sobota, 19 marca 2016

Romanse, romanse...

Nocną ciszę przerwało ciche pyknięcie. Tuż po tym w ciemnym zaułku zmaterializowała się zakapturzona postać. Nie oglądając się za siebie, rozpoczęła wędrówkę, a zdecydowany, długi krok zdradzał, iż kaptur skrywa męską twarz. Przybysz nie rozglądał się, szedł z opuszczoną głową, sprawiając wrażenie, że dobrze zna okolicę. Tylko kroki tajemniczego mężczyzny, dudniące po chodniku i cichy szmer czarnej peleryny zdradzały jego obecność. Doskonale wtapiał się w panujący tu mrok. Nawet nieliczne działające uliczne latarnie nie zdołały pokonać cieni, okalających jego twarz.
Mężczyzna skręcił w boczną uliczkę, idąc tuż przy rozwalającej się, ceglanej ścianie jednego z zaniedbanych domów. Chodnik pokryty był pustymi butelkami, a silne podmuchy wiatru targały reklamówkami. W powietrzu unosił się odór zgnilizny i rozkładu.
Zakapturzona postać przeszła przez wyrwę w metalowym ogrodzeniu, korzystając z jednego ze znanych jej skrótów. Mężczyzna znieruchomiał, gdy usłyszał chrapliwy oddech siedzącego pod ścianą kloszarda. Starzec wyciągnął dłoń, prosząc o darowiznę. Odziany w pelerynę przybysz wpatrywał się w niego uważnie, zastanawiając się, czy nie pozbyć się świadka jego obecności. Zignorował chęć, by wyjąć różdżkę i zrobić z niej użytek, dochodząc do wniosku, że lepiej zostawić bezdomnego przy życiu. Doskonale wiedział, że lada chwila aurorzy znowu wpadną na jego trop. O to mu chodziło. Specjalnie udał się w to miejsce, by zmylić pościg. Jeśli wpadną na kloszarda, a na pewno tak się stanie, potwierdzi on jego pobyt w tym paskudnym miejscu, a on zyska czas, by zająć się własnymi sprawami.
Bez słowa minął starca, ignorując obelgi wykrzykiwane ochrypłym od gorzałki tonem. Skręcił w kolejną uliczkę i uśmiechnął się pod nosem, słysząc kolejne tej nocy ciche pyknięcie. Już tu byli.
Zamknął oczy, a gdy ponownie je otworzył, zobaczył ogromny dwór, który dosadnie komunikował, jak majętna jest mieszkająca w nim rodzina. Mając w poważaniu czyjeś starania, by trawnik prezentował się nienagannie, bez żadnych skrupułów podszedł do metalowego ogrodzenia. Zacisnął dłonie na czarnych prętach, zwieńczonych ostrym, spiralnym zakończeniem i z zawiścią spojrzał na okazałą budowlę. To wszystko mogło być jego. Będzie jego. „Już niedługo” — powtarzał sobie w myślach. — „Tak długo czekałem, czym jest zatem te kilka miesięcy?”
By powstrzymać chęć wparowania do środka i tym samym zniszczenie jego planu, oparł czoło o chłodne ogrodzenie. Przeniósł wzrok na jedyne okno, w którym paliło się światło, a ciszę przeszył jego złowieszczy śmiech. Teraz ukrywał się między okazałymi krzewami, ale to wkrótce miało się zmienić. Jeszcze trochę wysiłku, szczypta cierpliwości, a to on będzie ogrzewał się przy kominku.
Silniejszy podmuch wiatru odrzucił kaptur w tył, a poły peleryny zatrzepotały, przywołując na myśl skrzydła kruka. Uniósł dłoń, a na jej wewnętrznej stronie wylądował pojedynczy płatek śniegu, sygnalizujący początek grudnia. Zafascynowany, obserwował, jak biały puch roztapia się pod wpływem ciepła jego dłoni.
Jak niewiele trzeba, by coś zniknęło z tego świata, zupełnie bez śladu.”
Po raz ostatni spojrzał na dwór i przeniósł się w kolejne miejsce, które było jego właściwym celem. Teraz, gdy na jakiś czas pozbył się aurorów, bez obaw udał się na spotkanie z człowiekiem, który mógł mu pomóc.
Usiadł na ławce i szczelniej otulił się peleryną. Zerknął na zegarek. Musiał wytrzymać jeszcze dziesięć minut bez jedzenia i ciepłego kąta. Słysząc szmer, natychmiast wyjął różdżkę i przeklął się za wpadanie w paranoję. Był zupełnie sam w tym zapuszczonym, zdewastowanym parku. Przyroda zupełnie zapanowała nad tym miejscem, chwasty wyrosły spod popękanego chodnika, a pomalowane ławki obrosły mchem. Tu śnieg zdążył już pokryć grubą warstwą roślinność i drewniane zabudowy.
Nie schował różdżki, mając dziwne wrażenie, że nie jest tu jednak sam. Instynktownie zerknął w dół i nim zdołał rozpoznać przyczynę jego niepokoju, zielony promień wydobył się z jego różdżki. Bezpański pies padł martwy. Przez resztę czasu, mężczyzna obserwował, jak płatki białego puchu zakrywają truchło.
Znieruchomiał, słysząc skrzypnięcia śniegu, które powstawały przy każdym kroku kolejnego mężczyzny, który pojawił się dosłownie znikąd. Nie zerkając za siebie, cierpliwie czekał, aż nowo przybyły zajmie miejsce obok niego. On również miał na sobie pelerynę, jednak była w dużo lepszym stanie niż ta, którą nosił pierwszy z nich. Był wyższy, choć znacznie szczuplejszy, a spod kaptura wyłaniał się spiczasty podbródek, pokryty siwiejącym zarostem.
Obaj siedzieli w milczeniu, obserwując, niknące pod śniegiem, ciało zwierzęcia.
— Nie jestem pewien, czy potrzebujemy kogoś takiego jak ty. Masz słabe nerwy — oznajmił starszy z nich głębokim, spokojnym tonem, zupełnie jakby poruszali błahe tematy dotyczące pogody.
— Mam motywację.
— Raczej obsesję.
— Ambicję — poprawił go pierwszy mężczyzna, zaciskając dłonie w pięści.
— Urojenia — odparł jego rozmówca, czym skończył ich spór.
Między nimi znowu zapanowało milczenie, podczas którego starszy człowiek dokładnie przyglądał się drugiemu, głęboko się nad czymś zastanawiając. Postać w zniszczonej pelerynie siedziała nieruchomo, nie dając po sobie poznać, jak jego badawcze spojrzenie go niepokoi.
— Dziwię się, że przetrwałeś tak długo bez naszej pomocy. Trzeba przyznać, że jesteś wytrwały...
— Wiedziałem, że...
— Ale jak na razie to jest to jedyna zaleta, jaką w tobie widzę — dokończył mężczyzna, zupełnie nie zwracając uwagi na słowa rozmówcy.
— Może nie patrzysz wystarczająco wnikliwie, Blake — odwarknął młodszy, ledwo panując nad gniewem. Najchętniej posłałby go do piachu, jednak w ten sposób straciłby swoją jedyną szansę na przeżycie. I na zemstę. Wziął parę głębszych oddechów, by nie dać żadnego pretekstu do zakończenia tej rozmowy.
— Może i nie — zaśmiał się Blake. Po chwili wstał i ruszył przed siebie, nie czekając na drugiego mężczyznę. Ten wstał i otulając się podziurawioną peleryną, dołączył szybkim krokiem do swojego towarzysza. — Zaryzykuję z tobą. Jest nas mało, przynajmniej na razie. Potrzebujemy każdej pary rąk.
— Nie będziesz żałował — obiecał gorliwie młodszy mężczyzna. Na jego twarz wpłynął złowrogi uśmiech, a oczy rozbłysły pod schronieniem kaptura.
— Albo dobrze się spiszesz, albo zginiesz... W każdym razie masz rację. Nie będę żałował.
Wyszli z parku i przeszli na drugą stronę ulicy. Okolica niczym się nie wyróżniała. Domy nie były ani imponujące, ani pogrążone w ruinie. Wszystko było takie... jednakowe, monotonne. „Dlaczego akurat tu?” — zastanawiał się niższy z nich, z obrzydzeniem patrząc na mugolskie pojazdy, stojące niemal przed każdym domem.
— Bo nikt się tego nie spodziewa — oznajmił Blake, zupełnie jakby czytał w jego myślach. — Taak... jesteśmy bardzo miłymi sąsiadami — dodał, po czym zaśmiał się z własnego żartu.
Skręcili w boczną uliczkę, przeskoczyli przez niewielki, kamienny murek i weszli do jednego z domów. Nie zatrzymując się, przeszli do pomieszczenia, które kiedyś musiało być salonem. Teraz znajdowały się tu stoły pokryte mapami i dokumentami. Pod jedną ze ścian stał ogromny regał, na którym stało mnóstwo buteleczek i niewykorzystanych ingrediencji. Najbardziej jednak zaciekawiła go ogłuszona postać, leżąca w kącie pokoju, otoczona liczną grupą mężczyzn. Słysząc kroki, jak jeden mąż odwrócili się i spojrzeli na przybysza, dzięki czemu mógł dokładniej przyjrzeć się zakładnikowi. Nawet jeśli go znał, nie mógł go rozpoznać przez opuchniętą, okaleczoną twarz.
— Mam go — powiedział Blake do mężczyzny siedzącego na fotelu przed kominkiem. On jako jedyny nie zajmował się nieprzytomnym zakładnikiem. Siedział tyłem do nich, więc jedyne co nowo przybyły widział, to jego ręce spoczywające na oparciach fotela i czarne włosy zebrane na karku w elegancki kucyk.
— Nie masz już drogi odwrotu — oznajmił spokojnym głosem tajemniczy mężczyzna. Wydawało się, że to on rozkazuje zgromadzonym w tym domu.
— Wiem — odpowiedział przybysz.
Mężczyzna zaśmiał się złowieszczo.
— Jesteś bardzo pewny siebie, prawda? Ale to dobrze. To dobrze... Zanim przyjmiemy cię do naszej wesołej gromady, pozwól, że zapytam cię o jedną rzecz. Dlaczego?
W salonie zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na rozmawiającą dwójkę. Nikt nie śmiał im przerywać.
— Chcę Malfoya.

***

— To jego wina — oznajmiła Hermiona, wielkimi oczyma patrząc na dyrektorkę. Zrobiła jeszcze jeden krok w lewo, by zwiększyć odległość między nią a jej współlokatorem, który teraz patrzył na nią spojrzeniem będącym mieszaniną złości i zdziwienia. W odpowiedzi na to dziewczyna wzruszyła ramionami i wróciła wzrokiem do McGonagall.
— Co pani ma na myśli, panno Granger? — spytała Minerva, podejrzliwie patrząc to na Gryfonkę, to na arystokratę, który mocno zaciskał pięści, powstrzymując się od uduszenia jej.
— To nie wzywa nas pani, żeby nas za coś ukarać? — zdziwiła się Hermiona.
Ostatnimi czasy, za każdym razem, gdy przebywała w gabinecie dyrektorki, była tu tylko po to, by otrzymać reprymendę za wybryki Ślizgona.
McGonagall zacisnęła usta, mierząc prefektów naczelnych badawczym spojrzeniem.
— Mam nadzieję, że nie mieliście żadnych zobowiązań na dzisiejszy wieczór. Chciałabym, żebyście nadzorowali szlaban grupy pierwszoklasistów. Uczniowie będą na was czekać w sali wejściowej po kolacji. Zaprowadzicie ich do magazynu. Pan, panie Malfoy, chyba wie, jak tam trafić — kobieta srogo spojrzała na arystokratę, który w odpowiedzi uniósł brew i skinął głową.
Dyrektorka westchnęła i otworzyła szufladę biurka, wyjmując z niej pokaźny stos pergaminu. Podała go Gryfonce, która z ciekawością przyjrzała się pierwszej stronie.

Regał nr 7
srebrny medalion ze smoczą krwią
zdobione lusterko z dedykacją
czerwona płachta ozdobna
lis
grot włóczni
rękopis Bachmanna
złoty kociołek rozmiar 5
miedziane oko
pamiętnik szkolny, autor nieznany
kronika Hogwartu

Hermiona zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Pozostałe pergaminy zawierały podobną treść: numer regału i spis rzeczy. Zastanawiała się również, o jaki magazyn chodzi. Nie miała pojęcia, że w szkole znajduje się takie pomieszczenie. „I skąd Malfoy wie, gdzie ono jest?”
Dyrektorka, widząc zmieszanie Gryfonki, już otwierała usta, by wyjaśnić jej, na czym polegać będzie szlaban, gdy do gabinetu wszedł Snape.
— Pracownicy Ministerstwa już tu są, czekają na korytarzu — oznajmił, po czym bezszelestnie opuścił pomieszczenie.
— Panie Malfoy, wyjaśni pan wszystko pannie Granger — poleciła Minerva, dając im do zrozumienia, że ich spotkanie dobiegło końca. Hermiona pożegnała się i razem ze współlokatorem wyszła na korytarz. Spojrzała na niego niepewnie i odchrząknęła, by zwrócić na siebie jego uwagę, jednak chłopak nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem.
— Czy mógłbyś mi powiedzieć, na czym będzie polegał ten szlaban? Wolałabym to wiedzieć, zanim...
— Nic ci nie powiem, złodziejko psów — burknął Draco, zadzierając głowę.
Dziewczyna aż przystanęła, słysząc to oskarżenie, przez co blondyn wyprzedził ją o parę kroków. Złodziejka psów? Czy to jej wina, że teraz, gdy Salazar nie miał od małego zakodowanego tego, by atakować ją za każdym razem, gdy ją widział, zwyczajnie polubił Hermionę?
— Jeśli ktoś tu jest złodziejem zwierząt to ty, Malfoy! — oburzyła się Gryfonka, niemal biegnąc, by dogonić arystokratę. — Prawie w ogóle nie widuję Krzywołapa — dodała, patrząc na niego oskarżycielskim spojrzeniem.
Chłopak prychnął pod nosem, na wzmiankę o otyłym kocie współlokatorki. Nie znosił sierściucha, który cały czas się do niego łasił, zajmował jego fotel, a najgorsze było to, że wszystkie jego ubrania pokrywała ruda, długa sierść. „Chociaż nie, najgorsze jest to, że cholernik podkrada mi alkohol...”
— Czy to moja wina, że nawet pokraczne koty uciekają od ciebie? I zapanuj nad Krzywonogiem, w przeciwnym razie się go pozbędę.
— To… jest… KRZYWOŁAP — powiedziała Hermiona, wyraźnie akcentując każdą sylabę imienia swojego pupila. Ogromnie irytowało ją to, jak arystokrata, specjalnie bądź nie, przeinacza imię kota. — I przykro mi to mówić, ale to TY masz na niego większy wpływ… Co zrobił tym razem, że uraził twoje wyolbrzymione ego? — spytała prześmiewczo.
— Nie powiem ci, bo będziesz się darła, Granger — odparł spokojnie Ślizgon, strzepując z ramienia niewidzialny pyłek. Odchrząknął, próbując zwalczyć złośliwy uśmieszek.
Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem, jednak nie przyniosło to pożądanego efektu, gdyż jej współlokator nadal na nią nie patrzył.
— Ja? Ja nigdy nie krzyczę.
Ślizgon uniósł jasną brew.
— Och, Granger, myślałem, że twoje zachowanie w łóżku już dawno omówiliśmy — rzekł Draco zdawkowym tonem. Przygryzł wargę, by powstrzymać śmiech, doskonale wiedząc, jak na takie tematy reaguje Gryfonka.
Hermiona zacisnęła pięści, a na jej policzki wypłynął rumieniec. Ilekroć ona coś powiedziała, on zaraz przemieniał to w coś intymnego i tygodniami potrafił się z tego naśmiewać. Widocznie nie znudził mu się temat życia erotycznego współlokatorki, a raczej jego braku.
Dziewczyna przełknęła ripostę jaka cisnęła jej się na usta, nie chcąc rozzłościć arystokraty, skoro miała spędzić z nim dwie godziny, nadzorując szlaban pierwszoroczniaków. Przez te miesiące dzielenia dormitorium, lepiej poznała jego charakter i doskonale wiedziała, że wystarczy jedno złe słowo, a z naigrawającego się z niej wesołka potrafi zamienić się w oziębłego, bezwzględnego gbura.
— Co on zrobił, Malfoy? — spytała niezbyt grzecznym tonem.
Draco milczał, gotowy doprowadzić ją tym do szału, jednak zmienił zdanie, widząc idącego w ich stronę Snape’a .
— Wypił butelkę Ognistej.
— ON… CO?!
Wrzask dziewczyny przyciągnął uwagę nauczyciela. Szybkim krokiem podszedł do nich, a czarna peleryna załopotała za jego plecami.
— Co to za wrzaski na korytarzu, Granger? — spytał cicho, nie zwracając uwagi na wymijającego go Dracona.
Chłopak obrócił się i, idąc przez chwilę tyłem, puścił oczko do Gryfonki, po czym skręcił, znikając w bocznym korytarzu.
— Ja… — zaczęła Hermiona, przenosząc wzrok na profesora, jednak nie dane było jej skończyć.
Po utracie piętnastu punktów i wysłuchaniu ostrzeżenia, ruszyła do Wielkiej Sali. Usiadła na ławce obok Ginny i bez słowa nałożyła na swój talerz porcję owsianki.
Weasleyówna zmarszczyła brwi, wyczuwając nastrój przyjaciółki.
— Co się stało? — spytała, po części ciesząc się ze złego humoru starszej Gryfonki. Skoro potrafiła zezłościć się na kogoś, potrafiła też odciągnąć myśli od śmierci rodziców.
Rudowłosa odchrząknęła, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę, jednak Hermiona zdawała jej się nie słyszeć, będąc zbyt zajętą wpatrywaniem się w kogoś siedzącego przy stole Slytherinu.
— Jedz, jedz… żebyś się tak ością udławił — wymamrotała pod nosem dziewczyna, próbując zamordować wzrokiem Dracona. Chłopak właśnie nakładał sobie filet rybny, beztrosko rozmawiając z Nottem i Zabinim.
— Emm… Hermiona? Myślę, że w filecie nie ma ości.
— Szkoda — westchnęła Hermiona, nabierając na łyżkę owsiankę.
— Więc? — dopytywała się Weasleyówna, ruchem głowy wskazując arystokratę.
— Przez niego straciłam punkty u Snape’a.
Weasleyówna już chciała ją pocieszyć, dobrze wiedząc jak strata punktów działa na przyjaciółkę, jednak przerwało jej zamieszanie przy stole Slytherinu. Malfoy stał, opierając dłonie na stole, krztusząc się i kaszląc, by pozbyć się ości z gardła, natomiast Teodor i Blaise bez opamiętania walili pięściami w jego plecy.
— Myślisz, że podziałały te twoje czary? — spytała Ginny, z rozbawieniem obserwując Ślizgonów, po czym nachyliła się w ich stronę i wymamrotała: — A żebyś tak sobie płuca wypluł.
Dziewczyny wybuchły śmiechem, dołączając do rozbawiania panującego na sali. W końcu Draco pozbył się ości. Zaczerwieniony, usiadł na ławce, łapczywie popijając wodę.
Hermiona szybko zjadła kolację i wstała od stołu w tym samym momencie, co jej współlokator. Ruszyła do wyjścia, zakładając torbę na ramię, jednak zatrzymało ją wołanie Ginny.
— Prawie zapomniałam… Luna mówiła, że jakbyś znalazła trochę wolnego czasu, to byłaby wdzięczna za pomoc. Wspominała coś o numerologii.
Nim dziewczyna zdołała odpowiedzieć, czyjaś dłoń zacisnęła się na jej łokciu.
— Chodźże już, Granger. Nie mam zamiaru spędzać więcej czasu z tobą i bachorami, niż to konieczne — warknął Draco i nie czekając na jej odpowiedź, zaczął ciągnąć ją w stronę wyjścia.
Hermiona spojrzała przez ramię na Ginny, posyłając jej spojrzenie mówiące: Nie mogę teraz, sama widzisz, jak jest. Przyjaciółka skinęła głową i dołączyła do zażartej dyskusji, jaką prowadził jej brat z Harrym.
— Nie jestem twoją własnością, Malfoy. Nie masz prawa tak po prostu…
Gryfonka urwała, widząc spojrzenie, jakim uraczył ją Ślizgon. Zmrużyła oczy, nie chcąc przegrać tego pojedynku. „Czy on naprawdę myśli, że ujdzie mu to na sucho?”
— … tak po prostu szarpać mną na oczach wszystkich i…
— A na osobności mogę? — spytał z szelmowskim uśmiechem, a w jego oczach zabłysły kpiące iskierki.
Dziewczyna zatrzymała się i tupnęła nogą, dając upust swojemu oburzeniu.
— No nie! Mam już dość takich tekstów, Malfoy. Jesteś zboczonym, rozchwianym emocjonalnie, rozpustnym…
— Yhm.
Hermiona przerwała i zerknęła w dół na jasnowłosą Julie, która uchroniła ją od wypowiedzenia gorszych słów w towarzystwie czekających na nich pierwszoroczniaków. Gryfonka odchrząknęła, unikając spojrzeń młodszych uczniów i współlokatora.
— Co będziemy robić? — spytał jeden z Krukonów.
Też chciałabym to wiedzieć” — pomyślała dziewczyna, zerkając ze złością na Dracona. Jeszcze raz spojrzała na grupę pierwszoroczniaków, by ich policzyć. Zdumiona, zaczęła zastanawiać się, co takiego mogła zrobić zgromadzona przed nią piętnastka uczniów.
— Sprzątać — odpowiedział krótko Ślizgon, po czym ruszył, by zejść ze schodów prowadzących do lochów.
Gryfonka, mając szczerą nadzieję, że chłopak kieruję się do magazynu, podążyła za nim, prowadząc grupkę milczących uczniów. Jej niepokój wzrastał z każdym pokonanym korytarzem. Chłodne, kamienne ściany i niski sufit sprawiły, że Hermiona po raz kolejny dziękowała za to, że wylądowała w Gryffindorze. Na myśl, że w innym wypadku musiałaby przemierzać te korytarze codziennie, przechodził ją zimny dreszcz.
Szła szybko, by nie zgubić idącego przodem Ślizgona. Już dawno minęli pokój wspólny Slytherinu i wkroczyli na teren, na którym nigdy nie była. W końcu blondyn zatrzymał się przy starych drzwiach, wyjął różdżkę i otworzył je. Zaciekawiona dziewczyna weszła za nim do środka.
Magazyn okazał się ogromnym pomieszczeniem z mnóstwem wysokich, ustawionych w rzędach regałów. Było ich tak dużo, że nie sposób było ich zliczyć. Ściany i meble pokryte były pajęczyną, która lśniła od blasku płonących pochodni. Wysoko nad nimi znajdował się kamienny sufit. Gryfonka przypuszczała, iż magazyn był tak wielki, jak boisko Quidditcha… jak nie większy. Mocno trzymając się metalowej barierki, zeszła po stromych schodach i podeszła do czekającego na nią współlokatora.
— Masz te papiery? — spytał, rozglądając się wokół.
Hermiona mogła przysiąc, że w jego oczach pojawiło się uczucie, które można by nazwać sentymentem.
Bez słowa zdjęła torbę i położyła ją na pobliskiej komodzie, by wyjąć otrzymane od dyrektorki listy przedmiotów.
— Za chwilę każdy dostanie kilka stron, na których widnieje spis rzeczy, jakie mają się znaleźć na danym regale. Problem w tym, że przedmioty są poprzekładane. Waszym zadaniem jest je znaleźć i poukładać na odpowiednich miejscach.
Wywód Dracona został przerwany przez jęk zniechęconych uczniów, jednak widząc jego spojrzenie, zamilkli, nie chcąc narobić sobie więcej kłopotów.
— Zanim zaczniecie, macie oddać swoje różdżki — dokończył, uśmiechając się złośliwie, jakby widok przygnębionych pierwszoroczniaków sprawił mu wielką radość.
Zaniepokojona Hermiona spojrzała na rosnący stos różdżek na komodzie i na rzędy wysokich regałów. Magazyn przypominał jej labirynt, dlatego bała się puszczać uczniów bez różdżek, zwłaszcza, że aby dostać się na najwyższe półki będą musieli wspinać się po drabinach.
— Jesteś pewny, że to bezpieczne? — spytała cicho dziewczyna, by nie zaniepokoić pierwszoroczniaków.
Ślizgon prychnął pod nosem.
— To banalnie proste, choć nużące jak cholera. Wiem, bo sam to przerabiałem.
Popatrzyła na niego z zaciekawieniem i Draco wiedział, że zastanawiała się nad tym, za co otrzymał szlaban. Arystokrata przechylił głowę w odpowiedzi na jej spojrzenie.
Powiedzieć jej, że to ja i Blaise polaliśmy jej figi ostrym sosem Tabasco, czy nie?” — zastanawiał się chłopak, jednak postanowił zatrzymać ten sekret dla siebie.
W milczeniu obserwował, jak Hermiona rozdaje listy pierwszoroczniakom, wracając myślami do tamtego wydarzenia na czwartym roku nauki w Hogwarcie. Wszystko szło zgodnie z planem, do czasu, gdy McGonagall przyłapała ich o północy na korytarzu. Ich karą było porządkowanie magazynu, co było wyjątkowo nudną i bezsensowną pracą. Niektóre przedmioty miały bowiem zdolność przemieszczania się, a nawet kamuflowania. Nie wspominając też o tych, które kryły w sobie niemiłe niespodzianki.
Gryfonka stała naprzeciwko komody, na której siedział arystokrata, raz po raz zerkając przez ramię na rozchodzących się uczniów.
— Na Salazara, Granger, uspokój się, nic im nie będzie — westchnął Ślizgon, przesuwając się tak, by mógł siedzieć, opierając plecy o kamienną ścianę. Zgiął nogę w kolanie i oparł stopę na wierzchu komody.
Hermiona pokiwała głową i usiadła obok współlokatora.
— Chociaż… — ciągnął dalej Draco, leniwie przeciągając samogłoski. — kto wie, co może ich tam spotkać. Wiesz, minęło parę lat, odkąd tu byłem — skłamał gładko, by podsycić lęk Gryfonki.
Dziewczyna przygryzła wargę, przyglądając mu się spod zmarszczonych brwi.
— Drabiny są mniej stabilne, drewno na pewno spróchniało. Tyle lat bez konserwacji? Szczebel mógłby się… załamać — dokończył, unosząc jasną brew, jednocześnie walcząc ze złośliwym uśmiechem cisnącym mu się na usta.
Dziewczyna jeszcze raz zerknęła na regały i ciężko przełknęła ślinę.
— Nic im nie będzie — oznajmiła niepewnym tonem.
Zaraz po tym po pomieszczeniu rozległ się huk, który poderwał ją z miejsca. Nie czekając na Ślizgona, który nawet nie zmienił pozycji, pobiegła do źródła hałasu, wyciągając różdżkę, by zmierzyć się ze złamaną kończyną. Westchnęła z ulgą, gdy wszystkim, co zobaczyła był wysoki, jasnowłosy chłopak z osmoloną twarzą. W dłoniach trzymał otwarty medalion, z którego wypływał niebieski atrament.
— Wszystko w porządku? — spytała, przeciskając się przez tłum zgromadzonych gapiów.
Zatrzymała się przy chłopcu i oczyściła jego twarz.
— Ta… — powiedział, oskarżycielsko wpatrując się w medalion. — Był zaklęty. Głupi wisiorek…
— Czekaj! — zawołała drobna Ślizgonka, widząc, jak chłopak bierze zamach, by ze złością cisnąć ozdobą. — Srebrny medalion z wygrawerowaną łzą na odwrocie? — przeczytała, wpatrując się w swoją listę.
Tęgi Puchon zmarszczył brwi, przyglądając się naszyjnikowi. Pokiwał głową, a Ślizgonka podeszła do niego i odebrała go.
Po chwili pierwszoroczniacy powrócili do swojej pracy, jednak Gryfonka nie miała ochoty na towarzystwo Ślizgona. Postanawiając trochę rozejrzeć się po magazynie, skręciła, wchodząc głębiej w rzędy regałów. Zatrzymała się przy jednym z nich, przeglądając jego zawartość. Jej uwagę przykuła mała, czarno-biała fotografia. Delikatnie ujęła ją w dłoń, by móc lepiej jej się przyjrzeć.
Uśmiechnęła się na widok pięciu dziewcząt, uczęszczających prawdopodobnie na szósty bądź siódmy rok nauki w Hogwarcie. Pomimo licznych pęknięć w fotografii, mogła dostrzec, jak wyglądały mundurki w tamtych czasach. Panie ubrane były w długie, lekko rozszerzające się, czarne spódnice z podniesionym stanem. Na ramionach miały narzucone peleryny luźno wiązane pod szyją, sięgające do połowy ud, a na głowach tradycyjne czarne tiary. Roześmiane panny machały z fotografii, każda trzymając w drugiej dłoni podręcznik. Zdjęcie prawdopodobnie zostało zrobione tuż po lekcji.
Zaciekawiona, odwróciła fotografię, by dowiedzieć się, z którego roku ona pochodzi, starając się nie uszkodzić drewnianej, kruchej ramki.

~Buchan, Taylor, Price, Powwel, Tugwood: 1891~

Widząc ostatnie nazwisko, zmarszczyła brwi, gdyż wydawało jej się, że już je kiedyś słyszała. Ponownie odwróciła zdjęcie, by móc dokładniej przyjrzeć się wysokiej, czarnowłosej dziewczynie. Przygryzła wargę, szukając w pamięci informacji na temat czarownicy i aż zabrakło jej tchu, gdy połączyła nazwisko z odpowiednimi faktami. Nie mogła uwierzyć. Tu, w starym magazynie, nadzorując szlaban pierwszoroczniaków, znalazła zdjęcie Sacharissy Tugwood, czarownicy, która opracowała magiczne właściwości ropy czyrakobulwy. Koniecznie chciała podzielić się z kimś swoim odkryciem, jednak nie było tu osoby, która w równym stopniu co ona, czułaby ekscytację jej znaleziskiem.
aciekawiona, ruszyła dalej, jednak nie mogła zdobyć się na to, by odłożyć zdjęcie, nie chcąc, by się zgubiło. Przypomniała sobie słowa współlokatora. Ślizgon wspominał, że niektóre przedmioty mogą się przemieszczać lub znikać.
A co, jeśli to jeden z tych przedmiotów?”
Hermiona zawróciła, by schować zdjęcie do swojej torby. Postanowiła przekazać je dyrektorce, która na pewno znajdzie dla fotografii miejsce odpowiedniejsze niż stary magazyn. Dzięki niej zdjęcie prawdopodobnie trafi do Izby Pamięci.
W tym samym czasie Draco Malfoy również postanowił rozejrzeć się po magazynie, choć kierowany był innymi pobudkami. Doskonale zdawał sobie sprawę, że może znaleźć tu przedmioty, które pomogą mu osiągnąć cel. Podczas gdy jego współlokatorka przesiadywała zamknięta w swoim pokoju, opłakując rodziców, on nocami, pod pretekstem patrolowania korytarzy, zakradał się do magazynu, szukając alchemicznych ksiąg lub zwojów. W ciągu roku zdołał nagromadzić parę egzemplarzy, jednak to wciąż było za mało, nie wspominając o tym, że większość z nich była dla niego niezrozumiała. Łacina, owszem, nie miał z nią żadnego problemu, uczył się jej od małego, jednak starożytna greka okazała się dla niego przeszkodą niemal nie do przekroczenia. W sumie ten cały szlaban był mu na rękę. Ostatnim razem przyłapała go McGonagall i był pewny, że nie uwierzyła w jego wymówkę, jednak parę dni po tym wydarzeniu sama dawała mu okazję do ponownego przeszukania magazynu.
Hermiona ostrożnie włożyła zdjęcie do torby, zastanawiając się, dokąd poszedł Malfoy. Znając go, dziewczyna przypuszczała, że znudziło mu się pilnowanie młodszych uczniów i po prostu wrócił do dormitorium. Zerknęła na zegarek i prychnęła pod nosem na myśl, że przez godzinę sama będzie musiała nadzorować szlaban. Nie wspominając o tym, że będzie musiała ich jakoś wyprowadzić z podziemnych korytarzy.
Zastanawiając się, jak zdoła tego dokonać, wznowiła wędrówkę po magazynie. Skręciła, przechodząc przez przerwę między dwoma regałami i stanęła jak zamurowana, na widok Julie, stojącej na najwyższym szczeblu drabiny. Krukonka nachylała się, próbując zdjąć z półki kawałek czerwonego materiału. Hermiona wahała się między użyciem magii, by jej pomóc, a czekaniem, aż dziewczyna sama sobie poradzi. Bała się, że Juli przestraszy się i spadnie z drabiny. Wyjęła różdżkę, gotowa zapobiec wypadkowi, jednak blondynka w końcu zdołała chwycić materiał i bezpiecznie zejść na dół.
Gryfonka westchnęła z ulgą. Chowając różdżkę, podeszła do drobnej blondynki.
— Wszystko w porządku? — spytała, zerkając na stojący obok niej wózek wypełniony starociami.
— Tak. Znalazłam go i pomyślałam, że tak będzie wygodniej: zebrać wszystkie rzeczy i potem poukładać je na półkach — wyjaśniła Julie, wskazując na wózek. — Nie pomyślałam tylko o tym, że będzie on taki ciężki.
Chcąc pomóc Krukonce, Hermiona wycelowała różdżką w wózek, używając zaklęcia zmniejszającego wagę.
— Teraz powinno być ci trochę lżej...
— Dziękuję — powiedziała Julie, wrzucając niedbale materiał do wózka.
Schyliła się, by chwycić rączkę i, ciągnąc za sobą wózek, ruszyła razem z panią prefekt wzdłuż regałów. Rozmawiając o wypracowaniu Krukonki na temat transmutacji podstawowej, rozglądały się, by znaleźć kolejne przedmioty z listy dziewczyny. Obie zatrzymały się, gdy zauważyły idącego w ich stronę Toma Moor. Chłopak wydawał się chudszy i bledszy, a gdy podszedł bliżej, Gryfonka zauważyła niewielkie cienie pod oczami. Bez słowa przeszedł obok nich, jedynie mierząc je ponurym spojrzeniem.
— Martwię się o niego — powiedziała cicho Hermiona, oglądając się za siebie.
Julie prychnęła pod nosem i przykucnęła, by podnieść lusterko. Obróciła je i odłożyła na miejsce.
— Nie masz powodu.
Prefekt naczelna czekała na wyjaśnienia, jednak dziewczynka nic więcej nie powiedziała. Wróciły się na początek magazynu i zatrzymawszy się przy regale, zaczęły układać przedmioty na półkach.
— Co masz na myśli? — spytała.
— Ten cały szlaban... to wszystko jego wina! Nie wiem, o co konkretnie poszło, ale Mark coś powiedział, a Tom po prostu się wściekł. Zwyzywali się, i to porządnie, a potem zaczęli rzucać w siebie składnikami... bo to były eliksiry... no, a potem parę osób się przyłączyło. Tom w pewnym momencie wyjął różdżkę i wyglądał, jakby chciał rzucić jakąś paskudną klątwę, ale chybaby tego nie zrobił, prawda? Zwyczajnie by nie umiał... W każdym razie, w tamtym momencie profesor Donovan odebrała mu różdżkę i posłała mnie po dyrektorkę.
— No właśnie, dlaczego ty też masz szlaban? Chyba nie...
— Ja chciałam ich tylko uspokoić i tak jakoś wyszło — wymamrotała Julie, lekko się rumieniąc. Nagle zmarszczyła brwi, by po chwili parsknąć śmiechem. — Ten drugi prefekt to Malfoy, prawda?
Hermiona skinęła głową.
— Zobacz — powiedziała Krukonka, wskazując ruchem głowy na sąsiedni regał.
Jak każdy, pokryty był napisami i rysunkami stworzonymi przez znudzonych uczniów, którzy odbywali tu swój szlaban. Hermiona zbliżyła się do niego, szukając tego, co tak rozbawiło blondynkę. Wybuchła śmiechem, gdy w końcu zobaczyła wydrapany napis.

Na górze róże na dole stokrotki
Malfoy i Potter kochają się jak dwa aniołki
Na górze fiołek na dole mak
Chyba Pansy trafi dziś szlag
Na górze bez na dole kupa śmieci
Z tego związku nie będzie dzieci
Na górze róże na dole rdest
Będą się kochać aż po świata kres
Diabeł

— Ciekawe, czy on to widział — zaśmiała się Julie, jednak Hermiona nie odpowiedziała.
Krukonka zerknęła na starszą koleżankę i zauważyła, że wpatruje się w kolejny napis z dziwnym błyskiem w oczach.

Łapa ma maniery godne Hadesu
Nigdy nie opuszcza deski od sedesu
R

— Czy to... — szepnęła, podchodząc bliżej. — Rogacz?
Dziewczyna delikatnie dotknęła wyżłobionej litery, jakby nie mogła uwierzyć w swoje odkrycie. Rozejrzała się po magazynie, a wszystkie napisy i rysunki wykonane na meblach stały się dla niej bardziej widoczne. Aż zakręciło jej się w głowie na myśl, co jeszcze mogła tu odkryć.
Tyle pokoleń musiało przebywać w tym miejscu...” — pomyślała, niemal nieświadomie gładząc dawno wyryte inicjały.
Nagle przed oczami pojawiła jej się wizja tego miejsca nie jako zaniedbanego magazynu, ale jako ogromna sala pełna pamiątek. W Izbie Pamięci znajdowały się puchary i odznaczenia, ale tu mogłyby się znajdować zdjęcia, kroniki pisane przez uczniów, malowane przez nich obrazy. Jednym słowem byłaby to galeria absolwentów.
O! Można by postawić manekiny i na nich ułożyć stare mundurki!” — pomyślała podekscytowana, gdy kątem oka wyłowiła szkolny mundurek rodem z lat dwudziestych. Była tak pochłonięta przez tę gonitwę myśli, że dopiero za trzecim razem usłyszała Julie.
— Wszystko w porządku?
Hermiona zamrugała, by powrócić do rzeczywistości i uśmiechnęła się do niej.
— Nawet lepiej niż w porządku. Wiesz co... możesz zostawić już swój regał, dołącz do kogoś i pomóż mu.
Dziewczynka westchnęła z ulgą i niedbale rzuciła kawałek materiału na podłogę. Spojrzała na panią prefekt z wdzięcznością i oddaliła się, by poszukać kogoś, komu będzie mogła pomóc.
Gryfonka pokręciła głową i schyliła się, by podnieść porzucony materiał, jednak ten zniknął bez śladu. Wzruszyła ramionami i ruszyła przed siebie, by wrócić do współlokatora. Stanęła jak wryta, gdy zobaczyła go, leżącego na boku na komodzie. Opierając łokieć na meblu, podpierał głowę na dłoni i leniwie przewracał strony starej gazety.
— No nie! Powiedz mi, że się mylę!
— Mylisz się — mruknął, nawet nie podnosząc wzroku znad lektury.
Hermiona gniewnie zmrużyła oczy i podeszła do niego.
— Więc kiedy ja pilnowałam uczniów, ty po prostu sobie tutaj wygodnie leżałeś!
— Parę razy zmieniłem bok — odpowiedział znudzonym głosem. Po udawanym namyśle dodał: — I wcale nie było mi wygodnie, Granger. Ta komoda jest strasznie twarda i niewymiarowa.
— Jak ja cię...
— Tak, wiem, ja ciebie też — przerwał jej Ślizgon ze złośliwym uśmieszkiem.
Zmarszczył brwi i nachylił się nad gazetą, gdy wyłowił wzrokiem interesujący nagłówek. Usiadł i przewrócił gazetę na pierwszą stronę, by dowiedzieć się, z którego roku ona pochodzi. Wrócił do artykułu i zanurzył się w lekturze. Po pięciu minutach skrzywił się i odrzucił od siebie gazetę, nie znalazłszy w niej nic przydatnego.
Czując drżenie komody, zerknął w bok, by ujrzeć siedzącą obok niego Gryfonkę. Zamyślona dziewczyna machała nogami, powodując niewielkie acz drażniące kołysanie mebla. Arystokrata był tak pochłonięty czytaniem, że nawet nie zauważył, kiedy dziewczyna usiadła obok.
— To moje miejsce, Granger. Znajdź sobie inną komodę — oznajmił i bez żadnych skrupułów zepchnął Hermionę.
Cudem zdołała się nie przewrócić. Spojrzała na współlokatora i zgromiła go wzrokiem. Po chwili zmrużyła oczy, w których pojawił się niebezpieczny blask i Draco wiedział, że dziewczyna planuje coś bardzo głupiego. Nie mylił się. Gryfonka wzięła niewielki rozbieg i wskoczyła na komodę, nie dając mu szansy na to, by zdołał się odsunąć.
Hermiona z hukiem wylądowała na meblu, w połowie siedząc na nodze Ślizgona. Chłopak zawył z bólu, próbując wysunąć udo spod jej ciężaru. Klnąc pod nosem, próbował ponownie zepchnąć Hermionę, jednak ta zaparła się, dzielnie walcząc o swoje miejsce. Po paru minutach szarpaniny Draco niechętnie przyznał się do porażki. Odsunął się od Gryfonki najdalej jak mógł, mierząc w nią morderczym spojrzeniem. Siedzieli w ciszy, przerywanej tylko przez ich ciężkie oddechy. Z rumieńcami na twarzach po ich walce, wpatrywali się w siebie, on z zawiścią i obietnicą zemsty, ona z uśmiechem zwycięstwa i satysfakcji.
— Dzikuska — warknął arystokrata, na co Hermiona tylko się uśmiechnęła.
— Wiesz co? Miałeś rację — oznajmiła po pięciu minutach milczenia. Widząc jego uniesioną brew, dodała: — Ta komoda jest naprawdę niewygodna.
Draco niemal mógł poczuć, jak jego szczęka uderza o podłogę.
— To po cholerę się tu wepchałaś?! — krzyknął oburzony, gwałtownie wyrzucając ręce w powietrze. — Tu jest za ciasno na dwie osoby — dodał, patrząc na nią wymownie.
— Równie dobrze to ty możesz się przesiąść. Mnie to nie przeszkadza.
Ślizgon przymrużył oczy, słysząc te bezczelne słowa. Nie miał zamiaru szukać sobie innego miejsca. Rozsiadł się, opierając plecy o ścianę i zakładając nogę na blat, licząc na to, że Gryfonka w końcu się przesiądzie. Na nieszczęście dla niego, Hermiona była równie uparta, jak on.
— Wiesz, kiedy ty sobie tutaj leżałeś, odkryłam coś niezwykłego i wpadłam na pewien pomysł. Jest tu mnóstwo pamiątek po uczniach: dzienniki, mundurki, ich obrazy... Niektóre z nich są podpisane i moglibyśmy postarać się o to, by te rzeczy trafiły do swoich właścicieli lub ich rodzin. Jednak zdecydowana większość jest... hmm... bezpańska. Można by przemienić ten magazyn w galerię absolwentów... Wiem, wiem, to tymczasowa nazwa — dodała, widząc spojrzenie współlokatora. — Jeśli rodziny wyraziłyby zgodę, to podpisane pamiątki również by się tu znalazły. Pomyśl tylko ile...
— Nie ma mowy, Granger — przerwał jej wywód. — Wiesz, ile zajęłaby organizacja tego wszystkiego? Najpierw trzeba by posegregować to wszystko, przeprowadzić remont, skontaktować się z właścicielami... Skoro to pomysł jednego z prefektów naczelnych, ciekawe kogo McGonagall wyznaczy ci do pomocy? Och, no tak, drugiego prefekta naczelnego! A kto nim jest? Ja! — powiedział dosadnie, wbijając palec wskazujący w swoją klatkę piersiową. Nachylił się do dziewczyny, nie spuszczając z niej surowego wzroku. — A ja nie mam ani czasu, ani ochoty na jakąkolwiek dodatkową działalność, Granger.
Hermiona fuknęła gniewnie pod nosem i założyła ręce na piersi, by zwalczyć chęć uduszenia Ślizgona. Ona ma pozwolić na to, by wszystkie te cenne rzeczy dalej leżały zapomniane, pokryte grubą warstwą kurzu, bo on nie ma ochoty angażować się w ten projekt?
W życiu!” — pomyślała, niemal nieświadomie nachylając się w jego stronę.
— Nie proszę cię ani o zgodę, ani o pomoc. Sama się wszystkim zajmę, nie martw się, nie będziesz musiał brudzić swoich wymuskanych rączek. Powiem McGonagall, że poradzę sobie bez ciebie. Nie jesteś mi do niczego potrzebny — rzuciła, doskonale wiedząc, że poruszyła właściwą strunę. Pytanie tylko, czy zrobiła to dostatecznie mocno.
Między nimi ponownie zapanowało milczenie. Siedzieli nachyleni, nie spuszczając z siebie wzroku. Nawet nie mieli pojęcia, jak bardzo w tej chwili byli do siebie podobni. Oboje przybrali stanowczy wyraz twarzy, upór lśnił w ich oczach. Ponuro zaciśnięte wargi wskazywały na to, że żadne z nich nie chciało ustąpić drugiemu.
W końcu chłopak prychnął cicho, z pogardą patrząc na współlokatorkę.
— Z przyjemnością będę świadkiem twojej porażki, Granger.
— Mam nadzieję, że nie wypadną ci oczy, gdy zobaczysz efekt końcowy, Malfoy — powiedziała Hermiona przesłodzonym tonem z tym samym zaciętym wyrazem twarzy. Oboje uśmiechnęli się, jednak nie miało to nic wspólnego z sympatią. Nawet głupiec zauważyłby niechęć, bijącą z tego gestu.
— A ja mam nadzieję, że twój przyjaciel wyleci ze szkoły za romans z nauczycielką — oznajmił Ślizgon, a jego uśmiech powiększył się, gdy zobaczył błysk niepokoju w oczach Gryfonki.
Trwało to tylko sekundę, zanim dziewczyna odzyskała rezon.
— Nie masz pewności, że się spotykają.
Draco zaśmiał się, bezbłędnie wyczuwając jej niepewność.
— A czego jeszcze potrzebujesz? Musisz ich nakryć na gorącym uczynku, żeby uwierzyć? Spotykają się niemal od początku roku! Widziałem, jak wracał z ich schadzki!
— Ciszej! — syknęła Hermiona, z niepokojem patrząc na uczniów, którzy powoli wyłaniali się z labiryntu regałów. — Jak śmiesz bezpodstawnie go oskarżać? To, że przyłapałeś go po północy, samemu będąc na korytarzach w czasie ciszy nocnej, w dodatku nago...
— A to już TWOJA wina — wtrącił Draco.
Na samo wspomnienie pierwszego zadania ogarniało go zażenowanie.
— Przepraszam? Możemy już wracać? — zapytał jeden z odbywających szlaban Ślizgonów.

***

Hermiona wyszła za arystokratą z dormitorium i zerknęła na zegarek. Do rozpoczęcia zajęć zostało jej jeszcze czterdzieści minut. Uniosła wzrok i zauważyła, że Malfoy zdążył już się ulotnić. Od czasu ukazania się artykułu Rity Skeeter unikał pokazywania się publicznie w jej towarzystwie.
Zupełnie jakby to miało pomóc” — prychnęła na samo wspomnienie o tych wszystkich pytaniach naczelnych plotkar Hogwartu. Po przeczytaniu tego tekstu, owszem, była zła, ale nie sądziła, że ktokolwiek mógłby wziąć to na poważnie. Niestety, myliła się. Następnego dnia na przerwie między zajęciami podeszły do niej Parvati i Lavender, wypytując o szczegóły romansu z Malfoyem. Niezniechęcone jej stanowczym zaprzeczeniom, same postanowiły przekonać się, czy plotki o jej romansie ze Ślizgonem są prawdą. Za każdym razem, gdy razem z Malfoyem patrolowali korytarze czy też po prostu ze sobą rozmawiali na tematy czysto zawodowe, Hermiona czuła na sobie ich badawcze spojrzenia.
Westchnęła ciężko, starając się zapomnieć o naiwności koleżanek.
Weszła do Wielkiej Sali i niemal od razu poczuła na sobie nienawistne spojrzenia Ślizgonek. Nie mogła się powstrzymać i spojrzała w tamtym kierunku, wyławiając z tłumu uczniów swojego współlokatora. Siedział pośród swoich znajomych, z naburmuszoną miną, wyraźnie unikając jej wzroku, w przeciwieństwie do Blaise’a, który, gdy tylko ją zobaczył, pomachał jej wesoło na powitanie, nie zapominając poinformować swojego przyjaciela o jej przybyciu. Gryfonka nie była w stanie usłyszeć tego, co Zabini mu powiedział, ale po morderczym spojrzeniu blondyna wywnioskowała, że musiało to dotyczyć ich rzekomego romansu.
Usiadła tyłem do stołu Ślizgonów, nie chcąc brać udziału w przedstawieniu Blaise’a. Pocieszała się tym, że oprócz zazdrosnych Ślizgonek i paru innych osób, większość uczniów uznała ten artykuł za nieudolną próbę wywołania skandalu. Postanowiła, że nie będzie więcej zawracać sobie głowy plotkami, licząc na to, że był to tylko jednorazowy wybryk wścibskiej dziennikarki. Była pewna, że Skeeter nie ośmieli się napisać niczego więcej, zwłaszcza po tym, jak przypomniała jej w liście, że Ministerstwo nadal może zainteresować fakt, że jest nielegalnym animagiem.
Hermiona podniosła głowę, widząc zbliżającą się do niej sowę. Odłożyła tosta i wzięła do ręki beżową kopertę, zaadresowaną wściekle zielonym atramentem. Zmarszczyła brwi, rozpoznając charakter pisma sprawczyni całego zamieszania.

Moi drodzy,
Na samym wstępie, pragnę zaznaczyć, iż niezwykle rzadko odpisuję na listy, tym bardziej teraz, kiedy moje biurko jest dosłownie zasypywane wiadomościami od czytelników, którzy pragną dowiedzieć się nieco więcej na temat Waszej dwójki – artykuł okazał się prawdziwą sensacją!
Co do waszego listu… po pierwsze: miesiąc temu przeszłam wszystkie testy i zostałam wpisana na oficjalną listę animagów (panna Granger z pewnością to sprawdzi). Natomiast jeśli chodzi o sprawę pozwu o zniesławienie: naprawdę się łudzicie, że możecie coś tym zdziałać? Proszę bardzo, droga wolna. Moi prawnicy są gotowi. Jeszcze Wam za to podziękuję, bo sprawa nabierze rozgłosu i powstanie ogromne zapotrzebowanie na kolejne nowinki dotyczące Waszej pary. A sprawę w sądzie i tak wygram, wszelkie informacje zawarte w artykule są prawdą, a wolność słowa gwarantuje mi pełną swobodę do wysuwania wniosków i interpretowania faktów.
A i jeszcze jedno: zamysł i plan powstania artykułu powstały na długo przed tym, jak na jaw wyszła informacja o śmierci Twoich rodziców, więc wszelkie zarzuty odnośnie tego, że jestem bezduszną, pozbawioną empatii zmorą, żerującą na cudzej tragedii, także są bezpodstawne.

Rita Skeeter

Gryfonka ze złością schowała list z powrotem do koperty, po czym wstała od stołu. Teraz, gdy dziennikarka oficjalnie została animagiem, Hermiona nie mogła zrobić nic, co powstrzymałoby ją przed szykanowaniem jej na łamach prasy. Przynajmniej na razie.
Zatrzymała się przy jednej z kolumn w sali wejściowej, by móc poinformować Ślizgona o zaistniałej sytuacji. Uczniowie powoli opuszczali Wielką Salę, chcąc przyszykować się na poranne lekcje. Gdy tylko zobaczyła arystokratę, wychyliła się zza kolumny, złapała za rękaw marynarki i przyciągnęła go do siebie.
— Co jest? — spytał zaskoczony, nerwowo oglądając się za siebie.
No tak… jego sławna reputacja” — pomyślała dziewczyna, przewracając oczami. Dlatego właśnie nie przekazała mu listu w Wielkiej Sali, nigdy nie wiedziała, jak Malfoy zachowa się przy innych Ślizgonach. Poza tym nie chciała swoim zachowaniem podsycać plotek.
— Właśnie przyszła odpowiedź od Skeeter — wyjaśniła, pokazując chłopakowi kopertę.
Chłopak raz jeszcze nerwowo rozejrzał się po korytarzu i chwycił ją za nadgarstek, po czym zaprowadził ją do pustej klasy. Bez zbędnych pytań wyrwał jej kopertę i w ciszy zapoznał się z treścią listu. Hermionie bardzo nie podobał się wyraz jego twarzy. Widać było, że jest wściekły i zastanawia się nad tym, jakie im pozostały opcje.
— No i? — spytał nagle napastliwym tonem, zupełnie jakby sądził, że Gryfonka ma już przygotowane rozwiązanie tego problemu. — Co robimy?
— Nic — odpowiedziała. — Malfoy… naprawdę są rzeczy ważniejsze od tego, czy jakiś szmatławiec napisze na twój temat.
— Jeszcze zobaczymy, coś wymyślę i odechce jej się pisać te bzdury… — oznajmił, chowając list do kieszeni spodni. Chwilę później już go nie było.
Patrzyła na drzwi, za którymi zniknął jej współlokator, nie mogąc nadziwić się jego uporowi. Uśmiechnęła się, gdy uświadomiła sobie, że podobnie zachowywała się, gdy była w czwartej klasie, a Skeeter co rusz wypuszczała jakiś nowy artykuł, karmiąc świat czarodziejów nowinkami z jej życia towarzyskiego. Podobnie jak teraz Malfoy, ona także nie odpuściła, póki nie znalazła sposobu na unieszkodliwienie dziennikarki.
Wyszła z sali z uśmiechem na ustach, który momentalnie pobladł, gdy zobaczyła stojącą w sali wejściowej Lavender Brown. Dziewczyna patrzyła na nią z dziwnym błyskiem w oku, po czym spojrzała na oddalającego się Malfoya. Chwilę później podbiegła do jednej ze swoich koleżanek i obie zaczęły szeptać, rzucając na nią ukradkowe spojrzenia. Hermiona jęknęła, zdając sobie sprawę z tego, jak to wszystko musiało wyglądać.
Z myślą, czy aby na pewno dobrze robi, odpuszczając zemstę na dziennikarce, udała się na pierwszą lekcję.
— Dzisiaj będziemy pracować nad skomplikowanym eliksirem, pozwalającym na czasową możliwość zagłębienia się w myśli i uczucia drugiego czarodzieja. Efekty uzyskane za pomocą tego eliksiru są dość podobne do tych, które można osiągnąć przy pomocy leglimencji. Instrukcje znajdziecie na stronie sto pięćdziesiątej ósmej, a ingrediencje jak zwykle znajdują się w składziku. Czas start! — oznajmiła Luise Donovan, dobrze wszystkim znanym entuzjastycznym głosem.
Gryfonka otworzyła podręcznik na wskazanej przez nauczycielkę stronie i zaczęła czytać rozdział, dotyczący eliksiru empatii. Odnalazła listę ingrediencji i, tradycyjnie już, poszła po składniki. Stojąc w kolejce, zauważyła, że Ślizgon nawet nie zaczął przygotowywać się do pracy. Stał bezczynnie przy ich ławce, uważnie przyglądając się nauczycielce. Mając złe przeczucia, dziewczyna wróciła na swoje miejsce z potrzebnymi składnikami. Rozłożyła je na ławce i posegregowała według kolejności, w jakiej będą z nich korzystać i rozpaliła w kociołku. Gdy tylko salę wypełniły odgłosy siekania i bulgotania, syknęła:
— Przestań się tak na nią gapić, Malfoy.
Draco odwrócił wzrok od drobnej pani profesor i spojrzał na nią z rozdrażnieniem, mówiąc:
— Nie przeszkadzaj, Granger. Próbuję nakryć tę gówniarę i bliznowatego na czymś, co da mi dowód na to, że mają romans.
Hermiona wytrzeszczyła oczy i rozejrzała się, chcąc się upewnić, że nikt ich nie podsłuchuje. Nie chciała przysparzać przyjacielowi problemów z powodu jakiś głupich plotek, tylko dlatego, że Ślizgon zobaczył ich razem na balu. Odłożyła nożyk i przysunęła się do współlokatora, chcąc mieć pewność, że ich rozmowa zostanie między nimi.
— Daruj sobie, twoje insynuacje są tak samo bezpodstawne i nieprawdopodobne jak to, że jesteśmy parą. I mógłbyś okazać jej więcej szacunku, Malfoy. Owszem, jest młoda, ale…
— Nie szanuję nikogo, kto wymienia z Potterem płyny ustrojowe — powiedział, rezygnując z konspiracyjnego szeptu.
— Ciiii… — Hermiona uciszyła go, zanim zdążył powiedzieć cokolwiek gorszego.
Nerwowo rozejrzała się po sali, jednak skupieni na swoim zadaniu uczniowie, zdawali się niczego nie usłyszeć. Odetchnęła z ulgą, jednak chwilę później na powrót się zdenerwowała, gdy zobaczyła zmierzającą w ich stronę nauczycielkę.
Czyżby coś jednak usłyszała?”
— Jak wam idzie? — spytała profesor Donovan, zaglądając do ich kociołka.
— Znakomicie — odparł blondyn, z pozornie przyjaznym uśmiechem. — Jesteśmy na ostatniej prostej do wielkiego finału — dodał, a jego uśmiech przybrał wyraz przebiegłości.
Chcąc uciszyć Ślizgona, Hermiona nadepnęła mu na stopę, dając mu do zrozumienia, żeby się wreszcie zamknął. Spojrzał na nią, udając uprzejmie zdziwionego, ale iskierki w jego zazwyczaj zimnych oczach mówiły, że chłopak dobrze się bawi. Zrobił krok do tyłu, ruchem dłoni wskazując jej, że daje jej wolne pole do popisu. Nauczycielka zdawała się nie zauważyć ich niemej potyczki, notując uwagi na temat ich pracy. Chwilę później zapytała:
— A co jest najbardziej istotne i zarazem najtrudniejsze, jeśli chodzi o przyrządzenie tego eliksiru?
— Stosunek — wypaliła szybko Hermiona, chcąc uprzedzić Dracona. Dopiero na dźwięk jego stłumionego chichotu zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała. Cała czerwona na twarzy próbowała jakoś wybrnąć z tej sytuacji. — Najważniejszy jest odpowiedni stosunek w doborze składników, proporcje… i dojście w odpowiednim momencie…
Wywód Gryfonki przerwał gromki śmiech arystokraty, który już nawet nie próbował ukrywać rozbawienia. Pochylił się, oparł łokcie na ławce i schował twarz w dłoniach, co jakiś czas rzucając rozbawione spojrzenia na zakłopotaną dziewczynę.
— … w sensie… no bo chodziło mi o to, by ściśle pilnować barwy eliksiru i jego temperatury...
— Tak… — zaczęła profesor Donovan, starając się zachować powagę i niewzruszenie zaistniałą sytuacją. — to może kontynuujcie swoją pracę, a ja sprawdzę, co u innych grup.
Czerwona na twarzy Hermiona obserwowała, jak nauczycielka podchodzi do kolejnych uczniów. Spojrzała na trzęsącego się ze śmiechu Ślizgona i warknęła:
— Dzięki, Malfoy. Musiałeś? — spytała oskarżycielsko, zupełnie zapominając o bulgoczącym eliksirze...
Draco otarł łzy rozbawienia, lecz gdy tylko na nią spojrzał, jego ciałem ponownie wstrząsnął niekontrolowany chichot. Dopiero po chwili zdołał się opanować i spojrzał na nią z udawanym oburzeniem.
— Ja? Co ja niby…
— Już ty dobrze wiesz co.
— Ja tylko odpowiedziałem na pytanie, a to, że tobie wszystko kojarzy się tylko z jednym…
Dziewczyna odstawiła na stół pokruszone zioła i zrobiła krok w jego stronę.
— Może i by mi się nie kojarzyło, gdyby jakiś pajac przez cały czas nie wmawiał mi, że mój przyjaciel ma romans z nauczycielką. Co cię tak znowu bawi? — spytała poirytowana, widząc, jak na twarzy Ślizgona znowu pojawił się szeroki uśmiech.
— Chyba założę zeszyt na te twoje złote myśli, Granger — odpowiedział, po czym parsknął śmiechem i uwiesił się na jej ramieniu, mówiąc jej na ucho: — Najważniejsze jest dojście… w odpowiednim… momencie... Na Wielkiego Salazara, ubóstwiam cię!
Gryfonka westchnęła ciężko, czekając aż jego atak śmiechu minie. Rozejrzała się po sali i jęknęła, gdy zauważyła, że Lavender z uwagą przygląda się ich dwójce. Odepchnęła od siebie współlokatora i warknęła:
— Na miłość boską, Malfoy, ogarnij się w końcu!
— Tak? A niby czemu?
Odchrząknął, starając się zachować powagę i spojrzał pytająco na dziewczynę.
— A niby dlatego, że Lavender jest pewna, że jednak jesteśmy parą, a ty tylko utwierdzasz ją w tym przekonaniu — odpowiedziała, wskazując na dziewczynę, siedzącą po drugiej stronie sali.
W istocie Gryfonka przyglądała się im z wypiekami na twarzy, jakby nie mogła doczekać się przerwy, by podzielić się ze swoimi koleżankami nowymi rewelacjami na temat pary prefektów naczelnych. Widząc jej reakcję, Malfoy zaklął pod nosem i oddalił się od Hermiony na bezpieczną odległość, jednak na naprawienie szkód było już za późno. W najlepszym wypadku czeka ich wysłuchiwanie plotek na korytarzach Hogwartu, w najgorszym: kolejny artykuł Skeeter.
Przez dalszą część zajęć Ślizgon nie mówił wiele, skupiając się na uratowaniu ich eliksiru, któremu daleko było do doskonałości. Jednak coś w jego spojrzeniu mówiło Gryfonce, że myślami jest gdzieś indziej. Co jakiś czas zerkał w stronę ławki Zabiniego i Harry’ego, co tylko utwierdziło Hermionę w przekonaniu, że nie odpuścił tematu rzekomego romansu jej przyjaciela.
Wspólnymi siłami udało im się doprowadzić eliksir do stanu opisywanego w podręczniku, po czym przelali go do fiolki opatrzonej ich nazwiskami i zostawili na biurku nauczycielki.
— Widziałaś, gdzie poszedł Zabini? — spytał Ślizgon, gdy pakowali swoje rzeczy.
— Nie, bo co?
— Nic, nieważne — odpowiedział wymijająco i wyszedł z sali, zanim ktokolwiek mógłby posądzić go o spędzanie wolnego czasu w jej towarzystwie.

***

Gdy przejście zamknęło się za Hermioną, oparła się o nie plecami, wypuszczając powietrze z płuc. Nie sądziła, że tydzień wolnego spowoduje aż takie braki w materiale. Po szybko zjedzonym obiedzie od razu wróciła na czwarte piętro, by jak najszybciej zająć się zaległymi wypracowaniami z mugoloznastwa, zaklęć i obrony przed czarną magią. Choć niektórzy nauczyciele chcieli dać jej dodatkowy termin na oddanie prac (właściwie wszyscy z wyjątkiem Snape’a), Gryfonka postanowiła uporać się z tym jak najszybciej, nie tylko dlatego, że nie chciała ich zawieść. Po części spowodowane było to tym, że rzucenie się w wir pracy i nauki pozwalało jej na jakiś czas uciec od ponurych myśli. I choć niektórzy byli zdania, że już uporała się ze stratą rodziców, w rzeczywistości było inaczej. Rana wciąż była jeszcze świeża, sprawiając, że dziewczyna czuła pustkę, nie licząc tych ulotnych chwil, gdy na moment zapominała o tragedii, jaka ją spotkała. Powróciła pamięcią do pierwszej z nich i mimowolnie uśmiechnęła się na wspomnienie nauki latania ze swoim współlokatorem. Jeśli już o nim mowa…
Przejście uchyliło się i opierająca się o nie dziewczyna z piskiem poleciała do tyłu, lądując w silnych objęciach arystokraty.
— Granger, ja naprawdę nie mam teraz na to czasu, więc bądź tak miła i nie rzucaj się na mnie jak jakaś wygłodniała nimfomanka — powiedział, odstawiając ją bezpiecznie na ziemię.
— Możesz przestać?
— Co przestać? — zapytał, odrzucając na fotel swoją szkolną torbę.
Uśmiechnął się, widząc, jak na policzki dziewczyny powoli wypływają rumieńce.
— Masz przestać z tymi insynuacjami.
Ślizgon wyprostował się, patrząc na speszoną Hermionę z szatańskim uśmieszkiem.
— Aż tak cię to krępuje?
— Tak — warknęła, wreszcie odważając się spojrzeć mu w oczy.
— To nie przestanę — odpowiedział, sprawiając, że w jej oczach pojawiły się dobrze mu znane błyski.
Zadowolony z tego, że znowu udało mu się ją rozzłościć, poszedł do swojego pokoju, ignorując gniewne mamrotanie współlokatorki.
Uśmiech na jego twarzy powiększył się, gdy wszedł do sypialni. Na jego łóżku leżała podłużna, elegancko zapakowana paczka. Nie przejmując się tym, że poirytowana jego zniknięciem dziewczyna, weszła za nim do jego pokoju, zaczął rozpakowywać przesyłkę.
— Co to jest? — spytała, nie mogąc nie zauważyć entuzjazmu Ślizgona.
— To, Granger, jest nasza przepustka do wygranej w Pucharze Quidditcha — odpowiedział, z dziką radością wpatrując się w zawartość paczki.
Wewnątrz wyłożonego czarnym aksamitem opakowania znajdowała się nowa miotła. Nawet Hermiona, która nie znała się na Quidditchu, a co za tym idzie tym bardziej na sprzęcie sportowym, czuła, że nie ma do czynienia ze zwykłą miotłą.
Wypolerowana hebanowa miotła lśniła, odbijając promienie słońca, a złote elementy zdawały się wręcz płonąć w świetle dnia. Elegancka, wąska rączka w dolnej części miała niewielkie łukowate wycięcie, co dodawało miotle wdzięku i szczypty drapieżności. W miejscu przeznaczonym dla użytkownika drewno było odrobinę wygięte głównie ze względu na komfort, ale sprawiało to także, że Złota Strzała wyglądała dynamicznie. Idealnie wyprostowane czarne witki w połowie swojej długości przyprószone były drobinkami złota, których stopniowo przybywało tak, że ich końcówki w całości pokrywało złoto. Numer rejestracyjny, również pozłacany, znajdował się na tylnej części miotły, tuż nad witkami, co było nowością w świecie miotlarskim, gdyż do tej pory widniał przy zakończeniu rączki.
Wygląd Strzały robił ogromne wrażenie, jednak w Draconie największy zachwyt wzbudziła reakcja miotły, gdy delikatnie, z niemal nabożną czcią, dotknął rączki. Poczuł lekkie pulsowanie, coś jakby słaby puls, zupełnie jakby jego dotyk sprawił, że w miotle zaczęła krążyć krew. Zerknął na metalową tabliczkę przytwierdzoną do wewnętrznej strony skórzanego wieka, na której widniał elegancki, wygrawerowany napis.

Złota Strzała
Wykonanie: heban, złoto
Rdzeń: smocza krew, pióro hipogryfa

— Kupiłeś sobie nową miotłę? Niby po co?
Arystokrata na moment przerwał podziwianie nowego nabytku, by obdarzyć ją powątpiewającym spojrzeniem.
— To nie jakaś tam miotła, Granger. To najnowszy model, jeszcze niewypuszczony na rynek. Na głowę bije wszystkie inne modele — powiedział, powracając do oględzin miotły.
Hermiona parsknęła śmiechem, widząc na jego twarzy wyraz uwielbienia.
— Tak cię to śmieszy, Granger? Zobaczymy, kto się będzie śmiał, jak w następnym meczu zmieciemy was z boiska.
Gryfonka zmrużyła niebezpiecznie oczy, słysząc w jego głosie pewność siebie i pogardę dla jej domu.
— Naprawdę myślisz, że nowa miotła zrobi z ciebie lepszego zawodnika?
Tym razem to Ślizgon zgromił ją nienawistnym spojrzeniem. Nie wypuszczając miotły z rąk, podszedł do dziewczyny i nachylił się nad nią tak, że ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
— Grabisz sobie, Granger. Jeszcze jedno słowo i popamiętasz — zagroził, patrząc jej prosto w oczy.
— Taak? A niby co mi zrobisz?
Wyprostował się, unosząc kąciki ust w perfidnym uśmiechu.
— Zawsze może nadejść mnie ochota na podzielenie się ze wszystkimi moim talentem fotograficznym — odparł, zadowolony z reakcji dziewczyny, której twarz ponownie pokryła się rumieńcem. — A teraz wyjdź z mojej sypialni.
Jeszcze długo po tym, jak Hermiona opuściła jego pokój, Draco ze złością wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknęła. Radość po otrzymaniu nowej miotły niemal natychmiast ulotniła się, gdy Gryfonka zarzuciła mu brak umiejętności. Znowu. Doskonale pamiętał ten moment, gdy w drugiej klasie oskarżyła go o to, że został przyjęty do drużyny tylko i wyłącznie dlatego, że jego ojciec zakupił miotły dla wszystkich zawodników Slytherinu. Zmieszała go z błotem i poniżyła przy całym zespole, sugerując, że gdyby nie to, nigdy nie znalazłby się w drużynie. Wtedy właśnie poprzysiągł sobie, że zamieni jej życie w Hogwarcie w piekło. A teraz znowu to robiła, upokorzyła go, twierdząc, że jest słaby i żadna miotła nie uczyni, że będzie lepszym zawodnikiem.
A co mnie to w ogóle obchodzi?! Co mnie obchodzi to, co ona sobie o mnie myśli?!” — zadręczał się, przebierając się w strój do Quidditcha.
Wyszedł z pokoju, nawet nie zaszczycając spojrzeniem, siedzącej w salonie, dziewczyny. W głębi duszy czuł, że teraz ma podwójną motywację do wygranej.
Hermiona siedziała na kanapie w towarzystwie podręczników i dodatkowych ksiąg wypożyczonych z biblioteki, choć w rzeczywistości myślami była daleko od swojego eseju na temat najważniejszych odkryć z zakresu medycyny współczesnych czarodziejów. Oto właśnie nadarzyła się idealna okazja do tego, by raz na zawsze pozbawić Malfoya możliwości zastraszania jej rzekomymi nagimi zdjęciami, które zrobił, gdy zamienili się ciałami. Walczyła z chęcią pozbycia się fotografii, a poszanowaniem prywatności jej współlokatora.
A czy on cokolwiek poszanował, gdy robił te zdjęcia?” — pomyślała i odrzuciła na stół jeden z opasłych tomów.
Czując na sobie karcące spojrzenie Krzywołapa, weszła do sypialni Ślizgona. Dziewczyna dla pewności jeszcze raz obejrzała się za siebie, jednak w salonie nikogo nie było.
Skoro poszedł na trening, pewnie nie będzie go do wieczora” — dodawała sobie otuchy, rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na skrytkę.
Zaczęła od szafki nocnej, stojącej obok łóżka arystokraty. Zmrużyła gniewnie oczy, gdy zobaczyła paczkę papierosów.
Obiecał mi, że już nie będzie palić...”
Na półce leżał mały stosik czasopism, w większości dotyczących Quidditcha. Jednak jeden z tytułów wyróżniał się na tle nowinek ze świata sportu. Zaciekawiona Gryfonka przyjrzała się bliżej gazecie, której wygląd wskazywał na to, że była dość często czytana. „Starożytne odkrycia alchemiczne” — głosił wielki nagłówek na stronie tytułowej czasopisma. Walcząc z nieodpartą chęcią zapoznania się bliżej z zawartością gazety, odłożyła ją na miejsce, dbając o każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Nie chciałaby być w swojej skórze, gdyby Malfoy nakrył ją na węszeniu w jego pokoju. Wzdrygnęła się, przypominając sobie jego reakcję, gdy dowiedział się o tym, że podszywali się pod dwójkę Ślizgonów, by wyciągnąć od niego informację na temat Dziedzica Salazara.
— Krzywołap, sio! — syknęła, gdy zauważyła, jak jej pupil przygląda się jej zdegustowanym wzrokiem.
Zajrzała do małej szuflady, jednak nie znalazła nic oprócz pojedynczych pergaminów. Już miała zakończyć poszukiwania w tej części pokoju, gdy dostrzegła róg fotografii, wystający spod czystych pergaminów. Zdjęcie wyglądało na stare, więc z całą pewnością nie mogło być tym, czego szukała, ale kierowana wrodzoną ciekawością nie mogła się powstrzymać przed obejrzeniem go.
Uśmiechnęła się na widok kilkuletniego Dracona na dziecięcej miotełce, przytrzymywanego przez Narcyzę Malfoy. Chłopiec, z dobrze jej znanym wyrazem pewności siebie na twarzy, utrzymywał równowagę, wisząc kilkanaście centymetrów nad ziemią, choć co jakiś czas był asekurowany przez opiekuńcze ramiona matki. Mały blondyn rzucał ukradkowe, pełne podziwu spojrzenia w stronę osoby, która musiała stać po lewej stronie. Jednak ta część fotografii została oderwana i Hermiona mogła się tylko domyślać, że osobą tą był Lucjusz Malfoy. Jeszcze przez chwilę wpatrywała się w beztroskiego brzdąca, jednak część jej podświadomości, która mówiła, że ten mały chłopiec może być bardzo niezadowolony, gdy odkryje, że grzebała w jego osobistych rzeczach, uparcie kazała jej odłożyć zdjęcie na miejsce i skupić się na właściwym celu swojej wizyty.
Najpierw zajrzała pod łóżko, jednak nic tam nie znalazła („Dzięki Ci Merlinie, że ten chłopak sprząta czasem w pokoju”). W szafie również nie znalazła niczego godnego uwagi. Spojrzała podejrzanie na komodę. Przeszukała dolne szafki, jednak oprócz książek i rzeczy Salazara nie było nic interesującego. W górnej szufladzie natrafiła na notatnik, czarne, ekskluzywne pióro i drogi sygnet z godłem Slytherinu. Sfrustrowana tym, że niczego nie znalazła, wrzuciła notatnik z powrotem do szuflady, który upadł z głuchym łoskotem. Dziewczyna zmarszczyła brwi, szukając źródła owego dźwięku. Uśmiechnęła się, odnajdując skrytkę.
— Drugie dno, Malfoy? Sprytnie...
Westchnęła sfrustrowana, widząc stare zwoje, zapisane najprawdopodobniej greką. Oglądając ryciny, doszła do wniosku, że zapiski musiały dotyczyć alchemii. Zerknęła na zegarek, czując, że przebywa w tym pokoju o wiele za długo. Odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że minęło zaledwie piętnaście minut.
Ta... jak to mówią: to, ile trwa minuta, zależy od tego, po której stronie drzwi do toalety stoisz.”
Pod stertą pergaminów, na samym dnie szuflady, znajdował się plik kopert. Wiedziała, że nie powinna czytać jego prywatnej korespondencji, jednak nie mogła zapomnieć wyrazu jego twarzy, gdy odczytywał przy niej list od nieznanego nadawcy. Otworzyła pierwszą kopertę:

Pamiętaj, że to jeszcze nie koniec.

Poczuła ciarki na plecach. Tylko to jedno zdanie, żadnego podpisu czy wyjaśnienia.
— Co ty tutaj robisz?
Gryfonka zamarła, słysząc lodowaty, ostry ton. Powoli odwróciła się, chowając pergamin za sobą, jednocześnie starając się zasłonić otwartą szufladę, naiwnie mając nadzieję, że jeśli ukryje jawne dowody na to, że przeszukiwała jego pokój, chłopak zbagatelizuje całe zajście.
Zadrżała, gdy zobaczyła furię w jego oczach. Przełknęła ślinę, próbując znaleźć odpowiednią wymówkę.
— Ja…
Draco podszedł do niej szybkim krokiem, odrzucając miotłę na łóżko. Wściekłość buzowała w jego ciele, emanując ze stalowych oczu. Gryfonce zdawało się, że jeszcze nigdy nie było w nich tyle agresji i groźby, co teraz. Z łopoczącym sercem starała się wymyślić cokolwiek, co usprawiedliwiało jej obecność w jego pokoju.
Ślizgon zrobił krok w jej stronę, po czym wyrwał jej list z ręki. Hermiona z niepokojem obserwowała, jak jego rysy twarzy wyostrzają się, sprawiając, że chciała uciec jak najdalej stąd.
— Ile przeczytałaś?! — zapytał z zimną furią w głosie, po czym złapał dziewczynę za łokieć i przyciągnął do siebie. — ILE?!
— Puść mnie! — krzyknęła, próbując wyswobodzić się z jego uścisku, jednak jedynym skutkiem tej szamotaniny było to, że Ślizgon jeszcze mocniej zacisnął dłoń na jej ręce.
— ILE?! — powtórzył, przygwożdżając ją do szafki.
Stali tak blisko siebie, że dziewczyna czuła przyspieszone tempo bicia jego serca. Widząc natarczywe spojrzenie, odpowiedziała cicho:
— Tylko ten jeden.
Draco prychnął pod nosem, a na jego twarz wstąpił uśmiech szaleńca.
— Czy ty masz mnie za jakiegoś idiotę? Myślisz, że ci uwierzę?!
Gryfonka skuliła się, słysząc dźwięk tłuczonego szkła. Spojrzała w tamtym kierunku i zobaczyła roztrzaskaną butelkę Ognistej. Chwilę później jej los podzieliła szklanka, pękając na jej oczach. Hermiona doskonale zdawała sobie sprawę z tego, czym było to spowodowane, jednak ani trochę jej to nie uspokoiło.
— Naprawdę… tylko ten jeden — powiedziała łamiącym się głosem, starając się uspokoić współlokatora. Już dawno nie widziała, żeby jakiś dorosły czarodziej przestał panować nad swoimi magicznymi zdolnościami. Co takiego było w kolejnych listach, że aż tak bardzo przerażała go myśl o tym, że ktoś mógłby je przeczytać? Bo co do tego, że Ślizgon się bał, nie miała wątpliwości. Przyglądał się jej uważnie, oceniając, ile prawdy było w tym, co mu przed chwilą powiedziała.
— Lepiej, żeby to zostało między nami — syknął jej do ucha i puścił jej ramię, skinieniem głowy wskazując drzwi.
Wystraszona dziewczyna, nie czekając ani chwili, wyminęła go, chcąc jak najszybciej znaleźć się jak najdalej od chłopaka. Jednak oprócz strachu i urazy czuła coś jeszcze… coś, co nie pozwoliło jej wyjść z pokoju. Odwróciła się w stronę Ślizgona i spytała:
— Od kogo są te listy?
— WYNOCHA! — ryknął, zatrzaskując jej drzwi przed nosem.
Zaśmiał się gorzko, nie wierząc we własną głupotę. Powinien przewidzieć, że wścibska Gryfonka prędzej czy później znajdzie to, co z taką starannością próbował ukryć. Powinien lepiej to schować. Dać jej jasno do zrozumienia, że dzielący ich mur nadal istnienie i nie ma co liczyć na wyrozumiałość z jego strony. Powinien… ale tego nie zrobił.
Przetarł twarz dłońmi, zastanawiając się nad tym, co może zrobić, by zyskać pewność, że Gryfonka nie pozna treści reszty listów. Znał ją na tyle dobrze, że wiedział, iż dziewczyna nie poprzestanie, dopóki nie pozna prawdy. Podszedł do komody i wyjął plik kopert, po czym w myśl zasady, że najlepiej ukryje coś, trzymając to na widoku, przetransmutował je w notes i schował do nocnej szafki.
Spojrzał na rzuconą na łóżko miotłę. Był zły i poirytowany, gdy Zabini powiedział mu, że nie mogą dzisiaj przeprowadzić dodatkowego treningu ze względu na kolejne spotkanie AŚ. Teraz nie chciał nawet myśleć o tym, co mogłoby się stać, gdyby wrócił do dormitorium odrobinę później. Zdjął strój do Quidditcha i wyszedł z dormitorium, nie zapominając o tym, by zaklęciem zabezpieczyć wejście do swojego pokoju.
Draco przyszedł na spotkanie spóźniony. Wystrój sali transmutacji ponownie został zmieniony, by dopasować ją do spotkań z pracownikiem Ministerstwa.
Musiała już urodzić” — pomyślał arystokrata, zauważając brak ciążowego brzuszka, choć jego zdaniem kobieta nadal wyglądała jak ofiara przypadkowego nadmuchania przez smarkacza, który nie jest w stanie zapanować nad swoimi zdolnościami. Licząc na to, że powrót do normalnego stanu, w którym hormony nie będą nakazywały jej traktować ich jak niegrzeczne dzieci, Ślizgon podszedł do uczestników spotkania. Większość miejsc była już zajęta, a po minach obecnych tu uczniów Ślizgon wywnioskował, że poruszany na dzisiejszych zajęciach temat, niezbyt przypadł im do gustu.
— A, pan Malfoy... znakomicie. Proszę zająć jedno z wolnych miejsc — powiedziała Gwen, po czym powróciła do prowadzenia zajęć. — O czym to ja mówiłam? Ach tak, jak już wspomniałam, dzisiaj poruszymy temat alkoholu, a właściwie jego nadużywania.
— A jak to się ma do nadrzędnego celu tych spotkań? — spytał napastliwie Ślizgon z piątego roku. — Jak to się ma do tępienia szlam i Śmierciożerców?
Gwen Smith, niewzruszona jego aroganckim tonem, uśmiechnęła się i z dobrodusznym uśmiechem oznajmiła:
— Wszystko w swoim czasie, panie Fox. Zapewniam pana, że jest to ściśle związane z powodem, dla którego Ministerstwo zorganizowało te spotkania, jednak zanim przejdę do meritum sprawy, chciałabym poruszyć pewną kwestię, która skłoniła mnie do omówienia z wami tego problemu na dzisiejszych zajęciach. Mówię oczywiście o Balu Bożonarodzeniowym i pewnych incydentach, które miały miejsce podczas owego przyjęcia — mówiąc to, spojrzała w stronę Zabiniego i Notta, mając na myśli ich wybryk, podczas którego zadedykowali swojemu przyjacielowi i Granger piosenkę, by, jak to ujął Teodor, „zrobić im dobrze”.
Malfoy spojrzał na przyjaciół, mrużąc gniewnie oczy. Nadal nie mógł pojąć, jak mogli wpaść na taki głupi pomysł. Blaise, który dość dobrze znosił zainteresowanie swoją osobą, pochwycił spojrzenie pracownicy Ministerstwa i uśmiechnął się do niej, ukazując cały szereg swoich zębów. Nottowi najwyraźniej brakowało optymizmu przyjaciela i jego dystansu do siebie, bo oparł łokcie na kolanach i schował twarz w dłoniach, uciekając od spojrzeń zebranych uczniów.
Dobrze mu tak!” — pomyślał Draco, patrząc na zawstydzonego przyjaciela.
Arystokrata był pewien, że Zabini będzie chciał wykręcić podobny numer, jednak do głowy by mu nie przyszło, że opanowany i ułożony Teo będzie mu wtórował w tych wygłupach. Szczerze mówiąc, miał nadzieję, że zostawiając Blaise'a w jego towarzystwie, może być spokojny, bo ten wybije mu z głowy takie pomysły.
Ale nie! Musiał się spić i razem z Zabinim wyjść na scenę!”
Niedobrze mu się robiło, gdy wracał wspomnieniami do tamtej chwili, gdy uwaga całej sali skupiona była na nim i jego partnerce.
— Między innymi mówię tu o waszym wystąpieniu — kontynuowała, wskazując na dwójkę winowajców. Pozostali uczniowie parsknęli śmiechem, jednak szybko umilkli, widząc na sobie mordercze spojrzenie blondyna. — I tu nasuwa się pytanie: czy zrobiłby to pan, gdyby nie był pan pod wpływem alkoholu? — spytała uśmiechającego się Ślizgona.
— Oczywiście — odparł bez zastanowienia, czym wywołał kolejną salwę śmiechu.
Nawet Gwen Smith nie mogła powstrzymać drżenia warg. Poczekała aż w sali ponownie zapadnie cisza i to samo pytanie skierowała do Notta.
— Oczywiście, że nie — odpowiedział, wyprostowując się na krześle.
Kobieta, powoli pokiwała głową, jakby spodziewając się takiej odpowiedzi. Omiotła spojrzeniem resztę uczniów i oznajmiła:
— Jesteście jeszcze bardzo młodzi i może się wam wydawać, że wszystkiego w życiu trzeba spróbować, idąc za przykładem negatywnych wzorców. Omawiana sytuacja wywołała u was rozbawienie, nic dziwnego, bo przecież nie was to dotyczyło. Teraz chciałabym, aby każdy z was pomyślał nad wydarzeniami, które nie miałyby miejsca, gdyby nie wpływ alkoholu. Oczywiście nie będziemy tego omawiać na forum grupy, jednakże chciałabym, abyście poważnie podeszli do tego zadania.
Poirytowany arystokrata westchnął, po raz kolejny zastanawiając się, dlaczego zgodził się na uczestnictwo w tych spotkaniach. Z braku lepszego zajęcia zaczął przyglądać się innym uczniom. Większość miała znudzone miny, podobnie jak on uważając to za stratę czasu, jednak niektórzy błądzili spojrzeniem po sali, przygryzając wargi, w poszukiwaniu kompromitujących sytuacji. Draco kilkukrotnie parsknął śmiechem, gdy zauważył, jak powoli na ich twarze wstępuje wyraz przerażenia czy obrzydzenia. Uśmiechnął się złośliwie, gdy zobaczył wykrzywionego Blaise'a. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, o czym w tej chwili pomyślał jego przyjaciel: o upojnej nocy z Milicentą Bulstrode.
Widząc na sobie badawcze spojrzenie Gwen, Draco odchrząknął i zaczął zastanawiać się, czy kiedykolwiek zdarzyło mu się zrobić coś głupiego po alkoholu, a wyraz jego twarzy pochmurniał z każdą chwilą.
Taaak... może i rozpoczęcie nielegalnego Turnieju Trójmagicznego nie było najlepszym pomysłem... ale to w końcu pomysł Blaise'a, podobnie zresztą jak wizyta w gnieździe akromantul... ale to kolejny pomysł Blaise'a, nie mój.”
Ale ty się na to zgodziłeś” — zabrzmiał cichy głosik z tyłu głowy, wzbudzając w nim poczucie winy. „No dobra, może faktycznie mi także zdarzyło się zrobić coś niewinnie głupiego...”
Draco przerwał swoje rozmyślania, gdy przed jego oczami ukazał się obraz niechcianego piercingu.
Nie, ale to chyba już wszystko... przynajmniej jeśli chodzi o ostatni semestr. Nigdy nie urwał mi się film, zawsze budziłem się we własnym łóżku...” — po raz kolejny przerwał swój rachunek sumienia, przypominając sobie o tym poranku, gdy obudził się razem z Gryfonką w jej sypialni. Mimowolnie wzdrygnął się, gdy uświadomił sobie, że był bliski popełnienia tego samego błędu, co Blaise, gdy bliżej zapoznał się z niezbyt urodziwą Ślizgonką.
Nie, ale do niczego by nie doszło, przecież Granger to taka poukładana cnotka... chyba że też byłaby pijana. Nonsens, o czym ja w ogóle myślę... Raz zdarzyło mi się pomylić pokoje!”
A wtedy, gdy z nią flirtowałeś podczas nauki przyrządzania drinka?”
— Muszę przestać pić — mruknął pod nosem, tępo patrząc się przed siebie.
Z otępienia wyrwał go głos Gwen Smith.
— Z tego, co widzę, każdemu zdarzyło się zrobić coś, czego się wstydzi, bądź co go wręcz obrzydza. Skoro jesteście już świadomi niektórych skutków spożywania alkoholu, nasuwa się pytanie: po co w ogóle po niego sięgacie?
— Bo tak jest zabawniej.
— Dla towarzystwa.
— Rozluźnia.
— Bo odpręża.
— Pozwala zapomnieć.
Gwen Smith pokiwała głową, jakby czekając na tę odpowiedź. Odłożyła swoje notatki na stojące obok niej puste krzesło i spojrzała na nich z powagą.
— Panie Fox, pytał pan, jak alkohol ma się do celu naszych spotkań. Sądzę, że właśnie dotarliśmy do tego punktu, w którym wszystko łączy się w jedną, spójną całość. Widzieliście wojnę, wielu z was doświadczyło jej, kolokwialnie mówiąc, na własnej skórze. Bo choć byliście sojusznikami tych „złych”, nie uchroniło was to przed torturami i śmiercią najbliższych. Niektórzy z was sami wybrali taką drogę, inni myśleli, że nie mają wyboru. Patrzyliście na śmierć i cierpienie bliskich, starając się przeżyć za wszelką cenę, sprawiając, że upodobniliście się do tych tyranów w swojej bezwzględności i apatii. Przeraża was to, co się stało z waszymi bliskimi, co stało się z wami i próbujecie od tego uciec. Zdystansować się. Niektórzy zamykają się w sobie, inni uparcie stoją murem za swoimi ideałami, a jeszcze inni szukają ukojenia w używkach. Zostaliście postawieni w naprawdę trudnej sytuacji: najpierw przerażała was wojna, teraz czujecie się zaszczuci przez resztę społeczności czarodziejów. Pewnie od wielu słyszeliście, że wasze miejsce jest w Azkabanie i nie macie tu czego szukać, jesteście zbędni i niechciani. Rozumiem to, że każdy z was próbuje uciec i zapomnieć, jednak alkohol nie jest najlepszym rozwiązaniem. Przed przeszłością nie można uciec, można jedynie się z nią pogodzić i zbudować swoje życie na nowo. Nikomu nie przyniesie ulgi zapijanie smutków, bo one wracają. Ze zdwojoną siłą. Musicie walczyć, z dnia na dzień na nowo podejmować walkę o waszą przyszłość. Chciałabym, żebyście mieli świadomość tego, że alkohol nie jest waszym sojusznikiem. On was nie wysłucha, nie zrozumie, nie wesprze radą. Pamiętajcie, że macie wokół siebie przychylnych wam ludzi, do których możecie się zwrócić po pomoc. I nie mówię tu tylko o sobie, czy nauczycielach. Opierajcie się przede wszystkim na przyjaciołach i innych życzliwych osobach, które do tej pory uważaliście za wrogów, a przekonacie się, że ucieczka w alkohol, nie będzie już wam potrzebna. Dziękuję za uwagę. Na dzisiaj to wszystko. Jeśli ktoś miałby pytania, czy po prostu chciałby porozmawiać, zapraszam.
Uczniowie powoli zaczęli opuszczać salę transmutacji, jednak wielu miało poważne i zamyślone miny.
Malfoy odchrząknął, starając się wyzbyć natrętnych myśli. Choć bardzo się starał, nie był w stanie zapomnieć o słowach pracownicy Ministerstwa.
— To może chociaż krótki trening? — zapytał Zabiniego, chcąc zająć się czymś bardziej przyziemnym, jednak po minie przyjaciela wywnioskował, że nie będzie to takie łatwe.
— Nie da rady... Draco, ja wiem, że chcesz wypróbować tę miotłę, ale dzisiaj nic z tego nie będzie. Poza tym Gryfoni już zajęli boisko.
— I co z tego? — zapytał zaczepnie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że pozbycie się rywali boiska będzie dziecinnie łatwe. Ile to już razy korzystali z pomocy Snape'a? — To co? Ja idę po specjalne pozwolenie od Snape'a, a wy zajmijcie się zebraniem drużyny. Widzimy się za piętnaście minut w sali wejściowej.
Chwilę później zadowolony z siebie Ślizgon wracał do dormitorium, wyposażony w krótką notatkę opiekuna swojego domu, dającą im bezwzględne pierwszeństwo w przeprowadzeniu treningu. Przyśpieszył‚ nie mogąc się doczekać chwili, w której po raz pierwszy dosiądzie nowej miotły. Zależało mu na tym treningu nie tylko z powodu chęci wyrzucenia z głowy moralizującej gadki pracownicy Ministerstwa. Wielkimi krokami zbliżał się jego pierwszy mecz, odkąd został przywrócony do drużyny, w dodatku przeciwko Gryfonom. Poza tym chciał utrzeć nosa pewnej irytującej pani prefekt.
Wszedł do swojej sypialni, zupełnie ignorując siedzącą w salonie dziewczynę, która pogrążyła się w lekturze, zwinięta w kłębek w jednym z foteli. Włożył strój do Quidditcha, choć zadanie utrudniały mu drżące z ekscytacji dłonie. Co chwilę zerkał na podłużne, skórzane opakowanie, w którym leżała Złota Strzała.
Zaśmiał się pod nosem, wyrzucając sobie, że zachowuje się jak pryszczaty nastolatek przed swoją pierwszą randką. Otworzył wieko, wyjął miotłę i szybkim krokiem opuścił dormitorium, chcąc jak najszybciej wypróbować swój nowy, cholernie drogi nabytek. Serce waliło mu jak oszalałe, wzrok wyostrzył mu się pod wpływem adrenaliny. To jest to, co szczerze kochał. To było to, w czym był dobry. Doskonały. Jedyna rzecz, w której był perfekcyjny i nikt nie mógł go pokonać.
Nikt, oprócz cholernego Pottera. Ma więcej szczęścia, niż umiejętności” — pomyślał, zaciskając gniewnie szczękę. Tym razem nikt go nie pokona. Nikt nie odbierze mu tego, co było jego pasją. Latanie od małego koiło jego lęki i niepokoje. Pozwalało mu na ucieczkę. Wystarczyło, że wzniósł się na parę metrów i czuł, że może wszystko, że jest panem swojego życia, a nawet tego cholernego świata. Mógł wszystko. Żadnych nakazów. Żadnych ograniczeń.
Wyszedł na błonia i skierował się w stronę boiska, ledwie powstrzymując chęć wzbicia się w powietrze. Nie wiedział dlaczego, ale chciał, by przy jego pierwszym locie na Strzale otaczali go inni Ślizgoni, znajomi i przyjaciele. Było to głupie, dobrze o tym wiedział, jednak nie przerywał marszu, idąc z szerokim, niedorzecznym uśmiechem. Nic nie mogło zepsuć mu humoru. Nawet koniec świata, deszcz meteorów czy oświadczająca mu się Granger nie zdołałyby zgasić jego euforii.
Jego uśmiech zmienił się w złośliwy grymas, gdy zauważył Pottera, wykłócającego się z jego drużyną. Najwyraźniej Gryfon był pewien swoich racji, gdyż poinstruował drużynę, by kontynuowała trening, nie zwracając uwagi na Ślizgonów.
— Nie ma mowy. Dopiero zaczęliśmy i...
— Jakiś problem, Potter?
Harry zamarł, słysząc dobrze mu znany, pełen pogardy ton. Zacisnął gniewnie szczękę i odwrócił się do Dracona.
— Zabieraj ich stąd, Malfoy. Od tygodnia mieliśmy zarezerwowane boisko — powiedział, siląc się na spokój.
Nie mógł pozwolić na to, by tuż przed meczem jego drużyna wdała się w bójkę ze Ślizgonami. Widział, jak pomimo jego prośby coraz więcej Gryfonów przerywało trening i z niepokojem zerkali na swoich przeciwników.
Draco prychnął lekceważąco i z wyrazem satysfakcji na twarzy podsunął pod nos pismo od Snape'a.
— Mieliście — powiedział dosadnie, podkreślając, iż plany Pottera należą do przeszłości.
Harry rzucił blondynowi mordercze spojrzenie i wyrwał mu z dłoni pergamin. Przeczytał pierwszą linijkę tekstu i zmiął list w kulkę, doskonale wiedząc, jak brzmi dalsza jego treść.
— No nie — zaśmiał się ponuro, kręcąc z niedowierzaniem głową. — Jeszcze ci się nie znudziła ta zagrywka, Malfoy?
— Co wy tu robicie?
Wszyscy spojrzeli na lądującego Rona. Czerwony na twarzy ze złości podszedł do nich szybkim krokiem, zatrzymując się obok przyjaciela. Teraz już wszyscy Gryfoni zawiśli w powietrzu z napięciem obserwując grupę spierających się uczniów. Nikt nie zwracał uwagi na dwie czarne, ruchliwe piłki, rzucające się po boisku.
— Wymieniamy się przepisami kuchennymi, Weasley — odpowiedział Nott, a grymas na jego twarzy odebrałby odwagę niejednemu śmiałkowi, łącznie z Ronem.
Gryfon zacisnął wargi, a jego twarz zaczynała nabierać koloru głębokiej purpury.
— Ty...
— Nie gorączkuj się tak, Weasley, bo jeszcze ślimaka wyplujesz — wycedził Blaise
Tylko ramię Harry'ego powstrzymało Rona od rzucenia się na dwójkę Ślizgonów. Zupełnie nie zważał na to, że mają oni przewagę liczebną, chciał, by zapłacili za poniżanie go.
Ginny przygryzła wargę, coraz bardziej zaniepokojona tym, co rozgrywało się parę metrów pod nią. Chociaż nic nie słyszała, domyślała się, o czym rozmawiają. Widząc, jak jej brat robi krok w stronę Zabiniego i Notta, wstrzymała oddech i westchnęła z ulgą, gdy Harry powstrzymał go od nabycia wstrząsu mózgu i złamanych żeber. Konflikt między drużynami coraz bardziej się zaostrzał.
Ginny, łamiąc polecenie swojego kapitana, skierowała miotłę w dół, by najpierw opieprzyć Ślizgonów, potem brata. Nie zdołała przelecieć metra, gdy jeden z tłuczków uderzył ją w plecy, boleśnie wbijając się w kręgosłup. Ostatnie co usłyszała, zanim zalała ją ciemność, był jej własny krzyk bólu. Zaczęła spadać wśród przerażonych okrzyków Gryfonów, czego jednak nie mogła już usłyszeć.

***

— CO?!
Hermiona zerwała się z fotela i spojrzała na przyjaciela, który z trudem łapał oddech po biegu na czwarte piętro. Spocony, zziajany i cały czerwony na twarzy, opierał dłonie o kolana, próbując dostarczyć płucom choć odrobiny powietrza.
— Ginny... wypadek... skrzydło... — wydyszał, po czym wyprostował się i chwycił nadgarstek Hermiony, by razem z nią pobiec do skrzydła szpitalnego.
W głowie Gryfonki natychmiast zrodziło się mnóstwo pytań, jednak najważniejsze było dla niej, by jak najszybciej dotrzeć do rannej przyjaciółki. Przed oczami pojawiały jej się różne wizje. Ginny leżąca w kałuży krwi. Ginny ze skręconym karkiem. Ginny na wózku inwalidzkim. Przesłyszała się, czy Harry rzeczywiście wspominał coś o kręgosłupie i tłuczku? Pociemniało jej przed oczami, a zimna strużka potu, niemająca nic wspólnego z szaleńczym biegiem, spłynęła jej po plecach. Straciła rodziców. Nie mogła stracić i jej. Serce zacisnęło jej się boleśnie, gdy koszmar, który wydawałoby się, że ma już za sobą, nagle powrócił, odbierając jej dech. Przyśpieszyła, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się czegoś o stanie zdrowia Ginny.
W końcu dotarli na miejsce. Zatrzymali się przed zamkniętymi drzwiami do skrzydła szpitalnego, o które opierał się Ron. Widząc strach bijący z jego oczu, Hermiona bez słowa podeszła do chłopaka i go objęła. Dobrze wiedziała, o czym teraz myślał. Wypadek siostry sprawił, że śmierć Freda ponownie zawładnęła jego ciałem i duszą.
Chłopak odruchowo odwzajemnił uścisk, myśląc, jak niewiele trzeba, by w człowieku na nowo narodził się strach. Sądził, że ma to za sobą, że się z tym pogodził. Widok Ginny spadającej z zawrotną szybkością wprost ku twardej ziemi sprawił, że odżyły w nim dawne lęki.
To głupie. Jeszcze nic nie wiadomo, a ty już ją opłakujesz” — pomyślał, wypuszczając Hermionę z uścisku. Zamrugał, odpędzając łzy i spróbował uśmiechnąć się pocieszająco do przyjaciółki, jednak wszystkim, na co było go teraz stać, był grymas.
— Wiadomo już coś? — spytała dziewczyna, dzielnie walcząc z drżącym głosem.
Ron pokręcił głową i usiadł na podłodze, opierając się o drzwi. Przyjaciele zajęli miejsca po jego bokach, gotowi czekać razem z nim do późnej nocy na jakiekolwiek informacje. Reszta drużyny stała w oddaleniu, by dodać swojemu obrońcy otuchy i jednocześnie nie chcąc naruszać jego prywatności. Z upływem czasu zaczęli się rozchodzić, zostawiając Rona ze słowami współczucia i wsparcia.
Przyjaciele siedzieli w ciszy, dopóki Ron nie zaproponował im, by wrócili do siebie, a on, gdy tylko się czegoś dowie, przyniesie im wieści o stanie zdrowia Ginny. Harry i Hermiona stanowczo odmówili zostawienia go samego i tak trwali przy nim, dopóki panna McCullen nie wyszła na korytarz.
— Wszystko w porządku — powiedziała z ciepłym uśmiechem, nim którekolwiek zdążyło ją o coś zapytać. — Zdołałyśmy wyleczyć większość jej obrażeń, ale utrzymujemy ją w śpiączce. Chcemy po prostu oszczędzić jej bólu przy leczeniu.
Cała trójka westchnęła z ulgą. Gryfonka zaśmiała się cicho i oparła o Harry'ego, wiedząc, że nie ustoi długo na trzęsących się nogach. Chłopak objął ją ramieniem, domyślając się, że tego właśnie potrzebuje.
— Możemy wejść? — spytał Ron, próbując zajrzeć do środka przez otwarte drzwi.
Panna McCullen przygryzła wargę, próbując rozstrzygnąć wewnętrzny spór. Z jednej strony słyszała surowy głos kuzynki zakazujący odwiedzin, z drugiej nie mogła zignorować ich błagalnych min.
— W porządku. Tylko... — szepnęła, przykładając palec do ust.
Gryfoni pokiwali głowami i weszli do środka. Ginny leżała w drugim końcu sali. Oddychała spokojnie, wyglądała zupełnie tak, jakby spała. Wokół niej rozchodził się intensywny zapach ziół, prawdopodobnie z nasączonego w nich okładu na jej plecach. Hermiona drgnęła, gdy poczuła chłodną dłoń na ramieniu i zerknęła w tył na rudowłosą pielęgniarkę.
— Czy mogłabym zobaczyć, jak sprawuje się maść?
Zmarszczyła brwi, w pierwszej chwili nie rozumiejąc jej pytania.
— Och... Oczywiście.
Elizabeth zaprowadziła ja do innego łóżka, przy którym znajdował się parawan. Zasunęła go i podeszła do Gryfonki, czekając, aż ta zdejmie bluzkę. Pielęgniarka skrzywiła się na widok nienaruszonego tatuażu. Skrzydła powinny zniknąć, a przynajmniej zbladnąć, jednak czarne pióra nadal zdobiły plecy uczennicy.
— Dopiero zaczęłam ją stosować. Ja... wcześniej nie miałam do tego głowy.
Kobieta skinęła głowa, dobrze wiedząc, co sprawiło, że zapomniała o maści.
Hermiona włożyła bluzkę i zamarła, gdy uświadomiła sobie pewną rzecz.
— Przepraszam — powiedziała do odchodzącej już pielęgniarki. Panna McCullen odwróciła się i spojrzała na nią pytająco. — Czy mogłaby pani smarować te skrzydła? Do tej pory robiła to Ginny.
— Jasne. Mówiłam ci już, żebyś mówiła do mnie po imieniu? To całe „panno McCullen”...
— Sprawia, że czuje się pani staro — dokończyła z uśmiechem Hermiona, powtarzając słowa pielęgniarki z początku roku szkolnego. Odwróciła się i z powrotem zdjęła bluzkę, by po chwili poczuć chłód maści i pieczenie, które wywoływało jej stosowanie.

***

Draco wylądował na ziemi, żałując, że to już koniec wyczerpującego treningu. Miotła przewyższała jego najśmielsze oczekiwania. Przy każdym dotyku wyczuwał jej delikatne pulsowanie, które dostosowywało się do jego własnego pulsu. Złota Strzała reagowała nie tyle na jego dotyk, ile raczej na myśli Ślizgona. Niekiedy miał wrażenie, że miotła wykonuje manewr na chwilę przed tym, jak w głowie uformuje mu się pomysł. Był przekonany, że dzieje się tak za sprawą rdzenia miotły. Trzeba przyznać, że Narcyza Malfoy spisała się na medal. Hipogryf i smok. Niecodzienne połączenie, na pozór zupełnie niedobrane, w praktyce idealne.
— Wygraną mamy w kieszeni — powiedział wyraźnie zadowolony Teodor, z zazdrością i podziwem patrząc na, trzymaną przez arystokratę, miotłę. — Jeszcze żeby ta Weasley leżała wtedy w skrzydle... Musiałeś ją ratować? — zrzędził, wymownie patrząc na idącego obok Blaise'a. — Nie, to niewłaściwe pytanie. Dlaczego, do cholery właściwie to zrobiłeś?
Zabini wzruszył ramionami i, nie zastanawiając się zbytnio nad doborem słów, odparł:
— No wiesz, to był odruch. Jak widzę, że coś opada, to automatycznie sięgam po różdżkę i...
— Blaise, przyjacielu, zamilknij i nie pogrążaj się — przerwał mu Draco ze złośliwym uśmieszkiem.
Blaise przewrócił oczami i pokręcił głową.
— Śmiejcie się, śmiejcie. Tylko jedno wam w głowach. Jesteście zdeprawowaną młodzieżą, ot co! — oznajmił chłopak, idealnie naśladując głos pewnej staruszki. — Chuligany! Już ja zrobię z wami porządek! Odechce się wam alkoholowych libacji! Ot co!
Draco parsknął śmiechem, gdy chłopak chwycił swoją miotłę niczym kij i zaczął wymachiwać nią groźnie w stronę Notta, robiąc przy tym komiczne miny i dalej wygłaszając swoją przemowę. Zaczął zastanawiać się, czy aby na pewno ze zdrowiem psychicznym jego przyjaciela jest wszystko w porządku.
— A tak na serio, to kiedy pijemy? — zapytał Zabini, nagle wracając do swojego normalnego głosu.
— Jeśli chodzi o to, to przemyślałem sprawę i postanowiłem odstawić alkohol — powiedział Teodor z powagą na twarzy.
Jego przyjaciele spojrzeli na niego, wymienili między sobą spojrzenia i wybuchli śmiechem. Nott zmarszczył brwi i dodał:
— Mówię poważnie. Od dzisiaj koniec z piciem.
Brunet pokręcił głową i czekał, aż dwójka Ślizgonów w końcu się opamięta. Blaise opierał dłonie na kolanach, a Draco niemal leżał na jego plecach. Obaj trzęśli się ze śmiechu, a oczy błyszczały im od łez rozbawienia. Blondyn parę razy uderzył pięścią w ramię Zabiniego, całkowicie przegrywając walkę z wesołością. Po dłuższej chwili zdołali nad sobą zapanować. Wyprostowali się i otarli policzki, choć z ich ust kilkukrotnie wydobyło się niekontrolowane parsknięcie.
Draco odchrząknął i zamarł, gdy spojrzał na Teodora. Na jego twarzy nie było nawet śladu rozbawienia. Stał, jedną dłoń opierając na biodrze, w drugiej trzymając miotłę. Powaga aż biła z jego postawy.
Blaise zamrugał i wymienił spojrzenie z Draconem.
— Ty... on tak chyba na poważnie...
— Ale... Ale jak to tak? — wymamrotał Zabini i spojrzał na Notta, oczekując wyjaśnień.
— Przemyślałem to, co mówiła tamta kobieta. To przez alkohol daje się wciągnąć w te wasze cudowne pomysły. To ostatni rok, chcę całkowicie skupić się na nauce i dobrze zdać owutemy — oznajmił brunet i uśmiechnął się, gdy zobaczył zszokowane miny przyjaciół.
Przez chwilę obserwował, jak próbują pozbierać szczęki z ziemi, po czym obrócił się na pięcie i wszedł do szatni.
— A... Ale... — wydukał Draco, nie będąc zdolnym do wypowiedzenia pełnego zdania.
— Ani kropelki? — spytał z niedowierzaniem Blaise, wpatrując się w drzwi, za którymi zniknął Teodor. — On chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, co powiedział...
Stali przez pewien czas w bezruchu, uświadamiając sobie, że Teo, ich przyjaciel, został abstynentem. Owszem, słowa Gwen Smith dały im do myślenia, jednak było to chwilowe i do tej pory obaj sądzili, że wszyscy po prostu zapomną o nudnym wykładzie pracownicy Ministerstwa, jednak najwyraźniej Nott wyłamał się i wziął sobie jej słowa do serca.

***

— O co ci znowu chodzi, Granger? — spytał Ślizgon, poirytowany tym, że dziewczyna go ignoruje. Szczerze nie znosił tych jej humorków, w ramach których nie raczyła odpowiedzieć na pytanie, czy też nawet nie reagowała na jego zaczepki. Najbliższy próby uduszenia jej był wtedy, gdy miało to miejsce podczas długich i nudnych jak życie uczuciowe McGonagall patrolach. Oczywiście, czasami musiał przyznać, że mu się należało i dzielnie znosił uparte milczenie Gryfonki, ale tym razem był przekonany, że dziewczyna nie ma najmniejszych powodów do takiego zachowania.
— Nie możesz się na mnie wyżywać tylko dlatego, że mam rację i w delikatny sposób próbowałem wycisnąć z Pottera prawdę.
Hermiona przystanęła gwałtownie i odwróciła się do niego, z charakterystycznym błyskiem w oczach. Arystokrata powstrzymał drżenie warg, zadowolony z tego, że udało mu się sprowokować ją do niewinnej kłótni.
— W delikatny?! Delikatny? Patrząc mu prosto w oczy, spytałeś się go, jaka w łóżku jest profesor Donovan. Tak Malfoy, to była kwintesencja delikatności i taktu!
— Dramatyzujesz... — skwitował krótko, wymijając Gryfonkę, pod pozorem kontynuowania patrolu, choć tak naprawdę chciał ukryć perfidny uśmieszek, który wstąpił na jego twarz na wspomnienie miny Pottera. — Przynajmniej teraz możesz już przyznać, że miałem rację w sprawie romansu bliznowatego.
— Jakoś nie słyszałam, żeby potwierdził twoje przypuszczenia — rzuciła, siadając na jednym z parapetów.
Pewny siebie Ślizgon usiadł obok niej, opierając się o ścianę.
— Wyraz jego twarzy jest chyba wystarczającym dowodem.
— Na miłość boską, Malfoy! Każdy byłby czerwony na twarzy, po usłyszeniu takich insynuacji...
— Taaak? — spytał przeciągle, uważnie się jej przyglądając. — Sypiasz ze Snape'em? — wypalił nagle, wprawiając Gryfonkę w osłupienie.
Dopiero po chwili zdołała pozbierać szczękę z podłogi i, wznawiając patrol, oznajmiła rzeczowym tonem:
— Nie Malfoy, z nikim nie sypiam...
— To trochę przykre — wtrącił się, zanim zdążyła dokończyć zdanie.
Dziewczyna posłała mu najbardziej mordercze spojrzenie, na jakie było ją stać i spytała rzeczowym tonem:
— Czy możemy zmienić temat?
— Owszem, zawsze możemy wrócić do kwestii romansu Pottera.
Westchnęła ciężko i po raz kolejny zaprzestała marszu, po czym podeszła do zadowolonego z siebie chłopaka.
— Posłuchaj mnie, Malfoy, i to uważnie, bo mówię ci to po raz ostatni: Harry nie ma żadnego romansu, a już na pewno nie z nauczycielką, więc wybij sobie z głowy te urojenia — oznajmiła, dźgając go palcem w pierś.
Draco złapał ją za rękę i okręcił, przyciągając dziewczynę do siebie, by po chwili skryć się razem z nią w nie oświetlonej części korytarza.
— Co ty wypra...
— Ci... — uciszył ją, dla pewności zatykając jej usta. — Chcesz mieć niepodważalny dowód?
Hermiona, czując, że arystokrata poluzował nieco uścisk, wyrwała mu się i dobitnie oznajmiła:
— Skończ już z tym, Malfoy. Masz jakąś obsesję na jego... — urwała, gdy usłyszała kroki.
Razem ze swoim współlokatorem wycofała się w głąb korytarza, chcąc pozostać niezauważoną. Czując na szyi oddech arystokraty, wypatrywała charakterystycznej czupryny swojego przyjaciela.
Nie... co ja robię, to niedorzeczne” — pomyślała, jednak zmieniła zdanie, gdy chwilę później zobaczyła jego sylwetkę.
Niemalże czuła, jak wargi Ślizgona unoszą się w zwycięskim uśmiechu.
— To jeszcze o niczym nie świadczy — oznajmiła niepewnie, chociaż miała coraz większe wątpliwości.
Wymyka się po nocy z pokoju wspólnego... sam, w dodatku Malfoy jest pewien, że... Nie, to nie jest moja sprawa. Gdyby coś było na rzeczy, z pewnością by mi o tym powiedział... przecież jesteśmy przyjaciółmi” — myślała, patrząc, jak Draco wychyla się, by sprawdzić, czy zostali sami.
— Ależ oczywiście, Granger, że to o niczym nie świadczy... My przecież musimy mieć twarde dowody... niepodważalne...
— Nawet o tym nie myśl... — zaczęła, domyślając się jego zamiarów.
Nic nierobiący sobie z jej protestów Ślizgon, chwycił ją za nadgarstek i pociągnął w stronę korytarza, w którym przed chwilą zniknął jej przyjaciel.
— Nie... ma... mowy — warknęła, nieudolnie wyrywając się z uścisku Ślizgona. Zapierała się nogami, jednak nie była w stanie zatrzymać współlokatora, który ciągnął ją za sobą.
— Granger, to jedyny sposób, żeby zdobyć dla ciebie niezbite dowody na to, że mam rację — powiedział, zatrzymując się na chwilę, by przekonać dziewczynę do wspólnego szpiegowania. — Powiedz mi: nie korci cię, by trochę powęszyć? Znowu wetknąć ten nosek w nie swoje sprawy? — spytał, gładząc dziewczynę delikatnie po nosie z udawanym przyjaznym uśmiechem.
— Nie — odpowiedziała buntowniczo, zadzierając głowę, po czym strąciła jego rękę.
Ślizgon spojrzał na nią w sposób wyraźnie dający do zrozumienia, że jej nie wierzy.
— Czas ucieka, Granger. Znając Pottera, zanim tam dojdziemy, może być już po wszystkim. Nie wygląda mi na kogoś, kto potrafiłby dłużej...
— Nie chcę tego słuchać — przerwała mu Gryfonka, zatykając sobie uszy.
— Albo pójdziesz po dobroci, albo cię tam zaciągnę... W ostateczności mogę rzucić Imperiusa.
— Wiesz co? Jesteś...
— Później wygłosisz te komplementy, teraz musimy odnaleźć Pottera — oznajmił, po czym szybkim krokiem zaczął przemierzać korytarze, co jakiś czas sprawdzając, czy dziewczyna idzie za nim.
Gdy byli na szóstym piętrze, Ślizgon przystanął, gestem dając jej znak, by była cicho i poczekała na niego, dopóki nie sprawdzi, czy pobliski korytarz jest pusty. Chwilę później wrócił i złapał ją za rękę, prowadząc w głąb ciemnego korytarza. Na jego końcu tliło się światło, dochodzące zza zamkniętych drzwi nieużywanej klasy.
— Właź — syknął arystokrata, delikatnie popychając dziewczynę w stronę małego schowka na miotły.
— Merlinie... co ja wyprawiam — jęknęła żałośnie Gryfonka, gdy chłopak zamknął drzwi i pogrążyli się w mroku. — Zamiast wypełniać swoje obowiązki i patrolować korytarze, szpieguję nauczycielkę i najlepszego przyjaciela... Boże jak ja się stoczyłam...
— Granger, możesz paplać, ile chcesz, ale to, co trzeba i tak usłyszymy.
— Nie ma mowy, wychodzę — oświadczyła, otwierając drzwi składzika, jednak zanim zdążyła zrobić więcej niż dwa kroki, została ponownie wciągnięta do niego przez Ślizgona.
— Puszczaj! — warknęła po dłuższej chwili szamotaniny, której jedynym skutkiem było to, że została całkowicie unieruchomiona przez swojego współlokatora. Nie poddawała się, starając się z całej siły nadepnąć mu na stopę, jednak jej niewielka waga zdawała się nie robić na nim wrażenia. — Draconie Malfoyu, masz mnie w tej chwili stąd wypuścić, albo...
Przerwała, słysząc śmiech młodej nauczycielki, dobiegający z pobliskiej sali. Zamarła, nie wierząc w to, co się dzieje. Odwróciła głowę w stronę Ślizgona, z którego twarzy można było wyczytać jedno zdanie: „A nie mówiłem?”
— Malfoy, chodźmy już — powiedziała niemal błagalnym tonem, gdy zza zamkniętych drzwi dobiegł głośny chichot profesor Donovan.
— Nie ma mowy, Granger. Uparłaś się, że chcesz mieć mocne dowody, to ci ich dostarczę — powiedział, delikatnie wypychając dziewczynę z ich kryjówki. — Równie dobrze mogą być to po prostu zwykłe korepetycje, a my ich niesłusznie posądzamy o romans — dodał, zupełnie ignorując odgłosy dobiegające zza zamkniętych drzwi, które wyraźnie świadczyły o tym, że cokolwiek się tam dzieje, niewiele ma wspólnego z dodatkowymi lekcjami eliksirów.
Przełknęła ślinę, przerażona tym, że Ślizgon prowadzi ją w kierunku gabinetu.
— Chyba nie masz zamiaru ich podglądać?
— Oczywiście, że nie. Po prostu wepchnę cię do środka... Żartuję przecież — dodał, czując, jak dziewczyna ponownie zapiera się nogami.
— Wracajmy już, patrz która godzina. Nawet nam nie wolno przebywać już poza dormitorium — poprosiła, odciągając arystokratę jak najdalej od gabinetu profesor Donovan.
— Pójdę, kiedy zechcę — oznajmił, wyrywając ramię ze słabego uścisku dziewczyny.
Pech chciał, że Gryfonka, skupiając całą swoją uwagę i siłę na próbie odciągnięcia Malfoya z korytarza, straciła równowagę i poleciała na stojącą obok zbroję, która z hukiem uderzyła o podłogę.
Zanim oboje rzucili się do ucieczki, pewni tego, że za chwilę oprócz dwójki kochanków będą także ścigani przez Filcha, blondyn zdążył rzucić swojej współlokatorce spojrzenie pełne irytacji i wściekłości.
Dziewczyna chciała coś powiedzieć na swoją obronę, lecz porzuciła ten pomysł, widząc, jak Ślizgon zniknął za rogiem.
Dupek!” — pomyślała, zdając sobie sprawę z tego, że blondyn próbuje uratować tylko własną skórę, a jeśli będzie trzeba, ją zostawi na pastwę losu. Klnąc pod nosem na jego egoistyczną postawę, dogoniła go na korytarzu prowadzącym do jednego z tajnych przejść. Nie mogąc dłużej wytrzymać morderczego tempa biegu, chwyciła chłopaka za koszulę, która rozerwała się, ukazując jego plecy. Była pewna, że zaraz usłyszy kolejny wywód na temat tego, ile była warta zniszczona przez nią rzecz, jednak perspektywa nakrycia na szpiegowaniu nauczycielki musiała być w jego odczuciu o wiele gorsza, bo nawet nie zatrzymał się, zostawiając ją samą ze skrawkiem koszuli w ręku.
— Poczekaj — wysapała, patrząc, jak jej współlokator otwiera tajne przejście, kryjące się za obrazem przedstawiającym sfinksa. Korzystając z okazji, że chłopak musiał się zatrzymać, dogoniła go i weszła do ukrytego korytarza.
— Cwana jesteś... ale nie dość — oznajmił blondyn, po czym złapał ją za łokieć i wyciągnął z tunelu.
— Puszczaj!
— Pani profesor, tutaj! — usłyszeli ożywiony głos woźnego, a chwilę później zobaczyli jego cień na jednej ze ścian. Nie czekając, aż Filch pojawi się w zasięgu ich wzroku, arystokrata wepchnął Gryfonkę do tunelu i wszedł za nią.
Lumos — powiedział, gdy przejście zamknęło się, pogrążając wąski korytarz w mroku. — Szybciej, Granger — warknął, próbując poprawić koszulę, która ledwo utrzymywała się na jego ciele. — Choć zdaję sobie sprawę z tego, że możesz mieć pewne trudności z poruszaniem się po tak wąskim pomieszczeniu... — dodał, naigrawając się z dziewczyny.
— Nie będę się przejmować opinią jakiegoś niechluja, który chodzi w podartych koszulach — odwarknęła, nawet się do niego nie odwracając.
A szkoda, bo gdyby to zrobiła, pewnie zdołałaby zauważyć jego przebiegły uśmiech. Nieświadoma zagrożenia, jakim zawsze jest knujący Ślizgon, kontynuowała wędrówkę. Nie chciała marnować czasu na kłótnie, przynajmniej do czasu, gdy nie znajdą się w swoim dormitorium.
Draco z zimnym wyrafinowaniem wpatrywał się w idącą przed nim dziewczynę, zastanawiając się nad tym, jak może się na niej odegrać. Uśmiechnął się pod nosem i zapytał:
— Granger, mogłabyś mi potrzymać różdżkę? Muszę coś zrobić z tą koszulą... ciągle się zsuwa...
Gryfonka zatrzymała się i spojrzała na niego, poirytowana jego dziecinnym zachowaniem. Zamiast jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu, oni tracą czas, bo „panicz Malfoy” musi poprawić koszulę. Koniec końców, podeszła do chłopaka i spełniła jego prośbę, czując się odpowiedzialna za ten stan rzeczy.
Ślizgon tylko na to czekał.
— Dziękuję — powiedział z charakterystycznym błyskiem w oku, po czym chwycił dziewczynę za dekolt bluzki i rozerwał materiał aż do wysokości pępka. Ignorując zduszony okrzyk dziewczyny, wziął od niej swoją różdżkę i wznowił wędrówkę wzdłuż tunelu.
— Teraz jesteśmy kwita — oznajmił, czując na sobie nienawistne spojrzenie Gryfonki.
— Wiesz co, Malfoy? Burak z ciebie. Burak i prostak — oznajmiła, próbując przytrzymać skrawki materiału. Gdy tunel zaczął się stopniowo podnosić, zapytała: — Czy masz jakiekolwiek pojęcie, gdzie idziemy?
— Wyjdziemy na siódmym piętrze, zaraz przy Pokoju Życzeń.
Gryfonka roześmiała się ponuro.
— Świetnie. Zamiast zbliżyć nas do dormitorium, dodałeś jeszcze jedno piętro, geniuszu...
— Czy kazałem ci iść za mną? Nie, więc przestań narzekać. Poza tym możemy przeczekać w Pokoju Życzeń...
— Nie wydaję mi się, by to był dobry pomysł, Malfoy — powiedziała, podchodząc do wyjścia z tunelu. — Nie wiadomo, czy wciąż działa, po tym, jak go niemal doszczętnie spaliliście.
— To nie ja rzuciłem zaklęcia — mruknął Draco, unikając jej wzroku.
— Och nie, ty tylko wpadłeś w odwiedziny z kolegami i pomyślałeś, że super byłoby urządzić grilla! — krzyknęła dziewczyna, gwałtownie wyrzucając ręce w powietrze.
Gdy tylko to powiedziała, zakryła usta dłonią i niepewnie spojrzała na Ślizgona. Przesadziła. Nie powinna była tego mówić. Wiedziała, jak wspominanie tamtych wydarzeń na niego wpływa. Wiedziała też, że chłopak do tej pory walczył z wyrzutami sumienia, pomimo tego, że starał się sprawiać wrażenie zimnego i niewzruszonego... a przynajmniej w to wierzyła.
— Przepraszam. Nie powinnam była tego mówić.
Draco przyglądał się jej z beznamiętną miną i tylko arktyczny chłód jego oczu zdradzał wzbierający w nim gniew. Nim którekolwiek zdołało się odezwać, ciszę przerwał cichy odgłos kroków. Ktoś się do nich zbliżał, czaił się za zakrętem pokonanego przez nich korytarza. Draco krótko machnął różdżką, a wokół nich na powrót zapadła nieprzenikniona ciemność. Chwilę później Hermiona poczuła smukłą dłoń na ustach. Druga spoczęła na jej plecach, delikatnie kierując ją do wyjścia.
Szybko wymknęli się z sekretnego przejścia i puścili się biegiem do Pokoju Życzeń. Zamknęli oczy, myśląc o miejscu, w którym mogliby się ukryć. Drzwi zaczęły się materializować w momencie, gdy usłyszeli chrapliwy oddech, dobiegający z bocznego korytarza.
— Szybciej, do cholery — warknął Draco, po czym bez wahania wepchnął Gryfonkę do środka.
W ostatniej chwili zdołał zatrzasnąć za nimi drzwi. Oparł czoło o chłodne drewno, próbując uspokoić przyspieszony oddech. Mimochodem zobaczył, że drzwi pozbawione są klamki. Przełknął ślinę i spróbował delikatnie otworzyć wrota, a jego serce ponownie przyspieszyło, gdy nie udało mu się ich rozsunąć. On na pewno o tym nie myślał, więc była to sprawka...
— Granger...— warknął, odwracając się do Hermiony, jednak widok, jaki zastał, skutecznie odebrał mu mowę. — Granger, jak ja cię nienawidzę!

***

Na samym wstępie pragniemy podziękować Wam za cierpliwość i komentarze, które zmotywowały nas do szybszego ukończenia rozdziału. Mamy świadomość, że od ostatniej notki upłynęło zbyt wiele czasu, ale na swoją obronę mamy: z jednej strony nawał lektur, przez które Cookie Monster musi się przebić (choć wcale nie ma ochoty i walczy z każdym akapitem), ja z kolei muszę jakoś pogodzić zajęcia na uczelni (których w tym semestrze mam więcej), pisanie pracy magisterskiej... no i jeszcze pracę, dzięki której chodzę jak zombie, bo nie mam kiedy odespać (ale nie narzekam, bo dzięki niej pojadę w 2017 na King Cross :))
Co do samego rozdziału... zdajemy sobie sprawę z tego, że może nie być tak porywający jak poprzednie, tym bardziej, że jest swego rodzaju "zapychaczem". Chciałyśmy uniknąć pewnej schematyczności, dlatego też w rozdziale nie dzieje się zbyt wiele (ale uważajcie: będzie się działo i to naprawdę wkrótce!)
Do następnego!

20 komentarzy:

  1. Hahahahahha, ten rozdział był boski. pozdrowienia z piwnicy ( tam się ze śmiechu sturlałem). niech wena będzie z tobą

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzisiaj co godzinę sprawdzałam czy rozdział się już nie pojawił. I wiecie co? Było warto tyle na niego czekać :) Chociaż urwanie w takim momencie jest wręcz bezduszne :D Piszcie dziewczyny, a my będziemy czekać, bo jest na co.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zawsze niesamowity rozdział. Jak tylko trafiłam na tego bloga zakochałam się w tym opowiadaniu. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że to jeden z najlepszych Dramione jakie czytałam.
    Moim zdaniem ten rozdział jest tak samo pomysłowy jak poprzednie i raczej nie wygląda jak zapychacz. Ale to tylko moja opinia.
    Uwielbiam sposób bycia bohaterów, nieraz wasze poczucie humoru zwaliło mnie z nóg (zwłaszcza pamiętny sen Dracona zapadł mi w pamięć) Dlatego też z utęsknieniem czekam na kontynuacje. Myślę, że możecie być naprawdę dumne z tego opowiadania.
    Pozdrawiam i oczywiście życzę dużo, dużo i jeszcze więcej weny :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jak zwykle mega mimo że przejściowy :)
    Oczywiście rozmowy naszej parki wymiatają, momentami śmiałam się na głos ;) Lubię jak knują i normalnie rozmawiają.
    Ciekawi mnie jak poradzą sobie z Ritą i Lavender. Ta druga pewnie wiele namiesza...
    Dzisiaj krótki komentarz, bo mam mało czasu -.-
    życzę weny na kolejne rozdziały!
    Pozdrawiam
    Arcanum Felis

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej :) Znalazłam waszego bloga wczoraj wieczorem i tak mnie wciągnęła ta historia, że siedziałam nad nią do ósmej rano, by kontynuować po czterogodzinnym spaniu. I z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że warto było zarwać nockę. Opowiadanie jest genialne. Bardzo mi się podoba to, że Draco i Hermiona od razu nie wpadli sobie w ramiona, jak to bywa w niektórych Dramione, tylko ich relacja ewoluuje z czasem. Czytając niektóre rozdziały płakałam ze śmiechu. Poczucie humoru Blaisa jest cudowne. Zresztą nie tylko jego. W czasie wielu komicznych sytuacji, których uczestnikami byli bohaterowie, musiałam się nieźle pilnować, by się nie zadławić jedzeniem czy piciem.
    Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie długość rozdziałów. Zobaczyłam 22 rozdziały i stwierdziłam, że spoko, długo mi to nie zajmie, więc byłam mile zaskoczona tym, że musiałam poświęcić na to tyle czasu. I nie żałuję :D Podczas czytania wpadały mi w oczy czasami błędy, ale nie były jakieś rażące. Poza tym, kto ich nie robi :)
    Dołączam do grona oddanych fanek waszego opowiadania i czekam z niecierpliwością na kolejną część. Mam nadzieję, że się niedługo pojawi.
    Pozdrawiam i życzę dużo weny :)
    http://wbrew-wszystkim-dhl.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetne opowiadanie, Draco bije wszystkich na głowę poprostu :) i te jego humorki. Swoja drogą ciekawe kto wysyła mu te listy? Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Dużo weny życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nawet nie wiesz jak się cieszé, że trafiłam na Twoje opowiadanie! Jest jednym z najlepiej napisanych Dramione jakie dotąd czytałam. Masz wspaniałe pomysły! Historia jest humorystyczna ale również poważna I nostalgiczna. Twoje postacie są wiarygone dla czytelnika, co jest niestety rzadkością u wielu autorek. Podoba mi się sposób w jaki rozwijasz wątek Dramione, bo wszystie sytuacje są opisane rzetelnie a oni mogą powoli poznawać tą drugą osobę. Naprawdę dziekuje Ci za ten blog I czekam na kolejny porywający rozdział:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ups zdałam sobie sprawę, że blog nie jest prowadzony tylko przez jedną autorkę. Mam nadzieję, że wybaczycie mi moje niumyślne ignoranctwo i przoczenie

      Usuń
  8. Aaa w takim ciekawym momencie urwane! Super rozdział, ktoś czyha na panicza Malfoya iteresujący wątek. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. udało mi się i przeczytałam całe opowiadanie.
    Jest genialne, chociażby dlatego, że do końca jest to samo. Nie ma, że mija tydzień i jest miłość. Ale wszystko dzieje się powoli i to ma sens.

    Opowiadanie jest cudowne i żałuję, że brak kolejnego rozdziału.

    Zabini w tym wydaniu jest świetny...
    Ale i tak Salazar wymiata :D

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  10. Hejooo ;D Korzystając z tego, że mam wolną chwilę postanowiłam napisać kilka słów, które Wy później szumnie nazwiecie komentarzem :P Mimo tego, że pochłonęłam Wasz rozdział już chwilę po publikacji, nie mogłam znaleźć chwili na napisanie kilku sensownych słów, a pisanie lapidarnego stwierdzenia "świetny rozdział, pozdrawiam" wydaje mi się trochę nie na miejscu :P
    Dlatego też uwaga zaczynam... ( proszę o fanfary):
    Świetny rozdział! Tak, musiałam to napisać :P To szczera prawda :P Szkoda, że skończyłyście w takim momencie, bo aż zżera mnie ciekawość co ujrzał Draco, gdy spojrzał na Hermionę. Jeśli się nie mylę to sam z własnej woli nie może wyjść z pokoju życzeń tak? To... dobrze :p Już zacieram ręce na myśl o kolejnym rozdziale :P
    Sam tytuł tego (Romanse, romanse) kusił mnie to wykrzyczenia głośno Tak! Tak! Tak! Przysłowiowa szale goryczy, a w moim przypadku euforii przechyliła wypowiedź Herm odnośnie "stosunku"! Bezcenne!
    Nienawidzę Rity! Mam nadzieję, że mimo wszystko Dracze jej nie odpuści i jak na Ślizgona przystało, znajdzie jakieś rozwiązanie :P
    Dobra a teraz pokuszę się o pewien SPAM, czy jak mi się wydaje przemyślenia odnośnie najbliższego meczu, na który tak zawzięcie szykuje się Draco :p No dobra wiem, że to tylko moje skryte marzenia, ale fajnie byłoby, gdyby zamiast kontuzjowanej Ginny, na boisko weszła... Herm :p Ok, wiem, że z jej zdolnościami, to dość zaskakująca wizja, no ale cóż, nadzieja matką głupich... ale kocha swoje dzieci :P
    Trochę zaniepokoiła mnie ta pierwsza scena... Z tego co widzę, niedługo Draco może mieć poważne kłopoty, chociaż biorąc pod uwagę jego listy, jest tego w pełni świadomy. Mam pewne podejrzenia, kto za tym wszystkim stoi, ale już nie bd ich wygłaszać :p Wystarczy, że musicie czytać o mojej wyimaginowanej grającej Hermionie. Taka dawka mojej wyobraźni może Was osłabić i jeszcze zwątpicie w moją inteligencję...
    No to by było na tyle :p Pozdrawiam serdecznie i niechaj moc bd z Wami, Iva Nerda
    kiedyjestesprzymniedramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ej, wiesz, że ja też pomyślałam o tym by Hermiona zagrała? Ha,ha to by było coś... :D

      Usuń
  11. Czyżby ten na początku to Ivana chcący dołączyć do śmierciożerców? Jeśli tak to bardzo niedobrze. Malfoy nieźle zaszedł mu za skórę przez co może mieć teraz kłopoty.
    Spodobał mi się ten magazyn. Niezwykłe miejsce, tyle wspomnień, przedmiotów z przeszłości. Coś pięknego. Popieram pomysł Hermiony, aby w jakiś sposób zagospodarować to miejsce.
    Pani Green to niezwykle mądra kobieta. Gdyby tylko chłopaka otworzyli się na jej słowa mogliby wiele zyskać.
    Ciekawią mnie również te listy. To musi być coś ważnego, skoro Draco tak się wściekł. Chociaż też bym dostała szału, gdyby ktoś od tak grzebał mi w moich prywatnych rzeczach. Swoją drogą bawił mnie nasz blondas ze swoją nową miotłą. Faceci i ich zabawki, ehhh...
    Końcówka strasznie pobudziła moją wyobraźnie. W głowie mam milion scenariuszy tego, gdzie znaleźli się nasi Prefekci i co z tego wyniknie.
    Podsumowując rozdział wspaniały jak każdy poprzedni.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. Rozdział jak zwykle doskonale dopracowany. Zastanawiam się czy deklaracja Teodora o zaprzestaniu picia alkoholu jest poważna czy tylko tymczasowa. Relacje między Hermioną a Draconem jak zwykle skomplikowane. Mimo wspólnych przygód i względnej wspólłpracy na obozie ta dwójka nadal ledwo się akceptuje. Co momentami jest nawet śmieszne biorąc pod uwagę ich potyczki słowne:-) ale w jaki sposób zamierzacie ich połączyć? I co okaże się elementem przełomowym w ich relacji?
    Ciekawi mnie również w jakie miejsce przeobraził się pokój życzeń.
    Pozdrawiam
    Tunia

    OdpowiedzUsuń
  13. Szaleje za waszym opowiadaniem! Nigdy wczesniej nie czytałam Dramione, które by mnie tak wciągneło! Codziennie zaglądam na waszego bloga z nadzieją,że wstawiłyście nowy rozdział. Toż to prawie obsesja! :-D
    Genialne jesteście!
    I dlaczego zakonczyłyście rozdział w takim momencie?! Czyżby hermiona I Draco naprawdę mieli problem z wyjściem z Pokoju Źyczeń?
    Pozdrawiam
    Audrey

    OdpowiedzUsuń
  14. Aaaa kiedy next? ��

    OdpowiedzUsuń
  15. Aaaa niedługo :) Rozdział pisze się nam naprawdę szybko i przyjemnie, więc w ciągu najbliższych kilku dni powinien pojawić się na blogu. Chyba, że w święta zjemy zbyt dużo ciast i innych przysmaków i wylądujemy w Mungu xp

    OdpowiedzUsuń
  16. BOŻE JA WAS KOCHAM!! To powiadanie jest genialne! Szaleje za nim. JA CHCIEĆ WIĘCEJ! JA CHCIEĆ WIĘCEJ!! Kiedy następny rozdział?! Nie mogę się doczekać. Tyle radości sprawia mi powiadomienie: "Nowy rozdział na blogu "Naucz mnie latać" Wtedy szybko na kompa i czytam. Czasem nawet zarywam noce i zamiast uczyć się do klasówki z matmy, czytam Waszego bloga. (Dostałam jedynkę z tej klasówki, ale niczego nie żałuję!) Kocham Was!
    Pozdrawiam i życzę weny. :D
    Zapraszam do mnie: http://jestesdlamniejakpowietrzedramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  17. Im więcej czytam waszego bloga tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że jest to, razem z "Dwa światy", mój ulubiony blog dramione.
    Całusy
    ~A

    OdpowiedzUsuń
  18. No to sobie kobieta nagrabila. Grzebać w cudzych rzeczach, w dodatku w korespondencji, której Malfoy nie chciał by ktokolwiek zobaczył. Notatka jaka przeczytała na 100% od Ivana była. I czy czasem ten czarodziej na początku tekstu to czasem nie on? Tylko nie jestem pewna do końca, ze względu na zabitego psa, ale co ja tam mogę wiedzieć? ;)
    Ginny ranna, ale żyć będzie, tyle dobrze.
    No i czy Hermiona wypyta Harry'ego o te noc? No i oczywiście co takiego zazyczyla sobie Gryfonki, że Malfoy się wkurzył?
    A kolejny odcinek zacznę popiera jutro, jak będzie czas. Ah,ah.

    OdpowiedzUsuń