową. Gładziła go po policzku, dopóki nie zasnął. Wtedy
i ona pozwoliła sobie na sen, wiedząc, iż przed chwilą była
świadkiem, jak runął ostatni mur Dracona Malfoya.
***
Okej. Teraz będzie potok słów.
Zacznijmy od tego, że chyba rozdział jednak nam się podoba, choć wymęczył nas niesamowicie.
I teraz rzecz najważniejsza: dosłownie godzinę temu pojawił się pomysł, by uśmiercić Notta. A wszystko przez... drobne nieporozumienie, gdyż ja pisałam scenę w Lesie, a Cookie później w szpitalu i wyszła z założenia, iż Nott był obecny przy tamtych wydarzeniach i opowiadał Zabiniemu co się tam działo... a przecież tego wiedzieć nie mógł. Jakże mądra ja skojarzyła to sobie z rozmową Harry'ego z Dumbledorem na dworcu i co nam wpadło do naszych główek? Ta rozmowa dzieje się w umyśle Blaise'a a Nott jest duchem, bo zginął w walce z Rasackiem. Od razu zaczęłyśmy ryczeć i przez długi czas wahałyśmy się: zabić czy nie zabić. Ale ja już na samym początku pisania opowiadania powiedziałam, że to nasze pierwsze opowiadanie i chcę, by wszystko było jak należy.
Choć zdrowy rozsądek podpowiadał, że pasuje idealnie. Taki byłby klimat: jest po bitwie, Blaise prowadzi wesołą (no tak wesołą na ile pozwalają na to okoliczności) rozmowę z Nottem, z której dowiadujemy się, że z grubsza wszystko jest ok i nagle.... JEBUDU. TOTALNY ROZP*ERDOL, Nott wypowiada swoją ostatnią kwestię, w której się żegna... nie żyje. Same nie mogłyśmy się pozbierać, a gdy do głowy wpadł nowy pomysł epilogu... Spojrzałam w lustro, na zapłakaną twarz i czarną bluzkę, na twarz Cookie, na poduszkę, którą zabrudziłam tuszem... Powiedziałam: NIE! Serce wygrało z rozumem. Tyle w temacie.
Ale, żeby nie było, mamy solidne powody, dla których zrezygnowałyśmy z tego pomysłu. Po pierwsze, nasza psychika nie wytrzymałaby tego. Niby postać drugoplanowa, ale jednak bez niej nie ma opowiadania, tego klimatu... mamy nadzieję, iż też tak go postrzegacie, a jeśli nie, to że zmienicie zdanie po epilogu. Po drugie: byłby to kolejny cios dla (i tak już mającego przej*bane) Dracona, nie chciałyśmy robić z niego aż tak wielkiego cierpiętnika.
Mając jednak na uwadze epickość tego, co powstało w naszych głowach, kiedy już zakończymy opowiadanie, stworzymy alternatywną wersję tej sceny i tego jak wyglądałby epilog. Nie będzie to druga wersja, coś co możecie sobie wybrać, że jednak tak się stało, po prostu chciałybyśmy się z wami tym podzielić... bo jednak dobrze czasem się wypłakać... o ile nie masz jutro na ósmą, a twoje oczy nie będą opuchnięte.
Ja (w sensie Sappy) nie mogę jeszcze przeboleć śmierci Ivana, nawet jeśli sama ją wymyśliłam. Do tej całej akcji z Nottem, był to moment, który najbardziej mnie wzruszał. A ty, Cookie? Chcesz coś dodać?
Tylko tyle, że cieszę się z tego, że jednak postawiłyśmy na swoim.
Teraz Ron... pomysł na jego uśmiercenie pojawił się kilka miesięcy temu i czułyśmy się z tym... źle. Choć go nie lubimy i za każdym razem, gdy pojawiał się w opowiadaniu chciałyśmy go udusić, to gdy uświadomiłyśmy sobie, że zginie i jak zginie... było nam trochę wstyd? żal? Sama nie wiem.
Mi to tam nawet łezka w oku się pojawiła, jak po raz pierwszy o tym pomyślałam. Ale patrząc na to tak na spokojnie: to takie w stylu Rona. Nie oszukujmy się, jest to bohater, który dość często ma o coś pretensje, obraża się, ale gdy przyjdzie co do czego, potrafi pokazać swoją przyjaźń w wyjątkowy sposób. I tak to było w tym rozdziale.
Taak... (zabrzmiało Rasackiem) burzy się i obraża a gdy przyjdzie co do czego, to potrafi się zachować jak trzeba.
Także ten... zostawiamy was z tym rozdziałem i mieszanką emocji, która (mamy nadzieję) buzuje w Was po jego przeczytaniu.
Do następnego!
Zaklepuje!
OdpowiedzUsuńO kurcze... Nie mam zielonego pojęcia co napisać, ten rozdział był naprawdę niesamowity. Opisana w nim relacja Ivan - Draco była tak dopracowana, tak perfekcyjna, że nie potrafię odpowiednio dobrać słów. Uważam, że zbudowanie klimatu poszło wam naprawdę dobrze - czytając cały rozdział wstrzymywałam oddech i wzdychałam na zmianę (zakładam, że komicznie to wyglądało xd). A co do śmierci Notta, NIE WYOBRAŻAM SOBIE TEGO OPOWIADANIA BEZ NIEGO. Bez Ron'a też nie... Chyba jeszcze to do mnie nie dotarła, że jego nie ma. Ech...
OdpowiedzUsuńKrótko mówiąc - nic dodać nic ująć. Pozdrawiam i zyczę weny:
- Alice in Wonderland
Ja - z resztą JAK ZWYKLE - jak już zaczynam czytać rozdział to ani myślę by go przerywać. Tyle emocji, tyle się dzieje...
OdpowiedzUsuńZacznę od końca gdzie pisałyście o uśmierceniu Notta, jak za Ronem nie zapłakałam, to za Teodorą... To by było tak przykre, że aż... Nie chce dłużej o tym myśleć.
Ogólnie cały opis przebiegu wojny był cudny. Przy każdym momencie, jak była krytyczna sytuacja, to błagałam by ktoś nagle się pojawił i wybawił naszych bohaterów z opresji.
Czy tylko ja mam tak, ze chodź w głębi duszy wiem, że nic im nie będzie i jakoś z tego wyjdą, to i tak sram po gaciach, że może jednak będzie inaczej?
Powiem szczerze, że chyba nigdy w życiu nie czytałam (i sama także nie stworzyłam) tak idealnie dopracowanego opowiadania jak to. Jak dla mnie, powinnyście zrobić z tego książkę i ją wydać!
Ubolewam, że to już koniec przygody, ale czekam na coś nowego o czym wspominałyście, że się pojawi po tym opowiadaniu.
BŁAGAM by szybko pojawił się epilog, bo już nie wiem co napisać.
NA ZAWSZE WIERNA FANKA -
#Nath
Rozdział EPICKI. Nie ma słów by to wyrazić. Nie lubiłam Ivana, ale kiedy Draco zaczął czytać dziennik... Sama zaczęłam ryczeć. Czytanie tego było wspaniałą przygodą. Oczekiwanie na rozdziała, niech przy Antonim i potoki łez. Czekam na EPILOG, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńKH
Przed epilogiem czeka nas jeszcze jeden rozdział :)
OdpowiedzUsuńTo tak. Trochę długo zbierałam się by napisać ten komentarz, ale mam nadzieję, że będzie w miarę składny, a nie strasznie chaotyczny.
OdpowiedzUsuńWiem, że może nie pisałam komentarzy, ale wiedzcie, że od jakiegoś czasu czytam wasze dramione i nie wiem czy nie znajdzie się ono na pierwszym miejscu jeśli chodzi o dramione jakie kiedykolwiek czytałam. Jest ono tak doprecyzowane, rozdziały są dosyć długie (a ten szczególnie), nie ma błędów (w każdym razie może drobne), a akcja jest strasznie wciągająca! Wszystkie rozdziały czytałam z zapartym tchem, aż w końcu natrafiłam na ten.
Po prostu nie mogę znaleźć złów opisujących doskonałość tego rozdziału. Jest on fantastyczny, że aż onieśmiela czytelników. Przy was czuję, że moje drobne umiejętności pisania kompletnie wygasły. To jest ARCYDZIEŁO!!! No dobra może trochę przesadziłam, ale to pod wpływem emocji xD
Ron... Chociaż w waszym opowiadaniu go nie lubię to naprawdę moje serce drgnęło, gdy czytałam o jego śmierci. Chociaż odczułam lekką ulgę (złą ja xD), bo zrobiłyście to tak sprytnie, że uwierzyłam, że to ginie Draco i naprawdę trochę się załamałam, ale na krótko.
Ogólnie to klimat strasznie mi się podobał i szkoda, że tak mało ludzi zginęło. Znaczy, że tych ważnych, a nie że ogólnie.
Mimo moich sadystycznych skłonności to cieszę się, że Nott jednak żyje. Jednak z chęcią też przeczytam tą drugą wersję, w której zginął xD Tak, jestem dziwna ;p
Szczerze to bardziej mi było żal Ivana niż Rona xD Trochę go lubiłam :) Ale po przeczytaniu dziennika stwierdziłam, że trochę był z niego mięczak xD Ale rozumiem, miał trudne dzieciństwo, bez ojca. To musiało być ciężkie i w końcu biedaczek zwariował.
Draco płacze... Toż to koniec świata. Myślałam, że to on będzie pocieszał Mionę po stracie Rona, a tu odwrotnie. No cóż, każdy ma prawo do chwili słabości. Hermiona musi być naprawdę silna, żeby po tym wszystkim dawać mu wsparcie :)
Czy w następnym rozdziale będą trupy, czy raczej już na spokojnie? Mam nadzieję, że troszkę będzie się dziać, ale z drugiej strony może to lepiej, gdy będzie spokojniej.
Planujecie może jeszcze jakieś opowiadanie? Byłoby super ;*
Dobra, nie wiem już o czym pisać, więc pozdrawiam i życzę weny :)
Już nie mogę się doczekać dalszego rozwoju wydarzeń :)
Jesteście najlepsze na świecie <3 Rozdział jest cudowny. Nie macie pojęcia jak bardzo się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam go na stronie. Mam nadzieję, że następny pojawi się już niedługo :D Wierzcie mi, że jest to NAJLEPSZE OPOWIADANIE jakie kiedykolwiek czytałam. A Wy jesteście genialne :D
OdpowiedzUsuńCóż mogę powiedzieć? Rozdział totalnie mnie rozwalił i momentami miałam łzy w oczach. Cieszę się, że nie zabiłyście Notta, bo chyba bym tego nie przeżyła. Byłam trochę skołowana po tych komentarzach i szukałam fragmentu dotyczącego jego śmierci, ale wreszcie doczytałam to, co napisałyście pod rozdziałem (brawo dla mnie — czytanie ze zrozumieniem by się przydało) i kamień spadł mi z serca.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o Rona, cóż, ja za nim nie przepadam i jakoś po nim nie rozpaczam, ale mimo to współczuję Hermionie.
Rozdział pełen emocji i akcji. Takie lubię najbardziej! :) Cieszę się, że czytam tą historię, bo dostarczacie tak wielu pozytywnych emocji <3
Czekam na kolejny rozdział i epilog, życząc weny i wielu pomysłów!
Pozdrawiam
Arcanum Felis
Jestem tu i niech nikt nie zajmuje mi tego miejsca!
OdpowiedzUsuńCzy możecie poprosić moją panią od historii żeby na teście były pytania z Waszego opowiadania? Proszę? Nie? Szkoda, bo chyba nie dam rady skupić. Biję pokłony, bo jesteście genialne. To opowiadanie, ten rodział są tak niesamowite, że nie wiem, co napisać (a ja zawsze wiem, co odpowiedzieć!) Draco i Hermiona, ich miłość, wszystkie przygody i ta bitwa... Nawet nie umiem się wysłowić.
UsuńJeśli to możliwe to kolejnego rozdziału będę wyczekiwała jeszcze bardziej.
Pozdrawiam
dramione-ja-to-ja.blogspot.com
Za dużo emocji we mnie buzuje by napisać coś więcej niż GENIALNY.
OdpowiedzUsuńDziewczyny,
OdpowiedzUsuńTen rozdział to mistrzostwo.
Zacznę od tego co mi się pierwsze napatoczy... Pożegnanie Hermiony i Mr.Kolna. To było piękne i wzruszające. Już od początku rozdziału zastanawiałam się do z nim będzie, co wy mu zrobicie? Później okazało się, że on jest dobry i przeszedł na jasną stronę mocy. Wtedy wymyśliłam sobie, że musicie mu dorobić drugą Hermionę i ich wspólny świat i co się stało? BUM BAM BAM BOOOOOM! Tak właśnie było, czy to nie piękne? Marzenia się spełniają... Wracając do ich pożegnania... Było (jak dla mnie) bardzo wzruszające. Co ja mówię... Było cholernie wzruszające! Takie po trochu śmieszne a po trochu... nie wiem jakie, ale chwytało za serce. Ojejujejejejejejejejujejejejejeju!
Kolejna rzecz to... Śmierć Ivana. Był zły, ale też czasami czarujący i bardzo bliski memu sercu. Do końca wierzyłam, że zostawicie go przy życiu, ale jesteście strasznie bezwzględne i złeeeeeeeeeeeeeeee! Jak mogłyście, co? Lubiłam go! Może nawet kochałam! A wy... wy... Zabiliście go! Ale ja się zemszczę! Zemszczę się mówię! No tak dokładnie to nie wiem jak, ale jakoś to zrobię, a wtedy już nie będzie tak przyjemnie jak...
...było kiedy dowiedziałam się, że Nott żyje. Czuję do niego mega wielką sympatię. Bardzo podobał mi się pomysł, że on nie żyję i że z Blaise'em rozmawia tylko przez zwidy-przewidy. Byłoby to bardzo wzruszające. Lubię takie rzeczy, ale mimo wszystko cieszę się, że przeżył, bo to jest jednak nasz kochana Teodora.
Płaczący Draco... Jeju, czekałam tylko na takie przełamanie. Wyobraziłam sobie to z wielką dokładnością i przeżywałam razem z nim. Śliczne, piękne, wspaniałe (powiedziałabym, że cudowne, ale jak moja babcia mówiła: cudowne to są tylko obrazy, trzpiotko).
Pamiętnik Ivana? Coś czego się bałam. Kiedy się dowiedziałam, że TO (czytaj pamiętnik) istnieje to miałam mieszane uczucia. Bo przecież był niedobrym bratem z nieprawego łoża ojca psychopaty, czegóż się po nim można spodziewać? Nie chciałam, żeby uzewnętrzniał się w taki sposób. Oczywiście wiedziałam, że nie jest jakiś tam płytki i prowadzi nim tylko i wyłącznie żądza krwi, lecz bałam się TEGO. A jednak zaskoczyłyście mnie... znowu. Na szczęście nie były to wynurzenia w stylu "ojej, jestem biedny, przytul mnie, a ja ci przy*ebie, ale tylko dla tego, że muszę udawać". Było to w sumie to samo co on okazywał. Pogarda, wrogość, nienawiść. Lecz przedstawione wg. niego i było TO do przełknięcia. Oczywiście nie mogę pominąć pewnego szczegółu. A mianowicie: "Gruba babo, siedząca obok mnie, nie wiesz, że nie czyta się tego, co piszą inni?" Genialne...
Kolejna sprawa to wasze wkręty. Pierwszy był słaby, choć mimo wszystko zdołałyście mnie zdezorientować. Ale drugi... Gratulacje. Byłam przekonana, że to Draco nie żyje, że padł, że serduszko bić przestało... Byłam tak zdesperowana, że zaczęłam już nawet układać plan ratowania go (czytaj: poświęcenie Mr. Klona, żeby uratować od szponów śmierci Draco, stanie się wampirem przez blondaska, jakieś, nie wiem, odbicie lustrzane), później zaczęłam się godzić z tym faktem, a na samym końcu dowiedziałam się, że...
... Ron jest trupem. Cóż jakoś specjalnie mnie on nie obszedł. Prawie nawet o nim zapomniałam, więc... nie będę się nad tym rozwodzić.
Tak! Tak! Tak! Jedno słówko, a znaczy tak wiele, nieprawdaż? Och, nawet nie wiecie jak się cieszyłam kiedy ona to powiedziała i na prawdę to pasowało w tamtym momencie. Było jak takie czerwone światło w tunelu (lepsze czerwone niż białe czy żółte, nie?). Teraz czekam na ślub... Ja chce być druhną!
Okej, na razie to chyba wszystko co mam do powiedzenia. Dziękuję za ten rozdział.
Wounded,
PS Zemsta będzie sroga! Buahahahahaha! Buahahahaha! Ha... ha... yyy... noo... szczegóły dopracuję... ha... kiedy zacznę myśleć... hihihihihihih... no chyba, że nie... o fuj i bleeeee (ej, rym to był, co nie?)
Jacie jestem tam rozemocjonowana jest wogóle takie słowo? XD. Ciężko pozbierać mi myśli po tym rozdziale jestem totalnie pozbawiona jakiegokolwiek myślenia. Nie raz czytając ten rozdział miałam łeskę w oku która po paru sekundach ujrzała światło dzienne w sumie teraz to nocne. Tak perfekcyjnie wszystko dokonczulyscie ze jestem pod wrażeniem naprawdę szacun.Chociaż czytając rozdział w momentach miałam stracha o naszych bohaterów wiedziała że jednak oszczędnie większość z nich. No koniec chce dodać poprosić was o radę no nie wiem czy dobrze zrozumiałam naprowadzcie mnie na poprawa odpowiedz.
OdpowiedzUsuńNott umarł czy jednak nie ?
Teo jest jak najbardziej żywy ;)
UsuńHej :)
OdpowiedzUsuńZacznijmy od tego, że uwielbiam Wasze rozdziały za długość :) czytałam do 1 w nocy <3 Cieszę się, że nie uśmierciłyście Teodory. Może nie jest moim ulubionym bohaterem ale jednak... przywiązałam się do jego postaci :) Klona też lubiłam :( Był fajny, taki drugi Draco. Mógłby się przydać :p A co do Dracona to mam nadzieję, że się pozbiera i znów będzie ironicznym, napuszonym, narcystycznym pawianem <3 <3 <3 Mówiłam już, że kocham go w tym opowiadaniu? Ah zapomniałabym... pantofel z niego xD To tak ogólnie do całości było.
Jej nie umiem pisać składnych komentarzy, wybaczcie :) Powiem więc tylko, że czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy i mam nadzieję, że nie zamierzacie szybko kończyć (coś za często wspominacie o epilogu a ja się nie zgadzam, nie nie nie)!!
Weny życzę
Luella <3
Przy wizji Luny przeszły mnie ciarki. Byłam bliska załamania, ale odetchnęłam z ulgą, choć nie na krótko. Bardzo się bałam, że Hermiona lub Draco nie przeżyją tej bitwy. Że któreś z nich odejdzie, nim na dobre zaczęli wspólne życie. Skoro już o tym mowa zaręczyny były epickie. Hermiona nie mogła dać Draconowi lepszego prezentu. Niestety dalej już nie było tak kolorowo. Przy śmierci Rona serce mi się krajało. Oddał życie za miłość Hermiony. To ogromne poświęcenia, którego z pewnością Draco i Hermiona nigdy nie zapomną. Najbardziej w tym wszystkim chyba współczuję Draconowi. Musiał zabić niewinne, opętane dziecko. Przeczuwałam, że Tom nie ujdzie z życiem, jednak jego śmierć i tak zabolała. Nie był niczemu winien, padł ofiarą potwornego szaleńca i musiał to przypłacić życiem. Wbrew wszystkiemu Ivana również mi szkoda. Wspaniale przedstawiłyście jego historię w tym rozdziale. Chłopak miał w życiu strasznie pod górę i w końcu nie wytrzymał. Mogę się jedynie domyślać, jak potwornie czuję się teraz Draco. Ciężko mu się będzie po tym wszystkim pozbierać, ale mam nadzieję, że najbliżsi mu w tym pomogą. Cieszę się, że zdecydowałyście nie odbierać mu również Teodora. Po Waszym poście na grupie Dramione sądziłam, że chcecie uśmiercić Narcyzę, co na szczęście nie nastąpiło. Po tym Draco mógłby się już nie podnieść. Piszę i piszę, a nie napisałam najważniejszego. Ten rozdział to mistrzostwo. Jest bardzo realistyczny, co cenię ponad wszystko w opowiadaniach. Z jednej strony nie mogę się doczekać kolejnego rozdział, ale z drugiej wiem, że będzie on ostatnim i potem już tylko epilog... Pocieszam się jednak myślą, że to nie ostatnie Wasze Dramione i będzie mi jeszcze dane cieszyć się Waszą twórczością.
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Jestem zryczana i nie wiem co napisać nie umiem tego ubrać w słowa 😢
OdpowiedzUsuńWięc powiem tylko tyle że rozdział był zajebisty i był bardzo uczuciowy 😢😢
Pozdrawiam czekam na kolejny !!! 😙😍
Wasza wierna czytelniczka !!
No heeej...
OdpowiedzUsuńYyy... więc tak. Przeczytałam ten rozdział 21, ale dopiero teraz jestem w stanie normalnie oddychać... Pierwsza scena: o nie... nieee... Gin... Blaise...! TO BYŁO STRASZNE. I... time skip, nagle wake up, budzimy się! I takie dafuq?! No, ale ok... łza prawie pociekła, ale zatrzymała się gdzieś w kąciku oka. No, to czytamy dalej...
Draco, jesteś tępy... haha, ty serio myślisz, że ona cię posłucha? Kocham cię, ale twój poziom inteligencji mnie czasami dobija. To było pewne, że Herm sobie pójdzie z Wielkiej Sali... w jakim ty wymiarze żyjesz?
Klon... nom... ok...? Takie "spoko, zawsze przeczuwałam, że Astoria ukradła mu kilka włosów". Nie miałam pojęcia, co sądzić o tym przystojniaku. Był... taką wersją Draco, który utknął na level'u: czuję coś do niej, ale nie wiem, co. No, ale klon wiedział. Tylko był tak samo zboczony, chamski i arogancki, jak Dracze na tym poziomie znajomości Herm - Dracon.
Scena śmierci Rona. Nie lubię go. Szkoda mi było Hermiony. Ron zawsz odwala takie bohaterskie sceny pod koniec wydarzeń. I dobrze, ma plus dziesięć u mnie. Ale nie TO było TAK STRASZNIE ZŁE. A mianowicie... próbowałam złapać się pojedynczych słów, cokolwiek, tylko, żeby to nie był Draco, nie... oni mieli mieć rodzinę, dom, fretkę... nie!!! I nie. I dobrze. Dla was. Hah (ale i tak was uwielbiam). Ta scena wylała ze mnie wiele łez i pewnie przeczytałabym ją szybciej, ale tak jakby łzy przysłoniły mi widok...
Ivan, no... umarło ci się, no słuchaj, przykro mi, wiesz... Draco sobie popłakał... nom... przykro. A tak co do sceny płaczu Smoka. To było cudowne. Pełne emocji. To i "śmierć Draco"... jedne z najlepszych scen w tym opowiadaniu, co jest naprawdę epickie i ciężkie do przebicia. Wyobraziłam to sobie i... tak, to po prostu piękne. Nie mam innego określenia.
Nie rezygnujcie z pisania. Dla dobra świata.
Wiem, że to może dziwne... ale serio was kocham, bo (z racji tego, iż jestem jeszcze młoda) ukształtowałyście po części mój charakter. Dziękuję.
PS: Jak zwykle, bez ładu i składu... eh
Gdy na początku rozdziału była scena z Zabinim to zaczęłam ryczec jak bóbr, bo przecież to opowiadanie bez Diabełka by nie istniało. A tu nagle się okazuje, że tak na prawdę to się nie wydarzyło i miałam ochotę rzucić w was Avadą ;) Rozdział genialny!!! W końcu Hermi przyjęła oświadczyny:) No i to jak Draco w końcu zniszczył mury do okoła siebie. Dobrze, że nie zabiłyście Teodory, bo choć jest postacią drugoplanową to sie do niej bardzo przywiązałam. Wielkie dzięki za rozdział :)
OdpowiedzUsuń~ Lunatyczka
PS: mam nadzieję że napiszcie jeszcze coś w Żonglerze przed zak. opowiadania
Hejo hejooo :D
OdpowiedzUsuńJestem i ja, bo jakżeby mogło mnie zabraknąć? Dotarłam wprawdzie na szarym końcu, ale zapewniam, że droga była wyboista i rzucało na zakrętach. Ledwo utrzymałam się w siodle... Ave, JA.
Merlinie, co ja pier**** :P
Yhm yhm, przejdzmy do rozdziału... Wiedziałam, że chodziło o Notta! Albo może tak przypuszczałam, a o zgrozo, moja kobieca intuicja i tym razem mnie nie zawiodła. Mogłabym jeszcze coś przewidzieć, ale chyba nie jesteście gotowe na mój wróżbiarzy talent. Koniec końców, doceniam, że potraktowałyście poważnie mój nieudolny szantaż emocjonalny (czy podpadał on pod groźby karalne??? Uznajmy, że nie)i jednak Teodora przeżyła, bo bez niego już nie byłoby to samo. On, blondas i "jego brat" to trzej muszkieterowie, a przynajmniej dla mnie... Goshhh poleciało tandetą. W każdym bądź razie wiecie co nieudolnie chcę Wam przekazać :p
A teraz gwóźdź programu, albo jakby nie patrzeć jakiś "rdzawy zawias", czyli Ronald. I chociaż wiele osób wiesza na nim psy, to ja go lubię. Ronald jak Ronald, MAJNE HERO od dzisiaj, bo ochronił blondasa, którego śmierć byłaby ciosem dla mojej i tak, wątłej psychiki.
No cóż, R.I.P. Rdzawy zawias.
Me serducho się raduje, że nasza parka przeżyła, bo takiego ciosu emocjonalnego bym raczej nie przeżyła. Nadal mi pikawa pika. Chociaż to może i dobrze, co by było jakby przestała? Kto by Wam pisał takie durne, pozbawione sensu komu, żeby Wam zryć psychikę? Otóż to, jestem niezastąpiona.
aaaa zapomniałabym... nie pierwszy nie ostatni raz, o zgrozo...
Już dawno miałam Wam o tym napisać. I może i kiedyś napisałam, ale jak już wspomniałam, zapomniałam... Tytuły Waszych rozdziałów wymiatają!!!
Chroniąc Was przed niechybną depresją i odpowiedzią na pytanie "Jezu, takie osoby czytają naszego bloga?" wolę się pożegnać.
Podsumowując: padłam, leżę i nie wstaję.
To ten - tego... do następnego!
Iva Nerda
kiedyhestesprzymniedramione.blogspot.com
Rozdział tak wciągający, że rzuciłam dziś wszystko by móc go przeczytać! Były momenty łez, ale i też śmiechu :). Czekam na ciąg dalszy :D.
OdpowiedzUsuńTen blog jest wspaniały ! Piszecie przepięknie ! Macie ogromny talent . Czekam na kolejny rozdział i życzę dużo weny ! ♡
OdpowiedzUsuńPs. Zapraszam na mojego bloga :
http://dramioneodpoczatku.blogspot.com/?m=1 - bardzo zależy mi na waszej opini :*
Pozdrawiam ,
Śmierciożerczyni :*
Czytałam wiele blogów dramione, ale to wasz bezwzględnie jest tym najlepszym. Wasze rozdzialy są bardzo długie co mnie ogromnie cieszy. Czytałam wasz blog już 4 razy aby nic nie zapomnieć. Czekam z niecierpliwością na kolejmy rozdział ������
OdpowiedzUsuńJuż raz pisałam komentarz pod jednym z rozdziałów, ale czułam potrzebę napisania jeszcze raz. Mimo tego, że ten rozdział nie chwycił mnie za serce tak jak każdy poprzedni to i tak nie zmieniam zdania co do waszej twórczości. Pozwolę sobie przytoczyć trzy słowa, które przewinęły się w komentarzach: smutek, radość, strach. Potraficie wywołać w czytelniku każdą z tych trzech emocji i to jest najważniejsze. Czekam z niecierpliwością na zakończenie i zabieram się za czytanie waszej historii już trzeci raz. Nigdy mi się ona nie znudzi.
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się ciepło dziewczyny i nie traćcie zapału do pisania bo na prawdę wychodzi wam to świetnie.
Rozdział cudowny! Ale... Dostałam zawau w momsncie gdy umiera Ron. Ja naiwna myślałam, że to Draco! Następniecnie rozumiem słabości Draco. Oczywiście wtedy gdy umarł-spoko, gdy czytał jego pamiętnik-spoko, ale gdy spalił jego zwłoki?? Jest to dla mnie nie zrozumiałe. Kolejna jest Dafne. Założe sie że przeczytała jego pamiętnik, wiec ja plakałabym raczej z naiwności, bo on ją wykorzystał!! Atak rozdział idealny! Kilka łez sie polało... Dziekuje wam za ten rozdzial i wszustkie poprzednie.
OdpowiedzUsuńDo następnego,
#Dementorka
Wow kobitki! Szacun! Przeczytałam wasze dramione i jestem pełna podziwu. Na prawdę historia jaką stworzyłyłyście jest przepiękna! Wojna jak i cały ten rozdział jest bardzo, bardzo wzruszający. Troszkę mi szkoda sobowtóra, ale podoba mi się to jak zakonczyłyście jego historię. Jejku płaczący Draco był bardzo uroczy <3 Wszystkie momenty, w których opisywałyście ich uczucie były czymś wyjątkowym... Dziękuję z całego serducha i zamierzam dalej śledzić losy tej uroczej dwójki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
~Madzik
Jestem tu nowa, niedawno zaczelam czytac to opowiadanie i przez nie zawalam nauke. Uwielbiam Dramione jedno z moich ukochanych, a to przebija wszystkie i to nie o glowe a o milion głów. Kochane as dziewczyny piszecie tak lekko i przyjemnie, ryczałam jak głupia nie raz smialam sie jak głupia nie raz (tak sie wciągnęłam ze czytam na lekcjach i smieje sie jak powalona do tego telefonu a szybcy na mnie patrzą jak na wariatkę) ale kocham to opowiadanie kocham kocham kocham. Czekam na Epilog z niecierpliwością i jejku no nie chce kończyć tego najlepiej jakbyscie wydały ksiazke! zastanówcie sie nad tym! Życzę weny i mam nadzieje ze przeczytam jeszcze nie jedno opowiadanie w waszym wykonaniu! ~Lily
OdpowiedzUsuńPS. Szczerze sie boje ze popadnę w jakas depresje po tym epilogu!
Wow,69% kolejnego rozdziału? Interesting ;) czekam niecierpliwie na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńDziubaski, czy jeszcze w tym tygodniu wyrobicie się z rozdziałem? :*
OdpowiedzUsuńDługo zwlekałyśmy z odpowiedzią, bo nie byłyśmy pewne, ale... tak! Rozdział pojawi się w niedzielę późnym popołudniem/wieczorem :D
UsuńEDIT: w sobotę :D
UsuńHej ho! czekamy? juz tylko kilku % brakuje :)
OdpowiedzUsuńL
Czy 18:15 to już późne popołudnie/wieczór? ;) nie mogę się doczekać!
OdpowiedzUsuńCookie pisze właśnie ostatnie zdania, zostanie nam jeszcze ekspresowe sprawdzenie, czyli rozdział powinien pojawić się za około godzinkę. Przedpremierowo zdradzę, że będzie w nim babcia Rose i grzybobranie :)
UsuńJak zobaczyłam te 100% to padłam z wrażenia! Dzisiaj od 15 wchodzę na tego bloga w każdej możliwej chwili. Nie pamiętam kiedy ostatnio raz tak wyczekiwałam czegoś. Przez was aż wróciłam do starego, dobrego klasyku (I believe in a thing called love) bo aż tak brakuje mi tych śmieszków ;)
OdpowiedzUsuńEj, nw, czy mi coś zacina, czy jeszcze nie ma rozdziału, pomoże ktoś?
OdpowiedzUsuńJuż jest :)
UsuńJestem zakochana. To jest zdecydowanie najlepsze dramione w czasach szkolnych, jakie kiedykolwiek czytałam. Żałuję, że znalazłam je teraz, kiedy jestem zawalona wszystkim (semestr się kończy, ocenki, egzaminy, jednym słowem fantastycznie), a nie w wakacje, kiedy przeczytałabym wszystko (co wtedy było) w 2 dni. Teraz, w każdej wolnej chwili tylko "Naucz mnie latać" i inny świat nie istnieje.
OdpowiedzUsuńJeszcze epilog. Taka esencja całego opowiadania.
Czy dobrze myślę, że osobą, o którą (dawno temu) pytałyście na fb był Nott?
Pozdrawiam cieplutko i życzę weny :)
Cieszymy się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu i możemy choć nieco umilić ten fantastyczny czas, jakim jest koniec semestru : D Osobą, której życie przez około godzinę wisiało na włosku był oczywiście Nott. Naprawdę nie wiem, co w nas wstąpiło, że ośmieliłyśmy się choćby pomyśleć o uśmierceniu tej postaci : )
UsuńWitam!
OdpowiedzUsuńPo mojej długiej nieobecności w komentowaniu... Po przeprowadzce uprzejmie donosze, że opowiadanie czytałam cały czas,w możliwych dla siebie momentach. Na momentu czasu i weny nie starczyło, ale że to już prawie koniec muszę naskrobać! I nie tylko, bo tak wypada.
Biedny Ivan. Pomimo swojego szaleństwa,zgryzoty i ostatecznym okrucieństwie był tylko istotą chcąca mieć dom, namiastkę rodziny. Dracon na wstępie wszystko po prostu brzydko mówiąc: spierdolił. Gdyby sam początek,w którym w zbijaku nie poturbował Granger ich historia mogłaby potoczyć się inaczej. Dracon łkając pewno żałował wielu decyzji, jak i może samego wydalenia brata ze szkoły.Bo przecież nic by się wtedy nie stało jak później... (Może się myślę, czy rodzice Grangerówny nie zmarli po tym incydencie??)
Śmierci Roba mi nie żal. Także go nie lubię :D
MMM... Malfo-klonowi życzę nimfomanki Granger ;) niech coś chłopaczyna z życia ma, bo nasz biedny arystokrata jest na diecie do ślubu xD
Co do samej historii wstecz bardzo delikatnie weszłyście w miłosne relacje z bohaterami i bardzo mi się to podoba! W dodatku do końca nie spantofliłyście łobuza ;)
Hmm... I czy na koniec Harry przyzna się o zakazanym związku z Donovan? No i.... Snape z McCullen?! No kopara mi opadła i pozbierać się nie mogła! A wszystko zaczęło się od potyczek słownych gdy ten posyłał masę dzieciaków do skrzydła szpitalnego po walkach z obrony.
To chyba tyle... Hmm tak skromnie mimo to.