sobota, 19 grudnia 2015

Turniej cz. 3: Finał



Minerva McGonagall na widok nowego wybryku swoich uczniów zaczęła zastanawiać się, dlaczego aż tak jej nienawidzą. Jeden z korytarzy na piątym piętrze zamienił się w bagno. Znowu. Nigdy by nie pomyślała, iż kiedykolwiek stwierdzi, że brakuje jej kłótni prefektów naczelnych. Owszem, ta dwójka sprawiała razem niemało problemów, jednak potrafili trzymać w ryzach uczniów Hogwartu, szczególnie młody Malfoy. Podczas ich obecności również zdarzały się incydenty, niektóre z nimi w roli głównej, jednak nie były one aż tak częste i spektakularne.
Skrzywiła się, czując okropny fetor. Gadżet z Dowcipów Weasleyów został „ulepszony”, dzięki czemu bagno na piątym piętrze ciągle się rozrastało, nie dając się w żaden sposób usunąć. Spróbowała kolejnego zaklęcia, które tym razem okazało się skuteczne. Nie wiedziała, czy ma być dumna z osiągnięć swoich absolwentów, czy być na nich wściekła za ich szkodliwe wynalazki. Westchnęła z ulgą na widok czystego korytarza. Skinęła głową w podziękowaniu dla swojego zastępcy, który razem z nią starał się usunąć bagno i ruszyła do swojego gabinetu.
Właśnie wychodziła zza zakrętu, gdy zauważyła mężczyznę, przechadzającego się przed chimerą. Zamarła, rozpoznając niechcianego gościa. Ubrany był w charakterystyczny dla niego długi szary płaszcz rodem z lat osiemdziesiątych i kapelusz w tym samym kolorze. Wszędzie rozpoznałaby ten szybki, drobny chód, lekko haczykowaty nos i dłuższe brązowe włosy przypominające nieco włosy Snape’a z tą różnicą, że jego były lekko kręcone i sterczały pod różnymi kątami. Mężczyzna mamrotał cicho pod nosem, żywo przy tym gestykulując. Był nieco (a według McGonagall nawet bardzo) ekscentryczny. Gdy tylko go rozpoznała, odruchowo zrobiła krok w tył. W pierwszej chwili przyszło jej do głowy, by ukryć się w jednej z sal i poczekać, aż nachalny dziennikarz opuści teren szkoły, jednak uznała, że takie dziecinne zachowanie nie przystoi dyrektorce Hogwartu. Poprawiła swój strój i kok, po czym pewnym krokiem wyszła mu na przeciw.
Dziennikarz, gdy tylko usłyszał zbliżające się kroki, gwałtownie odwrócił się, a na jego szczupłej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Trzymał ręce splecione za plecami, czekając, aż nauczycielka podejdzie do niego.
— W końcu się spotykamy, Minervo McGonagall. Wyjątkowo trudno panią złapać — oznajmił z cwanym uśmieszkiem. Zmrużył podejrzliwie czarne oczy i w skupieniu obserwował dyrektorkę, jakby wyczuwał, iż kobieta marzy o tym, by go spławić.
McGonagall uśmiechnęła się niechętnie.
Zwolnię tego, kto go tu wpuścił” — pomyślała, jednocześnie oznajmiając:
— Jako dyrektor Hogwartu ciężko mi znaleźć czas na sprawy niedotyczące szkoły. Niestety wybrał pan nie najlepszy moment na...
— Od tygodnia próbowałem się z panią spotkać. Jestem przekonany, iż dostała pani wszystkie dwadzieścia cztery listy z prośbą o spotkanie. Była więc pani świadoma, że prędzej czy później zjawię się w tym zamku. Ponadto rozmawiałem dziś z jednym z nauczycieli i wiem, że ma pani jeszcze... dwie godziny wolnego czasu — dokończył, spoglądając na zegarek.
Minerva zmrużyła oczy. Dziennikarz był nieustępliwy i słynął z dość nietypowych wywiadów i artykułów. Nie miała ani czasu, ani ochoty na tego typu wygłupy tylko po to, by zwiększyć popularność „Żonglera”, który, nawiasem mówiąc, po zakończeniu wojny niemal zrównał się pod tym względem z „Prorokiem”.
McGonagall westchnęła i podeszła do chimery, dochodząc do wniosku, że dziennikarz jest z tych, co nie odpuszczą, dopóki nie osiągną celu.
— Melisa.
Kobieta wskazała fotel swojemu gościowi i podeszła do małego stoliczka, gdzie na srebrnej tacy stał elegancki dzbanek i dwa puchary. Nalała do jednego z nich napar z ziół, czując, że bez niego nie da rady przeprowadzić spokojnej rozmowy. Zerknęła pytająco na mężczyznę, a gdy ten pokręcił przecząco głową, wzięła napełniony puchar i usiadła naprzeciwko niego. Upiła łyk, nieco skrępowana badawczym spojrzeniem dziennikarza.
— Coś nie tak, panie Źdźióbko? — spytała, odstawiając naczynie na blat.
Brunet uniósł brew i uśmiechnął się.
— Proszę mi mówić Antonii. W końcu jesteśmy niemal rówieśnikami. O ile wiem, to jestem o pięć lat młodszy — McGonagall zmrużyła oczy na tę uwagę. — Między nami mówiąc, Antonii Źdźióbko to tylko pseudonim artystyczny. Może przejdę od razu do rzeczy. Chciałbym przeprowadzić z panią wywiad, który ukazałby się w następnym wydaniu „Żonglera”. Znalazłaby pani na to pół godzinki? To nie potrwa dłużej. Słowo harcerza, którym nigdy nie byłem — dodał szybko, kładąc dłoń na sercu.
Dyrektorka, wiedząc, że nie ma innego sposobu na pozbycie się natręta, skinęła głową, zgadzając się na jego propozycje.
— Doskonale. Czy przeszkadzałoby pani, gdybym użył samonotującego pióra?
— Ależ skąd.
— Świetnie. Ach, zapomniałbym na śmierć. Musimy się jeszcze umówić na sesję zdjęciową — oznajmił podekscytowany dziennikarz, wyjmując ze skórzanej brązowej torby niebieskie pióro i notatnik.
McGonagall niemal zakrztusiła się naparem.
— Sesję zdjęciową?
Antonii, wyczuwając niepokój w głosie rozmówczyni, przerwał wyjmowanie kolejnych przedmiotów z torby i spojrzał na kobietę. Zamrugał, jakby nie rozumiał, skąd bierze się taka reakcja Minervy.
— Owszem. Potrzebujemy dobrego zdjęcia do wywiadu — wyjaśnił, wzruszając ramionami. Zamknął torbę i odstawił ją na ziemię. — Przeglądaliśmy pani dotychczasowe zdjęcia, jednak nie znaleźliśmy odpowiedniego. Nasz fotograf to prawdziwy profesjonalista, wygładzi to i owo…
— SŁUCHAM? — spytała oburzona dyrektorka, piorunując spojrzeniem zmieszanego dziennikarza. Najwyraźniej często zdarzało mu się powiedzieć nieco za dużo.
Antonii odchrząknął i strzepnął z ramienia niewidzialny pyłek.
— Yyy… jak mówiłem: to prawdziwy profesjonalista i każdy z jego modeli był zadowolony ze współpracy z nim… No… prawie każdy. Jedynym wyjątkiem jest Draco Malfoy. Pozował przez sześć godzin… oczywiście na własne życzenie… a raczej żądanie — dodał szybko, widząc przerażoną minę McGonagall. — Przez cały ten czas udzielał instrukcji fotografowi… biedaczek później potrzebował urlopu. Po sesji pan Malfoy obejrzał wszystkie zdjęcia i oznajmił, że żadne nie oddaje jego urody i charakteru. Nazwał fotografa życiowym nieudacznikiem i zatrudnił własnego. Następnego dnia przysłał zdjęcie do naszej redakcji. Jeśli pani także wolałaby samodzielnie wybrać fotografa…
— Nie, dziękuję. Chętnie popracuję z fotografem „Żonglera” — wtrąciła szybko Minerva, współczując temu człowiekowi współpracy z jej uczniem.
Po ustaleniu terminu sesji Antonii Źdźióbko przeprowadził z nią wywiad, po którym żałowała, iż nie ukryła się przed nim w jednej z pustych sal.

***

Nim zniknęła otaczająca ich ciemność, uderzyło w nich gorące, suche powietrze. Zamrugali, gdy światło zaatakowało ich oczy. Rozglądali się, zszokowani zastałym widokiem, z przerażenia nawet nie czując, jak ich ubrania zaczynają się zmieniać. Zniknęły kurtki, a na miejsce swetrów i kamizelek pojawiły się białe koszule. Ocieplane spodnie zmieniły się w ten sam model, jaki nosili w Amazonii. Byli identycznie ubrani z tą różnicą, że spodnie Hermiony kończyły się na wysokości jej kolan. W tym samym momencie na ich głowach zmaterializowały się zaokrąglone beżowe kapelusze.
— Granger, powiedz mi, że mam omamy… Nie wiem… zjadłem coś szkodliwego, adrenalina mi jeszcze nie spadła, ale powiedz mi, że mam pieprzone omamy — powiedział Draco, z niedowierzaniem wpatrując się w nieskończone pokłady rozgrzanego piasku.
Z ust Hermiony wyrwał się jęk rozpaczy. Ze wszystkich stron otaczało ich bezchmurne niebo i ocean piasku. Wysoka temperatura sprawiała, iż wydawało im się, że miliony drobnych kryształków parują.
Gryfonka przystawiła dłoń do czoła, rzucając cień na oczy, by móc lepiej się rozejrzeć. Wokół nich, w oddali, piach tworzył niewielkie pagórki, będące skutecznymi przeszkodami dla podróżnych.
— Malfoy, może byśmy zrezygnowali? Popatrz na nas. Jesteśmy przemęczeni. Nie dojadamy już od dwóch tygodni. Nie! Daj mi skończyć — powiedziała, widząc, że blondyn otwiera usta, by zaprotestować. — Nie mamy szans na wygraną, a przecież o to ci chodzi, prawda? To żaden wstyd się wycofać. Jeśli chcesz, mogę powiedzieć w Hogwarcie, że zrezygnowaliśmy, bo zaatakowali nas tubylcy… i że było ich co najmniej dwustu… Tylko proszę cię, zrezygnuj — końcówkę swojej prośby niemal wyszeptała.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Bursztynowe oczy błagalnie wpatrywały się w zimne i nieugięte tęczówki Ślizgona. Dziewczyna nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, warknęła, w myślach przeklinając upór blondyna.
— Świetnie, niech ci będzie. Ale jeśli doznam trwałego uszczerbku na zdrowiu, to nawet będąc miliarderem, nie wypłacisz mi się do końca życia, Malfoy.
— Wątpię, Granger. Nigdy, przenigdy nie dostaniesz ode mnie złamanego knuta. A teraz zamknij się i nie przeszkadzaj — dodał, przyklękując na piasku i przeglądając zawartość plecaka.
Znieruchomiał i zmierzył Gryfonkę lodowatym spojrzeniem, słysząc jej ciche narzekanie i parę wyzwisk skierowanych do niego.
Hermiona prychnęła i, nie zwracając uwagi na jego wrogie spojrzenie, przykucnęła obok blondyna, zerkając do plecaka. Cała jej nonszalancja i zdystansowanie zniknęły, gdy ujrzała jego zawartość. Przełknęła ślinę, gdy dotarło do niej, że przetrwanie na pustyni, mając do dyspozycji tylko kilka rzeczy, jest niemalże niemożliwe. Spojrzała z przestrachem na Dracona, zastanawiając się nad tym, ile jest on w stanie poświęcić, by zwyciężyć.
Malfoy przyglądał się zawartości jedynego plecaka, jaki im pozostał, z zaciętym wyrazem twarzy. Widać było, że kalkulował ich szanse na przetrwanie w tym miejscu, nie mówiąc już o zwycięstwie w całym turnieju.
— Malfoy, to nie ma sensu — spróbowała jeszcze raz przekonać Ślizgona. Ten jednak momentalnie uciszył ją, przykładając jej palec do ust. Dziewczyna jednak nie ustąpiła i dalej drążyła temat: — Możesz mi powiedzieć, jak masz zamiar przeprawić się przez pustynię, mając do dyspozycji dwa litry wody, śpiwór, mały nożyk i trzy konserwy?
Chłopak zmarszczył brwi, zastanawiając się nad jej słowami. Po chwili zajrzał jeszcze raz do swojego plecaka i uśmiechnął się, wyjmując niewielki poradnik przetrwania, tym razem na pustyni.
— Zapomniałaś o tym — oznajmił, wymachując jej książką przed oczami.
Hermiona prychnęła i wstała, śmiejąc się ponuro.
— Masz rację. Masz absolutną rację. No przecież… książka uratuje nam życie… da nam jeść i pić. Jakież to oczywiste!
— Granger, nie podejrzewałem, że doczekam chwili, kiedy uznasz, że książki są bezużyteczne — Malfoy w dalszym ciągu drażnił kasztanowłosą. — No ale skoro twierdzisz, że nam się nie przyda, to możemy ją schować i, nie tracąc więcej czasu, ruszyć w drogę — dodał, pakując powoli rzeczy do plecaka.
Gryfonka szybkim krokiem podeszła do chłopaka i, zanim zdążył go schować, wyrwała mu poradnik z ręki.
— Skoro już chcesz się przeprawiać przez pustynię, to warto opracować dokładny plan. Tu nie ma miejsca na improwizacje i liczenie na łut szczęścia.
Usiadła przy Ślizgonie, by i on mógł zapoznać się z treścią poradnika. Co jakiś czas zaginała rogi stron, chcąc zaznaczyć ważne informacje, ignorując Malfoya, pouczającego ją, że niszczenie książek nie przystoi kujonce.
— A więc… — zaczęła, chcąc podsumować najważniejsze informacje.
— Nie zaczyna się zdania od „A więc” — wtrącił Draco, cytując jej własne słowa.
Dziewczyna posłała mu najbardziej mordercze spojrzenie, na jakie było ją stać, jednak nie przyniosło one zamierzonego skutku, bo Malfoy, zamiast ją przeprosić, posłał jej szeroki uśmiech, prezentując swoje zęby mądrości. Można by powiedzieć, że wyglądał uroczo… a raczej wyglądałby, gdyby wreszcie porządnie się ogolił. Podczas turnieju, był pozbawiony możliwości zadbania o ten element swojego wyglądu, choć nieudolnie próbował pozbyć się zarostu, za pomocą niewielkiego nożyka. Efektem tego było nieznaczne zmniejszenie owłosienia na twarzy i znaczne poharatanie policzków.
Hermiona wzięła uspokajający oddech i ponownie rozpoczęła swoją wypowiedź:
— Z przeczytanej treści poradnika jasno wynika, iż naszym głównym priorytetem powinno być zdobycie wody i uchronienie się przed udarem cieplnym. Środkiem do osiągnięcia tych dwóch nadrzędnych celów będzie, po pierwsze: oszczędzanie wody, po drugie: podróżowanie w godzinach porannych i wieczornych, po trzecie: unikanie śmiercionośnych, małych bestii, których tutaj pełno. Zadowolony?!
— Owszem, teraz twoja wypowiedź była na akceptowalnym poziomie — odparł z chytrym uśmieszkiem, naśladując jej naukowy ton.
Gryfonka powróciła do lektury, co jakiś czas robiąc uwagi na temat istotnych kwestii. Gdy zaczęła czytać akapit o ruchomych piaskach, arystokrata wyrwał jej poradnik z rąk i schował do plecaka, mówiąc:
— Nie ma już na to czasu. Poza tym, kto byłby takim idiotą, żeby w nie wejść?
Draco wstał, założył plecak i wyczekująco spojrzał na dziewczynę. Ta obdarzyła go jeszcze jednym morderczym spojrzeniem i z gracją na jaką pozwalały jej obolałe stawy i zapadający się piasek podniosła się z ziemi. Poprawiła kapelusz i razem ze Ślizgonem ruszyła w stronę pierwszego punktu docelowego, jakim było oddalone o kilometr wzniesienie.
Gdy dotarli na miejsce, ich położenie wcale nie wyglądało lepiej. Jedyne co zmieniło się w krajobrazie to samotne suche drzewo, majaczące w oddali. Gryfonka znacząco spojrzała na swojego towarzysza, jednak ten, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem, tylko pokręcił głową i wyciągnął z plecaka butelkę wody.
— Skąd będziesz wiedział, w którym kierunku mamy iść? Nie mamy nawet kompasu! To samobójstwo, rozumiesz, Malfoy? SA-MO-BÓJ-STWO! — wrzasnęła, patrząc na niego z oskarżeniem w oczach.
Blondyn znieruchomiał i zerknął na nią, ocierając usta.
— No i co się tak gapisz, co? Jaki jest ten twój cudowny plan? Mamy zagłodzić się na śmierć, bo nie możesz pozwolić na to, by ucierpiała twoja cholerna arystokratyczna duma?! Przez ciebie jesteśmy pozbawieni połowy zapasów! Niby jak mamy tu przetrwać?!
Draco stał cierpliwie, dając dziewczynie okazję na wyrzucenie z siebie wszystkiego. Gdy w końcu zamilkła, schował butelkę i założył ręce na klatce piersiowej. Kasztanowłosa, ciężko oddychając po tej emocjonalnej przemowie, wpatrywała się w niego z wściekłością.
— Skończyłaś już, Granger? To teraz się zamknij i pozwól mi się nad czymś zastanowić —  rozkazał, po czym wsparł ręce na biodrach i zaczął z uwagą rozglądać się po okolicy. —  Hmmm... północ... północ... północ. Gdzie może być północ?
—  No nie wiem, Malfoy, może na północy.
Chłopak skupił na niej swoje spojrzenie. O ile w pierwszej chwili sprawiał wrażenie poirytowanego, po chwili zmrużył oczy, spoglądając na nią podejrzliwie.
—  Ty coś wiesz, Granger —  uśmiechnął się przebiegle, widząc jak dziewczyna celowo unika jego wzroku. —  Wiesz coś.
—  Nic nie wiem.
—  Owszem, wiesz.
—  Nie, nie wiem.
—  Granger, mnie nie oszukasz —  oznajmił, po czym podszedł do niej i delikatnie chwycił ją za podbródek, zmuszając tym samym, by w końcu na niego spojrzała. —  A teraz mów, gdzie jest północ?
Hermiona warknęła i strąciła rękę Ślizgona. Cofnęła się, z uwagą wpatrując się w pokłady piasku.
—  Tam —  oznajmiła po chwili.
—  Jesteś pewna, Granger?
—  Tak.
—  Niby skąd to wiesz? —  zapytał z ciekawością.
—  Spójrz na wydmy — warknęła.
Draco zmarszczył brwi i zerknął w dół. Podrapał się po skroni i mruknął:
—  Ach tak, wydmy.
Dziewczyna prychnęła pod nosem.
—  Tak, wydmy, Malfoy. Ich specyficzny kształt jest spowodowany przez stałe wiatry wiejące z północnego wschodu w tym rejonie. Strona zawietrzna wydmy jest stroma i krótka, tak jak tam —  oznajmiła naukowym tonem, którego tak nie znosił. —  Dzięki temu można wywnioskować, gdzie jest twoja północ.
Ślizgon pokiwał głową.
—  No tak, zapomniałem.
—  Jasne.
— Podróżuję po świecie, Granger, i wiem to i owo —  powiedział, nie chcąc przyznać, że zupełnie nie miał pojęcia o czym mówiła. —  Niech w końcu do ciebie dotrze, że nie jesteś jedyną obdarzoną rozumem osobą na świecie. — Po chwili demonstracyjnie zmarszczył brwi i pogładził dwoma palcami podbródek, jakby się głęboko nad czymś zastanawiał. — Chociaż… stale będąc w towarzystwie Pottera i Weasleya rzeczywiście mogłaś odnieść takie wrażenie.
Gryfonka zmrużyła oczy i warknęła cicho, na co blondyn tylko uśmiechnął się szyderczo. Hermiona w duchu uznała sobie za punkt honoru odebrać różdżki Ślizgonowi i zostawić go samego na tym pustkowiu… na kilka godzin. Organizatorzy pewnie wyślą za nim ekipę poszukiwawczą, oczywiście zaraz po tym, jak zamkną ją w Azkabanie za zostawienie arystokraty na pewną śmierć.
Cóż, to by się opłacało” — pomyślała i oparła dłonie na biodrach.
— No dobrze. Wszystko pięknie i cudownie, ale po co nam wiedzieć, gdzie jest północ, skoro i tak nie wiemy, dokąd iść? — spytała rozzłoszczona, wpatrując się w dal, byle tylko nie widzieć kpiącego spojrzenia jej współlokatora.
Draco przewrócił oczami i westchnął nad głupotą dziewczyny. Włożył plecak i wznowił wędrówkę, a kasztanowłosej nie pozostało nic innego jak podążyć za nim.
— Pomyśl trochę, Granger. To nie boli — zakpił, uśmiechając się przy tym złośliwie.
O dziwo, pomimo ich beznadziejnego położenia, dobry humor mu dopisywał. Miał niewielkie zapasy wody i jedzenia, broń (o ile można tak nazwać mały nożyk) oraz Gryfonkę do dręczenia. Zamierzał nadal walczyć o wygraną w turnieju, a w razie konieczności zawsze może się wycofać, jednak nie miał zamiaru mówić o tym dziewczynie. Po pierwsze, jego współlokatorka od razu zaczęłaby wrzeszczeć, że przecież już teraz mogą zrezygnować, bo i tak im się nie uda. Po drugie, nie miał zamiaru przyznawać się do tego, iż planuje poddanie się w razie niepowodzenia. Gdy zacznie być naprawdę tragicznie i uzna, że zdecydowanie powinien odpuścić, zrobi to, jednak zaczeka, aż Gryfonka zacznie go o to błagać. Wtedy on łaskawie zgodzi się na wycofanie z konkursu. W taki czy inny sposób zostanie bohaterem. Albo wygra, albo uratuje życie tej małej wrednej irytującej poczwarze, jaką była jego towarzyszka.
— Do jasnej cholery, Malfoy, czy ty choć raz możesz mi normalnie odpowiedzieć na pytanie?! — wrzasnęła Hermiona do jego pleców, mając dość tego wszystkiego: turnieju, piasku, Malfoya, zmiennych temperatur, Malfoya, braku jedzenia…
Blondyn westchnął rozbawiony. Jego współlokatorka bardzo rzadko przeklinała i sprawienie, by porzuciła poprawny i grzeczny sposób wysławiania się, było wyczynem niemal godnym beatyfikacji.
— Ach, Granger, takie słownictwo nie przystoi kujonicy. Widocznie wysoka temperatura już zrobiła swoje i zapomniałaś, jak to jest mieć sprawny mózg… o ile kiedykolwiek taki posiadałaś. Przypomnij sobie w jakim kierunku musieliśmy iść do świstoklika w poprzednich lokalizacjach?
— Na północ — odwarknęła, w myślach wbijając w plecy arystokraty pokaźnych rozmiarów sztylet. — Nadal nie rozumiem, jaki jest sens iść na ślepo w takim upale, Malfoy.
— Skoro już dwa razy mieliśmy kierować się na północ, to wysoce prawdopodobne jest to, że i tym razem mamy iść w tę stronę.
Hermiona zatrzymała się gwałtownie. Szczęka jej opadła, słysząc wypowiedziane beztrosko słowa Ślizgona. Z niedowierzaniem spojrzała na nadal idącego chłopaka.
— ŻE CO?! TO JEST TEN TWÓJ GENIALNY PLAN?!
Blondyn zerknął na nią przez ramię, zatrzymując się.
— Tak — powiedział z zadziwiającym stoicyzmem.
— Świetnie! Genialny pomysł, Malfoy! Po prostu idźmy na północ, bo ty masz PRZECZUCIE, że tam powinniśmy się kierować! Czy ty w pełni rozumiesz, co chcesz zrobić? Nie wiemy gdzie dokładnie iść, nie znamy żadnych punktów orientacyjnych, a ty po prostu chcesz zrobić sobie spacerek przy sześćdziesięciu stopniach, jak nie więcej! Pogratulować zdrowego rozsądku! STÓJ, JAK DO CIEBIE MÓWIĘ, MALFOY!
Draco prychnął pod nosem i, nie zwracając uwagi na wrzaski kasztanowłosej, wznowił podróż. Uśmiechnął się złośliwie pod nosem i zaczął wesoło pogwizdywać.
Oj będzie ciekawie” — pomyślał, słysząc ryk wściekłości Gryfonki.
Gdy doszli do samotnej palmy, Draco zatrzymał się i zrzucił z siebie plecak. Uniósł ramiona i przeciągnął się. Obejrzał się za siebie i zobaczył ledwo idącą Hermionę. Tutejszy klimat miał okropny wpływ na jej włosy. Coraz więcej kosmyków wydobywało się z warkocza, pusząc się i wijąc wokół jej twarzy. Wyczerpana Gryfonka przetarła twarz dłońmi, ocierając ją z potu i brudu. Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów i, widząc, w jakim jest stanie, postanowił założyć w tym miejscu obóz.
— Zostajemy tu? — spytała z nadzieją Hermiona i, nie czekając na odpowiedź, usiadła w cieniu palmy obok plecaka.
Dziewczyna zdjęła kapelusz i zaczęła się nim wachlować, próbując złapać oddech. Ślizgon usiadł obok niej, opierając się o drzewo. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, zbyt zmęczeni, by odezwać się chociaż słowem. Trwałoby to pewnie jeszcze przez jakiś czas, gdyby Gryfonka nagle nie wstała i nie zaczęła kopać dołu w cieniu drzewa, używając w tym celu swojego nakrycia głowy. Arystokrata uniósł brew i zapytał:
— Nie za wcześnie na kopanie grobu?
— Nie odzywaj się do mnie — odwarknęła, dokładnie akcentując każde słowo i zaczęła kopać z większą zawziętością.
Ślizgon uśmiechnął się pod nosem i podszedł do dziewczyny, z ciekawością przyglądając się jej poczynaniom.
— Prawdziwa silna i niezależna z ciebie kobieta, Granger — powiedział, przykucając obok niej.
Kasztanowłosa ani na chwilę nie przerwała swojej pracy, wyobrażając sobie, że piasek, w którym kopie to tak naprawdę twarz Malfoya. Ślizgon poklepał ją pocieszająco po ramieniu i dodał:
— No ale, pomimo tego, że wyglądasz, jakbyś już jedną nogą była w grobie, chyba trochę się z tym pospieszyłaś. Ale nie martw się, kiedy już odejdziesz z tego świata, obiecuję cię pochować… jak już przestanę się śmiać. Słowo arystokraty — oznajmił, kładąc dłoń na sercu.
Widząc brak reakcji ze strony Hermiony, wstał i zaczął zbierać suche gałęzie, chcąc przygotować się do rozpalenia ogniska. W nocy temperatura na pustyni spadała poniżej zera, a on nie miał zamiaru przeziębić się na Saharze. Gdy odwrócił się w stronę Gryfonki, o mało co nie upuścił zebranych rzeczy.
— Życzy pani sobie, żebym ją teraz zakopał? — spytał uprzejmie dziewczynę, która położyła się w wykopanym przez siebie dole.
— Daj mi spokój — odwarknęła, zakrywając twarz kapeluszem.
Ślizgon z całych sił starał się zachować powagę. Oczywiście wiedział, w jakim celu kasztanowłosa wykopała dół, ale nie mógł sobie odmówić okazji do denerwowania jej. Przykucnął obok i zdjął jej kapelusz z twarzy.
— Oddawaj! — wrzasnęła, podnosząc się do pozycji siedzącej.
— Dobra, ale się ze mną zamienisz.
— Że co?
— Wyłaź, Granger. Już wystarczająco się ochłodziłaś, teraz moja kolej.
Hermiona spojrzała na niego z niedowierzaniem. Tyle się namęczyła, kopiąc ten dół, musząc znosić jego kiepskie żarciki i teraz miałyby tak po prostu się zamienić.
W twoich snach, Malfoy” — pomyślała i z powrotem położyła się w chłodnym piasku.
Arystokrata przygryzł wargę, zastanawiając się, jak może to dyplomatycznie rozwiązać. Po chwili, siląc się na łaskawy ton, powiedział:
— No dobra, posuń się.
— Nie, sam sobie wykop drugi.
— Albo zrobisz mi miejsce, albo cię stąd wyniosę — zagroził, unosząc brew.
Gryfonka posłała mu powątpiewające spojrzenie, mówiące, że nie odważy się na taki krok. Zmieniła jednak zdanie, gdy dostrzegła błysk w jego oku. Nachylił się i chwycił dziewczynę w ramiona, nie zważając na jej protesty i próby wyswobodzenia się z jego uścisku.
— Dobra, wygrałeś… odstaw mnie z powrotem — powiedziała z rezygnacją, przyznając się do porażki. — Nie jestem workiem ziemniaków — warknęła, gdy Ślizgon niezbyt delikatnie upuścił ją z powrotem do dołu.
— Nie? No popatrz… Całe życie byłem w błędzie — odpowiedział z sarkastycznym uśmieszkiem, kładąc się obok kasztanowłosej i, tak jak ona, zakrył twarz kapeluszem. Uśmiech nie schodził mu z ust, słysząc, jak Hermiona wierci się, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję.
— Czy mogłabyś się tak nie rozpychać?
— Ja? To ty tu wlazłeś i zająłeś prawie całe miejsce! A to ja wykopałam ten dół, Malfoy.
— Jeśli się nie zamkniesz, własnoręcznie wykopie ci drugi, ale nie spodziewaj się, że znajdziesz się tam żywa — odpowiedział spokojnym, lekko znudzonym tonem.
Po odpoczynku Draco zajął się rozpaleniem ogniska. Położył płaski kawałek drewna, a w miejscu, gdzie było niewielkie zagłębienie, pionowo ustawił na nim patyk. Trzymając go między dłońmi, zaczął nim energicznie obracać.
Zaciekawiona tym, gdzie podział się jej towarzysz, Hermiona wyszła z dołu i zaśmiała się na widok, jaki zastała. Ślizgon z determinacją i irytacją w oczach usiłował rozpalić ogień starym mugolskim sposobem. Zaklął, gdy cienki patyczek złamał się pod wpływem siły chłopaka. Sądząc po wybuchowej reakcji blondyna, nie była to jego pierwsza ofiara. Słysząc rozbawienie Gryfonki, uniósł głowę i posłał jej mordercze spojrzenie. Uniósł dłoń i wycelował w nią złamanym patyczkiem.
— Ani… słowa… Granger — warknął, po czym wyrzucił bezużyteczny już kawałek drewna i wziął następny. — Jak nie uda mi się rozpalić tego cholernego ogniska zamarzniemy i znów będziemy musieli jeść konserwy na zimno. Jak nie masz co robić, wyjmij koc i śpiwór, tylko podłóż pod to liście, będzie cieplej.
Hermiona, mamrocząc pod nosem, podeszła do palmy i stanęła na palcach, próbując zerwać liść.
— Wredny, oślizgły gad. Zawszona biała fretka…
— Słyszałem — oznajmił arystokrata, nie przerywając swojej pracy. — A jeśli coś tu jest zawszonego, to ty, pudlu. Jasna cholera! — zaklął, łamiąc kolejny patyczek.
Gryfonka podskoczyła, by dosięgnąć liścia, jednak udało jej się oderwać tylko malutki kawałeczek. Ze zmarszczonymi brwiami patrzyła to na swoją marną zdobycz, palmę i na Ślizgona.
— Malfoy, musimy się zamienić. Nie dam rady dosięgnąć.
— Twój problem.
— A właśnie, że nie. Ty też będziesz marznąć, jeśli nie odizolujemy się od gruntu — powiedziała, cytując fragment z poradnika.
Draco warknął i rzucił trzymany patyk. Wstał i bez słowa minął Hermionę. Dziewczyna zajęła jego miejsce i rozpoczęła próbę wywołania iskry. W tym samym czasie chłopak zrywał liście z palmy i układał je przy drzewie. Na nich położył śpiwór i koc. Zerknął do plecaka, by wyjąć poradnik i sprawdzić, co jeszcze mogą zrobić. Serce przez chwilę przestało mu bić, gdy mimochodem zorientował się, że wewnątrz nie ma ich różdżek. Przeszukał dokładnie plecak raz jeszcze, jednak i tym razem ich nie znalazł. Wstał i sprawdził kieszenie spodni.
Choleracholeracholera! Kurwa mać!!!” — pomyślał, przeczesując dłonią włosy. Nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Zgubił je. Zgubił różdżki. Stracił ich możliwość powrotu do Hogwartu. Z przyśpieszonym oddechem i niedowierzaniem wpatrywał się w plecak. Nie mieli mapy, nie mieli różdżek, nie mieli broni. Nawet nie wiedzieli, czy jego założenie, by iść na północ, było słuszne.
Zginiemy tu. Kurwa, zginę na pustyni w towarzystwie Granger!” — pomyślał ponuro, patrząc na ich zapasy. Minął jeden dzień, a już nie mieli połowy z dwóch butelek. Za chwilę stracą dwie z trzech konserw. Draco zaśmiał się gorzko, obliczając, iż na sześć dni mają półtora litra wody i jedną konserwę. Sześć dni, zakładając, że jakimś cudem uda im się odnaleźć świstoklik. Zastanowił się, po jakim czasie organizatorzy wyślą za nimi ekipę poszukiwawczą. Pocieszył się myślą, iż jego matka na pewno tak tego nie zostawi i sama wyśle swoich ludzi. Za pomocą magii, za którą tak cholernie tęsknił od pierwszej chwili turnieju, poszukiwania potrwają dzień… jeśli będą mieli pecha dwa dni.
A więc siedem lub osiem dni na pustyni z takimi zapasami przy sześćdziesięciu stopniach”.
Arystokrata ukrył twarz w dłoniach, nie wierząc w to, co się dzieje. Zastanawiał się, kiedy stracili różdżki. Tutaj, czy może wcześniej? Zerknął przez ramię na Gryfonkę, której w końcu udało się rozpalić ogień.
Granger nie może się o tym dowiedzieć. Spanikuje. Albo mnie zabije... Nie będzie chciała iść dalej. Tak przynajmniej będzie szła, wierząc, że jeśli będzie źle, może w jednej chwili wrócić do szkoły” — postanowił w myślach arystokrata. Będzie musiał pilnować, by dziewczyna nie zbliżała się do plecaka i nie zniechęciła się całkowicie do dalszej wędrówki. Nie może w nieskończoność wymyślać dla niej kolejnych wymówek. Zadba o to, by Hermiona miała co jeść i pić. Zrobi wszystko, byle nie dać jej powodu do rezygnacji z turnieju. Doskonale wiedział, że mają niewielkie szanse na znalezienie świstoklika, jednak postanowił trzymać się tej małej iskierki nadziei. A jeśli go nie znajdą… Liczył na to, że dziewczyna straci poczucie czasu. Jeden czy dwa dni więcej… może nie zauważy.
Po podjęciu męskiej decyzji, iż będzie utrzymywać dziewczynę w niewiedzy, wyjął z plecaka tylko jedną konserwę. Otworzył ją i podał puszkę kasztanowłosej, która zmarszczyła brwi, widząc ich dzisiejszą kolację.
— Dlaczego tylko tyle? Wcześniej…
— To pustynia, gdybyś nie zauważyła, Granger. Tu o wiele trudniej będzie zdobyć pożywienie. Jutro na coś zapolujemy — dodał, wpatrując się w ciemniejący horyzont, by uniknąć jej wzroku.
Hermiona zajęła się podgrzaniem ich skromnego posiłku. Blondyn, przypominając sobie, co miał zrobić, zanim dokonał przerażającego odkrycia, wstał i ponownie podszedł do plecaka. Wyjął z niego poradnik i usiadł przy ognisku naprzeciwko swojej towarzyszki.
— Znalazłeś coś przydatnego? — spytała zaciekawiona Gryfonka, zdejmując puszkę z ognia.
— Wiem jak zdobyć trochę wody. Trzeba pogłębić dół i obłożyć go liśćmi, potem ułożyć w nim rozgrzane kamienie i je również zakryć. W nocy się schłodzą i nad ranem powinniśmy znaleźć na nich trochę wody… teoretycznie.
— Lepsze to niż nic — stwierdziła dziewczyna, zjadając połowę zawartości puszki.
Nie mogła się doczekać powrotu do Hogwartu. Tęskniła za magią, nawet nie spodziewała się, że aż tak będzie jej brakować, jednak najbardziej brakowało jej przedmiotów codziennego użytku takich jak szczotka czy widelec. Podała resztę kolacji Draconowi i wytarła palce o piach. Poczekała, aż chłopak skończy posiłek i razem zrobili to, co Ślizgon wyczytał w poradniku. Chłopak zrywał liście i podawał je Hermionie, która układała je w dole. Znaleźli kilka kamieni, ułożyli je wewnątrz i przykryli.
Gdy skończyli, niebo było już całkowicie czarne, a oni dygotali z zimna. W pośpiechu weszli do śpiwora i okryli się kocem. Ułożyli się, każde odwrócone w drugą stronę. Leżeli, w milczeniu wsłuchując się w ciche trzaski palącego się drewna. Żadne z nich nie mogło zasnąć. Było im wyjątkowo niewygodnie i zimno. W końcu Draco zaklął cicho i odwrócił się, przerzucając ramię przez talię Hermiony. Kasztanowłosa znieruchomiała, czując, jak Ślizgon ją obejmuje.
— Nie podniecaj się tak, Granger. Tak jest mi po prostu wygodnie, zawsze śpię na prawym boku — wymamrotał arystokrata, czując się nieco niezręcznie.
— Rozumiem… mi też jest tak wygodniej. I cieplej… No to… Dobranoc, Malfoy
— Nienawidzę cię — odpowiedział, odruchowo wtulając twarz w loki Gryfonki.
— Ja ciebie też — zaśmiała się, po czym odpłynęła w krainę snów.
Blondyn jeszcze długo nie mógł zasnąć. Rozmyślał nad ich sytuacją i planował następny dzień. W końcu, gdy powieki zaczęły mu ciążyć i miał pewność, że jego towarzyszka zasnęła, wyszeptał:
— Dobranoc, Granger.

***

Wstali razem ze wschodem słońca. Spakowali swoje rzeczy i wypili zgromadzoną wodę. Sposób Malfoya zadziałał i, choć wody nie było wiele, takie zagranie im się opłaciło. Uzgodnili, że będą podróżować rankiem i wieczorem, gdy temperatura nie będzie aż tak bezlitosna dla ich organizmów. Zgodnie z planem szli na północ, pokonując góry piasku i walcząc z coraz silniej palącym słońcem.
W końcu, gdy gorąc stał się nie do wytrzymania, zatrzymali się na środku pustkowia. Usiedli, czekając, aż nadejdzie wieczór. To oczekiwanie i bezradność w południe było najgorsze z tego wszystkiego, co do tej pory ich spotkało. Nie mogli nic zrobić, nie rozmawiali, bo nie mieli ani chęci, ani siły przez wysoką temperaturę. Po prostu czekali.
— Ałć! — wrzasnęła Hermiona, czując ból w dłoni.
Poderwała się do siadu, a gdy zobaczyła sprawcę, krzyknęła, tym razem z przerażenia. Wstała, przeskoczyła nad Malfoyem i zaczęła uciekać, trzymając się za lewą dłoń, nadal histerycznie wrzeszcząc.
— Co jest do cholery? — zapytał znudzonym głosem, powoli zaczynając przyzwyczajać się do ataków paniki Gryfonki. Ile razy już to przerabiali?
— Dziabnął mnie! Ten skurczybyk mnie dziabnął! — pisnęła, rozcierając dłoń.
— Kto?
— Skorpion!
Słysząc to, blondyn natychmiast poderwał się z piasku i wyjął z kieszeni nożyk.
— Gdzie on był? — spytał z ożywieniem w głosie.
— Przy kamieniu! — krzyknęła, by Ślizgon mógł ją usłyszeć. W swoim przerażeniu nawet nie zauważyła, jak daleko pobiegła.
Draco zbliżył się do kamienia i kopnięciem odsunął go, jednak nie znalazł pod nim winowajcy. Uważnie wpatrywał się w piach, szukając jakiegokolwiek ruchu. Kątem oka dostrzegł czarny pancerz. Szybko schylił się, nie dając mu żadnych szans na ucieczkę. Złapał go tuż przy kolcu jadowym, by nie dać okazji zwierzęciu, by go zaatakował i sprawnym ruchem wbił sztylet.
— Już po wszystkim, Granger! Możesz wrócić! — oznajmił chłopak, wstając i z zamyśleniem wpatrując się w swoją zdobycz.
Kasztanowłosa podeszła do Ślizgona i niepewnie zerknęła mu przez ramię. Skrzywiła się na widok skorpiona nadzianego na ostrze.
— Nie żyje?
— A czy ty byś przeżyła, gdybym wbił w ciebie na wylot sztylet? — zapytał z sarkastycznym uśmieszkiem.
Gryfonka przełknęła ślinę.
— Wolałabym tego nie sprawdzać — odpowiedziała cicho, nie mogąc odwrócić spojrzenia od martwego skorpiona.
Arystokrata machał leniwie nożykiem, powodując ruch szczypiec.
— Mógłbyś przestać?
— O co ci chodzi, Granger? Ja się tylko zastanawiam, jak zdjąć z niego ten cholerny pancerzyk.
Hermiona przełknęła ślinę i z przestrachem spojrzała na Dracona. Szczęka jej opadła, gdy po jego spojrzeniu zobaczyła, iż wcale nie żartował. Jeszcze raz zerknęła na skorpiona i przysłoniła drżącą dłonią usta, starając się opanować odruch wymiotny. Na samą myśl, że będą to jedli…
Arystokrata zaśmiał się, widząc czyste przerażenie w bursztynowych oczach. Z premedytacją podsunął jej ostrze pod nos.
Cóż, ja musiałem jeść bycze jądra” — pomyślał rozbawiony i już otwierał usta, by podzielić się swoim przemyśleniem z dziewczyną, gdy ta zemdlała i runęła na rozgrzany piach.
— Kobiety — westchnął chłopak, z dezaprobatą kręcąc głową.
Gdy Hermiona w końcu odzyskała przytomność, temperatura zdążyła się już nieco obniżyć, dzięki czemu dziewczyna ominęła najgorszy upał. W sumie Draco był zadowolony z takiego obrotu spraw. Gryfonka jak na razie nie miała większych powodów, by chcieć zakończyć turniej. Gdyby pozostała przytomna, byłaby w o wiele gorszej kondycji zarówno fizycznej, jak i psychicznej, i na pewno jęczałaby mu o powrocie do Hogwartu, a na to nie mógł pozwolić.
W międzyczasie arystokrata obejrzał jej dłoń, by upewnić się, że wszystko jest w porządku. Słyszał o zasadzie, według której im większy był skorpion, tym mniej jadowity, a tak się składało, że schwytany przez niego okaz był naprawdę sporych rozmiarów. Upewniwszy się, iż nie będzie musiał nieść zwłok sześć dni przez pustynię, zajął się przygotowaniem posiłku. Pozbył się kolca jadowego i zjadł swoją porcję surowego mięsa, wygrzebując je z pancerza. Nie krzywił się ani nie narzekał na smak, po prostu robił to, co konieczne było do przetrwania. Teraz nie chodziło tylko o turniej, ale o jego życie, a aby je zachować, był gotowy na wszystko.
By ułatwić Hermionie jedzenie surowego mięsa, wygrzebał je z pancerza. Domyślał się, że dziewczyna nie byłaby w stanie samej tego zrobić. Dzięki tej zdobyczy oszczędzą konserwę, co było szczególnie ważne w obecnej lokalizacji. Lepiej było zachować jak najdłużej zapasy i wykorzystywać okazje takie jak ta. Zdjął kapelusz z twarzy i zerknął na leżącą obok kasztanowłosą, której cichy jęk sygnalizował wybudzenie się.
— Może w Gryffindorze, gdzie kwietnie męstwa cnota, gdzie króluje odwaga i do wyczynów ochota — zaintonował Ślizgon z ironicznym uśmieszkiem, wyśmiewając omdlenie dziewczyny.
— Zamknij się, Malfoy — wymamrotała, powoli siadając. Zamrugała i z ulgą zaobserwowała zmianę położenia słońca. — Która jest godzina?
— Nie wiem. Zegarek mi padł. Stary, drogi, przekazywany z pokolenia na pokolenie zegarek… Ktoś za to oberwie. Obok plecaka masz obiad.
Zdezorientowana Hermiona ominęła Ślizgona i przykucnęła przed plecakiem. Na kawałku liścia leżały małe kawałeczki bladego mięsa. Przez chwilę walczyła ze sobą, w końcu jednak wzięła jeden z nich i, zamykając oczy, połknęła pierwszą porcję. Skrzywiła się. Nadal nie otwierając oczu, zjadła następny kawałek. Próbowała sobie wmówić, że to, co je, wcale nie jest martwym, cuchnącym, obrzydliwym skorpionem tylko rybą. Źle wysmażoną, starą rybą. Gdy wyobraźnia odmówiła współpracy zaczęła przekonywać samą siebie, że doświadcza właśnie nowego, niezwykłego doświadczenia, a w niektórych krajach jest to prawdziwy przysmak. W duchu dziękowała za to, że nie musiała wydłubywać kawałków mięsa samodzielnie. Przełknęła ostatni kęs i już miała wyrazić swoją wdzięczność arystokracie, gdy o czymś sobie przypomniała. Z przestrachem zerknęła na lewą dłoń.
— Spokojnie. Będziesz dalej żyć i zatruwać mi życie — powiedział leniwie Draco, siadając na piachu.
Gryfonka westchnęła z ulgą i spojrzała na siedzącego obok niej blondyna. Chyba po raz pierwszy uśmiechnęła się do niego ze szczerą sympatią i wdzięcznością.
— Dziękuję.
Chwilę wpatrywali się w siebie w milczeniu. Gdy chłopak poczuł, jak jego wargi mimowolnie zaczynają unosić się w uśmiechu, zamrugał zdezorientowany. Odchrząknął i odwrócił wzrok, po czym wstał i otrzepał się z piachu.
— Wstawaj, Granger. Musimy już iść — warknął i założył plecak.
Nie patrząc czy dziewczyna za nim idzie, ruszył przed siebie.
Hermiona westchnęła i podążyła za chłopakiem, jednak gwałtownie zatrzymała się, gdy usłyszała głośny skrzek. Spojrzeli w górę i zobaczyli dwa biało brązowe sępy.
— Chyba wiem, gdzie jesteśmy… — wymamrotała dziewczyna, wpatrując się w odlatujące ptaki. — Afryka. To były sępy afrykańskie.
— Nawet nie pytam, skąd to wiesz, Granger. Ale mam lepszą wiadomość od ciebie. Gdzieś tutaj muszą być drzewa. Możliwe, że znajdziemy jakąś wodę. Idziemy — oznajmił jej towarzysz, nieco zbaczając z ich dotychczasowej trasy. Weszli na pagórek, by móc się rozejrzeć i rzeczywiście w oddali zauważyli niewielkie skupisko drzew.
— Tam rozbijemy obóz — zadecydował Ślizgon w momencie, gdy niewielki podmuch wiatru poderwał uwolnione z warkocza dziewczyny kosmyki włosów.
Hermiona odruchowo zerknęła za siebie, jakby jej ciało wiedziało, że zbliża się niebezpieczeństwo. Źrenice dziewczyny rozszerzyły się, gdy zobaczyła, kierującą się w ich stronę, wysoką chmurę piasku. Targane były przez wiatr miliony ziarenek całkowicie zasłaniały dalszy widok.
— Em… Malfoy? Chyba mamy problem — powiedziała przeciągle, nie odrywając wzroku od nadciągającej burzy piaskowej.
— Ty wszędzie widzisz problemy, Granger. Daj już spokój, to tylko jakaś godzina, może dwie drogi — odpowiedział, zirytowany zachowaniem kasztanowłosej. Już miał wznowić wędrówkę, gdy dziewczyna chwyciła go za ramię i odwróciła w stronę pomarańczowej chmury. — Cholera, Granger, jak ja cię nienawidzę… Czy ty zawsze musisz przynosić złe wieści?
— To niby moja wina, że na pustyni pojawiła się burza piaskowa, tak?!
— Tak. Zawsze wszystko jest przez ciebie. To przez ciebie wyłem nagi do księżyca, jadłem bycze jądra, zostałem wywalony z Quidditcha na cały semestr…
— No nie! Ty nadal o tym!
— … a o barku to ja nawet nie wspomnę! — dokończył Draco i choć miał wielką ochotę na to, by wymienić wszystkie przewinienia współlokatorki, nie było na to czasu. Przykląkł na piachu i zaczął zdejmować plecak. Ku zdumieniu Hermiony wyjął z niego śpiwór i koc.
— Możesz mi powiedzieć, co…
— Nie zdążymy tam dojść, burza nas dogoni i zasypie, a ja jakoś nie mam ochoty zginąć, pochowany żywcem. Zostajemy tutaj — oznajmił i rozsunął zamek śpiwora. Wszedł do niego i spojrzał na swoją towarzyszkę. Uniósł brew i ruchem głowy nakazał jej, by do niego dołączyła. Gryfonka jeszcze raz rzuciła zaniepokojone spojrzenie w stronę zbliżającej się w zastraszającym tempie chmury i położyła się obok Ślizgona.
— Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
— Nie wiem. Będzie zabawnie — odpowiedział chłopak i roześmiał się, widząc czyste przerażenie w bursztynowych oczach. Sięgnął po koc i okrył ich. — Kładź się, Granger — powiedział, równocześnie robiąc to samemu.
Chcąc nie chcąc, musiała wykonać polecenie blondyna. Arystokrata całkowicie zakrył ich kocem i spojrzał prosto w oczy, leżącej tuż obok niego, dziewczyny.
— Zawiń krawędzie koca i wsuń je pod siebie. Piasek nie może dostać się do środka, rozumiesz?
— Już to zrobiłam.
Leżeli tuż obok siebie, tak jak każdej nocy, odkąd mieli jeden śpiwór, jednak czuli się inaczej niż zwykle. Okryci kocem od stóp do głów dzielili niewielką przestrzeń, a ich oddechy mieszały się ze sobą, jakby już za chwilę ich wargi miały się złączyć. Unikali swojego wzroku, jednocześnie nasłuchując nadciągającej burzy. Hermiona zaciskała powieki za każdym razem, gdy wiatr i piasek uderzały w koc, szarpiąc nim na wszystkie strony. Czas wlókł się niemiłosiernie powoli.
Gdy wszystko ustało, odrzucili koc, niemal niewidoczny pod grubą warstwą piachu, która go okrywała. Bez zbędnego ociągania się złożyli go i schowali do plecaka. Ślizgon wyciągnął z niego, będącą już na wyczerpaniu, butelkę wody i podał dziewczynie, mówiąc:
— Tylko oszczędnie, Granger.
Uszczuplone zapasy wody i perspektywa wędrówki po pustyni jeszcze przez przynajmniej sześć dni nie nastrajały go optymistycznie. Co więcej, musiał pilnować, by Gryfonka, która w dalszym ciągu była święcie przekonana, iż mogą wycofać się w każdej chwili, nie skazała ich na śmierć poprzez nierozważne trwonienie wody. Spojrzał na dziewczynę i jej pełną irytacji twarz, po czym dodał:
— W mądrej książce napisali, że najlepiej jest nie połykać od razu, tylko przez jakiś czas utrzymać płyn w ustach — oznajmił w momencie, w którym kasztanowłosa wzięła łyk wody.
Zgodnie z jego zaleceniem nie przełknęła od razu, lecz zachowała wodę w ustach, czując, jak chłodna ciecz nawilża ściany policzków. Podała butelkę blondynowi, ten jednak od razu schował ją do plecaka i wznowił wędrówkę.
— Oczywiście nie wiem, na ile jest to pomocne w przetrwaniu, ale z pewnością przynosi jeden wielki plus: przynajmniej nie gadasz — powiedział, wyśmiewając się z dziewczyny.
Hermiona, nadal trzymając płyn w ustach, odwarknęła, mrużąc przy tym oczy, starając się przekazać w tym jednym spojrzeniu wszystko, co sądzi o Ślizgonie.
— Tak, wiem, nienawidzisz mnie.
Dziewczyna uniosła kciuk, tym samym dając znak Ślizgonowi, że trafnie ocenił jej przekaz. Dalszą drogę pokonali w milczeniu, zmuszając się do następnego kroku… i jeszcze jednego… dopóki nie dotarli do celu.
Rozbili obóz pośród niewielkiego skupiska wysuszonych drzew kolczastych. Podobnie jak poprzednio, tak i tym razem postanowili zdobyć trochę wody, zostawiając na noc kamienie w wykopanym dole.
Prefekci naczelni odeszli od obozu i rozdzielili się w poszukiwaniu odpowiednich głazów. Arystokrata już miał wracać do obozu, gdy dotarł do niego wrzask Gryfonki.
Nie no… znowu? Powinna się już przyzwyczaić” — pomyślał, bez pośpiechu kierując się w jej stronę.
— Malfoy, na Merlina, szybciej!
— Co tym razem? — spytał znudzonym głosem, wyjmując nożyk z kieszeni.
— Wielki, oślizgły, obrzydliwy…
— Tak wiem, jestem złym, podstępnym, wrednym…
— TAM JEST WĄŻ, IDIOTO!
Słysząc tę uwagę, blondyn zmrużył oczy, patrząc gniewnie na Gryfonkę.
Na zbyt wiele sobie pozwala”. W pierwszej kolejności postanowił jednak zająć się ich kolacją, a kwestię niewyparzonej gęby dziewczyny zostawić sobie na deser.
Wypatrzył w piasku jasnego węża i jednym, szybkim ruchem chwycił go przy łbie, chcąc uniknąć ukąszenia. Przytwierdził zwierzę do podłoża i chwilę później odciął mu głowę.
— Wolisz nieść kamienie czy…
— Kamienie — odpowiedziała szybko, nawet nie dając mu szansy na dokończenie pytania, czym tylko rozbawiła Ślizgona.
Gdy wrócili do obozu, arystokrata rzucił martwego węża obok Gryfonki i nakazał jej pilnowanie zdobyczy. Sam zajął się poszukiwaniem chrustu na ognisko. Gdy uznał, że ma już wystarczającą ilość, powolnym krokiem skierował się do miejsca, w którym zostawił dziewczynę.
Usłyszał kolejny wrzask, jednak nie zrobiło to już na nim żadnego wrażenia. Westchnął ciężko, odrzucił zebrane drewno na ziemię i podszedł do miejsca, w którym siedziała Gryfonka. A raczej powinna siedzieć, bo w tej chwili jej tam nie było. Rozejrzał się, zaniepokojony zniknięciem dziewczyny.
Uniósł wysoko brwi. Cholerny sęp trzymał w pazurach ich kolację, unosząc się dwa metry nad ziemią, a za nim biegła kasztanowłosa, próbując dosięgnąć węża i co jakiś czas wydając z siebie maniakalne wrzaski.
Nie wiedząc, czy się śmiać, czy wściekać z zaistniałej sytuacji, Ślizgon postanowił spróbować odzyskać ich kolację. Podbiegł do Gryfonki i wycedził przez zęby:
— Zdaje się, że miałaś tego pilnować.
Doskoczył do ptaka, by chwycić upolowanego przez siebie węża. Sęp obniżył nieco swój lot i zwolnił, jednak w dalszym ciągu trzymał w szponach martwego węża. Ślizgon nie odpuszczał i próbował odebrać upartemu zwierzęciu swoją kolację, ciągnąc ją w swoją stronę.
— Może byś mi tak pomogła?!
Hermiona, która do tej pory przyglądała się wysiłkom chłopaka, zamrugała zdezorientowana, podbiegła do niego i uwiesiła się na martwym wężu, próbując go wyszarpać sępowi. W końcu, po męczącej walce przy akompaniamencie przekleństw Malfoya i skrzeków sępa, udało im się odzyskać kolację. Upadli na piach, jednak chłopak szybko się podniósł i pobiegł za sepem, wrzeszcząc:
— Jeszcze jeden taki numer i sam skończysz w moim żołądku. Nikt nie będzie mnie okradał! A ty chodź! — rzucił do dziewczyny, która w dalszym ciągu leżała na piasku.
Hermiona podniosła się z ziemi, z obrzydzeniem chwyciła węża i podążyła za Ślizgonem.
Słońce chyliło się już ku zachodowi, przynosząc ulgę od niszczącego upału. Gryfonka usiadła obok arystokraty i podała mu niezbyt apetycznie wyglądającego węża. Po krótkiej naradzie ustalili, że dziewczyna zajmie się rozpaleniem ogniska, Malfoyowi przypadło w udziale obdzieranie węża ze skóry.
— Nawet nie najgorzej smakuje — oznajmiła Gryfonka, przeżuwając przypieczone mięso. — Trochę jak ryba… oczywiście bez smaku i przypraw, ale przynajmniej to nic oślizgłego, żylastego, gąbczastego no i nie ma odnóg ani kłaków … — przerwała, widząc minę Ślizgona, któremu wyraźnie zbierało się na wymioty. — Nie smakuje ci?
— Może i smakowałoby lepiej, gdybyś nie raczyła mi przypominać o tych wszystkich paskudztwach — warknął, nie mogąc wyrzucić z głowy obrazu swojej wczorajszej „przekąski”, na którą składał się jakiś pajęczak.
Hermiona zamilkła, wpatrując się w usłane gwiazdami niebo. Pomijając wszystkie niedogodności, warto było spędzić choć jeden dzień na pustyni, by zobaczyć zachód słońca i gwieździstą noc.
Draco skończył jeść swoją porcję i zawinął resztki w suchy liść. Co prawda, mogliby choć raz najeść się do syta, ale wolał zachować choć trochę prowiantu na później. Schował pakunek do plecaka, otworzył śpiwór i spojrzał na dziewczynę, pytając:
— Wchodzisz?
— Mhm — odpowiedziała, odwracając wzrok od gwiazd. Dodała jeszcze trochę drewna do ogniska i weszła do środka, jak zwykle kładąc się tyłem do arystokraty...
Draco zamknął śpiwór, już nawet nie krzywiąc się na myśl, że będzie musiał leżeć koło Gryfonki. Gdyby ktoś kiedyś powiedział mu, że co noc będzie się z nią zamykać w tak małej przestrzeni, z własnej woli… czym prędzej oddelegowałby taką osobę do Munga. Jednak wola przetrwania i odpowiedzialność za los drugiej osoby, skutecznie spychały niechęć i wrogość na dalszy plan.
Kto by pomyślał, że będę zamarzać na pustyni?” — pomyślał podczas kolejnego zimnego podmuchu wiatru. Nigdy nie należał do osób zbytnio wrażliwych na chłód, jednak ciągłe wahania temperatur mogły osłabić odporność każdego. A już na pewno małej, drobnej dziewczyny, która trzęsła się z zimna, leżąc obok niego. Odruchowo objął ją w talii, chcąc choć trochę ją ogrzać. Dziewczyna chwyciła jego dłoń, jeszcze bardziej przyciągając ją do siebie. Arystokrata rozmyślał nad jej reakcją, kiedy w końcu się dowie, że tak naprawdę są zdani tylko na siebie… że pomoc nie nadejdzie, gdy postanowią zrezygnować.
— Jak myślisz, co robią teraz w Hogwarcie? — spytała nagle Hermiona.
Draco zaśmiał się pod nosem na myśl, co też ciekawego do roboty może mieć Zabini, albo Nott. Nie spodziewał się, że aż tak będzie mu ich brakować.
— Albo zgarniają nowe szlabany, albo opróżniają kolejną butelkę Ognistej przy ciepłym kominku. A twoi?
Hermiona zastanowiła się chwilę nad stałymi zwyczajami swoich przyjaciół. Uśmiechnęła się na wspomnienie ich przyjaznych twarzy i powiedziała:
— Pewnie mają trening. Zawsze trzymają się razem, zwłaszcza Harry i Ron. Chociaż ostatnio często widywałam Harry’ego samego, ale jakoś nie chciał tego wyjaśniać.
— Serio nie wiesz, o co chodzi? — zapytał zaskoczony blondyn, przekonany o tym, że kto jak kto, ale Gryfonka powinna się tego domyślić.
Kierowana wrodzoną ciekawością dziewczyna odwróciła się twarzą do arystokraty.
— A ty wiesz?
— Tak.
Hermiona warknęła cicho, widząc kpiący uśmieszek arystokraty.
— Nie bądź wredny choć raz i powiedz, o co chodzi, Malfoy.
— A co ja z tego będę miał?
Dziewczyna zmierzyła go groźnym spojrzeniem… a przynajmniej tak jej się wydawało. W rzeczywistości wyglądała jak mała dziewczynka, której powiedziano, że w tym roku świąt nie będzie. Z obrażoną miną odwróciła się od niego.
Ślizgon zaśmiał się i powiedział:
— Bliznowaty ma dziewczynę, Granger.
Hermiona natychmiast z powrotem odwróciła się do chłopaka. Szok i niedowierzanie na jej twarzy mieszały się z ciekawością widoczną w bursztynowych oczach.
— Ale jak to… nic mi nie mówił.
— A wiesz, co to może znaczyć? — Draco odczekał, aż Gryfonka pokręci głową i kontynuował. — Są trzy opcje. Pierwsza: Potter nie ma dziewczyny, tylko sprawia wrażenie, że ją ma. Jest już na takim etapie desperacji, że ją sobie wymyślił. Prawdopodobne, jednak ja widziałem go którejś nocy po jego schadzce. Przyśpieszony, niemiarowy oddech, potargane włosy… Dlatego odrzucam opcje numer jeden… chyba, że Potter sam się ze sobą zabawia, co jest już chore. Zawsze twierdziłem, że takich jak on trzeba trzymać na specjalnym piętrze w Mungu…
— Malfoy, przestań — zaśmiała się Hermiona. — Poproszę drugą opcję.
— Potter ma dziewczynę, ale jest paskudna jak pudel ze wścieklizną i zezem rozbieżnym. Fuj… sam bym się takiej wstydził… oczywiście, gdybym upadł na głowę i pozwoliłbym zbliżyć się do siebie takiej…
— Ej ej ej! Wystarczy! Opcja numer trzy! — powiedziała kasztanowłosa, chichocząc pod nosem.
— Nie śmiej się tak, bo wyglądasz jak domniemana dziewczyna Pottera. Jeśli się tak dobrze przyjrzeć to twoje lewe oko nieco...
— Wcale nie, Malfoy! — oburzyła się jego towarzyszka. — Spójrz na siebie! Masz nierównie ogoloną brodę i wyglądasz jak zarośnięta świnia.
Ślizgon zmrużył oczy i zagroził jej, że jeśli wypowie jeszcze jedną uwagę dotyczącą jego zarostu, to wykopie ją ze śpiwora. Odruchowo przesunął dłonią po podbródku i skrzywił się, czując nierówne, ostre włoski. Cóż zrobić? Nie mógł ogolić się lepiej, nie mając lustra i nie używając różdżki.
— Dobrze, już dobrze. Powiedz lepiej, jaka jest opcja numer trzy — poprosiła dziewczyna, by nieco ułagodzić irytację arystokraty.
Draco uśmiechnął się, jakby Hermiona wreszcie poruszyła właściwy temat.
— Pomyśl, Granger. Tajemne schadzki, Potter nie mówi nic nawet swoim najlepszym przyjaciołom. Ich związek, bliznowatego i tej dziewczyny, wzbudziłby niemałe poruszenie. Możliwe nawet, że ich związek byłby… zakazany — ostatnie słowa niemal wyszeptał.
Hermiona instynktownie zbliżyła się do niego.
— Tak myślisz? — spytała cicho, jednocześnie robiąc w myślach listę potencjalnych kandydatek.
Blondyn skinął głową i uśmiechnął się tajemniczo.
— Ty wiesz. Ty wiesz, prawda? — spytała podekscytowana.
— Mam swoje domysły.
— Kto…
Chłopak zaśmiał się i spojrzał na nią z politowaniem.
— Tak dobrze to nie ma, Granger.
Dziewczyna prychnęła pod nosem i odwróciła się, z premedytacją zarzucając warkocz na twarz arystokraty. Usłyszała ciche, siarczyste przekleństwo i uśmiechnęła się z satysfakcją. Zamknęła oczy, w nadziei na szybkie nadejście snu. Tuż przed zaśnięciem poczuła, jak arystokrata obejmuje ją, przysuwając bliżej do siebie. Jego dotyk skutecznie odpędził chęć zaśnięcia. Leżała nieruchomo, czując, jak tajemnicze ciepło promieniuje z ramienia blondyna, przechodzi na talię dziewczyny i rozpływa się po całym ciele. Nie wiedziała, ile czasu tak leżeli, jednak uczucie ciepła nie odchodziło, wręcz przeciwnie, przybierało na sile. Przełknęła ślinę, zastanawiając się, co owo ciepło oznacza. Nie spodobał jej się kierunek jej domysłów. W momencie, kiedy postanowiła zignorować całą sprawę, poczuła, jak smukła dłoń Dracona zaczyna powolną wędrówkę po jej ręce. Chłodne palce powoli sunęły w górę, minęły nadgarstek i wróciły na dłoń, by po chwili powtórzyć cały proces, tym razem kończąc wędrówkę tuż przy łokciu. Tam, gdzie przesuwały się palce chłopaka, powstawała dróżka gęsiej skórki, jednak Gryfonka wiedziała, że nie jest to wina chłodnego, niekiedy porywistego wiatru. Zamiast zimna czuła mrowiące, przyjemne ciepło. Ślizgon, myśląc, że kasztanowłosa już dawno zasnęła, wtulił twarz w jej loki i szepnął:
— Dobranoc, Granger.

***

Wyruszyli tuż po przebudzeniu. Spakowali swoje rzeczy, zjedli resztki wczorajszej kolacji i wznowili wędrówkę na północ. Draco z niepokojem patrzył na malejące w zastraszającym tempie zapasy wody. Dzisiejszego ranka napoczęli drugą butelkę, która miała im starczyć na co najmniej pięć dni.
Dochodziło południe, co Ślizgon boleśnie odczuwał. Jego jasna skóra źle znosiła tutejsze słońce. Niemal całe ciało swędziało go i piekło niemiłosiernie, jednak w żaden sposób tego nie okazywał. Nie chciał dawać Gryfonce kolejnego powodu, by się wycofać.
Zerknął na idącą parę kroków za nim Hermionę. Sam nie wiedział, co mu strzeliło wczoraj do głowy. To, że ją objął dla wygody to jedno, ale ten dotyk... To była już zupełnie inna sprawa. Jego palce jakby bez jego woli zaczęły gładzić delikatną skórę. Zaklął w myślach, postanawiając wyrzucić z głowy ten incydent. O tak, to właśnie był niewinny incydent, który się nie powtórzy. Zapomni o swojej głupocie i o kwiatowym zapachu, którym bezwiednie zaciągał się, chowając twarz w jej lokach.
Po krótkim czasie jego oddech stał cię cięższy. Podłoże stawało się coraz bardziej nierówne, pojawiało się coraz więcej pagórków. Tu i ówdzie rosły kępy wysuszonej, bladozielonej, i wysokiej na trzydzieści centymetrów trawy. Prefekci naczelni musieli uważać, ponieważ wśród niej znajdowały się małe wysuszone i bezlistne krzaki, o które nie raz się skaleczyli. O ile arystokrata nie musiał się tym bardzo przejmować z powodu dłuższych spodni, o tyle łydki Hermiony pokrywały niewielkie zadrapania. Dziewczyna, chociaż marzyła o odpoczynku, wiedziała, że obecne miejsce się na to nie nadaje. Dlatego zagryzała wargi i szła dalej, rozmyślając o wczorajszej rozmowie i o tym, co wydarzyło się, gdy chłopak myślał, że Gryfonka zasnęła. Jej rozważania przerwał krzyk Dracona. Zamrugała i z niezrozumieniem w oczach spojrzała na blondyna.
— Dlaczego się zatrzymałeś? — spytała, podchodząc bliżej niego.
— Granger, cholera, nie idź tu!
— Ale o co ci chodzi, Mal… Malfoy! — pisnęła, gdy zobaczyła, jak nieco ciemniejszy piach, na którym stał jej współlokator, zapada się, wciągając go pod ziemię. Cofnęła się gwałtownie, widząc, że stoi na krawędzi ruchomych piasków.
— Może byś mi pomogła, a nie jęczysz i piszczysz pod nosem! Dzień dobry! Ja tu umieram!
Hermiona złapała się za głowę, wiedząc, że nie da rady dosięgnąć arystokraty. Stał od niej zbyt daleko i coraz szybciej zapadał się pod ziemię. Piach wciągnął już całe jego łydki.
— Spokojnie! Tylko spokojnie! — wrzasnęła. — Nie ruszaj się, bo wtedy szybciej się zapadasz!
— No co ty, kurwa, nie powiesz?! Idź i znajdź coś! Cokolwiek, żeby mnie stąd wydostać.
Hermiona pokiwała głową, jakby dodając sobie otuchy.
— Dobra, idę! Za chwilę wracam, a ty nigdzie się nie ruszaj!
Zaklął siarczyście, piorunując ją wzrokiem, mówiącym: „A jak niby miałbym pójść gdziekolwiek?!”.
Dziewczyna oddaliła się na poszukiwania czegoś, co mogłoby się przydać. Nie pomagały jej okrzyki Malfoya, który ponaglał ją i groził konsekwencjami, które poniesie w razie jego śmierci. Kątem oka zauważyła coś długiego i podłużnego. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, chwyciła swoją zdobycz i wróciła do Dracona, który był uwięziony w ruchomych piaskach aż do pasa. Blondyn stał, trzymając ręce w górze, na wysokości głowy, zupełnie jakby ktoś do niego celował.
— Łap! — krzyknęła, zarzucając swoją zdobycz niczym lasso.
Ślizgon uniósł jasną brew i spojrzał na nią z politowaniem. Gdyby jego sytuacja nie byłaby tak tragiczna, wybuchnąłby śmiechem, jednak w obecnym położeniu pozwolił sobie tylko na ironiczny uśmieszek.
Hermiona zamrugała, nie rozumiejąc zachowania arystokraty.
— Dlaczego tego nie łapiesz, Malfoy?!
— Może dlatego, że to, co w tej chwili trzymasz, jest wężem? — odpowiedział sarkastycznie i cicho zaśmiał się, widząc jej minę.
Dziewczyna wykrzywiła się i zerknęła w dół. Pisnęła, widząc w swych dłoniach ogon pokryty brązowymi łuskami. W czasie, gdy Hermiona stała jak sparaliżowana, wpatrując się w swoją zdobycz, Draco zdołał wyjąć nóż z kieszeni i bez wahania wbił go w łeb węża, szykującego się do ataku na jego współlokatorkę. Wychylił się i chwycił martwe zwierze, mocno zaciskając na nim dłonie.
— Ciągnij, Granger! — rozkazał chłopak, sprowadzając ją na ziemię.
Gryfonka zaczęła ciągnąć węża, powoli cofając się i jednocześnie wyciągając blondyna z ruchomych piasków. Po chwili Malfoy był już wolny. Siedzieli na piasku, ciężko oddychając. Chłopak spojrzał na dziewczynę, która nadal zaciskała dłonie na ogonie węża.
— Brawo, Granger. Choć raz ci się coś udało. Znalazłaś nam kolację.
— Nawet mi nie mów — wymamrotała Hermiona, lekko zielona na twarzy. Zamrugała i w końcu wypuściła swoją zdobycz. Spojrzała na Ślizgona, do połowy ubabranego w mokrym piasku i rozkazała: — Ściągaj spodnie, Malfoy.
Ślizgon zakrztusił się śliną, słysząc słowa swojej towarzyszki. Odchrząknął nieco zbity z tropu i uniósł brew.
— Może i jestem od ponad dwóch tygodni w celibacie, wygłodniały i osłabiony, ale nie dam się tak po prostu wykorzystać, Granger. Próba godna podziwu, jednak…
Dziewczyna zarumieniła się i zgromiła wzrokiem arystokratę. Parę razy otworzyła usta, szukając odpowiednich słów na ripostę. Wstała, otrzepała się z piasku i oparła ręce na biodrach. Spojrzała gniewnie na siedzącego przed nią blondyna.
— Albo się mnie posłuchasz i zdejmiesz te spodnie, albo już wkrótce będziesz cierpiał… i to poważnie.
Draco wybuchnął śmiechem, kładąc się na piachu. Zakrył twarz ramieniem, trzęsąc się ze śmiechu, dopóki Gryfonka nie warknęła:
— Ale ty jesteś tępy, Malfoy. Naprawdę, zachowujesz się jak sześciolatek. McGonagall nie uprzedziła mnie, że będę musiała bawić się w przedszkolankę…
— A więc lubisz się przebierać? Powiedz mi, Granger, wolałabyś się wcielić w pokojówkę czy seksowną pielęgniarkę? — zapytał chłopak, w końcu odkrywając twarz.
Spojrzał na nią z dziwnym blaskiem w stalowych oczach. Poruszył brwiami i ponownie wybuchnął śmiechem. Hermiona tupnęła nogą i zmrużyła oczy. Uśmiechnęła się pod nosem i kopnęła piach, posyłając drobne kryształki na Ślizgona.
— Hej!
— I tak jesteś cały ubłocony, odrobina więcej piasku nie zrobi ci różnicy…
— Tak? — spytał, siadając i wpatrując się w stojącą przed nim drobną dziewczynę.
Hermionie nie podobało się to spojrzenie.
Coś knuje…”
Nim zdążyła zareagować, arystokrata doskoczył do niej i powalił ją na rozgrzany piach. Kasztanowłosa pisnęła i spróbowała uwolnić się spod Dracona. Chłopak zaśmiał się złośliwie, jedną dłonią złapał ją za nadgarstki, uniemożliwiając ucieczkę. Spojrzał na nią, a dziewczyna domyśliła się jego zamiarów po wesołych iskierkach w niebieskich oczach. Arystokrata wolną rękę przesunął na talię Hermiony i, nie spuszczając wzroku z jej twarzy, z premedytacją zaczął ją łaskotać. Gryfonka piszczała i śmiała się, wijąc się na wszystkie strony, by uciec od nachalnej dłoni. W pewnej chwili Ślizgon uniósł się na kolana i uwolnił dłonie Hermiony, ale tylko po to, by nabrać piachu i nasypać go na włosy dziewczyny.
— Malfoy! Przestań! — zaśmiała się, zakrywając twarz dłońmi i próbując uciec przed drobnymi kryształkami.
— Przecież to tylko odrobina piasku, Granger.
— Malfoy, złaź ze mnie!
— Jeszcze przed chwilą kazałaś mi zdejmować spodnie, a teraz mam z ciebie zejść? Nieczysto pani gra, panno Granger.
Dziewczyna nabrała garść piachu i cisnęła nim w twarz arystokraty. Wykorzystując jego chwilowe oślepienie, podpierając się na dłoniach, cofnęła się w tył, uwalniając się z tej jednoznacznej pozycji. Śmiejąc się, otrzepała włosy, próbując pozbyć się jak największej ilości piachu. Spojrzała na Dracona, który nadal nie odkrywał twarzy.
— Co ci jest, Malfoy? — spytała, przestając się śmiać.
— Nasypałaś mi piachu do oczu, Granger. Nie umiesz się bawić — powiedział z wyrzutem niczym pięcioletni chłopczyk. — Chodź tu i mi teraz pomóż.
— Nie trzyj tak tego, bo będzie jeszcze gorzej — westchnęła Hermiona, podchodząc do niego, myśląc, że w tej chwili naprawdę czuje się jak przedszkolanka.
Gdy była tuż przed nim, Draco odkrył twarz, ukazując przebiegły uśmieszek. Chwycił jej dłonie i okręcił ją, przysuwając Gryfonkę do siebie.
— Nie, Malfoy… już nie! — pisnęła dziewczyna, wykręcając się, jakby już czuła jego palce na swoich żebrach.
— Już nie? — spytał rozbawiony, powoli przesuwając dłonie na talię kasztanowłosej, która coraz bardziej wierzgała, nie mogąc znieść jego dotyku.
— Malfoy! — krzyknęła Hermiona, siląc się na władczy ton, jednak pożądany efekt został popsuty przez kolejny niekontrolowany chichot dziewczyny. — Malfoy!
— Dobra, już nie będę — powiedział, wypuszczając w końcu Gryfonkę.
Hermiona odwróciła się w jego stronę, otrzepując się z piachu. Widząc rozbawiony wzrok arystokraty, podeszła do niego, chcąc mu się odpłacić pięknym za nadobne, jednak Ślizgon nawet nie drgnął. Stał niewzruszony, z założonymi rękami, uśmiechając się chytrze.
— Taaak? — spytał przeciągle, unosząc brew.
— Musisz... mieć... gdzieś... łaskotki — mamrotała pod nosem, bezskutecznie próbując odegrać się na chłopaku. — Zobaczysz, znajdę to miejsce — oznajmiła, patrząc mu w oczy, jednocześnie próbując odnaleźć słaby punkt przeciwnika.
Arystokrata opuścił ręce, na znak, że nie będzie się bronił i powiedział:
— Proszę bardzo. Szukaj sobie do woli. Proponuję, byś spróbowała trochę niżej.
Hermiona przewróciła oczami.
— Prostak. Koniec z tym, mamy ważniejsze sprawy na głowie.
Podeszła do plecaka i wyjęła z niego butelkę wody.
— Mam się szykować na dokładną kontrolę osobistą? — spytał, powodując, że Gryfonka się zakrztusiła.
Podszedł do niej i zabrał butelkę, nie mogąc nadziwić się, z jaką łatwością można ją zawstydzić.
Usiedli przy plecaku, by zjeść resztki wczorajszej kolacji. Dzięki zdobyczy Hermiony nie musieli dziś martwić się o jedzenie. Wraz z upływem czasu, mijała także beztroska i radość ostatnich chwil. Towarzysząca im cisza nagle stała się niezręczna i przytłaczająca. Oboje myśleli o tym, co się właśnie wydarzyło i próbowali znaleźć jakieś logiczne wyjaśnienie.
— To pewnie od słońca — oznajmiła nagle Hermiona, chcąc przerwać milczenie. — Tyle błąkamy się po tej pustyni... to nic dziwnego, że dostaliśmy udaru — dodała, kiwając potakująco głową, jakby chciała przekonać nie tylko Ślizgona, ale też i samą siebie.
— Tak, to z pewnością udar — zgodził się szybko arystokrata, ciesząc się, że nie musi wymyślać powodów swojego zachowania. W gruncie rzeczy, sam nie wiedział, jak to wyjaśnić. Chcąc szybko zmienić temat, zapytał: — A tak właściwie to dlaczego kazałaś mi zdjąć spodnie?
Dziewczyna wyjęła z plecaka poradnik i otworzyła go na rozdziale na temat niebezpieczeństw, czekających na pustyni.
— Zgodnie z tym, co napisali w części poświęconej ruchomym piaskom, której zresztą nie chciałeś czytać, bo, cytuję: „tylko idiota by w nie wszedł”, powinieneś możliwie jak najdokładniej pozbyć się piachu z ubrania, bo podczas marszu będzie ranił skórę. To z kolei, kolego, może prowadzić do zakażenia, które może poważnie zaszkodzić przetrwaniu twojego arystokratycznego rodu, a w najgorszym wypadku nawet do amputacji — oznajmiła poważnym, naukowym tonem, nieco koloryzując skutki możliwych obrażeń. Wciąż jednak miała przed oczami bezwzględny wyraz twarzy Ślizgona, gdy ją łaskotał, więc jej drobne kłamstwo zostało usprawiedliwione.
Kiedy skończyła wykład, arystokrata przełknął ślinę i, patrząc na swoje ubłocone spodnie, oznajmił:
— To ja może jednak...
— Dobry pomysł — przytaknęła kasztanowłosa, patrząc na niego z rozbawieniem.
Arystokrata skończył jeść i wstał, wyczekująco patrząc na Gryfonkę. Gdy ta nie zareagowała, warknął:
— Może byś tak dała mi trochę prywatności?
Zdezorientowana dziewczyna spojrzała na swojego towarzysza, w pierwszej chwili nie widząc, o co mu chodzi. Dopiero gdy blondyn znacząco spojrzał najpierw na swoją dolną część garderoby, później z powrotem na nią, wstała i odwróciła się do niego plecami.
— Ty chyba sobie kpisz — syknął poirytowany arystokrata, podchodząc do dziewczyny. — Idź tam — dodał, wskazując na oddalone o jakieś sześćset metrów wzniesienie.
— Ale to jakieś piętnaście minut drogi!
— I tak idziemy w tamtym kierunku — dodał, widząc reakcję Gryfonki. — Spotkamy się za wzniesieniem, pasuje?
— Pasuje — odwarknęła, ruszając samotnie w dalszą drogę.
Arystokrata przyglądał się marszowi dziewczyny, czekając, aż ta zniknie za wielką wydmą piaskową. Dopiero gdy zniknęła mu z oczu, zdjął spodnie i bieliznę, by oczyścić je z piachu, najdokładniej jak to tylko możliwe. Co prawda teraz zaczynał wątpić, czy aby wszystkie słowa Gryfonki były prawdą, wolał jednak nie ryzykować.
Gdy był już absolutnie pewien, że nic poważnego mu nie grozi, ubrał się, założył plecak i ruszył na wyznaczone miejsce. Idąc, rozmyślał nad pretekstem, dlaczego to wszystko tak długo trwało. Mijając wzniesienie, już niemal widział oskarżycielski wzrok dziewczyny. Wziął głęboki oddech, wychodząc jej na spotkanie... tylko że jej wcale tam nie było.
Rozejrzał się wokół, czując lekki niepokój, związany ze zniknięciem Gryfonki.
Czekaj, stop. Jakie zniknięcie? Pewnie jest po zachodniej stronie albo pomyliła wzniesienia... w końcu to kobieta”.
Nie mógł jednak pozbyć się uczucia, że coś jest nie tak... że coś jej się stało.
No ale niby co jej się mogło stać?! Poza ukąszeniem, napadem jakiegoś większego zwierzęcia, albo pogrzebaniu w ruchomych piaskach... Cholera! Wiedziałem, że to zły pomysł, żeby puszczać ją samą. Cholera jasna!”.
Jednak naprawdę panikować zaczął dopiero wtedy, gdy okrążył wzniesienie. Usiadł w cieniu palmy, by w spokoju zastanowić się, co teraz. Postanowił wrócić do miejsca, w którym urywały się jej ślady. Arystokrata z ulgą przyjął, że nigdzie nie było widać ruchomych piasków. Tę opcję mógł wykluczyć.
Więc gdzie ona, do cholery, jest?!”.
Z braku lepszego pomysłu, wyciągnął z plecaka poradnik, szukając jakiejkolwiek wskazówki.
Kurwa mać, co mnie obchodzą główne symptomy udaru i leczenie jego objawów. Dlaczego nie ma tu czegoś w stylu: Zgubiłeś Gryfonkę? Żaden problem, wystarczy po prostu... nie, co ja robię, odbija mi już”.
Zbliżała się noc, a wraz z nią malały szanse na znalezienie dziewczyny. Draco sam nie wiedział, ile razy wołał Gryfonkę, jednak nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że dziewczyna może nie przetrwać nocy, zaczął rozbijać obóz.
Nic nie zjadł, nie był w stanie niczego przełknąć. Dorzucił drewna do ognia i położył się w śpiworze, który teraz wydawał mu się nienaturalnie duży i zimny. Odrzucając od siebie myśl, że Gryfonka pewnie zamarza, tułając się bez celu, przewrócił się na drugi bok, mając nadzieję, że sen przyniesie mu wytchnienie od ponurych myśli.
— Cholera jasna! — wykrzyknął, wychodząc ze śpiwora.
Dlaczego mnie to w ogóle obchodzi? Nieraz życzyłem jej śmierci, więc dlaczego, do jasnej cholery, nie mogę zasnąć! Bo razem mieliśmy większe szanse na przetrwanie? Bo sam sprowadziłem na nią śmierć? Niech to wszystko szlag jasny trafi!”.
Wyobrażał sobie reakcję nauczycieli i Ministerstwa, gdy okaże się, że Granger nie żyje, gdy zobaczył, majaczące w oddali, światło.
— Granger?
Bez zwłoki spakował rzeczy do plecaka i, nie zważając na chłód, ruszył w tamtym kierunku. Nawet jeżeli to nie Gryfonka, liczył na to, że znajdzie tam pomoc.
Sam nie wiedział, ile czasu zajęła mu wędrówka na szczyt wzniesienia. Kiedy tam dotarł, zrozumiał, iż jego nadzieje na odnalezienie pomocy były płonne. Wyczuwając niebezpieczeństwo, odruchowo padł na ziemię, by nikt go nie zauważył. Z mocno bijącym sercem, obserwował rozgrywającą się scenę.
Co najmniej dwudziestu mężczyzn o ciemnej karnacji, ubranych w czarne szaty obwiązane w pasie białym materiałem, rozbijało obóz. Niektórzy stawiali dookoła wielkie brązowe namioty, zrobione ze zwierzęcych skór. Wewnątrz okręgu płonęły trzy ogromne stosy. Na końcu obozu, w drewnianej zagrodzie trzymane było stado wielbłądów. Tuż przy zagrodzie piętrzyły się małe, drewniane klatki i skrzynie, zapewne z innymi mniejszymi zwierzętami. Z tego, co widział, każdy z mężczyzn był uzbrojony w sztylet przypięty do białego pasa, jednak nie to było najgorsze. Odnalazł Granger. Szkoda tylko, że była uwięziona w jednej z kilkunastu małych, stalowych klatek, wystawionych w rzędzie na samym środku obozu.
I jak ja mam ją stamtąd wyciągnąć” — pomyślał Draco i wytrzeszczył oczy, widząc, jak sytuacja staje się jeszcze gorsza. Z głównego namiotu wyszło co najmniej piętnastu mężczyzn ubranych w nieco bogatsze stroje. Z łatwością można było od nich wyczuć pieniądze. Zamrugał, gdy dotarło do niego, co za chwilę ma się tu odbyć i musiał walczyć, by nie roześmiać się w głos. Cała jego troska i zmartwienia, jakie przeżywał przez ostatnie godziny, odeszły w zapomnienie, gdy uświadomił sobie, że…
— Granger została schwytana przez handlarzy niewolników — wykrztusił, trzęsąc się nie tyle z zimna, co z powstrzymywanego chichotu.
O ironio! Mugolka schwytana przez handlarzy niewolników!” — powtórzył w myślach, ocierając łzy rozbawienia.
Po chwili spoważniał. Niby jak miał ją z tego wyciągnąć? Z pomocą czarów byłoby to banalnie proste... ale teraz? Był pewien, że jeśli tylko wyjdą z tego cało, będzie wypominał Gryfonce tę sytuację do końca życia.
Odczołgał się trochę, by móc niezauważenie przedostać się na tyły obozu. Mając pewność, że nikt go nie zauważy, wstał i znieruchomiał, gdy poczuł ostrze na plecach. Zerknął przez ramię i zobaczył mężczyznę po czterdziestce, ubranego w ciemnoczerwone szaty. Na pierwszy rzut oka widać było, że również należy do grona bogatszych spośród zgromadzonych tu ludzi. Tak jak pozostali, którzy wyszli z głównego namiotu, musiał być kupcem. Widocznie, na nieszczęście Ślizgona, nieco spóźnił się na rozpoczęcie licytacji.
— Proszę, proszę… następny okaz do sprzedania — powiedział przeciągle mężczyzna po arabsku. Draco dziękował Merlinowi, za to, że matka zmusiła go do nauki tego języka. — Odwróć się — rozkazał.
Arystokrata, nie mając innego wyboru, spełnił jego rozkaz. Kupiec zmierzył go badawczym spojrzeniem, mamrocząc cicho:
— No proszę, ależ mi się trafiło. Wysoki, umięśniony, choć nieco zmizerniały. Gęba też niebrzydka. Dostanę za ciebie cztery wielbłądy.
— ŻE CO PROSZĘ?! JESTEM WART CO NAJMNIEJ…
Silny cios w brzuch przerwał wywód oburzonego chłopaka. Draco pochylił się, przyciskając dłoń do bolącego miejsca. Mężczyzna, najwyraźniej rozumiejąc angielski, warknął:
— Pyskaty i gwałtowny… zły będzie z ciebie niewolnik, ale każdego można wyćwiczyć — oznajmił, unosząc dłoń do kolejnego ciosu.
Ślizgon wykorzystując to, iż dłoń ze sztyletem nieco się od niego oddaliła, chwycił rękę dzierżąca broń i wykręcił ją. Drugą dłonią wyprowadził szybki silny cios w twarz kupca. Mężczyzna padł na ziemię, tracąc przytomność.
— Nikt mi nie będzie wmawiał, że jestem wart cztery wielbłądy, kmiocie — warknął arystokrata, kopiąc go na odchodne.
Podszedł do wielbłąda przeciwnika i skrzywił się, gdy poczuł jego zapach. Zajrzał do bagaży mężczyzny i wyjął z nich liny oraz kawałek materiału. Związał nieprzytomnego kupca i zakneblował mu usta. Zdjął z niego wierzchnie ubranie i nałożył je na siebie. Górną krawędź szaty narzucił na głowę, tworząc z niej kaptur. Schował swój plecak w jednym z worów noszonych przez zwierzę. Ujął w dłoń lejce i zaczął prowadzić wielbłąda do obozu handlarzy niewolników.
Szedł do klatek z niewolnikami z pochyloną głową, by swoją jasną karnacją nie prowokować pytań i oskarżeń. Przywiązał zwierzę do drewnianych bel, tak jak pozostali uczestnicy licytacji, po czym, biorąc z nich przykład, podszedł do klatek z niewolnikami. Kupcy z kamiennymi minami badawczym wzrokiem lustrowali zamkniętych nieszczęśników, nie pokazując, który z nich zrobił na nich wrażenie, by nie zwalić sobie na głowę konkurencji.
Draco powoli szedł wzdłuż klatek, udając zainteresowanego całym wydarzeniem, lecz tak naprawdę wypatrywał znajomej sylwetki Gryfonki. W końcu ją znalazł, siedziała zamknięta w ostatniej klatce. Z ulgą zaobserwował, że oprócz paru niewielkich siniaków na lewym ramieniu, powstałych na skutek zbyt mocnego zaciśnięcia na nim dłoni handlarza, dziewczyna była cała.
Podszedł bliżej jej klatki i uśmiechnął się drwiąco, widząc, jak Hermiona, nawet na niego nie patrząc, gwałtownie odsuwa się do tyłu. Szkoda, że na niego nie patrzyła, bo wtedy wyzbyłaby się całego strachu. Draco w tym momencie nieco odchylił ciemnoczerwony materiał z twarzy, starając się uświadomić dziewczynę, że odsiecz właśnie nadeszła. Przeklął siarczyście w myślach, gdy Gryfonka nadal nie podnosiła głowy. Nie mógł nic do niej powiedzieć, gdyż oprócz niego Hermionie przyglądało się dwóch innych kupców.
— Och, widzę, że panowie mają wykwintny gust — powiedział śpiewnym tonem, podchodzący do nich, mężczyzna.
Tak jak większość tu zebranych miał około czterdziestu lat. Ubrany w czarne luźne spodnie i koszulę, jako jeden z nielicznych nie zakrywał twarzy. Miał czarne, gęste włosy, długie bokobrody i szeroki uśmiech na nieco pomarszczonej twarzy, ukazujący kilka złotych zębów. Zatarł ręce i kontynuował:
— Tak, tak panowie. To niesamowity okaz, schwytany dzisiejszego dnia. Jasna cera, kasztanowe loki i ta figura! Będziecie nią zachwyceni, jakąkolwiek prace jej przydzielicie — powiedział do zakapturzonej trójki, stojącej przy klatce z Hermioną.
Gryfonka nadal nie podnosiła głowy. Siedziała w rogu klatki, obejmując kolana i delikatnie kołysała się, sprawiając wrażenie bezbronnej i przerażonej. Mimo iż czuła lęk i drżała przy każdym mocniejszym podmuchu lodowatego wiatru, w głowie opracowywała plan jak się stąd wydostać. Uśmiechnęła się podstępnie, gdy w jej głowie zaczął rodzić się plan.
Graj dalej! Och, patrzcie, jaka jestem słaba! Nie zrobię wam problemów!” — kpiła w myślach.
Zerknęła w górę, gdy poczuła dziwne mrowienie w klatce piersiowej, zupełnie, jakby gdzieś w pobliżu kręcił się jej współlokator. Wiedziona tym niedawno odkrytym uczuciem, jakie czuła w jego obecności, szybko rozejrzała się, jednak nigdzie nie zauważyła charakterystycznej blond czupryny. Przed jej klatką stała czwórka mężczyzn, z czego trzech było w kapturach. Gryfonka cicho prychnęła pod nosem.
Jasne, kaptury wiele wam dadzą. Jak tylko wrócę do Hogwartu, zadbam o to, byście dostali za niewolnictwo!”
Dziewczyna z powrotem opuściła głowę. Czuła wściekłość, słysząc wesoły i podekscytowany ton handlarza niewolników. Nic nie rozumiała z obcego języka, jednak domyślała się, iż facet próbuje jak najlepiej zareklamować swój towar.
Gdy tylko irytujący sprzedawca od nich odszedł Draco zwrócił się do dwóch konkurentów.
— Co myślicie panowie? Warto? — spytał, rozpoczynając z mini powolną wędrówkę po obozie. Najwyższy z nich, mierzący ponad dwa metry odpowiedział mu mocnym donośnym głosem:
— Oczywiście. To wyjątkowa okazja. Rzadko trafia się tu dziewczyna o takiej cerze. Szkoda tylko, że głowę miała opuszczoną… Ale nic straconego! Podczas licytacji na pewno dokładnie ją pokażą…
— Dokładnie! A nawet jeśli twarz szpetna popatrz na ciało! Wreszcie czeka nas jakaś porządna, ostra licytacja.
Draco uśmiechnął się wrednie pod osłoną kaptura i powiedział:
— Nie sądzę, żeby tak było. Z tego, co widzę, nie było przy jej klatce wielu chętnych...
— Bo to pospolity i biedny motłoch, nie stać ich na egzotykę.
Ślizgon na chwilę przymknął oczy, czując przypływ irytacji.
Czy ten idiota nie może tak po prostu zrezygnować?!”
— Ja chyba jednak nie będę ryzykował… — rzucił tajemniczo, mając nadzieję, że jego przynęta zadziała na tych dwóch. Odwrócił się, jednak nie zdążył zrobić kroku, gdy usłyszał:
— Jak to?
Blondyn zaśmiał się cicho, wiedząc, że kupcy łyknęli haczyk. Mężczyźni nie zauważyli nic złego w jego złowieszczym śmiechu, zakładając, że ich pytanie szczerze rozbawiło nowego towarzysza.
— Panowie, naprawdę się nie domyślacie? Spójrzcie na nią! Co robiłaby samotna kobieta na pustyni? Moim zdaniem, z takim wyglądem, pracowała w jakimś obskurnym burdelu i z niego uciekła. Patrząc na jej wychudzenie, śmiało można stwierdzić, że tułała się tu bez jedzenia co najmniej tydzień. Jest wygłodzona, pewnie konająca z wycieńczenia i, jestem pewien, ma jakąś chorobę weneryczną! Ja dziękuję za taką niewolnicę! — dodał, udając święte oburzenie, choć tak naprawdę pękał ze śmiechu.
Najniższy z nich trzech uniósł drżącą dłoń i przyłożył ją do gardła.
— Naprawdę pan tak sądzi? Skąd wiadomo, że aż tydzień…
Ślizgon pochylił się ku nim i szepnął konspiracyjnie:
— Mam tu swoich ludzi. I prosiłbym o dyskrecję… mówię to wam, bo was polubiłem panowie.
— Oczywiście — odpowiedział niższy mężczyzna, kiwając gorliwie głową, po czym wrócił do klatek, by wypatrzeć nowy cel.
— A ja jednak zaryzykuję. Tak… myślę, że warto — powiedział olbrzym z oślizgłym uśmieszkiem.
Arystokrata podtrzymywał z nim rozmowę, coraz bardziej oddalając się od reszty handlarzy i kupców. Gdy znaleźli się za jednym z namiotów, Draco zwolnił nieco, pozwalając, by olbrzym go wyprzedził. Modląc się do Merlina, by mężczyzna zemdlał po pierwszym ciosie, blondyn chwycił spory kamień i uderzył go w tył głowy.
Ślizgon zaklął, nieświadomie przechodząc na angielski, widząc, że, pomimo jego gorących modłów, wysoki przeciwnik tylko się zachwiał.
— Jasna cholera — jęknął żałośnie blondyn, widząc, jak kupiec powoli odwraca się ze wściekłością w oczach, szykując się do zadania pierwszego ciosu.
Arystokrata, wciąż powoli się cofając, gorączkowo rozglądał się za czymś, co zwiększyłoby jego szanse w walce z dwumetrowym osiłkiem. Gdy nic takiego nie znalazł, powrócił wzrokiem do swojego przeciwnika, w idealnym momencie, by zobaczyć zbliżającą się do jego twarzy pięść.
W każdej innej sytuacji zapewne po takim ciosie straciłby przytomność, jednak od wyniku tej walki zbyt dużo zależało. Zmusił się do wstania z ziemi, tylko po to, by po chwili zostać złapanym w pół przez olbrzyma i dzielnie znosić kolejne ciosy, tym razem w brzuch.
Kurwa… za chwilę zostanie ze mnie miazga” — pomyślał, plując krwią.
Czując już lekkie zamroczenie, zdobył się na to, by kopnąć przeciwnika w piszczel. Draco wyszczerzył zęby, gdy olbrzym się zachwiał, dając mu szansę na ucieczkę.
— Taki wielki, a tak łatwo dał się …
Nie dane mu było dokończyć. Przez swoją ignorancję, stracił czujność i zbyt późno podjął decyzje o tym, by zejść z drogi rozwścieczonemu osiłkowi, gdy ten z rozpędu rzucił się na niego, przygwożdżając arystokratę twarzą do ziemi. Niezbyt fortunna sytuacja, w jakiej aktualnie znajdował się Ślizgon, pogorszyła się, gdy olbrzym owinął ramię wokół szyi arystokraty, powoli odcinając mu dopływ tlenu.
Malfoy po raz ostatni spojrzał na, oddaloną o zaledwie kilka centymetrów, twarz swojego oprawcy. Pełne pogardy, nienawiści i żądzy zwycięstwa oczy wpatrywały się w niego, napawając się widokiem umierającego chłopaka.
Widok tryumfującego przeciwnika wyzwolił w blondynie pokłady energii. Obraz znów się wyostrzył, jednak pomimo to, Ślizgon niewiele był w stanie zdziałać. Nie widząc w tym najmniejszego sensu, ale też nie mając innego wyjścia, wbił dwa palce w nienawistne oczy osiłka.
Olbrzym odskoczył od niego, zasłaniając dłońmi twarz. Nie chcąc marnować ani chwili, Draco rozejrzał się za jakąkolwiek bronią. Dostrzegł, leżący w pobliżu, spory kamień, podniósł go i z całej siły uderzył w czaszkę przeciwnika. Powtórzony cios przyniósł zamierzony efekt.
— A to wszystko po to, by wykupić Granger za kradzionego wielbłąda… — wydyszał, odrzucając głaz.
Otarł stróżkę krwi i warknął, widząc sporą jej ilość na dłoni. Rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem, upewniając się, że nikt nie widział tego małego incydentu. Przesunął koniuszkiem języka po dolnej wardze i skrzywił się, czując ból w kąciku ust.
Może to zabrzmi narcystycznie, ale wiele oddałbym za lusterko” — pomyślał, zastanawiając się, jak wygląda po walce.
Z niepokojem przesunął dłonią po nosie i westchnął z ulgą. Wyglądało na to, że oprócz rozciętej wargi jego twarz nie poniosła żadnych większych obrażeń.
Zerknął na nieprzytomnego olbrzyma. Podczas starcia odsunęli się nieco od namiotu i gdyby tak go tu zostawił, z pewnością by go ktoś zauważył. Podszedł do niego, złapał za ramiona i przeciągnął za namiot. Nałożył kaptur i wrócił do obozu akurat w momencie rozpoczęcia licytacji.
W samym jego środku, między trzema płonącymi stosami, ustawiono niewielkie podium. Draco stanął przed nim wraz z innymi i cierpliwie czekał na ostatniego niewolnika. Zamarł, gdy zobaczył Gryfonkę. Ręce miała związane, a koniec solidnego sznura trzymał jeden ze strażników, który dosłownie wciągnął dziewczynę na podium, tuż obok prowadzącego aukcję. Hermiona omiotła wszystkich pogardliwym spojrzeniem spod grzywy poplątanych loków.
Draco uśmiechnął się pod nosem.
Ma to po mnie” — pomyślał, zdając sobie sprawę jak wielki miał na nią wpływ.
— A oto ostatni okaz! Piękna dama z dalekich stron! Zgrabna, ładna i pojętna. Uwaga! Tylko dla prawdziwych mężczyzn, dziewczyna ma trudny charakterek! — zawołał i pociągnął za sznur, przysuwając do siebie Gryfonkę.
Ta obróciła się w jego stronę i splunęła mu prosto w twarz, wywołując tym ciche pomruki i stłumione śmiechy. Prowadzący zaklął i odepchnął kasztanowłosą, patrząc znacząco na jej strażnika. Mężczyzna, otrzymując nieme polecenie, złapał Gryfonkę za ramię i mocno zacisnął na nim potężną rękę. Hermiona skrzywiła się i cicho jęknęła, spuszczając głowę.
— Zaczynamy! Kto jest chętny?
Draco, pewny, że wyeliminował wszystkich przeciwników, otworzył usta, by podać cenę, jednak wyprzedził go ktoś inny.
— Jeden wielbłąd!
Ślizgonowi zazgrzytał zębami. Z niedowierzaniem spojrzał na stojącego parę osób dalej mężczyznę.
— Trzy wielbłądy! — odezwał się ktoś z końca tłumu.
— Wielbłąd i pięć sztabek złota!
Chłopak stał jak zamurowany. Licytacja osiągnęła zawrotne tempo. Po chwili cena za Hermionę osiągnęła niewiarygodny pułap
— Wielbłąd i dziesięć sztabek złota po raz pierwszy… po raz drugi…
— Wielbłąd i cała zawartość jednej z toreb! — krzyknął blondyn. Przez walkę z dwumetrowym osiłkiem niemal zapomniał o bonusie, jaki znalazł w bagażu spóźnionego kupca.
Zapadła cisza. Każdy obrócił się w jego stronę. Nawet Hermiona, która nie rozumiała ani słowa, zerknęła na tajemniczą postać ubraną w ciemnoczerwone szaty, wyczuwając zmieszanie innych. Prowadzący aukcję potarł w zamyśleniu podbródek.
— A co, jeśli można wiedzieć, jest w tej torbie? — zapytał na wpół rozbawiony na wpół zirytowany. Był pewien, że tajemniczy mężczyzna tak naprawdę nic nie miał i grał na czas.
— Dwadzieścia pięć sztabek złota — powiedział, a w obozie rozległy się podekscytowane szepty. — Plus wielbłąd oczywiście.
— Sprzedana! — oznajmił radośnie mężczyzna.
Skinął na strażnika, który, ciągnąc za sznur, zdjął Gryfonkę z podium, prowadząc ją do nowego właściciela. Dziewczyna z opuszczoną głową stanęła przed Ślizgonem, który odebrał sznur krępujący kasztanowłosą i ruszył do wielbłąda. Tuż za nimi szedł strażnik, który miał odebrać zapłatę. Zajrzał do wskazanej przez blondyna torby i skinął głową na znak, że wszystko się zgadza. Draco w tym czasie zdjął wór, w którym schowany był jego plecak.
Ruszył w drogę, ciągnąc za sobą związaną dziewczynę, nadal odgrywając swoją rolę. Gdy znacznie oddalili się od obozu, który powoli zaczął znikać za piaskowym pagórkiem, dziewczyna zaczęła stawiać opór. Hermiona co sił próbowała wyrwać sznur z rąk blondyna.
— Granger, przestań odstawiać szopkę — warknął Ślizgon, wiedząc, że są jeszcze zbyt blisko obozu, by mógł ją wypuścić.
— Malfoy? — spytała zszokowana dziewczyna, która dopiero teraz rozpoznała jego głos. W tym dziwnym języku jego ton brzmiał zupełnie inaczej… a może to wina przemęczenia? Chłopak odwrócił się do niej, na chwilę odsłaniając twarz.
— Teraz dla ciebie jestem paniczem Malfoyem, Granger — powiedział chłopak, nie mogąc pozbyć się wrednego uśmieszku. Bądź co bądź Gryfonka właśnie została jego niewolnicą.
— Ale co? Jak? Kiedy…
— To nie jest dobry moment na historie na dobranoc, Granger. Obawiam się, że pewien pan, a właściwie dwóch, już niedługo się obudzą i nie będą zbyt zadowoleni z tego, że ich pobiłem, notabene dla ciebie… Bo ty musiałaś dać się złapać handlarzom niewolników! — warknął Ślizgon, przypominając sobie, od czego się to wszystko zaczęło. — Granger, czy to takie trudne dla ciebie przez pół godziny nie sprawiać żadnych kłopotów? — spytał, wyciągając z plecaka nożyk i przecinając krępujące dziewczynę więzy.
Hermiona roztarła zaczerwienione nadgarstki i tak jak blondyn przyśpieszyła tempo.
— Że niby to moja wina? Gdybyś się tak nie guzdrał, do niczego takiego by nie doszło — wysyczała Gryfonka, niemal biegnąc, by nadążyć za współlokatorem.
— Gdybym się nie guzdrał i mnie by złapali. A wtedy kto by uratował twój tyłek? I wcale się nie guzdrałem, po prostu byłem dokładny i nie chciałem ryzykować tego, że mój ród…
— Nieważne! Nie chcę tego słuchać. Jak myślisz, ile mamy czasu, zanim…
— Napadnięto mnie! NAPADNIĘTO!!!
Prefekci naczelni spojrzeli na siebie i zaczęli biec. Z ust dziewczyny co jakiś czas wydobywały się jęki bólu. Draco, nie zatrzymując się, zerknął na nią, dostrzegając teraz więcej obrażeń, które umknęły mu, gdy Gryfonka kuliła się w celi. Zaczerwieniony prawy policzek, drobniejsze siniaki na nogach… Poczuł gniew, który dodawał mu sił do dalszego biegu. Widząc, jak Hermiona kuleje, nawet się nie zatrzymując, wziął ją w ramiona.
— Nawet nie myśl, że będę cię niósł przez całą drogę. To tylko do czasu, gdy będziemy względnie bezpieczni — wydyszał, dziękując Salazarowi za lata ćwiczeń, które zagwarantowały mu dobrą kondycję. — W sumie to dobrze, że tak schudłaś.
— Nienawidzę cię, Malfoy. Dziękuję.
— Ja też cię nienawidzę, moja niewolnico — powiedział Ślizgon z wrednym uśmieszkiem.
— Nie mów tak do mnie! — oburzyła się, uderzając pięścią w jego ramię.
— Granger, dałem za ciebie wielbłąda i dwadzieścia pięć sztabek złota… kradzionego, ale jednak złota.
Gdy odgłosy pogoni ucichły, arystokrata postawił Gryfonkę na ziemi, jednak nadal biegli, tak by mieć pewność, że będą bezpieczni. Trzęsąc się z zimna, rozbili obóz. Nawet tak długi bieg nie był w stanie wystarczająco ich rozgrzać. Weszli do śpiwora, obejmując się, by dostarczyć swoim ciałom choć odrobinę ciepła.

***

Dwa dni później ich sytuacja znacznie się pogorszyła. Zapasy wody były na wyczerpaniu. Jeśli chodzi o jedzenie, została im ostatnia konserwa. Siedzieli pod palmą, chroniąc się przed południowym żarem. Hermiona zerknęła na Ślizgona, który dzisiejszego dnia był wyjątkowo małomówny i ponury. To on zawsze starał się ją motywować do dalszej drogi po zwycięstwo. Teraz siedział oparty o palmę, wyglądając, jakby był całkowicie pozbawiony nadziei na to, że im się uda. Jego złe samopoczucie miało niekorzystny wpływ na humor Gryfonki. Postanowiła coś z tym zrobić. Ponownie zerknęła na chłopaka i uśmiechnęła się na widok nierówno ostrzyżonego zarostu. Nagle wpadł jej do głowy pewien pomysł.
— Daj mi nóż, Malfoy — powiedziała, przesuwając się tak, by siedzieć naprzeciwko niego.
— To nie jest dobry moment na próbę samobójczą, Granger — wymruczał leniwie blondyn, nadal nie otwierając oczu. — Po co ci on?
— Zobaczysz.
Ślizgon westchnął i w końcu na nią spojrzał. Wyjął nożyk z kieszeni spodni i podał go jej.
— Odchyl głowę.
— Chcesz mi poderżnąć gardło?
Kasztanowłosa prychnęła pod nosem, przysuwając się do chłopaka.
— Nie kuś… Ktoś w końcu musi cię porządnie ogolić, bo wyglądasz jak świnia, Malfoy.
Draco uniósł brwi, słysząc tę bezczelną uwagę. W pierwszej chwili chciał wyśmiać Gryfonkę i jej durny pomysł, w końcu jednak, sam nie wierząc w to co robi, skinął powoli głową. Było mu wszystko jedno. Widząc ich zapasy, a właściwie ich brak, zwątpił w to, czy uda im się wyjść cało z turnieju. Wiedza o braku różdżek dręczyła go bardziej niż we wcześniejsze dni. Umrze z wykrwawienia czy z głodu… Co za różnica?
— Ostrzegam, Granger, jestem bardzo przywiązany do mojej twarzy. Nie tylko ja się wkurzę, jeśli pojawi się na niej kilka blizn — powiedział arystokrata, gdy Hermiona odchyliła mu głowę i przyłożyła ostrze do policzka.
Zastanawiała się, czy powiedzieć mu o tym, że po raz pierwszy będzie golić mężczyznę i to w dodatku nożykiem, jednak koniec końców postanowiła przemilczeć ten fakt.
— Dobrze by było mieć jakiś krem… — westchnęła dziewczyna i delikatnie, by nie podrażnić skóry, przesunęła ostrzem po policzku blondyna, posługując się nożykiem niczym brzytwą. Pracowała powoli i w skupieniu, z każdym ruchem odsłaniając coraz więcej gładkiej skóry arystokraty. — No, teraz będziesz jakoś wyglądać, gdy już wrócimy do Hogwartu — powiedziała Hermiona, chcąc dodać otuchy zarówno jemu, jak i sobie.
Blondyn zamrugał, jakby coś sobie uświadomił.
— Granger, mam pytanie — powiedział, wpatrując się w jej odsłonięte łydki.
— Taak? — spytała przeciągle, przesuwając ostrze po podbródku współlokatora. Za każdym razem spodziewała się, że zatnie Dracona, a z rany tryśnie strumień krwi. Była mile zaskoczona tym, iż tak dobrze jej to szło.
— Dlaczego twoje nogi nie przypominają dżungli w Amazonii?
Dziewczyna zaśmiała się.
— Przed wyjazdem rzuciłam zaklęcie. Mam spokój jeszcze przez miesiąc.
Arystokrata przewrócił oczami, słysząc tak proste wyjaśnienie.
— Dlaczego ja o tym nie pomyślałem?
Hermiona wzruszyła ramionami, kontynuując swoją pracę. Draco siedział cierpliwie z zamkniętymi oczami, niemal zasypiając, czując jedną dłoń dziewczyny na włosach i powolne przesuwanie zimnego ostrza po jego skórze. O dziwo działanie Gryfonki poprawiło mu nastrój.
— Gotowe — oznajmiła, klepiąc go delikatnie w policzek. — A nie, czekaj, tu coś ominęłam — powiedziała, gdy dostrzegła cienką ścieżkę zarostu tuż przy uchu i uniosła nożyk, jednak Draco, słysząc te słowa, zdążył się poruszyć.
— Auć! Granger, ty sadystko! — warknął arystokrata, przykładając dłoń do rany.
— Zdarza się nawet najlepszym.
Niedługo potem wyruszyli w dalszą drogę. Żar nadal lał się z nieba, co w połączeniu z niewielkimi ilościami wody, tylko potęgowało zmęczenie podróżników. Draco, mimo iż Hermiona już kilka razy prosiła o wodę, uparcie jej odmawiał. Chciał jak najdłużej zachować te ostatki.
Niezmieniający się krajobraz, składający się tylko i wyłącznie z rozgrzanego piachu i błękitu nieba, miał działanie niemal depresyjne. Wydawało się im, że są w tym samym miejscu, choć szli już od kilku godzin. Dziewczyna kilka razy żądała postoju, jednak Ślizgon wiedział, że nie mogą sobie na to pozwolić.
— Malfoy… woda… — wymamrotała, słaniając się na nogach.
Draco zerknął na nią przez ramię. Twarz, podobnie jak całe ciało, pokrytą miała warstwą kurzu i pyłu. Arystokrata wiedział, że sam nie wyglądał lepiej.
— Granger, już ci mówiłem, że…
— Nie… Woda jest tam... — powiedziała słabym głosem, nie odrywając spojrzenia od kolejnej góry piasku, jaka stała im na drodze.
Ślizgon zmarszczył brwi i ponownie spojrzał na dziewczynę.
— Tam nic nie ma, Granger. To omamy — oznajmił stanowczo, podchodząc do Hermiony. — Zignoruj to i idź dalej.
— Ale woda… Ona nadal tam jest — jęknęła płaczliwym głosem, nadal wpatrując się w miejsce, gdzie znajdowała się wyimaginowana oaza.
Draco, czując, że będzie tego żałował, wyjął z plecaka butelkę i podał ją Hermionie. Odczekał, aż dziewczyna opróżni butlę i ruszyli w dalszą, wyczerpującą drogę.

***

Hermiona upada, nie mając już sił. Tuż przy niej, na rozgrzany piach padł Ślizgon. Leżeli na plecach, czując nieprzyjemne pieczenie tam, gdzie skóra bezpośrednio dotykała gorących kryształków. Ciężko dysząc, wdychali powietrze przez spierzchnięte, popękane usta i choć słońce w tej pozycji atakowało ich oczy, byli zbyt wyczerpani, by je zasłonić. Świat raz stawał się rozmazany i wirował, wywołując potworny ból głowy, raz wyraźny i przesadnie nasączony kolorami.
Draco odchylił głowę w tył i tęsknym wzrokiem spojrzał na stojącą nieopodal palmę. Przełknął ślinę, by choć trochę zwilżyć gardło i wychrypiał:
— Granger, już nie daleko... wstawaj.
Dziewczyna tylko pokręciła nieprzytomnie głową, a samotna łza popłynęła po policzku, zostawiając jasny szlak na brudnej twarzy Hermiony.
— Granger, do ciężkiej cholery, wstawaj — warknął, siadając na piasku.
Kasztanowłosa nadal kręciła głową, a z jej ust wydobywały się pojedyncze rozhisteryzowane słowa.
— Nie... siły... dalej sam...pić...
Ślizgon przysunął się do dziewczyny, a ta spojrzała na niego błagalnie. Arystokrata wyjął z plecaka dwie puste butelki. Odkręcił jedną i szepnął:
— Otwórz usta.
Kasztanowłosa spełniła jego cichy rozkaz i skrzywiła się, gdy dolna warga pękła w kolejnym miejscu. Blondyn przechylił butelkę, cierpliwie czekając, aż cztery krople spłyną do wyschniętego gardła wyczerpanej Hermiony. Dziewczyna z wdzięcznością w oczach przełknęła niewielką ilość wody. Gdy Draco odkręcił kolejną butelkę i zaczął ją przechylać nad ustami współlokatorki, Gryfonka złapała go za dłoń i odepchnęła naczynie od siebie.
— Ty... — wychrypiała i powoli zabrała rękę, opuszczając ją na ziemię.
Ślizgon przez chwilę siedział jak sparaliżowany, patrząc na nią ze zdumieniem i niedowierzaniem. Była przemęczona i odwodniona bardziej niż on, a jednak oddaje te kilka kropli jemu, swojemu największemu wrogowi. Dochodząc do wniosku, że tak nakazuje jej cholerna szlachetność Gryffindoru, ze złością w oczach przechylił butelkę nad jej ustami.
Włożył plastikowe naczynia do plecaka i wstał, sam nie wiedząc skąd czerpie na to siłę. Chwiejnym krokiem podszedł do palmy i rzucił pod nią plecak. Gdy wrócił do dziewczyny, ta płakała skulona, obejmując ramionami kolana.
— Nie rycz głupia, bo się jeszcze bardziej odwodnisz — warknął, kucając obok niej. — Czemu beczysz?
— Myślałam, że mnie tu zostawiłeś.
Draco prychnął pod nosem.
— Wierz mi, nie raz o tym myślałem. Nawet nie wiesz, jak cholernie wielkim problemem jesteś — powiedział, równocześnie nachylając się nad nią. Trzymając ją w ramionach, powoli wstał i zaniósł dziewczynę do palmy. Ostrożnie oparł ją o drzewo, a sam zaczął kopać dół.
Hermiona usiadła, przypatrując się pracy Ślizgona. Nieświadomie w jej oczach zabłysła czułość i wdzięczność. Zamknęła oczy, wspominając wszystkie ich turniejowe przygody. Ile to razy uratował jej życie? Uśmiechnęła się leciutko, wracając do Amazonii i drewnianego mostu. Nagle przed oczami stanął jej obraz Ślizgona na Alasce, wpatrującego się z czystym przerażeniem w oczach w kierownicę.
Draco, słysząc wybuch śmiechu dziewczyny, przerwał swoją pracę i z irytacją spojrzał na nią, mówiąc:
— Już ci lepiej? To może ruszyłabyś się i mi pomogła?
Hermiona, nadal chichocząc, uklękła naprzeciw niego, zdjęła kapelusz i zaczęła kopać. Arystokrata z lekkim uśmiechem pokręcił głową i wrócił do pracy. Nagle dziewczyna znieruchomiała, jakby przypomniała sobie o czymś ważnym. Walnęła się dłonią w czoło.
— Co jest?
— Różdżki. Przecież mamy różdżki! Możemy się wycofać!
Ślizgon zacisnął szczękę i przerwał pracę.
— To nie ma sensu. Wycofajmy się — szepnęła, nie odrywając spojrzenia od stalowych tęczówek. — Proszę — dodała błagalnie.
Draco przez długi czas klęczał w milczeniu przed Hermioną. Odwrócił wzrok, nie mając śmiałości, by spojrzeć jej w oczy. Zastanawiał się nad tym, czy powiedzieć jej prawdę, czy nadal utrzymywać w błogiej nieświadomości. Mógł ją okłamać, wymyślić jakąś wymówkę, jakiś powód, dla którego nie mogą się wycofać. Przecież z taką łatwością przychodziło mu kłamstwo. Dałby radę przekonać dziewczynę, był tego pewien. Tylko na ile? Na godzinę? Dzień? Czy miał do tego prawo? Byli wygłodzeni i odwodnieni, oboje już pozbawieni nadziei, tułali się po pustyni, walcząc z osłabieniem i omamami. Gryfonka miała prawo wiedzieć, że wielce prawdopodobne jest to, że ostatnie chwile życia spędzi właśnie tu, w towarzystwie znienawidzonego Ślizgona. Zdawał sobie sprawę, jak nikłe są ich szanse na przeżycie, a co dopiero na znalezienie świstoklika.
Właśnie w tym momencie dotarł do niego ogrom jego naiwności. Czy to rzeczywiście możliwe, by ich przepustka do Hogwartu znajdowała się na północy? A jeśli tak, to skąd będą wiedzieli, gdzie ukryty jest świstoklik? Dopóki myślał, że mają różdżki, wydawało mu się, że jego plan jest wykonalny, teraz wiedział, że jest większe prawdopodobieństwo na to, iż Puchoni wygrają w rozgrywkach Quidittcha.
Zabawne, o czym myśli człowiek, wiedząc, że prawdopodobnie zginie” — pomyślał Draco i w końcu spojrzał na Gryfonkę.
Z niewiadomych dla niego powodów, na widok łez w jej oczach w gardle utworzyła mu się nieprzyjemna gula. Odchrząknął, próbując się jej pozbyć, jednocześnie zastanawiając się nad tym, co się w nim zmieniło. Z przyśpieszonym oddechem przypomniał sobie, jak niemal odruchowo wtulał twarz w kasztanowe loki czy gładził jej dłoń. Nie podobało mu się to. Pocieszając się, że jeśli wyzna prawdę Hermionie, na zawsze będzie mógł z tym skończyć, powiedział:
— Nie możemy zrezygnować...
— Możesz już przestać?! Nie widzisz tego, w jakim jesteśmy stanie?! Nic się dla ciebie nie liczy, nawet życie drugiego człowieka! A ja już myślałam... Nienawidzę cię. Słyszysz?! — Hermiona, niemal nic nie widząc przez łzy, zaczęła okładać klatkę Ślizgona niezdarnymi uderzeniami małych pięści. Jeszcze więcej łez spłynęło na jej policzki. — Nienawidzę cię!
Padł ostatni cios. Dziewczyna oparła głowę o jego pierś, a jej drobna sylwetka zatrzęsła się od potężnego szlochu. Draco przez cały czas tkwił bez ruchu. Nie próbował powstrzymać ciosów, nie próbował jej objąć. W końcu Gryfonka powoli uniosła głowę i spojrzała prosto w oczy arystokraty. Zbliżyła do jego swoją twarz. Po raz pierwszy w jej oczach zobaczył taką wściekłość i pogardę. Przełknęła ślinę i wysyczała:
— Jeszcze nigdy nikogo tak nienawidziłam, jak ciebie. Jeszcze nigdy nikomu źle nie życzyłam, ale tobie... Jeśli jakimś cudem przeżyjemy, mam nadzieje, że znajdą coś na ciebie i będziesz gnił w Azkabanie, aż do końca swojego nędznego życia... a później pójdziesz prosto do piekła. Obyś spotkał tam wszystkie swoje ofiary, które będą się nad tobą pastwić, tak jak ty to robiłeś z nimi... i ze mną. Prędzej czy później każdy płaci za swoje błędy.
Hermiona jeszcze przez chwilę wpatrywała się w jego beznamiętne stalowe tęczówki. Jej słowa wydawały się nie wywarły na nim żadnego wrażenia. Na twarz przybrał kamienną maskę, której szczerze nie znosiła. Jej wzrok na chwilę skierował się na jego wargi, które w tej chwili tak blisko znajdowały się ust kasztanowłosej. Prychnęła z pogardą i odsunęła się od chłopaka. Chwyciła kapelusz i wróciła do kopania, zdeterminowana, by nie zginać przez niedorzeczne zachcianki Ślizgona.
Draco zacisnął szczękę, wpatrując się w Hermionę, jednak nic nie powiedział. Jej słowa ciągle odtwarzane były w jego głowie i miał pewność, że już na zawsze w niej pozostaną. Wziął kapelusz i wznowił swoją pracę. Był to jeden z nielicznych momentów, w którym kłębiło się w nim aż tyle emocji, walczących ze sobą o dominację. Gniew, żal, przygnębienie... nie sposób było je policzyć. Jak ona śmiała tak się do niego odzywać?! Do arystokraty! Nic! Nie wiedziała o nim nic, więc jakim prawem, jakim cholernym prawem, tak się do niego odnosi?! Zamknął oczy, słysząc najgorszy fragment jej wypowiedzi.
Pójdziesz prosto do piekła. Obyś spotkał tam wszystkie swoje ofiary, które będą się nad tobą pastwić, tak jak ty to robiłeś z nimi... i ze mną”
Prychnął cicho pod nosem. Tylko on wiedział, że jego ofiary już się na nim mszczą. Przychodzą w snach i lamentują. Przypominają swoje ostatnie chwile. Dręczą, ożywiając coś, co już dawno było w nim obumarłe. Sumienie. I szczerze tego nienawidził. Spojrzał na nią ze wściekłością w oczach. Świetnie. Tak będzie najlepiej. Niech zrzuci wszystko na niego, niech go nienawidzi mocniej niż kiedykolwiek dotąd, jeśli tylko daje jej to siłę do dalszej drogi. Chłopak już teraz widział, że pogarda i nienawiść nadaje Hermionie sił. Dziewczyna zawzięcie kopała w piachu, choć jeszcze parę minut temu była niemal umierająca. Tak... nienawiść to ogromny pokład siły. Niejeden to udowodnił.
Arystokrata pokiwał głową, utwierdzając się w przekonaniu, że będzie lepiej, jeśli Gryfonka nie dowie się o zgubieniu różdżek. On pozostanie tym złym i okrutnym, a przy okazji zniszczy to, co powstało między nimi w czasie turnieju. Ten ich dziwny, kruchy, niemy sojusz przyprawiał go o mdłości.
Gdy skończyli swoją pracę, bez słowa położył się w dole. Nie miał zamiaru się do niej odzywać. Nie pozwalała mu na to jego zraniona duma. Gryfonka położyła się obok niego, odwracając się do niego plecami. Leżeli, wsłuchując się w swoje oddechy. Hermiona skrzywiła się, gdy poczuła ból w pękniętej wardze. Nawet nie zauważyła, że, rozmyślając nad uporem blondyna, zagryzła usta. Nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje.
Nie wiedziała, co jest gorsze: to, że zmusza ją do dalszej drogi czy to, że powoli zaczynała czuć się w jego obecności... inaczej. Odtrąciła od siebie tę myśl. Nie ma w tym nic dziwnego, że zmienili nieco swoje zachowanie względem siebie. Zmusiła ich do tego sytuacja, w jakiej znajdowali się już od niemal trzech tygodni. Zamknęła oczy, a spod zamkniętych powiek spłynęło kilka łez. Była wściekła. Na Malfoya, organizatorów, McGonagall, a zwłaszcza na siebie, za to, że płacze. Otarła dyskretnie oznaki swojej słabości, w duchu obiecując sobie, że przy pierwszej nadarzającej się okazji wykradnie swoją różdżkę.
Gdy przyszła pora na sen walczyła ze sobą, by wejść do śpiwora razem ze Ślizgonem. Oboje, trzęsąc się z zimna, pogrążeni byli we własnych myślach.
Jutro. To już jutro nastanie siódmy dzień na pustyni. Ostatni dzień na znalezienie świstoklika” — pomyślał Draco.
Arystokrata obudził się wyjątkowo wcześnie. Od razu wziął się do pracy i zaczął kopać tuż obok palmy w nadziei, że znajdzie tam odrobinę wody. Ulga, którą poczuł na widok ciemnego piasku była wprost nie do opisania. Z jeszcze większym zapałem zaczął kopać dalej. Wycieńczony i odwodniony, nie myśląc o Gryfonce, wziął garść ziemi i wprost do ust wycisnął z niej brudną, mułowatą wodę. Chłodną i cudowną wodę. Będąc już w nieco lepszej formie, wrócił do współlokatorki, obudził ją i podzielił się swoim odkryciem. Zgorzkniała i oziębła dziewczyna, nawet na niego nie patrząc, podeszła do niewielkiego dołu i, tak samo jak Draco, wycisnęła wodę z ziemi.
Nie odzywając się do siebie, ruszyli w drogę.
Jak co dzień, w południe zatrzymali się, jednak ich poranne szczęście wyczerpało się. Nie znalazłszy żadnego cienia, musieli siedzieć w pełnym słońcu. W pewnym momencie Ślizgon położył się, zakrywając twarz ramieniem, by osłonić oczy przed słońcem. Hermiona upewniwszy się, że osłabiony współlokator zasnął, nachyliła się nad plecakiem, by odzyskać swoją różdżkę. Jej serce gwałtownie przyśpieszyło swoją pracę, gdy jej nie znalazła. Przeszukała plecak ponownie, jednak i tym razem to nic nie dało.
Zamrugała, odganiając łzy. Wpadła w panikę. W końcu doszła do wniosku, iż Ślizgon musi mieć obie różdżki przy sobie. Nachyliła się nad blondynem i ostrożnie przeszukała kieszenie jego spodni. Nic. Nie było ich ani w torbie, ani przy chłopaku. Usiadła na piasku, nie wierząc w to, czego się dowiedziała.
Pomimo upału nagle zrobiło jej się zimno. Przysłoniła drżącą dłonią usta, czując mdłości. Spojrzała na zamazaną przez łzy sylwetkę Ślizgona. To nie jego duma i upór trzymały ją na tym odludziu. Spuściła głowę, ukrywając twarz w dłoniach i zastanawiając się, jakim cudem uda im się to przeżyć. Nie wierzyła, że uda im się znaleźć świstoklik, nie wiedziała nawet, ile dni tułają się po pustyni. Może minął wyznaczony tydzień i już wysłali za nimi ekipę poszukiwawczą? Kiedy stracili różdżki? Jak?
Otarła łzy i odgarnęła splątane loki z czoła. Pomyślała o tym, w jaki sposób je stracili. Czy to jej współlokator je zgubił? A może wyleciały z bocznej kieszeni plecaka podczas jednej z ich przygód?
Jęknęła żałośnie, przypominając sobie słowa, jakie wypowiedziała do niego w gniewie. Nikt nigdy nie powinien usłyszeć tego, co wykrzyczała mu prosto w twarz. Poczuła ogromne wyrzuty sumienia i wstyd. Czy chłopak wiedział o ich stracie? A jeśli tak, jak długo to ukrywał i dlaczego?
Prychnęła pod nosem, gdy w jej głowie zrodziła się niedorzeczna myśl. Ślizgon nie powiedział jej o tym, bo wiedział, że straciłaby całą wolę walki, całą swoją siłę i determinację, by iść dalej? Nonsens. On o nikogo się nie troszczył, był całkowicie pozbawiony uczuć…
Taak?” — spytał cichy irytujący głosik w jej głowie. — „Przypomnij sobie, ile razy ratował ci życie. Jak o ciebie dbał. A ty jak go potraktowałaś?”
Robił tak tylko dlatego, bo zależało mu na wygranej! Poza tym, gdyby coś mi się stało, odpowiadałby za to. Nadal jest na okresie próbnym. Jeden błąd i wyląduje w Azkabanie. Tylko dlatego się mnie nie pozbył! On nigdy się nie zmieni! W końcu to Malfoy!” — odpowiedziała natrętnemu głosowi.
Skrzywiła się, gdy dotarło do niej, że wrzeszczy na samą siebie. Położyła się na piachu, myśląc co dalej. Całkowicie straciła poczucie czasu. Nie mając nadziei na to, że znajdą świstoklik, zastanawiała się ile jeszcze dni minie, nim nadejdzie ratunek, a co najważniejsze, czy uda im się przeżyć do tego momentu. Bez jedzenia. Bez wody. Narażeni na udar i omamy.
Westchnęła tęsknie, gdy wizja oazy, którą ostatnio widziała, ponownie stanęła jej przed oczami. Chłodna woda. Niedoceniany przez ludzkość cud! Jak dobrze byłoby poczuć kilka kropli w wyschniętym gardle! Jak dobrze byłoby wejść do jeziora, by uciec przed żarem! By obmyć swoje ciało!
Czując rosnącą frustrację i bezsilność, kopnęła ze złością piach.
Wyczuła niebezpieczeństwo, gdy było już za późno.
Poczuła jedno małe, błyskawicznie zadane ukłucie parę centymetrów nad kolanem na wewnętrznej stronie uda. Czując bolesne pieczenie, natychmiast poderwała się z krzykiem i odruchowo zaczęła przesuwać się w tył. Ponownie wrzasnęła, przerażona widokiem żmii rogatej, która błyskawicznie ruszyła, by dokończyć dzieła. Wąż otworzył paszczę, ukazując ostre kły jadowe i rozpoczął kolejny atak.
Hermiona otworzyła usta, by obudzić Ślizgona, jednak nie było takiej potrzeby. Draco, widząc atakującą żmiję, błyskawicznie wyjął nóż z kieszeni i wbił go w łeb węża. Odrzucił go i przykląkł przed przerażoną dziewczyną. Otwierała i zamykała usta, jakby chciała coś powiedzieć, jednak wydobywała tylko paniczne urywane słowa i jęki. Chłopak, nie zwracając na to uwagi, delikatnie ujął udo dziewczyny i przesunął je, by móc obejrzeć ranę. Dwa niewielkie ukłucia szpeciły jej skórę, a obszar wokół nich zdążył zaczerwienić się i lekko spuchnąć.
Hermiona, czując coraz większy ból i pieczenie promieniujące z ukąszenia, krzyknęła i położyła się na piasku. Oddychała szybko, a mocno bijące serce sprawiało wrażenie, jakby za chwile miało eksplodować w klatce dziewczyny. Zaklęła, próbując skulić się i objąć kolana, jednak uniemożliwiła jej to chłodna dłoń arystokraty.
— Nie ruszaj, Granger. Słyszysz? — powiedział blondyn, nachylając się nad nią, by spojrzeć jej w oczy. — Posłuchaj mnie! Nie becz, tylko słuchaj! Uspokój się, nic ci nie będzie. Za chwilę usunę jad. Nie ruszaj się — ostrzegł ją, by nie utrudniała mu zadania.
Musiał działać szybko, nim jad zdąży rozprzestrzenić się po organizmie Hermiony, jednak nie mógł nic zrobić, dopóki ta ciągle próbowała uwolnić się od niego. Tydzień na pustyni zrobił swoje. Osłabiona Gryfonka całkowicie poddała się panice. Nie mogąc już dłużej czekać, chłopak pochylił się nad raną na udzie i zaczął ssać. Po chwili wyprostował się i splunął, pozbywając się jadu z ust. Powtarzał ten proces, nie zważając na wrzaski Gryfonki oraz kopnięcia, jakie na siebie przyjmował. Wszystko, o czym myślał to to, by usunąć truciznę z jej ciała.
W pewnej chwili kasztanowłosa uspokoiła się, zapewne czując, jak ból powoli odchodzi, pozostawiając po sobie uczucie swędzenia. Draco po raz ostatni wypluł jad i obejrzał dwie małe ranki, mając nadzieję, iż wyssał całą truciznę.
Hermiona spojrzała na niego z wdzięcznością, nie mając siły, by wypowiedzieć choć jedno krótkie słowo. Miała nadzieję, iż wyrazi ono wszystko to, co chciała mu w tej chwili powiedzieć. Ślizgon, ignorując ją, zdjął koszulę i oderwał rękawy. Założył ją z powrotem, a z jej dwóch fragmentów zrobił prowizoryczny bandaż. Obwiązał udo Gryfonki, założył plecak i szorstko oznajmił:
— Wstawaj. Musimy iść dalej.
Wędrowali już od dwóch godzin. Szli ramię w ramię. Draco specjalnie nie narzucał szybkiego tempa. Co chwilę zerkał na Hermionę, by mieć pewność, że wszystko jest z nią w porządku, choć nadal był na nią wściekły. Dziewczyna natomiast w ogóle na niego nie patrzyła, unikała jego wzroku. Nie miała odwagi, by spojrzeć mu w oczy po tym, co odkryła i jak ją uratował. W końcu, nabierając śmiałości, cicho powiedziała jego imię. Gdy blondyn nie zareagował, wymówiła je głośniej.
— Czego znowu chcesz, Granger — warknął Ślizgon, odwracając się do niej.
— Wiem o różdżkach.
Arystokrata znieruchomiał, nie dając nic po sobie poznać.
— I? — spytał lekceważącym tonem.
Hermiona zyskała pewność, że chłopak już od dawna wiedział o ich utracie.
— Wiem też, dlaczego nic mi nie powiedziałeś, a ja… Chciałam przeprosić i…
— Daruj sobie — prychnął Draco, obrzucając ją pogardliwym spojrzeniem. — W końcu jestem… jak ty to ujęłaś… Ach, tak… jestem okrutnym, nieczułym mordercą, pastwiącym się nad wszystkim, co się porusza, który prędzej czy później trafi do piekła. Dla mnie, Granger, jesteś skończona — oznajmił, wznawiając wędrówkę.
Pochłonięty myślami nawet nie zauważył, że Gryfonka po raz pierwszy zwróciła się do niego po imieniu.
Hermiona westchnęła, wiedząc, że nic teraz nie wskóra. Bez słowa dołączyła do chłopaka w dalszej drodze.
Sekundy wlokły się niemiłosiernie długo, przemieniając się w pełne wysiłku minuty. Ledwo stojąc na nogach, szli naprzód, wiedząc, że lepsze to niż bezczynne siedzenie. Obojgu kręciło się w głowie przez odwodnienie, głód i wysoką temperaturę.
— Malfoy… woda — wydyszała Gryfonka, zatrzymując się na piaskowym wzniesieniu.
Na lewo od nich znajdowała się mała oaza. Niewielkie jezioro otoczone było palmami i krzewami, stanowiąc barwną plamę na monotonnej pomarańczy piasku i błękicie nieba, pokrytym nielicznymi małymi chmurami.
— Zignoruj to, Granger. Ja też to widzę… To zwykła halucynacja — warknął arystokrata, uparcie idąc naprzód.
Dziewczyna zamrugała, jednak nadal widziała przed nimi oazę, oddaloną od nich o czterysta metrów.
— Ona nadal tam jest.
— Granger, już to przerabialiśmy! Tam nic nie ma.
Hermiona podeszła do niego i złapała go za nadgarstek, ciągnąc Dracona w kierunku jeziora.
— Chodź, co ci szkodzi…
Ślizgon wyszarpał rękę, jednak dla świętego spokoju ruszył w stronę oazy, nawet nie oglądając się w stronę Gryfonki. Przybrał zacięty wyraz twarzy, czując, że z każdym krokiem oddala się od swojego celu, jakim jest znalezienie świstoklika.
I wszystko dlatego, że naiwna Gryfonka nie potrafi zrozumieć, że to tylko fatamorgana!”.
Podszedł do miejsca, w którym powinien znajdować się brzeg jeziora.
Gdyby to tylko nie było przywidzenie” — pomyślał rozeźlony Ślizgon.
Odwrócił się do dziewczyny i zapytał sarkastycznym tonem:
— I jak, nadal widzisz tu wodę?! Czujesz jej chłód? Nic, powtarzam, nie ma tu nic!
Po czym dla wyładowania frustracji kopnął w, jak mu się wydawało, wyimaginowaną wodę…
— Granger, mokro mi… — powiedział zszokowany, wpatrując się w ciemny fragment zamoczonej nogawki.
Z wrażenia upuścił plecak. Zaśmiał się i z całych sił wykrzyknął:
— GRANGER, MOKRO MI!!! — po czym wskoczył do chłodnej, orzeźwiającej wody.
Uradowana Hermiona przybiegła do brzegu jeziora, nachyliła się i nabrała wody w dłonie. Uniosła je do ust, by móc wziąć pierwszy łyk. Chłodny płyn nawilżył jej spierzchnięte usta, przynosząc ulgę. Nie zastanawiając się długo, weszła do wody. Zaniepokojona rozejrzała się, nigdzie nie widząc arystokraty.
— Malfoy?! — zawołała i pisnęła, gdy coś chwyciło jej kostkę i pociągnęło pod wodę.
Zirytowana wynurzyła się, wypluwając wodę z ust. Zrobiła parę kroków w tył, by wejść na płytszą wodę. Nie umiała dobrze pływać i wolała nie kusić losu, zwłaszcza że jej towarzysz nabrał ochoty do wygłupów.
Na środku jeziora wynurzył się jej współlokator. Odrzucił do tyłu mokre włosy, które w ciągu tych trzech tygodni zdążyły urosnąć o kilka centymetrów. Chłopak zaśmiał się, widząc oburzenie na twarzy Gryfonki.
— Mogłeś mnie zabić, Malfoy! — krzyknęła, odgarniając do tyłu mokre włosy.
— W istocie, to byłoby zabawne: utonąć na pustyni. Chodźże tu, Granger!
— Nie!
— Chodź albo sam po ciebie przyjdę — zagroził i zaczął płynąć w jej stronę.
Hermiona pisnęła i rzuciła się biegiem, ku brzegowi jeziora. Poczuła się bezpiecznie, dopiero gdy znalazła się na suchym lądzie.
— Czyżby Miss Doskonałości nie umiała pływać? — naśmiewał się Ślizgon, wychodząc na brzeg.
— Nie, Malfoy… nie podchodź do mnie — powiedziała, odpychając przemoczonego chłopaka. — Nie! — krzyknęła, gdy arystokrata przerzucił ją przez ramię i wszedł z nią do jeziora.
Cała troska i zmęczenie wynikające z trudów ostatnich dni, zniknęły wraz z odnalezieniem wody. Podniesiony na duchu ich znaleziskiem Ślizgon, zdawał się chwilowo posłać w zapomnienie urazę za słowa Gryfonki.
Gdy był już na odpowiedniej głębokości, odstawił dziewczynę, której woda sięgała teraz szyi.
— Umyj się Granger, bo cuchniesz — rzucił z wrednym uśmieszkiem. — Nawet o tym nie myśl — dodał, gdy dziewczyna zrobiła pierwszy krok ku płytszej wodzie.
Hermiona, nie mając innego wyjścia, została w miejscu, w którym postawił ją blondyn. Gdy słońce zaczęło zachodzić, wyszli z wody, by osuszyć się przed nadchodzącym nocnym mrozem.
— W sumie możemy tu zostać, Malfoy — powiedziała dziewczyna, wyciskając wodę z loków. — Tu mamy większe szanse. Poczekamy, aż nas znajdą. Jak myślisz, ile czasu minie, aż…
Kasztanowłosa kontynuowała swoją wypowiedź, jednak Ślizgon już dawno jej nie słuchał. Stał obok niej, wpatrując się w coś, co znajdowało się parę kroków przed nimi, ukryte w zaroślach. Nie będąc w stanie nic powiedzieć przez szok i zdumienie, chłopak zaczął klepać w ramię Hermiony.
— Co się z tobą dzieje, Malfoy? Przestań mnie tak… — Gryfonka urwała, gdy arystokrata położył dłoń na jej głowie i obrócił ją tak, by spojrzała w kierunku jego znaleziska.
Przez chwilę stała nieruchomo, po czym pisnęła i uwiesiła się na ramieniu blondyna, podskakując radośnie. Ze śmiechem, nie wierząc w ich szczęście, powtarzała:
— O Merlinie, Malfoy! Malfoy! Mamy go! Wracamy do domu! Malfoy!
Draco zaśmiał się, czując ogromną ulgę na widok złotego pucharu z wygrawerowaną nazwą ich szkoły, stojącego na wielkim, otoczonym roślinnością głazie. Wymienili spojrzenia i razem podeszli do świecącego świstoklika, by po trzech tygodniach wrócić do Hogwartu.
Otworzyli oczy, słysząc gwar beztroskich rozmów, które nagle ucichły. Stali na środku Wielkiej Sali, gdzie wszyscy zgromadzeni na kolację wpatrywali się w nich z niedowierzaniem. Wielu z nich zamarło, trzymając widelce w połowie drogi do ust, co stanowiło dość komiczny widok. Prefekci naczelni wymienili spojrzenia i wybuchli śmiechem. Wszyscy jak jeden mąż wstali od stołów i rzucili się ku nim.
— Mordo ty moja! — wykrzyczał radośnie Blaise, jako pierwszy dobiegając do Malfoya. Uścisnął go, niemal łamiąc mu żebra. — Oj, jaka chudzinka! Jak zmizerniał!
— Zabini, kretynie, puść mnie!
— Baranie, udusisz go! — powiedział Nott, odsuwając czarnoskórego i sam zajmując jego miejsce.
— Już mam dość! Ja chce z powrotem na pustynię! — wrzasnął blondyn, widząc jak długa kolejka uformowała się do niego.
Tuż obok podobne męki przeżywała Hermiona i choć bardzo tęskniła za szkołą i przyjaciółmi, jedyne, o czym myślała to zjeść coś porządnego i w końcu położyć się w wygodnym łóżku.
— Hermiona, wygraliście! — wykrzykiwał entuzjastycznie Ron.
— Co? Ale jak…
— Przybyliście jako pierwsi, a trzy inne drużyny już dawno zrezygnowały! — dodał Harry, patrząc na nią z dumą. — Para z Japonii nie wytrzymała ze sobą nawet dwóch dni.
Powitania i oklaski nie miały końca. Cisza zapanowała dopiero, gdy dyrektorka podeszła do prefektów naczelnych.
— Moje gratulacje. Jestem z was dumna. Wiem, że jesteście zmęczeni, zanim jednak udacie się do siebie, chcę, aby was przebadano…
W sali ponownie zapanowało milczenie, gdy drzwi otworzyły się i do środka weszły dwie kobiety.
— Gdzie jest moja wnusia?
Hermiona zamarła, słysząc ten dobrze znany, ciepły i wysoki głos. Odwróciła się i wytrzeszczyła oczy na widok niziutkiej, nieco pulchnej staruszki. Jej białe włosy jak zawsze upięte były w niski kok z tyłu głowy. Ubrana w czarną długą spódnicę i różowy sweter stała przygarbiona, opierając obie dłonie na ciemnobrązowej lasce. Nosiła okulary z grubymi soczewkami na delikatnym srebrnym łańcuszku, które Hermiona pamiętała jeszcze z czasów dzieciństwa. Przed nią stała kobieta, której nie widziała już od trzech lat, a była nią…
— Babcia Rose! — pisnęła Gryfonka i natychmiast podbiegła do staruszki, nachylając się, by ją objąć.
— Cześć, wnusiu — zaśmiała się babcia, odwzajemniając uścisk.
Tuż obok nich przeszła druga kobieta, ubrana w długi czarny płaszcz, nie odrywając spojrzenia od arystokraty.
— Draco — wyszeptała, gładząc go po policzku, po czym uważnie zaczęła go oglądać. Ujęła w dłoń jego podbródek i obróciła jego głowę najpierw w jedną później w drugą stronę, szukając jakichkolwiek obrażeń.
— Matko… nic mi nie jest…
— Przez trzy tygodnie szwendałeś się nie wiadomo gdzie. Muszę mieć pewność, że...
— Wszystko w porządku. Naprawdę.
— Synku… — westchnęła Narcyza, obejmując syna. — Jestem z ciebie taka dumna...
Tuż obok, Rose Granger skończyła ogląd wnuczki. Mając pewność, że nie odniosła poważnych obrażeń, przeniosła spojrzenie na Dracona i jego matkę.
— Powiedz mi wnusiu, to jest ten chuligan, co ci dokuczał? — spytała, mrużąc oczy, nie odrywając spojrzenia od chłopaka. — To przez niego tyle płakałaś?
Hermiona przez chwilę milczała, nie wiedząc, co zrobi jej babcia, gdy otrzyma odpowiedź twierdzącą. Staruszka była dość… nieprzewidywalna.
— Yyy… tak? — wymamrotała cicho, na co Rose skinęła głową, jakby sprawdziły się jej domysły.
— Poczekaj tu, wnusiu. Babcia się nim zajmie.
Poklepała Hermionę delikatnie po policzku i, nie zważając na protesty dziewczyny, powoli, podpierając się na lasce, ruszyła w stronę arystokratów.
Draco przeniósł spojrzenie na starą, zgarbioną kobietę i uniósł brew.
Kim jest ta starucha i czego ode mnie chce?”
Spojrzał na kasztanowłosą, która, rumieniąc się, omijała jego wzrok, sprawiając wrażenie, jakby chciała zapaść się pod ziemię. Uśmiechnął się pogardliwie i wrócił spojrzeniem do staruszki, sięgającej mu zaledwie do klatki piersiowej.
— To ty jesteś tym młodzieńcem, który terroryzuje mi wnusię, tak? — bardziej stwierdziła, niż zapytała.
Pokiwała głową, gdy zobaczyła jego uśmieszek. Zmrużyła oczy, nabrała powietrza i z szybkością, o jaką nikt jej nie podejrzewał, stanęła na palcach i złapała Ślizgona za ucho, krzycząc:
— Ty łobuzie, ty! Ja ci dam! MOJĄ wnusię?! Ty chuliganie! Bandyto ty! Chłop jak byk, a ona biedna jak chucherko wygląda! Miałeś się nią tam opiekować, ty łobuzie, ty!
— Ał! Puść mnie, głupia starucho! Zabierzcie ją ode mnie! Wariatka!
— Osz ty, niewychowany wandalu! Z szacunkiem do starszych! Ale ty jesteś dranny! Już ja ci dam! — i zaczęła okładać go swoją laską.
— Niech pani zostawi mojego syna! — krzyknęła oburzona Narcyza.
Hermiona widząc, jak wyciąga różdżkę, podbiegła do babci i zaczęła odciągać ją od zszokowanego Malfoya, który kulił się, osłaniając głowę przed uderzeniami.
— O proszę, mamusia tak? — Rose Granger spytała, przestając na chwilę okładać Ślizgona swoją laską. — Jak pani syna wychowała? Bezstresowo tak? Takie są tego skutki, ot co! Proszę puścić moją laskę, bo za panią też się wezmę. Cicho, wnusiu — rzuciła łagodnie staruszka do kasztanowłosej, która uwiesiła jej się na ramieniu i prosiła, by kobieta się uspokoiła. — Dam sobie radę, kochanie. Dziesięć lat w wojsku służyłam. Nie z takimi sobie radziłam. Dawałam sobie radę z nazistami to i z nimi sobie poradzę! A wracając do ciebie… — zwróciła się do Dracona — Będę miała cię na oku! — zakończyła, potwierdzając swoje słowa gestem, wskazując najpierw na swoje oczy, później na blondyna.
— Babciu, proszę, chodźmy już… głodna jestem — powiedziała, mając nadzieję, że wzmianka o jedzeniu skutecznie odciągnie jej uwagę od arystokratów.
— Ach, tak, tak… Chodź, nałożę ci, musisz się najeść, moje serduszko — oznajmiła Rose z czułym uśmiechem i, ku zgrozie Gryfonki, zaprowadziła ją do stołu Slytherinu.
— Babciu… nie tutaj…
— Jak nie tutaj? Jest jedzenie? Jest. To trzeba usiąść i jeść. Co to za różnica, jak jest wolne miejsce?
Hermiona, nie mając innego wyjścia, usiadła przy stole Ślizgonów. Przeklęła w myślach, widząc, że miejsce naprzeciwko zajmuje nie kto inny jak Blaise Zabini, szczerzący się od ucha do ucha. Rose, nie zwracając uwagi na śmiechy uczniów, usiadła przy wnuczce i nałożyła jej na talerz sporą porcję jedzenia. Nagle Gryfonce odszedł apetyt. Zerknęła na Zabiniego, prosząc go niemo, by nie zrobił nic głupiego. Jakże naiwne były jej nadzieje! W końcu to Blaise, który nie przepuścił jeszcze żadnej okazji do wygłupów.
— Witam szanowną babcię! — powiedział wesoło Ślizgon, wstając i nachylając się nad stołem, by ucałować dłoń staruszki. — Jak się pani podoba w Hogwarcie?
— Zimno… ponuro… wietrznie… Korzonków się można dorobić, nie jestem już taka młoda…
— Co też pani opowiada! Jest pani w kwiecie wieku!
Rose Granger zarumieniła się i powiedziała do Hermiony:
— O widzisz, wnusiu, jaki wychowany?! Jaki przystojny kawaler?! Idealny kandydat na męża, ot co! Za takimi trzeba się rozglądać, nie za łobuzami! Ładna buźka to nie wszystko. Znajdź sobie, dziecko, dobrego chłopa, nie chuligana jakiego!
Zabini zakrztusił się sokiem. Spojrzał na Gryfonkę, niemal płacząc z rozbawienia.
— Babciu, ja już nie jestem głodna — wymamrotała dziewczyna, wstając od stołu.
Staruszka złapała ją za ramię i pociągnęła w dół, by wnuczka wróciła na miejsce.
— Nigdzie nie idziesz, najpierw musisz się najeść. Nie wyjdziesz stąd, dopóki nie zjesz mięsa. Zamuliło cię? Może chcesz coś do picia? Gdzie jest kompot?!
— Tutaj, psze pani! — zawołał Nott.
Postawił dzbanek na stole i usiadł obok Blaise’a. Ślizgoni wymienili spojrzenia i zagryźli wargi, by nie wybuchnąć śmiechem.
— O! Widzisz, wnusiu?! Następny kawaler! Nic tylko usiąść i wybierać. Tylko pamiętaj, skarbie, nie łobuza! O, idzie, chuligan jeden — mruknęła staruszka, widząc Dracona przechodzącego obok stołu.
Chciał iść dalej, by zająć inne miejsce, jednak Nott i Zabini złapali go, pociągnęli i posadzili między sobą. Blondyn, widząc gniewne spojrzenie starszej pani, przełknął ślinę i z lękiem zerknął na jej laskę. Jedno ucho nadal miał czerwone.
— Debile, puśćcie mnie — warknął cicho Draco, by tylko jego przyjaciele mogli go dosłyszeć, jednak na jego nieszczęście pani Granger miała dobry słuch.
— Jak ty się zwracasz do tych dobrych kawalerów, co?!
— No właśnie, chuliganie ty! — wtórował jej Blaise.
— Szacunku trochę, łobuzie ty! — dorzucił Nott.
I ja za nimi tęskniłem?!” — pomyślał arystokrata, mierząc w nich morderczym spojrzeniem.
— Nie krzyw się tak, młodzieńcze, bo tak ci jeszcze zostanie. Wyglądasz, jakby ci kto pod twarz krowie łajno podstawił!
Hermiona spuściła głowę, połykając kolejny kęs steku. Cieszyła się, że zobaczyła babcię po tylu latach, jednak spotkanie potoczyło się dość niefortunnie. Blondyn spojrzał na nią z oskarżeniem w oczach.
Niech no tylko matka skończy składać skargę u dyrektorki!” — pomyślał.
Nie mając innego wyjścia przez swoich przygłupich przyjaciół, zaczął przygotowywać się do kolacji. Rozłożył na kolanach białą serwetkę i zaczął nakładać na talerz porcję naleśników.
— O! O! Proszę, jaki pedancik, jak dobre maniery udaje. A do starszych z szacunkiem odnosić się nie potrafi! Ot co!
— Ot co! — zawtórowali jej Zabini i Nott.
— Babciu, proszę, przestań.
— Dziecko, ile razy mam ci powtarzać, że nie mówi się z pełnymi ustami — powiedziała troskliwie, po czym wzięła serwetkę i wytarła twarz Hermiony, zupełnie jakby miała pięć lat. — Ech… ta dzisiejsza młodzież. Powiedzcie mi, panowie, chodzicie na jakieś dodatkowe zajęcia? — spytała Rose, zwracając się do dwójki Ślizgonów.
— Ależ oczywiście! Chodzę na kółko różańcowe! — oznajmił z zapałem Teodor, na co Draco przymknął oczy, nie wierząc w to, co się dzieje.
— A ja na spotkania AŚ. Mam trudną przeszłość — dorzucił Blaise z udawanym żalem i smutkiem.
— To nic, dziecino — powiedziała ciepło starsza pani. — Ważne, że próbujesz się zmienić.
— Draco też na nie chodzi, prawda, Malfoy? — spytał Nott.
Rose natychmiast przeniosła na niego srogie spojrzenie.
— O! O! Pewnie narkotyki rozprowadzał! Chuligan jeden! Niby co innego mógł robić?
— Mordowałem ludzi — warknął arystokrata, patrząc ze wściekłością na babcię Hermiony.
— Grozisz mi, chłopcze? Chcesz laską oberwać? Ja ci dam!
Hermiona, chcąc odejść od stołu, skupiła się na jak najszybszym zjedzeniu posiłku.
— Brawo, wnusiu, wszystko zjedzone. Chodźmy teraz do ogona szpitalnego, powiedzieli, że po posiłku mają cię zbadać.
— Do skrzydła szpitalnego, babciu, do skrzydła — wymamrotała dziewczyna, wstając od stołu.
— Skrzydło, ogon, odwłok… co za różnica?
Widocznie dla babci Rose: żadna.
Gdy tylko obie kobiety opuściły Wielką Salę, Draco warknął:
— Ja was, kurwa, kiedyś zabiję…
— Jak ty się wyrażasz, chuliganie ty! — krzyknęli razem Teodor i Blaise, na co Ślizgon ukrył twarz w dłoniach, wypuszczając siarczystą wiązankę.
— Zobaczymy się u mnie za pół godziny — oznajmił blondyn.
Wstał od stołu i również opuścił salę, kierując się do dormitorium. Gdy był już na czwartym piętrze, usłyszał nienawistne warknięcie:
— Proszę, proszę, kto wrócił na stare śmieci. Nasz kochany tajny informator.
Blondyn odwrócił się i zobaczył Ivana Gregorovicza oraz stojącą za nim dwójkę innych Ślizgonów z szóstego roku, którzy, tak jak Rosjanin, dopiero w tym roku rozpoczęli naukę w Hogwarcie. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, padł pierwszy cios. Nie pozostał obojętny. Natychmiast oddał uderzenie. Dwójka goryli zaszła go od tyłu i przytrzymała mu ręce, podczas gdy Gregorovicz wymierzał kolejne uderzenia. Arystokrata próbował walczyć, jednak był osłabiony i wychudzony po turnieju i nie mógł walczyć z trzema przeciwnikami. W końcu oprawcy puścili go, a blondyn natychmiast upadł na podłogę. Nie odrywając od nich morderczego spojrzenia, splunął krwią na posadzkę.
— Jeszcze jeden taki numer i jesteś martwy — warknął Ivan, na co Draco roześmiał się, drwiąc z przeciwnika.
Zostawili go, zakrwawionego i posiniaczonego na korytarzu. Malfoy, walcząc z mdłościami, usiadł na podłodze i oparł się o ścianę, już planując zemstę. Gregorovicz liczył na to, że duma i arystokratyczne pochodzenie nie pozwoli mu na złożenie skargi i miał racje, jednak był głupi i naiwny, jeśli sądził, że tak to zostawi. Wziął sobie za punkt honoru pozbycie się Rosjanina z Hogwartu i zniszczenie go. Siedział i czekał na Zabiniego i Notta, wiedząc, że za chwile tu przyjdą. Nie mylił się.
Słysząc ich kroki, zaśmiał się złowieszczo, czując, jak czas dla Gregorovicza w tym zamku dobiega końca. Hogwart był za mały dla nich dwóch.
— Cholera jasna! — zawołał Teodor, widząc zakrwawionego przyjaciela. Krew wypływała z rozciętej skroni, wargi i nosa.
Ślizgoni przykucnęli przy nim i skrzywili się.
— Kto? — warknął tylko Blaise, choć domyślał się odpowiedzi. Tylko jedna osoba była na tyle głupia, by dopuścić się ataku na Malfoya.
— Gregorovicz.
—Blaise, idź po chłopaków i…
— Nie — powiedział Draco, przerywając wypowiedź Notta. — Mam już plan. Zabini, zdobądź dla mnie jego różdżkę, ale tak, by niczego nie zauważył. Nie obchodzi mnie, jak to zrobisz, chcę ją mieć za pięć minut!
Czarnowłosy skinął głową.
— Za chwilę wracam — powiedział z powagą i ruszył wykonać swoje zadanie.
— Co zamierzasz zrobić? — spytał Nott, przeczuwając, że plan Dracona będzie niebezpieczny.
Gdy blondyn wyjawił mu swój pomysł, Teodor wykrztusił:
— Oszalałeś. Jesteś osłabiony, możesz tego nie przeżyć.
— Przestań pieprzyć głupoty. Dopilnuj tego, by różdżka Gregorovicza wróciła do niego bez moich śladów.
Czekali w napięciu na przybycie Zabiniego. W końcu czarnoskóry wrócił i podał różdżkę Ivana Malfoyowi. Arystokrata wstał i udzielił im ostatnich wskazówek.
— Pamiętajcie, macie jak najszybciej zwrócić mu jego różdżkę. Za moment będzie tu zbiegowisko, lepiej, żeby nikt was tu nie widział. No, to zaczynamy — westchnął i wymierzył w siebie różdżkę Ivana. Bez żadnego zawahania, bez żadnego lęku, zdeterminowany, by zniszczyć swojego wroga, powiedział:
— Lacerandum.

21 komentarzy:

  1. Wspaniały rozdział ;)
    Jestem ciekawa tego wywiadu z McGonagall co takiego w nim powiedziała?
    Draco i Hermiona na pustyni no widać, że blondyn zna się na przetrwaniu, nie brzydzi się węży (i nawet je zjada), uratował Hermionę od handlarzy no no brawa dla niego ;)
    Hermiona no cóż jak zwykle go nienawidzi ale mimo to uwolniła go z ruchomych piasków i nawet ogoliła!
    Podobały mi się momenty kiedy spali, rozmawiali i się śmiali.
    Babcia Hermiony jest genialna! Rozśmieszyła mnie do łez :D
    Czekam na next!
    Przy okazji zapraszam do mnie na dwa nowe rozdziały
    Pozdrawiam
    Arcanum Felis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co prawda Hermionie nadal zdarza się mówić, że go nienawidzi, ale za tym nie kryją się już te same uczucia co na początku ;)

      Usuń
  2. Teraz dopiero zacznie się widowisko

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniały rozdział. Ostatni etap turnieju naprawdę wyszedł fantastycznie. Strasznie podobał mi się moment, gdy Draco myślał, że Hermiona śpi i gładził ją po ręce. To było naprawdę niezwykłe, podobnie, jak swego rodzaju więź, która się między nimi utworzyła.
    Babcia Rose absolutnie podbiła moje serce. Już wiadomo po kim Hermiona ma taki charakterek. Absolutnie obłędna kobieta. Mam nadzieję, że jeszcze się pojawi.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Super. Przy babci Rose popłakałam się ze śmiechu

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział genialny. Opłacało się czekać.
    Babcia Rose, Nott i Zabini, sprawili, że płakałam ze śmiechu.
    Z niecierpliwością będę czekać na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Babcia Rose, Blaise i Teodor-płaczę ze śmiechu. Rozdział cudowny, zemsta Draco mnie zastanawia bardzo. Kocham momenty kiedy szli spać, czy też Draco łaskotał Hermionę. To było przeurocze!!�� ~ Wiczka Piczka

    OdpowiedzUsuń
  7. Jedyny blog w moich zakładkach:) Jesteś świetna. Przy babci Granger poleciały mi łzy, urocze i mega zabawne! Pisz szybciutko następny rozdział:( Julia

    OdpowiedzUsuń
  8. Cudowny rozdział *-*! Jak zawsze zresztą! Uwielbiam babcię Rose :'D! Życzę Wam dużo weny!
    Pozdrawiam, Hariet.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ufffff...... Powiem że dawno nie czytałam takiego bloga. W niektórych momentach ze śmiechu bolał mnie brzuch. Oczywiście nie mówię tylko o tym rozdziale (wszystkie są naprawdę dobre). Znalazłam waszego bloga niedawno i oficjalnie stwierdzam że macie kolejnego, wiernego czytelnika. Nigdy wcześniej nie lubiłam takiej tematyki, a tego typu historie, po prostu wydawały mi się nudne. Kłamać, nie będę- ten blog na początku też wydawał mi się nieodpowiedni do czytania. Czynnikiem, który zatrzymał mnie przy tej historii, niewątpliwie był jego szablon, który jest cudowny. Tak czy inaczej jestem okropnie zadowolona, że nie zrezygnowałam z czytania. Stawiacie na humor i raczej powolny rozwój akcji, co jest dużym plusem. Mam nadzieję, że za niedługo znowu zobaczę zabawny rozdział, który spowoduje u mnie salwy śmiechu i potok łez. Oczywiście, nie polecam pośpiechu. Poczekam tak długo jak trzeba na dalszą część wciągającej opowieści, bo potrzebuje dużej dawki śmiechu.
    Życze weny i wspaniałego Sylwestra!
    Ta, której imienia nie wolno wymawiać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszymy się, że opowiadanie Ci się podoba i możemy poprawić Ci nim humor ;) A jeszcze bardziej cieszymy się z tego, że przypadł Ci do gustu nasz szablon, tym bardziej, że tworzyłyśmy go same, zupełnie nie mając pojęcia co i jak ;)
      Dzięki za miłe słowa i również życzymy udanej zabawy w Sylwestra ;)

      Usuń
  10. Dostałam poważnych śmiechobóli! Chyba muszę iść do ogona szpitalnego!

    OdpowiedzUsuń
  11. Rozdział świetny, popłakałam się ze śmiechu :'D Chociaż na początku balam się, że ten turniej może zepsuć FF to zmieniła zdanie. Wątek turnieju sprawia, że wasze opowiadanie jest niepowtarzalne :) jestem ciekawa jak rozwinie się dalsza akcja :D
    Buziaki
    ~A

    OdpowiedzUsuń
  12. JA SIĘ POSIKAŁAM ZE ŚMIECHU #teambabciarose

    OdpowiedzUsuń
  13. Węże nie atakują same z siebie*
    Po ukąszeniu, nawet po pozbyciu się jadu, najprawdopodobniej wdałaby się martwica*

    OdpowiedzUsuń
  14. Węże nie atakują same z siebie*
    Po ukąszeniu, nawet po pozbyciu się jadu, najprawdopodobniej wdałaby się martwica*

    OdpowiedzUsuń
  15. Leżę chora w łóżku,nie mam na nic ochoty i czytam dobie ten oto rozdział. I wiecie co? Doprowadziłyście mnie do takiego ataku śmiechu, że bolące gardło zupełnie przestano mi przeszkadzasz 😂 A konkretnie to babcia Rose ❤ Od dziś moja ulubiona postać ha ha :3 Pozdrawiam i gratulują świetnego rozdziału :>

    OdpowiedzUsuń
  16. Sądziłam, że szaman Blaise wygrywa wszystko, ale jednak babcia Rose zniszczyła konkurencję. A najlepsze jest to, że perfekcyjnie utrzymalyscie tę granicę między żartem a przesadą. Nott i Zabini podchwytujący możliwość żartowania to dla mnie właśnie 100% bycia ślizgonem. Pasuje to bardziej niż te początkowe sceny wiecznego picia i wymyślania dziwnych zadań (Slytherin nie z odwagi w końcu słynął). Naprawdę w tej chwili opowiadanie zaczyna wymiatać. Jedyny haczyk to 2-3 rozdziały wstecz na Alasce, gdzie miało być -30 stopni i lodowiec znaleźli w lesie jeżyny... No spora niezgodność jak dla mnie. Poza tym naprawdę akcja się ekstra rozwija i zaczynam widzieć światełko w tunelu dla pojawienia się w końcu dramione, bo muszę przyznać, że jeszcze kilka rozdziałów temu zachodziłam w głowę jak to rozwinięcie skoro się nadal tak bardzo nienawidzą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro po przeprawie przez lodowiec Bear Grylls znalazł z lesie na Alasce jeżyny, to znaczy, że one tam są :) #potwierdzoneinfo

      Usuń
  17. Dobrze, że sobie skopiowałam komentarz bo by się nie dodał... Nie chciałoby mi się ponownie go pisać...11:40 dziecko śpi, samemu kłaść się trzeba.

    Wreszcie! Wreszcie Hermiona dostrzegła ile Draco dla niej zrobił. Ile poświęcił chociaż wcale nie chciał. Wszystko przyszło samo z siebie, gdy zrozumiał, że jest odpowiedzialny za nią i jego zadaniem jest nie uprzykrzać jej życia byleby miała siłę iść dalej i nie prosić o powrót do domu. Odezwały się w nim ludzkie uczucia, w dodatku do nie czystej czarownicy,aprzecie normalnie nigdy by do tego nie doszło. Rozdział jest naprawdę fajnie napisany, a motyw z ratowaniem Gryfonki z rąk handlarzy mega! Tylko dlaczego ta dziewczyna tak mało wdzięczności w sobie ma wobec niego? Klapki na oczach z rządzą jego wygranej mocno przesłoniły jej oczy, a on już dość dawno zaczął traktować i patrzeć na nią inaczej.
    Granger powinna wstydzić się swojej babki bardziej niż to możliwe :D Kobiecina jak typowy moher!
    Więc Gregorovicz wyleci. Szkoda, że tak się to potoczyło z nim, bo ogólnie to miałam nadzieję, że Dracon będzie musiał jeszcze "bawić" się w odbijanego przy Granger, ale to było dawno temu gdy jeszcze nikt nie wiedział jakie plany miał Ivan względem tych dwoje.
    Wygrali:) nie tylko turniej, ale i naukę siebie nawzajem ;)

    OdpowiedzUsuń