— Mam dość! — oświadczył
Nott, padając na swoje łóżko. — Daję słowo, ten pies to
mniejsza kopia Dracona, kumulująca wszystkie jego najgorsze cechy.
Blaise zaśmiał się i usiadł na
biurku.
— Co tym razem zrobił?
— Podczas spaceru Salazar
postanowił pozwiedzać Zakazany Las. Wyrwał mi się ze smyczy i
tyle go widziałem! Trzy godziny, rozumiesz? TRZY godziny go
szukałem, a wiesz, gdzie go znalazłem? W gnieździe tych cholernych
akromantul!
— Ojej... i co z krówką?
Brunet usiadł i zgromił spojrzeniem
swojego rozmówce.
— Wbiegłem po tego cholernego
psa do gniazda owłosionych, śmierdzących potworów, a ty bardziej
martwisz się o tego sierściucha. Doprawdy, wspaniały z ciebie
kumpel.
— Nie dramatyzuj, Teodoro.
Dobrze wiesz, że te urocze stworzonka nadal mają do nas żal przez
kradzież jednego z jaj. Co będzie, jeżeli przyjdą tu i w ramach
zemsty porwą Krówkę? — martwił się Zabini.
Ku rozpaczy Dracona, Blaise bardzo
przywiązał się do dobermana, co niekoniecznie dobrze wpływało na
psa. Salazar już dwa razy został przez niego ubrany w różowy
strój księżniczki, a ostatnio przebrany był za kowboja.
Doberman, paradujący po szkole w czarnym kapeluszu, kamizelce z
odznaką szeryfa i kowbojskich butach, wywołał niemałą sensację.
Do dziś wspomnienie miny Malfoya, gdy zobaczył wbiegającego do
Wielkiej Sali Salazara, przyprawiało wszystkich o ataki śmiechu.
Blondyn wytrzeszczył oczy, szczęka mu opadła i nawet nie zauważył,
jak opuszczona przez niego łyżka ląduje w owsiance i rozpryskuje
białą breję na jego twarzy.
— Jak dla mnie, to mogą go
porwać nawet dziś. Przynajmniej będę miał spokój. I nie mów do
mnie Teodora.
— Dobrze, Teodoro — powiedział
Blaise z dobrotliwym uśmieszkiem. — Wiesz, skoro aż tak
ciężko idzie ci opieka nad Krówką, to ja mogę się tym zająć.
Nott jęknął żałośnie, słysząc
tę kuszącą propozycję po raz tysięczny w ciągu tego tygodnia.
Chętnie zgodziłby się na tę zamianę, jednak obiecał Draconowi,
że to on będzie dbał o Salazara i pilnował, by podczas
nieobecności Malfoya, Blaise nie wyrządził większej krzywdy
dobermanowi.
„Ale w sumie...czego Malfoy nie
zobaczy, to go nie wnerwi” — pomyślał brunet i usiadł
na łóżku.
— No dobra, niech ci będzie.
Tylko pamiętaj, że jak coś, to nawet się do niego nie zbliżałeś
— ostrzegł Nott i zerknął na zegarek. — Pora
karmienia. Woda ma być przygotowana, ale chłodna, jedzenie
znajdziesz w czarnej szafce w rogu pokoju... z resztą są tam
wszystkie rzeczy Salazara. I ostrzegam, że bardzo prawdopodobne
jest to, że napatoczysz się na zdrajczynię krwi. Wiem, że to
trudne, ale postaraj się jej nie zabić. Nie wytrzymam w tym domu
wariatów sam, gdy Draco jest nie wiadomo gdzie, a ty trafisz do
Azkabanu.
— Wyluzuj trochę. Czy ja
wyglądam na kogoś, kto zrobiłby jakieś głupstwo? Ech, ty
człowieku małej wiary — westchnął czarnowłosy, widząc
uniesioną brew przyjaciela.
Wstał i ruszył do dormitorium
prefektów naczelnych, dając Teodorowi możliwość dokończenia
butelki Ognistej z tajnego składu Ślizgona.
Chwilę później Blaise wszedł do
salonu, powitany przez radosne szczekanie dobermana. Salazar niemalże
wskoczył na Ślizgona, chcąc okazać swoją sympatię do niego.
Pies nie miał mu za złe tych wszystkich przebieranek i innych
dziwactw, przeciwnie, sprawiał wrażenie zadowolonego z pomysłów
Zabiniego. Chłopak wszedł do sypialni Dracona i podszedł do
niewielkiej szafki. Przykucnął przed nią i zagwizdał, widząc
jej wyposażenie.
— No, krówko, ty to masz życie
— powiedział do siedzącego obok Salazara.
Zwierzę przekrzywiło łeb i powoli
nim pokiwało, jakby mówiło: Owszem, nie jest najgorzej. Wewnątrz
szafki znajdował się zapas psiego jedzenia przeróżnych firm.
Pierwszą półkę zajmowały suche karmy, drugą karmy w puszce.
„I co ja mam wybrać?”
— pomyślał, czytając etykiety na opakowaniach. — Zobaczmy,
co my tu mamy… Świeża dziczyzna i śledź, aksamitna jagnięcina,
dorodny indyk i koza… o, to ostatnie jest nawet ciekawe, nie
sądzisz? Przyjrzyjmy się temu bliżej — oznajmił Zabini,
wyciągając jedną z większych puszek. — Smaczna,
lekkostrawna karma, dla psów dbających o sylwetkę i kondycję.
Stworzona ze specjalnie wyselekcjonowanego mięsa. Wspiera układ
trawienny i immunologiczny. Soczyste kawałki mięsa, ryb
i lekkostrawnego ryżu w wyśmienitym sosie… jakimś tam…
zasmakują nawet najwybredniejszemu smakoszowi — przeczytał
Ślizgon i zerknął na dobermana. — Może być?
Pies ponownie pokiwał łbem i, dla
zaznaczenia swojego zdania i oblizał się, łakomie patrząc na
trzymaną przez chłopaka puszkę. Blaise podrapał pupila za uchem i
podszedł do srebrnej eleganckiej miski. Dla Salazara Draco kupował
wszystko, co najlepsze i Zabini mógł powiedzieć jedno: nie skąpił
na to galeonów. Miska na jedzenie była kwadratowa i płytka,
ale za to szeroka i bardziej przypominała srebrny ozdobny talerz.
Ślizgon ponownie zerknął na
etykietę.
— Dla psów o wadze… Merlinie,
nie wiedziałem, że to aż takie skomplikowane. Nie będziemy się
bawić w ważenie, załóżmy, że masz… — czarnoskóry
spojrzał badawczo na Salazara — czterdzieści kilogramów
— powiedział w końcu i wrócił do czytania. — Jako
przekąska… ach, to tylko przekąska… dla psów o wadze
czterdzieści kilogramów należy podać połowę zawartości puszki.
Zabini przykucnął przed miską i
napełnił ją połową karmy. Zerknął na Salazara, na miskę i na
to, co pozostało na dnie. Wzruszył ramionami i do końca opróżnił
puszkę, mówiąc:
— Nie będę ci jedzenia
żałował. Smacznego.
Doberman natychmiast podbiegł do
miski. W czasie, gdy czworonóg jadł „przekąskę”, Blaise
obejrzał pozostałą zawartość szafki. Trzecia półka zastawiona
była środkami do pielęgnacji: płyny do kąpieli, witaminy,
szczotki, cążki do pazurów. Ostatnia półka była zawalona
gryzakami i innymi zabawkami. Na obu drzwiczkach szafki
znajdowały się srebrne haczyki, na których wisiały smycze i
obroże. Wiele z tych wszystkich rzeczy było nieużywanych i nadal
miało metki. Zabini zamknął szafkę i z niedowierzaniem pokręcił
głową.
— Te wszystkie twoje rzeczy
razem kosztowały więcej niż moja nowa kurtka ze smoczej skóry.
Ślizgon podniósł prawie pustą miskę
i ruszył do łazienki, by napełnić ją świeżą wodą.
Z poczuciem dobrze wykonanego zadania, postawił naczynie przed
czekającym Salazarem. Pies podejrzliwie obwąchał zawartość i z
oskarżeniem spojrzał na chłopaka.
— Co ci nie pasuje? To świeża
kranówka.
Doberman łapą odsunął od siebie
miskę, rozlewając przy tym odrobinę wody na podłogę i wyszedł
z pokoju. Blaise w duchu przyznał rację Nottowi. „Zwierzęta
naprawdę upodobniają się do właścicieli” — pomyślał
i wszedł do salonu, by sprawdzić, dokąd poszedł Salazar. Pies
stał na dwóch łapach, przednimi opierał się o krawędź barku.
Pyskiem próbował zrzucić jedną z butelek wody mineralnej.
— No chyba sobie ze mnie
żartujesz.
Zwierzę zaprzestało swoich prób i
spojrzało na Ślizgona. Chłopak mógłby przysiąc, że doberman
uniósł brew. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, każdy
przekonując rywala do swoich racji. W końcu Blaise westchnął
ciężko i wziął jedną z butelek. Zamarł, słysząc kpiący,
dziewczęcy śmiech.
— Popatrz Krzywołapku, oto okaz
asertywnego, pewnego siebie samca.
Ślizgon odwrócił się do rudowłosej,
tulącej do siebie puszystego kota i gestem uciszył warczącego
dobermana.
— Popatrz krówko, oto dwa okazy
rudych, wrednych i otyłych, delikatnie mówiąc, samic. Obie
zdradzieckie i natrętne — odpowiedział z szerokim uśmiechem.
— Słyszysz go? Nie dość, że
głupi i brzydki, to jeszcze nie potrafi rozróżniać płci.
— Och. Tak naprawdę jesteś
facetem? — spytał na pozór uprzejmym tonem i zaśmiał się
pod nosem, widząc, jak Weasleyówna mruży oczy. Co jak co, ale
uwielbiał drażnić się z Gryfonami, a szczególnie z tą
przedstawicielką Domu Lwa, której reakcje zawsze były
nieprzewidywalne i wyjątkowo łatwo było ją sprowokować.
— Krzywołap jest mężczyzną
— warknęła groźnie Ginny, a jej słowa zamurowały
Ślizgona.
Zamrugał zdezorientowany i spojrzał z
niedowierzaniem najpierw na kota, później na dziewczynę.
— Ale jak to… Krzywonóg jest…
facetem? — wymamrotał i zerknął na Salazara, który pokiwał
twierdząco łbem.
Ginny zaśmiała się, widząc szok na
twarzy Zabiniego, który szybko przerodził się w złość.
— No i czego rżysz jak
zarzynana świnia? — oburzył się, zaciskając pięści.
Gryfonka słysząc jego słowa zamarła,
przestając się naśmiewać z chłopaka.
— Wolę rżeć jak zarzynana
świnia niż być przygłupim przydupasem Malfoya — odparła,
czym jeszcze bardziej rozgniewała Blaise’a.
Czarnoskóry zacisnął szczękę, nie
odrywając o niej morderczego spojrzenia. W dormitorium zapadła
cisza, a rudowłosej wydawało się, że niemal słyszy obracające
się trybiki w głowie Ślizgona.
Zabini myślał, jak odegrać się
Gryfonce. Po chwili na jego usta wpłynął zawadiacki uśmiech.
— Salazar, myślę, że nadeszła
pora na deser — powiedział tylko, jednak dało to
satysfakcjonujący rezultat.
Doberman z groźnym warknięciem
skoczył naprzód, a przestraszony Krzywołap wyrwał się z uścisku
Ginny. Podczas swojej ucieczki kocur zadrapał dziewczynę,
pozostawiając czerwoną rysę na jej policzku. Weasleyówna
skrzywiła się lekko i z oskarżeniem w oczach spojrzała na
Ślizgona. Blaise zignorował niewielkie wyrzuty sumienia i
uśmiechnął się pod nosem, wiedząc, co oznacza wzrok rudowłosej.
Dziewczyna szybkim ruchem wyjęła
różdżkę i rzuciła zaklęcie oszałamiające, jednak Zabini
wyczuł jej zamiary i zręcznie zablokował czar Gryfonki. Spojrzeli
na siebie, oboje chcąc wyjść zwycięsko z tego pojedynku. Blaise
uśmiechnął się lekceważąco, Ginny odwzajemniła jego gest.
— Myślisz, że masz szansę, by
ze mną wygrać? Powinnaś wiedzieć, że słynę z rewelacyjnego
rzucania uroków, Weasley — ostrzegł chłopak, uśmiechając
się.
— Wiesz, tak się składa, że
uroki to także moja specjalność.
Przeciwnicy wymienili spojrzenia i
jednocześnie rzucili zaklęcie.
***
Gdy otaczająca ich ciemność
rozpłynęła się i mogli wziąć pierwszy oddech, uderzyło w nich
lodowate powietrze. Pierwsze, co zauważyli, to śnieg, pokrywający
strzeliste drzewa iglaste i niebo zasnute ciężkimi chmurami, jednak
żaden z poszukiwaczy nie miał ani czasu, ani ochoty na podziwianie
krajobrazu nowej lokalizacji. Hermiona jęknęła z bólu z powodu
obciążonej, prawdopodobnie skręconej lewej kostki i oparła się o
głaz, by wspomóc zranioną kończynę.
— Malfoy, m...musimy...
— urwała, widząc dość głębokie rozcięcie na umięśnionym
ramieniu blondyna.
— To nic. Nie zzz...zwracaj na
to uwagi, Granger — wydukał Draco, trzęsąc się z zimna.
Nie mógł pozwolić na to, by Gryfonka
zrezygnowała z turnieju. Chciał wygrać i żeby osiągnąć swój
cel musiał postarać się o to, by oboje cali i zdrowi dotarli na
wyznaczone miejsce.
— Nnie zwracać u...uwagi?
Je-esteśmy ranni i... i nie mm... mamy odpowiednich...ubrań — udało
się powiedzieć Gryfonce.
Gdy tylko wyraziła swoje obawy, ich
stroje zaczęły się zmieniać. Buty stały się cięższe,
solidniejsze i ocieplane od wewnątrz futerkiem. Poczuli, jak
pod spodniami pojawiają się warstwy ubrań. Koszula, którą miała
na sobie Hermiona, zmieniła się w podkoszulek, a następnie pojawił
się ocieplany golf, sweter, kamizelka i gruba kurtka. Na dłoniach
zaś znalazły się rękawiczki. Jako ostatni pojawił się szalik
razem z czapką, nausznikami i goglami, chroniącymi oczy przed
atakującym je śniegiem i wiatrem.
Gryfonka spojrzała na arystokratę,
który był identycznie ubrany, miał tę samą czarną kurtkę
z ciemnoszarym futrem w tym samym odcieniu co rękawiczki i
szalik oraz czarne spodnie i buty.
— Organizatorzy zaszaleli z
kolorem — zakpił, oglądając nowy strój. Pozostałe warstwy
ubrań również były koloru czarnego.
— Tylko ty możesz przejmować
się wyglądem, gdy na zewnątrz jest trzydzieści stopni na
minusie... jak nie więcej. W porządku z tym ramieniem, Malfoy?
— Czyżbyś się o mnie
martwiła, Granger? — Draco zaśmiał się, widząc
skrępowanie dziewczyny.
Policzki Hermiony przybrały
krwistoczerwoną barwę, być może z powodu mrozu, być może
z zawstydzenia.
— Wcale się nie martwię. Nie
obchodzi mnie to, co się z tobą dzieje. W ogóle. Lepiej sprawdźmy
zawartość plecaków — dodała, by zmienić temat.
Draco uśmiechnął się pogardliwie,
jednak nic nie powiedział. Prawdę mówiąc, pomimo nowych ubrań,
nadal było mu zimno. Otworzyli plecaki, przeszukując ich wnętrze,
a Ślizgon uśmiechnął się, widząc nożyk i dość sporych
rozmiarów czekan i, choć maczeta bardziej przypadła mu do gustu,
cieszył się, że był wyposażony w kolejny niebezpieczny
przedmiot.
Dalsze przeszukiwanie plecaka nie
wywołało już podekscytowania. Draco znalazł dwie butelki wody,
długi mocny sznur, niewielkie, choć dwukrotnie większe niż w
Amazonii, zapasy jedzenia, składające się głównie z konserw,
śpiwór i małą apteczkę.
„Jeśli Granger ma takie same
zapasy wody i żywności, to przy oszczędnym korzystaniu mamy spokój
na pięć dni” — pomyślał blondyn, uradowany tym, że
mają lepsze wyposażenie w tym lodowatym, odpychającym miejscu.
Zerknął na Gryfonkę, która już
skończyła przeglądanie swojego plecaka. Dzięki temu, że odsunęła
gogle, nosząc je teraz jak opaskę, dokładnie mógł przyjrzeć się
jej twarzy. Dziewczyna marszczyła brwi, przygryzała wargę i z
konsternacją patrzyła się na arystokratę.
— Co jest, Granger? — spytał,
zaniepokojony tym, że Panna Zawsze-Wszystko-Wiem wyglądała na
zagubioną.
Kasztanowłosa zamrugała, jakby
wybudzając się z głębokich myśli i zerknęła na plecak. Po
krótkiej chwili spojrzała w stalowe tęczówki współlokatora.
— Malfoy, powiedz mi, że masz
zapasy jedzenia — poprosiła Hermiona drżącym głosem, po
czym westchnęła z ulgi na twierdzące skinienie głową Ślizgona.
— A ty nie masz nic? Zupełnie
nic? — upewnił się blondyn.
— Mam tylko mapę...
— Dzięki, Salazarze. Myślałem,
że przez ciebie nowej nie dostaniemy.
Gryfonka zmrużyła oczy i
kontynuowała:
— ...kompas, koce, śpiwór i
namiot.
— Dali nam magiczny namiot?
Wygraną mamy w kieszeni! — zaśmiał się Draco.
Hermiona pokręciła głową, a
Ślizgonowi uśmiech spełzł z twarzy.
— To zwykły, mugolski namiot,
Malfoy. Naprawdę myślałeś, że daliby nam coś magicznego?
— Zmień ton albo wypróbuję na
tobie swoją nową zabawkę, Granger — zagroził arystokrata,
wyjmując czekan z plecaka.
Chłopak prawie się zaśmiał, widząc
minę Gryfonki, która z przerażeniem patrzyła na niego i jego nową
broń. Ostre zakończenie zalśniło, odbijając jeden z nielicznych
promieni słońca, które dało radę przebić się przez ciężkie
śnieżne chmury.
— Odłóż to — szepnęła,
nie odrywając spojrzenia od niebezpiecznego przedmiotu.
Draco przechylił głowę i drugą ręką
pogładził się po szczęce, uważnie patrząc na narzędzie i
przenosząc spojrzenie na dziewczynę, jakby naprawdę zastanawiał
się nad spełnieniem swojej groźby.
— Kuszące, jednak nieopłacalne
zagranie, Granger. Jeśli się zdecyduję cię zabić, najpierw cię
wykorzystam — oznajmił z wrednym uśmieszkiem, czym
przyprawił Gryfonkę o szybsze bicie serca. — Nie wytrzeszczaj tak
tych oczu, bo ci jeszcze wypadną. Chodziło mi o twój umysł, ale
jeśli miałaś coś innego na myśli, to mogę…
— Nie! — wrzasnęła
Hermiona cała czerwona na twarzy.
Ślizgon zaśmiał się kpiąco
i zamknął plecak. Dziewczyna zamrugała, gdy coś do niej
dotarło.
— Powiedziałeś mój umysł,
taak? — zaczęła, badawczo patrząc na arystokratę.
Blondyn znieruchomiał i spojrzał na
nią podejrzliwie.
— Czyli przyznajesz, że jestem
mądra!
Draco zmarszczył brwi i skrzywił się
na radosne stwierdzenie kasztanowłosej.
„Dureń!” — pomyślał,
wiedząc, że Gryfonka będzie mu to wypominać.
— Ty? Mądra? — prychnął,
patrząc na nią z pogardą. Wstał, by podkreślić swoją wyższość
zarówno społeczną, jaki i intelektualną. — Mniejsze
kłamstwo powiedziałbym, oznajmiając, że Blaise jest biały
— dodał, zakładając plecak.
Hermiona uśmiechnęła się i z
politowaniem spojrzała na Ślizgona.
— Aż tak trudno powiedzieć ci,
że coś we mnie cenisz?
— A co ja mógłbym cenić w
szlamie? — warknął chłopak, patrząc na nią z pogardą.
Hermiona westchnęła, przewracając
oczami, słysząc odpowiedź typową dla arystokraty. Przeszło jej
przez myśl, że słowo, jakim często opisywał ją Ślizgon, coraz
mniej ją raniło. Owszem, nadal sprawiało jej ból, jednak nie tak
dotkliwy jak dawniej. Wydawało jej się, że dzieje się tak
z powodu tego, iż nie było już w tym takiej nienawiści
i pogardy jak na początku roku szkolnego... a może tak jej się
tylko wydawało. Mieszkając z blondynem, słyszała te „czułe”
określenie o wiele częściej. Czyżby zaczęła się do tego
przyzwyczajać? Tolerować?
„W życiu” — pomyślała
Gryfonka. Miałaby pozwolić na to, by bezkarnie mógłby nazywać ją
szlamą?
— Nie mów tak do mnie, Malfoy,
albo sam będziesz się tu włóczyć. Jeszcze raz i nici z turnieju
— zagroziła, wstając, by w końcu zrównać się z
chłopakiem... na tyle na ile pozwalał jej na to wzrost.
— Szantaż? To do ciebie nie
pasuje, Granger. Poza tym straciłabyś szansę na to, by pokazać,
że cokolwiek znaczysz.
— Ja nie muszę niczego
udowadniać. Doskonale znam swoją wartość i w przeciwieństwie do
pewnego wrednego, chamskiego, perfidnego...
— Przystojnego — podsunął
Draco.
— Przystojnego Ślizgona, nie
raz pokazałam, że... — Hermiona zakryła dłonią usta, gdy
dotarło do niej to, co powiedziała. Z irytacją spojrzała na
arystokratę, który bezczelnie śmiał się jej prosto w twarz.
— Wiesz co? Może byłbyś przystojny, gdybyś nie wyglądał
jak zarośnięta świnia — warknęła, wyjmując z bocznej
kieszeni plecaka mapę.
Draco zmrużył oczy i przez dłuższą
chwilę w milczeniu wpatrywał się w Gryfonkę, zajętą
studiowaniem mapy, wyobrażając nowe sposoby na pozbycie się jej.
— Nie będę słuchał uwag od
kogoś, kto całe życie wygląda jak zawszony pudel z nadwagą,
Granger.
— Słucham? Ja nie mam żadnej
nadwagi! A na pewno nie teraz po tygodniu jedzenia konserw i roślin.
— Oczywiście… Wiesz chociaż,
gdzie jesteśmy? — spytał przesadnie uprzejmym tonem.
Kasztanowłosa wzięła głęboki
oddech, modląc się o cierpliwość. Widząc kpiący wzrok Dracona,
z zaciętą miną rozejrzała się wokół. Uważnie przyjrzała
się otaczającym ich drzewom i, widząc, że las coraz bardziej
się przerzedza, ruszyła naprzód.
— Granger, gdzie ty znowu…
Jasna… cholera… — wymamrotał, zatrzymując się tuż obok
Gryfonki.
W tym miejscu kończył się las,
ukazując przeogromne góry prawie całkowicie pokryte śniegiem.
Tylko gdzieniegdzie widoczne były połacie zieleni. Między dwoma
pasmami gór znajdował się lodowiec, przywodzący na myśl
zamarzniętą, szeroką rzeka. Zarówno góry, jak i lodowiec,
ciągnęły się kilometrami i nikły we mgle, sprawiając
wrażenie, że nie mają końca.
— Wygląda na to, że twoje
życzenie się spełniło, Malfoy — powiedziała sarkastycznie
Hermiona, ponuro patrząc w dal. Oparła dłonie na biodrach i
kontynuowała wykład. — Las świerkowo–olchowy, lodowce i
NIECO mniejsza temperatura niż w Amazonii o jakieś… hmm, niech
pomyślę… siedemdziesiąt stopni.
— Nie rozpaczaj, Granger, zawsze
może być gorzej… i pewnie będzie. A teraz możesz przestać
filozofować i powiedzieć mi w końcu gdzie jesteśmy? — spytał
poirytowany Ślizgon.
— Prawdopodobnie? Jesteśmy na
Alasce.
— Fantastycznie. Zawsze o tym
marzyłem.
— Możemy się wycofać. Pomyśl
tylko, Malfoy: Hogwart, kominek, ciepło, prawdziwe jedzenie i MOŻE
nawet Ognista — kusiła Gryfonka, stając naprzeciwko niego i
patrząc zalotnie spod rzęs.
— To jakiś tik nerwowy, czy coś
ci wpadło do oka? Nie ociągaj się, do wieczora musimy pokonać ten
lodowiec — oznajmił z kpiącym uśmieszkiem i wyminął
dziewczynę, zaczynając schodzić w dół.
Dziewczyna westchnęła żałośnie i z
przygarbionymi ramionami podążyła za Draconem.
Zatrzymali się tuż przed krawędzią
lodowca.
— Jesteś pewna, że mamy iść
w tym kierunku, Granger? — upewnił się Draco, podejrzliwie
przyglądając się lodowej pokrywie. Gdy Gryfonka pokiwała głową,
oznajmił:
— Idziesz pierwsza.
— Co? Dlaczego ja?
Ślizgon westchnął, mając już dość
tego, że wszystko musi jej wyjaśniać. Odwrócił się do niej i
zaczął tłumaczyć jej swoją decyzję powoli i wyraźnie cedząc
każde słowo.
— Granger, grałaś kiedyś w
szachy? — zapytał, a gdy otrzymał twierdzącą odpowiedź,
kontynuował. — Widzisz, nie bez powodu istnieją różne
figury. Jest pionek gotowy na poświęcenie i król, dla którego się
poświęca. Jak myślisz, które z nas jest królem?
— Na pewno nie...
— To było pytanie retoryczne,
Granger. A teraz naprzód — rozkazał, kładąc rękę na jej
plecach. — I radze ci się pośpieszyć, jeśli nie
chcesz zamarznąć na śmierć. W nocy będzie jeszcze zimniej
— dodał i popchnął Gryfonkę naprzód.
Kasztanowłosa zaparła się nogami,
nie chcąc opuścić bezpiecznego podłoża. Próbowała się wyrwać,
jednak chłopak był o wiele silniejszy.
— Malfoy, przestań! Nie pójdę!
W końcu blondyn westchnął i puścił
dziewczynę, która natychmiast się od niego odsunęła i zaczęła
rzucać mu podejrzliwe spojrzenia. Draco ścisnął nasadę nosa,
mając już dosyć dziewczyny, jej wiecznych dąsów i
nieposłuszeństwa. Oparł ręce na biodrach i przez chwilę
wpatrywał się w Hermionę, zastanawiając się, jak ma ją
zmusić, by weszła na lodową pokrywę.
Gryfonka, czując na sobie jego stalowe
spojrzenie, obronnie objęła się ramionami. W końcu Ślizgon zdjął
swój plecak i wyjął z niego długi sznur i czekan. Przełknęła
ślinę, obawiając się najgorszego, jednak arystokrata o dziwo nie
miał złych zamiarów. Wstał i obwiązał się w pasie liną.
— Chodź tu, Granger — warknął,
na co kasztanowłosa, słysząc jego groźny ton, natychmiast
podeszła do Ślizgona.
Draco ujął drugi koniec liny,
nachylił się nad Hermioną i, tak jak siebie, obwiązał ją liną
w pasie. W pierwszej chwili dziewczyna chciała się
wycofać, jednak kiedy zrozumiała jego plan, uspokoiła się i stała
cierpliwie, aż jej towarzysz skończył swoje zadanie. Zerknęła w
dół na linę leżącą na ziemi i stwierdziła, że będą mogli
iść w odległości czterech metrów od siebie.
— Zadowolona? — spytał
złośliwie, zaciskając węzeł specjalnie mocniej, niż powinien.
Gryfonka skrzywiła się i spojrzała
na niego ze złością. Chłopak uniósł brew i przechylił głowę,
pytając uprzejmym tonem:
— Coś nie tak, Granger?
— Nie, Malfoy. Wszystko w
porządku — warknęła, nie chcąc dać mu satysfakcji.
— Fantastycznie — szepnął
z sarkastycznym uśmieszkiem i wyprostował się. — A teraz
naprzód.
Hermiona założyła ręce na piersi i
pokręciła głową. Ślizgon zaklął pod nosem i spiorunował
ją spojrzeniem.
— Co ci znowu nie pasuje,
Granger?!
— Jaką mam gwarancję na to,
że, kiedy lód się pode mną załamie, wciągniesz mnie z powrotem?
Równie dobrze mógłbyś po prostu odciąć linę — powiedziała,
nadal patrząc na niego podejrzliwie.
— Żadną. Albo tam pójdziesz,
albo cię zaniosę, ale pamiętaj: wtedy lód będzie bardziej
obciążony i bardziej prawdopodobne jest, że się pod nami
załamie. A wtedy kto nas wciągnie z powrotem, Granger? Potter
nie wyskoczy nagle zza krzaków, by cię uratować.
Fakt.
Hermiona westchnęła i, nie wierząc w
to, co robi, postawiła pierwszy krok.
— Jeśli będziesz miała takie
tempo, przeprawa przez lodowiec zajmie miesiąc.
— Zamknij się, Malfoy!
— wrzasnęła spanikowana, gdy lód pod nią wydał odgłos
przypominający pękanie. Wstrzymała oddech i odczekała chwilę, by
upewnić się, że pokrywa się pod nią nie załamie.
Szli już pół godziny, jednak
Hermiona wcale nie czuła się pewniej. Za każdym razem, gdy
usłyszała niepokojący odgłos nieruchomiała, czego z resztą
Malfoy nie omieszkał z radością i kpiną komentować.
— Musiałaś być rewelacyjna w
grze „Zła czarownica patrzy”, Granger — blondyn zaśmiał się
złośliwie.
— Hę? Co to za gra? — spytała
zaciekawiona, robiąc kolejny niepewny krok. Zawsze chętnie
dowiadywała się czegoś nowego o świecie czarodziejów. Największe
braki w wiedzy miała właśnie z bajek i zabaw dla dzieci
czarodziejów.
— Ach, no tak. Nie znasz tej zabawy,
bo przecież nie jesteś prawdziwą czarownicą. Pozwolę sobie
łaskawie cię oświecić. Z grupy dzieci wybierana jest jedna osoba
na złą czarownicę, a reszta lata wokół niej na miotłach, ale
mogą się poruszać tylko wtedy, gdy czarownica ma zamknięte oczy.
Gdy otwiera je, nie mogą się poruszyć, a ten kto to zrobi odpada.
To doskonałe ćwiczenie, jeśli chodzi o latanie. Młodzi
czarodzieje uczą się panować nad miotłą. Wbrew pozorom
najtrudniej jest utrzymać ją całkowicie nieruchomą. Doskonalą
sztukę latania, koncentrację i podzielną uwagę, czyli to, co w
Quidditchu przydaje się najbardziej. Oprócz wrodzonego talentu,
oczywiście.
— Mugole mają bardzo podobną
zabawę. Jedyną różnicą jest brak mioteł i nazwa. W naszej
wersji osoba wybrana na czarownicę często była przebierana. No
wiesz… szpiczasty kapelusz, zielona skóra…
— Że co?! Zielona skóra? Tak
mugole wyobrażają sobie czarodziejów? — spytał zszokowany
Draco.
— Hmm... tylko tych złych.
Zielona skóra, wielki garbaty nos, brodawki, sterczące włosy…
— W sumie to wszystko się u
ciebie zgadza, Granger. Brakuje tylko zielonej skóry — zakpił
chłopak, czym rozzłościł Gryfonkę.
Kasztanowłosa nie była nawet świadoma
tego, iż przez docinki Ślizgona stawia szybsze i pewniejsze kroki.
Zmarszczyła brwi i nagle się zatrzymała, gdy coś sobie
przypomniała. Już raz arystokrata zastosował tę sztuczkę, by
odwrócić jej uwagę od niebezpieczeństwa. Był to jego dziwny i
wyjątkowo pokrętny sposób, jednak o dziwo skuteczny. Uśmiechnęła
się i odwróciła w stronę współlokatora. Założyła ręce
na piersi i spojrzała prosto w stalowe tęczówki blondyna.
— Znowu to robisz, prawda,
Malfoy? To samo co na moście w Amazonii. Odwracasz moją uwagę,
pomagasz mi, MARTWISZ się o mnie.
— Nie wiem, o czym mówisz,
Granger — burknął Draco, na co Gryfonka zaśmiała się,
jednak chwilę później jej twarz zamarła w wyrazie przerażenia,
gdy usłyszała trzask pękającego lodu. Krzyknęła i spróbowała
uciec, jednak pokrywa zapadła się, a Hermiona zaczęła spadać.
Draco przewrócił się od nagłego
szarpnięcia i w zastraszającym tempie zaczął sunąć po lodzie w
stronę wyrwy. W ostatniej chwili wbił czekan. Spojrzał w dół.
Cztery metry niżej wisiała Hermiona, która kurczowo trzymała się
liny, ciężko oddychając. On sam wisiał nad przepaścią, jedną
dłonią trzymając się krawędzi, drugą zaciskając na rączce
czekana. Z całych sił starał się utrzymać przy życiu zarówno
siebie, jak i Gryfonkę, która nie ułatwiała mu zadania.
Machała nogami, jakby to miało jej pomóc w utrzymaniu się
w powietrzu, tym samym wprawiając w ruch łączącą ich linę
i samego Ślizgona.
— Granger, uspokój się!
— warknął, czując, jak z każdym drżeniem liny jego uchwyt
na czekanie słabnie. — W tej chwili przestań albo zginiemy
oboje!
Chłopak ponownie spróbował przemówić
kasztanowłosej do rozumu, jednak groźba śmierci i poczucie
bezradności całkowicie przysłoniły jej zdolność logicznego
myślenia. Ślizgon przełknął ślinę, gdy jego chwyt nieco
bardziej się poluźnił, a on sam osunął się o kilka centymetrów
w dół. Zaklął siarczyście, wiedząc, że to czy uda mu się z
tego wydostać zależy od tego, czy Hermiona w końcu przestanie się
miotać.
— Granger, jeszcze trochę i
zginiemy przez ciebie. Posłuchaj mnie! — wrzasnął, czym
w końcu zyskał uwagę dziewczyny. Gryfonka wzdrygnęła się i
mocno zacisnęła powieki. — Nie ruszaj się, dobrze? Zostań
tak jak teraz i, jeśli to ci pomaga, nie otwieraj oczu, ale, do
jasnej cholery, NIE… RUSZAJ… SIĘ! Rozumiesz? — spytał,
na co kasztanowłosa, w dalszym ciągu nie otwierając oczu, pokiwała
gorliwie głową.
Draco mocniej chwycił się lodowej
krawędzi, jednak przed rozpoczęciem wspinaczki ostrzegł Hermionę:
— Nie panikuj. Teraz będzie trochę
bujać, ale to dlatego, że będę próbował nas z tego wyciągnąć,
Granger.
Gryfonka ponownie pokiwała głową,
mocniej zaciskając dłonie na linie. Ślizgon, zadając sobie
pytanie, po co w ogóle przejmuje się szlamą, wyjął czekan z
lodowej pokrywy i mocno zamachnął się, wbijając go nieco dalej.
Powtórzył tę czynność kilkukrotnie i w końcu był w stanie
wyjść z przepaści. Położył się na brzuchu i zaczął ciągnąć
za linę, ratując Gryfonkę z opresji. Już po chwili z
przepaści wyłoniła się przerażona Hermiona. Zmęczeni, padli na
lodowe podłoże w sporej odległości od wyrwy. Draco zakrył twarz
ramieniem, starając się unormować oddech. Po chwili Hermiona
usiadła i spojrzała na leżącego tuż obok niej Ślizgona, który
po raz kolejny uratował jej życie. Odchrząknęła parę razy i
wyszeptała:
— Dziękuję, Malfoy.
— Nie wyobrażaj sobie za wiele,
Granger. Jeśli chcesz mi się oświadczyć, odpowiedź brzmi: za
cholerę — wymamrotał blondyn, w końcu kierując wzrok na
kasztanowłosą.
Na twarzy Hermiony pojawił się nikły
uśmiech. Wargi Ślizgona zadrżały, jakby walczył z pokusą
odwzajemnienia gestu współlokatorki. Zamrugał i wstał, mówiąc:
— Starczy tego dobrego, Granger.
Podnieś ten swój tłusty tyłek. Mamy jeszcze dużo do przejścia.
— Wcale nie mam tłustego tyłka,
Malfoy.
Arystokrata parsknął śmiechem.
— Wiesz, właśnie załamał się
pod tobą lodowiec, Granger. To dość klarownie świadczy o tym,
że mam rację.
W końcu, po długim, niebezpiecznym i
wyczerpującym marszu wzdłuż lodowca, udało im się dotrzeć na
jego skraj. Z chwilą opuszczenia śliskiego i zdradzieckiego
podłoża, odetchnęli z ulgą. Ziemia była w tym miejscu
twarda i zmarznięta, a nierówności skutecznie utrudniały i tak
nie najłatwiejszą już wędrówkę.
— Malfoy, zaczekaj — wydyszała
Gryfonka, która w porównaniu ze swoim towarzyszem znacznie gorzej
znosiła trudy ich przeprawy przez nieprzyjazne tereny Alaski.
Dziewczyna z trudem łapała oddech, nie wspominając już o
tym, jak bardzo było jej zimno.
— Malfoy... — zaczęła,
gdy blondyn zignorował jej prośbę.
Zirytowany Ślizgon gwałtownie się
odwrócił, patrząc gniewnie na kasztanowłosą.
— Granger, jeżeli co chwilę
będziemy się zatrzymywać, możemy zapomnieć o wygranej w turnieju
— powiedział, podchodząc do dziewczyny, która została w
tyle. — I tak zbyt dużo czasu zajęło nam pokonanie tego
przeklętego lodowca. Za chwilę zrobi się ciemno, a my nie
przeszliśmy nawet połowy zaplanowanej na dziś drogi.
Hermiona spojrzała na niego,
niebezpiecznie mrużąc przy tym oczy. Zmusiła się, by wykonać
kilka kroków, tym samym zbliżając się do Ślizgona.
— Tylko że w tym turnieju wcale
nie chodzi o wygraną, Malfoy. Ma on cię...
— Mylisz się, Granger. Liczy
się tylko zwycięstwo, a to, że jakaś szlama odmrozi sobie przy
tym tyłek, zupełnie mnie nie obchodzi — rzucił,
nienawistnie patrząc w bursztynowe oczy dziewczyny.
Był zły. Zły, sfrustrowany i
zmarznięty. Choć doskonale wiedział, że to nie jest wina drobnej
Gryfonki, całą swą złość ukierunkował właśnie na nią.
W oczach kasztanowłosej pojawiły się
łzy, które miały niewiele wspólnego z mroźnym wiatrem.
— Nienawidzę cię, Malfoy.
— Mam tylko nadzieję, że masz
podzielną uwagę i dasz radę jednocześnie mnie nienawidzić i iść.
Dziewczyna przybrała zacięty wyraz
twarzy, skrzyżowała ręce na piersi i oznajmiła:
— Nigdzie nie idę. Chcę
odpocząć — jej słowa przywodziły na myśl syk.
Chłopak roześmiał się i spojrzał z
wyższością na Gryfonkę. Rozejrzał się teatralnie po pobliskich
terenach i wrócił spojrzeniem do dziewczyny.
— Niby gdzie chcesz odpocząć?
Na tej stromej górce czy następnej? Cholera jasna, dziewczyno,
kiedy do ciebie dotrze, że im dłużej zwlekamy, tym mniejsze są
nasze szanse na przetrwanie?
Hermiona zdjęła plecak i z impetem
rzuciła go na ziemię. Bez słowa odwróciła się od Malfoya i
odeszła na odległość kilku metrów, patrząc w tylko sobie znanym
kierunku. Obserwujący jej zachowanie arystokrata, wyrzucił w górę
ręce, walcząc z silnym pragnieniem uduszenia jej gołymi rękami.
Nawet na trzydziestostopniowym mrozie.
„Nie no nie wierzę. Księżniczka
strzeliła focha!”
Ślizgon wziął głęboki oddech, by
się uspokoić i móc to wszystko dokładnie przemyśleć. Zależało
mu na wygranej, jednak głęboko w duchu wiedział, że sam niewiele
może osiągnąć. Reasumując: zostawienie jej tu na pastwę
niedźwiedzi na niewiele się zda. Nie wierząc, że to robi,
podszedł do dziewczyny i podał jej butelkę z wodą.
— Masz, napij się. Gdy tylko
dotrzemy do doliny, rozbijemy obóz — powiedział, po czym bez
słowa ruszył naprzód.
Gryfonka napiła się wody, mimowolnie
się uśmiechając. Udało jej się zmusić Malfoya do zmiany planów.
Odwróciła się i podeszła do miejsca, w którym porzuciła swój
plecak. W pierwszej chwili ogarnęło ją przerażenie, była
bowiem pewna, że stracili cenny dobytek. Dopiero po chwili
zauważyła, że Ślizgon niesie go w ręce. Zaśmiała się w duchu
ze swojej głupoty, ale łatwiej byłoby jej przyjąć do
świadomości, że plecak zapadł się pod ziemię, bądź też
został zjedzony przez niedźwiedzia grizzly, niż to, że Ślizgon
postanowił jej pomóc. Bez dodatkowego balastu szło jej się o
wiele lepiej, czego z pewnością nie można było powiedzieć
o Malfoyu. O ile przez większość ich wędrówki szedł
pierwszy, zostawiając dziewczynę za sobą, o tyle teraz z trudem
dotrzymywał jej kroku. W pewnym momencie Hermiona chciała
zaproponować, że sama może ponieść swój plecak, jednak przeszło
jej, gdy zobaczyła wyraz twarzy arystokraty. Zdeterminowany wzrok
miał skierowany przed siebie, a szczęki zaciśnięte tak mocno, że
Hermiona dziwiła się, jakim cudem nie wykruszył sobie zębów.
Słońce powoli chyliło się ku
horyzontowi, zwiastując nadejście nocy i obniżenie temperatury.
Jakiś czas temu pokonali zbocze i znaleźli się w przygnębiającej
dolinie. Wszystko było tu jałowe i pozbawione życia.
Chłopak raptownie zatrzymał się,
rzucając na ziemię oba plecaki. Przystanął, opierając dłonie na
kolanach. Po jego twarzy spływały strużki potu, a zaróżowione
policzki mocno kontrastowały ze stalowymi tęczówkami. Hermiona
podeszła do niego, chcąc podać mu butelkę z wodą, jednak
ten tylko pokręcił przecząco głową i wydyszał:
— Wyjmij namiot.
Dziewczyna, czując wyrzuty sumienia za
doprowadzenie Ślizgona do takiego stanu, bez słowa wykonała jego
polecenie. Znieruchomiała, znajdując kolejny element ich ekwipunku,
który wcześniej pominęła przez to, iż zawinięty był w płachtę
od namiotu. Westchnęła z ulgą na widok tytułu książki: „Jak
przetrwać na Alasce”.
Wyjęła z plecaka części namiotu i
zaczęła je segregować. Już miała zwrócić się do Ślizgona z
prośbą o pomoc, gdy zobaczyła, że ten, przygląda się ich
schronieniu z niechęcią i z niesmakiem.
— Co to za badziew? Jak niby mam
z tego cokolwiek zbudować?
Dziewczyna ucieszyła się w duchu, że
Malfoy wziął na siebie obowiązek rozłożenia namiotu. Może
i miała wiedzę, jak powinna połączyć te elementy, jednak
jej umiejętności były dalekie od ideału. Na całe szczęście w
Ślizgonie odezwały się pierwotne instynkty, które nakazały mu
wziąć odpowiedzialność za budowę schronienia. Pokrótce
opowiedziała mu, co i jak ma zrobić i spytała:
— Dasz sobie radę?
Arystokrata spojrzał na nią z
wyższością i politowaniem, unosząc brew.
— Skoro nawet mugol potrafi to
zrobić, to ja tym bardziej. Idź, pozbieraj suche gałązki, chyba
że chcesz cały czas marznąć.
Hermiona wstała i ruszyła na
poszukiwanie czegokolwiek, co nadawałoby się na ognisko. Miała
mieszane uczucia, co do zostawienia Malfoya samego z rozkładaniem
namiotu... Ale skoro powiedział, że sobie poradzi, to tak pewnie
będzie.
Skupiła się na swoim zadaniu, które,
o dziwo, nie należało do najłatwiejszych. W tym klimacie trudno
było o suche gałązki, wszystko było albo mokre, albo zamarznięte.
W poszukiwaniach zaszła dość daleko, widziała tylko
niewyraźny zarys swojego współlokatora i powstającej
konstrukcji. Gdy uznała, że ma już wystarczająco dużo podpałki,
ruszyła w stronę ich obozu.
Draco Malfoy z irytacją obserwował
oddalającą się Gryfonkę.
„Przez tą małą wiedźmę o mało
co płuc nie wyplułem. Cholerna damulka!”
Spojrzał na pozostawione przez
dziewczynę części namiotu i zmarszczył brwi, głęboko się nad
czymś zastanawiając.
„Czekaj... jak to było? Co mam
wbić w ziemię?” — pomyślał, biorąc do ręki długi
kijek. Po chwili odrzucił go na bok, stwierdzając, że to nie od
niego powinien zacząć budowę.
„Zawsze można poczekać na
Granger... Do diabła z nią! Żaden babiszon nie będzie mi mówić,
co mam robić!”
***
Hermiona wróciła do obozu i za
wszelką cenę starała się nie wybuchnąć śmiechem. Na próżno.
Gdy jeszcze raz rzuciła okiem na konstrukcję Malfoya, powietrze
przeszył perlisty, szczery śmiech dziewczyny. Co prawda, Ślizgonowi
udało się go postawić, jednak ściany namiotu były powykrzywiane
pod dziwnymi kątami.
— Jesteś pewien, że tak to
powinno wyglądać? — rzuciła wesoło, jednak uśmiech spełzł
jej z twarzy, gdy napotkała lodowate spojrzenie arystokraty. — Tu
są te gałązki — oznajmiła, chcąc zmienić temat.
— To może zrobisz z nich
użytek? Czy mam cię we wszystkim wyręczać?
Hermiona wyszła przed namiot, nie
chcąc wdawać się ze Ślizgonem w kłótnie. Dzisiejszy dzień
obojgu dał nieźle w kość i nie chciała tego jeszcze pogarszać.
Wyjęła z plecaka krzesiwo i podpałkę, próbując wzniecić
ogień. Z coraz większą irytacją podejmowała kolejne próby,
które jednak kończyły się fiaskiem. Zmarznięte palce odmawiały
posłuszeństwa, a krzesiwo — współpracy. Zrezygnowana
postanowiła poprosić o pomoc swojego towarzysza.
— Malfoy?
— Czego?! — usłyszała i
chwilę później zobaczyła wyłaniającego się z namiotu Ślizgona.
— Mógłbyś?
— Cholera, Granger! Może w
końcu byś się na coś przydała? — warknął, wyrywając
jej z rąk krzesiwo.
Chwilę później dokładał kolejnych
gałązek, by podtrzymać ogień.
Hermiona uśmiechnęła się, czując
przyjemne ciepło, rozchodzące się po całym ciele. Zdjęła z rąk
rękawice i przystawiła je do ogniska. Kątem oka dostrzegła, że
Ślizgon zrobił tak samo. Siedzieli tak chwilę w milczeniu,
rozkoszując się ciepłem ogniska i myśląc o dniu jutrzejszym.
Blondyn wstał bez słowa i zniknął w namiocie, by po chwili wrócić
z nożem i dwoma konserwami. Pewnym ruchem otworzył pierwszą z
nich i podał ją dziewczynie.
— Dzięki.
— Jutro trzeba będzie rozejrzeć
się za jedzeniem. Tu nic nie znajdziemy, więc przygotuj się na
przeprawę przez las — oznajmił, nawet nie patrząc na
Gryfonkę.
Dalsza część kolacji minęła w
ciszy, przy przyjemnych dźwiękach ogniska. Po jakimś czasie
chłopak wstał i powiedział:
— Idę spać. Obudź mnie za
cztery godziny. — Zdjął z nadgarstka srebrny zegarek i podał
go dziewczynie. — Jeśli coś się z nim stanie...
— Tak, wiem — przerwała
mu znudzona Gryfonka.
***
Minuty wlokły się niemiłosiernie,
dając dziewczynie sporo czasu na rozmyślenia. Wspominała właśnie
te wszystkie samotne warty przy namiocie, gdy razem z Harrym i Ronem
poszukiwała horkruksów. Podczas ich wyprawy zdarzały się ciężkie
chwile, jednak zdawało jej się, że trudy tamtej wędrówki to nic
w porównaniu z tym turniejem. Tam mogli korzystać z magii.
„Nie, to nie to” — pomyślała
Gryfonka, kręcąc głową. „Tam mogłam liczyć na przyjaciół”.
Zmarszczyła brwi, zastanawiając się
nad tą kwestią. Oczywistym było, że jej relacje z Malfoyem
były tak dalekie od przyjaźni, jak to tylko możliwe, jednak
Ślizgon zawsze jej pomagał, na swój pokrętny sposób.
Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk
alarmu. Jej warta właśnie dobiegła końca. Wstała i weszła do
namiotu, by obudzić Ślizgona.
— Malfoy, wstawaj.
Gdy nie zauważyła żadnej reakcji ze
strony blondyna, podeszła do śpiwora chłopaka i delikatnie
potrząsnęła jego ramieniem.
Draco raptownie otworzył oczy i
rozejrzał się nieprzytomnymi oczami po namiocie.
— Hej, Malfoy, kazałeś się
budzić... — rzuciła niepewnie, gdy Ślizgon skupił na niej
swój wzrok.
Chłopak pokiwał głową na znak, że
zrozumiał przekaz Gryfonki. Przetarł kilkukrotnie twarz dłońmi,
próbując się dobudzić. Chwilę później wygramolił się ze
swojego śpiwora i wziął od kasztanowłosej swój zegarek, by po
chwili wyjść na zewnątrz. Dziewczyna przygotowała swój śpiwór
i uchyliła wejście do namiotu, by wpuścić do niego choć trochę
światła. Położyła się i już po chwili spała.
***
Obudziła się o brzasku, czując zimno
i mrowienie zdrętwiałych kończyn. Chcąc nieco rozprostować
zastałe kości, wyszła z namiotu. Zdziwiła się, widząc Ślizgona
pogrążonego w lekturze poradnika: „Jak przetrwać na
Alasce”.
„Pogratulować determinacji”
— przeszło jej przez myśl.
Po nocy spędzonej na twardym i
przemoczonym podłożu miała już dość tego turnieju i coraz
częściej myślała o wycofaniu się. Co prawda podobne niewygody
znosiła prawie przez rok podczas poszukiwania horkruksów, ale wtedy
przynajmniej wiedziała, że męczy się w słusznej sprawie... a nie
jak teraz: tylko po to, by Wielmożny Pan mógł się dowartościować.
Usiadła przy dogasającym ognisku, by
po raz ostatni poczuć bijące od niego ciepło.
— Zostawiłem ci pół konserwy
— powiedział Ślizgon, nie odrywając wzroku od lektury.
Hermiona wzięła do ręki wskazaną
przez niego puszkę i prychnęła:
— To ma być pół?
— A więc dobrze: zostawiłem ci
mniejszą połowę konserwy...
Zanim zaczęła jeść, zdążyła
jeszcze poprawić Ślizgona.
— Nie istnieje coś takiego jak
mniejsza i większa połowa, Malfoy. One zawsze są równe. Nie wiem,
kto cię uczył rachunków, ale najwyraźniej robił to źle.
— Czy chciałabyś poprawić
mnie w czymś jeszcze? — spytał, mając nadzieję, że jego
ton da Gryfonce do zrozumienia, że posunęła się za daleko.
— Nie zaczyna się zdania od „A
więc”.
Chłopak zamknął oczy i ścisnął
nasadę nosa, walcząc z narastającą irytacją.
— Zdecydowanie wolę cię, gdy
śpisz — powiedział w końcu.
Hermiona tylko wzruszyła ramionami, z
miną mówiącą: „Nic na to nie poradzę”.
Po spożytym śniadaniu zabrali się za
rozbiórkę namiotu. Nie zajęło im to zbyt dużo czasu i już po
chwili byli gotowi do dalszej drogi.
— A teraz słuchaj mnie uważnie,
Granger — Malfoy podszedł do dziewczyny i zaczął mówić do
niej jak do małego dziecka: — Idziemy do lasu. W lesie są
niedźwiedzie. Nie lubimy niedźwiedzi, unikamy ich. Powtórz.
— Przestań traktować mnie jak
małe dziecko, Malfoy. Umiem o siebie zadbać.
Na ostatnią uwagę, chłopak wybuchnął
gromkim śmiechem. Ruszył przed siebie i rzucił przez ramię:
— Jak chcesz, Granger. Powtórz
to, gdy niedźwiadek będzie pożerał ci nogę.
Postanowili udać się do lasu, by
znaleźć jakieś pożywienie i (przy odrobinie szczęścia)
strumień, który doprowadzi ich do rzeki.
Po krótkiej wędrówce, usłanej
zmarzniętą ziemią i masą kąśliwych uwag, dotarli w końcu na
skraj lasu. Ich zapasy żywności były mocno uszczuplone i jeśli
nie znajdą niczego do jedzenia, już niedługo czeka ich głodówka.
Znowu. Ich nastrojów wcale nie polepszał padający deszcz, którego
każda mroźna kropla boleśnie raniła skórę, przywołując na
myśl masę drobnych ostrzy, wbijających się w ich ciała. Pomimo
tego, iż Hermiona obawiała się tego, co mogą zastać w tym lesie,
cieszyła się na myśl, że korony drzew choć w pewnym stopniu
uchronią ich od deszczu.
Pokonali zaledwie kilka metrów, zanim
Malfoy zatrzymał się, by wydobyć z plecaka nóż. Poszycie lasu
było tak gęste, że widoczność wynosiła nieco ponad metr.
„Niezbyt to pomocne w wypatrywaniu
niedźwiedzia” — pomyślała Gryfonka, wyczekują, aż
jej towarzysz upora się z gęsto rosnącą roślinnością.
— Cholera! — wykrzyknął
poirytowany blondyn.
— Co jest?
— Dlaczego nie dali mi maczety?
Tym maleństwem nic nie zdziałam...
— Wiesz, mówią, że nie liczy
się wielkość pędzla, tylko to jak malarz nim włada — rzuciła
Hermiona, nabijając się z niefortunnego doboru słów Ślizgona.
Blondyn odwrócił się i, unosząc
palec wskazujący w ostrzegawczym geście, powiedział:
— Grabisz sobie, Granger.
— Mówię tylko, że jeśli
robiłby to ktoś kompetentny, to bez problemu by sobie poradził
z tymi chwastami, nawet takim maleństwem — odpowiedziała,
uchodząc za ucieleśnienie niewinności. — A ty, o czym
pomyślałeś?
— O tym samym — odpowiedział,
co było jawnym kłamstwem. — Będziemy się musieli
przedzierać bez tego — oznajmił, chowając nóż do kieszeni
plecaka, po czym ruszył przed siebie.
Wędrówka nie należała do
najprzyjemniejszych: gęsto rosnąca roślinność utrudniała
poruszanie się, co więcej składała się głównie z okropnie
kującej rośliny, w której Gryfonka rozpoznała żeń–szeń.
— Hej, Granger! Drepczesz tam
jeszcze?!!! — wydarł się w pewnej chwili Ślizgon.
— Czego tak wrzeszczysz?
Przecież wiesz, że idę tuż za tobą — odpowiedziała.
— Przymknij się, bo jeszcze jakieś nieszczęście na nas
sprowadzisz.
— Właśnie, że powinniśmy się
tak wydzierać, żeby przepędzić choćby niedźwiedzie! One się
boją hałasu i będą schodzić nam z drogi! — Malfoy
kontynuował swój wywód, w dalszym ciągu nienaturalnie się
wydzierając. — A jeśli mowa o nieszczęściu, to jak radzisz
sobie z tym, że Wieprzlej podobno znalazł jakąś naiwną
dziewczynę, która zgodziła się z nim być? Masz myśli
samobójcze? Depresję? I kim jest ta biedna desperatka? Możliwe, że
cała ta szopka jest po to, by się na tobie odegrać… albo chce
zwrócić na siebie twoją uwagę.
— Zamknij się.
Draco roześmiał się, czując, że
trafił na drażliwy temat.
„Skoro i tak muszę gadać, to co
stoi na przeszkodzie, by trochę powęszyć?”.
— Nott opowiadał mi, że kiedy
podszywał się pod ciebie, Weasley próbował go obmacać. To jak
w końcu jest, randkujesz z tym biedakiem czy nie?
— To nie twój interes
— odpowiedziała speszona dziewczyna.
— Jeśli tak to współczuję
waszym dzieciom, takie obciążenie genetyczne może być ponad ich
siły.
Dziewczyna nie wytrzymała i uderzyła
Ślizgona w plecy. Ten raptownie odwrócił się i chwycił jej
rękę, przyciągając Gryfonkę do siebie, tak, że dzieliło ich
niespełna kilka centymetrów.
— Jeszcze jeden taki numer i od
jutra będą na ciebie mówić: niezręczna szlama.
Hermiona wyrwała rękę z jego
uścisku, piorunując go wzrokiem. Nieco poniżej zobaczyła
strumień, od którego dzieliło ich dość wysokie zbocze. Jednak
Gryfonka nie cieszyła się z tego sukcesu. Miała już dość tego
miejsca, ciągłego głodu i przede wszystkim Malfoya. Podjęła
decyzję o wycofaniu się z turnieju. Przystanęła, zdjęła plecak
i zaczęła szukać różdżki.
Ślizgon odwrócił się i spojrzał na
Gryfonkę.
— Co ty wyprawiasz?
— Rezygnuję. Mam dość.
Hermiona wyciągnęła różdżkę,
lecz zanim zdążyła rzucić zaklęcie, obok niej pojawił się
Ślizgon, który jednym sprawnym ruchem wyrwał jej ją z ręki.
— Oddawaj! — krzyknęła,
podchodząc do arystokraty.
Chłopak nic sobie nie robił z prób
odzyskania różdżki przez Gryfonkę. Uniósł jej własność
wysoko w górę i z rozbawieniem obserwował podskakującą
dziewczynę. Zaczął cofać się, by nieco zwiększyć dystans
pomiędzy nim a rozwścieczoną dziewczyną, gdy nagle nie wyczuł
gruntu pod nogami. Jego twarz zastygła w wyrazie głębokiego
przerażenia. Złapał Gryfonkę za włosy, widząc w tym swoją
ostatnią szansę...
Zgodnie z wszelkimi prawami fizyki,
Hermiona nie miała szans, by uchronić Ślizgona przed upadkiem.
Pociągnął ją za sobą.
Staczali się z wysokiego zbocza,
obijając się zarówno o wystające korzenie, kamienie, jak i o
samych siebie. Gdy w końcu ich wycieczka dobiegła końca, z impetem
wylądowali na ubitej ziemi przy strumieniu. Hermiona znacząco
spojrzała na przygniatającego ją Ślizgona, mówiąc tym samym,
żeby z niej zszedł. Ten jednak w dalszym ciągu trwał w bezruchu,
przygwożdżając ją mocniej do ziemi. Nie patrzył na Gryfonkę,
jego wzrok zatrzymał się w punkcie za nią.
Dziewczyna zaczęła się szamotać,
chcąc uciec z tego dość dwuznacznego położenia, jednak jej próby
poszły na marne, gdy unieruchomiły ją silne dłonie Malfoya.
Chłopak spojrzał na nią i w charakterystyczny sposób
poruszył brwiami.
— Złaź ze mnie, Mal...
— przerwała, gdy blondyn zbliżył swoje usta do jej warg
i wyszeptał:
— Ani drgnij.
— Co?
— Milcz, Granger — wysyczał,
zbliżając się do tego stopnia, że Gryfonka poczuła ciepło jego
warg.
***
Widząc w tym swoją ostatnią szansę,
chwycił Gryfonkę za włosy. Zanim stracił równowagę, zdążył
jeszcze zobaczyć na jej twarzy zdziwienie, które z każdą kolejną
sekundą ustępowało miejsca przerażeniu.
Gdy wreszcie ich wędrówka po zboczu
dobiegła końca, wylądował na czymś miękkim. Spojrzał w dół
i zobaczył obolałą twarz Gryfonki. Już miał cofnąć się z
obrzydzeniem, gdy kątem oka zobaczył jakiś ruch. Jakiś dziesięć
metrów dalej maszerował wielki, brązowy niedźwiedź,
z zaciekawieniem wpatrując się w dwójkę prefektów
naczelnych. Malfoy widział, jakby w zwolnionym tempie, jak
stwór przenosi na nich swoje ślepia. Ślizgon zastygł w bezruchu,
licząc na to, że dziewczyna szybko zorientuje się, że coś się
dzieje.
Zaklął w duchu, widząc, że Gryfonka
zaczyna się szamotać. Chwycił jej ręce, skutecznie ją
unieruchamiając i podjął próbę bezgłośnego przekazania jej, co
się dzieje. Ledwo poruszając głową, wskazał najpierw na
niedźwiedzia (którego przecież nie mogła widzieć) i z powrotem
na nich. W momencie, w którym dziewczyna się odezwała,
stracił wszelką nadzieję na to, że niedźwiedź zignoruje ich
obecność. Wciąż przytrzymując ręce dziewczyny, nachylił się
nad nią i wyszeptał, najciszej jak to tylko możliwe:
— Ani drgnij.
Gdyby sytuacja nie była aż tak
poważna, chłopak zaśmiałby się, widząc autentyczne przerażenie
w oczach dziewczyny.
— Co? — zapytała
zduszonym głosem.
Dziwiąc się temu, do czego jest w
stanie się posunąć, by nie stać się kolacją niedźwiedzia,
zmniejszył dystans, jaki dzielił usta jego i Gryfonki. Dziewczyna
znieruchomiała, zapewne myśląc, że arystokrata chcę ją
pocałować, on jednak, widząc w tym jedyną szansę na uciszenie
Gryfonki, jedynie przycisnął swoje wargi do jej ust i wysyczał:
— Milcz, Granger.
Wstrzymał oddech, słysząc ciężkie
kroki zwierzęcia. Zanim zamknął oczy, zdążył zauważyć błysk
zrozumienia w oczach dziewczyny. Po chwili oczekiwania, która
wydawała im się wiecznością, zwierzę odpuściło.
— Poszedł już? — spytała
spanikowana Hermiona, muskając tym samym wargami usta blondyna.
Draco niechętnie uniósł głowę i
ucieszył się na widok pustej polany. Wreszcie mógł zrobić to, na
co od dłuższej chwili miał ochotę: odskoczył od Gryfonki, z
obrzydzeniem otrzepując ubranie. Dziewczyna wstała i skrzywiła
się z bólu.
— Jesteś z siebie zadowolony?
— spytała oburzona, z trudem podnosząc się z ziemi.
— Ja?! To ty prawie nas zabiłaś!
Czy ty, kobieto, umiesz choć przez chwilę siedzieć cicho?
— Może i byłabym cicho, gdybyś
dał mi jasno do zrozumienia, o co chodzi — odparła,
zaplatając roztargane włosy w warkocz.
Rozdrażniony Ślizgon prychnął pod
nosem i spytał:
— A niby co ja przez cały czas
próbowałem robić? Co według ciebie to oznaczało? — Chłopak
powtórzył ruch brwiami, którym wcześniej próbował uświadomić
Gryfonkę, że za nimi znajduje się coś niebezpiecznego.
— No wiesz, biorąc pod uwagę
nasze ówczesne położenie, wyglądało to nieco jednoznacznie
— oznajmiła, czerwieniąc się ze wstydu. Chcąc szybko
zmienić temat, dodała: — Może wystarczyłoby po prostu
powiedzieć, że za nami jest niedźwiedź? Nie musiałeś robić…
tego — dodała, rumieniąc się.
Uniosła dłoń i delikatnie
przejechała palcami po dolnej wardze.
— Ty idiotko, nie mogłaś mi
zaufać, gdy mówiłem, żebyś się nie ruszała? I wierz mi,
o niczym tak nie marzę jak o butelce spirytusu, by się odkazić
i… — Malfoy przerwał swoją wypowiedź, gdy zobaczył, że
Gryfonka wpatruje się w miejsce oddalone o około pięć metrów od
nich.
Spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył leżącą na trawie różdżkę Hermiony.
— Nawet o tym... Granger!
Ślizgon rzucił się w pogoń za
dziewczyną, gdy ta była już blisko celu. Skoczył do przodu,
łapiąc Gryfonkę za nogi, co skończyło się tym, że po raz drugi
tego dnia wylądowali na zmarzniętej ziemi. Po chwili szamotaniny,
blondyn wreszcie zdołał chwycić różdżkę Hermiony i oddalić
się z nią na bezpieczną odległość. Hermiona wstała, klnąc
i złorzecząc na Ślizgona, podczas gdy ten chował jej różdżkę
do swojego plecaka. Zanim zdążyła do niego podejść, oznajmił:
— Nawet o tym nie myśl. Nie po
to uganiałem się za małpami, o mało co nie zostałem zjedzony...
i to dwukrotnie, przeprawiałem się przez cholerny lodowiec, żebyś
ty teraz wszystko zaprzepaściła. Jesteśmy już w połowie turnieju
i nic, zaprawdę powiadam ci: NIC nie jest w stanie mnie
przekonać do rezygnacji.
— A jak zamierzasz ukończyć
turniej? Przez ciebie straciliśmy mój plecak, który został na
górze, a co za tym idzie: nie mamy ani namiotu ani krzesiwa, ANI
kompasu.
Blondyn zagryzł wargi, przyjmując do
wiadomości bolesną stratę. Poprawił plecak i ruszył przed
siebie. Gdy mijał Gryfonkę, powiedział:
— Bywało już gorzej. Namiotu w
lesie i tak byśmy nie rozbili. Naprawdę żadna strata. To jak:
idziesz czy zostajesz?
Rozdrażniona dziewczyna, nie mając
innego wyjścia, ruszyła za Ślizgonem wzdłuż strumienia.
— Nienawidzę cię, Malfoy.
Jeśli tu zginę, to osobiście cię zabiję.
Po godzinach marszu oboje byli
zmęczeni i przede wszystkim głodni. Na domiar złego, ciągle
nigdzie nie było widać rzeki. Jeśli tak dalej pójdzie, już dziś
wyczerpią im się ostatnie zapasy żywności i Malfoy nie będzie
miał innego wyjścia, jak tylko przyznać się do porażki.
Trudy turnieju odbiły się nie tylko
na ich samopoczuciu, ale przede wszystkim na ciele. W ciągu
niespełna dwóch tygodni oboje stracili na wadze, ponadto Malfoy z
przerażeniem stwierdził, że traci także masę mięśniową.
Skierowali się z powrotem do lasu,
szukając schronienia przed deszczem. Jako że stracili namiot,
musieli zbudować szałas. Hermiona, znając już pewne zdolności
Ślizgona w tym zakresie, nie martwiła się o schronienie.
Bardziej przerażał ją fakt utraty krzesiwa, a co za tym idzie,
byli praktycznie pozbawieni możliwości rozpalenia ogniska. Brak
ognia prowadził nie tylko do braku ciepła, wzrastało też
prawdopodobieństwo przybycia nieproszonych gości. Z ponurych myśli
wyrwał ją głos Ślizgona:
— Hej, Granger, czy to jest
jadalne? — spytał, wskazując na drobne owoce.
Gryfonka podeszła bliżej i przyjrzała
się roślinie. Nadal była wściekła na Malfoya za to, że okradł
ją z różdżki, jednak widok czegoś do jedzenia sprawił, że
chwilowo zapomniała o urazie. Chwilowo. Odwróciła się do
blondyna i z uśmiechem powiedziała:
— Dziś na kolację będą
jeżyny.
— Pewna jesteś, że się tym
nie struję?
Kasztanowłosa spojrzała na niego z
politowaniem, lekko się uśmiechając z powodu przesadnej troski
Ślizgona o swoją osobę.
Arystokrata wyjął z plecaka puste
puszki po konserwie i podał je Gryfonce. Już po chwili napełnione
były drobnymi owocami.
Znaleźli odpowiednie miejsce na nocleg
i wspólnie zabrali się za budowę szałasu. Występująca tu
roślinność skutecznie uniemożliwiała im zbudowanie schronienia
na wzór tego z Amazonii. Las składał się głównie ze
świerków i olch. Hermiona zbierała iglaste gałęzie, które miały
uszczelnić budowlę, natomiast Draco odpowiadał za zdobycie czegoś,
co stanowiłoby podstawę konstrukcji.
Po chwili wrócił do obozu, taszcząc
za sobą trzy dość duże gałęzie olchy, które następnie wbił w
ziemię i związał ze sobą. Hermiona już chciała wykładać
ściany szałasu, jednak Ślizgon podszedł do niej i wyrwał jej
gałązki z rąk.
— Nie ma mowy, Granger. Nie
chcę, żeby mi kapało na głowę, gdy będę smacznie spał.
— Jak chcesz, tylko później
nie narzekaj, że musisz robić wszystko sam.
Dziewczyna nie chciała dyskutować na
temat swoich zdolności budowniczych, mieli przecież okazję
podziwiać jej cud architektoniczny w lasach Amazonii. Przykucnęła
i obserwowała pracę Ślizgona, który z największą
precyzją układał uszczelnienie szałasu. Gdy skończył i mogła
się dokładniej przyjrzeć budowli, zmarszczyła brwi, głęboko się
nad czymś zastanawiając.
„Nie… nie zrobiłby tego. Co
prawda obwinia mnie o próbę zamachu na swój arystokratyczny żywot,
ale nie zrobiłby tego… A jeśli tak?!”.
Postanowiła rozwiać swoje wątpliwości
i zapytać Ślizgona o problematyczną kwestię.
— Hmm, Malfoy?
— Co?
Hermiona wzięła głęboki wdech i
oznajmiła:
— Nie zmieszczą się tu dwie
osoby.
— Mam tego świadomość.
„A jednak to zrobił!”.
— Co ja ci takiego zrobiłam?!
To ty mnie tu trzymasz na siłę i jeszcze do tego mam spać na
zewnątrz? Wszystkiego się po tobie spodziewałam, ale nie tego.
Wiesz, kim jesteś?! Kanalią! I Merlin mi świadkiem, zrobię
wszystko, żebyś nie ukończył tego turnieju!
Ślizgon słuchał jej podniosłego
wywodu z rękami założonymi na piersi. Jego stoicki spokój jeszcze
bardziej nakręcał wiązankę wyrzutów, oszczerstw i obietnic
zemsty. Gdy dziewczyna zamilkła, by złapać oddech, zapytał:
— Skończyłaś już? Raz:
szałas jest mały, bo zbudowanie większego mogłoby zaburzyć jego
stabilność. Dwa: owszem, jestem kanalią i bardzo mi to pasuje. I
trzy: początkowo myślałem, żeby zmieniać się z tobą na warcie,
jednak twój pomysł zostawienia się na zewnątrz coraz bardziej mi
się podoba.
Gryfonka zmieszała się i wydukała
tylko:
— Ach, tak… przepraszam.
Ślizgon wybuchnął śmiechem, widząc
zakłopotanie dziewczyny.
— Nie no, Granger… rozbrajasz
mnie — powiedział, po czym wyjął z plecaka ostatnią puszkę
konserwy i podzielił ją na pół.
Po skończonej kolacji dziewczyna
pierwsza położyła się spać, zostawiając arystokratę przed
szałasem. Przez długi czas rozpamiętywała dzisiejszy dzień i z
niepokojem patrzyła na najbliższą przyszłość. Właśnie
skończyły im się zapasy jedzenia, co więcej, pochłonięty żądzą
zwycięstwa, Ślizgon nie chciał słuchać o wycofaniu się z
turnieju. Gdy tak leżała w jego śpiworze, do głowy przyszedł jej
pewien pomysł: przecież za jakieś trzy godziny nastąpi zmiana
warty, a to doskonała okazja, by odzyskać różdżkę i wycofać
się z turnieju. Zasnęła z myślą, że już niedługo
znajdzie się w swoim wygodnym łóżku w Hogwarcie.
Niestety, kilka godzin później nadal
była na Alasce i próbowała przełknąć gorycz porażki. Po
zmianie warty odczekała, aż Ślizgon zaśnie i zabrała się do
przeszukiwania jego plecaka. Nigdzie ani śladu ich różdżek. Po
chwili zastanowienia stwierdziła, że Malfoy pewnie trzyma je przy
sobie. Zdeterminowana, by je zdobyć, postanowiła przeszukać
chłopaka. Najciszej jak się tylko da, rozsunęła śpiwór i po
omacku starała się znaleźć swoją własność. Ucieszyła się,
gdy wyczuła dobrze jej znany kształt. Nachyliła się, by wyciągnąć
z kieszeni Ślizgona swoją różdżkę…
— Nawet… o tym… nie myśl,
Granger.
Na dźwięk spokojnego głosu Malfoya,
dziewczyna podskoczyła z piskiem, uderzając głową o niskie
sklepienie szałasu.
***
Następny dzień był chyba tym
najgorszym w całym turnieju. Wyczerpująca wędrówka wzdłuż
strumienia, nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. I choć byli
coraz bliżej świstoklika, głód i zmęczenie skutecznie odbierały
im radość ze zbliżającego się kresu tego etapu.
Przełom nastąpił dwa dni później,
gdy w końcu dotarli do rzeki. Ich żołądki już dawno zapomniały
o wczorajszym obiedzie, na który składały się surowe jaja,
znalezione przez Malfoya w ptasim gnieździe. Chłopak dwoił
się i troił, by tylko nie dawać Gryfonce zbyt wielu powodów do
narzekania, świadom tego, że są tu tylko i wyłącznie z jego
woli.
Dziewczyna chodziła wzdłuż brzegu,
szukając czegoś, co mogłoby posłużyć za podpałkę. Po
pierwszej nocy spędzonej w zupełnej ciemności Hermiona wzięła
sobie za punkt honoru znalezienie krzesiwa. Przez całą ich wędrówkę
rozglądała się za dobrze jej znanymi kamieniami i w końcu
odniosła sukces. Mogła znieść wszystko: zimno, głód, zmęczenie,
ale za całe złoto Banku Gringotta nie zniosłaby jeszcze jednej
nocy bez odrobiny światła.
Po chwili z lasu wyszedł Ślizgon,
ciągnąc za sobą dość dużych rozmiarów gałąź. Odłamał
niepotrzebne odnogi i udało mu się uzyskać coś na kształt
harpuna. Tak wyposażony, wszedł na płyciznę i zaczął wypatrywać
kolacji. Chwilę później przygwoździł rybę do dna rzeki
i chwycił ją, by następnie odrzucić na brzeg.
Niespełna pół godziny później
Hermiona z uśmiechem przyglądała się trzem okazałym łososiom.
Rozpaliła ognisko (nie bez pomocy Malfoya) i zabrała się za
oporządzanie ryb.
— Wiesz co, Granger? Dobrze się
składa, że udało mi się coś złapać na kolacje — oznajmił
Ślizgon, gdy odpoczywali przy dogasającym ognisku.
— Tak? A dlaczego?
Ślizgon uśmiechnął się pod nosem.
— Bo zauważyłem, że o wiele
lepiej znosisz złe wiadomości, gdy jesteś najedzona.
Gryfonka spięła się, słysząc
dobrze już jej znany ton, zwiastujący kłopoty. Cokolwiek miał jej
do powiedzenia, nie były to dobre wieści.
— Musimy się przeprawić przez
rzekę.
— Niby jak? Wpław?!
— Jeśli będzie trzeba… —
powiedział ze stoickim spokojem, wchodząc do rzeki i badając kijem
dno. Po chwili powrócił do ogniska i oznajmił: — Nie jest
źle, da się przejść, woda będzie sięgać co najwyżej do pasa…
znaczy się... mnie będzie sięgać najwyżej do pasa, ty możesz
się trochę podtopić — dodał, patrząc krytycznie na wzrost
Gryfonki, po czym bez słowa rozpiął kurtkę i schował ją do
plecaka. To samo zrobił ze swetrem i podkoszulkiem.
— Odbiło ci?! — spytała
dziewczyna, na widok rozbierającego się przed nią Ślizgona.
— Nie, Granger, nie odbiło. Po
prostu nie chcę później marznąć w mokrych ciuchach. Tobie
radziłbym zrobić to samo.
Nie wierząc, że to robi,
kasztanowłosa zaczęła zdejmować kolejne warstwy ubrania, zostając
w bieliźnie i białym podkoszulku. W plecaku Malfoya wylądowała
jej kurtka, sweter i spodnie. Nie miała zamiaru paradować
przed nim w samej bieliźnie. Najwyraźniej blondyn nie miał
podobnych dylematów, bo stał w samych bokserkach, przywiązując
do siebie linę, której już kiedyś użyli przy przeprawie przez
lodowiec.
— Tym razem ja idę pierwszy
— oznajmił i obwiązał Gryfonkę w talii, po czym wziął
swój plecak i, unosząc go ponad głowę, wszedł do rzeki.
Zimna woda uderzyła w ich ciała,
powodując pieczenie i odrętwienie. Hermiona nie byłaby w stanie
sama zmusić się do postawienia kolejnego kroku, gdyby nie przymus
ze strony Malfoya, który szedł przed siebie, by nie dać sobie ani
chwili na rozmyślanie o tym, jak bardzo jest mu zimno. Kasztanowłosa
patrzyła z zawiścią na Ślizgona, któremu woda sięgała
zaledwie do klatki piersiowej. Ona sama była praktycznie cała
zanurzona, nie licząc głowy wystającej ponad taflę wody.
Gdy dotarli na drugi brzeg, arystokrata
od razu zaczął wkładać na siebie suche ubrania. Zdziwiła go
nieobecność Gryfonki, myślał, że od razu rzuci się po swoje
rzeczy.
„Hmm… jestem prawie pewny, że
była tuż za mną” — pomyślał i odwrócił się, by
zobaczyć, co się z nią stało.
Hermiona stała przy brzegu, trzęsąc
się z zimna. Mokra koszulka przykleiła się do jej ciała, nie
pozostawiając wiele dla wyobraźni. Czarna bielizna była wyraźnie
widoczna przez przezroczystą teraz tkaninę, która ledwo co
zasłaniała pośladki Gryfonki. Chcąc nie chcąc, Draco musiał
przyznać, iż był to obraz, na którym warto było zawiesić oko.
Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się tych niebezpiecznych
myśli.
— Granger, chodź tu i się
ubieraj!
Ślizgon zaklął pod nosem, widząc,
że dziewczyna w ogóle nie reaguje na jego słowa. Wyciągnął z
plecaka rzeczy kasztanowłosej i podszedł do niej. Jednym sprawnym
ruchem ściągnął z niej przemoczoną koszulkę, by następnie
naciągnąć przez głowę gruby sweter. Podał jej spodnie, które
automatycznie chwyciła i przez chwilę stała nieruchomo. Chcąc się
upewnić, czy aby na pewno dziewczyna zrobi z nimi to, co powinna,
ujął jej podbródek i podniósł go nieco, by ich spojrzenia się
spotkały.
— Granger, to są spodnie. Masz
je ubrać, rozumiesz?
Po chwili wpatrywania się w stalowe
tęczówki dziewczyna zmrużyła gniewnie oczy i warknęła:
— Ty…
Ślizgon uznał, że dotarło do niej,
że ma się wreszcie zacząć ubierać i podszedł do swojego
plecaka, by założyć kurtkę. Po chwili dołączyła do niego
Hermiona, która ledwo co powłóczyła zmarzniętymi kończynami.
— W porządku, Granger?
— Nnn nn niee nienn —Draco
zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy aby Gryfonka nie doznała
trwałego uszkodzenia mózgu. — Nniiennnawidzę cię,
Malllfoy…
— Ufff, a już myślałem, że
źle z tobą. Nie ociągaj się, bo będzie gorzej. Przed
zapadnięciem zmierzchu, musimy znaleźć jakieś schronienie, jako
że przez ciebie nie mamy już namiotu.
Tak więc szli, chcąc za wszelką cenę
jak najszybciej wydostać się z tego miejsca, ale najpierw musieli
zorganizować sobie nocleg. Brak namiotu utrudniał to zadanie, a
jako że obecnie znajdowali się w obszernej dolinie, na której nic
praktycznie nie rosło, mogli też zapomnieć o budowie szałasu.
Wybrali więc najbardziej miękki kawałek ziemi i zabrali się za
rozpalanie ogniska. Draco wyciągnął z plecaka swój śpiwór i
wskazał go Gryfonce, a sam usiadł przy niej na ziemi i rozpoczął
wartę. Z irytacją sprawdzał co chwilę zegarek, nie mogąc
doczekać się, aż znajdzie się w ciepłym śpiworze. Noc wydawała
się zimniejsza od innych, być może dlatego, że zawsze namiot czy
też szałas stanowiły pewną ochronę od wiatru. Teraz musiał
obejść się bez tego.
Uśmiechnął się, słysząc alarm
zegarka.
— Granger, wyłaź! Twoja kolej.
Czekał, aż dziewczyna wygramoli się
ze śpiwora i zajmie miejsce warty. Z szybkością światła znalazł
się w wygrzanym przez dziewczynę legowisku i szukał wygodnej
pozycji do snu. Ciągłe kichanie Gryfonki i szczękanie przez
nią zębami uniemożliwiały mu zaśnięcie. Nie dziwił się jej,
on sam ledwo znosił siedzenie na twardej, zimnej ziemi i skazanie na
znoszenie silnych podmuchów wiatru. Nie wierząc, że to robi,
podniósł się z miejsca i powiedział:
— Chodź tu, Granger.
— Co?
— Pospiesz się, bo drugi raz
nie powtórzę — warknął zirytowany.
Hermiona nieśmiało podeszła do
śpiwora i wgramoliła się z powrotem do środka. Było im razem
ciasno, ale przynajmniej ciepło. Kasztanowłosa otworzyła oczy i
ujrzała wpatrzone w nią stalowe tęczówki, odległe zaledwie o
kilka centymetrów.
— Ani słowa o tym w Hogwarcie.
Dziewczyna skinęła głową i zamknęła
oczy, chcąc jak najszybciej zasnąć. Po chwili oddech Ślizgona
stał się spokojny i miarowy, świadcząc o tym, że blondyn już
śpi.
Ona jednak nie miała tego szczęścia.
Chłopak ze względu na swoje, nieco większe niż jej, rozmiary
przeżył epizod z rzeką bez żadnych długotrwałych skutków.
Hermiona nadal nie mogła się ogrzać, jej ciało przeszywały
igiełki mrozu, jakby nadal zanurzona była w wodzie. Silne podmuchy
wiatru również nie ułatwiały sprawy.
Lecz nie tylko to sprawiało, iż nie
mogła zasnąć. Bliskość Ślizgona skutecznie odpędzała od niej
upragniony sen. Chyba jeszcze nigdy nie była tak blisko niego, całe
jego ciało stykało się z jej ciałem i gdyby nie grube kurtki,
mogłaby poczuć, jak twarde krawędzie mięśni dopasowują się do
jej delikatnych krągłości.
Błądziła wzrokiem dookoła, jednak
ten uparcie wracał do arystokraty. Przyjrzała mu się dokładniej.
Dopiero teraz dostrzegła takie niuanse jak niewielka blizna w
kształcie ziarenka ryżu nad brwią. Albo to, że jeden z kącików
ust jest nieco wyżej, co nadawało im wiecznie drwiący wygląd. I
kiedy tak na niego patrzyła, przypomniała sobie jak jeszcze nie tak
dawno te same usta muskały jej własne.
Oblizała dolną wargę, próbując
pozbyć się uczucia mrowienia. Z niezadowoleniem zrugała się za
kierunek, w jakim pobiegły jej myśli i zamknęła oczy, próbując
ignorować futro, które pod wpływem wiatru, co rusz drażniło jej
nos.
— APSIIK!
Ślizgon otworzył oczy i z
obrzydzeniem spojrzał na dziewczynę, która wzdrygnęła się,
widząc na jego twarzy żądzę mordu.
— Na zdrowie, Granger
— wysyczał.
Wyczuła, jak chłopak ociera twarz, by
w następnej chwili złapać ją za ramiona. Pomimo braku przestrzeni
zdołał jakoś okręcić ją w drugą stronę. Hermiona byłaby
nawet zadowolona z takiego obrotu sprawy, gdyby nie fakt, że chłopak
w dalszym ciągu przytrzymywał jej nadgarstki, jednocześnie ją
obejmując. Próbowała się wyswobodzić z jego uścisku, jednak
uzyskała tylko tyle, że blondyn mocniej objął ją ramieniem. Nie
pozostało jej nic innego, jak tylko pogodzić się z tym faktem.
Zasnęła w jego ramionach.
Wstali przed świtem, chcąc narobić
drogi. W pośpiechu zjedli śniadanie, na które składały się
resztki wczorajszej ryby. Byli w o wiele lepszych nastrojach, jako
że, zgodnie z mapą, już dzisiaj powinni odnaleźć świstoklik.
Nagle powietrze przeszył huk. Prefekci
naczelni podskoczyli, rozglądając się w poszukiwaniu źródła
owego dźwięku.
Kolejny huk.
— To wystrzał... tu muszą być
myśliwi — powiedziała, w końcu rozpoznając dźwięk,
dobiegający z odległego lasu.
— To dobra czy zła wiadomość?
— Czyżbym słyszała nutkę
paniki w twoim głosie?
— Dziwisz mi się? Moje ostatnie
spotkanie z mugolskimi tubylcami nie należało do udanych — chłopak
wzdrygnął się na tamto wspomnienie. — Wracając do tematu,
to dobrze czy źle, że tu są?
— Zobaczymy.
Po godzinnej wędrówce, zauważyli,
zaparkowany na skraju lasu samochód terenowy. Dziewczyna odwróciła
się do Ślizgona i zaproponowała:
— Może poszukamy właściciela
i spytamy, czy by nas nie podwiózł? Zaoszczędzilibyśmy sporo
czasu.
Hermiona uważnie przyglądała się
twarzy arystokraty, na której malowała się niepewność. Chcąc
przekonać blondyna do swojego pomysłu, dodała:
— Spokojnie, nikt nie będzie
cię chciał zjeść.
Gdy tylko to powiedziała, usłyszeli
groźny ryk, wydobywający się z lasu. Stanęli jak spetryfikowani
na widok zmierzającego w ich kierunku wielkiego, brązowego
niedźwiedzia grizzly. Przez moment Hermiona miała nadzieję, że
uda im się ponownie wywinąć z tego bez poważniejszych uszkodzeń,
jednak została brutalnie sprowadzona na ziemię, gdy zwierzę,
patrząc prosto na nich, ryknęło i ruszyło w ich stronę.
— Jak to było? Nikt nie będzie
chciał mnie zjeść?!
— Nie panikuj, Malfoy. Zrób coś!
Ślizgon rozejrzał się w poszukiwaniu
ratunku. Jego wzrok zatrzymał się na pobliskim samochodzie.
Spojrzał na Gryfonkę i spytał:
— Umiesz tym jeździć?
Dziewczyna skinęła głową i bez
słowa pobiegła w stronę samochodu. Arystokrata poszedł za jej
przykładem. Jako pierwszy dotarł do auta, wsiadł z lewej strony
pojazdu i rzucił plecak na tylne siedzenie, nie zwracając uwagi na
dwa podłużne przedmioty, które wypadły z jego bocznej kieszeni i
stoczyły się na podłogę.
Hermiona tuż przed autem potknęła
się i dosłownie prześlizgnęła się do drzwi. Szarpnięciem
otworzyła je i szybko weszła do środka. Odruchowo wyciągnęła
ręce, by chwycić kierownicę i zamarła, gdy dłonie natrafiły na
pustkę. Przełknęła ślinę i spojrzała przed siebie.
— Jasna cholera — usłyszała
szept Dracona.
Spojrzała na niego. Blondyn siedział
wciśnięty w fotel, chcąc znaleźć się jak najdalej od
kierownicy. Wpatrywał się w nią podejrzliwe jak zahipnotyzowany,
jakby spodziewał się, że ta lada chwila zamieni się w gotową
do ataku sklątkę tylnowybuchową.
— W Ameryce jest ruch
prawostronny.
— Granger, twoja
spostrzegawczość stale mnie zadziwia — odpowiedział
sarkastycznie, nie odrywając oczu od kierownicy.
— No co się tak patrzysz?! Odpalaj!
— krzyknęła przerażona, widząc w bocznym lusterku
biegnącego w ich stronę niedźwiedzia.
— Niby jak?! Tu nie ma żadnego
drewna!
Dziewczyna przysunęła się do niego i
przekręciła kluczyk w stacyjce. Usłyszeli odgłos pracującego
silnika.
— Granger, ja nie…
— Malfoy! Nie ma czasu się
przesiadać, wciśnij sprzęgło — poinstruowała go kasztanowłosa,
zapinając pasy.
— ŻE CO?!
— Środkowy pedał.
— GRANGER!
Gryfonka, nie chcąc tracić czasu na
tłumaczenie arystokracie terminów związanych z mechaniką,
odpięła pas bezpieczeństwa i nachyliła się, by ręką przycisnąć
odpowiedni pedał. Ruszyli do przodu, zwiększając dystans pomiędzy
nimi a rozjuszonym niedźwiedziem. Hermiona zerknęła na
autentycznie przerażonego Ślizgona za kierownicą, który sprawiał
wrażenie, jakby nie za bardzo wiedział, co się teraz dzieje.
— Całkiem interesująca
pozycja, Granger — powiedział z ironicznym uśmieszkiem,
powoli zaczynając przyzwyczajać się do prowadzenia auta.
— Tobie to tylko jedno w głowie,
Malfoy — warknęła Hermiona i zerknęła za siebie, żeby
sprawdzić, czy są już bezpieczni. Odetchnęła z ulgą, nie
zauważając w pobliżu groźnego zwierzęcia.
— Co się dziwisz? Zostałem
wysłany najpierw do dżungli, teraz do lodowca, a jedyną moją
towarzyszką jest, delikatnie mówiąc, niezbyt urodziwa, pudlo
podobna Gryfonka.
— Och. Więc jesteś już
zdesperowany? — spytała z uśmiechem kasztanowłosa.
— I to jak, Granger. To już dwa
tygodnie bez… jak to było?... ach tak, bez mieszania w kociołku
— przytaknął Draco, zerkając na dziewczynę i puścił do
niej oczko.
Hermiona wywróciła oczami i odwróciła
się, a jej źrenice rozszerzyły się na widok sporego drzewa,
stojącego na ich drodze.
— Malfoy, skręcaj! — krzyknęła
i szarpnęła kierownicę w swoją stronę.
Udało im się wyminąć przeszkodę,
jednak nadal jechali z zawrotną prędkością. Gdyby od tego nie
zależało jej życie, Hermiona wybuchłaby śmiechem, widząc jak
chłopak, próbując zatrzymać pojazd, naciska wszystkie trzy
pedały, zupełnie jak typowa kobieta z mugolskich dowcipów. W końcu
udało mu się zwolnić i zatrzymać samochód tuż nad skrajem
przepaści. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, a ciszę przerywały
tylko ich ciężkie oddechy. Draco, lekko zielony na twarzy, porwał
plecak z tylnego siedzenia i opuścił pojazd z szybkością
błyskawicy.
Przysiedli na pobliskim głazie, chcąc
uspokoić skołatane nerwy i oszacować swoje położenie. Gryfonka
wyjęła z kieszeni spodni mapę i dokładnie ją obejrzała. Wstała
i rozejrzała się w poszukiwaniu celu ich wędrówki. Zgodnie z tym,
co obrazowała mapa, w pobliżu powinna się znajdować jaskinia ze
świstoklikiem, jednak nie zauważyła jej. Za nimi znajdował się
las, przed nimi dość strome zbocze i niewielki wodospad w lodowej
dolinie.
— Nie rozumiem. Według mapy to
powinno być gdzieś tutaj — mamrotała do siebie, zerkając
na mapę, nieświadomie obracając się przy tym.
Blondyn zaśmiał się pogardliwie.
— I znowu do akcji wkracza ta
twoja słynna orientacja w terenie. Daj tę mapę profesjonaliście,
Granger — rozkazał, wstając z głazu i stanowczo wyciągając
dłoń po pergamin.
Gryfonka prychnęła, jednak podała
mapę arystokracie. Ten parę razy obrócił ją w dłoniach
i ponownie rozejrzał się. Po chwili uśmiechnął się pod
nosem i schował mapę do kieszeni kurtki.
— No i? Oświeć mnie. Gdzie
jest ta jaskinia? — zapytała drwiącym tonem Hermiona.
Ślizgon zignorował ją, nałożył
plecak i zaczął schodzić w dół zbocza. Kasztanowłosa westchnęła
i, przeklinając w myślach blondyna, podążyła za nim.
Zmarszczyła brwi, widząc, że chłopak idzie wprost na wodospad.
— Emm… Malfoy?
— Taak? — spytał
przeciągle, nie odwracając się do Gryfonki.
— Świstoklik miał być w
jaskini.
Arystokrata tylko uśmiechnął się
pod nosem. Szedł tuż przy brzegu jeziora, a gdy doszedł do lodowej
ściany, obrócił się, przylgnął do niej plecami i zaczął iść
bokiem po małym skrawku usłanej śniegiem ziemi w kierunku
wodospadu. Hermiona po raz kolejny przeklęła w myślach Ślizgona i
poszła za jego przykładem. W czasie tej przeprawy nie odrywała
wzroku od cienkiego paska ziemi, po którym szła. Obawiała się, że
podłoże po prostu zapadnie się pod nią i wpadnie do lodowatej
wody.
— Mam nadzieję, że wiesz co
robisz, Malfoy! — wrzasnęła, by przekrzyczeć narastający
szum spadającej wody.
— Zaufaj mi, Granger, ze mną
nie zginiesz — odpowiedział sarkastycznie, z rozbawieniem
zerkając na współlokatorkę.
— Zaufać TOBIE?! W życiu.
— A jednak jesteś tu ze mną, w tym
lodowym zadupiu i stąpasz po wyjątkowo niestabilnym podłożu.
Bardzo łatwo byłoby się ciebie teraz pozbyć — oznajmił po
chwili namysłu, patrząc na nią z niebezpiecznym błyskiem w
oczach.
— Grozisz mi, Malfoy?
— A czy ja kiedykolwiek tobie
groziłem? Ja tylko mówiłem, że chętnie zobaczyłbym cię martwą.
Hermiona przewróciła oczami, słysząc
jego wypowiedź. Skrzywiła się, gdy lodowate krople z wodospadu
zaczęły lądować na jej twarzy i reszcie ciała. Już miała na
głos powiedzieć co sądzie o nim i jego cudownym pomyśle, gdy
w lodowej ścianie zobaczyła wgłębienie. Jaskinia, której
szukali, ukryta była za wodospadem.
Draco wszedł do środka jako pierwszy
i uśmiechnął się do dziewczyny z wyższością. Na środku
jaskini stał lodowy ołtarzyk, a na nim złoty puchar
z wygrawerowaną nazwą ich szkoły.
— Nie wierzę, że to mówię,
ale dobra robota, Malfoy — oznajmiła, razem z nim
podchodząc do świstoklika.
— Niestety, nie mogę tego
samego powiedzieć o tobie, Granger. Przez ciebie o mało tu nie
zginęliśmy.
Hermiona już miała odpowiedzieć, gdy
puchar zaczął świecić pulsującym blaskiem. Najwyraźniej dotarli
do niego w ostatnim momencie. Wymienili spojrzenia i równocześnie
wyciągnęli dłonie.
***
Święta czas zacząć!
OdpowiedzUsuńPowoli już czuć świąteczną atmosferę, a w tym roku Stowarzyszenie Księcia Półkrwi bierze aktywny udział w jej tworzeniu!
Niniejszym, mamy zaszczyt zaprosić Was do udziału w naszym konkursie. :)
KLIK!
Pozdrawiamy
Zespół SKP
Przepraszam, że pod postem, ale nie widzę nigdzie zakładki SPAM
Super rozdział! Tak dalej dziewczyny :D
OdpowiedzUsuńMeega **
OdpowiedzUsuńCudo^^ Jestem ciekawa jaka teraz będzie kraina.
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie
Pozdrawiam
Nattu^^
Wspaniały rozdział. Czekam z niecierpliwością na następny, weny życzę!
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze wspaniały ;)
OdpowiedzUsuńMalfoy umie sobie radzić w każdej sytuacji ciekawe skąd to wszystko wie?
Czekam na next
Pozdrawiam
Arcanum Felis
http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/
Cudny mam nadzieję, że wyladują w mieście zakochanych, w Paryżu; )
OdpowiedzUsuńJa nie wierzę, że oni się jeszcze nie pozabijali xD Nie dziwię się Hermionie, że chce zrezygnować, ja bym w tym survivalu nie wytrwała a do tego jeszcze Malfoy.. Ale widać, że się chłopak zaczął przywiązywać. I już razem w śpiworze, uroczo :D Pozdrawiam i jak zwykle wyczekują ciągu dalszego tej świetnej historii.
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że wylądują na Alasce lub innym skutym lodem miejscu. Nie powiem kolejny etap do łatwych również nie należał, choć z pewnością relacja naszych bohaterów nieco się polepszyła, chociaż to może za dużo powiedziane. Nie mniej jednak takie drobne gesty jak niesienie plecaka, czy spanie w jednym śpiworze pozwalając z optymizmem patrzeć w przyszłość. Kto wie, jak to będzie na trzecim etapie, nie mówić o Hogwarcie.
OdpowiedzUsuńRozdział oczywiście rewelacyjny. Wasze opowiadanie jest aktualnie jednym z moich ulubionych. Jest bardzo interesujące i oryginalne. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Super! Jak zawsze z resztą ;). Życzę duuużo weny!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Hariet.
Traiłam na tego bloga wczoraj (a właściwie już przedwczoraj, bo jest po 3 :)) i, co tu dużo mówić - jest świetny! A mnie bardzo ciężko jest zadowolić, większość opowiadań odrzucam po kilku rozdziałach, tutaj jednak czekam z niecierpliwością na następny! :) życzę dużo weny i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNo i nadeszła chwila, gdzie nadrobiłam swoje zaległości. Tak się ciesze, nawet nie wiesz jak podoba mi się to opowiadanie. Pomysł z turniejem świetny, między pracą a szkołą zawsze szukam momentu by przeczytać.
OdpowiedzUsuńDoceniam twoje długie rozdziały i są świetne.
Czekam na dalszy ciąg, nie mogę się doczekać ;)
Pozdrawiam!
http://lilylunapotterhp.blogspot.com/
ciekawe teorie snujesz
OdpowiedzUsuńŚwietne jest to opowiadanie a wgl ten turniej. Nie mg się doczekać następnego roździału .Naprawdę !! C;
OdpowiedzUsuńMega.
OdpowiedzUsuńCzy Malfoy właśnie zgubił różdżki? xD Już boję się reakcji Hermiony jak się o tym dowie :')
OdpowiedzUsuńJak wy dajecie radę pisać takie długie rozdziały? xD
Lecę czytać dalej! ^^
Robi się co raz ciekawej :) Moje początkowe wątpliwości zostały rozwiane ;)
OdpowiedzUsuńBuziaki
~A
Sugeruję zmienić kilof na czekan ;)
OdpowiedzUsuńWreszcie znalazłam czas by skończyć rozdział. Hermiona i jej podejscie do turnieju jest nad wyraz słabe. Za kotara pogardy i opryskliwości Malfoya jest bardzo dużo troski (nie koniecznie z uczuciem). Jak tylko może pomaga jej, a ona i tak wiecznie się obraża i narzeka. On sam bardzo dobrze znosi wszystko i nie zrzędzi jak stara kwoka mimo iz nie przywykł do warunków jakichkolwiek z tych dni turnieju. W końcu arystokracja ma wszystko i nic robić samemu nie musi. Hermiona jak na dziecko mugoli, i mugolka do dnia gdy pojawiły się moce magiczne kiepsko sobie w życiu radzi bez magii. Całkowicie zdała się na czary pod każdym względem zupełnie jakby zapomniała jak to jest być nie magicznym. Ona chce zepsuć cała zabawe w tym przedsiewzieciu i Malfoy dzielnie walczy o każdy dzień ich przetrwania, a ona by zginęła tam bez niego i różdżki. Mam nadzieję że Hermiona tym razem będzie milsza dla Dracona, w końcu dzięki niemu nie zamarzła na kość.
OdpowiedzUsuńBłędy w postaci literówek się parę znalazło, ale mimo to wysoki poziom jest i opowieść wciąga bardzo, bardzo :D