niedziela, 22 listopada 2015

Turniej cz. 1: Witamy w Amazonii



Kolejny tydzień upłynął im na wyszukiwaniu informacji na temat Niziny Amazonki. Starali dowiedzieć się jak najwięcej, by zwiększyć swoje szanse na przetrwanie. Hermiona cały swój wolny czas spędzała w bibliotece, robiąc notatki odnośnie klimatu, roślinności i zwierząt.
Zirytowana Gryfonka uniosła głowę znad opasłego woluminu, gdy Malfoy doniósł jej kolejną stertę ksiąg.
— Ty też mógłbyś coś robić, a nie tylko dorzucasz mi pracy.
— Ciesz się, że w ogóle coś robię, Granger — odwarknął, zajmując krzesło obok, po czym otworzył jedną z książek na zaznaczonej stronie.
— Zwariowałeś? — oburzyła się dziewczyna, patrząc na zagięty róg strony podręcznika.
— Jakoś musiałem to zaznaczyć. Poza tym chyba nikomu krzywda się nie stała. Patrz, tu masz dział poświęcony roślinom jadalnym.
Draco niezbyt delikatnie położył wolumin na biurku przed kasztanowłosą, stukając palcem w tytuł rozdziału.
— Teraz zajmuję się czymś innym — powiedziała Hermiona, zamykając książkę i odkładając ją na stertę z podręcznikami z roślinnością.
— Niby czym? — spytał kpiąco Draco, zakładając ramiona na piersi.
— Ilością opadów.
— I myślisz, że to, ile deszczu na ciebie spadnie, jest ważniejsze od tego, czy nie zatrujesz się jakimś zielstwem? Bądź pewna, że jeśli zaczniesz haftować i toczyć pianę z ust, ja ci nie pomogę.
Gryfonka zgromiła go wzrokiem, dopisała ostatnią uwagę i odłożyła wolumin na stertę wykorzystanych już ksiąg. Blondyn ponownie położył przed nią podręcznik z jadalną roślinnością, uśmiechając się przy tym z wyższością. Hermiona po raz ostatni spojrzała na niego z irytacją i zaczęła czytać wybraną przez Ślizgona książkę. Musiała przyznać, że wspólna praca szła im całkiem sprawnie, mimo denerwujących i kąśliwych uwag jej współlokatora, chociaż parę razy miała ochotę, by porwać ze stolika jedną z ksiąg i roztrzaskać głowę sarkastycznego arystokraty.
Z upływem czasu rósł stos przeczytanych podręczników. Hermiona zerknęła przez okno i zmarszczyła brwi, widząc czarne już niebo. Całkowicie straciła poczucie czasu, co z resztą często jej się przydarzało, gdy przebywała w bibliotece. Spojrzała na Malfoya, z którego już dawno ulotnił się zapał i jakiekolwiek chęci do dalszego wyszukiwania informacji. Znużony blondyn siedział, podpierając głowę ręką wspartą o biurko. Drugą dłonią zaczął wystukiwać o blat stały rytm, co niesamowicie denerwowało Gryfonkę.
— Mógłbyś przestać? Drażni mnie to.
Draco uniósł brew, co było jedyną reakcją na prośbę dziewczyny.
— I bądź tu mądry… Jak tu siedzę — źle. Jak mnie nie ma — jeszcze gorzej — wymamrotał leniwie.
— Byłoby dobrze, gdybyś coś robił, Malfoy.
— Znalazłem ci wszystkie cholerne książki o Amazonii, zaznaczyłem strony z istotnymi informacjami, a tobie jeszcze mało! Czy ciebie w ogóle można jakoś zadowolić? Jeszcze tu siedzę i marnuję swój czas, żebyś nie doniosła na mnie, że ci nie pomagam… I tak już od kilku dni! Mam tego dosyć! Nie pisałem się na ten idiotyczny turniej i…
— No to sobie idź, ja cię nie trzymam — przerwała mu Hermiona, wiedząc, że jeśli tego nie zrobi, monolog Malfoya potrwa jeszcze jakieś pół godziny.
Nie pierwszy raz przerabiali tę sytuację. Blondyn zacisnął szczękę, jednak nic nie odpowiedział. Wstał, przewracając przy tym krzesło i opuścił czytelnię. Kasztanowłosa westchnęła i podniosła mebel. Przejrzała swoje notatki i uznała, że ma już wszystkie najważniejsze informacje. Poodnosiła książki, oprócz tej z jadalną roślinnością. Podręcznik zawierał kolorowe zdjęcia, przedstawiające rośliny trujące i te nieszkodzące człowiekowi. Uznawszy, że warto będzie zapamiętać, jak dokładnie wygląda każda z nich, wypożyczyła wolumin i schowała go do torby wraz z notatkami.
Wracając do dormitorium, myślała o jutrzejszym dniu. Ostatnie lekcje zostały odwołane z powodu przybycia do Hogwartu reprezentantów pozostałych szkół. Zadrżała na myśl o tym, że tylko godziny dzielą ją od wilgotnego klimatu równikowego, lasu deszczowego i trzech tygodni sam na sam z Malfoyem i komarami. Mnóstwem komarów. Gryfonka miała szczerą nadzieję, iż w ich plecakach znajdzie się preparat na tych małych krwiopijców.
Weszła do sypialni i z przygotowanymi rzeczami ruszyła do łazienki, by wziąć kąpiel. Zapaliła świeczki zapachowe, do wody dolała pachnący olejek. Zazwyczaj tego nie robiła, jednak należało jej się to, w końcu miała spędzić niemal miesiąc bez bieżącej wody. Zamknęła oczy, relaksując się przed patrolem.
Godzinę później była już ubrana i stojąc przed lustrem w przedpokoju plotła warkocz.
— Granger, chodź już i tak wyglądasz jak pudel.
Gryfonka zgromiła Ślizgona wzrokiem i wyminęła go, wychodząc na korytarz.
Szli obok siebie w milczeniu, każde pogrążone we własnych myślach. Hermiona już dawno nauczyła się, że lepiej jeśli tak jest. Zawsze, gdy próbowała nawiązać z Malfoyem w miarę normalną rozmowę, kończyło się to źle. Aby nie tracić czasu, dziewczyna wyjęła z kieszeni sweterka notatki i zaczęła po raz kolejny je czytać, starając się zapamiętać jak najwięcej. Mimo iż ostatni tydzień spędziła razem ze współlokatorem na szukaniu informacji, ciągle miała wrażenie, że jest ich za mało, że coś pominęli.
Draco prychnął pod nosem, widząc, jak Hermiona po raz kolejny wertuje swoje cenne zapiski. On sam także gromadził wiedzę na temat Niziny Amazonki, jednak w przeciwieństwie do współlokatorki nie miał na tym punkcie obsesji. Obecnie zastanawiał się jak zabrać ze sobą dodatkowe rzeczy takie jak kompas czy żywność. Najbardziej irytowało go to, że nie wiedział, co znajdzie się w ich plecakach.
Prefekci naczelni właśnie skręcali w boczny korytarz, gdy ktoś, najwyraźniej oglądając się za siebie, wpadł na nich. Hermiona zrobiła krok w tył, by złapać równowagę. Spojrzała z oburzeniem na włóczącego się po nocy ucznia i szczęka jej opadła, gdy rozpoznała w nim…
— Proszę, proszę… Kogo my tu mamy… Szlaban, Potter — powiedział Draco z wrednym uśmieszkiem.
— Harry? Co ty tu robisz?
Gryfon miał przyśpieszony (spowodowany zapewne przez ucieczkę przed Filchem) oddech i nieco bardziej niż zazwyczaj rozczochrane włosy. Zaklął w myślach, widząc, na kogo wpadł.
— Myślę, że miesięczne patrolowanie jeziora w godzinach nocnych dobrze ci zrobi. O ile dobrze pamiętam, Nott niedługo kończy swój szlaban… świetnie się składa, będziesz dobrym następcą — kontynuował blondyn z wyraźną satysfakcją.
Harry już otwierał usta, by zaprotestować, jednak Hermiona go wyprzedziła.
— Odbiło ci, Malfoy? Miesięczny szlaban?
— Spacerowanie po Hogwarcie w godzinach nocnych to poważne wykroczenie, Granger — odpowiedział z udawaną powagą.
Kasztanowłosa spojrzała na zegarek.
— To tylko półtorej godziny po…
— Czy ja mogę coś powiedzieć?
— NIE!
Chłopak wzdrygnął się, słysząc odpowiedź prefektów i uniósł dłonie w geście kapitulacji.
— Poważne wykroczenie, tak? Ciekawe co byś powiedział, gdybyśmy wpadli na jakiegoś Ślizgona.
— Widzisz, Granger, tu jest różnica między Gryfonami a Ślizgonami. My nie dajemy się złapać. Wracając do ciebie, Potter… znaj moją dobroć, wybieraj: miesięczny szlaban albo odjęcie pięćdziesięciu punktów.
— ŻE CO?! — wrzasnęli Gryfoni.
Draco założył ręce na piersi, po raz pierwszy ciesząc się z tego, że został wybrany na prefekta.
— To stanowczo zbyt surowa kara — powiedziała dziewczyna, czym zarobiła lodowate spojrzenie Dracona.
Zgromiła go wzrokiem i dodała:
— Ale nie możemy tego tak zostawić. Przykro mi, Harry. Nie ciesz się tak, Malfoy, robię to, bo jestem prefektem naczelnym, a nie dlatego, że ty tak chcesz.
— Oczywiście — powiedział rozbawiony blondyn.
— A więc proponuję… — zawahała się, czując błagalne spojrzenie przyjaciela — … odjąć piętnaście punktów.
Gryfon westchnął z ulgą, za to Malfoy natychmiast zaczął protestować.
— No chyba sobie żartujesz! Co to jest piętnaście punktów?! Ja bym mu odebrał co najmniej pięćdziesiąt!
— A ja uważam, że piętnaście jest w sam raz — Hermiona stanęła w obronie kolegi. — Ewentualnie można dodać jednodniowy szlaban u Hagrida.
— Mi to pasuje — wtrącił się Harry.
— Milcz, Potter — rozkazał Draco, ostrzegawczo unosząc palec, po czym ponownie zwrócił się do dziewczyny. — Szlaban u Hagrida? Już to widzę. Będą sobie siedzieć i obżerać się tymi paskudnymi ciastkami… chociaż w sumie to jedzenie ich można traktować jako karę… ale to jest zbyt delikatny szlaban. Nadal jestem za patrolowaniem jeziora.
— Na pewno nie miesięcznego.
— Ile zatem proponujesz?
— Tydz… dwa tygodnie — poprawiła się Hermiona, widząc spojrzenie współlokatora.
— Za mało. Trzy tygodnie.
— Będziecie się targować?
— TAK!
— Na czym stanęło? Ach, tak… Trzy tygodnie!
— Zapomnij, Malfoy!
— Hermiona, niech już będą te trzy tygodnie. Nie warto z nim…
— Harry, ja tu o ciebie walczę, mógłbyś mnie wspierać. Mowy nie ma, Malfoy! Dwa tygodnie!
— Niżej nie zejdę, Granger. Zasłużył na trzy.
Potter westchnął, słysząc dalsze targowanie się prefektów naczelnych.
— Sami tego nigdy nie rozwiążecie, prawda? —mruknął zrezygnowany.
Draco spojrzał na niego z zaskoczeniem.
— Nie sądziłem, że dożyję dnia, w którym Potter powie coś sensownego. Granger, idziemy z nim do dyrektorki.
— Jak chcesz — odpowiedziała pewna swego Gryfonka.
Chwilę później Harry szedł razem ze swoją przyjaciółką za Malfoyem, który prawie biegł, chcąc udowodnić, że ma rację. Cała trójka weszła do gabinetu dyrektorki, jednak nie zastali tam McGonagall. Hermiona wyczarowała patronusa i wysłała wiadomość do nauczycielki. Pozostało im tylko czekać.
— Co się dzieje? — spytała Minerva, wchodząc do środka. Widać było, że jeszcze przed chwilą spała.
— Mamy problem. Ten tutaj wałęsał się po szkole i nie możemy dojść do porozumienia w sprawie jego szlabanu — wyjaśnił Ślizgon, z wyższością patrząc na Gryfona.
— Słucham?
Hermiona już otwierała usta, by dokładniej wyjaśnić całą sprawę, gdy McGonagall dodała:
— Obudziliście mnie tylko dlatego, że nie potraficie wyznaczyć kary jednemu z uczniów?
Gryfonka zarumieniła się i spuściła głowę.
— Potter, przez dwa tygodnie dołączysz do szlabanu pana Zabiniego. Będziecie razem wsmarowywać specyfiki w chore drzewa w Zakazanym Lesie pod nadzorem Hagrida. A wy — zwróciła się do prefektów — wracajcie już do swojego dormitorium. Koniec z dzisiejszym patrolem… chyba że także chcecie zadbać o okoliczną roślinność.

***

Draco wszedł do Wielkiej Sali, w której znajdowała się już większość uczniów Hogwartu. Podekscytowane szepty wypełniły pomieszczenie, a wszystkie spojrzenia zwróciły się w jego kierunku. Z dumą usiadł przy stole Slytherinu, czekając na przybycie pozostałych reprezentantów. Nie planowano spektakularnych wejść, tak jak na Turnieju Trójmagicznym, goście mieli przybyć dzięki sieci Fiuu. Salę udekorowano, zwieszając z sufitu cztery płótna z godłami domów i jeden z herbem Hogwartu nad stołem nauczycielskim. Filch miał ciężki tydzień, w którym sprzątał każdy, nawet najmniejszy kąt zamku, czego nie ułatwiali mu uczniowie. Woźny mógł wreszcie odetchnąć z ulgą, gdy nastał dzień, w którym rozpoczynał się turniej.
Pół godziny później, gdy do Wielkiej Sali weszła dyrektorka, rozmowy ustały, a wszyscy zgromadzeni skierowali na nią wzrok.
— Witam wszystkich. Hogwart spotkał wielki zaszczyt, ponieważ to właśnie u nas rozpocznie się pierwsza edycja Turnieju Międzyszkolnego. Za chwilę dołączą do nas reprezentanci pozostałych szkół. Proszę was, abyście przyjęli ich z otwartymi ramionami — McGonagall odczekała chwilę i kontynuowała:
— Zapraszam reprezentantów szkoły imienia Korneliusza Agryppy, Mike’a Jonhsona i Victorię Erickson oraz ich opiekuna Thomasa Andersona, którzy przybyli do nas ze Stanów Zjednoczonych.
Do sali weszło dwoje uczniów, z ciekawością rozglądając się dookoła, i młody mężczyzna, który prowadził swoich podopiecznych z szerokim uśmiechem na ustach. Anderson podszedł do dyrektorki Hogwartu i wymienił z nią uścisk dłoni, po czym stanął przy Mike’u i Victorii przed McGonagall. Czarnoskóry chłopak nieufnie spoglądał na zgromadzonych w sali.
— Zapraszam reprezentantów Akademii Barkwith: Casandrę Phinesy i Penelopę Melody oraz dyrektorkę Mirandę Eastwood. Nasi goście przybyli z Norwegi.
Do środka, lekkim krokiem weszły trzy blondwłose kobiety. Miranda również wymieniła uprzejmości z McGonagall i zajęła miejsce przy swoich uczennicach obok pierwszej reprezentacji. Dyrektorka zaczekała, aż w sali na powrót zapanowała cisza i kontynuowała:
— Witam gości z Japonii, reprezentantów Uczelni Asahara: Suri Hiroyuki i Aki’ego Daishi oraz dyrektora Toshiro Hara.
Do Wielkiej Sali weszła kolejna trójka osób o charakterystycznej urodzie. Drobny, łysy staruszek uścisnął na powitanie Minervę.
— Przywitajmy reprezentantów znanego już wam Instytutu Magii Durmstrang, Igora Bogdanowa i Piotra Morozowa.
Uczniowie Hogwartu przywitali grzecznymi oklaskami kolejnych przybyszy.
— I ostatni nasi goście. Reprezentanci szkoły magii Hybrix z Belgii: Nathan i Noah Lemieux wraz z ich opiekunem Lucasem Forthem. A teraz poproszę reprezentantów Hogwartu: Dracona Malfoya i Hermionę Granger.
W sali wybuchła głośna salwa oklasków i wiwatów. Prefekci naczelni z uśmiechem ruszyli do dyrektorki.
— Uważajcie na siebie. W razie niebezpieczeństwa nie bójcie się wezwać pomocy. Ważniejsze od wygranej jest wasze zdrowie i życie. Powodzenia — powiedziała McGonagall i wróciła do mównicy. — Proszę o wniesienie świstoklików i plecaków reprezentantów. Dziękuję. Turniej rozpocznie się za dziesięć minut.
Uczniowie natychmiast skierowali się ku Hermionie i Draconowi, życząc im powodzenia i wygranej w turnieju. Malfoy postanowił skorzystać z okazji i udzielić przyjaciołom ostatnich wytycznych.
— Nott, pamiętaj: odpowiadasz za Salazara. Masz go karmić i wyprowadzać na spacery. I nie dopuszczaj do niego Blaise’a — dodał ciszej.
Teodor skrzywił się i jęknął:
— Dlaczego to ja muszę się nim zajmować?
— Bo tylko tobie ufam na tyle, by zostawić z tobą psa.
— A ja? Przecież krówka mnie lubi — powiedział Zabini.
— Gdybym zostawił go tobie, Salazar doznałby trwałego uszczerbku na psychice. Aha, i jeszcze jedno Nott… — powiedział i razem z brunetem odszedł od tłumu uczniów. — Pod twoim łóżkiem ukryłem dla ciebie skrzynkę Ognistej tak, żeby Blaise się do niej nie dorwał.
— Co ja takiego zrobiłem?
— Zaufaj mi, zasłużyłeś — powiedział stanowczo blondyn, mimowolnie przypominając sobie swój sen i moment, w którym o mało co nie pocałował Gryfonki.
Parę metrów dalej Hermiona odbyła podobną rozmowę.
— Ginny, pamiętaj, że Krzywołap przeszedł na dietę. Nie może jeść…
— Dobra, wyluzuj, wiem o wszystkim. Obiecuję, że kiedy wrócisz, twój pupilek nadal będzie w jednym kawałku — odpowiedziała rudowłosa i przytuliła przyjaciółkę. — Uważaj na siebie i, nie wierzę, że to mówię: trzymaj się Malfoya. Może i jest wredny i podstępny, ale wygląda na takiego, co poradzi sobie w dżungli… czy gdzie tam będziecie.
— Dobrze — kasztanowłosa zaśmiała się, odwzajemniając uścisk.
— Dasz radę, Hermiono — tym razem to Harry objął Gryfonkę. — I nie trać głowy w kryzysowych sytuacjach w stylu „tu nie ma drewna!”
Dziewczyna zaśmiała się, po czym skinęła głową.
— Postaram się
Odwróciła się i stanęła oko w oko z Ronem. Chłopak odchrząknął parę razy, szukając odpowiednich słów, jednak ostatecznie wychrypiał oficjalnym tonem:
— Powodzenia.
— Proszę reprezentantów o zabranie plecaków i podejście do swoich świstoklików.
Uczniowie założyli zielone podróżnicze plecaki i ruszyli do dodatkowego stołu, na którym znajdowało się sześć pucharów. Prefekci naczelni spojrzeli na złoty kielich, z wygrawerowaną nazwą ich szkoły. Zerknęli na pozostałych uczniów, którzy wykrzykiwali ostatnie porady i życzenia.
— Możecie wyruszać za dziesięć sekund — oznajmiła dyrektorka, a młodzi czarodzieje zaczęli odliczanie.
— Myślisz, że twój kot przetrwa ten tydzień sam na sam z Salazarem, Granger? — szepnął Draco, uśmiechając się złośliwie.
— SIEDEM!
— Myślisz, że uda ci się rozpalić ognisko bez użycia magii, Malfoy? — odpowiedziała Gryfonka.
— Mam na to większe szanse niż Krzywonóg na przeżycie po zjedzeniu trutki na szczury.
— PIĘĆ!
— CO?! Powiedz, że żartujesz…
— E–e — Malfoy pokręcił głową, a jego uśmiech powiększył się.
— TRZY!
— CZEKAJCIE! GINN… — Hermiona próbowała podbiec do Weasleyówny, jednak Ślizgon złapał ją za łokieć i przyciągnął z powrotem do stołu.
— JEDEN!
Poczuli szarpnięcie w okolicy pępka, a świat wokół rozmazał się. Dziewczyna odczekała, aż zawroty głowy miną i wzięła głęboki oddech. Zgromiła spojrzeniem swojego towarzysza i wrzasnęła:
— MALFOY!
— Malfoy! — powtórzył prześmiewczo, rozglądając się po okolicy.
— OTRUŁEŚ MI KOTA!
— Po pierwsze: ta kupa sadła wcale nie przypomina kota, a po drugie, to nie jest najlepszy czas na twoje załamanie nerwowe.
— OTRUŁEŚ MI KOTA!!!
Gryfonka skuliła się, zaciskając powieki, gdy blondyn gwałtownie uniósł dłoń w kierunku jej twarzy, zupełnie jakby chciał ją uderzyć. Zmarszczyła brwi i powoli otworzyła oczy, gdy nie poczuła ciosu. Draco uśmiechnął się pod nosem i powoli wycofał dłoń. Wrzasnęła i odskoczyła w tył, gdy w jego dłoni zobaczyła małego, zielonego węża. Arystokrata zaśmiał się pogardliwie i, chcąc podroczyć się ze współlokatorką, wyciągnął rękę przybliżając do jej twarzy gada.
— Zabierz go ode mnie, Malfoy — pisnęła.
— Kobiety...
Kręcąc głową, Ślizgon odwrócił się, wziął zamach i wyrzucił swoją zdobycz.
— Em… dzięki — wykrztusiła Hermiona.
— To był tylko mały wąż, a ty już panikujesz. Jak ty tu wytrzymasz?
— Ale wiesz, że był jadowity, prawda?
— Oczywiście — prychnął, mierząc w nią pogardliwym spojrzeniem, po czym ponownie odwrócił się i wytrzeszczył oczy.
Jasna cholera!” — pomyślał, choć bardzo chciał wydrzeć się na całe gardło. Nie mógł jednak dać do zrozumienia współlokatorce, iż zupełnie nie miał pojęcia o tym, co trzymał przed chwilą w dłoni. Skrzywił się i zaczął wycierać ręce o koszulę, próbując zapomnieć o tym, jak niewiele dzieliło go od niechybnej śmierci.
Zamarł, gdy zorientował się, iż jego ubiór uległ zmianie. Miał teraz na sobie luźną, białą koszulę z krótkimi rękawami i beżowe spodnie z jakiegoś dziwnego materiału. Zerknął na Hermionę, która również oglądała swój nowy strój: białą bluzkę na ramiączkach i spodnie z tego samego materiału co jego, tyle że do kolan. Oboje nosili solidne, czarne obuwie.
Prefekci wymienili spojrzenia i rozejrzeli się wokół. Wszędzie otaczała ich bujna, zielona roślinność. Drzewa miały tak rozłożyste korony, iż niemal całkowicie przysłaniały czysty błękit nieba. Gdzieniegdzie wśród intensywnej zieleni wyłaniały się nieliczne czerwone kwiaty. Miejscami promienie światła przebijały się przez gęste korony, oświetlając pokrytą mchem ziemię i kamienie. W chwili, gdy w pełni dotarło do nich, gdzie się znajdują, uderzyło w nich czterdziestostopniowe wilgotne powietrze, które z powodzeniem utrudniało im swobodne oddychanie. Koszule zaczęły powoli przyklejać się do ciał reprezentantów.
Odczekali chwilę, by przyzwyczaić się do odmiennego klimatu.
— Zaczynamy?
Chłopak pokiwał głową. Zdjęli opasłe plecaki i zaczęli wyjmować ich zawartość, dokładnie ją oglądając.
— Co masz? — zapytał Draco, zerkając na kucającą obok niego dziewczynę.
— Mapę, krzemienie, jakieś suche zielsko… pewnie na podpałkę… małą apteczkę, śpiwór, linę, trochę jedzenia, dwie butelki z wodą i poradnik jak przetrwać w dziczy. A ty?
— Nożyk, śpiwór, dwa koce, kompas… Ha! A jednak go dali… jedzenie, chustki na głowę… A okularów przeciwsłonecznych nie dali! Też jakieś zielsko i…
— Co? — spytała, słysząc niewyraźnie wymamrotane ostatnie słowo.
— Dali mi maczetę…
— Że co?
— HA! Dali mi maczetę, Granger! Patrz, jaka fajna!
Gryfonka spojrzała na Dracona, któremu oczy błyszczały się jak dziecku przy rozpakowywaniu prezentów. Rzeczywiście, Ślizgon trzymał groźnie wyglądającą maczetę. Wyprostował się i zaczął nią wywijać.
— Hej, ostrożnie! Bo jeszcze sobie coś zrobisz… albo mi…
— Spokojnie, Granger, jestem profesjonalistą, brałem lekcje szermierki — odpowiedział beztrosko blondyn, zupełnie zapominając gdzie i z kim się znajduje.
— Nie jestem pe... AAA!!! — wrzasnęła Hermiona, gdy ostrze minęło jej twarz o cal.
Prefekci znieruchomieli, wpatrując się w siebie, po czym zerknęli na maczetę i spadający, jakby w zwolnionym tempie, kosmyk włosów.
Draco odchrząknął.
— To zdarza się nawet najlepszym, Granger — oznajmił i pokiwał głową, zagryzając wargę, jakby sam siebie chciał o tym przekonać.
— MALFOY!
— Nie wrzeszcz tak, nic złego się nie stało. I tak nie widać różnicy w tym gąszczu kłaków, pudlu — warknął arystokrata. Znajdowali się tu od piętnastu minut, a już dwa razy się na niego wydarła.
— Oddaj mi to — powiedziała stanowczo dziewczyna, wyciągając przed siebie dłoń.
— Nie!
— Oddaj.
— Mowy nie ma! — oznajmił Draco, obronnie tuląc do siebie broń.
— Dobra, ale jeśli wrócimy do Hogwartu i dowiem się, że mój kot nie żyje, wezmę tę maczetę i cię skrzywdzę. Oberwiesz i za Krzywołapa i za lok. Szczególnie za lok.
— Nie do końca rozumiem twój system wartości — stwierdził Malfoy, niedbale opierając ostrze o ramię.
— Nie ty jeden — odwarknęła, z powrotem wkładając rzeczy do plecaka.
Draco postanowił wziąć z niej przykład i również pochował swoje rzeczy. Po chwili założyli spakowane plecaki.
— No dobra, Granger, dawaj mi tę mapę — zarządził arystokrata wyciągając dłoń i patrząc wyczekująco na dziewczynę.
Gryfonka zmarszczyła brwi.
— Jeszcze czego! To moja mapa, była w moim plecaku. Poza tym nie znasz się na nich i w ogóle nie masz zmysłu orientacji.
— Ja nie mam zmysłu orientacji?! A kto zgubił się w Zakazanym Lesie, kiedy szukaliśmy tego przeklętego badyla? Ja czy ty?
— Słucham?! Gdyby nie ja, w ogóle byśmy do niego nie dotarli!
— Tak masz rację — powiedział arystokrata z sarkastycznym uśmieszkiem — To dzięki tobie dotarliśmy na miejsce, ale najpierw błądziliśmy ze dwie godziny na zimnie, a potem napatoczyliśmy się na psa, będącego anomalią genetyczną!
Hermiona otworzyła usta, jednak nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. Zgromiła blondyna spojrzeniem i dosłownie wcisnęła mu pergamin w dłoń.
— Proszę bardzo.
Malfoy prychnął pod nosem i rozłożył mapę. Znieruchomiał i zamrugał, widząc kręte linie i dziwne znaczki, które, prawdę mówiąc, niewiele mu mówiły. Jedyne co rozumiał to to, że mała czarna kropka oznaczała ich obecne położenie, a czerwona wskazywała miejsce, w którym ukryty był świstoklik... A może na odwrót?
Odchrząknął i zrobił, jak miał nadzieję, mądrą minę. Obrócił pergamin do góry nogami i zmarszczył brwi. Pokiwał głową, jednak po krótkim namyśle ponownie obrócił mapę. Hermiona parsknęła śmiechem, lecz zamilkła, widząc jego spojrzenie. Chłopak wyjął z bocznej kieszeni plecaka kompas i parę razy okręcił się.
— Idziemy w… tę stronę — oznajmił w końcu, starając się nadać swojemu głosowi pewny ton. — Nie! Moment… tędy — poprawił się, odwracając się w zupełnie przeciwnym kierunku.
— Czy ty w ogóle wiesz, jak działa kompas, Malfoy?
— Oczywiście, że tak, Granger — oburzył się. — Te małe badziewie jest okropne i tandetne… nie to, co zaklęcie…
— Dobrze wiesz, że nie możemy. Namiar, pamiętasz?
— Oczywiście… Wiesz co, Granger? Ta mapa jest tak banalna, że nawet ty dasz sobie z tym radę. Proszę — powiedział, wręczając jej kompas i mapę. — Masz okazję wykazać, że jesteś warta więcej niż żuk gnojownik.
Ślizgon uśmiechnął się wrednie, wiedząc, iż Gryfonka podejmie wyzwanie.
Hermiona zmrużyła oczy i zerknęła na pergamin.
— Tędy — oznajmiła, skręcając w lewo.
Zaczęła przedzierać się przez gęstą roślinność. Po godzinie była zasapana i mocno poirytowana. Warknęła, gdy po raz kolejny jedna z gałęzi uderzyła ją w twarz i wplątała się w warkocz.
— Jasna cholera! Przeklęte zielsko! Najlepiej to wszystko powycinać!
— A co się stało z zielonymi płucami Ziemi, którymi się ekscytowałaś? — zakpił Draco.
— Milcz, jak do mnie mówisz! Nienawidzę tego lasu, nienawidzę ciebie i…
Hermiona urwała, gdy coś do niej dotarło. Zmarszczyła brwi i, po raz pierwszy od kiedy zaczęli wędrówkę, obróciła się i spojrzała na współlokatora. Blondyn, w przeciwieństwie do niej miał normalny oddech, niepotargane włosy i o wiele mniej mokrą koszulę.
— Możesz mi powiedzieć — wysapała dziewczyna, opierając dłonie o kolana — dlaczego ja czuję się, jakbym miała ducha wyzionąć, a ty wyglądasz, jakbyś w ogóle się nie męczył?
— No nie wiem, Granger. Może to dlatego, że mam lepszą kondycję i nie gnam jak na złamanie karku. Może to być również spowodowane tym, że mam maczetę i nie boksuje się z lianami i resztą zielska.
Uśmiechnął się, widząc minę Gryfonki.
— Że co? — warknęła cicho, prostując się.
Arystokrata wzruszył ramionami.
— Sama jesteś sobie winna. To ty pognałaś do przodu i przez cały czas warczałaś pod nosem.
— Nie warczałabym, gdybyś przypomniał mi, że masz maczetę! Puściłabym cię pierwszego. No i czego się śmiejesz?!
— Całkiem niezłe epitety wymyślasz, kiedy jesteś zła, Granger.
— Zła to ja bywam, kiedy ktoś przeszkadza mi w nauce albo nie szanuje książek. Jak myślisz, Malfoy, jaka jestem teraz? — odwarknęła, podchodząc do chłopaka z niebezpiecznym błyskiem w oczach.
Ślizgon nachylił się do niej i teatralnie nabrał powietrza do płuc, po czym uprzejmie zapytał:
— Spocona?
— Nienawidzę cię, Malfoy! Idziesz pierwszy i lepiej, żeby żaden cholerny chwast nie stanął na mojej drodze! — rozkazała, wskazując blondynowi miejsce przed sobą.
Chłopak ruszył naprzód, uśmiechając się pod nosem. Uwielbiał się z nią drażnić i obserwować jak dziewczyna traci nad sobą kontrolę. „Żaden cholerny chwast, tak?” — pomyślał rozbawiony. Pominął jedną z gałęzi, odsunął ją, robiąc przejście dla siebie i wypuścił.
— Ała! Malfoy, ja cię zabiję! — krzyknęła kasztanowłosa, groźnie wymachując pięściami.
— Możesz spróbować, ale pamiętaj, że to ja jestem uzbrojony — odpowiedział Malfoy, odwracając się do niej i unosząc brew.
— Do czasu… pamiętaj, że zawartość plecaka się zmienia.
Szli w milczeniu: Hermiona zbyt urażona zachowaniem Ślizgona, on z kolei był zbyt zajęty manewrowaniem swoją nową ulubioną zabawką. Wreszcie dotarli do miejsca, gdzie roślinność rosła odrobinę rzadziej. Kasztanowłosa wyjęła mapę i ponownie zaczęła ją studiować.
— Tylko mi nie mów, że idziemy w złym kierunku — rzucił zaniepokojony Ślizgon, mając na uwadze poprzednie doświadczenia z Granger z mapą w ręku.
— Nie, nie zabłądziliśmy…
— Już to kiedyś słyszałem.
Hermiona założyła ręce na piersi, racząc go oskarżycielskim spojrzeniem.
— Czy ty do końca życia masz zamiar mi to wypominać?
— Tak, Granger. Kiedy już będziemy starzy i pomarszczeni… a przynajmniej ty będziesz, bo ze mną czas z pewnością obejdzie się łagodniej, co roku będę ci przysyłał krótkie liściki, przypominające o twoim niezawodnym zmyśle orientacji w terenie. A teraz daj mi coś do picia — dodał, wyciągając rękę.
Dziewczyna zdjęła plecak i wyjęła z niego jedną z dwóch butelek wody. Podała ją Ślizgonowi i, zapinając plecak, oznajmiła:
— Tylko oszczędnie, musimy najpierw znaleźć jakiś strumyk, w którym moglibyśmy… — urwała, gdy spojrzała na chłopaka, który właśnie jednym haustem opróżnił pół butelki. — Malfoy!
— Co?
— Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Właśnie mówiłam, że musimy oszczędnie gospodarować wodą, dopóki nie znajdziemy miejsca, w którym moglibyśmy uzupełnić zapasy.
— A nie uważasz, że jeśli najpierw padniemy z pragnienia, to na nic się zda to twoje oszczędzanie? — spytał sarkastycznie, podając jej butelkę. — Też się napij, nie mam zamiaru cię taszczyć do najbliższego strumienia.
Dziewczyna wykonała polecenie Ślizgona, ignorując fakt, iż tym samym przyznaje mu rację. Upiła dwa łyki i schowała butelkę do plecaka. Ponownie spojrzała na mapę i oznajmiła:
— Zdaje się, że idziemy w dobrym kierunku, ale za niedługo zrobi się ciemno i dalsza wędrówka nie będzie miała sensu. Poza tym musimy odpocząć.
— Co więc proponujesz?
— Wejdziesz na drzewo i rozejrzysz się za jakimś dogodnym miejscem na rozbicie obozu. Dobrze by było znaleźć jakąś niewielką polanę — odpowiedziała, chowając mapę do kieszeni. Podniosła wzrok i, napotykając niezadowolone spojrzenie Ślizgona, spytała: — Coś nie tak?
— Dlaczego to ja mam się bawić w cholernego małpiszona?
— Bo zrobisz to lepiej ode mnie — odpowiedziała, licząc na to, że blondyn złapie przynętę. Naprawdę nie miała ochoty na wspinaczkę. — To jak będzie: idziesz czy mam to zrobić za ciebie?
— Żebyś się połamała, a potem musiałbym cię nieść do końca turnieju? Zapomnij — odparł, po czym ściągnął plecak i rzucił go na ziemię. Spojrzał na gruby pień drzewa, wyszukując wzrokiem miejsc, po których mógłby się wspiąć.
Gryfonka z niepokojem obserwowała poczynania chłopaka. Kilkukrotnie źle dobrał miejsca, na których stawiał kolejne kroki, i o mały włos nie spadł z wysokości dwudziestu stóp. Dziewczyna zakryła dłonią oczy, nie chcąc obserwować poczynań swojego współlokatora.
Cholerna Granger, z tymi jej zachciankami. Wejdź na drzewo, Malfoy, mówili… będzie fajnie, mówili… Wcale nie jest fajnie! Skręcę sobie kark na jakimś zadupiu i nawet nikt po mnie nie zapłacze. Chociaż nie, Granger zapłacze na pewno, bo zostanie sama w tym buszu” — myślał Draco, wspinając się coraz wyżej. W końcu uznał, że jest już na takiej wysokości, która zapewni mu odpowiedni widok na okolicę. Chwycił się mocno grubej gałęzi i odwrócił.
Widok zaparł mu dech w piersiach: przed nim rozciągały się kilometry zieleni, oświetlane zachodzącym słońcem. W oddali majaczyła szeroka, kręta rzeka. „Całkiem niezła ta Amazonka” — pomyślał, obserwując taflę wody, od której odbijały się ostatnie promienie słońca. Miejscami wyglądało to tak, jakby rzeka płonęła, otoczona ciemnoróżowym niebem i niemal jaskrawą zielenią gęstych, rozłożystych drzew.
Zaczął wypatrywać jakiejś wolnej przestrzeni, w której mogliby rozbić tymczasowym obóz. Wypatrzył idealne miejsce i zaczął schodzić z drzewa.
— Tylko uważaj, Malfoy! W apteczce nie mam nic, co nadawałoby się do złamań! — wrzasnęła Hermiona, układając dłonie wokół ust.
— Doceniam to, że się o mnie martwisz…
— Wcale się nie martwię! — skłamała Gryfonka.
— … ale byłoby lepiej, gdybyś w końcu się zamknęła! Ja się tu próbuję skupić!
— Skupić? Co jest trudnego w schodzeniu z drzewa?!
— Zasadniczo?! Jest bardziej niebezpieczne od wchodzenia! Szczególnie, gdy wisisz sześć metrów nad ziemią, a jakiś cholerny babiszon cię pogania!
— BABISZON?! — dziewczyna ryknęła tak głośno, że Malfoy wzdrygnął się, a stopa oślizgnęła mu się z bezpiecznego miejsca.
Próbował chwycić się gałęzi, jednak nie dosięgnął jej i zaczął spadać. Na szczęście, upadek amortyzowały korony niższych drzew.
— Kurwa… — stęknął, gdy wylądował na ziemi i zwinął się, podkulając kolana do klatki piersiowej.
— Mój Boże! Malfoy!
Hermiona natychmiast do niego podbiegła. Upadła przy nim na kolana i ujęła jego twarz w dłonie, parę razy klepiąc go w policzek.
— Malfoy? Nic ci nie jest? — spytała drżącym głosem.
— Właśnie spierniczyłem się z dość dużej wysokości, Granger. Było fantastycznie i mam ochotę na powtórkę — wymamrotał sarkastycznie.
— Nie zamykaj oczu. Ile widzisz palców?
Ślizgon zmarszczył brwi, starając się skupić wzrok.
— Siedem, ale nie jestem pewien. Skubane zapierniczają tak szybko, jak nasz biały paw po tym, jak wlałem w niego eliksir wzmacniający.
— Poleż chwilę — poradziła i usiadła obok niego, pilnując, by nie zrobił czegoś głupiego.
— Dobrze, że mówisz, bo miałem zamiar wstać i dźwigać te głazy jak cholerne ciężarki.
Gryfonka odetchnęła z ulgą. Skoro stać go na sarkazm, nie jest z nim źle.
— Serio wlałeś ten eliksir biednemu zwierzęciu? — spytała, by przerwać krępującą dla niej ciszę.
— Mhm…
— Czubek.
Draco zmarszczył brwi i odsłonił twarz, dotąd zakrytą ramieniem.
— Co się czepiasz, Granger? Miałem pięć lat i byłem ciekawy efektu.
— Jeszcze większy czubek — prychnęła kasztanowłosa.
Arystokrata zmrużył groźnie oczy.
— Wiesz co? — zaczął, podnosząc się do siadu. — Następnym razem to ty będziesz wspinać się na jakieś cholerne drzewo, a ja będę na ciebie wrzeszczeć. A kiedy będziesz leżeć oszołomiona, wyciągnę z ciebie jakąś kompromitującą historyjkę, o której dowie się cały Hogwart.
Ślizgon wstał, otrzepując się z ziemi i założył swój plecach.
— Rusz ten paskudny tyłek, Granger. Za piętnaście minut dotrzemy na miejsce — warknął blondyn i ruszył, nie oglądając się za siebie.
Hermiona westchnęła, wzięła swój bagaż i wycelowała w plecy chłopaka mordercze spojrzenie.
— Wcale nie mam paskudnego tyłka — mruknęła do siebie.
— Masz. Na nieszczęście dla moich oczu i zdrowia psychicznego miałem okazję go oglądać.
— Akurat. Niby kiedy? — spytała zaczepnie, nie wierząc w słowa Ślizgona.
— Choćby wtedy, gdy upiłaś się na początku roku i tańczyłaś prawie naga na stoliku w salonie.
Fakt.
Kwadrans później dotarli na miejsce. Drzewa rosły tu rzadziej, tworząc coś na kształt małej polany. Zdjęli plecaki i położyli je na ziemi.
— Granger, odpowiadasz za kolację. Ja zajmę się budową schronienia — oznajmił, rozglądając się wokół.
— Dlaczego to ja mam gotować? — oburzyła się Gryfonka.
— A co? Chcesz się zamienić? — zapytał lekko już poirytowany blondyn.
Mamrocząc pod nosem, Hermiona zaczęła zbierać gałązki na ognisko. W tym samym czasie Malfoy zaczął szukać odłamanych gałęzi. W końcu wypatrzył odpowiednio długą i grubą i zaczął ciągnąć ją w kierunku ich obozowiska. Kiedy zebrał ich wystarczającą ilość, zerknął na współlokatorkę, aby ocenić jak radzi sobie z rozpaleniem ognia. Dziewczyna siedziała na ziemi, pochylając się nad stertą gałązek i kępką jakiegoś suchego zielska, uderzając o siebie dwoma krzemieniami. Widać było, że próbuje wykrzesać iskrę już od dłuższego czasu.
— Jakiś problem, Granger? — zakpił Draco, podchodząc do Gryfonki.
Dziewczyna posłała mu mordercze spojrzenie.
— Jeśli choć trochę dbasz o swoje życie lub zdrowie, nie podchodź teraz do mnie — warknęła ostrzegawczo. — Idź i buduj ten przeklęty szałas.
Ślizgon prychnął pod nosem i, kręcąc głową nad głupotą i uporem Gryfonki, zaczął budowę. Cztery najdłuższe gałęzie wbił w ziemię pod kątem prostym, tworząc kwadratowy zarys ich schronienia. Ułożył kolejne cztery gałęzie poziomo do ziemi, łącząc je w górze z poprzednimi, używając do tego lian i liny. Zadowolony ze szkieletu budowli zaczął kłaść gałęzie na górę i pokrył je długimi, dużymi liśćmi, tworząc w ten sposób dach. Podobnie dobudował ściany. Zostawił jedynie wąską przerwę, przez którą będzie można wejść do środka, a którą w razie potrzeby można zasłonić liściem.
Pokiwał głową, zadowolony z efektu końcowego i podszedł do Gryfonki, której nadal nie udało się rozpalić ogniska.
Ledwo powstrzymał się od głośnego śmiechu na jej widok. Dziewczyna siedziała skulona, otaczając kolana ramionami i z zawiścią patrzyła na dwa krzemienie, leżące przed nią. Mamrotała coś pod nosem, zapewne na nie złorzecząc. Liczne kosmyki wyplątały się z warkocza, pusząc się od wilgotnego powietrza.
Podszedł do sterty gałązek i przykucnął przed nimi naprzeciwko Hermiony.
— Granger, naprawdę sprawia ci trudność uderzenie o siebie krzemieniami tak, aby wywołać iskrę? — zakpił z wrednym uśmieszkiem na twarzy.
Kasztanowłosa spojrzała na niego wzrokiem seryjnego mordercy i warknęła:
— Zamknij się, Malfoy. Te krzemienie… coś z nimi nie tak. To nie moja wina.
— Miałaś na to godzinę i nie zrobiłaś praktycznie nic. Ja w tym czasie wybudowałem szałas i liczyłem, że kiedy skończę, zjem coś ciepłego. I co? I nic, bo jedna tępa Gryfonka nie potrafi rozpalić ogniska.
Hermiona zmrużyła oczy i cisnęła w niego krzemieniami, mówiąc:
— Taki jesteś mądry? To sam to zrób.
Draco prychnął cicho, podniósł kamienie i jednym precyzyjnym ruchem wytworzył snop iskier, które szybko przeniosły się na podpałkę i drobne gałązki. Uniósł brew i spojrzał na dziewczynę, która wpatrywała się oskarżycielsko na krzemienie.
— To dziwne, Granger, ale mnie wydają się być one całkiem w porządku. Idź, przynieś więcej drewna, musimy podtrzymywać ogień przez całą noc. Mam nadzieję, że chociaż z tym sobie poradzisz.
Hermiona, mamrocząc pod nosem, ruszyła na poszukiwania, Draco natomiast postanowił dokładnie obejrzeć zapasy żywności.
— Ktoś za to oberwie — oznajmił, wpatrując się w cztery kiełbaski, dwie konserwy i dwie butelki z wodą, z czego jedna była już na wykończeniu.
Ślizgon zmarszczył brwi szacując, że takie zapasy starczą im jeszcze na dwa dni. Najbardziej martwiła go ilość wody. Spojrzał w ciemne już niebo, myśląc o tym, że należałoby znaleźć coś, w czym będzie można zbierać deszczówkę. Wyjął z plecaka nożyk i podszedł do drzew, przyglądając się im. Znalazł takie, od którego nieco odchodziła kora i podważył kawałek ostrzem. Oderwał go i obejrzał. Był lekko wygięty i można było użyć go jako prymitywną miskę. Blondyn oderwał jeszcze kilka takich kawałków i postawił je na ziemi. Podniósł długi patyk i nabił na niego kiełbaskę. Pozostało mu już tylko czekać na Gryfonkę i dostawę gałązek.
Hermiona w końcu wróciła do obozowiska i niezbyt delikatnie odłożyła swoje zdobycze. Razem ze Ślizgonem powiększyła ognisko, wzięła jeden z patyków i tak jak blondyn nabiła na niego kiełbaskę.
Siedzieli, w ciszy przygotowując kolację. Kasztanowłosa z niepokojem rozejrzała się i przełknęła ślinę.
Mogło to wydawać się śmieszne, ale wszystkie przygody, które przeżyła podczas poszukiwania horkruksów sprawiły, że z dala od cywilizacji czuła się nieswojo. Odosobnienie przypominało jej o czasach, kiedy musiała się ukrywać, nie wiedząc, co przyniesie jutro. Wielogodzinne warty przed namiotem spędzała nad rozmyślaniem o tym, co ich czeka. Mrok i osamotnienie przyciągały pesymistyczne myśli, podobnie jak teraz. Tu z daleka od cywilizacji jedynym źródłem światła było niewielkie ognisko, a jedynym jej towarzyszem stał się znienawidzony przed latami Ślizgon.
Z zamyślenia wyrwał ją zapach spalenizny. Zamrugała zdezorientowana i spojrzała na swoją porcję, która była już doszczętnie spalona.
— Malfoy, przez ciebie spaliłam swoją kiełbaskę! — oskarżyła Gryfonka.
Blondyn uniósł brew i z rozbawieniem spojrzał na dziewczynę.
— Przeze mnie?
— Tak, przez ciebie. Czemu nic mi nie powiedziałeś?
— Nie będę robić wszystkiego za ciebie, Granger. Myślałem, że rzecz tak banalna jak pieczenie czegoś nad ogniskiem nie przekracza twoich zdolności intelektualnych. I nie patrz tak pożądliwie na moją kiełbaskę — dodał widząc spojrzenie Gryfonki.
Ponownie zamrugała i, rumieniąc się, spytała:
— Że co?
Ślizgon zaśmiał się kpiąco.
— A ty tylko o jednym, Granger… Zapomnij. Nawet kijem przez szmatę, pamiętasz?
Hermiona zarumieniła się jeszcze bardziej.
— Dobrze wiesz, o co mi chodzi. Podziel się
— Nie ma mowy, Granger, nic ci nie dam. Miałaś swoją, a to, że zajęłaś się fantazjowaniem o mnie zamiast na pieczeniu…
— Wcale nie!
— Jasne — szepnął z iście diabelskim uśmiechem.
Dziewczyna przymknęła oczy i wzięła głęboki wdech.
— Czyli się nie podzielisz?
— Nie.
— Ale ja muszę coś zjeść, a nie chcę marnować zapasów.
— Już zmarnowałaś.
— Świetnie! — krzyknęła dziewczyna, odrzucając patyk i weszła do szałasu. Draco dokończył posiłek i zawołał:
— Granger, możesz iść już spać…
— Och, dziękuję za pozwolenie!
— Ja biorę pierwszą wartę — dokończył rozbawiony Draco.
Siedział już godzinę przy ogniu, dokładając co jakiś czas drewna, gdy Hermiona wyszła z szałasu i niepewnie usiadła obok niego. Zerknął na nią i zmarszczył brwi.
— Czego chcesz?
— Niczego — odpowiedziała, wzruszając ramionami. Przez chwilę wpatrywała się w płomienie, po czym oznajmiła cicho: — Nie mogę zasnąć.
Arystokrata westchnął.
— Granger, czy ty choć raz możesz nie robić problemów? Idź spać, bo za trzy godziny mnie zmieniasz — powiedział rozdrażniony Draco i uderzył się w prawe ramię — Cholerne komary. Trzeba na nie coś wymyślić.
— Zostanę tu z tobą. Porozmawiamy o dalszej drodze i może znajdziemy sposób na komary. Czytałam, że...
— Wiesz, nie za bardzo mam ochotę na to, by tu siedzieć i z tobą gadać. Jeśli zamierzasz dalej tu być, to ja równie dobrze mogę się położyć. Obudź mnie za cztery godziny. Masz — powiedział, zdejmując z nadgarstka srebrny zegarek — Lepiej, żeby wrócił do mnie w nienaruszonym stanie, inaczej gorzko tego pożałujesz.
Po tym ostrzeżeniu blondyn wstał i ruszył do szałasu.
— A jeśli coś tu przyjdzie? — spytała z niepokojem Hermiona.
— Dopóki pali się ogień, nic nie powinno się przypałętać. W razie czego, wrzeszcz — poradził Malfoy, nawet nie patrząc na Gryfonkę.
Westchnęła i czujnie rozejrzała się po ich obozowisku. Uderzyła się w łydkę, by odgonić natrętnego komara. Czekały ją cztery długie, samotne godziny. Dorzuciła drewna do ognia i weszła do szałasu. Ignorując narzekania Malfoya i jego niechętne spojrzenie, wyjęła z plecaka poradnik. Wróciła do ogniska i zanurzyła się w lekturze.

***

Wstali wraz ze wschodem słońca. Oboje byli niewyspani i obolali. Złożyli śpiwory, po czym Draco zabrał się za rozbiórkę ich schronienia.
— Po co to robisz? Nie może to tak zostać? — spytała Hermiona, ziewając.
— Chodzi mi o linę, Granger. Może się nam jeszcze przydać. Spakuj też te kawałki kory. Niedługo skończy się nam woda i musimy mieć coś, w co można nabrać deszczówkę.
Gryfonka ostrożnie włożyła prowizoryczne miski do plecaka i rozłożyła mapę, podchodząc do Ślizgona.
— Zobacz, Malfoy. Całkiem niedaleko od nas powinien znajdować się strumień. Możemy nabrać z niego wodę do pustej butelki, ale przed wypiciem powinniśmy ją zagotować. Problem w tym, że nie mamy w czym tego zrobić.
— Może znajdziemy coś po drodze. I tak warto nabrać wody, nie wiadomo kiedy będziemy mieć następną okazję — odpowiedział Draco po krótkim namyśle, zwijając linę. — Musimy się pośpieszyć, bo przez to trochę zboczymy z kursu.
Podróżnicy założyli plecaki, ugasili ognisko i wyruszyli w dalszą drogę, czujnie rozglądając się za poszukiwanym przedmiotem. Malfoy prowadził, wycinając maczetą przeszkody, Hermiona z zachwytem przyglądała się tutejszej roślinności, tworzącej charakterystyczne piętra.
— Zaczekaj chwilę, zróbmy przerwę — powiedziała po godzinie marszu.
Przez czterdziestostopniowy upał, koszulka kleiła jej się do ciała, a wszystko, o czym potrafiła myśleć to chłodna kąpiel. Draco zerknął przez ramię na drapiącą się dziewczynę, którą tak samo jak jego atakowały komary.
— Nie ma na to czasu. Zrobimy postój przy strumieniu, zresztą to już niedaleko — oznajmił i ku rozpaczy Hermiony wznowił wędrówkę.
— Lepiej, żeby to było nie daleko, bo jeśli nie to... Co się stało? — spytała dziewczyna, widząc, jak blondyn nagle się zatrzymał. Podeszła do niego i wytrzeszczyła oczy.
W tym miejscu roślinność nagle kończyła się, ukazując wielką przepaść i długi drewniany most, który najlepsze lata miał już dawno za sobą. Prefekci przez chwilę stali w ciszy, którą w końcu przerwał Draco.
— Idziemy.
— CO?! Oszalałeś? — spytała dziewczyna, patrząc na niego z niedowierzaniem.
— Nie ma innej drogi, Granger. Poza tym wygląda na w miarę solidny — dodał, ruchem głowy wskazując starą konstrukcję.
— W miarę solidny? Wygląda, jakby lada chwila miał się rozpaść!
Ślizgon, ignorując Gryfonkę, ruszył w stronę mostu.
— Malfoy, nie rób tego.
Draco wszedł na most, odwrócił się i z pogardliwym uśmieszkiem spojrzał na kasztanowłosą.
— Granger, to tylko most. Tchórzysz?
— To jest dla ciebie zabawne?
Arystokrata przewrócił oczami i wrócił do dziewczyny.
— Całe szczęście, że poszedłeś po rozum do głowy. Ten most nie wytrzymałby... O MÓJ BOŻE, MALFOY, POSTAW MNIE NA ZIEMI! — pisnęła dziewczyna, gdy blondyn schylił się, jedną ręką złapał ją za uda i wyprostował się, przerzucając ją sobie przez ramię.
— Malfoy, nawet o tym nie myśl! NATYCHMIAST MNIE ODSTAW! — wrzasnęła, domyślając się zamiarów Dracona.
Chłopak, śmiejąc się z paniki Hermiony, ponownie ruszył w stronę mostu. Dziewczyna zaczęła uderzać pięściami w jego plecy, jednak on nic nie robił sobie ze słabych uderzeń.
— Malfoy, nie jestem workiem ziemniaków! Ja nie chcę!
— Radzę się nie wiercić, bo wtedy ten most naprawdę może się rozlecieć — poradził rozbawiony Ślizgon.
Wszedł na drewnianą konstrukcję i dopiero tam wypuścił dziewczynę. Hermiona próbowała wyminąć Dracona, jednak ten zagrodził jej drogę, opierając dłonie na obu bocznych linach, służących za barierki.
— Nic z tego, Granger. Nie masz innego wyjścia, jak przejść przez niego.
— Nie, Malfoy, nie rób mi tego, wypuść mnie! — zawołała płaczliwie, nadal próbując go wyminąć.
Draco zmarszczył brwi.
— Lęk wysokości, Granger ? — spytał, jednak o dziwo w jego głosie nie było kpiny.
— Wypuść mnie — poprosiła, wpatrując się w niego bursztynowymi oczami.
— Odwróć się — powiedział Ślizgon cicho, acz stanowczo.
Hermiona jeszcze przez chwilę wpatrywała się w niego błagalnie, jednak był nieugięty.
— Nienawidzę cię — warknęła przez łzy i powoli się odwróciła. Odruchowo zerknęła w dół i z piskiem zrobiła krok w tył, wpadając na współlokatora.
— Spokojnie, Granger, patrz przed siebie — szepnął Malfoy.
Gryfonka, nie mając innego wyjścia, powoli zrobiła pierwszy krok.
— Powiedz mi, Granger, jak już wygramy ten, pożal się Merlinie, turniej to na co wydasz wygraną? Na nowy dom dla Weasleyów czy może na operację plastyczną?
— Bardzo śmieszne, Malfoy — wymamrotała dziewczyna, starając zapanować nad przyśpieszonym oddechem.
— Wiesz, oba cele są szczytne. Sprawisz wielką radość tym biedakom, a jeśli zrobisz operację, uszczęśliwisz cały świat, uwalniając go od tego wstrętnego widoku, jakim jest twój obecny wygląd.
Gryfonka nie odpowiedziała, skupiając się na dalszej drodze, jednak dobrze wiedziała, co robił Ślizgon. Specjalnie próbował ją zdenerwować, by nie myślała o znajdującej się pod nią przepaścią. Musiała przyznać, że po raz pierwszy jego głos dodawał jej otuchy.
— Tylko czy tysiąc galeonów wystarczy na tyle poprawek — kontynuował, obserwując poczynania dziewczyny.
Hermiona stawiała drobne, niepewne kroki, kurczowo trzymając się bocznych lin mostu. Starając się za wszelką cenę nie patrzeć w dół, wsłuchiwała się w głos Malfoya. Zadania nie ułatwiało jej to, że z każdym jej krokiem deski, po których szła, drgały niebezpiecznie. W pewnym momencie most zakołysał się. Spanikowana kasztanowłosa zrobiła krok w tył, wtulając się w Ślizgona.
— Spokojnie, Granger. Nic się nie dzieje, idź dalej.
— Nie, ja nie chcę. Zawróćmy.
— Jesteśmy w połowie drogi.
— Ale tamtą połowę to ja już znam — przekonywała go Hermiona.
Draco parsknął śmiechem i zaczął delikatnie popychać współlokatorkę.
— Zabieraj łapy. Ja sama. Dam sobie radę sama.
— Jak wolisz — powiedział Malfoy, zabierając ręce z pleców dziewczyny.
Gryfonka zrobiła pierwszy krok, a kiedy most ponownie się zakołysał, odruchowo złapała rękaw Ślizgona.
— Trochę pomocy nie zaszkodzi — wyjaśniła, widząc pytający wzrok chłopaka.
Zamarli na środku mostu, wpatrując się w siebie. Nagle dziewczyna zmarszczyła brwi.
— Co jest? — spytał arystokrata.
— Mam złe przeczucia.
— Granger, daj już spokój...
Blondyn przerwał, słysząc dziwny dźwięk, coś jakby rwąca się lina...
RWĄCA SIĘ LINA?!
Draco zerknął za siebie i zobaczył, że jedna z głównych lin zaczyna pękać. Spojrzał na idącą tuż przed nim dziewczynę. Jeśli dowie się, że most zaczyna się rozpadać, spanikuje.
Muszę powiedzieć to w sposób delikatny. Przekazać złe wieści optymistycznie.”
— Granger?
— Tak? — spytała kasztanowłosa, nie wyczuwając nutki zaniepokojenia w jego głosie.
— Wiesz, Granger, mam dla ciebie masę dobrych wieści.
— Taak...? —spytała drżącym tonem, omijając miejsce, w którym brakowało deski.
— Wierzysz w reinkarnację?
— Reinkarnacja sama w sobie jest dość ciekawym...
— Świetnie! Niedługo dowiesz się, czy wędrówka dusz jest prawdą. Drugą informacją jest to, że już wkrótce skończy się dla nas ten cholerny turniej. I... na koniec najlepsze... prawdopodobnie dostąpisz zaszczytu, by spocząć tuż obok mnie.
Gryfonka przystanęła i odwróciła się do chłopaka.
— To wcale nie jest śmieszne, Mal...
Hermiona wytrzeszczyła oczy i z czystym przerażeniem na twarzy spojrzała na współlokatora, który wzruszył ramionami i uśmiechnął się ze skruchą. Gryfonka jeszcze raz spojrzała na linę i wrzasnęła.
— To nie jest dobry moment na śpiewanie arii operowych! Granger, biegnij! — wrzasnął Draco, zupełnie nie przejmując się już psychiką współlokatorki.
Dziewczyna odwróciła się i zaczęła uciekać. Zdążyła postawić zaledwie kilka kroków. Lina z głośnym trzaskiem pękła, a most połamał się na dwie części. Prefekci przewrócili się i złapali desek, lecąc wprost na ścianę urwiska przy akompaniamencie przerażonego wrzasku Hermiony. Oboje jęknęli, gdy z całą siłą uderzyli w skraj przepaści. Kasztanowłosa zacisnęła powieki i zaczęła płakać. Ledwo była w stanie przytrzymywać się deski.
— Granger? Jesteś cała? — spytał Draco, zerkając w dół na dziewczynę. — Granger, spójrz na mnie!
Dziewczyna drgnęła i spojrzała w górę, ukazując pokrytą łzami i krwią z rozciętego policzka twarz.
— Musimy wspiąć się na górę.
Kasztanowłosa potrząsnęła głową.
— Zobacz, to jak drabina. Nic trudnego.
Hermiona powoli uniosła wzrok. Tylko ktoś o zbyt wybujałej wyobraźni mógł widzieć drabinę w plątaninie desek i lin.
— Nie dam rady, Malfoy. Boję się.
Blondyn westchnął i, ignorując protest poobijanych żeber, zaczął schodzić w dół. Ominął współlokatorkę i powiedział:
— Idź. W razie czego cię złapię.
— Ale...
— IDŹ!
Gryfonka odmówiła cichą modlitwę i powoli zaczęła się wspinać.
— Ja tutaj zginę... spadnę i nie będzie nawet co zbierać...
— Osobiście tego dopilnuje, jeśli się nie pośpieszysz, Granger! — warknął Draco, czując narastający ból w nodze.
Dziewczyna wznowiła wędrówkę i krzyknęła, gdy natrafiła na ledwie trzymającą się deskę.
— Co tym razem? — spytał rozdrażniony arystokrata, widząc, że dziewczyna znowu się zatrzymała.
— Nie idę... nie dam rady.
Ślizgon przeklął siarczyście i zaczął popychać Hermionę.
— Malfoy, co ty wyprawiasz?! Zabieraj rękę z mojego tyłka!
— To rusz się w końcu, do cholery!
— Nienawidzę cię, Malfoy! Zobaczysz, pożałujesz!
— Już żałuję! Musiałem dotknąć tego ohydnego...
— Jeśli usłyszę jeszcze jedną uwagę, dotyczącą mojego tyłka to...
— To, co mi zrobisz?
Rozdrażniona Gryfonka odwróciła się i spojrzała w dół, by spiorunować blondyna wzrokiem, w dalszym ciągu kontynuując wspinaczkę po prowizorycznej drabinie. Powróciła spojrzeniem do pozostałości mostu, w idealnym momencie, by zobaczyć, jak deska której właśnie się złapała, odrywa się od całej konstrukcji. Ciszę przerwał, mrożący krew w żyłach, krzyk.
— Granger, przestań się wiercić, bo zabijesz nas oboje — warknął Malfoy, który w ostatnim momencie zdołał złapać spadającą dziewczynę. Teraz utrzymywał się tylko na jednej ręce, druga obejmowała w talii przerażoną Gryfonkę.
Dziewczyna przestała się wiercić i z całych sił przylgnęła do Ślizgona, obejmując go.
Arystokrata ocenił sytuację: w każdej chwili, utrzymująca ich lina mogła puścić, a im dłużej pozostawali w tej pozycji, tym mniejsze wydawały się ich szanse na przeżycie.
— Granger, udusisz mnie zaraz. Musisz się wspiąć, jeszcze tylko kilka metrów — dodał zachęcająco.
Kasztanowłosa nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa. Z zaciśniętymi powiekami, pokręciła przecząco głową, co tylko utwierdziło Dracona w przekonaniu, że strach całkowicie ją sparaliżował. On także się bał, wiedział, że jego życie wisi na włosku... a raczej na starej, stęchłej linie, której stan pogarszał się z minuty na minutę. Był jednak Malfoyem i nie pozostało mu nic innego jak przetrwać. Za wszelką cenę i mimo wszystko. Ignorując ból poobijanych żeber, bez ostrzeżenia podsadził Gryfonkę w górę. Dziewczyna odruchowo złapała się desek.
— A teraz idź — warknął, czując coraz większy ból w klatce piersiowej. — Pomyśl o czymś przyjemnym i idź.
— Ale o czym? — spytała łamiącym się głosem, by po chwili wznowić wędrówkę.
Ślizgon zaklął w duchu, podążając za dziewczyną.
— Cholera, Granger, nie wiem. Pomyśl o lataniu — rzucił, myśląc o tym, jak wspaniale się czuł, szybując w powietrzu.
— Ale ja nie umiem latać — odpowiedziała, zanosząc się szlochem.
Ślizgon spojrzał na utrzymującą ich linę. Był pewien, że zostało im już niewiele czasu. Może minuta... może mniej.
— Jeśli wyjdziemy z tego cało, to obiecuję, że osobiście cię nauczę! A teraz, na Salazara, rusz się! — wrzasnął, widząc strzępiącą się linę.
Dziewczyna pokonała ostatnie szczeble i resztką sił wdrapała się na skraj urwiska. Tuż za nią podążał blondyn, który zdążył jeszcze zobaczyć jak "stabilny" most, runął w przepaść. Ślizgon zachwiał się na nogach i już po chwili leżał na ziemi, obok ciężko oddychającej Gryfonki.
— Nigdy więcej — oznajmił, zakrywając dłońmi oczy. — Nigdy więcej nigdzie z tobą nie jadę, Granger.
— Ja z tobą też, Malfoy — odpowiedziała, pociągając nosem. — Czy tak według ciebie wygląda stabilny most?!
— Byłby stabilny, gdybyś się tak nie guzdrała! — odwarknął, podnosząc się do pozycji siedzącej, co nie było najlepszym pomysłem, bo tylko spotęgowało ból w klatce piersiowej. — Daj mi apteczkę — zażądał.
Gryfonka resztkami sił wstała i wyjęła z plecaka apteczkę. Wzięła flakonik wody utlenionej oraz plaster i podała pudełko współlokatorowi. Draco pytająco uniósł brew.
— Po prostu polej tym rany. Może trochę zapiec — ostrzegła.
Zamarła, widząc obrażenia Ślizgona. Chłopak zdjął koszulę, dzięki czemu mogła zobaczyć liczne otarcia skóry i rozcięcia, z których wypływała krew, znacząc czerwonymi szlakami umięśnioną klatkę piersiową. Dziewczyna w milczeniu obserwowała, jak arystokrata polewa rany wodą utlenioną i wyciera małą ściereczką krew i ziemię. Wszystko robił mechanicznie, bez żadnego krzywienia się, tak, jakby robił to już wiele razy. Gdy skończył, ponownie położył się na ziemi i zakrył twarz ramieniem.
— Malfoy? — zaczęła cicho i nieśmiało.
Blondyn odkrył twarz i spojrzał na nią z wyczekiwaniem.
— Dziękuję... i przepraszam. Sam nieźle oberwałeś, a musiałeś mnie...
— Powiedziałbym, że to drobiazg, gdybyś nie ważyła tak dużo, Granger. Czym cię w domu karmili? Surowym mięsem?
Hermiona zaśmiała się i skrzywiła, gdy rozcięcie na policzku powiększyło się. Obmyła ranę i nakleiła plaster. Ślizgon zaczął się śmiać.
— No i czego się śmiejesz? — spytała oburzona.
— Nic... po prostu zawsze mnie zaskakujesz. Myślałem, że gorzej wyglądać nie możesz, a tu proszę...
Hermiona zmrużyła oczy i wstała, nakładając plecak.
— Rusz się, Malfoy.
Ślizgon o dziwo wstał i ruszył za Gryfonką, która gorączkowo szukała czegoś w kieszeni. Spanikowana zaczęła wypatrywać czegoś na ziemi.
— O... mój... Boże... — szepnęła, ukrywając twarz w dłoniach.
— Co znowu?
Hermiona milczała przez chwilę, przygotowując się na ryk, który usłyszy już za chwilę. Przełknęła ślinę i znalazła resztki odwagi, by spojrzeć Ślizgonowi w twarz.
— Mapa... wyleciała mi mapa.
— CO?!
Dziewczyna wzdrygnęła się i ze spuszczoną głową kontynuowała.
— Musiała mi wylecieć, gdy wisiałam...
— Jak mogłaś na to pozwolić?! Granger, cholera, mówiłem, że masz ją trzymać w plecaku! Jak mogłaś być aż tak głupia! Wiesz, co teraz nas czeka? Nie mamy szans na wygraną! A to wszystko twoja wina, tępa szlamo!
— Moja wina? To przez ten twój pomysł z mostem! Gdyby nie twoja chora potrzeba udowodnienia, że jesteś coś wart, znaleźlibyśmy inną drogę! I nie mów tak do mnie!
— Nazywam rzeczy po imieniu, Granger. Ja, w przeciwieństwie do ciebie, nie muszę niczego udowadniać. A już zaczynałem myśleć, że można jakoś z tobą wytrzymać — dodał, z pogardą patrząc na dziewczynę.
— I vice versa!
— I niby gdzie chcesz iść?
— Mam fotograficzną pamięć. Zapamiętałam większą część mapy. Jak chcesz, możesz tu zostać i dalej się użalać, nie obchodzi mnie to — oznajmiła, nawet nie patrząc na współlokatora.
Ślizgon zacisnął szczękę i wycelował gniewne spojrzenie w plecy Gryfonki. To będzie cud, jeśli wytrzymają ze sobą jeszcze kilka dni. Chłopak przeklął pod nosem i ruszył za Hermioną.

***

Po kwadransie byli na miejscu. Zdjęli plecaki i usiedli na pokrytych mchem głazach, tuż przy niewielkim strumieniu. Woda była przejrzysta i sprawiała wrażenie czystej i zdrowej, jednak oboje wiedzieli, że są to tylko pozory i tak naprawdę pełno w niej bakterii. Z ulgą zauważyli, że jest tu nieco chłodniej. Rozłożyste korony skutecznie broniły ich przed słońcem, tylko gdzieniegdzie przepuszczając snop światła.
Hermiona wyjęła butelkę z niewielką ilością wody i w milczeniu próbowała podać ją współlokatorowi. Arystokrata nawet na nią nie spojrzał, pokręcił tylko przecząco głową. Nadal był wściekły na Hermionę. W pewnym stopniu dziewczyna to rozumiała, jednak w jej mniemaniu wina leżała po obu stronach. Poza tym zapamiętała najważniejsze fragmenty mapy, więc nic przerażającego się nie stało… przynajmniej według niej. Dopiła resztki wody, myśląc o reakcji Malfoya i jego obecnym zachowaniu. Wiedziała, że tak będzie. Po trzech miesiącach mieszkania w jednym dormitorium nauczyła się, jak chłopak funkcjonuje. Lepiej pozwolić mu się wywrzeszczeć i przeczekać ten okres. Tak to już z nimi było: dwa kroki do przodu i trzy kroki w tył.
Dziewczyna wstała i napełniła, pustą już, butelkę wodą ze strumienia, zauważając coś, co powinno pomóc na uciążliwe komary… a przynajmniej tak czytała. Włożyła butelkę do plecaka i przykucnęła nad miejscem, w którym ziemię pokrywała warstwa błota. Starając się nie myśleć o tym, jak bardzo ohydne jest to, co robi, nabrała odrobinę brązowej mazi i nałożyła ją na łydki. Powtórzyła ten sam proces z ramionami, jednak nie była w stanie nałożyć błota na twarz, mimo iż powtarzała sobie w myślach, że kobiety słono płacą za podobny zabieg w salonach kosmetycznych. Tak przygotowana na dalszą drogę wróciła do współlokatora, który na jej widok uniósł brew.
— To na komary… i dodatkowa ochrona przed słońcem — wyjaśniła nieśmiało. — Ty też powinieneś to zrobić.
— Nie ma mowy, Granger. I, jeśli mam być szczery, wyglądasz jak trzyletnie dziecko, które właśnie wysmarowało się zawartością swojego nocnika — powiedział Draco z sarkastycznym uśmieszkiem. — Pamiętasz jak dalej iść?
— Oczywiście. Jeśli odbijemy trochę na wschód, powinniśmy narobić straty w ciągu trzech godzin… może trochę więcej.
Ślizgon bez słowa wstał z głazu i ruszył, kierując się w podanym przez Gryfonkę kierunku. Hermiona westchnęła i, przewracając oczami, dołączyła do arystokraty.
Gdy słońce zniknęło za horyzontem, zaczęli szukać odpowiedniego miejsca na obozowisko. Ponownie znaleźli obszar przypominający niewielką polanę, z tą różnicą, że znajdujące się tu drzewa miały gęste korzenie, rosnące w większej części nad ziemią.
Blondyn bez słowa wyjaśnienia ruszył na poszukiwanie materiałów do budowy szałasu. Hermionie nie pozostało nic innego jak przygotować kolację. Tym razem, po wielu próbach, udało jej się rozpalić ognisko. Z satysfakcją nabiła na patyk swoją ostatnią kiełbaskę i ostrożnie zaczęła ją piec nad ogniem. Nie chciała zmarnować kolejnej porcji. W ciągu dnia zjedli konserwy, jutro będą musieli zacząć samodzielnie szukać pożywienia.
Ślizgon skończył budowę szałasu i usiadł naprzeciwko Hermiony.
— Coraz lepiej ci to idzie — powiedziała, wskazując ich nowe schronienie.
— Owszem, ale nie musisz się podlizywać. I tak cię do niego nie wpuszczę — oznajmił arystokrata, nabijając na patyk kiełbaskę.
Dziewczyna zamrugała zdezorientowana i z niedowierzaniem spytała:
— Chyba nie mówisz poważnie?
— Jestem śmiertelnie poważny, Granger. Mam cię dość.
— Ale ja nie umiem budować szałasu!
— To nie mój problem… znowu ją przypalasz.
Hermiona zabrała patyk z ognia i zgromiła Ślizgona wzrokiem. Blondyn zabrał swoją porcję i wszedł do szałasu.
— Trudno. Będę spać pod gołym niebem. To zdrowe.
Gdy tylko to powiedziała, rozległ się grzmot zapowiadający burzę. Arystokrata zaśmiał się, widząc jej zdruzgotaną minę.
— Nie pomożesz nawet w taszczeniu gałęzi?
— E–e.
Hermiona spojrzała na nadchodzące ciemne chmury i poderwała się z ziemi. Blondyn walczył z głośnym śmiechem, widząc, jak ciągnie po ziemi gałęzie, większe od niej samej. Początkowo próbowała zbudować szałas podobny do budowli Malfoya, jednak po licznych próbach zrezygnowała. W końcu wybrała trzy najdłuższe gałęzie i wbiła je w ziemie pod kątem, wiążąc w górze ich końce lianą. Okryła boczne ścianki pozostałymi gałęziami i dużymi liśćmi. Zrobiła trzy kroki w tył i oparła dłonie na biodrach, podziwiając efekt końcowy. Szałas wyglądał jakby lada chwila miał się rozlecieć. Westchnęła z myślą, iż nie ma innego wyjścia jak spędzić noc w tej marnej budowli. Porozstawiała kawałki wygiętej kory służące za miski, wzięła swój plecak i weszła do środka. Pech chciał, że jej schronienie znajdowało się dokładnie naprzeciw szałasu Malfoya i dokładnie widziała, jak chłopak trzęsie się od tłumionego śmiechu.
— No i czego tak rżysz, Malfoy?! — wrzasnęła, by przekrzyczeć wiatr i narastający szum liści.
— Założę się, że to cudo architektury nie wytrzyma burzy, Granger!
Hermiona założyła ręce na piersi i zmrużyła oczy. Była zadowolona ze swojego dzieła. Może nie było piękne i solidne, ale zrobione własnoręcznie.
Kolejna błyskawica przecięła czarne niebo, rozpoczynając największą ulewę, jaką Gryfonka kiedykolwiek widziała. Podskoczyła z piskiem, gdy kolejna błyskawica uderzyła tuż obok jej szałasu. Draco widząc, to wybuchł głośnym śmiechem.
— Takie to zabawne?! Ja tutaj zginę — jęknęła żałośnie, zakrywając dłońmi uszy.
Ślizgon z rozbawieniem obserwował panikę Hermiony. Mógł śmiało stwierdzić, że to nie był jej dzień. Za każdym razem, gdy rozlegał się huk wyładowań atmosferycznych, kasztanowłosa podskakiwała i krzyczała przerażona. W pewnym momencie usiadła skulona, opierając czoło o kolana i zatykając uszy.
— Malfoy, wpuść mnie do siebie! — poprosiła, jednak Draco nie miał takiego zamiaru.
Silniejszy podmuch wiatru uderzył w szałasy, z czego tylko jeden wyszedł bez szwanku. Budowla Hermiony z głośnym trzaskiem zwaliła jej się na głowę. Dziewczyna, pozbawiona schronienia, momentalnie zmokła. Pisnęła, zrzucając z siebie liście i gałęzie i zamarła, gdy tuż obok niej uderzył piorun. Drżącą dłonią chwyciła jeden z dużych liści i, szlochając, trzymała go obiema dłońmi nad głową.
Draco trząsł się od śmiechu na widok przemokniętej Hermiony, która próbowała walczyć z ulewą i porywistym wiatrem, smętnym liściem.
— MALFOY! — zawyła.
Ślizgon postanowił odpuścić. Koniec końców i tak wiedział, że prędzej czy później będzie musiał ją przygarnąć. Miał jednak nadzieję, iż dziewczyna zrozumiała lekcję i przestanie narzekać na to, jak to z nim jest jej źle. Przeklinając i mamrocząc, że ma zdecydowanie za dobre serce, przywołał ją gestem.
— No dobra, Granger. Właź do środka! — krzyknął.
— Co?! — wiatr skutecznie zagłuszał ich słowa.
— Możesz wejść! No chodź!
— A co, jeśli uderzy we mnie piorun?!
Arystokrata wywrócił oczami, zdjął koszulę i wyszedł z bezpiecznego schronienia. Podbiegł do dziewczyny, chwycił ją za łokieć i pociągnął ją w stronę szałasu.
— Dzięki — wymamrotała, pociągając nosem.
Draco nic nie odpowiedział, jedynie wyciągnął z plecaka dwa koce i podał jeden dziewczynie. Hermiona wycisnęła wodę z włosów i szczelnie opatuliła się brązowym kocem. Podobnie zrobił blondyn.
— Skończyły się nam zapasy jedzenia. Jutro będzie trzeba na coś zapolować — powiedziała Gryfonka, próbując wyrzucić z pamięci swój atak paniki oraz świadomość tego, że Ślizgon był jego świadkiem.
Chłopak jedynie skinął głową.
Siedzieli w ciszy, obserwując, jak krople rozbijają się o ziemię.

***

Wyruszyli rankiem następnego dnia. Wypili nagromadzoną deszczówkę i wyruszyli w kierunku, gdzie, według Hermiony, znajdował się świstoklik. Dziewczyna wspomniała Ślizgonowi, że po drodze będą mijać kolejny strumień, w którym będą mogli spróbować złowić rybę. Podróży nie ułatwiały komary, które po wczorajszej ulewie atakowały ze zdwojoną siłą.
Gdy doszli na miejsce, Hermiona ponownie wysmarowała się błotem, co blondyn skwitował ironicznym uśmiechem. Sam zabrał się za łowienie ryb, polecając Gryfonce, by zajęła się ogniskiem. Znalazł długi, solidny kij, a do jego końca przywiązał nożyk. Zdjął buty, podwinął nogawki spodni i wszedł do wody, uważnie wypatrując w niej ryb. Dopiero po dziesięciu próbach (czego nie omieszkała skomentować Hermiona) zdołał złowić małą rybkę. Zdjął ją z ostrza i przyjrzał się jej krytycznym wzrokiem. W końcu stwierdził, że nie ma co wybrzydzać i podał ją dziewczynie. Po pięciu minutach zdołał schwytać następną, nieco większą. Gryfonka sprawnie je oporządziła, pokroiła mięso na paski i nabiła na dwa patyki. Usiedli naprzeciwko siebie, obserwując smażące się ryby.
— Gdyby nie były lekko surowe z jednej strony i przypalone z drugiej, powiedziałbym, że są nawet smaczne — powiedział Draco, krzywiąc się przy kolejnym kawałku.
Dziewczyna posłała mu spojrzenie mówiące: „Jeśli dalej będziesz wybrzydzał, sam będziesz sobie gotował”. Malfoy prychnął lekceważąco i sięgnął po następną porcję. Zmarszczył brwi i zerknął w dół.
— Zjadłaś mój kawałek? — zapytał napastliwie.
— Twój? To był mój kawałek. I to ty mi go zjadłeś!
Ślizgon już miał odpowiedzieć i nie wiadomo, ile trwałaby ta kłótnia, gdyby nie usłyszeli małpiego rechotu. Zerknęli w bok. Na ziemi tuż obok nich siedziała mała małpeczka, która w łapkach trzymała ostatni kawałek jedzenia.
— Wredna małpa — szepnął Draco i zmrużył oczy, powoli podchodząc do szczerzącego się zwierzątka.
— Malfoy… co chcesz zrobić? — spytała zaniepokojona Hermiona.
— Nikt nie będzie mnie okradał z jedzenia, Granger, a już na pewno nie jakaś zawszona małpa.
— Malfoy, zostaw małpę.
— Nigdy — warknął. — Zobaczysz, złapie cię i zjem.
Kasztanowłosa zmarszczyła brwi, w pierwszej chwili myśląc, że Ślizgon kieruje te słowa do niej. Małpeczka zamrugała, przechylając lekko głowę jakby mówiła: „Serio? Chcesz spróbować?”. Zwierzę odwróciło się i zaczęło uciekać.
— Małpo stój! Chodź tu… teraz to cię na pewno zabiję — warknął, po czym ruszył w pościg.
— Malfoy! Wracaj!
— Najpierw odzyskam moją rybę!
Dziewczyna pokręciła z niedowierzaniem głową. Po chwili zauważyła biegnącego do niej blondyna.
— Granger, uciekaj!
— Co?
— Uciekaj na drzewo!
Hermiona już miała się obrazić, gdy zorientowała się, że Malfoy nie biegnie z powrotem do niej, ale ucieka przed goniącym go gorylem.
— O mój… — kasztanowłosa nie dokończyła.
Ślizgon złapał ją za rękę i razem z nią zaczął biec do najbliższego drzewa.
— No już, wspinaj się! — rozkazał, podnosząc dziewczynę i stawiając ją na najniższej gałęzi.
— Co ty…
— NA GÓRĘ!!! — wrzasnął, podsadzając ją i samemu zaczynając się wspinać.
— Ale, Malfoy, to nic nie da! W końcu to małpa!
Arystokrata zamrugał, jakby powoli przyjmował do wiadomości jej słowa. Przeklął i jeszcze szybciej zaczął wchodzić na drzewo. Usłyszeli ryk i odwrócili się, spodziewając się ataku zwierzęcia. To, co zobaczyli, sprawiło, że opadły im szczęki. Mała małpeczka, którą jeszcze przed chwilą Ślizgon chciał złapać za kradzież, skakała wokół ogniska i jadła swoją zdobycz z wyraźną satysfakcją. Goryl ostatni raz spojrzał na blondyna z kpiną i odszedł razem ze swoim małym podopiecznym. Małpeczka odwróciła się i przyłożyła dwa palce do oczu i wskazała nimi na chłopaka w geście mówiącym: „Mam cię na oku”.
Draco wytrzeszczył oczy z niedowierzaniem.
— Widziałaś to? Nasłała na mnie goryla! — powiedział oszołomiony arystokrata.
— A ty co robiłeś przez te wszystkie lata w szkole? — zakpiła Hermiona, patrząc na siedzącego na wyższej gałęzi Ślizgona.
— Porównujesz mnie do małpy, Granger?
— Spójrz na siebie, siedzisz na drzewie. Prawdę mówiąc, nie sądziłam, że tak szybko potrafisz się na nie wspinać, małpeczko.
— Milcz.
Gryfonka zaśmiała się i zaczęła schodzić z drzewa, pomimo licznych protestów swojego towarzysza.
— Granger, stój. Oni mogą jeszcze wrócić!
— Boisz się małej małpki?
Ruszyli w dalszą drogę. Pod koniec dnia Draco żałował, że nie poszedł za przykładem współlokatorki i nie obsmarował się błotem. Całe ręce pokryte były swędzącymi bąblami. Nie mając sił na dalszą wędrówkę, rozbili obóz przy małej rzece, będącej dopływem Amazonki. Draco zajął się budową szałasu, wcześniej przygotowując dla dziewczyny prymitywną wędkę. Z zawiścią obserwował, jak Hermiona łowi ryby jedna po drugiej. A jaka była zadowolona!
Po zjedzeniu kolacji Gryfonka postanowiła obmyć się z zaschniętego błota. Odeszła kawałek od ich obozowiska, by zejść z pola widzenia jej towarzysza. Zdjęła spodnie i bluzkę i, pozostając w samej bieliźnie, weszła do wody na wysokość kolan. Ostrożnie, by nie zamoczyć tej części garderoby, którą miała na sobie, obmyła ciało. Osuszyła się kocem i nałożyła spodnie. Zmarszczyła brwi, zauważając zniknięcie bluzki. Przymknęła na chwilę powieki i zawołała:
— Malfoy, wiem, że tam jesteś! Oddawaj mi bluzkę!
Draco, słysząc wrzaski Gryfonki, odłożył ostatni kawałek ryby i poszedł w kierunku, w którym pół godziny temu udała się dziewczyna. Stanął jak wryty, widząc kasztanowłosą ubraną wyłącznie w spodenki i biały stanik.
— O proszę... — powiedział cicho i założył ręce na piersi, wpatrując się w biust współlokatorki.
Hermiona pisnęła i zakryła się dłońmi.
— Oddawaj mi bluzkę, Malfoy.
— Co? — wymamrotał wyraźnie rozproszony.
— Oddaj mi bluzkę!
Arystokrata zamrugał, próbując się skupić.
— Co ty znowu pleciesz, Granger? Nie zabrałem ci żadnej…
— Nie kłam! Wiem, że to ty!
— Tak? A na jakiej podstawie twierdzisz, że to ja jestem za to odpowiedzialny?
— Bo cię znam. A oczy to ja mam troszkę wyżej — dodała i porwała ze skały koc, którym szczelnie się owinęła.
— Uwierz mi, Granger, nawet kilkudniowy celibat w dżungli nie zmusiłby mnie do takiego zagrania. A jeśli chodzi o piersi, to widziałem już lepsze — dodał z wrednym uśmieszkiem i odwrócił się, by wrócić do obozowiska — Nie ma się czego wstydzić, Granger. Twoje już widziałem — rzucił przez ramię.
Hermionie z oburzenia opadła szczęka. Zamrugała parę razy i wściekłym krokiem ruszyła za Ślizgonem.
— Czyli mi jej nie oddasz?
— Ach, Granger, nie mogę dać ci czegoś, czego nie posiadam — odpowiedział rozbawiony.
— A właśnie, że…
Urwała, po raz drugi tego dnia słysząc małpi rechot. Oboje spojrzeli w bok. Na jednym z drzew siedziała mała małpeczka, machając do nich białą bluzką dziewczyny, szczerząc się przy tym niemiłosiernie. Draco wybuchł głośnym śmiechem.
— I czego się śmiejesz?! Zabierz jej to! — zawołała oburzona kasztanowłosa.
— Zabrać jej twoją bluzkę i sprawić jej tym przykrość? Nie mam serca krzywdzić tej małej słodkiej istotki.
— Jeszcze rano chciałeś ją zjeść, na miłość boską!
— Prawda, ale moim zdaniem dokonała się pełna resocjalizacja.
Małpeczka wesoło do nich pomachała i uciekła, zostawiając kasztanowłosą z wyrazem głębokiego oburzenia na twarzy.
— Oddaj mi swoją koszulę — powiedziała Gryfonka po krótkim namyśle.
— Słucham? — zaśmiał się chłopak.
— Dobrze słyszałeś, oddaj mi swoją koszulę.
Ślizgon spojrzał najpierw na dziewczynę, później na białą koszulę i ponownie przeniósł wzrok na Gryfonkę. Widząc cień nadziei w jej oczach, parsknął śmiechem, by następnie odwrócić się bez słowa i ruszyć w stronę szałasu. Kasztanowłosa szybko go dogoniła, przytrzymując koc. Złapała go za ramię i odwróciła w swoją stronę.
— Co chcesz w zamian? — spytała, tonem pełnym rezygnacji.
Chłopak spojrzał na nią z politowaniem, wyrywając się z jej słabego uścisku.
— A co ja mogę od ciebie… chcieć — dokończył wolno, patrząc na kasztanowłosą z błyskiem w stalowych oczach.
— Nnno co? — spytała i zerknęła w dół, by upewnić się, czy koc dokładnie ją zasłania.
— Po powrocie do Hogwartu przekonasz McGonagall, by cofnęła zaklęcie, niepozwalające na wnoszenie alkoholu do naszego dormitorium — wyrecytował płynnie z uśmiechem, obserwując wewnętrzną walkę dziewczyny. — Wybieraj: albo rozmowa z dyrektorką, albo świecenie piersiami przez trzy tygodnie… a nie wiadomo, gdzie wylądujemy po podróży świstoklikiem — dodał, chcąc „pomóc” współlokatorce w wyborze.
— W porządku, zrobię to. A teraz zdejmuj koszulę.
— Granger, jesteś urodzoną romantyczką — zakpił z sarkastycznym uśmieszkiem i zaczął rozpinać guziki. 

***

Trzy doby później ich wzajemna niechęć znalazła upust w narzekaniu na turniej. Od dwóch dni nie udało im się zdobyć pożywienia. Wodę zebraną ze strumienia zagotowali w znalezionej pustej żółwiej skorupie, jednak i ona była na wykończeniu. Zatrzymali się, wybierając miejsce na kolejny obóz.
— Malfoy! — zawołała Hermiona, uważnie przyglądając się jednemu z drzew.
— Czego? — warknął, podchodząc do niej.
Zwykły Malfoy był okropny, ale wygłodzony Malfoy… Jednak Hermiona znosiła jego humory, mając wyrzuty sumienia za każdym razem, gdy spoglądała na arystokratę. Pozbawiona ochrony jasna skóra znacznie się zaczerwieniła, sprawiając ból przy każdym dotknięciu.
— Popatrz na to drzewo. Widzisz? — spytała, wskazując na małe czarne owoce zwisające z cienkich, gęsto rosnących gałązek. — Jestem prawie pewna, że są to jagody acai.
— Prawie pewna?
— Tak na dziewięćdziesiąt dziewięć procent — powiedziała podekscytowana.
— Dobra, zrywamy je, ale jeśli coś mi się stanie…
— Wiem, wiem — przerwała mu dziewczyna i zaczęła wspinać się po owoce. Już miała po nie sięgać, gdy Ślizgon złapał ją za ramię i przysłonił jej usta dłonią.
— Bądź cicho. Ktoś tu jest — szepnął niemal niesłyszalnie.
Hermiona zmarszczyła brwi i znieruchomiała, gdy i ona usłyszała szelest liści i dziwny dialekt. Draco odczekał, aż rozmowy nieco ucichną i, przykładając palec do ust, skinął na Gryfonkę i zaczął skradać się w stronę odgłosów.
— Co ty robisz? — spytała, z niedowierzaniem patrząc na chłopaka.
Blondyn przewrócił oczami i nachylił się, by szepnąć jej do ucha.
— Pomyśl, Granger. To jakieś plemię, a gdzie ich wioska, tam jedzenie.
Prefekci zaczęli skradać się za odgłosem rozmów. Las skończył się nagle, a ich oczom ukazały się namioty i szałasy oraz wielkie ognisko. Podróżnicy skryli się za jednym z głazów i wyjrzeli zza niego, by obserwować mieszkańców wioski.
— Patrz, Granger, tubylcy. Zjedzmy ich — szepnął podekscytowany Draco z groźnym błyskiem w oczach.
— Zwariowałeś?
— Granger, w życiu nie byłem tak głodny, a w tej chwili jestem zdolny do wszystkiego.
— Żartujesz… — wymamrotała zszokowana Hermiona i zaczęła powoli odsuwać się od Dracona, dopóki nie zauważyła drżenia kącika jego ust. Dziewczyna westchnęła z ulgą.
— No wiesz co… naprawdę myślałam, że chcesz ich zjeść.
Arystokrata zaśmiał się pod nosem i wrócił do obserwowania mieszkańców wioski. Byli praktycznie nadzy, strategiczne miejsca osłaniały dziwne konstrukcje z liści i trawy.
— No dobra, Granger, plan jest taki…
— Ała!
— Cicho — warknął Draco, zasłaniając jej usta dłonią. Spojrzał na nią ze złością. — Co się stało?
— Kopnąłeś mnie prądem — wymamrotała, rozcierając ramię.
Malfoy spojrzał na nią z politowaniem i oznajmił:
— Granger, to był najgorszy tekst na podryw, jaki kiedykolwiek usłyszałem… wliczając w to wszystkie gadki Astorii i Pansy.
Hermiona wywróciła oczami i spytała:
— No dobra, co z tym planem?
— Ty odwrócisz ich uwagę, a ja ich okradnę — oznajmił arystokrata, wzruszając ramionami, jakby mówiąc: „To nic trudnego”
— Tak po prostu chcesz ich okraść? To nieludzkie i nieetyczne.
— Komu jest potrzebne bardziej to jedzenie: im czy nam?
Prefekci spędzili kwadrans na omawianiu szczegółów planu Dracona: Hermiona miała wywołać pożar na granicy wioski, tym samym dając Ślizgonowi czas na wyniesienie niezbędnego do przeżycia pożywienia. Draco, upewniwszy się, że dziewczyna wszystko zapamiętała, dał jej znak, by ruszała wykonać pierwszy etap planu.
Kasztanowłosa obeszła niewielką wioskę i przykucnęła wśród drzew, nieopodal jednego z szałasów. Wyjęła z kieszeni krzemienie i nie wierząc, że to robi, wywołała iskrę, która natychmiast przeskoczyła na suchą trawę. Biegnąc z powrotem do głazu, co jakiś czas zerkała przez ramię, by zobaczyć, jak ogień rozprzestrzenia się na pobliskie namioty. Przykucnęła obok Dracona i drżącym głosem spytała:
— Na pewno dasz sobie radę?
Arystokrata spojrzał na nią z dumą i powiedział:
— Jestem Draco Malfoy, znam siedem języków, wiem jak władać szpadą, znam sztuki walki i mam znajomości na całym świecie. OCZYWIŚCIE, że dam sobie radę.

***

— No pięknie — szepnęła Gryfonka, łapiąc się za głowę.
Z przerażeniem patrzyła, jak mieszkańcy wioski gromadzą się wokół ogniska, nad którym obecnie przypiekano jej współlokatora. Malfoy przywiązany był do grubego, solidnego kija i powoli obracany nad ogniem, a to wszystko działo się zaledwie kilka kroków dalej. Blondyn usiłował krzyczeć, jednak jedyne, co przedostawało się przez szmatkę na jego ustach, to niewyraźne jęki.
— Świetnie! Raz w życiu chciałam kogoś okraść i musiałam trafić na ludożerców — rozpaczała Hermiona. — Dobra, myśl, Granger. Trzeba coś zrobić. Nie panikuj. Tylko bez paniki… oni tylko żywcem gotują twojego współlokatora… dzień jak co dzień — kontynuowała, z bezsilności wykręcając sobie palce.
Zastanawiała się, jak odwrócić uwagę ludożerców. Jeśli znowu podpali ich wioskę, nie wszyscy pójdą gasić ogień, o czym boleśnie przekonywał się teraz Malfoy. Musi wywołać większe zamieszanie. Nie widząc innego wyjścia, podeszła do drzew rosnących na lewo od niej i ponownie wyjęła krzemienie, jednak tym razem zamierzała wywołać pożar lasu.
— Spokojnie, to nic takiego… po prostu niszczę zielone płuca Matki Ziemi i miejsce, w którym znajduje się kilka obiektów objętych ochroną, za których zniszczenie grozi pewnie dożywocie… jak mówiłam: dzień jak co dzień — mamrotała pod nosem, próbując dodać sobie odwagi.
Gdy ogień przeniósł się na roślinność, uciekła, chroniąc się za drzewami rosnącymi tuż za ogniskiem z Malfoyem.
Jeden z tubylców zauważył pożar lasu i, krzycząc jakieś niezrozumiałe dla niej słowa, wskazał to miejsce pozostałym mieszkańcom wioski. Tak jak przewidywała, wszyscy, bez wyjątku, pobiegli gasić ogień. Dziewczyna wyszła z ukrycia i wyjęła szmatkę z ust Ślizgona.
— Dasz sobie radę, tak? — szepnęła, rozglądając się za naczyniem z wodą, by ugasić ogień.
— Granger, nigdy nie myślałem, że to powiem, ale cieszę się, że cię widzę… Czemu do cholery tak długo to trwało?! — warknął Draco, wykazując się dużą wdzięcznością.
— Jak tak bardzo podoba ci się robienie za kiełbaskę, to mogę sobie iść.
— Ani mi się waż, Granger! — powiedział z autentycznym przerażeniem w oczach.
Podmuch wiatru uniósł płomienie. Blondyn wygiął się, próbując zwiększyć odległość między nim a ogniskiem.
— Granger, byłbym bardziej niż szczęśliwy, jeśli w końcu to zgasisz.
Hermiona w końcu znalazła kocioł z wodą (nie chciała wiedzieć, na co im był potrzebny), przytaszczyła go do ogniska i przewróciła, gasząc płomienie. Arystokrata westchnął z ulgą. Dziewczyna wyjęła z kieszeni nożyk i przecięła liny wiążące Malfoya.
— Oddawaj mój nożyk — powiedział Draco i wyszarpnął jej go z ręki.
— No wiesz co? Ja ci pomagam, a…
Prefekci podskoczyli, słysząc bojowe okrzyki. Odwrócili się i zobaczyli, biegnących ku nim, uzbrojonych mieszkańców wioski.
— Granger, myślę, że to dobry moment, by się pożegnać.
— Wiesz co, Malfoy? Wyjątkowo się z tobą zgodzę — oznajmiła Hermiona i razem z blondynem zaczęli uciekać w stronę swojego obozowiska.
Pół godziny później sytuacja niewiele się zmieniła.
— My ich nigdy nie zgubimy.
W biegu zabrali swoje plecaki i teraz uciekali w kierunku, gdzie, według Gryfonki, powinien znajdować się świstoklik.
— Jeśli nadal będziesz tak lamentować, to na pewno! Może trochę ciszej?!
— I kto to mówi? — oburzyła się dziewczyna i popatrzyła oskarżycielsko na Dracona, nie zauważając wystającego korzenia. — AŁA!
— Co znowu?! — wrzasnął blondyn, odwracając się do skulonej dziewczyny.
Hermiona skrzywiła się z bólu i wymamrotała:
— Noga… chyba skręciłam sobie kostkę, Malfoy.
— Same z tobą problemy, Granger — warknął i wziął Gryfonkę na ręce.
W biegu omijał kolejne przeszkody, co jakiś czas pytając się jej o drogę. Błądząc po omacku, już dawno stracił orientację, gdzie się znajduje. Roślinność porastała coraz gęściej, skutecznie utrudniając im ucieczkę. Gdy już stracił wszelką nadzieję, zobaczył, majaczącą w oddali, łunę światła. Podążył ku niej, wabiony jej blaskiem, niczym lgnąca do światła ćma. Ignorując ból pleców i lecące w ich kierunku strzały, przyspieszył, widząc w tym ich ostatnią nadzieję. Wbiegł do jaskini, niemal nie rozpłakawszy się na widok świecącego złotego pucharu, z wygrawerowaną nazwą ich szkoły. Postawił dziewczynę na ziemi i powiedział:
— Mam tylko nadzieję, że w następnym miejscu będzie choć odrobinę chłodniej.
Dwójka prefektów naczelnych podeszła do świstoklika, stojącego na prowizorycznym ołtarzyku i wyciągnęła ręce w jego kierunku. W momencie, gdy ich skóra musnęła zimny metal, poczuli szarpnięcie w okolicach pępka, a Draco zauważył, pędzącą w ich kierunku, strzałę.


***

Pierwsza część Turnieju za nami. Jak obstawiacie, gdzie pojawią się w następnym rozdziale? I czy pojawią się cali i zdrowi? Jeśli chodzi o wygląd bloga...nie mogłyśmy się powstrzymać, ale postaramy się już nic więcej nie zmieniać :) Ale nigdy nic nie wiadomo: kobieta zmienną jest, a co dopiero dwie. Dodatkowo zachęcamy do zostawiania komentarzy w "Żonglerze", w których sami możecie wybrać temat na następny artykuł. Możemy powiedzieć, że wkrótce zabierzemy się za wywiad z Ivanem na specjalne zamówienie naszej nowej czytelniczki - Marty ;))

19 komentarzy:

  1. Świetne!!
    Uśmiałam się z tekstów Prefektów no i lekko się czyta :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. super rozdział
    dawno tak się nie uśmiałam :D
    u mnie też nowy rozdział także zapraszam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Z tego, co widzę, dziewczyny obserwują Twojego bloga, więc nie musisz im jeszcze perfidnie go reklamować - będą chciały, to zajrzą, spokojnie ;)
      Bo nie ma to jak bezczelny komentarz typu "super rozdział" tylko po to, żeby linijkę dalej wcisnąć "zaproszenie" na notkę na swoim blogu. Szczyt chamstwa i totalny brak logiki :)
      Nie pozdrawiam, X.

      Usuń
  4. Igrzyska śmierci rozpoczęte xD Tubylcy - zjedzmy ich - padłam :DD Świetny rozdział, uwielbiam ich relacje! Pozdrawiam i życzę jak najwięcej weny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham, kocham i jeszcze raz kocham!!! Wspaniały rozdział i te kłotnie naszej pary-niedopary - cud, miód :D Bardzo się cieszę, że ta ich relacja idzie powoli do przodu, bo jeśli teraz tak cudnie piszesz to co będzie jak ich znajomość się rozkręci? Czekam na ciąg dalszy i życzę weny ;)
    Pozdrowionka z uradowanego serduszka,
    AnoliiaVera

    OdpowiedzUsuń
  6. Super! Uwielbiam Wasz sposób pisania :).
    Pozdrawiam, Hariet.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziewczyny, jesteście mega! Draco był w tym rozdziale taki kochany, że w pierwszym momencie zaczęłam zastanawiać się czy trafiłam na odpowiedniego bloga xD Był chamski, a jednocześnie uroczy. Wiedziałam, że ma dobre serduszko, w końcu przygarnął Hermionę podczas burzy ^^
    Jestem zdruzgotana myślą, że muszę czekać na kolejny rozdział. Jest 0%, jak ja to przeżyję?
    Zdradźcie mi tajemnicę, w jaki sposób piszecie we dwie? Jedna opisy, druga dialogi? Jedna pisze całość, druga wprowadza korektę i swoje "trzy grosze"? Naprawdę mnie to zastanawia, byłoby mi miło, gdybyście odpowiedziały ;D
    Czekam z niecierpliwością na drugą część turnieju!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miłe słowa ;) Odnośnie naszego sposobu pisania: początkowo mój zamysł (mój czyli Sappy) był taki, że siostra pisze - ja betuję i zajmuje się blogiem... ale ten zamysł został porzucony już podczas prologu. Obecnie jest tak, że przed pisaniem robimy "burzę mózgów", obgadujemy wszystko co i jak, później jedna coś napisze i gdy się zawiesi do akcji wkracza druga. I tak na zmianę, najzabawniej jest gdy piszemy wspólnie: mam już coś dopowiedzieć, ale zanim zdążę się wypowiedzieć, siostra już to zapisuje (czytamy sobie w myślach - straszne). Chociaż obie sądzimy, że najlepsze rzeczy wychodzą "przy okazji", gdy pisząc początkowy zamysł do głowy wpada nam pomysł na scenę albo zabawny dialog (tak było między innymi przy śnie Malfoya) Podsumowując: zdarza się, że jedna napisze kilka stron, później jest zmiana ról; czasem jest tak, że wymieniamy się co akapit lub też wtrącamy sobie brakujące słówka.

      Usuń
    2. Jesteście siostrami? No to wszystko jasne! Ale przyznam szczerze, że nie widzę różnicy czytając tekst, zupełnie jakby pisała go jedna osoba. Ja osobiście raczej nie przystałabym na pisanie z kimś, to byłaby istna masakra xD Macie fajny sposób, nie powiem, że nie. Myślę jednak, że fajnie z kimś pisać, bo można się nawzajem wspierać :)

      Usuń
  8. Mimo braku czasu nie mogłam się powstrzymać przed przeczytaniem Waszego bloga. Muszę Wam powiedzieć, że naprawdę jestem pod wrażeniem. Dawno nie wciągnęło mnie tak żadne opowiadanie. Dzieje się tu naprawdę dużo, charaktery bohaterów są perfekcyjne i z rozdziału na rozdział zakochuję się w nich coraz bardziej. Naprawdę ogromne brawa. Możecie być pewne, iż zyskałyście nową czytelniczkę ;)
    http://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  9. Super rozdzial nnie moge sie doczekac nastepnego ;) ciekawe jaka bedzie nastepna lokacja . pewnie tak samo fajna jak amazonia , mam nadzieje ze zadne z nich nie zrani sie ta strzala tubylca ludozercy :0 sorry za bledy i zycze weny
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  10. Cudo! Uwielbiam waszego bloga. Właśnie tak (zawsze) wyobrażałam sobie charaktery Draco i Hermiony. No i oczywiście plus za to, że w piątym rozdziale nie wyznawali już sobie miłości, tak jak to bywa w innych opowiadaniach. Mega się uśmiałam czytając ten rozdział.
    ''— Jestem Draco Malfoy, znam siedem języków, wiem jak władać szpadą, znam sztuki walki i mam znajomości na całym świecie. OCZYWIŚCIE, że dam sobie radę.'' czy tylko mnie śmieszy ten tekst? XD :D
    ''— No pięknie — szepnęła Gryfonka, łapiąc się za głowę. Z przerażeniem patrzyła, jak mieszkańcy wioski gromadzą się wokół ogniska nad którym obecnie przypiekany był jej współlokator. Malfoy przywiązany był do grubego, solidnego kija i powoli obracany nad ogniem, a to wszystko działo się zaledwie kilka kroków dalej. Blondyn usiłował krzyczeć, jednak jedyne, co przedostawało się przez szmatkę na jego ustach to niewyraźne jęki.
    — Świetnie! Raz w życiu chciałam kogoś okraść i musiałam trafić na ludożerców — rozpaczała Hermiona. — Dobra, myśl Granger. Trzeba coś zrobić. Nie panikuj. Tylko bez paniki… oni tylko żywcem gotują twojego współlokatora… dzień jak co dzień '' No po prostu spadłam z krzesła.
    Dałabym jeszcze tu jeszcze z milion innych cytatów, przez które krztusiłam się ze śmiechu, ale spróbuję się powstrzymać.
    Pozdrawiam cieplutko i zapraszam do mnie
    Nattu^^

    OdpowiedzUsuń
  11. Świetny rozdział nie mogę doczekać się następnego!

    OdpowiedzUsuń
  12. Przy poprzednim rozdziale pisałam, że nie jestem przekonana co do tego turnieju i przyznaje, pomyliłam się ;) zapowiada się ciekawie :D
    Całusy
    ~A

    OdpowiedzUsuń
  13. Zamiast pisać własne Dramione, czytam wasze...
    Świetna robota, dziewczyny ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Zamiast pisać własne Dramione, czytam wasze...
    Świetna robota, dziewczyny ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Hermiona za często gromi wzrokiem Malfoya. Nazbyt używane słowo, można byli zmienić na inne. Niemal jakbym czytała "zmierzch" gdzie wampir Edward potrafi tylko łobuzersko się uśmiechać. Ohoh. O ile wszystko fajnie i śmiesznie się działo w ciągu wędrówki prefektów, o tyle afera z tubylcami wyszła nazbyt sztucznie i wrzucona na siłę.
    Mam nadzieje, że dalszy tekst jest okraszony dobrymi pomysłami, bo jednak jest ich przeważającą większość :)
    A i Hermiona zachowuje się jakby miała max 15lat gdzie krepuje się brakiem bluzki. Stroju kompielowego też pewno nie włoży bo wstyd. Albo taka kufajke jaka noszą kobiety Allaha. Ah, ah ta Hermiona.

    OdpowiedzUsuń