Minerva McGonagall na widok nowego
wybryku swoich uczniów zaczęła zastanawiać się, dlaczego aż tak
jej nienawidzą. Jeden z korytarzy na piątym piętrze zamienił się
w bagno. Znowu. Nigdy by nie pomyślała, iż kiedykolwiek stwierdzi,
że brakuje jej kłótni prefektów naczelnych. Owszem, ta dwójka
sprawiała razem niemało problemów, jednak potrafili trzymać
w ryzach uczniów Hogwartu, szczególnie młody Malfoy. Podczas
ich obecności również zdarzały się incydenty, niektóre z nimi w
roli głównej, jednak nie były one aż tak częste i spektakularne.
Skrzywiła się, czując okropny fetor.
Gadżet z Dowcipów Weasleyów został „ulepszony”, dzięki czemu
bagno na piątym piętrze ciągle się rozrastało, nie dając się w
żaden sposób usunąć. Spróbowała kolejnego zaklęcia, które tym
razem okazało się skuteczne. Nie wiedziała, czy ma być dumna z
osiągnięć swoich absolwentów, czy być na nich wściekła za ich
szkodliwe wynalazki. Westchnęła z ulgą na widok czystego
korytarza. Skinęła głową w podziękowaniu dla swojego zastępcy,
który razem z nią starał się usunąć bagno i ruszyła
do swojego gabinetu.
Właśnie wychodziła zza zakrętu, gdy
zauważyła mężczyznę, przechadzającego się przed chimerą.
Zamarła, rozpoznając niechcianego gościa. Ubrany był w
charakterystyczny dla niego długi szary płaszcz rodem z lat
osiemdziesiątych i kapelusz w tym samym kolorze. Wszędzie
rozpoznałaby ten szybki, drobny chód, lekko haczykowaty nos i
dłuższe brązowe włosy przypominające nieco włosy Snape’a z tą
różnicą, że jego były lekko kręcone i sterczały pod różnymi
kątami. Mężczyzna mamrotał cicho pod nosem, żywo przy tym
gestykulując. Był nieco (a według McGonagall nawet bardzo)
ekscentryczny. Gdy tylko go rozpoznała, odruchowo zrobiła krok w
tył. W pierwszej chwili przyszło jej do głowy, by ukryć się w
jednej z sal i poczekać, aż nachalny dziennikarz opuści teren
szkoły, jednak uznała, że takie dziecinne zachowanie nie przystoi
dyrektorce Hogwartu. Poprawiła swój strój i kok, po czym pewnym
krokiem wyszła mu na przeciw.
Dziennikarz, gdy tylko usłyszał
zbliżające się kroki, gwałtownie odwrócił się, a na jego
szczupłej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Trzymał ręce
splecione za plecami, czekając, aż nauczycielka podejdzie do niego.
— W końcu się spotykamy,
Minervo McGonagall. Wyjątkowo trudno panią złapać — oznajmił
z cwanym uśmieszkiem. Zmrużył podejrzliwie czarne oczy i w
skupieniu obserwował dyrektorkę, jakby wyczuwał, iż kobieta marzy
o tym, by go spławić.
McGonagall uśmiechnęła się
niechętnie.
„Zwolnię tego, kto go tu wpuścił”
— pomyślała, jednocześnie oznajmiając:
— Jako dyrektor Hogwartu ciężko mi
znaleźć czas na sprawy niedotyczące szkoły. Niestety wybrał pan
nie najlepszy moment na...
— Od tygodnia próbowałem się
z panią spotkać. Jestem przekonany, iż dostała pani wszystkie
dwadzieścia cztery listy z prośbą o spotkanie. Była więc pani
świadoma, że prędzej czy później zjawię się w tym zamku.
Ponadto rozmawiałem dziś z jednym z nauczycieli i wiem, że ma pani
jeszcze... dwie godziny wolnego czasu — dokończył, spoglądając
na zegarek.
Minerva zmrużyła oczy. Dziennikarz był nieustępliwy
i słynął z dość nietypowych wywiadów i artykułów. Nie
miała ani czasu, ani ochoty na tego typu wygłupy tylko po to, by
zwiększyć popularność „Żonglera”, który, nawiasem mówiąc,
po zakończeniu wojny niemal zrównał się pod tym względem z
„Prorokiem”.
McGonagall westchnęła i podeszła do
chimery, dochodząc do wniosku, że dziennikarz jest z tych, co nie
odpuszczą, dopóki nie osiągną celu.
— Melisa.
Kobieta wskazała fotel swojemu
gościowi i podeszła do małego stoliczka, gdzie na srebrnej tacy
stał elegancki dzbanek i dwa puchary. Nalała do jednego z nich
napar z ziół, czując, że bez niego nie da rady przeprowadzić
spokojnej rozmowy. Zerknęła pytająco na mężczyznę, a gdy ten
pokręcił przecząco głową, wzięła napełniony puchar i usiadła
naprzeciwko niego. Upiła łyk, nieco skrępowana badawczym
spojrzeniem dziennikarza.
— Coś nie tak, panie Źdźióbko?
— spytała, odstawiając naczynie na blat.
Brunet uniósł brew i uśmiechnął
się.
— Proszę mi mówić Antonii. W
końcu jesteśmy niemal rówieśnikami. O ile wiem, to jestem o pięć
lat młodszy — McGonagall zmrużyła oczy na tę uwagę.
— Między nami mówiąc, Antonii Źdźióbko to tylko
pseudonim artystyczny. Może przejdę od razu do rzeczy. Chciałbym
przeprowadzić z panią wywiad, który ukazałby się w następnym
wydaniu „Żonglera”. Znalazłaby pani na to pół godzinki? To
nie potrwa dłużej. Słowo harcerza, którym nigdy nie byłem
— dodał szybko, kładąc dłoń na sercu.
Dyrektorka, wiedząc, że nie ma innego
sposobu na pozbycie się natręta, skinęła głową, zgadzając się
na jego propozycje.
— Doskonale. Czy przeszkadzałoby
pani, gdybym użył samonotującego pióra?
— Ależ skąd.
— Świetnie. Ach, zapomniałbym na
śmierć. Musimy się jeszcze umówić na sesję zdjęciową
— oznajmił podekscytowany dziennikarz, wyjmując ze skórzanej
brązowej torby niebieskie pióro i notatnik.
McGonagall niemal zakrztusiła się
naparem.
— Sesję zdjęciową?
Antonii, wyczuwając niepokój w głosie
rozmówczyni, przerwał wyjmowanie kolejnych przedmiotów z torby
i spojrzał na kobietę. Zamrugał, jakby nie rozumiał, skąd bierze
się taka reakcja Minervy.
— Owszem. Potrzebujemy dobrego
zdjęcia do wywiadu — wyjaśnił, wzruszając ramionami.
Zamknął torbę i odstawił ją na ziemię. — Przeglądaliśmy
pani dotychczasowe zdjęcia, jednak nie znaleźliśmy odpowiedniego.
Nasz fotograf to prawdziwy profesjonalista, wygładzi to i owo…
— SŁUCHAM? — spytała
oburzona dyrektorka, piorunując spojrzeniem zmieszanego
dziennikarza. Najwyraźniej często zdarzało mu się powiedzieć
nieco za dużo.
Antonii odchrząknął i strzepnął z
ramienia niewidzialny pyłek.
— Yyy… jak mówiłem: to
prawdziwy profesjonalista i każdy z jego modeli był zadowolony ze
współpracy z nim… No… prawie każdy. Jedynym wyjątkiem jest
Draco Malfoy. Pozował przez sześć godzin… oczywiście na własne
życzenie… a raczej żądanie — dodał szybko, widząc
przerażoną minę McGonagall. — Przez cały ten czas udzielał
instrukcji fotografowi… biedaczek później potrzebował urlopu. Po
sesji pan Malfoy obejrzał wszystkie zdjęcia i oznajmił, że żadne
nie oddaje jego urody i charakteru. Nazwał fotografa życiowym
nieudacznikiem i zatrudnił własnego. Następnego dnia przysłał
zdjęcie do naszej redakcji. Jeśli pani także wolałaby
samodzielnie wybrać fotografa…
— Nie, dziękuję. Chętnie
popracuję z fotografem „Żonglera” — wtrąciła szybko
Minerva, współczując temu człowiekowi współpracy z jej uczniem.
Po ustaleniu terminu sesji Antonii
Źdźióbko przeprowadził z nią wywiad, po którym żałowała, iż
nie ukryła się przed nim w jednej z pustych sal.
***
Nim zniknęła otaczająca ich
ciemność, uderzyło w nich gorące, suche powietrze. Zamrugali, gdy
światło zaatakowało ich oczy. Rozglądali się, zszokowani
zastałym widokiem, z przerażenia nawet nie czując, jak ich
ubrania zaczynają się zmieniać. Zniknęły kurtki, a na miejsce
swetrów i kamizelek pojawiły się białe koszule. Ocieplane spodnie
zmieniły się w ten sam model, jaki nosili w Amazonii. Byli
identycznie ubrani z tą różnicą, że spodnie Hermiony kończyły
się na wysokości jej kolan. W tym samym momencie na ich głowach
zmaterializowały się zaokrąglone beżowe kapelusze.
— Granger, powiedz mi, że mam
omamy… Nie wiem… zjadłem coś szkodliwego, adrenalina mi jeszcze
nie spadła, ale powiedz mi, że mam pieprzone omamy — powiedział
Draco, z niedowierzaniem wpatrując się w nieskończone pokłady
rozgrzanego piasku.
Z ust Hermiony wyrwał się jęk
rozpaczy. Ze wszystkich stron otaczało ich bezchmurne niebo i ocean
piasku. Wysoka temperatura sprawiała, iż wydawało im się, że
miliony drobnych kryształków parują.
Gryfonka przystawiła dłoń do czoła,
rzucając cień na oczy, by móc lepiej się rozejrzeć. Wokół
nich, w oddali, piach tworzył niewielkie pagórki, będące
skutecznymi przeszkodami dla podróżnych.
— Malfoy, może byśmy
zrezygnowali? Popatrz na nas. Jesteśmy przemęczeni. Nie dojadamy
już od dwóch tygodni. Nie! Daj mi skończyć — powiedziała,
widząc, że blondyn otwiera usta, by zaprotestować. — Nie
mamy szans na wygraną, a przecież o to ci chodzi, prawda? To żaden
wstyd się wycofać. Jeśli chcesz, mogę powiedzieć w Hogwarcie, że
zrezygnowaliśmy, bo zaatakowali nas tubylcy… i że było ich co
najmniej dwustu… Tylko proszę cię, zrezygnuj — końcówkę
swojej prośby niemal wyszeptała.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
Bursztynowe oczy błagalnie wpatrywały się w zimne i nieugięte
tęczówki Ślizgona. Dziewczyna nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi,
warknęła, w myślach przeklinając upór blondyna.
— Świetnie, niech ci będzie.
Ale jeśli doznam trwałego uszczerbku na zdrowiu, to nawet będąc
miliarderem, nie wypłacisz mi się do końca życia, Malfoy.
— Wątpię, Granger. Nigdy,
przenigdy nie dostaniesz ode mnie złamanego knuta. A teraz zamknij
się i nie przeszkadzaj — dodał, przyklękując na piasku i
przeglądając zawartość plecaka.
Znieruchomiał i zmierzył Gryfonkę
lodowatym spojrzeniem, słysząc jej ciche narzekanie i parę
wyzwisk skierowanych do niego.
Hermiona prychnęła i, nie zwracając
uwagi na jego wrogie spojrzenie, przykucnęła obok blondyna,
zerkając do plecaka. Cała jej nonszalancja i zdystansowanie
zniknęły, gdy ujrzała jego zawartość. Przełknęła ślinę, gdy
dotarło do niej, że przetrwanie na pustyni, mając do dyspozycji
tylko kilka rzeczy, jest niemalże niemożliwe. Spojrzała z
przestrachem na Dracona, zastanawiając się nad tym, ile jest on w
stanie poświęcić, by zwyciężyć.
Malfoy przyglądał się zawartości
jedynego plecaka, jaki im pozostał, z zaciętym wyrazem twarzy.
Widać było, że kalkulował ich szanse na przetrwanie w tym
miejscu, nie mówiąc już o zwycięstwie w całym turnieju.
— Malfoy, to nie ma sensu
— spróbowała jeszcze raz przekonać Ślizgona. Ten jednak
momentalnie uciszył ją, przykładając jej palec do ust. Dziewczyna
jednak nie ustąpiła i dalej drążyła temat: — Możesz mi
powiedzieć, jak masz zamiar przeprawić się przez pustynię, mając
do dyspozycji dwa litry wody, śpiwór, mały nożyk i trzy konserwy?
Chłopak zmarszczył brwi,
zastanawiając się nad jej słowami. Po chwili zajrzał jeszcze raz
do swojego plecaka i uśmiechnął się, wyjmując niewielki poradnik
przetrwania, tym razem na pustyni.
— Zapomniałaś o tym
— oznajmił, wymachując jej książką przed oczami.
Hermiona prychnęła i wstała, śmiejąc
się ponuro.
— Masz rację. Masz absolutną
rację. No przecież… książka uratuje nam życie… da nam jeść
i pić. Jakież to oczywiste!
— Granger, nie podejrzewałem,
że doczekam chwili, kiedy uznasz, że książki są bezużyteczne
— Malfoy w dalszym ciągu drażnił kasztanowłosą. — No
ale skoro twierdzisz, że nam się nie przyda, to możemy ją schować
i, nie tracąc więcej czasu, ruszyć w drogę — dodał,
pakując powoli rzeczy do plecaka.
Gryfonka szybkim krokiem podeszła do
chłopaka i, zanim zdążył go schować, wyrwała mu poradnik
z ręki.
— Skoro już chcesz się
przeprawiać przez pustynię, to warto opracować dokładny plan. Tu
nie ma miejsca na improwizacje i liczenie na łut szczęścia.
Usiadła przy Ślizgonie, by i on mógł
zapoznać się z treścią poradnika. Co jakiś czas zaginała rogi
stron, chcąc zaznaczyć ważne informacje, ignorując Malfoya,
pouczającego ją, że niszczenie książek nie przystoi kujonce.
— A więc… — zaczęła,
chcąc podsumować najważniejsze informacje.
— Nie zaczyna się zdania od „A
więc” — wtrącił Draco, cytując jej własne słowa.
Dziewczyna posłała mu najbardziej
mordercze spojrzenie, na jakie było ją stać, jednak nie przyniosło
one zamierzonego skutku, bo Malfoy, zamiast ją przeprosić, posłał
jej szeroki uśmiech, prezentując swoje zęby mądrości. Można by
powiedzieć, że wyglądał uroczo… a raczej wyglądałby, gdyby
wreszcie porządnie się ogolił. Podczas turnieju, był pozbawiony
możliwości zadbania o ten element swojego wyglądu, choć
nieudolnie próbował pozbyć się zarostu, za pomocą niewielkiego
nożyka. Efektem tego było nieznaczne zmniejszenie owłosienia na
twarzy i znaczne poharatanie policzków.
Hermiona wzięła uspokajający oddech
i ponownie rozpoczęła swoją wypowiedź:
— Z przeczytanej treści
poradnika jasno wynika, iż naszym głównym priorytetem powinno być
zdobycie wody i uchronienie się przed udarem cieplnym. Środkiem do
osiągnięcia tych dwóch nadrzędnych celów będzie, po pierwsze:
oszczędzanie wody, po drugie: podróżowanie w godzinach porannych i
wieczornych, po trzecie: unikanie śmiercionośnych, małych bestii,
których tutaj pełno. Zadowolony?!
— Owszem, teraz twoja wypowiedź
była na akceptowalnym poziomie — odparł z chytrym
uśmieszkiem, naśladując jej naukowy ton.
Gryfonka powróciła do lektury, co
jakiś czas robiąc uwagi na temat istotnych kwestii. Gdy zaczęła
czytać akapit o ruchomych piaskach, arystokrata wyrwał jej poradnik
z rąk i schował do plecaka, mówiąc:
— Nie ma już na to czasu. Poza
tym, kto byłby takim idiotą, żeby w nie wejść?
Draco wstał, założył plecak i
wyczekująco spojrzał na dziewczynę. Ta obdarzyła go jeszcze
jednym morderczym spojrzeniem i z gracją na jaką pozwalały jej
obolałe stawy i zapadający się piasek podniosła się z
ziemi. Poprawiła kapelusz i razem ze Ślizgonem ruszyła w stronę
pierwszego punktu docelowego, jakim było oddalone o kilometr
wzniesienie.
Gdy dotarli na miejsce, ich położenie
wcale nie wyglądało lepiej. Jedyne co zmieniło się w krajobrazie
to samotne suche drzewo, majaczące w oddali. Gryfonka znacząco
spojrzała na swojego towarzysza, jednak ten, nawet nie zaszczycając
jej spojrzeniem, tylko pokręcił głową i wyciągnął
z plecaka butelkę wody.
— Skąd będziesz wiedział, w
którym kierunku mamy iść? Nie mamy nawet kompasu! To samobójstwo,
rozumiesz, Malfoy? SA-MO-BÓJ-STWO! — wrzasnęła, patrząc na
niego z oskarżeniem w oczach.
Blondyn znieruchomiał i zerknął na
nią, ocierając usta.
— No i co się tak gapisz, co?
Jaki jest ten twój cudowny plan? Mamy zagłodzić się na śmierć,
bo nie możesz pozwolić na to, by ucierpiała twoja cholerna
arystokratyczna duma?! Przez ciebie jesteśmy pozbawieni połowy
zapasów! Niby jak mamy tu przetrwać?!
Draco stał cierpliwie, dając
dziewczynie okazję na wyrzucenie z siebie wszystkiego. Gdy w końcu
zamilkła, schował butelkę i założył ręce na klatce piersiowej.
Kasztanowłosa, ciężko oddychając po tej emocjonalnej przemowie,
wpatrywała się w niego z wściekłością.
— Skończyłaś już, Granger?
To teraz się zamknij i pozwól mi się nad czymś zastanowić —
rozkazał, po czym wsparł ręce na biodrach i zaczął z uwagą
rozglądać się po okolicy. — Hmmm... północ... północ...
północ. Gdzie może być północ?
— No nie wiem, Malfoy, może na
północy.
Chłopak skupił na niej swoje
spojrzenie. O ile w pierwszej chwili sprawiał wrażenie
poirytowanego, po chwili zmrużył oczy, spoglądając na nią
podejrzliwie.
— Ty coś wiesz, Granger —
uśmiechnął się przebiegle, widząc jak dziewczyna celowo unika
jego wzroku. — Wiesz coś.
— Nic nie wiem.
— Owszem, wiesz.
— Nie, nie wiem.
— Granger, mnie nie oszukasz —
oznajmił, po czym podszedł do niej i delikatnie chwycił ją za
podbródek, zmuszając tym samym, by w końcu na niego spojrzała. —
A teraz mów, gdzie jest północ?
Hermiona warknęła i strąciła rękę
Ślizgona. Cofnęła się, z uwagą wpatrując się w pokłady
piasku.
— Tam — oznajmiła po
chwili.
— Jesteś pewna, Granger?
— Tak.
— Niby skąd to wiesz? —
zapytał z ciekawością.
— Spójrz na wydmy — warknęła.
Draco zmarszczył brwi i zerknął w
dół. Podrapał się po skroni i mruknął:
— Ach tak, wydmy.
Dziewczyna prychnęła pod nosem.
— Tak, wydmy, Malfoy. Ich
specyficzny kształt jest spowodowany przez stałe wiatry wiejące z
północnego wschodu w tym rejonie. Strona zawietrzna wydmy jest
stroma i krótka, tak jak tam — oznajmiła naukowym tonem,
którego tak nie znosił. — Dzięki temu można wywnioskować,
gdzie jest twoja północ.
Ślizgon pokiwał głową.
— No tak, zapomniałem.
— Jasne.
— Podróżuję po świecie,
Granger, i wiem to i owo — powiedział, nie chcąc przyznać,
że zupełnie nie miał pojęcia o czym mówiła. — Niech w
końcu do ciebie dotrze, że nie jesteś jedyną obdarzoną rozumem
osobą na świecie. — Po chwili demonstracyjnie zmarszczył
brwi i pogładził dwoma palcami podbródek, jakby się głęboko nad
czymś zastanawiał. — Chociaż… stale będąc w
towarzystwie Pottera i Weasleya rzeczywiście mogłaś odnieść
takie wrażenie.
Gryfonka zmrużyła oczy i warknęła
cicho, na co blondyn tylko uśmiechnął się szyderczo. Hermiona
w duchu uznała sobie za punkt honoru odebrać różdżki
Ślizgonowi i zostawić go samego na tym pustkowiu… na kilka
godzin. Organizatorzy pewnie wyślą za nim ekipę poszukiwawczą,
oczywiście zaraz po tym, jak zamkną ją w Azkabanie za zostawienie
arystokraty na pewną śmierć.
„Cóż, to by się opłacało”
— pomyślała i oparła dłonie na biodrach.
— No dobrze. Wszystko pięknie i
cudownie, ale po co nam wiedzieć, gdzie jest północ, skoro i tak
nie wiemy, dokąd iść? — spytała rozzłoszczona, wpatrując
się w dal, byle tylko nie widzieć kpiącego spojrzenia jej
współlokatora.
Draco przewrócił oczami i westchnął
nad głupotą dziewczyny. Włożył plecak i wznowił wędrówkę,
a kasztanowłosej nie pozostało nic innego jak podążyć za
nim.
— Pomyśl trochę, Granger. To
nie boli — zakpił, uśmiechając się przy tym złośliwie.
O dziwo, pomimo ich beznadziejnego
położenia, dobry humor mu dopisywał. Miał niewielkie zapasy wody
i jedzenia, broń (o ile można tak nazwać mały nożyk) oraz
Gryfonkę do dręczenia. Zamierzał nadal walczyć o wygraną w
turnieju, a w razie konieczności zawsze może się wycofać, jednak
nie miał zamiaru mówić o tym dziewczynie. Po pierwsze, jego
współlokatorka od razu zaczęłaby wrzeszczeć, że przecież już
teraz mogą zrezygnować, bo i tak im się nie uda. Po drugie, nie
miał zamiaru przyznawać się do tego, iż planuje poddanie się
w razie niepowodzenia. Gdy zacznie być naprawdę tragicznie i
uzna, że zdecydowanie powinien odpuścić, zrobi to, jednak zaczeka,
aż Gryfonka zacznie go o to błagać. Wtedy on łaskawie zgodzi się
na wycofanie z konkursu. W taki czy inny sposób zostanie
bohaterem. Albo wygra, albo uratuje życie tej małej wrednej
irytującej poczwarze, jaką była jego towarzyszka.
— Do jasnej cholery, Malfoy, czy
ty choć raz możesz mi normalnie odpowiedzieć na pytanie?!
— wrzasnęła Hermiona do jego pleców, mając dość tego
wszystkiego: turnieju, piasku, Malfoya, zmiennych temperatur,
Malfoya, braku jedzenia…
Blondyn westchnął rozbawiony. Jego
współlokatorka bardzo rzadko przeklinała i sprawienie, by
porzuciła poprawny i grzeczny sposób wysławiania się, było
wyczynem niemal godnym beatyfikacji.
— Ach, Granger, takie słownictwo
nie przystoi kujonicy. Widocznie wysoka temperatura już zrobiła
swoje i zapomniałaś, jak to jest mieć sprawny mózg… o ile
kiedykolwiek taki posiadałaś. Przypomnij sobie w jakim kierunku
musieliśmy iść do świstoklika w poprzednich lokalizacjach?
— Na północ — odwarknęła,
w myślach wbijając w plecy arystokraty pokaźnych rozmiarów
sztylet. — Nadal nie rozumiem, jaki jest sens iść na ślepo
w takim upale, Malfoy.
— Skoro już dwa razy mieliśmy
kierować się na północ, to wysoce prawdopodobne jest to, że i
tym razem mamy iść w tę stronę.
Hermiona zatrzymała się gwałtownie.
Szczęka jej opadła, słysząc wypowiedziane beztrosko słowa
Ślizgona. Z niedowierzaniem spojrzała na nadal idącego chłopaka.
— ŻE CO?! TO JEST TEN TWÓJ GENIALNY
PLAN?!
Blondyn zerknął na nią przez ramię,
zatrzymując się.
— Tak — powiedział z
zadziwiającym stoicyzmem.
— Świetnie! Genialny pomysł,
Malfoy! Po prostu idźmy na północ, bo ty masz PRZECZUCIE, że tam
powinniśmy się kierować! Czy ty w pełni rozumiesz, co chcesz
zrobić? Nie wiemy gdzie dokładnie iść, nie znamy żadnych punktów
orientacyjnych, a ty po prostu chcesz zrobić sobie spacerek przy
sześćdziesięciu stopniach, jak nie więcej! Pogratulować zdrowego
rozsądku! STÓJ, JAK DO CIEBIE MÓWIĘ, MALFOY!
Draco prychnął pod nosem i, nie
zwracając uwagi na wrzaski kasztanowłosej, wznowił podróż.
Uśmiechnął się złośliwie pod nosem i zaczął wesoło
pogwizdywać.
„Oj będzie ciekawie”
— pomyślał, słysząc ryk wściekłości Gryfonki.
Gdy doszli do samotnej palmy, Draco
zatrzymał się i zrzucił z siebie plecak. Uniósł ramiona
i przeciągnął się. Obejrzał się za siebie i zobaczył
ledwo idącą Hermionę. Tutejszy klimat miał okropny wpływ na jej
włosy. Coraz więcej kosmyków wydobywało się z warkocza, pusząc
się i wijąc wokół jej twarzy. Wyczerpana Gryfonka przetarła
twarz dłońmi, ocierając ją z potu i brudu. Zmierzył ją
wzrokiem od stóp do głów i, widząc, w jakim jest stanie,
postanowił założyć w tym miejscu obóz.
— Zostajemy tu? — spytała z
nadzieją Hermiona i, nie czekając na odpowiedź, usiadła w cieniu
palmy obok plecaka.
Dziewczyna zdjęła kapelusz i zaczęła
się nim wachlować, próbując złapać oddech. Ślizgon usiadł
obok niej, opierając się o drzewo. Przez chwilę siedzieli w
milczeniu, zbyt zmęczeni, by odezwać się chociaż słowem.
Trwałoby to pewnie jeszcze przez jakiś czas, gdyby Gryfonka nagle
nie wstała i nie zaczęła kopać dołu w cieniu drzewa, używając
w tym celu swojego nakrycia głowy. Arystokrata uniósł brew i
zapytał:
— Nie za wcześnie na kopanie
grobu?
— Nie odzywaj się do mnie —
odwarknęła, dokładnie akcentując każde słowo i zaczęła kopać
z większą zawziętością.
Ślizgon uśmiechnął się pod nosem i
podszedł do dziewczyny, z ciekawością przyglądając się jej
poczynaniom.
— Prawdziwa silna i niezależna
z ciebie kobieta, Granger — powiedział, przykucając obok
niej.
Kasztanowłosa ani na chwilę nie
przerwała swojej pracy, wyobrażając sobie, że piasek, w którym
kopie to tak naprawdę twarz Malfoya. Ślizgon poklepał ją
pocieszająco po ramieniu i dodał:
— No ale, pomimo tego, że
wyglądasz, jakbyś już jedną nogą była w grobie, chyba trochę
się z tym pospieszyłaś. Ale nie martw się, kiedy już odejdziesz
z tego świata, obiecuję cię pochować… jak już przestanę się
śmiać. Słowo arystokraty — oznajmił, kładąc dłoń na sercu.
Widząc brak reakcji ze strony
Hermiony, wstał i zaczął zbierać suche gałęzie, chcąc
przygotować się do rozpalenia ogniska. W nocy temperatura na
pustyni spadała poniżej zera, a on nie miał zamiaru przeziębić
się na Saharze. Gdy odwrócił się w stronę Gryfonki, o mało co
nie upuścił zebranych rzeczy.
— Życzy pani sobie, żebym ją teraz
zakopał? — spytał uprzejmie dziewczynę, która położyła
się w wykopanym przez siebie dole.
— Daj mi spokój — odwarknęła,
zakrywając twarz kapeluszem.
Ślizgon z całych sił starał się
zachować powagę. Oczywiście wiedział, w jakim celu kasztanowłosa
wykopała dół, ale nie mógł sobie odmówić okazji do
denerwowania jej. Przykucnął obok i zdjął jej kapelusz z twarzy.
— Oddawaj! — wrzasnęła,
podnosząc się do pozycji siedzącej.
— Dobra, ale się ze mną
zamienisz.
— Że co?
— Wyłaź, Granger. Już
wystarczająco się ochłodziłaś, teraz moja kolej.
Hermiona spojrzała na niego z
niedowierzaniem. Tyle się namęczyła, kopiąc ten dół, musząc
znosić jego kiepskie żarciki i teraz miałyby tak po prostu się
zamienić.
„W twoich snach, Malfoy”
— pomyślała i z powrotem położyła się w chłodnym
piasku.
Arystokrata przygryzł wargę,
zastanawiając się, jak może to dyplomatycznie rozwiązać. Po
chwili, siląc się na łaskawy ton, powiedział:
— No dobra, posuń się.
— Nie, sam sobie wykop drugi.
— Albo zrobisz mi miejsce, albo cię
stąd wyniosę — zagroził, unosząc brew.
Gryfonka posłała mu powątpiewające
spojrzenie, mówiące, że nie odważy się na taki krok. Zmieniła
jednak zdanie, gdy dostrzegła błysk w jego oku. Nachylił się i
chwycił dziewczynę w ramiona, nie zważając na jej protesty i
próby wyswobodzenia się z jego uścisku.
— Dobra, wygrałeś… odstaw
mnie z powrotem — powiedziała z rezygnacją, przyznając się do
porażki. — Nie jestem workiem ziemniaków — warknęła,
gdy Ślizgon niezbyt delikatnie upuścił ją z powrotem do dołu.
— Nie? No popatrz… Całe życie
byłem w błędzie — odpowiedział z sarkastycznym
uśmieszkiem, kładąc się obok kasztanowłosej i, tak jak ona,
zakrył twarz kapeluszem. Uśmiech nie schodził mu z ust, słysząc,
jak Hermiona wierci się, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję.
— Czy mogłabyś się tak nie
rozpychać?
— Ja? To ty tu wlazłeś i
zająłeś prawie całe miejsce! A to ja wykopałam ten dół,
Malfoy.
— Jeśli się nie zamkniesz,
własnoręcznie wykopie ci drugi, ale nie spodziewaj się, że
znajdziesz się tam żywa — odpowiedział spokojnym, lekko
znudzonym tonem.
Po odpoczynku Draco zajął się
rozpaleniem ogniska. Położył płaski kawałek drewna, a w miejscu,
gdzie było niewielkie zagłębienie, pionowo ustawił na nim patyk.
Trzymając go między dłońmi, zaczął nim energicznie obracać.
Zaciekawiona tym, gdzie podział się
jej towarzysz, Hermiona wyszła z dołu i zaśmiała się na widok,
jaki zastała. Ślizgon z determinacją i irytacją w oczach usiłował
rozpalić ogień starym mugolskim sposobem. Zaklął, gdy cienki
patyczek złamał się pod wpływem siły chłopaka. Sądząc po
wybuchowej reakcji blondyna, nie była to jego pierwsza ofiara.
Słysząc rozbawienie Gryfonki, uniósł głowę i posłał jej
mordercze spojrzenie. Uniósł dłoń i wycelował w nią złamanym
patyczkiem.
— Ani… słowa… Granger — warknął,
po czym wyrzucił bezużyteczny już kawałek drewna i wziął
następny. — Jak nie uda mi się rozpalić tego cholernego
ogniska zamarzniemy i znów będziemy musieli jeść konserwy na
zimno. Jak nie masz co robić, wyjmij koc i śpiwór, tylko podłóż
pod to liście, będzie cieplej.
Hermiona, mamrocząc pod nosem,
podeszła do palmy i stanęła na palcach, próbując zerwać liść.
— Wredny, oślizgły gad. Zawszona
biała fretka…
— Słyszałem — oznajmił
arystokrata, nie przerywając swojej pracy. — A jeśli coś tu
jest zawszonego, to ty, pudlu. Jasna cholera! — zaklął,
łamiąc kolejny patyczek.
Gryfonka podskoczyła, by dosięgnąć
liścia, jednak udało jej się oderwać tylko malutki kawałeczek.
Ze zmarszczonymi brwiami patrzyła to na swoją marną zdobycz, palmę
i na Ślizgona.
— Malfoy, musimy się zamienić. Nie
dam rady dosięgnąć.
— Twój problem.
— A właśnie, że nie. Ty też
będziesz marznąć, jeśli nie odizolujemy się od gruntu
— powiedziała, cytując fragment z poradnika.
Draco warknął i rzucił trzymany
patyk. Wstał i bez słowa minął Hermionę. Dziewczyna zajęła
jego miejsce i rozpoczęła próbę wywołania iskry. W tym samym
czasie chłopak zrywał liście z palmy i układał je przy drzewie.
Na nich położył śpiwór i koc. Zerknął do plecaka, by wyjąć
poradnik i sprawdzić, co jeszcze mogą zrobić. Serce przez chwilę
przestało mu bić, gdy mimochodem zorientował się, że wewnątrz
nie ma ich różdżek. Przeszukał dokładnie plecak raz jeszcze,
jednak i tym razem ich nie znalazł. Wstał i sprawdził kieszenie
spodni.
„Choleracholeracholera! Kurwa
mać!!!” — pomyślał, przeczesując dłonią włosy.
Nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Zgubił je. Zgubił
różdżki. Stracił ich możliwość powrotu do Hogwartu. Z
przyśpieszonym oddechem i niedowierzaniem wpatrywał się w plecak.
Nie mieli mapy, nie mieli różdżek, nie mieli broni. Nawet nie
wiedzieli, czy jego założenie, by iść na północ, było słuszne.
„Zginiemy tu. Kurwa, zginę na
pustyni w towarzystwie Granger!” — pomyślał ponuro,
patrząc na ich zapasy. Minął jeden dzień, a już nie mieli połowy
z dwóch butelek. Za chwilę stracą dwie z trzech konserw. Draco
zaśmiał się gorzko, obliczając, iż na sześć dni mają półtora
litra wody i jedną konserwę. Sześć dni, zakładając, że jakimś
cudem uda im się odnaleźć świstoklik. Zastanowił się, po jakim
czasie organizatorzy wyślą za nimi ekipę poszukiwawczą. Pocieszył
się myślą, iż jego matka na pewno tak tego nie zostawi i sama
wyśle swoich ludzi. Za pomocą magii, za którą tak cholernie
tęsknił od pierwszej chwili turnieju, poszukiwania potrwają dzień…
jeśli będą mieli pecha dwa dni.
„A więc siedem lub osiem dni na
pustyni z takimi zapasami przy sześćdziesięciu stopniach”.
Arystokrata ukrył twarz w dłoniach,
nie wierząc w to, co się dzieje. Zastanawiał się, kiedy stracili
różdżki. Tutaj, czy może wcześniej? Zerknął przez ramię na
Gryfonkę, której w końcu udało się rozpalić ogień.
„Granger nie może się o tym
dowiedzieć. Spanikuje. Albo mnie zabije... Nie będzie chciała iść
dalej. Tak przynajmniej będzie szła, wierząc, że jeśli będzie
źle, może w jednej chwili wrócić do szkoły” — postanowił
w myślach arystokrata. Będzie musiał pilnować, by dziewczyna
nie zbliżała się do plecaka i nie zniechęciła się całkowicie
do dalszej wędrówki. Nie może w nieskończoność wymyślać
dla niej kolejnych wymówek. Zadba o to, by Hermiona miała co jeść
i pić. Zrobi wszystko, byle nie dać jej powodu do rezygnacji
z turnieju. Doskonale wiedział, że mają niewielkie szanse na
znalezienie świstoklika, jednak postanowił trzymać się tej małej
iskierki nadziei. A jeśli go nie znajdą… Liczył na to, że
dziewczyna straci poczucie czasu. Jeden czy dwa dni więcej… może
nie zauważy.
Po podjęciu męskiej decyzji, iż
będzie utrzymywać dziewczynę w niewiedzy, wyjął z plecaka
tylko jedną konserwę. Otworzył ją i podał puszkę
kasztanowłosej, która zmarszczyła brwi, widząc ich dzisiejszą
kolację.
— Dlaczego tylko tyle? Wcześniej…
— To pustynia, gdybyś nie zauważyła,
Granger. Tu o wiele trudniej będzie zdobyć pożywienie. Jutro na
coś zapolujemy — dodał, wpatrując się w ciemniejący
horyzont, by uniknąć jej wzroku.
Hermiona zajęła się podgrzaniem ich
skromnego posiłku. Blondyn, przypominając sobie, co miał zrobić,
zanim dokonał przerażającego odkrycia, wstał i ponownie podszedł
do plecaka. Wyjął z niego poradnik i usiadł przy ognisku
naprzeciwko swojej towarzyszki.
— Znalazłeś coś przydatnego?
— spytała zaciekawiona Gryfonka, zdejmując puszkę z ognia.
— Wiem jak zdobyć trochę wody.
Trzeba pogłębić dół i obłożyć go liśćmi, potem ułożyć
w nim rozgrzane kamienie i je również zakryć. W nocy się
schłodzą i nad ranem powinniśmy znaleźć na nich trochę wody…
teoretycznie.
— Lepsze to niż nic
— stwierdziła dziewczyna, zjadając połowę zawartości
puszki.
Nie mogła się doczekać powrotu do
Hogwartu. Tęskniła za magią, nawet nie spodziewała się, że aż
tak będzie jej brakować, jednak najbardziej brakowało jej
przedmiotów codziennego użytku takich jak szczotka czy widelec.
Podała resztę kolacji Draconowi i wytarła palce o piach.
Poczekała, aż chłopak skończy posiłek i razem zrobili to,
co Ślizgon wyczytał w poradniku. Chłopak zrywał liście i podawał
je Hermionie, która układała je w dole. Znaleźli kilka kamieni,
ułożyli je wewnątrz i przykryli.
Gdy skończyli, niebo było już
całkowicie czarne, a oni dygotali z zimna. W pośpiechu weszli do
śpiwora i okryli się kocem. Ułożyli się, każde odwrócone w
drugą stronę. Leżeli, w milczeniu wsłuchując się w ciche
trzaski palącego się drewna. Żadne z nich nie mogło zasnąć.
Było im wyjątkowo niewygodnie i zimno. W końcu Draco zaklął
cicho i odwrócił się, przerzucając ramię przez talię Hermiony.
Kasztanowłosa znieruchomiała, czując, jak Ślizgon ją obejmuje.
— Nie podniecaj się tak,
Granger. Tak jest mi po prostu wygodnie, zawsze śpię na prawym boku
— wymamrotał arystokrata, czując się nieco niezręcznie.
— Rozumiem… mi też jest tak
wygodniej. I cieplej… No to… Dobranoc, Malfoy
— Nienawidzę cię
— odpowiedział, odruchowo wtulając twarz w loki Gryfonki.
— Ja ciebie też — zaśmiała
się, po czym odpłynęła w krainę snów.
Blondyn jeszcze długo nie mógł
zasnąć. Rozmyślał nad ich sytuacją i planował następny dzień.
W końcu, gdy powieki zaczęły mu ciążyć i miał pewność, że
jego towarzyszka zasnęła, wyszeptał:
— Dobranoc, Granger.
***
Wstali razem ze wschodem słońca.
Spakowali swoje rzeczy i wypili zgromadzoną wodę. Sposób Malfoya
zadziałał i, choć wody nie było wiele, takie zagranie im się
opłaciło. Uzgodnili, że będą podróżować rankiem i wieczorem,
gdy temperatura nie będzie aż tak bezlitosna dla ich organizmów.
Zgodnie z planem szli na północ, pokonując góry piasku i walcząc
z coraz silniej palącym słońcem.
W końcu, gdy gorąc stał się nie do
wytrzymania, zatrzymali się na środku pustkowia. Usiedli, czekając,
aż nadejdzie wieczór. To oczekiwanie i bezradność w południe
było najgorsze z tego wszystkiego, co do tej pory ich spotkało.
Nie mogli nic zrobić, nie rozmawiali, bo nie mieli ani chęci, ani
siły przez wysoką temperaturę. Po prostu czekali.
— Ałć! — wrzasnęła
Hermiona, czując ból w dłoni.
Poderwała się do siadu, a gdy
zobaczyła sprawcę, krzyknęła, tym razem z przerażenia. Wstała,
przeskoczyła nad Malfoyem i zaczęła uciekać, trzymając się za
lewą dłoń, nadal histerycznie wrzeszcząc.
— Co jest do cholery? — zapytał
znudzonym głosem, powoli zaczynając przyzwyczajać się do ataków
paniki Gryfonki. Ile razy już to przerabiali?
— Dziabnął mnie! Ten
skurczybyk mnie dziabnął! — pisnęła, rozcierając dłoń.
— Kto?
— Skorpion!
Słysząc to, blondyn natychmiast
poderwał się z piasku i wyjął z kieszeni nożyk.
— Gdzie on był? — spytał
z ożywieniem w głosie.
— Przy kamieniu! — krzyknęła,
by Ślizgon mógł ją usłyszeć. W swoim przerażeniu nawet nie
zauważyła, jak daleko pobiegła.
Draco zbliżył się do kamienia i
kopnięciem odsunął go, jednak nie znalazł pod nim winowajcy.
Uważnie wpatrywał się w piach, szukając jakiegokolwiek ruchu.
Kątem oka dostrzegł czarny pancerz. Szybko schylił się, nie dając
mu żadnych szans na ucieczkę. Złapał go tuż przy kolcu jadowym,
by nie dać okazji zwierzęciu, by go zaatakował i sprawnym ruchem
wbił sztylet.
— Już po wszystkim, Granger! Możesz
wrócić! — oznajmił chłopak, wstając i z zamyśleniem
wpatrując się w swoją zdobycz.
Kasztanowłosa podeszła do Ślizgona i
niepewnie zerknęła mu przez ramię. Skrzywiła się na widok
skorpiona nadzianego na ostrze.
— Nie żyje?
— A czy ty byś przeżyła,
gdybym wbił w ciebie na wylot sztylet? — zapytał
z sarkastycznym uśmieszkiem.
Gryfonka przełknęła ślinę.
— Wolałabym tego nie sprawdzać
— odpowiedziała cicho, nie mogąc odwrócić spojrzenia od
martwego skorpiona.
Arystokrata machał leniwie nożykiem,
powodując ruch szczypiec.
— Mógłbyś przestać?
— O co ci chodzi, Granger? Ja się
tylko zastanawiam, jak zdjąć z niego ten cholerny pancerzyk.
Hermiona przełknęła ślinę i z
przestrachem spojrzała na Dracona. Szczęka jej opadła, gdy po jego
spojrzeniu zobaczyła, iż wcale nie żartował. Jeszcze raz zerknęła
na skorpiona i przysłoniła drżącą dłonią usta, starając
się opanować odruch wymiotny. Na samą myśl, że będą to jedli…
Arystokrata zaśmiał się, widząc
czyste przerażenie w bursztynowych oczach. Z premedytacją
podsunął jej ostrze pod nos.
„Cóż, ja musiałem jeść bycze
jądra” — pomyślał rozbawiony i już otwierał usta,
by podzielić się swoim przemyśleniem z dziewczyną, gdy ta
zemdlała i runęła na rozgrzany piach.
— Kobiety — westchnął
chłopak, z dezaprobatą kręcąc głową.
Gdy Hermiona w końcu odzyskała
przytomność, temperatura zdążyła się już nieco obniżyć,
dzięki czemu dziewczyna ominęła najgorszy upał. W sumie Draco był
zadowolony z takiego obrotu spraw. Gryfonka jak na razie nie
miała większych powodów, by chcieć zakończyć turniej. Gdyby
pozostała przytomna, byłaby w o wiele gorszej kondycji
zarówno fizycznej, jak i psychicznej, i na pewno jęczałaby mu o
powrocie do Hogwartu, a na to nie mógł pozwolić.
W międzyczasie arystokrata obejrzał
jej dłoń, by upewnić się, że wszystko jest w porządku. Słyszał
o zasadzie, według której im większy był skorpion, tym mniej
jadowity, a tak się składało, że schwytany przez niego okaz był
naprawdę sporych rozmiarów. Upewniwszy się, iż nie będzie musiał
nieść zwłok sześć dni przez pustynię, zajął się
przygotowaniem posiłku. Pozbył się kolca jadowego i zjadł swoją
porcję surowego mięsa, wygrzebując je z pancerza. Nie krzywił się
ani nie narzekał na smak, po prostu robił to, co konieczne było do
przetrwania. Teraz nie chodziło tylko o turniej, ale o jego życie,
a aby je zachować, był gotowy na wszystko.
By ułatwić Hermionie jedzenie
surowego mięsa, wygrzebał je z pancerza. Domyślał się, że
dziewczyna nie byłaby w stanie samej tego zrobić. Dzięki tej
zdobyczy oszczędzą konserwę, co było szczególnie ważne w
obecnej lokalizacji. Lepiej było zachować jak najdłużej zapasy
i wykorzystywać okazje takie jak ta. Zdjął kapelusz z twarzy
i zerknął na leżącą obok kasztanowłosą, której cichy jęk
sygnalizował wybudzenie się.
— Może w Gryffindorze, gdzie
kwietnie męstwa cnota, gdzie króluje odwaga i do wyczynów ochota
— zaintonował Ślizgon z ironicznym uśmieszkiem, wyśmiewając
omdlenie dziewczyny.
— Zamknij się, Malfoy
— wymamrotała, powoli siadając. Zamrugała i z ulgą
zaobserwowała zmianę położenia słońca. — Która jest
godzina?
— Nie wiem. Zegarek mi padł.
Stary, drogi, przekazywany z pokolenia na pokolenie zegarek… Ktoś
za to oberwie. Obok plecaka masz obiad.
Zdezorientowana Hermiona ominęła
Ślizgona i przykucnęła przed plecakiem. Na kawałku liścia leżały
małe kawałeczki bladego mięsa. Przez chwilę walczyła ze sobą, w
końcu jednak wzięła jeden z nich i, zamykając oczy, połknęła
pierwszą porcję. Skrzywiła się. Nadal nie otwierając oczu,
zjadła następny kawałek. Próbowała sobie wmówić, że to, co
je, wcale nie jest martwym, cuchnącym, obrzydliwym skorpionem tylko
rybą. Źle wysmażoną, starą rybą. Gdy wyobraźnia odmówiła
współpracy zaczęła przekonywać samą siebie, że doświadcza
właśnie nowego, niezwykłego doświadczenia, a w niektórych
krajach jest to prawdziwy przysmak. W duchu dziękowała za to,
że nie musiała wydłubywać kawałków mięsa samodzielnie.
Przełknęła ostatni kęs i już miała wyrazić swoją wdzięczność
arystokracie, gdy o czymś sobie przypomniała. Z przestrachem
zerknęła na lewą dłoń.
— Spokojnie. Będziesz dalej żyć
i zatruwać mi życie — powiedział leniwie Draco, siadając
na piachu.
Gryfonka westchnęła z ulgą i
spojrzała na siedzącego obok niej blondyna. Chyba po raz pierwszy
uśmiechnęła się do niego ze szczerą sympatią i wdzięcznością.
— Dziękuję.
Chwilę wpatrywali się w siebie w
milczeniu. Gdy chłopak poczuł, jak jego wargi mimowolnie zaczynają
unosić się w uśmiechu, zamrugał zdezorientowany. Odchrząknął
i odwrócił wzrok, po czym wstał i otrzepał się z piachu.
— Wstawaj, Granger. Musimy już iść
— warknął i założył plecak.
Nie patrząc czy dziewczyna za nim
idzie, ruszył przed siebie.
Hermiona westchnęła i podążyła za
chłopakiem, jednak gwałtownie zatrzymała się, gdy usłyszała
głośny skrzek. Spojrzeli w górę i zobaczyli dwa biało brązowe
sępy.
— Chyba wiem, gdzie jesteśmy…
— wymamrotała dziewczyna, wpatrując się w odlatujące
ptaki. — Afryka. To były sępy afrykańskie.
— Nawet nie pytam, skąd to
wiesz, Granger. Ale mam lepszą wiadomość od ciebie. Gdzieś tutaj
muszą być drzewa. Możliwe, że znajdziemy jakąś wodę. Idziemy
— oznajmił jej towarzysz, nieco zbaczając z ich
dotychczasowej trasy. Weszli na pagórek, by móc się rozejrzeć
i rzeczywiście w oddali zauważyli niewielkie skupisko drzew.
— Tam rozbijemy obóz
— zadecydował Ślizgon w momencie, gdy niewielki podmuch
wiatru poderwał uwolnione z warkocza dziewczyny kosmyki włosów.
Hermiona odruchowo zerknęła za
siebie, jakby jej ciało wiedziało, że zbliża się
niebezpieczeństwo. Źrenice dziewczyny rozszerzyły się, gdy
zobaczyła, kierującą się w ich stronę, wysoką chmurę piasku.
Targane były przez wiatr miliony ziarenek całkowicie zasłaniały
dalszy widok.
— Em… Malfoy? Chyba mamy problem
— powiedziała przeciągle, nie odrywając wzroku od
nadciągającej burzy piaskowej.
— Ty wszędzie widzisz problemy,
Granger. Daj już spokój, to tylko jakaś godzina, może dwie drogi
— odpowiedział, zirytowany zachowaniem kasztanowłosej. Już
miał wznowić wędrówkę, gdy dziewczyna chwyciła go za ramię i
odwróciła w stronę pomarańczowej chmury. — Cholera,
Granger, jak ja cię nienawidzę… Czy ty zawsze musisz przynosić
złe wieści?
— To niby moja wina, że na
pustyni pojawiła się burza piaskowa, tak?!
— Tak. Zawsze wszystko jest
przez ciebie. To przez ciebie wyłem nagi do księżyca, jadłem
bycze jądra, zostałem wywalony z Quidditcha na cały semestr…
— No nie! Ty nadal o tym!
— … a o barku to ja nawet nie
wspomnę! — dokończył Draco i choć miał wielką ochotę na
to, by wymienić wszystkie przewinienia współlokatorki, nie było
na to czasu. Przykląkł na piachu i zaczął zdejmować plecak.
Ku zdumieniu Hermiony wyjął z niego śpiwór i koc.
— Możesz mi powiedzieć, co…
— Nie zdążymy tam dojść, burza
nas dogoni i zasypie, a ja jakoś nie mam ochoty zginąć, pochowany
żywcem. Zostajemy tutaj — oznajmił i rozsunął zamek
śpiwora. Wszedł do niego i spojrzał na swoją towarzyszkę.
Uniósł brew i ruchem głowy nakazał jej, by do niego dołączyła.
Gryfonka jeszcze raz rzuciła zaniepokojone spojrzenie w stronę
zbliżającej się w zastraszającym tempie chmury i położyła się
obok Ślizgona.
— Mam nadzieję, że wiesz, co
robisz.
— Nie wiem. Będzie zabawnie
— odpowiedział chłopak i roześmiał się, widząc czyste
przerażenie w bursztynowych oczach. Sięgnął po koc i okrył
ich. — Kładź się, Granger — powiedział, równocześnie robiąc
to samemu.
Chcąc nie chcąc, musiała wykonać
polecenie blondyna. Arystokrata całkowicie zakrył ich kocem
i spojrzał prosto w oczy, leżącej tuż obok niego,
dziewczyny.
— Zawiń krawędzie koca i wsuń je
pod siebie. Piasek nie może dostać się do środka, rozumiesz?
— Już to zrobiłam.
Leżeli tuż obok siebie, tak jak
każdej nocy, odkąd mieli jeden śpiwór, jednak czuli się inaczej
niż zwykle. Okryci kocem od stóp do głów dzielili niewielką
przestrzeń, a ich oddechy mieszały się ze sobą, jakby już za
chwilę ich wargi miały się złączyć. Unikali swojego wzroku,
jednocześnie nasłuchując nadciągającej burzy. Hermiona zaciskała
powieki za każdym razem, gdy wiatr i piasek uderzały w koc,
szarpiąc nim na wszystkie strony. Czas wlókł się niemiłosiernie
powoli.
Gdy wszystko ustało, odrzucili koc,
niemal niewidoczny pod grubą warstwą piachu, która go okrywała.
Bez zbędnego ociągania się złożyli go i schowali do plecaka.
Ślizgon wyciągnął z niego, będącą już na wyczerpaniu, butelkę
wody i podał dziewczynie, mówiąc:
— Tylko oszczędnie, Granger.
Uszczuplone zapasy wody i perspektywa
wędrówki po pustyni jeszcze przez przynajmniej sześć dni nie
nastrajały go optymistycznie. Co więcej, musiał pilnować, by
Gryfonka, która w dalszym ciągu była święcie przekonana, iż
mogą wycofać się w każdej chwili, nie skazała ich na śmierć
poprzez nierozważne trwonienie wody. Spojrzał na dziewczynę i jej
pełną irytacji twarz, po czym dodał:
— W mądrej książce napisali,
że najlepiej jest nie połykać od razu, tylko przez jakiś czas
utrzymać płyn w ustach — oznajmił w momencie, w którym
kasztanowłosa wzięła łyk wody.
Zgodnie z jego zaleceniem nie
przełknęła od razu, lecz zachowała wodę w ustach, czując, jak
chłodna ciecz nawilża ściany policzków. Podała butelkę
blondynowi, ten jednak od razu schował ją do plecaka i wznowił
wędrówkę.
— Oczywiście nie wiem, na ile
jest to pomocne w przetrwaniu, ale z pewnością przynosi jeden
wielki plus: przynajmniej nie gadasz — powiedział,
wyśmiewając się z dziewczyny.
Hermiona, nadal trzymając płyn w
ustach, odwarknęła, mrużąc przy tym oczy, starając się
przekazać w tym jednym spojrzeniu wszystko, co sądzi o
Ślizgonie.
— Tak, wiem, nienawidzisz mnie.
Dziewczyna uniosła kciuk, tym samym
dając znak Ślizgonowi, że trafnie ocenił jej przekaz. Dalszą
drogę pokonali w milczeniu, zmuszając się do następnego kroku…
i jeszcze jednego… dopóki nie dotarli do celu.
Rozbili obóz pośród niewielkiego
skupiska wysuszonych drzew kolczastych. Podobnie jak poprzednio, tak
i tym razem postanowili zdobyć trochę wody, zostawiając na noc
kamienie w wykopanym dole.
Prefekci naczelni odeszli od obozu i
rozdzielili się w poszukiwaniu odpowiednich głazów. Arystokrata
już miał wracać do obozu, gdy dotarł do niego wrzask Gryfonki.
„Nie no… znowu? Powinna się już
przyzwyczaić” — pomyślał, bez pośpiechu kierując
się w jej stronę.
— Malfoy, na Merlina, szybciej!
— Co tym razem? — spytał
znudzonym głosem, wyjmując nożyk z kieszeni.
— Wielki, oślizgły,
obrzydliwy…
— Tak wiem, jestem złym,
podstępnym, wrednym…
— TAM JEST WĄŻ, IDIOTO!
Słysząc tę uwagę, blondyn zmrużył
oczy, patrząc gniewnie na Gryfonkę.
„Na zbyt wiele sobie pozwala”.
W pierwszej kolejności postanowił jednak zająć się ich kolacją,
a kwestię niewyparzonej gęby dziewczyny zostawić sobie na
deser.
Wypatrzył w piasku jasnego węża i
jednym, szybkim ruchem chwycił go przy łbie, chcąc uniknąć
ukąszenia. Przytwierdził zwierzę do podłoża i chwilę później
odciął mu głowę.
— Wolisz nieść kamienie czy…
— Kamienie — odpowiedziała
szybko, nawet nie dając mu szansy na dokończenie pytania, czym
tylko rozbawiła Ślizgona.
Gdy wrócili do obozu, arystokrata
rzucił martwego węża obok Gryfonki i nakazał jej pilnowanie
zdobyczy. Sam zajął się poszukiwaniem chrustu na ognisko. Gdy
uznał, że ma już wystarczającą ilość, powolnym krokiem
skierował się do miejsca, w którym zostawił dziewczynę.
Usłyszał kolejny wrzask, jednak nie
zrobiło to już na nim żadnego wrażenia. Westchnął ciężko,
odrzucił zebrane drewno na ziemię i podszedł do miejsca, w którym
siedziała Gryfonka. A raczej powinna siedzieć, bo w tej chwili
jej tam nie było. Rozejrzał się, zaniepokojony zniknięciem
dziewczyny.
Uniósł wysoko brwi. Cholerny sęp
trzymał w pazurach ich kolację, unosząc się dwa metry nad ziemią,
a za nim biegła kasztanowłosa, próbując dosięgnąć węża
i co jakiś czas wydając z siebie maniakalne wrzaski.
Nie wiedząc, czy się śmiać, czy
wściekać z zaistniałej sytuacji, Ślizgon postanowił spróbować
odzyskać ich kolację. Podbiegł do Gryfonki i wycedził przez zęby:
— Zdaje się, że miałaś tego
pilnować.
Doskoczył do ptaka, by chwycić
upolowanego przez siebie węża. Sęp obniżył nieco swój lot
i zwolnił, jednak w dalszym ciągu trzymał w szponach martwego
węża. Ślizgon nie odpuszczał i próbował odebrać upartemu
zwierzęciu swoją kolację, ciągnąc ją w swoją stronę.
— Może byś mi tak pomogła?!
Hermiona, która do tej pory
przyglądała się wysiłkom chłopaka, zamrugała zdezorientowana,
podbiegła do niego i uwiesiła się na martwym wężu, próbując go
wyszarpać sępowi. W końcu, po męczącej walce przy
akompaniamencie przekleństw Malfoya i skrzeków sępa, udało im się
odzyskać kolację. Upadli na piach, jednak chłopak szybko się
podniósł i pobiegł za sepem, wrzeszcząc:
— Jeszcze jeden taki numer i sam
skończysz w moim żołądku. Nikt nie będzie mnie okradał! A ty
chodź! — rzucił do dziewczyny, która w dalszym ciągu
leżała na piasku.
Hermiona podniosła się z ziemi, z
obrzydzeniem chwyciła węża i podążyła za Ślizgonem.
Słońce chyliło się już ku
zachodowi, przynosząc ulgę od niszczącego upału. Gryfonka usiadła
obok arystokraty i podała mu niezbyt apetycznie wyglądającego
węża. Po krótkiej naradzie ustalili, że dziewczyna zajmie się
rozpaleniem ogniska, Malfoyowi przypadło w udziale obdzieranie węża
ze skóry.
— Nawet nie najgorzej smakuje
— oznajmiła Gryfonka, przeżuwając przypieczone mięso.
— Trochę jak ryba… oczywiście bez smaku i przypraw, ale
przynajmniej to nic oślizgłego, żylastego, gąbczastego no i nie
ma odnóg ani kłaków … — przerwała, widząc minę
Ślizgona, któremu wyraźnie zbierało się na wymioty. — Nie
smakuje ci?
— Może i smakowałoby lepiej,
gdybyś nie raczyła mi przypominać o tych wszystkich paskudztwach
— warknął, nie mogąc wyrzucić z głowy obrazu swojej
wczorajszej „przekąski”, na którą składał się jakiś
pajęczak.
Hermiona zamilkła, wpatrując się w
usłane gwiazdami niebo. Pomijając wszystkie niedogodności, warto
było spędzić choć jeden dzień na pustyni, by zobaczyć zachód
słońca i gwieździstą noc.
Draco skończył jeść swoją porcję
i zawinął resztki w suchy liść. Co prawda, mogliby choć raz
najeść się do syta, ale wolał zachować choć trochę prowiantu
na później. Schował pakunek do plecaka, otworzył śpiwór i
spojrzał na dziewczynę, pytając:
— Wchodzisz?
— Mhm — odpowiedziała,
odwracając wzrok od gwiazd. Dodała jeszcze trochę drewna do
ogniska i weszła do środka, jak zwykle kładąc się tyłem do
arystokraty...
Draco zamknął śpiwór, już nawet
nie krzywiąc się na myśl, że będzie musiał leżeć koło
Gryfonki. Gdyby ktoś kiedyś powiedział mu, że co noc będzie się
z nią zamykać w tak małej przestrzeni, z własnej woli… czym
prędzej oddelegowałby taką osobę do Munga. Jednak wola
przetrwania i odpowiedzialność za los drugiej osoby, skutecznie
spychały niechęć i wrogość na dalszy plan.
„Kto by pomyślał, że będę
zamarzać na pustyni?” — pomyślał podczas kolejnego zimnego
podmuchu wiatru. Nigdy nie należał do osób zbytnio wrażliwych na
chłód, jednak ciągłe wahania temperatur mogły osłabić
odporność każdego. A już na pewno małej, drobnej dziewczyny,
która trzęsła się z zimna, leżąc obok niego. Odruchowo objął
ją w talii, chcąc choć trochę ją ogrzać. Dziewczyna chwyciła
jego dłoń, jeszcze bardziej przyciągając ją do siebie.
Arystokrata rozmyślał nad jej reakcją, kiedy w końcu się dowie,
że tak naprawdę są zdani tylko na siebie… że pomoc nie
nadejdzie, gdy postanowią zrezygnować.
— Jak myślisz, co robią teraz
w Hogwarcie? — spytała nagle Hermiona.
Draco zaśmiał się pod nosem na myśl,
co też ciekawego do roboty może mieć Zabini, albo Nott. Nie
spodziewał się, że aż tak będzie mu ich brakować.
— Albo zgarniają nowe szlabany,
albo opróżniają kolejną butelkę Ognistej przy ciepłym kominku.
A twoi?
Hermiona zastanowiła się chwilę nad
stałymi zwyczajami swoich przyjaciół. Uśmiechnęła się na
wspomnienie ich przyjaznych twarzy i powiedziała:
— Pewnie mają trening. Zawsze
trzymają się razem, zwłaszcza Harry i Ron. Chociaż ostatnio
często widywałam Harry’ego samego, ale jakoś nie chciał tego
wyjaśniać.
— Serio nie wiesz, o co chodzi?
— zapytał zaskoczony blondyn, przekonany o tym, że kto jak
kto, ale Gryfonka powinna się tego domyślić.
Kierowana wrodzoną ciekawością
dziewczyna odwróciła się twarzą do arystokraty.
— A ty wiesz?
— Tak.
Hermiona warknęła cicho, widząc
kpiący uśmieszek arystokraty.
— Nie bądź wredny choć raz i
powiedz, o co chodzi, Malfoy.
— A co ja z tego będę miał?
Dziewczyna zmierzyła go groźnym
spojrzeniem… a przynajmniej tak jej się wydawało.
W rzeczywistości wyglądała jak mała dziewczynka, której
powiedziano, że w tym roku świąt nie będzie. Z obrażoną
miną odwróciła się od niego.
Ślizgon zaśmiał się i powiedział:
— Bliznowaty ma dziewczynę,
Granger.
Hermiona natychmiast z powrotem
odwróciła się do chłopaka. Szok i niedowierzanie na jej twarzy
mieszały się z ciekawością widoczną w bursztynowych oczach.
— Ale jak to… nic mi nie
mówił.
— A wiesz, co to może znaczyć?
— Draco odczekał, aż Gryfonka pokręci głową
i kontynuował. — Są trzy opcje. Pierwsza: Potter nie ma
dziewczyny, tylko sprawia wrażenie, że ją ma. Jest już na takim
etapie desperacji, że ją sobie wymyślił. Prawdopodobne, jednak ja
widziałem go którejś nocy po jego schadzce. Przyśpieszony,
niemiarowy oddech, potargane włosy… Dlatego odrzucam opcje numer
jeden… chyba, że Potter sam się ze sobą zabawia, co jest już
chore. Zawsze twierdziłem, że takich jak on trzeba trzymać na
specjalnym piętrze w Mungu…
— Malfoy, przestań — zaśmiała
się Hermiona. — Poproszę drugą opcję.
— Potter ma dziewczynę, ale
jest paskudna jak pudel ze wścieklizną i zezem rozbieżnym. Fuj…
sam bym się takiej wstydził… oczywiście, gdybym upadł na głowę
i pozwoliłbym zbliżyć się do siebie takiej…
— Ej ej ej! Wystarczy! Opcja
numer trzy! — powiedziała kasztanowłosa, chichocząc pod
nosem.
— Nie śmiej się tak, bo
wyglądasz jak domniemana dziewczyna Pottera. Jeśli się tak dobrze
przyjrzeć to twoje lewe oko nieco...
— Wcale nie, Malfoy! — oburzyła
się jego towarzyszka. — Spójrz na siebie! Masz nierównie
ogoloną brodę i wyglądasz jak zarośnięta świnia.
Ślizgon zmrużył oczy i zagroził
jej, że jeśli wypowie jeszcze jedną uwagę dotyczącą jego
zarostu, to wykopie ją ze śpiwora. Odruchowo przesunął dłonią
po podbródku i skrzywił się, czując nierówne, ostre włoski. Cóż
zrobić? Nie mógł ogolić się lepiej, nie mając lustra i nie
używając różdżki.
— Dobrze, już dobrze. Powiedz
lepiej, jaka jest opcja numer trzy — poprosiła dziewczyna, by
nieco ułagodzić irytację arystokraty.
Draco uśmiechnął się, jakby
Hermiona wreszcie poruszyła właściwy temat.
— Pomyśl, Granger. Tajemne
schadzki, Potter nie mówi nic nawet swoim najlepszym przyjaciołom.
Ich związek, bliznowatego i tej dziewczyny, wzbudziłby niemałe
poruszenie. Możliwe nawet, że ich związek byłby… zakazany
— ostatnie słowa niemal wyszeptał.
Hermiona instynktownie zbliżyła się
do niego.
— Tak myślisz? — spytała
cicho, jednocześnie robiąc w myślach listę potencjalnych
kandydatek.
Blondyn skinął głową i uśmiechnął
się tajemniczo.
— Ty wiesz. Ty wiesz, prawda?
— spytała podekscytowana.
— Mam swoje domysły.
— Kto…
Chłopak zaśmiał się i spojrzał na
nią z politowaniem.
— Tak dobrze to nie ma, Granger.
Dziewczyna prychnęła pod nosem i
odwróciła się, z premedytacją zarzucając warkocz na twarz
arystokraty. Usłyszała ciche, siarczyste przekleństwo i
uśmiechnęła się z satysfakcją. Zamknęła oczy, w nadziei
na szybkie nadejście snu. Tuż przed zaśnięciem poczuła, jak
arystokrata obejmuje ją, przysuwając bliżej do siebie. Jego dotyk
skutecznie odpędził chęć zaśnięcia. Leżała nieruchomo,
czując, jak tajemnicze ciepło promieniuje z ramienia blondyna,
przechodzi na talię dziewczyny i rozpływa się po całym ciele. Nie
wiedziała, ile czasu tak leżeli, jednak uczucie ciepła nie
odchodziło, wręcz przeciwnie, przybierało na sile. Przełknęła
ślinę, zastanawiając się, co owo ciepło oznacza. Nie spodobał
jej się kierunek jej domysłów. W momencie, kiedy postanowiła
zignorować całą sprawę, poczuła, jak smukła dłoń Dracona
zaczyna powolną wędrówkę po jej ręce. Chłodne palce powoli
sunęły w górę, minęły nadgarstek i wróciły na dłoń, by
po chwili powtórzyć cały proces, tym razem kończąc wędrówkę
tuż przy łokciu. Tam, gdzie przesuwały się palce chłopaka,
powstawała dróżka gęsiej skórki, jednak Gryfonka wiedziała, że
nie jest to wina chłodnego, niekiedy porywistego wiatru. Zamiast
zimna czuła mrowiące, przyjemne ciepło. Ślizgon, myśląc, że
kasztanowłosa już dawno zasnęła, wtulił twarz w jej loki
i szepnął:
— Dobranoc, Granger.
***
Wyruszyli tuż po przebudzeniu.
Spakowali swoje rzeczy, zjedli resztki wczorajszej kolacji i wznowili
wędrówkę na północ. Draco z niepokojem patrzył na malejące w
zastraszającym tempie zapasy wody. Dzisiejszego ranka napoczęli
drugą butelkę, która miała im starczyć na co najmniej pięć
dni.
Dochodziło południe, co Ślizgon
boleśnie odczuwał. Jego jasna skóra źle znosiła tutejsze słońce.
Niemal całe ciało swędziało go i piekło niemiłosiernie, jednak
w żaden sposób tego nie okazywał. Nie chciał dawać Gryfonce
kolejnego powodu, by się wycofać.
Zerknął na idącą parę kroków za
nim Hermionę. Sam nie wiedział, co mu strzeliło wczoraj do głowy.
To, że ją objął dla wygody to jedno, ale ten dotyk... To była
już zupełnie inna sprawa. Jego palce jakby bez jego woli zaczęły
gładzić delikatną skórę. Zaklął w myślach, postanawiając
wyrzucić z głowy ten incydent. O tak, to właśnie był niewinny
incydent, który się nie powtórzy. Zapomni o swojej głupocie i o
kwiatowym zapachu, którym bezwiednie zaciągał się, chowając
twarz w jej lokach.
Po krótkim czasie jego oddech stał
cię cięższy. Podłoże stawało się coraz bardziej nierówne,
pojawiało się coraz więcej pagórków. Tu i ówdzie rosły kępy
wysuszonej, bladozielonej, i wysokiej na trzydzieści centymetrów
trawy. Prefekci naczelni musieli uważać, ponieważ wśród niej
znajdowały się małe wysuszone i bezlistne krzaki, o które
nie raz się skaleczyli. O ile arystokrata nie musiał się tym
bardzo przejmować z powodu dłuższych spodni, o tyle łydki
Hermiony pokrywały niewielkie zadrapania. Dziewczyna, chociaż
marzyła o odpoczynku, wiedziała, że obecne miejsce się na to nie
nadaje. Dlatego zagryzała wargi i szła dalej, rozmyślając o
wczorajszej rozmowie i o tym, co wydarzyło się, gdy chłopak
myślał, że Gryfonka zasnęła. Jej rozważania przerwał krzyk
Dracona. Zamrugała i z niezrozumieniem w oczach spojrzała
na blondyna.
— Dlaczego się zatrzymałeś?
— spytała, podchodząc bliżej niego.
— Granger, cholera, nie idź tu!
— Ale o co ci chodzi, Mal…
Malfoy! — pisnęła, gdy zobaczyła, jak nieco ciemniejszy
piach, na którym stał jej współlokator, zapada się, wciągając
go pod ziemię. Cofnęła się gwałtownie, widząc, że stoi na
krawędzi ruchomych piasków.
— Może byś mi pomogła, a nie
jęczysz i piszczysz pod nosem! Dzień dobry! Ja tu umieram!
Hermiona złapała się za głowę,
wiedząc, że nie da rady dosięgnąć arystokraty. Stał od niej
zbyt daleko i coraz szybciej zapadał się pod ziemię. Piach
wciągnął już całe jego łydki.
— Spokojnie! Tylko spokojnie!
— wrzasnęła. — Nie ruszaj się, bo wtedy szybciej się
zapadasz!
— No co ty, kurwa, nie powiesz?!
Idź i znajdź coś! Cokolwiek, żeby mnie stąd wydostać.
Hermiona pokiwała głową, jakby
dodając sobie otuchy.
— Dobra, idę! Za chwilę
wracam, a ty nigdzie się nie ruszaj!
Zaklął siarczyście, piorunując ją
wzrokiem, mówiącym: „A jak niby miałbym pójść
gdziekolwiek?!”.
Dziewczyna oddaliła się na
poszukiwania czegoś, co mogłoby się przydać. Nie pomagały jej
okrzyki Malfoya, który ponaglał ją i groził konsekwencjami, które
poniesie w razie jego śmierci. Kątem oka zauważyła coś
długiego i podłużnego. Nie zastanawiając się nad tym, co robi,
chwyciła swoją zdobycz i wróciła do Dracona, który był
uwięziony w ruchomych piaskach aż do pasa. Blondyn stał, trzymając
ręce w górze, na wysokości głowy, zupełnie jakby ktoś do
niego celował.
— Łap! — krzyknęła,
zarzucając swoją zdobycz niczym lasso.
Ślizgon uniósł jasną brew
i spojrzał na nią z politowaniem. Gdyby jego sytuacja nie
byłaby tak tragiczna, wybuchnąłby śmiechem, jednak w obecnym
położeniu pozwolił sobie tylko na ironiczny uśmieszek.
Hermiona zamrugała, nie rozumiejąc
zachowania arystokraty.
— Dlaczego tego nie łapiesz,
Malfoy?!
— Może dlatego, że to, co w
tej chwili trzymasz, jest wężem? — odpowiedział
sarkastycznie i cicho zaśmiał się, widząc jej minę.
Dziewczyna wykrzywiła się i zerknęła
w dół. Pisnęła, widząc w swych dłoniach ogon pokryty brązowymi
łuskami. W czasie, gdy Hermiona stała jak sparaliżowana, wpatrując
się w swoją zdobycz, Draco zdołał wyjąć nóż z kieszeni i
bez wahania wbił go w łeb węża, szykującego się do ataku na
jego współlokatorkę. Wychylił się i chwycił martwe zwierze,
mocno zaciskając na nim dłonie.
— Ciągnij, Granger! — rozkazał
chłopak, sprowadzając ją na ziemię.
Gryfonka zaczęła ciągnąć węża,
powoli cofając się i jednocześnie wyciągając blondyna
z ruchomych piasków. Po chwili Malfoy był już wolny.
Siedzieli na piasku, ciężko oddychając. Chłopak spojrzał na
dziewczynę, która nadal zaciskała dłonie na ogonie węża.
— Brawo, Granger. Choć raz ci
się coś udało. Znalazłaś nam kolację.
— Nawet mi nie mów
— wymamrotała Hermiona, lekko zielona na twarzy. Zamrugała
i w końcu wypuściła swoją zdobycz. Spojrzała na
Ślizgona, do połowy ubabranego w mokrym piasku i rozkazała:
— Ściągaj spodnie, Malfoy.
Ślizgon zakrztusił się śliną,
słysząc słowa swojej towarzyszki. Odchrząknął nieco zbity
z tropu i uniósł brew.
— Może i jestem od ponad dwóch
tygodni w celibacie, wygłodniały i osłabiony, ale nie dam się tak
po prostu wykorzystać, Granger. Próba godna podziwu, jednak…
Dziewczyna zarumieniła się i zgromiła
wzrokiem arystokratę. Parę razy otworzyła usta, szukając
odpowiednich słów na ripostę. Wstała, otrzepała się z piasku i
oparła ręce na biodrach. Spojrzała gniewnie na siedzącego przed
nią blondyna.
— Albo się mnie posłuchasz i
zdejmiesz te spodnie, albo już wkrótce będziesz cierpiał… i to
poważnie.
Draco wybuchnął śmiechem, kładąc
się na piachu. Zakrył twarz ramieniem, trzęsąc się ze śmiechu,
dopóki Gryfonka nie warknęła:
— Ale ty jesteś tępy, Malfoy.
Naprawdę, zachowujesz się jak sześciolatek. McGonagall nie
uprzedziła mnie, że będę musiała bawić się w przedszkolankę…
— A więc lubisz się
przebierać? Powiedz mi, Granger, wolałabyś się wcielić
w pokojówkę czy seksowną pielęgniarkę? — zapytał
chłopak, w końcu odkrywając twarz.
Spojrzał na nią z dziwnym blaskiem w
stalowych oczach. Poruszył brwiami i ponownie wybuchnął śmiechem.
Hermiona tupnęła nogą i zmrużyła oczy. Uśmiechnęła się pod
nosem i kopnęła piach, posyłając drobne kryształki na
Ślizgona.
— Hej!
— I tak jesteś cały ubłocony,
odrobina więcej piasku nie zrobi ci różnicy…
— Tak? — spytał, siadając i
wpatrując się w stojącą przed nim drobną dziewczynę.
Hermionie nie podobało się to
spojrzenie.
„Coś knuje…”
Nim zdążyła zareagować, arystokrata
doskoczył do niej i powalił ją na rozgrzany piach. Kasztanowłosa
pisnęła i spróbowała uwolnić się spod Dracona. Chłopak zaśmiał
się złośliwie, jedną dłonią złapał ją za nadgarstki,
uniemożliwiając ucieczkę. Spojrzał na nią, a dziewczyna
domyśliła się jego zamiarów po wesołych iskierkach w niebieskich
oczach. Arystokrata wolną rękę przesunął na talię Hermiony i,
nie spuszczając wzroku z jej twarzy, z premedytacją zaczął
ją łaskotać. Gryfonka piszczała i śmiała się, wijąc się na
wszystkie strony, by uciec od nachalnej dłoni. W pewnej chwili
Ślizgon uniósł się na kolana i uwolnił dłonie Hermiony, ale
tylko po to, by nabrać piachu i nasypać go na włosy dziewczyny.
— Malfoy! Przestań! — zaśmiała
się, zakrywając twarz dłońmi i próbując uciec przed drobnymi
kryształkami.
— Przecież to tylko odrobina
piasku, Granger.
— Malfoy, złaź ze mnie!
— Jeszcze przed chwilą kazałaś
mi zdejmować spodnie, a teraz mam z ciebie zejść? Nieczysto pani
gra, panno Granger.
Dziewczyna nabrała garść piachu i
cisnęła nim w twarz arystokraty. Wykorzystując jego chwilowe
oślepienie, podpierając się na dłoniach, cofnęła się w tył,
uwalniając się z tej jednoznacznej pozycji. Śmiejąc się,
otrzepała włosy, próbując pozbyć się jak największej ilości
piachu. Spojrzała na Dracona, który nadal nie odkrywał twarzy.
— Co ci jest, Malfoy? — spytała,
przestając się śmiać.
— Nasypałaś mi piachu do oczu,
Granger. Nie umiesz się bawić — powiedział z wyrzutem
niczym pięcioletni chłopczyk. — Chodź tu i mi teraz pomóż.
— Nie trzyj tak tego, bo będzie
jeszcze gorzej — westchnęła Hermiona, podchodząc do niego,
myśląc, że w tej chwili naprawdę czuje się jak przedszkolanka.
Gdy była tuż przed nim, Draco odkrył
twarz, ukazując przebiegły uśmieszek. Chwycił jej dłonie i
okręcił ją, przysuwając Gryfonkę do siebie.
— Nie, Malfoy… już nie!
— pisnęła dziewczyna, wykręcając się, jakby już czuła
jego palce na swoich żebrach.
— Już nie? — spytał
rozbawiony, powoli przesuwając dłonie na talię kasztanowłosej,
która coraz bardziej wierzgała, nie mogąc znieść jego dotyku.
— Malfoy! — krzyknęła
Hermiona, siląc się na władczy ton, jednak pożądany efekt został
popsuty przez kolejny niekontrolowany chichot dziewczyny. — Malfoy!
— Dobra, już nie będę
— powiedział, wypuszczając w końcu Gryfonkę.
Hermiona odwróciła się w jego
stronę, otrzepując się z piachu. Widząc rozbawiony wzrok
arystokraty, podeszła do niego, chcąc mu się odpłacić pięknym
za nadobne, jednak Ślizgon nawet nie drgnął. Stał niewzruszony, z
założonymi rękami, uśmiechając się chytrze.
— Taaak? — spytał
przeciągle, unosząc brew.
— Musisz... mieć... gdzieś...
łaskotki — mamrotała pod nosem, bezskutecznie próbując
odegrać się na chłopaku. — Zobaczysz, znajdę to miejsce
— oznajmiła, patrząc mu w oczy, jednocześnie próbując
odnaleźć słaby punkt przeciwnika.
Arystokrata opuścił ręce, na znak,
że nie będzie się bronił i powiedział:
— Proszę bardzo. Szukaj sobie
do woli. Proponuję, byś spróbowała trochę niżej.
Hermiona przewróciła oczami.
— Prostak. Koniec z tym, mamy
ważniejsze sprawy na głowie.
Podeszła do plecaka i wyjęła z niego
butelkę wody.
— Mam się szykować na dokładną
kontrolę osobistą? — spytał, powodując, że Gryfonka się
zakrztusiła.
Podszedł do niej i zabrał butelkę,
nie mogąc nadziwić się, z jaką łatwością można ją
zawstydzić.
Usiedli przy plecaku, by zjeść
resztki wczorajszej kolacji. Dzięki zdobyczy Hermiony nie musieli
dziś martwić się o jedzenie. Wraz z upływem czasu, mijała także
beztroska i radość ostatnich chwil. Towarzysząca im cisza nagle
stała się niezręczna i przytłaczająca. Oboje myśleli o tym,
co się właśnie wydarzyło i próbowali znaleźć jakieś
logiczne wyjaśnienie.
— To pewnie od słońca
— oznajmiła nagle Hermiona, chcąc przerwać milczenie.
— Tyle błąkamy się po tej pustyni... to nic dziwnego, że
dostaliśmy udaru — dodała, kiwając potakująco głową,
jakby chciała przekonać nie tylko Ślizgona, ale też i samą
siebie.
— Tak, to z pewnością udar
— zgodził się szybko arystokrata, ciesząc się, że nie
musi wymyślać powodów swojego zachowania. W gruncie rzeczy, sam
nie wiedział, jak to wyjaśnić. Chcąc szybko zmienić temat,
zapytał: — A tak właściwie to dlaczego kazałaś mi zdjąć
spodnie?
Dziewczyna wyjęła z plecaka poradnik
i otworzyła go na rozdziale na temat niebezpieczeństw, czekających
na pustyni.
— Zgodnie z tym, co napisali w
części poświęconej ruchomym piaskom, której zresztą nie
chciałeś czytać, bo, cytuję: „tylko idiota by w nie wszedł”,
powinieneś możliwie jak najdokładniej pozbyć się piachu
z ubrania, bo podczas marszu będzie ranił skórę. To z kolei,
kolego, może prowadzić do zakażenia, które może poważnie
zaszkodzić przetrwaniu twojego arystokratycznego rodu, a w
najgorszym wypadku nawet do amputacji — oznajmiła poważnym,
naukowym tonem, nieco koloryzując skutki możliwych obrażeń. Wciąż
jednak miała przed oczami bezwzględny wyraz twarzy Ślizgona, gdy
ją łaskotał, więc jej drobne kłamstwo zostało usprawiedliwione.
Kiedy skończyła wykład, arystokrata
przełknął ślinę i, patrząc na swoje ubłocone spodnie,
oznajmił:
— To ja może jednak...
— Dobry pomysł — przytaknęła
kasztanowłosa, patrząc na niego z rozbawieniem.
Arystokrata skończył jeść i wstał,
wyczekująco patrząc na Gryfonkę. Gdy ta nie zareagowała, warknął:
— Może byś tak dała mi trochę
prywatności?
Zdezorientowana dziewczyna spojrzała
na swojego towarzysza, w pierwszej chwili nie widząc, o co mu
chodzi. Dopiero gdy blondyn znacząco spojrzał najpierw na swoją
dolną część garderoby, później z powrotem na nią, wstała i
odwróciła się do niego plecami.
— Ty chyba sobie kpisz — syknął
poirytowany arystokrata, podchodząc do dziewczyny. — Idź tam
— dodał, wskazując na oddalone o jakieś sześćset metrów
wzniesienie.
— Ale to jakieś piętnaście
minut drogi!
— I tak idziemy w tamtym
kierunku — dodał, widząc reakcję Gryfonki. — Spotkamy
się za wzniesieniem, pasuje?
— Pasuje — odwarknęła,
ruszając samotnie w dalszą drogę.
Arystokrata przyglądał się marszowi
dziewczyny, czekając, aż ta zniknie za wielką wydmą piaskową.
Dopiero gdy zniknęła mu z oczu, zdjął spodnie i bieliznę, by
oczyścić je z piachu, najdokładniej jak to tylko możliwe. Co
prawda teraz zaczynał wątpić, czy aby wszystkie słowa Gryfonki
były prawdą, wolał jednak nie ryzykować.
Gdy był już absolutnie pewien, że
nic poważnego mu nie grozi, ubrał się, założył plecak i ruszył
na wyznaczone miejsce. Idąc, rozmyślał nad pretekstem, dlaczego to
wszystko tak długo trwało. Mijając wzniesienie, już niemal
widział oskarżycielski wzrok dziewczyny. Wziął głęboki oddech,
wychodząc jej na spotkanie... tylko że jej wcale tam nie było.
Rozejrzał się wokół, czując lekki
niepokój, związany ze zniknięciem Gryfonki.
„Czekaj, stop. Jakie zniknięcie?
Pewnie jest po zachodniej stronie albo pomyliła wzniesienia... w
końcu to kobieta”.
Nie mógł jednak pozbyć się uczucia,
że coś jest nie tak... że coś jej się stało.
„No ale niby co jej się mogło
stać?! Poza ukąszeniem, napadem jakiegoś większego zwierzęcia,
albo pogrzebaniu w ruchomych piaskach... Cholera! Wiedziałem, że to
zły pomysł, żeby puszczać ją samą. Cholera jasna!”.
Jednak naprawdę panikować zaczął
dopiero wtedy, gdy okrążył wzniesienie. Usiadł w cieniu
palmy, by w spokoju zastanowić się, co teraz. Postanowił
wrócić do miejsca, w którym urywały się jej ślady. Arystokrata
z ulgą przyjął, że nigdzie nie było widać ruchomych piasków.
Tę opcję mógł wykluczyć.
„Więc gdzie ona, do cholery,
jest?!”.
Z braku lepszego pomysłu, wyciągnął
z plecaka poradnik, szukając jakiejkolwiek wskazówki.
„Kurwa mać, co mnie obchodzą
główne symptomy udaru i leczenie jego objawów. Dlaczego nie ma tu
czegoś w stylu: Zgubiłeś Gryfonkę? Żaden problem, wystarczy po
prostu... nie, co ja robię, odbija mi już”.
Zbliżała się noc, a wraz z nią
malały szanse na znalezienie dziewczyny. Draco sam nie wiedział,
ile razy wołał Gryfonkę, jednak nie uzyskał żadnej odpowiedzi.
Nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że dziewczyna może nie
przetrwać nocy, zaczął rozbijać obóz.
Nic nie zjadł, nie był w stanie
niczego przełknąć. Dorzucił drewna do ognia i położył się
w śpiworze, który teraz wydawał mu się nienaturalnie duży i
zimny. Odrzucając od siebie myśl, że Gryfonka pewnie zamarza,
tułając się bez celu, przewrócił się na drugi bok, mając
nadzieję, że sen przyniesie mu wytchnienie od ponurych myśli.
— Cholera jasna! — wykrzyknął,
wychodząc ze śpiwora.
„Dlaczego mnie to w ogóle
obchodzi? Nieraz życzyłem jej śmierci, więc dlaczego, do jasnej
cholery, nie mogę zasnąć! Bo razem mieliśmy większe szanse na
przetrwanie? Bo sam sprowadziłem na nią śmierć? Niech to wszystko
szlag jasny trafi!”.
Wyobrażał sobie reakcję nauczycieli
i Ministerstwa, gdy okaże się, że Granger nie żyje, gdy zobaczył,
majaczące w oddali, światło.
— Granger?
Bez zwłoki spakował rzeczy do plecaka
i, nie zważając na chłód, ruszył w tamtym kierunku. Nawet jeżeli
to nie Gryfonka, liczył na to, że znajdzie tam pomoc.
Sam nie wiedział, ile czasu zajęła
mu wędrówka na szczyt wzniesienia. Kiedy tam dotarł, zrozumiał,
iż jego nadzieje na odnalezienie pomocy były płonne. Wyczuwając
niebezpieczeństwo, odruchowo padł na ziemię, by nikt go nie
zauważył. Z mocno bijącym sercem, obserwował rozgrywającą się
scenę.
Co najmniej dwudziestu mężczyzn o
ciemnej karnacji, ubranych w czarne szaty obwiązane w pasie białym
materiałem, rozbijało obóz. Niektórzy stawiali dookoła wielkie
brązowe namioty, zrobione ze zwierzęcych skór. Wewnątrz okręgu
płonęły trzy ogromne stosy. Na końcu obozu, w drewnianej
zagrodzie trzymane było stado wielbłądów. Tuż przy zagrodzie
piętrzyły się małe, drewniane klatki i skrzynie, zapewne z innymi
mniejszymi zwierzętami. Z tego, co widział, każdy z mężczyzn
był uzbrojony w sztylet przypięty do białego pasa, jednak nie to
było najgorsze. Odnalazł Granger. Szkoda tylko, że była uwięziona
w jednej z kilkunastu małych, stalowych klatek, wystawionych w
rzędzie na samym środku obozu.
„I jak ja mam ją stamtąd
wyciągnąć” — pomyślał Draco i wytrzeszczył oczy,
widząc, jak sytuacja staje się jeszcze gorsza. Z głównego namiotu
wyszło co najmniej piętnastu mężczyzn ubranych w nieco bogatsze
stroje. Z łatwością można było od nich wyczuć pieniądze.
Zamrugał, gdy dotarło do niego, co za chwilę ma się tu odbyć i
musiał walczyć, by nie roześmiać się w głos. Cała jego troska
i zmartwienia, jakie przeżywał przez ostatnie godziny, odeszły
w zapomnienie, gdy uświadomił sobie, że…
— Granger została schwytana
przez handlarzy niewolników — wykrztusił, trzęsąc się nie
tyle z zimna, co z powstrzymywanego chichotu.
„O ironio! Mugolka schwytana przez
handlarzy niewolników!” — powtórzył w myślach,
ocierając łzy rozbawienia.
Po chwili spoważniał. Niby jak miał
ją z tego wyciągnąć? Z pomocą czarów byłoby to banalnie
proste... ale teraz? Był pewien, że jeśli tylko wyjdą z tego
cało, będzie wypominał Gryfonce tę sytuację do końca życia.
Odczołgał się trochę, by móc
niezauważenie przedostać się na tyły obozu. Mając pewność, że
nikt go nie zauważy, wstał i znieruchomiał, gdy poczuł ostrze na
plecach. Zerknął przez ramię i zobaczył mężczyznę po
czterdziestce, ubranego w ciemnoczerwone szaty. Na pierwszy rzut
oka widać było, że również należy do grona bogatszych spośród
zgromadzonych tu ludzi. Tak jak pozostali, którzy wyszli z głównego
namiotu, musiał być kupcem. Widocznie, na nieszczęście Ślizgona,
nieco spóźnił się na rozpoczęcie licytacji.
— Proszę, proszę… następny
okaz do sprzedania — powiedział przeciągle mężczyzna po
arabsku. Draco dziękował Merlinowi, za to, że matka zmusiła go do
nauki tego języka. — Odwróć się — rozkazał.
Arystokrata, nie mając innego wyboru,
spełnił jego rozkaz. Kupiec zmierzył go badawczym spojrzeniem,
mamrocząc cicho:
— No proszę, ależ mi się
trafiło. Wysoki, umięśniony, choć nieco zmizerniały. Gęba też
niebrzydka. Dostanę za ciebie cztery wielbłądy.
— ŻE CO PROSZĘ?! JESTEM WART
CO NAJMNIEJ…
Silny cios w brzuch przerwał wywód
oburzonego chłopaka. Draco pochylił się, przyciskając dłoń do
bolącego miejsca. Mężczyzna, najwyraźniej rozumiejąc angielski,
warknął:
— Pyskaty i gwałtowny… zły
będzie z ciebie niewolnik, ale każdego można wyćwiczyć
— oznajmił, unosząc dłoń do kolejnego ciosu.
Ślizgon wykorzystując to, iż dłoń
ze sztyletem nieco się od niego oddaliła, chwycił rękę dzierżąca
broń i wykręcił ją. Drugą dłonią wyprowadził szybki
silny cios w twarz kupca. Mężczyzna padł na ziemię, tracąc
przytomność.
— Nikt mi nie będzie wmawiał,
że jestem wart cztery wielbłądy, kmiocie — warknął
arystokrata, kopiąc go na odchodne.
Podszedł do wielbłąda przeciwnika i
skrzywił się, gdy poczuł jego zapach. Zajrzał do bagaży
mężczyzny i wyjął z nich liny oraz kawałek materiału. Związał
nieprzytomnego kupca i zakneblował mu usta. Zdjął z niego
wierzchnie ubranie i nałożył je na siebie. Górną krawędź szaty
narzucił na głowę, tworząc z niej kaptur. Schował swój plecak
w jednym z worów noszonych przez zwierzę. Ujął w dłoń
lejce i zaczął prowadzić wielbłąda do obozu handlarzy
niewolników.
Szedł do klatek z niewolnikami z
pochyloną głową, by swoją jasną karnacją nie prowokować pytań
i oskarżeń. Przywiązał zwierzę do drewnianych bel, tak jak
pozostali uczestnicy licytacji, po czym, biorąc z nich
przykład, podszedł do klatek z niewolnikami. Kupcy z kamiennymi
minami badawczym wzrokiem lustrowali zamkniętych nieszczęśników,
nie pokazując, który z nich zrobił na nich wrażenie, by nie
zwalić sobie na głowę konkurencji.
Draco powoli szedł wzdłuż klatek,
udając zainteresowanego całym wydarzeniem, lecz tak naprawdę
wypatrywał znajomej sylwetki Gryfonki. W końcu ją znalazł,
siedziała zamknięta w ostatniej klatce. Z ulgą zaobserwował, że
oprócz paru niewielkich siniaków na lewym ramieniu, powstałych na
skutek zbyt mocnego zaciśnięcia na nim dłoni handlarza, dziewczyna
była cała.
Podszedł bliżej jej klatki i
uśmiechnął się drwiąco, widząc, jak Hermiona, nawet na niego
nie patrząc, gwałtownie odsuwa się do tyłu. Szkoda, że na niego
nie patrzyła, bo wtedy wyzbyłaby się całego strachu. Draco w tym
momencie nieco odchylił ciemnoczerwony materiał z twarzy, starając
się uświadomić dziewczynę, że odsiecz właśnie nadeszła.
Przeklął siarczyście w myślach, gdy Gryfonka nadal nie podnosiła
głowy. Nie mógł nic do niej powiedzieć, gdyż oprócz niego
Hermionie przyglądało się dwóch innych kupców.
— Och, widzę, że panowie mają
wykwintny gust — powiedział śpiewnym tonem, podchodzący do
nich, mężczyzna.
Tak jak większość tu zebranych miał
około czterdziestu lat. Ubrany w czarne luźne spodnie i koszulę,
jako jeden z nielicznych nie zakrywał twarzy. Miał czarne, gęste
włosy, długie bokobrody i szeroki uśmiech na nieco pomarszczonej
twarzy, ukazujący kilka złotych zębów. Zatarł ręce i
kontynuował:
— Tak, tak panowie. To
niesamowity okaz, schwytany dzisiejszego dnia. Jasna cera, kasztanowe
loki i ta figura! Będziecie nią zachwyceni, jakąkolwiek prace jej
przydzielicie — powiedział do zakapturzonej trójki, stojącej
przy klatce z Hermioną.
Gryfonka nadal nie podnosiła głowy.
Siedziała w rogu klatki, obejmując kolana i delikatnie
kołysała się, sprawiając wrażenie bezbronnej i przerażonej.
Mimo iż czuła lęk i drżała przy każdym mocniejszym
podmuchu lodowatego wiatru, w głowie opracowywała plan jak się
stąd wydostać. Uśmiechnęła się podstępnie, gdy w jej głowie
zaczął rodzić się plan.
„Graj dalej! Och, patrzcie, jaka
jestem słaba! Nie zrobię wam problemów!” — kpiła w
myślach.
Zerknęła w górę, gdy poczuła
dziwne mrowienie w klatce piersiowej, zupełnie, jakby gdzieś w
pobliżu kręcił się jej współlokator. Wiedziona tym niedawno
odkrytym uczuciem, jakie czuła w jego obecności, szybko rozejrzała
się, jednak nigdzie nie zauważyła charakterystycznej blond
czupryny. Przed jej klatką stała czwórka mężczyzn, z czego
trzech było w kapturach. Gryfonka cicho prychnęła pod nosem.
„Jasne, kaptury wiele wam dadzą.
Jak tylko wrócę do Hogwartu, zadbam o to, byście dostali za
niewolnictwo!”
Dziewczyna z powrotem opuściła głowę.
Czuła wściekłość, słysząc wesoły i podekscytowany ton
handlarza niewolników. Nic nie rozumiała z obcego języka, jednak
domyślała się, iż facet próbuje jak najlepiej zareklamować swój
towar.
Gdy tylko irytujący sprzedawca od nich
odszedł Draco zwrócił się do dwóch konkurentów.
— Co myślicie panowie? Warto? —
spytał, rozpoczynając z mini powolną wędrówkę po obozie.
Najwyższy z nich, mierzący ponad dwa metry odpowiedział mu mocnym
donośnym głosem:
— Oczywiście. To wyjątkowa
okazja. Rzadko trafia się tu dziewczyna o takiej cerze. Szkoda
tylko, że głowę miała opuszczoną… Ale nic straconego! Podczas
licytacji na pewno dokładnie ją pokażą…
— Dokładnie! A nawet jeśli
twarz szpetna popatrz na ciało! Wreszcie czeka nas jakaś porządna,
ostra licytacja.
Draco uśmiechnął się wrednie pod
osłoną kaptura i powiedział:
— Nie sądzę, żeby tak było.
Z tego, co widzę, nie było przy jej klatce wielu chętnych...
— Bo to pospolity i biedny motłoch,
nie stać ich na egzotykę.
Ślizgon na chwilę przymknął oczy,
czując przypływ irytacji.
„Czy ten idiota nie może tak po
prostu zrezygnować?!”
— Ja chyba jednak nie będę
ryzykował… — rzucił tajemniczo, mając nadzieję, że jego
przynęta zadziała na tych dwóch. Odwrócił się, jednak nie
zdążył zrobić kroku, gdy usłyszał:
— Jak to?
Blondyn zaśmiał się cicho, wiedząc,
że kupcy łyknęli haczyk. Mężczyźni nie zauważyli nic złego w
jego złowieszczym śmiechu, zakładając, że ich pytanie szczerze
rozbawiło nowego towarzysza.
— Panowie, naprawdę się nie
domyślacie? Spójrzcie na nią! Co robiłaby samotna kobieta na
pustyni? Moim zdaniem, z takim wyglądem, pracowała w jakimś
obskurnym burdelu i z niego uciekła. Patrząc na jej wychudzenie,
śmiało można stwierdzić, że tułała się tu bez jedzenia co
najmniej tydzień. Jest wygłodzona, pewnie konająca z wycieńczenia
i, jestem pewien, ma jakąś chorobę weneryczną! Ja dziękuję za
taką niewolnicę! — dodał, udając święte oburzenie, choć
tak naprawdę pękał ze śmiechu.
Najniższy z nich trzech uniósł
drżącą dłoń i przyłożył ją do gardła.
— Naprawdę pan tak sądzi? Skąd
wiadomo, że aż tydzień…
Ślizgon pochylił się ku nim i
szepnął konspiracyjnie:
— Mam tu swoich ludzi. I
prosiłbym o dyskrecję… mówię to wam, bo was polubiłem panowie.
— Oczywiście — odpowiedział
niższy mężczyzna, kiwając gorliwie głową, po czym wrócił do
klatek, by wypatrzeć nowy cel.
— A ja jednak zaryzykuję. Tak…
myślę, że warto — powiedział olbrzym z oślizgłym uśmieszkiem.
Arystokrata podtrzymywał z nim
rozmowę, coraz bardziej oddalając się od reszty handlarzy i
kupców. Gdy znaleźli się za jednym z namiotów, Draco zwolnił
nieco, pozwalając, by olbrzym go wyprzedził. Modląc się do
Merlina, by mężczyzna zemdlał po pierwszym ciosie, blondyn chwycił
spory kamień i uderzył go w tył głowy.
Ślizgon zaklął, nieświadomie
przechodząc na angielski, widząc, że, pomimo jego gorących
modłów, wysoki przeciwnik tylko się zachwiał.
— Jasna cholera — jęknął
żałośnie blondyn, widząc, jak kupiec powoli odwraca się ze
wściekłością w oczach, szykując się do zadania pierwszego
ciosu.
Arystokrata, wciąż powoli się
cofając, gorączkowo rozglądał się za czymś, co zwiększyłoby
jego szanse w walce z dwumetrowym osiłkiem. Gdy nic takiego nie
znalazł, powrócił wzrokiem do swojego przeciwnika, w idealnym
momencie, by zobaczyć zbliżającą się do jego twarzy pięść.
W każdej innej sytuacji zapewne po
takim ciosie straciłby przytomność, jednak od wyniku tej walki
zbyt dużo zależało. Zmusił się do wstania z ziemi, tylko po to,
by po chwili zostać złapanym w pół przez olbrzyma i dzielnie
znosić kolejne ciosy, tym razem w brzuch.
„Kurwa… za chwilę zostanie ze
mnie miazga” — pomyślał, plując krwią.
Czując już lekkie zamroczenie, zdobył
się na to, by kopnąć przeciwnika w piszczel. Draco wyszczerzył
zęby, gdy olbrzym się zachwiał, dając mu szansę na ucieczkę.
— Taki wielki, a tak łatwo dał
się …
Nie dane mu było dokończyć. Przez
swoją ignorancję, stracił czujność i zbyt późno podjął
decyzje o tym, by zejść z drogi rozwścieczonemu osiłkowi, gdy ten
z rozpędu rzucił się na niego, przygwożdżając arystokratę
twarzą do ziemi. Niezbyt fortunna sytuacja, w jakiej aktualnie
znajdował się Ślizgon, pogorszyła się, gdy olbrzym owinął
ramię wokół szyi arystokraty, powoli odcinając mu dopływ tlenu.
Malfoy po raz ostatni spojrzał na,
oddaloną o zaledwie kilka centymetrów, twarz swojego oprawcy. Pełne
pogardy, nienawiści i żądzy zwycięstwa oczy wpatrywały się w
niego, napawając się widokiem umierającego chłopaka.
Widok tryumfującego przeciwnika
wyzwolił w blondynie pokłady energii. Obraz znów się wyostrzył,
jednak pomimo to, Ślizgon niewiele był w stanie zdziałać. Nie
widząc w tym najmniejszego sensu, ale też nie mając innego
wyjścia, wbił dwa palce w nienawistne oczy osiłka.
Olbrzym odskoczył od niego,
zasłaniając dłońmi twarz. Nie chcąc marnować ani chwili, Draco
rozejrzał się za jakąkolwiek bronią. Dostrzegł, leżący w
pobliżu, spory kamień, podniósł go i z całej siły uderzył
w czaszkę przeciwnika. Powtórzony cios przyniósł zamierzony
efekt.
— A to wszystko po to, by
wykupić Granger za kradzionego wielbłąda… — wydyszał,
odrzucając głaz.
Otarł stróżkę krwi i warknął,
widząc sporą jej ilość na dłoni. Rozejrzał się nieprzytomnym
wzrokiem, upewniając się, że nikt nie widział tego małego
incydentu. Przesunął koniuszkiem języka po dolnej wardze
i skrzywił się, czując ból w kąciku ust.
„Może to zabrzmi narcystycznie,
ale wiele oddałbym za lusterko” — pomyślał,
zastanawiając się, jak wygląda po walce.
Z niepokojem przesunął dłonią
po nosie i westchnął z ulgą. Wyglądało na to, że oprócz
rozciętej wargi jego twarz nie poniosła żadnych większych
obrażeń.
Zerknął na nieprzytomnego olbrzyma.
Podczas starcia odsunęli się nieco od namiotu i gdyby tak go
tu zostawił, z pewnością by go ktoś zauważył. Podszedł do
niego, złapał za ramiona i przeciągnął za namiot. Nałożył
kaptur i wrócił do obozu akurat w momencie rozpoczęcia licytacji.
W samym jego środku, między trzema
płonącymi stosami, ustawiono niewielkie podium. Draco stanął
przed nim wraz z innymi i cierpliwie czekał na ostatniego
niewolnika. Zamarł, gdy zobaczył Gryfonkę. Ręce miała związane,
a koniec solidnego sznura trzymał jeden ze strażników, który
dosłownie wciągnął dziewczynę na podium, tuż obok prowadzącego
aukcję. Hermiona omiotła wszystkich pogardliwym spojrzeniem spod
grzywy poplątanych loków.
Draco uśmiechnął się pod nosem.
„Ma to po mnie” — pomyślał,
zdając sobie sprawę jak wielki miał na nią wpływ.
— A oto ostatni okaz! Piękna
dama z dalekich stron! Zgrabna, ładna i pojętna. Uwaga! Tylko dla
prawdziwych mężczyzn, dziewczyna ma trudny charakterek! — zawołał
i pociągnął za sznur, przysuwając do siebie Gryfonkę.
Ta obróciła się w jego stronę i
splunęła mu prosto w twarz, wywołując tym ciche pomruki i
stłumione śmiechy. Prowadzący zaklął i odepchnął
kasztanowłosą, patrząc znacząco na jej strażnika. Mężczyzna,
otrzymując nieme polecenie, złapał Gryfonkę za ramię i mocno
zacisnął na nim potężną rękę. Hermiona skrzywiła się i cicho
jęknęła, spuszczając głowę.
— Zaczynamy! Kto jest chętny?
Draco, pewny, że wyeliminował
wszystkich przeciwników, otworzył usta, by podać cenę, jednak
wyprzedził go ktoś inny.
— Jeden wielbłąd!
Ślizgonowi zazgrzytał zębami. Z
niedowierzaniem spojrzał na stojącego parę osób dalej mężczyznę.
— Trzy wielbłądy! — odezwał
się ktoś z końca tłumu.
— Wielbłąd i pięć sztabek
złota!
Chłopak stał jak zamurowany.
Licytacja osiągnęła zawrotne tempo. Po chwili cena za Hermionę
osiągnęła niewiarygodny pułap
— Wielbłąd i dziesięć
sztabek złota po raz pierwszy… po raz drugi…
— Wielbłąd i cała zawartość
jednej z toreb! — krzyknął blondyn. Przez walkę
z dwumetrowym osiłkiem niemal zapomniał o bonusie, jaki
znalazł w bagażu spóźnionego kupca.
Zapadła cisza. Każdy obrócił się w
jego stronę. Nawet Hermiona, która nie rozumiała ani słowa,
zerknęła na tajemniczą postać ubraną w ciemnoczerwone szaty,
wyczuwając zmieszanie innych. Prowadzący aukcję potarł w
zamyśleniu podbródek.
— A co, jeśli można wiedzieć,
jest w tej torbie? — zapytał na wpół rozbawiony na wpół
zirytowany. Był pewien, że tajemniczy mężczyzna tak naprawdę nic
nie miał i grał na czas.
— Dwadzieścia pięć sztabek
złota — powiedział, a w obozie rozległy się podekscytowane
szepty. — Plus wielbłąd oczywiście.
— Sprzedana! — oznajmił
radośnie mężczyzna.
Skinął na strażnika, który, ciągnąc
za sznur, zdjął Gryfonkę z podium, prowadząc ją do nowego
właściciela. Dziewczyna z opuszczoną głową stanęła przed
Ślizgonem, który odebrał sznur krępujący kasztanowłosą i
ruszył do wielbłąda. Tuż za nimi szedł strażnik, który miał
odebrać zapłatę. Zajrzał do wskazanej przez blondyna torby
i skinął głową na znak, że wszystko się zgadza. Draco w
tym czasie zdjął wór, w którym schowany był jego plecak.
Ruszył w drogę, ciągnąc za sobą
związaną dziewczynę, nadal odgrywając swoją rolę. Gdy znacznie
oddalili się od obozu, który powoli zaczął znikać za piaskowym
pagórkiem, dziewczyna zaczęła stawiać opór. Hermiona co sił
próbowała wyrwać sznur z rąk blondyna.
— Granger, przestań odstawiać
szopkę — warknął Ślizgon, wiedząc, że są jeszcze zbyt
blisko obozu, by mógł ją wypuścić.
— Malfoy? — spytała
zszokowana dziewczyna, która dopiero teraz rozpoznała jego głos. W
tym dziwnym języku jego ton brzmiał zupełnie inaczej… a może to
wina przemęczenia? Chłopak odwrócił się do niej, na chwilę
odsłaniając twarz.
— Teraz dla ciebie jestem
paniczem Malfoyem, Granger — powiedział chłopak, nie mogąc
pozbyć się wrednego uśmieszku. Bądź co bądź Gryfonka właśnie
została jego niewolnicą.
— Ale co? Jak? Kiedy…
— To nie jest dobry moment na
historie na dobranoc, Granger. Obawiam się, że pewien pan, a
właściwie dwóch, już niedługo się obudzą i nie będą zbyt
zadowoleni z tego, że ich pobiłem, notabene dla ciebie… Bo ty
musiałaś dać się złapać handlarzom niewolników! — warknął
Ślizgon, przypominając sobie, od czego się to wszystko zaczęło.
— Granger, czy to takie trudne dla ciebie przez pół godziny nie
sprawiać żadnych kłopotów? — spytał, wyciągając
z plecaka nożyk i przecinając krępujące dziewczynę
więzy.
Hermiona roztarła zaczerwienione
nadgarstki i tak jak blondyn przyśpieszyła tempo.
— Że niby to moja wina? Gdybyś
się tak nie guzdrał, do niczego takiego by nie doszło — wysyczała
Gryfonka, niemal biegnąc, by nadążyć za współlokatorem.
— Gdybym się nie guzdrał i mnie by
złapali. A wtedy kto by uratował twój tyłek? I wcale się nie
guzdrałem, po prostu byłem dokładny i nie chciałem ryzykować
tego, że mój ród…
— Nieważne! Nie chcę tego
słuchać. Jak myślisz, ile mamy czasu, zanim…
— Napadnięto mnie!
NAPADNIĘTO!!!
Prefekci naczelni spojrzeli na siebie i
zaczęli biec. Z ust dziewczyny co jakiś czas wydobywały się jęki
bólu. Draco, nie zatrzymując się, zerknął na nią, dostrzegając
teraz więcej obrażeń, które umknęły mu, gdy Gryfonka kuliła
się w celi. Zaczerwieniony prawy policzek, drobniejsze siniaki na
nogach… Poczuł gniew, który dodawał mu sił do dalszego biegu.
Widząc, jak Hermiona kuleje, nawet się nie zatrzymując, wziął ją
w ramiona.
— Nawet nie myśl, że będę
cię niósł przez całą drogę. To tylko do czasu, gdy będziemy
względnie bezpieczni — wydyszał, dziękując Salazarowi za
lata ćwiczeń, które zagwarantowały mu dobrą kondycję. — W
sumie to dobrze, że tak schudłaś.
— Nienawidzę cię, Malfoy. Dziękuję.
— Ja też cię nienawidzę, moja
niewolnico — powiedział Ślizgon z wrednym uśmieszkiem.
— Nie mów tak do mnie!
— oburzyła się, uderzając pięścią w jego ramię.
— Granger, dałem za ciebie
wielbłąda i dwadzieścia pięć sztabek złota… kradzionego, ale
jednak złota.
Gdy odgłosy pogoni ucichły,
arystokrata postawił Gryfonkę na ziemi, jednak nadal biegli, tak by
mieć pewność, że będą bezpieczni. Trzęsąc się z zimna,
rozbili obóz. Nawet tak długi bieg nie był w stanie wystarczająco
ich rozgrzać. Weszli do śpiwora, obejmując się, by dostarczyć
swoim ciałom choć odrobinę ciepła.
***
Dwa dni później ich sytuacja znacznie
się pogorszyła. Zapasy wody były na wyczerpaniu. Jeśli chodzi
o jedzenie, została im ostatnia konserwa. Siedzieli pod palmą,
chroniąc się przed południowym żarem. Hermiona zerknęła na
Ślizgona, który dzisiejszego dnia był wyjątkowo małomówny i
ponury. To on zawsze starał się ją motywować do dalszej drogi po
zwycięstwo. Teraz siedział oparty o palmę, wyglądając, jakby był
całkowicie pozbawiony nadziei na to, że im się uda. Jego złe
samopoczucie miało niekorzystny wpływ na humor Gryfonki.
Postanowiła coś z tym zrobić. Ponownie zerknęła na chłopaka
i uśmiechnęła się na widok nierówno ostrzyżonego zarostu. Nagle
wpadł jej do głowy pewien pomysł.
— Daj mi nóż, Malfoy
— powiedziała, przesuwając się tak, by siedzieć
naprzeciwko niego.
— To nie jest dobry moment na próbę
samobójczą, Granger — wymruczał leniwie blondyn, nadal nie
otwierając oczu. — Po co ci on?
— Zobaczysz.
Ślizgon westchnął i w końcu na nią
spojrzał. Wyjął nożyk z kieszeni spodni i podał go jej.
— Odchyl głowę.
— Chcesz mi poderżnąć gardło?
Kasztanowłosa prychnęła pod nosem,
przysuwając się do chłopaka.
— Nie kuś… Ktoś w końcu
musi cię porządnie ogolić, bo wyglądasz jak świnia, Malfoy.
Draco uniósł brwi, słysząc tę
bezczelną uwagę. W pierwszej chwili chciał wyśmiać Gryfonkę i
jej durny pomysł, w końcu jednak, sam nie wierząc w to co robi,
skinął powoli głową. Było mu wszystko jedno. Widząc ich zapasy,
a właściwie ich brak, zwątpił w to, czy uda im się wyjść cało
z turnieju. Wiedza o braku różdżek dręczyła go bardziej niż we
wcześniejsze dni. Umrze z wykrwawienia czy z głodu… Co za
różnica?
— Ostrzegam, Granger, jestem
bardzo przywiązany do mojej twarzy. Nie tylko ja się wkurzę, jeśli
pojawi się na niej kilka blizn — powiedział arystokrata, gdy
Hermiona odchyliła mu głowę i przyłożyła ostrze do policzka.
Zastanawiała się, czy powiedzieć mu
o tym, że po raz pierwszy będzie golić mężczyznę i to w
dodatku nożykiem, jednak koniec końców postanowiła przemilczeć
ten fakt.
— Dobrze by było mieć jakiś
krem… — westchnęła dziewczyna i delikatnie, by nie
podrażnić skóry, przesunęła ostrzem po policzku blondyna,
posługując się nożykiem niczym brzytwą. Pracowała powoli
i w skupieniu, z każdym ruchem odsłaniając coraz więcej
gładkiej skóry arystokraty. — No, teraz będziesz jakoś
wyglądać, gdy już wrócimy do Hogwartu — powiedziała
Hermiona, chcąc dodać otuchy zarówno jemu, jak i sobie.
Blondyn zamrugał, jakby coś sobie
uświadomił.
— Granger, mam pytanie
— powiedział, wpatrując się w jej odsłonięte łydki.
— Taak? — spytała
przeciągle, przesuwając ostrze po podbródku współlokatora. Za
każdym razem spodziewała się, że zatnie Dracona, a z rany tryśnie
strumień krwi. Była mile zaskoczona tym, iż tak dobrze jej to
szło.
— Dlaczego twoje nogi nie
przypominają dżungli w Amazonii?
Dziewczyna zaśmiała się.
— Przed wyjazdem rzuciłam
zaklęcie. Mam spokój jeszcze przez miesiąc.
Arystokrata przewrócił oczami,
słysząc tak proste wyjaśnienie.
— Dlaczego ja o tym nie
pomyślałem?
Hermiona wzruszyła ramionami,
kontynuując swoją pracę. Draco siedział cierpliwie z zamkniętymi
oczami, niemal zasypiając, czując jedną dłoń dziewczyny na
włosach i powolne przesuwanie zimnego ostrza po jego skórze. O
dziwo działanie Gryfonki poprawiło mu nastrój.
— Gotowe — oznajmiła,
klepiąc go delikatnie w policzek. — A nie, czekaj, tu coś
ominęłam — powiedziała, gdy dostrzegła cienką ścieżkę
zarostu tuż przy uchu i uniosła nożyk, jednak Draco, słysząc te
słowa, zdążył się poruszyć.
— Auć! Granger, ty sadystko! —
warknął arystokrata, przykładając dłoń do rany.
— Zdarza się nawet najlepszym.
Niedługo potem wyruszyli w dalszą
drogę. Żar nadal lał się z nieba, co w połączeniu z niewielkimi
ilościami wody, tylko potęgowało zmęczenie podróżników. Draco,
mimo iż Hermiona już kilka razy prosiła o wodę, uparcie jej
odmawiał. Chciał jak najdłużej zachować te ostatki.
Niezmieniający się krajobraz,
składający się tylko i wyłącznie z rozgrzanego piachu i błękitu
nieba, miał działanie niemal depresyjne. Wydawało się im, że są
w tym samym miejscu, choć szli już od kilku godzin. Dziewczyna
kilka razy żądała postoju, jednak Ślizgon wiedział, że nie mogą
sobie na to pozwolić.
— Malfoy… woda…
— wymamrotała, słaniając się na nogach.
Draco zerknął na nią przez ramię.
Twarz, podobnie jak całe ciało, pokrytą miała warstwą kurzu i
pyłu. Arystokrata wiedział, że sam nie wyglądał lepiej.
— Granger, już ci mówiłem,
że…
— Nie… Woda jest tam...
— powiedziała słabym głosem, nie odrywając spojrzenia od
kolejnej góry piasku, jaka stała im na drodze.
Ślizgon zmarszczył brwi i ponownie
spojrzał na dziewczynę.
— Tam nic nie ma, Granger. To
omamy — oznajmił stanowczo, podchodząc do Hermiony.
— Zignoruj to i idź dalej.
— Ale woda… Ona nadal tam jest
— jęknęła płaczliwym głosem, nadal wpatrując się
w miejsce, gdzie znajdowała się wyimaginowana oaza.
Draco, czując, że będzie tego
żałował, wyjął z plecaka butelkę i podał ją Hermionie.
Odczekał, aż dziewczyna opróżni butlę i ruszyli w dalszą,
wyczerpującą drogę.
***
Hermiona upada, nie mając już sił.
Tuż przy niej, na rozgrzany piach padł Ślizgon. Leżeli na
plecach, czując nieprzyjemne pieczenie tam, gdzie skóra
bezpośrednio dotykała gorących kryształków. Ciężko dysząc,
wdychali powietrze przez spierzchnięte, popękane usta i choć
słońce w tej pozycji atakowało ich oczy, byli zbyt wyczerpani, by
je zasłonić. Świat raz stawał się rozmazany i wirował,
wywołując potworny ból głowy, raz wyraźny i przesadnie nasączony
kolorami.
Draco odchylił głowę w tył i
tęsknym wzrokiem spojrzał na stojącą nieopodal palmę. Przełknął
ślinę, by choć trochę zwilżyć gardło i wychrypiał:
— Granger, już nie daleko...
wstawaj.
Dziewczyna tylko pokręciła
nieprzytomnie głową, a samotna łza popłynęła po policzku,
zostawiając jasny szlak na brudnej twarzy Hermiony.
— Granger, do ciężkiej
cholery, wstawaj — warknął, siadając na piasku.
Kasztanowłosa nadal kręciła głową,
a z jej ust wydobywały się pojedyncze rozhisteryzowane słowa.
— Nie... siły... dalej
sam...pić...
Ślizgon przysunął się do
dziewczyny, a ta spojrzała na niego błagalnie. Arystokrata wyjął
z plecaka dwie puste butelki. Odkręcił jedną i szepnął:
— Otwórz usta.
Kasztanowłosa spełniła jego cichy
rozkaz i skrzywiła się, gdy dolna warga pękła w kolejnym
miejscu. Blondyn przechylił butelkę, cierpliwie czekając, aż
cztery krople spłyną do wyschniętego gardła wyczerpanej Hermiony.
Dziewczyna z wdzięcznością w oczach przełknęła niewielką ilość
wody. Gdy Draco odkręcił kolejną butelkę i zaczął ją
przechylać nad ustami współlokatorki, Gryfonka złapała go za
dłoń i odepchnęła naczynie od siebie.
— Ty... — wychrypiała i
powoli zabrała rękę, opuszczając ją na ziemię.
Ślizgon przez chwilę siedział jak
sparaliżowany, patrząc na nią ze zdumieniem i niedowierzaniem.
Była przemęczona i odwodniona bardziej niż on, a jednak oddaje te
kilka kropli jemu, swojemu największemu wrogowi. Dochodząc do
wniosku, że tak nakazuje jej cholerna szlachetność Gryffindoru, ze
złością w oczach przechylił butelkę nad jej ustami.
Włożył plastikowe naczynia do
plecaka i wstał, sam nie wiedząc skąd czerpie na to siłę.
Chwiejnym krokiem podszedł do palmy i rzucił pod nią plecak. Gdy
wrócił do dziewczyny, ta płakała skulona, obejmując ramionami
kolana.
— Nie rycz głupia, bo się
jeszcze bardziej odwodnisz — warknął, kucając obok niej.
— Czemu beczysz?
— Myślałam, że mnie tu
zostawiłeś.
Draco prychnął pod nosem.
— Wierz mi, nie raz o tym
myślałem. Nawet nie wiesz, jak cholernie wielkim problemem jesteś
— powiedział, równocześnie nachylając się nad nią.
Trzymając ją w ramionach, powoli wstał i zaniósł dziewczynę do
palmy. Ostrożnie oparł ją o drzewo, a sam zaczął kopać dół.
Hermiona usiadła, przypatrując się
pracy Ślizgona. Nieświadomie w jej oczach zabłysła czułość
i wdzięczność. Zamknęła oczy, wspominając wszystkie ich
turniejowe przygody. Ile to razy uratował jej życie? Uśmiechnęła
się leciutko, wracając do Amazonii i drewnianego mostu. Nagle przed
oczami stanął jej obraz Ślizgona na Alasce, wpatrującego się z
czystym przerażeniem w oczach w kierownicę.
Draco, słysząc wybuch śmiechu
dziewczyny, przerwał swoją pracę i z irytacją spojrzał
na nią, mówiąc:
— Już ci lepiej? To może
ruszyłabyś się i mi pomogła?
Hermiona, nadal chichocząc, uklękła
naprzeciw niego, zdjęła kapelusz i zaczęła kopać. Arystokrata
z lekkim uśmiechem pokręcił głową i wrócił do pracy.
Nagle dziewczyna znieruchomiała, jakby przypomniała sobie o czymś
ważnym. Walnęła się dłonią w czoło.
— Co jest?
— Różdżki. Przecież mamy
różdżki! Możemy się wycofać!
Ślizgon zacisnął szczękę i
przerwał pracę.
— To nie ma sensu. Wycofajmy się
— szepnęła, nie odrywając spojrzenia od stalowych tęczówek.
— Proszę — dodała błagalnie.
Draco przez długi czas klęczał w
milczeniu przed Hermioną. Odwrócił wzrok, nie mając śmiałości,
by spojrzeć jej w oczy. Zastanawiał się nad tym, czy powiedzieć
jej prawdę, czy nadal utrzymywać w błogiej nieświadomości. Mógł
ją okłamać, wymyślić jakąś wymówkę, jakiś powód, dla
którego nie mogą się wycofać. Przecież z taką łatwością
przychodziło mu kłamstwo. Dałby radę przekonać dziewczynę, był
tego pewien. Tylko na ile? Na godzinę? Dzień? Czy miał do tego
prawo? Byli wygłodzeni i odwodnieni, oboje już pozbawieni nadziei,
tułali się po pustyni, walcząc z osłabieniem i omamami. Gryfonka
miała prawo wiedzieć, że wielce prawdopodobne jest to, że
ostatnie chwile życia spędzi właśnie tu, w towarzystwie
znienawidzonego Ślizgona. Zdawał sobie sprawę, jak nikłe są ich
szanse na przeżycie, a co dopiero na znalezienie świstoklika.
Właśnie w tym momencie dotarł do
niego ogrom jego naiwności. Czy to rzeczywiście możliwe, by ich
przepustka do Hogwartu znajdowała się na północy? A jeśli tak,
to skąd będą wiedzieli, gdzie ukryty jest świstoklik? Dopóki
myślał, że mają różdżki, wydawało mu się, że jego plan jest
wykonalny, teraz wiedział, że jest większe prawdopodobieństwo na
to, iż Puchoni wygrają w rozgrywkach Quidittcha.
„Zabawne, o czym myśli człowiek,
wiedząc, że prawdopodobnie zginie” — pomyślał Draco
i w końcu spojrzał na Gryfonkę.
Z niewiadomych dla niego powodów, na
widok łez w jej oczach w gardle utworzyła mu się nieprzyjemna
gula. Odchrząknął, próbując się jej pozbyć, jednocześnie
zastanawiając się nad tym, co się w nim zmieniło.
Z przyśpieszonym oddechem przypomniał sobie, jak niemal
odruchowo wtulał twarz w kasztanowe loki czy gładził jej dłoń.
Nie podobało mu się to. Pocieszając się, że jeśli wyzna prawdę
Hermionie, na zawsze będzie mógł z tym skończyć, powiedział:
— Nie możemy zrezygnować...
— Możesz już przestać?! Nie
widzisz tego, w jakim jesteśmy stanie?! Nic się dla ciebie nie
liczy, nawet życie drugiego człowieka! A ja już myślałam...
Nienawidzę cię. Słyszysz?! — Hermiona, niemal nic nie
widząc przez łzy, zaczęła okładać klatkę Ślizgona niezdarnymi
uderzeniami małych pięści. Jeszcze więcej łez spłynęło na jej
policzki. — Nienawidzę cię!
Padł ostatni cios. Dziewczyna oparła
głowę o jego pierś, a jej drobna sylwetka zatrzęsła się od
potężnego szlochu. Draco przez cały czas tkwił bez ruchu. Nie
próbował powstrzymać ciosów, nie próbował jej objąć. W końcu
Gryfonka powoli uniosła głowę i spojrzała prosto w oczy
arystokraty. Zbliżyła do jego swoją twarz. Po raz pierwszy w jej
oczach zobaczył taką wściekłość i pogardę. Przełknęła ślinę
i wysyczała:
— Jeszcze nigdy nikogo tak
nienawidziłam, jak ciebie. Jeszcze nigdy nikomu źle nie życzyłam,
ale tobie... Jeśli jakimś cudem przeżyjemy, mam nadzieje, że
znajdą coś na ciebie i będziesz gnił w Azkabanie, aż do
końca swojego nędznego życia... a później pójdziesz prosto do
piekła. Obyś spotkał tam wszystkie swoje ofiary, które będą się
nad tobą pastwić, tak jak ty to robiłeś z nimi... i ze mną.
Prędzej czy później każdy płaci za swoje błędy.
Hermiona jeszcze przez chwilę
wpatrywała się w jego beznamiętne stalowe tęczówki. Jej słowa
wydawały się nie wywarły na nim żadnego wrażenia. Na twarz
przybrał kamienną maskę, której szczerze nie znosiła. Jej wzrok
na chwilę skierował się na jego wargi, które w tej chwili tak
blisko znajdowały się ust kasztanowłosej. Prychnęła z pogardą i
odsunęła się od chłopaka. Chwyciła kapelusz i wróciła do
kopania, zdeterminowana, by nie zginać przez niedorzeczne zachcianki
Ślizgona.
Draco zacisnął szczękę, wpatrując
się w Hermionę, jednak nic nie powiedział. Jej słowa ciągle
odtwarzane były w jego głowie i miał pewność, że już na zawsze
w niej pozostaną. Wziął kapelusz i wznowił swoją pracę. Był to
jeden z nielicznych momentów, w którym kłębiło się w nim aż
tyle emocji, walczących ze sobą o dominację. Gniew, żal,
przygnębienie... nie sposób było je policzyć. Jak ona śmiała
tak się do niego odzywać?! Do arystokraty! Nic! Nie wiedziała o
nim nic, więc jakim prawem, jakim cholernym prawem, tak się do
niego odnosi?! Zamknął oczy, słysząc najgorszy fragment jej
wypowiedzi.
„Pójdziesz prosto do piekła.
Obyś spotkał tam wszystkie swoje ofiary, które będą się nad
tobą pastwić, tak jak ty to robiłeś z nimi... i ze mną”
Prychnął cicho pod nosem. Tylko on
wiedział, że jego ofiary już się na nim mszczą. Przychodzą w
snach i lamentują. Przypominają swoje ostatnie chwile. Dręczą,
ożywiając coś, co już dawno było w nim obumarłe. Sumienie. I
szczerze tego nienawidził. Spojrzał na nią ze wściekłością w
oczach. Świetnie. Tak będzie najlepiej. Niech zrzuci wszystko na
niego, niech go nienawidzi mocniej niż kiedykolwiek dotąd, jeśli
tylko daje jej to siłę do dalszej drogi. Chłopak już teraz
widział, że pogarda i nienawiść nadaje Hermionie sił. Dziewczyna
zawzięcie kopała w piachu, choć jeszcze parę minut temu była
niemal umierająca. Tak... nienawiść to ogromny pokład siły.
Niejeden to udowodnił.
Arystokrata pokiwał głową,
utwierdzając się w przekonaniu, że będzie lepiej, jeśli
Gryfonka nie dowie się o zgubieniu różdżek. On pozostanie tym
złym i okrutnym, a przy okazji zniszczy to, co powstało
między nimi w czasie turnieju. Ten ich dziwny, kruchy, niemy sojusz
przyprawiał go o mdłości.
Gdy skończyli swoją pracę, bez słowa
położył się w dole. Nie miał zamiaru się do niej odzywać. Nie
pozwalała mu na to jego zraniona duma. Gryfonka położyła się
obok niego, odwracając się do niego plecami. Leżeli, wsłuchując
się w swoje oddechy. Hermiona skrzywiła się, gdy poczuła ból w
pękniętej wardze. Nawet nie zauważyła, że, rozmyślając nad
uporem blondyna, zagryzła usta. Nie mogła uwierzyć w to, co się
dzieje.
Nie wiedziała, co jest gorsze: to, że
zmusza ją do dalszej drogi czy to, że powoli zaczynała czuć się
w jego obecności... inaczej. Odtrąciła od siebie tę myśl.
Nie ma w tym nic dziwnego, że zmienili nieco swoje zachowanie
względem siebie. Zmusiła ich do tego sytuacja, w jakiej znajdowali
się już od niemal trzech tygodni. Zamknęła oczy, a spod
zamkniętych powiek spłynęło kilka łez. Była wściekła. Na
Malfoya, organizatorów, McGonagall, a zwłaszcza na siebie, za to,
że płacze. Otarła dyskretnie oznaki swojej słabości, w duchu
obiecując sobie, że przy pierwszej nadarzającej się okazji
wykradnie swoją różdżkę.
Gdy przyszła pora na sen walczyła ze
sobą, by wejść do śpiwora razem ze Ślizgonem. Oboje, trzęsąc
się z zimna, pogrążeni byli we własnych myślach.
„Jutro. To już jutro nastanie
siódmy dzień na pustyni. Ostatni dzień na znalezienie świstoklika”
— pomyślał Draco.
Arystokrata obudził się wyjątkowo
wcześnie. Od razu wziął się do pracy i zaczął kopać tuż obok
palmy w nadziei, że znajdzie tam odrobinę wody. Ulga, którą
poczuł na widok ciemnego piasku była wprost nie do opisania. Z
jeszcze większym zapałem zaczął kopać dalej. Wycieńczony i
odwodniony, nie myśląc o Gryfonce, wziął garść ziemi i
wprost do ust wycisnął z niej brudną, mułowatą wodę.
Chłodną i cudowną wodę. Będąc już w nieco lepszej formie,
wrócił do współlokatorki, obudził ją i podzielił się swoim
odkryciem. Zgorzkniała i oziębła dziewczyna, nawet na niego nie
patrząc, podeszła do niewielkiego dołu i, tak samo jak Draco,
wycisnęła wodę z ziemi.
Nie odzywając się do siebie, ruszyli
w drogę.
Jak co dzień, w południe zatrzymali
się, jednak ich poranne szczęście wyczerpało się. Nie znalazłszy
żadnego cienia, musieli siedzieć w pełnym słońcu. W pewnym
momencie Ślizgon położył się, zakrywając twarz ramieniem, by
osłonić oczy przed słońcem. Hermiona upewniwszy się, że
osłabiony współlokator zasnął, nachyliła się nad plecakiem, by
odzyskać swoją różdżkę. Jej serce gwałtownie przyśpieszyło
swoją pracę, gdy jej nie znalazła. Przeszukała plecak ponownie,
jednak i tym razem to nic nie dało.
Zamrugała, odganiając łzy. Wpadła w
panikę. W końcu doszła do wniosku, iż Ślizgon musi mieć
obie różdżki przy sobie. Nachyliła się nad blondynem i ostrożnie
przeszukała kieszenie jego spodni. Nic. Nie było ich ani w torbie,
ani przy chłopaku. Usiadła na piasku, nie wierząc w to, czego się
dowiedziała.
Pomimo upału nagle zrobiło jej się
zimno. Przysłoniła drżącą dłonią usta, czując mdłości.
Spojrzała na zamazaną przez łzy sylwetkę Ślizgona. To nie jego
duma i upór trzymały ją na tym odludziu. Spuściła głowę,
ukrywając twarz w dłoniach i zastanawiając się, jakim cudem uda
im się to przeżyć. Nie wierzyła, że uda im się znaleźć
świstoklik, nie wiedziała nawet, ile dni tułają się po pustyni.
Może minął wyznaczony tydzień i już wysłali za nimi ekipę
poszukiwawczą? Kiedy stracili różdżki? Jak?
Otarła łzy i odgarnęła splątane
loki z czoła. Pomyślała o tym, w jaki sposób je stracili.
Czy to jej współlokator je zgubił? A może wyleciały z bocznej
kieszeni plecaka podczas jednej z ich przygód?
Jęknęła żałośnie, przypominając
sobie słowa, jakie wypowiedziała do niego w gniewie. Nikt nigdy nie
powinien usłyszeć tego, co wykrzyczała mu prosto w twarz. Poczuła
ogromne wyrzuty sumienia i wstyd. Czy chłopak wiedział o ich
stracie? A jeśli tak, jak długo to ukrywał i dlaczego?
Prychnęła pod nosem, gdy w jej głowie
zrodziła się niedorzeczna myśl. Ślizgon nie powiedział jej o
tym, bo wiedział, że straciłaby całą wolę walki, całą swoją
siłę i determinację, by iść dalej? Nonsens. On o nikogo się nie
troszczył, był całkowicie pozbawiony uczuć…
„Taak?” — spytał
cichy irytujący głosik w jej głowie. — „Przypomnij
sobie, ile razy ratował ci życie. Jak o ciebie dbał. A ty jak go
potraktowałaś?”
„Robił tak tylko dlatego, bo
zależało mu na wygranej! Poza tym, gdyby coś mi się stało,
odpowiadałby za to. Nadal jest na okresie próbnym. Jeden błąd i
wyląduje w Azkabanie. Tylko dlatego się mnie nie pozbył! On nigdy
się nie zmieni! W końcu to Malfoy!” — odpowiedziała
natrętnemu głosowi.
Skrzywiła się, gdy dotarło do niej,
że wrzeszczy na samą siebie. Położyła się na piachu, myśląc
co dalej. Całkowicie straciła poczucie czasu. Nie mając nadziei na
to, że znajdą świstoklik, zastanawiała się ile jeszcze dni
minie, nim nadejdzie ratunek, a co najważniejsze, czy uda im się
przeżyć do tego momentu. Bez jedzenia. Bez wody. Narażeni na udar
i omamy.
Westchnęła tęsknie, gdy wizja oazy,
którą ostatnio widziała, ponownie stanęła jej przed oczami.
Chłodna woda. Niedoceniany przez ludzkość cud! Jak dobrze byłoby
poczuć kilka kropli w wyschniętym gardle! Jak dobrze byłoby wejść
do jeziora, by uciec przed żarem! By obmyć swoje ciało!
Czując rosnącą frustrację i
bezsilność, kopnęła ze złością piach.
Wyczuła niebezpieczeństwo, gdy było
już za późno.
Poczuła jedno małe, błyskawicznie
zadane ukłucie parę centymetrów nad kolanem na wewnętrznej
stronie uda. Czując bolesne pieczenie, natychmiast poderwała się z
krzykiem i odruchowo zaczęła przesuwać się w tył. Ponownie
wrzasnęła, przerażona widokiem żmii rogatej, która błyskawicznie
ruszyła, by dokończyć dzieła. Wąż otworzył paszczę, ukazując
ostre kły jadowe i rozpoczął kolejny atak.
Hermiona otworzyła usta, by obudzić
Ślizgona, jednak nie było takiej potrzeby. Draco, widząc atakującą
żmiję, błyskawicznie wyjął nóż z kieszeni i wbił go w łeb
węża. Odrzucił go i przykląkł przed przerażoną dziewczyną.
Otwierała i zamykała usta, jakby chciała coś powiedzieć, jednak
wydobywała tylko paniczne urywane słowa i jęki. Chłopak, nie
zwracając na to uwagi, delikatnie ujął udo dziewczyny i przesunął
je, by móc obejrzeć ranę. Dwa niewielkie ukłucia szpeciły jej
skórę, a obszar wokół nich zdążył zaczerwienić się i lekko
spuchnąć.
Hermiona, czując coraz większy ból i
pieczenie promieniujące z ukąszenia, krzyknęła i położyła
się na piasku. Oddychała szybko, a mocno bijące serce sprawiało
wrażenie, jakby za chwile miało eksplodować w klatce
dziewczyny. Zaklęła, próbując skulić się i objąć kolana,
jednak uniemożliwiła jej to chłodna dłoń arystokraty.
— Nie ruszaj, Granger. Słyszysz?
— powiedział blondyn, nachylając się nad nią, by spojrzeć
jej w oczy. — Posłuchaj mnie! Nie becz, tylko słuchaj!
Uspokój się, nic ci nie będzie. Za chwilę usunę jad. Nie ruszaj
się — ostrzegł ją, by nie utrudniała mu zadania.
Musiał działać szybko, nim jad zdąży
rozprzestrzenić się po organizmie Hermiony, jednak nie mógł nic
zrobić, dopóki ta ciągle próbowała uwolnić się od niego.
Tydzień na pustyni zrobił swoje. Osłabiona Gryfonka całkowicie
poddała się panice. Nie mogąc już dłużej czekać, chłopak
pochylił się nad raną na udzie i zaczął ssać. Po chwili
wyprostował się i splunął, pozbywając się jadu z ust. Powtarzał
ten proces, nie zważając na wrzaski Gryfonki oraz kopnięcia, jakie
na siebie przyjmował. Wszystko, o czym myślał to to, by usunąć
truciznę z jej ciała.
W pewnej chwili kasztanowłosa
uspokoiła się, zapewne czując, jak ból powoli odchodzi,
pozostawiając po sobie uczucie swędzenia. Draco po raz ostatni
wypluł jad i obejrzał dwie małe ranki, mając nadzieję, iż
wyssał całą truciznę.
Hermiona spojrzała na niego z
wdzięcznością, nie mając siły, by wypowiedzieć choć jedno
krótkie słowo. Miała nadzieję, iż wyrazi ono wszystko to, co
chciała mu w tej chwili powiedzieć. Ślizgon, ignorując ją, zdjął
koszulę i oderwał rękawy. Założył ją z powrotem, a z jej
dwóch fragmentów zrobił prowizoryczny bandaż. Obwiązał udo
Gryfonki, założył plecak i szorstko oznajmił:
— Wstawaj. Musimy iść dalej.
Wędrowali już od dwóch godzin. Szli
ramię w ramię. Draco specjalnie nie narzucał szybkiego tempa. Co
chwilę zerkał na Hermionę, by mieć pewność, że wszystko jest z
nią w porządku, choć nadal był na nią wściekły.
Dziewczyna natomiast w ogóle na niego nie patrzyła, unikała jego
wzroku. Nie miała odwagi, by spojrzeć mu w oczy po tym, co odkryła
i jak ją uratował. W końcu, nabierając śmiałości, cicho
powiedziała jego imię. Gdy blondyn nie zareagował, wymówiła je
głośniej.
— Czego znowu chcesz, Granger
— warknął Ślizgon, odwracając się do niej.
— Wiem o różdżkach.
Arystokrata znieruchomiał, nie dając
nic po sobie poznać.
— I? — spytał
lekceważącym tonem.
Hermiona zyskała pewność, że
chłopak już od dawna wiedział o ich utracie.
— Wiem też, dlaczego nic mi nie
powiedziałeś, a ja… Chciałam przeprosić i…
— Daruj sobie — prychnął
Draco, obrzucając ją pogardliwym spojrzeniem. — W końcu
jestem… jak ty to ujęłaś… Ach, tak… jestem okrutnym,
nieczułym mordercą, pastwiącym się nad wszystkim, co się
porusza, który prędzej czy później trafi do piekła. Dla mnie,
Granger, jesteś skończona — oznajmił, wznawiając wędrówkę.
Pochłonięty myślami nawet nie
zauważył, że Gryfonka po raz pierwszy zwróciła się do niego po
imieniu.
Hermiona westchnęła, wiedząc, że
nic teraz nie wskóra. Bez słowa dołączyła do chłopaka w dalszej
drodze.
Sekundy wlokły się niemiłosiernie
długo, przemieniając się w pełne wysiłku minuty. Ledwo stojąc
na nogach, szli naprzód, wiedząc, że lepsze to niż bezczynne
siedzenie. Obojgu kręciło się w głowie przez odwodnienie,
głód i wysoką temperaturę.
— Malfoy… woda — wydyszała
Gryfonka, zatrzymując się na piaskowym wzniesieniu.
Na lewo od nich znajdowała się mała
oaza. Niewielkie jezioro otoczone było palmami i krzewami,
stanowiąc barwną plamę na monotonnej pomarańczy piasku i błękicie
nieba, pokrytym nielicznymi małymi chmurami.
— Zignoruj to, Granger. Ja też
to widzę… To zwykła halucynacja — warknął arystokrata,
uparcie idąc naprzód.
Dziewczyna zamrugała, jednak nadal
widziała przed nimi oazę, oddaloną od nich o czterysta
metrów.
— Ona nadal tam jest.
— Granger, już to
przerabialiśmy! Tam nic nie ma.
Hermiona podeszła do niego i złapała
go za nadgarstek, ciągnąc Dracona w kierunku jeziora.
— Chodź, co ci szkodzi…
Ślizgon wyszarpał rękę, jednak dla
świętego spokoju ruszył w stronę oazy, nawet nie oglądając się
w stronę Gryfonki. Przybrał zacięty wyraz twarzy, czując, że
z każdym krokiem oddala się od swojego celu, jakim jest znalezienie
świstoklika.
„I wszystko dlatego, że naiwna
Gryfonka nie potrafi zrozumieć, że to tylko fatamorgana!”.
Podszedł do miejsca, w którym
powinien znajdować się brzeg jeziora.
„Gdyby to tylko nie było
przywidzenie” — pomyślał rozeźlony Ślizgon.
Odwrócił się do dziewczyny i zapytał
sarkastycznym tonem:
— I jak, nadal widzisz tu wodę?!
Czujesz jej chłód? Nic, powtarzam, nie ma tu nic!
Po czym dla wyładowania frustracji
kopnął w, jak mu się wydawało, wyimaginowaną wodę…
— Granger, mokro mi…
— powiedział zszokowany, wpatrując się w ciemny fragment
zamoczonej nogawki.
Z wrażenia upuścił plecak. Zaśmiał
się i z całych sił wykrzyknął:
— GRANGER, MOKRO MI!!! — po
czym wskoczył do chłodnej, orzeźwiającej wody.
Uradowana Hermiona przybiegła do
brzegu jeziora, nachyliła się i nabrała wody w dłonie. Uniosła
je do ust, by móc wziąć pierwszy łyk. Chłodny płyn nawilżył
jej spierzchnięte usta, przynosząc ulgę. Nie zastanawiając się
długo, weszła do wody. Zaniepokojona rozejrzała się, nigdzie nie
widząc arystokraty.
— Malfoy?! — zawołała i
pisnęła, gdy coś chwyciło jej kostkę i pociągnęło pod wodę.
Zirytowana wynurzyła się, wypluwając
wodę z ust. Zrobiła parę kroków w tył, by wejść na płytszą
wodę. Nie umiała dobrze pływać i wolała nie kusić losu,
zwłaszcza że jej towarzysz nabrał ochoty do wygłupów.
Na środku jeziora wynurzył się jej
współlokator. Odrzucił do tyłu mokre włosy, które w ciągu
tych trzech tygodni zdążyły urosnąć o kilka centymetrów.
Chłopak zaśmiał się, widząc oburzenie na twarzy Gryfonki.
— Mogłeś mnie zabić, Malfoy!
— krzyknęła, odgarniając do tyłu mokre włosy.
— W istocie, to byłoby zabawne:
utonąć na pustyni. Chodźże tu, Granger!
— Nie!
— Chodź albo sam po ciebie
przyjdę — zagroził i zaczął płynąć w jej stronę.
Hermiona pisnęła i rzuciła się
biegiem, ku brzegowi jeziora. Poczuła się bezpiecznie, dopiero gdy
znalazła się na suchym lądzie.
— Czyżby Miss Doskonałości
nie umiała pływać? — naśmiewał się Ślizgon, wychodząc
na brzeg.
— Nie, Malfoy… nie podchodź
do mnie — powiedziała, odpychając przemoczonego chłopaka.
— Nie! — krzyknęła, gdy arystokrata przerzucił ją
przez ramię i wszedł z nią do jeziora.
Cała troska i zmęczenie wynikające z
trudów ostatnich dni, zniknęły wraz z odnalezieniem wody.
Podniesiony na duchu ich znaleziskiem Ślizgon, zdawał się chwilowo
posłać w zapomnienie urazę za słowa Gryfonki.
Gdy był już na odpowiedniej
głębokości, odstawił dziewczynę, której woda sięgała teraz
szyi.
— Umyj się Granger, bo
cuchniesz — rzucił z wrednym uśmieszkiem. — Nawet o tym
nie myśl — dodał, gdy dziewczyna zrobiła pierwszy krok ku
płytszej wodzie.
Hermiona, nie mając innego wyjścia,
została w miejscu, w którym postawił ją blondyn. Gdy słońce
zaczęło zachodzić, wyszli z wody, by osuszyć się przed
nadchodzącym nocnym mrozem.
— W sumie możemy tu zostać,
Malfoy — powiedziała dziewczyna, wyciskając wodę z loków.
— Tu mamy większe szanse. Poczekamy, aż nas znajdą. Jak
myślisz, ile czasu minie, aż…
Kasztanowłosa kontynuowała swoją
wypowiedź, jednak Ślizgon już dawno jej nie słuchał. Stał obok
niej, wpatrując się w coś, co znajdowało się parę kroków przed
nimi, ukryte w zaroślach. Nie będąc w stanie nic powiedzieć
przez szok i zdumienie, chłopak zaczął klepać w ramię
Hermiony.
— Co się z tobą dzieje,
Malfoy? Przestań mnie tak… — Gryfonka urwała, gdy
arystokrata położył dłoń na jej głowie i obrócił ją tak, by
spojrzała w kierunku jego znaleziska.
Przez chwilę stała nieruchomo, po
czym pisnęła i uwiesiła się na ramieniu blondyna, podskakując
radośnie. Ze śmiechem, nie wierząc w ich szczęście, powtarzała:
— O Merlinie, Malfoy! Malfoy!
Mamy go! Wracamy do domu! Malfoy!
Draco zaśmiał się, czując ogromną
ulgę na widok złotego pucharu z wygrawerowaną nazwą ich szkoły,
stojącego na wielkim, otoczonym roślinnością głazie. Wymienili
spojrzenia i razem podeszli do świecącego świstoklika, by po
trzech tygodniach wrócić do Hogwartu.
Otworzyli oczy, słysząc gwar
beztroskich rozmów, które nagle ucichły. Stali na środku Wielkiej
Sali, gdzie wszyscy zgromadzeni na kolację wpatrywali się w nich z
niedowierzaniem. Wielu z nich zamarło, trzymając widelce w połowie
drogi do ust, co stanowiło dość komiczny widok. Prefekci naczelni
wymienili spojrzenia i wybuchli śmiechem. Wszyscy jak jeden mąż
wstali od stołów i rzucili się ku nim.
— Mordo ty moja! — wykrzyczał
radośnie Blaise, jako pierwszy dobiegając do Malfoya. Uścisnął
go, niemal łamiąc mu żebra. — Oj, jaka chudzinka! Jak
zmizerniał!
— Zabini, kretynie, puść mnie!
— Baranie, udusisz go!
— powiedział Nott, odsuwając czarnoskórego i sam zajmując
jego miejsce.
— Już mam dość! Ja chce z
powrotem na pustynię! — wrzasnął blondyn, widząc jak długa
kolejka uformowała się do niego.
Tuż obok podobne męki przeżywała
Hermiona i choć bardzo tęskniła za szkołą i przyjaciółmi,
jedyne, o czym myślała to zjeść coś porządnego i w końcu
położyć się w wygodnym łóżku.
— Hermiona, wygraliście!
— wykrzykiwał entuzjastycznie Ron.
— Co? Ale jak…
— Przybyliście jako pierwsi, a
trzy inne drużyny już dawno zrezygnowały! — dodał Harry,
patrząc na nią z dumą. — Para z Japonii nie wytrzymała ze
sobą nawet dwóch dni.
Powitania i oklaski nie miały końca.
Cisza zapanowała dopiero, gdy dyrektorka podeszła do prefektów
naczelnych.
— Moje gratulacje. Jestem z was
dumna. Wiem, że jesteście zmęczeni, zanim jednak udacie się do
siebie, chcę, aby was przebadano…
W sali ponownie zapanowało milczenie,
gdy drzwi otworzyły się i do środka weszły dwie kobiety.
— Gdzie jest moja wnusia?
Hermiona zamarła, słysząc ten dobrze
znany, ciepły i wysoki głos. Odwróciła się i wytrzeszczyła
oczy na widok niziutkiej, nieco pulchnej staruszki. Jej białe włosy
jak zawsze upięte były w niski kok z tyłu głowy. Ubrana w czarną
długą spódnicę i różowy sweter stała przygarbiona, opierając
obie dłonie na ciemnobrązowej lasce. Nosiła okulary z grubymi
soczewkami na delikatnym srebrnym łańcuszku, które Hermiona
pamiętała jeszcze z czasów dzieciństwa. Przed nią stała
kobieta, której nie widziała już od trzech lat, a była nią…
— Babcia Rose! — pisnęła
Gryfonka i natychmiast podbiegła do staruszki, nachylając się, by
ją objąć.
— Cześć, wnusiu — zaśmiała
się babcia, odwzajemniając uścisk.
Tuż obok nich przeszła druga kobieta,
ubrana w długi czarny płaszcz, nie odrywając spojrzenia od
arystokraty.
— Draco — wyszeptała,
gładząc go po policzku, po czym uważnie zaczęła go oglądać.
Ujęła w dłoń jego podbródek i obróciła jego głowę najpierw w
jedną później w drugą stronę, szukając jakichkolwiek obrażeń.
— Matko… nic mi nie jest…
— Przez trzy tygodnie szwendałeś
się nie wiadomo gdzie. Muszę mieć pewność, że...
— Wszystko w porządku.
Naprawdę.
— Synku… — westchnęła
Narcyza, obejmując syna. — Jestem z ciebie taka dumna...
Tuż obok, Rose Granger skończyła
ogląd wnuczki. Mając pewność, że nie odniosła poważnych
obrażeń, przeniosła spojrzenie na Dracona i jego matkę.
— Powiedz mi wnusiu, to jest ten
chuligan, co ci dokuczał? — spytała, mrużąc oczy, nie
odrywając spojrzenia od chłopaka. — To przez niego tyle
płakałaś?
Hermiona przez chwilę milczała, nie
wiedząc, co zrobi jej babcia, gdy otrzyma odpowiedź twierdzącą.
Staruszka była dość… nieprzewidywalna.
— Yyy… tak? — wymamrotała
cicho, na co Rose skinęła głową, jakby sprawdziły się jej
domysły.
— Poczekaj tu, wnusiu. Babcia
się nim zajmie.
Poklepała Hermionę delikatnie po
policzku i, nie zważając na protesty dziewczyny, powoli,
podpierając się na lasce, ruszyła w stronę arystokratów.
Draco przeniósł spojrzenie na starą,
zgarbioną kobietę i uniósł brew.
„Kim jest ta starucha i czego ode
mnie chce?”
Spojrzał na kasztanowłosą, która,
rumieniąc się, omijała jego wzrok, sprawiając wrażenie, jakby
chciała zapaść się pod ziemię. Uśmiechnął się pogardliwie i
wrócił spojrzeniem do staruszki, sięgającej mu zaledwie do klatki
piersiowej.
— To ty jesteś tym młodzieńcem,
który terroryzuje mi wnusię, tak? — bardziej stwierdziła,
niż zapytała.
Pokiwała głową, gdy zobaczyła jego
uśmieszek. Zmrużyła oczy, nabrała powietrza i z szybkością,
o jaką nikt jej nie podejrzewał, stanęła na palcach i złapała
Ślizgona za ucho, krzycząc:
— Ty łobuzie, ty! Ja ci dam!
MOJĄ wnusię?! Ty chuliganie! Bandyto ty! Chłop jak byk, a ona
biedna jak chucherko wygląda! Miałeś się nią tam opiekować, ty
łobuzie, ty!
— Ał! Puść mnie, głupia
starucho! Zabierzcie ją ode mnie! Wariatka!
— Osz ty, niewychowany wandalu!
Z szacunkiem do starszych! Ale ty jesteś dranny! Już ja ci dam!
— i zaczęła okładać go swoją laską.
— Niech pani zostawi mojego
syna! — krzyknęła oburzona Narcyza.
Hermiona widząc, jak wyciąga różdżkę,
podbiegła do babci i zaczęła odciągać ją od zszokowanego
Malfoya, który kulił się, osłaniając głowę przed uderzeniami.
— O proszę, mamusia tak? — Rose
Granger spytała, przestając na chwilę okładać Ślizgona swoją
laską. — Jak pani syna wychowała? Bezstresowo tak? Takie są
tego skutki, ot co! Proszę puścić moją laskę, bo za panią też
się wezmę. Cicho, wnusiu — rzuciła łagodnie staruszka do
kasztanowłosej, która uwiesiła jej się na ramieniu i prosiła, by
kobieta się uspokoiła. — Dam sobie radę, kochanie. Dziesięć
lat w wojsku służyłam. Nie z takimi sobie radziłam. Dawałam
sobie radę z nazistami to i z nimi sobie poradzę! A wracając
do ciebie… — zwróciła się do Dracona — Będę miała
cię na oku! — zakończyła, potwierdzając swoje słowa
gestem, wskazując najpierw na swoje oczy, później na blondyna.
— Babciu, proszę, chodźmy już…
głodna jestem — powiedziała, mając nadzieję, że wzmianka
o jedzeniu skutecznie odciągnie jej uwagę od arystokratów.
— Ach, tak, tak… Chodź,
nałożę ci, musisz się najeść, moje serduszko — oznajmiła
Rose z czułym uśmiechem i, ku zgrozie Gryfonki, zaprowadziła
ją do stołu Slytherinu.
— Babciu… nie tutaj…
— Jak nie tutaj? Jest jedzenie?
Jest. To trzeba usiąść i jeść. Co to za różnica, jak jest
wolne miejsce?
Hermiona, nie mając innego wyjścia,
usiadła przy stole Ślizgonów. Przeklęła w myślach, widząc, że
miejsce naprzeciwko zajmuje nie kto inny jak Blaise Zabini,
szczerzący się od ucha do ucha. Rose, nie zwracając uwagi na
śmiechy uczniów, usiadła przy wnuczce i nałożyła jej na talerz
sporą porcję jedzenia. Nagle Gryfonce odszedł apetyt. Zerknęła
na Zabiniego, prosząc go niemo, by nie zrobił nic głupiego. Jakże
naiwne były jej nadzieje! W końcu to Blaise, który nie przepuścił
jeszcze żadnej okazji do wygłupów.
— Witam szanowną babcię!
— powiedział wesoło Ślizgon, wstając i nachylając się
nad stołem, by ucałować dłoń staruszki. — Jak się pani
podoba w Hogwarcie?
— Zimno… ponuro… wietrznie…
Korzonków się można dorobić, nie jestem już taka młoda…
— Co też pani opowiada! Jest
pani w kwiecie wieku!
Rose Granger zarumieniła się i
powiedziała do Hermiony:
— O widzisz, wnusiu, jaki
wychowany?! Jaki przystojny kawaler?! Idealny kandydat na męża, ot
co! Za takimi trzeba się rozglądać, nie za łobuzami! Ładna buźka
to nie wszystko. Znajdź sobie, dziecko, dobrego chłopa, nie chuligana
jakiego!
Zabini zakrztusił się sokiem.
Spojrzał na Gryfonkę, niemal płacząc z rozbawienia.
— Babciu, ja już nie jestem
głodna — wymamrotała dziewczyna, wstając od stołu.
Staruszka złapała ją za ramię i
pociągnęła w dół, by wnuczka wróciła na miejsce.
— Nigdzie nie idziesz, najpierw
musisz się najeść. Nie wyjdziesz stąd, dopóki nie zjesz mięsa.
Zamuliło cię? Może chcesz coś do picia? Gdzie jest kompot?!
— Tutaj, psze pani! — zawołał
Nott.
Postawił dzbanek na stole i usiadł
obok Blaise’a. Ślizgoni wymienili spojrzenia i zagryźli wargi, by
nie wybuchnąć śmiechem.
— O! Widzisz, wnusiu?! Następny
kawaler! Nic tylko usiąść i wybierać. Tylko pamiętaj, skarbie,
nie łobuza! O, idzie, chuligan jeden — mruknęła staruszka,
widząc Dracona przechodzącego obok stołu.
Chciał iść dalej, by zająć inne
miejsce, jednak Nott i Zabini złapali go, pociągnęli i posadzili
między sobą. Blondyn, widząc gniewne spojrzenie starszej pani,
przełknął ślinę i z lękiem zerknął na jej laskę.
Jedno ucho nadal miał czerwone.
— Debile, puśćcie mnie
— warknął cicho Draco, by tylko jego przyjaciele mogli go
dosłyszeć, jednak na jego nieszczęście pani Granger miała dobry
słuch.
— Jak ty się zwracasz do tych
dobrych kawalerów, co?!
— No właśnie, chuliganie ty!
— wtórował jej Blaise.
— Szacunku trochę, łobuzie ty! —
dorzucił Nott.
„I ja za nimi tęskniłem?!”
— pomyślał arystokrata, mierząc w nich morderczym
spojrzeniem.
— Nie krzyw się tak, młodzieńcze, bo tak ci jeszcze zostanie. Wyglądasz, jakby ci kto
pod twarz krowie łajno podstawił!
Hermiona spuściła głowę, połykając
kolejny kęs steku. Cieszyła się, że zobaczyła babcię po tylu
latach, jednak spotkanie potoczyło się dość niefortunnie. Blondyn
spojrzał na nią z oskarżeniem w oczach.
„Niech no tylko matka skończy
składać skargę u dyrektorki!” — pomyślał.
Nie mając innego wyjścia przez swoich
przygłupich przyjaciół, zaczął przygotowywać się do kolacji.
Rozłożył na kolanach białą serwetkę i zaczął nakładać na
talerz porcję naleśników.
— O! O! Proszę, jaki pedancik,
jak dobre maniery udaje. A do starszych z szacunkiem odnosić się
nie potrafi! Ot co!
— Ot co! — zawtórowali
jej Zabini i Nott.
— Babciu, proszę, przestań.
— Dziecko, ile razy mam ci
powtarzać, że nie mówi się z pełnymi ustami — powiedziała
troskliwie, po czym wzięła serwetkę i wytarła twarz Hermiony,
zupełnie jakby miała pięć lat. — Ech… ta dzisiejsza młodzież.
Powiedzcie mi, panowie, chodzicie na jakieś dodatkowe zajęcia? —
spytała Rose, zwracając się do dwójki Ślizgonów.
— Ależ oczywiście! Chodzę na kółko
różańcowe! — oznajmił z zapałem Teodor, na co Draco przymknął
oczy, nie wierząc w to, co się dzieje.
— A ja na spotkania AŚ. Mam
trudną przeszłość — dorzucił Blaise z udawanym żalem
i smutkiem.
— To nic, dziecino — powiedziała
ciepło starsza pani. — Ważne, że próbujesz się zmienić.
— Draco też na nie chodzi,
prawda, Malfoy? — spytał Nott.
Rose natychmiast przeniosła na niego
srogie spojrzenie.
— O! O! Pewnie narkotyki
rozprowadzał! Chuligan jeden! Niby co innego mógł robić?
— Mordowałem ludzi — warknął
arystokrata, patrząc ze wściekłością na babcię Hermiony.
— Grozisz mi, chłopcze? Chcesz
laską oberwać? Ja ci dam!
Hermiona, chcąc odejść od stołu,
skupiła się na jak najszybszym zjedzeniu posiłku.
— Brawo, wnusiu, wszystko
zjedzone. Chodźmy teraz do ogona szpitalnego, powiedzieli, że po
posiłku mają cię zbadać.
— Do skrzydła szpitalnego,
babciu, do skrzydła — wymamrotała dziewczyna, wstając od
stołu.
— Skrzydło, ogon, odwłok… co
za różnica?
Widocznie dla babci Rose: żadna.
Gdy tylko obie kobiety opuściły
Wielką Salę, Draco warknął:
— Ja was, kurwa, kiedyś zabiję…
— Jak ty się wyrażasz,
chuliganie ty! — krzyknęli razem Teodor i Blaise, na co
Ślizgon ukrył twarz w dłoniach, wypuszczając siarczystą
wiązankę.
— Zobaczymy się u mnie za pół
godziny — oznajmił blondyn.
Wstał od stołu i również opuścił
salę, kierując się do dormitorium. Gdy był już na czwartym
piętrze, usłyszał nienawistne warknięcie:
— Proszę, proszę, kto wrócił
na stare śmieci. Nasz kochany tajny informator.
Blondyn odwrócił się i zobaczył
Ivana Gregorovicza oraz stojącą za nim dwójkę innych Ślizgonów
z szóstego roku, którzy, tak jak Rosjanin, dopiero w tym roku
rozpoczęli naukę w Hogwarcie. Nim zdążył cokolwiek
powiedzieć, padł pierwszy cios. Nie pozostał obojętny.
Natychmiast oddał uderzenie. Dwójka goryli zaszła go od tyłu i
przytrzymała mu ręce, podczas gdy Gregorovicz wymierzał kolejne
uderzenia. Arystokrata próbował walczyć, jednak był osłabiony
i wychudzony po turnieju i nie mógł walczyć z trzema
przeciwnikami. W końcu oprawcy puścili go, a blondyn natychmiast
upadł na podłogę. Nie odrywając od nich morderczego spojrzenia,
splunął krwią na posadzkę.
— Jeszcze jeden taki numer i
jesteś martwy — warknął Ivan, na co Draco roześmiał się,
drwiąc z przeciwnika.
Zostawili go, zakrwawionego i
posiniaczonego na korytarzu. Malfoy, walcząc z mdłościami, usiadł
na podłodze i oparł się o ścianę, już planując zemstę.
Gregorovicz liczył na to, że duma i arystokratyczne pochodzenie nie
pozwoli mu na złożenie skargi i miał racje, jednak był głupi i
naiwny, jeśli sądził, że tak to zostawi. Wziął sobie za punkt
honoru pozbycie się Rosjanina z Hogwartu i zniszczenie go. Siedział
i czekał na Zabiniego i Notta, wiedząc, że za chwile tu
przyjdą. Nie mylił się.
Słysząc ich kroki, zaśmiał się
złowieszczo, czując, jak czas dla Gregorovicza w tym zamku dobiega
końca. Hogwart był za mały dla nich dwóch.
— Cholera jasna! — zawołał
Teodor, widząc zakrwawionego przyjaciela. Krew wypływała z
rozciętej skroni, wargi i nosa.
Ślizgoni przykucnęli przy nim i
skrzywili się.
— Kto? — warknął tylko
Blaise, choć domyślał się odpowiedzi. Tylko jedna osoba była na
tyle głupia, by dopuścić się ataku na Malfoya.
— Gregorovicz.
—Blaise, idź po chłopaków i…
— Nie — powiedział
Draco, przerywając wypowiedź Notta. — Mam już plan. Zabini,
zdobądź dla mnie jego różdżkę, ale tak, by niczego nie
zauważył. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz, chcę ją mieć za
pięć minut!
Czarnowłosy skinął głową.
— Za chwilę wracam — powiedział
z powagą i ruszył wykonać swoje zadanie.
— Co zamierzasz zrobić?
— spytał Nott, przeczuwając, że plan Dracona będzie
niebezpieczny.
Gdy blondyn wyjawił mu swój pomysł,
Teodor wykrztusił:
— Oszalałeś. Jesteś
osłabiony, możesz tego nie przeżyć.
— Przestań pieprzyć głupoty.
Dopilnuj tego, by różdżka Gregorovicza wróciła do niego bez
moich śladów.
Czekali w napięciu na przybycie
Zabiniego. W końcu czarnoskóry wrócił i podał różdżkę Ivana
Malfoyowi. Arystokrata wstał i udzielił im ostatnich wskazówek.
— Pamiętajcie, macie jak
najszybciej zwrócić mu jego różdżkę. Za moment będzie tu
zbiegowisko, lepiej, żeby nikt was tu nie widział. No, to zaczynamy
— westchnął i wymierzył w siebie różdżkę Ivana.
Bez żadnego zawahania, bez żadnego lęku, zdeterminowany, by
zniszczyć swojego wroga, powiedział:
— Lacerandum.
Wspaniały rozdział ;)
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa tego wywiadu z McGonagall co takiego w nim powiedziała?
Draco i Hermiona na pustyni no widać, że blondyn zna się na przetrwaniu, nie brzydzi się węży (i nawet je zjada), uratował Hermionę od handlarzy no no brawa dla niego ;)
Hermiona no cóż jak zwykle go nienawidzi ale mimo to uwolniła go z ruchomych piasków i nawet ogoliła!
Podobały mi się momenty kiedy spali, rozmawiali i się śmiali.
Babcia Hermiony jest genialna! Rozśmieszyła mnie do łez :D
Czekam na next!
Przy okazji zapraszam do mnie na dwa nowe rozdziały
Pozdrawiam
Arcanum Felis
Co prawda Hermionie nadal zdarza się mówić, że go nienawidzi, ale za tym nie kryją się już te same uczucia co na początku ;)
UsuńTeraz dopiero zacznie się widowisko
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział. Ostatni etap turnieju naprawdę wyszedł fantastycznie. Strasznie podobał mi się moment, gdy Draco myślał, że Hermiona śpi i gładził ją po ręce. To było naprawdę niezwykłe, podobnie, jak swego rodzaju więź, która się między nimi utworzyła.
OdpowiedzUsuńBabcia Rose absolutnie podbiła moje serce. Już wiadomo po kim Hermiona ma taki charakterek. Absolutnie obłędna kobieta. Mam nadzieję, że jeszcze się pojawi.
http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Super. Przy babci Rose popłakałam się ze śmiechu
OdpowiedzUsuńRozdział genialny. Opłacało się czekać.
OdpowiedzUsuńBabcia Rose, Nott i Zabini, sprawili, że płakałam ze śmiechu.
Z niecierpliwością będę czekać na kolejny rozdział.
Pozdrawiam :)
Babcia Rose, Blaise i Teodor-płaczę ze śmiechu. Rozdział cudowny, zemsta Draco mnie zastanawia bardzo. Kocham momenty kiedy szli spać, czy też Draco łaskotał Hermionę. To było przeurocze!!�� ~ Wiczka Piczka
OdpowiedzUsuńJedyny blog w moich zakładkach:) Jesteś świetna. Przy babci Granger poleciały mi łzy, urocze i mega zabawne! Pisz szybciutko następny rozdział:( Julia
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział *-*! Jak zawsze zresztą! Uwielbiam babcię Rose :'D! Życzę Wam dużo weny!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Hariet.
Ufffff...... Powiem że dawno nie czytałam takiego bloga. W niektórych momentach ze śmiechu bolał mnie brzuch. Oczywiście nie mówię tylko o tym rozdziale (wszystkie są naprawdę dobre). Znalazłam waszego bloga niedawno i oficjalnie stwierdzam że macie kolejnego, wiernego czytelnika. Nigdy wcześniej nie lubiłam takiej tematyki, a tego typu historie, po prostu wydawały mi się nudne. Kłamać, nie będę- ten blog na początku też wydawał mi się nieodpowiedni do czytania. Czynnikiem, który zatrzymał mnie przy tej historii, niewątpliwie był jego szablon, który jest cudowny. Tak czy inaczej jestem okropnie zadowolona, że nie zrezygnowałam z czytania. Stawiacie na humor i raczej powolny rozwój akcji, co jest dużym plusem. Mam nadzieję, że za niedługo znowu zobaczę zabawny rozdział, który spowoduje u mnie salwy śmiechu i potok łez. Oczywiście, nie polecam pośpiechu. Poczekam tak długo jak trzeba na dalszą część wciągającej opowieści, bo potrzebuje dużej dawki śmiechu.
OdpowiedzUsuńŻycze weny i wspaniałego Sylwestra!
Ta, której imienia nie wolno wymawiać...
Cieszymy się, że opowiadanie Ci się podoba i możemy poprawić Ci nim humor ;) A jeszcze bardziej cieszymy się z tego, że przypadł Ci do gustu nasz szablon, tym bardziej, że tworzyłyśmy go same, zupełnie nie mając pojęcia co i jak ;)
UsuńDzięki za miłe słowa i również życzymy udanej zabawy w Sylwestra ;)
Dostałam poważnych śmiechobóli! Chyba muszę iść do ogona szpitalnego!
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, popłakałam się ze śmiechu :'D Chociaż na początku balam się, że ten turniej może zepsuć FF to zmieniła zdanie. Wątek turnieju sprawia, że wasze opowiadanie jest niepowtarzalne :) jestem ciekawa jak rozwinie się dalsza akcja :D
OdpowiedzUsuńBuziaki
~A
JA SIĘ POSIKAŁAM ZE ŚMIECHU #teambabciarose
OdpowiedzUsuńWęże nie atakują same z siebie*
OdpowiedzUsuńPo ukąszeniu, nawet po pozbyciu się jadu, najprawdopodobniej wdałaby się martwica*
Węże nie atakują same z siebie*
OdpowiedzUsuńPo ukąszeniu, nawet po pozbyciu się jadu, najprawdopodobniej wdałaby się martwica*
Życzymy dużo zdrówka!😉
OdpowiedzUsuńSądziłam, że szaman Blaise wygrywa wszystko, ale jednak babcia Rose zniszczyła konkurencję. A najlepsze jest to, że perfekcyjnie utrzymalyscie tę granicę między żartem a przesadą. Nott i Zabini podchwytujący możliwość żartowania to dla mnie właśnie 100% bycia ślizgonem. Pasuje to bardziej niż te początkowe sceny wiecznego picia i wymyślania dziwnych zadań (Slytherin nie z odwagi w końcu słynął). Naprawdę w tej chwili opowiadanie zaczyna wymiatać. Jedyny haczyk to 2-3 rozdziały wstecz na Alasce, gdzie miało być -30 stopni i lodowiec znaleźli w lesie jeżyny... No spora niezgodność jak dla mnie. Poza tym naprawdę akcja się ekstra rozwija i zaczynam widzieć światełko w tunelu dla pojawienia się w końcu dramione, bo muszę przyznać, że jeszcze kilka rozdziałów temu zachodziłam w głowę jak to rozwinięcie skoro się nadal tak bardzo nienawidzą :)
OdpowiedzUsuńSkoro po przeprawie przez lodowiec Bear Grylls znalazł z lesie na Alasce jeżyny, to znaczy, że one tam są :) #potwierdzoneinfo
UsuńDobrze, że sobie skopiowałam komentarz bo by się nie dodał... Nie chciałoby mi się ponownie go pisać...11:40 dziecko śpi, samemu kłaść się trzeba.
OdpowiedzUsuńWreszcie! Wreszcie Hermiona dostrzegła ile Draco dla niej zrobił. Ile poświęcił chociaż wcale nie chciał. Wszystko przyszło samo z siebie, gdy zrozumiał, że jest odpowiedzialny za nią i jego zadaniem jest nie uprzykrzać jej życia byleby miała siłę iść dalej i nie prosić o powrót do domu. Odezwały się w nim ludzkie uczucia, w dodatku do nie czystej czarownicy,aprzecie normalnie nigdy by do tego nie doszło. Rozdział jest naprawdę fajnie napisany, a motyw z ratowaniem Gryfonki z rąk handlarzy mega! Tylko dlaczego ta dziewczyna tak mało wdzięczności w sobie ma wobec niego? Klapki na oczach z rządzą jego wygranej mocno przesłoniły jej oczy, a on już dość dawno zaczął traktować i patrzeć na nią inaczej.
Granger powinna wstydzić się swojej babki bardziej niż to możliwe :D Kobiecina jak typowy moher!
Więc Gregorovicz wyleci. Szkoda, że tak się to potoczyło z nim, bo ogólnie to miałam nadzieję, że Dracon będzie musiał jeszcze "bawić" się w odbijanego przy Granger, ale to było dawno temu gdy jeszcze nikt nie wiedział jakie plany miał Ivan względem tych dwoje.
Wygrali:) nie tylko turniej, ale i naukę siebie nawzajem ;)