— Kochanie, śniadanie na stole!
Hermiona uśmiechnęła się sennie i
odgarnęła z twarzy kilka niesfornych loków. Zmotywowana przez
zapach rozchodzący się po całym domu wstała z łóżka, by
przebrać się w krótkie szare spodenki i podkoszulek w
tym samym kolorze. Upinając włosy na czubku głowy, podeszła do
okna i rozsunęła zasłony, a poranne promienie słońca
rozświetliły jej mały, jasny pokoik.
Gdy osiągnęła wiek, w którym
zaczynała nabierać swoich własnych upodobań, natychmiast
wypowiedziała wojnę różom i fioletom, w których jej ojciec
urządził sypialnię. Słysząc jej żarliwą przemowę, na temat
tego, iż nie jest już małą dziewczynką i nie może mieć takiego
dziecinnego pokoju, Bob Granger tylko uśmiechnął się i w
tajemnicy przed żoną zabrał swoją pięcioletnią córeczkę na
zakupy. Tak mała Hermiona, usadzona w wózku sklepowym niczym
królowa na szlachetnym rumaku, wskazywała to na meble, to na farby,
które jej się podobały. Ojciec spełniał każde życzenie
pięciolatki, choć parę razy delikatnie wyperswadował jej z głowy
niektóre pomysły. „Kochanie, po co ci łóżko piętrowe?
Przecież nie masz rodzeństwa”. „Nie, Mionka, nie możesz mieć
w swoim pokoju zjeżdżalni”. „Na pewno chcesz mieć ściany
w takim kolorze? A co sądzisz o tym?”.
W taki oto sposób jej sypialnia
zmieniła swój wygląd, który dotrwał do dnia dzisiejszego. Wraz
z dorastaniem Hermiony, przybyło tu kilka roślin, obrazów,
książek i nowych mebli, a na jednej z beżowych ścian pojawił
się brązowy kwiecisty wzór. Z biegiem lat coraz więcej zabawek
zostało wyniesionych na strych, aż został tylko jeden duży miś,
ustawiony w kącie pokoju.
Dziewczyna otworzyła okno i
natychmiast uderzyło w nią suche, gorące powietrze. Tego lata
temperatury były bardzo wysokie, sprawiały, iż okoliczna zieleń
żółkła przez niedobór wody. Mimo to postanowiła zostawić
otwarte okno, w nadziei, że choć jeden delikatny powiew świeżego
powietrza przedostanie się do środka.
— Hermiona! Śniadanie ci wystygnie!
— Już idę, mamo! — odpowiedziała
i podeszła do wiszącego na ścianie kalendarza, by wykreślić
kolejny dzień, dzielący ją od rozpoczęcia piątego roku nauki w
Hogwarcie.
Pomimo tego, iż jej rodzice doskonale
zdawali sobie sprawę z tego, że ich córka jest czarownicą, jej
podręczniki, kociołek i inne przybory schowane były na strychu, w
razie niezapowiedzianych odwiedzin. Nie mogła się doczekać, kiedy
ponownie razem z rodzicami wybierze się na Pokątną, by zakupić
nowe księgi, jednak musiała uzbroić się w cierpliwość, gdyż
minął dopiero pierwszy tydzień wakacji.
Podążając za zapachem, ruszyła do
jadalni, w której Bob Granger przeglądał gazetę. Był to wysoki,
szczupły mężczyzna, po którym Hermiona odziedziczyła tylko kolor
oczu i dołeczki w policzkach, pojawiające się przy każdym
uśmiechu. Pomimo tego, iż dobiegał czterdziestki, czerni jego
włosów nie zakłócało ani jedno pasemko siwizny.
— Radzę ci uciekać najszybciej,
jak możesz. Znowu eksperymentuje w kuchni… — powiedział cicho,
zerkając na córkę znad gazety. Wymienił z nią znaczące
spojrzenie i dyskretnie podał jej opakowanie tabletek na
problemy natury trawiennej.
— Myślisz, że znowu będzie aż
tak źle? — spytała Hermiona, zajmując miejsce przy stole
i mimowolnie wzdrygnęła się na wspomnienie zupy z
wodorostami.
Jean Granger przechodziła ostatnio
okres fascynacji kuchnią koreańską, jednak ani dziewczyna, ani tym
bardziej jej ojciec, nie mieli serca powiedzieć jej, iż kompletnie
nie ma do tego odpowiednich umiejętności.
— Jestem o tym święcie przekonany.
Dziś rano szukała miksera — dodał mężczyzna, jakby sam fakt,
iż jego żona zamierzała korzystać z tego urządzenia, przesądzało
o efekcie końcowym jej dzieła.
— No nareszcie wstałaś. Jeszcze
trochę i jadłabyś zimną jajecznicę — oznajmiła Jean Granger,
wchodząc do jadalni z tacą, na której znajdowały się trzy
szklanki wypełnione ciemnozieloną, gęstą cieczą.
Była to drobna, acz pełna energii
kobieta o niebieskich oczach i burzy kasztanowych włosów, które
w spadku po niej otrzymała jej córka. Wyraźnie dumna i
zadowolona ze swojego dzieła, postawiła tacę na środku stołu.
Pan Granger za każdym razem z całych sił walczył, by jego
przerażenie nie było widoczne, jednak na ten widok otworzył usta i
ściągnął okulary.
— Emm... kochanie? Jestem
przekonany, że wspominałaś coś o jajecznicy.
— Ten koktajl pije się przed
posiłkiem — powiedziała z szerokim uśmiechem pani Granger, po
czym zajęła swoje miejsce i upiła łyk swojego dzieła.
— Wygląda… — „... jak
wymiociny” — dokończyła w myślach Hermiona. — ...
niesamowicie.
— Prawda? — zawołała kobieta,
wyraźnie szczęśliwa przez słowa uznania. — To koktajl z alg.
W tym momencie jej mąż z trudem
opanował odruch wymiotny, jednak po chwili dzielnie upił pierwszy
łyk gęstego napoju. Otarł usta serwetką, choć tak naprawdę
ukrywał za nią grymas, który mimowolnie zagościł na jego twarzy.
— Przepyszne, kochanie. Jesteś
wyjątkowo uzdolnioną kucharką.
Jean zarumieniła się i okryła swoją
dłonią, leżącą na stole dłoń męża. Patrzyli sobie w oczy,
a w ich spojrzeniu widniała miłość, która, pomimo upływu
lat, nie osłabła, wręcz przeciwnie, przybrała na sile.
— Świetnie. W takim razie będziemy
pili ten koktajl codziennie — zdecydowała pani Granger i wstała,
kierując się z powrotem do kuchni.
— Brawo, tato — mruknęła
Hermiona, nie odrywając przerażonego spojrzenia od swojej szklanki.
Brunet zerwał się z krzesła i
pobiegł za małżonką.
— Jean?! Jean, skarbie, może byś
to jeszcze przemyślała?
***
Dzień był pogodny i słoneczny,
zupełnie jakby natura kpiła z jej cierpienia, pokazując, jak
niewiele znaczy w świecie przyrody. Bo kimże była Hermiona
Granger, żeby pochylać się nad jej niedolą? Czymże był ból
jednego człowieka, gdy w tej chwili cierpi tysiąc innych istnień?
Próbowała wyrzucić z głowy
miotające się w niej wspomnienia, jednak była zbyt słaba, by tego
dokonać. Potężny szloch wstrząsnął jej ciałem, a nowa fala łez
spłynęła po policzkach. Och, jak bardzo pragnęła nic nie czuć!
Jak wiele razy marzyła o tym, by zapaść się pod ziemię,
zostawiając na powierzchni cały bagaż trosk, smutku i żalu.
Najgorsze były jednak wyrzuty sumienia. Gdyby zdecydowała się na
to, by odnaleźć ich wcześniej, nic złego nie spotkałoby jej
rodziców. Zwinęła się w kłębek, kładąc głowę na
kolanach Rose Granger.
Babcia Rose… Tylko ona jej teraz
została. Tylko jej obecność była w stanie teraz znieść. Nic nie
mówiła, jedynie siedziała przy wnuczce i delikatnie gładziła ją
po głowie, w ciszy obserwując, jak kolejne łzy spływają z jej
rzęs, znacząc twarz dziewczyny mokrymi smugami.
Powolne, delikatne ruchy przypominały
jej dziecięce lata. Gdy była mała, bała się ciemności. Leżała
w łóżku, zasłaniając głowę kołdrą i wołając mamę.
Wtedy Jean Granger zapalała światło, niczym anioł, rozpraszając
niepokoje córeczki. Siadała na łóżku i, tak jak teraz babcia
Rose, gładziła ją po kasztanowych lokach.
— Nie ma się czego bać, kruszynko.
Jesteś bezpieczna — mówiła, składając czuły pocałunek na
czole Hermiony.
— A co jeśli wrócą, mamo? One
wrócą, jak mnie zostawisz, wiesz?
— Nie wrócą, skarbie. Jestem tu. I
nigdy cię nie zostawię…
„A jednak mnie zostawiłaś! Jak
mogłaś zostawić mnie samą, kiedy obiecałaś mi, że zawsze przy
mnie będziesz?! Jak mogłaś pomyśleć, że poradzę sobie sama?
Jak?! Jak mogłaś mnie zostawić?! Nienawidzę cię! Przez ciebie
zostałam całkiem sama. Nie chcę być sama, proszę, wróć.”
— Nienawidzę ich, babciu.
Nienawidzę… — wychrypiała dziewczyna, odzywając się po raz
pierwszy od wczorajszego poranka.
Jeszcze więcej łez spłynęło po jej
opuchniętej twarzy, a głośny szloch Gryfonki rozdarł serce
starszej kobiecie. Rose Granger wiele w życiu widziała, zwłaszcza
na wojnie, jednak nic nie sprawiało jej takiego bólu, jak niemoc w
obliczu cierpienia wnuczki. Oddałaby wszystko, by móc przyjąć na
siebie choć jego część. Jedyne co mogła dla niej zrobić, to być
przy niej, samej walcząc z bólem po stracie syna i jego żony,
którą szczerze pokochała.
Otarła łzy z pomarszczonych
policzków. Nie mogła pozwolić sobie na słabość, nie, gdy jej
mała Hermiona cierpiała. Najpierw poczeka, aż dziewczyna zaśnie,
dopiero wtedy oddali się, by samej opłakiwać swoją stratę.
Zerknęła w dół, gdy ciało jej wnuczki przestało drżeć, a
szlochanie stało się cichsze. Odgarnęła kasztanowy lok, który co
jakiś czas opadał Hermionie na czoło, a jej oczom ukazała się
spokojna twarz dziewczyny pogrążonej we śnie, którego nie zaznała
od dwóch nocy. Spojrzała na tulonego przez nią psa i przystawiła
palec do ust, gdy ten zaczął cicho skomleć. Doberman widocznie
zrozumiał niemą wiadomość Rose. Spuścił smutno czarne oczka,
polizał Gryfonkę po policzku i ułożył się do snu, wtulając
pyszczek w jej ramię.
Powoli, by nie zbudzić wnuczki, wstała
z łóżka i okryła ją kocem. Podeszła do drzwi, zerknęła za
siebie, by upewnić się, czy Hermiona nadal śpi i cichutko opuściła
sypialnię. Idąc do łazienki, napotkała współlokatora Gryfonki,
który wychodził ze swojego pokoju, ciągnąc za sobą kufer.
„On wraca do domu na święta, do
swoich rodziców, a biedna dziecina…” — pomyślała pani
Granger, walcząc z coraz większym naporem łez.
Blady chłopak nawet na nią nie
spojrzał, jednak kobieta nie odniosła wrażenia, iż jest to
spowodowane pogardą czy ignorancją. Bardziej odczuwalny w tym był
szacunek dla żałoby, jaką przeżywały obie kobiety.
Rose zamknęła drzwi i podeszła do
umywalki, by oblać twarz zimną wodą, jednak gdy zobaczyła swoje
lustrzane odbicie, wybuchła płaczem matki, która utraciła dwójkę
dzieci.
W tym samym czasie Draco rozglądał
się po dormitorium w poszukiwaniu swojego durnego psa. Zaklął pod
nosem, gdy okazało się, że w salonie również go nie ma i
pozostało tylko jedno miejsce, w którym mógł się znajdować.
Przełknął ślinę i podszedł do drzwi sypialni Gryfonki, jednak
nie mógł się zdobyć na to, by wejść do środka. Było to dla
niego naruszenie jakiejś ważnej, choć niewidzialnej granicy,
sacrum, do którego on nie miał prawa wstępu. Starał się spędzać
w dormitorium jak najmniej czasu, nie mogąc znieść tutejszej
atmosfery. Czuł się wyobcowany, a jednocześnie miał
poczucie, że jest intruzem.
Stał tak pod drzwiami przez parę
chwil, uważnie nasłuchując, by mieć pewność, że jego
współlokatorka w końcu zasnęła. Czując się jak natręt,
najciszej jak mógł, otworzył je i skrzywił się, gdy
zaskrzypiały. Tak jak przypuszczał, doberman znajdował się w
pokoju Gryfonki, mało tego, leżał wtulony w drobną postać
dziewczyny.
Pies, wyczuwając obecność swojego
pana, uniósł głowę, jednak był to jedyny ruch, jaki uczynił.
Blondyn spojrzał na niego znacząco i poklepał się po udzie,
jednak jego pupil ponownie ułożył pysk na ramieniu dziewczyny.
— Salazar — syknął Draco, gromiąc
dobermana spojrzeniem.
W końcu jednak, gdy stało się jasne, że zwierzę nie chce opuścić Hermiony, Ślizgon wszedł do środka.
Nachylił się nad łóżkiem, próbując zabrać, już nie tak
małego, szczeniaka. Salazar zaparł się łapami, skomląc cicho,
jednak na nic zdały się jego starania. Chłopak uniósł go jak
najdelikatniej, by nie zbudzić przy tym współlokatorki, nie
wiedząc o tym, iż dziewczyna nie śpi od momentu, gdy wszedł do
jej sypialni. Nadal jednak udawała, że jest inaczej, ponieważ nie
była w stanie spojrzeć mu w oczy. Nie chciała go tu, nie teraz,
kiedy była taka słaba i bezbronna. Czuła na sobie jego wzrok,
jednak nie mogła wiedzieć, że w tym momencie arystokrata walczył
z gulą, jaka utworzyła mu się w przełyku i patrzy na
nią wzrokiem pełnym czegoś, co bardzo przypominało współczucie.
Niemalże drgnęła, gdy poczuła jego chłodną dłoń na policzku.
Po chwili chłopak odgarnął za ucho kasztanowy kosmyk, opadający
na twarz Gryfonki.
Słysząc, jak się oddala, otworzyła
oczy, jednak Draco przed zamknięciem drzwi odwrócił się, by po
raz ostatni na nią spojrzeć. Przez chwilę po prostu wpatrywali się
w siebie, lecz kiedy po jej policzku spłynęła świeża łza,
arystokrata odwrócił wzrok i zamknął drzwi, pozostawiając ją
w towarzystwie rozpaczy i wyrzutów sumienia.
Hermiona zwinęła się w kłębek i
tak jak w czasach dzieciństwa całkowicie okryła się kocem, chcąc
poczuć się bezpieczniej.
Zaczęła zastanawiać się, kiedy
ostatnio czuła się całkowicie wolna, nieskrępowana żadnymi
zasadami, bezpieczna, chroniona… Czy to nie zabawne, że pierwsze,
co jej się nasunęło na myśl to wspomnienie jednej z nocy w
Amazonii w towarzystwie jej wroga? Tego samego, przez którego
nieraz nocami wypłakiwała oczy?
***
Hermiona w ciszy obserwowała, jak
krople rozbijają się o ziemię. Była przerażona, jednak nic nie
mówiła, nie chcąc jeszcze bardziej zbłaźnić się przed
Ślizgonem. Posępnym wzrokiem spojrzała na targane wiatrem gałęzie,
które do niedawna stanowiły jej własnoręcznie zbudowane
schronienie. Była doprawdy dumna ze swojej budowli… oczywiście do
czasu, aż się nie rozpadła, a ona całkowicie przemokła.
Serce w niej zamarło, gdy tuż przed
szałasem arystokraty uderzyła błyskawica i chociaż cudem udało
jej się nie wrzasnąć, nie była w stanie powstrzymać swojego
ciała przed poderwaniem się na kilka centymetrów w górę. Pomimo
tego, iż nie widziała twarzy swojego towarzysza, instynktownie
wiedziała, że obdarował ją kolejnym drwiącym uśmiechem. Zakryła
się szczelniej kocem, chcąc odgrodzić się od chłopaka i nie
dawać mu kolejnych okazji do naśmiewania się z niej.
Zmarszczyła brwi, gdy kątem oka
dostrzegła, jak Ślizgon siada obok. Mimowolnie odwróciła głowę
w jego stronę i od razu tego pożałowała. Gdy tylko ich oczy
się spotkały, na twarz arystokraty wstąpił szeroki uśmiech.
— Piękną mamy dzisiaj pogodę, nie
sądzisz? — spytał, w dalszym ciągu prezentując swoje uzębienie.
Dziewczyna już szykowała ripostę, by
zmyć z jego twarzy ten perfidny uśmieszek, którego szczerze nie
znosiła, jednak w porę ugryzła się w język. Dopiero co zażegnali
jeden konflikt i nie chciała znów wstępować na ścieżkę
milczenia i wrogości, a szczególnie nie teraz, gdy jedynym
schronieniem był zbudowany przez niego szałas. Odwróciła wzrok,
po raz kolejny skupiając się na obserwowaniu krajobrazu.
Z upływem czasu ulewa traciła na
sile, aż w końcu całkowicie ustała, zostawiając ich
w nienaturalnej ciszy i półmroku. Hermiona przełknęła
ślinę, obserwując, jak z minuty na minutę robi się coraz
ciemniej. Spojrzała na pozostałości ich ogniska i dopiero teraz
zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo będzie jej brakować
tej odrobiny światła, która zawsze dodawała jej otuchy.
— Nie da się jeszcze raz rozpalić
ogniska? — spytała, gdy Ślizgon podszedł do wejścia do szałasu
i zasłonił je dużym liściem, pogrążając wnętrze ich
schronienia w ciemnościach.
— Boisz się ciemności, Granger?
Zazgrzytała zębami, zdając sobie
sprawę z tego, że dobrowolnie podrzuca mu kolejne tematy do kpin.
Ile to już tego będzie? Lęk wysokości, jej popis podczas burzy, a
teraz jeszcze strach przed ciemnością. Sprawiała wrażenie
bezbronnej, przestraszonej dziewczynki, która stanowiła tylko
utrudnienie na drodze do wygranej w turnieju.
— Wcale nie — wycedziła przez
zęby, chcąc zachować resztki godności.
Wstała z ziemi i odłożyła
przemoknięty koc, po omacku kierując się do swojego śpiwora.
— Bu!
Hermiona po raz kolejny poderwała się
z wrzaskiem, wpadając na, stojącego za nią, Ślizgona. Arystokrata
runął na ziemię i jęknął z bólu, gdy chwilę po tym wylądowała
na nim Gryfonka. Dziewczyna zamarła i po chwili uniosła się na
dłoniach, opierając je na torsie Ślizgona.
— Na Salazara, Granger, przestań
mnie obmacywać i złaź ze mnie! — warknął, gdy kasztanowłosa
oparła jedną dłoń na jego brzuchu, a zawartość żołądka
zagroziła wydostaniem się na zewnątrz.
— Próbuję! Nie wyobrażaj sobie,
Malfoy. Prędzej obmacałabym drzewo niż ciebie.
— Granger, ty spaczona erotomanko,
zejdź ze mnie w tej chwili, albo na twojej twarzy znajdzie się na
pół strawiona kiełbasa.
— Fuj! — pisnęła Hermiona i
natychmiast wstała, próbując wyrzucić z głowy niezbyt przyjemny
obraz.
Sądząc po odgłosach, blondyn również
się podniósł i otrzepał koszulę z ziemi.
— Jasne, Granger, ty się wcale nie
boisz — skwitował krótko, gramoląc się do swojego posłania. —
A więc podniecają cię drzewa, tak Granger? Co działa na
ciebie najbardziej? Jodła? Modrzew? A może stary, dobry klon?
— Zamknij się, Malfoy — burknęła
Gryfonka, wchodząc do swojego śpiwora.
— Bo, wiesz... — ciągnął dalej —
zastanawiam się, czy wyroby z drewna też na ciebie działają.
Czujesz pociąg do mebli?
— Dureń.
Hermiona odwróciła się plecami do
Dracona, licząc na to, że szybko zaśnie, choć tak naprawdę
doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w obecnych warunkach nie
będzie jej to dane. Wciąż uważnie rozglądała się po ich
szałasie, próbując dostrzec cokolwiek, jednak ciemność była
nieprzenikniona. Wiedziała, że to głupie i dziecinne, jednak nie
mogła pozbyć się wrażenia, że ktoś ją obserwuje. Zapięła
szczelnie śpiwór i zamknęła oczy.
Minuty wlokły się niemiłosiernie,
jednak sen ciągle nie nadchodził, skazując dziewczynę na nerwowe
wsłuchiwanie się w każdy najdrobniejszy szelest liści.
— Śpisz? — spytała cicho, nie
mogąc już dłużej znieść odgłosów dochodzących z zewnątrz.
— Malfoy, śpisz?
Wiedziała, że jutro będzie jej to
wypominał i wyśmiewał się z jej tchórzostwa i fobii, jednak
w tym momencie nie było to dla niej istotne. Teraz najważniejsze
było to, by usłyszeć czyjś głos, poczuć, że nie jest w tym
miejscu sama.
— A czy pies może zasnąć, gdy mała
upierdliwa pchła gryzie go w…
— Dobra, rozumiem, nie kończ —
wtrąciła, czując wyraźną ulgę, jaką przyniosła jej
świadomość, że arystokrata jeszcze nie śpi i nie jest zdana
tylko na siebie. — Myślisz, że mamy szansę na wygraną
w turnieju? — spytała, chcąc podtrzymać rozmowę.
Ślizgon westchnął ciężko,
zirytowany zachowaniem dziewczyny.
— Biorąc pod uwagę mocne strony
naszego zespołu, wygraną mamy w kieszeni. Niestety sprawy nieco się
komplikują, jeśli dodamy do tego wszystkiego pewne istotne
mankamenty.
— Co to za mocne strony?
— Ja — oznajmił dobitnie, dając
jej do zrozumienia, że jej zostało pełnienie funkcji mankamentów
i wad. — Ty tylko chodzisz, zawalasz mosty i gubisz mapy.
Arystokrata uśmiechnął się pod
nosem, zadowolony z tego, że uciął rozmowę, jednocześnie dając
dziewczynie do zrozumienia, że doskonale poradziłby sobie bez niej.
Przekręcił się na drugi bok, próbując wygodnie się ułożyć. Z
płytkiego snu wyrwało go kolejne pytanie Gryfonki:
— Co masz zamiar robić po ukończeniu
szkoły?
„A gdyby ją tak po prostu udusić?
Gołymi rękami? I pozbyć się ciała w Amazonce?” —
pomyślał, rozkoszując się przez chwilę tą wizją, jednak po
chwili dotarło do niego, że prędzej czy później znaleźliby jej
ciało i musiałby się z tego tłumaczyć, chociaż w tym momencie
był święcie przekonany o tym, że każdy sąd by go uniewinnił.
— Liczę na to, że załapię się na
ciepłą posadkę w Ministerstwie i będę mógł do woli wysługiwać
się i pomiatać podwładnymi — odpowiedział, licząc na to,
że limit jej pytań w końcu się wyczerpał.
Po cudownej chwili milczenia uśmiechnął
się i ponownie ułożył do snu.
— Ja najpierw pojadę odnaleźć
rodziców — oznajmiła cicho, nie wiedząc, dlaczego w ogóle
mu o tym mówi. Zdawała sobie sprawę z tego, że Ślizgona nie
obchodzą jej zmartwienia, a tym bardziej jej rodzice, ale słowa
wydobyły się z jej ust, zanim zdążyła je powstrzymać.
— Czekaj... że co? — zapytał
zdezorientowany arystokrata. — Przecież widziałem ich kiedyś w
Esach i Floresach… to nie byli twoi rodzice?
— Byli. Zanim wyruszyłam razem z
Harrym i Ronem na poszukiwanie horkruksów, musiałam ich ochronić,
chciałam mieć pewność, że będą bezpieczni, bez względu na to,
jak skończy się wojna — powiedziała, nie mogąc już dłużej w
sobie tego tłumić. Wiedzieli o tym tylko jej najbliżsi, ale nie
poruszała przy nich tematu rodziców, podobnie jak i oni, wiedząc,
że jest to dla niej zbyt trudne. Jednak teraz wyrzucała z siebie
słowa, czując, że wraz z nimi pozbywa się balastu zmartwień
i tęsknoty. — W dniu wyjazdu wymazałam im pamięć…
wszelkie wspomnienia o mnie i świecie czarodziejów. Zmodyfikowałam
im wspomnienia, zakotwiczając w nich chęć przeprowadzki do
Australii. Nie wiem dokładnie, dokąd się udali, tak było
bezpieczniej — zakończyła swoją opowieść, łamiącym się
głosem.
Nie wiedziała, jak na jej wyznanie
zareaguje Ślizgon, nie wiedziała nawet, czy w ogóle jej słuchał,
jednak poczuła się lepiej, gdy w końcu zdobyła się na to, by o
tym z kimś porozmawiać, nawet jeśli miałby to być monolog do
śpiącego Dracona. Przez tyle czasu dusiła to w sobie, myśląc, że
jeśli nie będzie o tym rozmawiać, uda jej się to zepchnąć w
głąb świadomości i nie będzie bolało. Jednak za każdym razem
smutek powracał ze zdwojoną siłą, nie dając jej zapomnieć.
Teraz, gdy wreszcie to z siebie wyrzuciła, poczuła się lepiej,
poczuła, że już niedługo wszystko wróci do normy... że będzie
mogła powrócić do swojego życia.
— Wzruszające, jednak jeśli szukasz
niańki i kogoś, kto by cię poklepał po ramieniu i powiedział,
że wszystko będzie dobrze, to trafiłaś pod zły adres. A teraz
zamknij się wreszcie, jeśli nie chcesz skończyć na dnie Amazonki
— wycedził przez zęby, mając już dość paplaniny dziewczyny.
Odwrócił się do niej plecami, jednak
jeszcze długo nie mógł zasnąć, rozmyślając nad słowami
dziewczyny.
— Myślisz, że tylko ty musiałaś
podejmować decyzje, które cię raniły? Przestań się mazać,
Granger. Oni żyją, są szczęśliwi. Nadal masz coś, co inni
stracili podczas wojny. To jedyne, co mogłaś dla nich zrobić.
Zapewniłaś im bezpieczeństwo, reszta jest bez znaczenia. Gdybyś
postąpiła inaczej, dzisiaj wąchaliby kwiatki od spodu. Możesz
uważać się za szczęściarę. Za parę miesięcy znowu ich
odzyskasz, w przeciwieństwie do sierot, których rodzice zaginęli
bez śladu, więc przestań, do cholery, mazać się i paplać jak to
bardzo ci bez nich ciężko.
Sam nie wiedział, dlaczego wypowiedź
Hermiony tak go rozgniewała. Wmawiał sobie, że to wcale nie jest
spowodowane wyrzutami sumienia, ani tym bardziej współczuciem. Bo
czy on, będąc Śmierciożercą, nie zabijał? Nie torturował?
Owszem, robił to i płacił za to surową cenę. Nienawidził tej
swojej słabości i tego, że słowa Gryfonki sprawiły, że było mu
jej najzwyczajniej w świecie żal.
„Jestem głupcem” —
pomyślał. „Ta idiotka nie zasługuje na coś takiego jak
współczucie. A już na pewno nie na to, bym czuł się
odpowiedzialny za to, co się stało”. Jednakże jakkolwiek
mocno pragnął, by tak było, Draco głęboko w środku tak właśnie
się czuł. Zirytowany tą plątaniną sprzecznych emocji, odwrócił
się w stronę Gryfonki, by pozbyć się choć jednej z nich.
— A jak już ich odnajdziesz, to czym
się zajmiesz?
Hermiona zmarszczyła brwi, zaskoczona
pytaniem arystokraty, które przerwało przedłużającą się ciszę.
Myślała, że, z niewiadomych dla niej powodów, znowu się na nią
obraził. Odwróciła się do niego, wsparła na łokciu, podpierając
głowę na dłoni. Jej oczy zdążyły przyzwyczaić się do
ciemności i mogła zobaczyć zarys sylwetki Ślizgona, który leżał
w takiej samej pozycji.
— Sama nie wiem... Myślę, że
najpierw wynajmiemy jakieś mieszkanie i…
— A nie możecie wrócić do starego?
— Chciałabym — westchnęła
dziewczyna i uśmiechnęła się na wspomnienie jej domu. — Ale
został zniszczony w czasie wojny... Później postaram się o staż
w Mungu, chcę zostać magomedykiem.
— Magomedykiem? Nie wyglądasz mi na
taką. Sądziłem, że będzie ciągnąć cię do Ministerstwa —
powiedział Ślizgon, przewracając się na plecy.
Skrzywił się, gdy kamień, który
pominął przy oczyszczaniu podłoża, wbił mu się w ciało.
Przeklinając cicho, uniósł się i odsunął śpiwór, by odrzucić
od siebie kamyk.
— Kiedyś tak było, ale pomiatanie
podwładnymi zostawię tobie.
Draco zaśmiał się cicho. W szałasie
na powrót zapadła cisza. Ślizgon podłożył pod głowę
skrzyżowane ramiona i zamknął oczy. Słysząc, jak Gryfonka wierci
się w swoim śpiworze, wiedział, że za chwilę dziewczyna
rozpocznie kolejną rozmowę. Nie mylił się
— Ulubiony kolor?
— Nagle wzięło cię na zwierzenia?
Zapomnij — prychnął, rzucając pogardliwe spojrzenie w miejscu,
gdzie powinna znajdować się głowa dziewczyny.
Usłyszał jej teatralne westchnienie,
a po chwili rzuciła:
— Boisz się?
Arystokrata aż uniósł się na
łokciach, by tym razem posłać w jej stronę spojrzenie pełne
niedowierzania.
— Ja? Niby czego?
— Że w Hogwarcie dowiedzą się, że
normalnie rozmawiałeś ze... ze mną — dokończyła po krótkim
zawahaniu.
— Proszę cię, Granger, ja się
niczego nie boję i nie dam się wciągnąć w... Czarny — warknął‚
wyraźnie rozdrażniony. Nie miał ochoty na pustą rozmowę, ale
skoro nie miał nic innego do roboty i wiedział, że Hermiona
nie da mu spokoju, to czemu nie?
Gryfonka zaśmiała się i usiadła,
podczas gdy blondyn wrócił do poprzedniej pozycji.
— Dlaczego właśnie czarny?
Draco przewrócił oczami. „No
właśnie, dlaczego” — pomyślał, wbijając wzrok w sufit
swojej budowli.
— Czarny to połączenie wszystkich
kolorów. Symbolizuje jedność, śmierć i życie zarazem. Czerń to
potęga, władza... poza tym do twarzy mi w tym kolorze.
— Och, daj spokój, Malfoy... —
jęknęła Hermiona — Do twarzy mi w tym kolorze? — powtórzyła
tonem pełnym dezaprobaty i niedowierzania.
— Pytałaś, to dałem ci odpowiedź,
więc nie narzekaj, Granger. Twoja kolej.
— Hmm... lubię niebieski i biały i
turkusowy....
— Na Salazara, zdecyduj się na jeden
— przerwał jej zniecierpliwiony Ślizgon. — Tylko niech to nie
będzie czerwony.
— A dlaczego nie? — spytała
zaskoczona.
— Och, no proszę — mruknął
Draco, po czym dodał piskliwym głosikiem — Gryfonka lubiąca
czerwony kolor. Ojej, jakie to oryginalne!
Kasztanowłosa, niewiele myśląc,
chwyciła swoją poduszkę i zamachnęła się.
— Granger, ostrzegam cię, jeżeli
tym we mnie rzucisz, oddam ci znacznie mocniej — powiedział cicho
i przeklął siarczyście, gdy poduszka wylądowała na jego
twarzy.
— Dobranoc, Malfoy — powiedziała
wesoło Gryfonka i położyła się.
Arystokrata zdjął poduszkę i usiadł‚
nachylając się w stronę swojego plecaka. Chwycił go i bez
żadnych skrupułów rzucił go w stronę współlokatorki.
— AŁA!!!
— Dobranoc, Granger.
***
Hermiona przekręciła się na drugi
bok i zamarła, widząc, stojącą w drzwiach, matkę. To nie był
sen, to nie było wspomnienie, ona naprawdę tu była. Kasztanowe
włosy upięła w długi warkocz, miała na sobie sukienkę, którą
dziewczyna razem z ojcem kupiła dla niej na urodziny. W białej
szacie wyglądała jak anioł, choć jej oczy były pełne
zmartwienia. Po sypialni rozniósł się zapach perfum, których
używała niezmiennie od kilkunastu lat.
Ścisnęło ją w gardle, gdy jej matka
zaczęła podchodzić do łóżka powolnym, acz zdecydowanym krokiem.
— Nie. Nie podchodź do mnie —
szepnęła przez łzy.
Widok matki spotęgował jej ból, z
którym tak długo walczyła. Nie miała już sił, by dalej się
bronić. Gdyby ją dotknęła, gdyby ją przytuliła, nie
wytrzymałaby. Była pewna, że najdelikatniejszy dotyk sprawi, że
jej wycieńczone od opłakiwania ciało, rozpadnie się na milion
kawałków.
— Kochanie, co się dzieje? Znowu
masz atak? — spytała kobieta, siadając na skraju łóżka.
— A... Atak?
Jean Granger skinęła i wyciągnęła
dłoń, by pogładzić córkę po mokrych od potu włosach.
— Nie dotykaj mnie! — wrzasnęła,
gwałtownie odsuwając się od kobiety. Usiadła i jęknęła,
gdy zakręciło jej się w głowie, a przed oczami pojawiły się
czarne plamki.
— Aniołku, spokojnie. Dopiero co
opuściłaś szpital.
— Co? Jaki szpital? — szepnęła
Gryfonka, w końcu patrząc swojej matce w oczy. Wokół nich
widniały maleńkie zmarszczki od ciągłego niepokoju i stresu.
— Szpital psychiatryczny. Kochanie,
jesteś chora... bardzo chora.
Hermiona tylko pokręciła głową, nie
mogąc zdobyć się na wypowiedzenie najmniejszego słowa. Na zmianę
otwierała i zamykała usta, lecz wszystko, co z nich się wydobyło,
to krótkie pełne rozpaczy jęki.
— Miona…
— NIE! NIE DOTYKAJ MNIE! —
krzyknęła dziewczyna, ponownie odsuwając się od matki, która
próbowała złapać córkę za rękę.
Po jej twarzy spłynęła nowa fala
łez. A tak dobrze jej szło. Już nie płakała, tylko leżała
całymi dniami w łóżku nic nie mówiąc, nic nie jedząc, nic
nie pijąc.
— Skarbie, wszystko będzie dobrze...
— NIC NIE JEST DOBRZE! TY NIE ŻYJESZ!
— wrzasnęła dziewczyna głosem zniekształconym od płaczu.
Zakryła uszy i skuliła się, nie
chcąc słyszeć tego, co mówiła do niej matka. Widziała, jak jej
usta się poruszają i dziękowała Merlinowi, że zdołała uchronić
się przed jej słowami. Jej delikatny, tak znajomy głos sprawiał
jej ból większy, od samego jej widoku. Zagryzła wargę, próbując
walczyć z głośnym, rozdzierającym serce szlochem, jednak jej
starania były daremne. Jej delikatne, wychudzone ciało trzęsło
się raz po raz, jednak zamarło, spanikowane widokiem zbliżającej
się dłoni. To Jean Granger po raz kolejny próbowała ją dotknąć,
a Hermiona tym razem popełniła ogromny błąd. Jednym szybkim
ruchem odtrąciła dłoń, a po pokoju rozniósł się dźwięk
uderzenia.
Gryfonka wytrzeszczyła oczy i
spojrzała na matkę. Mogła ją dotknąć. Mogła ją uderzyć.
Mogła się do niej przytulić... ona naprawdę tu była. Jakimś
cudem wróciła z zaświatów... do niej. By być z nią.
— Mamo!
Hermiona rzuciła się w otwarte już
ramiona kobiety. Zaczęła płakać jeszcze głośniej, kurczowo
trzymając się Jean, jakby w obawie, że ta za chwilę rozpłynie
się w powietrzu.
— Nie zostawiaj mnie więcej. Nie
zostawiaj — szeptała raz po raz.
— Nie zostawię.
Te słowa rozbudziły w kasztanowłosej
nadzieję, która niczym ognisko ogrzała zmarznięte ciało
Hermiony. Kobieta próbowała się odsunąć, by móc spojrzeć w
twarz córki, jednak ona nie pozwoliła na to. Wtuliła twarz w szyję
Jean, by móc wdychać jej zapach, o którym myślała, że zniknął
już na zawsze. Zamknęła oczy, wyobrażając sobie, jak teraz
będzie wyglądało jej życie. To nie ona odnalazła rodziców, lecz
oni znaleźli ją. Znajdą nowy dom. Zamieszkają w nim. Będą
szczęśliwi. Bez nich wszystko było takie jałowe, takie... zimne i
nieczułe. Ale teraz wszystko będzie dobrze.
— Już zawsze będziemy razem,
prawda?
— Już wkrótce kochanie, będziemy
razem na wieczność…
Dziewczyna zamarła i powoli uniosła
głowę, zaniepokojona słowami i tonem głosu matki. Jej głos nagle
stał się oschły i słaby, jakby to, co Hermiona usłyszała, było
tylko echem.
— Jak to?
— Już niedługo dołączysz do nas w
zaświatach. I... już... nic... nas nie rozdzieli — powiedziała
kobieta, a wrażenie echa nasiliło się.
Płomień nadziei zgasł‚ a Hermiona
zadrżała, czując przeraźliwe zimno bijące od ciała jej matki.
Dziewczyna krzyknęła przerażona, gdy jej wzrok ponownie spoczął
na twarzy kobiety. Jej skóra zaczęła gwałtownie się marszczyć i
blednąć, jakby ciało Jean zaczęło rozkładać się
w zastraszająco szybkim tempie. Gałki oczne cofnęły się w
głąb czaszki, pozostawiając puste oczodoły, a siwe już włosy
zaczęły wypadać.
Jean otworzyła usta, jednak nic nie
powiedziała. Zacisnęła jedynie mocniej dłonie na ramionach córki,
za to ona mogła dostrzec, jak zęby kobiety, jeden po drugim, kruszą
się i wypadają. Jej ciało wyglądało, jakby zostało
zmumifikowane, wydzielając ostry, duszący zapach zgnilizny i
śmierci.
Hermiona przez cały ten czas krzyczała
ile sił w płucach, wyrywała się, jednak była zbyt słaba. Ostre
pazury wbijały się w jej ciało, zostawiając krwawiące ślady w
kształcie półksiężyców. Nie mogąc dłużej znieść tego
przerażającego widoku, zakryła oczy. Nagle poczuła na sobie drugą
parę rąk. Czyżby to jej ojciec po nią przyszedł? Zaczęła
jeszcze głośniej krzyczeć, zapalczywiej walczyć, by wyrwać się
z uchwytu martwych rodziców.
Druga postać wzięła ją na ręce i
zaczęła wynosić z pokoju. Kasztanowłosa, nadal nie otwierając
oczu, zaczęła uderzać napastnika. Drapała, gryzła, płakała i
krzyczała, jednak postać tylko zacieśniała uchwyt. W końcu
puściła ją, a Gryfonka zaczęła spadać.
Dziewczyna otworzyła oczy w momencie,
gdy wylądowała w wannie, wypełnionej po brzegi lodowatą wodą.
Błyskawicznie usiadła, by się wynurzyć, rozlewając przy tym wodę
na kafelki. Oddychanie sprawiało ból, przez wodę, która dostała
się do płuc Hermiony. Wypluła ją z ust, zamrugała, by
osuszyć oczy i instynktownie przycisnęła się do drugiego
końca wanny, z dala od postaci. Zamarła, w końcu oczyściwszy
oczy, a krzyk zamarł jej w gardle, gdy w tajemniczej postaci
rozpoznała swojego współlokatora.
Draco stał nieruchomo, a z jego twarzy
biły szok i zdumienie. Otworzył usta, jednak nie mógł się zdobyć
na to, by cokolwiek powiedzieć. Powoli uniósł dłoń i dotknął
trzech podłużnych rozcięć na policzku. Odsunął ją i dopiero
wtedy przeniósł stalowe spojrzenie z Hermiony na swoje pokryte
krwią palce.
Gryfonka zadrżała, gdy zauważyła
pozostałe zadane przez nią rany na jego ciele. Najgorszy był ślad
ugryzienia na jego szyi.
— Dosyć tego — warknął, mierząc
w nią wściekłym spojrzeniem. — Za dziesięć minut masz być
gotowa do wyjścia — oświadczył lodowatym tonem, po czy obrócił
się na pięcie i ruszył ku drzwiom.
Hermiona mocniej zacisnęła dłonie na
krawędziach wanny. Gniew zdołał przebić się przez warstwę
zawstydzenia, bólu i przerażenia. Jak on śmiał tak do niej
mówić?! Jak śmiał jej rozkazywać?! Po tym, co przeszła, ten
zimny, pozbawiony uczuć drań miał czelność odzywać się do niej
w taki sposób? No tak. Co mogła go obchodzić śmierć mugoli i
żałoba szlamy.
W tej chwili dziewczyna poczuła wstręt
do Ślizgona. Przez te dni nie odzywał się do niej, nawet na nią
nie patrzył‚ mało tego, niemal w ogóle nie przebywał w
dormitorium. Zdarzały się noce, podczas których spał u przyjaciół
i to właśnie one były dla niej najgorsze. Będąc zupełnie sama
w dormitorium, czuła się słaba, opuszczona i niepotrzebna.
Sytuacja arystokraty, który wyraźnie
nie życzył sobie jej towarzystwa, ostatnio poprawiła się. On
chodził na lekcje, ona miała jeszcze tydzień wolnego.
„Zupełnie, jakby tydzień miał
wystarczyć.”
Jednak Hermiona nie mogła wiedzieć,
że powody, dla których Draco rzadko przebywał w dormitorium
były inne.
— Niby dlaczego? — spytała
zaczepnie, a w jej głosie po raz pierwszy od tamtego poranka nie
było cierpienia, gdyż zostało zepchnięte na boczny tor przez
gniew.
— Dlatego, że zamierzam spełnić
swoją obietnicę — odparł blondyn, zerkając na nią przez ramię,
po czym wyszedł z łazienki.
Siedziała nieruchomo w lodowatej
wodzie, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Spojrzała na
swoje ramię, gdzie ostre paznokcie matki przebiły skórę, jednak
teraz wszelkie ślady zniknęły. Uniosła drżącą dłoń
i przejechała palcem w miejscu, w którym do niedawna
znajdowały się krwawe półksiężyce. Westchnęła z ulgą,
gdy wszystko, co poczuła, to chłodna, nienaruszona skóra.
Hermiona zerknęła na drzwi, za
którymi zniknął jej współlokator i ze złości uderzyła
pięściami w wodę. Krople wylądowały na jej twarzy, ostudzając
gniew. Koniec końców Ślizgon jej pomógł, sam narażając się na
atak. Mimo całej niechęci, jaką w tej chwili czuła, wyszła
z wanny i wróciła do swojej sypialni, pozostawiając na
podłodze kałuże.
Zdjęła przemoczoną piżamę,
wrzuciła ją do kosza i przebrała się w gruby czarny golf i
dżinsy. Otworzyła szafę w poszukiwaniu płaszcza i zamarła,
widząc suknię, w której bawiła się ponad tydzień temu. Nie tak
dawno wszystko było idealnie, teraz jej życie zmieniło się w
koszmar. Ona sama wyglądała jak postać rodem z horrorów.
Schudła, a bladość tylko podkreślała cienie pod oczami. Kości
policzkowe były bardziej widoczne pod napiętą skórą. Czuła się
odrętwiała, jakby wszystko, co ją otaczało, zamiast dodawać jej
otuchy, odbierało jej szczęście i siłę do dalszej walki. Z
czasem nauczyła się ignorować kolejne fale bólu i cierpienia,
aż w końcu przestała odczuwać cokolwiek. Jakby była tylko pustą
skorupą, która po prostu istniała. Bez woli, nadziei i zdolności
odczuwania, po prostu mając świadomość tego, że jest.
Od pogrzebu rodziców praktycznie nie
opuszczała swojego pokoju, dystansując się od przyjaciół
i współczujących spojrzeń reszty uczniów. Nie chciała
swoją obecnością sprawić, by czuli się przy niej niezręcznie,
jakby ich każdy, nawet najmniejszy uśmiech był czymś
niestosownym. Z tego samego powodu nie pojechała na święta do
państwa Weasleyów. Wolała zostać tu, w Hogwarcie, gdzie nikt,
oprócz babci Rose, nie widział jej cierpienia.
Gryfonka po raz ostatni spojrzała na
suknię, która przypominała jej cień dawnego szczęścia oraz
beztroski i zamknęła szafę. Podeszła do lustra, próbując
zapanować nad niesfornymi lokami. Decydując się na warkocz,
zaczęła zaplatać kasztanowe pasma i mimowolnie wzdrygnęła
się, gdy przed oczami pojawiła się zjawa jej matki. Chcąc jak
najszybciej opuścić ten pokój, wzięła czarny płaszcz i niemal
wbiegła do salonu, w którym czekał już na nią jej
współlokator.
Chłopak w tym czasie zdążył uleczyć
zadrapania i usunąć kałuże w korytarzu. Przeniósł wzrok na
dziewczynę, wiążąc pod szyją zielony szalik Slytherinu. Uniósł
brew, jednak cokolwiek było tego powodem, zatrzymał to dla siebie.
— Co chcesz zrobić? — wychrypiała
Hermiona, nawet na niego nie patrząc.
Tym razem w loterii uczuć prym wiodło
zawstydzenie. Nie była w stanie spojrzeć mu w oczy po tym, co
przed chwilą zaszło. Co więcej, przeżywając żałobę, czuła
się w jakiś sposób gorsza od niego i całej reszty.
— Już ci mówiłem. Przypomnij
sobie, co ci obiecałem w Amazonii — odpowiedział krótko, po czym
wyszedł na korytarz, nie pozostawiając jej innego wyboru jak tylko
podążanie za nim.
— W Amazonii mówiłeś wiele głupot.
Z zawiścią patrzyła na idącego
przed nią arystokratę. Szedł szybkim krokiem, wyprostowany, z
dumnie uniesioną głową. Ona po raz pierwszy od dłuższego czasu
opuszczała dormitorium prefektów. Swoją postawą próbowała nie
zwracać na siebie uwagi uczniów. I choć szła zgarbiona, ze
spuszczoną głową, wyczuwała na sobie spojrzenia mijanych przez
nią osób, niczym małe, ostre sztylety. Starając się ignorować
szepty, przyśpieszyła, niemal doganiając Ślizgona.
Zadrżała, gdy wyszli na zewnątrz i
uderzyło w nią chłodne powietrze. Mimo zimy, dzień był słoneczny
i bezchmurny. Gruba warstwa śniegu powoli topniała, co
uczyniło wędrówkę prefektów naczelnych jeszcze trudniejszą. W
pewnym momencie arystokrata, nie przerywając marszu, rozejrzał się,
jakby oceniał warunki atmosferyczne, przez co w Hermionie zrodził
się niepokój i podejrzenia.
Jej domysły sprawdziły się, gdy
zatrzymali się przed schowkiem na miotły. Arystokrata, nie zważając
na strach i niechęć widoczne w jej bursztynowych oczach, wszedł do
środka, by po chwili wrócić ze swoją miotłą.
— Czy to ma być jakiś żart? Bo
wcale nie jest śmieszny — oznajmiła dziewczyna, zakładając ręce
na piersi. Nie miała najmniejszego zamiaru odrywać stóp od
stabilnego podłoża, tym bardziej pod jego okiem.
Chłopak westchnął, tak jakby
spodziewał się takiego obrotu spraw. Zmierzył współlokatorkę
badawczym spojrzeniem, szukając odpowiedniego argumentu, by
przekonać ją do nauki latania.
— Granger, to i tak cię czeka. W tym
semestrze będzie Quidditch i tor przeszkód. Naprawdę chcesz się
zbłaźnić przed całą grupą?
Hermiona prychnęła pod nosem i
odwróciła się, chcąc wrócić do dormitorium. Nie miała nastroju
ani na naukę, ani na towarzystwo Dracona. Już myślała, że ma go
z głowy, gdy usłyszała drwiące słowa arystokraty.
— Och, Granger, nie pozostawiasz mi
wyboru. Znowu. Pozwól, że postawię sprawę jasno: albo zrobisz to,
czego chcę, albo twoje nagie zdjęcia ujrzą światło dzienne.
Dziewczyna natychmiast odwróciła się
w jego stronę, mierząc w niego wściekłym spojrzeniem.
— Ja nie mam nagich zdjęć, Malfoy.
Jak śmiesz?!
Draco uśmiechnął się złośliwie i
przechylił głowę na bok, lustrując Hermionę spojrzeniem. Na jego
usta wpłynął podstępny uśmieszek.
— Chcesz się o to założyć,
Granger?
— Ja nie mam nagich zdjęć —
powtórzyła, zaciskając pięści. „W co on pogrywa?” —
zastanawiała się i choć wiedziała, że chłopak kłamie,
niepokoił ją wyraz jego twarzy. Zazwyczaj wyglądał tak, gdy za
chwilę miał kogoś poniżyć... pobić... wmieszać w kolejną
intrygę... „Chociaż nie. On zawsze tak wygląda” —
stwierdziła, łagodząc tym samym swój niepokój.
— Owszem, masz. Sam je zrobiłem —
oznajmił Ślizgon z szerokim, na pozór przyjaznym uśmiechem.
Czerpał satysfakcje ze zmieszania i gniewu dziewczyny, co tylko
potęgowało jej wściekłość.
— Że co?! Niby kiedy?!
— Wtedy, gdy zamieniliśmy się
ciałami.
Draco wzdrygnął się, jakby samo
wspomnienie o tym było dla niego, delikatnie mówiąc, nieprzyjemne.
Zaśmiał się na widok dawno niewidzianych iskierek w bursztynowych
oczach, jednak uśmiech spełzł mu z ust, gdy współlokatorka
ruszyła na niego, bynajmniej nie w celu wyrażenia wdzięczności za
jego fotograficzną działalność. Arystokrata, jako że nie zabrał
ze sobą różdżki, skorzystał z miotły, by zatrzymać dziewczynę
w bezpiecznej odległości.
— Nie zrobiłeś tego — warknęła,
odtrącając od siebie koniec miotły, który ugodził ją w klatkę
piersiową.
— A niby dlaczego? — zapytał
uprzejmym tonem, nachylając się w jej stronę. — Dlaczego nie
miałbym skorzystać z nadarzającej się okazji, by zdobyć
odpowiedni na ciebie haczyk, hmm? Więc jak będzie, Granger? Latanie
czy…
— Mogę po prostu pójść do
McGonagall i o wszystkim jej powiedzieć — warknęła Hermiona,
unosząc dumnie podbródek, choć w tym momencie duma i pewność
opuściły ją.
Łzy wściekłości pojawiły się w
jej oczach, jednak nie pozwoliła, by spłynęły po policzkach. Już
dość ich wylała, nie zamierzała marnować ich na niego. W tej
chwili zapomniała o żałobie, o bólu, który ostatnio stale
jej towarzyszył. Skupiła się na Draconie i na tym, jak bardzo go w
tej chwili nienawidzi.
— Owszem, możesz — zgodził się
arystokrata, lecz zaraz potem dodał, unosząc brew — ale w ramach
zemsty upublicznię zdjęcie nie tylko w Hogwarcie…
Słowa Ślizgona zawisły między nimi.
Przez chwilę stali w ciszy, nie spuszczając z siebie wzroku.
Hermiona zacisnęła szczękę w odpowiedzi na pewne spojrzenie
chłopaka i ironicznie wykrzywione usta.
— Nienawidzę cię — powiedziała
cicho, po czym wyminęła go, kierując się w stronę boiska.
Draco tylko uśmiechnął się
zwycięsko i dołączył do współlokatorki.
— Powiedz mi, o wielki znawco sztuki
latania, jak mam się uczyć w takich warunkach? Nie, żebym
podważała twoją wiedzę, ale wiatr i śnieg to dość spore
przeszkody dla początkującego — zauważyła ironicznie, mierząc
w blondyna pogardliwym spojrzeniem.
— Im trudniejszy start, tym łatwiej
będziesz opanowywać kolejne etapy, Granger — odpowiedział ze
spokojem chłopak. Zupełnie nie zważał na ataki dziewczyny,
przeciwnie, wydawał się bardzo zadowolony z jej zachowania.
Uśmiechnął się złośliwie i dodał: — Poza tym, jeśli
spadniesz, będziesz miała odrobinę mniej twarde lądowanie.
Gdy dotarli na miejsce, arystokrata
zatrzymał się i wsiadł na miotłę.
— Chodź tu, Granger — rozkazał,
na co zdziwiona dziewczyna uniosła brwi. — Chyba nie myślałaś,
że wpuszczę cię samą na moją miotłę?
Hermiona, nie mając innego wyjścia,
podeszła do niego i zajęła miejsce przed Ślizgonem. Gdy tylko
usiadła, poczuła niepokój i spróbowała zejść z miotły, jednak
uniemożliwiały jej to ramiona arystokraty, który mimowolnie
obejmował ją, trzymając trzon. Lekko odbił się od ziemi
i unieśli się kilka centymetrów. Gryfonka pisnęła i
odruchowo wtuliła się w tors współlokatora, sprawiając, że
zaśmiał się drwiąco.
— Spokojnie, Granger. Zaczniemy
powoli. Połóż dłonie na moich.
— Nie ma mowy, Malfoy. Ląduj —
wydyszała Gryfonka, nie mając najmniejszej chęci, by oderwać ręce
od ramion blondyna.
— Wyląduję…
— Dziękuję.
— ... jak uznam, że wystarczająco
panujesz nad miotłą — dokończył rozbawiony Draco.
Mamrocząc pod nosem, Hermiona
przeniosła drżące dłonie zgodnie z poleceniem arystokraty. Gdy
wznieśli się wyżej, zacieśniła uchwyt, jednak chłopak nic nie
powiedział. Dbał o to, by wiatr nie zmieniał toru lotu.
Gryfonka, dzięki temu, że wznosili się w powolnym tempie,
nabierała większej śmiałości, jednak nadal obawiała się
wysokości. Pomimo upływu lat nadal nie czuła się pewnie na dużych
wysokościach, mając pod sobą jedynie kij od miotły. Latała tylko
wtedy, gdy nie miała innego wyboru.
— Najtrudniejsze jest utrzymanie
miotły nieruchomej. Jeśli to opanujesz, reszta pójdzie z górki.
To kwestia praktyki, musisz po prostu wyczuć, z której strony wieje
wiatr i odpowiednio ustawić miotłę. Duże znaczenie ma też
instynkt, dlatego osoby go pozbawione, na przykład taki Potter, tego
nie potrafią. Spróbuj sama.
— Nie waż się puszczać miotły! —
pisnęła, przerażona wizją samodzielnego lotu.
Draco westchnął i wysunął dłonie
spod rąk dziewczyny, jednak ponownie zaskoczył ją tym, iż położył
je na jej dłoniach.
— Spokojnie — mruknął do jej
ucha.
Hermiona przełknęła ślinę i wzięła
parę głębszych oddechów, by zmusić serce do wolniejszej pracy.
Choć bardzo starała się nie patrzeć w dół, jej wzrok co chwilę
kierował się ku oddalonemu podłożu. Kurczowo ściskała miotłę,
bojąc się upadku.
Draco, kiedy to zauważył, nachylił
się, próbując poluźnić jej uchwyt, jednak im dłużej
próbował, tym Hermiona bardziej ściskała trzon.
— Nie ściskaj jej tak mocno,
Granger. Pomyśl o tym, jak o... zapoznawaniu się z króliczkiem.
Jeśli chcesz się z nim zaprzyjaźnić, nie ściskasz go z całych
sił za szyję — powiedział spokojnie, jakby próbował uspokoić
małe dziecko. — Nie chcemy go udusić, prawda?
— Nie chcemy go udusić —
powtórzyła żarliwie dziewczyna, potakując głową, jednak nadal
kurczowo trzymała miotłę.
— A więc poluzuj chwyt, bo w tym
momencie naszemu króliczkowi wypadają oczy.
Dziewczyna pisnęła, jednak w końcu
spełniła jego polecenie. Gdy tylko to zrobiła, miotła przestała
drgać.
— Zamknij oczy.
— Co?! — wrzasnęła Hermiona
przerażona wizją lotu z zamkniętymi oczami. Ponownie zacieśniła
chwyt, czym wywołała drganie miotły.
— Na Salazara, uspokój się w końcu!
Wcale nie jesteśmy tak wysoko i nie mam zamiaru zrzucić cię
z miotły, ale zmienię zdanie, jeśli nie przestaniesz jej
ściskać — zagroził chłopak, poirytowany zachowaniem pani
prefekt. Nie sądził, iż będzie aż tak oporną uczennicą. —
Jeśli będziesz pozbawiona możliwości widzenia, łatwiej przyjdzie
ci wyczuwanie kierunku wiatru i odpowiednie ustawianie się. Zamykaj
oczy.
— Ani mi się śni — warknęła
dziewczyna. — W tej chwili masz mnie sprowadzić na dół, Malfoy.
W tym momencie Hermiona chciała
ponownie zamknąć się w swoim pokoju, otulić kołdrą i się
wypłakać. Chciała poczuć się bezpiecznie, chciała na powrót
zatracić się we wspomnieniach, by zapomnieć o śmierci
rodziców. Kto miałby jej to za złe, gdyby już na zawsze zamknęła
się w świecie złudzeń? Wydawało jej się, że tylko tam mogła
być szczęśliwa.
Draco słyszał tłumiony płacz w jej
głosie, jednak nie dał po sobie poznać, że jakkolwiek to na niego
działa. Nie zważając na protesty i krzyki współlokatorki, puścił
jej dłonie i zaczął rozwiązywać swój szalik. Hermiona, choć
bardzo pragnęła na powrót przyciągnąć jego dłonie, nie
odważyła się puścić miotły. Klęła i wygrażała się
arystokracie, bo tylko tak mogła okazać swoje niezadowolenie, gdy
ten zawiązywał swój szalik, zakrywając jej oczy.
Gryfonka nie mogła powstrzymać
drżenia swojego ciała. Ścisnęło ją w gardle tak, że przez
chwilę miała trudności z oddychaniem. Latała. Znajdowała się na
dużej wysokości. Z zawiązanymi oczami. Ślizgon rzucał ją
na głęboką wodę, zmuszając do walki z lękami. Hermiona kręciła
głową, próbując zsunąć szalik, jednak chłopak zawiązał go
mocno wokół jej głowy.
— Daruj sobie — poradził Draco.
Nachylił się, by szepnąć jej do ucha: — Skup się na tym, co
czujesz.
— Obecnie cholernie się boję.
Miała wrażenie, że blondyn
przewrócił oczami.
— Wzrok bardzo ogranicza, choć
wydaje się, że jest zupełnie inaczej. Za bardzo skupiasz się na
tym, co widzisz i to zakłóca odbiór pozostałych bodźców. Tak
możesz skupić się na swojej skórze. Wyczuwasz, jaki jest kierunek
wiatru?
Hermiona zamarła, skupiając całą
swoją uwagę na chłodnym powietrzu atakującym nieokrytą skórę.
— To proste. Z zachodu na wschód —
oznajmiła, pewna swojej odpowiedzi.
— Dobrze. Teraz trudniejsza część.
Za chwilę puszczę miotłę, a ty spróbuj odpowiednio ją ustawić.
— Jak mam to zrobić? — spytała,
oczekując jakichkolwiek wskazówek, jednak nie otrzymała
odpowiedzi. Arystokrata zmuszał ją do samodzielnego myślenia i
utrzymania miotły nieruchomej. — Malfoy, nie wiem co mam robić.
Draco, nie zwracając uwagi na jej
kolejny atak paniki, przeniósł dłonie na talię uczennicy.
Hermiona, mimo iż prosiła, groziła, a nawet błagała, nie
zmieniła decyzji Ślizgona. Obiecując sobie, że jak tylko
z powrotem dotknie ziemi, arystokrata słono zapłaci za to, co
nazywał „nauką latania”, skupiła się na swoim kolejnym
zadaniu. Wiatr nadchodził od prawej strony. Uderzając w nich,
przechylał miotłę i przesuwał ją o kilka centymetrów w
lewo. Za każdym razem, gdy miotła zmieniała położenie,
dziewczyna wzdrygała się, mając wrażenie, że lada chwila wiatr
strąci ją z miotły. Gdy zaobserwowała, że występują małe
przerwy między kolejnymi podmuchami wiatru, łatwiej było jej
przygotować się na następne przechylenie miotły. Wiedziała już,
jak i z jaką siłą wiatr oddziałuje na Nimbusa. Za każdym razem,
tuż przed kolejnym podmuchem, przechylała miotłę w prawo,
przenosząc również ciężar ciała, jednak ustawienie jej pod
odpowiednim kątem nie było wcale takie łatwe. Niekiedy Gryfonka
przechylała Nimbusa pod zbyt małym kątem, a wiatr i tak przesuwał
miotłę. Innym razem odchyliła ją zbyt mocno i omal z niej nie
spadli. Tylko szybka interwencja Ślizgona zapobiegła wypadkowi.
— Całkiem nieźle, Granger. Raz czy
dwa udało ci się utrzymać ją nieruchomo — dodał, zdejmując
swój szalik i wiążąc go z powrotem pod szyją.
Hermiona skrzywiła się, gdy jasne
światło zaatakowało jej źrenice. Zamrugała, by się do niego
przyzwyczaić i już miała spytać, czy to koniec ich lekcji, jednak
blondyn ją wyprzedził.
— A teraz w górę — polecił, czym
na nowo przeraził swoją uczennicę. — Granger, im szybciej to
zrobisz, tym szybciej wrócimy na dół. Pośpiesz się, bo nie mam
ochoty spędzić tak całego dnia. Jeszcze trochę będziemy wisieć
nieruchomo i miotła przymarznie mi do…
— Nie muszę znać szczegółów,
Malfoy!
Mimo iż wizja wznoszenia się do góry
przyprawiała ją o dreszcze, czuła się pewniej. Była przekonana,
że Ślizgon nie wymyśli nic gorszego od latania z zamkniętymi
oczami. Powoli, z pomocą Dracona zaczęła unosić miotłę
coraz wyżej, starając się ignorować fakt, że zabudowania szkoły
oddalają się, robiąc się coraz mniejsze i mniejsze.
Gdy wzlecieli na odpowiednią
(przynajmniej według Ślizgona) wysokość, ten pomógł jej
ustabilizować pozycję. Hermiona uspokoiła się nieco, gdy
arystokrata z powrotem położył swoje dłonie na jej drobnych
rączkach, delikatnie opuszczając trzon miotły. Zawiśli w
bezruchu, a Hermiona z niepokojem czekała na następne
polecenie współlokatora. Z roztargnienia spojrzała w dół, z
trudnością powstrzymując się od pisku przerażenia. Znajdowali
się dokładnie nad jeziorem. Przełknęła ślinę, gdy usłyszała
spokojny i opanowany głos Ślizgona.
— Test ostateczny, Granger. Postaraj
się, jeśli nie chcesz znowu wylądować w zimnej wodzie —
powiedział i bez żadnego ostrzeżenia skierował miotłę w dół,
zostawiając sterowanie przerażonej dziewczynie.
Zaczęli raptownie pikować ku tafli
jeziora. Arystokrata, pomimo tego, iż instynkt nakazywał mu chwycić
Nimbusa i opanować sytuację, z trudem powstrzymywał się od tego,
mając nadzieję, że Gryfonka w końcu poderwie miotłę. Nie
uśmiechała mu się kąpiel w lodowatej wodzie i kolejna wizyta
w skrzydle szpitalnym. Przełknął ślinę, widząc zbliżającą
się w zastraszającym tempie powierzchnię wody.
Hermiona, wrzeszcząc, próbowała
poderwać miotłę, jednak opór powietrza był zbyt silny. Strach i
panika wcale jej nie pomagały, podobnie zresztą jak ponaglenia
Ślizgona, krzyczącego jej nad uchem:
— Granger, do cholery, zrób to!
— Staram się!
— To się za słabo... — urwał,
gdy dziewczyna w ostatniej chwili poderwała miotłę.
Dumna ze swojego wyczynu Gryfonka,
spojrzała przez ramię na swojego nauczyciela i po raz pierwszy
od wielu dni na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Ten
prawdziwy, a nie wymuszony grymas, który miał za zadanie uspokoić
przyjaciół i zapewnić ich, że jakoś się trzyma. Arystokrata z
wyrazem uznania w oczach odwzajemnił gest dziewczyny, na chwilę
zatracając się w jej radosnym spojrzeniu. Widząc jej uśmiech,
poczuł satysfakcję z dobrze wykonanego zadania. Udało mu się
wyciągnąć ją z zamkniętego pokoju i sprawić, by na chwilę
zapomniała o tym wszystkim, co ją spotkało... dać jej chwilę
wytchnienia od żałoby i opłakiwania bliskich.
Hermiona patrzyła na uśmiechającego
się do niej Ślizgona, wdzięczna za to, co dla niej zrobił. Choć
w głębi duszy wiedziała, że cała ta nauka była spowodowana
jego honorowym zachowaniem i chęcią dotrzymania obietnicy, czuła,
że Ślizgon zrobił dla niej o wiele więcej. Tym drobnym gestem
pomógł jej wyrwać się ze szponów zatracenia we wspomnieniach
i zapomnienia o życiu.
Po chwili blondyn odwrócił wzrok, a
dziewczyna zauważyła, jak jego źrenice rozszerzają się
w przerażeniu.
— Granger, wierzba!
***
— Brawo, Granger, to było naprawdę
widowiskowe lądowanie. Nikt ci nie powiedział, że powinnaś
patrzeć, gdzie lecisz?!
Dziewczyna przestała oglądać w
lusterku straty, jakie spowodowało bliskie spotkanie z bijącą
wierzbą. Skrzywiła się na myśl, jak uroczo musi teraz wyglądać,
bez górnej jedynki, z masą zadrapań na twarzy, nie
wspominając już o poobijanym ciele. Przechyliła się na łóżku,
by zza opatrującej ją pielęgniarki spiorunować Ślizgona
morderczym spojrzeniem.
— Pomyslmy — odpowiedziała
zaczepnie, sepleniąc z powodu braku zęba — Nie? Nie racyłes mi o
tym powieciec. To wsystko twoja fina, Malfoy — dokończyła,
wpatrując się w arystokratę, który nieudolnie próbował
powstrzymać krwotok ze złamanego nosa.
— Uroco seplenis, Granger —
przedrzeźniał ją, uśmiechając się pomimo ran na ciele. — Czy
mógłby się wreszcie mną ktoś zająć? Jaki sens ma zatrudnianie
nowej pielęgniarki, jeśli nie wypełnia swoich zadań? —
narzekał, czekając na swoją kolej.
Pani Pomfrey podała Hermionie ostatnie
eliksiry i podeszła do poirytowanego Ślizgona, podając mu specyfik
tamujący krwawienie.
— Panna McCullen obecnie zajmuje się
czymś innym — skomentowała krótko nieobecność swojej kuzynki,
ucinając tym samym ten temat.
— Dorabianiem zęba Granger?
— Jak ja cię nie znosę, Malfoy!
Jesteś cynicnym, oslizgłym, psemądzałym despotą, pozbawionym
wselkich zasad moralnych cubkiem! — wygarnęła mu dziewczyna,
która teraz miała mu za złe, że podstępem zmusił ją do tego,
by wsiadła z nim na miotłę. Po chwili namysłu dodała: — I nie
umies latac!
— Ja przynajmniej nie wpadam na
drzewa. I doskonale latam — odpowiedział, odprowadzając wzrokiem
pielęgniarkę.
Kulejąc, podszedł do drzwi, by pomimo
zaleceń pani Pomfrey, opuścić skrzydło szpitalne. Był w połowie
drogi, gdy drzwi otworzyły się z hukiem, ukazując rozgniewanego
Rona Weasleya.
— Coś ty jej znowu zrobił? Nie
widzisz, że ma dość zmartwień? — zapytał napastliwie,
popychając osłabionego chłopaka.
Hermiona miała pewność, że Malfoy
nie pozostanie mu dłużny i za chwilę zacznie się bójka, dlatego
była mile zaskoczona, widząc, jak Ślizgon ignoruje ataki jej
przyjaciela.
— A co ty niby możesz wiedzieć,
skoro sam jej ich dostarczasz, Weasley? Tak trudno pogodzić się
z tym, że cię po prostu nie chce? Musisz jej zatruwać życie
swoją nędzną osobą?
Rudowłosy oddychał ciężko, mierząc
w Dracona wściekłym spojrzeniem.
— Ty... cholerny hipokryto! —
wykrzyknął w końcu, wymierzając silny, precyzyjny cios w szczękę
arystokraty.
Ten nie próbował uniknąć ciosu ani
nawet się zasłonić. Stał spokojnie, z politowaniem wpatrując się
w twarz Gryfona. Potarł dłonią zaczerwienione miejsce, w
które uderzył rudowłosy, nie spuszczając z niego wzroku.
— Granger, widziałaś, że to on
pierwszy mnie zaatakował? — spytał przeciągle, delikatnie się
uśmiechając.
— Tak, Malfoy, ale to nie pofód,
by... — urwała, widząc, jak arystokrata zaciska dłonie na
koszuli Weasleya i popycha go na ścianę, by po chwili zacząć
wyprowadzać ciosy w brzuch przeciwnika.
— Psestańcie! Macie w tej chwili
psestać, bo pójdę po panią Pomfrey i obaj dostaniecie slaban!
Widząc brak jakiejkolwiek reakcji z
ich strony, wybiegła z sali, by znaleźć pielęgniarkę.
Blondyn kątem oka dostrzegł, jak
Gryfonka opuszcza pomieszczenie i poluzował uścisk, pozwalając tym
samym na to, by jego przeciwnik zyskał przewagę. Przyjął jeszcze
kilka dość niezdarnych ciosów i upadł na posadzkę w tym samym
momencie, w którym do sali weszła Hermiona w towarzystwie pani
Pomfrey.
— Panie Weasley, proszę natychmiast
przestać!
Odciągnęła Rona od arystokraty i
przykucnęła przy rannym chłopcu. Pobieżnie obejrzała nowe
obrażenia i wydając polecenie Hermionie, by miała oko na Ślizgona,
zaprowadziła Gryfona do dyrektorki. Dziewczyna podeszła do Dracona
i nachyliła się nad nim, by pomóc mu wstać. Wyciągnęła do
niego rękę, jednak arystokrata tylko uśmiechnął się głupio.
— Co cię tak ciesy, glupku?
— Scelbulec — odparł rozbawiony,
jednak pożałował swojej wesołości, czując ból w miejscach,
w których przyjmował uderzenia.
Gryfonka ujęła jego dłoń i objęła
go w talii, prowadząc do łóżka.
— Dobse ci tak. Nie powinenes go
plowokowac, Malfoy.
— Ja? To on zaczął…
— No jak dziesi — przerwała mu,
pomagając Ślizgonowi usiąść na łóżku.
Wyjęła wacik z opakowania na szafce i
zbliżyła go to twarzy współlokatora, jednak ten chwycił ją za
nadgarstek.
— Co chcesz zrobić? — spytał
nieufnie.
— Wsadzic ci to w oko — warknęła
poirytowana Hermiona. — Chce ci tylko zmyc tą kref, glupku.
Draco wyrwał jej wacik i wziął do
ręki lusterko, dając jej do zrozumienia, że sam sobie z tym
poradzi. Skrzywił się, gdy zobaczył swoją twarz. Co prawda pani
Pomfrey zatamowała krwawienie, jednak nos nadal był wykrzywiony,
stanowiąc żałosne tło dla rozciętej wargi i wielkiego
siniaka pod lewym okiem, który z każdą chwilą powiększał
swoje rozmiary.
— Nie usłyszę żadnego „dziękuję,
Malfoy”? — spytał Ślizgon i syknął z bólu, gdy przesunął
wacikiem po rozciętej wardze.
— Niby sa co? — oburzyła się
Gryfonka, siadając na swoim łóżku z grymasem bólu na twarzy. —
Ach tak... cenkuję za psyprawienie mnie o wstsąs mósgu i wybicie
sęba. Tego mi bylo potseba.
Ślizgon przerwał na moment
opatrywanie swojej twarzy i spojrzał na nią z wyrzutem.
— Nigdy nie spotkałem kogoś
bardziej niewdzięcznego niż ty, Granger. Odkąd się z tobą
zadaję, mam same kłopoty.
— Zadajes się? — zdziwiła się
Gryfonka. — Ty tylko se mną mieskas.
— I od tego czasu coraz częściej
ląduję w skrzydle szpitalnym. Pechowa jesteś — dodał, rzucając
w dziewczynę zużytym wacikiem.
— Fuj! — pisnęła, po czym złapała
czysty fragment materiału i wyrzuciła go do kosza.
Hermiona chciała odpłacić się
Ślizgonowi, jednak w tym momencie do sali wróciła pani Pomfrey.
Podeszła do dziewczyny i zajęła się wybitym zębem. Już po
chwili, Gryfonka poczuła, jak puste miejsce wypełnia się brakującą
jedynką. Uśmiechnęła się, dziękując pielęgniarce za pomoc
i położyła na łóżku, nie chcąc nadwyrężać obolałych
mięśni. Kątem oka obserwowała, jak starsza kobieta zajmuje się
obrażeniami Ślizgona i skrzywiła się, gdy usłyszała
nieprzyjemny trzask nastawianego nosa. Patrzyła z dezaprobatą, jak
arystokrata przeglądał się w lusterku, by ocenić efekt końcowy.
— Co się stało z tym prostakiem,
który mnie zaatakował? — spytał Draco zdawkowym tonem.
— Został ukarany szlabanem i utratą
punktów przez jego dom — odpowiedziała rzeczowo pielęgniarka,
smarując opuchnięte oko leczniczą maścią. — A teraz proszę
już się nie ruszać, panie Malfoy.
— A co to za szlaban, jeśli można
wiedzieć?
— Zastąpi pana Zabiniego w
sprzątaniu toalet przez kolejny miesiąc.
Pomimo bólu, na usta arystokraty
wstąpił błogi uśmiech.
— To cudownie — powiedział, ledwo
opanowując chichot.
— Malfoy bardzo dba o to, by
urządzenia sanitarne były w wyśmienitym stanie — warknęła
wściekła Gryfonka, doskonale wiedząc, że gdyby nie sprowokował
Rona do ataku, cała sprawa rozeszłaby się po kościach.
Pani Pomfrey puściła tę uwagę mimo
uszu, nie chcąc wtrącać się do prywatnych spraw swoich pacjentów.
Postawiła na szafkach eliksiry dla każdego z nich i opuściła
salę, zaszywając się w swoim gabinecie. Hermiona, mając już
serdecznie dość tego dnia, wypiła eliksir słodkiego snu i
odwróciła się plecami do swojego współlokatora.
Gdy się obudziła, w sali panowała
ciemność, rozjaśniana tylko przez lampkę, stojącą przy łóżku
Ślizgona. Poirytowany wyraz jego twarzy dał dziewczynie do
zrozumienia, że arystokrata miał problem z zaśnięciem albo
po prostu nie chciał spać i potwornie się nudził. Być może
obawiał się, że nawiedzi go kolejny koszmar, a on nie będzie mógł
zrobić nic, by zagłuszyć swoje krzyki.
Hermiona poprawiła poduszkę, czym
ściągnęła na siebie jego stalowy wzrok.
— No nareszcie, ile można spać?
Oburzona Gryfonka otworzyła usta,
jednak nie mogła zdobyć się na to, by cokolwiek powiedzieć.
Najpierw szantażował ją zdjęciami, zmusił ją do nauki latania,
która w wielkim finale zakończyła się spotkaniem z bijącą
wierzbą, pobił jej przyjaciela i co po tym wszystkim słyszy? „Ile
można spać!”
Odwróciła się do niego plecami,
dając mu do zrozumienia, że nie ma ochoty na żadną dyskusję.
Draco zmrużył oczy, jednak nie
próbował wciągać jej do rozmowy. Był przekonany, że prędzej
czy później sama się do niego odezwie. Był głodny i właśnie
zastanawiał się, co zamówić do jedzenia, gdy dziewczyna z
powrotem odwróciła się do niego i spytała:
— Naprawdę masz te zdjęcia, Malfoy?
Arystokrata tylko uśmiechnął się
tajemniczo, a Hermiona przyrzekła sobie, że zrobi wszystko, by je
odnaleźć i zniszczyć. Gdy Ślizgon otworzył usta, nabrała
nadziei, że w końcu jej odpowie, jednak chłopak nie miał takiego
zamiaru.
— Zgredek!
Zmierzyła go oburzonym spojrzeniem
sygnalizującym, że za chwilę rozpocznie żarliwą przemowę.
— Nie możesz poczekać do rana? Nie
masz prawa wykorzystywać…
— Panicz Malfoy, sir?
Zgredek ukłonił się nisko, dzięki
czemu uniknął spojrzenia byłego pana pełnego dezaprobaty. Skrzat
miał na sobie sięgającą do ziemi czarną koszulkę z Fatalnymi
Jędzami, natomiast na głowie nosił żółtą, pomniejszoną,
szpiczastą tiarę. Ślizgon nie mógł powstrzymać grymasu, gdy
spod koszulki wyłoniły się różnokolorowe skarpetki.
— Chcę pudding czekoladowy, sok i
koniecznie jakieś owoce. To wszystko.
Hermiona poczekała, aż skrzat zniknie
i usiadła na łóżku, by zrugać współlokatora.
— Nie mogę uwierzyć, że nadal
traktujesz go jak swoją własność! Zgredek to WOLNY skrzat i nie
masz prawa się nim wysługiwać! Stowarzyszenie W.E.S.Z…
Draco zaśmiał się kpiąco i zmierzył
ją badawczym spojrzeniem. Uniósł się na łokciach, poprawił
poduszkę i usiadł na łóżku. Dopiero wtedy przerwał żarliwą
przemowę dziewczyny.
— A więc mówisz mi, że wolność
jest dla nich czymś dobrym? Widziałaś, jak wygląda? Co zrobiła z
nim twoja wolność? To jest wbrew ich naturze, Granger! Od wieków
mają zakodowane to, by służyć czarodziejom i uwierz mi, obydwie
strony były zadowolone z takiego stanu rzeczy.
— Zadowolone? Jak ktoś może być
zadowolony z bycia niewolnikiem?! — oburzyła się Gryfonka,
zaciskając pięści na kołdrze. Nie mogła uwierzyć, że
ktokolwiek może być tak zaślepiony i obojętny na cierpienia
skrzatów domowych. Za każdym razem, gdy ktoś wykorzystywał
skrzaty, budził się w niej wewnętrzny sprzeciw i gniew, jednak
przy arystokracie jej uczucia sięgały zenitu. — One są bite,
traktuje się je jak nic niewarte... Ty ciągle rozkazujesz mu, jakby
był twoją własnością! — zarzuciła mu Gryfonka, oskarżycielsko
celując w niego palcem.
Arystokrata zacisnął wargi i
przechylił głowę, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał.
— W porządku, załóżmy, że ten
skrzat jest wolny. Zatrudnił się w Hogwarcie, tak? — Ślizgon
zaśmiał się, rozbawiony wizją pracującego skrzata. Poczekał, aż
Hermiona niepewnie skinie głową. — Skoro jestem uczniem, a on tu
pracuje, to chyba mogę czegoś od niego zażądać, prawda, Granger?
Przecież za to mu płacą. Tak czy inaczej, wychodzi na moje: mam
prawo wzywać Zgredka i wyznaczać mu zadania.
Gryfonka bardzo starała się znaleźć
jakąś ripostę, jednak triumfująca mina blondyna skutecznie jej to
utrudniała. Draco uśmiechnął się złośliwie, zadowolony z tego,
że udało mu się pozbawić współlokatorkę wszelkich argumentów,
która dopiero po chwili burknęła:
— Możesz go o coś poprosić, nie
zażądać.
— Jedzenie dla panicza — oznajmił
Zgredek, podając tacę arystokracie, po czym ukłonił się
i opuścił salę.
Hermiona z zawiścią przyglądała się
Ślizgonowi, jednak nie powiedziała ani słowa. Jej bojowa mina
tylko go rozbawiała, zamiast wzbudzać w nim poczucie winy. Prawdę
mówiąc, sama zaczynała być głodna, a na widok puddingu
zaburczało jej w brzuchu.
— Daj jedno jabłko — mruknęła w
końcu.
Chłopak zaśmiał się i rzucił jej
owoc.
— Jak myślisz, kiedy przyślą nam
zdjęcia z balu?
— Na Salazara, Granger, daj
człowiekowi spokojnie zjeść — marudził Draco, jednak widząc
stanowczy wyraz jej twarzy, dodał: — Nie wiem. Możliwe, że w tym
tygodniu. Radzę ci uważać z tym jabłkiem, jest dość twarde, a
twój nowy ząb... — urwał, robiąc unik przed rzuconą w niego
poduszką. — Żałuję, że nie zrobiłem ci wtedy zdjęcia,
scelbulcu.
— Och, tak, przecież fotografia to
twoja nowa pasja. Oddawaj poduszkę, Malfoy.
— Sama sobie po nią przyjdź,
Walcząca-O-Niepotrzebną-Wolność-Skrzatów-Granger.
— Nie mam zamiaru słuchać krytyki
od kogoś, kto nie ma pojęcia o skrzatach domowych — warknęła,
wyrywając poduszkę spod głowy blondyna.
— Nie mam pojęcia? — oburzył się
arystokrata. — W przeciwieństwie do ciebie od dzieciństwa mam
z nimi do czynienia.
Dziewczyna wróciła do łóżka,
otuliła się kołdrą i zapytała:
— Tak? To kto jest ojcem Zgredka? Dla
ułatwienia dodam, że on nadal dla ciebie... pracuje. Emmm...
Malfoy? Wszystko w porządku?
Arystokrata zamarł, wpartując się w
nią zszokowany. Na przemian otwierał i zamykał usta, jednak nie
mógł nic powiedzieć.
— To one... się rozmnażają?
Wybuchnęła śmiechem, a łzy
rozbawienia spłynęły jej po policzkach. Nie chcąc zbudzić
pielęgniarki, zakryła dłonią usta, jednak i tak nie udało jej
się stłumić chichotu.
— One... kopulują — szepnął z
niedowierzaniem chłopak i skrzywił się z obrzydzeniem.
— Chcesz mi powiedzieć, że nie
wiedziałeś?
— Nie obchodziło mnie... TO.
Bardziej interesowało mnie, czy wywiązują się ze swoich
obowiązków — wymamrotał, nadal nie mogąc wyjść z szoku.
Pokręcił głową i skrzywił się, jakby próbował pozbyć się
nieprzyjemnych myśli. — No dobra, który to?
Hermiona zamrugała, nie rozumiejąc
pytania.
— Który jest ojcem? Nie wierzę, że
prowadzę rozmowę na taki temat — powiedział, jakby do siebie.
Odstawił tacę na szafkę, czując,
jak jego apetyt oddala się od niego wielkimi krokami.
Dziewczyna przez chwilę siedziała w
ciszy, próbując sobie przypomnieć imię skrzata. Postukała się
palcem w brodę, marszcząc brwi.
— To było coś na „m”... Malec?
— Mikrus — warknął arystokrata.
W tym momencie poczuł jeszcze większą
niechęć do irytującego skrzata. Zaskoczony, spojrzał na
współlokatorkę, a w jego oczach pojawiła się podejrzliwość.
— A ty niby skąd to wiesz? Byłaś
pod materacem?
Hermiona spiorunowała go morderczym
spojrzeniem, walcząc z pragnieniem uduszenia bezczelnego Ślizgona.
— Po prostu go zapytałam, Malfoy.
Gryfonka położyła się, tracąc chęć
do jakiejkolwiek rozmowy. Zamknęła oczy, próbując zasnąć,
jednak za każdym razem, gdy to robiła, widziała swoich rodziców.
To, co w trakcie dnia spychała głęboko w podświadomość,
nocami wracało ze zdwojoną siłą. Nawet w czasie snu nie zawsze
udawało jej się pozbyć trosk, które powracały pod postacią
koszmarów. Nagromadzone uczucia zżerały ją od środka. Hermiona
czuła, że więcej nie zniesie... Musiała pozbyć się tego
ciężaru, dlatego nim zdążyła się zorientować, zaczęła mówić.
— Tęsknie za nimi. Czasami wystarczy
jedno słowo, jakiś zapach czy piosenka i przed oczami znowu mam ich
obraz. Uśmiechniętych i szczęśliwych. Co noc mi się śnią.
Czasami widzę ich... martwych. Mama lubiła gotować i
eksperymentować z różnymi smakami. Nieraz żartowaliśmy z tatą,
że ta jej fascynacja obcą kuchnią skończy się płukaniem żołądka
— dziewczyna uśmiechnęła się i zerknęła na współlokatora.
Obrócił się w jej stronę i wsparł
głowę na dłoni, uważnie jej słuchając z nieprzeniknioną miną.
Nie oceniał, nie wyśmiewał, po prostu słuchał i to dodało jej
odwagi, by kontynuować.
— Tata z kolei uwielbiał
motoryzację. Przyprawiał mamę o zawał, kiedy wracał z garażu
cały wysmarowany jakąś mazią i brudził wszystko, co mu się
napatoczyło pod rękę. Oboje byli dentystami, poznali się na
studiach. Przed snem, mama zawsze do mnie przychodziła i opowiadała
bajki. Najbardziej lubiłam tą o Kopciuszku.
— Kop-ciu-szek? — powtórzył
powoli Draco, wyraźnie akcentując każdą sylabę. — Kto to jest
Kop-ciu-szek?
Dziewczyna uśmiechnęła się i
zaczęła opowiadać. Przed oczami pojawił jej się rysunek
z książeczki z bajkami. Im dłużej mówiła, tym pewniej
się czuła. Nawet nie zauważyła, kiedy ponownie usiadła i zaczęła
gestykulować.
— I żyli długo i szczęśliwie.
Malfoy?
Gryfonka wstała i podeszła do
śpiącego Ślizgona. Na jego twarzy błąkał się delikatny
uśmiech. Nachyliła się nad nim i otuliła go kołdrą. W drodze
powrotnej wzięła tacę, na której został sok i parę owoców.
Przecież nie mogła pozwolić, by jedzenie się zmarnowało.
***
— Słuchaj, stary, jeszcze raz cię
przepraszam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. To wszystko jego wina —
oznajmił Nott, oskarżycielsko wskazując na Blaise'a.
Czarnoskóry wziął głęboki wdech i
teatralnie przystawił dłoń do serca.
— Moja? A kto chciał im „robić
dobrze”?!
Teodor otworzył usta, jednak nic nie
powiedział. Na jego policzki wypłynął rumieniec gniewu
i zawstydzenia.
— Milcz — powiedział krótko i
razem z przyjaciółmi wszedł do salonu prefektów naczelnych.
Zatrzymali się, gdy zauważyli
Gryfonkę, leżącą na kanapie. Ubrana w czerń, tuliła do siebie
poduszkę i co jakiś czas ocierała łzy. Na ich widok,
poderwała się i zamknęła w swojej sypialni.
— Jak sobie radzi? — spytał
Zabini, głową wskazując na drzwi, za którymi zniknęła Hermiona.
Zajął jeden z foteli i wyczekująco
spojrzał na Dracona.
— Widziałeś.
Nott prychnął pod nosem, zajmując
drugi fotel. Nie odrywając wzroku od swoich splecionych dłoni,
warknął ze złością:
— Och, tak. Niech arystokracja
debatuje o samopoczuciu szlamy, o jej parszywych rodzicach. Może im
jeszcze, kurwa, zafundujemy marmurowy grobowiec?! Albo nie! Jeszcze
lepiej! Pomnik! Nazwijmy ulicę ich imieniem! O! Albo wypłacajmy jej
rentę po rodzicach!
— Ciszej — syknął Blaise,
świadomy, że dziewczyna usłyszała każde słowo bruneta.
Teodor spojrzał na przyjaciela. Z jego
oczu biła furia. Mocno zacisnął szczękę, mierząc w Zabiniego
wściekłym spojrzeniem. Był to jeden z nielicznych momentów, w
których zazwyczaj spokojny i opanowany Nott, budził w innych lęk.
— Bo co? Bo usłyszy? Bo się
rozpłacze? Rzygać mi się chce, gdy widzę te współczujące
spojrzenia. A czy ktoś mi współczuł, gdy MOI rodzice
umierali?! NIE! A ja miałem gorzej. Bo ja musiałem na to patrzeć!
Musiałem patrzeć jak na rozkaz Rasac'a dementorzy składają swój
pocałunek! Nic! Nie mogłem zrobić nic, tylko stać, zakuty w
kajdany i czekać na swoją kolej.
Siedzieli przez chwilę w ciszy,
zakłócanej tylko przez szloch, dobiegający z sypialni Gryfonki.
Nott oddychał ciężko, po rzadkim u niego wybuchu. W końcu, nie
mogąc wytrzymać tutejszej atmosfery, wstał, by opuścić
dormitorium.
— Teo — zaczął przepraszającym
tonem Blaise.
Brunet nawet nie odwrócił się,
jedynie cicho powiedział:
— Nie teraz.
— Brawo, Zabini — mruknął Draco,
z politowaniem patrząc na przyjaciela.
— Dobij mnie bardziej — jęknął
chłopak, zakrywając twarz ramieniem. — Co jest ze mną nie tak?
— Od czego by tu zacząć... Jesteś
cholernie nietaktowny i... Hej! — krzyknął blondyn, robiąc unik
przed lecącą w jego stronę książką, zostawioną przez
Hermionę. — Gdzie idziesz? — spytał, gdy Zabini wstał z fotela
i ruszył ku wyjściu.
— Idę go szukać. Jeszcze zrobi coś
głupiego.
— Jesteś pewien, że to dobry
pomysł?
Widząc stanowczą minę Blaise'a,
Draco podszedł do barku i wybrał jedną z butelek. Podszedł do
Ślizgona i podał mu ją.
— Przyda ci się — wyjaśnił
krótko, klepiąc go w ramię.
— Branoc — pożegnał się chłopak,
na co arystokrata skrzywił się, zdegustowany kaleczeniem języka.
Blondyn westchnął i rozejrzał się
po salonie, by znaleźć sobie zajęcie. Dla zabicia czasu postanowił
napisać do matki, by uspokoić ją, na wypadek, gdyby już usłyszała
o jego kolejnym pobycie w skrzydle szpitalnym. Nie omieszkał
wspomnieć o wyczekiwanej przez niego nagrodzie za nienaganne
zachowanie na balu.
W czasie, gdy Ślizgon wyruszył do
sowiarni, Hermiona odważyła się wyjść z sypialni i westchnęła
z ulgą, gdy przekonała się, że pozostała w dormitorium
sama. Weszła do łazienki i obmyła twarz zimną wodą, by choć
trochę zminimalizować zaczerwienienie i opuchnięcie. Skrzywiła
się, widząc swoje odbicie. Wyglądała żałośnie. Krucha, słaba,
wychudzona... Rodzice na pewno nie chcieliby widzieć jej w takim
stanie. Teraz, kiedy w końcu minął pierwszy szok, mogła wyobrazić
sobie, co by powiedzieli, czego chcieliby dla swojej córki. Nie była
pewna, czy to chłodna kąpiel, szorstkie zachowanie współlokatora,
czy może nauka latania pomogła jej odzyskać zdolność
racjonalnego myślenia, jednak co do jednego była w stu procentach
przekonana: miała wielki dług u Malfoya.
W duchu obiecując rodzicom, że od
teraz zacznie przygotowywać się do powrotu do normalnego życia,
upięła włosy na czubku głowy i zaczęła przygotowywać kąpiel.
Dolała do wody olejek, przyniosła z sypialni balsam i krem i weszła
do wanny. Wzięła głęboki wdech, uśmiechając się lekko, gdy
poczuła słodką woń konwalii. Już dawno nie robiła czegoś dla
siebie. Powrót do codzienności planowała zacząć od najprostszych
rzeczy, począwszy od zadbania o swój wygląd, na samodzielnej
nauce kończąc. Miała jeszcze parę dni do powrotu do zajęć
i chciała opracowywać te same tematy, które będą omawiane
przez resztę grupy. Miała nadzieję, że nauka wypełni pustkę,
którą czuła.
Założyła piżamę, którą dostała
od rodziców na szesnaste urodziny: żółty podkoszulek i spodenki
ozdobione pluszowymi misiami. Mimo iż wyglądała dziecinnie, czuła
się niczym odziana w zbroję.
Podeszła do lustra, odkręcając
wieczko białego pudełeczka. Westchnęła, nabrała na palec
odrobinę kremu i nałożyła go na twarz, jednak czuła się przy
tym nienaturalnie. To nie była ona. Dawna Hermiona nie zwracała
uwagi na wygląd, to tylko zachcianki współlokatora skłoniły ją
do tego, by starannie dbała o swój wizerunek. Teraz czuła się
zupełnie tak, jakby nakładała maskę, mającą ukryć przed
światem to, w jakiej jest rozsypce.
Spiorunowała wzrokiem swoje lustrzane
odbicie i ze złością odrzuciła pudełeczko na blat. Wróciła do
pokoju i, zostawiając otwarte drzwi, położyła się, niemal
całkowicie zakrywając się kołdrą. Nie odważyła się zamknąć
oczu, cały czas wpatrywała się w strużkę światła wpadającą
przez wejście do pokoju.
— Granger, czy tak trudno zgasić
światło? — zawołał Draco, wchodząc do dormitorium.
Po chwili w sypialni Gryfonki zapadła
ciemność. Słysząc kroki Ślizgona w korytarzu, zawołała go.
— Czego chcesz? — spytał, nie
wchodząc do jej sypialni.
Hermiona przez chwilę wahała się ze
swoją prośbą, jednak w końcu cicho powiedziała:
— Czy mógłbyś zostawić otwarte
drzwi do siebie?
Jedyną odpowiedzią, jaką otrzymała,
było ciche prychnięcie. Pozbawiona nadziei na spełnienie jej
prośby, skuliła się, podciągając kołdrę pod samą brodę. Na
twarzy Hermiony pojawił się niewielki uśmiech, gdy strumień
światła dobiegający z sypialni Dracona na powrót rozjaśnił
pokój Gryfonki. Jej uszu dobiegł dźwięk otwieranych szuflad i jęk
sprężyn, gdy arystokrata prawdopodobnie rzucił się na łóżko.
Zamknęła oczy, chcąc jak najszybciej
zasnąć, jednak gdy tylko to zrobiła, przed oczami ponownie
pojawiła jej się twarz zjawy. Rozejrzała się nerwowo, jednak nie
zauważyła niczego niepokojącego. Leżała z otwartymi oczami,
nawiedzana przez widok zdeformowanej twarzy i ponownie poderwała
się, gdy usłyszała ciche chrobotanie dobiegające z kąta.
Zgromiła wzrokiem Krzywołapa i niemo rozkazała mu zostawić
zabawkę i położyć się obok niej. Kot dumnym krokiem opuścił
pomieszczenie, nawet nie zaszczycając właścicielki spojrzeniem,
pozbawiając ją możliwości, by obwiniać go o wszelkie dźwięki,
które przyprawiały ją o gęsią skórkę.
Wiedząc, że nie jest w stanie spędzić
pierwszej samotnej nocy po przerażającej wizji, wstała, biorąc
swoją kołdrę. Poprzednią przespała spokojnie tylko ze względu
na eliksir snu i obecność Dracona. Ze ściśniętym gardłem
stanęła w wejściu do pokoju Ślizgona. Chłopak leżał na
brzuchu, podpierając się na łokciach i leniwie przewracał strony
gazety. Chcąc zwrócić na siebie uwagę, zapukała w futrynę.
Arystokrata na widok dziewczyny ubranej
w dziecinną piżamę tylko uniósł brew.
— Mogę spać u ciebie? — wypaliła,
unikając jego wzroku. Była zawstydzona swoim zachowaniem, jednak
zbyt bardzo bała się, by spędzić tę noc samotnie.
— Słucham? — spytał autentycznie
zdziwiony.
Usiadł i zmierzył ją badawczym
spojrzeniem.
— Czy mogę... spać tutaj? —
wymamrotała, spuszczając wzrok na swoje bose stopy.
— A co, zasikałaś sobie łóżko? —
zaśmiał się blondyn, krytycznie spoglądając na jej ubiór. W tej
piżamie, z włosami uwiązanymi w niechlujny kucyk i tuląc kołdrę,
rzeczywiście wyglądała jak mała dziewczynka.
Dobry humor opuścił go w momencie, w
którym Gryfonka spojrzała na niego oczami pełnymi łez. Skrzywił
się. To, że znowu lada moment miała się rozbeczeć, sprawiało,
że czuł się jak ostatni dupek. Nie uśmiechało mu się goszczenie
jej u siebie, zwłaszcza, że miał świadomość tego, że
musiała usłyszeć każde słowo Notta.
Zmierzył ją gniewnym spojrzeniem, w
duchu obwiniając ją o swoje wewnętrzne rozterki. W końcu
jednak westchnął, wziął swoją różdżkę z szafki i wyczarował
jej łóżko polowe naprzeciwko swojego.
— Ani słowa... komukolwiek —
ostrzegł Draco, po czym zgasił światło, zostawiając zapaloną
lampkę.
Ślizgon wrócił do lektury, podczas
gdy dziewczyna kładła się na wąskim łóżku. Postanowił, że
będzie ignorował jej obecność, jednak im bardziej się starał,
tym częściej zerkał za siebie, obserwując dziewczynę.
Pomimo licznych prób, nie był w
stanie skupić się na tekście o najnowszych odkryciach
alchemików z północnej Anglii. Zirytowany, odrzucił gazetę
na nocną szafkę i zgasił lampkę, licząc na to, że sen uwolni go
od tego nieznośnego uczucia, które co jakiś czas nakazywało mu
spoglądać na Hermionę. Ułożył się na plecach, zakrywając
twarz ramieniem, starając się za wszelką cenę ignorować fakt o
obecności Gryfonki.
Sen długo nie nadchodził. Wsłuchiwał
się w jej oddech, czekając na to, że stanie cię cichy i miarowy,
jednak stale dochodziły go odgłosy przewracania się z boku na bok.
Zastanawiając się, dlaczego, do
cholery, w ogóle przejmuje się jej wygodą, warknął:
— Chodź tutaj.
Odsunął się, robiąc dla niej
miejsce. Dziewczyna niepewnie podeszła do łóżka i położyła
się, szczelnie opatulając swoją kołdrą. Spojrzała z
wdzięcznością na swojego współlokatora i wyszeptała:
— Dziękuję.
Jego obecność działała na nią
uspokajająco, być może dlatego, iż wiedziała, że cokolwiek się
wydarzy, Ślizgon da sobie z tym radę. Przesunęła się na sam
skraj łóżka, nie chcąc być przyczyną jego niewygody. Czując
znużenie, zamknęła oczy.
Draco Malfoy leżał na plecach,
podpierając głowę na skrzyżowanych ramionach. Co jakiś czas
rzucał rozdrażnione spojrzenia w stronę Gryfonki. „Idiota!”
— pomyślał, analizując obecną sytuację. Pomimo tego, że w
trakcie turnieju wielokrotnie spali obok siebie i to w znacznie
mniejszej odległości, teraz było inaczej. Czuł się inaczej. Czy
to za sprawą całej scenerii? Tego, że to było łóżko, a nie
niewygodny śpiwór, a on, pomimo tego, że ma inne opcje, nadal tkwi
z nią w tej dwuznacznej sytuacji, bo wie, że jego obecność dodaje
jej otuchy i sprowadza na nią choć odrobinę spokoju?
Odwrócił się na drugi bok, po raz
kolejny szukając wygodnej pozycji do snu. On także leżał na
skraju łóżka, chcąc jak najbardziej zwiększyć dzielący go od
Gryfonki dystans, tak, że pomiędzy nimi z powodzeniem można
by było ułożyć jeszcze jedną osobę.
Teraz, gdy leżeli w jednym łóżku,
czuł się wyjątkowo dziwnie. Z ciężkim westchnieniem odwrócił
się na drugi bok i wbił spojrzenie w Hermionę. Obserwując
delikatny ruch jej pleców, po chwili zaczął oddychać tym samym
rytmem. Nieświadomie przysunął się bliżej, przenosząc wzrok na
jej loki, które w świetle księżyca wydawały się lśnić zimnym
blaskiem. Powoli uniósł dłoń, by dotknąć jednego z kosmyków...
I właśnie wtedy Hermiona odwróciła
się. Widząc jego rękę tuż przy swojej twarzy, zamarła, nie
chciała jednak go odtrącić. Chciała poczuć na sobie jego
chłodny, kojący dotyk.
Draco, widząc w tym jedyne wyjście z
sytuacji, chwycił róg poduszki, z irytacją próbując przesunąć
ją w swoją stronę. Szarpnął mocniej, wyrywając poduszkę
spod głowy dziewczyny.
— Co robisz? — spytała zaspanym
głosem.
— Przynieś sobie własną —
powiedział Ślizgon, układając poduszkę po swojej stronie łóżka.
Dziewczyna z lękiem spojrzała na
ciemny korytarz i przeniosła na niego błagalne spojrzenie, pytając:
— A ty nie możesz po nią pójść?
— Na Wielkiego Salazara, Granger! —
syknął, siadając na łóżku. — Nic cię nie zaatakuje... Chyba
że twój tłusty kocur postanowi coś przekąsić przed snem.
— Krzywołap nie jest tłusty, ma
tylko puszyste futro.
Przez chwilę mierzyli się wściekłym
spojrzeniem, jednak widząc jego nieustępliwą minę, Hermiona
odwróciła się, by pójść do swojego pokoju po dodatkową
poduszkę.
Postawiła na podłodze jedną nogę,
gdy z salonu usłyszeli szmer. Przerażona dziewczyna cofnęła się,
wpadając na swojego współlokatora.
Arystokrata powoli wstał z łóżka,
gestem rozkazując jej, by była cicho. Wyjął z nocnej szafki
różdżkę i cicho spytał:
— Gdzie masz swoją?
— W pokoju.
Wzniósł oczy ku niebu, nie mogąc
nadziwić się nieostrożności współlokatorki. Spojrzał w kąt
pokoju, gdzie na wygodnym posłaniu leżał doberman.
— Salazar, chodź tu — syknął,
wskazując na swoje łóżko.
Pies wykonał jego polecenie, siadając
przy Hermionie.
— Gdy przyjdzie ktoś nieznajomy...
zagryź — rozkazał, ujmując w dłonie pysk psa. — Zrozumiałeś?
— spytał z nadzieją, nachylając się nad pupilem.
Westchnął zrezygnowany, gdy doberman
polizał go po policzku, wesoło merdając ogonem. Z myślą, że
musi wreszcie na poważnie zająć się jego tresurą, Draco wyszedł
z sypialni, zaciskając palce na różdżce. Ostrożnie
stawiając kroki, zszedł po schodach, od razu zauważając
skradającą się postać.
— Drętwota!
Bezwładne ciało intruza runęło na
podłogę. Ślizgon podszedł do niego, zapalając po drodze światło.
Zmarszczył brwi, widząc unieruchomionego Zabiniego. Cofnął
zaklęcie, pomagając przyjacielowi wstać.
— Draco, ja rozumiem, że cenisz
sobie swoją prywatność... i to, że czasem bywam denerwujący. Ja
to wszystko rozumiem, naprawdę. Ale żeby tak bez ostrzeżenia? Za
co, kurwa, za co? — biadolił znokautowany czarnoskóry,
rozcierając sobie potylicę.
— Sam jesteś sobie winien. Co tu w
ogóle robisz?
Zabini zamarł, zastanawiając się nad
celem swojej wizyty.
„Najwyraźniej uderzył się w
głowę mocniej, niż sądziłem” — pomyślał blondyn,
wpatrując się w przyjaciela pytającym wzrokiem.
W końcu na twarzy Blaise'a zagościło
olśnienie i już po chwili oznajmił:
— Pogodziłem się z Nottem...
— To dobrze — wtrącił
arystokrata.
— Ale chciał mieć dzisiaj
dormitorium tylko dla siebie. Przenocujesz mnie? — spytał
z grzeczności i bez czekania na zgodę, rozłożył się na
kanapie.
— Możesz spać w pokoju Granger.
— A ona?
— Śpi u mnie — odpowiedział,
zanim zdążył ugryźć się w język.
Jednak na odwołanie tych słów było
już za późno. Zabini wstał z kanapy, a w jego oczach widać było
zaciekawienie.
— Mogę zapytać o jakieś szczegóły?
— spytał, unosząc kilkakrotnie brew w charakterystyczny
sposób.
— Nie — oznajmił dobitnie Ślizgon.
— I powiem ci coś jeszcze: jeśli ktokolwiek się o tym
dowie, bądź świadom tego, że mnie nie da się udobruchać tak
szybko, jak Notta — zagroził, zostawiając Zabiniego samego w
salonie.
W drodze powrotnej zabrał z sypialni
dziewczyny jej poduszkę.
Wpadł do pokoju, trzaskając drzwiami.
Odrzucił różdżkę i rzucił Hermionie jej własność, po czym
obszedł łóżko i, siadając po jego drugiej stronie, oparł łokcie
na kolanach.
Gryfonka z niepokojem patrzyła na
nagie plecy arystokraty, na których widoczne były jeszcze blade
ślady po ataku Gregorovicza.
— No i?
— Nic. To tylko Zabini. Będzie tu
dzisiaj spał — odpowiedział krótko, odwracając się w jej
stronę.
— Tutaj? — spytała Gryfonka,
sprawiając wrażenie, że spodziewa się tego, że lada chwila do
pokoju wpadnie Blaise ze swoim kompletem pościeli.
Ślizgon przymknął oczy, szukając w
sobie cierpliwości. Nie wiedział, które z nich w tym momencie
irytowało go bardziej.
— Granger... ja naprawdę nie mam
teraz na to siły...
— CZY DOSTANĘ JAKĄŚ PODUSZKĘ?! —
dotarł do nich ryk z sąsiedniego pokoju.
Draco Malfoy położył się na brzuchu
i ryknął wściekle, po czym przykrył głowę poduszką.
Hermiona poklepała go po ramieniu,
patrząc na niego ze współczuciem.
***
Nadszedł ten dzień. Dzień, w którym
miała powrócić do swoich obowiązków, nauki i całego
szkolnego rozgardiaszu. Czy była na to gotowa? Nie. Czy tydzień
przerwy był w stanie cokolwiek zmienić? Nie. Czy kiedykolwiek to
się zmieni? Nie miała już na to nadziei. Wiedziała jednak, że
nie może spędzić całego życia, siedząc zamknięta w swoim
pokoju i odizolowując się od świata. Nie chciała dostarczać
przyjaciołom kolejnych powodów do zmartwień, postanowiła odgrywać
rolę silnej dziewczyny, która pogodziła się ze swoją tragedią,
a żal i cierpienie zachowa dla siebie, gdy nikt nie będzie widział,
jak bardzo jej dusza została okaleczona.
Zmusiła się, by wstać i podeszła do
szafki, by wybrać odpowiedni strój. Czarny? Nie, nie chciała
dodatkowo podkreślać swojej żałoby, stając się tematem numer
jeden. Wyjmowała kolejne ubrania, by po chwili schować je z
powrotem do szafy. W końcu zdecydowała się na stonowany zestaw w
odcieniach szarości i poszła do łazienki, by przygotować się na
zajęcia.
Wszystkie czynności wykonywała
automatycznie, wciąż zastanawiając się nad tym, jak zniesie
powrót do normalności i rutyny dnia codziennego. Spojrzała w
lustro, chcąc dodać sobie otuchy, jednak widok pozbawionej
jakichkolwiek uczuć twarzy tylko utwierdził ją w przekonaniu,
że nie jest gotowa. Postanowiła zostać w dormitorium, jeszcze ten
jeden dzień.
Wyszła z łazienki, pewna, że jej
współlokator już dawno poszedł na zajęcia. Zaskoczona jego
widokiem, spojrzała na zegarek. Lekcje zaczęły się dziesięć
minut temu. Pomimo tego, Ślizgon siedział wygodnie na kanapie i
wyraźnie na coś czekał. Zamknęła drzwi łazienki najciszej jak
umiała, starając się nie zwracać na niego swojej uwagi. Jednak
arystokrata, wyczulony na najcichszy dźwięk, odwrócił się w jej
stronę, gdy tylko ruszyła do swojej sypialni.
— No nareszcie, spóźnimy się przez
ciebie — powiedział, wstając z miejsca.
Podniósł z podłogi swoją
szkolną torbę i zarzucił ją sobie na ramię, wyczekująco
wpatrując się w Gryfonkę.
Dziewczyna przełknęła ślinę,
myśląc, jak może się go pozbyć. Nie spodziewała się, że
będzie tu na nią czekał, chcąc dopilnować, by nie zrobiła tego,
co miała zamiar uczynić. Stchórzyć i schować się w swoim
bezpiecznym pokoju, z dala od szeptów i współczujących
spojrzeń.
— To idź już, nikt ci nie każe na
mnie czekać — powiedziała w końcu. — Muszę się jeszcze
spakować, a to trochę potrwa. McGonagall i tak będzie
wściekła, lepiej nie dawać jej powodów do rozdania kolejnych
szlabanów — dodała, chcąc „pomóc” Ślizgonowi podjąć
słuszną decyzję.
Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła,
jak chłopak kieruje się do wyjścia. Chcąc zachować pozory,
weszła do swojego pokoju pod pretekstem spakowania się na zajęcia.
Gdy usłyszała, jak przejście się zamyka, odrzuciła swoją
szkolną torbę i usiadła na łóżku, podkulając nogi. Rozejrzała
się po pokoju, chcąc znaleźć sobie zajęcie na dzisiejszy dzień.
Jej spojrzenie padło na podręcznik do transmutacji.
Wstała, rozglądając się za swoimi
notatkami. Po tym, jak przeszukała cały pokój, doszła do wniosku,
że musiała je zostawić w salonie. Wyszła z sypialni i stanęła
jak wryta.
Na fotelu siedział Malfoy, wpatrując
się w nią z wyrazem determinacji na twarzy. Uniósł brew, widząc
jej dezorientację.
— Szukasz czegoś? — spytał,
ponownie podnosząc z podłogi szkolną torbę.
— Tak, notatek z transmutacji.
Mówiłam ci, żebyś na mnie nie czekał. Idź na zajęcia.
— A ty? — dopytywał, uważnie się
jej przyglądając.
— Pójdę na drugą lekcję. Nie
lubię się spóźniać — odpowiedziała, udając, że przeszukuje
regał z książkami. Wzięła do ręki opasły wolumin i
odwróciła się w stronę schodów, nie chcąc zdradzać Ślizgonowi
swojego zdenerwowania.
— Świetnie się składa, bo ja też
nie. Zostanę i przy okazji dopilnuję, żebyś nie spóźniła się
także na inne zajęcia.
Zdenerwowana dziewczyna odwróciła się
w jego stronę, nie wierząc własnym uszom.
— Co? Nie! Idź na lekcje, nie ma
potrzeby, żebyś mnie pilnował.
— Nie ma mowy, Granger. Znam cię.
Jak tylko wyjdę z dormitorium, zaszyjesz się w swoim pokoju,
chcąc jak najdłużej odwlekać moment, w którym będziesz musiała
się z tym zmierzyć. Później, na wypadek, gdybym cię szukał,
ukryjesz się w jakimś zakamarku — powiedział, ignorując
rozdrażnione spojrzenie Gryfonki.
— Znasz mnie, tak? — spytała
zaczepnie. — A co ty w ogóle możesz o mnie wiedzieć?
Arystokrata zaśmiał się cicho,
demonstracyjnie pocierając podbródek, po czym, nie spuszczając
wzroku z dziewczyny, podszedł do niej. Skrzyżował ręce na
piersi i spokojnym tonem oznajmił:
— Mieszkam z tobą już ponad pół
roku, nie wspominając już o tym, że przez trzy tygodnie spędzałem
z tobą niemalże każdą chwilę. Tak, Granger, śmiem
twierdzić, że cię znam.
— Udowodnij — rozkazała, robiąc
krok w jego stronę, nieco zadzierając głowę, by móc mu patrzeć
prosto w oczy. Po chwili ciszy uśmiechnęła się, czując, że
wygrała tę potyczkę.
— Uwielbiasz swój uporządkowany
świat i przeraża cię to, nad czym nie masz kontroli. Dlatego
uwielbiasz wiedzę: daję ci możliwość zapanowania nad wieloma
aspektami życia. Jest pewna i niezmienna. Ma dokładnie określone
ramy i reguły. Gardzisz wykorzystywaniem słabszych, zawsze stajesz
w ich obronie, nawet gdy sprawa z góry jest przegrana. Twoja empatia
nie pozwala ci przejść obojętnie obok cierpienia, nieważne czy
chodzi o twojego przyjaciela, zniewolonego skrzata, czy też o podłe
oślizgłe kreatury.
Arystokrata z satysfakcją obserwował
wyraz twarzy dziewczyny. Złość i niedowierzanie najpierw ustąpiły
miejsca zdziwieniu, by po chwili ukazać niepewność i zakłopotanie,
co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że ma rację. Nie
zważając na to, że kilkukrotnie otworzyła usta, zapewne chcąc
zaprzeczyć jego słowom, kontynuował swój wywód.
— Masz lęk wysokości, a ostatnio
boisz się ciemności — kolejne rzeczy, nad którymi nie masz
kontroli... których nie da się zaszufladkować i okiełznać wiedzą
i inteligencją. Pomimo tego, że udajesz niezależną
i niewzruszoną, że nie obchodzi cię opinia innych osób, tak
naprawdę jesteś krucha i łatwo cię zranić. Coś pominąłem?
Hermiona zrobiła krok w tył,
zaniepokojona tym, że Ślizgon z taką precyzją odszyfrował jej
uczucia. Czy to było aż tak proste? Nie mylił się w niczym,
punktując największe lęki dziewczyny, o których nie
wiedziało wielu z jej przyjaciół. Czy było to spowodowane tym, że
tak nieudolnie próbowała ukryć swoje uczucia, czy arystokrata
rzeczywiście znał się na ludziach?
Wróciła pamięcią do poprzednich
lat, w których wielokrotnie poniżał ją i jej bliskich. Zawsze
wiedział, gdzie uderzyć, co w danym momencie sprawi jej największy
ból.
Czuła się naga, zupełnie jakby
Ślizgon obdarł ją z płaszcza opanowania i kontroli nad własnym
życiem, za którym ukrywała swoje uczucia: to co kochała, co ją
przerażało i sprawiało, że była krucha i delikatna.
— Coś pominąłem? — powtórzył
swoje pytanie, nadal stojąc z założonymi rękami. Zaśmiał się,
widząc, jak dziewczyna wycofuje się do swojego pokoju. — Za
czterdzieści minut wychodzimy! — krzyknął, zanim zdążyła
zamknąć drzwi.
Hermiona usiadła na łóżku, próbując
się uspokoić. Oddychała ciężko, ledwo panując nad napływającymi
łzami. Dlaczego on jej to robił? Dlaczego nie zostawił jej w
spokoju? Aż tyle przyjemności sprawiało mu patrzenie, jak cierpi?
Prychnęła pod nosem, myśląc: „A niby jaki jest inny powód
tego, że dzisiaj ze mną został? Chciał pomóc? Dobre sobie”.
Położyła się, podkulając nogi pod
brodę. Nie była gotowa na opuszczenie dormitorium. Tak naprawdę
nigdy nie będzie i żaden Ślizgon jej w tym nie pomoże.
Nie wiedziała, ile czasu minęło,
miała tylko nadzieję, że arystokrata odpuścił i zostawił ją
samą. Gdy usłyszała odgłos otwieranych drzwi, natychmiast
zamknęła oczy.
— Granger, wychodzimy — oznajmił
tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Wiem, że udajesz, więc daruj
sobie to przedstawienie.
Gryfonka raptownie usiadła na łóżku,
mierząc w Dracona wściekłym spojrzeniem.
— Nie dociera do ciebie, że nie mam
ochoty tam iść?! Jakim prawem mi rozkazujesz?
— Takim, że dzisiaj kończy się
twój urlop wypoczynkowy i wracasz do zajęć — powiedział oschle,
rozglądając się po pokoju. W końcu wypatrzył szkolną torbę
Gryfonki i bez ostrzeżenia rzucił nią w dziewczynę.
Hermiona odrzuciła ją na łóżko i
podeszła do arystokraty, chcąc postawić sprawę jasno.
— Nigdzie dzisiaj nie idę, Malfoy.
— Owszem, pójdziesz albo cię tam
zaniosę. To dopiero będzie widowisko.
Hermiona patrzyła na niego, nie mogąc
pojąć, dlaczego się tak przy tym upiera. Czy naprawdę
interesowało go, czy i kiedy wróci na zajęcia?
— Dlaczego mi to robisz? — spytała
głosem ochrypniętym od płaczu. — Nie rozumiesz, że jeszcze nie
jestem gotowa? Że to za wcześnie? — pytała, patrząc na niego
błagalnym wzrokiem.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak
bardzo obawiała się tego powrotu. Wiedziała, że nie ma w sobie
dość siły, by poradzić sobie z ciągłymi rozmowami na jej temat,
spojrzeniami innych uczniów. Wiedziała, że nie zniesie serii pytań
„Jak się czujesz?” „Wszystko w porządku?”. Bo nie było w
porządku, a ona nie była w stanie udawać, że jest inaczej.
— Granger... — zaczął łagodnie,
ignorując chęć, by ją przytulić — Granger, zawsze będzie za
wcześnie. Dzień czy dwa nie wystarczą, a uciekanie przed
problemami nie sprawi, że one znikną. Prędzej czy później
będziesz musiała stawić im czoła i wierz mi, im szybciej, tym
lepiej.
— Ale ja…
— Nie chcę tego słuchać. Przestań
beczeć, wychodzimy za pięć minut — oznajmił, po czym zostawił
ją samą w pokoju.
Hermiona wzięła kilka głębokich
oddechów i podeszła do lustra. Otarła łzy, przekonując samą
siebie, że da radę. Zmusiła się do nikłego uśmiechu, wzięła
swoją torbę i wyszła do salonu.
— Gotowa? — spytał Ślizgon, gdy
podeszła do wyjścia.
— Nie — odpowiedziała. Zanim
Ślizgon zdołał cokolwiek powiedzieć, dodała: — Chcę mieć to
już za sobą.
Otworzył drzwi i razem wyszli na
zatłoczony korytarz. Gryfonka starała się ignorować spojrzenia
innych uczniów, jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jak
tylko znikała z ich pola widzenia, zaczynali rozmowy na jej
temat.
Gdy dotarli do rozwidlenia korytarza,
Ślizgon bez słowa opuścił ją i udał się na Zaklęcia. Może to
śmieszne, ale jego obecność dodawała jej otuchy, sprawiała, że
czuła się pewniej. Teraz, gdy odszedł, czuła się osaczona i
napiętnowana.
Zatrzymała się, sparaliżowana przez
strach przed spotkaniem z innymi uczniami. Obejrzała się za siebie,
kuszona przez chęć ponownego zaszycia się na kolejne dni. Już
miała zrobić pierwszy krok w kierunku dormitorium, gdy poczuła, że
ktoś się jej przygląda. Nie tak jak większość uczniów — ze
współczuciem i troską — lecz z siłą i determinacją.
Spojrzała w tamtą stronę i
zobaczyła, wpatrującego się w nią, Ślizgona. Stał,
nonszalancko oparty o ścianę, nie spuszczając z niej
stalowych oczu. Jeszcze raz spojrzała tęsknie na wejście do
dormitorium i z powrotem na współlokatora. Wskazywał
palcem to na nią, to na korytarz prowadzący do sali numerologii.
Gryfonka wzięła uspokajający oddech,
przykleiła na twarz niepewny uśmiech i ruszyła na zajęcia, cały
czas czując na sobie jego wzrok.
Znalazła swoją klasę, żałując, że
nie wróciła do dormitorium. Gdy tylko pojawiła się pod salą,
rozmowy uczniów ucichły. Powtarzając sobie, że jej to nie ominie
i prędzej czy później będzie musiała przez to przebrnąć,
odszukała wzrokiem Harry'ego i Rona. Podeszła do nich, czując,
że pozostali uczniowie obserwują każdy jej ruch.
— Cześć — przywitała się
krótko, nie poznając swojego głosu. Zupełnie jakby przemówił
ktoś inny, nie ona.
— Cześć — powiedział niepewnie
Ron, zupełnie jakby bał się urazić dziewczynę, albo co gorsza
sprowadzić falę płaczu. — Jak się czujesz?
Hermiona pomyślała, że chociaż jej
najbliżsi przyjaciele powinni powstrzymać się od frazesów, nic
nieznaczących pytań, które ciągle przypominały o jej tragedii.
Harry chyba pomyślał tak samo, bo dyskretnie szturchnął Rona
łokciem, dając mu do zrozumienia, że jego pytanie było
niestosowne.
— W porządku — odpowiedziała po
chwili, siląc się na uśmiech, który powiększył się, gdy
zauważyła, że chłopcy odetchnęli z ulgą.
Pomyślała, że także obawiali się
tego dnia i chcieli, by jej powrót był jak najmniej bolesny.
Wkrótce rozmowa przeszła na bardziej przyziemne tematy, a inni
uczniowie wzięli z nich przykład, wypełniając korytarz rozmowami.
***
Odetchnęła z ulgą, gdy ostatnia
lekcja dobiegła końca. Wreszcie mogła powrócić do swojej
bezpiecznej kryjówki, w której nikt na nią nie patrzył, czekając,
aż wybuchnie płaczem. Tam mogła przestać udawać, pozbyć się
sztucznego uśmiechu, który nosiła przez cały dzień. Nie
wiedziała, że ten drobny gest, może być aż tak wyczerpujący.
Czterdzieści siedem razy powtórzyła, że nic jej nie jest, że
jest w porządku i nie potrzebuje żadnej pomocy.
Weszła do dormitorium i oparła się o
drzwi, izolując się od wszystkiego, co za nimi czekało. Tu mogła
liczyć na tę namiastkę spokoju i normalności, czuła, że jest u
siebie.
Weszła do salonu, zastając Ślizgona
nad podręcznikami. Gdy przechodziła obok niego, nie podniósł
głowy ani w żaden inny sposób nie dał po sobie znać, że
zauważył jej przybycie.
Gryfonka nalała sobie soku, usiadła w
fotelu przy kominku i wyjęła swoje książki. Chciała jak
najszybciej uporać się z zaległościami, które nagromadziły się
podczas jej nieobecności. Poza tym musiała się czymś zająć, by
znów nie wpaść w pułapkę odrętwienia.
Zaczęła studiować podręcznik, w
poszukiwaniu przydatnych informacji na wypracowanie dla Snape'a.
Kątem oka dostrzegła, że Ślizgon się jej przygląda. Podniosła
głowę, jednak arystokrata uważnie wertował swoje notatki.
Gryfonka uznała to za przywidzenie i wróciła do swoich zajęć.
Pracowali w ciszy, przerywanej co jakiś
czas skrobaniem pióra. Nagłe stukanie w szybę poderwało
dziewczynę na kilka centymetrów w górę, czego skutkiem było
pojawienie się wielkiego kleksa na jej wypracowaniu z obrony przed
czarną magią. Hermiona spojrzała w kierunku okna i niemal
zaśmiała się z własnej głupoty, gdy zobaczyła za nim sowę.
Ślizgon podszedł do okna, by odebrać
korespondencję. Było w jego twarzy coś, czego Gryfonka nie
potrafiła rozszyfrować. Złość? Niepokój? Strach? Widziała, jak
z każdą kolejną linijką tekstu jego oczy zwężają się, a rysy
twarzy stają się bardziej ostre. Nie wiedziała, kto wysłał do
Malfoya ten list, ale jednego była pewna: nie chciałaby być w jego
skórze, gdy Malfoy w końcu go dopadnie.
Draco z mieszaniną złości i
niepokoju wpatrywał się w dobrze mu już znane pismo. Po raz
ostatni zlustrował wzrokiem krótką wiadomość i z powrotem włożył
list do koperty. W pośpiechu pozbierał ze stołu swoje rzeczy,
po czym zamknął się w swojej sypialni, ignorując pytające
spojrzenie dziewczyny. Wiedział, że im mniej osób o tym wie, tym
lepiej. Nie tylko dla niego.
Odrzucił niedbale podręczniki na
łóżko, wciąż ściskając w jednej ręce kopertę. Podszedł do
szafki, otworzył jedną z szuflad i podważył jej wieko, ukazując
podwójne dno. Po raz ostatni spojrzał z odrazą na list i włożył
go do tajnego schowka razem z innymi.
***
Hermiona weszła do Wielkiej Sali nieco
spóźniona, większość uczniów już zajęła swoje miejsce przy
podłużnych stołach. Poranny rozgardiasz wydawał się jej nieco
zbyt głośny, nawet jak na poranek poprzedzający mecz Quidditcha.
Gdy Gryfonka dotarła na swoje miejsce, zrozumiała pobudzenie
uczniów. Gryfoni siedzący przy jej stole podawali sobie pamiątkowe
zdjęcia z balu, inni dopiero rozpakowywali przesyłki. Na nią także
czekał list od wynajętego na przyjęcie fotografa. Zmarszczyła
brwi, przypominając sobie tamten moment. Malfoy ciągle pouczał
fotografa, a także ją, mówiąc, jak powinna się ustawić do
zdjęcia, by jak najlepiej wyglądać w danym świetle.
Zaniepokojona, ale także ciekawa efektu końcowego, otworzyła
kopertę, wyjmując z niej fotografię.
Spojrzała na swoją delikatnie
uśmiechającą się podobiznę, jednak całą uwagę skupiał żywo
gestykulujący Ślizgon, który wykrzywiał się do fotografa. Merlin
jej świadkiem, że starała się nie wybuchnąć śmiechem, jednak w
tym momencie podobizna Malfoya rzuciła w fotografa tacką z
przekąskami.
— Nawet nie myśl o tym, by
komukolwiek pokazywać to zdjęcie.
Wzdrygnęła się, słysząc lodowaty
szept arystokraty. Gdy się odwróciła, Ślizgon szedł w kierunku
wyjścia z Wielkiej Sali.
Schowała zdjęcie z powrotem do
koperty i zabrała się za jedzenie, wciąż mając przed oczami
niezbyt udane zdjęcie pamiątkowe.
„Hmmm ciekawe czy Blaise je
widział?” — zastanawiała się w drodze powrotnej do
dormitorium. Gdyby tak było, mogłaby się założyć, że jutro
powiększona fotografia zawiśnie przed wejściem do Wielkiej Sali.
Zabini słynął z dość specyficznego poczucia humoru, którego
jego przyjaciele zdawali się nie podzielać. Może dlatego czuła
się dobrze w jego towarzystwie? Bo wyraźnie odstawał od znanych
jej Ślizgonów? A może po prostu dlatego, że nie traktował
jej z wyższością?
Weszła do salonu, od razu czując,
bijącą od jej współlokatora, złość. Pomijając trywialność
jego zmartwień, w pewnym sensie nawet go rozumiała. Włożył
naprawdę sporo pracy w to, by ten bal był idealny, a ta pamiątka
stanowiła rysę na jego zamyśle.
Malfoy siedział na kanapie, opierając
łokcie na kolanach, w jednej dłoni obracając czarne pióro.
Podniósł wzrok, gdy wejście do dormitorium zamknęło się,
zdradzając jej obecność. Starając się ukryć za plecami kopertę,
Gryfonka skierowała się do swojej sypialni, by przygotować się na
nadchodzący mecz.
— Daj mi to zdjęcie, Granger —
powiedział powoli, na pozór opanowanym tonem, jednak jego twarz
zdradzała prawdziwe emocje. Dobrze jej już znana żyłka, ponownie
dała o sobie znać, odznaczając się na skroni arystokraty.
— Co? — spytała zaskoczona,
zatrzymując się w połowie drogi.
Powoli wstał z kanapy, odwracając się
w jej stronę. Pióro w jego dłoni zaczęło wirować jeszcze
szybciej.
— Napisałem do kompetentnego
fotografa. Za tydzień przyjedzie, zrobić nam porządne zdjęcia.
— Co? Nie, nie ma mowy, Malfoy. Nie
mam ochoty znowu wydurniać się przed obiektywem tylko po to, żebyś
miał swoje wymarzone zdjęcie. I o co chodzi z tym piórem?
Zdezorientowany Ślizgon spojrzał w
dół, dopiero zdając sobie sprawę z tego, co robi. Odrzucił pióro
na stolik, mierząc w nią wściekłym spojrzeniem.
— Po prostu chce mi się palić, ok?
Hermiona uniosła brew, zdając sobie
sprawę z tego, że Malfoy naprawdę miał zamiar wywiązać się
z danej jej obietnicy. Ważąc każde słowo, szukała tych
odpowiednich, by dać mu jasno do zrozumienia, że nie da się
namówić na dodatkową sesję fotograficzną.
Obserwowała, jak arystokrata nakłada
czarny płaszcz, szykując się do wyjścia, zupełnie jakby cała
sprawa została już przesądzona. Dziewczyna westchnęła,
zirytowana. Taki właśnie był Malfoy. Jeśli coś sobie ubzdurał,
nic nie było w stanie sprawić, by zmienił zdanie. Postanowiła
jednak spróbować. Już otwierała usta, by przedstawić mu swoje
argumenty, gdy do ich dormitorium wpadł nie kto inny jak Zabini.
— Nie, Blaise, nie możesz zobaczyć
mojego zdjęcia.
— Co? Ja nie o tym — odpowiedział
z niebezpiecznym błyskiem w ciemnych oczach. — Właśnie wpadło
mi do ręki pewne ciekawe czasopismo i tak mi się wydaje, że tobie
też przypadnie do gustu — dokończył, po czym wyjął z
wewnętrznej kieszeni płaszcza tygodnik „Czarownica”.
Arystokrata z odrazą spojrzał na
kolorowe pismo, którego okładkę zdobiło zdjęcie niezbyt
urodziwej kobiety na różowym tle.
— Zabini... naprawdę nie chcę
wiedzieć, co czytujesz do poduszki... nie, mówię poważnie: zostaw
to dla siebie — powiedział Ślizgon, wyciągając dłoń, aby
zarysować dystans pomiędzy sobą a przyjacielem.
Blaise, nic sobie nie robiąc z
nieukrywanej niechęci młodego Malfoya, otworzył gazetę, szukając,
interesującego jego zdaniem, artykułu. Uśmiechnął się szeroko,
raz jeszcze spojrzał na przyjaciela, a potem na Gryfonkę. Zanim
zaczął czytać, dodał:
— Myślę, że obojgu z was wyda się
to dość interesujące…
Odchrząknął, wyprostował się i
zaczął czytać:
— MODLISZKA WYPATRZYŁA KOLEJNĄ
OFIARĘ?
Zdaje się, że panna Hermiona Granger (lat 19) wdała się
w kolejny burzliwy romans, donosi nasz korespondent, Rita
Skeeter. Tym razem panna Granger, znana głównie z tego, że zmienia
partnerów niczym rękawiczki, a także z udziału w obaleniu
rządów Sami-Wiecie-Kogo, porwała się na naprawdę grubą rybę.
Drodzy czytelnicy, radzę wam usiąść, bo na ta informacja
z pewnością zwali Was z nóg. Ostatnimi czasy uzdolniona
uczennica Hogwartu często widywana jest w towarzystwie — uwaga,
uwaga — Dracona Malfoya! (lat 18) Tak moi drodzy czytelnicy, nie
przesłyszeliście się: z tym Draconem Malfoyem, młodym
arystokratą, którego rodzina powiązana była z działalnością
Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać (precyzyjnie rzecz
ujmując: ojciec wspomnianego arystokraty — Lucjusz Malfoy, były
pracownik Ministerstwa Magii, odsiaduje obecnie wyrok dożywocia za
zbrodnie, których dopuścił się, działając jako tak zwany
Śmierciożerca). Jeśli myślicie, że kontakty arystokraty z osobą
mugolskiego pochodzenia to skandal, radzę Wam moi czytelnicy
przygotować się na nowe rewelacje…
— Daj mi to — rozkazał Malfoy i
wyrwał gazetę z rąk przyjaciela. Odczytywany na głos artykuł
brzmiał jeszcze gorzej, poza tym domyślał się, czego może
dotyczyć jego dalsza część i wolałby nigdy tego nie
usłyszeć. Odnalazł odpowiedni akapit i już miał zacząć czytać,
gdy Gryfonka zaczęła mu ją wyrywać. Ostatecznie skończyło się
na tym, że czytali wspólnie, a ich szczęki opadały coraz niżej
wraz z każdym kolejnym wersem tekstu.
Zapewne większość niedowiarków zapewni Was, że są to plotki
wyssane z palca, a relacje młodej dwójki kochanków są czysto
„zawodowe” (oboje przecież we wrześniu ubiegłego roku zostali
mianowani prefektami naczelnymi Hogwartu).
Jak zatem wytłumaczyć ich potajemne schadzki poza szkołą? Para
widziana była na romantycznej kolacji w ekskluzywnym lokalu
„Tawerna”, do którego młody Malfoy zabrał wybrankę swojego
serca zaraz po powrocie z międzyszkolnego turnieju. Zdaniem wielu,
to właśnie w trakcie tej wyprawy rozpalony został ogień
miłości. Czy ktoś się temu dziwi? Dwójka nastolatków,
pozostawiona sobie samym w odludnych miejscach. Zapewne działo
się wiele, wystarczy mieć zaledwie odrobinę wyobraźni, by zdać
sobie sprawę z tego, że coś między nimi zaiskrzyło. W końcu
panna Granger ma już doświadczenie w zdobywaniu serc sławnych
czarodziejów. Chcecie więcej dowodów? Zgadnijcie, kogo dziedzic
fortuny Malfoyów wybrał na swoją partnerkę na odbywający się w
Hogwarcie Bal Bożonarodzeniowy. Naprawdę potrzebujecie
jakichkolwiek podpowiedzi? Młody arystokrata przez całą
uroczystość nie mógł oderwać pożądliwego spojrzenia od panny
Granger, co więcej, odprawiał każdego młodego kawalera, który
prosił o taniec z jego partnerką.
A jeśli już o fortunie mowa... Zdaje się, że młody
Malfoy nie skąpi galeonów swojej wielkiej miłości i spełnia
każdą jej zachciankę. Panna Granger na balu wyglądała
zjawiskowo, pozostawiając daleko w tyle inne uczennice. Moi
czytelnicy, nie mówię tu tylko o olśniewającej kreacji (za
równowartość której można by wykarmić kilkadziesiąt
sierocińców). „Zdecydowanie zrobiła coś z twarzą” —
powiedziała mi panna Parkinson, uczennica z równoległej
klasy. W istocie, przyglądając się zdjęciom z balu, nie sposób
odnieść wrażenia, że zadarty nos panny Granger (tak idealnie
pasujący do jej charakteru) zniknął, a na jego miejscu pojawił
się idealnie prosty. Czyżby panna Granger udała się z wizytą
do magoestetyków w prywatnej klinice? Usidlony przez nią
kolejny wybranek z pewnością nie poskąpiłby galeonów miłości
swojego życia. Ciekawe tylko, czy Draco Malfoy zdaje sobie sprawę z
tego, że jest już którymś z kolei, a sama panna Granger zdążyła
zasłynąć z tego, że jej związki nie trwają długo.
Skończyli czytać, jednak nadal
wpatrywali się tępo w artykuł, zbyt oszołomieni tym, co właśnie
przeczytali. Otrząsnęli się dopiero wtedy, gdy podszedł do nich
Zabini, domykając obojgu usta.
W Hermionie na nowo wezbrał gniew.
„Jak ona śmiała?! Zapomniała już, że nie opłaca jej się
mnie szykanować na łamach prasy? Już ja jej przypomnę!” —
myślała, szukając czystego pergaminu.
Draco nadal stał w bezruchu, myśląc
nad sposobem pozbycia się reporterki. Do rzeczywistości przywrócił
go rozbawiony głos Zabiniego.
— Granger, ja naprawdę błogosławię
waszemu związkowi, ale obiecaj mi coś: nie porzucisz go samego,
wykorzystanego, ze złamanym sercem, co nie? Co innego takiego
Pottera czy Kruma... ale Granger, ja go znam... on jest taki
delikatny, nie podniesie się po takim ciosie.
— Milcz! — wykrzyknęli oboje,
piorunując go wzrokiem.
Dopiero teraz Malfoy zwrócił uwagę
na to, co robi Gryfonka. Siedziała w jednym z foteli, zawzięcie coś
pisząc. Podszedł do niej i usiadł na oparciu fotela, czytając jej
przez ramię.
— Dobrze, Granger... szantaż —
powiedział, kiwając głową z uznaniem.
„Moja szkoła” — pomyślał,
czytając kolejne linijki tekstu, którego wciąż przybywało.
Czarnoskóry Ślizgon usiadł
naprzeciwko nich, wziął ze stolika paczkę Fasolek Wszystkich
Smaków i, zajadając się nimi, obserwował dwójkę prefektów
naczelnych.
— Dopisz jeszcze, że albo to
odszczeka, albo może szykować się na proces, na którym będzie
musiała stawić czoła najdroższym prawnikom w tym kraju —
powiedział, nachylając się nad dziewczyną.
Hermiona obejrzała się, sprawiając,
że ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
— Ale mnie nie stać, żeby wynająć
najlepszych prawników, a groźby bez pokrycia są…
— Ale mnie stać. Nie pozwolę, żeby
jakiś babiszon wykorzystywał mnie jako przepustkę do swojej
kariery.
— Jak wy słodko razem knujecie.
Naprawdę urocze — oznajmił Blaise, patrząc na nich rozczulonym
wzrokiem.
Widząc ich ostre spojrzenia, Zabini
uniósł dłonie na znak kapitulacji. Choć cisnęło mu się na usta
parę innych uwag, powstrzymał się od wygłoszenia ich.
— Ja bym jeszcze dopisał...
— Myślę, że dość jasno się
wyraziłam — ucięła Hermiona, wkładając pergamin do koperty.
Wstała i zdecydowanym krokiem ruszyła do sowiarni w
towarzystwie Ślizgona.
Pokonując kolejne korytarze, Gryfonka
zastanawiała się, czy postępowała właściwie. Praktycznie rzecz
biorąc, list napisany z pomocą współlokatora był zwykłym
szantażem i część niej żądała, by podrzeć kopertę i puścić
w niepamięć całą sytuację. Natomiast Draco rozmyślał nad
słabościami wścibskiej dziennikarki. Każdy miał coś za uszami
i był przekonany, że na takie babsko można znaleźć mnóstwo
haczyków, o ile dostatecznie wnikliwie się ich poszuka.
W pewnym momencie dziewczyna zatrzymała
się, targana wyrzutami sumienia. Już miała wrócić do
dormitorium, gdy usłyszała podniesione głosy i donośny śpiew z
pobliskiego korytarza.
— Dobre wino i szampanie daj im
wieczne spoczywanie!
Wymieniła spojrzenia z arystokratą i
równocześnie ruszyli w kierunku źródła hałasu. Stanęli jak
wryci na zastały widok. Na ogromnym, podłużnym obrazie, zazwyczaj
przedstawiającym grupę średniowiecznych mnichów, siedzących
wokół ogniska, zebrany był tłum osób. Wydawało się, że
postacie z hogwarckich obrazów zebrały się na tym jednym.
Przekrzykiwali się, wymachiwali rękami na stojących w okręgu
mnichów, którzy własnymi ciałami osłaniali drewniane beczki. Ze
zdziwieniem odnaleźli w tym tłumie poprzedniego dyrektora: Albusa
Dumbledore'a. Starzec w niebieskich szatach próbował uspokoić
tłum, jednak zdawało się, że tylko dolewał oliwy do ognia.
Na widok prefektów naczelnych, wszyscy
zamarli, a ciszę przerywała jedynie czkawka otyłego, czerwonego na
twarzy mnicha. Mężczyzna leżał wsparty o drewnianą ławę,
dzierżąc w ręku puchar.
— Co się tu dzieje? — spytała
dyrektora Hermiona, jednak zanim starzec zdołał odpowiedzieć,
jedna z dworskich dam oznajmiła:
— Mamy dosyć tych wiecznych libacji!
Co noc upijają się winem i wyśpiewują sprośne pieśni!
— Dziecko mi demoralizują! —
dodała jedna z wieśniaczek, trzymająca dwuletniego berbecia. Jakby
na potwierdzenie tych oskarżeń, pijany mnich zaczął śpiewać.
— Siedziała na sośnie, płakała
żałośnie
Matuś, moja matuś, kiedy mi
łobrośnie?
Nie płacz córuś, nie płacz, boś
ty jeszcze młoda
Jeszcze ci łobrośnie jak u żyda
broda!
Pieśń mnicha tylko zaogniła spór.
Nie pomógł też wybuch śmiechu młodego Malfoya.
— I czemuż panicz się śmieje? Toż
to rozpaczać trza! — oburzył się przywódca uczonych.
Stojąca za nim grupa mężczyzn,
dzierżąca zwoje i księgi przytaknęła swojemu liderowi.
— To pieśń niegodna ust mężczyzny!
— pouczył mnicha sir Cadogan — Znam ja sposób na uciszenie tego
niegodziwego jegomościa! — dodał, wyjmując miecz z pochwy.
Dyrektor zerwał się i, rozkładając
ramiona, stanął między rycerzem a pijanym mnichem.
— Uspokójcie się! Jestem pewny, że
można to rozwiązać w inny sposób, sir Cadoganie.
— Zanim tu przylazłeś, nie było aż
takiej afery, mąciwodo — zarzucił Albusowi jeden z goblinów,
który zasłynął ze swoich walk w licznych powstaniach.
— Nie oddamy wina! Nie oddamy wina! —
krzyczeli mnisi, do których dołączyły się elfy, gobliny i paru
wieśniaków, którym najwyraźniej nie przeszkadzały wieczne
libacje i sprośne pieśni.
— Wołał kapral na Agatkę, chodź
pokażę ci armatkę
A Agatka wciąż wolała pistolecik
generała!
— O proszę! Teraz przerzucił się
na teksty mugoli!
— Hańba! — krzyczały wiejskie
kobiety, wymachując pięściami, próbując zagłuszyć pieśń. —
Hańba!Hańba!
— Wywoływał mnich dziewczynę,
chodź pokażę ci ptaszynę...
— Cisza! Uspokójcie się! —
wydarła się Hermiona, czym zaskoczyła wszystkich, nie wyłączając
samej siebie. Czując na sobie ich spojrzenia, przełknęła ślinę,
odchrząknęła i powiedziała: — Przekrzykując się, do
niczego nie dojdziecie. Niech jedna osoba powie, w czym tkwi problem.
Postacie z obrazu spojrzały po sobie,
szukając chętnego. W końcu kobieta z dzieckiem wyszła na środek,
by wyjaśnić całe zamieszanie
— Ci mnisi co noc upijają się razem
z goblinami i resztą zgrai i śpiewają sprośne pieśni. Wydzierają
się, spać nie dają. Panienko! Wiesz, jakie pierwsze słowo
wypowiedziało moje dziecko? — spytała zrozpaczona kobieta.
— Wódka! — zapiszczał radośnie
brzdąc.
Matka gwałtownie pobladła i skuliła
się, słysząc śmiech obrońców wina.
— Cichaj, Zygmuncie, cichaj ...
— Zacni kamraci! Mamy kolejnego
towarzysza! — zawołał wieśniak, czym wzbudził większą
wesołość pobratymców.
Draco zakrył dłonią usta, jednak i
to nie stłumiło jego chichotu. Nie mogąc dłużej wytrzymać,
wybuchnął gromkim śmiechem.
— Na wszystkie cnoty! Uciszcie go w
końcu! — zawołała dama dworu, zasłaniając szalem zarumienioną
twarz.
— Jakoś nie narzekałaś pani na
pieśni, gdy byłaś z nami tu wczoraj i wina smakowałaś nie
gorzej, niż spragniony chłop! — zawołał goblin, zaśmiewając
się głośno. — Toś ty przecie z nami śpiewała i to
najgłośniej!
Pozostałe nadobne panie z
niedowierzaniem spojrzały na zawstydzoną kobietę. Rudowłosa
wzruszyła ramionami i spuściła wzrok na swoje pantofle.
Gruby mnich w dalszym ciągu
wyśpiewywał wesołym głosem:
— Tuż pod balkonem u pięknej
Donny
Na mandolinie grał rycerz konny
A piękna Donna wielce wzruszonna
Spadła z balkonna w jego ramionna
A rycerz konny nie złapał Donny
Bo waga Donny miała trzy tonny!
Hik!
— Zamilcz, psie szkaradny! —
rozkazał rycerz, ponownie sięgając po rękojeść miecza.
— Spokój! Wiem co zrobić! —
oznajmiła Gryfonka, gromiąc spojrzeniem Dracona, który wcale nie
ułatwiał jej zadania. — Jeszcze dziś poproszę dyrektorkę o
przeniesienie obrazu w jakieś ustronne miejsce. Wy będziecie
mieć spokój, a wy... — Hermiona zerknęła na obrońców wina —
... będziecie mogli... oddawać się swoim ulubionym rozrywkom.
Postacie zaczęły wiwatować,
zadowolone z takiego rozwiązania. Widząc, jak sir Cadogan zmierza w
jej kierunku, Gryfonka chwyciła współlokatora za nadgarstek i
wznowiła ich drogę do sowiarni.
— Co ty...
— Uwierz mi, nie zdołalibyśmy
szybko się go pozbyć, gdyby się do nas przyczepił — przerwała
mu dziewczyna, unikając jego rozgniewanego wzroku.
Ślizgon wyszarpał rękę z jej
uścisku i odruchowo sięgnął po ukrytą w kieszeni paczkę
papierosów. Hermiona bez żadnych skrupułów wyjęła mu papierosa
z ust, nim ten zdołał go zapalić.
— Co, do cholery? — warknął
Draco, gniewnie zaciskając szczękę.
— Przyrzekłeś, że nie będziesz
palił, w zamian za pomoc w ratowaniu twojego nazwiska. I nie,
nie wykręcisz się z tego.
— Dobra, masz — prychnął,
wciskając jej w rękę niewielką paczkę. — Ale nie przyzwyczajaj
się. Powstrzymuję się, bo nawet ja nie kopię leżącego, ale za
dzień czy dwa przestanę być taki milutki. Jasne? — powiedział
niebezpiecznie cicho, po czym wyminął Hermionę.
— Jak słońce...
Wieczorem Hermiona zamknęła się w
łazience, by w końcu użyć maści usuwającej tatuaże. Odkręciła
wieczko i aż się skrzywiła, gdy zaatakował ją ostry,
nieprzyjemny zapach. Natychmiast odsunęła od siebie plastikowy
słoik i kaszlnęła, gdy woń podrażniła ścianki jej gardła.
— Merlinie, aż stąd to czuję —
wydusiła Ginny i odsunęła zasłonkę, by otworzyć okno.
Z powrotem zaciągnęła materiał i wróciła do przyjaciółki,
która z przerażeniem obserwowała zieloną, galaretowatą maź.
— Na pewno chcesz, żebym wtarła to
w twoje plecy? One są śliczne — upierała się młodsza Gryfonka.
— Poza tym ta maść jest okropna.
Owszem, była. Jednak Hermiona za
wszelką cenę chciała usunąć czarne skrzydła. Jakkolwiek nie
byłyby piękne, nie chciała mieć tatuażu. To do niej nie
pasowało.
— Miejmy to już za sobą —
westchnęła kasztanowłosa, rozwiązując pasek szlafroka. Zsunęła
go, odsłaniając plecy, jednocześnie zakrywając połami materiału
biust.
Ginny już miała nabrać odrobinę
maści, jednak powstrzymał ją krzyk przyjaciółki.
— Poczekaj! Założyłaś rękawiczki?
— Och, racja — mruknęła
dziewczyna, odkładając słoiczek na blat. Z głośnym plaśnięciem
założyła rękawiczki ochronne i wróciła do pani prefekt. —
Dobrze, że do nas wróciłaś — powiedziała cicho, nabierając na
palce maść.
Hermiona uśmiechnęła się
delikatnie. Tylko Ginny nie zadawała pytań i powstrzymywała się
od współczujących spojrzeń, choć zdarzało jej się, że bez
powodu przytulała przyjaciółkę na środku korytarza, czy
zakradała się do jej pokoju i zostawiała słodycze pod poduszką.
— Też się... AUĆ! — krzyknęła
Hermiona, gdy poczuła pieczenie w miejscu, gdzie Ginny zdążyła
wsmarować zieloną maź.
— Przestać?
— Nie... da się wytrzymać. To po
prostu... nieprzyjemne.
„Cóż, przynajmniej mam nauczkę”
— pomyślała pani prefekt, obiecując sobie, że już nigdy nie
będzie przebywać w towarzystwie podpitych Ślizgonów. Zacisnęła
zęby i dzielnie znosiła ten dyskomfort, dopóki przyjaciółka nie
oznajmiła, że już skończyła.
— Wpadniesz do nas na chwilkę? —
spytała Ginny z delikatnie wyczuwalną nutką niepewności w głosie.
Cieszyła się, że Hermiona w końcu przestała stale zamykać się
w pokoju, jednak nie chciała na nią zbytnio naciskać.
— To chyba nie najlepszy pomysł. Nie
zrozum mnie źle, bardzo doceniam to, że staracie się mi pomóc,
ale to musi wyjść ode mnie — odpowiedziała po chwili, nie chcąc
sprawić przykrości młodszej Gryfonce. — A co powiesz na krótki
spacer? — zaproponowała, chcąc wynagrodzić jej swoją ostatnią
nieobecność.
Ginny uśmiechnęła się, widząc, jak
Hermiona powoli wraca do siebie.
— Świetny pomysł! To co, za
piętnaście minut w sali wejściowej?
Chwilę później Weasleyówna opuściła
dormitorium, by móc się przygotować na wyjście. Dziewczyna
sprawdziła w lustrze, czy aby na pewno dokładnie owinęła się
ręcznikiem i wyszła z łazienki, po czym udała się do
swojego pokoju. Przygotowała ubranie i chwilę później wyszła na
spotkanie z przyjaciółką. Mijając pokój Ślizgona, kątem oka
dostrzegła, że jej współlokator się jej przygląda. Przez krótki
moment chciała się nawet zapytać, o co chodzi, ale ostatecznie
zignorowała go i wyszła z dormitorium.
Gdy tylko Gryfonka zniknęła mu z pola
widzenia, Draco wyszedł ze swojej sypialni, chcąc się upewnić, że
został w dormitorium sam.
— Salazar!
Doberman wybiegł z pokoju Ślizgona,
niosąc w pysku podniszczoną już nieco zabawkę. Arystokrata
nachylił się nad nim i wyrwał mu ją, mówiąc:
— Koniec zabawy. Czas cię nauczyć,
jak być prawdziwym psem obronnym — oznajmił z powagą,
krytycznie patrząc na swojego psa. — Na początek komendy,
rozumiesz? Ja mówię — ty wykonujesz, jasne? Skup się! —
wrzasnął, gdy Salazar zaczął gonić własny ogon. — Merlinie,
dopomóż...
Ślizgon zgromił go wzrokiem i
zmarszczył brwi, zastanawiając się nad odpowiednim motywatorem.
Zniknął na chwilę w swojej sypialni, by po chwili wrócić z psimi
smakołykami. Na widok swojego ulubionego jedzenia, Salazar podbiegł
do swojego właściciela, domagając się przekąski. Draco
uśmiechnął się wrednie, wyjął jedną z nich i pomachał mu
przed pyskiem.
— Chcesz?
Salazar potwierdził ochoczym
szczeknięciem, wywołując na twarzy swojego pana jeszcze szerszy
uśmiech.
— Będziesz musiał na to zapracować
— oznajmił, ponownie chowając smakołyk do torby.
Doberman usiadł na podłodze,
wpatrując się w Ślizgona smutnymi oczami.
— To na mnie nie działa.
Po salonie rozeszło się ciche
skomlenie. Blondyn zmrużył gniewnie oczy, jednak skomlenie nie
ustało.
— Dobra... ale tylko jeden — złamał
się w końcu i rzucił pupilowi przekąskę, którą ten pochłonął
dosłownie w ułamku sekundy, po czym zaczął domagać się
następnej.
— Zaczniemy od czegoś prostego...
Siad!
Ku niezadowoleniu Ślizgona Salazar
zaczął szczekać. Arystokrata wziął głęboki oddech, po czym
uspokoił dobermana i jeszcze raz powtórzył komendę, tym razem
wykonując ją razem z psem. Wpatrzony w blondyna Salazar,
wykonał jego polecenie. Ślizgon wyjął z torby kolejną przekąskę
i rzucił ją psu, chcąc dać mu do zrozumienia, że za
wykonanie polecenia czeka go nagroda.
Pokiwał głową z uznaniem, gdy jego
pupil wykonał polecenie bez żadnej pomocy. Rzucił mu jeszcze jedną
przekąskę i podrapał za uszami.
Zastanawiał się, jakiej komendy
nauczyć go teraz. „Podaj łapę? Niby po co?” — myślał,
wpatrując się w czarnego dobermana.
— Salazar, waruj! — nakazał w
końcu, pokazując mu, co ma zrobić. Duma z tego, że doberman dość
szybko opanował pierwszą komendę ulotniła się, gdy zobaczył,
jak pies wpatruje się w niego pytającym wzrokiem.
— To nie jest takie trudne, gamoniu.
Po prostu połóż się, z wyciągniętymi przed siebie łapami... o
tak...
— Sexy pozy też ćwiczysz? —
zapytała Hermiona.
Pochłonięty tresurą psa Draco, nie
zauważył powrotu Gryfonki. Zaklął w duchu, gdy zdał sobie sprawę
z tego, jak to wszystko musi wyglądać... zwłaszcza z jej
perspektywy, z której z całą pewnością nie była w stanie
dostrzec dobermana.
— Ja tylko... zgubiłem... — podjął
próbę wyjaśnienia jej zaistniałej sytuacji, jednak dziewczyna
weszła mu w słowo.
— Dumę?
Zmierzył ją lodowatym spojrzeniem,
podnosząc się z podłogi. Otrzepał spodnie, po czym wysyczał:
— Jeśli już musisz wiedzieć, to
uczyłem Salazara. I przestań rechotać — rozkazał, widząc, jak
dziewczyna zanosi się śmiechem. — Jak ja cię nie znoszę! —
wykrzyknął, po czym zamknął się w swojej sypialni.
Rozbawiona Gryfonka podeszła do
dobermana, z którym zdążyła się już zaprzyjaźnić. Na jej
widok Salazar podniósł się z podłogi i podbiegł do niej,
merdając ogonem. Dziewczyna podrapała go za uszami, głęboko się
nad czymś zastanawiając. Przypomniała sobie wszystkie lekcje,
których mu udzieliła, gdy był jeszcze szczeniakiem.
— Zobaczymy, czy pamiętasz... Waruj.
Doberman natychmiast wykonał komendę,
by po chwili podejść do Gryfonki i polizać ją po policzku.
— Dobry piesek. A teraz daj łapę —
poleciła, wyciągając dłoń w jego stronę.
Chwilę później Salazar z gracją
podał jej łapę, wesoło merdając przy tym ogonem. Gryfonka
podniosła z podłogi torbę ze smakołykami i rzuciła kilka
dobermanowi.
Draco Malfoy przyglądał się temu
wszystkiemu, oparty o futrynę, nie mogąc pozbyć się myśli, że
jego własny pies zrobił z niego idiotę.
***
*Żródło: Internet
***
Zaczniemy od tego, że teraz naprawdę rozumiemy, co przeżywała Rowling, gdy uśmiercała swoich bohaterów, po tym krótkim wspomnieniu naprawdę polubiłyśmy państwa Granger i nawet przez moment zastanawiałyśmy się czy ich nie ocalić... po prostu napisać, że chodziło o kogoś innego. Jednak pewne rzeczy muszą się stać, jak się powiedziało "A", trzeba dokończyć cały alfabet.
Rozdział krótszy niż ostatnie (Dzięki Ci Merlinie, inaczej edytowałabym go do północy!), ale mamy też sukces - tym razem udało nam się zmieścić w okolicy czterdziestu stron - a tak właśnie postanowiłyśmy zanim zaczęłyśmy pisać.
Tradycyjnie już dziękujemy za wszystkie komentarze i miłe słowa, może to one dały nam takiego kopa, że dałyśmy radę napisać to w ciągu zaledwie dwóch tygodni.
Jako ciekawostkę dodamy to, że tytuł tego rozdziału brany był pod uwagę jako tytuł roboczy całego opowiadania.
Z ogłoszeń parafialnych to chyba tyle, do następnego! ;)
ZAKLEPUJE!
OdpowiedzUsuńCudowne, cały rozdział obłędny *,* Akcja z Salazarem powaliła mnie na kolana :") Czekam na następne rozdział ^^
UsuńCzekam z niecierpliwością na kolejny rozdział! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTo, co spotkało Hermionę jest potworne. Miałam łzy w oczach na początku rozdziału. Nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić jej bólu. Potem jednak, gdy Draco bierze sprawy w swoje ręce, człowiek mimowolnie się uśmiecha. Choć moment ze zjawą i wrzuceniem Hermiony do wanny był wstrząsający. Podświadomie od dłuższego czas czekałam na jakiś taki zwrot w ich znajomości, coś co w pewnym sensie ich do siebie zbliży. Konkurs dał dużo, ale jednak za mało. Nie sądziłam, że musi wydarzyć się coś tak strasznego, aby w pewnym sensie ich do siebie zbliżyć. Bez Dracona Hermiona zupełnie zatraciłaby się w swojej rozpaczy. Chwała mu za to, że dołożył wielu starań, aby przywołać ją do pionu. Swoją drogą lekcja latania byłą wybitna i akurat na tym fragmencie miałam niezły ubaw, choć nie taki jak w szpitalu. Sepleniąca Hermiona... coś pięknego. Artykuł również bardzo mnie rozbawił, chociaż Prefektom z pewnością do śmiechu nie było. O przyśpiewkach pijanych mnichów chyba nawet nie muszę pisać. No i oczywiście wisienka na torcie w postaci Salazara słuchającego Hermiony. Mina Malfoya musiała być bezcenna. Krótko mówiąc rozdział jest świetny. Nie będę się zagłębiać w każdy jego aspekt, ponieważ chcąc wypisać wszystko, co mi się podobało musiałabym go po prostu przepisać. Oby tak dalej.
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Nawet nie wiem, co mam teraz napisać. Jeszcze kilka dni temu naszło mnie by sprawdzić w ilu % skończony jest Wasz nowy rozdział. Spodziewałam się jakiś 10%, więc byłam w szoku, gdy zobaczyłam piękne, duże 40%. Aż mnie zamurowało... Więc spróbujcie sobie wyobrazić w jakim szoku byłam, gdy dzisiaj zobaczyłam, że nowy rozdział już jest skończony!!! Chylę czoła przed Wami, bo nie mam pojęcia jak można tak szybko pisać!
OdpowiedzUsuńCo do samego rozdziału... Jest raczej słodko - gorzki. Cała ta sprawa ze śmiercią rodziców Hermiony sprawiła, że się poryczałam! JA! Twarda bestia, która rzadko się krzywi, nie mówiąc już o uronieniu jakiejkolwiek łzy. Baaardzo wzruszyła mnie ta scena z babcią Rose - pięknie to opisałyście. Aż brak słów!
Rozdział sam w sobie był przepiękny, ale mnie osobiście urzekło jedno zdanie odnoszące się do piżamy od rodziców, którą założyła Hermiona: "Mimo, iż wyglądała dziecinnie, czuła się niczym odziana w zbroję" No i koniec. Po przeczytaniu tego jednego zdania, znów się skrzywiłam (żeby nie powiedzieć poryczałam). Nie wiem, dlaczego tak na mnie wpłynęło... może dlatego, że sama tak robiłam?...
No i kolej teraz na nasz kochane Dracze... Mam wrażenie, że swoimi ciętymi komentarzami i aroganckim zachowaniem pomógł Hermionie bardziej niż ktokolwiek inny. Nie okazywał tego i przybierał na twarz maskę zimnego drania, jednak na swój pokręcony sposób starał się jej pomóc. No bo w jakich innych okolicznościach wpuściłby ją do swojego łóżka? No i oczywiście nauka latania... ehhh piękne :D Wspomnienie z tej jednej nocy z turnieju mnie urzekło. Rozmawiali tam bardzo naturalnie, chociaż oczywiście bez przemocy się nie obyło. Kreujecie Dracona na zimnego drania, rzucającego ciętymi ripostami przy każdej okazji i jestem Wam za to bardzo wdzięczna! Takiego go lubię, a fakt, że przełamuje swój kanon jedynie w stosunku do Hermiony sprawia, że wzdycham do niego i wzdycham i... no dobra , kończę.
A teraz przejdźmy do części humorystycznej! Teksty Malfoya wymiatają! Nie wiem, jak to robicie, ale czytając jak oskarżał Hermionę o "pociąg do mebli" skutkowały długotrwałym atakiem śmiechu, po którym moja kochana rodzicielka spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym jedynie, że najwyraźniej pogodziła się z faktem, że urodziła idiotkę. No, ale sepleniąca Hermiona to już szczyt wszystkiego! W życiu się tak nie uśmiałam :D
No i to by było chyba na tyle, jesli chodzi o moja opinię. Ciągle jestem pod wrażeniem, jakim cudem napisałyście te 40 stron w 2 tygodnie... No cóż widocznie, trzeba mieć talent :D
Mam nadzieję, że mimo iż mój komentarz pozbawiony był ładu i składu to jednak jakimś cudem doszukałyście się w nim jakiegokolwiek sensu.
Pozdrawiam i życzę weny, Iva Nerda
kiedyjestesprzymniedramione.blogspot.com
Ten rozdział miał w sobie wszystko: smutek, rozpacz, śmiech i trochę komizmu. Jednym słowem mówiąc był genialny! Wiecie, że uwielbiam Wasze opowiadanie i nie ukrywam, że z każdym rozdziałem coraz bardziej mi się podoba ;)
OdpowiedzUsuńPoczątek wywołał na mojej twarzy uśmiech. Wyobraziłam sobie maleńką Hermionę w wózku sklepowym, pokazującą tacie co ma kupić :D Była taką małą księżniczką i nic dziwnego, że rodzice robili dla niej wszystko.
Eksperymenty jej mamy w kuchni to po prostu hmm Masterchef inaczej :D Tata Hermiony chyba bał się powiedzieć co myśli, no i aż im współczuję tych doznań smakowych ;)
Kolejna część była bardzo smutna. Szkoda mi było płaczącej Hermiony. Dobrze, że była przy niej babcia Rose. Malfoy jednak potrafi zachować się z klasą. Urzekł mnie ten fragment, kiedy zabierał od Hermiony Salazara. Ten moment odgarniania włosów z twarzy był uroczy ;)
Wspomnienie rozmów w szałasie bardzo mi się spodobało. Wreszcie rozmawiali jak normalni ludzie. Widocznie Hermiona w jakimś stopniu ufała Draco, skoro zdradziła mu swój sekret o rodzicach… Teksty Malfoya oczywiście wymiatają i ta akcja z poduszkami :D
Ten sen Hermiony o mamie całkowicie mnie zaskoczył i szczerze mówiąc nie wiedziałam co się dzieje. Zorientowałam się, że to sen, kiedy Hermiona wylądowała w wodzie. Swoją drogą niezły sposób budzenia. ;)
Lekcja latania dosyć ciekawa. Fajnie, że Hermiona załapała podstawowe rzeczy. Z Malfoya jest dobry nauczyciel, tylko chyba zapomniał nauczyć skręcania i hamowania…
Oczywiście scena w skrzydle szpitalnym i seplenienie Hermiony było najlepszym momentem tego rozdziału. Jeszcze nigdy tak się nie śmiałam :D Oczywiście docinki Malfoya rządzą! ;) Dlaczego zawsze kiedy coś się dzieje musi pojawiać się Ron? Nie znoszę typka i chyba nigdy go nie zaakceptuję. Na szczęście dostał szlaban, ojej jak mi przykro (to był sarkazm oczywiście).
Rozmowa o Zgredku to był jakiś obłęd i ten szok Draco, kiedy dowiedział się, że skrzaty mają dzieci :D Kto by pomyślał, że Malfoya uśpi opowiadanie bajki o Kopciuszku? ;)
Szkoda mi Teodora :( pewnie bardzo cierpiał po stracie rodziców…
Hermiona jest jak wystraszona mała dziewczynka. Nic dziwnego, że Draco zgodził się żeby u niego spała. Heh śmieszyło mnie to, że spali jak najdalej od siebie. Oczywiście straszący Blaise mnie rozśmieszył i ten jego krzyk, czy dostanie jakąś poduszkę :D
Podobało mi się to, że Draco zmusił Hermionę żeby poszła na zajęcia. Wprawdzie mówienie milion razy, że czuje się ok. nie należało do przyjemnych, ale przynajmniej była wśród ludzi i powoli wraca do normalności. Zaciekawił mnie ten list, który dostał Draco. Mam nadzieję, że kiedyś wyjaśni się ich tajemnica.
Zdjęcie z balu chyba nie będzie najlepszą pamiątką :D Wyobraziłam sobie Malfoya wygrażającego fotografowi :D Nic dziwnego, że nie chce żeby komukolwiek je pokazywać.
Artykuł w Czarownicy to kompletna miazga. Fajnie, że nasza parka obmyśliła plan zemsty :D połączenie burzliwego charakteru Draco i dziwnych pomysłów Hermiony pewnie dało niezły efekt ;)
Postacie z obrazów nieźle się zabawiają. Tyle w tym temacie :D
Ostatni fragment z Salazarem był po prostu cudowny. Draco pokazujący psu jak wykonywać komendy pewnie wyglądał śmiesznie. Arystokrata myślał, że jego pies jest głupi, a on po prostu zrobił swojego pana w bambuko :D
No to chyba tyle. Wybaczcie taki długi komentarz, ale nie mogłam się powstrzymać ;)
Oczywiście czekam na dalszy rozwój wydarzeń.
Pozdrawiam
Arcanum Felis
Przy okazji zapraszam na nowe rozdziały na
http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/
I na moje nowe tłumaczenie może się Wam spodoba
http://simply-irresistible-dramione.blogspot.com/
Rozdział przeczytałam już wczoraj, ale przez „Pocałunek dementora” byłam zbyt wykończona psychicznie, żeby napisać jakikolwiek komentarz. Dlatego przychodzę do Was dzisiaj, póki notka jeszcze ciepła.
OdpowiedzUsuńCóż mogę powiedzieć? Doskonale znacie moją opinię na temat Waszego bloga, kocham go całym sercem i twierdzę, że pod wieloma względami przebija znane wszystkim dramione różnej maści. Nie mówię, jakie, bo to tylko moje zdanie, ale musicie wiedzieć, że wróżę Wam naprawdę świetlaną przyszłość na blogosferze. Dramione to jeden z najbardziej lubianych przez potterheads parringów, a biorąc pod uwagę jakość i całościową treść „Naucz mnie latać” nie ma opcji, by zwolennik tej pary mógł przejść obojętnie obok tego opowiadania.
Szczerze mówiąc miałam cichą nadzieję, że to nie byli rodzice Hermiony, choć jednocześnie doskonale wiedziałam, że zginęli. Bardzo emocjonująco podeszłyście do opisania żałoby Gryfonki, więc pozwoliło się to wczuć w jej rolę. Nie mam pojęcia, czy śmierć można opisać pięknymi słowami, ale Wam wyszło to doskonale — szacun. Ale ten koszmar był naprawdę creepy! Na raz przypomniały mi się wszystkie horrory w rozkładającym się trupem w roli głównej.
Najbardziej z tego wszystkiego wzruszyła mnie postawa Draco, który w tym rozdziale był niesamowicie słodki (co nie znaczy, że zabrakło jego cudownej wrednej osobowości). To, jak troszczył się o Hermionę, dbał, żeby do końca nie pogrążyła się w swoim cierpieniu, zmusił, żeby wyszła do ludzi, pokazał, że można się śmiać nawet w tak trudnym czasie. To był miód na moje serce.
Najśmieszniejszy moment? Zdecydowanie „scelbulec”! Nie lubię się powtarzać, ale serio, doprowadzacie mnie do płaczu takimi scenami. Nie trudno było mi sobie wyobrazić szczerbatą Granger i bójkę Malfoy vs Weasley, która, tak na marginesie, była bardzo och i ach. Przynajmniej dla mnie.
Gdybym była panią Pomfrey bardzo pieczołowicie zbadałabym Draco.
Wybuch Teodora bardzo mnie zdenerwował, bo całkowicie nie spodziewałam się po nim takiej postawy. Myślałam, że chociaż podczas żałoby da Hermionie spokój, a tak naprawdę okazał się większym CENZRUA niż Draco KIEDYKOLWIEK w stosunku do Gryfonki. Jednak po dłuższym zastanowieniu i głębokiej refleksji uspokoiłam się i zaczęłam mu współczuć. Jego sytuacja wydała mi się jeszcze bardziej przykra, choć nadal nie mogę przebaczyć mu szlamy i parszywych rodziców. Mam nadzieję, że kiedyś ją za to przeprosi, ale nie oczekuję od niego zbyt wiele. Nadal jest Ślizgonem, który tępi brudną krew.
Ja chcę Gregorovicza! Gregorovicza i rozwinięcia wątku z tymi tajemniczymi listami Malfoya. Podejrzewam grubszą sprawę. Może to Śmierciożercy, którzy zabili (?) rodziców Hermiony próbują się z nim skontaktować? A może to właśnie Ivan w jakiś sposób grozi Draconowi? Cholera wie!
Jak dla mnie rozdział 20/10, chociaż zabrakło mi jednej rzeczy, a mianowicie wyjaśnienia okoliczności zabójstwa Grangerów. Coś więcej? Nie, chyba nie. Czułość Draco do Hermiony bardzo, ale to bardzo rozbudziła moją wyobraźnię, zwłaszcza lekcja latania — rozpłynęłam się przy tym jak czekolada.
Podziwiam, że tak szybko wyrobiłyście się z napisaniem tego rozdziału i mam nadzieję, że z kolejnym również nie będziecie miały żadnych problemów. Życzę duuuużo weny, bo chcę więcej Draco!
Pozdrawiam cieplutko!
Genialny rozdział. Uwielbiam to opowiadanie <3 Scena z seplenieniem Hermiony była epicka :D Z niecierpliwością czekam na następny.
OdpowiedzUsuń-Wierna fanka ;)
Super!!! Mega mi się podoba. Już czekam na następny rozdział. To pierwsze opowiadanie Dramione jakie czytam i wcale nie żałuje! Pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńEkstra! Uwielbiam wasze opowiadanie! Weny
OdpowiedzUsuńTo jest boskie. A scena jak Salazar robi z Draco idiotę ....bezcenne. Niech wena będzie z tobą
OdpowiedzUsuńHej hej hej :) z przyjemnością pragnę poinformować, że wracam do blogosfery :D
OdpowiedzUsuńReaktywacja http://hogwartmynewschool-drastine.blogspot.com/ już nastąpiła :D
Zapraszam serdecznie na pierwszy rozdział pt.: "Niech się wstydzi ten, kto widzi" oraz do zakładki "Występują" gdzie przedstawieni są bohaterowie :)
Pozdrawiam serdecznie i przepraszam za spam
Annabeth
PS. Gdy przeczytam wszystkie rozdziały, zostawię komentarz z opinia ;)
Wow, jak szybko!
OdpowiedzUsuńNa początku nie wiedziałam o co chodzi! Kilkukrotnie sprawdzałam czy przypadkiem to nie jest żadna miniaturka. Dopiero z czasem ogarnęłam, że ona chciała się zabić. Akcja z miotłą. Cóż, miło ze strony Malfoya. Te seplenienie było super, uśmiałam się. Zasnął na Kopciuszku - słodkie. Ale i tak najlepsza była akcja, kiedy bała się sama spać. Nie wiem dlaczego, ale takie sytuacje są super. Według mnie, oczywiście. Zawsze zbierają mi się łzy w oczach, ze wzruszenia. Hermiona powinna zostawić sobie ten tatuaż :P Wyobrażam sobie tyłek Draco... Znaczy, pozycję waruj! Wcale nie mam sprośnych myśli... Jak ja nienawidzę Skeeter. O Bosze... Ciekawe jak zareaguje na Szantaż Gazela&Narcyz Team 😂 Właśnie...! Czekam na relacje Antoniego Źdźóbko! Jeśli chodzi o rozdział, uśmiałam się.
Pozdrawiam, życzę weny - KH.
Ominęłam coś? Hermiona chciała się zabić? Jak, gdzie, kiedy? :o
UsuńNo właśnie my też nie wiemy xp Z całą pewnością nie było tam nic o próbie samobójczej :)
UsuńJa niestety dopiero teraz komentuje, bo miałam tyle na głowie, że czytałam wasz rozdział na raty :'D. Rozdział jak zwykle świetny!
OdpowiedzUsuńŻyczę Wam dużo weny!
Pozdrawiam, Hariet.
Świetny rozdział i całe opowiadanie cudowne :) Fajnie, że Draco wreszcie jakoś cieplej myśli o Hermionie. Nie mogę się doczekać wątku, w którym Zabini powie kolegom, że nie jest czystej krwi! Będzie się działo, muszę powiedzieć, że strasznie mi przykro, że rodzice Granger nie żyją. Z drugiej strony, dzięki tej śmierci Draco zabrał ją na miotłę, kocham ten fragment i chcę takich więcej. W każdym rozdziale jest taki moment, że nie mogę powstrzymać się od śmiechu, na przykład to seplenienie, boskie! Nie wiem co mam dalej napisać, bo słaby ze mnie komentator :D Mam nadzieję, że się nie obrazicie,
OdpowiedzUsuńPozdrowionka cieplutkie,
An
ps: Zapraszam na mojego bloga, dopiero zaczynam i jestem od was znacznie słabsza dramioneadore.blogspot.com
Wow wow wow opowiadanie mistrzowskie mogę je tu z czystym sercem porównać do dwóch najbliższych mojemu sercu klasyków- Dwa Światy i la fin de la vie
OdpowiedzUsuńOpowiadanie, czyta się lekko widać że macie tzw. lekkie pióro i z niecierpliwością czeka na kolejny rozdział genialnie napisane akcja choć wydawać by się mogło zwyczajna 7 rok po wojnie Hogwart, jednak to opowiadanie ma w sobie coś przez co potrafisz nie przespać nocy byle tylko przeczytać nowy rozdział
Co tu dużo pisać macie OGROMNY talent to nie ulega wątpliwości aktualnie z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział
Powodzenia i wytrwałości w prowadzeniu bloga Weny!
I jeszcze moje pytanie ile rozdziałów będzie mieć ta historia?
Przed nami jeszcze minimum 10 rozdziałów, może więcej jeśli przyjdzie nam do głowy jakiś poboczny wątek ;)
UsuńKiedy next? :)
OdpowiedzUsuńByć może w następny weekend :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDziewczyny jestem pod wielkim wrażeniem ogromu waszego talentu i pomysłowości, uwielbiam czytać waszą historię przez co zaniedbuję naukę, bo cały czas zastanawiam się co będzie w następnym rozdziale, czytam opowiadania dramione już kila lat, ale wasze bije na głowę wszystkie inne, jest przezabawne, a czasami takie wzruszające, tajemnicze i takie ekscytujące, jednym słowem mówiąc najlepsze, mam nadzieję, że nigdy wam weny na pisanie zabraknie, bo boję się, że sobie z tym nie poradzę, także życzę pomysłów, szczęścia, a przede wszystkim zabawy w pisaniu, żeby się wam nigdy nie znudziło, chętnie przeczytam kiedyś wydaną przez was książkę, a co do rozdziału do genialny, jak każdy, uwielbiam Dracona i jego pomysły, to jak pomaga Hermionie tak niby nie pomagając, już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)
OdpowiedzUsuńZ wyrazami miłości,
Marta ❤
Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. :D POzdrawiam
OdpowiedzUsuńDziewczynyyyyyy jesteśmy strasznie niecierpliwi :D Czekamy na nexta <3
OdpowiedzUsuńJesteście najlepsze, rozdział przecudny, było w nim wszystko - ból, smutek, radość i mój kochany Salazar.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Kinga
Będzie dziś rozdzialik?
OdpowiedzUsuńMoże być: ) Nie chcę pisać, że będzie na pewno, bo wiele kwestii nie zależy od nas (choćby dostęp do komputera).
UsuńOby był bo już nie mogę się doczekać co sie stanie ����
UsuńCzytając ten rozdział zrobiło mi się strasznie żal Hermiony... no i miałam nadzieje ze Draco ją wreszcie pocałuje XD Tak szczerze mówiąc to cały czas czekam na ten ich pierwszy prawdziwy pocałunek :D
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, ale niestety nadal zauważamy błędy co rani moje oczy, jednak przy tak długim tekście nie dziwię się, że błędy się pojawiają, bo sama pewnie też bym ich kilka zrobiła ;) Zdarza się nawet najlepszym :))
Całusy
~A
Śmierć członka rodziny to chyba najgorsza rzecz na świecie. Hermiona strasznie przeżywała swoją utratę! Jej mary senne mogłyby nie jednego zamknąć w Mungu, o tak. Mam jednak zastrzeżenie co do pisanej treści, bo gdy opisujemy wspomnienia, przeszłość używamy kursywy, Wy tego nie zrobilyście.
OdpowiedzUsuńDraco stanął kolejny raz na najwyższym szczeblu pomagając dziewczynie podnieść się z odchlani depresji, która niemal omotała ją doszczętnie. Nauka latania (jak sam tytuł, jak obietnica w Amazonii) była genialnym posunięciem. Oczywiście Gryfonki wciąż widzi Dracona w czarnych barwach i nie potrafi odszyfrować jego po prostu rosnącej empatii względem jej samej. Zawsze doszukuje się interesu, intrygi i kiedy już do tego dochodzi, Malfoy po prostu podchwytuje wszystko by wciąż kryć się za maską obojętności, choć już dawien, dawno nie nienawiści.
Noty wściekły był i ja się mu nie dziwię. Bo nie ważne kim dla innych są rodzice, czy to mugole, podrzędni czarodzieje czy śmietanka Voldemorta. Dzieci kochają swoich rodziców ( nie licząc po części Zabiniego,po wyjawieniu prawdy przez matkę), a oglądanie jak ich się uśmiercą jest najgorsze. Hermiona miała o tyle łatwiej, że została postawiona przed faktem dokonanym. Jedyny minus był taki, że nie było jej dane się z nimi pożegnać, ani przypomnieć im, że mieli ją. Ale mieli siebie nawzajem przed tą masakrą. No i pytanie.... Czy będzie jakieś wyjaśnienie jak do tego doszło? Dlaczego zginęli i jeśli tak, to w jaki sposób powiązali ich z czarami? Ostatnia kwestia która nie daje mi spokoju, a zapomniałam o niej wspomnieć po ukończeniu turnieju. Jakim cudem mugolka baba paleta się po zamku pełnym czarodziei? Stara Granger w końcu jest mugolakiem czy czarodziejem? Wydaje mi się, że bez względu na okoliczności nie magiczni ludzie nie mają wstępu do szkoły Magii i Czarodziejstwa. Zrozumiała bym, że ona wyjechała do babki na okres żałoby, a nie odwrotnie.
Rita... Ach Rita. Więc ona tam była, na balu. Tak myślałam, bo tylko ona ubiera się w perfidnie wściekły róż. Jej znak rozpoznawczy. Artykuł niezły, nie ma co! Ciekawe jak dalej się to potoczy i czy jednak ten artykulik "sprawi", że zrobią kolejny krok w przód, ku sobie.
A bym zapomniała. Dracon jest po prostu boski że swojaze swoją nowo nabytą empatią! Pozwolić spać przerażonej i rozzalonej dziewczynie u siebie było nie lada wyczynem, choć ukrywał przed nią wszystkie możliwe emocje. Kiedy jego czara się przeleje wylewając to wszystko? Nie da się wiecznie być ignorantem. Skorupa kiedyś pęknie,a ja tylko na to czekam.
Pozdrawiam gorąco :D
Rozdział ogólnie świetny (akcja w szpitalu wymiata), ale najbardziej to uśmiałam sie na pijackiej pieśni o Agatce( sama mam tak na imię, wiec tylko pogratulować)
OdpowiedzUsuń