sobota, 5 grudnia 2015

Turniej cz. 2: Odrobinę chłodniej



— Mam dość! — oświadczył Nott, padając na swoje łóżko. — Daję słowo, ten pies to mniejsza kopia Dracona, kumulująca wszystkie jego najgorsze cechy.
Blaise zaśmiał się i usiadł na biurku.
— Co tym razem zrobił?
— Podczas spaceru Salazar postanowił pozwiedzać Zakazany Las. Wyrwał mi się ze smyczy i tyle go widziałem! Trzy godziny, rozumiesz? TRZY godziny go szukałem, a wiesz, gdzie go znalazłem? W gnieździe tych cholernych akromantul!
— Ojej... i co z krówką?
Brunet usiadł i zgromił spojrzeniem swojego rozmówce.
— Wbiegłem po tego cholernego psa do gniazda owłosionych, śmierdzących potworów, a ty bardziej martwisz się o tego sierściucha. Doprawdy, wspaniały z ciebie kumpel.
— Nie dramatyzuj, Teodoro. Dobrze wiesz, że te urocze stworzonka nadal mają do nas żal przez kradzież jednego z jaj. Co będzie, jeżeli przyjdą tu i w ramach zemsty porwą Krówkę? — martwił się Zabini.
Ku rozpaczy Dracona, Blaise bardzo przywiązał się do dobermana, co niekoniecznie dobrze wpływało na psa. Salazar już dwa razy został przez niego ubrany w różowy strój księżniczki, a ostatnio przebrany był za kowboja. Doberman, paradujący po szkole w czarnym kapeluszu, kamizelce z odznaką szeryfa i kowbojskich butach, wywołał niemałą sensację. Do dziś wspomnienie miny Malfoya, gdy zobaczył wbiegającego do Wielkiej Sali Salazara, przyprawiało wszystkich o ataki śmiechu. Blondyn wytrzeszczył oczy, szczęka mu opadła i nawet nie zauważył, jak opuszczona przez niego łyżka ląduje w owsiance i rozpryskuje białą breję na jego twarzy.
— Jak dla mnie, to mogą go porwać nawet dziś. Przynajmniej będę miał spokój. I nie mów do mnie Teodora.
— Dobrze, Teodoro — powiedział Blaise z dobrotliwym uśmieszkiem. — Wiesz, skoro aż tak ciężko idzie ci opieka nad Krówką, to ja mogę się tym zająć.
Nott jęknął żałośnie, słysząc tę kuszącą propozycję po raz tysięczny w ciągu tego tygodnia. Chętnie zgodziłby się na tę zamianę, jednak obiecał Draconowi, że to on będzie dbał o Salazara i pilnował, by podczas nieobecności Malfoya, Blaise nie wyrządził większej krzywdy dobermanowi.
Ale w sumie...czego Malfoy nie zobaczy, to go nie wnerwi” — pomyślał brunet i usiadł na łóżku.
— No dobra, niech ci będzie. Tylko pamiętaj, że jak coś, to nawet się do niego nie zbliżałeś — ostrzegł Nott i zerknął na zegarek. — Pora karmienia. Woda ma być przygotowana, ale chłodna, jedzenie znajdziesz w czarnej szafce w rogu pokoju... z resztą są tam wszystkie rzeczy Salazara. I ostrzegam, że bardzo prawdopodobne jest to, że napatoczysz się na zdrajczynię krwi. Wiem, że to trudne, ale postaraj się jej nie zabić. Nie wytrzymam w tym domu wariatów sam, gdy Draco jest nie wiadomo gdzie, a ty trafisz do Azkabanu.
— Wyluzuj trochę. Czy ja wyglądam na kogoś, kto zrobiłby jakieś głupstwo? Ech, ty człowieku małej wiary — westchnął czarnowłosy, widząc uniesioną brew przyjaciela.
Wstał i ruszył do dormitorium prefektów naczelnych, dając Teodorowi możliwość dokończenia butelki Ognistej z tajnego składu Ślizgona.
Chwilę później Blaise wszedł do salonu, powitany przez radosne szczekanie dobermana. Salazar niemalże wskoczył na Ślizgona, chcąc okazać swoją sympatię do niego. Pies nie miał mu za złe tych wszystkich przebieranek i innych dziwactw, przeciwnie, sprawiał wrażenie zadowolonego z pomysłów Zabiniego. Chłopak wszedł do sypialni Dracona i podszedł do niewielkiej szafki. Przykucnął przed nią i zagwizdał, widząc jej wyposażenie.
— No, krówko, ty to masz życie — powiedział do siedzącego obok Salazara.
Zwierzę przekrzywiło łeb i powoli nim pokiwało, jakby mówiło: Owszem, nie jest najgorzej. Wewnątrz szafki znajdował się zapas psiego jedzenia przeróżnych firm. Pierwszą półkę zajmowały suche karmy, drugą karmy w puszce.
I co ja mam wybrać?” — pomyślał, czytając etykiety na opakowaniach. — Zobaczmy, co my tu mamy… Świeża dziczyzna i śledź, aksamitna jagnięcina, dorodny indyk i koza… o, to ostatnie jest nawet ciekawe, nie sądzisz? Przyjrzyjmy się temu bliżej — oznajmił Zabini, wyciągając jedną z większych puszek. — Smaczna, lekkostrawna karma, dla psów dbających o sylwetkę i kondycję. Stworzona ze specjalnie wyselekcjonowanego mięsa. Wspiera układ trawienny i immunologiczny. Soczyste kawałki mięsa, ryb i lekkostrawnego ryżu w wyśmienitym sosie… jakimś tam… zasmakują nawet najwybredniejszemu smakoszowi — przeczytał Ślizgon i zerknął na dobermana. — Może być?
Pies ponownie pokiwał łbem i, dla zaznaczenia swojego zdania i oblizał się, łakomie patrząc na trzymaną przez chłopaka puszkę. Blaise podrapał pupila za uchem i podszedł do srebrnej eleganckiej miski. Dla Salazara Draco kupował wszystko, co najlepsze i Zabini mógł powiedzieć jedno: nie skąpił na to galeonów. Miska na jedzenie była kwadratowa i płytka, ale za to szeroka i bardziej przypominała srebrny ozdobny talerz.
Ślizgon ponownie zerknął na etykietę.
— Dla psów o wadze… Merlinie, nie wiedziałem, że to aż takie skomplikowane. Nie będziemy się bawić w ważenie, załóżmy, że masz… — czarnoskóry spojrzał badawczo na Salazara — czterdzieści kilogramów — powiedział w końcu i wrócił do czytania. — Jako przekąska… ach, to tylko przekąska… dla psów o wadze czterdzieści kilogramów należy podać połowę zawartości puszki.
Zabini przykucnął przed miską i napełnił ją połową karmy. Zerknął na Salazara, na miskę i na to, co pozostało na dnie. Wzruszył ramionami i do końca opróżnił puszkę, mówiąc:
— Nie będę ci jedzenia żałował. Smacznego.
Doberman natychmiast podbiegł do miski. W czasie, gdy czworonóg jadł „przekąskę”, Blaise obejrzał pozostałą zawartość szafki. Trzecia półka zastawiona była środkami do pielęgnacji: płyny do kąpieli, witaminy, szczotki, cążki do pazurów. Ostatnia półka była zawalona gryzakami i innymi zabawkami. Na obu drzwiczkach szafki znajdowały się srebrne haczyki, na których wisiały smycze i obroże. Wiele z tych wszystkich rzeczy było nieużywanych i nadal miało metki. Zabini zamknął szafkę i z niedowierzaniem pokręcił głową.
— Te wszystkie twoje rzeczy razem kosztowały więcej niż moja nowa kurtka ze smoczej skóry.
Ślizgon podniósł prawie pustą miskę i ruszył do łazienki, by napełnić ją świeżą wodą. Z poczuciem dobrze wykonanego zadania, postawił naczynie przed czekającym Salazarem. Pies podejrzliwie obwąchał zawartość i z oskarżeniem spojrzał na chłopaka.
— Co ci nie pasuje? To świeża kranówka.
Doberman łapą odsunął od siebie miskę, rozlewając przy tym odrobinę wody na podłogę i wyszedł z pokoju. Blaise w duchu przyznał rację Nottowi. „Zwierzęta naprawdę upodobniają się do właścicieli” — pomyślał i wszedł do salonu, by sprawdzić, dokąd poszedł Salazar. Pies stał na dwóch łapach, przednimi opierał się o krawędź barku. Pyskiem próbował zrzucić jedną z butelek wody mineralnej.
— No chyba sobie ze mnie żartujesz.
Zwierzę zaprzestało swoich prób i spojrzało na Ślizgona. Chłopak mógłby przysiąc, że doberman uniósł brew. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, każdy przekonując rywala do swoich racji. W końcu Blaise westchnął ciężko i wziął jedną z butelek. Zamarł, słysząc kpiący, dziewczęcy śmiech.
— Popatrz Krzywołapku, oto okaz asertywnego, pewnego siebie samca.
Ślizgon odwrócił się do rudowłosej, tulącej do siebie puszystego kota i gestem uciszył warczącego dobermana.
— Popatrz krówko, oto dwa okazy rudych, wrednych i otyłych, delikatnie mówiąc, samic. Obie zdradzieckie i natrętne — odpowiedział z szerokim uśmiechem.
— Słyszysz go? Nie dość, że głupi i brzydki, to jeszcze nie potrafi rozróżniać płci.
— Och. Tak naprawdę jesteś facetem? — spytał na pozór uprzejmym tonem i zaśmiał się pod nosem, widząc, jak Weasleyówna mruży oczy. Co jak co, ale uwielbiał drażnić się z Gryfonami, a szczególnie z tą przedstawicielką Domu Lwa, której reakcje zawsze były nieprzewidywalne i wyjątkowo łatwo było ją sprowokować.
— Krzywołap jest mężczyzną — warknęła groźnie Ginny, a jej słowa zamurowały Ślizgona.
Zamrugał zdezorientowany i spojrzał z niedowierzaniem najpierw na kota, później na dziewczynę.
— Ale jak to… Krzywonóg jest… facetem? — wymamrotał i zerknął na Salazara, który pokiwał twierdząco łbem.
Ginny zaśmiała się, widząc szok na twarzy Zabiniego, który szybko przerodził się w złość.
— No i czego rżysz jak zarzynana świnia? — oburzył się, zaciskając pięści.
Gryfonka słysząc jego słowa zamarła, przestając się naśmiewać z chłopaka.
— Wolę rżeć jak zarzynana świnia niż być przygłupim przydupasem Malfoya — odparła, czym jeszcze bardziej rozgniewała Blaise’a.
Czarnoskóry zacisnął szczękę, nie odrywając o niej morderczego spojrzenia. W dormitorium zapadła cisza, a rudowłosej wydawało się, że niemal słyszy obracające się trybiki w głowie Ślizgona.
Zabini myślał, jak odegrać się Gryfonce. Po chwili na jego usta wpłynął zawadiacki uśmiech.
— Salazar, myślę, że nadeszła pora na deser — powiedział tylko, jednak dało to satysfakcjonujący rezultat.
Doberman z groźnym warknięciem skoczył naprzód, a przestraszony Krzywołap wyrwał się z uścisku Ginny. Podczas swojej ucieczki kocur zadrapał dziewczynę, pozostawiając czerwoną rysę na jej policzku. Weasleyówna skrzywiła się lekko i z oskarżeniem w oczach spojrzała na Ślizgona. Blaise zignorował niewielkie wyrzuty sumienia i uśmiechnął się pod nosem, wiedząc, co oznacza wzrok rudowłosej.
Dziewczyna szybkim ruchem wyjęła różdżkę i rzuciła zaklęcie oszałamiające, jednak Zabini wyczuł jej zamiary i zręcznie zablokował czar Gryfonki. Spojrzeli na siebie, oboje chcąc wyjść zwycięsko z tego pojedynku. Blaise uśmiechnął się lekceważąco, Ginny odwzajemniła jego gest.
— Myślisz, że masz szansę, by ze mną wygrać? Powinnaś wiedzieć, że słynę z rewelacyjnego rzucania uroków, Weasley — ostrzegł chłopak, uśmiechając się.
— Wiesz, tak się składa, że uroki to także moja specjalność.
Przeciwnicy wymienili spojrzenia i jednocześnie rzucili zaklęcie.

***

Gdy otaczająca ich ciemność rozpłynęła się i mogli wziąć pierwszy oddech, uderzyło w nich lodowate powietrze. Pierwsze, co zauważyli, to śnieg, pokrywający strzeliste drzewa iglaste i niebo zasnute ciężkimi chmurami, jednak żaden z poszukiwaczy nie miał ani czasu, ani ochoty na podziwianie krajobrazu nowej lokalizacji. Hermiona jęknęła z bólu z powodu obciążonej, prawdopodobnie skręconej lewej kostki i oparła się o głaz, by wspomóc zranioną kończynę.
— Malfoy, m...musimy... — urwała, widząc dość głębokie rozcięcie na umięśnionym ramieniu blondyna.
— To nic. Nie zzz...zwracaj na to uwagi, Granger — wydukał Draco, trzęsąc się z zimna.
Nie mógł pozwolić na to, by Gryfonka zrezygnowała z turnieju. Chciał wygrać i żeby osiągnąć swój cel musiał postarać się o to, by oboje cali i zdrowi dotarli na wyznaczone miejsce.
— Nnie zwracać u...uwagi? Je-esteśmy ranni i... i nie mm... mamy odpowiednich...ubrań — udało się powiedzieć Gryfonce.
Gdy tylko wyraziła swoje obawy, ich stroje zaczęły się zmieniać. Buty stały się cięższe, solidniejsze i ocieplane od wewnątrz futerkiem. Poczuli, jak pod spodniami pojawiają się warstwy ubrań. Koszula, którą miała na sobie Hermiona, zmieniła się w podkoszulek, a następnie pojawił się ocieplany golf, sweter, kamizelka i gruba kurtka. Na dłoniach zaś znalazły się rękawiczki. Jako ostatni pojawił się szalik razem z czapką, nausznikami i goglami, chroniącymi oczy przed atakującym je śniegiem i wiatrem.
Gryfonka spojrzała na arystokratę, który był identycznie ubrany, miał tę samą czarną kurtkę z ciemnoszarym futrem w tym samym odcieniu co rękawiczki i szalik oraz czarne spodnie i buty.
— Organizatorzy zaszaleli z kolorem — zakpił, oglądając nowy strój. Pozostałe warstwy ubrań również były koloru czarnego.
— Tylko ty możesz przejmować się wyglądem, gdy na zewnątrz jest trzydzieści stopni na minusie... jak nie więcej. W porządku z tym ramieniem, Malfoy?
— Czyżbyś się o mnie martwiła, Granger? — Draco zaśmiał się, widząc skrępowanie dziewczyny.
Policzki Hermiony przybrały krwistoczerwoną barwę, być może z powodu mrozu, być może z zawstydzenia.
— Wcale się nie martwię. Nie obchodzi mnie to, co się z tobą dzieje. W ogóle. Lepiej sprawdźmy zawartość plecaków — dodała, by zmienić temat.
Draco uśmiechnął się pogardliwie, jednak nic nie powiedział. Prawdę mówiąc, pomimo nowych ubrań, nadal było mu zimno. Otworzyli plecaki, przeszukując ich wnętrze, a Ślizgon uśmiechnął się, widząc nożyk i dość sporych rozmiarów czekan i, choć maczeta bardziej przypadła mu do gustu, cieszył się, że był wyposażony w kolejny niebezpieczny przedmiot.
Dalsze przeszukiwanie plecaka nie wywołało już podekscytowania. Draco znalazł dwie butelki wody, długi mocny sznur, niewielkie, choć dwukrotnie większe niż w Amazonii, zapasy jedzenia, składające się głównie z konserw, śpiwór i małą apteczkę.
Jeśli Granger ma takie same zapasy wody i żywności, to przy oszczędnym korzystaniu mamy spokój na pięć dni” — pomyślał blondyn, uradowany tym, że mają lepsze wyposażenie w tym lodowatym, odpychającym miejscu.
Zerknął na Gryfonkę, która już skończyła przeglądanie swojego plecaka. Dzięki temu, że odsunęła gogle, nosząc je teraz jak opaskę, dokładnie mógł przyjrzeć się jej twarzy. Dziewczyna marszczyła brwi, przygryzała wargę i z konsternacją patrzyła się na arystokratę.
— Co jest, Granger? — spytał, zaniepokojony tym, że Panna Zawsze-Wszystko-Wiem wyglądała na zagubioną.
Kasztanowłosa zamrugała, jakby wybudzając się z głębokich myśli i zerknęła na plecak. Po krótkiej chwili spojrzała w stalowe tęczówki współlokatora.
— Malfoy, powiedz mi, że masz zapasy jedzenia — poprosiła Hermiona drżącym głosem, po czym westchnęła z ulgi na twierdzące skinienie głową Ślizgona.
— A ty nie masz nic? Zupełnie nic? — upewnił się blondyn.
— Mam tylko mapę...
— Dzięki, Salazarze. Myślałem, że przez ciebie nowej nie dostaniemy.
Gryfonka zmrużyła oczy i kontynuowała:
— ...kompas, koce, śpiwór i namiot.
— Dali nam magiczny namiot? Wygraną mamy w kieszeni! — zaśmiał się Draco.
Hermiona pokręciła głową, a Ślizgonowi uśmiech spełzł z twarzy.
— To zwykły, mugolski namiot, Malfoy. Naprawdę myślałeś, że daliby nam coś magicznego?
— Zmień ton albo wypróbuję na tobie swoją nową zabawkę, Granger — zagroził arystokrata, wyjmując czekan z plecaka.
Chłopak prawie się zaśmiał, widząc minę Gryfonki, która z przerażeniem patrzyła na niego i jego nową broń. Ostre zakończenie zalśniło, odbijając jeden z nielicznych promieni słońca, które dało radę przebić się przez ciężkie śnieżne chmury.
— Odłóż to — szepnęła, nie odrywając spojrzenia od niebezpiecznego przedmiotu.
Draco przechylił głowę i drugą ręką pogładził się po szczęce, uważnie patrząc na narzędzie i przenosząc spojrzenie na dziewczynę, jakby naprawdę zastanawiał się nad spełnieniem swojej groźby.
— Kuszące, jednak nieopłacalne zagranie, Granger. Jeśli się zdecyduję cię zabić, najpierw cię wykorzystam — oznajmił z wrednym uśmieszkiem, czym przyprawił Gryfonkę o szybsze bicie serca. — Nie wytrzeszczaj tak tych oczu, bo ci jeszcze wypadną. Chodziło mi o twój umysł, ale jeśli miałaś coś innego na myśli, to mogę…
— Nie! — wrzasnęła Hermiona cała czerwona na twarzy.
Ślizgon zaśmiał się kpiąco i zamknął plecak. Dziewczyna zamrugała, gdy coś do niej dotarło.
— Powiedziałeś mój umysł, taak? — zaczęła, badawczo patrząc na arystokratę.
Blondyn znieruchomiał i spojrzał na nią podejrzliwie.
— Czyli przyznajesz, że jestem mądra!
Draco zmarszczył brwi i skrzywił się na radosne stwierdzenie kasztanowłosej.
Dureń!” — pomyślał, wiedząc, że Gryfonka będzie mu to wypominać.
— Ty? Mądra? — prychnął, patrząc na nią z pogardą. Wstał, by podkreślić swoją wyższość zarówno społeczną, jaki i intelektualną. — Mniejsze kłamstwo powiedziałbym, oznajmiając, że Blaise jest biały — dodał, zakładając plecak.
Hermiona uśmiechnęła się i z politowaniem spojrzała na Ślizgona.
— Aż tak trudno powiedzieć ci, że coś we mnie cenisz?
— A co ja mógłbym cenić w szlamie? — warknął chłopak, patrząc na nią z pogardą.
Hermiona westchnęła, przewracając oczami, słysząc odpowiedź typową dla arystokraty. Przeszło jej przez myśl, że słowo, jakim często opisywał ją Ślizgon, coraz mniej ją raniło. Owszem, nadal sprawiało jej ból, jednak nie tak dotkliwy jak dawniej. Wydawało jej się, że dzieje się tak z powodu tego, iż nie było już w tym takiej nienawiści i pogardy jak na początku roku szkolnego... a może tak jej się tylko wydawało. Mieszkając z blondynem, słyszała te „czułe” określenie o wiele częściej. Czyżby zaczęła się do tego przyzwyczajać? Tolerować?
W życiu” — pomyślała Gryfonka. Miałaby pozwolić na to, by bezkarnie mógłby nazywać ją szlamą?
— Nie mów tak do mnie, Malfoy, albo sam będziesz się tu włóczyć. Jeszcze raz i nici z turnieju — zagroziła, wstając, by w końcu zrównać się z chłopakiem... na tyle na ile pozwalał jej na to wzrost.
— Szantaż? To do ciebie nie pasuje, Granger. Poza tym straciłabyś szansę na to, by pokazać, że cokolwiek znaczysz.
— Ja nie muszę niczego udowadniać. Doskonale znam swoją wartość i w przeciwieństwie do pewnego wrednego, chamskiego, perfidnego...
— Przystojnego — podsunął Draco.
— Przystojnego Ślizgona, nie raz pokazałam, że... — Hermiona zakryła dłonią usta, gdy dotarło do niej to, co powiedziała. Z irytacją spojrzała na arystokratę, który bezczelnie śmiał się jej prosto w twarz. — Wiesz co? Może byłbyś przystojny, gdybyś nie wyglądał jak zarośnięta świnia — warknęła, wyjmując z bocznej kieszeni plecaka mapę.
Draco zmrużył oczy i przez dłuższą chwilę w milczeniu wpatrywał się w Gryfonkę, zajętą studiowaniem mapy, wyobrażając nowe sposoby na pozbycie się jej.
— Nie będę słuchał uwag od kogoś, kto całe życie wygląda jak zawszony pudel z nadwagą, Granger.
— Słucham? Ja nie mam żadnej nadwagi! A na pewno nie teraz po tygodniu jedzenia konserw i roślin.
— Oczywiście… Wiesz chociaż, gdzie jesteśmy? — spytał przesadnie uprzejmym tonem.
Kasztanowłosa wzięła głęboki oddech, modląc się o cierpliwość. Widząc kpiący wzrok Dracona, z zaciętą miną rozejrzała się wokół. Uważnie przyjrzała się otaczającym ich drzewom i, widząc, że las coraz bardziej się przerzedza, ruszyła naprzód.
— Granger, gdzie ty znowu… Jasna… cholera… — wymamrotał, zatrzymując się tuż obok Gryfonki.
W tym miejscu kończył się las, ukazując przeogromne góry prawie całkowicie pokryte śniegiem. Tylko gdzieniegdzie widoczne były połacie zieleni. Między dwoma pasmami gór znajdował się lodowiec, przywodzący na myśl zamarzniętą, szeroką rzeka. Zarówno góry, jak i lodowiec, ciągnęły się kilometrami i nikły we mgle, sprawiając wrażenie, że nie mają końca.
— Wygląda na to, że twoje życzenie się spełniło, Malfoy — powiedziała sarkastycznie Hermiona, ponuro patrząc w dal. Oparła dłonie na biodrach i kontynuowała wykład. — Las świerkowo–olchowy, lodowce i NIECO mniejsza temperatura niż w Amazonii o jakieś… hmm, niech pomyślę… siedemdziesiąt stopni.
— Nie rozpaczaj, Granger, zawsze może być gorzej… i pewnie będzie. A teraz możesz przestać filozofować i powiedzieć mi w końcu gdzie jesteśmy? — spytał poirytowany Ślizgon.
— Prawdopodobnie? Jesteśmy na Alasce.
— Fantastycznie. Zawsze o tym marzyłem.
— Możemy się wycofać. Pomyśl tylko, Malfoy: Hogwart, kominek, ciepło, prawdziwe jedzenie i MOŻE nawet Ognista — kusiła Gryfonka, stając naprzeciwko niego i patrząc zalotnie spod rzęs.
— To jakiś tik nerwowy, czy coś ci wpadło do oka? Nie ociągaj się, do wieczora musimy pokonać ten lodowiec — oznajmił z kpiącym uśmieszkiem i wyminął dziewczynę, zaczynając schodzić w dół.
Dziewczyna westchnęła żałośnie i z przygarbionymi ramionami podążyła za Draconem.
Zatrzymali się tuż przed krawędzią lodowca.
— Jesteś pewna, że mamy iść w tym kierunku, Granger? — upewnił się Draco, podejrzliwie przyglądając się lodowej pokrywie. Gdy Gryfonka pokiwała głową, oznajmił:
— Idziesz pierwsza.
— Co? Dlaczego ja?
Ślizgon westchnął, mając już dość tego, że wszystko musi jej wyjaśniać. Odwrócił się do niej i zaczął tłumaczyć jej swoją decyzję powoli i wyraźnie cedząc każde słowo.
— Granger, grałaś kiedyś w szachy? — zapytał, a gdy otrzymał twierdzącą odpowiedź, kontynuował. — Widzisz, nie bez powodu istnieją różne figury. Jest pionek gotowy na poświęcenie i król, dla którego się poświęca. Jak myślisz, które z nas jest królem?
— Na pewno nie...
— To było pytanie retoryczne, Granger. A teraz naprzód — rozkazał, kładąc rękę na jej plecach. — I radze ci się pośpieszyć, jeśli nie chcesz zamarznąć na śmierć. W nocy będzie jeszcze zimniej — dodał i popchnął Gryfonkę naprzód.
Kasztanowłosa zaparła się nogami, nie chcąc opuścić bezpiecznego podłoża. Próbowała się wyrwać, jednak chłopak był o wiele silniejszy.
— Malfoy, przestań! Nie pójdę!
W końcu blondyn westchnął i puścił dziewczynę, która natychmiast się od niego odsunęła i zaczęła rzucać mu podejrzliwe spojrzenia. Draco ścisnął nasadę nosa, mając już dosyć dziewczyny, jej wiecznych dąsów i nieposłuszeństwa. Oparł ręce na biodrach i przez chwilę wpatrywał się w Hermionę, zastanawiając się, jak ma ją zmusić, by weszła na lodową pokrywę.
Gryfonka, czując na sobie jego stalowe spojrzenie, obronnie objęła się ramionami. W końcu Ślizgon zdjął swój plecak i wyjął z niego długi sznur i czekan. Przełknęła ślinę, obawiając się najgorszego, jednak arystokrata o dziwo nie miał złych zamiarów. Wstał i obwiązał się w pasie liną.
— Chodź tu, Granger — warknął, na co kasztanowłosa, słysząc jego groźny ton, natychmiast podeszła do Ślizgona.
Draco ujął drugi koniec liny, nachylił się nad Hermioną i, tak jak siebie, obwiązał ją liną w pasie. W pierwszej chwili dziewczyna chciała się wycofać, jednak kiedy zrozumiała jego plan, uspokoiła się i stała cierpliwie, aż jej towarzysz skończył swoje zadanie. Zerknęła w dół na linę leżącą na ziemi i stwierdziła, że będą mogli iść w odległości czterech metrów od siebie.
— Zadowolona? — spytał złośliwie, zaciskając węzeł specjalnie mocniej, niż powinien.
Gryfonka skrzywiła się i spojrzała na niego ze złością. Chłopak uniósł brew i przechylił głowę, pytając uprzejmym tonem:
— Coś nie tak, Granger?
— Nie, Malfoy. Wszystko w porządku — warknęła, nie chcąc dać mu satysfakcji.
— Fantastycznie — szepnął z sarkastycznym uśmieszkiem i wyprostował się. — A teraz naprzód.
Hermiona założyła ręce na piersi i pokręciła głową. Ślizgon zaklął pod nosem i spiorunował ją spojrzeniem.
— Co ci znowu nie pasuje, Granger?!
— Jaką mam gwarancję na to, że, kiedy lód się pode mną załamie, wciągniesz mnie z powrotem? Równie dobrze mógłbyś po prostu odciąć linę — powiedziała, nadal patrząc na niego podejrzliwie.
— Żadną. Albo tam pójdziesz, albo cię zaniosę, ale pamiętaj: wtedy lód będzie bardziej obciążony i bardziej prawdopodobne jest, że się pod nami załamie. A wtedy kto nas wciągnie z powrotem, Granger? Potter nie wyskoczy nagle zza krzaków, by cię uratować.
Fakt.
Hermiona westchnęła i, nie wierząc w to, co robi, postawiła pierwszy krok.
— Jeśli będziesz miała takie tempo, przeprawa przez lodowiec zajmie miesiąc.
— Zamknij się, Malfoy! — wrzasnęła spanikowana, gdy lód pod nią wydał odgłos przypominający pękanie. Wstrzymała oddech i odczekała chwilę, by upewnić się, że pokrywa się pod nią nie załamie.
Szli już pół godziny, jednak Hermiona wcale nie czuła się pewniej. Za każdym razem, gdy usłyszała niepokojący odgłos nieruchomiała, czego z resztą Malfoy nie omieszkał z radością i kpiną komentować.
— Musiałaś być rewelacyjna w grze „Zła czarownica patrzy”, Granger — blondyn zaśmiał się złośliwie.
— Hę? Co to za gra? — spytała zaciekawiona, robiąc kolejny niepewny krok. Zawsze chętnie dowiadywała się czegoś nowego o świecie czarodziejów. Największe braki w wiedzy miała właśnie z bajek i zabaw dla dzieci czarodziejów.
— Ach, no tak. Nie znasz tej zabawy, bo przecież nie jesteś prawdziwą czarownicą. Pozwolę sobie łaskawie cię oświecić. Z grupy dzieci wybierana jest jedna osoba na złą czarownicę, a reszta lata wokół niej na miotłach, ale mogą się poruszać tylko wtedy, gdy czarownica ma zamknięte oczy. Gdy otwiera je, nie mogą się poruszyć, a ten kto to zrobi odpada. To doskonałe ćwiczenie, jeśli chodzi o latanie. Młodzi czarodzieje uczą się panować nad miotłą. Wbrew pozorom najtrudniej jest utrzymać ją całkowicie nieruchomą. Doskonalą sztukę latania, koncentrację i podzielną uwagę, czyli to, co w Quidditchu przydaje się najbardziej. Oprócz wrodzonego talentu, oczywiście.
— Mugole mają bardzo podobną zabawę. Jedyną różnicą jest brak mioteł i nazwa. W naszej wersji osoba wybrana na czarownicę często była przebierana. No wiesz… szpiczasty kapelusz, zielona skóra…
— Że co?! Zielona skóra? Tak mugole wyobrażają sobie czarodziejów? — spytał zszokowany Draco.
— Hmm... tylko tych złych. Zielona skóra, wielki garbaty nos, brodawki, sterczące włosy…
— W sumie to wszystko się u ciebie zgadza, Granger. Brakuje tylko zielonej skóry — zakpił chłopak, czym rozzłościł Gryfonkę.
Kasztanowłosa nie była nawet świadoma tego, iż przez docinki Ślizgona stawia szybsze i pewniejsze kroki. Zmarszczyła brwi i nagle się zatrzymała, gdy coś sobie przypomniała. Już raz arystokrata zastosował tę sztuczkę, by odwrócić jej uwagę od niebezpieczeństwa. Był to jego dziwny i wyjątkowo pokrętny sposób, jednak o dziwo skuteczny. Uśmiechnęła się i odwróciła w stronę współlokatora. Założyła ręce na piersi i spojrzała prosto w stalowe tęczówki blondyna.
— Znowu to robisz, prawda, Malfoy? To samo co na moście w Amazonii. Odwracasz moją uwagę, pomagasz mi, MARTWISZ się o mnie.
— Nie wiem, o czym mówisz, Granger — burknął Draco, na co Gryfonka zaśmiała się, jednak chwilę później jej twarz zamarła w wyrazie przerażenia, gdy usłyszała trzask pękającego lodu. Krzyknęła i spróbowała uciec, jednak pokrywa zapadła się, a Hermiona zaczęła spadać.
Draco przewrócił się od nagłego szarpnięcia i w zastraszającym tempie zaczął sunąć po lodzie w stronę wyrwy. W ostatniej chwili wbił czekan. Spojrzał w dół. Cztery metry niżej wisiała Hermiona, która kurczowo trzymała się liny, ciężko oddychając. On sam wisiał nad przepaścią, jedną dłonią trzymając się krawędzi, drugą zaciskając na rączce czekana. Z całych sił starał się utrzymać przy życiu zarówno siebie, jak i Gryfonkę, która nie ułatwiała mu zadania. Machała nogami, jakby to miało jej pomóc w utrzymaniu się w powietrzu, tym samym wprawiając w ruch łączącą ich linę i samego Ślizgona.
— Granger, uspokój się! — warknął, czując, jak z każdym drżeniem liny jego uchwyt na czekanie słabnie. — W tej chwili przestań albo zginiemy oboje!
Chłopak ponownie spróbował przemówić kasztanowłosej do rozumu, jednak groźba śmierci i poczucie bezradności całkowicie przysłoniły jej zdolność logicznego myślenia. Ślizgon przełknął ślinę, gdy jego chwyt nieco bardziej się poluźnił, a on sam osunął się o kilka centymetrów w dół. Zaklął siarczyście, wiedząc, że to czy uda mu się z tego wydostać zależy od tego, czy Hermiona w końcu przestanie się miotać.
— Granger, jeszcze trochę i zginiemy przez ciebie. Posłuchaj mnie! — wrzasnął, czym w końcu zyskał uwagę dziewczyny. Gryfonka wzdrygnęła się i mocno zacisnęła powieki. — Nie ruszaj się, dobrze? Zostań tak jak teraz i, jeśli to ci pomaga, nie otwieraj oczu, ale, do jasnej cholery, NIE… RUSZAJ… SIĘ! Rozumiesz? — spytał, na co kasztanowłosa, w dalszym ciągu nie otwierając oczu, pokiwała gorliwie głową.
Draco mocniej chwycił się lodowej krawędzi, jednak przed rozpoczęciem wspinaczki ostrzegł Hermionę:
— Nie panikuj. Teraz będzie trochę bujać, ale to dlatego, że będę próbował nas z tego wyciągnąć, Granger.
Gryfonka ponownie pokiwała głową, mocniej zaciskając dłonie na linie. Ślizgon, zadając sobie pytanie, po co w ogóle przejmuje się szlamą, wyjął czekan z lodowej pokrywy i mocno zamachnął się, wbijając go nieco dalej. Powtórzył tę czynność kilkukrotnie i w końcu był w stanie wyjść z przepaści. Położył się na brzuchu i zaczął ciągnąć za linę, ratując Gryfonkę z opresji. Już po chwili z przepaści wyłoniła się przerażona Hermiona. Zmęczeni, padli na lodowe podłoże w sporej odległości od wyrwy. Draco zakrył twarz ramieniem, starając się unormować oddech. Po chwili Hermiona usiadła i spojrzała na leżącego tuż obok niej Ślizgona, który po raz kolejny uratował jej życie. Odchrząknęła parę razy i wyszeptała:
— Dziękuję, Malfoy.
— Nie wyobrażaj sobie za wiele, Granger. Jeśli chcesz mi się oświadczyć, odpowiedź brzmi: za cholerę — wymamrotał blondyn, w końcu kierując wzrok na kasztanowłosą.
Na twarzy Hermiony pojawił się nikły uśmiech. Wargi Ślizgona zadrżały, jakby walczył z pokusą odwzajemnienia gestu współlokatorki. Zamrugał i wstał, mówiąc:
— Starczy tego dobrego, Granger. Podnieś ten swój tłusty tyłek. Mamy jeszcze dużo do przejścia.
— Wcale nie mam tłustego tyłka, Malfoy.
Arystokrata parsknął śmiechem.
— Wiesz, właśnie załamał się pod tobą lodowiec, Granger. To dość klarownie świadczy o tym, że mam rację.
W końcu, po długim, niebezpiecznym i wyczerpującym marszu wzdłuż lodowca, udało im się dotrzeć na jego skraj. Z chwilą opuszczenia śliskiego i zdradzieckiego podłoża, odetchnęli z ulgą. Ziemia była w tym miejscu twarda i zmarznięta, a nierówności skutecznie utrudniały i tak nie najłatwiejszą już wędrówkę.
— Malfoy, zaczekaj — wydyszała Gryfonka, która w porównaniu ze swoim towarzyszem znacznie gorzej znosiła trudy ich przeprawy przez nieprzyjazne tereny Alaski. Dziewczyna z trudem łapała oddech, nie wspominając już o tym, jak bardzo było jej zimno.
— Malfoy... — zaczęła, gdy blondyn zignorował jej prośbę.
Zirytowany Ślizgon gwałtownie się odwrócił, patrząc gniewnie na kasztanowłosą.
— Granger, jeżeli co chwilę będziemy się zatrzymywać, możemy zapomnieć o wygranej w turnieju — powiedział, podchodząc do dziewczyny, która została w tyle. — I tak zbyt dużo czasu zajęło nam pokonanie tego przeklętego lodowca. Za chwilę zrobi się ciemno, a my nie przeszliśmy nawet połowy zaplanowanej na dziś drogi.
Hermiona spojrzała na niego, niebezpiecznie mrużąc przy tym oczy. Zmusiła się, by wykonać kilka kroków, tym samym zbliżając się do Ślizgona.
— Tylko że w tym turnieju wcale nie chodzi o wygraną, Malfoy. Ma on cię...
— Mylisz się, Granger. Liczy się tylko zwycięstwo, a to, że jakaś szlama odmrozi sobie przy tym tyłek, zupełnie mnie nie obchodzi — rzucił, nienawistnie patrząc w bursztynowe oczy dziewczyny.
Był zły. Zły, sfrustrowany i zmarznięty. Choć doskonale wiedział, że to nie jest wina drobnej Gryfonki, całą swą złość ukierunkował właśnie na nią.
W oczach kasztanowłosej pojawiły się łzy, które miały niewiele wspólnego z mroźnym wiatrem.
— Nienawidzę cię, Malfoy.
— Mam tylko nadzieję, że masz podzielną uwagę i dasz radę jednocześnie mnie nienawidzić i iść.
Dziewczyna przybrała zacięty wyraz twarzy, skrzyżowała ręce na piersi i oznajmiła:
— Nigdzie nie idę. Chcę odpocząć — jej słowa przywodziły na myśl syk.
Chłopak roześmiał się i spojrzał z wyższością na Gryfonkę. Rozejrzał się teatralnie po pobliskich terenach i wrócił spojrzeniem do dziewczyny.
— Niby gdzie chcesz odpocząć? Na tej stromej górce czy następnej? Cholera jasna, dziewczyno, kiedy do ciebie dotrze, że im dłużej zwlekamy, tym mniejsze są nasze szanse na przetrwanie?
Hermiona zdjęła plecak i z impetem rzuciła go na ziemię. Bez słowa odwróciła się od Malfoya i odeszła na odległość kilku metrów, patrząc w tylko sobie znanym kierunku. Obserwujący jej zachowanie arystokrata, wyrzucił w górę ręce, walcząc z silnym pragnieniem uduszenia jej gołymi rękami. Nawet na trzydziestostopniowym mrozie.
Nie no nie wierzę. Księżniczka strzeliła focha!”
Ślizgon wziął głęboki oddech, by się uspokoić i móc to wszystko dokładnie przemyśleć. Zależało mu na wygranej, jednak głęboko w duchu wiedział, że sam niewiele może osiągnąć. Reasumując: zostawienie jej tu na pastwę niedźwiedzi na niewiele się zda. Nie wierząc, że to robi, podszedł do dziewczyny i podał jej butelkę z wodą.
— Masz, napij się. Gdy tylko dotrzemy do doliny, rozbijemy obóz — powiedział, po czym bez słowa ruszył naprzód.
Gryfonka napiła się wody, mimowolnie się uśmiechając. Udało jej się zmusić Malfoya do zmiany planów. Odwróciła się i podeszła do miejsca, w którym porzuciła swój plecak. W pierwszej chwili ogarnęło ją przerażenie, była bowiem pewna, że stracili cenny dobytek. Dopiero po chwili zauważyła, że Ślizgon niesie go w ręce. Zaśmiała się w duchu ze swojej głupoty, ale łatwiej byłoby jej przyjąć do świadomości, że plecak zapadł się pod ziemię, bądź też został zjedzony przez niedźwiedzia grizzly, niż to, że Ślizgon postanowił jej pomóc. Bez dodatkowego balastu szło jej się o wiele lepiej, czego z pewnością nie można było powiedzieć o Malfoyu. O ile przez większość ich wędrówki szedł pierwszy, zostawiając dziewczynę za sobą, o tyle teraz z trudem dotrzymywał jej kroku. W pewnym momencie Hermiona chciała zaproponować, że sama może ponieść swój plecak, jednak przeszło jej, gdy zobaczyła wyraz twarzy arystokraty. Zdeterminowany wzrok miał skierowany przed siebie, a szczęki zaciśnięte tak mocno, że Hermiona dziwiła się, jakim cudem nie wykruszył sobie zębów.
Słońce powoli chyliło się ku horyzontowi, zwiastując nadejście nocy i obniżenie temperatury. Jakiś czas temu pokonali zbocze i znaleźli się w przygnębiającej dolinie. Wszystko było tu jałowe i pozbawione życia.
Chłopak raptownie zatrzymał się, rzucając na ziemię oba plecaki. Przystanął, opierając dłonie na kolanach. Po jego twarzy spływały strużki potu, a zaróżowione policzki mocno kontrastowały ze stalowymi tęczówkami. Hermiona podeszła do niego, chcąc podać mu butelkę z wodą, jednak ten tylko pokręcił przecząco głową i wydyszał:
— Wyjmij namiot.
Dziewczyna, czując wyrzuty sumienia za doprowadzenie Ślizgona do takiego stanu, bez słowa wykonała jego polecenie. Znieruchomiała, znajdując kolejny element ich ekwipunku, który wcześniej pominęła przez to, iż zawinięty był w płachtę od namiotu. Westchnęła z ulgą na widok tytułu książki: „Jak przetrwać na Alasce”.
Wyjęła z plecaka części namiotu i zaczęła je segregować. Już miała zwrócić się do Ślizgona z prośbą o pomoc, gdy zobaczyła, że ten, przygląda się ich schronieniu z niechęcią i z niesmakiem.
— Co to za badziew? Jak niby mam z tego cokolwiek zbudować?
Dziewczyna ucieszyła się w duchu, że Malfoy wziął na siebie obowiązek rozłożenia namiotu. Może i miała wiedzę, jak powinna połączyć te elementy, jednak jej umiejętności były dalekie od ideału. Na całe szczęście w Ślizgonie odezwały się pierwotne instynkty, które nakazały mu wziąć odpowiedzialność za budowę schronienia. Pokrótce opowiedziała mu, co i jak ma zrobić i spytała:
— Dasz sobie radę?
Arystokrata spojrzał na nią z wyższością i politowaniem, unosząc brew.
— Skoro nawet mugol potrafi to zrobić, to ja tym bardziej. Idź, pozbieraj suche gałązki, chyba że chcesz cały czas marznąć.
Hermiona wstała i ruszyła na poszukiwanie czegokolwiek, co nadawałoby się na ognisko. Miała mieszane uczucia, co do zostawienia Malfoya samego z rozkładaniem namiotu... Ale skoro powiedział, że sobie poradzi, to tak pewnie będzie.
Skupiła się na swoim zadaniu, które, o dziwo, nie należało do najłatwiejszych. W tym klimacie trudno było o suche gałązki, wszystko było albo mokre, albo zamarznięte. W poszukiwaniach zaszła dość daleko, widziała tylko niewyraźny zarys swojego współlokatora i powstającej konstrukcji. Gdy uznała, że ma już wystarczająco dużo podpałki, ruszyła w stronę ich obozu.
Draco Malfoy z irytacją obserwował oddalającą się Gryfonkę.
Przez tą małą wiedźmę o mało co płuc nie wyplułem. Cholerna damulka!”
Spojrzał na pozostawione przez dziewczynę części namiotu i zmarszczył brwi, głęboko się nad czymś zastanawiając.
Czekaj... jak to było? Co mam wbić w ziemię?” — pomyślał, biorąc do ręki długi kijek. Po chwili odrzucił go na bok, stwierdzając, że to nie od niego powinien zacząć budowę.
Zawsze można poczekać na Granger... Do diabła z nią! Żaden babiszon nie będzie mi mówić, co mam robić!”

***

Hermiona wróciła do obozu i za wszelką cenę starała się nie wybuchnąć śmiechem. Na próżno. Gdy jeszcze raz rzuciła okiem na konstrukcję Malfoya, powietrze przeszył perlisty, szczery śmiech dziewczyny. Co prawda, Ślizgonowi udało się go postawić, jednak ściany namiotu były powykrzywiane pod dziwnymi kątami.
— Jesteś pewien, że tak to powinno wyglądać? — rzuciła wesoło, jednak uśmiech spełzł jej z twarzy, gdy napotkała lodowate spojrzenie arystokraty. — Tu są te gałązki — oznajmiła, chcąc zmienić temat.
— To może zrobisz z nich użytek? Czy mam cię we wszystkim wyręczać?
Hermiona wyszła przed namiot, nie chcąc wdawać się ze Ślizgonem w kłótnie. Dzisiejszy dzień obojgu dał nieźle w kość i nie chciała tego jeszcze pogarszać. Wyjęła z plecaka krzesiwo i podpałkę, próbując wzniecić ogień. Z coraz większą irytacją podejmowała kolejne próby, które jednak kończyły się fiaskiem. Zmarznięte palce odmawiały posłuszeństwa, a krzesiwo — współpracy. Zrezygnowana postanowiła poprosić o pomoc swojego towarzysza.
— Malfoy?
— Czego?! — usłyszała i chwilę później zobaczyła wyłaniającego się z namiotu Ślizgona.
— Mógłbyś?
— Cholera, Granger! Może w końcu byś się na coś przydała? — warknął, wyrywając jej z rąk krzesiwo.
Chwilę później dokładał kolejnych gałązek, by podtrzymać ogień.
Hermiona uśmiechnęła się, czując przyjemne ciepło, rozchodzące się po całym ciele. Zdjęła z rąk rękawice i przystawiła je do ogniska. Kątem oka dostrzegła, że Ślizgon zrobił tak samo. Siedzieli tak chwilę w milczeniu, rozkoszując się ciepłem ogniska i myśląc o dniu jutrzejszym. Blondyn wstał bez słowa i zniknął w namiocie, by po chwili wrócić z nożem i dwoma konserwami. Pewnym ruchem otworzył pierwszą z nich i podał ją dziewczynie.
— Dzięki.
— Jutro trzeba będzie rozejrzeć się za jedzeniem. Tu nic nie znajdziemy, więc przygotuj się na przeprawę przez las — oznajmił, nawet nie patrząc na Gryfonkę.
Dalsza część kolacji minęła w ciszy, przy przyjemnych dźwiękach ogniska. Po jakimś czasie chłopak wstał i powiedział:
— Idę spać. Obudź mnie za cztery godziny. — Zdjął z nadgarstka srebrny zegarek i podał go dziewczynie. — Jeśli coś się z nim stanie...
— Tak, wiem — przerwała mu znudzona Gryfonka.

***

Minuty wlokły się niemiłosiernie, dając dziewczynie sporo czasu na rozmyślenia. Wspominała właśnie te wszystkie samotne warty przy namiocie, gdy razem z Harrym i Ronem poszukiwała horkruksów. Podczas ich wyprawy zdarzały się ciężkie chwile, jednak zdawało jej się, że trudy tamtej wędrówki to nic w porównaniu z tym turniejem. Tam mogli korzystać z magii.
Nie, to nie to” — pomyślała Gryfonka, kręcąc głową. „Tam mogłam liczyć na przyjaciół”.
Zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad tą kwestią. Oczywistym było, że jej relacje z Malfoyem były tak dalekie od przyjaźni, jak to tylko możliwe, jednak Ślizgon zawsze jej pomagał, na swój pokrętny sposób.
Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk alarmu. Jej warta właśnie dobiegła końca. Wstała i weszła do namiotu, by obudzić Ślizgona.
— Malfoy, wstawaj.
Gdy nie zauważyła żadnej reakcji ze strony blondyna, podeszła do śpiwora chłopaka i  delikatnie potrząsnęła jego ramieniem.
Draco raptownie otworzył oczy i rozejrzał się nieprzytomnymi oczami po namiocie.
— Hej, Malfoy, kazałeś się budzić... — rzuciła niepewnie, gdy Ślizgon skupił na niej swój wzrok.
Chłopak pokiwał głową na znak, że zrozumiał przekaz Gryfonki. Przetarł kilkukrotnie twarz dłońmi, próbując się dobudzić. Chwilę później wygramolił się ze swojego śpiwora i wziął od kasztanowłosej swój zegarek, by po chwili wyjść na zewnątrz. Dziewczyna przygotowała swój śpiwór i uchyliła wejście do namiotu, by wpuścić do niego choć trochę światła. Położyła się i już po chwili spała.

***

Obudziła się o brzasku, czując zimno i mrowienie zdrętwiałych kończyn. Chcąc nieco rozprostować zastałe kości, wyszła z namiotu. Zdziwiła się, widząc Ślizgona pogrążonego w lekturze poradnika: „Jak przetrwać na Alasce”.
Pogratulować determinacji” — przeszło jej przez myśl.
Po nocy spędzonej na twardym i przemoczonym podłożu miała już dość tego turnieju i coraz częściej myślała o wycofaniu się. Co prawda podobne niewygody znosiła prawie przez rok podczas poszukiwania horkruksów, ale wtedy przynajmniej wiedziała, że męczy się w słusznej sprawie... a nie jak teraz: tylko po to, by Wielmożny Pan mógł się dowartościować.
Usiadła przy dogasającym ognisku, by po raz ostatni poczuć bijące od niego ciepło.
— Zostawiłem ci pół konserwy — powiedział Ślizgon, nie odrywając wzroku od lektury.
Hermiona wzięła do ręki wskazaną przez niego puszkę i prychnęła:
— To ma być pół?
— A więc dobrze: zostawiłem ci mniejszą połowę konserwy...
Zanim zaczęła jeść, zdążyła jeszcze poprawić Ślizgona.
— Nie istnieje coś takiego jak mniejsza i większa połowa, Malfoy. One zawsze są równe. Nie wiem, kto cię uczył rachunków, ale najwyraźniej robił to źle.
— Czy chciałabyś poprawić mnie w czymś jeszcze? — spytał, mając nadzieję, że jego ton da Gryfonce do zrozumienia, że posunęła się za daleko.
— Nie zaczyna się zdania od „A więc”.
Chłopak zamknął oczy i ścisnął nasadę nosa, walcząc z narastającą irytacją.
— Zdecydowanie wolę cię, gdy śpisz — powiedział w końcu.
Hermiona tylko wzruszyła ramionami, z miną mówiącą: „Nic na to nie poradzę”.
Po spożytym śniadaniu zabrali się za rozbiórkę namiotu. Nie zajęło im to zbyt dużo czasu i już po chwili byli gotowi do dalszej drogi.
— A teraz słuchaj mnie uważnie, Granger — Malfoy podszedł do dziewczyny i zaczął mówić do niej jak do małego dziecka: — Idziemy do lasu. W lesie są niedźwiedzie. Nie lubimy niedźwiedzi, unikamy ich. Powtórz.
— Przestań traktować mnie jak małe dziecko, Malfoy. Umiem o siebie zadbać.
Na ostatnią uwagę, chłopak wybuchnął gromkim śmiechem. Ruszył przed siebie i rzucił przez ramię:
— Jak chcesz, Granger. Powtórz to, gdy niedźwiadek będzie pożerał ci nogę.
Postanowili udać się do lasu, by znaleźć jakieś pożywienie i (przy odrobinie szczęścia) strumień, który doprowadzi ich do rzeki.
Po krótkiej wędrówce, usłanej zmarzniętą ziemią i masą kąśliwych uwag, dotarli w końcu na skraj lasu. Ich zapasy żywności były mocno uszczuplone i jeśli nie znajdą niczego do jedzenia, już niedługo czeka ich głodówka. Znowu. Ich nastrojów wcale nie polepszał padający deszcz, którego każda mroźna kropla boleśnie raniła skórę, przywołując na myśl masę drobnych ostrzy, wbijających się w ich ciała. Pomimo tego, iż Hermiona obawiała się tego, co mogą zastać w tym lesie, cieszyła się na myśl, że korony drzew choć w pewnym stopniu uchronią ich od deszczu.
Pokonali zaledwie kilka metrów, zanim Malfoy zatrzymał się, by wydobyć z plecaka nóż. Poszycie lasu było tak gęste, że widoczność wynosiła nieco ponad metr.
Niezbyt to pomocne w wypatrywaniu niedźwiedzia” — pomyślała Gryfonka, wyczekują, aż jej towarzysz upora się z gęsto rosnącą roślinnością.
— Cholera! — wykrzyknął poirytowany blondyn.
— Co jest?
— Dlaczego nie dali mi maczety? Tym maleństwem nic nie zdziałam...
— Wiesz, mówią, że nie liczy się wielkość pędzla, tylko to jak malarz nim włada — rzuciła Hermiona, nabijając się z niefortunnego doboru słów Ślizgona.
Blondyn odwrócił się i, unosząc palec wskazujący w ostrzegawczym geście, powiedział:
— Grabisz sobie, Granger.
— Mówię tylko, że jeśli robiłby to ktoś kompetentny, to bez problemu by sobie poradził z tymi chwastami, nawet takim maleństwem — odpowiedziała, uchodząc za ucieleśnienie niewinności. — A ty, o czym pomyślałeś?
— O tym samym — odpowiedział, co było jawnym kłamstwem. — Będziemy się musieli przedzierać bez tego — oznajmił, chowając nóż do kieszeni plecaka, po czym ruszył przed siebie.
Wędrówka nie należała do najprzyjemniejszych: gęsto rosnąca roślinność utrudniała poruszanie się, co więcej składała się głównie z okropnie kującej rośliny, w której Gryfonka rozpoznała żeń–szeń.
— Hej, Granger! Drepczesz tam jeszcze?!!! — wydarł się w pewnej chwili Ślizgon.
— Czego tak wrzeszczysz? Przecież wiesz, że idę tuż za tobą — odpowiedziała. — Przymknij się, bo jeszcze jakieś nieszczęście na nas sprowadzisz.
— Właśnie, że powinniśmy się tak wydzierać, żeby przepędzić choćby niedźwiedzie! One się boją hałasu i będą schodzić nam z drogi! — Malfoy kontynuował swój wywód, w dalszym ciągu nienaturalnie się wydzierając. — A jeśli mowa o nieszczęściu, to jak radzisz sobie z tym, że Wieprzlej podobno znalazł jakąś naiwną dziewczynę, która zgodziła się z nim być? Masz myśli samobójcze? Depresję? I kim jest ta biedna desperatka? Możliwe, że cała ta szopka jest po to, by się na tobie odegrać… albo chce zwrócić na siebie twoją uwagę.
— Zamknij się.
Draco roześmiał się, czując, że trafił na drażliwy temat.
Skoro i tak muszę gadać, to co stoi na przeszkodzie, by trochę powęszyć?”.
— Nott opowiadał mi, że kiedy podszywał się pod ciebie, Weasley próbował go obmacać. To jak w końcu jest, randkujesz z tym biedakiem czy nie?
— To nie twój interes — odpowiedziała speszona dziewczyna.
— Jeśli tak to współczuję waszym dzieciom, takie obciążenie genetyczne może być ponad ich siły.
Dziewczyna nie wytrzymała i uderzyła Ślizgona w plecy. Ten raptownie odwrócił się i chwycił jej rękę, przyciągając Gryfonkę do siebie, tak, że dzieliło ich niespełna kilka centymetrów.
— Jeszcze jeden taki numer i od jutra będą na ciebie mówić: niezręczna szlama.
Hermiona wyrwała rękę z jego uścisku, piorunując go wzrokiem. Nieco poniżej zobaczyła strumień, od którego dzieliło ich dość wysokie zbocze. Jednak Gryfonka nie cieszyła się z tego sukcesu. Miała już dość tego miejsca, ciągłego głodu i przede wszystkim Malfoya. Podjęła decyzję o wycofaniu się z turnieju. Przystanęła, zdjęła plecak i zaczęła szukać różdżki.
Ślizgon odwrócił się i spojrzał na Gryfonkę.
— Co ty wyprawiasz?
— Rezygnuję. Mam dość.
Hermiona wyciągnęła różdżkę, lecz zanim zdążyła rzucić zaklęcie, obok niej pojawił się Ślizgon, który jednym sprawnym ruchem wyrwał jej ją z ręki.
— Oddawaj! — krzyknęła, podchodząc do arystokraty.
Chłopak nic sobie nie robił z prób odzyskania różdżki przez Gryfonkę. Uniósł jej własność wysoko w górę i z rozbawieniem obserwował podskakującą dziewczynę. Zaczął cofać się, by nieco zwiększyć dystans pomiędzy nim a rozwścieczoną dziewczyną, gdy nagle nie wyczuł gruntu pod nogami. Jego twarz zastygła w wyrazie głębokiego przerażenia. Złapał Gryfonkę za włosy, widząc w tym swoją ostatnią szansę...
Zgodnie z wszelkimi prawami fizyki, Hermiona nie miała szans, by uchronić Ślizgona przed upadkiem. Pociągnął ją za sobą.
Staczali się z wysokiego zbocza, obijając się zarówno o wystające korzenie, kamienie, jak i o samych siebie. Gdy w końcu ich wycieczka dobiegła końca, z impetem wylądowali na ubitej ziemi przy strumieniu. Hermiona znacząco spojrzała na przygniatającego ją Ślizgona, mówiąc tym samym, żeby z niej zszedł. Ten jednak w dalszym ciągu trwał w bezruchu, przygwożdżając ją mocniej do ziemi. Nie patrzył na Gryfonkę, jego wzrok zatrzymał się w punkcie za nią.
Dziewczyna zaczęła się szamotać, chcąc uciec z tego dość dwuznacznego położenia, jednak jej próby poszły na marne, gdy unieruchomiły ją silne dłonie Malfoya. Chłopak spojrzał na nią i w charakterystyczny sposób poruszył brwiami.
— Złaź ze mnie, Mal... — przerwała, gdy blondyn zbliżył swoje usta do jej warg i wyszeptał:
— Ani drgnij.
— Co?
— Milcz, Granger — wysyczał, zbliżając się do tego stopnia, że Gryfonka poczuła ciepło jego warg.

***

Widząc w tym swoją ostatnią szansę, chwycił Gryfonkę za włosy. Zanim stracił równowagę, zdążył jeszcze zobaczyć na jej twarzy zdziwienie, które z każdą kolejną sekundą ustępowało miejsca przerażeniu.
Gdy wreszcie ich wędrówka po zboczu dobiegła końca, wylądował na czymś miękkim. Spojrzał w dół i zobaczył obolałą twarz Gryfonki. Już miał cofnąć się z obrzydzeniem, gdy kątem oka zobaczył jakiś ruch. Jakiś dziesięć metrów dalej maszerował wielki, brązowy niedźwiedź, z zaciekawieniem wpatrując się w dwójkę prefektów naczelnych. Malfoy widział, jakby w zwolnionym tempie, jak stwór przenosi na nich swoje ślepia. Ślizgon zastygł w bezruchu, licząc na to, że dziewczyna szybko zorientuje się, że coś się dzieje.
Zaklął w duchu, widząc, że Gryfonka zaczyna się szamotać. Chwycił jej ręce, skutecznie ją unieruchamiając i podjął próbę bezgłośnego przekazania jej, co się dzieje. Ledwo poruszając głową, wskazał najpierw na niedźwiedzia (którego przecież nie mogła widzieć) i z powrotem na nich. W momencie, w którym dziewczyna się odezwała, stracił wszelką nadzieję na to, że niedźwiedź zignoruje ich obecność. Wciąż przytrzymując ręce dziewczyny, nachylił się nad nią i wyszeptał, najciszej jak to tylko możliwe:
— Ani drgnij.
Gdyby sytuacja nie była aż tak poważna, chłopak zaśmiałby się, widząc autentyczne przerażenie w oczach dziewczyny.
— Co? — zapytała zduszonym głosem.
Dziwiąc się temu, do czego jest w stanie się posunąć, by nie stać się kolacją niedźwiedzia, zmniejszył dystans, jaki dzielił usta jego i Gryfonki. Dziewczyna znieruchomiała, zapewne myśląc, że arystokrata chcę ją pocałować, on jednak, widząc w tym jedyną szansę na uciszenie Gryfonki, jedynie przycisnął swoje wargi do jej ust i wysyczał:
— Milcz, Granger.
Wstrzymał oddech, słysząc ciężkie kroki zwierzęcia. Zanim zamknął oczy, zdążył zauważyć błysk zrozumienia w oczach dziewczyny. Po chwili oczekiwania, która wydawała im się wiecznością, zwierzę odpuściło.
— Poszedł już? — spytała spanikowana Hermiona, muskając tym samym wargami usta blondyna.
Draco niechętnie uniósł głowę i ucieszył się na widok pustej polany. Wreszcie mógł zrobić to, na co od dłuższej chwili miał ochotę: odskoczył od Gryfonki, z obrzydzeniem otrzepując ubranie. Dziewczyna wstała i skrzywiła się z bólu.
— Jesteś z siebie zadowolony? — spytała oburzona, z trudem podnosząc się z ziemi.
— Ja?! To ty prawie nas zabiłaś! Czy ty, kobieto, umiesz choć przez chwilę siedzieć cicho?
— Może i byłabym cicho, gdybyś dał mi jasno do zrozumienia, o co chodzi — odparła, zaplatając roztargane włosy w warkocz.
Rozdrażniony Ślizgon prychnął pod nosem i spytał:
— A niby co ja przez cały czas próbowałem robić? Co według ciebie to oznaczało? — Chłopak powtórzył ruch brwiami, którym wcześniej próbował uświadomić Gryfonkę, że za nimi znajduje się coś niebezpiecznego.
— No wiesz, biorąc pod uwagę nasze ówczesne położenie, wyglądało to nieco jednoznacznie — oznajmiła, czerwieniąc się ze wstydu. Chcąc szybko zmienić temat, dodała: — Może wystarczyłoby po prostu powiedzieć, że za nami jest niedźwiedź? Nie musiałeś robić… tego — dodała, rumieniąc się.
Uniosła dłoń i delikatnie przejechała palcami po dolnej wardze.
— Ty idiotko, nie mogłaś mi zaufać, gdy mówiłem, żebyś się nie ruszała? I wierz mi, o niczym tak nie marzę jak o butelce spirytusu, by się odkazić i… — Malfoy przerwał swoją wypowiedź, gdy zobaczył, że Gryfonka wpatruje się w miejsce oddalone o około pięć metrów od nich.
Spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył leżącą na trawie różdżkę Hermiony.
— Nawet o tym... Granger!
Ślizgon rzucił się w pogoń za dziewczyną, gdy ta była już blisko celu. Skoczył do przodu, łapiąc Gryfonkę za nogi, co skończyło się tym, że po raz drugi tego dnia wylądowali na zmarzniętej ziemi. Po chwili szamotaniny, blondyn wreszcie zdołał chwycić różdżkę Hermiony i oddalić się z nią na bezpieczną odległość. Hermiona wstała, klnąc i złorzecząc na Ślizgona, podczas gdy ten chował jej różdżkę do swojego plecaka. Zanim zdążyła do niego podejść, oznajmił:
— Nawet o tym nie myśl. Nie po to uganiałem się za małpami, o mało co nie zostałem zjedzony... i to dwukrotnie, przeprawiałem się przez cholerny lodowiec, żebyś ty teraz wszystko zaprzepaściła. Jesteśmy już w połowie turnieju i nic, zaprawdę powiadam ci: NIC nie jest w stanie mnie przekonać do rezygnacji.
— A jak zamierzasz ukończyć turniej? Przez ciebie straciliśmy mój plecak, który został na górze, a co za tym idzie: nie mamy ani namiotu ani krzesiwa, ANI kompasu.
Blondyn zagryzł wargi, przyjmując do wiadomości bolesną stratę. Poprawił plecak i ruszył przed siebie. Gdy mijał Gryfonkę, powiedział:
— Bywało już gorzej. Namiotu w lesie i tak byśmy nie rozbili. Naprawdę żadna strata. To jak: idziesz czy zostajesz?
Rozdrażniona dziewczyna, nie mając innego wyjścia, ruszyła za Ślizgonem wzdłuż strumienia.
— Nienawidzę cię, Malfoy. Jeśli tu zginę, to osobiście cię zabiję.
Po godzinach marszu oboje byli zmęczeni i przede wszystkim głodni. Na domiar złego, ciągle nigdzie nie było widać rzeki. Jeśli tak dalej pójdzie, już dziś wyczerpią im się ostatnie zapasy żywności i Malfoy nie będzie miał innego wyjścia, jak tylko przyznać się do porażki.
Trudy turnieju odbiły się nie tylko na ich samopoczuciu, ale przede wszystkim na ciele. W ciągu niespełna dwóch tygodni oboje stracili na wadze, ponadto Malfoy z przerażeniem stwierdził, że traci także masę mięśniową.
Skierowali się z powrotem do lasu, szukając schronienia przed deszczem. Jako że stracili namiot, musieli zbudować szałas. Hermiona, znając już pewne zdolności Ślizgona w tym zakresie, nie martwiła się o schronienie. Bardziej przerażał ją fakt utraty krzesiwa, a co za tym idzie, byli praktycznie pozbawieni możliwości rozpalenia ogniska. Brak ognia prowadził nie tylko do braku ciepła, wzrastało też prawdopodobieństwo przybycia nieproszonych gości. Z ponurych myśli wyrwał ją głos Ślizgona:
— Hej, Granger, czy to jest jadalne? — spytał, wskazując na drobne owoce.
Gryfonka podeszła bliżej i przyjrzała się roślinie. Nadal była wściekła na Malfoya za to, że okradł ją z różdżki, jednak widok czegoś do jedzenia sprawił, że chwilowo zapomniała o urazie. Chwilowo. Odwróciła się do blondyna i z uśmiechem powiedziała:
— Dziś na kolację będą jeżyny.
— Pewna jesteś, że się tym nie struję?
Kasztanowłosa spojrzała na niego z politowaniem, lekko się uśmiechając z powodu przesadnej troski Ślizgona o swoją osobę.
Arystokrata wyjął z plecaka puste puszki po konserwie i podał je Gryfonce. Już po chwili napełnione były drobnymi owocami.
Znaleźli odpowiednie miejsce na nocleg i wspólnie zabrali się za budowę szałasu. Występująca tu roślinność skutecznie uniemożliwiała im zbudowanie schronienia na wzór tego z Amazonii. Las składał się głównie ze świerków i olch. Hermiona zbierała iglaste gałęzie, które miały uszczelnić budowlę, natomiast Draco odpowiadał za zdobycie czegoś, co stanowiłoby podstawę konstrukcji.
Po chwili wrócił do obozu, taszcząc za sobą trzy dość duże gałęzie olchy, które następnie wbił w ziemię i związał ze sobą. Hermiona już chciała wykładać ściany szałasu, jednak Ślizgon podszedł do niej i wyrwał jej gałązki z rąk.
— Nie ma mowy, Granger. Nie chcę, żeby mi kapało na głowę, gdy będę smacznie spał.
— Jak chcesz, tylko później nie narzekaj, że musisz robić wszystko sam.
Dziewczyna nie chciała dyskutować na temat swoich zdolności budowniczych, mieli przecież okazję podziwiać jej cud architektoniczny w lasach Amazonii. Przykucnęła i obserwowała pracę Ślizgona, który z największą precyzją układał uszczelnienie szałasu. Gdy skończył i mogła się dokładniej przyjrzeć budowli, zmarszczyła brwi, głęboko się nad czymś zastanawiając.
Nie… nie zrobiłby tego. Co prawda obwinia mnie o próbę zamachu na swój arystokratyczny żywot, ale nie zrobiłby tego… A jeśli tak?!”.
Postanowiła rozwiać swoje wątpliwości i zapytać Ślizgona o problematyczną kwestię.
— Hmm, Malfoy?
— Co?
Hermiona wzięła głęboki wdech i oznajmiła:
— Nie zmieszczą się tu dwie osoby.
— Mam tego świadomość.
A jednak to zrobił!”.
— Co ja ci takiego zrobiłam?! To ty mnie tu trzymasz na siłę i jeszcze do tego mam spać na zewnątrz? Wszystkiego się po tobie spodziewałam, ale nie tego. Wiesz, kim jesteś?! Kanalią! I Merlin mi świadkiem, zrobię wszystko, żebyś nie ukończył tego turnieju!
Ślizgon słuchał jej podniosłego wywodu z rękami założonymi na piersi. Jego stoicki spokój jeszcze bardziej nakręcał wiązankę wyrzutów, oszczerstw i obietnic zemsty. Gdy dziewczyna zamilkła, by złapać oddech, zapytał:
— Skończyłaś już? Raz: szałas jest mały, bo zbudowanie większego mogłoby zaburzyć jego stabilność. Dwa: owszem, jestem kanalią i bardzo mi to pasuje. I trzy: początkowo myślałem, żeby zmieniać się z tobą na warcie, jednak twój pomysł zostawienia się na zewnątrz coraz bardziej mi się podoba.
Gryfonka zmieszała się i wydukała tylko:
— Ach, tak… przepraszam.
Ślizgon wybuchnął śmiechem, widząc zakłopotanie dziewczyny.
— Nie no, Granger… rozbrajasz mnie — powiedział, po czym wyjął z plecaka ostatnią puszkę konserwy i podzielił ją na pół.
Po skończonej kolacji dziewczyna pierwsza położyła się spać, zostawiając arystokratę przed szałasem. Przez długi czas rozpamiętywała dzisiejszy dzień i z niepokojem patrzyła na najbliższą przyszłość. Właśnie skończyły im się zapasy jedzenia, co więcej, pochłonięty żądzą zwycięstwa, Ślizgon nie chciał słuchać o wycofaniu się z turnieju. Gdy tak leżała w jego śpiworze, do głowy przyszedł jej pewien pomysł: przecież za jakieś trzy godziny nastąpi zmiana warty, a to doskonała okazja, by odzyskać różdżkę i wycofać się z turnieju. Zasnęła z myślą, że już niedługo znajdzie się w swoim wygodnym łóżku w Hogwarcie.
Niestety, kilka godzin później nadal była na Alasce i próbowała przełknąć gorycz porażki. Po zmianie warty odczekała, aż Ślizgon zaśnie i zabrała się do przeszukiwania jego plecaka. Nigdzie ani śladu ich różdżek. Po chwili zastanowienia stwierdziła, że Malfoy pewnie trzyma je przy sobie. Zdeterminowana, by je zdobyć, postanowiła przeszukać chłopaka. Najciszej jak się tylko da, rozsunęła śpiwór i po omacku starała się znaleźć swoją własność. Ucieszyła się, gdy wyczuła dobrze jej znany kształt. Nachyliła się, by wyciągnąć z kieszeni Ślizgona swoją różdżkę…
— Nawet… o tym… nie myśl, Granger.
Na dźwięk spokojnego głosu Malfoya, dziewczyna podskoczyła z piskiem, uderzając głową o niskie sklepienie szałasu.

***

Następny dzień był chyba tym najgorszym w całym turnieju. Wyczerpująca wędrówka wzdłuż strumienia, nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. I choć byli coraz bliżej świstoklika, głód i zmęczenie skutecznie odbierały im radość ze zbliżającego się kresu tego etapu.
Przełom nastąpił dwa dni później, gdy w końcu dotarli do rzeki. Ich żołądki już dawno zapomniały o wczorajszym obiedzie, na który składały się surowe jaja, znalezione przez Malfoya w ptasim gnieździe. Chłopak dwoił się i troił, by tylko nie dawać Gryfonce zbyt wielu powodów do narzekania, świadom tego, że są tu tylko i wyłącznie z jego woli.
Dziewczyna chodziła wzdłuż brzegu, szukając czegoś, co mogłoby posłużyć za podpałkę. Po pierwszej nocy spędzonej w zupełnej ciemności Hermiona wzięła sobie za punkt honoru znalezienie krzesiwa. Przez całą ich wędrówkę rozglądała się za dobrze jej znanymi kamieniami i w końcu odniosła sukces. Mogła znieść wszystko: zimno, głód, zmęczenie, ale za całe złoto Banku Gringotta nie zniosłaby jeszcze jednej nocy bez odrobiny światła.
Po chwili z lasu wyszedł Ślizgon, ciągnąc za sobą dość dużych rozmiarów gałąź. Odłamał niepotrzebne odnogi i udało mu się uzyskać coś na kształt harpuna. Tak wyposażony, wszedł na płyciznę i zaczął wypatrywać kolacji. Chwilę później przygwoździł rybę do dna rzeki i chwycił ją, by następnie odrzucić na brzeg.
Niespełna pół godziny później Hermiona z uśmiechem przyglądała się trzem okazałym łososiom. Rozpaliła ognisko (nie bez pomocy Malfoya) i zabrała się za oporządzanie ryb.
— Wiesz co, Granger? Dobrze się składa, że udało mi się coś złapać na kolacje — oznajmił Ślizgon, gdy odpoczywali przy dogasającym ognisku.
— Tak? A dlaczego?
Ślizgon uśmiechnął się pod nosem.
— Bo zauważyłem, że o wiele lepiej znosisz złe wiadomości, gdy jesteś najedzona.
Gryfonka spięła się, słysząc dobrze już jej znany ton, zwiastujący kłopoty. Cokolwiek miał jej do powiedzenia, nie były to dobre wieści.
— Musimy się przeprawić przez rzekę.
— Niby jak? Wpław?!
— Jeśli będzie trzeba… — powiedział ze stoickim spokojem, wchodząc do rzeki i badając kijem dno. Po chwili powrócił do ogniska i oznajmił: — Nie jest źle, da się przejść, woda będzie sięgać co najwyżej do pasa… znaczy się... mnie będzie sięgać najwyżej do pasa, ty możesz się trochę podtopić — dodał, patrząc krytycznie na wzrost Gryfonki, po czym bez słowa rozpiął kurtkę i schował ją do plecaka. To samo zrobił ze swetrem i podkoszulkiem.
— Odbiło ci?! — spytała dziewczyna, na widok rozbierającego się przed nią Ślizgona.
— Nie, Granger, nie odbiło. Po prostu nie chcę później marznąć w mokrych ciuchach. Tobie radziłbym zrobić to samo.
Nie wierząc, że to robi, kasztanowłosa zaczęła zdejmować kolejne warstwy ubrania, zostając w bieliźnie i białym podkoszulku. W plecaku Malfoya wylądowała jej kurtka, sweter i spodnie. Nie miała zamiaru paradować przed nim w samej bieliźnie. Najwyraźniej blondyn nie miał podobnych dylematów, bo stał w samych bokserkach, przywiązując do siebie linę, której już kiedyś użyli przy przeprawie przez lodowiec.
— Tym razem ja idę pierwszy — oznajmił i obwiązał Gryfonkę w talii, po czym wziął swój plecak i, unosząc go ponad głowę, wszedł do rzeki.
Zimna woda uderzyła w ich ciała, powodując pieczenie i odrętwienie. Hermiona nie byłaby w stanie sama zmusić się do postawienia kolejnego kroku, gdyby nie przymus ze strony Malfoya, który szedł przed siebie, by nie dać sobie ani chwili na rozmyślanie o tym, jak bardzo jest mu zimno. Kasztanowłosa patrzyła z zawiścią na Ślizgona, któremu woda sięgała zaledwie do klatki piersiowej. Ona sama była praktycznie cała zanurzona, nie licząc głowy wystającej ponad taflę wody.
Gdy dotarli na drugi brzeg, arystokrata od razu zaczął wkładać na siebie suche ubrania. Zdziwiła go nieobecność Gryfonki, myślał, że od razu rzuci się po swoje rzeczy.
Hmm… jestem prawie pewny, że była tuż za mną” — pomyślał i odwrócił się, by zobaczyć, co się z nią stało.
Hermiona stała przy brzegu, trzęsąc się z zimna. Mokra koszulka przykleiła się do jej ciała, nie pozostawiając wiele dla wyobraźni. Czarna bielizna była wyraźnie widoczna przez przezroczystą teraz tkaninę, która ledwo co zasłaniała pośladki Gryfonki. Chcąc nie chcąc, Draco musiał przyznać, iż był to obraz, na którym warto było zawiesić oko. Potrząsnął głową, chcąc pozbyć się tych niebezpiecznych myśli.
— Granger, chodź tu i się ubieraj!
Ślizgon zaklął pod nosem, widząc, że dziewczyna w ogóle nie reaguje na jego słowa. Wyciągnął z plecaka rzeczy kasztanowłosej i podszedł do niej. Jednym sprawnym ruchem ściągnął z niej przemoczoną koszulkę, by następnie naciągnąć przez głowę gruby sweter. Podał jej spodnie, które automatycznie chwyciła i przez chwilę stała nieruchomo. Chcąc się upewnić, czy aby na pewno dziewczyna zrobi z nimi to, co powinna, ujął jej podbródek i podniósł go nieco, by ich spojrzenia się spotkały.
— Granger, to są spodnie. Masz je ubrać, rozumiesz?
Po chwili wpatrywania się w stalowe tęczówki dziewczyna zmrużyła gniewnie oczy i warknęła:
— Ty…
Ślizgon uznał, że dotarło do niej, że ma się wreszcie zacząć ubierać i podszedł do swojego plecaka, by założyć kurtkę. Po chwili dołączyła do niego Hermiona, która ledwo co powłóczyła zmarzniętymi kończynami.
— W porządku, Granger?
— Nnn nn niee nienn —Draco zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy aby Gryfonka nie doznała trwałego uszkodzenia mózgu. — Nniiennnawidzę cię, Malllfoy…
— Ufff, a już myślałem, że źle z tobą. Nie ociągaj się, bo będzie gorzej. Przed zapadnięciem zmierzchu, musimy znaleźć jakieś schronienie, jako że przez ciebie nie mamy już namiotu.
Tak więc szli, chcąc za wszelką cenę jak najszybciej wydostać się z tego miejsca, ale najpierw musieli zorganizować sobie nocleg. Brak namiotu utrudniał to zadanie, a jako że obecnie znajdowali się w obszernej dolinie, na której nic praktycznie nie rosło, mogli też zapomnieć o budowie szałasu. Wybrali więc najbardziej miękki kawałek ziemi i zabrali się za rozpalanie ogniska. Draco wyciągnął z plecaka swój śpiwór i wskazał go Gryfonce, a sam usiadł przy niej na ziemi i rozpoczął wartę. Z irytacją sprawdzał co chwilę zegarek, nie mogąc doczekać się, aż znajdzie się w ciepłym śpiworze. Noc wydawała się zimniejsza od innych, być może dlatego, że zawsze namiot czy też szałas stanowiły pewną ochronę od wiatru. Teraz musiał obejść się bez tego.
Uśmiechnął się, słysząc alarm zegarka.
— Granger, wyłaź! Twoja kolej.
Czekał, aż dziewczyna wygramoli się ze śpiwora i zajmie miejsce warty. Z szybkością światła znalazł się w wygrzanym przez dziewczynę legowisku i szukał wygodnej pozycji do snu. Ciągłe kichanie Gryfonki i szczękanie przez nią zębami uniemożliwiały mu zaśnięcie. Nie dziwił się jej, on sam ledwo znosił siedzenie na twardej, zimnej ziemi i skazanie na znoszenie silnych podmuchów wiatru. Nie wierząc, że to robi, podniósł się z miejsca i powiedział:
— Chodź tu, Granger.
— Co?
— Pospiesz się, bo drugi raz nie powtórzę — warknął zirytowany.
Hermiona nieśmiało podeszła do śpiwora i wgramoliła się z powrotem do środka. Było im razem ciasno, ale przynajmniej ciepło. Kasztanowłosa otworzyła oczy i ujrzała wpatrzone w nią stalowe tęczówki, odległe zaledwie o kilka centymetrów.
— Ani słowa o tym w Hogwarcie.
Dziewczyna skinęła głową i zamknęła oczy, chcąc jak najszybciej zasnąć. Po chwili oddech Ślizgona stał się spokojny i miarowy, świadcząc o tym, że blondyn już śpi.
Ona jednak nie miała tego szczęścia. Chłopak ze względu na swoje, nieco większe niż jej, rozmiary przeżył epizod z rzeką bez żadnych długotrwałych skutków. Hermiona nadal nie mogła się ogrzać, jej ciało przeszywały igiełki mrozu, jakby nadal zanurzona była w wodzie. Silne podmuchy wiatru również nie ułatwiały sprawy.
Lecz nie tylko to sprawiało, iż nie mogła zasnąć. Bliskość Ślizgona skutecznie odpędzała od niej upragniony sen. Chyba jeszcze nigdy nie była tak blisko niego, całe jego ciało stykało się z jej ciałem i gdyby nie grube kurtki, mogłaby poczuć, jak twarde krawędzie mięśni dopasowują się do jej delikatnych krągłości.
Błądziła wzrokiem dookoła, jednak ten uparcie wracał do arystokraty. Przyjrzała mu się dokładniej. Dopiero teraz dostrzegła takie niuanse jak niewielka blizna w kształcie ziarenka ryżu nad brwią. Albo to, że jeden z kącików ust jest nieco wyżej, co nadawało im wiecznie drwiący wygląd. I kiedy tak na niego patrzyła, przypomniała sobie jak jeszcze nie tak dawno te same usta muskały jej własne.
Oblizała dolną wargę, próbując pozbyć się uczucia mrowienia. Z niezadowoleniem zrugała się za kierunek, w jakim pobiegły jej myśli i zamknęła oczy, próbując ignorować futro, które pod wpływem wiatru, co rusz drażniło jej nos.
— APSIIK!
Ślizgon otworzył oczy i z obrzydzeniem spojrzał na dziewczynę, która wzdrygnęła się, widząc na jego twarzy żądzę mordu.
— Na zdrowie, Granger — wysyczał.
Wyczuła, jak chłopak ociera twarz, by w następnej chwili złapać ją za ramiona. Pomimo braku przestrzeni zdołał jakoś okręcić ją w drugą stronę. Hermiona byłaby nawet zadowolona z takiego obrotu sprawy, gdyby nie fakt, że chłopak w dalszym ciągu przytrzymywał jej nadgarstki, jednocześnie ją obejmując. Próbowała się wyswobodzić z jego uścisku, jednak uzyskała tylko tyle, że blondyn mocniej objął ją ramieniem. Nie pozostało jej nic innego, jak tylko pogodzić się z tym faktem. Zasnęła w jego ramionach.
Wstali przed świtem, chcąc narobić drogi. W pośpiechu zjedli śniadanie, na które składały się resztki wczorajszej ryby. Byli w o wiele lepszych nastrojach, jako że, zgodnie z mapą, już dzisiaj powinni odnaleźć świstoklik.
Nagle powietrze przeszył huk. Prefekci naczelni podskoczyli, rozglądając się w poszukiwaniu źródła owego dźwięku.
Kolejny huk.
— To wystrzał... tu muszą być myśliwi — powiedziała, w końcu rozpoznając dźwięk, dobiegający z odległego lasu.
— To dobra czy zła wiadomość?
— Czyżbym słyszała nutkę paniki w twoim głosie?
— Dziwisz mi się? Moje ostatnie spotkanie z mugolskimi tubylcami nie należało do udanych — chłopak wzdrygnął się na tamto wspomnienie. — Wracając do tematu, to dobrze czy źle, że tu są?
— Zobaczymy.
Po godzinnej wędrówce, zauważyli, zaparkowany na skraju lasu samochód terenowy. Dziewczyna odwróciła się do Ślizgona i zaproponowała:
— Może poszukamy właściciela i spytamy, czy by nas nie podwiózł? Zaoszczędzilibyśmy sporo czasu.
Hermiona uważnie przyglądała się twarzy arystokraty, na której malowała się niepewność. Chcąc przekonać blondyna do swojego pomysłu, dodała:
— Spokojnie, nikt nie będzie cię chciał zjeść.
Gdy tylko to powiedziała, usłyszeli groźny ryk, wydobywający się z lasu. Stanęli jak spetryfikowani na widok zmierzającego w ich kierunku wielkiego, brązowego niedźwiedzia grizzly. Przez moment Hermiona miała nadzieję, że uda im się ponownie wywinąć z tego bez poważniejszych uszkodzeń, jednak została brutalnie sprowadzona na ziemię, gdy zwierzę, patrząc prosto na nich, ryknęło i ruszyło w ich stronę.
— Jak to było? Nikt nie będzie chciał mnie zjeść?!
— Nie panikuj, Malfoy. Zrób coś!
Ślizgon rozejrzał się w poszukiwaniu ratunku. Jego wzrok zatrzymał się na pobliskim samochodzie. Spojrzał na Gryfonkę i spytał:
— Umiesz tym jeździć?
Dziewczyna skinęła głową i bez słowa pobiegła w stronę samochodu. Arystokrata poszedł za jej przykładem. Jako pierwszy dotarł do auta, wsiadł z lewej strony pojazdu i rzucił plecak na tylne siedzenie, nie zwracając uwagi na dwa podłużne przedmioty, które wypadły z jego bocznej kieszeni i stoczyły się na podłogę.
Hermiona tuż przed autem potknęła się i dosłownie prześlizgnęła się do drzwi. Szarpnięciem otworzyła je i szybko weszła do środka. Odruchowo wyciągnęła ręce, by chwycić kierownicę i zamarła, gdy dłonie natrafiły na pustkę. Przełknęła ślinę i spojrzała przed siebie.
— Jasna cholera — usłyszała szept Dracona.
Spojrzała na niego. Blondyn siedział wciśnięty w fotel, chcąc znaleźć się jak najdalej od kierownicy. Wpatrywał się w nią podejrzliwe jak zahipnotyzowany, jakby spodziewał się, że ta lada chwila zamieni się w gotową do ataku sklątkę tylnowybuchową.
— W Ameryce jest ruch prawostronny.
— Granger, twoja spostrzegawczość stale mnie zadziwia — odpowiedział sarkastycznie, nie odrywając oczu od kierownicy.
— No co się tak patrzysz?! Odpalaj! — krzyknęła przerażona, widząc w bocznym lusterku biegnącego w ich stronę niedźwiedzia.
— Niby jak?! Tu nie ma żadnego drewna!
Dziewczyna przysunęła się do niego i przekręciła kluczyk w stacyjce. Usłyszeli odgłos pracującego silnika.
— Granger, ja nie…
— Malfoy! Nie ma czasu się przesiadać, wciśnij sprzęgło — poinstruowała go kasztanowłosa, zapinając pasy.
— ŻE CO?!
— Środkowy pedał.
— GRANGER!
Gryfonka, nie chcąc tracić czasu na tłumaczenie arystokracie terminów związanych z mechaniką, odpięła pas bezpieczeństwa i nachyliła się, by ręką przycisnąć odpowiedni pedał. Ruszyli do przodu, zwiększając dystans pomiędzy nimi a rozjuszonym niedźwiedziem. Hermiona zerknęła na autentycznie przerażonego Ślizgona za kierownicą, który sprawiał wrażenie, jakby nie za bardzo wiedział, co się teraz dzieje.
— Całkiem interesująca pozycja, Granger — powiedział z ironicznym uśmieszkiem, powoli zaczynając przyzwyczajać się do prowadzenia auta.
— Tobie to tylko jedno w głowie, Malfoy — warknęła Hermiona i zerknęła za siebie, żeby sprawdzić, czy są już bezpieczni. Odetchnęła z ulgą, nie zauważając w pobliżu groźnego zwierzęcia.
— Co się dziwisz? Zostałem wysłany najpierw do dżungli, teraz do lodowca, a jedyną moją towarzyszką jest, delikatnie mówiąc, niezbyt urodziwa, pudlo podobna Gryfonka.
— Och. Więc jesteś już zdesperowany? — spytała z uśmiechem kasztanowłosa.
— I to jak, Granger. To już dwa tygodnie bez… jak to było?... ach tak, bez mieszania w kociołku — przytaknął Draco, zerkając na dziewczynę i puścił do niej oczko.
Hermiona wywróciła oczami i odwróciła się, a jej źrenice rozszerzyły się na widok sporego drzewa, stojącego na ich drodze.
— Malfoy, skręcaj! — krzyknęła i szarpnęła kierownicę w swoją stronę.
Udało im się wyminąć przeszkodę, jednak nadal jechali z zawrotną prędkością. Gdyby od tego nie zależało jej życie, Hermiona wybuchłaby śmiechem, widząc jak chłopak, próbując zatrzymać pojazd, naciska wszystkie trzy pedały, zupełnie jak typowa kobieta z mugolskich dowcipów. W końcu udało mu się zwolnić i zatrzymać samochód tuż nad skrajem przepaści. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, a ciszę przerywały tylko ich ciężkie oddechy. Draco, lekko zielony na twarzy, porwał plecak z tylnego siedzenia i opuścił pojazd z szybkością błyskawicy.
Przysiedli na pobliskim głazie, chcąc uspokoić skołatane nerwy i oszacować swoje położenie. Gryfonka wyjęła z kieszeni spodni mapę i dokładnie ją obejrzała. Wstała i rozejrzała się w poszukiwaniu celu ich wędrówki. Zgodnie z tym, co obrazowała mapa, w pobliżu powinna się znajdować jaskinia ze świstoklikiem, jednak nie zauważyła jej. Za nimi znajdował się las, przed nimi dość strome zbocze i niewielki wodospad w lodowej dolinie.
— Nie rozumiem. Według mapy to powinno być gdzieś tutaj — mamrotała do siebie, zerkając na mapę, nieświadomie obracając się przy tym.
Blondyn zaśmiał się pogardliwie.
— I znowu do akcji wkracza ta twoja słynna orientacja w terenie. Daj tę mapę profesjonaliście, Granger — rozkazał, wstając z głazu i stanowczo wyciągając dłoń po pergamin.
Gryfonka prychnęła, jednak podała mapę arystokracie. Ten parę razy obrócił ją w dłoniach i ponownie rozejrzał się. Po chwili uśmiechnął się pod nosem i schował mapę do kieszeni kurtki.
— No i? Oświeć mnie. Gdzie jest ta jaskinia? — zapytała drwiącym tonem Hermiona.
Ślizgon zignorował ją, nałożył plecak i zaczął schodzić w dół zbocza. Kasztanowłosa westchnęła i, przeklinając w myślach blondyna, podążyła za nim. Zmarszczyła brwi, widząc, że chłopak idzie wprost na wodospad.
— Emm… Malfoy?
— Taak? — spytał przeciągle, nie odwracając się do Gryfonki.
— Świstoklik miał być w jaskini.
Arystokrata tylko uśmiechnął się pod nosem. Szedł tuż przy brzegu jeziora, a gdy doszedł do lodowej ściany, obrócił się, przylgnął do niej plecami i zaczął iść bokiem po małym skrawku usłanej śniegiem ziemi w kierunku wodospadu. Hermiona po raz kolejny przeklęła w myślach Ślizgona i poszła za jego przykładem. W czasie tej przeprawy nie odrywała wzroku od cienkiego paska ziemi, po którym szła. Obawiała się, że podłoże po prostu zapadnie się pod nią i wpadnie do lodowatej wody.
— Mam nadzieję, że wiesz co robisz, Malfoy! — wrzasnęła, by przekrzyczeć narastający szum spadającej wody.
— Zaufaj mi, Granger, ze mną nie zginiesz — odpowiedział sarkastycznie, z rozbawieniem zerkając na współlokatorkę.
— Zaufać TOBIE?! W życiu.
— A jednak jesteś tu ze mną, w tym lodowym zadupiu i stąpasz po wyjątkowo niestabilnym podłożu. Bardzo łatwo byłoby się ciebie teraz pozbyć — oznajmił po chwili namysłu, patrząc na nią z niebezpiecznym błyskiem w oczach.
— Grozisz mi, Malfoy?
— A czy ja kiedykolwiek tobie groziłem? Ja tylko mówiłem, że chętnie zobaczyłbym cię martwą.
Hermiona przewróciła oczami, słysząc jego wypowiedź. Skrzywiła się, gdy lodowate krople z wodospadu zaczęły lądować na jej twarzy i reszcie ciała. Już miała na głos powiedzieć co sądzie o nim i jego cudownym pomyśle, gdy w lodowej ścianie zobaczyła wgłębienie. Jaskinia, której szukali, ukryta była za wodospadem.
Draco wszedł do środka jako pierwszy i uśmiechnął się do dziewczyny z wyższością. Na środku jaskini stał lodowy ołtarzyk, a na nim złoty puchar z wygrawerowaną nazwą ich szkoły.
— Nie wierzę, że to mówię, ale dobra robota, Malfoy — oznajmiła, razem z nim podchodząc do świstoklika.
— Niestety, nie mogę tego samego powiedzieć o tobie, Granger. Przez ciebie o mało tu nie zginęliśmy.
Hermiona już miała odpowiedzieć, gdy puchar zaczął świecić pulsującym blaskiem. Najwyraźniej dotarli do niego w ostatnim momencie. Wymienili spojrzenia i równocześnie wyciągnęli dłonie.


***

* Po przeczytaniu rozdziału zalecamy zapoznać się z artykułem Antoniego Źdźióbki w zakładce "Żongler" zatytułowanym "Nowe Ciasteczko".

19 komentarzy:

  1. Święta czas zacząć!
    Powoli już czuć świąteczną atmosferę, a w tym roku Stowarzyszenie Księcia Półkrwi bierze aktywny udział w jej tworzeniu!
    Niniejszym, mamy zaszczyt zaprosić Was do udziału w naszym konkursie. :)
    KLIK!
    Pozdrawiamy
    Zespół SKP

    Przepraszam, że pod postem, ale nie widzę nigdzie zakładki SPAM

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział! Tak dalej dziewczyny :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudo^^ Jestem ciekawa jaka teraz będzie kraina.
    Zapraszam do siebie
    Pozdrawiam
    Nattu^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniały rozdział. Czekam z niecierpliwością na następny, weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział jak zawsze wspaniały ;)
    Malfoy umie sobie radzić w każdej sytuacji ciekawe skąd to wszystko wie?
    Czekam na next
    Pozdrawiam
    Arcanum Felis
    http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudny mam nadzieję, że wyladują w mieście zakochanych, w Paryżu; )

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja nie wierzę, że oni się jeszcze nie pozabijali xD Nie dziwię się Hermionie, że chce zrezygnować, ja bym w tym survivalu nie wytrwała a do tego jeszcze Malfoy.. Ale widać, że się chłopak zaczął przywiązywać. I już razem w śpiworze, uroczo :D Pozdrawiam i jak zwykle wyczekują ciągu dalszego tej świetnej historii.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiedziałam, że wylądują na Alasce lub innym skutym lodem miejscu. Nie powiem kolejny etap do łatwych również nie należał, choć z pewnością relacja naszych bohaterów nieco się polepszyła, chociaż to może za dużo powiedziane. Nie mniej jednak takie drobne gesty jak niesienie plecaka, czy spanie w jednym śpiworze pozwalając z optymizmem patrzeć w przyszłość. Kto wie, jak to będzie na trzecim etapie, nie mówić o Hogwarcie.
    Rozdział oczywiście rewelacyjny. Wasze opowiadanie jest aktualnie jednym z moich ulubionych. Jest bardzo interesujące i oryginalne. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Super! Jak zawsze z resztą ;). Życzę duuużo weny!
    Pozdrawiam, Hariet.

    OdpowiedzUsuń
  10. Traiłam na tego bloga wczoraj (a właściwie już przedwczoraj, bo jest po 3 :)) i, co tu dużo mówić - jest świetny! A mnie bardzo ciężko jest zadowolić, większość opowiadań odrzucam po kilku rozdziałach, tutaj jednak czekam z niecierpliwością na następny! :) życzę dużo weny i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. No i nadeszła chwila, gdzie nadrobiłam swoje zaległości. Tak się ciesze, nawet nie wiesz jak podoba mi się to opowiadanie. Pomysł z turniejem świetny, między pracą a szkołą zawsze szukam momentu by przeczytać.
    Doceniam twoje długie rozdziały i są świetne.
    Czekam na dalszy ciąg, nie mogę się doczekać ;)
    Pozdrawiam!
    http://lilylunapotterhp.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. Świetne jest to opowiadanie a wgl ten turniej. Nie mg się doczekać następnego roździału .Naprawdę !! C;

    OdpowiedzUsuń
  13. Czy Malfoy właśnie zgubił różdżki? xD Już boję się reakcji Hermiony jak się o tym dowie :')
    Jak wy dajecie radę pisać takie długie rozdziały? xD
    Lecę czytać dalej! ^^

    OdpowiedzUsuń
  14. Robi się co raz ciekawej :) Moje początkowe wątpliwości zostały rozwiane ;)
    Buziaki
    ~A

    OdpowiedzUsuń
  15. Wreszcie znalazłam czas by skończyć rozdział. Hermiona i jej podejscie do turnieju jest nad wyraz słabe. Za kotara pogardy i opryskliwości Malfoya jest bardzo dużo troski (nie koniecznie z uczuciem). Jak tylko może pomaga jej, a ona i tak wiecznie się obraża i narzeka. On sam bardzo dobrze znosi wszystko i nie zrzędzi jak stara kwoka mimo iz nie przywykł do warunków jakichkolwiek z tych dni turnieju. W końcu arystokracja ma wszystko i nic robić samemu nie musi. Hermiona jak na dziecko mugoli, i mugolka do dnia gdy pojawiły się moce magiczne kiepsko sobie w życiu radzi bez magii. Całkowicie zdała się na czary pod każdym względem zupełnie jakby zapomniała jak to jest być nie magicznym. Ona chce zepsuć cała zabawe w tym przedsiewzieciu i Malfoy dzielnie walczy o każdy dzień ich przetrwania, a ona by zginęła tam bez niego i różdżki. Mam nadzieję że Hermiona tym razem będzie milsza dla Dracona, w końcu dzięki niemu nie zamarzła na kość.
    Błędy w postaci literówek się parę znalazło, ale mimo to wysoki poziom jest i opowieść wciąga bardzo, bardzo :D

    OdpowiedzUsuń