poniedziałek, 22 lutego 2016

Pocałunek dementora



— Kochanie, śniadanie na stole!
Hermiona uśmiechnęła się sennie i odgarnęła z twarzy kilka niesfornych loków. Zmotywowana przez zapach rozchodzący się po całym domu wstała z łóżka, by przebrać się w krótkie szare spodenki i podkoszulek w tym samym kolorze. Upinając włosy na czubku głowy, podeszła do okna i rozsunęła zasłony, a poranne promienie słońca rozświetliły jej mały, jasny pokoik.
Gdy osiągnęła wiek, w którym zaczynała nabierać swoich własnych upodobań, natychmiast wypowiedziała wojnę różom i fioletom, w których jej ojciec urządził sypialnię. Słysząc jej żarliwą przemowę, na temat tego, iż nie jest już małą dziewczynką i nie może mieć takiego dziecinnego pokoju, Bob Granger tylko uśmiechnął się i w tajemnicy przed żoną zabrał swoją pięcioletnią córeczkę na zakupy. Tak mała Hermiona, usadzona w wózku sklepowym niczym królowa na szlachetnym rumaku, wskazywała to na meble, to na farby, które jej się podobały. Ojciec spełniał każde życzenie pięciolatki, choć parę razy delikatnie wyperswadował jej z głowy niektóre pomysły. „Kochanie, po co ci łóżko piętrowe? Przecież nie masz rodzeństwa”. „Nie, Mionka, nie możesz mieć w swoim pokoju zjeżdżalni”. „Na pewno chcesz mieć ściany w takim kolorze? A co sądzisz o tym?”.
W taki oto sposób jej sypialnia zmieniła swój wygląd, który dotrwał do dnia dzisiejszego. Wraz z dorastaniem Hermiony, przybyło tu kilka roślin, obrazów, książek i nowych mebli, a na jednej z beżowych ścian pojawił się brązowy kwiecisty wzór. Z biegiem lat coraz więcej zabawek zostało wyniesionych na strych, aż został tylko jeden duży miś, ustawiony w kącie pokoju.
Dziewczyna otworzyła okno i natychmiast uderzyło w nią suche, gorące powietrze. Tego lata temperatury były bardzo wysokie, sprawiały, iż okoliczna zieleń żółkła przez niedobór wody. Mimo to postanowiła zostawić otwarte okno, w nadziei, że choć jeden delikatny powiew świeżego powietrza przedostanie się do środka.
— Hermiona! Śniadanie ci wystygnie!
— Już idę, mamo! — odpowiedziała i podeszła do wiszącego na ścianie kalendarza, by wykreślić kolejny dzień, dzielący ją od rozpoczęcia piątego roku nauki w Hogwarcie.
Pomimo tego, iż jej rodzice doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że ich córka jest czarownicą, jej podręczniki, kociołek i inne przybory schowane były na strychu, w razie niezapowiedzianych odwiedzin. Nie mogła się doczekać, kiedy ponownie razem z rodzicami wybierze się na Pokątną, by zakupić nowe księgi, jednak musiała uzbroić się w cierpliwość, gdyż minął dopiero pierwszy tydzień wakacji.
Podążając za zapachem, ruszyła do jadalni, w której Bob Granger przeglądał gazetę. Był to wysoki, szczupły mężczyzna, po którym Hermiona odziedziczyła tylko kolor oczu i dołeczki w policzkach, pojawiające się przy każdym uśmiechu. Pomimo tego, iż dobiegał czterdziestki, czerni jego włosów nie zakłócało ani jedno pasemko siwizny.
— Radzę ci uciekać najszybciej, jak możesz. Znowu eksperymentuje w kuchni… — powiedział cicho, zerkając na córkę znad gazety. Wymienił z nią znaczące spojrzenie i dyskretnie podał jej opakowanie tabletek na problemy natury trawiennej.
— Myślisz, że znowu będzie aż tak źle? — spytała Hermiona, zajmując miejsce przy stole i mimowolnie wzdrygnęła się na wspomnienie zupy z wodorostami.
Jean Granger przechodziła ostatnio okres fascynacji kuchnią koreańską, jednak ani dziewczyna, ani tym bardziej jej ojciec, nie mieli serca powiedzieć jej, iż kompletnie nie ma do tego odpowiednich umiejętności.
— Jestem o tym święcie przekonany. Dziś rano szukała miksera — dodał mężczyzna, jakby sam fakt, iż jego żona zamierzała korzystać z tego urządzenia, przesądzało o efekcie końcowym jej dzieła.
— No nareszcie wstałaś. Jeszcze trochę i jadłabyś zimną jajecznicę — oznajmiła Jean Granger, wchodząc do jadalni z tacą, na której znajdowały się trzy szklanki wypełnione ciemnozieloną, gęstą cieczą.
Była to drobna, acz pełna energii kobieta o niebieskich oczach i burzy kasztanowych włosów, które w spadku po niej otrzymała jej córka. Wyraźnie dumna i zadowolona ze swojego dzieła, postawiła tacę na środku stołu. Pan Granger za każdym razem z całych sił walczył, by jego przerażenie nie było widoczne, jednak na ten widok otworzył usta i ściągnął okulary.
— Emm... kochanie? Jestem przekonany, że wspominałaś coś o jajecznicy.
— Ten koktajl pije się przed posiłkiem — powiedziała z szerokim uśmiechem pani Granger, po czym zajęła swoje miejsce i upiła łyk swojego dzieła.
— Wygląda… — „... jak wymiociny” — dokończyła w myślach Hermiona. — ... niesamowicie.
— Prawda? — zawołała kobieta, wyraźnie szczęśliwa przez słowa uznania. — To koktajl z alg.
W tym momencie jej mąż z trudem opanował odruch wymiotny, jednak po chwili dzielnie upił pierwszy łyk gęstego napoju. Otarł usta serwetką, choć tak naprawdę ukrywał za nią grymas, który mimowolnie zagościł na jego twarzy.
— Przepyszne, kochanie. Jesteś wyjątkowo uzdolnioną kucharką.
Jean zarumieniła się i okryła swoją dłonią, leżącą na stole dłoń męża. Patrzyli sobie w oczy, a w ich spojrzeniu widniała miłość, która, pomimo upływu lat, nie osłabła, wręcz przeciwnie, przybrała na sile.
— Świetnie. W takim razie będziemy pili ten koktajl codziennie — zdecydowała pani Granger i wstała, kierując się z powrotem do kuchni.
— Brawo, tato — mruknęła Hermiona, nie odrywając przerażonego spojrzenia od swojej szklanki.
Brunet zerwał się z krzesła i pobiegł za małżonką.
— Jean?! Jean, skarbie, może byś to jeszcze przemyślała?

***

Dzień był pogodny i słoneczny, zupełnie jakby natura kpiła z jej cierpienia, pokazując, jak niewiele znaczy w świecie przyrody. Bo kimże była Hermiona Granger, żeby pochylać się nad jej niedolą? Czymże był ból jednego człowieka, gdy w tej chwili cierpi tysiąc innych istnień?
Próbowała wyrzucić z głowy miotające się w niej wspomnienia, jednak była zbyt słaba, by tego dokonać. Potężny szloch wstrząsnął jej ciałem, a nowa fala łez spłynęła po policzkach. Och, jak bardzo pragnęła nic nie czuć! Jak wiele razy marzyła o tym, by zapaść się pod ziemię, zostawiając na powierzchni cały bagaż trosk, smutku i żalu. Najgorsze były jednak wyrzuty sumienia. Gdyby zdecydowała się na to, by odnaleźć ich wcześniej, nic złego nie spotkałoby jej rodziców. Zwinęła się w kłębek, kładąc głowę na kolanach Rose Granger.
Babcia Rose… Tylko ona jej teraz została. Tylko jej obecność była w stanie teraz znieść. Nic nie mówiła, jedynie siedziała przy wnuczce i delikatnie gładziła ją po głowie, w ciszy obserwując, jak kolejne łzy spływają z jej rzęs, znacząc twarz dziewczyny mokrymi smugami.
Powolne, delikatne ruchy przypominały jej dziecięce lata. Gdy była mała, bała się ciemności. Leżała w łóżku, zasłaniając głowę kołdrą i wołając mamę. Wtedy Jean Granger zapalała światło, niczym anioł, rozpraszając niepokoje córeczki. Siadała na łóżku i, tak jak teraz babcia Rose, gładziła ją po kasztanowych lokach.
— Nie ma się czego bać, kruszynko. Jesteś bezpieczna — mówiła, składając czuły pocałunek na czole Hermiony.
— A co jeśli wrócą, mamo? One wrócą, jak mnie zostawisz, wiesz?
— Nie wrócą, skarbie. Jestem tu. I nigdy cię nie zostawię…
A jednak mnie zostawiłaś! Jak mogłaś zostawić mnie samą, kiedy obiecałaś mi, że zawsze przy mnie będziesz?! Jak mogłaś pomyśleć, że poradzę sobie sama? Jak?! Jak mogłaś mnie zostawić?! Nienawidzę cię! Przez ciebie zostałam całkiem sama. Nie chcę być sama, proszę, wróć.”
— Nienawidzę ich, babciu. Nienawidzę… — wychrypiała dziewczyna, odzywając się po raz pierwszy od wczorajszego poranka.
Jeszcze więcej łez spłynęło po jej opuchniętej twarzy, a głośny szloch Gryfonki rozdarł serce starszej kobiecie. Rose Granger wiele w życiu widziała, zwłaszcza na wojnie, jednak nic nie sprawiało jej takiego bólu, jak niemoc w obliczu cierpienia wnuczki. Oddałaby wszystko, by móc przyjąć na siebie choć jego część. Jedyne co mogła dla niej zrobić, to być przy niej, samej walcząc z bólem po stracie syna i jego żony, którą szczerze pokochała.
Otarła łzy z pomarszczonych policzków. Nie mogła pozwolić sobie na słabość, nie, gdy jej mała Hermiona cierpiała. Najpierw poczeka, aż dziewczyna zaśnie, dopiero wtedy oddali się, by samej opłakiwać swoją stratę. Zerknęła w dół, gdy ciało jej wnuczki przestało drżeć, a szlochanie stało się cichsze. Odgarnęła kasztanowy lok, który co jakiś czas opadał Hermionie na czoło, a jej oczom ukazała się spokojna twarz dziewczyny pogrążonej we śnie, którego nie zaznała od dwóch nocy. Spojrzała na tulonego przez nią psa i przystawiła palec do ust, gdy ten zaczął cicho skomleć. Doberman widocznie zrozumiał niemą wiadomość Rose. Spuścił smutno czarne oczka, polizał Gryfonkę po policzku i ułożył się do snu, wtulając pyszczek w jej ramię.
Powoli, by nie zbudzić wnuczki, wstała z łóżka i okryła ją kocem. Podeszła do drzwi, zerknęła za siebie, by upewnić się, czy Hermiona nadal śpi i cichutko opuściła sypialnię. Idąc do łazienki, napotkała współlokatora Gryfonki, który wychodził ze swojego pokoju, ciągnąc za sobą kufer.
On wraca do domu na święta, do swoich rodziców, a biedna dziecina…” — pomyślała pani Granger, walcząc z coraz większym naporem łez.
Blady chłopak nawet na nią nie spojrzał, jednak kobieta nie odniosła wrażenia, iż jest to spowodowane pogardą czy ignorancją. Bardziej odczuwalny w tym był szacunek dla żałoby, jaką przeżywały obie kobiety.
Rose zamknęła drzwi i podeszła do umywalki, by oblać twarz zimną wodą, jednak gdy zobaczyła swoje lustrzane odbicie, wybuchła płaczem matki, która utraciła dwójkę dzieci.
W tym samym czasie Draco rozglądał się po dormitorium w poszukiwaniu swojego durnego psa. Zaklął pod nosem, gdy okazało się, że w salonie również go nie ma i pozostało tylko jedno miejsce, w którym mógł się znajdować. Przełknął ślinę i podszedł do drzwi sypialni Gryfonki, jednak nie mógł się zdobyć na to, by wejść do środka. Było to dla niego naruszenie jakiejś ważnej, choć niewidzialnej granicy, sacrum, do którego on nie miał prawa wstępu. Starał się spędzać w dormitorium jak najmniej czasu, nie mogąc znieść tutejszej atmosfery. Czuł się wyobcowany, a jednocześnie miał poczucie, że jest intruzem.
Stał tak pod drzwiami przez parę chwil, uważnie nasłuchując, by mieć pewność, że jego współlokatorka w końcu zasnęła. Czując się jak natręt, najciszej jak mógł, otworzył je i skrzywił się, gdy zaskrzypiały. Tak jak przypuszczał, doberman znajdował się w pokoju Gryfonki, mało tego, leżał wtulony w drobną postać dziewczyny.
Pies, wyczuwając obecność swojego pana, uniósł głowę, jednak był to jedyny ruch, jaki uczynił. Blondyn spojrzał na niego znacząco i poklepał się po udzie, jednak jego pupil ponownie ułożył pysk na ramieniu dziewczyny.
— Salazar — syknął Draco, gromiąc dobermana spojrzeniem.
W końcu jednak, gdy stało się jasne, że zwierzę nie chce opuścić Hermiony, Ślizgon wszedł do środka. Nachylił się nad łóżkiem, próbując zabrać, już nie tak małego, szczeniaka. Salazar zaparł się łapami, skomląc cicho, jednak na nic zdały się jego starania. Chłopak uniósł go jak najdelikatniej, by nie zbudzić przy tym współlokatorki, nie wiedząc o tym, iż dziewczyna nie śpi od momentu, gdy wszedł do jej sypialni. Nadal jednak udawała, że jest inaczej, ponieważ nie była w stanie spojrzeć mu w oczy. Nie chciała go tu, nie teraz, kiedy była taka słaba i bezbronna. Czuła na sobie jego wzrok, jednak nie mogła wiedzieć, że w tym momencie arystokrata walczył z gulą, jaka utworzyła mu się w przełyku i patrzy na nią wzrokiem pełnym czegoś, co bardzo przypominało współczucie. Niemalże drgnęła, gdy poczuła jego chłodną dłoń na policzku. Po chwili chłopak odgarnął za ucho kasztanowy kosmyk, opadający na twarz Gryfonki.
Słysząc, jak się oddala, otworzyła oczy, jednak Draco przed zamknięciem drzwi odwrócił się, by po raz ostatni na nią spojrzeć. Przez chwilę po prostu wpatrywali się w siebie, lecz kiedy po jej policzku spłynęła świeża łza, arystokrata odwrócił wzrok i zamknął drzwi, pozostawiając ją w towarzystwie rozpaczy i wyrzutów sumienia.
Hermiona zwinęła się w kłębek i tak jak w czasach dzieciństwa całkowicie okryła się kocem, chcąc poczuć się bezpieczniej.
Zaczęła zastanawiać się, kiedy ostatnio czuła się całkowicie wolna, nieskrępowana żadnymi zasadami, bezpieczna, chroniona… Czy to nie zabawne, że pierwsze, co jej się nasunęło na myśl to wspomnienie jednej z nocy w Amazonii w towarzystwie jej wroga? Tego samego, przez którego nieraz nocami wypłakiwała oczy?

***

Hermiona w ciszy obserwowała, jak krople rozbijają się o ziemię. Była przerażona, jednak nic nie mówiła, nie chcąc jeszcze bardziej zbłaźnić się przed Ślizgonem. Posępnym wzrokiem spojrzała na targane wiatrem gałęzie, które do niedawna stanowiły jej własnoręcznie zbudowane schronienie. Była doprawdy dumna ze swojej budowli… oczywiście do czasu, aż się nie rozpadła, a ona całkowicie przemokła.
Serce w niej zamarło, gdy tuż przed szałasem arystokraty uderzyła błyskawica i chociaż cudem udało jej się nie wrzasnąć, nie była w stanie powstrzymać swojego ciała przed poderwaniem się na kilka centymetrów w górę. Pomimo tego, iż nie widziała twarzy swojego towarzysza, instynktownie wiedziała, że obdarował ją kolejnym drwiącym uśmiechem. Zakryła się szczelniej kocem, chcąc odgrodzić się od chłopaka i nie dawać mu kolejnych okazji do naśmiewania się z niej.
Zmarszczyła brwi, gdy kątem oka dostrzegła, jak Ślizgon siada obok. Mimowolnie odwróciła głowę w jego stronę i od razu tego pożałowała. Gdy tylko ich oczy się spotkały, na twarz arystokraty wstąpił szeroki uśmiech.
— Piękną mamy dzisiaj pogodę, nie sądzisz? — spytał, w dalszym ciągu prezentując swoje uzębienie.
Dziewczyna już szykowała ripostę, by zmyć z jego twarzy ten perfidny uśmieszek, którego szczerze nie znosiła, jednak w porę ugryzła się w język. Dopiero co zażegnali jeden konflikt i nie chciała znów wstępować na ścieżkę milczenia i wrogości, a szczególnie nie teraz, gdy jedynym schronieniem był zbudowany przez niego szałas. Odwróciła wzrok, po raz kolejny skupiając się na obserwowaniu krajobrazu.
Z upływem czasu ulewa traciła na sile, aż w końcu całkowicie ustała, zostawiając ich w nienaturalnej ciszy i półmroku. Hermiona przełknęła ślinę, obserwując, jak z minuty na minutę robi się coraz ciemniej. Spojrzała na pozostałości ich ogniska i dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo będzie jej brakować tej odrobiny światła, która zawsze dodawała jej otuchy.
— Nie da się jeszcze raz rozpalić ogniska? — spytała, gdy Ślizgon podszedł do wejścia do szałasu i zasłonił je dużym liściem, pogrążając wnętrze ich schronienia w ciemnościach.
— Boisz się ciemności, Granger?
Zazgrzytała zębami, zdając sobie sprawę z tego, że dobrowolnie podrzuca mu kolejne tematy do kpin. Ile to już tego będzie? Lęk wysokości, jej popis podczas burzy, a teraz jeszcze strach przed ciemnością. Sprawiała wrażenie bezbronnej, przestraszonej dziewczynki, która stanowiła tylko utrudnienie na drodze do wygranej w turnieju.
— Wcale nie — wycedziła przez zęby, chcąc zachować resztki godności.
Wstała z ziemi i odłożyła przemoknięty koc, po omacku kierując się do swojego śpiwora.
— Bu!
Hermiona po raz kolejny poderwała się z wrzaskiem, wpadając na, stojącego za nią, Ślizgona. Arystokrata runął na ziemię i jęknął z bólu, gdy chwilę po tym wylądowała na nim Gryfonka. Dziewczyna zamarła i po chwili uniosła się na dłoniach, opierając je na torsie Ślizgona.
— Na Salazara, Granger, przestań mnie obmacywać i złaź ze mnie! — warknął, gdy kasztanowłosa oparła jedną dłoń na jego brzuchu, a zawartość żołądka zagroziła wydostaniem się na zewnątrz.
— Próbuję! Nie wyobrażaj sobie, Malfoy. Prędzej obmacałabym drzewo niż ciebie.
— Granger, ty spaczona erotomanko, zejdź ze mnie w tej chwili, albo na twojej twarzy znajdzie się na pół strawiona kiełbasa.
— Fuj! — pisnęła Hermiona i natychmiast wstała, próbując wyrzucić z głowy niezbyt przyjemny obraz.
Sądząc po odgłosach, blondyn również się podniósł i otrzepał koszulę z ziemi.
— Jasne, Granger, ty się wcale nie boisz — skwitował krótko, gramoląc się do swojego posłania. — A więc podniecają cię drzewa, tak Granger? Co działa na ciebie najbardziej? Jodła? Modrzew? A może stary, dobry klon?
— Zamknij się, Malfoy — burknęła Gryfonka, wchodząc do swojego śpiwora.
— Bo, wiesz... — ciągnął dalej — zastanawiam się, czy wyroby z drewna też na ciebie działają. Czujesz pociąg do mebli?
— Dureń.
Hermiona odwróciła się plecami do Dracona, licząc na to, że szybko zaśnie, choć tak naprawdę doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w obecnych warunkach nie będzie jej to dane. Wciąż uważnie rozglądała się po ich szałasie, próbując dostrzec cokolwiek, jednak ciemność była nieprzenikniona. Wiedziała, że to głupie i dziecinne, jednak nie mogła pozbyć się wrażenia, że ktoś ją obserwuje. Zapięła szczelnie śpiwór i zamknęła oczy.
Minuty wlokły się niemiłosiernie, jednak sen ciągle nie nadchodził, skazując dziewczynę na nerwowe wsłuchiwanie się w każdy najdrobniejszy szelest liści.
— Śpisz? — spytała cicho, nie mogąc już dłużej znieść odgłosów dochodzących z zewnątrz. — Malfoy, śpisz?
Wiedziała, że jutro będzie jej to wypominał i wyśmiewał się z jej tchórzostwa i fobii, jednak w tym momencie nie było to dla niej istotne. Teraz najważniejsze było to, by usłyszeć czyjś głos, poczuć, że nie jest w tym miejscu sama.
— A czy pies może zasnąć, gdy mała upierdliwa pchła gryzie go w…
— Dobra, rozumiem, nie kończ — wtrąciła, czując wyraźną ulgę, jaką przyniosła jej świadomość, że arystokrata jeszcze nie śpi i nie jest zdana tylko na siebie. — Myślisz, że mamy szansę na wygraną w turnieju? — spytała, chcąc podtrzymać rozmowę.
Ślizgon westchnął ciężko, zirytowany zachowaniem dziewczyny.
— Biorąc pod uwagę mocne strony naszego zespołu, wygraną mamy w kieszeni. Niestety sprawy nieco się komplikują, jeśli dodamy do tego wszystkiego pewne istotne mankamenty.
— Co to za mocne strony?
— Ja — oznajmił dobitnie, dając jej do zrozumienia, że jej zostało pełnienie funkcji mankamentów i wad. — Ty tylko chodzisz, zawalasz mosty i gubisz mapy.
Arystokrata uśmiechnął się pod nosem, zadowolony z tego, że uciął rozmowę, jednocześnie dając dziewczynie do zrozumienia, że doskonale poradziłby sobie bez niej. Przekręcił się na drugi bok, próbując wygodnie się ułożyć. Z płytkiego snu wyrwało go kolejne pytanie Gryfonki:
— Co masz zamiar robić po ukończeniu szkoły?
A gdyby ją tak po prostu udusić? Gołymi rękami? I pozbyć się ciała w Amazonce?” — pomyślał, rozkoszując się przez chwilę tą wizją, jednak po chwili dotarło do niego, że prędzej czy później znaleźliby jej ciało i musiałby się z tego tłumaczyć, chociaż w tym momencie był święcie przekonany o tym, że każdy sąd by go uniewinnił.
— Liczę na to, że załapię się na ciepłą posadkę w Ministerstwie i będę mógł do woli wysługiwać się i pomiatać podwładnymi — odpowiedział, licząc na to, że limit jej pytań w końcu się wyczerpał.
Po cudownej chwili milczenia uśmiechnął się i ponownie ułożył do snu.
— Ja najpierw pojadę odnaleźć rodziców — oznajmiła cicho, nie wiedząc, dlaczego w ogóle mu o tym mówi. Zdawała sobie sprawę z tego, że Ślizgona nie obchodzą jej zmartwienia, a tym bardziej jej rodzice, ale słowa wydobyły się z jej ust, zanim zdążyła je powstrzymać.
— Czekaj... że co? — zapytał zdezorientowany arystokrata. — Przecież widziałem ich kiedyś w Esach i Floresach… to nie byli twoi rodzice?
— Byli. Zanim wyruszyłam razem z Harrym i Ronem na poszukiwanie horkruksów, musiałam ich ochronić, chciałam mieć pewność, że będą bezpieczni, bez względu na to, jak skończy się wojna — powiedziała, nie mogąc już dłużej w sobie tego tłumić. Wiedzieli o tym tylko jej najbliżsi, ale nie poruszała przy nich tematu rodziców, podobnie jak i oni, wiedząc, że jest to dla niej zbyt trudne. Jednak teraz wyrzucała z siebie słowa, czując, że wraz z nimi pozbywa się balastu zmartwień i tęsknoty. — W dniu wyjazdu wymazałam im pamięć… wszelkie wspomnienia o mnie i świecie czarodziejów. Zmodyfikowałam im wspomnienia, zakotwiczając w nich chęć przeprowadzki do Australii. Nie wiem dokładnie, dokąd się udali, tak było bezpieczniej — zakończyła swoją opowieść, łamiącym się głosem.
Nie wiedziała, jak na jej wyznanie zareaguje Ślizgon, nie wiedziała nawet, czy w ogóle jej słuchał, jednak poczuła się lepiej, gdy w końcu zdobyła się na to, by o tym z kimś porozmawiać, nawet jeśli miałby to być monolog do śpiącego Dracona. Przez tyle czasu dusiła to w sobie, myśląc, że jeśli nie będzie o tym rozmawiać, uda jej się to zepchnąć w głąb świadomości i nie będzie bolało. Jednak za każdym razem smutek powracał ze zdwojoną siłą, nie dając jej zapomnieć. Teraz, gdy wreszcie to z siebie wyrzuciła, poczuła się lepiej, poczuła, że już niedługo wszystko wróci do normy... że będzie mogła powrócić do swojego życia.
— Wzruszające, jednak jeśli szukasz niańki i kogoś, kto by cię poklepał po ramieniu i powiedział, że wszystko będzie dobrze, to trafiłaś pod zły adres. A teraz zamknij się wreszcie, jeśli nie chcesz skończyć na dnie Amazonki — wycedził przez zęby, mając już dość paplaniny dziewczyny.
Odwrócił się do niej plecami, jednak jeszcze długo nie mógł zasnąć, rozmyślając nad słowami dziewczyny.
— Myślisz, że tylko ty musiałaś podejmować decyzje, które cię raniły? Przestań się mazać, Granger. Oni żyją, są szczęśliwi. Nadal masz coś, co inni stracili podczas wojny. To jedyne, co mogłaś dla nich zrobić. Zapewniłaś im bezpieczeństwo, reszta jest bez znaczenia. Gdybyś postąpiła inaczej, dzisiaj wąchaliby kwiatki od spodu. Możesz uważać się za szczęściarę. Za parę miesięcy znowu ich odzyskasz, w przeciwieństwie do sierot, których rodzice zaginęli bez śladu, więc przestań, do cholery, mazać się i paplać jak to bardzo ci bez nich ciężko.
Sam nie wiedział, dlaczego wypowiedź Hermiony tak go rozgniewała. Wmawiał sobie, że to wcale nie jest spowodowane wyrzutami sumienia, ani tym bardziej współczuciem. Bo czy on, będąc Śmierciożercą, nie zabijał? Nie torturował? Owszem, robił to i płacił za to surową cenę. Nienawidził tej swojej słabości i tego, że słowa Gryfonki sprawiły, że było mu jej najzwyczajniej w świecie żal.
Jestem głupcem” — pomyślał. „Ta idiotka nie zasługuje na coś takiego jak współczucie. A już na pewno nie na to, bym czuł się odpowiedzialny za to, co się stało”. Jednakże jakkolwiek mocno pragnął, by tak było, Draco głęboko w środku tak właśnie się czuł. Zirytowany tą plątaniną sprzecznych emocji, odwrócił się w stronę Gryfonki, by pozbyć się choć jednej z nich.
— A jak już ich odnajdziesz, to czym się zajmiesz?
Hermiona zmarszczyła brwi, zaskoczona pytaniem arystokraty, które przerwało przedłużającą się ciszę. Myślała, że, z niewiadomych dla niej powodów, znowu się na nią obraził. Odwróciła się do niego, wsparła na łokciu, podpierając głowę na dłoni. Jej oczy zdążyły przyzwyczaić się do ciemności i mogła zobaczyć zarys sylwetki Ślizgona, który leżał w takiej samej pozycji.
— Sama nie wiem... Myślę, że najpierw wynajmiemy jakieś mieszkanie i…
— A nie możecie wrócić do starego?
— Chciałabym — westchnęła dziewczyna i uśmiechnęła się na wspomnienie jej domu. — Ale został zniszczony w czasie wojny... Później postaram się o staż w Mungu, chcę zostać magomedykiem.
— Magomedykiem? Nie wyglądasz mi na taką. Sądziłem, że będzie ciągnąć cię do Ministerstwa — powiedział Ślizgon, przewracając się na plecy.
Skrzywił się, gdy kamień, który pominął przy oczyszczaniu podłoża, wbił mu się w ciało. Przeklinając cicho, uniósł się i odsunął śpiwór, by odrzucić od siebie kamyk.
— Kiedyś tak było, ale pomiatanie podwładnymi zostawię tobie.
Draco zaśmiał się cicho. W szałasie na powrót zapadła cisza. Ślizgon podłożył pod głowę skrzyżowane ramiona i zamknął oczy. Słysząc, jak Gryfonka wierci się w swoim śpiworze, wiedział, że za chwilę dziewczyna rozpocznie kolejną rozmowę. Nie mylił się
— Ulubiony kolor?
— Nagle wzięło cię na zwierzenia? Zapomnij — prychnął, rzucając pogardliwe spojrzenie w miejscu, gdzie powinna znajdować się głowa dziewczyny.
Usłyszał jej teatralne westchnienie, a po chwili rzuciła:
— Boisz się?
Arystokrata aż uniósł się na łokciach, by tym razem posłać w jej stronę spojrzenie pełne niedowierzania.
— Ja? Niby czego?
— Że w Hogwarcie dowiedzą się, że normalnie rozmawiałeś ze... ze mną — dokończyła po krótkim zawahaniu.
— Proszę cię, Granger, ja się niczego nie boję i nie dam się wciągnąć w... Czarny — warknął‚ wyraźnie rozdrażniony. Nie miał ochoty na pustą rozmowę, ale skoro nie miał nic innego do roboty i wiedział, że Hermiona nie da mu spokoju, to czemu nie?
Gryfonka zaśmiała się i usiadła, podczas gdy blondyn wrócił do poprzedniej pozycji.
— Dlaczego właśnie czarny?
Draco przewrócił oczami. „No właśnie, dlaczego” — pomyślał, wbijając wzrok w sufit swojej budowli.
— Czarny to połączenie wszystkich kolorów. Symbolizuje jedność, śmierć i życie zarazem. Czerń to potęga, władza... poza tym do twarzy mi w tym kolorze.
— Och, daj spokój, Malfoy... — jęknęła Hermiona — Do twarzy mi w tym kolorze? — powtórzyła tonem pełnym dezaprobaty i niedowierzania.
— Pytałaś, to dałem ci odpowiedź, więc nie narzekaj, Granger. Twoja kolej.
— Hmm... lubię niebieski i biały i turkusowy....
— Na Salazara, zdecyduj się na jeden — przerwał jej zniecierpliwiony Ślizgon. — Tylko niech to nie będzie czerwony.
— A dlaczego nie? — spytała zaskoczona.
— Och, no proszę — mruknął Draco, po czym dodał piskliwym głosikiem — Gryfonka lubiąca czerwony kolor. Ojej, jakie to oryginalne!
Kasztanowłosa, niewiele myśląc, chwyciła swoją poduszkę i zamachnęła się.
— Granger, ostrzegam cię, jeżeli tym we mnie rzucisz, oddam ci znacznie mocniej — powiedział cicho i przeklął siarczyście, gdy poduszka wylądowała na jego twarzy.
— Dobranoc, Malfoy — powiedziała wesoło Gryfonka i położyła się.
Arystokrata zdjął poduszkę i usiadł‚ nachylając się w stronę swojego plecaka. Chwycił go i bez żadnych skrupułów rzucił go w stronę współlokatorki.
— AŁA!!!
— Dobranoc, Granger.

***

Hermiona przekręciła się na drugi bok i zamarła, widząc, stojącą w drzwiach, matkę. To nie był sen, to nie było wspomnienie, ona naprawdę tu była. Kasztanowe włosy upięła w długi warkocz, miała na sobie sukienkę, którą dziewczyna razem z ojcem kupiła dla niej na urodziny. W białej szacie wyglądała jak anioł, choć jej oczy były pełne zmartwienia. Po sypialni rozniósł się zapach perfum, których używała niezmiennie od kilkunastu lat.
Ścisnęło ją w gardle, gdy jej matka zaczęła podchodzić do łóżka powolnym, acz zdecydowanym krokiem.
— Nie. Nie podchodź do mnie — szepnęła przez łzy.
Widok matki spotęgował jej ból, z którym tak długo walczyła. Nie miała już sił, by dalej się bronić. Gdyby ją dotknęła, gdyby ją przytuliła, nie wytrzymałaby. Była pewna, że najdelikatniejszy dotyk sprawi, że jej wycieńczone od opłakiwania ciało, rozpadnie się na milion kawałków.
— Kochanie, co się dzieje? Znowu masz atak? — spytała kobieta, siadając na skraju łóżka.
— A... Atak?
Jean Granger skinęła i wyciągnęła dłoń, by pogładzić córkę po mokrych od potu włosach.
— Nie dotykaj mnie! — wrzasnęła, gwałtownie odsuwając się od kobiety. Usiadła i jęknęła, gdy zakręciło jej się w głowie, a przed oczami pojawiły się czarne plamki.
— Aniołku, spokojnie. Dopiero co opuściłaś szpital.
— Co? Jaki szpital? — szepnęła Gryfonka, w końcu patrząc swojej matce w oczy. Wokół nich widniały maleńkie zmarszczki od ciągłego niepokoju i stresu.
— Szpital psychiatryczny. Kochanie, jesteś chora... bardzo chora.
Hermiona tylko pokręciła głową, nie mogąc zdobyć się na wypowiedzenie najmniejszego słowa. Na zmianę otwierała i zamykała usta, lecz wszystko, co z nich się wydobyło, to krótkie pełne rozpaczy jęki.
— Miona…
— NIE! NIE DOTYKAJ MNIE! — krzyknęła dziewczyna, ponownie odsuwając się od matki, która próbowała złapać córkę za rękę.
Po jej twarzy spłynęła nowa fala łez. A tak dobrze jej szło. Już nie płakała, tylko leżała całymi dniami w łóżku nic nie mówiąc, nic nie jedząc, nic nie pijąc.
— Skarbie, wszystko będzie dobrze...
— NIC NIE JEST DOBRZE! TY NIE ŻYJESZ! — wrzasnęła dziewczyna głosem zniekształconym od płaczu.
Zakryła uszy i skuliła się, nie chcąc słyszeć tego, co mówiła do niej matka. Widziała, jak jej usta się poruszają i dziękowała Merlinowi, że zdołała uchronić się przed jej słowami. Jej delikatny, tak znajomy głos sprawiał jej ból większy, od samego jej widoku. Zagryzła wargę, próbując walczyć z głośnym, rozdzierającym serce szlochem, jednak jej starania były daremne. Jej delikatne, wychudzone ciało trzęsło się raz po raz, jednak zamarło, spanikowane widokiem zbliżającej się dłoni. To Jean Granger po raz kolejny próbowała ją dotknąć, a Hermiona tym razem popełniła ogromny błąd. Jednym szybkim ruchem odtrąciła dłoń, a po pokoju rozniósł się dźwięk uderzenia.
Gryfonka wytrzeszczyła oczy i spojrzała na matkę. Mogła ją dotknąć. Mogła ją uderzyć. Mogła się do niej przytulić... ona naprawdę tu była. Jakimś cudem wróciła z zaświatów... do niej. By być z nią.
— Mamo!
Hermiona rzuciła się w otwarte już ramiona kobiety. Zaczęła płakać jeszcze głośniej, kurczowo trzymając się Jean, jakby w obawie, że ta za chwilę rozpłynie się w powietrzu.
— Nie zostawiaj mnie więcej. Nie zostawiaj — szeptała raz po raz.
— Nie zostawię.
Te słowa rozbudziły w kasztanowłosej nadzieję, która niczym ognisko ogrzała zmarznięte ciało Hermiony. Kobieta próbowała się odsunąć, by móc spojrzeć w twarz córki, jednak ona nie pozwoliła na to. Wtuliła twarz w szyję Jean, by móc wdychać jej zapach, o którym myślała, że zniknął już na zawsze. Zamknęła oczy, wyobrażając sobie, jak teraz będzie wyglądało jej życie. To nie ona odnalazła rodziców, lecz oni znaleźli ją. Znajdą nowy dom. Zamieszkają w nim. Będą szczęśliwi. Bez nich wszystko było takie jałowe, takie... zimne i nieczułe. Ale teraz wszystko będzie dobrze.
— Już zawsze będziemy razem, prawda?
— Już wkrótce kochanie, będziemy razem na wieczność…
Dziewczyna zamarła i powoli uniosła głowę, zaniepokojona słowami i tonem głosu matki. Jej głos nagle stał się oschły i słaby, jakby to, co Hermiona usłyszała, było tylko echem.
— Jak to?
— Już niedługo dołączysz do nas w zaświatach. I... już... nic... nas nie rozdzieli — powiedziała kobieta, a wrażenie echa nasiliło się.
Płomień nadziei zgasł‚ a Hermiona zadrżała, czując przeraźliwe zimno bijące od ciała jej matki. Dziewczyna krzyknęła przerażona, gdy jej wzrok ponownie spoczął na twarzy kobiety. Jej skóra zaczęła gwałtownie się marszczyć i blednąć, jakby ciało Jean zaczęło rozkładać się w zastraszająco szybkim tempie. Gałki oczne cofnęły się w głąb czaszki, pozostawiając puste oczodoły, a siwe już włosy zaczęły wypadać.
Jean otworzyła usta, jednak nic nie powiedziała. Zacisnęła jedynie mocniej dłonie na ramionach córki, za to ona mogła dostrzec, jak zęby kobiety, jeden po drugim, kruszą się i wypadają. Jej ciało wyglądało, jakby zostało zmumifikowane, wydzielając ostry, duszący zapach zgnilizny i śmierci.
Hermiona przez cały ten czas krzyczała ile sił w płucach, wyrywała się, jednak była zbyt słaba. Ostre pazury wbijały się w jej ciało, zostawiając krwawiące ślady w kształcie półksiężyców. Nie mogąc dłużej znieść tego przerażającego widoku, zakryła oczy. Nagle poczuła na sobie drugą parę rąk. Czyżby to jej ojciec po nią przyszedł? Zaczęła jeszcze głośniej krzyczeć, zapalczywiej walczyć, by wyrwać się z uchwytu martwych rodziców.
Druga postać wzięła ją na ręce i zaczęła wynosić z pokoju. Kasztanowłosa, nadal nie otwierając oczu, zaczęła uderzać napastnika. Drapała, gryzła, płakała i krzyczała, jednak postać tylko zacieśniała uchwyt. W końcu puściła ją, a Gryfonka zaczęła spadać.
Dziewczyna otworzyła oczy w momencie, gdy wylądowała w wannie, wypełnionej po brzegi lodowatą wodą. Błyskawicznie usiadła, by się wynurzyć, rozlewając przy tym wodę na kafelki. Oddychanie sprawiało ból, przez wodę, która dostała się do płuc Hermiony. Wypluła ją z ust, zamrugała, by osuszyć oczy i instynktownie przycisnęła się do drugiego końca wanny, z dala od postaci. Zamarła, w końcu oczyściwszy oczy, a krzyk zamarł jej w gardle, gdy w tajemniczej postaci rozpoznała swojego współlokatora.
Draco stał nieruchomo, a z jego twarzy biły szok i zdumienie. Otworzył usta, jednak nie mógł się zdobyć na to, by cokolwiek powiedzieć. Powoli uniósł dłoń i dotknął trzech podłużnych rozcięć na policzku. Odsunął ją i dopiero wtedy przeniósł stalowe spojrzenie z Hermiony na swoje pokryte krwią palce.
Gryfonka zadrżała, gdy zauważyła pozostałe zadane przez nią rany na jego ciele. Najgorszy był ślad ugryzienia na jego szyi.
— Dosyć tego — warknął, mierząc w nią wściekłym spojrzeniem. — Za dziesięć minut masz być gotowa do wyjścia — oświadczył lodowatym tonem, po czy obrócił się na pięcie i ruszył ku drzwiom.
Hermiona mocniej zacisnęła dłonie na krawędziach wanny. Gniew zdołał przebić się przez warstwę zawstydzenia, bólu i przerażenia. Jak on śmiał tak do niej mówić?! Jak śmiał jej rozkazywać?! Po tym, co przeszła, ten zimny, pozbawiony uczuć drań miał czelność odzywać się do niej w taki sposób? No tak. Co mogła go obchodzić śmierć mugoli i żałoba szlamy.
W tej chwili dziewczyna poczuła wstręt do Ślizgona. Przez te dni nie odzywał się do niej, nawet na nią nie patrzył‚ mało tego, niemal w ogóle nie przebywał w dormitorium. Zdarzały się noce, podczas których spał u przyjaciół i to właśnie one były dla niej najgorsze. Będąc zupełnie sama w dormitorium, czuła się słaba, opuszczona i niepotrzebna.
Sytuacja arystokraty, który wyraźnie nie życzył sobie jej towarzystwa, ostatnio poprawiła się. On chodził na lekcje, ona miała jeszcze tydzień wolnego.
Zupełnie, jakby tydzień miał wystarczyć.”
Jednak Hermiona nie mogła wiedzieć, że powody, dla których Draco rzadko przebywał w dormitorium były inne.
— Niby dlaczego? — spytała zaczepnie, a w jej głosie po raz pierwszy od tamtego poranka nie było cierpienia, gdyż zostało zepchnięte na boczny tor przez gniew.
— Dlatego, że zamierzam spełnić swoją obietnicę — odparł blondyn, zerkając na nią przez ramię, po czym wyszedł z łazienki.
Siedziała nieruchomo w lodowatej wodzie, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Spojrzała na swoje ramię, gdzie ostre paznokcie matki przebiły skórę, jednak teraz wszelkie ślady zniknęły. Uniosła drżącą dłoń i przejechała palcem w miejscu, w którym do niedawna znajdowały się krwawe półksiężyce. Westchnęła z ulgą, gdy wszystko, co poczuła, to chłodna, nienaruszona skóra.
Hermiona zerknęła na drzwi, za którymi zniknął jej współlokator i ze złości uderzyła pięściami w wodę. Krople wylądowały na jej twarzy, ostudzając gniew. Koniec końców Ślizgon jej pomógł, sam narażając się na atak. Mimo całej niechęci, jaką w tej chwili czuła, wyszła z wanny i wróciła do swojej sypialni, pozostawiając na podłodze kałuże.
Zdjęła przemoczoną piżamę, wrzuciła ją do kosza i przebrała się w gruby czarny golf i dżinsy. Otworzyła szafę w poszukiwaniu płaszcza i zamarła, widząc suknię, w której bawiła się ponad tydzień temu. Nie tak dawno wszystko było idealnie, teraz jej życie zmieniło się w koszmar. Ona sama wyglądała jak postać rodem z horrorów. Schudła, a bladość tylko podkreślała cienie pod oczami. Kości policzkowe były bardziej widoczne pod napiętą skórą. Czuła się odrętwiała, jakby wszystko, co ją otaczało, zamiast dodawać jej otuchy, odbierało jej szczęście i siłę do dalszej walki. Z czasem nauczyła się ignorować kolejne fale bólu i cierpienia, aż w końcu przestała odczuwać cokolwiek. Jakby była tylko pustą skorupą, która po prostu istniała. Bez woli, nadziei i zdolności odczuwania, po prostu mając świadomość tego, że jest.
Od pogrzebu rodziców praktycznie nie opuszczała swojego pokoju, dystansując się od przyjaciół i współczujących spojrzeń reszty uczniów. Nie chciała swoją obecnością sprawić, by czuli się przy niej niezręcznie, jakby ich każdy, nawet najmniejszy uśmiech był czymś niestosownym. Z tego samego powodu nie pojechała na święta do państwa Weasleyów. Wolała zostać tu, w Hogwarcie, gdzie nikt, oprócz babci Rose, nie widział jej cierpienia.
Gryfonka po raz ostatni spojrzała na suknię, która przypominała jej cień dawnego szczęścia oraz beztroski i zamknęła szafę. Podeszła do lustra, próbując zapanować nad niesfornymi lokami. Decydując się na warkocz, zaczęła zaplatać kasztanowe pasma i mimowolnie wzdrygnęła się, gdy przed oczami pojawiła się zjawa jej matki. Chcąc jak najszybciej opuścić ten pokój, wzięła czarny płaszcz i niemal wbiegła do salonu, w którym czekał już na nią jej współlokator.
Chłopak w tym czasie zdążył uleczyć zadrapania i usunąć kałuże w korytarzu. Przeniósł wzrok na dziewczynę, wiążąc pod szyją zielony szalik Slytherinu. Uniósł brew, jednak cokolwiek było tego powodem, zatrzymał to dla siebie.
— Co chcesz zrobić? — wychrypiała Hermiona, nawet na niego nie patrząc.
Tym razem w loterii uczuć prym wiodło zawstydzenie. Nie była w stanie spojrzeć mu w oczy po tym, co przed chwilą zaszło. Co więcej, przeżywając żałobę, czuła się w jakiś sposób gorsza od niego i całej reszty.
— Już ci mówiłem. Przypomnij sobie, co ci obiecałem w Amazonii — odpowiedział krótko, po czym wyszedł na korytarz, nie pozostawiając jej innego wyboru jak tylko podążanie za nim.
— W Amazonii mówiłeś wiele głupot.
Z zawiścią patrzyła na idącego przed nią arystokratę. Szedł szybkim krokiem, wyprostowany, z dumnie uniesioną głową. Ona po raz pierwszy od dłuższego czasu opuszczała dormitorium prefektów. Swoją postawą próbowała nie zwracać na siebie uwagi uczniów. I choć szła zgarbiona, ze spuszczoną głową, wyczuwała na sobie spojrzenia mijanych przez nią osób, niczym małe, ostre sztylety. Starając się ignorować szepty, przyśpieszyła, niemal doganiając Ślizgona.
Zadrżała, gdy wyszli na zewnątrz i uderzyło w nią chłodne powietrze. Mimo zimy, dzień był słoneczny i bezchmurny. Gruba warstwa śniegu powoli topniała, co uczyniło wędrówkę prefektów naczelnych jeszcze trudniejszą. W pewnym momencie arystokrata, nie przerywając marszu, rozejrzał się, jakby oceniał warunki atmosferyczne, przez co w Hermionie zrodził się niepokój i podejrzenia.
Jej domysły sprawdziły się, gdy zatrzymali się przed schowkiem na miotły. Arystokrata, nie zważając na strach i niechęć widoczne w jej bursztynowych oczach, wszedł do środka, by po chwili wrócić ze swoją miotłą.
— Czy to ma być jakiś żart? Bo wcale nie jest śmieszny — oznajmiła dziewczyna, zakładając ręce na piersi. Nie miała najmniejszego zamiaru odrywać stóp od stabilnego podłoża, tym bardziej pod jego okiem.
Chłopak westchnął, tak jakby spodziewał się takiego obrotu spraw. Zmierzył współlokatorkę badawczym spojrzeniem, szukając odpowiedniego argumentu, by przekonać ją do nauki latania.
— Granger, to i tak cię czeka. W tym semestrze będzie Quidditch i tor przeszkód. Naprawdę chcesz się zbłaźnić przed całą grupą?
Hermiona prychnęła pod nosem i odwróciła się, chcąc wrócić do dormitorium. Nie miała nastroju ani na naukę, ani na towarzystwo Dracona. Już myślała, że ma go z głowy, gdy usłyszała drwiące słowa arystokraty.
— Och, Granger, nie pozostawiasz mi wyboru. Znowu. Pozwól, że postawię sprawę jasno: albo zrobisz to, czego chcę, albo twoje nagie zdjęcia ujrzą światło dzienne.
Dziewczyna natychmiast odwróciła się w jego stronę, mierząc w niego wściekłym spojrzeniem.
— Ja nie mam nagich zdjęć, Malfoy. Jak śmiesz?!
Draco uśmiechnął się złośliwie i przechylił głowę na bok, lustrując Hermionę spojrzeniem. Na jego usta wpłynął podstępny uśmieszek.
— Chcesz się o to założyć, Granger?
— Ja nie mam nagich zdjęć — powtórzyła, zaciskając pięści. „W co on pogrywa?” — zastanawiała się i choć wiedziała, że chłopak kłamie, niepokoił ją wyraz jego twarzy. Zazwyczaj wyglądał tak, gdy za chwilę miał kogoś poniżyć... pobić... wmieszać w kolejną intrygę... „Chociaż nie. On zawsze tak wygląda” — stwierdziła, łagodząc tym samym swój niepokój.
— Owszem, masz. Sam je zrobiłem — oznajmił Ślizgon z szerokim, na pozór przyjaznym uśmiechem. Czerpał satysfakcje ze zmieszania i gniewu dziewczyny, co tylko potęgowało jej wściekłość.
— Że co?! Niby kiedy?!
— Wtedy, gdy zamieniliśmy się ciałami.
Draco wzdrygnął się, jakby samo wspomnienie o tym było dla niego, delikatnie mówiąc, nieprzyjemne. Zaśmiał się na widok dawno niewidzianych iskierek w bursztynowych oczach, jednak uśmiech spełzł mu z ust, gdy współlokatorka ruszyła na niego, bynajmniej nie w celu wyrażenia wdzięczności za jego fotograficzną działalność. Arystokrata, jako że nie zabrał ze sobą różdżki, skorzystał z miotły, by zatrzymać dziewczynę w bezpiecznej odległości.
— Nie zrobiłeś tego — warknęła, odtrącając od siebie koniec miotły, który ugodził ją w klatkę piersiową.
— A niby dlaczego? — zapytał uprzejmym tonem, nachylając się w jej stronę. — Dlaczego nie miałbym skorzystać z nadarzającej się okazji, by zdobyć odpowiedni na ciebie haczyk, hmm? Więc jak będzie, Granger? Latanie czy…
— Mogę po prostu pójść do McGonagall i o wszystkim jej powiedzieć — warknęła Hermiona, unosząc dumnie podbródek, choć w tym momencie duma i pewność opuściły ją.
Łzy wściekłości pojawiły się w jej oczach, jednak nie pozwoliła, by spłynęły po policzkach. Już dość ich wylała, nie zamierzała marnować ich na niego. W tej chwili zapomniała o żałobie, o bólu, który ostatnio stale jej towarzyszył. Skupiła się na Draconie i na tym, jak bardzo go w tej chwili nienawidzi.
— Owszem, możesz — zgodził się arystokrata, lecz zaraz potem dodał, unosząc brew — ale w ramach zemsty upublicznię zdjęcie nie tylko w Hogwarcie…
Słowa Ślizgona zawisły między nimi. Przez chwilę stali w ciszy, nie spuszczając z siebie wzroku. Hermiona zacisnęła szczękę w odpowiedzi na pewne spojrzenie chłopaka i ironicznie wykrzywione usta.
— Nienawidzę cię — powiedziała cicho, po czym wyminęła go, kierując się w stronę boiska.
Draco tylko uśmiechnął się zwycięsko i dołączył do współlokatorki.
— Powiedz mi, o wielki znawco sztuki latania, jak mam się uczyć w takich warunkach? Nie, żebym podważała twoją wiedzę, ale wiatr i śnieg to dość spore przeszkody dla początkującego — zauważyła ironicznie, mierząc w blondyna pogardliwym spojrzeniem.
— Im trudniejszy start, tym łatwiej będziesz opanowywać kolejne etapy, Granger — odpowiedział ze spokojem chłopak. Zupełnie nie zważał na ataki dziewczyny, przeciwnie, wydawał się bardzo zadowolony z jej zachowania. Uśmiechnął się złośliwie i dodał: — Poza tym, jeśli spadniesz, będziesz miała odrobinę mniej twarde lądowanie.
Gdy dotarli na miejsce, arystokrata zatrzymał się i wsiadł na miotłę.
— Chodź tu, Granger — rozkazał, na co zdziwiona dziewczyna uniosła brwi. — Chyba nie myślałaś, że wpuszczę cię samą na moją miotłę?
Hermiona, nie mając innego wyjścia, podeszła do niego i zajęła miejsce przed Ślizgonem. Gdy tylko usiadła, poczuła niepokój i spróbowała zejść z miotły, jednak uniemożliwiały jej to ramiona arystokraty, który mimowolnie obejmował ją, trzymając trzon. Lekko odbił się od ziemi i unieśli się kilka centymetrów. Gryfonka pisnęła i odruchowo wtuliła się w tors współlokatora, sprawiając, że zaśmiał się drwiąco.
— Spokojnie, Granger. Zaczniemy powoli. Połóż dłonie na moich.
— Nie ma mowy, Malfoy. Ląduj — wydyszała Gryfonka, nie mając najmniejszej chęci, by oderwać ręce od ramion blondyna.
— Wyląduję…
— Dziękuję.
— ... jak uznam, że wystarczająco panujesz nad miotłą — dokończył rozbawiony Draco.
Mamrocząc pod nosem, Hermiona przeniosła drżące dłonie zgodnie z poleceniem arystokraty. Gdy wznieśli się wyżej, zacieśniła uchwyt, jednak chłopak nic nie powiedział. Dbał o to, by wiatr nie zmieniał toru lotu. Gryfonka, dzięki temu, że wznosili się w powolnym tempie, nabierała większej śmiałości, jednak nadal obawiała się wysokości. Pomimo upływu lat nadal nie czuła się pewnie na dużych wysokościach, mając pod sobą jedynie kij od miotły. Latała tylko wtedy, gdy nie miała innego wyboru.
— Najtrudniejsze jest utrzymanie miotły nieruchomej. Jeśli to opanujesz, reszta pójdzie z górki. To kwestia praktyki, musisz po prostu wyczuć, z której strony wieje wiatr i odpowiednio ustawić miotłę. Duże znaczenie ma też instynkt, dlatego osoby go pozbawione, na przykład taki Potter, tego nie potrafią. Spróbuj sama.
— Nie waż się puszczać miotły! — pisnęła, przerażona wizją samodzielnego lotu.
Draco westchnął i wysunął dłonie spod rąk dziewczyny, jednak ponownie zaskoczył ją tym, iż położył je na jej dłoniach.
— Spokojnie — mruknął do jej ucha.
Hermiona przełknęła ślinę i wzięła parę głębszych oddechów, by zmusić serce do wolniejszej pracy. Choć bardzo starała się nie patrzeć w dół, jej wzrok co chwilę kierował się ku oddalonemu podłożu. Kurczowo ściskała miotłę, bojąc się upadku.
Draco, kiedy to zauważył, nachylił się, próbując poluźnić jej uchwyt, jednak im dłużej próbował, tym Hermiona bardziej ściskała trzon.
— Nie ściskaj jej tak mocno, Granger. Pomyśl o tym, jak o... zapoznawaniu się z króliczkiem. Jeśli chcesz się z nim zaprzyjaźnić, nie ściskasz go z całych sił za szyję — powiedział spokojnie, jakby próbował uspokoić małe dziecko. — Nie chcemy go udusić, prawda?
— Nie chcemy go udusić — powtórzyła żarliwie dziewczyna, potakując głową, jednak nadal kurczowo trzymała miotłę.
— A więc poluzuj chwyt, bo w tym momencie naszemu króliczkowi wypadają oczy.
Dziewczyna pisnęła, jednak w końcu spełniła jego polecenie. Gdy tylko to zrobiła, miotła przestała drgać.
— Zamknij oczy.
— Co?! — wrzasnęła Hermiona przerażona wizją lotu z zamkniętymi oczami. Ponownie zacieśniła chwyt, czym wywołała drganie miotły.
— Na Salazara, uspokój się w końcu! Wcale nie jesteśmy tak wysoko i nie mam zamiaru zrzucić cię z miotły, ale zmienię zdanie, jeśli nie przestaniesz jej ściskać — zagroził chłopak, poirytowany zachowaniem pani prefekt. Nie sądził, iż będzie aż tak oporną uczennicą. — Jeśli będziesz pozbawiona możliwości widzenia, łatwiej przyjdzie ci wyczuwanie kierunku wiatru i odpowiednie ustawianie się. Zamykaj oczy.
— Ani mi się śni — warknęła dziewczyna. — W tej chwili masz mnie sprowadzić na dół, Malfoy.
W tym momencie Hermiona chciała ponownie zamknąć się w swoim pokoju, otulić kołdrą i się wypłakać. Chciała poczuć się bezpiecznie, chciała na powrót zatracić się we wspomnieniach, by zapomnieć o śmierci rodziców. Kto miałby jej to za złe, gdyby już na zawsze zamknęła się w świecie złudzeń? Wydawało jej się, że tylko tam mogła być szczęśliwa.
Draco słyszał tłumiony płacz w jej głosie, jednak nie dał po sobie poznać, że jakkolwiek to na niego działa. Nie zważając na protesty i krzyki współlokatorki, puścił jej dłonie i zaczął rozwiązywać swój szalik. Hermiona, choć bardzo pragnęła na powrót przyciągnąć jego dłonie, nie odważyła się puścić miotły. Klęła i wygrażała się arystokracie, bo tylko tak mogła okazać swoje niezadowolenie, gdy ten zawiązywał swój szalik, zakrywając jej oczy.
Gryfonka nie mogła powstrzymać drżenia swojego ciała. Ścisnęło ją w gardle tak, że przez chwilę miała trudności z oddychaniem. Latała. Znajdowała się na dużej wysokości. Z zawiązanymi oczami. Ślizgon rzucał ją na głęboką wodę, zmuszając do walki z lękami. Hermiona kręciła głową, próbując zsunąć szalik, jednak chłopak zawiązał go mocno wokół jej głowy.
— Daruj sobie — poradził Draco. Nachylił się, by szepnąć jej do ucha: — Skup się na tym, co czujesz.
— Obecnie cholernie się boję.
Miała wrażenie, że blondyn przewrócił oczami.
— Wzrok bardzo ogranicza, choć wydaje się, że jest zupełnie inaczej. Za bardzo skupiasz się na tym, co widzisz i to zakłóca odbiór pozostałych bodźców. Tak możesz skupić się na swojej skórze. Wyczuwasz, jaki jest kierunek wiatru?
Hermiona zamarła, skupiając całą swoją uwagę na chłodnym powietrzu atakującym nieokrytą skórę.
— To proste. Z zachodu na wschód — oznajmiła, pewna swojej odpowiedzi.
— Dobrze. Teraz trudniejsza część. Za chwilę puszczę miotłę, a ty spróbuj odpowiednio ją ustawić.
— Jak mam to zrobić? — spytała, oczekując jakichkolwiek wskazówek, jednak nie otrzymała odpowiedzi. Arystokrata zmuszał ją do samodzielnego myślenia i utrzymania miotły nieruchomej. — Malfoy, nie wiem co mam robić.
Draco, nie zwracając uwagi na jej kolejny atak paniki, przeniósł dłonie na talię uczennicy. Hermiona, mimo iż prosiła, groziła, a nawet błagała, nie zmieniła decyzji Ślizgona. Obiecując sobie, że jak tylko z powrotem dotknie ziemi, arystokrata słono zapłaci za to, co nazywał „nauką latania”, skupiła się na swoim kolejnym zadaniu. Wiatr nadchodził od prawej strony. Uderzając w nich, przechylał miotłę i przesuwał ją o kilka centymetrów w lewo. Za każdym razem, gdy miotła zmieniała położenie, dziewczyna wzdrygała się, mając wrażenie, że lada chwila wiatr strąci ją z miotły. Gdy zaobserwowała, że występują małe przerwy między kolejnymi podmuchami wiatru, łatwiej było jej przygotować się na następne przechylenie miotły. Wiedziała już, jak i z jaką siłą wiatr oddziałuje na Nimbusa. Za każdym razem, tuż przed kolejnym podmuchem, przechylała miotłę w prawo, przenosząc również ciężar ciała, jednak ustawienie jej pod odpowiednim kątem nie było wcale takie łatwe. Niekiedy Gryfonka przechylała Nimbusa pod zbyt małym kątem, a wiatr i tak przesuwał miotłę. Innym razem odchyliła ją zbyt mocno i omal z niej nie spadli. Tylko szybka interwencja Ślizgona zapobiegła wypadkowi.
— Całkiem nieźle, Granger. Raz czy dwa udało ci się utrzymać ją nieruchomo — dodał, zdejmując swój szalik i wiążąc go z powrotem pod szyją.
Hermiona skrzywiła się, gdy jasne światło zaatakowało jej źrenice. Zamrugała, by się do niego przyzwyczaić i już miała spytać, czy to koniec ich lekcji, jednak blondyn ją wyprzedził.
— A teraz w górę — polecił, czym na nowo przeraził swoją uczennicę. — Granger, im szybciej to zrobisz, tym szybciej wrócimy na dół. Pośpiesz się, bo nie mam ochoty spędzić tak całego dnia. Jeszcze trochę będziemy wisieć nieruchomo i miotła przymarznie mi do…
— Nie muszę znać szczegółów, Malfoy!
Mimo iż wizja wznoszenia się do góry przyprawiała ją o dreszcze, czuła się pewniej. Była przekonana, że Ślizgon nie wymyśli nic gorszego od latania z zamkniętymi oczami. Powoli, z pomocą Dracona zaczęła unosić miotłę coraz wyżej, starając się ignorować fakt, że zabudowania szkoły oddalają się, robiąc się coraz mniejsze i mniejsze.
Gdy wzlecieli na odpowiednią (przynajmniej według Ślizgona) wysokość, ten pomógł jej ustabilizować pozycję. Hermiona uspokoiła się nieco, gdy arystokrata z powrotem położył swoje dłonie na jej drobnych rączkach, delikatnie opuszczając trzon miotły. Zawiśli w bezruchu, a Hermiona z niepokojem czekała na następne polecenie współlokatora. Z roztargnienia spojrzała w dół, z trudnością powstrzymując się od pisku przerażenia. Znajdowali się dokładnie nad jeziorem. Przełknęła ślinę, gdy usłyszała spokojny i opanowany głos Ślizgona.
— Test ostateczny, Granger. Postaraj się, jeśli nie chcesz znowu wylądować w zimnej wodzie — powiedział i bez żadnego ostrzeżenia skierował miotłę w dół, zostawiając sterowanie przerażonej dziewczynie.
Zaczęli raptownie pikować ku tafli jeziora. Arystokrata, pomimo tego, iż instynkt nakazywał mu chwycić Nimbusa i opanować sytuację, z trudem powstrzymywał się od tego, mając nadzieję, że Gryfonka w końcu poderwie miotłę. Nie uśmiechała mu się kąpiel w lodowatej wodzie i kolejna wizyta w skrzydle szpitalnym. Przełknął ślinę, widząc zbliżającą się w zastraszającym tempie powierzchnię wody.
Hermiona, wrzeszcząc, próbowała poderwać miotłę, jednak opór powietrza był zbyt silny. Strach i panika wcale jej nie pomagały, podobnie zresztą jak ponaglenia Ślizgona, krzyczącego jej nad uchem:
— Granger, do cholery, zrób to!
— Staram się!
— To się za słabo... — urwał, gdy dziewczyna w ostatniej chwili poderwała miotłę.
Dumna ze swojego wyczynu Gryfonka, spojrzała przez ramię na swojego nauczyciela i po raz pierwszy od wielu dni na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Ten prawdziwy, a nie wymuszony grymas, który miał za zadanie uspokoić przyjaciół i zapewnić ich, że jakoś się trzyma. Arystokrata z wyrazem uznania w oczach odwzajemnił gest dziewczyny, na chwilę zatracając się w jej radosnym spojrzeniu. Widząc jej uśmiech, poczuł satysfakcję z dobrze wykonanego zadania. Udało mu się wyciągnąć ją z zamkniętego pokoju i sprawić, by na chwilę zapomniała o tym wszystkim, co ją spotkało... dać jej chwilę wytchnienia od żałoby i opłakiwania bliskich.
Hermiona patrzyła na uśmiechającego się do niej Ślizgona, wdzięczna za to, co dla niej zrobił. Choć w głębi duszy wiedziała, że cała ta nauka była spowodowana jego honorowym zachowaniem i chęcią dotrzymania obietnicy, czuła, że Ślizgon zrobił dla niej o wiele więcej. Tym drobnym gestem pomógł jej wyrwać się ze szponów zatracenia we wspomnieniach i zapomnienia o życiu.
Po chwili blondyn odwrócił wzrok, a dziewczyna zauważyła, jak jego źrenice rozszerzają się w przerażeniu.
— Granger, wierzba!

***

— Brawo, Granger, to było naprawdę widowiskowe lądowanie. Nikt ci nie powiedział, że powinnaś patrzeć, gdzie lecisz?!
Dziewczyna przestała oglądać w lusterku straty, jakie spowodowało bliskie spotkanie z bijącą wierzbą. Skrzywiła się na myśl, jak uroczo musi teraz wyglądać, bez górnej jedynki, z masą zadrapań na twarzy, nie wspominając już o poobijanym ciele. Przechyliła się na łóżku, by zza opatrującej ją pielęgniarki spiorunować Ślizgona morderczym spojrzeniem.
— Pomyslmy — odpowiedziała zaczepnie, sepleniąc z powodu braku zęba — Nie? Nie racyłes mi o tym powieciec. To wsystko twoja fina, Malfoy — dokończyła, wpatrując się w arystokratę, który nieudolnie próbował powstrzymać krwotok ze złamanego nosa.
— Uroco seplenis, Granger — przedrzeźniał ją, uśmiechając się pomimo ran na ciele. — Czy mógłby się wreszcie mną ktoś zająć? Jaki sens ma zatrudnianie nowej pielęgniarki, jeśli nie wypełnia swoich zadań? — narzekał, czekając na swoją kolej.
Pani Pomfrey podała Hermionie ostatnie eliksiry i podeszła do poirytowanego Ślizgona, podając mu specyfik tamujący krwawienie.
— Panna McCullen obecnie zajmuje się czymś innym — skomentowała krótko nieobecność swojej kuzynki, ucinając tym samym ten temat.
— Dorabianiem zęba Granger?
— Jak ja cię nie znosę, Malfoy! Jesteś cynicnym, oslizgłym, psemądzałym despotą, pozbawionym wselkich zasad moralnych cubkiem! — wygarnęła mu dziewczyna, która teraz miała mu za złe, że podstępem zmusił ją do tego, by wsiadła z nim na miotłę. Po chwili namysłu dodała: — I nie umies latac!
— Ja przynajmniej nie wpadam na drzewa. I doskonale latam — odpowiedział, odprowadzając wzrokiem pielęgniarkę.
Kulejąc, podszedł do drzwi, by pomimo zaleceń pani Pomfrey, opuścić skrzydło szpitalne. Był w połowie drogi, gdy drzwi otworzyły się z hukiem, ukazując rozgniewanego Rona Weasleya.
— Coś ty jej znowu zrobił? Nie widzisz, że ma dość zmartwień? — zapytał napastliwie, popychając osłabionego chłopaka.
Hermiona miała pewność, że Malfoy nie pozostanie mu dłużny i za chwilę zacznie się bójka, dlatego była mile zaskoczona, widząc, jak Ślizgon ignoruje ataki jej przyjaciela.
— A co ty niby możesz wiedzieć, skoro sam jej ich dostarczasz, Weasley? Tak trudno pogodzić się z tym, że cię po prostu nie chce? Musisz jej zatruwać życie swoją nędzną osobą?
Rudowłosy oddychał ciężko, mierząc w Dracona wściekłym spojrzeniem.
— Ty... cholerny hipokryto! — wykrzyknął w końcu, wymierzając silny, precyzyjny cios w szczękę arystokraty.
Ten nie próbował uniknąć ciosu ani nawet się zasłonić. Stał spokojnie, z politowaniem wpatrując się w twarz Gryfona. Potarł dłonią zaczerwienione miejsce, w które uderzył rudowłosy, nie spuszczając z niego wzroku.
— Granger, widziałaś, że to on pierwszy mnie zaatakował? — spytał przeciągle, delikatnie się uśmiechając.
— Tak, Malfoy, ale to nie pofód, by... — urwała, widząc, jak arystokrata zaciska dłonie na koszuli Weasleya i popycha go na ścianę, by po chwili zacząć wyprowadzać ciosy w brzuch przeciwnika.
— Psestańcie! Macie w tej chwili psestać, bo pójdę po panią Pomfrey i obaj dostaniecie slaban!
Widząc brak jakiejkolwiek reakcji z ich strony, wybiegła z sali, by znaleźć pielęgniarkę.
Blondyn kątem oka dostrzegł, jak Gryfonka opuszcza pomieszczenie i poluzował uścisk, pozwalając tym samym na to, by jego przeciwnik zyskał przewagę. Przyjął jeszcze kilka dość niezdarnych ciosów i upadł na posadzkę w tym samym momencie, w którym do sali weszła Hermiona w towarzystwie pani Pomfrey.
— Panie Weasley, proszę natychmiast przestać!
Odciągnęła Rona od arystokraty i przykucnęła przy rannym chłopcu. Pobieżnie obejrzała nowe obrażenia i wydając polecenie Hermionie, by miała oko na Ślizgona, zaprowadziła Gryfona do dyrektorki. Dziewczyna podeszła do Dracona i nachyliła się nad nim, by pomóc mu wstać. Wyciągnęła do niego rękę, jednak arystokrata tylko uśmiechnął się głupio.
— Co cię tak ciesy, glupku?
— Scelbulec — odparł rozbawiony, jednak pożałował swojej wesołości, czując ból w miejscach, w których przyjmował uderzenia.
Gryfonka ujęła jego dłoń i objęła go w talii, prowadząc do łóżka.
— Dobse ci tak. Nie powinenes go plowokowac, Malfoy.
— Ja? To on zaczął…
— No jak dziesi — przerwała mu, pomagając Ślizgonowi usiąść na łóżku.
Wyjęła wacik z opakowania na szafce i zbliżyła go to twarzy współlokatora, jednak ten chwycił ją za nadgarstek.
— Co chcesz zrobić? — spytał nieufnie.
— Wsadzic ci to w oko — warknęła poirytowana Hermiona. — Chce ci tylko zmyc tą kref, glupku.
Draco wyrwał jej wacik i wziął do ręki lusterko, dając jej do zrozumienia, że sam sobie z tym poradzi. Skrzywił się, gdy zobaczył swoją twarz. Co prawda pani Pomfrey zatamowała krwawienie, jednak nos nadal był wykrzywiony, stanowiąc żałosne tło dla rozciętej wargi i wielkiego siniaka pod lewym okiem, który z każdą chwilą powiększał swoje rozmiary.
— Nie usłyszę żadnego „dziękuję, Malfoy”? — spytał Ślizgon i syknął z bólu, gdy przesunął wacikiem po rozciętej wardze.
— Niby sa co? — oburzyła się Gryfonka, siadając na swoim łóżku z grymasem bólu na twarzy. — Ach tak... cenkuję za psyprawienie mnie o wstsąs mósgu i wybicie sęba. Tego mi bylo potseba.
Ślizgon przerwał na moment opatrywanie swojej twarzy i spojrzał na nią z wyrzutem.
— Nigdy nie spotkałem kogoś bardziej niewdzięcznego niż ty, Granger. Odkąd się z tobą zadaję, mam same kłopoty.
— Zadajes się? — zdziwiła się Gryfonka. — Ty tylko se mną mieskas.
— I od tego czasu coraz częściej ląduję w skrzydle szpitalnym. Pechowa jesteś — dodał, rzucając w dziewczynę zużytym wacikiem.
— Fuj! — pisnęła, po czym złapała czysty fragment materiału i wyrzuciła go do kosza.
Hermiona chciała odpłacić się Ślizgonowi, jednak w tym momencie do sali wróciła pani Pomfrey. Podeszła do dziewczyny i zajęła się wybitym zębem. Już po chwili, Gryfonka poczuła, jak puste miejsce wypełnia się brakującą jedynką. Uśmiechnęła się, dziękując pielęgniarce za pomoc i położyła na łóżku, nie chcąc nadwyrężać obolałych mięśni. Kątem oka obserwowała, jak starsza kobieta zajmuje się obrażeniami Ślizgona i skrzywiła się, gdy usłyszała nieprzyjemny trzask nastawianego nosa. Patrzyła z dezaprobatą, jak arystokrata przeglądał się w lusterku, by ocenić efekt końcowy.
— Co się stało z tym prostakiem, który mnie zaatakował? — spytał Draco zdawkowym tonem.
— Został ukarany szlabanem i utratą punktów przez jego dom — odpowiedziała rzeczowo pielęgniarka, smarując opuchnięte oko leczniczą maścią. — A teraz proszę już się nie ruszać, panie Malfoy.
— A co to za szlaban, jeśli można wiedzieć?
— Zastąpi pana Zabiniego w sprzątaniu toalet przez kolejny miesiąc.
Pomimo bólu, na usta arystokraty wstąpił błogi uśmiech.
— To cudownie — powiedział, ledwo opanowując chichot.
— Malfoy bardzo dba o to, by urządzenia sanitarne były w wyśmienitym stanie — warknęła wściekła Gryfonka, doskonale wiedząc, że gdyby nie sprowokował Rona do ataku, cała sprawa rozeszłaby się po kościach.
Pani Pomfrey puściła tę uwagę mimo uszu, nie chcąc wtrącać się do prywatnych spraw swoich pacjentów. Postawiła na szafkach eliksiry dla każdego z nich i opuściła salę, zaszywając się w swoim gabinecie. Hermiona, mając już serdecznie dość tego dnia, wypiła eliksir słodkiego snu i odwróciła się plecami do swojego współlokatora.
Gdy się obudziła, w sali panowała ciemność, rozjaśniana tylko przez lampkę, stojącą przy łóżku Ślizgona. Poirytowany wyraz jego twarzy dał dziewczynie do zrozumienia, że arystokrata miał problem z zaśnięciem albo po prostu nie chciał spać i potwornie się nudził. Być może obawiał się, że nawiedzi go kolejny koszmar, a on nie będzie mógł zrobić nic, by zagłuszyć swoje krzyki.
Hermiona poprawiła poduszkę, czym ściągnęła na siebie jego stalowy wzrok.
— No nareszcie, ile można spać?
Oburzona Gryfonka otworzyła usta, jednak nie mogła zdobyć się na to, by cokolwiek powiedzieć. Najpierw szantażował ją zdjęciami, zmusił ją do nauki latania, która w wielkim finale zakończyła się spotkaniem z bijącą wierzbą, pobił jej przyjaciela i co po tym wszystkim słyszy? „Ile można spać!”
Odwróciła się do niego plecami, dając mu do zrozumienia, że nie ma ochoty na żadną dyskusję.
Draco zmrużył oczy, jednak nie próbował wciągać jej do rozmowy. Był przekonany, że prędzej czy później sama się do niego odezwie. Był głodny i właśnie zastanawiał się, co zamówić do jedzenia, gdy dziewczyna z powrotem odwróciła się do niego i spytała:
— Naprawdę masz te zdjęcia, Malfoy?
Arystokrata tylko uśmiechnął się tajemniczo, a Hermiona przyrzekła sobie, że zrobi wszystko, by je odnaleźć i zniszczyć. Gdy Ślizgon otworzył usta, nabrała nadziei, że w końcu jej odpowie, jednak chłopak nie miał takiego zamiaru.
— Zgredek!
Zmierzyła go oburzonym spojrzeniem sygnalizującym, że za chwilę rozpocznie żarliwą przemowę.
— Nie możesz poczekać do rana? Nie masz prawa wykorzystywać…
— Panicz Malfoy, sir?
Zgredek ukłonił się nisko, dzięki czemu uniknął spojrzenia byłego pana pełnego dezaprobaty. Skrzat miał na sobie sięgającą do ziemi czarną koszulkę z Fatalnymi Jędzami, natomiast na głowie nosił żółtą, pomniejszoną, szpiczastą tiarę. Ślizgon nie mógł powstrzymać grymasu, gdy spod koszulki wyłoniły się różnokolorowe skarpetki.
— Chcę pudding czekoladowy, sok i koniecznie jakieś owoce. To wszystko.
Hermiona poczekała, aż skrzat zniknie i usiadła na łóżku, by zrugać współlokatora.
— Nie mogę uwierzyć, że nadal traktujesz go jak swoją własność! Zgredek to WOLNY skrzat i nie masz prawa się nim wysługiwać! Stowarzyszenie W.E.S.Z…
Draco zaśmiał się kpiąco i zmierzył ją badawczym spojrzeniem. Uniósł się na łokciach, poprawił poduszkę i usiadł na łóżku. Dopiero wtedy przerwał żarliwą przemowę dziewczyny.
— A więc mówisz mi, że wolność jest dla nich czymś dobrym? Widziałaś, jak wygląda? Co zrobiła z nim twoja wolność? To jest wbrew ich naturze, Granger! Od wieków mają zakodowane to, by służyć czarodziejom i uwierz mi, obydwie strony były zadowolone z takiego stanu rzeczy.
— Zadowolone? Jak ktoś może być zadowolony z bycia niewolnikiem?! — oburzyła się Gryfonka, zaciskając pięści na kołdrze. Nie mogła uwierzyć, że ktokolwiek może być tak zaślepiony i obojętny na cierpienia skrzatów domowych. Za każdym razem, gdy ktoś wykorzystywał skrzaty, budził się w niej wewnętrzny sprzeciw i gniew, jednak przy arystokracie jej uczucia sięgały zenitu. — One są bite, traktuje się je jak nic niewarte... Ty ciągle rozkazujesz mu, jakby był twoją własnością! — zarzuciła mu Gryfonka, oskarżycielsko celując w niego palcem.
Arystokrata zacisnął wargi i przechylił głowę, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał.
— W porządku, załóżmy, że ten skrzat jest wolny. Zatrudnił się w Hogwarcie, tak? — Ślizgon zaśmiał się, rozbawiony wizją pracującego skrzata. Poczekał, aż Hermiona niepewnie skinie głową. — Skoro jestem uczniem, a on tu pracuje, to chyba mogę czegoś od niego zażądać, prawda, Granger? Przecież za to mu płacą. Tak czy inaczej, wychodzi na moje: mam prawo wzywać Zgredka i wyznaczać mu zadania.
Gryfonka bardzo starała się znaleźć jakąś ripostę, jednak triumfująca mina blondyna skutecznie jej to utrudniała. Draco uśmiechnął się złośliwie, zadowolony z tego, że udało mu się pozbawić współlokatorkę wszelkich argumentów, która dopiero po chwili burknęła:
— Możesz go o coś poprosić, nie zażądać.
— Jedzenie dla panicza — oznajmił Zgredek, podając tacę arystokracie, po czym ukłonił się i opuścił salę.
Hermiona z zawiścią przyglądała się Ślizgonowi, jednak nie powiedziała ani słowa. Jej bojowa mina tylko go rozbawiała, zamiast wzbudzać w nim poczucie winy. Prawdę mówiąc, sama zaczynała być głodna, a na widok puddingu zaburczało jej w brzuchu.
— Daj jedno jabłko — mruknęła w końcu.
Chłopak zaśmiał się i rzucił jej owoc.
— Jak myślisz, kiedy przyślą nam zdjęcia z balu?
— Na Salazara, Granger, daj człowiekowi spokojnie zjeść — marudził Draco, jednak widząc stanowczy wyraz jej twarzy, dodał: — Nie wiem. Możliwe, że w tym tygodniu. Radzę ci uważać z tym jabłkiem, jest dość twarde, a twój nowy ząb... — urwał, robiąc unik przed rzuconą w niego poduszką. — Żałuję, że nie zrobiłem ci wtedy zdjęcia, scelbulcu.
— Och, tak, przecież fotografia to twoja nowa pasja. Oddawaj poduszkę, Malfoy.
— Sama sobie po nią przyjdź, Walcząca-O-Niepotrzebną-Wolność-Skrzatów-Granger.
— Nie mam zamiaru słuchać krytyki od kogoś, kto nie ma pojęcia o skrzatach domowych — warknęła, wyrywając poduszkę spod głowy blondyna.
— Nie mam pojęcia? — oburzył się arystokrata. — W przeciwieństwie do ciebie od dzieciństwa mam z nimi do czynienia.
Dziewczyna wróciła do łóżka, otuliła się kołdrą i zapytała:
— Tak? To kto jest ojcem Zgredka? Dla ułatwienia dodam, że on nadal dla ciebie... pracuje. Emmm... Malfoy? Wszystko w porządku?
Arystokrata zamarł, wpartując się w nią zszokowany. Na przemian otwierał i zamykał usta, jednak nie mógł nic powiedzieć.
— To one... się rozmnażają?
Wybuchnęła śmiechem, a łzy rozbawienia spłynęły jej po policzkach. Nie chcąc zbudzić pielęgniarki, zakryła dłonią usta, jednak i tak nie udało jej się stłumić chichotu.
— One... kopulują — szepnął z niedowierzaniem chłopak i skrzywił się z obrzydzeniem.
— Chcesz mi powiedzieć, że nie wiedziałeś?
— Nie obchodziło mnie... TO. Bardziej interesowało mnie, czy wywiązują się ze swoich obowiązków — wymamrotał, nadal nie mogąc wyjść z szoku. Pokręcił głową i skrzywił się, jakby próbował pozbyć się nieprzyjemnych myśli. — No dobra, który to?
Hermiona zamrugała, nie rozumiejąc pytania.
— Który jest ojcem? Nie wierzę, że prowadzę rozmowę na taki temat — powiedział, jakby do siebie.
Odstawił tacę na szafkę, czując, jak jego apetyt oddala się od niego wielkimi krokami.
Dziewczyna przez chwilę siedziała w ciszy, próbując sobie przypomnieć imię skrzata. Postukała się palcem w brodę, marszcząc brwi.
— To było coś na „m”... Malec?
— Mikrus — warknął arystokrata.
W tym momencie poczuł jeszcze większą niechęć do irytującego skrzata. Zaskoczony, spojrzał na współlokatorkę, a w jego oczach pojawiła się podejrzliwość.
— A ty niby skąd to wiesz? Byłaś pod materacem?
Hermiona spiorunowała go morderczym spojrzeniem, walcząc z pragnieniem uduszenia bezczelnego Ślizgona.
— Po prostu go zapytałam, Malfoy.
Gryfonka położyła się, tracąc chęć do jakiejkolwiek rozmowy. Zamknęła oczy, próbując zasnąć, jednak za każdym razem, gdy to robiła, widziała swoich rodziców. To, co w trakcie dnia spychała głęboko w podświadomość, nocami wracało ze zdwojoną siłą. Nawet w czasie snu nie zawsze udawało jej się pozbyć trosk, które powracały pod postacią koszmarów. Nagromadzone uczucia zżerały ją od środka. Hermiona czuła, że więcej nie zniesie... Musiała pozbyć się tego ciężaru, dlatego nim zdążyła się zorientować, zaczęła mówić.
— Tęsknie za nimi. Czasami wystarczy jedno słowo, jakiś zapach czy piosenka i przed oczami znowu mam ich obraz. Uśmiechniętych i szczęśliwych. Co noc mi się śnią. Czasami widzę ich... martwych. Mama lubiła gotować i eksperymentować z różnymi smakami. Nieraz żartowaliśmy z tatą, że ta jej fascynacja obcą kuchnią skończy się płukaniem żołądka — dziewczyna uśmiechnęła się i zerknęła na współlokatora.
Obrócił się w jej stronę i wsparł głowę na dłoni, uważnie jej słuchając z nieprzeniknioną miną. Nie oceniał, nie wyśmiewał, po prostu słuchał i to dodało jej odwagi, by kontynuować.
— Tata z kolei uwielbiał motoryzację. Przyprawiał mamę o zawał, kiedy wracał z garażu cały wysmarowany jakąś mazią i brudził wszystko, co mu się napatoczyło pod rękę. Oboje byli dentystami, poznali się na studiach. Przed snem, mama zawsze do mnie przychodziła i opowiadała bajki. Najbardziej lubiłam tą o Kopciuszku.
— Kop-ciu-szek? — powtórzył powoli Draco, wyraźnie akcentując każdą sylabę. — Kto to jest Kop-ciu-szek?
Dziewczyna uśmiechnęła się i zaczęła opowiadać. Przed oczami pojawił jej się rysunek z książeczki z bajkami. Im dłużej mówiła, tym pewniej się czuła. Nawet nie zauważyła, kiedy ponownie usiadła i zaczęła gestykulować.
— I żyli długo i szczęśliwie. Malfoy?
Gryfonka wstała i podeszła do śpiącego Ślizgona. Na jego twarzy błąkał się delikatny uśmiech. Nachyliła się nad nim i otuliła go kołdrą. W drodze powrotnej wzięła tacę, na której został sok i parę owoców. Przecież nie mogła pozwolić, by jedzenie się zmarnowało.

***

— Słuchaj, stary, jeszcze raz cię przepraszam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. To wszystko jego wina — oznajmił Nott, oskarżycielsko wskazując na Blaise'a.
Czarnoskóry wziął głęboki wdech i teatralnie przystawił dłoń do serca.
— Moja? A kto chciał im „robić dobrze”?!
Teodor otworzył usta, jednak nic nie powiedział. Na jego policzki wypłynął rumieniec gniewu i zawstydzenia.
— Milcz — powiedział krótko i razem z przyjaciółmi wszedł do salonu prefektów naczelnych.
Zatrzymali się, gdy zauważyli Gryfonkę, leżącą na kanapie. Ubrana w czerń, tuliła do siebie poduszkę i co jakiś czas ocierała łzy. Na ich widok, poderwała się i zamknęła w swojej sypialni.
— Jak sobie radzi? — spytał Zabini, głową wskazując na drzwi, za którymi zniknęła Hermiona.
Zajął jeden z foteli i wyczekująco spojrzał na Dracona.
— Widziałeś.
Nott prychnął pod nosem, zajmując drugi fotel. Nie odrywając wzroku od swoich splecionych dłoni, warknął ze złością:
— Och, tak. Niech arystokracja debatuje o samopoczuciu szlamy, o jej parszywych rodzicach. Może im jeszcze, kurwa, zafundujemy marmurowy grobowiec?! Albo nie! Jeszcze lepiej! Pomnik! Nazwijmy ulicę ich imieniem! O! Albo wypłacajmy jej rentę po rodzicach!
— Ciszej — syknął Blaise, świadomy, że dziewczyna usłyszała każde słowo bruneta.
Teodor spojrzał na przyjaciela. Z jego oczu biła furia. Mocno zacisnął szczękę, mierząc w Zabiniego wściekłym spojrzeniem. Był to jeden z nielicznych momentów, w których zazwyczaj spokojny i opanowany Nott, budził w innych lęk.
— Bo co? Bo usłyszy? Bo się rozpłacze? Rzygać mi się chce, gdy widzę te współczujące spojrzenia. A czy ktoś mi współczuł, gdy MOI rodzice umierali?! NIE! A ja miałem gorzej. Bo ja musiałem na to patrzeć! Musiałem patrzeć jak na rozkaz Rasac'a dementorzy składają swój pocałunek! Nic! Nie mogłem zrobić nic, tylko stać, zakuty w kajdany i czekać na swoją kolej.
Siedzieli przez chwilę w ciszy, zakłócanej tylko przez szloch, dobiegający z sypialni Gryfonki. Nott oddychał ciężko, po rzadkim u niego wybuchu. W końcu, nie mogąc wytrzymać tutejszej atmosfery, wstał, by opuścić dormitorium.
— Teo — zaczął przepraszającym tonem Blaise.
Brunet nawet nie odwrócił się, jedynie cicho powiedział:
— Nie teraz.
— Brawo, Zabini — mruknął Draco, z politowaniem patrząc na przyjaciela.
— Dobij mnie bardziej — jęknął chłopak, zakrywając twarz ramieniem. — Co jest ze mną nie tak?
— Od czego by tu zacząć... Jesteś cholernie nietaktowny i... Hej! — krzyknął blondyn, robiąc unik przed lecącą w jego stronę książką, zostawioną przez Hermionę. — Gdzie idziesz? — spytał, gdy Zabini wstał z fotela i ruszył ku wyjściu.
— Idę go szukać. Jeszcze zrobi coś głupiego.
— Jesteś pewien, że to dobry pomysł?
Widząc stanowczą minę Blaise'a, Draco podszedł do barku i wybrał jedną z butelek. Podszedł do Ślizgona i podał mu ją.
— Przyda ci się — wyjaśnił krótko, klepiąc go w ramię.
— Branoc — pożegnał się chłopak, na co arystokrata skrzywił się, zdegustowany kaleczeniem języka.
Blondyn westchnął i rozejrzał się po salonie, by znaleźć sobie zajęcie. Dla zabicia czasu postanowił napisać do matki, by uspokoić ją, na wypadek, gdyby już usłyszała o jego kolejnym pobycie w skrzydle szpitalnym. Nie omieszkał wspomnieć o wyczekiwanej przez niego nagrodzie za nienaganne zachowanie na balu.
W czasie, gdy Ślizgon wyruszył do sowiarni, Hermiona odważyła się wyjść z sypialni i westchnęła z ulgą, gdy przekonała się, że pozostała w dormitorium sama. Weszła do łazienki i obmyła twarz zimną wodą, by choć trochę zminimalizować zaczerwienienie i opuchnięcie. Skrzywiła się, widząc swoje odbicie. Wyglądała żałośnie. Krucha, słaba, wychudzona... Rodzice na pewno nie chcieliby widzieć jej w takim stanie. Teraz, kiedy w końcu minął pierwszy szok, mogła wyobrazić sobie, co by powiedzieli, czego chcieliby dla swojej córki. Nie była pewna, czy to chłodna kąpiel, szorstkie zachowanie współlokatora, czy może nauka latania pomogła jej odzyskać zdolność racjonalnego myślenia, jednak co do jednego była w stu procentach przekonana: miała wielki dług u Malfoya.
W duchu obiecując rodzicom, że od teraz zacznie przygotowywać się do powrotu do normalnego życia, upięła włosy na czubku głowy i zaczęła przygotowywać kąpiel. Dolała do wody olejek, przyniosła z sypialni balsam i krem i weszła do wanny. Wzięła głęboki wdech, uśmiechając się lekko, gdy poczuła słodką woń konwalii. Już dawno nie robiła czegoś dla siebie. Powrót do codzienności planowała zacząć od najprostszych rzeczy, począwszy od zadbania o swój wygląd, na samodzielnej nauce kończąc. Miała jeszcze parę dni do powrotu do zajęć i chciała opracowywać te same tematy, które będą omawiane przez resztę grupy. Miała nadzieję, że nauka wypełni pustkę, którą czuła.
Założyła piżamę, którą dostała od rodziców na szesnaste urodziny: żółty podkoszulek i spodenki ozdobione pluszowymi misiami. Mimo iż wyglądała dziecinnie, czuła się niczym odziana w zbroję.
Podeszła do lustra, odkręcając wieczko białego pudełeczka. Westchnęła, nabrała na palec odrobinę kremu i nałożyła go na twarz, jednak czuła się przy tym nienaturalnie. To nie była ona. Dawna Hermiona nie zwracała uwagi na wygląd, to tylko zachcianki współlokatora skłoniły ją do tego, by starannie dbała o swój wizerunek. Teraz czuła się zupełnie tak, jakby nakładała maskę, mającą ukryć przed światem to, w jakiej jest rozsypce.
Spiorunowała wzrokiem swoje lustrzane odbicie i ze złością odrzuciła pudełeczko na blat. Wróciła do pokoju i, zostawiając otwarte drzwi, położyła się, niemal całkowicie zakrywając się kołdrą. Nie odważyła się zamknąć oczu, cały czas wpatrywała się w strużkę światła wpadającą przez wejście do pokoju.
— Granger, czy tak trudno zgasić światło? — zawołał Draco, wchodząc do dormitorium.
Po chwili w sypialni Gryfonki zapadła ciemność. Słysząc kroki Ślizgona w korytarzu, zawołała go.
— Czego chcesz? — spytał, nie wchodząc do jej sypialni.
Hermiona przez chwilę wahała się ze swoją prośbą, jednak w końcu cicho powiedziała:
— Czy mógłbyś zostawić otwarte drzwi do siebie?
Jedyną odpowiedzią, jaką otrzymała, było ciche prychnięcie. Pozbawiona nadziei na spełnienie jej prośby, skuliła się, podciągając kołdrę pod samą brodę. Na twarzy Hermiony pojawił się niewielki uśmiech, gdy strumień światła dobiegający z sypialni Dracona na powrót rozjaśnił pokój Gryfonki. Jej uszu dobiegł dźwięk otwieranych szuflad i jęk sprężyn, gdy arystokrata prawdopodobnie rzucił się na łóżko.
Zamknęła oczy, chcąc jak najszybciej zasnąć, jednak gdy tylko to zrobiła, przed oczami ponownie pojawiła jej się twarz zjawy. Rozejrzała się nerwowo, jednak nie zauważyła niczego niepokojącego. Leżała z otwartymi oczami, nawiedzana przez widok zdeformowanej twarzy i ponownie poderwała się, gdy usłyszała ciche chrobotanie dobiegające z kąta. Zgromiła wzrokiem Krzywołapa i niemo rozkazała mu zostawić zabawkę i położyć się obok niej. Kot dumnym krokiem opuścił pomieszczenie, nawet nie zaszczycając właścicielki spojrzeniem, pozbawiając ją możliwości, by obwiniać go o wszelkie dźwięki, które przyprawiały ją o gęsią skórkę.
Wiedząc, że nie jest w stanie spędzić pierwszej samotnej nocy po przerażającej wizji, wstała, biorąc swoją kołdrę. Poprzednią przespała spokojnie tylko ze względu na eliksir snu i obecność Dracona. Ze ściśniętym gardłem stanęła w wejściu do pokoju Ślizgona. Chłopak leżał na brzuchu, podpierając się na łokciach i leniwie przewracał strony gazety. Chcąc zwrócić na siebie uwagę, zapukała w futrynę.
Arystokrata na widok dziewczyny ubranej w dziecinną piżamę tylko uniósł brew.
— Mogę spać u ciebie? — wypaliła, unikając jego wzroku. Była zawstydzona swoim zachowaniem, jednak zbyt bardzo bała się, by spędzić tę noc samotnie.
— Słucham? — spytał autentycznie zdziwiony.
Usiadł i zmierzył ją badawczym spojrzeniem.
— Czy mogę... spać tutaj? — wymamrotała, spuszczając wzrok na swoje bose stopy.
— A co, zasikałaś sobie łóżko? — zaśmiał się blondyn, krytycznie spoglądając na jej ubiór. W tej piżamie, z włosami uwiązanymi w niechlujny kucyk i tuląc kołdrę, rzeczywiście wyglądała jak mała dziewczynka.
Dobry humor opuścił go w momencie, w którym Gryfonka spojrzała na niego oczami pełnymi łez. Skrzywił się. To, że znowu lada moment miała się rozbeczeć, sprawiało, że czuł się jak ostatni dupek. Nie uśmiechało mu się goszczenie jej u siebie, zwłaszcza, że miał świadomość tego, że musiała usłyszeć każde słowo Notta.
Zmierzył ją gniewnym spojrzeniem, w duchu obwiniając ją o swoje wewnętrzne rozterki. W końcu jednak westchnął, wziął swoją różdżkę z szafki i wyczarował jej łóżko polowe naprzeciwko swojego.
— Ani słowa... komukolwiek — ostrzegł Draco, po czym zgasił światło, zostawiając zapaloną lampkę.
Ślizgon wrócił do lektury, podczas gdy dziewczyna kładła się na wąskim łóżku. Postanowił, że będzie ignorował jej obecność, jednak im bardziej się starał, tym częściej zerkał za siebie, obserwując dziewczynę.
Pomimo licznych prób, nie był w stanie skupić się na tekście o najnowszych odkryciach alchemików z północnej Anglii. Zirytowany, odrzucił gazetę na nocną szafkę i zgasił lampkę, licząc na to, że sen uwolni go od tego nieznośnego uczucia, które co jakiś czas nakazywało mu spoglądać na Hermionę. Ułożył się na plecach, zakrywając twarz ramieniem, starając się za wszelką cenę ignorować fakt o obecności Gryfonki.
Sen długo nie nadchodził. Wsłuchiwał się w jej oddech, czekając na to, że stanie cię cichy i miarowy, jednak stale dochodziły go odgłosy przewracania się z boku na bok.
Zastanawiając się, dlaczego, do cholery, w ogóle przejmuje się jej wygodą, warknął:
— Chodź tutaj.
Odsunął się, robiąc dla niej miejsce. Dziewczyna niepewnie podeszła do łóżka i położyła się, szczelnie opatulając swoją kołdrą. Spojrzała z wdzięcznością na swojego współlokatora i wyszeptała:
— Dziękuję.
Jego obecność działała na nią uspokajająco, być może dlatego, iż wiedziała, że cokolwiek się wydarzy, Ślizgon da sobie z tym radę. Przesunęła się na sam skraj łóżka, nie chcąc być przyczyną jego niewygody. Czując znużenie, zamknęła oczy.
Draco Malfoy leżał na plecach, podpierając głowę na skrzyżowanych ramionach. Co jakiś czas rzucał rozdrażnione spojrzenia w stronę Gryfonki. „Idiota!” — pomyślał, analizując obecną sytuację. Pomimo tego, że w trakcie turnieju wielokrotnie spali obok siebie i to w znacznie mniejszej odległości, teraz było inaczej. Czuł się inaczej. Czy to za sprawą całej scenerii? Tego, że to było łóżko, a nie niewygodny śpiwór, a on, pomimo tego, że ma inne opcje, nadal tkwi z nią w tej dwuznacznej sytuacji, bo wie, że jego obecność dodaje jej otuchy i sprowadza na nią choć odrobinę spokoju?
Odwrócił się na drugi bok, po raz kolejny szukając wygodnej pozycji do snu. On także leżał na skraju łóżka, chcąc jak najbardziej zwiększyć dzielący go od Gryfonki dystans, tak, że pomiędzy nimi z powodzeniem można by było ułożyć jeszcze jedną osobę.
Teraz, gdy leżeli w jednym łóżku, czuł się wyjątkowo dziwnie. Z ciężkim westchnieniem odwrócił się na drugi bok i wbił spojrzenie w Hermionę. Obserwując delikatny ruch jej pleców, po chwili zaczął oddychać tym samym rytmem. Nieświadomie przysunął się bliżej, przenosząc wzrok na jej loki, które w świetle księżyca wydawały się lśnić zimnym blaskiem. Powoli uniósł dłoń, by dotknąć jednego z kosmyków...
I właśnie wtedy Hermiona odwróciła się. Widząc jego rękę tuż przy swojej twarzy, zamarła, nie chciała jednak go odtrącić. Chciała poczuć na sobie jego chłodny, kojący dotyk.
Draco, widząc w tym jedyne wyjście z sytuacji, chwycił róg poduszki, z irytacją próbując przesunąć ją w swoją stronę. Szarpnął mocniej, wyrywając poduszkę spod głowy dziewczyny.
— Co robisz? — spytała zaspanym głosem.
— Przynieś sobie własną — powiedział Ślizgon, układając poduszkę po swojej stronie łóżka.
Dziewczyna z lękiem spojrzała na ciemny korytarz i przeniosła na niego błagalne spojrzenie, pytając:
— A ty nie możesz po nią pójść?
— Na Wielkiego Salazara, Granger! — syknął, siadając na łóżku. — Nic cię nie zaatakuje... Chyba że twój tłusty kocur postanowi coś przekąsić przed snem.
— Krzywołap nie jest tłusty, ma tylko puszyste futro.
Przez chwilę mierzyli się wściekłym spojrzeniem, jednak widząc jego nieustępliwą minę, Hermiona odwróciła się, by pójść do swojego pokoju po dodatkową poduszkę.
Postawiła na podłodze jedną nogę, gdy z salonu usłyszeli szmer. Przerażona dziewczyna cofnęła się, wpadając na swojego współlokatora.
Arystokrata powoli wstał z łóżka, gestem rozkazując jej, by była cicho. Wyjął z nocnej szafki różdżkę i cicho spytał:
— Gdzie masz swoją?
— W pokoju.
Wzniósł oczy ku niebu, nie mogąc nadziwić się nieostrożności współlokatorki. Spojrzał w kąt pokoju, gdzie na wygodnym posłaniu leżał doberman.
— Salazar, chodź tu — syknął, wskazując na swoje łóżko.
Pies wykonał jego polecenie, siadając przy Hermionie.
— Gdy przyjdzie ktoś nieznajomy... zagryź — rozkazał, ujmując w dłonie pysk psa. — Zrozumiałeś? — spytał z nadzieją, nachylając się nad pupilem.
Westchnął zrezygnowany, gdy doberman polizał go po policzku, wesoło merdając ogonem. Z myślą, że musi wreszcie na poważnie zająć się jego tresurą, Draco wyszedł z sypialni, zaciskając palce na różdżce. Ostrożnie stawiając kroki, zszedł po schodach, od razu zauważając skradającą się postać.
Drętwota!
Bezwładne ciało intruza runęło na podłogę. Ślizgon podszedł do niego, zapalając po drodze światło. Zmarszczył brwi, widząc unieruchomionego Zabiniego. Cofnął zaklęcie, pomagając przyjacielowi wstać.
— Draco, ja rozumiem, że cenisz sobie swoją prywatność... i to, że czasem bywam denerwujący. Ja to wszystko rozumiem, naprawdę. Ale żeby tak bez ostrzeżenia? Za co, kurwa, za co? — biadolił znokautowany czarnoskóry, rozcierając sobie potylicę.
— Sam jesteś sobie winien. Co tu w ogóle robisz?
Zabini zamarł, zastanawiając się nad celem swojej wizyty.
Najwyraźniej uderzył się w głowę mocniej, niż sądziłem” — pomyślał blondyn, wpatrując się w przyjaciela pytającym wzrokiem.
W końcu na twarzy Blaise'a zagościło olśnienie i już po chwili oznajmił:
— Pogodziłem się z Nottem...
— To dobrze — wtrącił arystokrata.
— Ale chciał mieć dzisiaj dormitorium tylko dla siebie. Przenocujesz mnie? — spytał z grzeczności i bez czekania na zgodę, rozłożył się na kanapie.
— Możesz spać w pokoju Granger.
— A ona?
— Śpi u mnie — odpowiedział, zanim zdążył ugryźć się w język.
Jednak na odwołanie tych słów było już za późno. Zabini wstał z kanapy, a w jego oczach widać było zaciekawienie.
— Mogę zapytać o jakieś szczegóły? — spytał, unosząc kilkakrotnie brew w charakterystyczny sposób.
— Nie — oznajmił dobitnie Ślizgon. — I powiem ci coś jeszcze: jeśli ktokolwiek się o tym dowie, bądź świadom tego, że mnie nie da się udobruchać tak szybko, jak Notta — zagroził, zostawiając Zabiniego samego w salonie.
W drodze powrotnej zabrał z sypialni dziewczyny jej poduszkę.
Wpadł do pokoju, trzaskając drzwiami. Odrzucił różdżkę i rzucił Hermionie jej własność, po czym obszedł łóżko i, siadając po jego drugiej stronie, oparł łokcie na kolanach.
Gryfonka z niepokojem patrzyła na nagie plecy arystokraty, na których widoczne były jeszcze blade ślady po ataku Gregorovicza.
— No i?
— Nic. To tylko Zabini. Będzie tu dzisiaj spał — odpowiedział krótko, odwracając się w jej stronę.
— Tutaj? — spytała Gryfonka, sprawiając wrażenie, że spodziewa się tego, że lada chwila do pokoju wpadnie Blaise ze swoim kompletem pościeli.
Ślizgon przymknął oczy, szukając w sobie cierpliwości. Nie wiedział, które z nich w tym momencie irytowało go bardziej.
— Granger... ja naprawdę nie mam teraz na to siły...
— CZY DOSTANĘ JAKĄŚ PODUSZKĘ?! — dotarł do nich ryk z sąsiedniego pokoju.
Draco Malfoy położył się na brzuchu i ryknął wściekle, po czym przykrył głowę poduszką.
Hermiona poklepała go po ramieniu, patrząc na niego ze współczuciem.

***
Nadszedł ten dzień. Dzień, w którym miała powrócić do swoich obowiązków, nauki i całego szkolnego rozgardiaszu. Czy była na to gotowa? Nie. Czy tydzień przerwy był w stanie cokolwiek zmienić? Nie. Czy kiedykolwiek to się zmieni? Nie miała już na to nadziei. Wiedziała jednak, że nie może spędzić całego życia, siedząc zamknięta w swoim pokoju i odizolowując się od świata. Nie chciała dostarczać przyjaciołom kolejnych powodów do zmartwień, postanowiła odgrywać rolę silnej dziewczyny, która pogodziła się ze swoją tragedią, a żal i cierpienie zachowa dla siebie, gdy nikt nie będzie widział, jak bardzo jej dusza została okaleczona.
Zmusiła się, by wstać i podeszła do szafki, by wybrać odpowiedni strój. Czarny? Nie, nie chciała dodatkowo podkreślać swojej żałoby, stając się tematem numer jeden. Wyjmowała kolejne ubrania, by po chwili schować je z powrotem do szafy. W końcu zdecydowała się na stonowany zestaw w odcieniach szarości i poszła do łazienki, by przygotować się na zajęcia.
Wszystkie czynności wykonywała automatycznie, wciąż zastanawiając się nad tym, jak zniesie powrót do normalności i rutyny dnia codziennego. Spojrzała w lustro, chcąc dodać sobie otuchy, jednak widok pozbawionej jakichkolwiek uczuć twarzy tylko utwierdził ją w przekonaniu, że nie jest gotowa. Postanowiła zostać w dormitorium, jeszcze ten jeden dzień.
Wyszła z łazienki, pewna, że jej współlokator już dawno poszedł na zajęcia. Zaskoczona jego widokiem, spojrzała na zegarek. Lekcje zaczęły się dziesięć minut temu. Pomimo tego, Ślizgon siedział wygodnie na kanapie i wyraźnie na coś czekał. Zamknęła drzwi łazienki najciszej jak umiała, starając się nie zwracać na niego swojej uwagi. Jednak arystokrata, wyczulony na najcichszy dźwięk, odwrócił się w jej stronę, gdy tylko ruszyła do swojej sypialni.
— No nareszcie, spóźnimy się przez ciebie — powiedział, wstając z miejsca.
Podniósł z podłogi swoją szkolną torbę i zarzucił ją sobie na ramię, wyczekująco wpatrując się w Gryfonkę.
Dziewczyna przełknęła ślinę, myśląc, jak może się go pozbyć. Nie spodziewała się, że będzie tu na nią czekał, chcąc dopilnować, by nie zrobiła tego, co miała zamiar uczynić. Stchórzyć i schować się w swoim bezpiecznym pokoju, z dala od szeptów i współczujących spojrzeń.
— To idź już, nikt ci nie każe na mnie czekać — powiedziała w końcu. — Muszę się jeszcze spakować, a to trochę potrwa. McGonagall i tak będzie wściekła, lepiej nie dawać jej powodów do rozdania kolejnych szlabanów — dodała, chcąc „pomóc” Ślizgonowi podjąć słuszną decyzję.
Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła, jak chłopak kieruje się do wyjścia. Chcąc zachować pozory, weszła do swojego pokoju pod pretekstem spakowania się na zajęcia. Gdy usłyszała, jak przejście się zamyka, odrzuciła swoją szkolną torbę i usiadła na łóżku, podkulając nogi. Rozejrzała się po pokoju, chcąc znaleźć sobie zajęcie na dzisiejszy dzień. Jej spojrzenie padło na podręcznik do transmutacji.
Wstała, rozglądając się za swoimi notatkami. Po tym, jak przeszukała cały pokój, doszła do wniosku, że musiała je zostawić w salonie. Wyszła z sypialni i stanęła jak wryta.
Na fotelu siedział Malfoy, wpatrując się w nią z wyrazem determinacji na twarzy. Uniósł brew, widząc jej dezorientację.
— Szukasz czegoś? — spytał, ponownie podnosząc z podłogi szkolną torbę.
— Tak, notatek z transmutacji. Mówiłam ci, żebyś na mnie nie czekał. Idź na zajęcia.
— A ty? — dopytywał, uważnie się jej przyglądając.
— Pójdę na drugą lekcję. Nie lubię się spóźniać — odpowiedziała, udając, że przeszukuje regał z książkami. Wzięła do ręki opasły wolumin i odwróciła się w stronę schodów, nie chcąc zdradzać Ślizgonowi swojego zdenerwowania.
— Świetnie się składa, bo ja też nie. Zostanę i przy okazji dopilnuję, żebyś nie spóźniła się także na inne zajęcia.
Zdenerwowana dziewczyna odwróciła się w jego stronę, nie wierząc własnym uszom.
— Co? Nie! Idź na lekcje, nie ma potrzeby, żebyś mnie pilnował.
— Nie ma mowy, Granger. Znam cię. Jak tylko wyjdę z dormitorium, zaszyjesz się w swoim pokoju, chcąc jak najdłużej odwlekać moment, w którym będziesz musiała się z tym zmierzyć. Później, na wypadek, gdybym cię szukał, ukryjesz się w jakimś zakamarku — powiedział, ignorując rozdrażnione spojrzenie Gryfonki.
— Znasz mnie, tak? — spytała zaczepnie. — A co ty w ogóle możesz o mnie wiedzieć?
Arystokrata zaśmiał się cicho, demonstracyjnie pocierając podbródek, po czym, nie spuszczając wzroku z dziewczyny, podszedł do niej. Skrzyżował ręce na piersi i spokojnym tonem oznajmił:
— Mieszkam z tobą już ponad pół roku, nie wspominając już o tym, że przez trzy tygodnie spędzałem z tobą niemalże każdą chwilę. Tak, Granger, śmiem twierdzić, że cię znam.
— Udowodnij — rozkazała, robiąc krok w jego stronę, nieco zadzierając głowę, by móc mu patrzeć prosto w oczy. Po chwili ciszy uśmiechnęła się, czując, że wygrała tę potyczkę.
— Uwielbiasz swój uporządkowany świat i przeraża cię to, nad czym nie masz kontroli. Dlatego uwielbiasz wiedzę: daję ci możliwość zapanowania nad wieloma aspektami życia. Jest pewna i niezmienna. Ma dokładnie określone ramy i reguły. Gardzisz wykorzystywaniem słabszych, zawsze stajesz w ich obronie, nawet gdy sprawa z góry jest przegrana. Twoja empatia nie pozwala ci przejść obojętnie obok cierpienia, nieważne czy chodzi o twojego przyjaciela, zniewolonego skrzata, czy też o podłe oślizgłe kreatury.
Arystokrata z satysfakcją obserwował wyraz twarzy dziewczyny. Złość i niedowierzanie najpierw ustąpiły miejsca zdziwieniu, by po chwili ukazać niepewność i zakłopotanie, co tylko utwierdziło go w przekonaniu, że ma rację. Nie zważając na to, że kilkukrotnie otworzyła usta, zapewne chcąc zaprzeczyć jego słowom, kontynuował swój wywód.
— Masz lęk wysokości, a ostatnio boisz się ciemności — kolejne rzeczy, nad którymi nie masz kontroli... których nie da się zaszufladkować i okiełznać wiedzą i inteligencją. Pomimo tego, że udajesz niezależną i niewzruszoną, że nie obchodzi cię opinia innych osób, tak naprawdę jesteś krucha i łatwo cię zranić. Coś pominąłem?
Hermiona zrobiła krok w tył, zaniepokojona tym, że Ślizgon z taką precyzją odszyfrował jej uczucia. Czy to było aż tak proste? Nie mylił się w niczym, punktując największe lęki dziewczyny, o których nie wiedziało wielu z jej przyjaciół. Czy było to spowodowane tym, że tak nieudolnie próbowała ukryć swoje uczucia, czy arystokrata rzeczywiście znał się na ludziach?
Wróciła pamięcią do poprzednich lat, w których wielokrotnie poniżał ją i jej bliskich. Zawsze wiedział, gdzie uderzyć, co w danym momencie sprawi jej największy ból.
Czuła się naga, zupełnie jakby Ślizgon obdarł ją z płaszcza opanowania i kontroli nad własnym życiem, za którym ukrywała swoje uczucia: to co kochała, co ją przerażało i sprawiało, że była krucha i delikatna.
— Coś pominąłem? — powtórzył swoje pytanie, nadal stojąc z założonymi rękami. Zaśmiał się, widząc, jak dziewczyna wycofuje się do swojego pokoju. — Za czterdzieści minut wychodzimy! — krzyknął, zanim zdążyła zamknąć drzwi.
Hermiona usiadła na łóżku, próbując się uspokoić. Oddychała ciężko, ledwo panując nad napływającymi łzami. Dlaczego on jej to robił? Dlaczego nie zostawił jej w spokoju? Aż tyle przyjemności sprawiało mu patrzenie, jak cierpi? Prychnęła pod nosem, myśląc: „A niby jaki jest inny powód tego, że dzisiaj ze mną został? Chciał pomóc? Dobre sobie”.
Położyła się, podkulając nogi pod brodę. Nie była gotowa na opuszczenie dormitorium. Tak naprawdę nigdy nie będzie i żaden Ślizgon jej w tym nie pomoże.
Nie wiedziała, ile czasu minęło, miała tylko nadzieję, że arystokrata odpuścił i zostawił ją samą. Gdy usłyszała odgłos otwieranych drzwi, natychmiast zamknęła oczy.
— Granger, wychodzimy — oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Wiem, że udajesz, więc daruj sobie to przedstawienie.
Gryfonka raptownie usiadła na łóżku, mierząc w Dracona wściekłym spojrzeniem.
— Nie dociera do ciebie, że nie mam ochoty tam iść?! Jakim prawem mi rozkazujesz?
— Takim, że dzisiaj kończy się twój urlop wypoczynkowy i wracasz do zajęć — powiedział oschle, rozglądając się po pokoju. W końcu wypatrzył szkolną torbę Gryfonki i bez ostrzeżenia rzucił nią w dziewczynę.
Hermiona odrzuciła ją na łóżko i podeszła do arystokraty, chcąc postawić sprawę jasno.
— Nigdzie dzisiaj nie idę, Malfoy.
— Owszem, pójdziesz albo cię tam zaniosę. To dopiero będzie widowisko.
Hermiona patrzyła na niego, nie mogąc pojąć, dlaczego się tak przy tym upiera. Czy naprawdę interesowało go, czy i kiedy wróci na zajęcia?
— Dlaczego mi to robisz? — spytała głosem ochrypniętym od płaczu. — Nie rozumiesz, że jeszcze nie jestem gotowa? Że to za wcześnie? — pytała, patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo obawiała się tego powrotu. Wiedziała, że nie ma w sobie dość siły, by poradzić sobie z ciągłymi rozmowami na jej temat, spojrzeniami innych uczniów. Wiedziała, że nie zniesie serii pytań „Jak się czujesz?” „Wszystko w porządku?”. Bo nie było w porządku, a ona nie była w stanie udawać, że jest inaczej.
— Granger... — zaczął łagodnie, ignorując chęć, by ją przytulić — Granger, zawsze będzie za wcześnie. Dzień czy dwa nie wystarczą, a uciekanie przed problemami nie sprawi, że one znikną. Prędzej czy później będziesz musiała stawić im czoła i wierz mi, im szybciej, tym lepiej.
— Ale ja…
— Nie chcę tego słuchać. Przestań beczeć, wychodzimy za pięć minut — oznajmił, po czym zostawił ją samą w pokoju.
Hermiona wzięła kilka głębokich oddechów i podeszła do lustra. Otarła łzy, przekonując samą siebie, że da radę. Zmusiła się do nikłego uśmiechu, wzięła swoją torbę i wyszła do salonu.
— Gotowa? — spytał Ślizgon, gdy podeszła do wyjścia.
— Nie — odpowiedziała. Zanim Ślizgon zdołał cokolwiek powiedzieć, dodała: — Chcę mieć to już za sobą.
Otworzył drzwi i razem wyszli na zatłoczony korytarz. Gryfonka starała się ignorować spojrzenia innych uczniów, jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jak tylko znikała z ich pola widzenia, zaczynali rozmowy na jej temat.
Gdy dotarli do rozwidlenia korytarza, Ślizgon bez słowa opuścił ją i udał się na Zaklęcia. Może to śmieszne, ale jego obecność dodawała jej otuchy, sprawiała, że czuła się pewniej. Teraz, gdy odszedł, czuła się osaczona i napiętnowana.
Zatrzymała się, sparaliżowana przez strach przed spotkaniem z innymi uczniami. Obejrzała się za siebie, kuszona przez chęć ponownego zaszycia się na kolejne dni. Już miała zrobić pierwszy krok w kierunku dormitorium, gdy poczuła, że ktoś się jej przygląda. Nie tak jak większość uczniów — ze współczuciem i troską — lecz z siłą i determinacją.
Spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła, wpatrującego się w nią, Ślizgona. Stał, nonszalancko oparty o ścianę, nie spuszczając z niej stalowych oczu. Jeszcze raz spojrzała tęsknie na wejście do dormitorium i z powrotem na współlokatora. Wskazywał palcem to na nią, to na korytarz prowadzący do sali numerologii.
Gryfonka wzięła uspokajający oddech, przykleiła na twarz niepewny uśmiech i ruszyła na zajęcia, cały czas czując na sobie jego wzrok.
Znalazła swoją klasę, żałując, że nie wróciła do dormitorium. Gdy tylko pojawiła się pod salą, rozmowy uczniów ucichły. Powtarzając sobie, że jej to nie ominie i prędzej czy później będzie musiała przez to przebrnąć, odszukała wzrokiem Harry'ego i Rona. Podeszła do nich, czując, że pozostali uczniowie obserwują każdy jej ruch.
— Cześć — przywitała się krótko, nie poznając swojego głosu. Zupełnie jakby przemówił ktoś inny, nie ona.
— Cześć — powiedział niepewnie Ron, zupełnie jakby bał się urazić dziewczynę, albo co gorsza sprowadzić falę płaczu. — Jak się czujesz?
Hermiona pomyślała, że chociaż jej najbliżsi przyjaciele powinni powstrzymać się od frazesów, nic nieznaczących pytań, które ciągle przypominały o jej tragedii. Harry chyba pomyślał tak samo, bo dyskretnie szturchnął Rona łokciem, dając mu do zrozumienia, że jego pytanie było niestosowne.
— W porządku — odpowiedziała po chwili, siląc się na uśmiech, który powiększył się, gdy zauważyła, że chłopcy odetchnęli z ulgą.
Pomyślała, że także obawiali się tego dnia i chcieli, by jej powrót był jak najmniej bolesny. Wkrótce rozmowa przeszła na bardziej przyziemne tematy, a inni uczniowie wzięli z nich przykład, wypełniając korytarz rozmowami.

***

Odetchnęła z ulgą, gdy ostatnia lekcja dobiegła końca. Wreszcie mogła powrócić do swojej bezpiecznej kryjówki, w której nikt na nią nie patrzył, czekając, aż wybuchnie płaczem. Tam mogła przestać udawać, pozbyć się sztucznego uśmiechu, który nosiła przez cały dzień. Nie wiedziała, że ten drobny gest, może być aż tak wyczerpujący. Czterdzieści siedem razy powtórzyła, że nic jej nie jest, że jest w porządku i nie potrzebuje żadnej pomocy.
Weszła do dormitorium i oparła się o drzwi, izolując się od wszystkiego, co za nimi czekało. Tu mogła liczyć na tę namiastkę spokoju i normalności, czuła, że jest u siebie.
Weszła do salonu, zastając Ślizgona nad podręcznikami. Gdy przechodziła obok niego, nie podniósł głowy ani w żaden inny sposób nie dał po sobie znać, że zauważył jej przybycie.
Gryfonka nalała sobie soku, usiadła w fotelu przy kominku i wyjęła swoje książki. Chciała jak najszybciej uporać się z zaległościami, które nagromadziły się podczas jej nieobecności. Poza tym musiała się czymś zająć, by znów nie wpaść w pułapkę odrętwienia.
Zaczęła studiować podręcznik, w poszukiwaniu przydatnych informacji na wypracowanie dla Snape'a. Kątem oka dostrzegła, że Ślizgon się jej przygląda. Podniosła głowę, jednak arystokrata uważnie wertował swoje notatki. Gryfonka uznała to za przywidzenie i wróciła do swoich zajęć.
Pracowali w ciszy, przerywanej co jakiś czas skrobaniem pióra. Nagłe stukanie w szybę poderwało dziewczynę na kilka centymetrów w górę, czego skutkiem było pojawienie się wielkiego kleksa na jej wypracowaniu z obrony przed czarną magią. Hermiona spojrzała w kierunku okna i niemal zaśmiała się z własnej głupoty, gdy zobaczyła za nim sowę.
Ślizgon podszedł do okna, by odebrać korespondencję. Było w jego twarzy coś, czego Gryfonka nie potrafiła rozszyfrować. Złość? Niepokój? Strach? Widziała, jak z każdą kolejną linijką tekstu jego oczy zwężają się, a rysy twarzy stają się bardziej ostre. Nie wiedziała, kto wysłał do Malfoya ten list, ale jednego była pewna: nie chciałaby być w jego skórze, gdy Malfoy w końcu go dopadnie.
Draco z mieszaniną złości i niepokoju wpatrywał się w dobrze mu już znane pismo. Po raz ostatni zlustrował wzrokiem krótką wiadomość i z powrotem włożył list do koperty. W pośpiechu pozbierał ze stołu swoje rzeczy, po czym zamknął się w swojej sypialni, ignorując pytające spojrzenie dziewczyny. Wiedział, że im mniej osób o tym wie, tym lepiej. Nie tylko dla niego.
Odrzucił niedbale podręczniki na łóżko, wciąż ściskając w jednej ręce kopertę. Podszedł do szafki, otworzył jedną z szuflad i podważył jej wieko, ukazując podwójne dno. Po raz ostatni spojrzał z odrazą na list i włożył go do tajnego schowka razem z innymi.

***

Hermiona weszła do Wielkiej Sali nieco spóźniona, większość uczniów już zajęła swoje miejsce przy podłużnych stołach. Poranny rozgardiasz wydawał się jej nieco zbyt głośny, nawet jak na poranek poprzedzający mecz Quidditcha. Gdy Gryfonka dotarła na swoje miejsce, zrozumiała pobudzenie uczniów. Gryfoni siedzący przy jej stole podawali sobie pamiątkowe zdjęcia z balu, inni dopiero rozpakowywali przesyłki. Na nią także czekał list od wynajętego na przyjęcie fotografa. Zmarszczyła brwi, przypominając sobie tamten moment. Malfoy ciągle pouczał fotografa, a także ją, mówiąc, jak powinna się ustawić do zdjęcia, by jak najlepiej wyglądać w danym świetle. Zaniepokojona, ale także ciekawa efektu końcowego, otworzyła kopertę, wyjmując z niej fotografię.
Spojrzała na swoją delikatnie uśmiechającą się podobiznę, jednak całą uwagę skupiał żywo gestykulujący Ślizgon, który wykrzywiał się do fotografa. Merlin jej świadkiem, że starała się nie wybuchnąć śmiechem, jednak w tym momencie podobizna Malfoya rzuciła w fotografa tacką z przekąskami.
— Nawet nie myśl o tym, by komukolwiek pokazywać to zdjęcie.
Wzdrygnęła się, słysząc lodowaty szept arystokraty. Gdy się odwróciła, Ślizgon szedł w kierunku wyjścia z Wielkiej Sali.
Schowała zdjęcie z powrotem do koperty i zabrała się za jedzenie, wciąż mając przed oczami niezbyt udane zdjęcie pamiątkowe.
Hmmm ciekawe czy Blaise je widział?” — zastanawiała się w drodze powrotnej do dormitorium. Gdyby tak było, mogłaby się założyć, że jutro powiększona fotografia zawiśnie przed wejściem do Wielkiej Sali. Zabini słynął z dość specyficznego poczucia humoru, którego jego przyjaciele zdawali się nie podzielać. Może dlatego czuła się dobrze w jego towarzystwie? Bo wyraźnie odstawał od znanych jej Ślizgonów? A może po prostu dlatego, że nie traktował jej z wyższością?
Weszła do salonu, od razu czując, bijącą od jej współlokatora, złość. Pomijając trywialność jego zmartwień, w pewnym sensie nawet go rozumiała. Włożył naprawdę sporo pracy w to, by ten bal był idealny, a ta pamiątka stanowiła rysę na jego zamyśle.
Malfoy siedział na kanapie, opierając łokcie na kolanach, w jednej dłoni obracając czarne pióro. Podniósł wzrok, gdy wejście do dormitorium zamknęło się, zdradzając jej obecność. Starając się ukryć za plecami kopertę, Gryfonka skierowała się do swojej sypialni, by przygotować się na nadchodzący mecz.
— Daj mi to zdjęcie, Granger — powiedział powoli, na pozór opanowanym tonem, jednak jego twarz zdradzała prawdziwe emocje. Dobrze jej już znana żyłka, ponownie dała o sobie znać, odznaczając się na skroni arystokraty.
— Co? — spytała zaskoczona, zatrzymując się w połowie drogi.
Powoli wstał z kanapy, odwracając się w jej stronę. Pióro w jego dłoni zaczęło wirować jeszcze szybciej.
— Napisałem do kompetentnego fotografa. Za tydzień przyjedzie, zrobić nam porządne zdjęcia.
— Co? Nie, nie ma mowy, Malfoy. Nie mam ochoty znowu wydurniać się przed obiektywem tylko po to, żebyś miał swoje wymarzone zdjęcie. I o co chodzi z tym piórem?
Zdezorientowany Ślizgon spojrzał w dół, dopiero zdając sobie sprawę z tego, co robi. Odrzucił pióro na stolik, mierząc w nią wściekłym spojrzeniem.
— Po prostu chce mi się palić, ok?
Hermiona uniosła brew, zdając sobie sprawę z tego, że Malfoy naprawdę miał zamiar wywiązać się z danej jej obietnicy. Ważąc każde słowo, szukała tych odpowiednich, by dać mu jasno do zrozumienia, że nie da się namówić na dodatkową sesję fotograficzną.
Obserwowała, jak arystokrata nakłada czarny płaszcz, szykując się do wyjścia, zupełnie jakby cała sprawa została już przesądzona. Dziewczyna westchnęła, zirytowana. Taki właśnie był Malfoy. Jeśli coś sobie ubzdurał, nic nie było w stanie sprawić, by zmienił zdanie. Postanowiła jednak spróbować. Już otwierała usta, by przedstawić mu swoje argumenty, gdy do ich dormitorium wpadł nie kto inny jak Zabini.
— Nie, Blaise, nie możesz zobaczyć mojego zdjęcia.
— Co? Ja nie o tym — odpowiedział z niebezpiecznym błyskiem w ciemnych oczach. — Właśnie wpadło mi do ręki pewne ciekawe czasopismo i tak mi się wydaje, że tobie też przypadnie do gustu — dokończył, po czym wyjął z wewnętrznej kieszeni płaszcza tygodnik „Czarownica”.
Arystokrata z odrazą spojrzał na kolorowe pismo, którego okładkę zdobiło zdjęcie niezbyt urodziwej kobiety na różowym tle.
— Zabini... naprawdę nie chcę wiedzieć, co czytujesz do poduszki... nie, mówię poważnie: zostaw to dla siebie — powiedział Ślizgon, wyciągając dłoń, aby zarysować dystans pomiędzy sobą a przyjacielem.
Blaise, nic sobie nie robiąc z nieukrywanej niechęci młodego Malfoya, otworzył gazetę, szukając, interesującego jego zdaniem, artykułu. Uśmiechnął się szeroko, raz jeszcze spojrzał na przyjaciela, a potem na Gryfonkę. Zanim zaczął czytać, dodał:
— Myślę, że obojgu z was wyda się to dość interesujące…
Odchrząknął, wyprostował się i zaczął czytać:
MODLISZKA WYPATRZYŁA KOLEJNĄ OFIARĘ?

Zdaje się, że panna Hermiona Granger (lat 19) wdała się w kolejny burzliwy romans, donosi nasz korespondent, Rita Skeeter. Tym razem panna Granger, znana głównie z tego, że zmienia partnerów niczym rękawiczki, a także z udziału w obaleniu rządów Sami-Wiecie-Kogo, porwała się na naprawdę grubą rybę. Drodzy czytelnicy, radzę wam usiąść, bo na ta informacja z pewnością zwali Was z nóg. Ostatnimi czasy uzdolniona uczennica Hogwartu często widywana jest w towarzystwie — uwaga, uwaga — Dracona Malfoya! (lat 18) Tak moi drodzy czytelnicy, nie przesłyszeliście się: z tym Draconem Malfoyem, młodym arystokratą, którego rodzina powiązana była z działalnością Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać (precyzyjnie rzecz ujmując: ojciec wspomnianego arystokraty — Lucjusz Malfoy, były pracownik Ministerstwa Magii, odsiaduje obecnie wyrok dożywocia za zbrodnie, których dopuścił się, działając jako tak zwany Śmierciożerca). Jeśli myślicie, że kontakty arystokraty z osobą mugolskiego pochodzenia to skandal, radzę Wam moi czytelnicy przygotować się na nowe rewelacje…

— Daj mi to — rozkazał Malfoy i wyrwał gazetę z rąk przyjaciela. Odczytywany na głos artykuł brzmiał jeszcze gorzej, poza tym domyślał się, czego może dotyczyć jego dalsza część i wolałby nigdy tego nie usłyszeć. Odnalazł odpowiedni akapit i już miał zacząć czytać, gdy Gryfonka zaczęła mu ją wyrywać. Ostatecznie skończyło się na tym, że czytali wspólnie, a ich szczęki opadały coraz niżej wraz z każdym kolejnym wersem tekstu.

Zapewne większość niedowiarków zapewni Was, że są to plotki wyssane z palca, a relacje młodej dwójki kochanków są czysto „zawodowe” (oboje przecież we wrześniu ubiegłego roku zostali mianowani prefektami naczelnymi Hogwartu).
Jak zatem wytłumaczyć ich potajemne schadzki poza szkołą? Para widziana była na romantycznej kolacji w ekskluzywnym lokalu „Tawerna”, do którego młody Malfoy zabrał wybrankę swojego serca zaraz po powrocie z międzyszkolnego turnieju. Zdaniem wielu, to właśnie w trakcie tej wyprawy rozpalony został ogień miłości. Czy ktoś się temu dziwi? Dwójka nastolatków, pozostawiona sobie samym w odludnych miejscach. Zapewne działo się wiele, wystarczy mieć zaledwie odrobinę wyobraźni, by zdać sobie sprawę z tego, że coś między nimi zaiskrzyło. W końcu panna Granger ma już doświadczenie w zdobywaniu serc sławnych czarodziejów. Chcecie więcej dowodów? Zgadnijcie, kogo dziedzic fortuny Malfoyów wybrał na swoją partnerkę na odbywający się w Hogwarcie Bal Bożonarodzeniowy. Naprawdę potrzebujecie jakichkolwiek podpowiedzi? Młody arystokrata przez całą uroczystość nie mógł oderwać pożądliwego spojrzenia od panny Granger, co więcej, odprawiał każdego młodego kawalera, który prosił o taniec z jego partnerką.
A jeśli już o fortunie mowa... Zdaje się, że młody Malfoy nie skąpi galeonów swojej wielkiej miłości i spełnia każdą jej zachciankę. Panna Granger na balu wyglądała zjawiskowo, pozostawiając daleko w tyle inne uczennice. Moi czytelnicy, nie mówię tu tylko o olśniewającej kreacji (za równowartość której można by wykarmić kilkadziesiąt sierocińców). „Zdecydowanie zrobiła coś z twarzą” — powiedziała mi panna Parkinson, uczennica z równoległej klasy. W istocie, przyglądając się zdjęciom z balu, nie sposób odnieść wrażenia, że zadarty nos panny Granger (tak idealnie pasujący do jej charakteru) zniknął, a na jego miejscu pojawił się idealnie prosty. Czyżby panna Granger udała się z wizytą do magoestetyków w prywatnej klinice? Usidlony przez nią kolejny wybranek z pewnością nie poskąpiłby galeonów miłości swojego życia. Ciekawe tylko, czy Draco Malfoy zdaje sobie sprawę z tego, że jest już którymś z kolei, a sama panna Granger zdążyła zasłynąć z tego, że jej związki nie trwają długo.

Skończyli czytać, jednak nadal wpatrywali się tępo w artykuł, zbyt oszołomieni tym, co właśnie przeczytali. Otrząsnęli się dopiero wtedy, gdy podszedł do nich Zabini, domykając obojgu usta.
W Hermionie na nowo wezbrał gniew. „Jak ona śmiała?! Zapomniała już, że nie opłaca jej się mnie szykanować na łamach prasy? Już ja jej przypomnę!” — myślała, szukając czystego pergaminu.
Draco nadal stał w bezruchu, myśląc nad sposobem pozbycia się reporterki. Do rzeczywistości przywrócił go rozbawiony głos Zabiniego.
— Granger, ja naprawdę błogosławię waszemu związkowi, ale obiecaj mi coś: nie porzucisz go samego, wykorzystanego, ze złamanym sercem, co nie? Co innego takiego Pottera czy Kruma... ale Granger, ja go znam... on jest taki delikatny, nie podniesie się po takim ciosie.
— Milcz! — wykrzyknęli oboje, piorunując go wzrokiem.
Dopiero teraz Malfoy zwrócił uwagę na to, co robi Gryfonka. Siedziała w jednym z foteli, zawzięcie coś pisząc. Podszedł do niej i usiadł na oparciu fotela, czytając jej przez ramię.
— Dobrze, Granger... szantaż — powiedział, kiwając głową z uznaniem.
Moja szkoła” — pomyślał, czytając kolejne linijki tekstu, którego wciąż przybywało.
Czarnoskóry Ślizgon usiadł naprzeciwko nich, wziął ze stolika paczkę Fasolek Wszystkich Smaków i, zajadając się nimi, obserwował dwójkę prefektów naczelnych.
— Dopisz jeszcze, że albo to odszczeka, albo może szykować się na proces, na którym będzie musiała stawić czoła najdroższym prawnikom w tym kraju — powiedział, nachylając się nad dziewczyną.
Hermiona obejrzała się, sprawiając, że ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
— Ale mnie nie stać, żeby wynająć najlepszych prawników, a groźby bez pokrycia są…
— Ale mnie stać. Nie pozwolę, żeby jakiś babiszon wykorzystywał mnie jako przepustkę do swojej kariery.
— Jak wy słodko razem knujecie. Naprawdę urocze — oznajmił Blaise, patrząc na nich rozczulonym wzrokiem.
Widząc ich ostre spojrzenia, Zabini uniósł dłonie na znak kapitulacji. Choć cisnęło mu się na usta parę innych uwag, powstrzymał się od wygłoszenia ich.
— Ja bym jeszcze dopisał...
— Myślę, że dość jasno się wyraziłam — ucięła Hermiona, wkładając pergamin do koperty. Wstała i zdecydowanym krokiem ruszyła do sowiarni w towarzystwie Ślizgona.
Pokonując kolejne korytarze, Gryfonka zastanawiała się, czy postępowała właściwie. Praktycznie rzecz biorąc, list napisany z pomocą współlokatora był zwykłym szantażem i część niej żądała, by podrzeć kopertę i puścić w niepamięć całą sytuację. Natomiast Draco rozmyślał nad słabościami wścibskiej dziennikarki. Każdy miał coś za uszami i był przekonany, że na takie babsko można znaleźć mnóstwo haczyków, o ile dostatecznie wnikliwie się ich poszuka.
W pewnym momencie dziewczyna zatrzymała się, targana wyrzutami sumienia. Już miała wrócić do dormitorium, gdy usłyszała podniesione głosy i donośny śpiew z pobliskiego korytarza.
Dobre wino i szampanie daj im wieczne spoczywanie!
Wymieniła spojrzenia z arystokratą i równocześnie ruszyli w kierunku źródła hałasu. Stanęli jak wryci na zastały widok. Na ogromnym, podłużnym obrazie, zazwyczaj przedstawiającym grupę średniowiecznych mnichów, siedzących wokół ogniska, zebrany był tłum osób. Wydawało się, że postacie z hogwarckich obrazów zebrały się na tym jednym. Przekrzykiwali się, wymachiwali rękami na stojących w okręgu mnichów, którzy własnymi ciałami osłaniali drewniane beczki. Ze zdziwieniem odnaleźli w tym tłumie poprzedniego dyrektora: Albusa Dumbledore'a. Starzec w niebieskich szatach próbował uspokoić tłum, jednak zdawało się, że tylko dolewał oliwy do ognia.
Na widok prefektów naczelnych, wszyscy zamarli, a ciszę przerywała jedynie czkawka otyłego, czerwonego na twarzy mnicha. Mężczyzna leżał wsparty o drewnianą ławę, dzierżąc w ręku puchar.
— Co się tu dzieje? — spytała dyrektora Hermiona, jednak zanim starzec zdołał odpowiedzieć, jedna z dworskich dam oznajmiła:
— Mamy dosyć tych wiecznych libacji! Co noc upijają się winem i wyśpiewują sprośne pieśni!
— Dziecko mi demoralizują! — dodała jedna z wieśniaczek, trzymająca dwuletniego berbecia. Jakby na potwierdzenie tych oskarżeń, pijany mnich zaczął śpiewać.
Siedziała na sośnie, płakała żałośnie
Matuś, moja matuś, kiedy mi łobrośnie?
Nie płacz córuś, nie płacz, boś ty jeszcze młoda
Jeszcze ci łobrośnie jak u żyda broda!
Pieśń mnicha tylko zaogniła spór. Nie pomógł też wybuch śmiechu młodego Malfoya.
— I czemuż panicz się śmieje? Toż to rozpaczać trza! — oburzył się przywódca uczonych.
Stojąca za nim grupa mężczyzn, dzierżąca zwoje i księgi przytaknęła swojemu liderowi.
— To pieśń niegodna ust mężczyzny! — pouczył mnicha sir Cadogan — Znam ja sposób na uciszenie tego niegodziwego jegomościa! — dodał, wyjmując miecz z pochwy.
Dyrektor zerwał się i, rozkładając ramiona, stanął między rycerzem a pijanym mnichem.
— Uspokójcie się! Jestem pewny, że można to rozwiązać w inny sposób, sir Cadoganie.
— Zanim tu przylazłeś, nie było aż takiej afery, mąciwodo — zarzucił Albusowi jeden z goblinów, który zasłynął ze swoich walk w licznych powstaniach.
— Nie oddamy wina! Nie oddamy wina! — krzyczeli mnisi, do których dołączyły się elfy, gobliny i paru wieśniaków, którym najwyraźniej nie przeszkadzały wieczne libacje i sprośne pieśni.
Wołał kapral na Agatkę, chodź pokażę ci armatkę
A Agatka wciąż wolała pistolecik generała!
— O proszę! Teraz przerzucił się na teksty mugoli!
— Hańba! — krzyczały wiejskie kobiety, wymachując pięściami, próbując zagłuszyć pieśń. — Hańba!Hańba!
Wywoływał mnich dziewczynę, chodź pokażę ci ptaszynę...
— Cisza! Uspokójcie się! — wydarła się Hermiona, czym zaskoczyła wszystkich, nie wyłączając samej siebie. Czując na sobie ich spojrzenia, przełknęła ślinę, odchrząknęła i powiedziała: — Przekrzykując się, do niczego nie dojdziecie. Niech jedna osoba powie, w czym tkwi problem.
Postacie z obrazu spojrzały po sobie, szukając chętnego. W końcu kobieta z dzieckiem wyszła na środek, by wyjaśnić całe zamieszanie
— Ci mnisi co noc upijają się razem z goblinami i resztą zgrai i śpiewają sprośne pieśni. Wydzierają się, spać nie dają. Panienko! Wiesz, jakie pierwsze słowo wypowiedziało moje dziecko? — spytała zrozpaczona kobieta.
— Wódka! — zapiszczał radośnie brzdąc.
Matka gwałtownie pobladła i skuliła się, słysząc śmiech obrońców wina.
— Cichaj, Zygmuncie, cichaj ...
— Zacni kamraci! Mamy kolejnego towarzysza! — zawołał wieśniak, czym wzbudził większą wesołość pobratymców.
Draco zakrył dłonią usta, jednak i to nie stłumiło jego chichotu. Nie mogąc dłużej wytrzymać, wybuchnął gromkim śmiechem.
— Na wszystkie cnoty! Uciszcie go w końcu! — zawołała dama dworu, zasłaniając szalem zarumienioną twarz.
— Jakoś nie narzekałaś pani na pieśni, gdy byłaś z nami tu wczoraj i wina smakowałaś nie gorzej, niż spragniony chłop! — zawołał goblin, zaśmiewając się głośno. — Toś ty przecie z nami śpiewała i to najgłośniej!
Pozostałe nadobne panie z niedowierzaniem spojrzały na zawstydzoną kobietę. Rudowłosa wzruszyła ramionami i spuściła wzrok na swoje pantofle.
Gruby mnich w dalszym ciągu wyśpiewywał wesołym głosem:
Tuż pod balkonem u pięknej Donny
Na mandolinie grał rycerz konny
A piękna Donna wielce wzruszonna
Spadła z balkonna w jego ramionna
A rycerz konny nie złapał Donny
Bo waga Donny miała trzy tonny! Hik!
— Zamilcz, psie szkaradny! — rozkazał rycerz, ponownie sięgając po rękojeść miecza.
— Spokój! Wiem co zrobić! — oznajmiła Gryfonka, gromiąc spojrzeniem Dracona, który wcale nie ułatwiał jej zadania. — Jeszcze dziś poproszę dyrektorkę o przeniesienie obrazu w jakieś ustronne miejsce. Wy będziecie mieć spokój, a wy... — Hermiona zerknęła na obrońców wina — ... będziecie mogli... oddawać się swoim ulubionym rozrywkom.
Postacie zaczęły wiwatować, zadowolone z takiego rozwiązania. Widząc, jak sir Cadogan zmierza w jej kierunku, Gryfonka chwyciła współlokatora za nadgarstek i wznowiła ich drogę do sowiarni.
— Co ty...
— Uwierz mi, nie zdołalibyśmy szybko się go pozbyć, gdyby się do nas przyczepił — przerwała mu dziewczyna, unikając jego rozgniewanego wzroku.
Ślizgon wyszarpał rękę z jej uścisku i odruchowo sięgnął po ukrytą w kieszeni paczkę papierosów. Hermiona bez żadnych skrupułów wyjęła mu papierosa z ust, nim ten zdołał go zapalić.
— Co, do cholery? — warknął Draco, gniewnie zaciskając szczękę.
— Przyrzekłeś, że nie będziesz palił, w zamian za pomoc w ratowaniu twojego nazwiska. I nie, nie wykręcisz się z tego.
— Dobra, masz — prychnął, wciskając jej w rękę niewielką paczkę. — Ale nie przyzwyczajaj się. Powstrzymuję się, bo nawet ja nie kopię leżącego, ale za dzień czy dwa przestanę być taki milutki. Jasne? — powiedział niebezpiecznie cicho, po czym wyminął Hermionę.
— Jak słońce...
Wieczorem Hermiona zamknęła się w łazience, by w końcu użyć maści usuwającej tatuaże. Odkręciła wieczko i aż się skrzywiła, gdy zaatakował ją ostry, nieprzyjemny zapach. Natychmiast odsunęła od siebie plastikowy słoik i kaszlnęła, gdy woń podrażniła ścianki jej gardła.
— Merlinie, aż stąd to czuję — wydusiła Ginny i odsunęła zasłonkę, by otworzyć okno. Z powrotem zaciągnęła materiał i wróciła do przyjaciółki, która z przerażeniem obserwowała zieloną, galaretowatą maź.
— Na pewno chcesz, żebym wtarła to w twoje plecy? One są śliczne — upierała się młodsza Gryfonka. — Poza tym ta maść jest okropna.
Owszem, była. Jednak Hermiona za wszelką cenę chciała usunąć czarne skrzydła. Jakkolwiek nie byłyby piękne, nie chciała mieć tatuażu. To do niej nie pasowało.
— Miejmy to już za sobą — westchnęła kasztanowłosa, rozwiązując pasek szlafroka. Zsunęła go, odsłaniając plecy, jednocześnie zakrywając połami materiału biust.
Ginny już miała nabrać odrobinę maści, jednak powstrzymał ją krzyk przyjaciółki.
— Poczekaj! Założyłaś rękawiczki?
— Och, racja — mruknęła dziewczyna, odkładając słoiczek na blat. Z głośnym plaśnięciem założyła rękawiczki ochronne i wróciła do pani prefekt. — Dobrze, że do nas wróciłaś — powiedziała cicho, nabierając na palce maść.
Hermiona uśmiechnęła się delikatnie. Tylko Ginny nie zadawała pytań i powstrzymywała się od współczujących spojrzeń, choć zdarzało jej się, że bez powodu przytulała przyjaciółkę na środku korytarza, czy zakradała się do jej pokoju i zostawiała słodycze pod poduszką.
— Też się... AUĆ! — krzyknęła Hermiona, gdy poczuła pieczenie w miejscu, gdzie Ginny zdążyła wsmarować zieloną maź.
— Przestać?
— Nie... da się wytrzymać. To po prostu... nieprzyjemne.
Cóż, przynajmniej mam nauczkę” — pomyślała pani prefekt, obiecując sobie, że już nigdy nie będzie przebywać w towarzystwie podpitych Ślizgonów. Zacisnęła zęby i dzielnie znosiła ten dyskomfort, dopóki przyjaciółka nie oznajmiła, że już skończyła.
— Wpadniesz do nas na chwilkę? — spytała Ginny z delikatnie wyczuwalną nutką niepewności w głosie. Cieszyła się, że Hermiona w końcu przestała stale zamykać się w pokoju, jednak nie chciała na nią zbytnio naciskać.
— To chyba nie najlepszy pomysł. Nie zrozum mnie źle, bardzo doceniam to, że staracie się mi pomóc, ale to musi wyjść ode mnie — odpowiedziała po chwili, nie chcąc sprawić przykrości młodszej Gryfonce. — A co powiesz na krótki spacer? — zaproponowała, chcąc wynagrodzić jej swoją ostatnią nieobecność.
Ginny uśmiechnęła się, widząc, jak Hermiona powoli wraca do siebie.
— Świetny pomysł! To co, za piętnaście minut w sali wejściowej?
Chwilę później Weasleyówna opuściła dormitorium, by móc się przygotować na wyjście. Dziewczyna sprawdziła w lustrze, czy aby na pewno dokładnie owinęła się ręcznikiem i wyszła z łazienki, po czym udała się do swojego pokoju. Przygotowała ubranie i chwilę później wyszła na spotkanie z przyjaciółką. Mijając pokój Ślizgona, kątem oka dostrzegła, że jej współlokator się jej przygląda. Przez krótki moment chciała się nawet zapytać, o co chodzi, ale ostatecznie zignorowała go i wyszła z dormitorium.
Gdy tylko Gryfonka zniknęła mu z pola widzenia, Draco wyszedł ze swojej sypialni, chcąc się upewnić, że został w dormitorium sam.
— Salazar!
Doberman wybiegł z pokoju Ślizgona, niosąc w pysku podniszczoną już nieco zabawkę. Arystokrata nachylił się nad nim i wyrwał mu ją, mówiąc:
— Koniec zabawy. Czas cię nauczyć, jak być prawdziwym psem obronnym — oznajmił z powagą, krytycznie patrząc na swojego psa. — Na początek komendy, rozumiesz? Ja mówię — ty wykonujesz, jasne? Skup się! — wrzasnął, gdy Salazar zaczął gonić własny ogon. — Merlinie, dopomóż...
Ślizgon zgromił go wzrokiem i zmarszczył brwi, zastanawiając się nad odpowiednim motywatorem. Zniknął na chwilę w swojej sypialni, by po chwili wrócić z psimi smakołykami. Na widok swojego ulubionego jedzenia, Salazar podbiegł do swojego właściciela, domagając się przekąski. Draco uśmiechnął się wrednie, wyjął jedną z nich i pomachał mu przed pyskiem.
— Chcesz?
Salazar potwierdził ochoczym szczeknięciem, wywołując na twarzy swojego pana jeszcze szerszy uśmiech.
— Będziesz musiał na to zapracować — oznajmił, ponownie chowając smakołyk do torby.
Doberman usiadł na podłodze, wpatrując się w Ślizgona smutnymi oczami.
— To na mnie nie działa.
Po salonie rozeszło się ciche skomlenie. Blondyn zmrużył gniewnie oczy, jednak skomlenie nie ustało.
— Dobra... ale tylko jeden — złamał się w końcu i rzucił pupilowi przekąskę, którą ten pochłonął dosłownie w ułamku sekundy, po czym zaczął domagać się następnej.
— Zaczniemy od czegoś prostego... Siad!
Ku niezadowoleniu Ślizgona Salazar zaczął szczekać. Arystokrata wziął głęboki oddech, po czym uspokoił dobermana i jeszcze raz powtórzył komendę, tym razem wykonując ją razem z psem. Wpatrzony w blondyna Salazar, wykonał jego polecenie. Ślizgon wyjął z torby kolejną przekąskę i rzucił ją psu, chcąc dać mu do zrozumienia, że za wykonanie polecenia czeka go nagroda.
Pokiwał głową z uznaniem, gdy jego pupil wykonał polecenie bez żadnej pomocy. Rzucił mu jeszcze jedną przekąskę i podrapał za uszami.
Zastanawiał się, jakiej komendy nauczyć go teraz. „Podaj łapę? Niby po co?” — myślał, wpatrując się w czarnego dobermana.
— Salazar, waruj! — nakazał w końcu, pokazując mu, co ma zrobić. Duma z tego, że doberman dość szybko opanował pierwszą komendę ulotniła się, gdy zobaczył, jak pies wpatruje się w niego pytającym wzrokiem.
— To nie jest takie trudne, gamoniu. Po prostu połóż się, z wyciągniętymi przed siebie łapami... o tak...
— Sexy pozy też ćwiczysz? — zapytała Hermiona.
Pochłonięty tresurą psa Draco, nie zauważył powrotu Gryfonki. Zaklął w duchu, gdy zdał sobie sprawę z tego, jak to wszystko musi wyglądać... zwłaszcza z jej perspektywy, z której z całą pewnością nie była w stanie dostrzec dobermana.
— Ja tylko... zgubiłem... — podjął próbę wyjaśnienia jej zaistniałej sytuacji, jednak dziewczyna weszła mu w słowo.
— Dumę?
Zmierzył ją lodowatym spojrzeniem, podnosząc się z podłogi. Otrzepał spodnie, po czym wysyczał:
— Jeśli już musisz wiedzieć, to uczyłem Salazara. I przestań rechotać — rozkazał, widząc, jak dziewczyna zanosi się śmiechem. — Jak ja cię nie znoszę! — wykrzyknął, po czym zamknął się w swojej sypialni.
Rozbawiona Gryfonka podeszła do dobermana, z którym zdążyła się już zaprzyjaźnić. Na jej widok Salazar podniósł się z podłogi i podbiegł do niej, merdając ogonem. Dziewczyna podrapała go za uszami, głęboko się nad czymś zastanawiając. Przypomniała sobie wszystkie lekcje, których mu udzieliła, gdy był jeszcze szczeniakiem.
— Zobaczymy, czy pamiętasz... Waruj.
Doberman natychmiast wykonał komendę, by po chwili podejść do Gryfonki i polizać ją po policzku.
— Dobry piesek. A teraz daj łapę — poleciła, wyciągając dłoń w jego stronę.
Chwilę później Salazar z gracją podał jej łapę, wesoło merdając przy tym ogonem. Gryfonka podniosła z podłogi torbę ze smakołykami i rzuciła kilka dobermanowi.
Draco Malfoy przyglądał się temu wszystkiemu, oparty o futrynę, nie mogąc pozbyć się myśli, że jego własny pies zrobił z niego idiotę.  


***

*Żródło: Internet 

***

Zaczniemy od tego, że teraz naprawdę rozumiemy, co przeżywała Rowling, gdy uśmiercała swoich bohaterów, po tym krótkim wspomnieniu naprawdę polubiłyśmy państwa Granger i nawet przez moment zastanawiałyśmy się czy ich nie ocalić... po prostu napisać, że chodziło o kogoś innego. Jednak pewne rzeczy muszą się stać, jak się powiedziało "A", trzeba dokończyć cały alfabet.
Rozdział krótszy niż ostatnie (Dzięki Ci Merlinie, inaczej edytowałabym go do północy!), ale mamy też sukces - tym razem udało nam się zmieścić w okolicy czterdziestu stron - a tak właśnie postanowiłyśmy zanim zaczęłyśmy pisać.
Tradycyjnie już dziękujemy za wszystkie komentarze i miłe słowa, może to one dały nam takiego kopa, że dałyśmy radę napisać to w ciągu zaledwie dwóch tygodni.
Jako ciekawostkę dodamy to, że tytuł tego rozdziału brany był pod uwagę jako tytuł roboczy całego opowiadania.

Z ogłoszeń parafialnych to chyba tyle, do następnego! ;)

32 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Cudowne, cały rozdział obłędny *,* Akcja z Salazarem powaliła mnie na kolana :") Czekam na następne rozdział ^^

      Usuń
  2. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To, co spotkało Hermionę jest potworne. Miałam łzy w oczach na początku rozdziału. Nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić jej bólu. Potem jednak, gdy Draco bierze sprawy w swoje ręce, człowiek mimowolnie się uśmiecha. Choć moment ze zjawą i wrzuceniem Hermiony do wanny był wstrząsający. Podświadomie od dłuższego czas czekałam na jakiś taki zwrot w ich znajomości, coś co w pewnym sensie ich do siebie zbliży. Konkurs dał dużo, ale jednak za mało. Nie sądziłam, że musi wydarzyć się coś tak strasznego, aby w pewnym sensie ich do siebie zbliżyć. Bez Dracona Hermiona zupełnie zatraciłaby się w swojej rozpaczy. Chwała mu za to, że dołożył wielu starań, aby przywołać ją do pionu. Swoją drogą lekcja latania byłą wybitna i akurat na tym fragmencie miałam niezły ubaw, choć nie taki jak w szpitalu. Sepleniąca Hermiona... coś pięknego. Artykuł również bardzo mnie rozbawił, chociaż Prefektom z pewnością do śmiechu nie było. O przyśpiewkach pijanych mnichów chyba nawet nie muszę pisać. No i oczywiście wisienka na torcie w postaci Salazara słuchającego Hermiony. Mina Malfoya musiała być bezcenna. Krótko mówiąc rozdział jest świetny. Nie będę się zagłębiać w każdy jego aspekt, ponieważ chcąc wypisać wszystko, co mi się podobało musiałabym go po prostu przepisać. Oby tak dalej.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Nawet nie wiem, co mam teraz napisać. Jeszcze kilka dni temu naszło mnie by sprawdzić w ilu % skończony jest Wasz nowy rozdział. Spodziewałam się jakiś 10%, więc byłam w szoku, gdy zobaczyłam piękne, duże 40%. Aż mnie zamurowało... Więc spróbujcie sobie wyobrazić w jakim szoku byłam, gdy dzisiaj zobaczyłam, że nowy rozdział już jest skończony!!! Chylę czoła przed Wami, bo nie mam pojęcia jak można tak szybko pisać!
    Co do samego rozdziału... Jest raczej słodko - gorzki. Cała ta sprawa ze śmiercią rodziców Hermiony sprawiła, że się poryczałam! JA! Twarda bestia, która rzadko się krzywi, nie mówiąc już o uronieniu jakiejkolwiek łzy. Baaardzo wzruszyła mnie ta scena z babcią Rose - pięknie to opisałyście. Aż brak słów!
    Rozdział sam w sobie był przepiękny, ale mnie osobiście urzekło jedno zdanie odnoszące się do piżamy od rodziców, którą założyła Hermiona: "Mimo, iż wyglądała dziecinnie, czuła się niczym odziana w zbroję" No i koniec. Po przeczytaniu tego jednego zdania, znów się skrzywiłam (żeby nie powiedzieć poryczałam). Nie wiem, dlaczego tak na mnie wpłynęło... może dlatego, że sama tak robiłam?...
    No i kolej teraz na nasz kochane Dracze... Mam wrażenie, że swoimi ciętymi komentarzami i aroganckim zachowaniem pomógł Hermionie bardziej niż ktokolwiek inny. Nie okazywał tego i przybierał na twarz maskę zimnego drania, jednak na swój pokręcony sposób starał się jej pomóc. No bo w jakich innych okolicznościach wpuściłby ją do swojego łóżka? No i oczywiście nauka latania... ehhh piękne :D Wspomnienie z tej jednej nocy z turnieju mnie urzekło. Rozmawiali tam bardzo naturalnie, chociaż oczywiście bez przemocy się nie obyło. Kreujecie Dracona na zimnego drania, rzucającego ciętymi ripostami przy każdej okazji i jestem Wam za to bardzo wdzięczna! Takiego go lubię, a fakt, że przełamuje swój kanon jedynie w stosunku do Hermiony sprawia, że wzdycham do niego i wzdycham i... no dobra , kończę.
    A teraz przejdźmy do części humorystycznej! Teksty Malfoya wymiatają! Nie wiem, jak to robicie, ale czytając jak oskarżał Hermionę o "pociąg do mebli" skutkowały długotrwałym atakiem śmiechu, po którym moja kochana rodzicielka spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym jedynie, że najwyraźniej pogodziła się z faktem, że urodziła idiotkę. No, ale sepleniąca Hermiona to już szczyt wszystkiego! W życiu się tak nie uśmiałam :D
    No i to by było chyba na tyle, jesli chodzi o moja opinię. Ciągle jestem pod wrażeniem, jakim cudem napisałyście te 40 stron w 2 tygodnie... No cóż widocznie, trzeba mieć talent :D
    Mam nadzieję, że mimo iż mój komentarz pozbawiony był ładu i składu to jednak jakimś cudem doszukałyście się w nim jakiegokolwiek sensu.
    Pozdrawiam i życzę weny, Iva Nerda
    kiedyjestesprzymniedramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten rozdział miał w sobie wszystko: smutek, rozpacz, śmiech i trochę komizmu. Jednym słowem mówiąc był genialny! Wiecie, że uwielbiam Wasze opowiadanie i nie ukrywam, że z każdym rozdziałem coraz bardziej mi się podoba ;)
    Początek wywołał na mojej twarzy uśmiech. Wyobraziłam sobie maleńką Hermionę w wózku sklepowym, pokazującą tacie co ma kupić :D Była taką małą księżniczką i nic dziwnego, że rodzice robili dla niej wszystko.
    Eksperymenty jej mamy w kuchni to po prostu hmm Masterchef inaczej :D Tata Hermiony chyba bał się powiedzieć co myśli, no i aż im współczuję tych doznań smakowych ;)
    Kolejna część była bardzo smutna. Szkoda mi było płaczącej Hermiony. Dobrze, że była przy niej babcia Rose. Malfoy jednak potrafi zachować się z klasą. Urzekł mnie ten fragment, kiedy zabierał od Hermiony Salazara. Ten moment odgarniania włosów z twarzy był uroczy ;)
    Wspomnienie rozmów w szałasie bardzo mi się spodobało. Wreszcie rozmawiali jak normalni ludzie. Widocznie Hermiona w jakimś stopniu ufała Draco, skoro zdradziła mu swój sekret o rodzicach… Teksty Malfoya oczywiście wymiatają i ta akcja z poduszkami :D
    Ten sen Hermiony o mamie całkowicie mnie zaskoczył i szczerze mówiąc nie wiedziałam co się dzieje. Zorientowałam się, że to sen, kiedy Hermiona wylądowała w wodzie. Swoją drogą niezły sposób budzenia. ;)
    Lekcja latania dosyć ciekawa. Fajnie, że Hermiona załapała podstawowe rzeczy. Z Malfoya jest dobry nauczyciel, tylko chyba zapomniał nauczyć skręcania i hamowania…
    Oczywiście scena w skrzydle szpitalnym i seplenienie Hermiony było najlepszym momentem tego rozdziału. Jeszcze nigdy tak się nie śmiałam :D Oczywiście docinki Malfoya rządzą! ;) Dlaczego zawsze kiedy coś się dzieje musi pojawiać się Ron? Nie znoszę typka i chyba nigdy go nie zaakceptuję. Na szczęście dostał szlaban, ojej jak mi przykro (to był sarkazm oczywiście).
    Rozmowa o Zgredku to był jakiś obłęd i ten szok Draco, kiedy dowiedział się, że skrzaty mają dzieci :D Kto by pomyślał, że Malfoya uśpi opowiadanie bajki o Kopciuszku? ;)
    Szkoda mi Teodora :( pewnie bardzo cierpiał po stracie rodziców…
    Hermiona jest jak wystraszona mała dziewczynka. Nic dziwnego, że Draco zgodził się żeby u niego spała. Heh śmieszyło mnie to, że spali jak najdalej od siebie. Oczywiście straszący Blaise mnie rozśmieszył i ten jego krzyk, czy dostanie jakąś poduszkę :D
    Podobało mi się to, że Draco zmusił Hermionę żeby poszła na zajęcia. Wprawdzie mówienie milion razy, że czuje się ok. nie należało do przyjemnych, ale przynajmniej była wśród ludzi i powoli wraca do normalności. Zaciekawił mnie ten list, który dostał Draco. Mam nadzieję, że kiedyś wyjaśni się ich tajemnica.
    Zdjęcie z balu chyba nie będzie najlepszą pamiątką :D Wyobraziłam sobie Malfoya wygrażającego fotografowi :D Nic dziwnego, że nie chce żeby komukolwiek je pokazywać.
    Artykuł w Czarownicy to kompletna miazga. Fajnie, że nasza parka obmyśliła plan zemsty :D połączenie burzliwego charakteru Draco i dziwnych pomysłów Hermiony pewnie dało niezły efekt ;)
    Postacie z obrazów nieźle się zabawiają. Tyle w tym temacie :D
    Ostatni fragment z Salazarem był po prostu cudowny. Draco pokazujący psu jak wykonywać komendy pewnie wyglądał śmiesznie. Arystokrata myślał, że jego pies jest głupi, a on po prostu zrobił swojego pana w bambuko :D
    No to chyba tyle. Wybaczcie taki długi komentarz, ale nie mogłam się powstrzymać ;)
    Oczywiście czekam na dalszy rozwój wydarzeń.
    Pozdrawiam
    Arcanum Felis
    Przy okazji zapraszam na nowe rozdziały na
    http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/
    I na moje nowe tłumaczenie może się Wam spodoba
    http://simply-irresistible-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział przeczytałam już wczoraj, ale przez „Pocałunek dementora” byłam zbyt wykończona psychicznie, żeby napisać jakikolwiek komentarz. Dlatego przychodzę do Was dzisiaj, póki notka jeszcze ciepła.
    Cóż mogę powiedzieć? Doskonale znacie moją opinię na temat Waszego bloga, kocham go całym sercem i twierdzę, że pod wieloma względami przebija znane wszystkim dramione różnej maści. Nie mówię, jakie, bo to tylko moje zdanie, ale musicie wiedzieć, że wróżę Wam naprawdę świetlaną przyszłość na blogosferze. Dramione to jeden z najbardziej lubianych przez potterheads parringów, a biorąc pod uwagę jakość i całościową treść „Naucz mnie latać” nie ma opcji, by zwolennik tej pary mógł przejść obojętnie obok tego opowiadania.
    Szczerze mówiąc miałam cichą nadzieję, że to nie byli rodzice Hermiony, choć jednocześnie doskonale wiedziałam, że zginęli. Bardzo emocjonująco podeszłyście do opisania żałoby Gryfonki, więc pozwoliło się to wczuć w jej rolę. Nie mam pojęcia, czy śmierć można opisać pięknymi słowami, ale Wam wyszło to doskonale — szacun. Ale ten koszmar był naprawdę creepy! Na raz przypomniały mi się wszystkie horrory w rozkładającym się trupem w roli głównej.
    Najbardziej z tego wszystkiego wzruszyła mnie postawa Draco, który w tym rozdziale był niesamowicie słodki (co nie znaczy, że zabrakło jego cudownej wrednej osobowości). To, jak troszczył się o Hermionę, dbał, żeby do końca nie pogrążyła się w swoim cierpieniu, zmusił, żeby wyszła do ludzi, pokazał, że można się śmiać nawet w tak trudnym czasie. To był miód na moje serce.
    Najśmieszniejszy moment? Zdecydowanie „scelbulec”! Nie lubię się powtarzać, ale serio, doprowadzacie mnie do płaczu takimi scenami. Nie trudno było mi sobie wyobrazić szczerbatą Granger i bójkę Malfoy vs Weasley, która, tak na marginesie, była bardzo och i ach. Przynajmniej dla mnie.
    Gdybym była panią Pomfrey bardzo pieczołowicie zbadałabym Draco.
    Wybuch Teodora bardzo mnie zdenerwował, bo całkowicie nie spodziewałam się po nim takiej postawy. Myślałam, że chociaż podczas żałoby da Hermionie spokój, a tak naprawdę okazał się większym CENZRUA niż Draco KIEDYKOLWIEK w stosunku do Gryfonki. Jednak po dłuższym zastanowieniu i głębokiej refleksji uspokoiłam się i zaczęłam mu współczuć. Jego sytuacja wydała mi się jeszcze bardziej przykra, choć nadal nie mogę przebaczyć mu szlamy i parszywych rodziców. Mam nadzieję, że kiedyś ją za to przeprosi, ale nie oczekuję od niego zbyt wiele. Nadal jest Ślizgonem, który tępi brudną krew.
    Ja chcę Gregorovicza! Gregorovicza i rozwinięcia wątku z tymi tajemniczymi listami Malfoya. Podejrzewam grubszą sprawę. Może to Śmierciożercy, którzy zabili (?) rodziców Hermiony próbują się z nim skontaktować? A może to właśnie Ivan w jakiś sposób grozi Draconowi? Cholera wie!
    Jak dla mnie rozdział 20/10, chociaż zabrakło mi jednej rzeczy, a mianowicie wyjaśnienia okoliczności zabójstwa Grangerów. Coś więcej? Nie, chyba nie. Czułość Draco do Hermiony bardzo, ale to bardzo rozbudziła moją wyobraźnię, zwłaszcza lekcja latania — rozpłynęłam się przy tym jak czekolada.
    Podziwiam, że tak szybko wyrobiłyście się z napisaniem tego rozdziału i mam nadzieję, że z kolejnym również nie będziecie miały żadnych problemów. Życzę duuuużo weny, bo chcę więcej Draco!
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  7. Genialny rozdział. Uwielbiam to opowiadanie <3 Scena z seplenieniem Hermiony była epicka :D Z niecierpliwością czekam na następny.
    -Wierna fanka ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Super!!! Mega mi się podoba. Już czekam na następny rozdział. To pierwsze opowiadanie Dramione jakie czytam i wcale nie żałuje! Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Ekstra! Uwielbiam wasze opowiadanie! Weny

    OdpowiedzUsuń
  10. To jest boskie. A scena jak Salazar robi z Draco idiotę ....bezcenne. Niech wena będzie z tobą

    OdpowiedzUsuń
  11. Hej hej hej :) z przyjemnością pragnę poinformować, że wracam do blogosfery :D
    Reaktywacja http://hogwartmynewschool-drastine.blogspot.com/ już nastąpiła :D
    Zapraszam serdecznie na pierwszy rozdział pt.: "Niech się wstydzi ten, kto widzi" oraz do zakładki "Występują" gdzie przedstawieni są bohaterowie :)
    Pozdrawiam serdecznie i przepraszam za spam
    Annabeth
    PS. Gdy przeczytam wszystkie rozdziały, zostawię komentarz z opinia ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Wow, jak szybko!
    Na początku nie wiedziałam o co chodzi! Kilkukrotnie sprawdzałam czy przypadkiem to nie jest żadna miniaturka. Dopiero z czasem ogarnęłam, że ona chciała się zabić. Akcja z miotłą. Cóż, miło ze strony Malfoya. Te seplenienie było super, uśmiałam się. Zasnął na Kopciuszku - słodkie. Ale i tak najlepsza była akcja, kiedy bała się sama spać. Nie wiem dlaczego, ale takie sytuacje są super. Według mnie, oczywiście. Zawsze zbierają mi się łzy w oczach, ze wzruszenia. Hermiona powinna zostawić sobie ten tatuaż :P Wyobrażam sobie tyłek Draco... Znaczy, pozycję waruj! Wcale nie mam sprośnych myśli... Jak ja nienawidzę Skeeter. O Bosze... Ciekawe jak zareaguje na Szantaż Gazela&Narcyz Team 😂 Właśnie...! Czekam na relacje Antoniego Źdźóbko! Jeśli chodzi o rozdział, uśmiałam się.
    Pozdrawiam, życzę weny - KH.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ominęłam coś? Hermiona chciała się zabić? Jak, gdzie, kiedy? :o

      Usuń
    2. No właśnie my też nie wiemy xp Z całą pewnością nie było tam nic o próbie samobójczej :)

      Usuń
  13. Ja niestety dopiero teraz komentuje, bo miałam tyle na głowie, że czytałam wasz rozdział na raty :'D. Rozdział jak zwykle świetny!
    Życzę Wam dużo weny!
    Pozdrawiam, Hariet.

    OdpowiedzUsuń
  14. Świetny rozdział i całe opowiadanie cudowne :) Fajnie, że Draco wreszcie jakoś cieplej myśli o Hermionie. Nie mogę się doczekać wątku, w którym Zabini powie kolegom, że nie jest czystej krwi! Będzie się działo, muszę powiedzieć, że strasznie mi przykro, że rodzice Granger nie żyją. Z drugiej strony, dzięki tej śmierci Draco zabrał ją na miotłę, kocham ten fragment i chcę takich więcej. W każdym rozdziale jest taki moment, że nie mogę powstrzymać się od śmiechu, na przykład to seplenienie, boskie! Nie wiem co mam dalej napisać, bo słaby ze mnie komentator :D Mam nadzieję, że się nie obrazicie,
    Pozdrowionka cieplutkie,
    An
    ps: Zapraszam na mojego bloga, dopiero zaczynam i jestem od was znacznie słabsza dramioneadore.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  15. Wow wow wow opowiadanie mistrzowskie mogę je tu z czystym sercem porównać do dwóch najbliższych mojemu sercu klasyków- Dwa Światy i la fin de la vie
    Opowiadanie, czyta się lekko widać że macie tzw. lekkie pióro i z niecierpliwością czeka na kolejny rozdział genialnie napisane akcja choć wydawać by się mogło zwyczajna 7 rok po wojnie Hogwart, jednak to opowiadanie ma w sobie coś przez co potrafisz nie przespać nocy byle tylko przeczytać nowy rozdział
    Co tu dużo pisać macie OGROMNY talent to nie ulega wątpliwości aktualnie z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział
    Powodzenia i wytrwałości w prowadzeniu bloga Weny!
    I jeszcze moje pytanie ile rozdziałów będzie mieć ta historia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przed nami jeszcze minimum 10 rozdziałów, może więcej jeśli przyjdzie nam do głowy jakiś poboczny wątek ;)

      Usuń
  16. Kiedy next? :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  18. Dziewczyny jestem pod wielkim wrażeniem ogromu waszego talentu i pomysłowości, uwielbiam czytać waszą historię przez co zaniedbuję naukę, bo cały czas zastanawiam się co będzie w następnym rozdziale, czytam opowiadania dramione już kila lat, ale wasze bije na głowę wszystkie inne, jest przezabawne, a czasami takie wzruszające, tajemnicze i takie ekscytujące, jednym słowem mówiąc najlepsze, mam nadzieję, że nigdy wam weny na pisanie zabraknie, bo boję się, że sobie z tym nie poradzę, także życzę pomysłów, szczęścia, a przede wszystkim zabawy w pisaniu, żeby się wam nigdy nie znudziło, chętnie przeczytam kiedyś wydaną przez was książkę, a co do rozdziału do genialny, jak każdy, uwielbiam Dracona i jego pomysły, to jak pomaga Hermionie tak niby nie pomagając, już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)
    Z wyrazami miłości,
    Marta ❤

    OdpowiedzUsuń
  19. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. :D POzdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  20. Dziewczynyyyyyy jesteśmy strasznie niecierpliwi :D Czekamy na nexta <3

    OdpowiedzUsuń
  21. Jesteście najlepsze, rozdział przecudny, było w nim wszystko - ból, smutek, radość i mój kochany Salazar.
    Pozdrawiam,
    Kinga

    OdpowiedzUsuń
  22. Będzie dziś rozdzialik?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może być: ) Nie chcę pisać, że będzie na pewno, bo wiele kwestii nie zależy od nas (choćby dostęp do komputera).

      Usuń
    2. Oby był bo już nie mogę się doczekać co sie stanie ����

      Usuń
  23. Czytając ten rozdział zrobiło mi się strasznie żal Hermiony... no i miałam nadzieje ze Draco ją wreszcie pocałuje XD Tak szczerze mówiąc to cały czas czekam na ten ich pierwszy prawdziwy pocałunek :D
    Rozdział świetny, ale niestety nadal zauważamy błędy co rani moje oczy, jednak przy tak długim tekście nie dziwię się, że błędy się pojawiają, bo sama pewnie też bym ich kilka zrobiła ;) Zdarza się nawet najlepszym :))
    Całusy
    ~A

    OdpowiedzUsuń
  24. Śmierć członka rodziny to chyba najgorsza rzecz na świecie. Hermiona strasznie przeżywała swoją utratę! Jej mary senne mogłyby nie jednego zamknąć w Mungu, o tak. Mam jednak zastrzeżenie co do pisanej treści, bo gdy opisujemy wspomnienia, przeszłość używamy kursywy, Wy tego nie zrobilyście.
    Draco stanął kolejny raz na najwyższym szczeblu pomagając dziewczynie podnieść się z odchlani depresji, która niemal omotała ją doszczętnie. Nauka latania (jak sam tytuł, jak obietnica w Amazonii) była genialnym posunięciem. Oczywiście Gryfonki wciąż widzi Dracona w czarnych barwach i nie potrafi odszyfrować jego po prostu rosnącej empatii względem jej samej. Zawsze doszukuje się interesu, intrygi i kiedy już do tego dochodzi, Malfoy po prostu podchwytuje wszystko by wciąż kryć się za maską obojętności, choć już dawien, dawno nie nienawiści.
    Noty wściekły był i ja się mu nie dziwię. Bo nie ważne kim dla innych są rodzice, czy to mugole, podrzędni czarodzieje czy śmietanka Voldemorta. Dzieci kochają swoich rodziców ( nie licząc po części Zabiniego,po wyjawieniu prawdy przez matkę), a oglądanie jak ich się uśmiercą jest najgorsze. Hermiona miała o tyle łatwiej, że została postawiona przed faktem dokonanym. Jedyny minus był taki, że nie było jej dane się z nimi pożegnać, ani przypomnieć im, że mieli ją. Ale mieli siebie nawzajem przed tą masakrą. No i pytanie.... Czy będzie jakieś wyjaśnienie jak do tego doszło? Dlaczego zginęli i jeśli tak, to w jaki sposób powiązali ich z czarami? Ostatnia kwestia która nie daje mi spokoju, a zapomniałam o niej wspomnieć po ukończeniu turnieju. Jakim cudem mugolka baba paleta się po zamku pełnym czarodziei? Stara Granger w końcu jest mugolakiem czy czarodziejem? Wydaje mi się, że bez względu na okoliczności nie magiczni ludzie nie mają wstępu do szkoły Magii i Czarodziejstwa. Zrozumiała bym, że ona wyjechała do babki na okres żałoby, a nie odwrotnie.
    Rita... Ach Rita. Więc ona tam była, na balu. Tak myślałam, bo tylko ona ubiera się w perfidnie wściekły róż. Jej znak rozpoznawczy. Artykuł niezły, nie ma co! Ciekawe jak dalej się to potoczy i czy jednak ten artykulik "sprawi", że zrobią kolejny krok w przód, ku sobie.
    A bym zapomniała. Dracon jest po prostu boski że swojaze swoją nowo nabytą empatią! Pozwolić spać przerażonej i rozzalonej dziewczynie u siebie było nie lada wyczynem, choć ukrywał przed nią wszystkie możliwe emocje. Kiedy jego czara się przeleje wylewając to wszystko? Nie da się wiecznie być ignorantem. Skorupa kiedyś pęknie,a ja tylko na to czekam.
    Pozdrawiam gorąco :D

    OdpowiedzUsuń
  25. Rozdział ogólnie świetny (akcja w szpitalu wymiata), ale najbardziej to uśmiałam sie na pijackiej pieśni o Agatce( sama mam tak na imię, wiec tylko pogratulować)

    OdpowiedzUsuń