Nocną ciszę przerwało ciche
pyknięcie. Tuż po tym w ciemnym zaułku zmaterializowała się
zakapturzona postać. Nie oglądając się za siebie, rozpoczęła
wędrówkę, a zdecydowany, długi krok zdradzał, iż kaptur skrywa
męską twarz. Przybysz nie rozglądał się, szedł z opuszczoną
głową, sprawiając wrażenie, że dobrze zna okolicę. Tylko kroki
tajemniczego mężczyzny, dudniące po chodniku i cichy szmer czarnej
peleryny zdradzały jego obecność. Doskonale wtapiał się w
panujący tu mrok. Nawet nieliczne działające uliczne latarnie nie
zdołały pokonać cieni, okalających jego twarz.
Mężczyzna skręcił w boczną
uliczkę, idąc tuż przy rozwalającej się, ceglanej ścianie
jednego z zaniedbanych domów. Chodnik pokryty był pustymi
butelkami, a silne podmuchy wiatru targały reklamówkami. W
powietrzu unosił się odór zgnilizny i rozkładu.
Zakapturzona postać przeszła przez
wyrwę w metalowym ogrodzeniu, korzystając z jednego ze znanych jej
skrótów. Mężczyzna znieruchomiał, gdy usłyszał chrapliwy
oddech siedzącego pod ścianą kloszarda. Starzec wyciągnął
dłoń, prosząc o darowiznę. Odziany w pelerynę przybysz wpatrywał
się w niego uważnie, zastanawiając się, czy nie pozbyć się
świadka jego obecności. Zignorował chęć, by wyjąć różdżkę
i zrobić z niej użytek, dochodząc do wniosku, że lepiej
zostawić bezdomnego przy życiu. Doskonale wiedział, że lada
chwila aurorzy znowu wpadną na jego trop. O to mu chodziło.
Specjalnie udał się w to miejsce, by zmylić pościg. Jeśli
wpadną na kloszarda, a na pewno tak się stanie, potwierdzi on jego
pobyt w tym paskudnym miejscu, a on zyska czas, by zająć się
własnymi sprawami.
Bez słowa minął starca, ignorując
obelgi wykrzykiwane ochrypłym od gorzałki tonem. Skręcił w
kolejną uliczkę i uśmiechnął się pod nosem, słysząc kolejne
tej nocy ciche pyknięcie. Już tu byli.
Zamknął oczy, a gdy ponownie je
otworzył, zobaczył ogromny dwór, który dosadnie komunikował, jak
majętna jest mieszkająca w nim rodzina. Mając w poważaniu czyjeś
starania, by trawnik prezentował się nienagannie, bez żadnych
skrupułów podszedł do metalowego ogrodzenia. Zacisnął dłonie na
czarnych prętach, zwieńczonych ostrym, spiralnym zakończeniem i z
zawiścią spojrzał na okazałą budowlę. To wszystko mogło być
jego. Będzie jego. „Już niedługo” — powtarzał sobie
w myślach. — „Tak długo czekałem, czym jest zatem te kilka
miesięcy?”
By powstrzymać chęć wparowania do
środka i tym samym zniszczenie jego planu, oparł czoło o chłodne
ogrodzenie. Przeniósł wzrok na jedyne okno, w którym paliło się
światło, a ciszę przeszył jego złowieszczy śmiech. Teraz
ukrywał się między okazałymi krzewami, ale to wkrótce miało się
zmienić. Jeszcze trochę wysiłku, szczypta cierpliwości, a to on
będzie ogrzewał się przy kominku.
Silniejszy podmuch wiatru odrzucił
kaptur w tył, a poły peleryny zatrzepotały, przywołując na myśl
skrzydła kruka. Uniósł dłoń, a na jej wewnętrznej stronie
wylądował pojedynczy płatek śniegu, sygnalizujący początek
grudnia. Zafascynowany, obserwował, jak biały puch roztapia się
pod wpływem ciepła jego dłoni.
„Jak niewiele trzeba, by coś
zniknęło z tego świata, zupełnie bez śladu.”
Po raz ostatni spojrzał na dwór i
przeniósł się w kolejne miejsce, które było jego właściwym
celem. Teraz, gdy na jakiś czas pozbył się aurorów, bez obaw udał
się na spotkanie z człowiekiem, który mógł mu pomóc.
Usiadł na ławce i szczelniej otulił
się peleryną. Zerknął na zegarek. Musiał wytrzymać jeszcze
dziesięć minut bez jedzenia i ciepłego kąta. Słysząc szmer,
natychmiast wyjął różdżkę i przeklął się za wpadanie
w paranoję. Był zupełnie sam w tym zapuszczonym,
zdewastowanym parku. Przyroda zupełnie zapanowała nad tym miejscem,
chwasty wyrosły spod popękanego chodnika, a pomalowane ławki
obrosły mchem. Tu śnieg zdążył już pokryć grubą warstwą
roślinność i drewniane zabudowy.
Nie schował różdżki, mając dziwne
wrażenie, że nie jest tu jednak sam. Instynktownie zerknął w dół
i nim zdołał rozpoznać przyczynę jego niepokoju, zielony
promień wydobył się z jego różdżki. Bezpański pies padł
martwy. Przez resztę czasu, mężczyzna obserwował, jak płatki
białego puchu zakrywają truchło.
Znieruchomiał, słysząc skrzypnięcia
śniegu, które powstawały przy każdym kroku kolejnego mężczyzny,
który pojawił się dosłownie znikąd. Nie zerkając za siebie,
cierpliwie czekał, aż nowo przybyły zajmie miejsce obok niego. On
również miał na sobie pelerynę, jednak była w dużo lepszym
stanie niż ta, którą nosił pierwszy z nich. Był wyższy, choć
znacznie szczuplejszy, a spod kaptura wyłaniał się spiczasty
podbródek, pokryty siwiejącym zarostem.
Obaj siedzieli w milczeniu, obserwując,
niknące pod śniegiem, ciało zwierzęcia.
— Nie jestem pewien, czy
potrzebujemy kogoś takiego jak ty. Masz słabe nerwy — oznajmił
starszy z nich głębokim, spokojnym tonem, zupełnie jakby
poruszali błahe tematy dotyczące pogody.
— Mam motywację.
— Raczej obsesję.
— Ambicję — poprawił go pierwszy
mężczyzna, zaciskając dłonie w pięści.
— Urojenia — odparł jego rozmówca,
czym skończył ich spór.
Między nimi znowu zapanowało
milczenie, podczas którego starszy człowiek dokładnie przyglądał
się drugiemu, głęboko się nad czymś zastanawiając. Postać w
zniszczonej pelerynie siedziała nieruchomo, nie dając po sobie
poznać, jak jego badawcze spojrzenie go niepokoi.
— Dziwię się, że przetrwałeś tak
długo bez naszej pomocy. Trzeba przyznać, że jesteś wytrwały...
— Wiedziałem, że...
— Ale jak na razie to jest to jedyna
zaleta, jaką w tobie widzę — dokończył mężczyzna, zupełnie
nie zwracając uwagi na słowa rozmówcy.
— Może nie patrzysz wystarczająco
wnikliwie, Blake — odwarknął młodszy, ledwo panując nad
gniewem. Najchętniej posłałby go do piachu, jednak w ten sposób
straciłby swoją jedyną szansę na przeżycie. I na zemstę. Wziął
parę głębszych oddechów, by nie dać żadnego pretekstu do
zakończenia tej rozmowy.
— Może i nie — zaśmiał się
Blake. Po chwili wstał i ruszył przed siebie, nie czekając na
drugiego mężczyznę. Ten wstał i otulając się podziurawioną
peleryną, dołączył szybkim krokiem do swojego towarzysza. —
Zaryzykuję z tobą. Jest nas mało, przynajmniej na razie.
Potrzebujemy każdej pary rąk.
— Nie będziesz żałował —
obiecał gorliwie młodszy mężczyzna. Na jego twarz wpłynął
złowrogi uśmiech, a oczy rozbłysły pod schronieniem kaptura.
— Albo dobrze się spiszesz, albo
zginiesz... W każdym razie masz rację. Nie będę żałował.
Wyszli z parku i przeszli na drugą
stronę ulicy. Okolica niczym się nie wyróżniała. Domy nie były
ani imponujące, ani pogrążone w ruinie. Wszystko było takie...
jednakowe, monotonne. „Dlaczego akurat tu?” —
zastanawiał się niższy z nich, z obrzydzeniem patrząc na
mugolskie pojazdy, stojące niemal przed każdym domem.
— Bo nikt się tego nie spodziewa —
oznajmił Blake, zupełnie jakby czytał w jego myślach. — Taak...
jesteśmy bardzo miłymi sąsiadami — dodał, po czym zaśmiał się
z własnego żartu.
Skręcili w boczną uliczkę,
przeskoczyli przez niewielki, kamienny murek i weszli do jednego z
domów. Nie zatrzymując się, przeszli do pomieszczenia, które
kiedyś musiało być salonem. Teraz znajdowały się tu stoły
pokryte mapami i dokumentami. Pod jedną ze ścian stał ogromny
regał, na którym stało mnóstwo buteleczek i niewykorzystanych
ingrediencji. Najbardziej jednak zaciekawiła go ogłuszona postać,
leżąca w kącie pokoju, otoczona liczną grupą mężczyzn.
Słysząc kroki, jak jeden mąż odwrócili się i spojrzeli na
przybysza, dzięki czemu mógł dokładniej przyjrzeć się
zakładnikowi. Nawet jeśli go znał, nie mógł go rozpoznać przez
opuchniętą, okaleczoną twarz.
— Mam go — powiedział Blake do
mężczyzny siedzącego na fotelu przed kominkiem. On jako jedyny nie
zajmował się nieprzytomnym zakładnikiem. Siedział tyłem do nich,
więc jedyne co nowo przybyły widział, to jego ręce spoczywające
na oparciach fotela i czarne włosy zebrane na karku w elegancki
kucyk.
— Nie masz już drogi odwrotu —
oznajmił spokojnym głosem tajemniczy mężczyzna. Wydawało się,
że to on rozkazuje zgromadzonym w tym domu.
— Wiem — odpowiedział przybysz.
Mężczyzna zaśmiał się złowieszczo.
— Jesteś bardzo pewny siebie,
prawda? Ale to dobrze. To dobrze... Zanim przyjmiemy cię do naszej
wesołej gromady, pozwól, że zapytam cię o jedną rzecz. Dlaczego?
W salonie zapadła cisza. Wszyscy
patrzyli na rozmawiającą dwójkę. Nikt nie śmiał im przerywać.
— Chcę Malfoya.
***
— To jego wina — oznajmiła
Hermiona, wielkimi oczyma patrząc na dyrektorkę. Zrobiła jeszcze
jeden krok w lewo, by zwiększyć odległość między nią a jej
współlokatorem, który teraz patrzył na nią spojrzeniem będącym
mieszaniną złości i zdziwienia. W odpowiedzi na to dziewczyna
wzruszyła ramionami i wróciła wzrokiem do McGonagall.
— Co pani ma na myśli, panno
Granger? — spytała Minerva, podejrzliwie patrząc to na Gryfonkę,
to na arystokratę, który mocno zaciskał pięści, powstrzymując
się od uduszenia jej.
— To nie wzywa nas pani, żeby nas za
coś ukarać? — zdziwiła się Hermiona.
Ostatnimi czasy, za każdym razem, gdy
przebywała w gabinecie dyrektorki, była tu tylko po to, by otrzymać
reprymendę za wybryki Ślizgona.
McGonagall zacisnęła usta, mierząc
prefektów naczelnych badawczym spojrzeniem.
— Mam nadzieję, że nie mieliście
żadnych zobowiązań na dzisiejszy wieczór. Chciałabym, żebyście
nadzorowali szlaban grupy pierwszoklasistów. Uczniowie będą na was
czekać w sali wejściowej po kolacji. Zaprowadzicie ich do magazynu.
Pan, panie Malfoy, chyba wie, jak tam trafić — kobieta srogo
spojrzała na arystokratę, który w odpowiedzi uniósł brew
i skinął głową.
Dyrektorka westchnęła i otworzyła
szufladę biurka, wyjmując z niej pokaźny stos pergaminu. Podała
go Gryfonce, która z ciekawością przyjrzała się pierwszej
stronie.
Regał nr 7
— srebrny medalion ze smoczą
krwią
— zdobione lusterko z dedykacją
— czerwona płachta ozdobna
— lis
— grot włóczni
— rękopis Bachmanna
— złoty kociołek rozmiar 5
— miedziane oko
— pamiętnik szkolny, autor
nieznany
— kronika Hogwartu
Hermiona zmarszczyła brwi, próbując
zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Pozostałe pergaminy
zawierały podobną treść: numer regału i spis rzeczy.
Zastanawiała się również, o jaki magazyn chodzi. Nie miała
pojęcia, że w szkole znajduje się takie pomieszczenie. „I
skąd Malfoy wie, gdzie ono jest?”
Dyrektorka, widząc zmieszanie
Gryfonki, już otwierała usta, by wyjaśnić jej, na czym polegać
będzie szlaban, gdy do gabinetu wszedł Snape.
— Pracownicy Ministerstwa już tu są,
czekają na korytarzu — oznajmił, po czym bezszelestnie opuścił
pomieszczenie.
— Panie Malfoy, wyjaśni pan wszystko
pannie Granger — poleciła Minerva, dając im do zrozumienia, że
ich spotkanie dobiegło końca. Hermiona pożegnała się i razem ze
współlokatorem wyszła na korytarz. Spojrzała na niego niepewnie i
odchrząknęła, by zwrócić na siebie jego uwagę, jednak chłopak
nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem.
— Czy mógłbyś mi powiedzieć, na
czym będzie polegał ten szlaban? Wolałabym to wiedzieć, zanim...
— Nic ci nie powiem, złodziejko psów
— burknął Draco, zadzierając głowę.
Dziewczyna aż przystanęła, słysząc
to oskarżenie, przez co blondyn wyprzedził ją o parę kroków.
Złodziejka psów? Czy to jej wina, że teraz, gdy Salazar nie miał
od małego zakodowanego tego, by atakować ją za każdym razem, gdy
ją widział, zwyczajnie polubił Hermionę?
— Jeśli ktoś tu jest złodziejem
zwierząt to ty, Malfoy! — oburzyła się Gryfonka, niemal biegnąc,
by dogonić arystokratę. — Prawie w ogóle nie widuję Krzywołapa
— dodała, patrząc na niego oskarżycielskim spojrzeniem.
Chłopak prychnął pod nosem, na
wzmiankę o otyłym kocie współlokatorki. Nie znosił sierściucha,
który cały czas się do niego łasił, zajmował jego fotel, a
najgorsze było to, że wszystkie jego ubrania pokrywała ruda, długa
sierść. „Chociaż nie, najgorsze jest to, że cholernik
podkrada mi alkohol...”
— Czy to moja wina, że nawet
pokraczne koty uciekają od ciebie? I zapanuj nad Krzywonogiem,
w przeciwnym razie się go pozbędę.
— To… jest… KRZYWOŁAP —
powiedziała Hermiona, wyraźnie akcentując każdą sylabę imienia
swojego pupila. Ogromnie irytowało ją to, jak arystokrata,
specjalnie bądź nie, przeinacza imię kota. — I przykro mi
to mówić, ale to TY masz na niego większy wpływ… Co zrobił tym
razem, że uraził twoje wyolbrzymione ego? — spytała
prześmiewczo.
— Nie powiem ci, bo będziesz się
darła, Granger — odparł spokojnie Ślizgon, strzepując
z ramienia niewidzialny pyłek. Odchrząknął, próbując
zwalczyć złośliwy uśmieszek.
Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem,
jednak nie przyniosło to pożądanego efektu, gdyż jej współlokator
nadal na nią nie patrzył.
— Ja? Ja nigdy nie krzyczę.
Ślizgon uniósł jasną brew.
— Och, Granger, myślałem, że twoje
zachowanie w łóżku już dawno omówiliśmy — rzekł Draco
zdawkowym tonem. Przygryzł wargę, by powstrzymać śmiech,
doskonale wiedząc, jak na takie tematy reaguje Gryfonka.
Hermiona zacisnęła pięści, a na jej
policzki wypłynął rumieniec. Ilekroć ona coś powiedziała, on
zaraz przemieniał to w coś intymnego i tygodniami potrafił się z
tego naśmiewać. Widocznie nie znudził mu się temat życia
erotycznego współlokatorki, a raczej jego braku.
Dziewczyna przełknęła ripostę jaka
cisnęła jej się na usta, nie chcąc rozzłościć arystokraty,
skoro miała spędzić z nim dwie godziny, nadzorując szlaban
pierwszoroczniaków. Przez te miesiące dzielenia dormitorium, lepiej
poznała jego charakter i doskonale wiedziała, że wystarczy jedno
złe słowo, a z naigrawającego się z niej wesołka
potrafi zamienić się w oziębłego, bezwzględnego gbura.
— Co on zrobił, Malfoy? — spytała
niezbyt grzecznym tonem.
Draco milczał, gotowy doprowadzić ją
tym do szału, jednak zmienił zdanie, widząc idącego w ich stronę
Snape’a .
— Wypił butelkę Ognistej.
— ON… CO?!
Wrzask dziewczyny przyciągnął uwagę
nauczyciela. Szybkim krokiem podszedł do nich, a czarna
peleryna załopotała za jego plecami.
— Co to za wrzaski na korytarzu,
Granger? — spytał cicho, nie zwracając uwagi na wymijającego go
Dracona.
Chłopak obrócił się i, idąc przez
chwilę tyłem, puścił oczko do Gryfonki, po czym skręcił,
znikając w bocznym korytarzu.
— Ja… — zaczęła Hermiona,
przenosząc wzrok na profesora, jednak nie dane było jej skończyć.
Po utracie piętnastu punktów i
wysłuchaniu ostrzeżenia, ruszyła do Wielkiej Sali. Usiadła na
ławce obok Ginny i bez słowa nałożyła na swój talerz porcję
owsianki.
Weasleyówna zmarszczyła brwi,
wyczuwając nastrój przyjaciółki.
— Co się stało? — spytała, po
części ciesząc się ze złego humoru starszej Gryfonki. Skoro
potrafiła zezłościć się na kogoś, potrafiła też odciągnąć
myśli od śmierci rodziców.
Rudowłosa odchrząknęła, chcąc
zwrócić na siebie jej uwagę, jednak Hermiona zdawała jej się nie
słyszeć, będąc zbyt zajętą wpatrywaniem się w kogoś
siedzącego przy stole Slytherinu.
— Jedz, jedz… żebyś się tak
ością udławił — wymamrotała pod nosem dziewczyna, próbując
zamordować wzrokiem Dracona. Chłopak właśnie nakładał sobie
filet rybny, beztrosko rozmawiając z Nottem i Zabinim.
— Emm… Hermiona? Myślę, że w
filecie nie ma ości.
— Szkoda — westchnęła Hermiona,
nabierając na łyżkę owsiankę.
— Więc? — dopytywała się
Weasleyówna, ruchem głowy wskazując arystokratę.
— Przez niego straciłam punkty u
Snape’a.
Weasleyówna już chciała ją
pocieszyć, dobrze wiedząc jak strata punktów działa na
przyjaciółkę, jednak przerwało jej zamieszanie przy stole
Slytherinu. Malfoy stał, opierając dłonie na stole, krztusząc się
i kaszląc, by pozbyć się ości z gardła, natomiast Teodor i
Blaise bez opamiętania walili pięściami w jego plecy.
— Myślisz, że podziałały te twoje
czary? — spytała Ginny, z rozbawieniem obserwując Ślizgonów, po
czym nachyliła się w ich stronę i wymamrotała: — A żebyś tak
sobie płuca wypluł.
Dziewczyny wybuchły śmiechem,
dołączając do rozbawiania panującego na sali. W końcu Draco
pozbył się ości. Zaczerwieniony, usiadł na ławce, łapczywie
popijając wodę.
Hermiona szybko zjadła kolację i
wstała od stołu w tym samym momencie, co jej współlokator.
Ruszyła do wyjścia, zakładając torbę na ramię, jednak
zatrzymało ją wołanie Ginny.
— Prawie zapomniałam… Luna mówiła,
że jakbyś znalazła trochę wolnego czasu, to byłaby wdzięczna za
pomoc. Wspominała coś o numerologii.
Nim dziewczyna zdołała odpowiedzieć,
czyjaś dłoń zacisnęła się na jej łokciu.
— Chodźże już, Granger. Nie mam
zamiaru spędzać więcej czasu z tobą i bachorami, niż to konieczne
— warknął Draco i nie czekając na jej odpowiedź, zaczął
ciągnąć ją w stronę wyjścia.
Hermiona spojrzała przez ramię na
Ginny, posyłając jej spojrzenie mówiące: Nie mogę teraz, sama
widzisz, jak jest. Przyjaciółka skinęła głową i dołączyła do
zażartej dyskusji, jaką prowadził jej brat z Harrym.
— Nie jestem twoją własnością,
Malfoy. Nie masz prawa tak po prostu…
Gryfonka urwała, widząc spojrzenie,
jakim uraczył ją Ślizgon. Zmrużyła oczy, nie chcąc przegrać
tego pojedynku. „Czy on naprawdę myśli, że ujdzie mu to na
sucho?”
— … tak po prostu szarpać mną na
oczach wszystkich i…
— A na osobności mogę? — spytał
z szelmowskim uśmiechem, a w jego oczach zabłysły kpiące
iskierki.
Dziewczyna zatrzymała się i tupnęła
nogą, dając upust swojemu oburzeniu.
— No nie! Mam już dość takich
tekstów, Malfoy. Jesteś zboczonym, rozchwianym emocjonalnie,
rozpustnym…
— Yhm.
Hermiona przerwała i zerknęła w dół
na jasnowłosą Julie, która uchroniła ją od wypowiedzenia
gorszych słów w towarzystwie czekających na nich
pierwszoroczniaków. Gryfonka odchrząknęła, unikając spojrzeń
młodszych uczniów i współlokatora.
— Co będziemy robić? — spytał
jeden z Krukonów.
„Też chciałabym to wiedzieć”
— pomyślała dziewczyna, zerkając ze złością na Dracona.
Jeszcze raz spojrzała na grupę pierwszoroczniaków, by ich
policzyć. Zdumiona, zaczęła zastanawiać się, co takiego mogła
zrobić zgromadzona przed nią piętnastka uczniów.
— Sprzątać — odpowiedział krótko
Ślizgon, po czym ruszył, by zejść ze schodów prowadzących do
lochów.
Gryfonka, mając szczerą nadzieję, że
chłopak kieruję się do magazynu, podążyła za nim, prowadząc
grupkę milczących uczniów. Jej niepokój wzrastał z każdym
pokonanym korytarzem. Chłodne, kamienne ściany i niski sufit
sprawiły, że Hermiona po raz kolejny dziękowała za to, że
wylądowała w Gryffindorze. Na myśl, że w innym wypadku musiałaby
przemierzać te korytarze codziennie, przechodził ją zimny dreszcz.
Szła szybko, by nie zgubić idącego
przodem Ślizgona. Już dawno minęli pokój wspólny Slytherinu
i wkroczyli na teren, na którym nigdy nie była. W końcu
blondyn zatrzymał się przy starych drzwiach, wyjął różdżkę
i otworzył je. Zaciekawiona dziewczyna weszła za nim do środka.
Magazyn okazał się ogromnym
pomieszczeniem z mnóstwem wysokich, ustawionych w rzędach
regałów. Było ich tak dużo, że nie sposób było ich zliczyć.
Ściany i meble pokryte były pajęczyną, która lśniła od blasku
płonących pochodni. Wysoko nad nimi znajdował się kamienny sufit.
Gryfonka przypuszczała, iż magazyn był tak wielki, jak boisko
Quidditcha… jak nie większy. Mocno trzymając się metalowej
barierki, zeszła po stromych schodach i podeszła do czekającego na
nią współlokatora.
— Masz te papiery? — spytał,
rozglądając się wokół.
Hermiona mogła przysiąc, że w jego
oczach pojawiło się uczucie, które można by nazwać sentymentem.
Bez słowa zdjęła torbę i położyła
ją na pobliskiej komodzie, by wyjąć otrzymane od dyrektorki listy
przedmiotów.
— Za chwilę każdy dostanie kilka
stron, na których widnieje spis rzeczy, jakie mają się znaleźć
na danym regale. Problem w tym, że przedmioty są poprzekładane.
Waszym zadaniem jest je znaleźć i poukładać na odpowiednich
miejscach.
Wywód Dracona został przerwany przez
jęk zniechęconych uczniów, jednak widząc jego spojrzenie,
zamilkli, nie chcąc narobić sobie więcej kłopotów.
— Zanim zaczniecie, macie oddać
swoje różdżki — dokończył, uśmiechając się złośliwie,
jakby widok przygnębionych pierwszoroczniaków sprawił mu wielką
radość.
Zaniepokojona Hermiona spojrzała na
rosnący stos różdżek na komodzie i na rzędy wysokich regałów.
Magazyn przypominał jej labirynt, dlatego bała się puszczać
uczniów bez różdżek, zwłaszcza, że aby dostać się na
najwyższe półki będą musieli wspinać się po drabinach.
— Jesteś pewny, że to bezpieczne? —
spytała cicho dziewczyna, by nie zaniepokoić pierwszoroczniaków.
Ślizgon prychnął pod nosem.
— To banalnie proste, choć nużące
jak cholera. Wiem, bo sam to przerabiałem.
Popatrzyła na niego z zaciekawieniem i
Draco wiedział, że zastanawiała się nad tym, za co otrzymał
szlaban. Arystokrata przechylił głowę w odpowiedzi na jej
spojrzenie.
„Powiedzieć jej, że to ja i
Blaise polaliśmy jej figi ostrym sosem Tabasco, czy nie?” —
zastanawiał się chłopak, jednak postanowił zatrzymać ten sekret
dla siebie.
W milczeniu obserwował, jak Hermiona
rozdaje listy pierwszoroczniakom, wracając myślami do tamtego
wydarzenia na czwartym roku nauki w Hogwarcie. Wszystko szło zgodnie
z planem, do czasu, gdy McGonagall przyłapała ich o północy
na korytarzu. Ich karą było porządkowanie magazynu, co było
wyjątkowo nudną i bezsensowną pracą. Niektóre przedmioty miały
bowiem zdolność przemieszczania się, a nawet kamuflowania.
Nie wspominając też o tych, które kryły w sobie niemiłe
niespodzianki.
Gryfonka stała naprzeciwko komody, na
której siedział arystokrata, raz po raz zerkając przez ramię na
rozchodzących się uczniów.
— Na Salazara, Granger, uspokój się,
nic im nie będzie — westchnął Ślizgon, przesuwając się tak,
by mógł siedzieć, opierając plecy o kamienną ścianę. Zgiął
nogę w kolanie i oparł stopę na wierzchu komody.
Hermiona pokiwała głową i usiadła
obok współlokatora.
— Chociaż… — ciągnął dalej
Draco, leniwie przeciągając samogłoski. — kto wie, co może ich
tam spotkać. Wiesz, minęło parę lat, odkąd tu byłem — skłamał
gładko, by podsycić lęk Gryfonki.
Dziewczyna przygryzła wargę,
przyglądając mu się spod zmarszczonych brwi.
— Drabiny są mniej stabilne, drewno
na pewno spróchniało. Tyle lat bez konserwacji? Szczebel mógłby
się… załamać — dokończył, unosząc jasną brew, jednocześnie
walcząc ze złośliwym uśmiechem cisnącym mu się na usta.
Dziewczyna jeszcze raz zerknęła na
regały i ciężko przełknęła ślinę.
— Nic im nie będzie — oznajmiła
niepewnym tonem.
Zaraz po tym po pomieszczeniu rozległ
się huk, który poderwał ją z miejsca. Nie czekając na Ślizgona,
który nawet nie zmienił pozycji, pobiegła do źródła hałasu,
wyciągając różdżkę, by zmierzyć się ze złamaną kończyną.
Westchnęła z ulgą, gdy wszystkim, co zobaczyła był wysoki,
jasnowłosy chłopak z osmoloną twarzą. W dłoniach trzymał
otwarty medalion, z którego wypływał niebieski atrament.
— Wszystko w porządku? — spytała,
przeciskając się przez tłum zgromadzonych gapiów.
Zatrzymała się przy chłopcu i
oczyściła jego twarz.
— Ta… — powiedział,
oskarżycielsko wpatrując się w medalion. — Był zaklęty. Głupi
wisiorek…
— Czekaj! — zawołała drobna
Ślizgonka, widząc, jak chłopak bierze zamach, by ze złością
cisnąć ozdobą. — Srebrny medalion z wygrawerowaną łzą na
odwrocie? — przeczytała, wpatrując się w swoją listę.
Tęgi Puchon zmarszczył brwi,
przyglądając się naszyjnikowi. Pokiwał głową, a Ślizgonka
podeszła do niego i odebrała go.
Po chwili pierwszoroczniacy powrócili
do swojej pracy, jednak Gryfonka nie miała ochoty na towarzystwo
Ślizgona. Postanawiając trochę rozejrzeć się po magazynie,
skręciła, wchodząc głębiej w rzędy regałów. Zatrzymała się
przy jednym z nich, przeglądając jego zawartość. Jej uwagę
przykuła mała, czarno-biała fotografia. Delikatnie ujęła ją w
dłoń, by móc lepiej jej się przyjrzeć.
Uśmiechnęła się na widok pięciu
dziewcząt, uczęszczających prawdopodobnie na szósty bądź siódmy
rok nauki w Hogwarcie. Pomimo licznych pęknięć w fotografii, mogła
dostrzec, jak wyglądały mundurki w tamtych czasach. Panie
ubrane były w długie, lekko rozszerzające się, czarne spódnice z
podniesionym stanem. Na ramionach miały narzucone peleryny luźno
wiązane pod szyją, sięgające do połowy ud, a na głowach
tradycyjne czarne tiary. Roześmiane panny machały z fotografii,
każda trzymając w drugiej dłoni podręcznik. Zdjęcie
prawdopodobnie zostało zrobione tuż po lekcji.
Zaciekawiona, odwróciła fotografię,
by dowiedzieć się, z którego roku ona pochodzi, starając się nie
uszkodzić drewnianej, kruchej ramki.
~Buchan, Taylor, Price,
Powwel, Tugwood: 1891~
Widząc ostatnie nazwisko, zmarszczyła
brwi, gdyż wydawało jej się, że już je kiedyś słyszała.
Ponownie odwróciła zdjęcie, by móc dokładniej przyjrzeć się
wysokiej, czarnowłosej dziewczynie. Przygryzła wargę, szukając w
pamięci informacji na temat czarownicy i aż zabrakło jej
tchu, gdy połączyła nazwisko z odpowiednimi faktami. Nie
mogła uwierzyć. Tu, w starym magazynie, nadzorując szlaban
pierwszoroczniaków, znalazła zdjęcie Sacharissy Tugwood,
czarownicy, która opracowała magiczne właściwości ropy
czyrakobulwy. Koniecznie chciała podzielić się z kimś swoim
odkryciem, jednak nie było tu osoby, która w równym stopniu co
ona, czułaby ekscytację jej znaleziskiem.
aciekawiona, ruszyła dalej, jednak nie
mogła zdobyć się na to, by odłożyć zdjęcie, nie chcąc, by się
zgubiło. Przypomniała sobie słowa współlokatora. Ślizgon
wspominał, że niektóre przedmioty mogą się przemieszczać lub
znikać.
„A co, jeśli to jeden z tych
przedmiotów?”
Hermiona zawróciła, by schować
zdjęcie do swojej torby. Postanowiła przekazać je dyrektorce,
która na pewno znajdzie dla fotografii miejsce odpowiedniejsze niż
stary magazyn. Dzięki niej zdjęcie prawdopodobnie trafi do Izby
Pamięci.
W tym samym czasie Draco Malfoy również
postanowił rozejrzeć się po magazynie, choć kierowany był innymi
pobudkami. Doskonale zdawał sobie sprawę, że może znaleźć tu
przedmioty, które pomogą mu osiągnąć cel. Podczas gdy jego
współlokatorka przesiadywała zamknięta w swoim pokoju,
opłakując rodziców, on nocami, pod pretekstem patrolowania
korytarzy, zakradał się do magazynu, szukając alchemicznych ksiąg
lub zwojów. W ciągu roku zdołał nagromadzić parę egzemplarzy,
jednak to wciąż było za mało, nie wspominając o tym, że
większość z nich była dla niego niezrozumiała. Łacina, owszem,
nie miał z nią żadnego problemu, uczył się jej od małego,
jednak starożytna greka okazała się dla niego przeszkodą niemal
nie do przekroczenia. W sumie ten cały szlaban był mu na rękę.
Ostatnim razem przyłapała go McGonagall i był pewny, że nie
uwierzyła w jego wymówkę, jednak parę dni po tym wydarzeniu
sama dawała mu okazję do ponownego przeszukania magazynu.
Hermiona ostrożnie włożyła zdjęcie
do torby, zastanawiając się, dokąd poszedł Malfoy. Znając go,
dziewczyna przypuszczała, że znudziło mu się pilnowanie młodszych
uczniów i po prostu wrócił do dormitorium. Zerknęła na zegarek i
prychnęła pod nosem na myśl, że przez godzinę sama będzie
musiała nadzorować szlaban. Nie wspominając o tym, że będzie
musiała ich jakoś wyprowadzić z podziemnych korytarzy.
Zastanawiając się, jak zdoła tego
dokonać, wznowiła wędrówkę po magazynie. Skręciła, przechodząc
przez przerwę między dwoma regałami i stanęła jak zamurowana, na
widok Julie, stojącej na najwyższym szczeblu drabiny. Krukonka
nachylała się, próbując zdjąć z półki kawałek czerwonego
materiału. Hermiona wahała się między użyciem magii, by jej
pomóc, a czekaniem, aż dziewczyna sama sobie poradzi. Bała się,
że Juli przestraszy się i spadnie z drabiny. Wyjęła różdżkę,
gotowa zapobiec wypadkowi, jednak blondynka w końcu zdołała
chwycić materiał i bezpiecznie zejść na dół.
Gryfonka westchnęła z ulgą. Chowając
różdżkę, podeszła do drobnej blondynki.
— Wszystko w porządku? — spytała,
zerkając na stojący obok niej wózek wypełniony starociami.
— Tak. Znalazłam go i pomyślałam,
że tak będzie wygodniej: zebrać wszystkie rzeczy i potem
poukładać je na półkach — wyjaśniła Julie, wskazując na
wózek. — Nie pomyślałam tylko o tym, że będzie on taki
ciężki.
Chcąc pomóc Krukonce, Hermiona
wycelowała różdżką w wózek, używając zaklęcia
zmniejszającego wagę.
— Teraz powinno być ci trochę
lżej...
— Dziękuję — powiedziała Julie,
wrzucając niedbale materiał do wózka.
Schyliła się, by chwycić rączkę i,
ciągnąc za sobą wózek, ruszyła razem z panią prefekt wzdłuż
regałów. Rozmawiając o wypracowaniu Krukonki na temat transmutacji
podstawowej, rozglądały się, by znaleźć kolejne przedmioty z
listy dziewczyny. Obie zatrzymały się, gdy zauważyły idącego w
ich stronę Toma Moor. Chłopak wydawał się chudszy i bledszy,
a gdy podszedł bliżej, Gryfonka zauważyła niewielkie cienie
pod oczami. Bez słowa przeszedł obok nich, jedynie mierząc je
ponurym spojrzeniem.
— Martwię się o niego —
powiedziała cicho Hermiona, oglądając się za siebie.
Julie prychnęła pod nosem i
przykucnęła, by podnieść lusterko. Obróciła je i odłożyła na
miejsce.
— Nie masz powodu.
Prefekt naczelna czekała na
wyjaśnienia, jednak dziewczynka nic więcej nie powiedziała.
Wróciły się na początek magazynu i zatrzymawszy się przy regale,
zaczęły układać przedmioty na półkach.
— Co masz na myśli? — spytała.
— Ten cały szlaban... to wszystko
jego wina! Nie wiem, o co konkretnie poszło, ale Mark coś
powiedział, a Tom po prostu się wściekł. Zwyzywali się, i to
porządnie, a potem zaczęli rzucać w siebie składnikami... bo
to były eliksiry... no, a potem parę osób się przyłączyło. Tom
w pewnym momencie wyjął różdżkę i wyglądał, jakby chciał
rzucić jakąś paskudną klątwę, ale chybaby tego nie zrobił,
prawda? Zwyczajnie by nie umiał... W każdym razie, w tamtym
momencie profesor Donovan odebrała mu różdżkę i posłała
mnie po dyrektorkę.
— No właśnie, dlaczego ty też masz
szlaban? Chyba nie...
— Ja chciałam ich tylko uspokoić i
tak jakoś wyszło — wymamrotała Julie, lekko się rumieniąc.
Nagle zmarszczyła brwi, by po chwili parsknąć śmiechem. — Ten
drugi prefekt to Malfoy, prawda?
Hermiona skinęła głową.
— Zobacz — powiedziała Krukonka,
wskazując ruchem głowy na sąsiedni regał.
Jak każdy, pokryty był napisami i
rysunkami stworzonymi przez znudzonych uczniów, którzy odbywali tu
swój szlaban. Hermiona zbliżyła się do niego, szukając tego, co
tak rozbawiło blondynkę. Wybuchła śmiechem, gdy w końcu
zobaczyła wydrapany napis.
Na górze róże na
dole stokrotki
Malfoy i Potter kochają
się jak dwa aniołki
Na górze fiołek na
dole mak
Chyba Pansy trafi dziś
szlag
Na górze bez na dole
kupa śmieci
Z tego związku nie
będzie dzieci
Na górze róże na
dole rdest
Będą się kochać aż
po świata kres
Diabeł
— Ciekawe, czy on to widział —
zaśmiała się Julie, jednak Hermiona nie odpowiedziała.
Krukonka zerknęła na starszą
koleżankę i zauważyła, że wpatruje się w kolejny napis
z dziwnym błyskiem w oczach.
Łapa ma maniery godne
Hadesu
Nigdy nie opuszcza
deski od sedesu
R
— Czy to... — szepnęła,
podchodząc bliżej. — Rogacz?
Dziewczyna delikatnie dotknęła
wyżłobionej litery, jakby nie mogła uwierzyć w swoje odkrycie.
Rozejrzała się po magazynie, a wszystkie napisy i rysunki wykonane
na meblach stały się dla niej bardziej widoczne. Aż zakręciło
jej się w głowie na myśl, co jeszcze mogła tu odkryć.
„Tyle pokoleń musiało przebywać
w tym miejscu...” — pomyślała, niemal nieświadomie gładząc
dawno wyryte inicjały.
Nagle przed oczami pojawiła jej się
wizja tego miejsca nie jako zaniedbanego magazynu, ale jako ogromna
sala pełna pamiątek. W Izbie Pamięci znajdowały się puchary i
odznaczenia, ale tu mogłyby się znajdować zdjęcia, kroniki pisane
przez uczniów, malowane przez nich obrazy. Jednym słowem byłaby to
galeria absolwentów.
„O! Można by postawić manekiny i
na nich ułożyć stare mundurki!” — pomyślała
podekscytowana, gdy kątem oka wyłowiła szkolny mundurek rodem z
lat dwudziestych. Była tak pochłonięta przez tę gonitwę myśli,
że dopiero za trzecim razem usłyszała Julie.
— Wszystko w porządku?
Hermiona zamrugała, by powrócić do
rzeczywistości i uśmiechnęła się do niej.
— Nawet lepiej niż w porządku.
Wiesz co... możesz zostawić już swój regał, dołącz do kogoś i
pomóż mu.
Dziewczynka westchnęła z ulgą i
niedbale rzuciła kawałek materiału na podłogę. Spojrzała na
panią prefekt z wdzięcznością i oddaliła się, by poszukać
kogoś, komu będzie mogła pomóc.
Gryfonka pokręciła głową i schyliła
się, by podnieść porzucony materiał, jednak ten zniknął bez
śladu. Wzruszyła ramionami i ruszyła przed siebie, by wrócić do
współlokatora. Stanęła jak wryta, gdy zobaczyła go, leżącego
na boku na komodzie. Opierając łokieć na meblu, podpierał głowę
na dłoni i leniwie przewracał strony starej gazety.
— No nie! Powiedz mi, że się mylę!
— Mylisz się — mruknął, nawet
nie podnosząc wzroku znad lektury.
Hermiona gniewnie zmrużyła oczy i
podeszła do niego.
— Więc kiedy ja pilnowałam uczniów,
ty po prostu sobie tutaj wygodnie leżałeś!
— Parę razy zmieniłem bok —
odpowiedział znudzonym głosem. Po udawanym namyśle dodał: —
I wcale nie było mi wygodnie, Granger. Ta komoda jest strasznie
twarda i niewymiarowa.
— Jak ja cię...
— Tak, wiem, ja ciebie też —
przerwał jej Ślizgon ze złośliwym uśmieszkiem.
Zmarszczył brwi i nachylił się nad
gazetą, gdy wyłowił wzrokiem interesujący nagłówek. Usiadł
i przewrócił gazetę na pierwszą stronę, by dowiedzieć się,
z którego roku ona pochodzi. Wrócił do artykułu i zanurzył
się w lekturze. Po pięciu minutach skrzywił się i odrzucił od
siebie gazetę, nie znalazłszy w niej nic przydatnego.
Czując drżenie komody, zerknął w
bok, by ujrzeć siedzącą obok niego Gryfonkę. Zamyślona
dziewczyna machała nogami, powodując niewielkie acz drażniące
kołysanie mebla. Arystokrata był tak pochłonięty czytaniem, że
nawet nie zauważył, kiedy dziewczyna usiadła obok.
— To moje miejsce, Granger. Znajdź
sobie inną komodę — oznajmił i bez żadnych skrupułów zepchnął
Hermionę.
Cudem zdołała się nie przewrócić.
Spojrzała na współlokatora i zgromiła go wzrokiem. Po chwili
zmrużyła oczy, w których pojawił się niebezpieczny blask i Draco
wiedział, że dziewczyna planuje coś bardzo głupiego. Nie mylił
się. Gryfonka wzięła niewielki rozbieg i wskoczyła na
komodę, nie dając mu szansy na to, by zdołał się odsunąć.
Hermiona z hukiem wylądowała na
meblu, w połowie siedząc na nodze Ślizgona. Chłopak zawył z
bólu, próbując wysunąć udo spod jej ciężaru. Klnąc pod nosem,
próbował ponownie zepchnąć Hermionę, jednak ta zaparła się,
dzielnie walcząc o swoje miejsce. Po paru minutach szarpaniny Draco
niechętnie przyznał się do porażki. Odsunął się od Gryfonki
najdalej jak mógł, mierząc w nią morderczym spojrzeniem.
Siedzieli w ciszy, przerywanej tylko przez ich ciężkie
oddechy. Z rumieńcami na twarzach po ich walce, wpatrywali się w
siebie, on z zawiścią i obietnicą zemsty, ona z uśmiechem
zwycięstwa i satysfakcji.
— Dzikuska — warknął arystokrata,
na co Hermiona tylko się uśmiechnęła.
— Wiesz co? Miałeś rację —
oznajmiła po pięciu minutach milczenia. Widząc jego uniesioną
brew, dodała: — Ta komoda jest naprawdę niewygodna.
Draco niemal mógł poczuć, jak jego
szczęka uderza o podłogę.
— To po cholerę się tu wepchałaś?!
— krzyknął oburzony, gwałtownie wyrzucając ręce w powietrze.
— Tu jest za ciasno na dwie osoby — dodał, patrząc na nią
wymownie.
— Równie dobrze to ty możesz się
przesiąść. Mnie to nie przeszkadza.
Ślizgon przymrużył oczy, słysząc
te bezczelne słowa. Nie miał zamiaru szukać sobie innego miejsca.
Rozsiadł się, opierając plecy o ścianę i zakładając nogę na
blat, licząc na to, że Gryfonka w końcu się przesiądzie. Na
nieszczęście dla niego, Hermiona była równie uparta, jak on.
— Wiesz, kiedy ty sobie tutaj
leżałeś, odkryłam coś niezwykłego i wpadłam na pewien pomysł.
Jest tu mnóstwo pamiątek po uczniach: dzienniki, mundurki, ich
obrazy... Niektóre z nich są podpisane i moglibyśmy postarać
się o to, by te rzeczy trafiły do swoich właścicieli lub ich
rodzin. Jednak zdecydowana większość jest... hmm... bezpańska.
Można by przemienić ten magazyn w galerię absolwentów...
Wiem, wiem, to tymczasowa nazwa — dodała, widząc spojrzenie
współlokatora. — Jeśli rodziny wyraziłyby zgodę, to podpisane
pamiątki również by się tu znalazły. Pomyśl tylko ile...
— Nie ma mowy, Granger — przerwał
jej wywód. — Wiesz, ile zajęłaby organizacja tego wszystkiego?
Najpierw trzeba by posegregować to wszystko, przeprowadzić remont,
skontaktować się z właścicielami... Skoro to pomysł jednego z
prefektów naczelnych, ciekawe kogo McGonagall wyznaczy ci do pomocy?
Och, no tak, drugiego prefekta naczelnego! A kto nim jest? Ja! —
powiedział dosadnie, wbijając palec wskazujący w swoją klatkę
piersiową. Nachylił się do dziewczyny, nie spuszczając z niej
surowego wzroku. — A ja nie mam ani czasu, ani ochoty na
jakąkolwiek dodatkową działalność, Granger.
Hermiona fuknęła gniewnie pod nosem i
założyła ręce na piersi, by zwalczyć chęć uduszenia Ślizgona.
Ona ma pozwolić na to, by wszystkie te cenne rzeczy dalej leżały
zapomniane, pokryte grubą warstwą kurzu, bo on nie ma ochoty
angażować się w ten projekt?
„W życiu!” — pomyślała,
niemal nieświadomie nachylając się w jego stronę.
— Nie proszę cię ani o zgodę, ani
o pomoc. Sama się wszystkim zajmę, nie martw się, nie będziesz
musiał brudzić swoich wymuskanych rączek. Powiem McGonagall, że
poradzę sobie bez ciebie. Nie jesteś mi do niczego potrzebny —
rzuciła, doskonale wiedząc, że poruszyła właściwą strunę.
Pytanie tylko, czy zrobiła to dostatecznie mocno.
Między nimi ponownie zapanowało
milczenie. Siedzieli nachyleni, nie spuszczając z siebie
wzroku. Nawet nie mieli pojęcia, jak bardzo w tej chwili byli do
siebie podobni. Oboje przybrali stanowczy wyraz twarzy, upór lśnił
w ich oczach. Ponuro zaciśnięte wargi wskazywały na to, że żadne
z nich nie chciało ustąpić drugiemu.
W końcu chłopak prychnął cicho, z
pogardą patrząc na współlokatorkę.
— Z przyjemnością będę świadkiem
twojej porażki, Granger.
— Mam nadzieję, że nie wypadną ci
oczy, gdy zobaczysz efekt końcowy, Malfoy — powiedziała Hermiona
przesłodzonym tonem z tym samym zaciętym wyrazem twarzy. Oboje
uśmiechnęli się, jednak nie miało to nic wspólnego z sympatią.
Nawet głupiec zauważyłby niechęć, bijącą z tego gestu.
— A ja mam nadzieję, że twój
przyjaciel wyleci ze szkoły za romans z nauczycielką — oznajmił
Ślizgon, a jego uśmiech powiększył się, gdy zobaczył błysk
niepokoju w oczach Gryfonki.
Trwało to tylko sekundę, zanim
dziewczyna odzyskała rezon.
— Nie masz pewności, że się
spotykają.
Draco zaśmiał się, bezbłędnie
wyczuwając jej niepewność.
— A czego jeszcze potrzebujesz?
Musisz ich nakryć na gorącym uczynku, żeby uwierzyć? Spotykają
się niemal od początku roku! Widziałem, jak wracał z ich
schadzki!
— Ciszej! — syknęła Hermiona, z
niepokojem patrząc na uczniów, którzy powoli wyłaniali się
z labiryntu regałów. — Jak śmiesz bezpodstawnie go
oskarżać? To, że przyłapałeś go po północy, samemu będąc na
korytarzach w czasie ciszy nocnej, w dodatku nago...
— A to już TWOJA wina — wtrącił
Draco.
Na samo wspomnienie pierwszego zadania
ogarniało go zażenowanie.
— Przepraszam? Możemy już wracać?
— zapytał jeden z odbywających szlaban Ślizgonów.
***
Hermiona wyszła za arystokratą z
dormitorium i zerknęła na zegarek. Do rozpoczęcia zajęć zostało
jej jeszcze czterdzieści minut. Uniosła wzrok i zauważyła, że
Malfoy zdążył już się ulotnić. Od czasu ukazania się artykułu
Rity Skeeter unikał pokazywania się publicznie w jej towarzystwie.
„Zupełnie jakby to miało pomóc”
— prychnęła na samo wspomnienie o tych wszystkich pytaniach
naczelnych plotkar Hogwartu. Po przeczytaniu tego tekstu, owszem,
była zła, ale nie sądziła, że ktokolwiek mógłby wziąć to na
poważnie. Niestety, myliła się. Następnego dnia na przerwie
między zajęciami podeszły do niej Parvati i Lavender, wypytując o
szczegóły romansu z Malfoyem. Niezniechęcone jej stanowczym
zaprzeczeniom, same postanowiły przekonać się, czy plotki o jej
romansie ze Ślizgonem są prawdą. Za każdym razem, gdy razem
z Malfoyem patrolowali korytarze czy też po prostu ze sobą
rozmawiali na tematy czysto zawodowe, Hermiona czuła na sobie ich
badawcze spojrzenia.
Westchnęła ciężko, starając się
zapomnieć o naiwności koleżanek.
Weszła do Wielkiej Sali i niemal
od razu poczuła na sobie nienawistne spojrzenia Ślizgonek. Nie
mogła się powstrzymać i spojrzała w tamtym kierunku,
wyławiając z tłumu uczniów swojego współlokatora. Siedział
pośród swoich znajomych, z naburmuszoną miną, wyraźnie unikając
jej wzroku, w przeciwieństwie do Blaise’a, który, gdy tylko
ją zobaczył, pomachał jej wesoło na powitanie, nie zapominając
poinformować swojego przyjaciela o jej przybyciu. Gryfonka nie była
w stanie usłyszeć tego, co Zabini mu powiedział, ale po morderczym
spojrzeniu blondyna wywnioskowała, że musiało to dotyczyć ich
rzekomego romansu.
Usiadła tyłem do stołu Ślizgonów,
nie chcąc brać udziału w przedstawieniu Blaise’a. Pocieszała
się tym, że oprócz zazdrosnych Ślizgonek i paru innych osób,
większość uczniów uznała ten artykuł za nieudolną próbę
wywołania skandalu. Postanowiła, że nie będzie więcej zawracać
sobie głowy plotkami, licząc na to, że był to tylko jednorazowy
wybryk wścibskiej dziennikarki. Była pewna, że Skeeter nie ośmieli
się napisać niczego więcej, zwłaszcza po tym, jak przypomniała
jej w liście, że Ministerstwo nadal może zainteresować fakt,
że jest nielegalnym animagiem.
Hermiona podniosła głowę, widząc
zbliżającą się do niej sowę. Odłożyła tosta i wzięła do
ręki beżową kopertę, zaadresowaną wściekle zielonym atramentem.
Zmarszczyła brwi, rozpoznając charakter pisma sprawczyni całego
zamieszania.
Moi
drodzy,
Na
samym wstępie, pragnę zaznaczyć, iż niezwykle rzadko odpisuję na
listy, tym bardziej teraz, kiedy moje biurko jest dosłownie
zasypywane wiadomościami od czytelników, którzy pragną dowiedzieć
się nieco więcej na temat Waszej dwójki – artykuł okazał się
prawdziwą sensacją!
Co
do waszego listu… po pierwsze: miesiąc temu przeszłam wszystkie
testy i zostałam wpisana na oficjalną listę animagów (panna
Granger z pewnością to sprawdzi). Natomiast jeśli chodzi o sprawę
pozwu o zniesławienie: naprawdę się łudzicie, że możecie
coś tym zdziałać? Proszę bardzo, droga wolna. Moi prawnicy są
gotowi. Jeszcze Wam za to podziękuję, bo sprawa nabierze rozgłosu
i powstanie ogromne zapotrzebowanie na kolejne nowinki dotyczące
Waszej pary. A sprawę w sądzie i tak wygram, wszelkie
informacje zawarte w artykule są prawdą, a wolność słowa
gwarantuje mi pełną swobodę do wysuwania wniosków i
interpretowania faktów.
A
i jeszcze jedno: zamysł i plan powstania artykułu powstały na
długo przed tym, jak na jaw wyszła informacja o śmierci Twoich
rodziców, więc wszelkie zarzuty odnośnie tego, że jestem
bezduszną, pozbawioną empatii zmorą, żerującą na cudzej
tragedii, także są bezpodstawne.
Rita Skeeter
Gryfonka ze złością schowała list z
powrotem do koperty, po czym wstała od stołu. Teraz, gdy
dziennikarka oficjalnie została animagiem, Hermiona nie mogła
zrobić nic, co powstrzymałoby ją przed szykanowaniem jej na łamach
prasy. Przynajmniej na razie.
Zatrzymała się przy jednej z kolumn
w sali wejściowej, by móc poinformować Ślizgona o zaistniałej
sytuacji. Uczniowie powoli opuszczali Wielką Salę, chcąc
przyszykować się na poranne lekcje. Gdy tylko zobaczyła
arystokratę, wychyliła się zza kolumny, złapała za rękaw
marynarki i przyciągnęła go do siebie.
— Co jest? — spytał zaskoczony,
nerwowo oglądając się za siebie.
„No tak… jego sławna reputacja”
— pomyślała dziewczyna, przewracając oczami. Dlatego właśnie
nie przekazała mu listu w Wielkiej Sali, nigdy nie wiedziała, jak
Malfoy zachowa się przy innych Ślizgonach. Poza tym nie chciała
swoim zachowaniem podsycać plotek.
— Właśnie przyszła odpowiedź od
Skeeter — wyjaśniła, pokazując chłopakowi kopertę.
Chłopak raz jeszcze nerwowo rozejrzał
się po korytarzu i chwycił ją za nadgarstek, po czym zaprowadził
ją do pustej klasy. Bez zbędnych pytań wyrwał jej kopertę
i w ciszy zapoznał się z treścią listu. Hermionie
bardzo nie podobał się wyraz jego twarzy. Widać było, że jest
wściekły i zastanawia się nad tym, jakie im pozostały opcje.
— No i? — spytał nagle napastliwym
tonem, zupełnie jakby sądził, że Gryfonka ma już przygotowane
rozwiązanie tego problemu. — Co robimy?
— Nic — odpowiedziała. — Malfoy…
naprawdę są rzeczy ważniejsze od tego, czy jakiś szmatławiec
napisze na twój temat.
— Jeszcze zobaczymy, coś wymyślę i
odechce jej się pisać te bzdury… — oznajmił,
chowając list do kieszeni spodni. Chwilę później już go nie
było.
Patrzyła na drzwi, za którymi zniknął
jej współlokator, nie mogąc nadziwić się jego uporowi.
Uśmiechnęła się, gdy uświadomiła sobie, że podobnie
zachowywała się, gdy była w czwartej klasie, a Skeeter co
rusz wypuszczała jakiś nowy artykuł, karmiąc świat czarodziejów
nowinkami z jej życia towarzyskiego. Podobnie jak teraz Malfoy, ona
także nie odpuściła, póki nie znalazła sposobu na
unieszkodliwienie dziennikarki.
Wyszła z sali z uśmiechem na ustach,
który momentalnie pobladł, gdy zobaczyła stojącą w sali
wejściowej Lavender Brown. Dziewczyna patrzyła na nią z dziwnym
błyskiem w oku, po czym spojrzała na oddalającego się Malfoya.
Chwilę później podbiegła do jednej ze swoich koleżanek i obie
zaczęły szeptać, rzucając na nią ukradkowe spojrzenia. Hermiona
jęknęła, zdając sobie sprawę z tego, jak to wszystko musiało
wyglądać.
Z myślą, czy aby na pewno dobrze
robi, odpuszczając zemstę na dziennikarce, udała się na pierwszą
lekcję.
— Dzisiaj będziemy pracować nad
skomplikowanym eliksirem, pozwalającym na czasową możliwość
zagłębienia się w myśli i uczucia drugiego czarodzieja. Efekty
uzyskane za pomocą tego eliksiru są dość podobne do tych, które
można osiągnąć przy pomocy leglimencji. Instrukcje znajdziecie na
stronie sto pięćdziesiątej ósmej, a ingrediencje jak zwykle
znajdują się w składziku. Czas start! — oznajmiła Luise
Donovan, dobrze wszystkim znanym entuzjastycznym głosem.
Gryfonka otworzyła podręcznik na
wskazanej przez nauczycielkę stronie i zaczęła czytać rozdział,
dotyczący eliksiru empatii. Odnalazła listę ingrediencji i,
tradycyjnie już, poszła po składniki. Stojąc w kolejce,
zauważyła, że Ślizgon nawet nie zaczął przygotowywać się do
pracy. Stał bezczynnie przy ich ławce, uważnie przyglądając się
nauczycielce. Mając złe przeczucia, dziewczyna wróciła na swoje
miejsce z potrzebnymi składnikami. Rozłożyła je na ławce
i posegregowała według kolejności, w jakiej będą z nich
korzystać i rozpaliła w kociołku. Gdy tylko salę wypełniły
odgłosy siekania i bulgotania, syknęła:
— Przestań się tak na nią gapić,
Malfoy.
Draco odwrócił wzrok od drobnej pani
profesor i spojrzał na nią z rozdrażnieniem, mówiąc:
— Nie przeszkadzaj, Granger. Próbuję
nakryć tę gówniarę i bliznowatego na czymś, co da mi dowód na
to, że mają romans.
Hermiona wytrzeszczyła oczy i
rozejrzała się, chcąc się upewnić, że nikt ich nie podsłuchuje.
Nie chciała przysparzać przyjacielowi problemów z powodu jakiś
głupich plotek, tylko dlatego, że Ślizgon zobaczył ich razem na
balu. Odłożyła nożyk i przysunęła się do współlokatora,
chcąc mieć pewność, że ich rozmowa zostanie między nimi.
— Daruj sobie, twoje insynuacje są
tak samo bezpodstawne i nieprawdopodobne jak to, że jesteśmy parą.
I mógłbyś okazać jej więcej szacunku, Malfoy. Owszem, jest
młoda, ale…
— Nie szanuję nikogo, kto wymienia z
Potterem płyny ustrojowe — powiedział, rezygnując
z konspiracyjnego szeptu.
— Ciiii… — Hermiona uciszyła go,
zanim zdążył powiedzieć cokolwiek gorszego.
Nerwowo rozejrzała się po sali,
jednak skupieni na swoim zadaniu uczniowie, zdawali się niczego nie
usłyszeć. Odetchnęła z ulgą, jednak chwilę później na powrót
się zdenerwowała, gdy zobaczyła zmierzającą w ich stronę
nauczycielkę.
„Czyżby coś jednak usłyszała?”
— Jak wam idzie? — spytała
profesor Donovan, zaglądając do ich kociołka.
— Znakomicie — odparł blondyn, z
pozornie przyjaznym uśmiechem. — Jesteśmy na ostatniej prostej do
wielkiego finału — dodał, a jego uśmiech przybrał wyraz
przebiegłości.
Chcąc uciszyć Ślizgona, Hermiona
nadepnęła mu na stopę, dając mu do zrozumienia, żeby się
wreszcie zamknął. Spojrzał na nią, udając uprzejmie zdziwionego,
ale iskierki w jego zazwyczaj zimnych oczach mówiły, że chłopak
dobrze się bawi. Zrobił krok do tyłu, ruchem dłoni wskazując
jej, że daje jej wolne pole do popisu. Nauczycielka zdawała się
nie zauważyć ich niemej potyczki, notując uwagi na temat ich
pracy. Chwilę później zapytała:
— A co jest najbardziej istotne i
zarazem najtrudniejsze, jeśli chodzi o przyrządzenie tego eliksiru?
— Stosunek — wypaliła szybko
Hermiona, chcąc uprzedzić Dracona. Dopiero na dźwięk jego
stłumionego chichotu zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała.
Cała czerwona na twarzy próbowała jakoś wybrnąć z tej sytuacji.
— Najważniejszy jest odpowiedni stosunek w doborze
składników, proporcje… i dojście w odpowiednim momencie…
Wywód Gryfonki przerwał gromki śmiech
arystokraty, który już nawet nie próbował ukrywać rozbawienia.
Pochylił się, oparł łokcie na ławce i schował twarz w dłoniach,
co jakiś czas rzucając rozbawione spojrzenia na zakłopotaną
dziewczynę.
— … w sensie… no bo chodziło mi
o to, by ściśle pilnować barwy eliksiru i jego temperatury...
— Tak… — zaczęła profesor
Donovan, starając się zachować powagę i niewzruszenie zaistniałą
sytuacją. — to może kontynuujcie swoją pracę, a ja sprawdzę, co
u innych grup.
Czerwona na twarzy Hermiona
obserwowała, jak nauczycielka podchodzi do kolejnych uczniów.
Spojrzała na trzęsącego się ze śmiechu Ślizgona i warknęła:
— Dzięki, Malfoy. Musiałeś? —
spytała oskarżycielsko, zupełnie zapominając o bulgoczącym
eliksirze...
Draco otarł łzy rozbawienia, lecz gdy
tylko na nią spojrzał, jego ciałem ponownie wstrząsnął
niekontrolowany chichot. Dopiero po chwili zdołał się opanować i
spojrzał na nią z udawanym oburzeniem.
— Ja? Co ja niby…
— Już ty dobrze wiesz co.
— Ja tylko odpowiedziałem na
pytanie, a to, że tobie wszystko kojarzy się tylko z jednym…
Dziewczyna odstawiła na stół
pokruszone zioła i zrobiła krok w jego stronę.
— Może i by mi się nie kojarzyło,
gdyby jakiś pajac przez cały czas nie wmawiał mi, że mój
przyjaciel ma romans z nauczycielką. Co cię tak znowu bawi? —
spytała poirytowana, widząc, jak na twarzy Ślizgona znowu pojawił
się szeroki uśmiech.
— Chyba założę zeszyt na te twoje
złote myśli, Granger — odpowiedział, po czym parsknął śmiechem
i uwiesił się na jej ramieniu, mówiąc jej na ucho: —
Najważniejsze jest dojście… w odpowiednim… momencie... Na
Wielkiego Salazara, ubóstwiam cię!
Gryfonka westchnęła ciężko,
czekając aż jego atak śmiechu minie. Rozejrzała się po sali
i jęknęła, gdy zauważyła, że Lavender z uwagą przygląda
się ich dwójce. Odepchnęła od siebie współlokatora i warknęła:
— Na miłość boską, Malfoy,
ogarnij się w końcu!
— Tak? A niby czemu?
Odchrząknął, starając się zachować
powagę i spojrzał pytająco na dziewczynę.
— A niby dlatego, że Lavender jest
pewna, że jednak jesteśmy parą, a ty tylko utwierdzasz ją w tym
przekonaniu — odpowiedziała, wskazując na dziewczynę, siedzącą
po drugiej stronie sali.
W istocie Gryfonka przyglądała się
im z wypiekami na twarzy, jakby nie mogła doczekać się przerwy, by
podzielić się ze swoimi koleżankami nowymi rewelacjami na temat
pary prefektów naczelnych. Widząc jej reakcję, Malfoy zaklął pod
nosem i oddalił się od Hermiony na bezpieczną odległość, jednak
na naprawienie szkód było już za późno. W najlepszym
wypadku czeka ich wysłuchiwanie plotek na korytarzach Hogwartu,
w najgorszym: kolejny artykuł Skeeter.
Przez dalszą część zajęć Ślizgon
nie mówił wiele, skupiając się na uratowaniu ich eliksiru,
któremu daleko było do doskonałości. Jednak coś w jego
spojrzeniu mówiło Gryfonce, że myślami jest gdzieś indziej. Co
jakiś czas zerkał w stronę ławki Zabiniego i Harry’ego, co
tylko utwierdziło Hermionę w przekonaniu, że nie odpuścił
tematu rzekomego romansu jej przyjaciela.
Wspólnymi siłami udało im się
doprowadzić eliksir do stanu opisywanego w podręczniku, po czym
przelali go do fiolki opatrzonej ich nazwiskami i zostawili na biurku
nauczycielki.
— Widziałaś, gdzie poszedł Zabini?
— spytał Ślizgon, gdy pakowali swoje rzeczy.
— Nie, bo co?
— Nic, nieważne — odpowiedział
wymijająco i wyszedł z sali, zanim ktokolwiek mógłby posądzić
go o spędzanie wolnego czasu w jej towarzystwie.
***
Gdy przejście zamknęło się za
Hermioną, oparła się o nie plecami, wypuszczając powietrze z
płuc. Nie sądziła, że tydzień wolnego spowoduje aż takie braki
w materiale. Po szybko zjedzonym obiedzie od razu wróciła na
czwarte piętro, by jak najszybciej zająć się zaległymi
wypracowaniami z mugoloznastwa, zaklęć i obrony przed czarną
magią. Choć niektórzy nauczyciele chcieli dać jej dodatkowy
termin na oddanie prac (właściwie wszyscy z wyjątkiem Snape’a),
Gryfonka postanowiła uporać się z tym jak najszybciej, nie tylko
dlatego, że nie chciała ich zawieść. Po części spowodowane było
to tym, że rzucenie się w wir pracy i nauki pozwalało jej na
jakiś czas uciec od ponurych myśli. I choć niektórzy byli zdania,
że już uporała się ze stratą rodziców, w rzeczywistości
było inaczej. Rana wciąż była jeszcze świeża, sprawiając, że
dziewczyna czuła pustkę, nie licząc tych ulotnych chwil, gdy na
moment zapominała o tragedii, jaka ją spotkała. Powróciła
pamięcią do pierwszej z nich i mimowolnie uśmiechnęła się na
wspomnienie nauki latania ze swoim współlokatorem. Jeśli już o
nim mowa…
Przejście uchyliło się i opierająca
się o nie dziewczyna z piskiem poleciała do tyłu, lądując
w silnych objęciach arystokraty.
— Granger, ja naprawdę nie mam teraz
na to czasu, więc bądź tak miła i nie rzucaj się na mnie jak
jakaś wygłodniała nimfomanka — powiedział, odstawiając ją
bezpiecznie na ziemię.
— Możesz przestać?
— Co przestać? — zapytał,
odrzucając na fotel swoją szkolną torbę.
Uśmiechnął się, widząc, jak na
policzki dziewczyny powoli wypływają rumieńce.
— Masz przestać z tymi insynuacjami.
Ślizgon wyprostował się, patrząc na
speszoną Hermionę z szatańskim uśmieszkiem.
— Aż tak cię to krępuje?
— Tak — warknęła, wreszcie
odważając się spojrzeć mu w oczy.
— To nie przestanę — odpowiedział,
sprawiając, że w jej oczach pojawiły się dobrze mu znane błyski.
Zadowolony z tego, że znowu udało mu
się ją rozzłościć, poszedł do swojego pokoju, ignorując
gniewne mamrotanie współlokatorki.
Uśmiech na jego twarzy powiększył
się, gdy wszedł do sypialni. Na jego łóżku leżała podłużna,
elegancko zapakowana paczka. Nie przejmując się tym, że
poirytowana jego zniknięciem dziewczyna, weszła za nim do jego
pokoju, zaczął rozpakowywać przesyłkę.
— Co to jest? — spytała, nie mogąc
nie zauważyć entuzjazmu Ślizgona.
— To, Granger, jest nasza przepustka
do wygranej w Pucharze Quidditcha — odpowiedział, z dziką
radością wpatrując się w zawartość paczki.
Wewnątrz wyłożonego czarnym
aksamitem opakowania znajdowała się nowa miotła. Nawet Hermiona,
która nie znała się na Quidditchu, a co za tym idzie tym bardziej
na sprzęcie sportowym, czuła, że nie ma do czynienia ze zwykłą
miotłą.
Wypolerowana hebanowa miotła lśniła,
odbijając promienie słońca, a złote elementy zdawały się wręcz
płonąć w świetle dnia. Elegancka, wąska rączka w dolnej części
miała niewielkie łukowate wycięcie, co dodawało miotle wdzięku i
szczypty drapieżności. W miejscu przeznaczonym dla użytkownika
drewno było odrobinę wygięte głównie ze względu na komfort, ale
sprawiało to także, że Złota Strzała wyglądała dynamicznie.
Idealnie wyprostowane czarne witki w połowie swojej długości
przyprószone były drobinkami złota, których stopniowo przybywało
tak, że ich końcówki w całości pokrywało złoto. Numer
rejestracyjny, również pozłacany, znajdował się na tylnej części
miotły, tuż nad witkami, co było nowością w świecie
miotlarskim, gdyż do tej pory widniał przy zakończeniu rączki.
Wygląd Strzały robił ogromne
wrażenie, jednak w Draconie największy zachwyt wzbudziła reakcja
miotły, gdy delikatnie, z niemal nabożną czcią, dotknął rączki.
Poczuł lekkie pulsowanie, coś jakby słaby puls, zupełnie jakby
jego dotyk sprawił, że w miotle zaczęła krążyć krew. Zerknął
na metalową tabliczkę przytwierdzoną do wewnętrznej strony
skórzanego wieka, na której widniał elegancki, wygrawerowany
napis.
Złota Strzała
Wykonanie: heban, złoto
Rdzeń: smocza krew,
pióro hipogryfa
— Kupiłeś sobie nową miotłę?
Niby po co?
Arystokrata na moment przerwał
podziwianie nowego nabytku, by obdarzyć ją powątpiewającym
spojrzeniem.
— To nie jakaś tam miotła, Granger.
To najnowszy model, jeszcze niewypuszczony na rynek. Na głowę bije
wszystkie inne modele — powiedział, powracając do oględzin
miotły.
Hermiona parsknęła śmiechem, widząc
na jego twarzy wyraz uwielbienia.
— Tak cię to śmieszy, Granger?
Zobaczymy, kto się będzie śmiał, jak w następnym meczu zmieciemy
was z boiska.
Gryfonka zmrużyła niebezpiecznie
oczy, słysząc w jego głosie pewność siebie i pogardę dla jej
domu.
— Naprawdę myślisz, że nowa miotła
zrobi z ciebie lepszego zawodnika?
Tym razem to Ślizgon zgromił ją
nienawistnym spojrzeniem. Nie wypuszczając miotły z rąk,
podszedł do dziewczyny i nachylił się nad nią tak, że ich twarze
dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
— Grabisz sobie, Granger. Jeszcze
jedno słowo i popamiętasz — zagroził, patrząc jej prosto w
oczy.
— Taak? A niby co mi zrobisz?
Wyprostował się, unosząc kąciki ust
w perfidnym uśmiechu.
— Zawsze może nadejść mnie ochota
na podzielenie się ze wszystkimi moim talentem fotograficznym —
odparł, zadowolony z reakcji dziewczyny, której twarz ponownie
pokryła się rumieńcem. — A teraz wyjdź z mojej sypialni.
Jeszcze długo po tym, jak Hermiona
opuściła jego pokój, Draco ze złością wpatrywał się w drzwi,
za którymi zniknęła. Radość po otrzymaniu nowej miotły niemal
natychmiast ulotniła się, gdy Gryfonka zarzuciła mu brak
umiejętności. Znowu. Doskonale pamiętał ten moment, gdy w drugiej
klasie oskarżyła go o to, że został przyjęty do drużyny
tylko i wyłącznie dlatego, że jego ojciec zakupił miotły dla
wszystkich zawodników Slytherinu. Zmieszała go z błotem i poniżyła
przy całym zespole, sugerując, że gdyby nie to, nigdy nie
znalazłby się w drużynie. Wtedy właśnie poprzysiągł
sobie, że zamieni jej życie w Hogwarcie w piekło. A teraz
znowu to robiła, upokorzyła go, twierdząc, że jest słaby i żadna
miotła nie uczyni, że będzie lepszym zawodnikiem.
„A co mnie to w ogóle obchodzi?!
Co mnie obchodzi to, co ona sobie o mnie myśli?!” —
zadręczał się, przebierając się w strój do Quidditcha.
Wyszedł z pokoju, nawet nie
zaszczycając spojrzeniem, siedzącej w salonie, dziewczyny. W głębi
duszy czuł, że teraz ma podwójną motywację do wygranej.
Hermiona siedziała na kanapie w
towarzystwie podręczników i dodatkowych ksiąg wypożyczonych
z biblioteki, choć w rzeczywistości myślami była daleko od
swojego eseju na temat najważniejszych odkryć z zakresu
medycyny współczesnych czarodziejów. Oto właśnie nadarzyła się
idealna okazja do tego, by raz na zawsze pozbawić Malfoya możliwości
zastraszania jej rzekomymi nagimi zdjęciami, które zrobił, gdy
zamienili się ciałami. Walczyła z chęcią pozbycia się
fotografii, a poszanowaniem prywatności jej współlokatora.
„A czy on cokolwiek poszanował,
gdy robił te zdjęcia?” — pomyślała i odrzuciła na stół
jeden z opasłych tomów.
Czując na sobie karcące spojrzenie
Krzywołapa, weszła do sypialni Ślizgona. Dziewczyna dla pewności
jeszcze raz obejrzała się za siebie, jednak w salonie nikogo nie
było.
„Skoro poszedł na trening, pewnie
nie będzie go do wieczora” — dodawała sobie otuchy,
rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na
skrytkę.
Zaczęła od szafki nocnej, stojącej
obok łóżka arystokraty. Zmrużyła gniewnie oczy, gdy zobaczyła
paczkę papierosów.
„Obiecał mi, że już nie będzie
palić...”
Na półce leżał mały stosik
czasopism, w większości dotyczących Quidditcha. Jednak jeden z
tytułów wyróżniał się na tle nowinek ze świata sportu.
Zaciekawiona Gryfonka przyjrzała się bliżej gazecie, której
wygląd wskazywał na to, że była dość często czytana.
„Starożytne odkrycia alchemiczne” — głosił wielki
nagłówek na stronie tytułowej czasopisma. Walcząc z nieodpartą
chęcią zapoznania się bliżej z zawartością gazety,
odłożyła ją na miejsce, dbając o każdy, nawet najdrobniejszy
szczegół. Nie chciałaby być w swojej skórze, gdyby Malfoy nakrył
ją na węszeniu w jego pokoju. Wzdrygnęła się, przypominając
sobie jego reakcję, gdy dowiedział się o tym, że podszywali się
pod dwójkę Ślizgonów, by wyciągnąć od niego informację na
temat Dziedzica Salazara.
— Krzywołap, sio! — syknęła, gdy
zauważyła, jak jej pupil przygląda się jej zdegustowanym
wzrokiem.
Zajrzała do małej szuflady, jednak
nie znalazła nic oprócz pojedynczych pergaminów. Już miała
zakończyć poszukiwania w tej części pokoju, gdy dostrzegła róg
fotografii, wystający spod czystych pergaminów. Zdjęcie wyglądało
na stare, więc z całą pewnością nie mogło być tym, czego
szukała, ale kierowana wrodzoną ciekawością nie mogła się
powstrzymać przed obejrzeniem go.
Uśmiechnęła się na widok
kilkuletniego Dracona na dziecięcej miotełce, przytrzymywanego
przez Narcyzę Malfoy. Chłopiec, z dobrze jej znanym wyrazem
pewności siebie na twarzy, utrzymywał równowagę, wisząc
kilkanaście centymetrów nad ziemią, choć co jakiś czas był
asekurowany przez opiekuńcze ramiona matki. Mały blondyn rzucał
ukradkowe, pełne podziwu spojrzenia w stronę osoby, która musiała
stać po lewej stronie. Jednak ta część fotografii została
oderwana i Hermiona mogła się tylko domyślać, że osobą tą był
Lucjusz Malfoy. Jeszcze przez chwilę wpatrywała się w beztroskiego
brzdąca, jednak część jej podświadomości, która mówiła, że
ten mały chłopiec może być bardzo niezadowolony, gdy odkryje, że
grzebała w jego osobistych rzeczach, uparcie kazała jej odłożyć
zdjęcie na miejsce i skupić się na właściwym celu swojej wizyty.
Najpierw zajrzała pod łóżko, jednak
nic tam nie znalazła („Dzięki Ci Merlinie, że ten chłopak
sprząta czasem w pokoju”). W szafie również nie znalazła
niczego godnego uwagi. Spojrzała podejrzanie na komodę. Przeszukała
dolne szafki, jednak oprócz książek i rzeczy Salazara nie było
nic interesującego. W górnej szufladzie natrafiła na notatnik,
czarne, ekskluzywne pióro i drogi sygnet z godłem Slytherinu.
Sfrustrowana tym, że niczego nie znalazła, wrzuciła notatnik
z powrotem do szuflady, który upadł z głuchym łoskotem.
Dziewczyna zmarszczyła brwi, szukając źródła owego dźwięku.
Uśmiechnęła się, odnajdując skrytkę.
— Drugie dno, Malfoy? Sprytnie...
Westchnęła sfrustrowana, widząc
stare zwoje, zapisane najprawdopodobniej greką. Oglądając ryciny,
doszła do wniosku, że zapiski musiały dotyczyć alchemii. Zerknęła
na zegarek, czując, że przebywa w tym pokoju o wiele za długo.
Odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że minęło zaledwie
piętnaście minut.
„Ta... jak to mówią: to, ile
trwa minuta, zależy od tego, po której stronie drzwi do toalety
stoisz.”
Pod stertą pergaminów, na samym dnie
szuflady, znajdował się plik kopert. Wiedziała, że nie powinna
czytać jego prywatnej korespondencji, jednak nie mogła zapomnieć
wyrazu jego twarzy, gdy odczytywał przy niej list od nieznanego
nadawcy. Otworzyła pierwszą kopertę:
Pamiętaj, że to
jeszcze nie koniec.
Poczuła ciarki na plecach. Tylko to
jedno zdanie, żadnego podpisu czy wyjaśnienia.
— Co ty tutaj robisz?
Gryfonka zamarła, słysząc lodowaty,
ostry ton. Powoli odwróciła się, chowając pergamin za sobą,
jednocześnie starając się zasłonić otwartą szufladę, naiwnie
mając nadzieję, że jeśli ukryje jawne dowody na to, że
przeszukiwała jego pokój, chłopak zbagatelizuje całe zajście.
Zadrżała, gdy zobaczyła furię w
jego oczach. Przełknęła ślinę, próbując znaleźć odpowiednią
wymówkę.
— Ja…
Draco podszedł do niej szybkim
krokiem, odrzucając miotłę na łóżko. Wściekłość buzowała w
jego ciele, emanując ze stalowych oczu. Gryfonce zdawało się, że
jeszcze nigdy nie było w nich tyle agresji i groźby, co teraz. Z
łopoczącym sercem starała się wymyślić cokolwiek, co
usprawiedliwiało jej obecność w jego pokoju.
Ślizgon zrobił krok w jej stronę, po
czym wyrwał jej list z ręki. Hermiona z niepokojem obserwowała,
jak jego rysy twarzy wyostrzają się, sprawiając, że chciała
uciec jak najdalej stąd.
— Ile przeczytałaś?! — zapytał z
zimną furią w głosie, po czym złapał dziewczynę za łokieć
i przyciągnął do siebie. — ILE?!
— Puść mnie! — krzyknęła,
próbując wyswobodzić się z jego uścisku, jednak jedynym skutkiem
tej szamotaniny było to, że Ślizgon jeszcze mocniej zacisnął
dłoń na jej ręce.
— ILE?! — powtórzył,
przygwożdżając ją do szafki.
Stali tak blisko siebie, że dziewczyna
czuła przyspieszone tempo bicia jego serca. Widząc natarczywe
spojrzenie, odpowiedziała cicho:
— Tylko ten jeden.
Draco prychnął pod nosem, a na jego
twarz wstąpił uśmiech szaleńca.
— Czy ty masz mnie za jakiegoś
idiotę? Myślisz, że ci uwierzę?!
Gryfonka skuliła się, słysząc
dźwięk tłuczonego szkła. Spojrzała w tamtym kierunku i zobaczyła
roztrzaskaną butelkę Ognistej. Chwilę później jej los podzieliła
szklanka, pękając na jej oczach. Hermiona doskonale zdawała sobie
sprawę z tego, czym było to spowodowane, jednak ani trochę jej to
nie uspokoiło.
— Naprawdę… tylko ten jeden —
powiedziała łamiącym się głosem, starając się uspokoić
współlokatora. Już dawno nie widziała, żeby jakiś dorosły
czarodziej przestał panować nad swoimi magicznymi zdolnościami. Co
takiego było w kolejnych listach, że aż tak bardzo przerażała go
myśl o tym, że ktoś mógłby je przeczytać? Bo co do tego, że
Ślizgon się bał, nie miała wątpliwości. Przyglądał się jej
uważnie, oceniając, ile prawdy było w tym, co mu przed chwilą
powiedziała.
— Lepiej, żeby to zostało między
nami — syknął jej do ucha i puścił jej ramię, skinieniem głowy
wskazując drzwi.
Wystraszona dziewczyna, nie czekając
ani chwili, wyminęła go, chcąc jak najszybciej znaleźć się jak
najdalej od chłopaka. Jednak oprócz strachu i urazy czuła coś
jeszcze… coś, co nie pozwoliło jej wyjść z pokoju.
Odwróciła się w stronę Ślizgona i spytała:
— Od kogo są te listy?
— WYNOCHA! — ryknął, zatrzaskując
jej drzwi przed nosem.
Zaśmiał się gorzko, nie wierząc we
własną głupotę. Powinien przewidzieć, że wścibska Gryfonka
prędzej czy później znajdzie to, co z taką starannością
próbował ukryć. Powinien lepiej to schować. Dać jej jasno do
zrozumienia, że dzielący ich mur nadal istnienie i nie ma co liczyć
na wyrozumiałość z jego strony. Powinien… ale tego nie zrobił.
Przetarł twarz dłońmi, zastanawiając
się nad tym, co może zrobić, by zyskać pewność, że Gryfonka
nie pozna treści reszty listów. Znał ją na tyle dobrze, że
wiedział, iż dziewczyna nie poprzestanie, dopóki nie pozna prawdy.
Podszedł do komody i wyjął plik kopert, po czym w myśl zasady, że
najlepiej ukryje coś, trzymając to na widoku, przetransmutował je
w notes i schował do nocnej szafki.
Spojrzał na rzuconą na łóżko
miotłę. Był zły i poirytowany, gdy Zabini powiedział mu, że nie
mogą dzisiaj przeprowadzić dodatkowego treningu ze względu na
kolejne spotkanie AŚ. Teraz nie chciał nawet myśleć o tym, co
mogłoby się stać, gdyby wrócił do dormitorium odrobinę później.
Zdjął strój do Quidditcha i wyszedł z dormitorium, nie
zapominając o tym, by zaklęciem zabezpieczyć wejście do swojego
pokoju.
Draco przyszedł na spotkanie
spóźniony. Wystrój sali transmutacji ponownie został zmieniony,
by dopasować ją do spotkań z pracownikiem Ministerstwa.
„Musiała już urodzić” —
pomyślał arystokrata, zauważając brak ciążowego brzuszka, choć
jego zdaniem kobieta nadal wyglądała jak ofiara przypadkowego
nadmuchania przez smarkacza, który nie jest w stanie zapanować nad
swoimi zdolnościami. Licząc na to, że powrót do normalnego stanu,
w którym hormony nie będą nakazywały jej traktować ich jak
niegrzeczne dzieci, Ślizgon podszedł do uczestników spotkania.
Większość miejsc była już zajęta, a po minach obecnych tu
uczniów Ślizgon wywnioskował, że poruszany na dzisiejszych
zajęciach temat, niezbyt przypadł im do gustu.
— A, pan Malfoy... znakomicie. Proszę
zająć jedno z wolnych miejsc — powiedziała Gwen, po czym
powróciła do prowadzenia zajęć. — O czym to ja mówiłam? Ach
tak, jak już wspomniałam, dzisiaj poruszymy temat alkoholu, a
właściwie jego nadużywania.
— A jak to się ma do nadrzędnego
celu tych spotkań? — spytał napastliwie Ślizgon z piątego
roku. — Jak to się ma do tępienia szlam i Śmierciożerców?
Gwen Smith, niewzruszona jego
aroganckim tonem, uśmiechnęła się i z dobrodusznym uśmiechem
oznajmiła:
— Wszystko w swoim czasie, panie Fox.
Zapewniam pana, że jest to ściśle związane z powodem, dla
którego Ministerstwo zorganizowało te spotkania, jednak zanim
przejdę do meritum sprawy, chciałabym poruszyć pewną kwestię,
która skłoniła mnie do omówienia z wami tego problemu na
dzisiejszych zajęciach. Mówię oczywiście o Balu Bożonarodzeniowym
i pewnych incydentach, które miały miejsce podczas owego
przyjęcia — mówiąc to, spojrzała w stronę Zabiniego i
Notta, mając na myśli ich wybryk, podczas którego zadedykowali
swojemu przyjacielowi i Granger piosenkę, by, jak to ujął
Teodor, „zrobić im dobrze”.
Malfoy spojrzał na przyjaciół,
mrużąc gniewnie oczy. Nadal nie mógł pojąć, jak mogli wpaść
na taki głupi pomysł. Blaise, który dość dobrze znosił
zainteresowanie swoją osobą, pochwycił spojrzenie pracownicy
Ministerstwa i uśmiechnął się do niej, ukazując cały szereg
swoich zębów. Nottowi najwyraźniej brakowało optymizmu
przyjaciela i jego dystansu do siebie, bo oparł łokcie na kolanach
i schował twarz w dłoniach, uciekając od spojrzeń zebranych
uczniów.
„Dobrze mu tak!” —
pomyślał Draco, patrząc na zawstydzonego przyjaciela.
Arystokrata był pewien, że Zabini
będzie chciał wykręcić podobny numer, jednak do głowy by mu nie
przyszło, że opanowany i ułożony Teo będzie mu wtórował w tych
wygłupach. Szczerze mówiąc, miał nadzieję, że zostawiając
Blaise'a w jego towarzystwie, może być spokojny, bo ten wybije mu z
głowy takie pomysły.
„Ale nie! Musiał się spić i
razem z Zabinim wyjść na scenę!”
Niedobrze mu się robiło, gdy wracał
wspomnieniami do tamtej chwili, gdy uwaga całej sali skupiona była
na nim i jego partnerce.
— Między innymi mówię tu o waszym
wystąpieniu — kontynuowała, wskazując na dwójkę winowajców.
Pozostali uczniowie parsknęli śmiechem, jednak szybko umilkli,
widząc na sobie mordercze spojrzenie blondyna. — I tu nasuwa się
pytanie: czy zrobiłby to pan, gdyby nie był pan pod wpływem
alkoholu? — spytała uśmiechającego się Ślizgona.
— Oczywiście — odparł bez
zastanowienia, czym wywołał kolejną salwę śmiechu.
Nawet Gwen Smith nie mogła powstrzymać
drżenia warg. Poczekała aż w sali ponownie zapadnie cisza i to
samo pytanie skierowała do Notta.
— Oczywiście, że nie —
odpowiedział, wyprostowując się na krześle.
Kobieta, powoli pokiwała głową,
jakby spodziewając się takiej odpowiedzi. Omiotła spojrzeniem
resztę uczniów i oznajmiła:
— Jesteście jeszcze bardzo młodzi i
może się wam wydawać, że wszystkiego w życiu trzeba spróbować,
idąc za przykładem negatywnych wzorców. Omawiana sytuacja wywołała
u was rozbawienie, nic dziwnego, bo przecież nie was to
dotyczyło. Teraz chciałabym, aby każdy z was pomyślał nad
wydarzeniami, które nie miałyby miejsca, gdyby nie wpływ alkoholu.
Oczywiście nie będziemy tego omawiać na forum grupy, jednakże
chciałabym, abyście poważnie podeszli do tego zadania.
Poirytowany arystokrata westchnął, po
raz kolejny zastanawiając się, dlaczego zgodził się na
uczestnictwo w tych spotkaniach. Z braku lepszego zajęcia zaczął
przyglądać się innym uczniom. Większość miała znudzone miny,
podobnie jak on uważając to za stratę czasu, jednak niektórzy
błądzili spojrzeniem po sali, przygryzając wargi, w poszukiwaniu
kompromitujących sytuacji. Draco kilkukrotnie parsknął śmiechem,
gdy zauważył, jak powoli na ich twarze wstępuje wyraz przerażenia
czy obrzydzenia. Uśmiechnął się złośliwie, gdy zobaczył
wykrzywionego Blaise'a. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, o
czym w tej chwili pomyślał jego przyjaciel: o upojnej nocy z
Milicentą Bulstrode.
Widząc na sobie badawcze spojrzenie
Gwen, Draco odchrząknął i zaczął zastanawiać się, czy
kiedykolwiek zdarzyło mu się zrobić coś głupiego po alkoholu, a
wyraz jego twarzy pochmurniał z każdą chwilą.
„Taaak... może i rozpoczęcie
nielegalnego Turnieju Trójmagicznego nie było najlepszym
pomysłem... ale to w końcu pomysł Blaise'a, podobnie zresztą jak
wizyta w gnieździe akromantul... ale to kolejny pomysł Blaise'a,
nie mój.”
„Ale ty się na to zgodziłeś”
— zabrzmiał cichy głosik z tyłu głowy, wzbudzając w nim
poczucie winy. „No dobra, może faktycznie mi także zdarzyło
się zrobić coś niewinnie głupiego...”
Draco przerwał swoje rozmyślania, gdy
przed jego oczami ukazał się obraz niechcianego piercingu.
„Nie, ale to chyba już
wszystko... przynajmniej jeśli chodzi o ostatni semestr. Nigdy nie
urwał mi się film, zawsze budziłem się we własnym łóżku...”
— po raz kolejny przerwał swój rachunek sumienia, przypominając
sobie o tym poranku, gdy obudził się razem z Gryfonką w
jej sypialni. Mimowolnie wzdrygnął się, gdy uświadomił sobie, że
był bliski popełnienia tego samego błędu, co Blaise, gdy bliżej
zapoznał się z niezbyt urodziwą Ślizgonką.
„Nie, ale do niczego by nie
doszło, przecież Granger to taka poukładana cnotka... chyba że
też byłaby pijana. Nonsens, o czym ja w ogóle myślę... Raz
zdarzyło mi się pomylić pokoje!”
„A wtedy, gdy z nią flirtowałeś
podczas nauki przyrządzania drinka?”
— Muszę przestać pić — mruknął
pod nosem, tępo patrząc się przed siebie.
Z otępienia wyrwał go głos Gwen
Smith.
— Z tego, co widzę, każdemu
zdarzyło się zrobić coś, czego się wstydzi, bądź co go wręcz
obrzydza. Skoro jesteście już świadomi niektórych skutków
spożywania alkoholu, nasuwa się pytanie: po co w ogóle po niego
sięgacie?
— Bo tak jest zabawniej.
— Dla towarzystwa.
— Rozluźnia.
— Bo odpręża.
— Pozwala zapomnieć.
Gwen Smith pokiwała głową, jakby
czekając na tę odpowiedź. Odłożyła swoje notatki na stojące
obok niej puste krzesło i spojrzała na nich z powagą.
— Panie Fox, pytał pan, jak alkohol
ma się do celu naszych spotkań. Sądzę, że właśnie dotarliśmy
do tego punktu, w którym wszystko łączy się w jedną, spójną
całość. Widzieliście wojnę, wielu z was doświadczyło jej,
kolokwialnie mówiąc, na własnej skórze. Bo choć byliście
sojusznikami tych „złych”, nie uchroniło was to przed torturami
i śmiercią najbliższych. Niektórzy z was sami wybrali taką
drogę, inni myśleli, że nie mają wyboru. Patrzyliście na śmierć
i cierpienie bliskich, starając się przeżyć za wszelką
cenę, sprawiając, że upodobniliście się do tych tyranów w
swojej bezwzględności i apatii. Przeraża was to, co się stało z
waszymi bliskimi, co stało się z wami i próbujecie od tego uciec.
Zdystansować się. Niektórzy zamykają się w sobie, inni uparcie
stoją murem za swoimi ideałami, a jeszcze inni szukają ukojenia
w używkach. Zostaliście postawieni w naprawdę trudnej
sytuacji: najpierw przerażała was wojna, teraz czujecie się
zaszczuci przez resztę społeczności czarodziejów. Pewnie od wielu
słyszeliście, że wasze miejsce jest w Azkabanie i nie macie
tu czego szukać, jesteście zbędni i niechciani. Rozumiem to,
że każdy z was próbuje uciec i zapomnieć, jednak alkohol nie jest
najlepszym rozwiązaniem. Przed przeszłością nie można uciec,
można jedynie się z nią pogodzić i zbudować swoje życie na
nowo. Nikomu nie przyniesie ulgi zapijanie smutków, bo one wracają.
Ze zdwojoną siłą. Musicie walczyć, z dnia na dzień na nowo
podejmować walkę o waszą przyszłość. Chciałabym, żebyście
mieli świadomość tego, że alkohol nie jest waszym sojusznikiem.
On was nie wysłucha, nie zrozumie, nie wesprze radą. Pamiętajcie,
że macie wokół siebie przychylnych wam ludzi, do których możecie
się zwrócić po pomoc. I nie mówię tu tylko o sobie, czy
nauczycielach. Opierajcie się przede wszystkim na przyjaciołach i
innych życzliwych osobach, które do tej pory uważaliście za
wrogów, a przekonacie się, że ucieczka w alkohol, nie będzie już
wam potrzebna. Dziękuję za uwagę. Na dzisiaj to wszystko. Jeśli
ktoś miałby pytania, czy po prostu chciałby porozmawiać,
zapraszam.
Uczniowie powoli zaczęli opuszczać
salę transmutacji, jednak wielu miało poważne i zamyślone
miny.
Malfoy odchrząknął, starając się
wyzbyć natrętnych myśli. Choć bardzo się starał, nie był
w stanie zapomnieć o słowach pracownicy Ministerstwa.
— To może chociaż krótki trening?
— zapytał Zabiniego, chcąc zająć się czymś bardziej
przyziemnym, jednak po minie przyjaciela wywnioskował, że nie
będzie to takie łatwe.
— Nie da rady... Draco, ja wiem, że
chcesz wypróbować tę miotłę, ale dzisiaj nic z tego nie będzie.
Poza tym Gryfoni już zajęli boisko.
— I co z tego? — zapytał
zaczepnie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że pozbycie się
rywali boiska będzie dziecinnie łatwe. Ile to już razy korzystali
z pomocy Snape'a? — To co? Ja idę po specjalne pozwolenie od
Snape'a, a wy zajmijcie się zebraniem drużyny. Widzimy się za
piętnaście minut w sali wejściowej.
Chwilę później zadowolony z siebie
Ślizgon wracał do dormitorium, wyposażony w krótką notatkę
opiekuna swojego domu, dającą im bezwzględne pierwszeństwo
w przeprowadzeniu treningu. Przyśpieszył‚ nie mogąc się
doczekać chwili, w której po raz pierwszy dosiądzie nowej miotły.
Zależało mu na tym treningu nie tylko z powodu chęci wyrzucenia z
głowy moralizującej gadki pracownicy Ministerstwa. Wielkimi krokami
zbliżał się jego pierwszy mecz, odkąd został przywrócony do
drużyny, w dodatku przeciwko Gryfonom. Poza tym chciał utrzeć nosa
pewnej irytującej pani prefekt.
Wszedł do swojej sypialni, zupełnie
ignorując siedzącą w salonie dziewczynę, która pogrążyła się
w lekturze, zwinięta w kłębek w jednym z foteli. Włożył
strój do Quidditcha, choć zadanie utrudniały mu drżące z
ekscytacji dłonie. Co chwilę zerkał na podłużne, skórzane
opakowanie, w którym leżała Złota Strzała.
Zaśmiał się pod nosem, wyrzucając
sobie, że zachowuje się jak pryszczaty nastolatek przed swoją
pierwszą randką. Otworzył wieko, wyjął miotłę i szybkim
krokiem opuścił dormitorium, chcąc jak najszybciej wypróbować
swój nowy, cholernie drogi nabytek. Serce waliło mu jak oszalałe,
wzrok wyostrzył mu się pod wpływem adrenaliny. To jest to, co
szczerze kochał. To było to, w czym był dobry. Doskonały. Jedyna
rzecz, w której był perfekcyjny i nikt nie mógł go pokonać.
„Nikt, oprócz cholernego Pottera.
Ma więcej szczęścia, niż umiejętności” — pomyślał,
zaciskając gniewnie szczękę. Tym razem nikt go nie pokona. Nikt
nie odbierze mu tego, co było jego pasją. Latanie od małego koiło
jego lęki i niepokoje. Pozwalało mu na ucieczkę. Wystarczyło,
że wzniósł się na parę metrów i czuł, że może wszystko,
że jest panem swojego życia, a nawet tego cholernego świata.
Mógł wszystko. Żadnych nakazów. Żadnych ograniczeń.
Wyszedł na błonia i skierował się w
stronę boiska, ledwie powstrzymując chęć wzbicia się
w powietrze. Nie wiedział dlaczego, ale chciał, by przy jego
pierwszym locie na Strzale otaczali go inni Ślizgoni, znajomi
i przyjaciele. Było to głupie, dobrze o tym wiedział, jednak
nie przerywał marszu, idąc z szerokim, niedorzecznym uśmiechem.
Nic nie mogło zepsuć mu humoru. Nawet koniec świata, deszcz
meteorów czy oświadczająca mu się Granger nie zdołałyby zgasić
jego euforii.
Jego uśmiech zmienił się w złośliwy
grymas, gdy zauważył Pottera, wykłócającego się z jego
drużyną. Najwyraźniej Gryfon był pewien swoich racji, gdyż
poinstruował drużynę, by kontynuowała trening, nie zwracając
uwagi na Ślizgonów.
— Nie ma mowy. Dopiero zaczęliśmy
i...
— Jakiś problem, Potter?
Harry zamarł, słysząc dobrze mu
znany, pełen pogardy ton. Zacisnął gniewnie szczękę i odwrócił
się do Dracona.
— Zabieraj ich stąd, Malfoy. Od
tygodnia mieliśmy zarezerwowane boisko — powiedział, siląc się
na spokój.
Nie mógł pozwolić na to, by tuż
przed meczem jego drużyna wdała się w bójkę ze Ślizgonami.
Widział, jak pomimo jego prośby coraz więcej Gryfonów przerywało
trening i z niepokojem zerkali na swoich przeciwników.
Draco prychnął lekceważąco i z
wyrazem satysfakcji na twarzy podsunął pod nos pismo od Snape'a.
— Mieliście — powiedział
dosadnie, podkreślając, iż plany Pottera należą do przeszłości.
Harry rzucił blondynowi mordercze
spojrzenie i wyrwał mu z dłoni pergamin. Przeczytał pierwszą
linijkę tekstu i zmiął list w kulkę, doskonale wiedząc, jak
brzmi dalsza jego treść.
— No nie — zaśmiał się ponuro,
kręcąc z niedowierzaniem głową. — Jeszcze ci się nie znudziła
ta zagrywka, Malfoy?
— Co wy tu robicie?
Wszyscy spojrzeli na lądującego Rona.
Czerwony na twarzy ze złości podszedł do nich szybkim krokiem,
zatrzymując się obok przyjaciela. Teraz już wszyscy Gryfoni
zawiśli w powietrzu z napięciem obserwując grupę
spierających się uczniów. Nikt nie zwracał uwagi na dwie czarne,
ruchliwe piłki, rzucające się po boisku.
— Wymieniamy się przepisami
kuchennymi, Weasley — odpowiedział Nott, a grymas na jego twarzy
odebrałby odwagę niejednemu śmiałkowi, łącznie z Ronem.
Gryfon zacisnął wargi, a jego twarz
zaczynała nabierać koloru głębokiej purpury.
— Ty...
— Nie gorączkuj się tak, Weasley,
bo jeszcze ślimaka wyplujesz — wycedził Blaise
Tylko ramię Harry'ego powstrzymało
Rona od rzucenia się na dwójkę Ślizgonów. Zupełnie nie zważał
na to, że mają oni przewagę liczebną, chciał, by zapłacili za
poniżanie go.
Ginny przygryzła wargę, coraz
bardziej zaniepokojona tym, co rozgrywało się parę metrów pod
nią. Chociaż nic nie słyszała, domyślała się, o czym
rozmawiają. Widząc, jak jej brat robi krok w stronę Zabiniego
i Notta, wstrzymała oddech i westchnęła z ulgą, gdy Harry
powstrzymał go od nabycia wstrząsu mózgu i złamanych żeber.
Konflikt między drużynami coraz bardziej się zaostrzał.
Ginny, łamiąc polecenie swojego
kapitana, skierowała miotłę w dół, by najpierw opieprzyć
Ślizgonów, potem brata. Nie zdołała przelecieć metra, gdy jeden
z tłuczków uderzył ją w plecy, boleśnie wbijając się
w kręgosłup. Ostatnie co usłyszała, zanim zalała ją
ciemność, był jej własny krzyk bólu. Zaczęła spadać wśród
przerażonych okrzyków Gryfonów, czego jednak nie mogła już
usłyszeć.
***
— CO?!
Hermiona zerwała się z fotela i
spojrzała na przyjaciela, który z trudem łapał oddech po biegu na
czwarte piętro. Spocony, zziajany i cały czerwony na twarzy,
opierał dłonie o kolana, próbując dostarczyć płucom choć
odrobiny powietrza.
— Ginny... wypadek... skrzydło... —
wydyszał, po czym wyprostował się i chwycił nadgarstek Hermiony,
by razem z nią pobiec do skrzydła szpitalnego.
W głowie Gryfonki natychmiast zrodziło
się mnóstwo pytań, jednak najważniejsze było dla niej, by jak
najszybciej dotrzeć do rannej przyjaciółki. Przed oczami pojawiały
jej się różne wizje. Ginny leżąca w kałuży krwi. Ginny ze
skręconym karkiem. Ginny na wózku inwalidzkim. Przesłyszała się,
czy Harry rzeczywiście wspominał coś o kręgosłupie i tłuczku?
Pociemniało jej przed oczami, a zimna strużka potu, niemająca nic
wspólnego z szaleńczym biegiem, spłynęła jej po plecach.
Straciła rodziców. Nie mogła stracić i jej. Serce zacisnęło jej
się boleśnie, gdy koszmar, który wydawałoby się, że ma już za
sobą, nagle powrócił, odbierając jej dech. Przyśpieszyła, chcąc
jak najszybciej dowiedzieć się czegoś o stanie zdrowia Ginny.
W końcu dotarli na miejsce. Zatrzymali
się przed zamkniętymi drzwiami do skrzydła szpitalnego, o które
opierał się Ron. Widząc strach bijący z jego oczu, Hermiona bez
słowa podeszła do chłopaka i go objęła. Dobrze wiedziała, o
czym teraz myślał. Wypadek siostry sprawił, że śmierć Freda
ponownie zawładnęła jego ciałem i duszą.
Chłopak odruchowo odwzajemnił uścisk,
myśląc, jak niewiele trzeba, by w człowieku na nowo narodził się
strach. Sądził, że ma to za sobą, że się z tym pogodził. Widok
Ginny spadającej z zawrotną szybkością wprost ku twardej
ziemi sprawił, że odżyły w nim dawne lęki.
„To głupie. Jeszcze nic nie
wiadomo, a ty już ją opłakujesz” — pomyślał,
wypuszczając Hermionę z uścisku. Zamrugał, odpędzając łzy
i spróbował uśmiechnąć się pocieszająco do przyjaciółki,
jednak wszystkim, na co było go teraz stać, był grymas.
— Wiadomo już coś? — spytała
dziewczyna, dzielnie walcząc z drżącym głosem.
Ron pokręcił głową i usiadł na
podłodze, opierając się o drzwi. Przyjaciele zajęli miejsca po
jego bokach, gotowi czekać razem z nim do późnej nocy na
jakiekolwiek informacje. Reszta drużyny stała w oddaleniu, by
dodać swojemu obrońcy otuchy i jednocześnie nie chcąc naruszać
jego prywatności. Z upływem czasu zaczęli się rozchodzić,
zostawiając Rona ze słowami współczucia i wsparcia.
Przyjaciele siedzieli w ciszy, dopóki
Ron nie zaproponował im, by wrócili do siebie, a on, gdy tylko się
czegoś dowie, przyniesie im wieści o stanie zdrowia Ginny. Harry i
Hermiona stanowczo odmówili zostawienia go samego i tak trwali przy
nim, dopóki panna McCullen nie wyszła na korytarz.
— Wszystko w porządku —
powiedziała z ciepłym uśmiechem, nim którekolwiek zdążyło ją
o coś zapytać. — Zdołałyśmy wyleczyć większość jej
obrażeń, ale utrzymujemy ją w śpiączce. Chcemy po prostu
oszczędzić jej bólu przy leczeniu.
Cała trójka westchnęła z ulgą.
Gryfonka zaśmiała się cicho i oparła o Harry'ego, wiedząc, że
nie ustoi długo na trzęsących się nogach. Chłopak objął ją
ramieniem, domyślając się, że tego właśnie potrzebuje.
— Możemy wejść? — spytał Ron,
próbując zajrzeć do środka przez otwarte drzwi.
Panna McCullen przygryzła wargę,
próbując rozstrzygnąć wewnętrzny spór. Z jednej strony słyszała
surowy głos kuzynki zakazujący odwiedzin, z drugiej nie mogła
zignorować ich błagalnych min.
— W porządku. Tylko... — szepnęła,
przykładając palec do ust.
Gryfoni pokiwali głowami i weszli do
środka. Ginny leżała w drugim końcu sali. Oddychała spokojnie,
wyglądała zupełnie tak, jakby spała. Wokół niej rozchodził się
intensywny zapach ziół, prawdopodobnie z nasączonego w nich
okładu na jej plecach. Hermiona drgnęła, gdy poczuła chłodną
dłoń na ramieniu i zerknęła w tył na rudowłosą
pielęgniarkę.
— Czy mogłabym zobaczyć, jak
sprawuje się maść?
Zmarszczyła brwi, w pierwszej chwili
nie rozumiejąc jej pytania.
— Och... Oczywiście.
Elizabeth zaprowadziła ja do innego
łóżka, przy którym znajdował się parawan. Zasunęła go
i podeszła do Gryfonki, czekając, aż ta zdejmie bluzkę.
Pielęgniarka skrzywiła się na widok nienaruszonego tatuażu.
Skrzydła powinny zniknąć, a przynajmniej zbladnąć, jednak czarne
pióra nadal zdobiły plecy uczennicy.
— Dopiero zaczęłam ją stosować.
Ja... wcześniej nie miałam do tego głowy.
Kobieta skinęła głowa, dobrze
wiedząc, co sprawiło, że zapomniała o maści.
Hermiona włożyła bluzkę i zamarła,
gdy uświadomiła sobie pewną rzecz.
— Przepraszam — powiedziała do
odchodzącej już pielęgniarki. Panna McCullen odwróciła się
i spojrzała na nią pytająco. — Czy mogłaby pani smarować
te skrzydła? Do tej pory robiła to Ginny.
— Jasne. Mówiłam ci już, żebyś
mówiła do mnie po imieniu? To całe „panno McCullen”...
— Sprawia, że czuje się pani staro
— dokończyła z uśmiechem Hermiona, powtarzając słowa
pielęgniarki z początku roku szkolnego. Odwróciła się i z
powrotem zdjęła bluzkę, by po chwili poczuć chłód maści i
pieczenie, które wywoływało jej stosowanie.
***
Draco wylądował na ziemi, żałując,
że to już koniec wyczerpującego treningu. Miotła przewyższała
jego najśmielsze oczekiwania. Przy każdym dotyku wyczuwał jej
delikatne pulsowanie, które dostosowywało się do jego własnego
pulsu. Złota Strzała reagowała nie tyle na jego dotyk, ile raczej
na myśli Ślizgona. Niekiedy miał wrażenie, że miotła wykonuje
manewr na chwilę przed tym, jak w głowie uformuje mu się pomysł.
Był przekonany, że dzieje się tak za sprawą rdzenia miotły.
Trzeba przyznać, że Narcyza Malfoy spisała się na medal. Hipogryf
i smok. Niecodzienne połączenie, na pozór zupełnie
niedobrane, w praktyce idealne.
— Wygraną mamy w kieszeni —
powiedział wyraźnie zadowolony Teodor, z zazdrością i podziwem
patrząc na, trzymaną przez arystokratę, miotłę. — Jeszcze żeby
ta Weasley leżała wtedy w skrzydle... Musiałeś ją ratować? —
zrzędził, wymownie patrząc na idącego obok Blaise'a. — Nie, to
niewłaściwe pytanie. Dlaczego, do cholery właściwie to zrobiłeś?
Zabini wzruszył ramionami i, nie
zastanawiając się zbytnio nad doborem słów, odparł:
— No wiesz, to był odruch. Jak
widzę, że coś opada, to automatycznie sięgam po różdżkę i...
— Blaise, przyjacielu, zamilknij i
nie pogrążaj się — przerwał mu Draco ze złośliwym
uśmieszkiem.
Blaise przewrócił oczami i pokręcił
głową.
— Śmiejcie się, śmiejcie. Tylko
jedno wam w głowach. Jesteście zdeprawowaną młodzieżą, ot co! —
oznajmił chłopak, idealnie naśladując głos pewnej staruszki. —
Chuligany! Już ja zrobię z wami porządek! Odechce się wam
alkoholowych libacji! Ot co!
Draco parsknął śmiechem, gdy chłopak
chwycił swoją miotłę niczym kij i zaczął wymachiwać nią
groźnie w stronę Notta, robiąc przy tym komiczne miny i dalej
wygłaszając swoją przemowę. Zaczął zastanawiać się, czy aby
na pewno ze zdrowiem psychicznym jego przyjaciela jest wszystko w
porządku.
— A tak na serio, to kiedy pijemy? —
zapytał Zabini, nagle wracając do swojego normalnego głosu.
— Jeśli chodzi o to, to przemyślałem
sprawę i postanowiłem odstawić alkohol — powiedział Teodor
z powagą na twarzy.
Jego przyjaciele spojrzeli na niego,
wymienili między sobą spojrzenia i wybuchli śmiechem. Nott
zmarszczył brwi i dodał:
— Mówię poważnie. Od dzisiaj
koniec z piciem.
Brunet pokręcił głową i czekał, aż
dwójka Ślizgonów w końcu się opamięta. Blaise opierał dłonie
na kolanach, a Draco niemal leżał na jego plecach. Obaj trzęśli
się ze śmiechu, a oczy błyszczały im od łez rozbawienia. Blondyn
parę razy uderzył pięścią w ramię Zabiniego, całkowicie
przegrywając walkę z wesołością. Po dłuższej chwili
zdołali nad sobą zapanować. Wyprostowali się i otarli policzki,
choć z ich ust kilkukrotnie wydobyło się niekontrolowane
parsknięcie.
Draco odchrząknął i zamarł, gdy
spojrzał na Teodora. Na jego twarzy nie było nawet śladu
rozbawienia. Stał, jedną dłoń opierając na biodrze, w drugiej
trzymając miotłę. Powaga aż biła z jego postawy.
Blaise zamrugał i wymienił spojrzenie
z Draconem.
— Ty... on tak chyba na poważnie...
— Ale... Ale jak to tak? —
wymamrotał Zabini i spojrzał na Notta, oczekując wyjaśnień.
— Przemyślałem to, co mówiła
tamta kobieta. To przez alkohol daje się wciągnąć w te wasze
cudowne pomysły. To ostatni rok, chcę całkowicie skupić się na
nauce i dobrze zdać owutemy — oznajmił brunet i uśmiechnął
się, gdy zobaczył zszokowane miny przyjaciół.
Przez chwilę obserwował, jak próbują
pozbierać szczęki z ziemi, po czym obrócił się na pięcie i
wszedł do szatni.
— A... Ale... — wydukał Draco, nie
będąc zdolnym do wypowiedzenia pełnego zdania.
— Ani kropelki? — spytał z
niedowierzaniem Blaise, wpatrując się w drzwi, za którymi zniknął
Teodor. — On chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, co powiedział...
Stali przez pewien czas w bezruchu,
uświadamiając sobie, że Teo, ich przyjaciel, został abstynentem.
Owszem, słowa Gwen Smith dały im do myślenia, jednak było to
chwilowe i do tej pory obaj sądzili, że wszyscy po prostu
zapomną o nudnym wykładzie pracownicy Ministerstwa, jednak
najwyraźniej Nott wyłamał się i wziął sobie jej słowa do
serca.
***
— O co ci znowu chodzi, Granger? —
spytał Ślizgon, poirytowany tym, że dziewczyna go ignoruje.
Szczerze nie znosił tych jej humorków, w ramach których nie
raczyła odpowiedzieć na pytanie, czy też nawet nie reagowała na
jego zaczepki. Najbliższy próby uduszenia jej był wtedy, gdy miało
to miejsce podczas długich i nudnych jak życie uczuciowe McGonagall
patrolach. Oczywiście, czasami musiał przyznać, że mu się
należało i dzielnie znosił uparte milczenie Gryfonki, ale tym
razem był przekonany, że dziewczyna nie ma najmniejszych powodów
do takiego zachowania.
— Nie możesz się na mnie wyżywać
tylko dlatego, że mam rację i w delikatny sposób próbowałem
wycisnąć z Pottera prawdę.
Hermiona przystanęła gwałtownie i
odwróciła się do niego, z charakterystycznym błyskiem w oczach.
Arystokrata powstrzymał drżenie warg, zadowolony z tego, że udało
mu się sprowokować ją do niewinnej kłótni.
— W delikatny?! Delikatny? Patrząc
mu prosto w oczy, spytałeś się go, jaka w łóżku jest profesor
Donovan. Tak Malfoy, to była kwintesencja delikatności i taktu!
— Dramatyzujesz... — skwitował
krótko, wymijając Gryfonkę, pod pozorem kontynuowania patrolu,
choć tak naprawdę chciał ukryć perfidny uśmieszek, który
wstąpił na jego twarz na wspomnienie miny Pottera. — Przynajmniej
teraz możesz już przyznać, że miałem rację w sprawie romansu
bliznowatego.
— Jakoś nie słyszałam, żeby
potwierdził twoje przypuszczenia — rzuciła, siadając na jednym
z parapetów.
Pewny siebie Ślizgon usiadł obok
niej, opierając się o ścianę.
— Wyraz jego twarzy jest chyba
wystarczającym dowodem.
— Na miłość boską, Malfoy! Każdy
byłby czerwony na twarzy, po usłyszeniu takich insynuacji...
— Taaak? — spytał przeciągle,
uważnie się jej przyglądając. — Sypiasz ze Snape'em? —
wypalił nagle, wprawiając Gryfonkę w osłupienie.
Dopiero po chwili zdołała pozbierać
szczękę z podłogi i, wznawiając patrol, oznajmiła rzeczowym
tonem:
— Nie Malfoy, z nikim nie sypiam...
— To trochę przykre — wtrącił
się, zanim zdążyła dokończyć zdanie.
Dziewczyna posłała mu najbardziej
mordercze spojrzenie, na jakie było ją stać i spytała rzeczowym
tonem:
— Czy możemy zmienić temat?
— Owszem, zawsze możemy wrócić do
kwestii romansu Pottera.
Westchnęła ciężko i po raz kolejny
zaprzestała marszu, po czym podeszła do zadowolonego z siebie
chłopaka.
— Posłuchaj mnie, Malfoy, i to
uważnie, bo mówię ci to po raz ostatni: Harry nie ma żadnego
romansu, a już na pewno nie z nauczycielką, więc wybij sobie
z głowy te urojenia — oznajmiła, dźgając go palcem w pierś.
Draco złapał ją za rękę i okręcił,
przyciągając dziewczynę do siebie, by po chwili skryć się razem
z nią w nie oświetlonej części korytarza.
— Co ty wypra...
— Ci... — uciszył ją, dla
pewności zatykając jej usta. — Chcesz mieć niepodważalny dowód?
Hermiona, czując, że arystokrata
poluzował nieco uścisk, wyrwała mu się i dobitnie oznajmiła:
— Skończ już z tym, Malfoy. Masz
jakąś obsesję na jego... — urwała, gdy usłyszała kroki.
Razem ze swoim współlokatorem
wycofała się w głąb korytarza, chcąc pozostać niezauważoną.
Czując na szyi oddech arystokraty, wypatrywała charakterystycznej
czupryny swojego przyjaciela.
„Nie...
co ja robię, to niedorzeczne” — pomyślała, jednak
zmieniła zdanie, gdy chwilę później zobaczyła jego sylwetkę.
Niemalże czuła, jak wargi Ślizgona
unoszą się w zwycięskim uśmiechu.
— To jeszcze o niczym nie świadczy —
oznajmiła niepewnie, chociaż miała coraz większe wątpliwości.
„Wymyka się po nocy z pokoju
wspólnego... sam, w dodatku Malfoy jest pewien, że... Nie, to nie
jest moja sprawa. Gdyby coś było na rzeczy, z pewnością by mi o
tym powiedział... przecież jesteśmy przyjaciółmi” —
myślała, patrząc, jak Draco wychyla się, by sprawdzić, czy
zostali sami.
— Ależ oczywiście, Granger, że to
o niczym nie świadczy... My przecież musimy mieć twarde dowody...
niepodważalne...
— Nawet o tym nie myśl... —
zaczęła, domyślając się jego zamiarów.
Nic nierobiący sobie z jej protestów
Ślizgon, chwycił ją za nadgarstek i pociągnął w stronę
korytarza, w którym przed chwilą zniknął jej przyjaciel.
— Nie... ma... mowy — warknęła,
nieudolnie wyrywając się z uścisku Ślizgona. Zapierała się
nogami, jednak nie była w stanie zatrzymać współlokatora, który
ciągnął ją za sobą.
— Granger, to jedyny sposób, żeby
zdobyć dla ciebie niezbite dowody na to, że mam rację —
powiedział, zatrzymując się na chwilę, by przekonać dziewczynę
do wspólnego szpiegowania. — Powiedz mi: nie korci cię, by trochę
powęszyć? Znowu wetknąć ten nosek w nie swoje sprawy? — spytał,
gładząc dziewczynę delikatnie po nosie z udawanym przyjaznym
uśmiechem.
— Nie — odpowiedziała buntowniczo,
zadzierając głowę, po czym strąciła jego rękę.
Ślizgon spojrzał na nią w sposób
wyraźnie dający do zrozumienia, że jej nie wierzy.
— Czas ucieka, Granger. Znając
Pottera, zanim tam dojdziemy, może być już po wszystkim. Nie
wygląda mi na kogoś, kto potrafiłby dłużej...
— Nie chcę tego słuchać —
przerwała mu Gryfonka, zatykając sobie uszy.
— Albo pójdziesz po dobroci, albo
cię tam zaciągnę... W ostateczności mogę rzucić Imperiusa.
— Wiesz co? Jesteś...
— Później wygłosisz te
komplementy, teraz musimy odnaleźć Pottera — oznajmił, po czym
szybkim krokiem zaczął przemierzać korytarze, co jakiś czas
sprawdzając, czy dziewczyna idzie za nim.
Gdy byli na szóstym piętrze, Ślizgon
przystanął, gestem dając jej znak, by była cicho i poczekała na
niego, dopóki nie sprawdzi, czy pobliski korytarz jest pusty. Chwilę
później wrócił i złapał ją za rękę, prowadząc w głąb
ciemnego korytarza. Na jego końcu tliło się światło, dochodzące
zza zamkniętych drzwi nieużywanej klasy.
— Właź — syknął arystokrata,
delikatnie popychając dziewczynę w stronę małego schowka na
miotły.
— Merlinie... co ja wyprawiam —
jęknęła żałośnie Gryfonka, gdy chłopak zamknął drzwi i
pogrążyli się w mroku. — Zamiast wypełniać swoje obowiązki i
patrolować korytarze, szpieguję nauczycielkę i najlepszego
przyjaciela... Boże jak ja się stoczyłam...
— Granger, możesz paplać, ile
chcesz, ale to, co trzeba i tak usłyszymy.
— Nie ma mowy, wychodzę —
oświadczyła, otwierając drzwi składzika, jednak zanim zdążyła
zrobić więcej niż dwa kroki, została ponownie wciągnięta do
niego przez Ślizgona.
— Puszczaj! — warknęła po
dłuższej chwili szamotaniny, której jedynym skutkiem było to, że
została całkowicie unieruchomiona przez swojego współlokatora.
Nie poddawała się, starając się z całej siły nadepnąć mu na
stopę, jednak jej niewielka waga zdawała się nie robić na nim
wrażenia. — Draconie Malfoyu, masz mnie w tej chwili stąd
wypuścić, albo...
Przerwała, słysząc śmiech młodej
nauczycielki, dobiegający z pobliskiej sali. Zamarła, nie wierząc
w to, co się dzieje. Odwróciła głowę w stronę Ślizgona, z
którego twarzy można było wyczytać jedno zdanie: „A nie
mówiłem?”
— Malfoy, chodźmy już —
powiedziała niemal błagalnym tonem, gdy zza zamkniętych drzwi
dobiegł głośny chichot profesor Donovan.
— Nie ma mowy, Granger. Uparłaś
się, że chcesz mieć mocne dowody, to ci ich dostarczę —
powiedział, delikatnie wypychając dziewczynę z ich kryjówki. —
Równie dobrze mogą być to po prostu zwykłe korepetycje, a my ich
niesłusznie posądzamy o romans — dodał, zupełnie ignorując
odgłosy dobiegające zza zamkniętych drzwi, które wyraźnie
świadczyły o tym, że cokolwiek się tam dzieje, niewiele ma
wspólnego z dodatkowymi lekcjami eliksirów.
Przełknęła ślinę, przerażona tym,
że Ślizgon prowadzi ją w kierunku gabinetu.
— Chyba nie masz zamiaru ich
podglądać?
— Oczywiście, że nie. Po prostu
wepchnę cię do środka... Żartuję przecież — dodał, czując,
jak dziewczyna ponownie zapiera się nogami.
— Wracajmy już, patrz która
godzina. Nawet nam nie wolno przebywać już poza dormitorium —
poprosiła, odciągając arystokratę jak najdalej od gabinetu
profesor Donovan.
— Pójdę, kiedy zechcę —
oznajmił, wyrywając ramię ze słabego uścisku dziewczyny.
Pech chciał, że Gryfonka, skupiając
całą swoją uwagę i siłę na próbie odciągnięcia Malfoya
z korytarza, straciła równowagę i poleciała na stojącą
obok zbroję, która z hukiem uderzyła o podłogę.
Zanim oboje rzucili się do ucieczki,
pewni tego, że za chwilę oprócz dwójki kochanków będą także
ścigani przez Filcha, blondyn zdążył rzucić swojej
współlokatorce spojrzenie pełne irytacji i wściekłości.
Dziewczyna chciała coś powiedzieć na
swoją obronę, lecz porzuciła ten pomysł, widząc, jak Ślizgon
zniknął za rogiem.
„Dupek!” — pomyślała,
zdając sobie sprawę z tego, że blondyn próbuje uratować
tylko własną skórę, a jeśli będzie trzeba, ją zostawi na
pastwę losu. Klnąc pod nosem na jego egoistyczną postawę,
dogoniła go na korytarzu prowadzącym do jednego z tajnych przejść.
Nie mogąc dłużej wytrzymać morderczego tempa biegu, chwyciła
chłopaka za koszulę, która rozerwała się, ukazując jego plecy.
Była pewna, że zaraz usłyszy kolejny wywód na temat tego, ile
była warta zniszczona przez nią rzecz, jednak perspektywa nakrycia
na szpiegowaniu nauczycielki musiała być w jego odczuciu o wiele
gorsza, bo nawet nie zatrzymał się, zostawiając ją samą ze
skrawkiem koszuli w ręku.
— Poczekaj — wysapała, patrząc,
jak jej współlokator otwiera tajne przejście, kryjące się za
obrazem przedstawiającym sfinksa. Korzystając z okazji, że chłopak
musiał się zatrzymać, dogoniła go i weszła do ukrytego
korytarza.
— Cwana jesteś... ale nie dość —
oznajmił blondyn, po czym złapał ją za łokieć i wyciągnął
z tunelu.
— Puszczaj!
— Pani profesor, tutaj! — usłyszeli
ożywiony głos woźnego, a chwilę później zobaczyli jego cień na
jednej ze ścian. Nie czekając, aż Filch pojawi się w zasięgu ich
wzroku, arystokrata wepchnął Gryfonkę do tunelu i wszedł za nią.
— Lumos — powiedział, gdy
przejście zamknęło się, pogrążając wąski korytarz w mroku.
— Szybciej, Granger — warknął, próbując poprawić koszulę,
która ledwo utrzymywała się na jego ciele. — Choć zdaję sobie
sprawę z tego, że możesz mieć pewne trudności z poruszaniem
się po tak wąskim pomieszczeniu... — dodał, naigrawając się z
dziewczyny.
— Nie będę się przejmować opinią
jakiegoś niechluja, który chodzi w podartych koszulach —
odwarknęła, nawet się do niego nie odwracając.
A szkoda, bo gdyby to zrobiła, pewnie
zdołałaby zauważyć jego przebiegły uśmiech. Nieświadoma
zagrożenia, jakim zawsze jest knujący Ślizgon, kontynuowała
wędrówkę. Nie chciała marnować czasu na kłótnie, przynajmniej
do czasu, gdy nie znajdą się w swoim dormitorium.
Draco z zimnym wyrafinowaniem wpatrywał
się w idącą przed nim dziewczynę, zastanawiając się nad tym,
jak może się na niej odegrać. Uśmiechnął się pod nosem i
zapytał:
— Granger, mogłabyś mi potrzymać
różdżkę? Muszę coś zrobić z tą koszulą... ciągle się
zsuwa...
Gryfonka zatrzymała się i spojrzała
na niego, poirytowana jego dziecinnym zachowaniem. Zamiast jak
najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu, oni tracą czas, bo
„panicz Malfoy” musi poprawić koszulę. Koniec końców,
podeszła do chłopaka i spełniła jego prośbę, czując się
odpowiedzialna za ten stan rzeczy.
Ślizgon tylko na to czekał.
— Dziękuję — powiedział z
charakterystycznym błyskiem w oku, po czym chwycił dziewczynę za
dekolt bluzki i rozerwał materiał aż do wysokości pępka.
Ignorując zduszony okrzyk dziewczyny, wziął od niej swoją różdżkę
i wznowił wędrówkę wzdłuż tunelu.
— Teraz jesteśmy kwita — oznajmił,
czując na sobie nienawistne spojrzenie Gryfonki.
— Wiesz co, Malfoy? Burak z ciebie.
Burak i prostak — oznajmiła, próbując przytrzymać skrawki
materiału. Gdy tunel zaczął się stopniowo podnosić, zapytała: —
Czy masz jakiekolwiek pojęcie, gdzie idziemy?
— Wyjdziemy na siódmym piętrze,
zaraz przy Pokoju Życzeń.
Gryfonka roześmiała się ponuro.
— Świetnie. Zamiast zbliżyć nas do
dormitorium, dodałeś jeszcze jedno piętro, geniuszu...
— Czy kazałem ci iść za mną? Nie,
więc przestań narzekać. Poza tym możemy przeczekać w Pokoju
Życzeń...
— Nie wydaję mi się, by to był
dobry pomysł, Malfoy — powiedziała, podchodząc do wyjścia z
tunelu. — Nie wiadomo, czy wciąż działa, po tym, jak go niemal
doszczętnie spaliliście.
— To nie ja rzuciłem zaklęcia —
mruknął Draco, unikając jej wzroku.
— Och nie, ty tylko wpadłeś w
odwiedziny z kolegami i pomyślałeś, że super byłoby urządzić
grilla! — krzyknęła dziewczyna, gwałtownie wyrzucając ręce w
powietrze.
Gdy tylko to powiedziała, zakryła
usta dłonią i niepewnie spojrzała na Ślizgona. Przesadziła. Nie
powinna była tego mówić. Wiedziała, jak wspominanie tamtych
wydarzeń na niego wpływa. Wiedziała też, że chłopak do tej pory
walczył z wyrzutami sumienia, pomimo tego, że starał się sprawiać
wrażenie zimnego i niewzruszonego... a przynajmniej w to
wierzyła.
— Przepraszam. Nie powinnam była
tego mówić.
Draco przyglądał się jej z
beznamiętną miną i tylko arktyczny chłód jego oczu zdradzał
wzbierający w nim gniew. Nim którekolwiek zdołało się
odezwać, ciszę przerwał cichy odgłos kroków. Ktoś się do nich
zbliżał, czaił się za zakrętem pokonanego przez nich korytarza.
Draco krótko machnął różdżką, a wokół nich na powrót
zapadła nieprzenikniona ciemność. Chwilę później Hermiona
poczuła smukłą dłoń na ustach. Druga spoczęła na jej plecach,
delikatnie kierując ją do wyjścia.
Szybko wymknęli się z sekretnego
przejścia i puścili się biegiem do Pokoju Życzeń. Zamknęli
oczy, myśląc o miejscu, w którym mogliby się ukryć. Drzwi
zaczęły się materializować w momencie, gdy usłyszeli
chrapliwy oddech, dobiegający z bocznego korytarza.
— Szybciej, do cholery — warknął
Draco, po czym bez wahania wepchnął Gryfonkę do środka.
W ostatniej chwili zdołał zatrzasnąć
za nimi drzwi. Oparł czoło o chłodne drewno, próbując uspokoić
przyspieszony oddech. Mimochodem zobaczył, że drzwi pozbawione są
klamki. Przełknął ślinę i spróbował delikatnie otworzyć
wrota, a jego serce ponownie przyspieszyło, gdy nie udało mu się
ich rozsunąć. On na pewno o tym nie myślał, więc była to
sprawka...
— Granger...— warknął, odwracając
się do Hermiony, jednak widok, jaki zastał, skutecznie odebrał mu
mowę. — Granger, jak ja cię nienawidzę!
***
Na samym wstępie pragniemy podziękować Wam za cierpliwość i komentarze, które zmotywowały nas do szybszego ukończenia rozdziału. Mamy świadomość, że od ostatniej notki upłynęło zbyt wiele czasu, ale na swoją obronę mamy: z jednej strony nawał lektur, przez które Cookie Monster musi się przebić (choć wcale nie ma ochoty i walczy z każdym akapitem), ja z kolei muszę jakoś pogodzić zajęcia na uczelni (których w tym semestrze mam więcej), pisanie pracy magisterskiej... no i jeszcze pracę, dzięki której chodzę jak zombie, bo nie mam kiedy odespać (ale nie narzekam, bo dzięki niej pojadę w 2017 na King Cross :))
Co do samego rozdziału... zdajemy sobie sprawę z tego, że może nie być tak porywający jak poprzednie, tym bardziej, że jest swego rodzaju "zapychaczem". Chciałyśmy uniknąć pewnej schematyczności, dlatego też w rozdziale nie dzieje się zbyt wiele (ale uważajcie: będzie się działo i to naprawdę wkrótce!)
Do następnego!
Hahahahahha, ten rozdział był boski. pozdrowienia z piwnicy ( tam się ze śmiechu sturlałem). niech wena będzie z tobą
OdpowiedzUsuńDzisiaj co godzinę sprawdzałam czy rozdział się już nie pojawił. I wiecie co? Było warto tyle na niego czekać :) Chociaż urwanie w takim momencie jest wręcz bezduszne :D Piszcie dziewczyny, a my będziemy czekać, bo jest na co.
OdpowiedzUsuńJak zawsze niesamowity rozdział. Jak tylko trafiłam na tego bloga zakochałam się w tym opowiadaniu. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że to jeden z najlepszych Dramione jakie czytałam.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem ten rozdział jest tak samo pomysłowy jak poprzednie i raczej nie wygląda jak zapychacz. Ale to tylko moja opinia.
Uwielbiam sposób bycia bohaterów, nieraz wasze poczucie humoru zwaliło mnie z nóg (zwłaszcza pamiętny sen Dracona zapadł mi w pamięć) Dlatego też z utęsknieniem czekam na kontynuacje. Myślę, że możecie być naprawdę dumne z tego opowiadania.
Pozdrawiam i oczywiście życzę dużo, dużo i jeszcze więcej weny :D
Rozdział jak zwykle mega mimo że przejściowy :)
OdpowiedzUsuńOczywiście rozmowy naszej parki wymiatają, momentami śmiałam się na głos ;) Lubię jak knują i normalnie rozmawiają.
Ciekawi mnie jak poradzą sobie z Ritą i Lavender. Ta druga pewnie wiele namiesza...
Dzisiaj krótki komentarz, bo mam mało czasu -.-
życzę weny na kolejne rozdziały!
Pozdrawiam
Arcanum Felis
Hej :) Znalazłam waszego bloga wczoraj wieczorem i tak mnie wciągnęła ta historia, że siedziałam nad nią do ósmej rano, by kontynuować po czterogodzinnym spaniu. I z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że warto było zarwać nockę. Opowiadanie jest genialne. Bardzo mi się podoba to, że Draco i Hermiona od razu nie wpadli sobie w ramiona, jak to bywa w niektórych Dramione, tylko ich relacja ewoluuje z czasem. Czytając niektóre rozdziały płakałam ze śmiechu. Poczucie humoru Blaisa jest cudowne. Zresztą nie tylko jego. W czasie wielu komicznych sytuacji, których uczestnikami byli bohaterowie, musiałam się nieźle pilnować, by się nie zadławić jedzeniem czy piciem.
OdpowiedzUsuńBardzo pozytywnie zaskoczyła mnie długość rozdziałów. Zobaczyłam 22 rozdziały i stwierdziłam, że spoko, długo mi to nie zajmie, więc byłam mile zaskoczona tym, że musiałam poświęcić na to tyle czasu. I nie żałuję :D Podczas czytania wpadały mi w oczy czasami błędy, ale nie były jakieś rażące. Poza tym, kto ich nie robi :)
Dołączam do grona oddanych fanek waszego opowiadania i czekam z niecierpliwością na kolejną część. Mam nadzieję, że się niedługo pojawi.
Pozdrawiam i życzę dużo weny :)
http://wbrew-wszystkim-dhl.blogspot.com/
Świetne opowiadanie, Draco bije wszystkich na głowę poprostu :) i te jego humorki. Swoja drogą ciekawe kto wysyła mu te listy? Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Dużo weny życzę :)
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak się cieszé, że trafiłam na Twoje opowiadanie! Jest jednym z najlepiej napisanych Dramione jakie dotąd czytałam. Masz wspaniałe pomysły! Historia jest humorystyczna ale również poważna I nostalgiczna. Twoje postacie są wiarygone dla czytelnika, co jest niestety rzadkością u wielu autorek. Podoba mi się sposób w jaki rozwijasz wątek Dramione, bo wszystie sytuacje są opisane rzetelnie a oni mogą powoli poznawać tą drugą osobę. Naprawdę dziekuje Ci za ten blog I czekam na kolejny porywający rozdział:-)
OdpowiedzUsuńUps zdałam sobie sprawę, że blog nie jest prowadzony tylko przez jedną autorkę. Mam nadzieję, że wybaczycie mi moje niumyślne ignoranctwo i przoczenie
UsuńAaa w takim ciekawym momencie urwane! Super rozdział, ktoś czyha na panicza Malfoya iteresujący wątek. :)
OdpowiedzUsuńudało mi się i przeczytałam całe opowiadanie.
OdpowiedzUsuńJest genialne, chociażby dlatego, że do końca jest to samo. Nie ma, że mija tydzień i jest miłość. Ale wszystko dzieje się powoli i to ma sens.
Opowiadanie jest cudowne i żałuję, że brak kolejnego rozdziału.
Zabini w tym wydaniu jest świetny...
Ale i tak Salazar wymiata :D
pozdrawiam
Hejooo ;D Korzystając z tego, że mam wolną chwilę postanowiłam napisać kilka słów, które Wy później szumnie nazwiecie komentarzem :P Mimo tego, że pochłonęłam Wasz rozdział już chwilę po publikacji, nie mogłam znaleźć chwili na napisanie kilku sensownych słów, a pisanie lapidarnego stwierdzenia "świetny rozdział, pozdrawiam" wydaje mi się trochę nie na miejscu :P
OdpowiedzUsuńDlatego też uwaga zaczynam... ( proszę o fanfary):
Świetny rozdział! Tak, musiałam to napisać :P To szczera prawda :P Szkoda, że skończyłyście w takim momencie, bo aż zżera mnie ciekawość co ujrzał Draco, gdy spojrzał na Hermionę. Jeśli się nie mylę to sam z własnej woli nie może wyjść z pokoju życzeń tak? To... dobrze :p Już zacieram ręce na myśl o kolejnym rozdziale :P
Sam tytuł tego (Romanse, romanse) kusił mnie to wykrzyczenia głośno Tak! Tak! Tak! Przysłowiowa szale goryczy, a w moim przypadku euforii przechyliła wypowiedź Herm odnośnie "stosunku"! Bezcenne!
Nienawidzę Rity! Mam nadzieję, że mimo wszystko Dracze jej nie odpuści i jak na Ślizgona przystało, znajdzie jakieś rozwiązanie :P
Dobra a teraz pokuszę się o pewien SPAM, czy jak mi się wydaje przemyślenia odnośnie najbliższego meczu, na który tak zawzięcie szykuje się Draco :p No dobra wiem, że to tylko moje skryte marzenia, ale fajnie byłoby, gdyby zamiast kontuzjowanej Ginny, na boisko weszła... Herm :p Ok, wiem, że z jej zdolnościami, to dość zaskakująca wizja, no ale cóż, nadzieja matką głupich... ale kocha swoje dzieci :P
Trochę zaniepokoiła mnie ta pierwsza scena... Z tego co widzę, niedługo Draco może mieć poważne kłopoty, chociaż biorąc pod uwagę jego listy, jest tego w pełni świadomy. Mam pewne podejrzenia, kto za tym wszystkim stoi, ale już nie bd ich wygłaszać :p Wystarczy, że musicie czytać o mojej wyimaginowanej grającej Hermionie. Taka dawka mojej wyobraźni może Was osłabić i jeszcze zwątpicie w moją inteligencję...
No to by było na tyle :p Pozdrawiam serdecznie i niechaj moc bd z Wami, Iva Nerda
kiedyjestesprzymniedramione.blogspot.com
Ej, wiesz, że ja też pomyślałam o tym by Hermiona zagrała? Ha,ha to by było coś... :D
UsuńCzyżby ten na początku to Ivana chcący dołączyć do śmierciożerców? Jeśli tak to bardzo niedobrze. Malfoy nieźle zaszedł mu za skórę przez co może mieć teraz kłopoty.
OdpowiedzUsuńSpodobał mi się ten magazyn. Niezwykłe miejsce, tyle wspomnień, przedmiotów z przeszłości. Coś pięknego. Popieram pomysł Hermiony, aby w jakiś sposób zagospodarować to miejsce.
Pani Green to niezwykle mądra kobieta. Gdyby tylko chłopaka otworzyli się na jej słowa mogliby wiele zyskać.
Ciekawią mnie również te listy. To musi być coś ważnego, skoro Draco tak się wściekł. Chociaż też bym dostała szału, gdyby ktoś od tak grzebał mi w moich prywatnych rzeczach. Swoją drogą bawił mnie nasz blondas ze swoją nową miotłą. Faceci i ich zabawki, ehhh...
Końcówka strasznie pobudziła moją wyobraźnie. W głowie mam milion scenariuszy tego, gdzie znaleźli się nasi Prefekci i co z tego wyniknie.
Podsumowując rozdział wspaniały jak każdy poprzedni.
http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Rozdział jak zwykle doskonale dopracowany. Zastanawiam się czy deklaracja Teodora o zaprzestaniu picia alkoholu jest poważna czy tylko tymczasowa. Relacje między Hermioną a Draconem jak zwykle skomplikowane. Mimo wspólnych przygód i względnej wspólłpracy na obozie ta dwójka nadal ledwo się akceptuje. Co momentami jest nawet śmieszne biorąc pod uwagę ich potyczki słowne:-) ale w jaki sposób zamierzacie ich połączyć? I co okaże się elementem przełomowym w ich relacji?
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie również w jakie miejsce przeobraził się pokój życzeń.
Pozdrawiam
Tunia
Szaleje za waszym opowiadaniem! Nigdy wczesniej nie czytałam Dramione, które by mnie tak wciągneło! Codziennie zaglądam na waszego bloga z nadzieją,że wstawiłyście nowy rozdział. Toż to prawie obsesja! :-D
OdpowiedzUsuńGenialne jesteście!
I dlaczego zakonczyłyście rozdział w takim momencie?! Czyżby hermiona I Draco naprawdę mieli problem z wyjściem z Pokoju Źyczeń?
Pozdrawiam
Audrey
Aaaa kiedy next? ��
OdpowiedzUsuńAaaa niedługo :) Rozdział pisze się nam naprawdę szybko i przyjemnie, więc w ciągu najbliższych kilku dni powinien pojawić się na blogu. Chyba, że w święta zjemy zbyt dużo ciast i innych przysmaków i wylądujemy w Mungu xp
OdpowiedzUsuńBOŻE JA WAS KOCHAM!! To powiadanie jest genialne! Szaleje za nim. JA CHCIEĆ WIĘCEJ! JA CHCIEĆ WIĘCEJ!! Kiedy następny rozdział?! Nie mogę się doczekać. Tyle radości sprawia mi powiadomienie: "Nowy rozdział na blogu "Naucz mnie latać" Wtedy szybko na kompa i czytam. Czasem nawet zarywam noce i zamiast uczyć się do klasówki z matmy, czytam Waszego bloga. (Dostałam jedynkę z tej klasówki, ale niczego nie żałuję!) Kocham Was!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny. :D
Zapraszam do mnie: http://jestesdlamniejakpowietrzedramione.blogspot.com/
Im więcej czytam waszego bloga tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że jest to, razem z "Dwa światy", mój ulubiony blog dramione.
OdpowiedzUsuńCałusy
~A
No to sobie kobieta nagrabila. Grzebać w cudzych rzeczach, w dodatku w korespondencji, której Malfoy nie chciał by ktokolwiek zobaczył. Notatka jaka przeczytała na 100% od Ivana była. I czy czasem ten czarodziej na początku tekstu to czasem nie on? Tylko nie jestem pewna do końca, ze względu na zabitego psa, ale co ja tam mogę wiedzieć? ;)
OdpowiedzUsuńGinny ranna, ale żyć będzie, tyle dobrze.
No i czy Hermiona wypyta Harry'ego o te noc? No i oczywiście co takiego zazyczyla sobie Gryfonki, że Malfoy się wkurzył?
A kolejny odcinek zacznę popiera jutro, jak będzie czas. Ah,ah.