Malfoy Manor, styczeń
Narcyza Malfoy wyjęła ostatnią
szpilę, pozwalając, by długie, platynowe włosy opadły jej
swobodnie na plecy. Sięgnęła po niewielki słoiczek i jak co
wieczór nałożyła krem na dłonie. Wyszła z łazienki i powolnym
krokiem kierując się do sypialni delikatnie rozsmarowywała białą
maź.
Zamarła, słysząc huk otwieranych
drzwi i odruchowo wyjęła różdżkę z kieszeni szlafroka. Odkąd
została w domu całkiem sama, nie licząc oczywiście skrzatów
domowych, nie rozstawała się z nią nawet na chwilę. Żyła w
przestrachu, iż któregoś dnia do jej posiadłości wkroczą dawni
sprzymierzeńcy i rozliczą się z nią za zdradę i
doniesienia. Co innego mogła zrobić? Dać zamknąć siebie
i swojego jedynego syna w Azkabanie? Teraz była wolna i choć
nadal brzydziła się mugolami miała zamiar z tej wolności
korzystać. Była zdolna zapłacić za to cenę, jaką była
współpraca z mugolakami i tolerowanie ich. Kolejny raz
przystosowała się do warunków, jakie dawało jej życie.
Mocniej ścisnęła różdżkę w dłoni
i powoli podeszła do balustrady.
— Draco? — zdziwiła się na widok
syna.
W jej głowie natychmiast pojawiła się
setka pytań. Co on tu robił? Dlaczego nie był w szkole?
Chłopak nie odpowiedział. Minął ją
w biegu, bez żadnego słowa wyjaśnienia. Jego rozgorączkowane oczy
sprawiały wrażenie, jakby ich właściciel był w transie. Nie
zwracał uwagi na jej nawoływania i próby zatrzymania go.
Przystanął dopiero przy schodach do miejsca, które Narcyza omijała
szerokim łukiem. Pełno było tam pamiątek, które przywoływały
niechciane, mroczne wspomnienia. Bała się ich powrotu do tego
stopnia, iż nawet nie myślała o przedmiotach, które miały
dla niej ogromną wartość.
Po chwili wahania przełamała swoje
opory i weszła do środka. Szybko uchyliła się, by ominąć
rzucony przez Dracona puchar. W ślad za nim poszły jego ubranka,
zabawki i pergaminy z rysunkami. W końcu zamarł, przestając
wyrzucać cenne przedmioty ze skrzyni i wyjął z niej rzecz, której
najwyraźniej szukał.
— Synu, powiesz mi wreszcie, o co
chodzi? — poprosiła Narcyza, zmartwiona jego nietypowym
zachowaniem.
Młody arystokrata powoli zerknął na
nią przez ramię i uniósł dłoń, na której spoczywały
bliźniacze grzechotki.
— Musimy porozmawiać, matko.
Słyszała jego słowa jak przez mgłę.
Wzrokiem pełnym cierpienia i upokorzenia wpatrywała się w srebrne
zabawki. W końcu potrząsnęła głową i zrobiła krok w tył.
— Schowaj to i wracaj do szkoły —
powiedziała, z niemałym trudem wydobywając słowa z zaciśniętego
gardła.
Draco powoli się wyprostował i
podszedł do niej, by wręczyć jej zmięty kawałek pergaminu.
Narcyza patrzyła na syna, krzywiąc
się z bólu, jaki zadawał jej widok dwóch dziecięcych zabawek.
Zerknęła w dół i z wyraźną niechęcią odebrała list. Jego
krótka zawartość odebrała jej dech w płucach.
19 września, Moskwa
— Powiedz mi, że się mylę —
powiedział cicho Ślizgon. — Powiedz mi, do cholery, że to nie
jest prawda.
Kobieta odrzuciła od siebie karteczkę,
zupełnie, jakby była nasączona trucizną. Odwróciła się i
szybko wyszła ze strychu, nie mogąc dłużej walczyć z napływem
wspomnień. Szczególnie wyraźnie widziała ciężarną kobietę,
którą spotkała raz w życiu. To jedno spotkanie skutecznie jednak
utrwaliło się w jej pamięci, pozostawiając od lat ropiejącą
ranę na jej dumie i psychice.
Weszła do najbliższej sypialni i
usiadła na łóżku, kryjąc twarz w drżących, spotniałych
dłoniach. Bardziej wyczuwała niż słyszała chłopaka, który
podążył do pokoju za nią. Wiedziała, że przygląda jej się
pełnym buntu i determinacji spojrzeniem, jednak nie potrafiła
powiedzieć na głos tego, co poniżało ją jako matkę i jako
kobietę.
Draco dobrze ją znał... a na pewno
lepiej, niż ojca. Wiedząc, że potrzebuje wsparcia, usiadł obok
niej i objął ją ramieniem.
— Po prostu muszę wiedzieć —
szepnął. — Wyobrażam sobie najgorsze scenariusze. Muszę
wiedzieć, że cię nie skrzywdził.
Narcyza powoli odsłoniła twarz i
spojrzała na syna. Mimo tego, że cierpiała, nie pozwoliła sobie
na łzy. Westchnęła i wyprostowała się, przywołując całą
swoją odwagę i resztki dumy. Wbiła zmętniony wzrok w wiszące
naprzeciwko lustro i, nie odrywając od niego spojrzenia, zaczęła
mówić lekko zachrypniętym głosem.
— Caradoc Dearborn... Lucjusz dostał
polecenie, by skutecznie usunąć go ze sceny politycznej. Od razu
wyruszył w ślad za nim do Moskwy i wrócił po tygodniu. Sześć
miesięcy później... — kobieta przerwała, by opanować drżenie
w głosie. Krzywiąc się, przełknęła ślinę i wznowiła
opowieść. — Sześć miesięcy później na naszym progu pojawiła
się kobieta. Miała prawie tak samo duży brzuch, jak ja —
zaśmiała się ponuro. — Chciała pilnie widzieć się
z Lucjuszem. Patrzyła na mnie z taką wrogością, z taką...
determinacją, że od razu wszystkiego się domyśliłam.
Powiedziałam, że nie ma go w domu. Zaczęła wrzeszczeć i
próbowała wtargnąć do środka. Mówiła, że część majątku
należy się jej i dziecku.
— Powiedziała coś więcej? —
spytał ostrożnie Draco. — Kim jest? Skąd przyszła albo z jakiej
rodziny pochodzi?
Narcyza pokręciła głową i wreszcie
spojrzała na syna.
— Mówiła tylko o pieniądzach i że
chce się spotkać z Lucjuszem. Nie chciałam widzieć ich razem,
więc wyjęłam różdżkę. Wycelowałam w nią, ale nie rzuciłam
żadnego zaklęcia. Nie potrafiłam jej skrzywdzić, samej nosząc
pod sercem dziecko — przyznała, ujmując jego dłoń. — Zaśmiała
mi się w twarz i zwyzywała. Lucjusz w końcu usłyszał krzyki i
zbiegł na dół. Kazał mi wrócić do pokoju. Nie rozmawialiśmy
później o tym. Ja o nic nie pytałam, on nic nie mówił.
Sądziłam, że później się z nią nie kontaktował — mruknęła,
ze złością patrząc na grzechotkę Ivana.
Draco siedział nieruchomo,
sparaliżowany słowami matki. Gdy zobaczył dzisiejszą przesyłkę
od Gregorovicza, domyślał się, co chciał mu przekazać, jednak
opowieść Narcyzy urzeczywistniła coś, w co wierzyć nie chciał.
Przez całe życie myślał, że jest jedynakiem. Teraz dowiedział
się, że ma brata... Brata, który go nienawidzi i za wszelką cenę
będzie chciał się zemścić.
— Myślisz, że się z nimi widywał?
— spytał, w końcu odzyskując głos.
Sam nie wiedział, co chciał usłyszeć
od matki. Pragnął, aby okazało się, że był dla Lucjusza jedynym
synem czy że jego ojca stać na odruchy człowieczeństwa? Czuł się
obco z wiedzą, że ma brata. Jedno wiedział na pewno: nie zamierzał
w żaden sposób się z nim kontaktować. Wolałby nigdy się o nim
nie dowiedzieć.
— Na pewno nie — odpowiedziała
szybko Narcyza. Jej słowa sprawiły, że Ślizgon poczuł ulgę. —
Lucjusz nie ryzykowałby odkrycia sekretu. Został z nami, z rodziną,
która była na miejscu i zapewniała mu pozycję. Nie pozwoliłby,
by ktoś dowiedział się, że spłodził bękarta w dodatku z
uboższą kobietą... a przynajmniej zakładam, że była
uboższa. Kiedy tu przyszła, nie była ubrana w droższe szaty ani
nie nosiła żadnej biżuterii. Pewnie go szantażowała i dla
świętego spokoju wysyłał jej prezenty... w tym także zabawki dla
dziecka — dokończyła szorstko, z obrzydzeniem patrząc na
grzechotkę.
— Będzie chciał cię znaleźć —
oznajmił Draco, zaciskając z gniewu szczękę. — Znaleźć i
się zemścić.
Niemal słychać było trybiki
obracające się w jego głowie. Zastanawiał się, gdzie ukryć
matkę. Ministerstwo mu nie pomoże. Po pierwsze, nie będą chętni,
by chronić byłą Śmierciożerczynię. Po drugie, będą chcieli
znać powód, dla którego Narcyza szuka schronienia. Ani on, ani
jego matka nie zamierzali opowiadać tej historii komukolwiek z
zewnątrz.
— Draco...
— To nie jedyny list od niego —
przerwał jej, wiedząc, że próbuje się z nim sprzeczać. — A ta
zabawka... Chciał, żebym się wszystkiego dowiedział. Teraz
zagroził nie tylko mi. I nie jest sam.
— Co masz na myśli?
— Po prostu czuję, że będzie
szukał pomocy u Śmierciożerców. Pomyśl: jest sam, szukają go
aurorzy. Potrzebuje schronienia i kogoś, kto pomoże mu się
zemścić. Poza tym Śmierciożercy z przyjemnością mu pomogą.
Jest ich teraz mniej, a my jesteśmy dla nich zdrajcami. Zyskają
nowego sojusznika i jego dozgonną wdzięczność. Musisz gdzieś się
ukryć. Gdzieś, gdzie nie będą cię szukać...
Draco zamyślił się, nawet nie
słuchając tego, co mówi do niego matka. Myślał tylko o jednym:
gdzie Narcyza będzie bezpieczna? Nagle do głowy przyszedł mu
niedorzeczny pomysł, by schronić matkę u jej siostry. Musiał być
naprawdę zmęczony, by zastanawiać się nad tą opcją. Andromeda i
Narcyza były skłócone od lat, różniły się jak ogień i woda.
Czy było możliwe, by więzy krwi przezwyciężyły lata unikania
się i niechęci?
W końcu podjął decyzję.
— Zatrzymasz się u swojej siostry.
Kobieta zamarła i przerwała w połowie
zdania, patrząc na syna jak na szaleńca. Zaśmiała się i
pokręciła głową.
— Chyba żartujesz. Mowy nie ma.
Pójdę do Eleonory.
— Nie, nie pójdziesz. Będą szukać
cię wśród znajomych, to zbyt oczywiste. Poza tym nie ufam w tej
kwestii nikomu, kto ma jakiekolwiek powiązania ze Śmierciożercami.
***
Hermiona czuła się cudownie. Wszystko
wydawało się takie wyciszone i spokojne. Ona sama była lekka,
jakby zrzuciła z siebie ciężki balast ziemskich spraw. Nie tak
wyobrażała sobie niebo, ale nie było źle. Zewsząd otaczała ją
biała, delikatna mgiełka i światło, choć było ono lekko rażące.
Najlepsze było to, że nic jej nie
bolało. Nie czuła rozcięć na ciele ani zbolałych płuc czy
gardła. Jedyne co jej się nie podobało, to mrowienie w głowie.
Nie było nieznośne, ale stale ją irytowało.
A już najbardziej cudowne było
ciepło, jakie odczuwała w dłoni. Trochę, jakby położył się na
niej kot, albo jakby okryta była cieplutką kołderką. Miłe.
Lubiła koty. Może to Krzywołap? Tylko co on by robił w niebie?
A jeśli tak, to czy w niebie jest kocia karma? No bo co on będzie
tu jadł?
Trochę dziwne było to, że nie mogła
się ruszać. Leżała z zamkniętymi oczami, nie mogąc nawet unieść
powiek. Jak miała zwiedzać niebo, skoro nie kontrolowała ciała?
Powinno ją to niepokoić, ale nie zwracała na to uwagi. I tak było
tu cudownie. I to ciepło w dłoni... Taak, warto było trochę
pocierpieć, choćby i tylko dla tego.
Nagle mgła odpłynęła od niej i
poczuła powiew na twarzy. Nie podobało jej się to, zwłaszcza że
ciepło z dłoni zniknęło. No i co ona teraz zrobi?
— Uczyniliśmy wszystko, co było w
naszej mocy. Reszta zależy od niej. Musimy być cierpliwi.
Hermionie nie spodobał się ten głos.
Był taki... przemądrzały i naukowy. O wiele bardziej spodobał jej
się drugi z nich.
— Powtarzacie to od tygodnia. Zróbcie
coś więcej, do cholery!
„No właśnie, do cholery!”
— zgodziła się Hermiona ze schrypniętym, lecz dobrze jej znanym
męskim głosem. „Na przykład oddajcie mi ciepełko w dłoni.”
Gryfonka zastanawiała się, do kogo
należy ów przyjemny głos. Lubiła go. Próbowała przywołać
w pamięci twarz. Najpierw pojawiły się oczy. Niebieskie. Ale
nie takie niebieskie-niebieskie. Tylko jasne, trochę jak lodowiec.
„A, nie, lodowce są białe”
— poprawiła się szybko dziewczyna.
A później zobaczyła usta. O, to jej
się spodobało! Kiedy w końcu ujrzała cała twarz, zaczęła się
zastanawiać, co jest lepsze: ciepełko, czy może jednak ten widok?
Mgła powróciła i na powrót nastała
cisza. Hermiona znowu była spokojna, ale brakowało jej tego głosu.
No i kota. Dlaczego nie siedzi na jej ręce? Dokąd poszedł? I czy
wróci?
Ta cisza już jej nie wystarczała. Coś
było nie tak. Zbyt... pusto, nudno i smutno. I stanowczo za cicho.
Przecież nie tak powinno być w niebie. Mgła zafalowała i znowu
coś usłyszała.
— Hermiona, wracaj do nas. Tęsknimy
za tobą. Poza tym Malfoy doprowadza magomedyków do szewskiej pasji.
Jeszcze trochę i rzucą tę pracę przez niego.
„Ginny!”
Hermiona uśmiechnęła się. Była
coraz lepsza w tym rozpoznawaniu. Ją też lubiła. Czuła ciepło,
ale tak jakoś w środku. Dziwne, ale też fajne.
Chciała zostać przy Ginny, ale coś
znowu odciągnęło ją do światła.
„Och, ty cholerna mgło!” —
zrzędziła Gryfonka.
Smutna, czekała na kolejne przebłyski,
które długo się nie pojawiały.
— Obudź się, Granger — poprosił
głos.
„Hmmm... a ty kto? Och, znowu ty!”
— ucieszyła się dziewczyna.
Chwilę później znowu poczuła ciepło
w dłoni. Widocznie kotek się za nią stęsknił. Dobrze, że
wrócił.
— Proszę.
„No nie wiem. Tu mi jest całkiem
dobrze w tym niebie. Macie coś lepszego do zaoferowania?” —
spytała zaciekawiona.
Nagle, jakby Draco ją usłyszał,
poczuła coś delikatnego i ciepłego na czole.
„O! Piórka! W niebie nie mają
ciepłych piórek. Hmm... zastanowię się” — obiecała, nim
mgła ponownie ją pochłonęła.
Czekała. Czekała. I czekała.
Irytowało ją to czekanie. No bo ile można! Zaczęła nawet
zastanawiać się, gdzie jest lepiej. Lubiła niebo, czuła się tu
bezpieczna, ale tęskniła za głosami. Tam czuła się jakby...
hmm... jakby musiała coś zrobić. Nie podobało jej się to, ale
chciała częściej słyszeć te głosy.
„Hmm... może jeśli się mocno
postaram, to sama je usłyszę i nie będę musiała czekać?” —
zastanawiała się Gryfonka. Skupiła się na nich tak bardzo, że
rozbolała ją głowa. „Oj! To nie jest miłe!” —
narzekała, jednak nie zaprzestała prób, stęskniona za głosami. A
szczególnie za tym jednym.
— Jesteś wyjątkowo uparta, Granger.
„Ja? Dlaczego?”
— Obudź się w końcu. Wiem, że
mnie słyszysz.
„Skąd?”
Hermiona rozpłynęła się, gdy
poczuła coś dziwnego, ale za to cudownego. Nie było to utęsknione
ciepło na dłoni, ale takie... łaskotki.
„To ja może się obudzę. W
sumie, to w niebie mnie tak nikt nie smyra. Obiecaj, że będziesz to
robił codziennie, to wrócę”
— To jak? Wracasz?
„Obiecaj.”
— Wrócę jutro.
„Jak nie, to nie. Idę sobie.
Powiedz, jak zmienisz zdanie z tym smyraniem.”
.
.
.
— Nastąpiła poprawa. Powoli zaczyna
się wybudzać.
„Nie nazwałabym tego poprawą.
Wszystko mnie boli” — zrzędziła Hermiona.
Już nie była w niebie. Głowa jej
pulsowała, ciało piekło, a w gardle miała chyba tysiąc małych
igiełek. Ale za to mogła się ruszać... znaczy się, poruszała
klatką piersiową. Ale to bolało. No i teraz otaczała ją
ciemność.
.
.
.
— Przepraszam, że nie przyszłam
wcześniej. To wszystko moja wina.
Gryfonka była mile zaskoczona, słysząc
nowy, ale znany głos. Zazwyczaj był taki zamyślony, nawet
rozmarzony, ale teraz był bardzo smutny. Hermionie chciało się
płakać.
„Ale co jest twoją winą...
Luno?” — dodała dziewczyna, gdy przypomniała sobie kolejną
twarz.
— Dlaczego cię nie rozpoznałam?
„Może było za ciemno?” —
podsunęła jej Gryfonka.
— Koniec wizyt. Musi już pani
kończyć.
„Nie! Nie idź jeszcze!”
— Wracaj do zdrowia, Hermiono.
.
.
.
Dziewczyna była zmęczona i znudzona
tym ciągłym zawieszeniem. Coraz więcej słyszała, jednak teraz
przez cały czas odczuwała ból. Zaczęła żałować, że porzuciła
niebo. Czasami próbowała otworzyć oczy, ale był to tak tytaniczny
wysiłek, że natychmiast odpływała w całkowitą ciemność.
Dobre było to, że praktycznie przez cały czas odczuwała ciepełko,
smyranie i ciepłe piórka. Te ostatnie chyba lubiła najbardziej.
Leżała sobie w całkowitej ciszy, gdy
nagle wybuchło wokół niej jakieś zamieszanie. Jakieś
nieprzyjemne szuranie zaatakowało jej uszy. Kiedy w końcu ucichło,
znowu poczuła ciepło w dłoni.
Draco usiadł przy niskim krześle, do
którego zdążył już przez ten czas się przyzwyczaić. Tak jak
zawsze, gdy tu przesiadywał, ujął zimną i nieruchomą dłoń
nieprzytomnej współlokatorki. Spojrzał z troską w jej bladą
twarz. Nie wyglądała, jakby spała, co wszyscy w kółko mu
powtarzali. Wyglądała, jakby odeszło z niej życie. Wydawała się
chudsza, a pod oczami pojawiły się ciemne sińce. Nie mógł nic
jednak zrobić i to doprowadzało go do szału. Teraz przynajmniej
mógł być przy niej cały czas.
— Cześć, bracie.
Ślizgon odwrócił się, słysząc
przygnębiony głos przyjaciela. Zaskoczony, otworzył usta, jednak
nic nie powiedział. Nie miał pojęcia, skąd Blaise wiedział o
tym, że znajdują się w Mungu. Cała sprawa została
wyciszona, a w szkole powiedziano, że prefekci naczelni wyjechali na
wymianę.
Zabini podszedł do przyjaciela i
uścisnął go ostrożnie, widząc nadal niewyleczone rany.
— Kurwa, co oni ci zrobili —
warknął groźnie, zatrzymując dłużej spojrzenie na prawej
stronie twarzy arystokraty, noszącej ślady przypalania. Skórę
pokrywała bliznowata tkanka, która miejscami świeciła lub
łuszczyła się.
— Skąd...?
— Ginny się w końcu wygadała —
odpowiedział Zabini. — Wiedziałem, że coś jest nie tak.
Przecież byś mi powiedział, że gdzieś jedziesz. Chodziłem za
nią cały czas, aż w końcu pękła.
— A skąd ona wiedziała? — spytał
Draco, wracając na krzesło.
— Luna. Ale oprócz nas już nikt nie
wie. W końcu to tajemnica.
Ślizgon skinął głową i przeniósł
wzrok na Hermionę. Do końca życia będzie pamiętał tę chwilę,
gdy nie mógł zrobić nic, patrząc, jak Gryfonka idzie w stronę
jeziora. Był już całkowicie przekonany, że oboje zginą. Gdy
tylko dziewczyna zniknęła pod wodą, Śmierciożercy przenieśli
swoją uwagę na niego. Do tej pory czuł palący ból i spaleniznę
własnego ciała. Sądził, że ma omamy, gdy zobaczył pojawiającą
się Lunę, która natychmiast rzuciła się do jeziora. Chwilę
później przybyła McGonagall w towarzystwie aurorów.
— Co z nią? — spytał Blaise,
zerkając na Hermionę.
Usiadł na brzegu jej łóżka i
przyjrzał się jej z troską.
— Mówią, że powoli się wybudza,
ale ja mam wrażenie, że ta banda nierobów nie wie, co robi.
Miotają się jeden z drugim i cały czas zapewniają, że z tego
wyjdzie — powiedział Draco, krzywiąc się na samą wzmiankę o
magomedykach.
— Już wiem, dlaczego pielęgniarki
się na ciebie skarżą — zaśmiał się Zabini.
— Nie wiem, o co im chodzi.
— Może o to, że najpierw
przyłaziłeś tu cały czas, aż w końcu zażądałeś, żeby
przenieśli tu twoje łóżko — oznajmiła wchodząca do sali
Ginny, na co arystokrata przewrócił oczami i założył ręce
na piersi z obrażoną miną.
— Powinny się cieszyć. Same mi
mówiły, że nie mogę się przemęczać i chodzić tam
i z powrotem. Zrobiłem to dla dobra i wygody personelu.
— Jaaasne — odpowiedzieli chórem
Blaise i Ginny, czym zasłużyli na jadowite spojrzenie blondyna.
— Nie powinniście być na lekcjach?
— spytał rozdrażniony Draco.
— Powinniśmy, ale się urwaliśmy. A
za niedługo powinien wpaść tu Nott.
— I Harry z Ronem — wtrąciła
Ginny.
Blaise skrzywił się i z wyrzutem
spojrzał na dziewczynę.
— No co? Musiałam im powiedzieć...
— Ale to TAJEMNICA — szepnął
czarnoskóry Ślizgon, stukając się palcem w czoło.
— Wielka mi tajemnica, o której wie
już sześć osób — burknęła urażona Ginny, odrzucając w tył
swoje ogniste włosy.
Słysząc ich przekomarzania, Draco
skrył twarz w dłoniach i głośno westchnął. Doprawdy wolał, gdy
był tu sam na sam z Hermioną. Przynajmniej ona była cicho.
Blaise, widząc jego gest, zamarł,
myśląc, że ich gadanina przyprawiła go o ból głowy. Wymienił
spojrzenie z Gryfonką i wstał.
— Przyjdziemy, kiedy poczujesz się
lepiej. Uważaj na siebie, bracie — pożegnał się, wymieniając z
nim uścisk dłoni, którego żadna kobieta nie potrafiłaby
odtworzyć. Później nachylił się nad Hermioną i czule, niczym
starszy brat, delikatnie potargał jej włosy.
Gdy już zostali sami, Draco ponownie
ujął dłoń Hermiony i pokręcił głową.
— Z kim my się zadajemy, Granger? —
westchnął ciężko.
Przez chwilę wydawało mu się, że
usta Gryfonki drgnęły, jakby dziewczyna próbowała odpowiedzieć
na jego pytanie. Prychnął cicho, zrzucając winę na przemęczenie
i nachylił się nad nią, by, jak co wieczór, złożyć delikatny
pocałunek na jej czole. Znużony, zamknął oczy, nie będąc na
tyle silnym, by wrócić do łóżka. Powoli jego oddech stawał się
coraz bardziej miarowy, aż w końcu zapadł w niespokojny sen.
Hermiona z wielkim wysiłkiem otworzyła
oczy. Ciało okropnie ją bolało. Skrzywiła się, żałując, że
się wybudziła. Powoli, by nie nadwyrężać ciała, obróciła
głowę, aby w końcu dowiedzieć się, co jest źródłem
ciepła. Zmarszczyła brwi, widząc jasną, smukłą dłoń oplecioną
wokół jej własnej, jednak chwilę później mózg dogonił ciało
i ze łzami szczęścia spojrzała na śpiącego arystokratę. Udało
im się! Oboje zdołali przeżyć! Jak? Dzięki komu? Nie miała
pojęcia, ale była wdzięczna całemu światu za szansę, jaką
otrzymali.
Gryfonka omiotła wzrokiem jego twarz i
zamarła z przerażenia, widząc jego rany. Nieskalaną dotąd cerę
pokrywały liczne poparzenia i blizny. Na myśl, co musiał przejść,
po policzku spłynęła jej łza. Postanowiła sobie, że odwdzięczy
mu się za wszystko, że jakoś zrekompensuje to, co przeszedł przez
jej nieuwagę i naiwność. Ścisnęła mocniej jego dłoń
i zamknęła oczy, czując, jak ciemność z powrotem wita ją z
otwartymi ramionami. Słysząc jednak ciche skrzypnięcie krzesła, z
powrotem otworzyła je i napotkała stalowy wzrok arystokraty.
Siedzieli tak bez słowa przez długie
minuty, po prostu sycąc się swoją obecnością. Żadne nie
potrafiło odnaleźć odpowiednich słów, choć Draco często
zastanawiał się, co jej powie, gdy w końcu się obudzi. Bo
w to, że się obudzi, nie wątpił ani razu. Gryfonka była
zbyt uparta, by odejść, nie poznawszy wpierw odpowiedzi na swoje
pytania.
— Bardzo cię boli? — wychrypiała
w końcu cicho Hermiona, przenosząc zmartwiony wzrok na poparzoną
skórę blondyna.
Przewrócił oczami.
— Nie, Granger, przyjemnie łaskocze
— prychnął, jednak pomimo szorstkiego tonu nie przestawał
gładzić kciukiem trzymaną przez siebie drobną dłoń. — Chyba
zbyt długo byłaś pozbawiona tlenu, skoro pytasz mnie, czy to boli,
a sama wyglądasz, jakby przebiegło przez ciebie stado centaurów.
Dziewczyna uśmiechnęła się słabo,
czując, że nawet tak drobny gest ją męczy.
— Brakowało mi tego, Malfoy —
szepnęła i po chwili skrzywiła się. Im dłużej była wybudzona,
tym bardziej bolało ją całe ciało. — Czy oni podali mi
jakikolwiek eliksir, czy liczą na cud? — zrzędziła, krzywiąc
się pod napływem kolejnej fali bólu.
Draco zaśmiał się pobłażliwie.
— To dlatego, że na razie odstawili
ci wszystkie eliksiry. Podsłu... Przypadkowo usłyszałem —
poprawił się szybko — jak mówili, że dostałaś tak silną
dawkę, że dalsze podawanie ich może źle się dla ciebie skończyć.
Więc przykro mi, ale wszystko wskazuje na to, że oprócz ziółek i
wywarów nie dostaniesz nic — podsumował z nikłym uśmiechem,
choć w jego oczach błyszczało coś niepokojącego.
Hermionie było żal magomedyków,
czuła bowiem, iż to groźne spojrzenie przeznaczone jest właśnie
dla nich i często z nim się spotykali. Była pewna, że Ślizgon
nieraz dobitnie dawał im do zrozumienia, jak bardzo beznadziejne
jego zdaniem były ich starania.
— Swoją drogą, skoro dostawałaś
aż tak dużą dawkę eliksirów, musiałaś mieć niezły odlot —
dodał po krótkim namyśle i spojrzał na nią rozbawiony swoją
teorią.
— Och miałam — mruknęła
Hermiona. — Koty, piórka, smyranie...
— Co proszę? — zaśmiał się
arystokrata, unosząc wysoko brwi.
Dziewczyna zarumieniła się i
odwróciła wzrok, wyjmując z uścisku swoją dłoń. Nagle poczuła
się skrępowana. Nerwowo zacisnęła dłonie na kołdrze i wymownie
wbiła wzrok w sufit, odmawiając dalszej rozmowy na ten temat.
— Czy to twoja fantazja erotyczna?
Wiesz, całkiem fajne to smyranie piórkami, ale koty to już czysta
dewiacja. Przykro mi, ale nawet z całą moją sympatią do ciebie
nie mogę wziąć w tym udziału. Jestem facetem z zasadami,
Granger.
— Mógłbyś mi już dać spokój?
Jestem tak jakby ledwo żywa — burknęła, zamykając oczy, jednak
Ślizgon nie dał się łatwo zbyć.
— Jasne. Niby ledwo żywa, a dopiero
co składałaś mi niemoralne propozycje.
— Czytasz między wierszami, Malfoy.
I celowo odkładasz temat.
Draco skrzywił się i choć Hermiona
nie mogła tego zobaczyć, posłał jej niechętne spojrzenie. Znała
go stanowczo zbyt dobrze.
— Wiesz, prędzej czy później
będziemy musieli o tym porozmawiać. O tym, co zaszło nad jeziorem.
O twoim bracie i o nas — dokończyła niepewnie.
Ślizgon pokręcił głową i wstał z
krzesła.
— Nie teraz, Granger — rzucił
Draco i skierował się do wyjścia.
— A kiedy? Nie sądzisz, że już
zbyt długo to odkładamy? — spytała podniesionym głosem, nie
zważając na piekący ból w gardle.
— To po prostu nie jest dobry moment.
Hermiona przez chwilę wpatrywała się
w jego napięte plecy. Zdenerwowanie i strach emanowały z jego
sylwetki. Ona również bała się tej rozmowy, lecz doskonale
wiedziała, że odwlekanie jej w czasie nie przyniesie im nic prócz
skrępowania.
— I twoim zdaniem, kiedy będzie ten
odpowiedni moment? Za tydzień? Za miesiąc? A może za rok?
Draco westchnął ciężko i przeczesał
dłonią włosy, sfrustrowany jej uporem i determinacją.
— Porozmawiamy wtedy, gdy oboje
wydobrzejemy, Granger. Nie mam zamiaru poruszać tego tematu, teraz,
gdy nie jesteś w pełni świadoma, co robisz. I zamknij się w
końcu. Doskonale wiem, że cię boli, kiedy mówisz.
— Wcale nie! — wychrypiała z
zapałem Gryfonka i chwilę później skrzywiła się, co na jej
nieszczęście arystokrata zdołał dostrzec.
Blondyn podszedł do swojej szafki i
wziął z niej szklankę z wodą. Wrócił do dziewczyny i,
delikatnie unosząc jej głowę, przystawił szkło do jej warg. Mimo
iż obchodził się z nią delikatnie, jego wzrok mówił, że
chętnie wygarnąłby jej to, że w ogóle na siebie nie uważa.
— Śpij — polecił jej cicho i
wyszedł z sali.
Niemal nieświadomie skręcił w
sąsiedni korytarz, kierując się do gabinetu magomedyków, by
poinformować ich o wybudzeniu pacjentki. Był tam już tyle razy, że
trafiłby nawet z zawiązanymi oczami. Nie mógł usiedzieć w
miejscu, gdy tyle rzeczy go omijało, więc gdy nie przesiadywał
przy łóżku współlokatorki, z braku lepszej rozrywki spacerował
po szpitalu... choć bardziej przypominało to wizytowanie i
ocenianie pracowników. Przemierzał korytarze szybkim, gniewnym
krokiem, warcząc na każdego, kto odważył się go zaczepić. W
rezultacie znał rozkład budynku niemal tak dobrze, jak rozkład
swojego domu i zraził do siebie zarówno personel, jak i pacjentów.
Zamyślony, nawet nie zauważył
Harry'ego i Rona, którzy dopiero dziś dowiedzieli się o prawdziwej
przyczynie nieobecności prefektów naczelnych. Rudowłosy Gryfon
natychmiast zatrzymał się i odwrócił, patrząc ze wściekłością
na arystokratę.
— To twoja wina — syknął,
sprawiając, że Draco przystanął i powoli odwrócił się do nich.
— Ron — powiedział ostrzegawczo
Harry, kładąc przyjacielowi dłoń na ramieniu.
— Ile to razy podchodził do naszego
stołu, wyprowadzał ją z sali i razem znikali, na Merlin wie, jak
długo? Założę się, że tak było i tym razem, mam rację,
Malfoy?
Ślizgon nadal milczał, słuchając
słów Weasleya z pustym wyrazem na twarzy. Nie zaprzeczał, bo
zgadzał się z nim co do jednej rzeczy: cała wina spoczywała na
jego barkach. To przez niego Hermiona znalazła się
w niebezpieczeństwie. Sam wystawił ją na celownik
Śmierciożerców, ryzykując jej życiem. Przeklinał siebie za
głupotę, utwierdzając się w przekonaniu, iż w pełni
zasługuję na karę.
— Nic nie powiesz? Ty cholerny,
zakłamany tchórzu! — ryknął Ron i rzucił się na niego
z pięściami.
Zdążył wymierzyć jeden, za to
potężny cios w twarz, nim silna dłoń chwyciła go za nadgarstek.
— Spierdalaj stąd, zanim wyciągnę
różdżkę i wyślę cię na spotkanie z braciszkiem — powiedział
niebezpiecznie cichym głosem Teodor, miażdżąc w uścisku rękę
Gryfona.
Ron wziął zamach drugą dłonią,
jednak tym razem odciągnął go ktoś, kogo nie podejrzewał o
obronę Ślizgonów.
— Cholera, uspokój się — warknął
Harry, odciągając go zarówno od Notta, jak i, leżącego na
podłodze, Malfoya.
Rudowłosy omiótł ich wszystkich
wściekłym spojrzeniem, obrócił się na pięcie i ruszył przed
siebie. Harry, zanim za nim pobiegł, zerknął na Dracona, by
upewnić się, że nie doznał poważniejszych obrażeń.
— Możesz mi powiedzieć, co ci
odwaliło? — spytał, szarpnięciem zatrzymując przyjaciela.
— Jeszcze się pytasz? Harry, ona
mogła przez niego zginąć!
— A niby skąd to wiesz? Byłeś tam?
Widziałeś, co się stało?
— Po prostu WIEM — syknął Ron,
nie mogąc uwierzyć, że jego wieloletni kompan staje po stronie
wrogów. Wydawało mu się, że tylko on z ich trójki nadal pamięta
o tym, jacy naprawdę są wszyscy Ślizgoni.
— A ile razy mogła zginąć przeze
mnie?
Ron zamarł, wpatrując się w niego z
niedowierzaniem. Na jego twarzy malowało się poczucie zdrady
i złość. W końcu rzucił Harry'emu paczkę słodyczy i
warknął:
— Masz, zanieś jej to. Powiedz, że
przyjdę innym razem.
Czarnowłosy Gryfon stał nieruchomo,
dopóki nie stracił go z oczu. W końcu westchnął i ruszył
do sali, w której leżała Hermiona. Widząc, że śpi, cicho
podszedł do jej łóżka i położył na szafce paczki od Rona
i Luny oraz kwiaty, które dla niej kupił po drodze,
powiększając stosik upominków od pozostałych odwiedzających.
Usiadł na krześle, przez długi czas
przypatrując się nadal widocznym ranom. Delikatnie ujął jej dłoń,
tworząc setki teorii na temat tego, co się stało. Ginny wiedziała
niewiele: prefekci zostali uprowadzeni przez Śmierciożerców. Harry
doskonale wiedział, że musieli opuścić tereny Hogwartu, inaczej
ci nie byliby w stanie ich dopaść. Nie wiedział tylko
dlaczego tak zaryzykowali, wiedząc o ucieczce z Azkabanu.
Przypominając sobie o obowiązkach,
jakie czekają na niego w szkole, Harry niechętnie wstał. Nim
jednak opuścił salę, naskrobał kilka zdań na pergaminie i
położył go obok słodyczy. Wychodząc ze szpitala, dostrzegł w
jednym z korytarzy rozmawiających szeptem Ślizgonów. Niepewnie
skinął głową na pożegnanie Malfoyowi, jednak nie otrzymał
żadnej odpowiedzi. Chłopak stał oparty o parapet, beznamiętnym
wzrokiem wpatrując się w przestrzeń.
— Mówiłem ci, że bratanie się z
tymi ścierwami tak się skończy. Ostrzegałem cię, ale ty jak
zwykle musiałeś zrobić wszystko po swojemu — oznajmił szorstko
Nott.
Mimo iż cieszył się, że arystokrata
nadal żyje, nie mógł wybaczyć mu, że w tak głupi sposób
naraził się swojemu dawnemu środowisku.
— To nie ma nic do rzeczy — odparł
blondyn. — Wyrok zapadł już dawno temu, gdy zgodziliśmy się
współpracować z Ministerstwem w zamian za wolność. — Draco
spojrzał na przyjaciela i dodał stanowczym tonem: — Radziłbym ci
lepiej dobierać słowa.
Brunet zaśmiał się ponuro.
— A ty nadal swoje... Powiesz mi
chociaż, czego tak naprawdę chcieli? Nie chcę mi się wierzyć, że
chodziło o zwykłe wyrównanie porachunków — oznajmił Ślizgon,
uważnie przyglądając się przyjacielowi. — Takie sprawy załatwia
się na czysto, bez świadków w postaci nic nieznaczących
mugolaków.
— Nie teraz, Nott. Nie chcę być
niemiły, ale sądzę, że twoja wizyta nieco się przedłużyła.
— Jasne — odparł Ślizgon,
wyczuwając rozdrażnienie przyjaciela. — Przyjdę, kiedy będziesz
bardziej skłonny do rozmowy.
Arystokrata odwrócił się w stronę
okna, obojętnie patrząc na kolejny, nic nieznaczący zachód
słońca. Owszem, udało im się przeżyć, ale to nie była jego
zasługa. Do tej pory łudził się, że jest silny i potrafi
zapewnić bezpieczeństwo najważniejszym dla niego osobom. Teraz
zdał sobie sprawę z tego, że przez swoją pychę i pewność
siebie o mało co nie doprowadził do ich śmierci. Powinien schować
dumę i zdać sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie ochronić
kogokolwiek.
Wziął kilka głębokich oddechów,
czując, jak piekące łzy napływają do jego oczu. Bał się.
Wiedział, że to jeszcze nie koniec. Miał tylko nadzieję, że gdy
przyjdzie mu stanąć z nimi twarzą w twarz po raz ostatni, będzie
sam, a dziewczyna, którą kocha będzie bezpieczna... z dala od
niego.
Na tę myśl przed oczami na powrót
stanął mu widok Hermiony stojącej na pomoście. Zacisnął mocniej
powieki, chcąc odpędzić obraz, który towarzyszył mu od czasu,
kiedy obudził się w szpitalnym łóżku. Jednak umysł nie pozwolił
zaznać mu spokoju, sprawiając, że wciąż na nowo przeżywał
chwilę, w których nie mógł zrobić nic, z wyjątkiem
obserwowania, jak Gryfonka wskakuje do wody.
— Nie myśl o tym, do cholery —
syknął, przytrzymując się parapetu.
Był słaby i zmęczony. Nawet
najprostsze czynności stanowiły dla niego ogromny wysiłek
fizyczny. Czując lekkie zawroty głowy, skierował się do ich sali,
mając nadzieję, że dziewczyna śpi. Nie był jeszcze gotowy na
rozmowę z nią ani z kimkolwiek innym. Rany były jeszcze zbyt
świeże, nie pozwalając mu myśleć racjonalnie. Nie chciał
popełnić żadnego błędu, zwłaszcza jeśli chodziło o to, jak
będą teraz wyglądały ich relacje.
Gryfonka siedziała na swoim łóżku,
z twarzą zwróconą do okna. Przeczuwając, że nie chce teraz
rozmawiać, położył się na swoim miejscu, krzywiąc się z bólu.
Choć magomedycy zajęli się obrażeniami, które wymagały pilnej
interwencji, na jego ciele nadal pozostawało wiele pamiątek po
„rodzinnym spotkaniu”.
Siedzieli w milczeniu, starając się
ignorować swoją obecność. Arystokrata wpatrywał się w sufit, od
czasu do czasu rzucając ukradkowe spojrzenia w jej stronę. Tylko
czekał, aż zacznie zasypywać go pytaniami. Jednak minuty mijały,
a Ślizgon nie usłyszał od niej żadnego słowa. W końcu przymknął
oczy, czując, jak wyczerpanie stanowczo nakazuje mu pójść spać.
Ciche pociąganie nosem, jakie dobiegło
jego uszu, skutecznie odgoniło od niego potrzebę snu. Przeklął
w myślach i zastanawiając się, co się, do cholery, dzieje,
spojrzał na Gryfonkę.
Obiecał sobie, że będzie unikał
rozmowy na temat tego, co wydarzyło się nad jeziorem, gdyż sam nie
był jeszcze w stanie zmierzyć się z tymi wspomnieniami. Nie mógł
jednak siedzieć bezczynnie, gdy widział, jak dziewczyna cierpi.
Powoli, ignorując protest ciała, podniósł się z miejsca i
podszedł do kasztanowłosej, kładąc jej rękę na ramieniu.
Hermiona wzdrygnęła się, ale w
dalszym ciągu wpatrywała się w okno. Widząc, jak jej drobne ciało
trzęsie się od powstrzymywanego szlochu, usiadł obok niej i objął
ją ramieniem, mówiąc:
— Ciii... już dobrze...
— Nic nie jest dobrze — odparła,
ledwo mogąc mówić przez łzy. — To moja wina — oznajmiła,
zwracając ku niemu twarz pełną bólu i wyrzutów sumienia.
Chłopak patrzył na nią smutnym
wzrokiem, starając się znaleźć odpowiednie słowa pocieszenia.
Podejrzewał, że może się obwiniać za to, że tak łatwo dała
się wciągnąć w zasadzkę, ale wiedział też, jak działają
Śmierciożercy. Do skutku. Prędzej czy później znaleźliby taki,
czy inny sposób, by ich dopaść. Jednak mimo iż dziewczyna
doskonale zdawała sobie z tego sprawę i tak obarczała siebie winą.
Miał świadomość, że żadne słowa nie zmienią tego i nie mógł
mieć o to pretensji, bowiem w jej sytuacji zachowywałby się tak
samo.
— To przeze mnie nie żyją.
Ślizgon objął ją mocniej, gdy zdał
sobie sprawę, o czym mówi. Czuł, jak kolejne szlochy wstrząsają
jej ciałem, jednak nie potrafił znaleźć odpowiednich słów, by
ją pocieszyć.
— Powiedziałam mu! Powiedziałam,
gdzie ich ukryłam... — wyznała, nie starając się już
powstrzymać łez. Wtuliła się w arystokratę niczym małe dziecko,
kurczowo trzymając się jego bluzki. — ... gdy uczyliśmy się
razem na początku roku... ja... to moja wina...
— Nie, Granger — wtrącił ostro
blondyn, łapiąc ją za ramiona i odsuwając od siebie, by zmusić
ją do spojrzenia mu w oczy. — To nie jest twoja wina. I tak by się
dowiedzieli... w ten czy inny sposób.
Jednak jego słowa zdawały się do
niej nie docierać. Kręciła głową, wciąż się obwiniając.
— Powinnam tam była zostać... na
dnie jeziora — oznajmiła, głosem zduszonym od łez.
Kolejny przebłysk wspomnień. Jezioro.
Głaz. Granger. Ślizgon nie mógł pojąć, jak w ogóle mogła
coś takiego powiedzieć. Tyle przeszła, przeżyła wojnę i teraz
mówi mu, że wolałaby umrzeć?
Chciał ją pocieszyć, chciał
sprawić, by poczuła się lepiej, zdjąć chociaż odrobinę ciężaru
z jej drobnych ramion... Jednak był zbyt wściekły i zamiast
tego powiedział:
— Jak w ogóle mogłaś coś takiego
powiedzieć, Granger? Pomyślałaś o swoich przyjaciołach, babci, o
tej małej Weasley?
Nie śmiał zapytać, czy pomyślała
także o nim. Zbyt mocno bał się odpowiedzi.
Teraz, gdy był zmuszony do tego, by
zmierzyć się z tym, co ich spotkało, wszystkie jego emocje, do tej
pory ukryte, wypłynęły na wierzch. Wstał z łóżka, nie
spuszczając oczu z płaczącej dziewczyny.
— Nie dość śmierci bliskich się
naoglądała? A może myślisz, że kolejna mogiła do odwiedzania to
wszystko, czego teraz potrzebuje?! — wrzasnął, doskonale wiedząc,
że tak naprawdę mówi o sobie.
— Daj mi spokój!
— Nie dam, dopóki czegoś nie
zrozumiesz, Granger — syknął, ledwo panując nad własnymi
uczuciami. — Myślisz, że tylko tobie przytrafiają się przykre
rzeczy? Informacja dnia: nie jesteś jedynym takim przypadkiem i w
gruncie rzeczy jesteś cholerną szczęściarą. Nadal żyjesz, masz
wiedzę, masz przyjaciół... I przynajmniej miałaś rodzinę,
taką, która cię kochała — wychrypiał, powstrzymując łzy. —
Własny ojciec nie stał nad tobą, beznamiętnie przyglądając się,
jak cię torturują, patrząc na ciebie jak na robaka. Wiesz, jakie
były jego ostatnie słowa, zanim łaskawie polecił, by braciszek ze
mną skończył?! Że jestem jednym, wielkim rozczarowaniem...
Powiedział, że całe życie żałował swojego wyboru, by z nami
zostać... że nie mógł już patrzeć na to, jaki jestem słaby i
bezużyteczny. — Spojrzał smutno na Gryfonkę i oznajmił oschłym,
szorstkim tonem: — Więc nie rób z siebie męczennicy i naucz się
żyć z tym, co masz.
Dziewczyna obserwowała, jak
arystokrata wraca na swoje łóżko, zostawiając ją z poczuciem
winy i egoizmu. Czuła się źle, gdy zdała sobie sprawę z
tego, że skupiła się tylko na sobie, nie myśląc o tym, przez co
on musiał przejść. Teraz, gdy zdała sobie sprawę z tego, że
pomimo własnych problemów zawsze znajdował siłę, by podnieść
ją na duchu, chciała do niego podejść i przeprosić go za swoją
arogancję. Bała się jednak odrzucenia i tego, że jej nie wybaczy.
Czekała.
Jednak Ślizgon nadal leżał odwrócony
twarzą do ściany. Po raz kolejny przeklinając swoją głupotę,
chwyciła krawędź szafki, próbując podnieść się z łóżka.
Odzwyczajone od wysiłku ciało zadrżało i z powrotem
opadło na materac. Zagryzła wargę i, nie zważając na zawroty
głowy i czarne plamki przed oczami, ponowiła próbę. Przytrzymując
się mebli, powoli ruszyła w stronę współlokatora, krzywiąc się
przy każdym ruchu. W końcu, ciężko oddychając, upadła na jego
łóżko.
— Co, do cholery... — warknął
Draco, gwałtownie odwracając się do Hermiony
— Przepraszam — powiedziała cicho,
patrząc mu prosto w oczy.
Przez długi czas nic nie odpowiadał,
sprawiając wrażenie, że nie jest w stanie przyjąć jej
przeprosin.
— Jesteś jedyną osobą, która jest
tak mądra i równie głupia, Granger — powiedział w końcu,
przypatrując się dziewczynie, jakby była wyjątkowo rzadkim
okazem. — Już dobrze — dodał po chwili, która wydawała się
być dla Gryfonki wiecznością. Przyciągnął ją do siebie
i przytulił. — Ale następnym razem zastanów się dwa razy,
zanim powiesz coś tak głupiego — dodał, gładząc ją po
plecach.
Hermiona spojrzała w niebieskie oczy,
teraz tak troskliwe i opiekuńcze i niepewnie pokiwała głową.
Zatrzymała dłużej spojrzenie na ustach chłopaka. Teraz, gdy znów
byli tak blisko siebie, pragnęła wrócić do tematu ich pocałunku.
Wiedziała jednak, że nie jest to odpowiedni moment.
Leżeli w ciszy, która prowokowała
umysł Hermiony do tworzenia przerażających obrazów. Malfoy
torturowany przez brata. Malfoy z przypalaną twarzą. Malfoy
niemogący w żaden sposób się obronić... I anioł,
który po nią przyszedł. To niemożliwe, żeby to był on.
Zastanawiała się, czy urywki rozmów, które słyszała, nie były
wytworem jej wyobraźni.
„Nie, nie mogły być” —
pomyślała, przypominając sobie dotyk arystokraty, który odczuwała
pomimo tego, iż teoretycznie była nieprzytomna. „Zatem to
musiała być Luna...”
— Wiesz co? Zagrajmy w coś —
zaproponowała w końcu.
Nie mogła dłużej znieść obrazów,
jakie pojawiały jej się przed oczami. Poza tym wyczuwała, że jej
współlokator ma jeszcze gorsze problemy. Współczuła mu i tym
razem to ona chciała nieść mu pocieszenie.
Draco odsunął się, by Gryfonka mogła
zobaczyć jego sugestywnie uniesioną brew.
— Masz coś konkretnego na myśli?
— Tak się składa, że tak —
odpowiedziała z niewielkim uśmiechem. — Zagrajmy w tajemnice.
— W co? — zdziwił się
arystokrata, poprawiając sobie poduszkę.
Sięgnął po kołdrę i okrył
nią zarówno siebie, jak i kasztanowłosą.
— No... po prostu wymieniamy się
tajemnicami. Powiedz mi coś, o czym nikt nie wie albo mało osób
zdaje sobie z tego sprawę — wyjaśniła dziewczyna. Widząc
niechęć na jego twarzy, szybko dodała: — Ja zacznę.
— Niech ci będzie — westchnął
Ślizgon, choć w jego głosie pobrzmiewało zaciekawienie. — Tylko
niech to będzie coś naprawdę wartego uwagi. Nie chcę słuchać o
twoim pierwszym okresie albo...
— Jasne — zaśmiała się, po czym
przygryzła wargę, zastanawiając się, co dla niego będzie
interesujące. — No dobrze... pamiętasz może, jak na pierwszym
roku usłyszałeś, że Harry ma smoka i wydałeś nas McGonagall? —
zaczęła i uśmiechnęła się jeszcze szerzej, gdy zobaczyła
zainteresowanie na jego twarzy. Poczekała, aż skinął głową i
dodała: — My naprawdę wtedy mieliśmy tego smoka.
— CO?! — Draco poderwał się do
siadu, a szok i zdezorientowanie wymalowane na jego twarzy sprawiły,
że Hermiona wybuchła śmiechem.
— Miał na imię Norbert i był
norweskim smokiem kolczastym.
— Norbert? NORBERT?! Chcesz mi
powiedzieć, że dostałem szlaban za nic?
— O nie. Dostałeś szlaban, bo
szpiegowałeś i byłeś na korytarzu o późnej porze, Malfoy —
poprawiła go dziewczyna, ostrzegawczo unosząc palec.
Draco zmrużył oczy, wpatrując się w
kasztanowłosą z wrednym uśmieszkiem. Hermiona wiedziała, że nie
spodoba jej się to, co za chwilę miał wyjawić jej współlokator.
— To ja i Blaise wylaliśmy na twoje
majtki sos tabasco.
— MALFOY!
— No co? Ta gra to był twój pomysł
— powiedział zdawkowym tonem, unosząc dłonie na znak, że jest
niewinny.
— Tak, ale chodziło mi o takie
tajemnice, które nie sprowokują kłótni — wyjaśniła
rozdrażniona Gryfonka, z obrazą patrząc na chłopaka.
— Tak, bo TWOJA tajemnica w ogóle
nie prowokuje kłótni, Granger.
— A twoja niby lepsza, tak? —
spytała, unosząc się na łokciach.
— Uznałem, że zastanawiałaś się,
kto stał za twoimi podrażnionymi strefami intymnymi, Granger.
Hermiona przewróciła oczami i z
powrotem położyła się na łóżku.
— Jakiś ty wspaniałomyślny —
prychnęła, kręcąc głową, by wyrazić swoje oburzenie. —
Dobra, nieważne, wrócimy do tego kiedy indziej. Dawaj następną
tajemnicę.
Ślizgon, gdy zyskał pewność, że
jest bezpieczny, z powrotem ułożył się przy współlokatorce,
wspierając głowę o dłoń. Zmarszczył brwi, zastanawiając się
nad sekretem, który nie zdenerwowałby jego towarzyszki.
— Mój pierwszy list z Hogwartu
wleciał przez kominek, w którym właśnie rozpalił skrzat. Spalił
się i dopiero za drugim razem zdołałem go przeczytać.
Hermiona uniosła brew.
— Słaba ta tajemnica, Malfoy.
— Chcesz coś lepszego? — spytał
zaczepnie, a jego wzrok wyraźnie sugerował, że nie byłoby to dla
niej nic miłego.
Gryfonka ciężko westchnęła,
odpuszczając arystokracie. Podciągnęła wyżej kołdrę, szukając
w głowie odpowiedniego sekretu.
— Jak byłam mała, bardzo lubiłam
chodzić na placyk, wiesz, ten, który wtedy mijaliśmy —
wyjaśniła. Draco skinął głową na znak, że pamięta, o które
miejsce chodzi. — Gdy miałam pięć lat, spodobał mi się jeden z
moich sąsiadów. Któregoś dnia widziałam, jak inna dziewczynka
całuje go w policzek. Zdenerwowałam się i uderzyłam go łopatą.
— Taką prawdziwą? — spytał z
ożywieniem Draco, patrząc na nią z niedowierzaniem.
Gryfonka zaśmiała się i pokręciła
głową.
— Nie, Malfoy, plastikową. Przykro
mi to mówić, ale w wieku pięciu lat nie miałam żadnych
morderczych instynktów.
— Szkoda — westchnął, z powrotem
kładąc się na łóżku. — Mi naprawdę zdarzyło się uderzyć
kogoś łopatą. A dokładniej rzecz ujmując: kiedyś przywaliłem
łopatą Blaise'owi. Przypadkowo, rzecz jasna.
— Czymże zasłużył na tę wątpliwą
przyjemność?
— Wracałem akurat z treningu i byłem
bez różdżki. W pewnym momencie poczułem, że ktoś mnie śledzi.
Skręciłem w stronę chaty tego... gajowego — dokończył szybko,
widząc ostrzegawcze spojrzenie kasztanowłosej. — Wziąłem łopatę
i zamachnąłem się, zbyt późno go rozpoznając. Na swoją obronę
dodam, że i on planował mnie dopaść.
— Biedaczek — skrzywiła się
Hermiona, wyobrażając sobie całą sytuację. — I to od tego
momentu jest taki...
— Na pewno mu się pogorszyło.
Dobra, Granger, teraz ty — oznajmił Ślizgon, zamykając oczy.
Wsłuchiwał się w łagodny, lekko
zachrypnięty głos dziewczyny, czując, jak jego ciało w końcu
się rozluźnia. Wkrótce odpłynął w sen, niedręczony koszmarami,
które nawiedzały go przez długi czas.
Gryfonka przerwała w połowie
opowieści, widząc, jak powieki arystokraty robią się coraz
cięższe. Delikatnie odgarnęła w tył jego platynowe włosy i
ostrożnie ujęła w dłoń jego poraniony policzek. Teraz, gdy
wydawał się taki bezbronny i kruchy, po raz pierwszy tego dnia
czuła coś innego niż strach i żal. Była wściekła i pragnęła
zemsty. Nikt nie zasługiwał na to, co on przeżył i wątpiła,
by ktokolwiek zdołałby to przetrwać tak, jak on.
Po raz pierwszy w życiu odczuwała
chęć zniszczenia, chęć zadania komuś bólu. Chciała wybiec ze
szpitala i natychmiast odnaleźć ich oprawców, by odpłacić za
wszelkie krzywdy, jakie doświadczyli z ich rąk. Tortury. Poniżenia.
Morderstwo jej rodziców. To były rzeczy, których się nie wybacza
i ona sama nie zamierzała im odpuścić. Znajdzie ich i odbierze
zapłatę za wszystko.
Pogrążona w myślach dziewczyna,
obróciła się na plecy i instynktownie sięgnęła do srebrnego
łańcuszka. Niespokojnymi palcami przebiegała po wisiorze, owijając
i wypuszczając łańcuszek, raz jeszcze wracając do jeziora i
Ivana. Gdy tylko przywołała w myślach jego twarz, zacisnęła
mocno dłoń na wisiorku, czując, jak jej ciało po prostu rwie się
do działania.
Drgnęła, słysząc huk i drobiny
szkła spadające na podłogę. Dzban, w którym znajdowały się
kwiaty od Harry'ego, po prostu pękł, zupełnie, jakby w środku
znajdowało się o wiele więcej, niż mógł pomieścić.
Wpatrywała się w ostre kawałki
szkła, nie mogąc wyjść z szoku. Czyżby to ona za tym stała?
Jeszcze nigdy nie użyła magii nieświadomie. Tym bardziej wydało
jej się to dziwne, kiedy była już dorosłą, wykształconą
czarownicą.
Zerknęła na Dracona, jednak był on
zbyt zmęczony, by hałas mógł go obudzić. Uniosła się na
łokciach, chcąc pójść po różdżkę, by posprzątać bałagan,
jednak powstrzymało ją męskie ramię, które oplotło ją w pasie
i z powrotem przyciągnęło do jego ciepłego ciała.
— Granger — wymruczał sennie
Ślizgon.
— Muszę to posprzątać i wrócić
do swojego łóżka.
— Zostań. Zakręci ci się w głowie,
przewrócisz się i skręcisz kark. A wtedy i ja będę musiał
wstać, by poinformować o tym pielęgniarki.
Hermiona westchnęła, jednak
posłusznie została na miejscu. Odwróciła się do arystokraty i
wtuliła się w niego, czując, jak wraca do niej spokój i
opanowanie.
Wieczorem do sali weszła elegancko
ubrana kobieta. Omiotła krytycznym spojrzeniem pomieszczenie
i skrzywiła się na widok syna, śpiącego w jednym łóżku z
mugolaczką. Zostawiła go samego na kilka godzin i zdołał
przenieść się do sali Gryfonki, pokłócić z personelem medycznym
i poważnie uszkodzić jeden z automatów stojących na
korytarzu. Chłopak, nawet będąc w ciężkim stanie, potrafił
narobić niezłego zamieszania wokół siebie.
Narcyza weszła do środka i odłożyła
torebkę na szafce, po czym podeszła do Ślizgona i delikatnie
położyła mu dłoń na ramieniu.
Blondyn drgnął i błyskawicznie
odwrócił się, by zobaczyć, kto zakłóca mu odpoczynek. Na widok
matki, rozluźnił zaciśnięte pięści i wziął głęboki,
uspokajający oddech. Niebezpieczne było podchodzenie do niego w ten
sposób zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach. Delikatnie zabrał
ramię z talii Gryfonki, nie chcąc jej obudzić. Krzywiąc się z
bólu, podparł się na łokciach i powoli podniósł się do
siadu.
— O ile mnie pamięć nie myli —
zaczęła donośnym głosem Narcyza, nie zważając na uciszające
gesty syna — została ci przydzielona odrębna sala... z
pojedynczym łóżkiem — dokończyła, z niesmakiem patrząc na
budzącą się dziewczynę.
Obudzona ze snu Hermiona otworzyła
oczy, przez moment nie wiedząc, gdzie się znajduje. Dopiero po
chwili dotarło do niej, że leży w jednym łóżku z Draconem, a
całej scenie przygląda się jego matka. Poderwała się z miejsca
na tyle szybko, na ile pozwalało jej na to osłabione ciało,
zupełnie jakby pani Malfoy przyłapała ich na czymś więcej niż
tylko na wspólnym leżeniu w jednym łóżku. Cała czerwona na
twarzy spojrzała na kobietę, jednak jej wyniosła postawa ją
onieśmieliła. Zwróciła się więc do swojego współlokatora,
który najwyraźniej nie zauważył jej zmieszania, zbyt zajęty
piorunowaniem wzrokiem własnej matki:
— Ja może... pójdę wysłać list
do babci — wydukała, przerywając krępującą, pełną napięcia
ciszę.
Blondyn spojrzał na nią i pokiwał
głową.
Gryfonka posłała kobiecie
przepraszający uśmiech, jednak twarz Narcyzy Malfoy w dalszym
ciągu pozostawała niewzruszona. Gdy tylko zamknęła drzwi, zdążyła
usłyszeć ostry ton współlokatora:
— Nie musiałaś jej budzić.
— Nie musiałabym jej budzić, gdyby
umiała znaleźć swoje własne łóżko — odparła kobieta.
Hermiona odskoczyła od drzwi, nie
chcąc słyszeć tego, co Narcyza miała do powiedzenia na jej temat.
Miała tylko nadzieję, że Ślizgon zdoła wyjaśnić matce całą
sytuację.
Chcąc nie chcąc, ruszyła przed
siebie, mijając stojącego na straży aurora. Przez moment była
pewna, że mężczyzna ją zatrzyma, jednak nic takiego się nie
stało. Wciąż czując na sobie jego spojrzenie, skręciła w boczny
korytarz.
Pół godziny później wracała do
swojej sali, mając nadzieję, że jej list choć trochę uspokoi
babcię Rose. Z tego, czego dowiedziała się po przebudzeniu,
wynikało, że McGonagall poinformowała ją o całym zajściu,
jednak ze względów bezpieczeństwa nie pozwolono na jej odwiedziny.
Już miała chwycić za klamkę, gdy
usłyszała zdenerwowany głos pani Malfoy:
— Nie chcę tego słuchać... są
pewne granice. Naprawdę powrót w łaski Ministerstwa nie jest wart
tego, byś musiał zadawać się z taką... osobą.
— Mamo — wtrącił ostro Ślizgon,
jednak Narcyza go nie słuchała.
— Ja wiem, że uważasz, iż ochrona
ze strony władz jest nam teraz potrzebna. Pamiętam również, że
sama cię prosiłam o to, byś sprawiał wrażenie, że się
zmieniłeś... Ale jak mogłeś pomyśleć, że oczekuję od ciebie,
byś się tak poświęcał, wiążąc się z kimś takim?
— Dość — syknął arystokrata. —
Nie łudzę się, że zrozumiesz...
— Nie, nigdy nie zrozumiem tego, że
chcesz sobie tak zmarnować życie, tylko po to, by Ministerstwo
troszczyło się o nasze bezpieczeństwo. Nie chcesz mi chyba
powiedzieć, że po ukończeniu szkoły będziesz z nią
szczęśliwy, zamieszkacie wspólnie w pięknym domu... że naprawdę
ją kochasz?
Hermiona wstrzymała oddech. Wiedziała,
że nie powinna podsłuchiwać, jednak nie mogła się zdobyć na to,
by odejść od drzwi. Nie teraz, gdy miała usłyszeć to, czego tak
bardzo chciała się dowiedzieć. Wtedy, nad jeziorem była pewna, że
on także coś do niej czuje, jednak teraz, gdy analizowała to
wszystko na chłodno, bała się, że mogła być w błędzie.
— Nie — odpowiedział cicho, jednak
w jego głosie słychać było stanowczość i zdecydowanie.
Gryfonka odsunęła się od drzwi, nie
chcąc słyszeć ani słowa więcej. Pragnęła zaczerpnąć
powietrza, jednak z każdą kolejną próbą czuła ból w klatce
piersiowej, zupełnie jakby znów była pod wodą. Czuła wzbierające
łzy, jednak nie dała im popłynąć. Wiedziała, na co się pisze,
otwierając przed nim swoje serce, pozwalając, by stał się dla
niej kimś ważnym. Za nic miała ostrzeżenia i przestrogi
przyjaciół, coraz bardziej uzależniając się od niego i
sprawiając, że stał się częścią jej świata.
Nie miała do niego żalu, tak samo,
jak nie wierzyła w słowa Narcyzy, jakoby z premedytacją
zaplanował to wszystko, co się między nimi działo tylko po to, by
odzyskać dawną pozycję swojej rodziny. Po prostu nie czuł tego
samego, co ona. Musiała wyznaczyć jasne granice, by już nigdy
więcej nie łudzić się, że między nimi może być coś więcej
niż przyjaźń.
Przełknęła żal i łzy, nie chcąc
okazywać, jak bardzo cierpiała. Wyprostowała się i, nie zważając
na zmęczenie, odeszła, chcąc być jak najdalej od mężczyzny,
który nigdy nie będzie jej.
Draco, nie patrzył w oczy matki,
przytłoczony konsekwencjami swojej decyzji. Teraz, gdy zdał sobie
sprawę z tego, jak bardzo ta dziewczyna jest dla niego ważna,
wiedział, że nie może dłużej jej narażać. W jego
towarzystwie nie była bezpieczna, a życie w dość brutalny sposób
uświadomiło mu, że nie jest w stanie jej obronić. Im
szybciej da wszystkim do zrozumienia, że Gryfonka nic dla niego nie
znaczy, tym lepiej dla niej. Spojrzał matce w oczy i zachrypniętym
głosem powiedział:
— Nie, nie zamieszkamy razem. A wiesz
dlaczego? — spytał ze złością, czując wzbierający w nim
gniew. — Dlatego, że byłem pieprzonym Śmierciożercą, na
którego wydano teraz wyrok, ale zanim go wykonają, będą chcieli
skrzywdzić każdą osobę, na której mi zależy. Nie dopuszczę do
tego, żeby jej się coś stało, nawet jeśli oznacza to, że będę
musiał z niej zrezygnować.
Narcyza z niedowierzaniem patrzyła na
swojego jedynego syna, zupełnie jakby był dla niej kimś obcym. Nie
mogła uwierzyć, że naprawdę poczuł coś do tej dziewczyny. Tej
samej, z której szydził przez lata, na którą tak wiele razy
narzekał podczas tego roku szkolnego.
— Naprawdę coś do niej czujesz? Za
nic masz rodzinne wartości?
— Jakie rodzinne wartości?! Jaka
rodzina? — wybuchnął. — Dla twojej wiadomości: byłem
torturowany przez brata, który pewnie bez mrugnięcia okiem by mnie
zabił, gdyby nie przeszkodzili mu aurorzy, a własny ojciec nawet
palcem nie kiwnął, by mi pomóc. Zastanów się lepiej, o czym
mówisz, tym bardziej że sama znalazłaś schronienie u „zdrajców
krwi”.
Nawet jeśli jego słowa ją poruszyły,
w żaden sposób nie dała tego po sobie poznać. Wiedziała, że
dalsza rozmowa nie ma sensu, przynajmniej do czasu, kiedy chłopak
nie ochłonie. Podeszła do szafki i zabrała torebkę, zatrzymując
się przy Ślizgonie.
— Cokolwiek zrobisz, zawsze cię będę
wspierać — powiedziała, kładąc mu rękę na ramieniu, jednak
arystokrata momentalnie ją strząsnął. — Uważaj tylko, żebyś
tego nie żałował.
Ślizgon zaśmiał się ponuro, w
myślach powtarzając sobie, że już żałuje.
Czując bijącą od niego wrogość,
Narcyza Malfoy pocałowała syna w czoło i ruszyła w stronę
drzwi, nie czekając na żadne ciepłe słowa pożegnania. Zanim
jednak opuściła pomieszczenie, zapytał:
— Jesteście dobrze chronieni?
Kobieta odwróciła się, myśląc o
swojej siostrze i jej małym wnuku. Na wspomnienie tamtego dnia,
w którym nie mogła wyjść z kryjówki, by pomóc synowi, w
obawie, że sprowadzi śmierć na osobę, która dała jej
schronienie, przeszły ją ciarki. Do dziś ciągle nawiedzały ją
krzyki torturowanego chłopaka, dla którego nic nie mogła wtedy
zrobić, za wyjątkiem wezwania pomocy. Ta jednak długo nie
przybywała, wystawiając Narcyzę na ciężką próbę. Wiedziała,
że naraża ich wszystkich, jednak nie mogła dłużej bezczynnie
przyglądać się, jak oprawcy pastwią się nad jej synem. Wybiegła
z chronionego zaklęciem domu, tym samym zdradzając miejsce ich
kryjówki. Nie potrafiła zliczyć, ile razy rozmyślała nad tym, co
by się stało, gdyby nie interwencja aurorów. Dotarła do wzgórza
w momencie, w którym aportowali się na nim wysłani przez
dyrektorkę Hogwartu aurorzy.
— Tak — odpowiedziała w końcu.
Widząc napięcie na twarzy syna, dodała: — Wstawił się za nami
ten... Potter — skrzywiła się na myśl, że to właśnie chłopak,
który tyle przez nich wycierpiał, postanowił im pomóc. —
Ministerstwo przydzieliło nam jedną z kwater Zakonu Feniksa.
Arystokrata pokiwał głową,
uspokojony słowami matki. Gdy wyszła, spojrzał na puste łóżko
współlokatorki, szukając siły na to, co musiał zrobić. Chciał
odzyskać dystans. Od tej pory koniec z czułościami, wróci do
czysto damsko-męskiej przyjaźni. Nie wiedział tylko, jak to
osiągnąć, jednocześnie jej nie raniąc.
Spodziewał się, że okaże się to
trudne, jednak z zaskoczeniem odkrył, że dziewczyna sama zaczęła
traktować go z chłodnym dystansem. Bez słowa wróciła na swoje
łóżko i odwróciła się do niego plecami.
„Tak jest lepiej” —
pocieszał się w duchu, jednak już czuł tęsknotę za tym, z czego
zrezygnował.
Następnego dnia sprawy miały się
inaczej. Gryfonka próbowała wciągnąć go w dyskusję, zachowywała
się przyjaźnie, jednak on uparcie ucinał wszelkie rozmowy, nim
zdołały się rozwinąć. Nie wiedział, dlaczego Hermiona była
wczoraj taka nieprzystępna i miał ochotę mocno się kopnąć za
to, że cieszy się, że przestała traktować go jak powietrze.
Z utęsknieniem wyczekiwał powrotu do szkoły, licząc na to,
że będzie mu łatwiej ją ignorować, gdy wróci do swoich
obowiązków, które wypełniały mu niemal cały wolny czas. Jednak
teraz, gdy spędzał w jej towarzystwie całe dnie, musiał się
pilnować, by nie okazywać jej bliskości, tak wiele przy tym
ryzykując.
Z napięciem wyczekiwał chwili, w
której Gryfonka ponownie poruszy temat ich pocałunku. Wydawało się
to tylko kwestią czasu, biorąc pod uwagę, z jaką determinacją
domagała się rozmowy na ten temat zaraz po swoim przebudzeniu.
Teraz zdawała się tego unikać, zupełnie jakby puściła wszystko
w niepamięć, co było do niej niepodobne. Arystokrata wiedział, że
dziewczyna nigdy nie odpuszczała, dlatego tym bardziej zastanawiało
go jej dziwne zachowanie.
Drzwi do sali otworzyły się, a on
chyba po raz pierwszy w życiu ucieszył się na widok Pottera.
Wiedział jednak, że zawsze tam, gdzie on, tam jest także i
Weasley, więc z uwagą wypatrywał tej irytującej rudej czupryny,
na wypadek, gdyby znów próbował się na niego rzucić. Jednak
Bliznowaty po raz kolejny przyszedł sam. Kiwnął mu głową na
powitanie i podszedł do łóżka swojej przyjaciółki.
Draco podniósł się z łóżka,
korzystając z okazji, by wyjść z sali pod pretekstem tego, że nie
chce im przeszkadzać. Jednak prawda była inna. Był już zmęczony
tym, że będąc tak blisko osoby, którą kocha, czuje, jak się od
niej oddala. Zaśmiał się ponuro, gdy wyszedł na korytarz. Nie
spodziewał się, że tak bardzo będzie mu brakowało takich z
pozoru błahych rzeczy jak kłótnie i to jak szybko udawało mu się
ją zdenerwować, doprowadzając do tego, by w jej brązowych oczach
pojawiły się niebezpieczne błyski.
Gryfonka uśmiechnęła się na widok
przyjaciela. Pomimo tego, że praktycznie cały czas miała przy
sobie Ślizgona, czuła się samotna. Początkowo chciała już nigdy
się do niego nie odezwać, zapomnieć o tym, że kiedykolwiek coś
między nimi było, jednak nie potrafiła. Chciała ocalić choć
trochę z tego, co udało im się wypracować, zachować choć
namiastkę osoby, która nigdy nie będzie jej. Nawet jeżeli będzie
przy tym cierpieć.
— Jak się czujesz? — zapytał
Gryfon, siadając przy łóżku dziewczyny.
— Lepiej — odpowiedziała,
uśmiechając się. — Przyniosłeś...?
Harry westchnął i wyciągnął z
torby plik pergaminów.
— Tak, ale naprawdę nie wiem, po co
ci one.
— Jak to po co? — oburzyła się,
przeglądając jego notatki. — Za niedługo egzaminy, a ja mam już
ponad tydzień zaległości. Poza tym i tak nie mam tu zbyt wiele
rozrywek — dodała, widząc, jak chłopak unosi brew.
— Przynajmniej masz towarzystwo.
Na wspomnienie o Ślizgonie dziewczyna
poczuła ucisk w klatce piersiowej, jednak nie dała tego po sobie
poznać. Chcąc zmienić temat, zapytała:
— A Ron? Kiedy przyjdzie?
Harry odchrząknął i, unikając
wzroku przyjaciółki, odpowiedział:
— Chciałby, ale ma dużo poprawek i
karnych prac domowych...
— Harry — rzuciła stanowczo
Hermiona, wyczuwając jego nieudolne kłamstwo. — O co tak naprawdę
chodzi?
Chłopak nie odpowiedział od razu.
Obejrzał się za siebie, sprawdzając, czy drzwi są zamknięte.
Dopiero, gdy upewnił się, że są sami, powiedział:
— Ron nie przyjdzie, dopóki Malfoy
będzie tu z tobą leżał. Może to i lepiej — dodał, widząc jej
zmartwioną minę. — Nie wiadomo czy znowu nie rzuciłby się na
niego z pięściami.
— Kto? Malfoy?
— Nie, Ron — wyjaśnił Gryfon. —
Malfoy nic ci nie mówił?
Arystokrata przechadzał się
korytarzami szpitala, zastanawiając się, czy Potter już poszedł.
Nie chciał wracać do swojej sali, jednak nużyło go snucie się po
pustych korytarzach. Ruszył w stronę izby przyjęć, licząc na to,
że zapełni jakoś wolny czas, obserwując czarodziejów, którzy
zgłosili się z nietypowymi dolegliwościami.
— Nie po to przeżyłam dwie wojny,
żeby mnie teraz ignorowano i odsyłano na koniec kolejki — dobiegł
go zrzędliwy, dobrze mu znany głos. — Chcę wiedzieć, gdzie leży
moja wnuczka! I wybacz, paniusiu, obchodzi mnie to bardziej niż to,
że ten facet ma dzióbek od czajnika zamiast nosa!
— Proszę zająć swoje miejsce w
kolejce i nie zaburzać naszej pracy.
Starsza kobieta podparła się na
swojej lasce i poprawiła siatki. Arystokrata uśmiechnął się,
wyczekując na kolejną barwną wypowiedź staruszki, jednak w tym
momencie ta odwróciła się w jego stronę. Zmrużyła oczy i
zwróciła się do recepcjonistki:
— Już nie trzeba, sama sobie
poradzę! — po czym ruszyła w stronę Ślizgona.
Ten z niepokojem przyglądał się,
zmierzającej ku niemu kobiecie, nie wiedząc, czego się może po
niej spodziewać. Ostatecznie nigdy za nim nie przepadała, nie
mówiąc już o tym, że ona pewnie także, podobnie jak
rudzielec, obwinia go za to, co spotkało jej wnuczkę.
— Dobrze, że cię widzę, chłopcze
— powiedziała, stając naprzeciwko arystokraty.
— Tak?
— No przecież mówię! Co ty, głuchy
jesteś? Zresztą nieważne, nie po to walczyłam o ten kraj, żeby
mnie teraz biurokracją ustawiali w kącie, ot co! — powiedziała,
po czym podniosła laskę i zaczęła nią wygrażać w stronę
recepcjonistki.
— Pani da te siatki — powiedział
Ślizgon, widząc, jak kobieta z trudem utrzymuje równowagę.
Staruszka spojrzała na niego,
zaskoczona jego uprzejmością i pokiwała głową z uznaniem.
— Widać, że towarzystwo tego
Zabliniego ci służy — oznajmiła i podała chłopakowi siatki.
Gdy tylko je puściła, ich ciężar
pociągnął go w dół.
— Swoją drogą dziwne to imię...
Zablini — kontynuowała, nie zważając na fakt, że Ślizgonowi
coraz bardziej doskwierał ciężar wypchanych po brzegi toreb.
— Bo to nie jego imię, tylko
nazwisko — wyjaśnił, wskazując staruszce jeden z korytarzy.
— A jak ma na imię?
— Blaise.
Staruszka pokiwała głową,
zapamiętując tę informację. Nagle odwróciła się w stronę
chłopaka i zapytała:
— A ty?
— Draco.
Babcia Rose parsknęła śmiechem.
— Wybacz mi chłopcze, ale rodzice
cię skrzywdzili — dodała, nie zważając na jego poirytowany
wyraz twarzy. Bardziej zainteresował ją fakt, że arystokrata coraz
szybciej oddycha, wyczerpany marszem z wypełnionymi jedzeniem
siatkami. Staruszka spojrzała na niego z czymś na kształt troski i
powiedziała: — Widać, że was tu słabo karmią. Dobrze, że to
wszystko przyniosłam — pokiwała stanowczo głową.
— A co dokładnie tu jest?
— Same najpotrzebniejsze rzeczy:
kompot, pasztet, trochę owoców... potrzebujecie teraz witamin,
pierożki, kotleciki, dyniowe placuszki i ciasta... ale takie
prawdziwe, domowe, a nie te podróbki, które sprzedają w sklepach.
— Zatrzymała się, widząc, że Ślizgon zrobił się nieco
czerwony na twarzy. — Może zabiorę od ciebie jedną siatkę?
— Poradzę sobie — odpowiedział z
uśmiechem, choć tak naprawdę zastanawiał się, kiedy uchwyty
przetną mu skórę na dłoniach.
Wskazał kobiecie kolejny korytarz i
przepuścił ją przodem, nie mogąc nadziwić się, że taka drobna
staruszka bez trudu radziła sobie z dźwiganiem tego ciężaru.
— Tutaj — powiedział, wskazując
drzwi do sali, w której siedziała Gryfonka.
Radość babci Rose na widok wnuczki
można było porównać tylko z tym, co arystokrata czuł na widok
szafki, na której w końcu mógł położyć „same
najpotrzebniejsze rzeczy”. Podszedł do niej, po czym delikatnie
odstawił siatki, zwracając na siebie uwagę, obściskiwanej przez
babcię, Hermiony. Uśmiechnęła się do niego przepraszająco i
patrzyła, jak zmęczony chłopak siada na łóżku.
— Babciu, nie musiałaś...
— A daj tam spokój! Nie musiałaś...
ja dobrze wiem, jak to w szpitalach karmią. A wy musicie mieć siłę,
żeby wydobrzeć — oznajmiła, zdejmując z szafki pierwszą torbę.
— Tu macie kompot, dobry, z czerwonej porzeczki — powiedziała,
stawiając na szafce nocnej dziewczyny słoik. W następnej
kolejności torbę opuściły pierogi, pyzy, kotlety (każdy
wielkości dłoni) oraz domowe ciasta. — O, a tutaj masz, dziecko,
jeszcze trochę owoców — oznajmiła, podając Gryfonce siatkę
pełną pomarańczy, bananów i jabłek. — A te są dla ciebie —
dodała, podając taki sam zestaw zaskoczonemu arystokracie.
— Dziękuję — powiedział,
zastanawiając się, co jest powodem zmiany nastawienia staruszki
wobec jego osoby.
— Na zdrowie, moje dziecko —
odpowiedziała, uśmiechając się na widok chłopaka, który od razu
zabrał się do rozpakowywania swojej paczki.
Staruszka zebrała puste siatki i
złożyła je, chcąc spakować do swojej torebki.
— Wnusiu, mam tu jeszcze dla ciebie
coś na przebranie — oznajmiła, wyjmując różową piżamkę
z motylkami.
Dziewczyna szybko zabrała od babci
swój dziecięcy komplet i schowała go pod kołdrę, jednak kątem
oka zauważyła, jak Draco dusi się ze śmiechu. Gdy myślała, że
bardziej skompromitować już się nie da, babcia Rose wyjęła z
torebki coś jeszcze.
— A tutaj masz kilka par majteczek —
kontynuowała, nie zauważając skrępowania dziewczyny.
— Babciu! — jęknęła Gryfonka,
wyrywając staruszce swoje majtki, z których każda z par była
w odcieniach różu.
Widząc karcące spojrzenie wnuczki,
staruszka obejrzała się w stronę arystokraty.
— Nie ma się czego wstydzić,
dziecko. To dorosły chłopak, pewnie majtki niejednej już widział.
Kasztanowłosa naciągnęła kołdrę
na twarz, chcąc uciec przed spojrzeniem Ślizgona, który właśnie
w tym momencie zakrztusił się bananem.
— Wyprostuj się, chłopcze —
poleciła staruszka, precyzyjnie uderzając go między łopatkami, po
czym podeszła do szafki i zaczęła ustawiać przyniesione przez
siebie rzeczy. — Jakby wam czegoś zabrakło, to piszcie. Zaraz
przyjadę i doniosę.
— Myślałem, że jest pani pilnowana
przez aurorów — wtrącił arystokrata, zastanawiając się, jak
udało jej się tu dotrzeć.
— Synu, byłam w komandosach, byle
autokarorzy mnie nie zatrzymają. Powiedziałam im: idę do wnuczki i
albo mi zejdziecie z drogi, albo sami wylądujecie w szpitalu.
Przestraszyli się i zaraz zadzwonili, do kogo trzeba, a pół
godziny później służbowy samochód był podstawiony pod drzwi —
powiedziała z powagą. — A tak w ogóle to muszę już iść,
bo oni tam na mnie czekają przed wejściem — dodała,
przypominając sobie o pracownikach Ministerstwa. — Pa, pa, wnusiu,
zdrowiej szybko — powiedziała na pożegnanie i pocałowała, nadal
czerwoną na twarzy, Gryfonkę w czoło.
Mijając łóżko blondyna,
powiedziała:
— Ty też się trzymaj, Malfoy...
Wybacz, chłopcze, ale będę do ciebie mówić po nazwisku, bo nie
zdzierżę tego Dracona — dodała, kręcąc głową. — Zupełnie
powariowali ci bogacze, już normalnych imion nie było?
Ślizgon wstał i podszedł do kobiety.
— Poradzi sobie już pani sama? Mogę
panią odprowadzić...
— Nie trzeba, synku —
odpowiedziała, klepiąc go po ramieniu. — Odpoczywaj — dodała,
po czym złapała za kołnierz jego koszuli i przyciągnęła go do
siebie. — Uważaj na nią.
Zamknął za nią drzwi i wrócił na
swoje łóżko, przyglądając się górze jedzenia, która pojawiła
się po wizycie babci Gryfonki.
— Malfoy, ja cię strasznie
przepraszam, ale ona jest już stara i schorowana...
— Nie ma sprawy. W gruncie rzeczy
całkiem miła odmiana — odpowiedział. — Od swojej babci
dostałem zdziadziałego skrzata domowego i pieniek, żebym miał na
czym odciąć mu głowę, gdy będzie już zbyt niedołężny.
— Milutko.
— Milutkie to są twoje gacie,
Granger. Kupujesz je w sklepie dla dzieci?
Hermiona zmrużyła oczy i cisnęła w
niego pomarańczą. Zaskoczony Ślizgon nie zdążył w porę
uchylić się i został trafiony w ramię.
— Odczep się od mojej bielizny,
Malfoy. Jest po prostu wygodna i praktyczna. I tylko dlatego, że coś
ci się w niej nie podoba, nie zamierzam jej zmieniać i chodzić ze
sznurkiem pomiędzy... pomiędzy — skończyła nieskładnie, za
wszelką cenę unikając jego rozbawionego spojrzenia.
— A czy ja coś mówię? — spytał
obronnie Draco, obierając pomarańczę, byle tylko nie wybuchnąć
śmiechem. — Wiesz, są mężczyźni, którym nie będzie to
przeszkadzać...
— Och, daj już spokój. Nie będę
słuchać kazania na temat bielizny od kogoś, kto sam jej nie
zakłada do snu — przerwała mu Gryfonka, przewracając oczami.
Arystokrata zamarł, z trudem połykając
kawałek pomarańczy. Owszem, dość często spał bez bielizny,
jednak zastanawiało go to, jak dowiedziała się o tym jego
współlokatorka.
— Granger — powiedział
ostrzegawczo.
— No co?
— Nie wierzę, że o to pytam, ale
czy ty coś ze mną robisz, kiedy śpię? — spytał podejrzliwie,
mimowolnie okrywając się kołdrą.
— ŻE CO?! Nie! Fuj! — krzyknęła
Hermiona, krzywiąc się z niesmakiem.
Nie mogła uwierzyć, że wpadło mu do
głowy coś tak głupiego.
— Więc skąd...?
— Kiedy zamieniliśmy się ciałami.
To było pierwszego dnia. Chciałam się przebrać i... hmm...
powiedzmy, że twój... sekret ujrzał światło dzienne —
wytłumaczyła pośpiesznie dziewczyna, wzruszając ramionami, by
sprawić wrażenie, że nijak to na nią nie wpłynęło.
Arystokrata odchrząknął donośnie i
oparł się o zagłówek, podciągając wyżej kołdrę. Splótł
dłonie i z udawanym spokojem, nie odrywając wzroku od
ściany, powiedział:
— No cóż... między przyjaciółmi
często dochodzi do takich incydentów. Taak... Nawet nie między
przyjaciółmi. Na przykład ja widziałem nago takiego Pottera. A
nie, to ja byłem wtedy nagi...
— Co? Kiedy ty...?
Draco odwrócił się i spojrzał na
nią ze złością.
— Kiedy zabrałaś nam ubrania,
Granger. Już nie wspominając, że mój goły tyłek widziało
jeszcze parę osób — „W tym dyrektorka” — dodał w
myślach. — Właśnie się dowiedziałem, że po raz kolejny
zbrukałaś moją niewinność i prywatność.
Dziewczyna wybuchła śmiechem i
pokonana przez rozbawienie padła na łóżko. Pomimo jego
morderczego spojrzenia i bólu w żebrach, nie przestawała
chichotać.
— Bardzo zabawne, Granger.
— Zbrukałam... twoją... niewinność
— wydyszała Hermiona, pomiędzy krótkimi przerwami śmiechu.
Ślizgon posłał jej ostatnie,
obrażone spojrzenie i odwrócił się do ściany, uznając, że
dalsza rozmowa z jego szurniętą współlokatorką nie ma
sensu.
Podczas kolejnych dni Hermiona
dostrzegła schemat, w jakim przebiegał ich pobyt w Mungu.
Rano, tuż po obudzeniu, Ślizgon wcierał w poranioną twarz
galaretowatą, zieloną maść o ostrym, odpychającym zapachu.
Wysmarowany nią, przypominał wyrośniętego skrzata, jednak
dziewczyna nie odważyła się mu tego powiedzieć. Później
wspólnie zajmowali się porannym opróżnianiem zawartości słoików
od babci Rose, zwanym również obfitym śniadaniem. Następnie
arystokrata znikał na kilka godzin i wracał w paskudnym humorze.
Dopiero po kilku dniach dowiedziała się, że powodem tego jest
zabieg, w czasie którego ogrzewana jest ta część twarzy, którą
smarował maścią. Substancja zaczynała działać dopiero
w podwyższonej temperaturze, a powtarzany codziennie zabieg
doprowadzał Ślizgona do szewskiej pasji.
Po wysłuchaniu jego narzekań
przychodziła pora na odwiedziny. W ich sali codziennie pojawiała
się Narcyza Malfoy i Ginny, która donosiła o wszystkim, co działo
się w szkole podczas ich nieobecności. Harry, Blaise i Nott
zjawiali się nieco rzadziej, za to Ron nie przybył ani razu od
potyczki z Malfoyem.
Przed i po kolacji Gryfonka zajmowała
się nadrabianiem zaległości. Podczas gdy ona pilnie sporządzała
notatki, jej współlokator jedynie przeglądał podręczniki
przyniesione przez przyjaciół. Tak było i tego wieczora.
Hermiona zmarszczyła brwi i
przybliżyła pergamin, nie mogąc rozszyfrować nieschludnie
nabazgranego słowa. To był jeden z powodów, dla którego nie
cierpiała opuszczać zajęć. Musiała później siedzieć nad
cudzymi notatkami i męczyć się z odczytywaniem niewyraźnych
literek. Kochała Harry'ego jak brata, ale irytowało ją to, że
pisał jak kura pazurem.
Sfrustrowana, położyła pergamin na
kolanach i przetarła oczy.
— Malfoy, mógłbyś mi pomóc? Nie
mogę rozczytać jednego słowa.
— Jasne — odparł Draco, nie
odrywając wzroku od lektury.
Machnął różdżką, przywołując do
siebie pergamin.
Zaskoczona Gryfonka zmarszczyła brwi.
— Przecież bym ci przyniosła.
— Jestem czarodziejem, Granger —
odpowiedział, jakby to miało wyjaśnić jego dziwaczne zachowanie.
Wydawało jej się, że odkąd obudziła
się po nocy spędzonej z nim w jednym łóżku, specjalnie używał
magii, byle tylko ograniczyć ich kontakt fizyczny.
— Które słowo? — zapytał, od
niechcenia zerkając na notatki.
— Przedostatnia linijka, początek
zdania.
Ślizgon, podobnie jak ona, przybliżył
do siebie pergamin, by móc rozszyfrować pismo Pottera.
— Po mojemu tu pisze... Jednak
prawdziwym powodem, dla którego wszczęto powstanie orków były
różnice językowe dwóch różnych klas społecznych —
przeczytał, po czym odesłał notatki współlokatorce.
Tak było bezpieczniej.
— Dzięki. Mówili, kiedy nas
wypiszą? — spytała Hermiona, chowając podręczniki i sterty
pergaminów.
Miała już dość pobytu w szpitalu,
tęskniła za lekcjami, przyjaciółmi i własnym, wygodnym
łóżkiem.
— Ja wychodzę, gdy znikną wszystkie
te cholerne blizny — powiedział Draco, odruchowo pocierając
poraniony policzek, na którym widniało już tylko kilka wąskich
blizn. — Ciebie po prostu trzymają na obserwacji. Myślę, że w
ciągu tygodnia powinniśmy stąd w końcu wyjść — westchnął,
kładąc się w wąskim łóżku. — Masz jakąś ciekawą książkę,
która nadaje się do czytania przed snem?
— Chcesz podręcznik do historii
magii? — spytała, słodko się uśmiechając.
Ślizgon zmrużył oczy i przewrócił
się na bok.
— Jak ja cię nienawidzę.
Tak jak przewidywał arystokrata, pięć
dni później do ich sali wszedł uzdrowiciel i oznajmił im, iż
jutro mogą wrócić do szkoły. Gryfonka miała ochotę wyściskać
magomedyka, jednak powstrzymała się i całą swoją radość
przelała w list do babci Rose. Poinformowała ją, że zarówno ona,
jak i Ślizgon czują się dobrze i podziękowała raz jeszcze za
dostawy jedzenia, które regularnie do nich przysyłała.
Następnego dnia opuścili szpital w
towarzystwie dwóch ponurych aurorów. Szli w ciszy, rozpamiętując
wydarzenia, które miały miejsce przy ich ostatniej wędrówce
ścieżką łączącą Hogwart i Hogsmeade. Draco bez słowa ujął
dłoń dziewczyny, by dodać jej otuchy, łamiąc tym samym swoje
postanowienie, by unikać z nią kontaktu fizycznego. Nie mógł
jednak spokojnie iść, wiedząc, że w jej głowie na nowo
rozgrywają się brutalne sceny. Hermiona w odpowiedzi mocniej
ścisnęła jego dłoń i spojrzała na niego z wdzięcznością.
Naprzeciw wyszła im Minerva
McGonagall, która z wyraźnym zniecierpliwieniem wyczekiwała
prefektów naczelnych w sali wejściowej. Skinęła głową aurorom,
którzy z powrotem wyszli na zewnątrz i podeszła do
uczniów. Tym, co zaskoczyło dziewczynę, było to, iż kobieta
podeszła do niej i objęła ją, tymczasowo łamiąc w ten sposób
dystans, jaki istniał pomiędzy nauczycielem a uczniem.
Wypuściła z objęć Gryfonkę i
zerknęła na arystokratę.
— Obejdzie się bez czułości. Aż
tak za panią profesor nie tęskniłem — oznajmił Draco,
strzepując z ramienia pyłek.
— Cieszę się, że z powrotem tu
jesteście. Pozwólcie jednak, że zabiorę was do gabinetu —
powiedziała dyrektorka.
Hermiona szczerze współczuła
kobiecie. Widziała piętno, jakie odcisnęło na jej twarzy ciągły
niepokój o jej podopiecznych. Gryfonka czuła się winna. Gdyby nie
była tak uparta, nie doszłoby do napaści. Z opuszczoną głową
podążyła za dyrektorką. Zajęła wskazane jej miejsce
i cierpliwie czekała, aż Minerva zbierze myśli.
— Przede wszystkim chciałabym was
przeprosić...
Dziewczyna uniosła głowę, zaskoczona
słowami McGonagall.
— Byliście pod moją opieką i jako
dyrektorka ponoszę wszelką odpowiedzialność za to, co się stało.
Po przeniesieniu was do szpitala natychmiast udałam się do
Ministerstwa, by ubiegać się o podwojenie ilości aurorów
strzegących Hogwartu...
— To moja wina, pani profesor —
wtrąciła się cicho Gryfonka. — Doskonale wiedziałam o ucieczce
z Azkabanu i mimo to świadomie opuściłam tereny szkoły.
— Och proszę, teraz będziemy się
przerzucać w przeprosinach? Może od razu zorganizujmy festiwal pod
nazwą „To moja wina, pokornie błagam o przebaczenie”? —
prychnął arystokrata.
Jego zdaniem zarówno dyrektorka, jak i
Hermiona były głupie, bo doskonale zdawał sobie sprawę, kto tak
naprawdę jest winowajcą.
— Niepotrzebna ironia, panie Malfoy.
Pragnę przypomnieć, że z powrotem znajduje się pan w Hogwarcie,
a co za tym idzie, mam prawo wyznaczyć panu szlaban — oznajmiła
kobieta, z naganą patrząc na ucznia, który przewrócił
oczami, dając do zrozumienia, iż nic sobie nie robi z tej
groźby.
Prefekci naczelni odwrócili się, gdy
usłyszeli, jak do środka wchodzi jeszcze jedna osoba. Był to
wysoki i szczupły mężczyzna z niechlujnym, kilkudniowym zarostem.
Jego twarz zdobiła głęboka blizna, sięgająca od kącika ust aż
do zakończenia kości policzkowej, sprawiając wrażenie, że stale
gościł na niej ponury uśmiech. Ubrany był w czarną, długą
podróżną pelerynę. Omiótł spojrzeniem gabinet dyrektorki...
spojrzeniem, które Ślizgon znał aż za dobrze.
— Witam, panie Rasac — powitała go
chłodno dyrektorka. Ona także nie kryła swej niechęci wobec
pracownika Ministerstwa, jednak zgodziła się na jego obecność,
głównie ze względu na powagę sytuacji i jego skuteczność w
odnajdywaniu czarnoksiężników. Poza tym Derrick Rasac przewodził
grupie aurorów, zajmującej się zbiegłymi z Azkabanu
Śmierciożercami. — Miałam jednak nadzieję, że da mi pan chwilę
czasu, by oswoić moich uczniów z wizją przesłuchania.
Derrick Rasac uśmiechnął się,
jednak jego oczy w dalszym ciągu pozostawały zimne i nieustępliwe.
Nie czekając na zaproszenie dyrektorki, zdjął pelerynę i
wyczarował dla siebie dodatkowe krzesło obok niej, naprzeciw
prefektów naczelnych.
— Jestem przekonany, że dwójka
dorosłych czarodziejów poradzi sobie z tą stresującą chwilą,
jaką zapewne jest to przesłuchanie bez, jak to pani raczyła ująć,
wcześniejszego oswojenia się z sytuacją — odparł niemal
szeptem, który jednak był bardziej doniosły niż niejeden krzyk. W
jego głosie było coś aksamitnego i zarazem ostrego,
przyprawiając słuchacza o gęsią skórkę. Uśmiechnął się
i, idąc na swoje miejsce, zatrzymał się przy Ślizgonie. — Pan
zresztą ma już pewne doświadczenie, jeśli chodzi o przesłuchania,
prawda, panie Malfoy?
— Tak — odparł arystokrata, prawie
nie poruszając ustami, w dalszym ciągu patrząc przed siebie.
Choć starał się wyglądać na
spokojnego i opanowanego, jego napięte ciało okazywało
zdenerwowanie.
— To wspaniale — odparł auror,
rozkładając ręce w serdecznym geście, jednak w jego oczach kryła
się groźba i chęć zemsty. — Panna Granger oczywiście również
nie ma się czego obawiać. Wszystkim nam zależy przecież na
znalezieniu i ukaraniu winnych tego, co jej się przytrafiło —
powiedział, na moment zwracając znudzone spojrzenie na Gryfonkę.
Dla wszystkich jasnym było, że wcale
nie zależy mu na dobru uczniów, tylko na zebraniu dowodów
i poszlak, które pozwoliłyby mu zamknąć w Azkabanie
wszystkich, którzy na to zasługują. Malfoya także.
— Taaak — rzucił przeciągle, na
powrót kierując swoje spojrzenie na arystokratę — kara jest
nieodzowną częścią sprawiedliwości. Bez niej następuje zepsucie
społeczeństwa, które powoli daje się nabrać złudzeniu, że
istnieje szansa na to, iż uda im się uniknąć odpowiedzialności
za swoje czyny... w imię większego dobra. Bo czymże jest jeden
niegroźny Śmierciożerca na wolności, skoro dzięki jego pomocy
udało nam się uwięzić dwunastu? Chcecie wiedzieć? Otóż jest on
tylko kolejnym celem do schwytania i przed wymiarem
sprawiedliwości. Tak, ostrze sprawiedliwości jest cierpliwe...
Gryfonka zerknęła niepewnie w stronę
arystokraty, ten jednak zdawał się nie słyszeć groźby Rasac'a,
uparcie wpatrując się w blat biurka.
— Dziękujemy za tę jakże
pouczającą przemowę, jednak nalegam, aby przeszedł pan do
zadawania pytań, które według pana nie mogły dłużej czekać —
przerwała mu ostro profesor McGonagall, widząc coraz większe
zdenerwowanie uczniów.
— Jak sobie pani życzy, pani
McGonagall — odparł cynicznie, wciąż uważnie przyglądając się
Draconowi. — Zgodnie z tym, co już figuruje w aktach sprawy, na
podobiźnie panny Hermiony Granger pojawił się krzyżyk, zupełnie
taki sam jak wtedy, gdy odnaleziono ciało tego biednego chłopca,
zgadza się?
— Tak — odpowiedziała Hermiona,
sprowadzając na siebie spojrzenie aurora.
— To musiało być przerażające —
odparł z udawaną troską. — Jak wtedy zachowywał się pan
Malfoy?
— Słucham?
— Rozumiem, że ma pani traumę, więc
zapytam jeszcze raz: jak wtedy zachowywał się pan Malfoy?
Gryfonka spojrzała na blondyna, nie
rozumiejąc, co auror chce osiągnąć tym pytaniem, jednak ten
w dalszym ciągu wpatrywał się w blat stołu. Nie chcąc mu w
żaden sposób zaszkodzić, powiedziała:
— Siedzi obok mnie, więc może panu
powiedzieć, jak się zachowywał.
— Ale pytam panią.
Dziewczyna kątem oka dostrzegła, jak
Ślizgon zaciska pięści. Przez chwilę zastanowiła się nad
odpowiedzią, uważnie dopierając słowa, nie chcąc, by auror
znalazł w nich coś, co pomoże mu zaszkodzić arystokracie.
— Odprowadził mnie do naszego
dormitorium...
— I co było dalej? Poszedł do
siebie?
— Nie, został ze mną, dopóki nie
zasnęłam.
— Ach, tak — Rasac uśmiechnął
się. — Jak wyglądały kolejne dni, aż do napaści?
— Normalnie: chodziliśmy na zajęcia,
patrole, później się uczyliśmy.
— A czy zauważyła pani może,
większe zainteresowanie pani osobą ze strony Dracona Malfoya? Czy
spędzał z panią więcej czasu niż zazwyczaj?
Hermiona spuściła głowę, starając
się dostrzec kątem oka jakąkolwiek zmianę w arystokracie,
coś, co podpowiedziałoby jej, co może powiedzieć.
— Nie widzę związku ze sprawą —
odpowiedziała w końcu, chcąc utrudnić mu pracę.
Od czasu Balu Bożonarodzeniowego
wiedziała, że Rasac za wszelką cenę pragnął zamknąć Malfoya
na resztę życia w Azkabanie. Wiedziała także, że jej
współlokator się go bał, czuła to, siedząc obok niego.
— Proszę odpowiedzieć — rozkazał
auror.
— Być może. Martwił się, więc to
chyba jasne, że chciał dopilnować, bym była bezpieczna.
— A może po prostu czuł się winny?
— Winny? Niby czemu?!
— Proszę się nie denerwować, ja
tylko próbuję ustalić wszystkie fakty — odpowiedział spokojnym
tonem, zadowolony z tego, że udało mu się wywołać pierwsze
oznaki zdenerwowania u Malfoya. Chłopak zacisnął dłoń na poręczy
krzesła, choć nadal uparcie nie patrzył w oczy aurora. — Ale
słusznie, przejdźmy do sedna sprawy: co się stało w dniu całego
zajścia? Dlaczego postanowiła pani opuścić bezpieczne tereny
szkoły?
— Chciałam pójść z moim kotem do
kliniki weterynaryjnej — odpowiedziała, spuszczając głowę.
Teraz, po tym wszystkim wydawało jej
się to taką głupotą i nieodpowiedzialnością, jednak nie
mogła cofnąć czasu.
— I oczywiście pan Malfoy postanowił
pani towarzyszyć?
— Tak.
— Jakież to rycerskie z jego strony.
Proszę kontynuować — polecił Rasac, wciąż poświęcając
większość uwagi arystokracie.
Gryfonka opowiadała dalej. O tym, jak
Ślizgon ją ostrzegał, żeby nie wychodziła poza teren szkoły,
o tym, jak łatwo dała się nabrać na przebranie
Śmierciożercy... Wreszcie o tym, jak Draco odprawił ją do zamku,
przeczuwając zasadzkę. Gdy dotarła do momentu, w którym została
zaatakowana przez Lucjusza Malfoya, głos jej się załamał,
odmawiając posłuszeństwa.
Wtedy, po raz pierwszy odkąd do
gabinetu wszedł Rasac, arystokrata spojrzał na nią, pragnąc dodać
jej otuchy. Podczas pobytu w szpitalu omijali ten temat. Ślizgon po
raz pierwszy słuchał o tym, co zaszło, gdy się rozdzielili.
Dziewczyna widziała w jego oczach gorycz i żal, a także pewien
rodzaj zaciętości i obietnicę zemsty. Upiła łyk wody, którą
wyczarowała dla niej profesor McGonagall i kontynuowała swoją
opowieść.
— A czy rozpoznała pani napastników?
— Nie wszystkich — odpowiedziała.
— Jeden z nich to... to był Lucjusz Malfoy, a drugi to Ivan
Gregorovicz, który przez jakiś czas chodził z nami do szkoły.
— A trzeci z nich? Może jakieś
znaki charakterystyczne?
— Tatuaż na lewej stronie twarzy —
odpowiedział blondyn, nie mogąc dłużej milczeć, widząc, jak
dziewczyna cierpi, starając się przypomnieć jak najwięcej
szczegółów.
— Nikt znajomy?
— Nie.
— Wróćmy może do postaci tego
młodego obcokrajowca... Wiemy o jego napaści na pana Malfoya... Nie
domyśla się pani, skąd jego obsesyjne zainteresowanie panią i
pani kolegą?
Gryfonka pokręciła głową, nie chcąc
wyjawić nic więcej. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego,
dlaczego Ivan był wtedy ze Śmierciożercami. Nie miała jednak
zamiaru wyjawiać sekretu, którego jej współlokator tak pilnie
strzegł.
— Nic pani nie słyszała? Może
mówił, co nim kierowało?
— Nie pamiętam.
Rasac wpatrywał się w nią z
pogardliwym uśmiechem, dając jej tym samym do zrozumienia, że
doskonale wie, iż dziewczyna kłamie. Nie upierał się jednak,
mając do dyspozycji kolejnego rozmówcę.
— Może teraz pociągniemy nieco za
język pana Malfoya... Miło było spotkać tatusia?
— Panie Derrick! — wybuchnęła
profesor McGonagall. — Ten chłopak o mało co nie zginął z jego
ręki, proszę więc wystrzegać się takich insynuacji!
Arystokrata w końcu przeniósł swój
wzrok na znienawidzonego aurora i z wymuszonym uśmiechem
powiedział:
— Bardzo miło.
Rasac uśmiechnął się, czując, że
za chwilę uda mu się go wytrącić z równowagi. Doskonale zdawał
sobie sprawę z tego, że człowiek zdenerwowany popełnia więcej
błędów, czasami powie o jedno słowo za dużo... co prędzej czy
później doprowadzi go do celi w Azkabanie.
— Widzi pani, pani McGonagall,
chłopak całkiem nieźle się trzyma. Zapewne przez lata był
przygotowywany do roli Śmierciożercy, więc takie drobne torturki,
pobicia i przypalanki były u niego na porządku dziennym.
Gryfonka czekała na wybuch
współlokatora. Jego sylwetka emanowała wściekłością i chęcią
zemsty. Skrzywiła się, gdy zobaczyła, jak z jego zaciśniętej
pięści płyną strużki krwi.
— A panu jak się wydaje, panie
Malfoy, dlaczego Ivan Gregorovicz, do spółki z pańskim ojczulkiem
i innym Śmierciożercą postanowił targnąć się na życie
pana i tej niewinnej dziewczyny?
Arystokrata spojrzał na Gryfonkę,
zastanawiając się nad odpowiedzią. Mógł skłamać, powiedzieć,
że, podobnie jak ona nie ma pojęcia, dlaczego do tego wszystkiego
doszło. Nikt nie odkryłby tajemnicy, z którą ich rodzina żyła
przez tyle lat... Nikt także nie oskarżyłby go o to, że to
wszystko jego wina... Nikt nie zarzuciłby mu, że mógł do tego nie
dopuścić, gdyby tylko okazał więcej pokory. Wiedział jednak, że
im więcej Ministerstwo będzie wiedziało o całej sprawie, tym
łatwiej będzie im zapewnić Hermionie ochronę.
— Od początku chodziło mu o mnie.
— Mógłby pan, panie Malfoy,
rozwinąć nieco tę myśl?
Ślizgon zaśmiał się ponuro, nie
wierząc, że postanowił wyjawić sekret swojej rodziny przed osobą,
która bez żadnych skrupułów będzie starała się to wykorzystać
przeciw niemu.
— Chciał zemsty, to wszystko.
— A dlaczego nowo przybyły uczeń
miałby bez powodu atakować pana w szkole, a później z takim
uporem próbować do pana dotrzeć, panie Malfoy? — zapytał
Derrick, czując, że wreszcie znalazł coś, co pomoże mu dopiąć
swego.
— To mój przyrodni brat.
Na twarz aurora wypłynął uśmiech
tryumfu, natomiast dyrektorka Hogwartu była wyraźnie wstrząśnięta.
— Brat? Dlaczego nie powiedział pan
o tym po napaści w szkole?
— Wtedy jeszcze nie wiedziałem.
— A kiedy pan się dowiedział, panie
Malfoy? — dopytywał się Derrick.
— Jakiś czas temu.
Uśmiech na twarzy Rasac'a powiększył
się, jednak arystokrata zdawał się tego nie zauważać, na powrót
tępo patrząc przed siebie.
— A jak, jeśli można spytać?
— Pisał do mnie.
— Wygrażał się, osaczał, groził
bliskim?
Chłopak skinął głową.
— A czy te groźby dotyczyły również
panny Granger?
Przed oczami Ślizgona pojawiła się
ich wspólna fotografia, którą otrzymał w dniu, w którym na
zdjęciu dziewczyny namalowano krzyżyk. Przełknął ślinę i
ponownie, niemal niezauważalnie, skinął głową.
— Wtedy także nie uznał pan za
słuszne, by powiadomić o tym władze, prawda? Przecież był pan
pewny, że zdoła zapewnić tej dziewczynie ochronę. Nikt o niczym
nie musiał wiedzieć. W końcu to niemały skandal. — Rozsiadł
się w fotelu i polecił: — Proszę opowiedzieć, co się stało
potem. Do czego doprowadziła pana pycha i obłuda.
Z chorą satysfakcją obserwował, jak
chłopak z trudem opowiada, co się działo po tym, jak przenieśli
się nad jezioro. Ślizgon starał się mówić chłodnym, rzeczowym
tonem, jednak i on miał problemy z tym, by zapanować nad drżeniem
głosu.
— Dobrze, pomijając już kwestię
tego, co działo się z panem, panie Malfoy, po tym, jak panna
Granger została zmuszona do tego, by skoczyć do jeziora, bardziej
interesuje mnie szczęśliwy finał tej historii. Jak to się stało,
że znowu udało się panu wywinąć?
— Otrzymałam patronusa od Narcyzy
Malfoy, z prośbą o pomoc — odezwała się profesor McGonagall,
zanim którekolwiek z uczniów zdążyło wspomnieć o pojawieniu się
Luny. Minerva nie chciała zdradzać Ministerstwu jej specyficznych
zdolności, tym bardziej że dziewczyna jeszcze nad nimi nie
panowała. — Wezwałam oddział aurorów, który stacjonuje w
Hogsmeade i bezzwłocznie udałam się z nimi we wskazane
miejsce.
Rasac zdawał się tego słuchać ze
znudzeniem. Właściwie odkąd usłyszał, że Śmierciożercy
zdążyli się teleportować, stracił zainteresowanie dalszym losem
pokrzywdzonych. Zanim wstał, zwrócił się do arystokraty:
— I właśnie dlatego, panie Malfoy,
wyroki nie powinny być łagodzone. Gdyby rada się ze mną zgodziła,
pański ojciec już by nie żył, a pan siedziałby zamknięty w
swojej wygodnej celi. Ivan Gregorovicz nigdy nie poprzysiągłby
zemsty, a tej dziewczynie nic by się nie stało. Życzę miłego
dnia.
Po tym, jak wyszedł w gabinecie
nastała cisza. Kasztanowłosa spojrzała na swojego współlokatora,
jednak ten siedział nieruchomo. W końcu ciszę przerwała
dyrektorka:
— Panie Malfoy, proszę nie brać do
siebie...
Przerwała, gdy Draco gwałtownie
poderwał się z krzesła. Bez słowa wyszedł z gabinetu,
trzaskając drzwiami. Gryfonka jeszcze przez jakiś czas wpatrywała
się w ślady krwi na poręczy krzesła.
— Przepraszam... muszę... —
wydukała, zerkając w stronę drzwi, za którymi zniknął jej
współlokator.
— Oczywiście. Proszę tylko, abyście
nikomu nie wspominali o Lunie... dla jej dobra.
Dziewczyna skinęła głową i wyszła
z gabinetu, zastanawiając się, dokąd udał się Ślizgon. Szukała
w dormitorium i bibliotece, zaglądała do pustych sal. W końcu
doszła do wniosku, że i tak nie uda jej się przeszukać
całego zamku. Poszła na błonia, licząc na to, że arystokrata nie
zaszył się w pokoju wspólnym Slytherinu. W czasie drogi natknęła
się na czterech aurorów: dwóch z nich pilnowało wejścia do
szkoły, kolejni przechadzali się po jej terenach. Hermiona, czując
na sobie ich przeszywające spojrzenia, przyśpieszyła kroku.
Uspokoiła się dopiero, gdy w końcu wyłowiła wzrokiem blond
czuprynę, opierającego się o drzewo, Dracona.
— Malfoy...
— Odejdź — rozkazał chłodnym
tonem, otwierając oczy.
Przyśpieszony oddech i mocno
zaciśnięta szczęka świadczyły o tym, iż chłopak nadal z trudem
panuje nad gniewem.
Hermiona stała nieruchomo, nie mogąc
zdobyć się na to, by zostawić go samego w takim stanie. Podeszła
bliżej i delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu.
— To naprawdę nie była twoja wina.
On nie miał prawa...
— Zabieraj łapę i wracaj do środka,
Granger — warknął Draco, patrząc na nią ze złością.
Niechętnie zrobiła to, czego chciał.
Rzuciła w jego stronę ostatnie, troskliwe spojrzenie i odeszła.
Wiedziała, że Ślizgon jest zbyt wściekły i zraniony, by przyjął
choć najmniejszy gest pocieszenia. Choć pragnęła przy nim zostać,
uszanowała jego potrzebę samotności i wróciła do zamku.
Wciąż brakowało jej jednego
elementu, by poskładać wszystkie części w logiczną całość.
Jak Luna dowiedziała się tego, że potrzebują pomocy? Skąd
wiedziała, że Gryfonka jest pod wodą i w której części jeziora
może ją znaleźć? Choć była ciekawa, nie zamierzała wypytywać
o to Krukonki. Skoro McGonagall chroniła ją przed
Ministerstwem, musiał istnieć adekwatny ku temu powód. Pragnęła
jej jednak podziękować i postanowiła poczekać na nią w Wielkiej
Sali.
Pomieszczenie wydawało się jeszcze
większe bez uczniów i ich głośnych rozmów, zdawało się być
zupełnie innym miejscem. Pomimo uczucia odosobnienia, usiadła przy
stole Gryffindoru, czekając na zakończenie zajęć przyjaciół.
Słysząc głośny pisk Ginny, zerwała
się z ławki i z trudem utrzymała równowagę, gdy ta z rozbiegu
wpadła na nią i porwała w objęcia.
— Dlaczego nie pisałaś, że już
wracasz? — spytała z szerokim uśmiechem.
— Chciałam wam zrobić
niespodziankę.
— Udało ci się. Cieszę się, że
już wróciłaś — przyznał Harry, przechwytując od Ginny
przyjaciółkę. — Bez ciebie było tu nudno.
— Hermiona...
— Daruj sobie, Ron — przerwała mu
kasztanowłosa.
Nie zamierzała rozmawiać z kimś, kto
zostawił ją, gdy tak bardzo potrzebowała wsparcia w dodatku z tak
banalnej przyczyny. Boleśnie przekonała się, że dla niego
ważniejsze od przyjaźni było unikanie Malfoya.
— Jesteś na mnie zła, bo do ciebie
nie przychodziłem? — spytał z niedowierzaniem rudowłosy Gryfon.
— Jestem zła, bo rzuciłeś się na
Malfoya.
— Ron, jesteś idiotą — syknęła
Ginny, uderzając brata w potylicę.
Zastanawiała się, dlaczego jej brat
nie odwiedza Hermiony i za każdym razem wymyślał nową wymówkę,
jednak nie przypuszczała, że Ron pobił i tak już poobijanego
Ślizgona.
— Świetnie. Ty też po jego stronie?
— rzucił z urazą chłopak.
— Mógłbyś dać z tym spokój.
Kiedy ostatnio Malfoy cię uderzył albo zwymyślał naszą rodzinę?
— nawet ona zauważyła, że w tym roku arystokrata jakby
złagodniał. Co prawda nadal był złośliwy, wredny i posyłał
kąśliwe uwagi, jednak nie były one aż tak uszczypliwe i osobiste.
Była pewna, że jej przyjaciółka ma w tym swoją zasługę.
— Och, tak, zróbmy z niego świętego,
bo od dwóch tygodni nikogo nie obraził. A! Nie zrobił tego,
ponieważ go tu nie było!
— Stoimy na środku sali —
przypomniał cicho Harry, widząc, jak coraz więcej osób im się
przygląda.
— Zaraz do was wrócę, zajmijcie mi
miejsce — powiedziała Hermiona, zauważając Lunę. — Możemy
porozmawiać?
— Jasne — odpowiedziała Krukonka,
prowadząc kasztanowłosą do sali wejściowej.
— Chciałam ci podziękować —
zaczęła Gryfonka. — Gdyby nie ty... nawet nie chcę myśleć, co
by się stało.
Luna uśmiechnęła się i ścisnęła
jej dłoń.
— Nie musisz dziękować. Żałuję,
że nie zrozumiałam wszystkiego wcześniej.
Hermiona zmarszczyła brwi, słysząc
tajemniczą odpowiedź Krukonki, po której zapadła krępująca
cisza. Dziewczyna znowu myślała o tym, co tak zawzięcie ukrywa
dyrektorka i Luna.
— Przepraszam, ale naprawdę nie mogę
nic powiedzieć — powiedziała z żalem Krukonka.
I tak by jej nie uwierzyła. Luna
wiedziała, że jej wyjaśnienia tylko pogarszają sprawę, ale co
mogła jej powiedzieć? Że jest potężną jasnowidzką i od
miesięcy widziała umierającą Hermionę? Że zdołała ją
uratować tylko dzięki przypadkowi? Nadal nie mogła uwierzyć, że
nie rozpoznała Gryfonki, ale wszystko było takie ciemne i
niewyraźne... Miała do siebie żal, że dopiero w ostatniej chwili
zdołała połączyć wszystko w całość.
Przed oczami znowu pojawił jej się
obraz przebiegającego przez korytarz Krzywołapa. Na jego widok Luna
dostała wizji. Tak jak teraz wyraźnie widziała Hermionę, tak
wtedy ujrzała jezioro i drewnianą tabliczkę z nazwą miejscowości.
Wiedziała, że skoro Krzywołap wywołał u niej widzenie, to
właśnie jego właścicielka jest w niebezpieczeństwie. Krzyknęła
do Ginny, żeby pobiegła do dyrektorki i przysłała pomoc, a sama
udała się na miejsce, wiedząc, że tylko ona zdąży na czas pomóc
dziewczynie.
— Rozumiem — zapewniła Hermiona. —
Jeszcze raz dziękuję.
Luna objęła ją i odwróciła się,
by wrócić do Wielkiej Sali. Nim jednak weszła do środka, zerknęła
na nią przez ramię i rzuciła tajemniczo:
— Masz naprawdę mądrego kota,
Hermiono.
Gryfonka jeszcze przez chwilę stała w
wejściu do Wielkiej Sali, obserwując oddalającą się dziewczynę,
której zawdzięczała życie.
— Gdzie jest Malfoy? — usłyszała
stanowczy, oschły głos prefekta Slytherinu.
Odwróciła się, stając twarzą w
twarz z Nottem, który sprawiał wrażenie, jakby sama rozmowa z nią
stanowiła ujmę na jego honorze.
— Ostatnio widziałam go na błoniach.
Ślizgon skinął głową i bez słowa
wyminął Hermionę, kierując się do części sali, którą
zajmowali uczniowie Slytherinu. Chwilę później dołączył do
niego Zabini. Mijając Gryfonkę, objął ją delikatnie na
powitanie. Widząc ponaglający wzrok swoich przyjaciół,
kasztanowłosa ruszyła w ich kierunku, mając nadzieję, że rozmowa
ze Ślizgonami zdoła uspokoić jej współlokatora.
— Teodoro, naprawdę nie rozumiem
twojego zdenerwowania. Przecież już jest w Hogwarcie, a ty
zachowujesz się, jakby nadal stał nad grobem — powiedział
Zabini, urażony tym, że przyjaciel odciągnął go od jedzenia. —
Daj mu trochę czasu, skoro od razu do nas nie przyszedł...
— ... musiało się coś stać —
dokończył Nott, przyspieszając kroku.
Doskonale znał przyjaciela i wiedział,
że musiał mieć jakiś ważny powód, by się zaszyć.
Zabini teatralnie wzniósł oczy ku
niebu, nie rozumiejąc przewrażliwienia Notta. Uśmiechnął się
tryumfalnie, widząc arystokratę, całego i zdrowego, opartego o
pobliskie drzewo.
— Widzisz, nic mu nie jest.
Nott nie skomentował tego w żaden
sposób.
— Cześć — powiedział brunet,
podchodząc do blondyna, który zdawał się nie zauważyć ich
przybycia.
— Cześć.
— Co się stało? — zapytał
Zabini, zaniepokojony jego wściekłym tonem.
Zanim jednak ten zdążył
odpowiedzieć, zza zachodniej części zamku wyszedł Derrick Rasac,
w towarzystwie patrolujących tereny szkoły aurorów. Gdy tylko
zobaczył Ślizgonów, pożegnał się ze swoimi podwładnymi i
ruszył w ich stronę.
— Chodźmy stąd — powiedział
Zabini, przeczuwając nadchodzące kłopoty. Doskonale zdawał sobie
sprawę, że zarówno Nott, jak i Malfoy zemściliby się na Rasac'u,
gdyby tylko nadarzyła się okazja. — Powiedziałem, chodźmy... —
powiedział błagalnym szeptem, widząc, jak jego przyjaciele
zaciskają pięści.
Wiedział, że Derrick tylko szukał
pretekstu, by ich wszystkich postawić ponownie przed sądem i nie
cofnie się przed niczym, byle tylko wytrącić ich z równowagi.
A biorąc pod uwagę ich obecny stan, nie potrzeba było wiele...
— O proszę, jak to miło was widzieć
znowu razem — oznajmił auror, rozkładając ręce w serdecznym
geście powitania. — Przyjaźń to piękna rzecz... równie piękna,
jak rodzina — dodał, zwracając prześmiewcze spojrzenie na Notta.
Zabini złapał przyjaciela za ramię,
ten jednak dalej stał nieruchomo, z wściekłością wpatrując się
w aurora.
— Co pan tu jeszcze robi? — syknął
arystokrata.
— Poinstruowałem moich ludzi, by
bacznie obserwowali niebo, a zwłaszcza dziwne zachowanie kruków...
w końcu zginęło już tyle młodych ludzi, tyle rodzin zostało
rozbitych... trzeba zachować wszelkie środki ostrożności, prawda,
panie Malfoy? Skoro nie zataja pan już żadnych cennych informacji,
wreszcie możemy zapewnić tej dziewczynie bezpieczeństwo... panu
także, ma się rozumieć — dodał, po czym uśmiechnął się,
widząc, jak blondyn zaciska dłoń na różdżce.
Auror ukłonił się i odszedł kilka
kroków, po czym rzucił przez ramię:
— Panie Nott, proszę pozdrowić
rodziców.
Jednak to nie Teodor wyciągnął
różdżkę. Derrick Rasac odwrócił się, stając naprzeciw,
mierzącego do niego arystokraty. Nie musiał już nic mówić,
doskonale zdawał sobie sprawę, że za chwilę w końcu osiągnie
swój cel, gdy Ślizgon rzuci zaklęcie. Tak jednak się nie stało.
Brunet odepchnął przyjaciela, stając pomiędzy nim a aurorem.
— Draco — powiedział,
przytrzymując Malfoya. — Obiecałeś — dodał, widząc, jak w
dalszym ciągu mierzy do Rasac'a.
Arystokrata spojrzał na Teodora i
powoli opuścił różdżkę. Przypomniał sobie, że przysiągł
Nottowi zostawić zaszczyt zabicia Derricka.
— Do następnego razu — pożegnał
się auror, zupełnie jakby nic nie zaszło.
Przez moment stali w ciszy, starając
się ochłonąć.
— Chce być sam — powiedział Nott
i odszedł w stronę zamku.
Żaden ze Ślizgonów nie ruszył jego
śladem. Zabini czuł, że Draco także nie chce rozmawiać, jednak
nie mógł zmusić się do tego, by zostawić go samego. Idąc za
przykładem przyjaciela, oparł się o drzewo, czekając, aż on
pierwszy się odezwie.
— Najgorsze w tym wszystkim jest to,
że on ma rację — powiedział w końcu, przerywając ciszę. —
Ma pieprzoną rację. To wszystko przeze mnie...
— Co ty wygadujesz?
— Porwali ją tylko dlatego, że jest
dla mnie kimś ważnym. Gdybym wcześniej to przerwał...
— Co wcześniej? Jakie przerwał? —
dopytywał się Zabini, obawiając się najgorszego. — Nie chcesz
mi chyba powiedzieć, że zamierzasz...
— Nie, nie zamierzam —
odpowiedział, wzbudzając na twarzy przyjaciela chwilową ulgę. —
Już to zrobiłem. Nie możemy być razem, powinienem przestać się
w ogóle z nią zadawać... — zaśmiał się ponuro. — Wybacz
przyjacielu, wiem, jak bardzo nam kibicowałeś... ale nie będzie
żadnego „żyli długo i szczęśliwie”. To nie moja
bajka... — powiedział automatycznie, głosem pozbawionym
jakichkolwiek emocji.
Jedynie jego oczy krzyczały, jak
bardzo cierpiał i z jakim trudem przyszło mu podjęcie tej decyzji.
— Nie... — powiedział Ślizgon,
kręcąc głową, zupełnie jakby nie dopuszczał do siebie myśli,
że jego przyjaciel chce zrobić coś tak głupiego — nie, nie
zrobisz tego. Myślisz, że jak teraz ją zostawisz, cokolwiek to
zmieni?
— Tak.
— Gówno prawda! Uciekasz, bo się
boisz. Malfoy, do cholery, nie pozwolę ci tego spieprzyć.
— Na całe szczęście nie potrzebuję
twojego pozwolenia — syknął arystokrata.
— I co, myślisz, że jak nagle
przestaniesz się z nią spotykać, to będzie bezpieczna?
— Tak — oznajmił dobitnie blondyn,
zbliżając się do przyjaciela. — Gdy tylko Gregorovicz zostanie
schwytany, nikogo już nie będzie obchodzić, co mnie łączyło z
Granger. Śmierciożercom zależy tylko na tym, by dopaść mnie.
— Najpierw ktoś musi unieszkodliwić
Gregorovicza — zauważył Zabini.
— Bez obaw, Rasac jest takim samym
psychopatą, co on. Poza tym wziął sobie za punkt honoru, by
zamknąć wszystkich Malfoyów w Azkabanie. — Widząc
niezrozumienie na twarzy przyjaciela, dodał z cynicznym
uśmiechem: — Ivan to mój brat — po czym zostawił Ślizgona na
błoniach.
Był wściekły. Miał nadzieję, że
po powrocie do szkoły wszystko będzie łatwiejsze. Był wściekły
na Zabiniego, że nie potrafił zrozumieć, że tak będzie lepiej...
Wściekły na siebie, że z takim trudem przychodziło mu
wypełnianie własnego planu... i wściekły na Gryfonkę, że
obudziła w nim uczucia. O wiele łatwiej było, gdy wszystko było
mu obojętne.
***
Kochana
wnusiu,
Mam
nadzieję, że czujesz się lepiej i już niedługo wypuszczą cię z
tego Mongoła. Do pudełka spakowałam ci trochę jedzenia. Dałabym
ci więcej, ale nie mogłam. Ci autokarzy zabraniają mi już w ogóle
z domu wychodzić i zdaje się, że uodpornili się już na
ciosy zadawane laską. Szkoda, ale wymyślę coś innego.
U
mnie wszystko w porządku, choć parę razy chcieli mnie wysłać na
badanie słuchu do tego waszego szpitala. Myślisz, że przy okazji
zajmą się hemoroidami? Ostatnio mi się pogorszyło i strasznie
mnie piecze...
Hermiona skrzywiła się i pominęła
akapit, w którym to jej babcia barwnie opisała swoją dolegliwość.
Nie chciała dokładać dla swojej wyobraźni materiałów do
kolejnych koszmarów.
Mam
nadzieję, że poczta zdążyła z przesyłką. Tak jak mi kiedyś
powiedziałaś, wysłałam to do Hogsmeade, by przekazali to dalej,
bo nadal nie mogę przekonać się do sów. Próbowałam, ale nie
miałam pojęcia, gdzie jej to wsadzić. Ale ja nie o tym.
Pewnie
pamiętasz panią McTree, tą szaloną Szkotkę spod piątki? Wyobraź
sobie, że kupiła kino domowe! Nie, żebym podglądała, tak tylko
zobaczyłam, bo mi sztuczna szczęka wypadła i potoczyła się
akurat pod okno. W tym tygodniu oprócz kina kupiła sobie nową
pralkę i lodówkę, a na tace to nigdy nie daje!
Pozdrów
ode mnie Zabliniego. To naprawdę miły młodzieniec i ma zbawienny
wpływ na tego Malfoya. Nadal nie rozumiem, dlaczego ma takie durne
imię. Na świecie istnieje tyle pięknych imion, na przykład
Franek. Gdyby miał na imię Franek, to mogłabyś nawet za niego
wyjść. W końcu chłopak ma wszystko na miejscu, a to jest
najważniejsze u mężczyzny... tylko, żeby tak nie chuliganił i
miał normalne imię. I dzieci miałabyś z tego ładne, ale jeśli
się nie zmieni, to bierz się za Zabliniego.
Podziel
się z Malfoyem jedzeniem, bo na moje oko to on jest troszkę za
chudy. Jakby go trochę podtuczyć, to mogłabym nawet przymknąć
oko na to jego imię... A może namówiła byś go na zmianę?
Powiedz mu, że Franek mi się podoba.
To
tyle. Jak się mnie coś przypomni, to dopiszę. Napisz, czy paczka
do ciebie dotarła i kiedy wychodzisz.
Całusy,
Babcia
Hermiona kilkukrotnie zaśmiała się,
czytając list od babci. Widząc pytające spojrzenia Harry'ego i
Ginny, bez słowa podała im kartkę i z ciekawością otworzyła
pudło. Nie miała pojęcia, co zrobić z przysłanym jedzeniem,
kiedy już była w szkole. Jej rozmyślenia przerwał wybuch śmiechu
dwojga Gryfonów.
— Hermiono, uwielbiam twoją babcię
— oznajmił Harry, ocierając łzy rozbawienia.
W gorszym stanie znajdowała się
Ginny, która położyła się na stole i uderzając pięścią
w stół, raz po raz powtarzała ulubione imię babci Rose.
— Franek Malfoy — wydyszała,
trzęsąc się ze śmiechu.
— Chcecie może coś z tego? —
spytała Hermiona, przysuwając pudło w ich stronę.
Nim zdążyła się zorientować,
paczka od jej babci obiegła kilka miejsc i wróciła do niej z o
wiele skromniejszą zawartością. Rezygnując z hogwarckich
naleśników, wyjęła jedno z domowych dań. Resztę postanowiła
oddać współlokatorowi, tak, jak poleciła jej to babcia... o ile w
końcu przestanie się wszystkim zadręczać i wróci do zamku.
Przyjemnie zmęczona i rozweselona
rozmowami prowadzonymi przy stole Gryffindoru, lekkim krokiem szła
do dormitorium. Niemal westchnęła z ulgą, gdy zobaczyła
nadchodzącego z drugiej strony arystokratę. Wyraźnie było po
nim widać, że nadal był wściekły, a zaróżowione policzki
świadczyły o tym, że aż do teraz przebywał na zewnątrz.
— Malfoy! — zawołała, podbiegając
do niego.
Chłopak obejrzał się i uniósł
wyczekująco brew. Widząc, jak dziewczyna taszczy dużych rozmiarów
pudło, wziął je od niej, odruchowo pomagając współlokatorce.
— Gdzie byłeś?
Draco zaśmiał się ponuro.
— Jeśli chodzi ci o to, czy nikogo
nie zabiłem, to odpowiedź brzmi: nie... ale było cholernie blisko.
— Martwiłam się.
Na to Ślizgon nie miał odpowiedzi.
Stał nieruchomo, wpatrując się w nią beznamiętnie. W końcu
prychnął i ruszył w stronę dormitorium.
— Co tak właściwie taszczę? —
spytał, o wiele łagodniejszym już tonem, nie pozwalając jej na
poruszenie tematu Rasac'a. Wiedział, że aż ją skręca, by wypytać
go o niego i o to, co robił po tym, jak praktycznie wybiegł z
gabinetu McGonagall.
— Swoją kolację. Babcia Rose
przysłała nam paczkę.
— Twoja babcia, twoje jedzenie,
Granger.
— Ale...
— Jeśli chcesz się tego pozbyć, to
daj to Zabiniemu, on jest wszystkożerny — przerwał jej
arystokrata. — I masz ku temu okazję, bo właśnie tu idzie.
Dziewczyna przewróciła oczami i
odebrała od niego pudło. Musiała zawołać Blaise'a dwa razy, nim
ją zauważył. Chłopak zamrugał, potrząsnął głową i podszedł
do prefektów naczelnych.
— Granger ma dla ciebie prezent —
oznajmił Draco, wymijając ich i wszedł do dormitorium.
— Przejdzie mu — pocieszył
Hermionę Blaise, po czym, zacierając z entuzjazmem ręce, spytał:
— No to, co tam jest?
— Jedzenie od babci Rose. Smacznego.
— Dzięki — powiedział z szerokim
uśmiechem i z ciekawością zaczął przeglądać zawartość pudła.
Nim Gryfonka weszła do salonu, usłyszała jego pełen zachwytu
głos. — Ooo... klopsiki!
Hermiona zaśmiała się i z
ciekawością spojrzała na kolejną tego dnia przesyłkę. Na
stoliku leżało białe, podłużne pudło, starannie przewiązane
czerwoną tasiemką. Zaintrygowana, podeszła bliżej, dokładniej mu
się przyglądając. Nie było karteczki ani żadnej innej informacji
od nadawcy.
— Malfoy? — spytała głośno,
jednak szum prysznica musiał ją zagłuszyć.
„Może to od niego?” —
zastanawiała się, zerkając na przesyłkę. „Chce znowu
przeprosić za coś, co tak naprawdę nie jest jego winą...” —
pomyślała, kręcąc głową na upór arystokraty.
Szybko zerknęła na drzwi do toalety,
jednak woda ciągle leciała. Z mieszaniną czułości i irytacji
rozwiązała czerwoną kokardę i otworzyła wieko. Widząc zawartość
pudła, głośno wrzasnęła i natychmiast odskoczyła od stolika.
Chwilę później do salonu wpadł
Ślizgon, który, zaalarmowany jej krzykiem, natychmiast wyskoczył
spod prysznica i, ubrawszy w biegu spodnie, podbiegł do
współlokatorki. Widząc, co spowodowało reakcję dziewczyny,
przeklął i wycelował różdżką w pudło z krwistoczerwonymi
różami, po których wiły się białe robaki. Jednym ruchem pozbył
się przesyłki i objął ramieniem współlokatorkę.
— Już po wszystkim, Granger.
Hermiona odsunęła się od niego i
wzdrygnęła się.
— Wszystko w porządku?
— Tak. To po prostu było... —
kasztanowłosa skrzywiła się i potarła ramiona, mając wrażenie,
że glizdy pełzają po jej ciele. — Myślisz, że to od Ivana?
Arystokrata skinął głową, wpatrując
się w okna.
— Chociaż... Były cały czas
zamknięte, prawda? — upewnił się. — Nie mógł tu wlecieć.
— Może... któryś z nich jest w
zamku?
— Niekoniecznie — powiedział po
chwili namysłu. — Równie dobrze mógł być to ktoś ze
Slytherinu. Powiedzmy szczerze: nie jesteś tam zbyt lubiana,
przecież wiesz.
— Ale hasło...
— Jest wiele sposobów, żeby je
zdobyć, Granger.
Hermiona skinęła głową, przyznając
mu rację. Nie mogła wpadać w paranoję i wszystkiego łączyć
z Ivanem i napaścią.
Draco sprawdził obie sypialnie, jednak
nie znalazł niczego niepokojącego.
— Wszystko w porządku — oznajmił,
wracając do dziewczyny. — Ale dla świętego spokoju pójdziemy
jutro do dyrektorki.
Kasztanowłosa skinęła głową i
momentalnie skrzywiła się, przystawiając dłoń do skroni. Widząc,
jak się chwieje, Draco podbiegł do niej i na czas zdążył otoczyć
ją ramieniem.
— Hej — szepnął, omiatając jej
twarz zmartwionym wzrokiem. — W porządku?
— Tak. Zakręciło mi się w głowie
— przyznała, czym wywołała u Ślizgona cichy, zachrypnięty
śmiech.
— Jasne, Granger. Po prostu chciałaś
mnie zmacać.
Hermiona uśmiechnęła się słabo i
przymknęła oczy, by pozbyć się zawrotów głowy, jednak to tylko
pogorszyło sytuację. W ciągu ostatnich dni chłopak unikał
kontaktu fizycznego, niemal w ogóle jej nie dotykał, doprowadzając
ją tym do szału. Teraz stał tuż przed nią, półnagi
i troskliwie ją obejmował. Pod wpływem jego bliskości po jej
ciele przebiegły dreszcze. Miała wrażenie, że po jej skórze
przetaczają się wyładowania elektryczne, które bez jej woli
przyciągały ją do niego.
— O czym myślisz?
Dziewczyna otworzyła oczy i zobaczyła
nachylającego się nad nią blondyna. Chłopak przechylił
delikatnie głowę i badawczo się w nią wpatrywał, jakby próbował
odczytać to, co działo się w jej głowie.
— Mam ochotę zrobić coś bardzo
głupiego — odpowiedziała z trudem Gryfonka.
Przełknęła parę razy ślinę, by
choć trochę nawilżyć suche gardło. Nie przyniosło to jednak
żadnego efektu, gdyż Ślizgon dokładnie obserwował każdy jej
ruch. Niemal czuła jego palący wzrok na swojej szyi.
— Co takiego? — dopytywał Draco,
jednak po tonie jego głosu można było poznać, że nie interesuje
go odpowiedź dziewczyny. Jego uwaga skupiona była na czymś innym.
— Yyy... Uwierzyłbyś, gdybym
powiedziała, że chcę dogłębnie przeanalizować cykl życiowy
nieśmiałka?
— Za cholerę — mruknął,
nachylając się do pocałunku.
Pomimo swoich obietnic i surowych
postanowień, arystokrata złączył ich usta w nieśpiesznym
pocałunku. Czuł, jak Gryfonka zadrżała, gdy jego mokry tors
spotkał się z jej kobiecym ciałem, przemaczając przód jej
bluzki. Pogłębił pocałunek, połykając jej ciche westchnienia,
przechodzące z ust do ust.
Wyczuwając, że Hermiona ledwo co
utrzymuję równowagę, objął ją w pasie i odsunąwszy butelki,
posadził ją na barze. Słysząc brzdęk tłuczonego szkła,
kasztanowłosa odsunęła się, chcąc wstać i zająć się
bałaganem, jakiego narobili, jednak Ślizgon oparł dłonie po obu
stronach jej bioder.
— Ale...
— Później — mruknął, przenosząc
jedną z dłoni na jej udo.
Padające na niego światło
podkreślało zagłębienia i wypukłości na jego twarzy, czyniąc
ją surowszą, ostrzejszą... jeszcze bardziej pociągającą. Ogień
w jego oczach powinien ją przestraszyć, zamiast tego budził w niej
większe pożądanie. Powoli na jego usta wpłynął szatański
uśmieszek, pełen grzesznych obietnic. Dobrze wiedział, jak na nią
działa, co się w niej dzieje, gdy patrzy na nią w ten sposób, gdy
nieśpiesznymi dłońmi błądzi po jej ciele. Ponownie zbliżył
swoją twarz, by tym razem złożyć pocałunek w kąciku drżących
ust dziewczyny. Zaśmiał się cicho, słysząc jej słaby jęk
protestu i skierował się ku jej szyi, zostawiając na jedwabistej
skórze ognisty szlak. Nagrodzony jej westchnieniem, nieśpiesznie
zapoznawał się z ciałem Gryfonki, by zapisać w swojej
pamięci kwiatowy zapach skóry, jej delikatność i to, jak Hermiona
odchylała głowę, by ułatwić mu dostęp do szyi. W jego ramionach
była całkowicie bezbronna, całkowicie zdana na jego łaskę.
Hermiona przygryzła wargę, by
powstrzymać jęk, gdy Draco przeniósł usta z powrotem na jej szyję
i zaczął muskać miejsce tuż za uchem. Nie zdawała sobie
nawet sprawy, że to miejsce było tak wrażliwe, tak wygłodniałe
pieszczot. Gdy jego usta kontynuowały rozkoszną wędrówkę, dłonie
nieśpiesznie badały wąską talię dziewczyny. Serce dudniło jej
ze wszystkich sił, niemal całkowicie zagłuszając ciche pomruki
Ślizgona. Gorąco uderzyło w jej ciało, gdy poczuła jego dotyk na
udach. Powoli jego dłonie wsunęły się pod spódniczkę Hermiony,
gładząc delikatnie wrażliwą skórę. Jego ręce i usta pracowały
odmiennym rytmem. Zachłanne wargi atakowały ją, zmuszając do
całkowitego oddania, podczas gdy dłonie były nieśpieszne
i delikatne, nie żądające, lecz nakłaniające. W czasie, gdy
dłonie arystokraty wracały na biodra Gryfonki, jego usta wróciły
do jej warg. Dziewczyna nie miała już sił, by kontrolować
pożądanie. Wczepiła palce w mokre, aksamitne pasma, by mocniej
przycisnąć do siebie jego wargi. Nie liczyło się to, że niegdyś
byli wrogami. Nie liczyło się to, że on był arystokratą a ona
szlamą. Chciała po prostu więcej... Dracona. Chciała, by ta
chwila trwała, by już nigdy nie wyszli z ich płomiennego uścisku.
Draco delikatnie przygryzł dolną
wargę Gryfonki, czując, jak jej palce mocniej zaciskają się na
jego włosach. Przyciągnął ją do siebie jeszcze bliżej i
wciągnął głęboko powietrze, gdy ta objęła nogami jego biodra.
Zaślepiony pożądaniem, nie widział w niej brudnej krwi. Nie
zastanawiając się nad konsekwencjami, pozwolił, by gorączka dalej
trawiła jego ciało i wypuścił z uwięzienia to dziwne uczucie,
które rosło w nim już od jakiegoś czasu. Ślizgon przeniósł
drżące, zniecierpliwione dłonie na talię dziewczyny, ustami
ponownie wyznaczając ognisty szlak na jej szyi. Całkowicie zatracił
się w doznaniach, stracił kontrolę i choć normalnie by go to
przeraziło, teraz czuł się z tym wspaniale.
Zimne krople, jakie spływały po jej
dłoniach z jego włosów, czyniły ciało Hermiony jeszcze bardziej
wrażliwym. To, co robił z nią Ślizgon, sprawiało, że cała
płonęła. Po raz pierwszy w życiu kogoś pragnęła i choć
było jej duszno i gorąco, uwielbiała to.
Czując jego nakłaniający język,
posłusznie rozchyliła wargi. W odpowiedzi na jego pieszczoty
jeszcze mocniej przywarła do niego udami. Prowokował ją, dręczył
i uwodził każdym, najdrobniejszym gestem, całkowicie niszcząc jej
wolną wolę.
Dopiero kiedy jego ręce wdarły się
pod jej bluzkę i rozpięły stanik, w jej głowie, niczym syrena
alarmowa, rozbrzmiał fragment rozmowy Dracona i jego matki.
„On cię nie chcę. Nie kocha cię”
— pomyślała, zamierając w jego ramionach.
Cała namiętność i rozkosz z bycia
całowaną przez Dracona rozpłynęła się, a zamiast nich pojawił
się ból i gorycz. Ona nie znaczyła dla niego tyle, co on dla niej,
nie czuł tego samego. Była po prostu kolejną dziewczyną, która
napatoczyła się po drodze. Przecież się przyjaźnili. Dlaczego
więc traktował ją jak inne, nic nieznaczące dla niego dziewczyny?
W przyjaźni nie ma miejsca na wykorzystywanie i bezkarne bawienie
się uczuciami drugiej osoby, a on bez skrupułów właśnie to
robił.
Draco był zbyt pochłonięty przez
pożądanie, by zauważyć, że dziewczyna jest nieruchoma w jego
ramionach. Jej dłonie nie przeczesywały w zapamiętaniu jego
włosów, jej usta nie oddawały zachłannych pocałunków. Biernie
przyjmowała to, co jej dawał. Nie zdając sobie sprawy, co dzieje
się z Gryfonką, powoli zaczął przesuwać dłonie z pleców w
stronę jej piersi.
— Nie! Przestań! — krzyknęła,
odpychając go od siebie.
Ślizgon cofnął się o krok,
otwierając oczy. Otworzył usta, zszokowany tym, co ujrzał.
Zarumieniona, z potarganymi włosami dziewczyna wpatrywała się
w niego ze łzami w oczach. Kurczowo zaciskała dłonie na krawędzi
baru, będąc gotową w każdej chwili uciec.
— Zrobiłem coś nie tak? — spytał
niepewnie, zupełnie nie wiedząc, co się stało.
Było cudownie, a w jednej chwili
został odepchnięty. Hermiona wyglądała tak, jakby wszystko działo
się wbrew jej woli.
Kasztanowłosa załkała i, potrącając
go w biegu, zamknęła się w swojej sypialni.
Draco stał nieruchomo, wpatrując się
w drzwi do jej pokoju. Zupełnie nie wiedział, co się dzieje i co
ma robić. Pierwszy raz znajdował się w takiej sytuacji. Po raz
pierwszy został odepchnięty, po raz pierwszy całował dziewczynę,
którą kochał i po raz pierwszy jego partnerka wyglądała, jakby
ją skrzywdził. A na pewno tego nie zrobił. Był pewny, że jej się
to podobało, oddawała każdą pieszczotę z zapałem równym jego.
Powiedziałby nawet, że to ona sprowokowała go do pocałunku.
Dlaczego więc nagle wszystko diametralnie się zmieniło?
„Może to było dla niej za wiele?
Może za bardzo się spieszyłem?”— zastanawiał się
chłopak.
— I weź tu, cholera, zrozum kobiety
— warknął, przeczesując włosy.
W końcu postanowił wtargnąć do jej
sypialni i wydusić z niej, o co chodziło, czy to jej się podoba,
czy też nie. Zdążył zrobić kilka kroków, nim drzwi otworzyły
się, a z pokoju wyszła jego współlokatorka, taszcząca walizkę i
wyrywającego się kota. Zamarł, sparaliżowany tym widokiem i
dopiero po chwili odzyskał głos.
— Co ty wyprawiasz?
— Po resztę rzeczy wrócę jutro —
powiedziała pozbawionym emocji tonem, nie zwracając uwagi na jego
pytanie.
Nie patrząc na Ślizgona, szybkim
krokiem opuściła dormitorium, zostawiając go sam na sam z ciszą
i kwiatowym zapachem jej perfum.
Draco jeszcze długo stał, wpatrując
się w przejście, a jego emocje zmieniały się co sekundę. Strach
przekształcał się w zdezorientowanie, zdezorientowanie zmieniało
się w troskę, troska przeradzała się w irytację i gniew. Po
raz kolejny się przed nią otworzył, złamał dla niej surowe
zasady jakie sobie narzucił, robił coś, przez co wiedział, że
później będzie cierpiał i co dostał w zamian? Odrzucenie. Znowu.
Wściekły, usiadł na sofę i ukrył
twarz w dłoniach, by nad sobą zapanować. Powoli zaczynał się
przyzwyczajać do tego, że wszyscy go odrzucają. Tylko czekać, aż
Nott i Zabini zrobią to samo.
Nawet nie wiedział, kiedy podszedł do
barku i napełnił szklankę Ognistą, opróżniając ją jednym
haustem.
***
— Na Merlina, co się stało? —
spytała Ginny, wielkimi oczyma wpatrując się w zapłakaną
przyjaciółkę.
— Mogę... mogę zatrzymać się u
ciebie?
Weasleyówna rzuciła szybkie
spojrzenie w głąb dormitorium, gdzie siedziały jej współlokatorki
i zerkały na nią z ciekawością. Odebrała kota i walizkę od
kasztanowłosej i niedbale odłożyła jej rzeczy na łóżko.
Zamiast wpuścić ją do środka, wyszła na korytarz i zaciągnęła
Hermionę do toalety. Szybko upewniła się, że są same, po czym
zablokowała wejście. Zlustrowała dziewczynę troskliwym
spojrzeniem i podała jej chusteczki.
— Powiesz mi, co się stało? —
ponowiła pytanie, gdy ciało starszej Gryfonki przestało się
trząść.
Ujęła jej dłoń i skłoniła, by
usiadła razem z nią na chłodnych kafelkach.
— Chodzi o Malfoya — wyznała cicho
Hermiona, nerwowym ruchem zakładając lok za ucho.
— Coś mu się stało? — Ginny
dokładniej przyjrzała się przyjaciółce, gdy ta pokręciła
głową. Szczególną uwagę przykuwały spierzchnięte, lekko
napuchnięte wargi. — Doszło do czegoś między wami, prawda?
— Tak — przyznała cicho, po czym
ze złością krzyknęła: — Ale ja jestem głupia!
Ginny zamrugała, całkowicie gubiąc
się w relacjach prefektów naczelnych. Wiedziała, że się
zaprzyjaźnili, choć była to specyficzna przyjaźń, jednak ich
uśmiechy i spojrzenia mówiły jej, że ciągnie ich do siebie.
Obawiała się, co z tego wyjdzie i jak to się skończy, jednak za
namową Blaise'a postanowiła się nie wtrącać. Tak jak
przypuszczała, słuchanie rad czarnoskórego Ślizgona źle się
skończyło, zarówno dla niej, jak i dla Hermiony.
— Całowaliście się — bardziej
stwierdziła, niż spytała. — To chyba dobrze? — kontynuowała
niepewnie.
— Nie, nie dobrze.
— Dlaczego?
— Bo... — wyjąkała Hermiona, po
czym wzięła głęboki oddech i oznajmiła: — Ja się w nim
zakochałam, Ginny.
Wcześniejsze stwierdzenie, iż
Weasleyówna była w szoku, było sporym niedopowiedzeniem.
Dziewczyna na moment straciła zdolność mowy i logicznego myślenia,
słysząc ciche, acz stanowcze słowa starszej Gryfonki.
— Ale... ale to Malfoy. Seksowny, ale
nadal Malfoy — wyjąkała, nie mogąc pojąć, jak kasztanowłosa
mogła zakochać się w swoim wieloletnim gnębicielu. —
Przepraszam, mów dalej. Skoro jesteś zakochana i się
całowaliście, to dlaczego...
— Bo on nie czuje tego samego —
wyjaśniła Gryfonka, spuszczając głowę.
Otarła chusteczką łzy, po czym
hałaśliwie wydmuchała nos.
— Och... — wydukała Ginny, czując,
jak udziela jej się paskudny nastrój przyjaciółki. — Jesteś
pewna?
— Podsłuchałam jego rozmowę z
matką.
— Co dokładnie powiedział?
— Narcyza spytała go, czy się we
mnie zakochał i czy po szkole będzie chciał ze mną mieszkać.
Zaprzeczył — wyszeptała z bólem dziewczyna.
— Powiedział coś więcej?
— Nie wiem. Dalej nie słuchałam.
Ginny wzniosła oczy ku niebu, na
moment je przymykając, po czym spojrzała na kasztanowłosą
wzrokiem będącym idealnym połączeniem współczucia i
politowania.
— Błąd. Kochanie, oto pierwsza
zasada podsłuchiwania: zawsze, ale to zawsze, słuchaj do końca,
w przeciwnym razie może ci umknąć coś bardzo ważnego.
— Ale on nawet zachowywał się
inaczej po tej rozmowie! Prawie w ogóle mnie nie dotykał.
— Prawda jest taka, że cholera wie,
co siedzi w tym blond łbie. Powinnaś słuchać do końca albo go o
to spytać.
— A on na pewno by mi wszystko
powiedział — prychnęła ze złością Hermiona.
— Racja — przyznała Weasleyówna,
ponuro kiwając głową. — Co zrobił po tym, jak zamknęłaś się
w sypialni?
— Chyba chciał do mnie przyjść —
powiedziała niepewnie Hermiona.
Kiedy wychodziła, Ślizgon był
w połowie drogi do jej pokoju, a determinacja, jaką miał
wymalowaną na twarzy, jasno mówiła o jego zamiarach.
— A ty co wtedy zrobiłaś?
— Uciekłam do ciebie.
Ginny westchnęła i pokręciła głową.
— To mogę się u ciebie zatrzymać?
— spytała starsza Gryfonka.
— Nie musisz nawet pytać. Powiemy
dziewczynom, że masz wyjątkowo bolesną miesiączkę.
— I tak nie uwierzą...
— Ich problem! — oświadczyła
żarliwie rudowłosa, czym doprowadziła przyjaciółkę do śmiechu.
— I lepiej to załóż — dodała, wyczarowując dla niej
apaszkę.
— Dlaczego?
— Bo masz na szyi malinki. Dużo
malinek.
***
— Mówiłeś coś? — zapytał
uprzejmym tonem Zabini, choć jego oczy błyszczały od złośliwości.
— Ja cię...
Chłopak nie dał skończyć Draconowi
i ponownie wepchnął jego głowę pod strumień lodowatej wody.
Mocniej zacisnął dłoń na jego karku, jednak i tak arystokrata nie
zdołałby mu się wyrwać. Był zbyt pijany, by tego dokonać.
— Masz dość?
— Ta...
Blaise wypuścił Dracona, uznając
bulgotanie za odpowiedź twierdzącą. Blondyn natychmiast oparł się
o blat umywalki, nie mogąc samemu utrzymać równowagi.
— Możesz mi, kurwa, powiedzieć, co
ty odpierdalasz? — warknął niewyraźnie blondyn.
— Chlejesz od dwóch dni. Pojutrze
zaczynają się zajęcia. Jako dobry przyjaciel doprowadzam cię do
porządku.
— Prosił cię ktoś?
— Nie możesz się tak zachowywać,
tylko dlatego, że Granger...
— S... skąd o tym wiesz? Ach tak —
powiedział z nagłym ożywieniem, niemal się przewracając. — Od
tej swojej małej, wrednej...
Zabini ponownie zacisnął dłoń na
karku przyjaciela i wepchnął jego głowę pod kran. Odczekał
minutę i puścił Malfoya, który natychmiast zaczął parskać,
próbując pozbyć się zalegającej wody. Zamiast rzucić się na
Blaise'a, chłopak oparł się na blacie, niemal się na nim kładąc.
Był to tak żałosny widok, że Zabini postanowił mu trochę
odpuścić i zaprowadził go do salonu. Posadził go na fotelu,
samemu siadając na niskim stoliku.
— Teraz będziesz gadał? Jeśli mi
się nie uda, to przyjdzie tu Nott, a on nie będzie się z tobą
cackał — ostrzegł czarnoskóry Ślizgon.
Draco rzucił mu mordercze spojrzenie,
jednak skinął głową.
— Musisz się ogarnąć i do niej
pójść...
— Nie — przerwał mu blondyn,
podkreślając swoje zdanie uderzeniem w oparcie fotela.
Blaise uniósł brwi.
— Możesz mi powiedzieć, dlaczego za
cholerę nie chcesz się z nią zobaczyć?
— Och, więc jednak nie wiemy
wszystkiego, co? — zaśmiał się kpiąco Draco. — Sprowokowała
mnie, pocałowałem, ona uciekła z płaczem i się wyprowadziła.
Koniec pie-eśni.
— I jesteś pewien, że nie zrobiłeś
nic, co...
— Oczywi-ście, że nie! —
wybełkotał z zapałem arystokrata i z wdzięcznością przyjął od
przyjaciela szklankę wody, by pozbyć się uporczywej czkawki.
Po dwóch dniach picia alkoholu woda
wydawała mu się być obcym napojem, jakby nigdy wcześniej jej nie
pił. Opróżnił szklankę i zaczął obracać ją w dłoni.
— Odwaliło jej bez powodu.
Zabini odwrócił się, słysząc, jak
otwiera się przejście do dormitorium prefektów. Do środka weszła
Ginny z bojowym wyrazem twarzy. Zdegustowanym wzrokiem omiotła
walające się butelki i poprzewracane sprzęty.
— O, Weasley! Pudel przysłał cię
po resztę rzeczy? — Ślizgon zarechotał z własnego żartu.
Dziewczyna dopiero teraz na niego
spojrzała i zamarła, zaskoczona, w jakim stanie się znajduje.
Spodziewała się, że będzie wściekły, albo będzie udawał, że
do niczego nie doszło. Najwyraźniej cała sytuacja dotknęła go
bardziej, niż przypuszczała. Ucieszyło ją to, bo to oznaczało,
że arystokrata musiał coś czuć do jej przyjaciółki.
Blaise, nie chcąc, by Gryfonka zaczęła
gnębić jego przyjaciela, wstał i wyprowadził ją z dormitorium,
ignorując pijackie wrzaski Dracona.
— Puszczaj — syknęła, wyrywając
ramię z jego uścisku.
— Daj mu teraz spokój.
— Ale...
— Zaufaj mi, wiem, co robię. Mam
plan — oznajmił Ślizgon.
Weasleyówna uniosła brew, wątpiąc,
by ów pomysł był skuteczny i logiczny.
— Nie rób takiej miny — powiedział
obrażonym tonem. — Jutro wyciągniesz Hermionę z dormitorium
i razem ją do niego zaprowadzimy.
Ginny przechyliła głowę, uważnie
wpatrując się w Zabiniego. Po chwili na ich twarzach pojawił się
ten sam, złośliwy uśmieszek.
— Chcesz ją tam wepchnąć i zamknąć
przejście.
— A jednak potrafisz używać tej
rudej główki — wymamrotał z podziwem chłopak, udając wielce
zaskoczonego.
Gryfonka zaśmiała się i uderzyła go
w ramię.
— Jutro o siedemnastej czekaj przy
posągu garbatej wiedźmy.
Rudowłosa odwróciła się, jednak
zerknęła przez ramię i z powagą powiedziała:
— A później porozmawiamy o tym, co
zaszło między nami wczoraj. Nie bądźmy tacy dziecinni jak oni,
Blaise.
Ślizgon przełknął ślinę. Nie
spodobał mu się jej ton, jednak skinął głową, czując, że
nadszedł czas, by powalczyć o własne szczęście.
***
— Nienienienienie!!! — krzyczała
Hermiona, jednak jej porywacze nie mieli żadnych skrupułów.
Chociaż zapierała się nogami i
próbowała uwolnić ręce z ich uchwytu, dwójka oprawców dalej ją
ciągnęła, po czym wepchnęli ją do środka. Dziewczyna
natychmiast rzuciła się do przejścia, próbując je otworzyć,
jednak jedyne co uzyskała to ból w biodrze. Przywarła plecami do
obrazu, nie mogąc uwierzyć, że ta dwójka właśnie wrzuciła ją
do jaskini smoka.
Nie mając innego wyjścia, powoli
weszła w głąb salonu, obronnie otaczając się ramionami. Szeroko
otwartymi oczami wpatrywała się w drobiny szkła na dywanie
i poprzestawiane meble. Pomieszczenie wypełniała ostra woń
alkoholu.
Jednak prawdziwy szok przeżyła na
widok wychodzącego z jej sypialni Ślizgona. Chłopak przecierał
oczy, ziewając potężnie. Ubrany w pomiętą koszulę z potarganymi
włosami i zarostem sprawiał wrażenie, jakby zupełnie przestał o
siebie dbać.
Hermiona, mając nadzieję, że chłopak
pójdzie do toalety nadal jej nie zauważając, cofnęła się, chcąc
sprawdzić, czy przejście nadal jest zablokowane. Pech chciał, że
stanęła na szkle. Cichy trzask zwrócił uwagę arystokraty.
Blondyn spojrzał na nią i zamarł.
Wpatrywali się w siebie w
nienaturalnej ciszy przez długi czas. W końcu Draco przełknął
ślinę i cicho, acz z gniewem, zapytał:
— Co ty tu robisz?
Dziewczyna nerwowo oblizała wargi,
szukając jakiejkolwiek sensownej wymówki.
— To też moje dormitorium —
powiedziała w końcu, mocniej oplatając swoją talię.
— Już nie, Granger. Wyprowadziłaś
się.
— Racja — przyznała, drżąc pod
jego intensywnym spojrzeniem. — To ja już sobie pójdę — dodała
szybko, niemal biegnąc do wyjścia.
— Nie powiedziałaś, po co tu
przyszłaś — przypomniał Draco, sprawiając, iż dziewczyna
zamarła. — Po resztę swoich rzeczy? Są tam.
Hermiona spojrzała we wskazanym
kierunku. Zabolał ją widok kartonowych pudeł wypełnionych jej
rzeczami.
— Bierz je i się wynoś.
— Malfoy... — zaczęła pokornym
tonem, jednak nie dał jej dokończyć.
— Nie będę powtarzał drugi raz.
Mam ci pomóc? — spytał, jednak jego wzrok wyraźnie mówił, jak
miałaby wyglądać jego pomoc. Prawdopodobnie wywaliłby jej rzeczy
przez okno.
— Porozmawiajmy. Proszę.
Draco niemal się zgodził, widząc
cierpienie malujące się na jej twarzy. Nie zamierzał jednak
kolejny raz nastawiać się na cios i odrzucenie.
— Nie mamy o czym — oznajmił,
odwracając się od niej.
— Malfoy! — wrzasnęła,
rozwścieczona jego zachowaniem.
To ona została wykorzystana i
zraniona. To ona została potraktowana jak bezużyteczna lalka, którą
można odłożyć na bok, gdy skończy się czas na zabawę. Nie miał
prawa zachowywać się jak pan i władca jej świata. Ani tym
bardziej nie miał prawa mówić jej, gdzie jest jej miejsce.
Blondyn odwrócił się i do niej
podszedł. Chwycił ją mocno za ramię i zaczął ciągnąć do
wyjścia.
— Mam cię już dość, Granger.
— Puść... mnie — syknęła
Hermiona, wyrywając się z jego uścisku.
— Wyjdź.
— I co mi zrobisz, jak nie wyjdę?
Uderzysz mnie?
Arystokrata mocno zacisnął szczękę
i odepchnął od siebie jej ramię. Przeklął pod nosem i podszedł
do barku. Drżącą ręką napełnił szklankę i jednym haustem
wypił niemal pół jej zawartości.
— Musimy porozmawiać. Bez żadnych
kłamstw i niedomówień, Malfoy — oznajmiła kasztanowłosa,
przymykając oczy, nie mogąc patrzeć, jak arystokrata wlewa w
siebie alkohol. Nie skomentowała tego jednak w żaden sposób,
czując, że w tej chwili jest mu to potrzebne i pewnie by ją
wyrzucił, gdyby odważyła się prawić mu o szkodliwości tego, co
najwyraźniej robił od trzech dni.
— Bez kłamstw i niedomówień... —
powtórzył cicho, po czym się zaśmiał. — W porządku,
niech będzie — zgodził się, z powrotem odwracając się w jej
stronę. — W takim razie słucham. Powiedz: czerpiesz jakąś chorą
satysfakcję z tego, jak mnie traktujesz? Bawi cię to?
— Odnoszę wrażenie, że jedyną
osobą, która się świetnie bawi, jesteś ty — odparła Hermiona,
zaciskając pięści.
— Ja? — zapytał aksamitnym głosem,
pod którym kryła się chłodna stal.
Odstawił szklankę, nie odrywając od
niej wzroku, wiedząc, że niewiele mu brakuje, by cisnąć szkłem
o ścianę.
— Nie udawaj niewiniątka. Wiem o
wszystkim.
— O jakim wszystkim, do cholery? —
spytał Draco, zaskoczony postawą dziewczyny.
— Słyszałam twoją rozmowę z
matką. Akurat ten moment, kiedy stanowczo stwierdziłeś, że po
szkole nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego.
Arystokrata zamarł, z trudem
pamiętając o oddychaniu. Przez długi czas stał nieruchomo, nie
wiedząc, co powiedzieć. Miał ochotę zaśmiać się i jednocześnie
porządnie potrząsnąć Gryfonką.
— I to wszystko dlatego? — spytał,
nadal zszokowany jej wyznaniem.
— I jeszcze się pyta...
— Wyjaśnij mi coś, Granger, bo
chyba źle rozumuję. Jesteś wściekła na mnie za rozmowę, a
właściwie za jej fragment, który podsłuchałaś, tak?
— Nie! Jestem wściekła za to, że
wyparłeś się...
— Czego?!
— Mnie! — wykrzyknęła płaczliwie
Gryfonka, tracąc resztki opanowania.
— Dziwisz mi się? Co innego, do
cholery, mogłem jej powiedzieć?! Że się z tobą ożenię? Że
zamieszkam z tobą w uroczym domku z takim małym, białym płotkiem?
— zapytał Draco, po czym zaśmiał się pogardliwie. — A może,
że zamierzam mieć z tobą gromadkę bachorów i niech nastawi się
na to, że prędko zostanie babcią, co? Granger, kurwa, my nawet nie
jesteśmy razem! — wrzasnął, gniewnie gestykulując.
— Mogłeś przynajmniej...
— Nie, Granger, nie mogłem. W sumie
to jestem zadowolony, że to usłyszałaś — oznajmił szorstko
Ślizgon, przeklinając siebie za to, że doprowadza ją do łez. —
Przynajmniej będziesz bezpieczna — dokończył, po czym wyminął
ją, by jak najszybciej wyjść z dormitorium. Chociaż nie. On po
prostu uciekał przed drobną, skrzywdzoną przez niego Gryfonką.
— A może ja nie chcę być
bezpieczna? Nie za taką cenę — powiedziała stanowczo Hermiona,
kręcąc głową. Przełknęła łzy, zbierając całą swoją odwagę
i determinację, jakie będą jej teraz potrzebne.
Draco zatrzymał się i zaśmiał
gorzko, jednak nadal nie odwracał się do dziewczyny. Jej słowa
były miodem dla jego zranionego serca i roztrzaskanej duszy, jednak
nie zamierzał tracić okazji do zerwania z tym chorym przywiązaniem.
— Nie widzę powodu, dla którego
miałbym kontynuować tę rozmowę.
— A ja tak, Malfoy. Widzę
przynajmniej jeden, cholernie ważny powód, dla którego powinieneś
z powrotem przywlec tu swój tyłek i szczerze ze mną
porozmawiać.
— Ach, tak? Niby jaki? — spytał
kpiącym tonem, zerkając przez ramię na Hermionę.
— Kocham cię.
Draco przymknął oczy, słysząc
słowa, które tak bardzo chciał usłyszeć, jednak teraz nie
przyniosły mu nic prócz bólu. Choć chciał pobiec do niej i wpić
się w jej drżące wargi, nadal stał nieruchomo. Był zbyt wielkim
zagrożeniem dla niej i nie śmiał igrać z jej życiem tylko po to,
by w końcu mógł poczuć, jak to jest być kochanym.
— Nie, Granger, nie kochasz —
zaprzeczył natychmiast, grobowym tonem.
— Musisz przestać decydować za
mnie, co czuję, a czego nie, Malfoy — powiedziała Hermiona, ani
na chwilę nie odrywając wzroku od stalowych tęczówek.
Wiedziała, że nie może teraz
odpuścić... Już wystarczająco wiele razy uciekała, zostawiając
go samego. Jej serce biło tak głośno, iż wydawało jej się, że
Ślizgon doskonale słyszy rytmiczne uderzenia. Myślała, że po
tym, co powiedziała, będzie zawstydzona, jednak w tej chwili męstwo
i zdecydowanie stały za nią murem w walce o jej szczęście... a
raczej o szczęście ich obojga.
— Doprawdy? Wydaje mi się, że to
jednak ja wiem lepiej, co jest dla ciebie dobre.
— Przestań, Malfoy. Nie chcę tego
słuchać. Myślisz, że sam jeden sprawisz, że będę bezpieczna?
Że w pojedynkę powstrzymasz Ivana i resztę Śmierciożerców?
— Hermiona podeszła do Dracona, gdy ten z powrotem odwrócił
głowę i położyła mu dłoń na ramieniu. — Nie jesteś Bogiem,
Malfoy. Sam wszystkiego nie zdołasz zrobić. Pozwól sobie pomóc,
porozmawiaj ze mną. Zależy mi na tobie.
— Tak po prostu będzie lepiej.
— Dla kogo? Dla mnie na pewno nie. I
skończ z tą gadką o bezpieczeństwie — dodała, widząc, jak
chłopak otwiera usta. — To powoli zaczyna przypominać obsesję.
Wiem, masz prawo tak się zachowywać, zwłaszcza po tym, co
wydarzyło się ostatnio, ale zaufaj mi chociaż trochę. Nie
zamierzam już więcej opuszczać szkolnych terenów. A przynajmniej
nie w pojedynkę i bez poważnego powodu.
— Granger...
— Tak? — spytała z nadzieją
Hermiona.
— Jesteś głupia — dokończył
Draco z wrednym uśmieszkiem, który jednak szybko zniknął, gdy
spojrzał jej prosto w oczy.
— Niby dlaczego? — spytała
oburzona, zakładając ramiona na piersi.
— Bo gdybyś wiedziała o pierwszej
zasadzie podsłuchiwania, nie byłoby całej afery o nic. Owszem,
powiedziałem wtedy "nie", ale mówiłem o wspólnym
mieszkaniu, a nie o... — Ślizgon urwał, nagle odwracając wzrok.
— O tym, że mnie kochasz? —
dokończyła dziewczyna.
Draco ani nie potwierdził, ani nie
zaprzeczył, jednak Hermiona wiedziała, że ma rację. Powoli na jej
usta wpłynął uśmiech, który coraz bardziej się powiększał.
Wypełniona szczęściem i miłością, rzuciła się na arystokratę,
oplatając jego szyję ramionami. Ślizgon, nie spodziewając się
tego, zachwiał się i runął na podłogę wraz ze współlokatorką.
Skrzywił się i potarł pulsującą bólem skroń.
— Złaź ze mnie, hipopotamico —
jęknął, czując, jak ciężar leżącej na nim Hermiony odbiera mu
dech w piersi.
Gryfonka zaśmiała się przez łzy
szczęścia i z czułością pocałowała zaczerwienioną skroń.
— Tu też boli — oznajmił Draco,
wskazując policzek.
Dziewczyna posłusznie przeniosła
wargi we wskazane miejsce.
— I tu — dodał, wskazując kącik
ust.
— Nie przesadzasz? — spytała
rozbawiona Hermiona, gdy blondyn przesunął palec na usta.
— Ale tu mnie boli jak cholera.
— Chyba mogę się poświęcić dla
dobra pacjenta — zgodziła się, składając czuły pocałunek. —
Więc jak? Próbujemy?
Draco skinął głową, doskonale
wiedząc, co ma na myśli.
— Już wyobrażam sobie ich miny —
powiedział rozmarzonym tonem.
— Więc chcesz być ze mną tylko dla
rozgłosu? — zapytała Hermiona, udając obrażoną.
— I dla twoich piersi. Masz ładne
piersi, Granger.
***
Szedł ciemnym korytarzem jednego z
opuszczonych domów, służącego za kwaterę jego oddziału.
W powietrzu unosił się odór zgnilizny i zbutwiałego drewna.
Nie oglądał się za siebie, doskonale zdając sobie sprawę z tego,
że jest pilnowany. Poza tym, o ucieczce nie mogło być mowy. Nie
był tchórzem. Czuł determinację, by odpowiedzieć za swoje błędy.
Idący przed nim Śmierciożerca
zatrzymał się, wskazując boczny korytarz, u kresu którego
znajdowały się dębowe drzwi. Wyprostował się i z wysoko
uniesioną głową wkroczył do pokoju.
Pomimo stosunkowo wczesnej pory dnia,
panował tu półmrok. Szczelnie zasłonięte okna nie przepuszczały
nawet łuny światła, sprawiając, że jedynym jego źródłem był
lichy ogień w kominku. Na pierwszy rzut oka pomieszczenie wydawało
się puste, jednak gdy tylko wszedł głębiej, usłyszał zimny,
wyrafinowany głos, dobiegający z pogrążonego w mroku kąta
pokoju.
— Zapewniliśmy ci wszystko: ludzi,
środki i pomoc w tym, na czym tak bardzo ci zależało. Warunek był
jeden: załatwisz sprawę na czysto — oznajmił mężczyzna, powoli
obracając fotel w stronę swojego rozmówcy. — Myślałem, że
mając do dyspozycji naszych ludzi, dasz radę zlikwidować dwójkę
rozbrojonych uczniów. Jak widać, przeceniłem twoje zdolności —
kontynuował tym samym, niemalże znudzonym głosem.
Chłopak nie odzywał się, wpatrując
się w swojego zwierzchnika. Nie miał zamiaru zaprzeczać ani się
bronić, czując, że zasługuje na karę. Nie mógł sobie wybaczyć
tego, że nie doprowadził sprawy do końca, mając tak dogodną
sytuację, by wreszcie zemścić się na przyrodnim bracie. Dlatego
też ze spokojem obserwował, jak mężczyzna powoli obraca w dłoni
różdżkę, bacznie mu się przyglądając.
— Powiedz mi, Ivanie, dlaczego
powinienem dalej utrzymywać cię przy życiu? Do czego możesz być
użyteczny, skoro przez twoją brawurę straciliśmy bezpieczny
sposób komunikacji z Nim?
— Mogę w dalszym ciągu wykonywać
powierzone mi zadanie — odpowiedział chłopak.
Mężczyzna zaśmiał się cicho.
— Crucio.
Ugodzony zaklęciem Ivan upadł na
kolana, walcząc z bólem. Był na niego przygotowany, wiedział, że
prędzej czy później do tego dojdzie.
— Myślisz, że nadal możesz się na
coś przydać? Naprawdę się łudzisz, że nadal będziesz mógł
swobodnie przedostawać się na tereny Hogwartu i innych
strategicznych miejsc? Przecież to jasne, że władze wiedzą już o
twojej zdolności animagii. Sądzisz, że będziemy aż tak
ryzykować?
Chłopak z trudem podniósł głowę i
spojrzał w oczy mężczyzny.
— Nie macie wyboru — powiedział
głosem zachrypniętym od bólu.
Śmierciożerca cofnął zaklęcie,
tylko po to, by zobaczyć, jak jego ciało na nowo zwija się z bólu,
gdy otrzymało kolejny cios.
Ivan nie krzyczał, skupiając całą
swoją uwagę na znienawidzonej twarzy brata. Cierpliwie znosząc
długie minuty tortur, poprzysiągł sobie, że odpłaci mu za każdą
ranę i za każdy otrzymany cios. Z nawiązką. I o ile się
nie mylił, okazja nadarzy się już niedługo.
***
Co do najistotniejszej części rozdziału: mieli się mijać jeszcze przez jakiś czas, ale nie wytrzymałyśmy i postanowiłyśmy ich popchnąć... tak bardzo, że wylądowali na podłodze :)
W ciągu tego tygodnia najadłyśmy się nieco strachu, bo prawie straciłyśmy tą scenę, która tak bardzo uruchamia wyobraźnię - przynajmniej moją... a mianowicie Cookie miała ją od kilku miesięcy na telefonie i nie przesłała tego na komputer, a kilka dni temu doszła do wniosku, że całkiem fajnym pomysłem będzie wrzucenie telefonu do muszli klozetowej.
Oj tam, oj tam... przynajmniej wiem, że jest niezniszczalny i za około 140zł można kupić telefon, który przetrwa nurkowanie głębinowe :D Trzeba też wspomnieć o heroizmie Sappy, która niczym dzielny wojak chwyciła za gumową rękawicę i wyciągnęła mój telefon z toaletowych odmętów :)
Całe szczęście scena zachowała się nienaruszona i możemy ją ciągle czytać na nowo z wypiekami na twarzy... mamy nadzieję, że na Was podziałała tak samo, bo inaczej okaże się, że jesteśmy niewyżytymi kobietami, które totalnie straciły głowę dla fikcyjnej postaci, którą same stworzyły... a to już się nadaje na wizytę u psychiatry :D
Rozdział jest taką samą niespodzianką, jak i dla Was. Naprawdę myślałyśmy, że pisanie go zajmie nam więcej czasu, ale jakoś samo tak wyszło :)
PS: trzymajcie kciuki za ostatni egzamin :)
Jejku! W końcu! Lecę czytać!
OdpowiedzUsuńRany! Serio rozdział przegenialny! W jednej notce zapisałyście tyle skrajnych emocji! Chciało mi się płakać, i ze śmiechu i ze smutku no i oczywiście na koniec bo im się udało!!! czekam z niecierpliwością na kolejny wpis!
UsuńO jejujejujejujejujejujejujeju niesamowity rozdział!! No i w końcu są razem <3 Babcia Rose i jej klopsiki pobiły wszelkie rekordy. Trzymam kciuki za egzamin (i napływ weny)
OdpowiedzUsuńJesteście najlepsze!
OdpowiedzUsuńAwww cudowny rozdział <3 Jak ja się cieszę, że wreszcie są razem! Nie spodziewałam się, że Herm odważy się pierwsza wyznać swoje uczucia. Jestem ciekawa reakcji innych na ich związek :D
OdpowiedzUsuńChyba była mu to winna po tym, jak wiele razy (doliczyłam się chyba aż dwóch... ale jak na nerwy pana M to i tak wiele) uciekała, zostawiając go samego ;)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńO Boże! Tyle emocji we buzuje, że chyba zaraz eksploduję! (Nawet się zrymowało XD)Cała się trzęsę,serio.
OdpowiedzUsuńNareszcie są razem <3 Tak długo na to czekałam!A już się bałam że Draco zacznie ją ignorować, ale jak zwykle potraficie zaskoczyć :D Nawet nie oglądam HP bo tak bardzo nie mogłam doczekać się tego rozdziału. Jesteście poprostu ge-nial-ne! Z niecierpliwością czekam na następny rozdział
"- Więc chcesz być ze mną tylko dla rozgłosu?
OdpowiedzUsuń- I dla twoich piersi. Masz ładne piersi, Granger."
Rozłożył mnie totalnie ten fragment. :-D
Cudo, cudeńko!
Aż nie mogę się przestać uśmiechać po przeczytaniu tego rozdziału. :-D
Cieszę się, że w końcu mogłam nadrobić nieprzeczytane rozdziały.
I z niecierpliwością czekam na kolejny.
Ariela
http://breathe-you-in-dh.blogspot.com/
To też mój ulubiony fragment :) aż ciężko uwierzyć, że udało się znaleźć dramione w czasach szkolnych, które jest nie tylko mocno kanoniczne (bo i Hermiona i Draco są po prostu sobą) ale i tak ładnie i powoli zostanie poprowadzona relacja między nimi. No i przy okazji cała kupa humoru wysokiej jakości. Muszę przyznać, że to pierwsze tak bardzo sensownie napisane dramione w czasach szkolnych, bo dla mnie ta para miała rację bytu tylko kilka lat po wojnie. Ale wam się naprawdę udało! Teraz ładnie największy komplement jaki moglby paść z moich ust - ten ff przypomina mi moje ukochane HGxSS bez cukru (które przeczytałam jakieś 3 razy mimo wybitnej długości). Chyba wasze opowiadanie wejdzie to mojego topu polskich, a na pewno zajmuje już 1 miejsce w tych z czasów szkolnych.
UsuńA i scena ich zbliżenia bardzo ładnie napisana :) Zrobiło się gorąco mimo, że właściwie nie było tam nic zbereźnego.
Niech wam znów tak sam wyjdzie nowy rozdział :)
OdpowiedzUsuńWiecie co? Największą wadą tego, że rozdziały są takie długie jest to, że nie mam jak się do niego odnieść. Bo jak w połowie, przygotowałam już całą wiązankę wyzwisk na Malfoya, tak teraz po przeczytaniu końcówki, zbyt ciężko jest mi jej użyć, ale no cóż będę z tym żyć i ani mi się ważcie zmieniać długości chyba, że na dłuższą XDD
AAA!!! No po prostu nie mogę uwierzyć w to, co widzę!!! Fenomenalny rozdział, odwaliłyście (jak zwykle) kawał genialnej roboty! I nawet Malfoy jest Malfoyem, co się bardzo chwali.
OdpowiedzUsuńChryste Panie, chyba nie powinnam płakać tyle na tym rozdziale. Na końcu to były już łzy śmiechu. Jestem bardzo ciekawa, jak im wyjdzie. Hermiona Malfoy - ładnie wygląda; już widzę miny wszystkich uczniów Hogwartu, a już w szczególności Rona, który chyba rzuci się Malfoyowi do gardła. (ŁAPSKA PRECZ, RONALDZIE WEASLEY!!!).
Babcia Rose wymiata. Jezusku, ona jest tak cudowna, że jej nawet tego ,,Zabliniego" wybaczę. Klopsiki! Matko! :D Kocham klopsiki. Dobrze, że przekonała się do ,,zięcia"... Ups? Zagalopowałam się? Ugh. xD
Jestem tak niezmiernie podekscytowana! Nawet ten przygłup Ivan nie jest w stanie zniszczyć mojego entuzjazmu. A idź się chędożyć z olbrzymami.
Weny, czasu, pozdrawiam
- Potterhead
Dzięki, teraz ciągle przed oczami mamy obraz Ivana i pewnego olbrzyma... fuj
UsuńXD
Nosz cholera! Jak przeczytałyście mój komentarz pod ostatnim postem to wiecie, że nie mam skłonności do komentowania, ale musiałam! Nigdy żadne opowiadanie nie sprawiło, że byłam aż tak nim rozemocjonowana. Sposób w jaki pokazujecie tutaj Malfoy'a jest taki, że marzę tylko o tym żeby zamienić się z panną Granger. Cała historia dotycząca Ivana jest niczym z bestselerowego kryminału. Opisujecie uczucia bohaterów tak, że nie mogę znaleźć odpowiednich synonimów do słów wspaniały, zjawiskowy. No i najważniejsze! TA scena pomiędzy bohaterami! Spokojnie, nie tylko wy tak przeżywacie losy wyimaginowanych bohaterów. Jestem chwilę po przeczytaniu tego rozdziału i nie mogę jeszcze uspokoić moich emocji. Najchętniej bym napisała komentarz "Laski ale to jest zajebiste. Kocham was! <3 CUDO', ale jest to poniżej mojej godności. Staram się mój zachwyt ubrać w bardziej wyrafinowany sposób, ale chyba i tak mi nie wyszło. Wszystko to takie zagmatwane (chodzi mi tu o moje myśli pędzące niczym Draco na swojej nowej miotle)! Ślę na koniec podziękowania z ukłonem za to, że nie pozwoliłyście by Malfoy i Granger latali przez kolejne rozdziały wylewając morze łez oraz Ognistej i się ogarnęli (nawet wyznanie miłości w iście malfoyowskim stylu).
OdpowiedzUsuńMogę tylko życzyć pomysłów i energii do pisania.
Pozdrawiam,
Nenneke
I jak was nie kochać? Naprawdę długi rozdział w tak krótkim czasie... I do tego GENIALNY. Babcia Rose jak zwykle nie do przebicia 💜. Fajnie, że zaczęła przekonywać się do Draco. Nie martwcie się, to pchnięcie na podłogę wyszło im na dobre 😆. Nie wytrzymam chyba, już bym chciała wiedzieć, co będzie dalej...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko i miłych wakacji
Lilith 💜
Cuuuudo rozdział🐇
OdpowiedzUsuńJesteście najlepsze! Zawsze oczekuję nowego rozdziału i to zaraz po przeczytaniu tego, który został niedawno dodany xD Ale oczywiście tak się nie da. I tak zgadzając się z jedną osobą powyżej- dobrze, że przez resztę rozdziału nie unikali się. Ale innym uczniom miny zrzędną, gdy się dowiedzą o nowej parze ^^ I jeszcze to, że chce być z nią dla tego, bo ma ładne piersi xD Albo ten list babci Rose... XD
OdpowiedzUsuńWeny kochane ❤
wow, jesteście przecudowne! rozdział ogromny, jestem zakochana :D jak zobaczyłam, ze go dodałyście aż zapiszczałam ze szczęscia haha ile emocji mną targało, od wściekłości, irytacji aż po zachwyt i niedowierzanie! te smyranie i kotek, jakie to urocze, aww :D Draco taki opiekuńczy, no ideał! Pani Malfoy, troche przykre zachowanie, a ten cały auror grrr jaka byłam oburzona czytając scenę z nim.. Babcia Hermiony moja faworytka :D AUTOKARORZY XDD jak się śmiałam, ba do tej pory mnie to śmieszy! kocham wasze poczucie humoru, kocham! opis ich 'głębszego pocałunku' w dormitorium jest niesamowity, nie wiem jak to określić ale ma w sobie to coś! szczerze powiedziawszy po wyznaniu miłości przez Herm, bałam się że Malfoy je odrzuci, będzie starał się je wyprzeć. Aż bałam się czytać, wy to potraficie człowieka wprowadzić w obłęd :D miło, ze przez resztę rozdziału nie unikali się:) nareszcie pojawił się Nott, dawno go nie było, no i Luna! Ron brzydko się zachował, bardzo brzydko.. po skończeniu czytania, miałam na twarzy banana, smiałam się do siebie i snułam co może wydarzyć sie w następnym rozdziale - zwariowałam :D powodzenia na następnym egzaminie, trzymam kciuki! pozdrawiam - Zu
OdpowiedzUsuńja uwielbiam je! one tu są i piszą dla nas!
Usuńrozdział ten jak i poprzedni po prostu zwalają z nóg! oczywiście moja ulubiona scena, to ta z pocałunkami i szczerze miałam nadzieję, na coś więcej:D ale Hermiona musiała zachować zdrowy rozsądek.Cieszę się, że to ona okazała się tą odważna i wyznała wszystko- jestem z Was dumna:D wszystko było tak wspaniale opisane, że również miałam wypieki i wyobrażałam sobie Draco...hmmmmm:)
Szkoda tylko, że teraz więcej pojawia się tej mrocznej strony, bo najprzyjemniej czyta mi się perypetie naszej dwójki
oczywiście z domieszką Babci i Zambliniego:D Babcia wymiata, jej list doprowadził mnie do wybuchu śmiechu!
Cóż mogę dodać? nie zmieniajcie się i Waszefo stylu:) powodzenia na egzaminach i dziękuję za szybko dodany rozdział!
Kocham WAS!:D
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMogę tylko powiedzieć, że wy oraz ten rozdział (i poprzednie xd) jest genialny!!!!!!!!!!!! :D
OdpowiedzUsuńO ludzie kocham was narescie sa razem, az normalnie mam ochote was wysciskac :) J LOVE MALFOY AND HERMIONA:)
OdpowiedzUsuńJednym słowem rozdział jest po prostu genialny. <3Jest to jedno z najlepszych fanfiction jakie czytałam. Uwielbiam wasze pomysły i stworzonych przez was bohaterów. Nie mogę się już doczekać następnego rozdziału.��
OdpowiedzUsuńZ racji tego, że w przyszłości mam zamiar zostać psychiartą...
OdpowiedzUsuńKiedy umówić Was na wizytę? ;D
Ps. Kocham babcię Rose... I Franka Malfoya :D ;D ;*
Popłakałam się. Jestem pod wrażeniem. Szczęśliwa. Pełna wiary. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMuszę to napisać... Kurwa ja chcę taką babcie! Ta staruszka zawładnęła moim serduszkiem i zaczynam ja bardziej lubić niż Hermione haha może by tak nowy paring, Draco i babcia? Lepiej Drabcia czy Baco?
OdpowiedzUsuńCo tu dodać... więcej babci!
Musiałam zatykać nos, żeby nie zakrztusić się śmiechem, noale, raz się żyje! W kilku wyrazach brakowało "ę", a czasami przecinka, ale przymknę na to oko, bo komizm przezwyciężył wszystko.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Anonimem wyżej... Więcej babci!
Pzdr
Cavaletti
Jejku kocham ten rozdział i dosłownie z 10 razy przeczytałam scenę z pocałunku Miony i Draco !!!! Po tym jak otkryłam waszego bloga 2 dni temu pochłonął mnie i juz nie mogę się doczekać następnego rozdziału.Pozdrawiam gorąco i życzę wspaniałych pomysłów na dalsze losy bohaterów :) <3
OdpowiedzUsuńHejo hejooo :D
OdpowiedzUsuńBiorąc pod uwagę fakt, iż moja skromna osoba pojawiła się dopiero teraz, mam ochotę napisać "oto jestem"
O trolololo!!! Co za rozdział! I owszem, mam na myśli Franka Malfoya i naszą kochaną babinę, która i tym razem nas nie zawiodła :P
Końcówka rozdziału powaliła na łopatki! Gdy przeczytałam cytat na początku miałam ochotę krzyknąć"noż kur...na belek znowu bd się unikać!" A tu nie! Po co utrudniać sobie życie, kiedy widać, że ciągnie ich do siebie jak Rona do parówek. Ostatnia scena - mrrrrr :D
W życiu nie miałam takich motyli w brzuchu (nawet wtedy, gdy zjadłam rogaliki, których termin ważności upływał w marcu :/ Tak wiem. Padłyście. Pamiętajcie - nie róbcie tego w domu. Pod żadnym pozorem! Nie ważne jak wielkie skłonności autodestrukcyjne by Was nawiedziły)
No to tyle! A teraz ten... Tego... Piszcie! By dać pożywkę takim Dramionowym hienom jak ja :D
Pozdrawiam, Iva Nerda
kiedyjestesprzymniedramione.blogspot.com
Nie mam słów tylko tyle 😍❤👄
OdpowiedzUsuńJak ja kocham babcię Rose! Rozwalają mnie wszystkie fragmenty z jej udziałem! Wykreowałyście ją na bardzo żywiołową kobietę i chyba to jest w niej najzabawniejsze.
OdpowiedzUsuńCo do Draco i Hermiony, ta ostatnia scena z nimi była wprost genialna. Nie wiem co mogłabym jeszcze powiedzieć. Tak naprawdę cały rozdział był świetny, tak jak zawsze. Nie wiem skąd bierzecie tyle pomysłów, uwielbiam wasze poczucie humoru!
Co mogę jeszcze powiedzieć...?
Jestem ciekawa co będzie dalej, ale bez wątpienia się nie zawiodę.
Powodzenia na egzaminie! :)
Jak myślcie? Kiedy wyrobienie sięz nowym roździałem ? ��
OdpowiedzUsuńTrudno powiedzieć, ale gdybym była wróżbitą Maciejem obstawiałabym, że za jakieś 5-7 dni :D
UsuńHej! Założyłam ostatnio blog gdzie polecam blogi Dramione, i dzisiaj wstawiłam tam waszego bloga Mam nadzieję że nie będzie wam to przeszkadzać :)
OdpowiedzUsuńMadzikM
Link do tego bloga http://dhpbpmm.blogspot.com/
Ten rozdział był naprawdę obłędny i cieszę się, że nie musieliśmy czekać na niego długo. Na początku myślałam, że po tych dramatycznych wydarzeniach Hermiona i Draco przestaną się do siebie odzywać, ale jak już zdążyłam zauważyć, nigdy nie robicie tego, czego oczekujemy (co oczywiście jest zaletą). Podobała mi się zmienność nastrojów naszych bohaterów, choć Draco i tak skradł moje serce tymi wszystkimi piórkami (no dobra, może jeszcze babcia Rose i jej Franek i Zablini). A Rona to miałam ochotę walnąć pałką, już widzę jego fochy pięciolatki, kiedy Draco i Hermiona zaczną się ze sobą pokazywać (bo chyba zaczną... kiedyś?). Naprawdę nie spodziewałam się takiego obrotu akcji, zwłaszcza, kiedy wyznali sobie miłość, a Draco zgodził się "spróbować". To było takie piękne, że automatycznie załączyła się we mnie fangirl. Tylko mam nadzieję, że pozwolicie nam się trochę nacieszyć ich związkiem zanim znowu walniecie jakąś bombę i wszystko pójdzie na w *cenzura*
OdpowiedzUsuńJak na razie mogę umrzeć szczęśliwa dzięki takiemu obrotowi spraw.
Życzę dużo weny i życzę powodzenia z egzaminem (tak, wiem, zapłon godny ślimaka winniczka).
Pozdrawiam ciepło!
czytam to 4939382991728 raz i za każdym razem tyle emocji!! ♡♡ nwm jak to robicie ale jesteście mega megaaaaa!! jedno z najlepszych dramione jakie czytałam!♡
OdpowiedzUsuńG.E.N.I.A.L.N.Y rozdział! Czytałam w takim napięciu, że przy scenie jak się pogodzili to aż zapiszczałam z radości <3. Czekam na kolejny rozdział! :D
OdpowiedzUsuńDotarłam do końca i powiem,że jestem zachwycona.Wasz styl pisania jest niesamowity,i o do tego stopnia,że pochłonęłam opowiadanie w 4 godziny.Nie pisałam komentarzy wcześniej,gdyż po skończeniu rozdziału brałam się za następny.A więc: nie mogę doczekać się następnego rozdziału (widzę,że na tą chwilę jest 25%) oraz życzę weny
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Rozdział jak zwykle niesamowity. Nie ukrywam, że podoba mi się taka burzliwość między naszą parką. Babcia Rose po raz kolejny skradła mi serce <3
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wreszcie wyznali sobie uczucia ;)
Przepraszam, że tak krótko, ale po prostu czas mnie goni
Życzę weny i czekam na dalszy ciąg
Pozdrawiam
Arcanum Felis
zapraszam na nowość
http://last-minute-love-dramione.blogspot.com/
Rozdział jak zwykle genialny <3
OdpowiedzUsuńKiedy można się spodziewać następnego?
Pod koniec lipca, jak Cookie wróci z wakacji :)
UsuńPrzeczytałam dotychczasowe rozdziały w tydzień!! Opowiadanie jest genialne❤...
OdpowiedzUsuńDraco i Hermiona mają idealne charaktery a Blaise jest po prostu genialny.
Czekam z niecierpliwością na dalsze rozdziały.
Znacie może już dokładną datę następnego rozdziału?
OdpowiedzUsuńNaprawdę trudno powiedzieć. Cookie wraca 1 sierpnia i prawdopodobnie wtedy będziemy łączyć to, co napisałyśmy w międzyczasie (ale maksymalnie zajmie nam do dwóch dni, jak zepniemy cztery litery to może będzie już 1.08 wieczorem) :) Miałyśmy nadzieję, że uda nam się ukończyć rozdział na odległość, jednak w praktyce okazało się to nieco problematyczne. Na swoją obronę mamy to, że będzie znów dużo czytania (spokojnie ponad 50 stron) i fakt, że czeka na Was kilka niespodzianek, a o pierwszej z nich dowiecie się już jutro (a właściwie dzisiaj, bo jest już po północy xp). Wypatrujcie posta około południa :)
UsuńJak zawsze rozdział jest cudowny ale nie wiem czy nie jeszcze lepszy :D Sceny pomiędzy Draco i Hermioną są tak genialnie opisane. A czytając list od babci Rosę to miałam wrażenie ze słyszę własną babcie. Macie genialne poczucie humoru dzięki czemu ich sprzeczki sa takie genialne. Wasze postacie mają genialne charaktery, każda się czymś wyróżnia.
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwoscią czekam na następny rozdział.
~blackrainbow
Witam!
OdpowiedzUsuńNaprawdę przepraszam, że dopiero teraz pisze komentarz, ale wcześniej jakoś nie ogarnęłam tyłka. Rozdział - cudo! Oczywiście, best moment to nowa para Hogwartu. I zapewne najbardziej wyczekiwana. Pisałam już kilka komentarzy pod Anonimem, ale dopiero niedawno założyłam konto i jakoś z niego nie korzystałam. Nareszcie mam jak napisać porządnie komentarz.
List babci Rose... aż zrobiłam screena! A jak przeczytałam, że nie słuchała do końca to... Trochę się wkurzyłam, że jej nie powiedział wprost "kocham cię, Granger", ale wierzę, że powie to w odpowiednim momencie. Chciałabym w końcu wyjaśnienia, co jest pomiędzy Harry'm a Donovan! To jest naprawdę intrygująca sprawa warta uwagi. Myślę, że to by było na tyle. Jak się mnie coś przypomni, to dopiszę. XD...
Pozdrawiam, życzę weny i serdeczne zapraszam na mojego pierwszego bloga o tematyce Dramione: http://dramioneczujactwojdotyk.blogspot.com/
Zacznę od tego, że zdaje sobie sprawę z opóźnienia z jakim piszę ten komentarz, ale dopiero waszego bloga znalazłam i skończyłam czytać bieżące rozdziały. Zwykle nie komentuję blogów i NIE czytam nie skończonych opowiadań. Jestem z natury bardzo niecierpliwą osobą i czekanie + ja = nic dobrego, więc zawsze unikałam trwających prac jak ognia i muszę przyznać kiedy zaczynałam czytać wasze wypociny to myślałam, że opowiadanie jest ukończe, troche się zawiodłam kiedy dowiedziałam się, że jednak nie jest, ale cóż, wszystko (jak na amatorską prace) było genialnie wykreowane; postacie, emocje, fabuła!(turniej w amazonii? dopóki nie przeczytałam myślałam, że będzie to kompletna klapa!) i doszło do tego, że zrobiłam wyjątek i zapomniałam sie w tym opowiadaniu!
OdpowiedzUsuńPrzechodząc do rozdziału... co tu dużo mówić; osoby nade mną idealnie określiły co czuje! Cieszę się, że Draco i Hermiona w końcu odnaleźli drogę do siebie i zapewniam, że dawno nie przeżyłam takich pozytywnych emocji jak podczas ich godzenia się!
Ivan... "gorszy brat" próbujący się odegrać na Draco.. zamiast go wyklinać to napiszę, że mam nadzieję, że mu się to nie uda!
Oto co w dużym skrócie chciałam przekazać. Życzę weny i czekam na kolejny rozdział!
Za ile będzie kolejny rozdział???
OdpowiedzUsuńByć może uda nam się go wypuścić jutro wieczorem :)
UsuńPrzez chwile pomyslalam, ze to moze Ron jest tym złym z Hogwartu, z ktorym sie komunikuja, ale jednak nadal stawiam chyba na Notta.
OdpowiedzUsuń