Kolejny tydzień upłynął im na wyszukiwaniu informacji na temat Niziny Amazonki. Starali
dowiedzieć się jak najwięcej, by zwiększyć swoje szanse na
przetrwanie. Hermiona cały swój wolny czas spędzała w bibliotece,
robiąc notatki odnośnie klimatu, roślinności i zwierząt.
Zirytowana Gryfonka uniosła głowę
znad opasłego woluminu, gdy Malfoy doniósł jej kolejną stertę
ksiąg.
— Ty też mógłbyś coś robić,
a nie tylko dorzucasz mi pracy.
— Ciesz się, że w ogóle coś
robię, Granger — odwarknął, zajmując krzesło obok, po
czym otworzył jedną z książek na zaznaczonej stronie.
— Zwariowałeś? — oburzyła
się dziewczyna, patrząc na zagięty róg strony podręcznika.
— Jakoś musiałem to zaznaczyć.
Poza tym chyba nikomu krzywda się nie stała. Patrz, tu masz dział
poświęcony roślinom jadalnym.
Draco niezbyt delikatnie położył
wolumin na biurku przed kasztanowłosą, stukając palcem w tytuł
rozdziału.
— Teraz zajmuję się czymś
innym — powiedziała Hermiona, zamykając książkę
i odkładając ją na stertę z podręcznikami z roślinnością.
— Niby czym? — spytał kpiąco
Draco, zakładając ramiona na piersi.
— Ilością opadów.
— I myślisz, że to, ile
deszczu na ciebie spadnie, jest ważniejsze od tego, czy nie
zatrujesz się jakimś zielstwem? Bądź pewna, że jeśli zaczniesz
haftować i toczyć pianę z ust, ja ci nie pomogę.
Gryfonka zgromiła go wzrokiem,
dopisała ostatnią uwagę i odłożyła wolumin na stertę
wykorzystanych już ksiąg. Blondyn ponownie położył przed nią
podręcznik z jadalną roślinnością, uśmiechając się przy tym z
wyższością. Hermiona po raz ostatni spojrzała na niego z irytacją
i zaczęła czytać wybraną przez Ślizgona książkę. Musiała
przyznać, że wspólna praca szła im całkiem sprawnie, mimo
denerwujących i kąśliwych uwag jej współlokatora, chociaż parę
razy miała ochotę, by porwać ze stolika jedną z ksiąg i
roztrzaskać głowę sarkastycznego arystokraty.
Z upływem czasu rósł stos
przeczytanych podręczników. Hermiona zerknęła przez okno
i zmarszczyła brwi, widząc czarne już niebo. Całkowicie
straciła poczucie czasu, co z resztą często jej się przydarzało,
gdy przebywała w bibliotece. Spojrzała na Malfoya, z którego już
dawno ulotnił się zapał i jakiekolwiek chęci do dalszego
wyszukiwania informacji. Znużony blondyn siedział, podpierając
głowę ręką wspartą o biurko. Drugą dłonią zaczął wystukiwać
o blat stały rytm, co niesamowicie denerwowało Gryfonkę.
— Mógłbyś przestać? Drażni
mnie to.
Draco uniósł brew, co było jedyną
reakcją na prośbę dziewczyny.
— I bądź tu mądry… Jak tu
siedzę — źle. Jak mnie nie ma — jeszcze gorzej —
wymamrotał leniwie.
— Byłoby dobrze, gdybyś coś
robił, Malfoy.
— Znalazłem ci wszystkie
cholerne książki o Amazonii, zaznaczyłem strony z istotnymi
informacjami, a tobie jeszcze mało! Czy ciebie w ogóle można
jakoś zadowolić? Jeszcze tu siedzę i marnuję swój czas,
żebyś nie doniosła na mnie, że ci nie pomagam… I tak już od
kilku dni! Mam tego dosyć! Nie pisałem się na ten idiotyczny
turniej i…
— No to sobie idź, ja cię nie
trzymam — przerwała mu Hermiona, wiedząc, że jeśli tego
nie zrobi, monolog Malfoya potrwa jeszcze jakieś pół godziny.
Nie pierwszy raz przerabiali tę
sytuację. Blondyn zacisnął szczękę, jednak nic nie odpowiedział.
Wstał, przewracając przy tym krzesło i opuścił czytelnię.
Kasztanowłosa westchnęła i podniosła mebel. Przejrzała swoje
notatki i uznała, że ma już wszystkie najważniejsze informacje.
Poodnosiła książki, oprócz tej z jadalną roślinnością.
Podręcznik zawierał kolorowe zdjęcia, przedstawiające rośliny
trujące i te nieszkodzące człowiekowi. Uznawszy, że warto będzie
zapamiętać, jak dokładnie wygląda każda z nich, wypożyczyła
wolumin i schowała go do torby wraz z notatkami.
Wracając do dormitorium, myślała o
jutrzejszym dniu. Ostatnie lekcje zostały odwołane z powodu
przybycia do Hogwartu reprezentantów pozostałych szkół. Zadrżała
na myśl o tym, że tylko godziny dzielą ją od wilgotnego klimatu
równikowego, lasu deszczowego i trzech tygodni sam na sam z Malfoyem
i komarami. Mnóstwem komarów. Gryfonka miała szczerą nadzieję,
iż w ich plecakach znajdzie się preparat na tych małych
krwiopijców.
Weszła do sypialni i z przygotowanymi
rzeczami ruszyła do łazienki, by wziąć kąpiel. Zapaliła
świeczki zapachowe, do wody dolała pachnący olejek. Zazwyczaj tego
nie robiła, jednak należało jej się to, w końcu miała spędzić
niemal miesiąc bez bieżącej wody. Zamknęła oczy, relaksując się
przed patrolem.
Godzinę później była już ubrana i
stojąc przed lustrem w przedpokoju plotła warkocz.
— Granger, chodź już i tak
wyglądasz jak pudel.
Gryfonka zgromiła Ślizgona wzrokiem i
wyminęła go, wychodząc na korytarz.
Szli obok siebie w milczeniu, każde
pogrążone we własnych myślach. Hermiona już dawno nauczyła się,
że lepiej jeśli tak jest. Zawsze, gdy próbowała nawiązać z
Malfoyem w miarę normalną rozmowę, kończyło się to źle. Aby
nie tracić czasu, dziewczyna wyjęła z kieszeni sweterka notatki i
zaczęła po raz kolejny je czytać, starając się zapamiętać jak
najwięcej. Mimo iż ostatni tydzień spędziła razem ze
współlokatorem na szukaniu informacji, ciągle miała wrażenie, że
jest ich za mało, że coś pominęli.
Draco prychnął pod nosem, widząc,
jak Hermiona po raz kolejny wertuje swoje cenne zapiski. On sam także
gromadził wiedzę na temat Niziny Amazonki, jednak w przeciwieństwie
do współlokatorki nie miał na tym punkcie obsesji. Obecnie
zastanawiał się jak zabrać ze sobą dodatkowe rzeczy takie jak
kompas czy żywność. Najbardziej irytowało go to, że nie
wiedział, co znajdzie się w ich plecakach.
Prefekci naczelni właśnie skręcali w
boczny korytarz, gdy ktoś, najwyraźniej oglądając się za siebie,
wpadł na nich. Hermiona zrobiła krok w tył, by złapać równowagę.
Spojrzała z oburzeniem na włóczącego się po nocy ucznia i
szczęka jej opadła, gdy rozpoznała w nim…
— Proszę, proszę… Kogo my tu
mamy… Szlaban, Potter — powiedział Draco z wrednym
uśmieszkiem.
— Harry? Co ty tu robisz?
Gryfon miał przyśpieszony
(spowodowany zapewne przez ucieczkę przed Filchem) oddech i nieco
bardziej niż zazwyczaj rozczochrane włosy. Zaklął w myślach,
widząc, na kogo wpadł.
— Myślę, że miesięczne
patrolowanie jeziora w godzinach nocnych dobrze ci zrobi. O ile
dobrze pamiętam, Nott niedługo kończy swój szlaban… świetnie
się składa, będziesz dobrym następcą — kontynuował
blondyn z wyraźną satysfakcją.
Harry już otwierał usta, by
zaprotestować, jednak Hermiona go wyprzedziła.
— Odbiło ci, Malfoy? Miesięczny
szlaban?
— Spacerowanie po Hogwarcie w
godzinach nocnych to poważne wykroczenie, Granger — odpowiedział
z udawaną powagą.
Kasztanowłosa spojrzała na zegarek.
— To tylko półtorej godziny
po…
— Czy ja mogę coś powiedzieć?
— NIE!
Chłopak wzdrygnął się, słysząc
odpowiedź prefektów i uniósł dłonie w geście kapitulacji.
— Poważne wykroczenie, tak?
Ciekawe co byś powiedział, gdybyśmy wpadli na jakiegoś Ślizgona.
— Widzisz, Granger, tu jest
różnica między Gryfonami a Ślizgonami. My nie dajemy się złapać.
Wracając do ciebie, Potter… znaj moją dobroć, wybieraj:
miesięczny szlaban albo odjęcie pięćdziesięciu punktów.
— ŻE CO?! — wrzasnęli
Gryfoni.
Draco założył ręce na piersi, po
raz pierwszy ciesząc się z tego, że został wybrany na prefekta.
— To stanowczo zbyt surowa kara
— powiedziała dziewczyna, czym zarobiła lodowate spojrzenie
Dracona.
Zgromiła go wzrokiem i dodała:
— Ale nie możemy tego tak
zostawić. Przykro mi, Harry. Nie ciesz się tak, Malfoy, robię to,
bo jestem prefektem naczelnym, a nie dlatego, że ty tak chcesz.
— Oczywiście — powiedział
rozbawiony blondyn.
— A więc proponuję…
— zawahała się, czując błagalne spojrzenie przyjaciela — …
odjąć piętnaście punktów.
Gryfon westchnął z ulgą, za to
Malfoy natychmiast zaczął protestować.
— No chyba sobie żartujesz! Co to
jest piętnaście punktów?! Ja bym mu odebrał co najmniej
pięćdziesiąt!
— A ja uważam, że piętnaście
jest w sam raz — Hermiona stanęła w obronie kolegi. —
Ewentualnie można dodać jednodniowy szlaban u Hagrida.
— Mi to pasuje — wtrącił
się Harry.
— Milcz, Potter — rozkazał
Draco, ostrzegawczo unosząc palec, po czym ponownie zwrócił się
do dziewczyny. — Szlaban u Hagrida? Już to widzę. Będą
sobie siedzieć i obżerać się tymi paskudnymi ciastkami… chociaż
w sumie to jedzenie ich można traktować jako karę… ale to jest
zbyt delikatny szlaban. Nadal jestem za patrolowaniem jeziora.
— Na pewno nie miesięcznego.
— Ile zatem proponujesz?
— Tydz… dwa tygodnie —
poprawiła się Hermiona, widząc spojrzenie współlokatora.
— Za mało. Trzy tygodnie.
— Będziecie się targować?
— TAK!
— Na czym stanęło? Ach, tak…
Trzy tygodnie!
— Zapomnij, Malfoy!
— Hermiona, niech już będą te
trzy tygodnie. Nie warto z nim…
— Harry, ja tu o ciebie walczę,
mógłbyś mnie wspierać. Mowy nie ma, Malfoy! Dwa tygodnie!
— Niżej nie zejdę, Granger.
Zasłużył na trzy.
Potter westchnął, słysząc dalsze
targowanie się prefektów naczelnych.
— Sami tego nigdy nie
rozwiążecie, prawda? —mruknął zrezygnowany.
Draco spojrzał na niego z
zaskoczeniem.
— Nie sądziłem, że dożyję
dnia, w którym Potter powie coś sensownego. Granger, idziemy z nim
do dyrektorki.
— Jak chcesz — odpowiedziała
pewna swego Gryfonka.
Chwilę później Harry szedł razem ze
swoją przyjaciółką za Malfoyem, który prawie biegł, chcąc
udowodnić, że ma rację. Cała trójka weszła do gabinetu
dyrektorki, jednak nie zastali tam McGonagall. Hermiona wyczarowała
patronusa i wysłała wiadomość do nauczycielki. Pozostało im
tylko czekać.
— Co się dzieje? — spytała
Minerva, wchodząc do środka. Widać było, że jeszcze przed chwilą
spała.
— Mamy problem. Ten tutaj
wałęsał się po szkole i nie możemy dojść do porozumienia
w sprawie jego szlabanu — wyjaśnił Ślizgon, z
wyższością patrząc na Gryfona.
— Słucham?
Hermiona już otwierała usta, by
dokładniej wyjaśnić całą sprawę, gdy McGonagall dodała:
— Obudziliście mnie tylko
dlatego, że nie potraficie wyznaczyć kary jednemu z uczniów?
Gryfonka zarumieniła się i spuściła
głowę.
— Potter, przez dwa tygodnie
dołączysz do szlabanu pana Zabiniego. Będziecie razem wsmarowywać
specyfiki w chore drzewa w Zakazanym Lesie pod nadzorem Hagrida. A wy
— zwróciła się do prefektów — wracajcie już do
swojego dormitorium. Koniec z dzisiejszym patrolem… chyba że także
chcecie zadbać o okoliczną roślinność.
***
Draco wszedł do Wielkiej Sali, w
której znajdowała się już większość uczniów Hogwartu.
Podekscytowane szepty wypełniły pomieszczenie, a wszystkie
spojrzenia zwróciły się w jego kierunku. Z dumą usiadł przy
stole Slytherinu, czekając na przybycie pozostałych reprezentantów.
Nie planowano spektakularnych wejść, tak jak na Turnieju
Trójmagicznym, goście mieli przybyć dzięki sieci Fiuu. Salę
udekorowano, zwieszając z sufitu cztery płótna z godłami domów
i jeden z herbem Hogwartu nad stołem nauczycielskim. Filch
miał ciężki tydzień, w którym sprzątał każdy, nawet
najmniejszy kąt zamku, czego nie ułatwiali mu uczniowie. Woźny
mógł wreszcie odetchnąć z ulgą, gdy nastał dzień, w którym
rozpoczynał się turniej.
Pół godziny później, gdy do
Wielkiej Sali weszła dyrektorka, rozmowy ustały, a wszyscy
zgromadzeni skierowali na nią wzrok.
— Witam wszystkich. Hogwart spotkał
wielki zaszczyt, ponieważ to właśnie u nas rozpocznie się
pierwsza edycja Turnieju Międzyszkolnego. Za chwilę dołączą do
nas reprezentanci pozostałych szkół. Proszę was, abyście
przyjęli ich z otwartymi ramionami — McGonagall odczekała
chwilę i kontynuowała:
— Zapraszam reprezentantów
szkoły imienia Korneliusza Agryppy, Mike’a Jonhsona i Victorię
Erickson oraz ich opiekuna Thomasa Andersona, którzy przybyli do nas
ze Stanów Zjednoczonych.
Do sali weszło dwoje uczniów, z
ciekawością rozglądając się dookoła, i młody mężczyzna,
który prowadził swoich podopiecznych z szerokim uśmiechem na
ustach. Anderson podszedł do dyrektorki Hogwartu i wymienił z nią
uścisk dłoni, po czym stanął przy Mike’u i Victorii przed
McGonagall. Czarnoskóry chłopak nieufnie spoglądał na
zgromadzonych w sali.
— Zapraszam reprezentantów
Akademii Barkwith: Casandrę Phinesy i Penelopę Melody oraz
dyrektorkę Mirandę Eastwood. Nasi goście przybyli z Norwegi.
Do środka, lekkim krokiem weszły trzy
blondwłose kobiety. Miranda również wymieniła uprzejmości
z McGonagall i zajęła miejsce przy swoich uczennicach obok
pierwszej reprezentacji. Dyrektorka zaczekała, aż w sali na powrót
zapanowała cisza i kontynuowała:
— Witam gości z Japonii,
reprezentantów Uczelni Asahara: Suri Hiroyuki i Aki’ego Daishi
oraz dyrektora Toshiro Hara.
Do Wielkiej Sali weszła kolejna trójka
osób o charakterystycznej urodzie. Drobny, łysy staruszek uścisnął
na powitanie Minervę.
— Przywitajmy reprezentantów
znanego już wam Instytutu Magii Durmstrang, Igora Bogdanowa i Piotra
Morozowa.
Uczniowie Hogwartu przywitali
grzecznymi oklaskami kolejnych przybyszy.
— I ostatni nasi goście.
Reprezentanci szkoły magii Hybrix z Belgii: Nathan i Noah Lemieux
wraz z ich opiekunem Lucasem Forthem. A teraz poproszę
reprezentantów Hogwartu: Dracona Malfoya i Hermionę Granger.
W sali wybuchła głośna salwa
oklasków i wiwatów. Prefekci naczelni z uśmiechem ruszyli do
dyrektorki.
— Uważajcie na siebie. W razie
niebezpieczeństwa nie bójcie się wezwać pomocy. Ważniejsze od
wygranej jest wasze zdrowie i życie. Powodzenia — powiedziała
McGonagall i wróciła do mównicy. — Proszę o wniesienie
świstoklików i plecaków reprezentantów. Dziękuję. Turniej
rozpocznie się za dziesięć minut.
Uczniowie natychmiast skierowali się
ku Hermionie i Draconowi, życząc im powodzenia i wygranej
w turnieju. Malfoy postanowił skorzystać z okazji i udzielić
przyjaciołom ostatnich wytycznych.
— Nott, pamiętaj: odpowiadasz za
Salazara. Masz go karmić i wyprowadzać na spacery. I nie
dopuszczaj do niego Blaise’a — dodał ciszej.
Teodor skrzywił się i jęknął:
— Dlaczego to ja muszę się nim
zajmować?
— Bo tylko tobie ufam na tyle, by
zostawić z tobą psa.
— A ja? Przecież krówka mnie
lubi — powiedział Zabini.
— Gdybym zostawił go tobie,
Salazar doznałby trwałego uszczerbku na psychice. Aha, i jeszcze
jedno Nott… — powiedział i razem z brunetem odszedł od
tłumu uczniów. — Pod twoim łóżkiem ukryłem dla ciebie
skrzynkę Ognistej tak, żeby Blaise się do niej nie dorwał.
— Co ja takiego zrobiłem?
— Zaufaj mi, zasłużyłeś
— powiedział stanowczo blondyn, mimowolnie przypominając
sobie swój sen i moment, w którym o mało co nie pocałował
Gryfonki.
Parę metrów dalej Hermiona odbyła
podobną rozmowę.
— Ginny, pamiętaj, że
Krzywołap przeszedł na dietę. Nie może jeść…
— Dobra, wyluzuj, wiem o wszystkim.
Obiecuję, że kiedy wrócisz, twój pupilek nadal będzie w jednym
kawałku — odpowiedziała rudowłosa i przytuliła przyjaciółkę.
— Uważaj na siebie i, nie wierzę, że to mówię: trzymaj się
Malfoya. Może i jest wredny i podstępny, ale wygląda na
takiego, co poradzi sobie w dżungli… czy gdzie tam będziecie.
— Dobrze — kasztanowłosa
zaśmiała się, odwzajemniając uścisk.
— Dasz radę, Hermiono — tym razem
to Harry objął Gryfonkę. — I nie trać głowy w kryzysowych
sytuacjach w stylu „tu nie ma drewna!”
Dziewczyna zaśmiała się, po czym
skinęła głową.
— Postaram się
Odwróciła się i stanęła oko w oko
z Ronem. Chłopak odchrząknął parę razy, szukając
odpowiednich słów, jednak ostatecznie wychrypiał oficjalnym tonem:
— Powodzenia.
— Proszę reprezentantów o
zabranie plecaków i podejście do swoich świstoklików.
Uczniowie założyli zielone
podróżnicze plecaki i ruszyli do dodatkowego stołu, na którym
znajdowało się sześć pucharów. Prefekci naczelni spojrzeli na
złoty kielich, z wygrawerowaną nazwą ich szkoły. Zerknęli na
pozostałych uczniów, którzy wykrzykiwali ostatnie porady
i życzenia.
— Możecie wyruszać za dziesięć
sekund — oznajmiła dyrektorka, a młodzi czarodzieje zaczęli
odliczanie.
— Myślisz, że twój kot
przetrwa ten tydzień sam na sam z Salazarem, Granger? — szepnął
Draco, uśmiechając się złośliwie.
— SIEDEM!
— Myślisz, że uda ci się
rozpalić ognisko bez użycia magii, Malfoy? — odpowiedziała
Gryfonka.
— Mam na to większe szanse niż
Krzywonóg na przeżycie po zjedzeniu trutki na szczury.
— PIĘĆ!
— CO?! Powiedz, że żartujesz…
— E–e — Malfoy pokręcił
głową, a jego uśmiech powiększył się.
— TRZY!
— CZEKAJCIE! GINN… — Hermiona
próbowała podbiec do Weasleyówny, jednak Ślizgon złapał ją za
łokieć i przyciągnął z powrotem do stołu.
— JEDEN!
Poczuli szarpnięcie w okolicy pępka,
a świat wokół rozmazał się. Dziewczyna odczekała, aż zawroty
głowy miną i wzięła głęboki oddech. Zgromiła spojrzeniem
swojego towarzysza i wrzasnęła:
— MALFOY!
— Malfoy! — powtórzył
prześmiewczo, rozglądając się po okolicy.
— OTRUŁEŚ MI KOTA!
— Po pierwsze: ta kupa sadła
wcale nie przypomina kota, a po drugie, to nie jest najlepszy czas na
twoje załamanie nerwowe.
— OTRUŁEŚ MI KOTA!!!
Gryfonka skuliła się, zaciskając
powieki, gdy blondyn gwałtownie uniósł dłoń w kierunku jej
twarzy, zupełnie jakby chciał ją uderzyć. Zmarszczyła brwi i
powoli otworzyła oczy, gdy nie poczuła ciosu. Draco uśmiechnął
się pod nosem i powoli wycofał dłoń. Wrzasnęła i odskoczyła
w tył, gdy w jego dłoni zobaczyła małego, zielonego węża.
Arystokrata zaśmiał się pogardliwie i, chcąc podroczyć się ze
współlokatorką, wyciągnął rękę przybliżając do jej twarzy
gada.
— Zabierz go ode mnie, Malfoy
— pisnęła.
— Kobiety...
Kręcąc głową, Ślizgon odwrócił
się, wziął zamach i wyrzucił swoją zdobycz.
— Em… dzięki — wykrztusiła
Hermiona.
— To był tylko mały wąż, a
ty już panikujesz. Jak ty tu wytrzymasz?
— Ale wiesz, że był jadowity,
prawda?
— Oczywiście — prychnął,
mierząc w nią pogardliwym spojrzeniem, po czym ponownie odwrócił
się i wytrzeszczył oczy.
„Jasna cholera!” — pomyślał,
choć bardzo chciał wydrzeć się na całe gardło. Nie mógł
jednak dać do zrozumienia współlokatorce, iż zupełnie nie miał
pojęcia o tym, co trzymał przed chwilą w dłoni. Skrzywił
się i zaczął wycierać ręce o koszulę, próbując zapomnieć o
tym, jak niewiele dzieliło go od niechybnej śmierci.
Zamarł, gdy zorientował się, iż
jego ubiór uległ zmianie. Miał teraz na sobie luźną, białą
koszulę z krótkimi rękawami i beżowe spodnie z jakiegoś
dziwnego materiału. Zerknął na Hermionę, która również
oglądała swój nowy strój: białą bluzkę na ramiączkach i
spodnie z tego samego materiału co jego, tyle że do kolan. Oboje
nosili solidne, czarne obuwie.
Prefekci wymienili spojrzenia i
rozejrzeli się wokół. Wszędzie otaczała ich bujna, zielona
roślinność. Drzewa miały tak rozłożyste korony, iż niemal
całkowicie przysłaniały czysty błękit nieba. Gdzieniegdzie wśród
intensywnej zieleni wyłaniały się nieliczne czerwone kwiaty.
Miejscami promienie światła przebijały się przez gęste korony,
oświetlając pokrytą mchem ziemię i kamienie. W chwili, gdy w
pełni dotarło do nich, gdzie się znajdują, uderzyło w nich
czterdziestostopniowe wilgotne powietrze, które z powodzeniem
utrudniało im swobodne oddychanie. Koszule zaczęły powoli
przyklejać się do ciał reprezentantów.
Odczekali chwilę, by przyzwyczaić się
do odmiennego klimatu.
— Zaczynamy?
Chłopak pokiwał głową. Zdjęli
opasłe plecaki i zaczęli wyjmować ich zawartość, dokładnie ją
oglądając.
— Co masz? — zapytał
Draco, zerkając na kucającą obok niego dziewczynę.
— Mapę, krzemienie, jakieś
suche zielsko… pewnie na podpałkę… małą apteczkę, śpiwór,
linę, trochę jedzenia, dwie butelki z wodą i poradnik jak
przetrwać w dziczy. A ty?
— Nożyk, śpiwór, dwa koce,
kompas… Ha! A jednak go dali… jedzenie, chustki na głowę… A
okularów przeciwsłonecznych nie dali! Też jakieś zielsko i…
— Co? — spytała, słysząc
niewyraźnie wymamrotane ostatnie słowo.
— Dali mi maczetę…
— Że co?
— HA! Dali mi maczetę, Granger!
Patrz, jaka fajna!
Gryfonka spojrzała na Dracona, któremu
oczy błyszczały się jak dziecku przy rozpakowywaniu prezentów.
Rzeczywiście, Ślizgon trzymał groźnie wyglądającą maczetę.
Wyprostował się i zaczął nią wywijać.
— Hej, ostrożnie! Bo jeszcze
sobie coś zrobisz… albo mi…
— Spokojnie, Granger, jestem
profesjonalistą, brałem lekcje szermierki — odpowiedział
beztrosko blondyn, zupełnie zapominając gdzie i z kim się
znajduje.
— Nie jestem pe... AAA!!!
— wrzasnęła Hermiona, gdy ostrze minęło jej twarz o cal.
Prefekci znieruchomieli, wpatrując się
w siebie, po czym zerknęli na maczetę i spadający, jakby
w zwolnionym tempie, kosmyk włosów.
Draco odchrząknął.
— To zdarza się nawet
najlepszym, Granger — oznajmił i pokiwał głową, zagryzając
wargę, jakby sam siebie chciał o tym przekonać.
— MALFOY!
— Nie wrzeszcz tak, nic złego
się nie stało. I tak nie widać różnicy w tym gąszczu kłaków,
pudlu — warknął arystokrata. Znajdowali się tu od piętnastu
minut, a już dwa razy się na niego wydarła.
— Oddaj mi to — powiedziała
stanowczo dziewczyna, wyciągając przed siebie dłoń.
— Nie!
— Oddaj.
— Mowy nie ma! — oznajmił
Draco, obronnie tuląc do siebie broń.
— Dobra, ale jeśli wrócimy do
Hogwartu i dowiem się, że mój kot nie żyje, wezmę tę maczetę i
cię skrzywdzę. Oberwiesz i za Krzywołapa i za lok. Szczególnie za
lok.
— Nie do końca rozumiem twój
system wartości — stwierdził Malfoy, niedbale opierając
ostrze o ramię.
— Nie ty jeden — odwarknęła,
z powrotem wkładając rzeczy do plecaka.
Draco postanowił wziąć z niej
przykład i również pochował swoje rzeczy. Po chwili założyli
spakowane plecaki.
— No dobra, Granger, dawaj mi tę
mapę — zarządził arystokrata wyciągając dłoń i patrząc
wyczekująco na dziewczynę.
Gryfonka zmarszczyła brwi.
— Jeszcze czego! To moja mapa,
była w moim plecaku. Poza tym nie znasz się na nich i w ogóle
nie masz zmysłu orientacji.
— Ja nie mam zmysłu
orientacji?! A kto zgubił się w Zakazanym Lesie, kiedy szukaliśmy
tego przeklętego badyla? Ja czy ty?
— Słucham?! Gdyby nie ja, w
ogóle byśmy do niego nie dotarli!
— Tak masz rację — powiedział
arystokrata z sarkastycznym uśmieszkiem — To dzięki tobie
dotarliśmy na miejsce, ale najpierw błądziliśmy ze dwie godziny
na zimnie, a potem napatoczyliśmy się na psa, będącego anomalią
genetyczną!
Hermiona otworzyła usta, jednak nic
sensownego nie przychodziło jej do głowy. Zgromiła blondyna
spojrzeniem i dosłownie wcisnęła mu pergamin w dłoń.
— Proszę bardzo.
Malfoy prychnął pod nosem i rozłożył
mapę. Znieruchomiał i zamrugał, widząc kręte linie i dziwne
znaczki, które, prawdę mówiąc, niewiele mu mówiły. Jedyne co
rozumiał to to, że mała czarna kropka oznaczała ich obecne
położenie, a czerwona wskazywała miejsce, w którym ukryty był
świstoklik... A może na odwrót?
Odchrząknął i zrobił, jak miał
nadzieję, mądrą minę. Obrócił pergamin do góry nogami i
zmarszczył brwi. Pokiwał głową, jednak po krótkim namyśle
ponownie obrócił mapę. Hermiona parsknęła śmiechem, lecz
zamilkła, widząc jego spojrzenie. Chłopak wyjął z bocznej
kieszeni plecaka kompas i parę razy okręcił się.
— Idziemy w… tę stronę
— oznajmił w końcu, starając się nadać swojemu głosowi
pewny ton. — Nie! Moment… tędy — poprawił się,
odwracając się w zupełnie przeciwnym kierunku.
— Czy ty w ogóle wiesz, jak
działa kompas, Malfoy?
— Oczywiście, że tak, Granger
— oburzył się. — Te małe badziewie jest okropne
i tandetne… nie to, co zaklęcie…
— Dobrze wiesz, że nie możemy.
Namiar, pamiętasz?
— Oczywiście… Wiesz co,
Granger? Ta mapa jest tak banalna, że nawet ty dasz sobie z tym
radę. Proszę — powiedział, wręczając jej kompas i mapę.
— Masz okazję wykazać, że jesteś warta więcej niż żuk
gnojownik.
Ślizgon uśmiechnął się wrednie,
wiedząc, iż Gryfonka podejmie wyzwanie.
Hermiona zmrużyła oczy i zerknęła
na pergamin.
— Tędy — oznajmiła,
skręcając w lewo.
Zaczęła przedzierać się przez gęstą
roślinność. Po godzinie była zasapana i mocno poirytowana.
Warknęła, gdy po raz kolejny jedna z gałęzi uderzyła ją w twarz
i wplątała się w warkocz.
— Jasna cholera! Przeklęte
zielsko! Najlepiej to wszystko powycinać!
— A co się stało z zielonymi
płucami Ziemi, którymi się ekscytowałaś? — zakpił Draco.
— Milcz, jak do mnie mówisz!
Nienawidzę tego lasu, nienawidzę ciebie i…
Hermiona urwała, gdy coś do niej
dotarło. Zmarszczyła brwi i, po raz pierwszy od kiedy zaczęli
wędrówkę, obróciła się i spojrzała na współlokatora.
Blondyn, w przeciwieństwie do niej miał normalny oddech,
niepotargane włosy i o wiele mniej mokrą koszulę.
— Możesz mi powiedzieć
— wysapała dziewczyna, opierając dłonie o kolana — dlaczego
ja czuję się, jakbym miała ducha wyzionąć, a ty wyglądasz,
jakbyś w ogóle się nie męczył?
— No nie wiem, Granger. Może
to dlatego, że mam lepszą kondycję i nie gnam jak na złamanie
karku. Może to być również spowodowane tym, że mam maczetę i
nie boksuje się z lianami i resztą zielska.
Uśmiechnął się, widząc minę
Gryfonki.
— Że co? — warknęła
cicho, prostując się.
Arystokrata wzruszył ramionami.
— Sama jesteś sobie winna. To
ty pognałaś do przodu i przez cały czas warczałaś pod nosem.
— Nie warczałabym, gdybyś
przypomniał mi, że masz maczetę! Puściłabym cię pierwszego. No
i czego się śmiejesz?!
— Całkiem niezłe epitety
wymyślasz, kiedy jesteś zła, Granger.
— Zła to ja bywam, kiedy ktoś
przeszkadza mi w nauce albo nie szanuje książek. Jak myślisz,
Malfoy, jaka jestem teraz? — odwarknęła, podchodząc do
chłopaka z niebezpiecznym błyskiem w oczach.
Ślizgon nachylił się do niej i
teatralnie nabrał powietrza do płuc, po czym uprzejmie zapytał:
— Spocona?
— Nienawidzę cię, Malfoy!
Idziesz pierwszy i lepiej, żeby żaden cholerny chwast nie stanął
na mojej drodze! — rozkazała, wskazując blondynowi miejsce
przed sobą.
Chłopak ruszył naprzód, uśmiechając
się pod nosem. Uwielbiał się z nią drażnić i obserwować jak
dziewczyna traci nad sobą kontrolę. „Żaden cholerny chwast,
tak?” — pomyślał rozbawiony. Pominął jedną z
gałęzi, odsunął ją, robiąc przejście dla siebie i wypuścił.
— Ała! Malfoy, ja cię zabiję!
— krzyknęła kasztanowłosa, groźnie wymachując pięściami.
— Możesz spróbować, ale
pamiętaj, że to ja jestem uzbrojony — odpowiedział Malfoy,
odwracając się do niej i unosząc brew.
— Do czasu… pamiętaj, że
zawartość plecaka się zmienia.
Szli w milczeniu: Hermiona zbyt urażona
zachowaniem Ślizgona, on z kolei był zbyt zajęty manewrowaniem
swoją nową ulubioną zabawką. Wreszcie dotarli do miejsca, gdzie
roślinność rosła odrobinę rzadziej. Kasztanowłosa wyjęła mapę
i ponownie zaczęła ją studiować.
— Tylko mi nie mów, że idziemy
w złym kierunku — rzucił zaniepokojony Ślizgon, mając na
uwadze poprzednie doświadczenia z Granger z mapą w ręku.
— Nie, nie zabłądziliśmy…
— Już to kiedyś słyszałem.
Hermiona założyła ręce na piersi,
racząc go oskarżycielskim spojrzeniem.
— Czy ty do końca życia masz
zamiar mi to wypominać?
— Tak, Granger. Kiedy już
będziemy starzy i pomarszczeni… a przynajmniej ty będziesz, bo ze
mną czas z pewnością obejdzie się łagodniej, co roku będę ci
przysyłał krótkie liściki, przypominające o twoim niezawodnym
zmyśle orientacji w terenie. A teraz daj mi coś do picia — dodał,
wyciągając rękę.
Dziewczyna zdjęła plecak i wyjęła z
niego jedną z dwóch butelek wody. Podała ją Ślizgonowi
i, zapinając plecak, oznajmiła:
— Tylko oszczędnie, musimy
najpierw znaleźć jakiś strumyk, w którym moglibyśmy… — urwała,
gdy spojrzała na chłopaka, który właśnie jednym haustem opróżnił
pół butelki. — Malfoy!
— Co?
— Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Właśnie mówiłam, że musimy oszczędnie gospodarować wodą,
dopóki nie znajdziemy miejsca, w którym moglibyśmy uzupełnić
zapasy.
— A nie uważasz, że jeśli
najpierw padniemy z pragnienia, to na nic się zda to twoje
oszczędzanie? — spytał sarkastycznie, podając jej butelkę.
— Też się napij, nie mam zamiaru cię taszczyć do
najbliższego strumienia.
Dziewczyna wykonała polecenie
Ślizgona, ignorując fakt, iż tym samym przyznaje mu rację. Upiła
dwa łyki i schowała butelkę do plecaka. Ponownie spojrzała na
mapę i oznajmiła:
— Zdaje się, że idziemy w
dobrym kierunku, ale za niedługo zrobi się ciemno i dalsza wędrówka
nie będzie miała sensu. Poza tym musimy odpocząć.
— Co więc proponujesz?
— Wejdziesz na drzewo i
rozejrzysz się za jakimś dogodnym miejscem na rozbicie obozu.
Dobrze by było znaleźć jakąś niewielką polanę — odpowiedziała,
chowając mapę do kieszeni. Podniosła wzrok i, napotykając
niezadowolone spojrzenie Ślizgona, spytała: — Coś nie tak?
— Dlaczego to ja mam się bawić
w cholernego małpiszona?
— Bo zrobisz to lepiej ode mnie
— odpowiedziała, licząc na to, że blondyn złapie przynętę.
Naprawdę nie miała ochoty na wspinaczkę. — To jak będzie:
idziesz czy mam to zrobić za ciebie?
— Żebyś się połamała, a
potem musiałbym cię nieść do końca turnieju? Zapomnij — odparł,
po czym ściągnął plecak i rzucił go na ziemię. Spojrzał na
gruby pień drzewa, wyszukując wzrokiem miejsc, po których mógłby
się wspiąć.
Gryfonka z niepokojem obserwowała
poczynania chłopaka. Kilkukrotnie źle dobrał miejsca, na których
stawiał kolejne kroki, i o mały włos nie spadł z wysokości
dwudziestu stóp. Dziewczyna zakryła dłonią oczy, nie chcąc
obserwować poczynań swojego współlokatora.
„Cholerna Granger, z tymi jej
zachciankami. Wejdź na drzewo, Malfoy, mówili… będzie fajnie,
mówili… Wcale nie jest fajnie! Skręcę sobie kark na jakimś
zadupiu i nawet nikt po mnie nie zapłacze. Chociaż nie, Granger
zapłacze na pewno, bo zostanie sama w tym buszu” — myślał
Draco, wspinając się coraz wyżej. W końcu uznał, że jest
już na takiej wysokości, która zapewni mu odpowiedni widok na
okolicę. Chwycił się mocno grubej gałęzi i odwrócił.
Widok zaparł mu dech w piersiach:
przed nim rozciągały się kilometry zieleni, oświetlane
zachodzącym słońcem. W oddali majaczyła szeroka, kręta
rzeka. „Całkiem niezła ta Amazonka” — pomyślał,
obserwując taflę wody, od której odbijały się ostatnie promienie
słońca. Miejscami wyglądało to tak, jakby rzeka płonęła,
otoczona ciemnoróżowym niebem i niemal jaskrawą zielenią gęstych,
rozłożystych drzew.
Zaczął wypatrywać jakiejś wolnej
przestrzeni, w której mogliby rozbić tymczasowym obóz. Wypatrzył
idealne miejsce i zaczął schodzić z drzewa.
— Tylko uważaj, Malfoy! W
apteczce nie mam nic, co nadawałoby się do złamań! — wrzasnęła
Hermiona, układając dłonie wokół ust.
— Doceniam to, że się o mnie
martwisz…
— Wcale się nie martwię!
— skłamała Gryfonka.
— … ale byłoby lepiej, gdybyś
w końcu się zamknęła! Ja się tu próbuję skupić!
— Skupić? Co jest trudnego w
schodzeniu z drzewa?!
— Zasadniczo?! Jest bardziej
niebezpieczne od wchodzenia! Szczególnie, gdy wisisz sześć metrów
nad ziemią, a jakiś cholerny babiszon cię pogania!
— BABISZON?! — dziewczyna
ryknęła tak głośno, że Malfoy wzdrygnął się, a stopa
oślizgnęła mu się z bezpiecznego miejsca.
Próbował chwycić się gałęzi,
jednak nie dosięgnął jej i zaczął spadać. Na szczęście,
upadek amortyzowały korony niższych drzew.
— Kurwa… — stęknął,
gdy wylądował na ziemi i zwinął się, podkulając kolana do
klatki piersiowej.
— Mój Boże! Malfoy!
Hermiona natychmiast do niego
podbiegła. Upadła przy nim na kolana i ujęła jego twarz w dłonie,
parę razy klepiąc go w policzek.
— Malfoy? Nic ci nie jest?
— spytała drżącym głosem.
— Właśnie spierniczyłem się
z dość dużej wysokości, Granger. Było fantastycznie i mam ochotę
na powtórkę — wymamrotał sarkastycznie.
— Nie zamykaj oczu. Ile widzisz
palców?
Ślizgon zmarszczył brwi, starając
się skupić wzrok.
— Siedem, ale nie jestem pewien.
Skubane zapierniczają tak szybko, jak nasz biały paw po tym, jak
wlałem w niego eliksir wzmacniający.
— Poleż chwilę — poradziła
i usiadła obok niego, pilnując, by nie zrobił czegoś głupiego.
— Dobrze, że mówisz, bo miałem
zamiar wstać i dźwigać te głazy jak cholerne ciężarki.
Gryfonka odetchnęła z ulgą. Skoro
stać go na sarkazm, nie jest z nim źle.
— Serio wlałeś ten eliksir
biednemu zwierzęciu? — spytała, by przerwać krępującą
dla niej ciszę.
— Mhm…
— Czubek.
Draco zmarszczył brwi i odsłonił
twarz, dotąd zakrytą ramieniem.
— Co się czepiasz, Granger?
Miałem pięć lat i byłem ciekawy efektu.
— Jeszcze większy czubek
— prychnęła kasztanowłosa.
Arystokrata zmrużył groźnie oczy.
— Wiesz co? — zaczął,
podnosząc się do siadu. — Następnym razem to ty będziesz
wspinać się na jakieś cholerne drzewo, a ja będę na ciebie
wrzeszczeć. A kiedy będziesz leżeć oszołomiona, wyciągnę
z ciebie jakąś kompromitującą historyjkę, o której dowie
się cały Hogwart.
Ślizgon wstał, otrzepując się z
ziemi i założył swój plecach.
— Rusz ten paskudny tyłek,
Granger. Za piętnaście minut dotrzemy na miejsce — warknął
blondyn i ruszył, nie oglądając się za siebie.
Hermiona westchnęła, wzięła swój
bagaż i wycelowała w plecy chłopaka mordercze spojrzenie.
— Wcale nie mam paskudnego tyłka
— mruknęła do siebie.
— Masz. Na nieszczęście dla
moich oczu i zdrowia psychicznego miałem okazję go oglądać.
— Akurat. Niby kiedy? — spytała
zaczepnie, nie wierząc w słowa Ślizgona.
— Choćby wtedy, gdy upiłaś
się na początku roku i tańczyłaś prawie naga na stoliku w
salonie.
Fakt.
Kwadrans później dotarli na miejsce.
Drzewa rosły tu rzadziej, tworząc coś na kształt małej polany.
Zdjęli plecaki i położyli je na ziemi.
— Granger, odpowiadasz za
kolację. Ja zajmę się budową schronienia — oznajmił,
rozglądając się wokół.
— Dlaczego to ja mam gotować?
— oburzyła się Gryfonka.
— A co? Chcesz się zamienić?
— zapytał lekko już poirytowany blondyn.
Mamrocząc pod nosem, Hermiona zaczęła
zbierać gałązki na ognisko. W tym samym czasie Malfoy zaczął
szukać odłamanych gałęzi. W końcu wypatrzył odpowiednio długą
i grubą i zaczął ciągnąć ją w kierunku ich obozowiska.
Kiedy zebrał ich wystarczającą ilość, zerknął na
współlokatorkę, aby ocenić jak radzi sobie z rozpaleniem ognia.
Dziewczyna siedziała na ziemi, pochylając się nad stertą gałązek
i kępką jakiegoś suchego zielska, uderzając o siebie dwoma
krzemieniami. Widać było, że próbuje wykrzesać iskrę już od
dłuższego czasu.
— Jakiś problem, Granger?
— zakpił Draco, podchodząc do Gryfonki.
Dziewczyna posłała mu mordercze
spojrzenie.
— Jeśli choć trochę dbasz o
swoje życie lub zdrowie, nie podchodź teraz do mnie — warknęła
ostrzegawczo. — Idź i buduj ten przeklęty szałas.
Ślizgon prychnął pod nosem i, kręcąc
głową nad głupotą i uporem Gryfonki, zaczął budowę. Cztery
najdłuższe gałęzie wbił w ziemię pod kątem prostym, tworząc
kwadratowy zarys ich schronienia. Ułożył kolejne cztery gałęzie
poziomo do ziemi, łącząc je w górze z poprzednimi, używając do
tego lian i liny. Zadowolony ze szkieletu budowli zaczął kłaść
gałęzie na górę i pokrył je długimi, dużymi liśćmi, tworząc
w ten sposób dach. Podobnie dobudował ściany. Zostawił
jedynie wąską przerwę, przez którą będzie można wejść do
środka, a którą w razie potrzeby można zasłonić liściem.
Pokiwał głową, zadowolony z efektu
końcowego i podszedł do Gryfonki, której nadal nie udało się
rozpalić ogniska.
Ledwo powstrzymał się od głośnego
śmiechu na jej widok. Dziewczyna siedziała skulona, otaczając
kolana ramionami i z zawiścią patrzyła na dwa krzemienie, leżące
przed nią. Mamrotała coś pod nosem, zapewne na nie złorzecząc.
Liczne kosmyki wyplątały się z warkocza, pusząc się od
wilgotnego powietrza.
Podszedł do sterty gałązek i
przykucnął przed nimi naprzeciwko Hermiony.
— Granger, naprawdę sprawia ci
trudność uderzenie o siebie krzemieniami tak, aby wywołać iskrę?
— zakpił z wrednym uśmieszkiem na twarzy.
Kasztanowłosa spojrzała na niego
wzrokiem seryjnego mordercy i warknęła:
— Zamknij się, Malfoy. Te
krzemienie… coś z nimi nie tak. To nie moja wina.
— Miałaś na to godzinę i nie
zrobiłaś praktycznie nic. Ja w tym czasie wybudowałem szałas i
liczyłem, że kiedy skończę, zjem coś ciepłego. I co? I nic, bo
jedna tępa Gryfonka nie potrafi rozpalić ogniska.
Hermiona zmrużyła oczy i cisnęła w
niego krzemieniami, mówiąc:
— Taki jesteś mądry? To sam to
zrób.
Draco prychnął cicho, podniósł
kamienie i jednym precyzyjnym ruchem wytworzył snop iskier, które
szybko przeniosły się na podpałkę i drobne gałązki. Uniósł
brew i spojrzał na dziewczynę, która wpatrywała się
oskarżycielsko na krzemienie.
— To dziwne, Granger, ale mnie
wydają się być one całkiem w porządku. Idź, przynieś więcej
drewna, musimy podtrzymywać ogień przez całą noc. Mam nadzieję,
że chociaż z tym sobie poradzisz.
Hermiona, mamrocząc pod nosem, ruszyła
na poszukiwania, Draco natomiast postanowił dokładnie obejrzeć
zapasy żywności.
— Ktoś za to oberwie
— oznajmił, wpatrując się w cztery kiełbaski, dwie
konserwy i dwie butelki z wodą, z czego jedna była już
na wykończeniu.
Ślizgon zmarszczył brwi szacując, że
takie zapasy starczą im jeszcze na dwa dni. Najbardziej martwiła go
ilość wody. Spojrzał w ciemne już niebo, myśląc o tym, że
należałoby znaleźć coś, w czym będzie można zbierać
deszczówkę. Wyjął z plecaka nożyk i podszedł do drzew,
przyglądając się im. Znalazł takie, od którego nieco odchodziła
kora i podważył kawałek ostrzem. Oderwał go i obejrzał. Był
lekko wygięty i można było użyć go jako prymitywną miskę.
Blondyn oderwał jeszcze kilka takich kawałków i postawił je na
ziemi. Podniósł długi patyk i nabił na niego kiełbaskę.
Pozostało mu już tylko czekać na Gryfonkę i dostawę
gałązek.
Hermiona w końcu wróciła do
obozowiska i niezbyt delikatnie odłożyła swoje zdobycze. Razem ze
Ślizgonem powiększyła ognisko, wzięła jeden z patyków i tak jak
blondyn nabiła na niego kiełbaskę.
Siedzieli, w ciszy przygotowując
kolację. Kasztanowłosa z niepokojem rozejrzała się i przełknęła
ślinę.
Mogło to wydawać się śmieszne, ale
wszystkie przygody, które przeżyła podczas poszukiwania horkruksów
sprawiły, że z dala od cywilizacji czuła się nieswojo.
Odosobnienie przypominało jej o czasach, kiedy musiała się
ukrywać, nie wiedząc, co przyniesie jutro. Wielogodzinne warty
przed namiotem spędzała nad rozmyślaniem o tym, co ich czeka. Mrok
i osamotnienie przyciągały pesymistyczne myśli, podobnie jak
teraz. Tu z daleka od cywilizacji jedynym źródłem światła było
niewielkie ognisko, a jedynym jej towarzyszem stał się
znienawidzony przed latami Ślizgon.
Z zamyślenia wyrwał ją zapach
spalenizny. Zamrugała zdezorientowana i spojrzała na swoją porcję,
która była już doszczętnie spalona.
— Malfoy, przez ciebie spaliłam
swoją kiełbaskę! — oskarżyła Gryfonka.
Blondyn uniósł brew i z rozbawieniem
spojrzał na dziewczynę.
— Przeze mnie?
— Tak, przez ciebie. Czemu nic
mi nie powiedziałeś?
— Nie będę robić wszystkiego
za ciebie, Granger. Myślałem, że rzecz tak banalna jak pieczenie
czegoś nad ogniskiem nie przekracza twoich zdolności
intelektualnych. I nie patrz tak pożądliwie na moją kiełbaskę
— dodał widząc spojrzenie Gryfonki.
Ponownie zamrugała i, rumieniąc się,
spytała:
— Że co?
Ślizgon zaśmiał się kpiąco.
— A ty tylko o jednym, Granger…
Zapomnij. Nawet kijem przez szmatę, pamiętasz?
Hermiona zarumieniła się jeszcze
bardziej.
— Dobrze wiesz, o co mi chodzi.
Podziel się
— Nie ma mowy, Granger, nic ci
nie dam. Miałaś swoją, a to, że zajęłaś się fantazjowaniem o
mnie zamiast na pieczeniu…
— Wcale nie!
— Jasne — szepnął z
iście diabelskim uśmiechem.
Dziewczyna przymknęła oczy i wzięła
głęboki wdech.
— Czyli się nie podzielisz?
— Nie.
— Ale ja muszę coś zjeść, a
nie chcę marnować zapasów.
— Już zmarnowałaś.
— Świetnie! — krzyknęła
dziewczyna, odrzucając patyk i weszła do szałasu. Draco dokończył
posiłek i zawołał:
— Granger, możesz iść już
spać…
— Och, dziękuję za pozwolenie!
— Ja biorę pierwszą wartę
— dokończył rozbawiony Draco.
Siedział już godzinę przy ogniu,
dokładając co jakiś czas drewna, gdy Hermiona wyszła z szałasu
i niepewnie usiadła obok niego. Zerknął na nią i zmarszczył
brwi.
— Czego chcesz?
— Niczego — odpowiedziała,
wzruszając ramionami. Przez chwilę wpatrywała się w płomienie,
po czym oznajmiła cicho: — Nie mogę zasnąć.
Arystokrata westchnął.
— Granger, czy ty choć raz
możesz nie robić problemów? Idź spać, bo za trzy godziny mnie
zmieniasz — powiedział rozdrażniony Draco i uderzył się w
prawe ramię — Cholerne komary. Trzeba na nie coś wymyślić.
— Zostanę tu z tobą.
Porozmawiamy o dalszej drodze i może znajdziemy sposób na komary.
Czytałam, że...
— Wiesz, nie za bardzo mam
ochotę na to, by tu siedzieć i z tobą gadać. Jeśli zamierzasz
dalej tu być, to ja równie dobrze mogę się położyć. Obudź
mnie za cztery godziny. Masz — powiedział, zdejmując
z nadgarstka srebrny zegarek — Lepiej, żeby wrócił do
mnie w nienaruszonym stanie, inaczej gorzko tego pożałujesz.
Po tym ostrzeżeniu blondyn wstał i
ruszył do szałasu.
— A jeśli coś tu przyjdzie?
— spytała z niepokojem Hermiona.
— Dopóki pali się ogień, nic
nie powinno się przypałętać. W razie czego, wrzeszcz — poradził
Malfoy, nawet nie patrząc na Gryfonkę.
Westchnęła i czujnie rozejrzała się
po ich obozowisku. Uderzyła się w łydkę, by odgonić
natrętnego komara. Czekały ją cztery długie, samotne godziny.
Dorzuciła drewna do ognia i weszła do szałasu. Ignorując
narzekania Malfoya i jego niechętne spojrzenie, wyjęła z plecaka
poradnik. Wróciła do ogniska i zanurzyła się w lekturze.
***
Wstali wraz ze wschodem słońca. Oboje
byli niewyspani i obolali. Złożyli śpiwory, po czym Draco zabrał
się za rozbiórkę ich schronienia.
— Po co to robisz? Nie może to
tak zostać? — spytała Hermiona, ziewając.
— Chodzi mi o linę, Granger.
Może się nam jeszcze przydać. Spakuj też te kawałki kory.
Niedługo skończy się nam woda i musimy mieć coś, w co można
nabrać deszczówkę.
Gryfonka ostrożnie włożyła
prowizoryczne miski do plecaka i rozłożyła mapę, podchodząc do
Ślizgona.
— Zobacz, Malfoy. Całkiem
niedaleko od nas powinien znajdować się strumień. Możemy nabrać
z niego wodę do pustej butelki, ale przed wypiciem powinniśmy ją
zagotować. Problem w tym, że nie mamy w czym tego zrobić.
— Może znajdziemy coś po
drodze. I tak warto nabrać wody, nie wiadomo kiedy będziemy mieć
następną okazję — odpowiedział Draco po krótkim namyśle,
zwijając linę. — Musimy się pośpieszyć, bo przez to
trochę zboczymy z kursu.
Podróżnicy założyli plecaki,
ugasili ognisko i wyruszyli w dalszą drogę, czujnie rozglądając
się za poszukiwanym przedmiotem. Malfoy prowadził, wycinając
maczetą przeszkody, Hermiona z zachwytem przyglądała się
tutejszej roślinności, tworzącej charakterystyczne piętra.
— Zaczekaj chwilę, zróbmy
przerwę — powiedziała po godzinie marszu.
Przez czterdziestostopniowy upał,
koszulka kleiła jej się do ciała, a wszystko, o czym potrafiła
myśleć to chłodna kąpiel. Draco zerknął przez ramię na
drapiącą się dziewczynę, którą tak samo jak jego atakowały
komary.
— Nie ma na to czasu. Zrobimy
postój przy strumieniu, zresztą to już niedaleko — oznajmił
i ku rozpaczy Hermiony wznowił wędrówkę.
— Lepiej, żeby to było nie
daleko, bo jeśli nie to... Co się stało? — spytała
dziewczyna, widząc, jak blondyn nagle się zatrzymał. Podeszła do
niego i wytrzeszczyła oczy.
W tym miejscu roślinność nagle
kończyła się, ukazując wielką przepaść i długi drewniany
most, który najlepsze lata miał już dawno za sobą. Prefekci przez
chwilę stali w ciszy, którą w końcu przerwał Draco.
— Idziemy.
— CO?! Oszalałeś? — spytała
dziewczyna, patrząc na niego z niedowierzaniem.
— Nie ma innej drogi, Granger.
Poza tym wygląda na w miarę solidny — dodał, ruchem głowy
wskazując starą konstrukcję.
— W miarę solidny? Wygląda,
jakby lada chwila miał się rozpaść!
Ślizgon, ignorując Gryfonkę, ruszył
w stronę mostu.
— Malfoy, nie rób tego.
Draco wszedł na most, odwrócił się
i z pogardliwym uśmieszkiem spojrzał na kasztanowłosą.
— Granger, to tylko most.
Tchórzysz?
— To jest dla ciebie zabawne?
Arystokrata przewrócił oczami i
wrócił do dziewczyny.
— Całe szczęście, że
poszedłeś po rozum do głowy. Ten most nie wytrzymałby... O MÓJ
BOŻE, MALFOY, POSTAW MNIE NA ZIEMI! — pisnęła dziewczyna,
gdy blondyn schylił się, jedną ręką złapał ją za uda i
wyprostował się, przerzucając ją sobie przez ramię.
— Malfoy, nawet o tym nie myśl!
NATYCHMIAST MNIE ODSTAW! — wrzasnęła, domyślając się
zamiarów Dracona.
Chłopak, śmiejąc się z paniki
Hermiony, ponownie ruszył w stronę mostu. Dziewczyna zaczęła
uderzać pięściami w jego plecy, jednak on nic nie robił sobie ze
słabych uderzeń.
— Malfoy, nie jestem workiem
ziemniaków! Ja nie chcę!
— Radzę się nie wiercić, bo
wtedy ten most naprawdę może się rozlecieć — poradził
rozbawiony Ślizgon.
Wszedł na drewnianą konstrukcję i
dopiero tam wypuścił dziewczynę. Hermiona próbowała wyminąć
Dracona, jednak ten zagrodził jej drogę, opierając dłonie na obu
bocznych linach, służących za barierki.
— Nic z tego, Granger. Nie masz
innego wyjścia, jak przejść przez niego.
— Nie, Malfoy, nie rób mi tego,
wypuść mnie! — zawołała płaczliwie, nadal próbując go
wyminąć.
Draco zmarszczył brwi.
— Lęk wysokości, Granger ?
— spytał, jednak o dziwo w jego głosie nie było kpiny.
— Wypuść mnie — poprosiła,
wpatrując się w niego bursztynowymi oczami.
— Odwróć się — powiedział
Ślizgon cicho, acz stanowczo.
Hermiona jeszcze przez chwilę
wpatrywała się w niego błagalnie, jednak był nieugięty.
— Nienawidzę cię — warknęła
przez łzy i powoli się odwróciła. Odruchowo zerknęła w dół
i z piskiem zrobiła krok w tył, wpadając na współlokatora.
— Spokojnie, Granger, patrz
przed siebie — szepnął Malfoy.
Gryfonka, nie mając innego wyjścia,
powoli zrobiła pierwszy krok.
— Powiedz mi, Granger, jak już
wygramy ten, pożal się Merlinie, turniej to na co wydasz wygraną?
Na nowy dom dla Weasleyów czy może na operację plastyczną?
— Bardzo śmieszne, Malfoy
— wymamrotała dziewczyna, starając zapanować nad
przyśpieszonym oddechem.
— Wiesz, oba cele są szczytne.
Sprawisz wielką radość tym biedakom, a jeśli zrobisz operację,
uszczęśliwisz cały świat, uwalniając go od tego wstrętnego
widoku, jakim jest twój obecny wygląd.
Gryfonka nie odpowiedziała, skupiając
się na dalszej drodze, jednak dobrze wiedziała, co robił Ślizgon.
Specjalnie próbował ją zdenerwować, by nie myślała o
znajdującej się pod nią przepaścią. Musiała przyznać, że po
raz pierwszy jego głos dodawał jej otuchy.
— Tylko czy tysiąc galeonów
wystarczy na tyle poprawek — kontynuował, obserwując
poczynania dziewczyny.
Hermiona stawiała drobne, niepewne
kroki, kurczowo trzymając się bocznych lin mostu. Starając się za
wszelką cenę nie patrzeć w dół, wsłuchiwała się w głos
Malfoya. Zadania nie ułatwiało jej to, że z każdym jej krokiem
deski, po których szła, drgały niebezpiecznie. W pewnym momencie
most zakołysał się. Spanikowana kasztanowłosa zrobiła krok w
tył, wtulając się w Ślizgona.
— Spokojnie, Granger. Nic się
nie dzieje, idź dalej.
— Nie, ja nie chcę. Zawróćmy.
— Jesteśmy w połowie drogi.
— Ale tamtą połowę to ja już
znam — przekonywała go Hermiona.
Draco parsknął śmiechem i zaczął
delikatnie popychać współlokatorkę.
— Zabieraj łapy. Ja sama. Dam
sobie radę sama.
— Jak wolisz — powiedział
Malfoy, zabierając ręce z pleców dziewczyny.
Gryfonka zrobiła pierwszy krok, a
kiedy most ponownie się zakołysał, odruchowo złapała rękaw
Ślizgona.
— Trochę pomocy nie zaszkodzi
— wyjaśniła, widząc pytający wzrok chłopaka.
Zamarli na środku mostu, wpatrując
się w siebie. Nagle dziewczyna zmarszczyła brwi.
— Co jest? — spytał
arystokrata.
— Mam złe przeczucia.
— Granger, daj już spokój...
Blondyn przerwał, słysząc dziwny
dźwięk, coś jakby rwąca się lina...
RWĄCA SIĘ LINA?!
Draco zerknął za siebie i zobaczył,
że jedna z głównych lin zaczyna pękać. Spojrzał na idącą tuż
przed nim dziewczynę. Jeśli dowie się, że most zaczyna się
rozpadać, spanikuje.
„Muszę powiedzieć to w sposób
delikatny. Przekazać złe wieści optymistycznie.”
— Granger?
— Tak? — spytała
kasztanowłosa, nie wyczuwając nutki zaniepokojenia w jego głosie.
— Wiesz, Granger, mam dla ciebie
masę dobrych wieści.
— Taak...? —spytała drżącym
tonem, omijając miejsce, w którym brakowało deski.
— Wierzysz w reinkarnację?
— Reinkarnacja sama w sobie jest
dość ciekawym...
— Świetnie! Niedługo dowiesz
się, czy wędrówka dusz jest prawdą. Drugą informacją jest to,
że już wkrótce skończy się dla nas ten cholerny turniej. I... na
koniec najlepsze... prawdopodobnie dostąpisz zaszczytu, by spocząć
tuż obok mnie.
Gryfonka przystanęła i odwróciła
się do chłopaka.
— To wcale nie jest śmieszne,
Mal...
Hermiona wytrzeszczyła oczy i z
czystym przerażeniem na twarzy spojrzała na współlokatora, który
wzruszył ramionami i uśmiechnął się ze skruchą. Gryfonka
jeszcze raz spojrzała na linę i wrzasnęła.
— To nie jest dobry moment na
śpiewanie arii operowych! Granger, biegnij! — wrzasnął
Draco, zupełnie nie przejmując się już psychiką współlokatorki.
Dziewczyna odwróciła się i zaczęła
uciekać. Zdążyła postawić zaledwie kilka kroków. Lina z głośnym
trzaskiem pękła, a most połamał się na dwie części. Prefekci
przewrócili się i złapali desek, lecąc wprost na ścianę urwiska
przy akompaniamencie przerażonego wrzasku Hermiony. Oboje jęknęli,
gdy z całą siłą uderzyli w skraj przepaści. Kasztanowłosa
zacisnęła powieki i zaczęła płakać. Ledwo była w stanie
przytrzymywać się deski.
— Granger? Jesteś cała?
— spytał Draco, zerkając w dół na dziewczynę. — Granger,
spójrz na mnie!
Dziewczyna drgnęła i spojrzała w
górę, ukazując pokrytą łzami i krwią z rozciętego policzka
twarz.
— Musimy wspiąć się na górę.
Kasztanowłosa potrząsnęła głową.
— Zobacz, to jak drabina. Nic
trudnego.
Hermiona powoli uniosła wzrok. Tylko
ktoś o zbyt wybujałej wyobraźni mógł widzieć drabinę
w plątaninie desek i lin.
— Nie dam rady, Malfoy. Boję
się.
Blondyn westchnął i, ignorując
protest poobijanych żeber, zaczął schodzić w dół. Ominął
współlokatorkę i powiedział:
— Idź. W razie czego cię
złapię.
— Ale...
— IDŹ!
Gryfonka odmówiła cichą modlitwę i
powoli zaczęła się wspinać.
— Ja tutaj zginę... spadnę i
nie będzie nawet co zbierać...
— Osobiście tego dopilnuje,
jeśli się nie pośpieszysz, Granger! — warknął Draco,
czując narastający ból w nodze.
Dziewczyna wznowiła wędrówkę i
krzyknęła, gdy natrafiła na ledwie trzymającą się deskę.
— Co tym razem? — spytał
rozdrażniony arystokrata, widząc, że dziewczyna znowu się
zatrzymała.
— Nie idę... nie dam rady.
Ślizgon przeklął siarczyście i
zaczął popychać Hermionę.
— Malfoy, co ty wyprawiasz?!
Zabieraj rękę z mojego tyłka!
— To rusz się w końcu, do
cholery!
— Nienawidzę cię, Malfoy!
Zobaczysz, pożałujesz!
— Już żałuję! Musiałem
dotknąć tego ohydnego...
— Jeśli usłyszę jeszcze jedną
uwagę, dotyczącą mojego tyłka to...
— To, co mi zrobisz?
Rozdrażniona Gryfonka odwróciła się
i spojrzała w dół, by spiorunować blondyna wzrokiem, w dalszym
ciągu kontynuując wspinaczkę po prowizorycznej drabinie. Powróciła
spojrzeniem do pozostałości mostu, w idealnym momencie, by
zobaczyć, jak deska której właśnie się złapała, odrywa się od
całej konstrukcji. Ciszę przerwał, mrożący krew w żyłach,
krzyk.
— Granger, przestań się
wiercić, bo zabijesz nas oboje — warknął Malfoy, który
w ostatnim momencie zdołał złapać spadającą dziewczynę.
Teraz utrzymywał się tylko na jednej ręce, druga obejmowała w
talii przerażoną Gryfonkę.
Dziewczyna przestała się wiercić i z
całych sił przylgnęła do Ślizgona, obejmując go.
Arystokrata ocenił sytuację: w każdej
chwili, utrzymująca ich lina mogła puścić, a im dłużej
pozostawali w tej pozycji, tym mniejsze wydawały się ich szanse na
przeżycie.
— Granger, udusisz mnie zaraz.
Musisz się wspiąć, jeszcze tylko kilka metrów — dodał
zachęcająco.
Kasztanowłosa nie była w stanie
wypowiedzieć ani słowa. Z zaciśniętymi powiekami, pokręciła
przecząco głową, co tylko utwierdziło Dracona w przekonaniu, że
strach całkowicie ją sparaliżował. On także się bał, wiedział,
że jego życie wisi na włosku... a raczej na starej, stęchłej
linie, której stan pogarszał się z minuty na minutę. Był
jednak Malfoyem i nie pozostało mu nic innego jak przetrwać. Za
wszelką cenę i mimo wszystko. Ignorując ból poobijanych
żeber, bez ostrzeżenia podsadził Gryfonkę w górę. Dziewczyna
odruchowo złapała się desek.
— A teraz idź — warknął,
czując coraz większy ból w klatce piersiowej. — Pomyśl
o czymś przyjemnym i idź.
— Ale o czym? — spytała
łamiącym się głosem, by po chwili wznowić wędrówkę.
Ślizgon zaklął w duchu, podążając
za dziewczyną.
— Cholera, Granger, nie wiem.
Pomyśl o lataniu — rzucił, myśląc o tym, jak wspaniale się
czuł, szybując w powietrzu.
— Ale ja nie umiem latać
— odpowiedziała, zanosząc się szlochem.
Ślizgon spojrzał na utrzymującą ich
linę. Był pewien, że zostało im już niewiele czasu. Może
minuta... może mniej.
— Jeśli wyjdziemy z tego cało,
to obiecuję, że osobiście cię nauczę! A teraz, na Salazara, rusz
się! — wrzasnął, widząc strzępiącą się linę.
Dziewczyna pokonała ostatnie szczeble
i resztką sił wdrapała się na skraj urwiska. Tuż za nią podążał
blondyn, który zdążył jeszcze zobaczyć jak "stabilny"
most, runął w przepaść. Ślizgon zachwiał się na nogach i już
po chwili leżał na ziemi, obok ciężko oddychającej Gryfonki.
— Nigdy więcej — oznajmił,
zakrywając dłońmi oczy. — Nigdy więcej nigdzie z tobą nie
jadę, Granger.
— Ja z tobą też, Malfoy
— odpowiedziała, pociągając nosem. — Czy tak według
ciebie wygląda stabilny most?!
— Byłby stabilny, gdybyś się
tak nie guzdrała! — odwarknął, podnosząc się do pozycji
siedzącej, co nie było najlepszym pomysłem, bo tylko spotęgowało
ból w klatce piersiowej. — Daj mi apteczkę — zażądał.
Gryfonka resztkami sił wstała i
wyjęła z plecaka apteczkę. Wzięła flakonik wody utlenionej oraz
plaster i podała pudełko współlokatorowi. Draco pytająco
uniósł brew.
— Po prostu polej tym rany. Może
trochę zapiec — ostrzegła.
Zamarła, widząc obrażenia Ślizgona.
Chłopak zdjął koszulę, dzięki czemu mogła zobaczyć liczne
otarcia skóry i rozcięcia, z których wypływała krew, znacząc
czerwonymi szlakami umięśnioną klatkę piersiową. Dziewczyna
w milczeniu obserwowała, jak arystokrata polewa rany wodą
utlenioną i wyciera małą ściereczką krew i ziemię. Wszystko
robił mechanicznie, bez żadnego krzywienia się, tak, jakby robił
to już wiele razy. Gdy skończył, ponownie położył się na ziemi
i zakrył twarz ramieniem.
— Malfoy? — zaczęła
cicho i nieśmiało.
Blondyn odkrył twarz i spojrzał na
nią z wyczekiwaniem.
— Dziękuję... i przepraszam.
Sam nieźle oberwałeś, a musiałeś mnie...
— Powiedziałbym, że to
drobiazg, gdybyś nie ważyła tak dużo, Granger. Czym cię w domu
karmili? Surowym mięsem?
Hermiona zaśmiała się i skrzywiła,
gdy rozcięcie na policzku powiększyło się. Obmyła ranę i
nakleiła plaster. Ślizgon zaczął się śmiać.
— No i czego się śmiejesz?
— spytała oburzona.
— Nic... po prostu zawsze mnie
zaskakujesz. Myślałem, że gorzej wyglądać nie możesz, a tu
proszę...
Hermiona zmrużyła oczy i wstała,
nakładając plecak.
— Rusz się, Malfoy.
Ślizgon o dziwo wstał i ruszył za
Gryfonką, która gorączkowo szukała czegoś w kieszeni.
Spanikowana zaczęła wypatrywać czegoś na ziemi.
— O... mój... Boże...
— szepnęła, ukrywając twarz w dłoniach.
— Co znowu?
Hermiona milczała przez chwilę,
przygotowując się na ryk, który usłyszy już za chwilę.
Przełknęła ślinę i znalazła resztki odwagi, by spojrzeć
Ślizgonowi w twarz.
— Mapa... wyleciała mi mapa.
— CO?!
Dziewczyna wzdrygnęła się i ze
spuszczoną głową kontynuowała.
— Musiała mi wylecieć, gdy
wisiałam...
— Jak mogłaś na to pozwolić?!
Granger, cholera, mówiłem, że masz ją trzymać w plecaku!
Jak mogłaś być aż tak głupia! Wiesz, co teraz nas czeka? Nie
mamy szans na wygraną! A to wszystko twoja wina, tępa szlamo!
— Moja wina? To przez ten twój
pomysł z mostem! Gdyby nie twoja chora potrzeba udowodnienia, że
jesteś coś wart, znaleźlibyśmy inną drogę! I nie mów tak do
mnie!
— Nazywam rzeczy po imieniu,
Granger. Ja, w przeciwieństwie do ciebie, nie muszę niczego
udowadniać. A już zaczynałem myśleć, że można jakoś z tobą
wytrzymać — dodał, z pogardą patrząc na dziewczynę.
— I vice versa!
— I niby gdzie chcesz iść?
— Mam fotograficzną pamięć.
Zapamiętałam większą część mapy. Jak chcesz, możesz tu zostać
i dalej się użalać, nie obchodzi mnie to — oznajmiła,
nawet nie patrząc na współlokatora.
Ślizgon zacisnął szczękę i
wycelował gniewne spojrzenie w plecy Gryfonki. To będzie cud, jeśli
wytrzymają ze sobą jeszcze kilka dni. Chłopak przeklął pod nosem
i ruszył za Hermioną.
***
Po kwadransie byli na miejscu. Zdjęli
plecaki i usiedli na pokrytych mchem głazach, tuż przy niewielkim
strumieniu. Woda była przejrzysta i sprawiała wrażenie czystej i
zdrowej, jednak oboje wiedzieli, że są to tylko pozory i tak
naprawdę pełno w niej bakterii. Z ulgą zauważyli, że jest tu
nieco chłodniej. Rozłożyste korony skutecznie broniły ich przed
słońcem, tylko gdzieniegdzie przepuszczając snop światła.
Hermiona wyjęła butelkę z niewielką
ilością wody i w milczeniu próbowała podać ją współlokatorowi.
Arystokrata nawet na nią nie spojrzał, pokręcił tylko przecząco
głową. Nadal był wściekły na Hermionę. W pewnym stopniu
dziewczyna to rozumiała, jednak w jej mniemaniu wina leżała po obu
stronach. Poza tym zapamiętała najważniejsze fragmenty mapy, więc
nic przerażającego się nie stało… przynajmniej według niej.
Dopiła resztki wody, myśląc o reakcji Malfoya i jego obecnym
zachowaniu. Wiedziała, że tak będzie. Po trzech miesiącach
mieszkania w jednym dormitorium nauczyła się, jak chłopak
funkcjonuje. Lepiej pozwolić mu się wywrzeszczeć i przeczekać ten
okres. Tak to już z nimi było: dwa kroki do przodu i trzy kroki
w tył.
Dziewczyna wstała i napełniła, pustą
już, butelkę wodą ze strumienia, zauważając coś, co powinno
pomóc na uciążliwe komary… a przynajmniej tak czytała. Włożyła
butelkę do plecaka i przykucnęła nad miejscem, w którym
ziemię pokrywała warstwa błota. Starając się nie myśleć o tym,
jak bardzo ohydne jest to, co robi, nabrała odrobinę brązowej mazi
i nałożyła ją na łydki. Powtórzyła ten sam proces z ramionami,
jednak nie była w stanie nałożyć błota na twarz, mimo iż
powtarzała sobie w myślach, że kobiety słono płacą za podobny
zabieg w salonach kosmetycznych. Tak przygotowana na dalszą drogę
wróciła do współlokatora, który na jej widok uniósł brew.
— To na komary… i dodatkowa ochrona
przed słońcem — wyjaśniła nieśmiało. — Ty też
powinieneś to zrobić.
— Nie ma mowy, Granger. I, jeśli
mam być szczery, wyglądasz jak trzyletnie dziecko, które właśnie
wysmarowało się zawartością swojego nocnika — powiedział
Draco z sarkastycznym uśmieszkiem. — Pamiętasz jak
dalej iść?
— Oczywiście. Jeśli odbijemy
trochę na wschód, powinniśmy narobić straty w ciągu trzech
godzin… może trochę więcej.
Ślizgon bez słowa wstał z głazu i
ruszył, kierując się w podanym przez Gryfonkę kierunku. Hermiona
westchnęła i, przewracając oczami, dołączyła do arystokraty.
Gdy słońce zniknęło za horyzontem,
zaczęli szukać odpowiedniego miejsca na obozowisko. Ponownie
znaleźli obszar przypominający niewielką polanę, z tą różnicą,
że znajdujące się tu drzewa miały gęste korzenie, rosnące w
większej części nad ziemią.
Blondyn bez słowa wyjaśnienia ruszył
na poszukiwanie materiałów do budowy szałasu. Hermionie nie
pozostało nic innego jak przygotować kolację. Tym razem, po wielu
próbach, udało jej się rozpalić ognisko. Z satysfakcją
nabiła na patyk swoją ostatnią kiełbaskę i ostrożnie zaczęła
ją piec nad ogniem. Nie chciała zmarnować kolejnej porcji. W ciągu
dnia zjedli konserwy, jutro będą musieli zacząć samodzielnie
szukać pożywienia.
Ślizgon skończył budowę szałasu i
usiadł naprzeciwko Hermiony.
— Coraz lepiej ci to idzie
— powiedziała, wskazując ich nowe schronienie.
— Owszem, ale nie musisz się
podlizywać. I tak cię do niego nie wpuszczę — oznajmił
arystokrata, nabijając na patyk kiełbaskę.
Dziewczyna zamrugała zdezorientowana
i z niedowierzaniem spytała:
— Chyba nie mówisz poważnie?
— Jestem śmiertelnie poważny,
Granger. Mam cię dość.
— Ale ja nie umiem budować szałasu!
— To nie mój problem… znowu
ją przypalasz.
Hermiona zabrała patyk z ognia i
zgromiła Ślizgona wzrokiem. Blondyn zabrał swoją porcję i wszedł
do szałasu.
— Trudno. Będę spać pod gołym
niebem. To zdrowe.
Gdy tylko to powiedziała, rozległ się
grzmot zapowiadający burzę. Arystokrata zaśmiał się, widząc jej
zdruzgotaną minę.
— Nie pomożesz nawet w
taszczeniu gałęzi?
— E–e.
Hermiona spojrzała na nadchodzące
ciemne chmury i poderwała się z ziemi. Blondyn walczył z głośnym
śmiechem, widząc, jak ciągnie po ziemi gałęzie, większe od niej
samej. Początkowo próbowała zbudować szałas podobny do budowli
Malfoya, jednak po licznych próbach zrezygnowała. W końcu wybrała
trzy najdłuższe gałęzie i wbiła je w ziemie pod kątem, wiążąc
w górze ich końce lianą. Okryła boczne ścianki pozostałymi
gałęziami i dużymi liśćmi. Zrobiła trzy kroki w tył i oparła
dłonie na biodrach, podziwiając efekt końcowy. Szałas wyglądał
jakby lada chwila miał się rozlecieć. Westchnęła z myślą, iż
nie ma innego wyjścia jak spędzić noc w tej marnej budowli.
Porozstawiała kawałki wygiętej kory służące za miski, wzięła
swój plecak i weszła do środka. Pech chciał, że jej schronienie
znajdowało się dokładnie naprzeciw szałasu Malfoya i dokładnie
widziała, jak chłopak trzęsie się od tłumionego śmiechu.
— No i czego tak rżysz,
Malfoy?! — wrzasnęła, by przekrzyczeć wiatr i narastający
szum liści.
— Założę się, że to cudo
architektury nie wytrzyma burzy, Granger!
Hermiona założyła ręce na piersi i
zmrużyła oczy. Była zadowolona ze swojego dzieła. Może nie było
piękne i solidne, ale zrobione własnoręcznie.
Kolejna błyskawica przecięła czarne
niebo, rozpoczynając największą ulewę, jaką Gryfonka
kiedykolwiek widziała. Podskoczyła z piskiem, gdy kolejna
błyskawica uderzyła tuż obok jej szałasu. Draco widząc, to
wybuchł głośnym śmiechem.
— Takie to zabawne?! Ja tutaj
zginę — jęknęła żałośnie, zakrywając dłońmi uszy.
Ślizgon z rozbawieniem obserwował
panikę Hermiony. Mógł śmiało stwierdzić, że to nie był jej
dzień. Za każdym razem, gdy rozlegał się huk wyładowań
atmosferycznych, kasztanowłosa podskakiwała i krzyczała
przerażona. W pewnym momencie usiadła skulona, opierając czoło
o kolana i zatykając uszy.
— Malfoy, wpuść mnie do
siebie! — poprosiła, jednak Draco nie miał takiego zamiaru.
Silniejszy podmuch wiatru uderzył w
szałasy, z czego tylko jeden wyszedł bez szwanku. Budowla Hermiony
z głośnym trzaskiem zwaliła jej się na głowę. Dziewczyna,
pozbawiona schronienia, momentalnie zmokła. Pisnęła, zrzucając z
siebie liście i gałęzie i zamarła, gdy tuż obok niej uderzył
piorun. Drżącą dłonią chwyciła jeden z dużych liści i,
szlochając, trzymała go obiema dłońmi nad głową.
Draco trząsł się od śmiechu na
widok przemokniętej Hermiony, która próbowała walczyć z ulewą
i porywistym wiatrem, smętnym liściem.
— MALFOY! — zawyła.
Ślizgon postanowił odpuścić. Koniec
końców i tak wiedział, że prędzej czy później będzie musiał
ją przygarnąć. Miał jednak nadzieję, iż dziewczyna zrozumiała
lekcję i przestanie narzekać na to, jak to z nim jest jej źle.
Przeklinając i mamrocząc, że ma zdecydowanie za dobre serce,
przywołał ją gestem.
— No dobra, Granger. Właź do
środka! — krzyknął.
— Co?! — wiatr skutecznie
zagłuszał ich słowa.
— Możesz wejść! No chodź!
— A co, jeśli uderzy we mnie
piorun?!
Arystokrata wywrócił oczami, zdjął
koszulę i wyszedł z bezpiecznego schronienia. Podbiegł do
dziewczyny, chwycił ją za łokieć i pociągnął ją w stronę
szałasu.
— Dzięki — wymamrotała,
pociągając nosem.
Draco nic nie odpowiedział, jedynie
wyciągnął z plecaka dwa koce i podał jeden dziewczynie. Hermiona
wycisnęła wodę z włosów i szczelnie opatuliła się
brązowym kocem. Podobnie zrobił blondyn.
— Skończyły się nam zapasy
jedzenia. Jutro będzie trzeba na coś zapolować — powiedziała
Gryfonka, próbując wyrzucić z pamięci swój atak paniki oraz
świadomość tego, że Ślizgon był jego świadkiem.
Chłopak jedynie skinął głową.
Siedzieli w ciszy, obserwując, jak
krople rozbijają się o ziemię.
***
Wyruszyli rankiem następnego dnia.
Wypili nagromadzoną deszczówkę i wyruszyli w kierunku, gdzie,
według Hermiony, znajdował się świstoklik. Dziewczyna wspomniała
Ślizgonowi, że po drodze będą mijać kolejny strumień, w którym
będą mogli spróbować złowić rybę. Podróży nie ułatwiały
komary, które po wczorajszej ulewie atakowały ze zdwojoną siłą.
Gdy doszli na miejsce, Hermiona
ponownie wysmarowała się błotem, co blondyn skwitował ironicznym
uśmiechem. Sam zabrał się za łowienie ryb, polecając Gryfonce,
by zajęła się ogniskiem. Znalazł długi, solidny kij, a do jego
końca przywiązał nożyk. Zdjął buty, podwinął nogawki spodni i
wszedł do wody, uważnie wypatrując w niej ryb. Dopiero po
dziesięciu próbach (czego nie omieszkała skomentować Hermiona)
zdołał złowić małą rybkę. Zdjął ją z ostrza i przyjrzał
się jej krytycznym wzrokiem. W końcu stwierdził, że nie ma co
wybrzydzać i podał ją dziewczynie. Po pięciu minutach zdołał
schwytać następną, nieco większą. Gryfonka sprawnie je
oporządziła, pokroiła mięso na paski i nabiła na dwa patyki.
Usiedli naprzeciwko siebie, obserwując smażące się ryby.
— Gdyby nie były lekko surowe z
jednej strony i przypalone z drugiej, powiedziałbym, że są nawet
smaczne — powiedział Draco, krzywiąc się przy kolejnym
kawałku.
Dziewczyna posłała mu spojrzenie
mówiące: „Jeśli dalej będziesz wybrzydzał, sam będziesz sobie
gotował”. Malfoy prychnął lekceważąco i sięgnął po następną
porcję. Zmarszczył brwi i zerknął w dół.
— Zjadłaś mój kawałek?
— zapytał napastliwie.
— Twój? To był mój kawałek.
I to ty mi go zjadłeś!
Ślizgon już miał odpowiedzieć i nie
wiadomo, ile trwałaby ta kłótnia, gdyby nie usłyszeli małpiego
rechotu. Zerknęli w bok. Na ziemi tuż obok nich siedziała mała
małpeczka, która w łapkach trzymała ostatni kawałek
jedzenia.
— Wredna małpa — szepnął
Draco i zmrużył oczy, powoli podchodząc do szczerzącego się
zwierzątka.
— Malfoy… co chcesz zrobić?
— spytała zaniepokojona Hermiona.
— Nikt nie będzie mnie okradał
z jedzenia, Granger, a już na pewno nie jakaś zawszona małpa.
— Malfoy, zostaw małpę.
— Nigdy — warknął.
— Zobaczysz, złapie cię i zjem.
Kasztanowłosa zmarszczyła brwi, w
pierwszej chwili myśląc, że Ślizgon kieruje te słowa do niej.
Małpeczka zamrugała, przechylając lekko głowę jakby mówiła:
„Serio? Chcesz spróbować?”. Zwierzę odwróciło się i zaczęło
uciekać.
— Małpo stój! Chodź tu…
teraz to cię na pewno zabiję — warknął, po czym ruszył w
pościg.
— Malfoy! Wracaj!
— Najpierw odzyskam moją rybę!
Dziewczyna pokręciła z
niedowierzaniem głową. Po chwili zauważyła biegnącego do niej
blondyna.
— Granger, uciekaj!
— Co?
— Uciekaj na drzewo!
Hermiona już miała się obrazić, gdy
zorientowała się, że Malfoy nie biegnie z powrotem do niej, ale
ucieka przed goniącym go gorylem.
— O mój… — kasztanowłosa
nie dokończyła.
Ślizgon złapał ją za rękę i razem
z nią zaczął biec do najbliższego drzewa.
— No już, wspinaj się!
— rozkazał, podnosząc dziewczynę i stawiając ją na
najniższej gałęzi.
— Co ty…
— NA GÓRĘ!!! — wrzasnął,
podsadzając ją i samemu zaczynając się wspinać.
— Ale, Malfoy, to nic nie da! W
końcu to małpa!
Arystokrata zamrugał, jakby powoli
przyjmował do wiadomości jej słowa. Przeklął i jeszcze
szybciej zaczął wchodzić na drzewo. Usłyszeli ryk i odwrócili
się, spodziewając się ataku zwierzęcia. To, co zobaczyli,
sprawiło, że opadły im szczęki. Mała małpeczka, którą jeszcze
przed chwilą Ślizgon chciał złapać za kradzież, skakała wokół
ogniska i jadła swoją zdobycz z wyraźną satysfakcją. Goryl
ostatni raz spojrzał na blondyna z kpiną i odszedł razem ze swoim
małym podopiecznym. Małpeczka odwróciła się i przyłożyła dwa
palce do oczu i wskazała nimi na chłopaka w geście mówiącym:
„Mam cię na oku”.
Draco wytrzeszczył oczy
z niedowierzaniem.
— Widziałaś to? Nasłała na
mnie goryla! — powiedział oszołomiony arystokrata.
— A ty co robiłeś przez te
wszystkie lata w szkole? — zakpiła Hermiona, patrząc na
siedzącego na wyższej gałęzi Ślizgona.
— Porównujesz mnie do małpy,
Granger?
— Spójrz na siebie, siedzisz na
drzewie. Prawdę mówiąc, nie sądziłam, że tak szybko potrafisz
się na nie wspinać, małpeczko.
— Milcz.
Gryfonka zaśmiała się i zaczęła
schodzić z drzewa, pomimo licznych protestów swojego towarzysza.
— Granger, stój. Oni mogą
jeszcze wrócić!
— Boisz się małej małpki?
Ruszyli w dalszą drogę. Pod koniec
dnia Draco żałował, że nie poszedł za przykładem współlokatorki
i nie obsmarował się błotem. Całe ręce pokryte były
swędzącymi bąblami. Nie mając sił na dalszą wędrówkę,
rozbili obóz przy małej rzece, będącej dopływem Amazonki. Draco
zajął się budową szałasu, wcześniej przygotowując dla
dziewczyny prymitywną wędkę. Z zawiścią obserwował, jak
Hermiona łowi ryby jedna po drugiej. A jaka była zadowolona!
Po zjedzeniu kolacji Gryfonka
postanowiła obmyć się z zaschniętego błota. Odeszła kawałek od
ich obozowiska, by zejść z pola widzenia jej towarzysza. Zdjęła
spodnie i bluzkę i, pozostając w samej bieliźnie, weszła do
wody na wysokość kolan. Ostrożnie, by nie zamoczyć tej części
garderoby, którą miała na sobie, obmyła ciało. Osuszyła się
kocem i nałożyła spodnie. Zmarszczyła brwi, zauważając
zniknięcie bluzki. Przymknęła na chwilę powieki i zawołała:
— Malfoy, wiem, że tam jesteś!
Oddawaj mi bluzkę!
Draco, słysząc wrzaski Gryfonki,
odłożył ostatni kawałek ryby i poszedł w kierunku, w którym
pół godziny temu udała się dziewczyna. Stanął jak wryty, widząc
kasztanowłosą ubraną wyłącznie w spodenki i biały stanik.
— O proszę... — powiedział
cicho i założył ręce na piersi, wpatrując się w biust
współlokatorki.
Hermiona pisnęła i zakryła się
dłońmi.
— Oddawaj mi bluzkę, Malfoy.
— Co? — wymamrotał
wyraźnie rozproszony.
— Oddaj mi bluzkę!
Arystokrata zamrugał, próbując się
skupić.
— Co ty znowu pleciesz, Granger?
Nie zabrałem ci żadnej…
— Nie kłam! Wiem, że to ty!
— Tak? A na jakiej podstawie
twierdzisz, że to ja jestem za to odpowiedzialny?
— Bo cię znam. A oczy to ja mam
troszkę wyżej — dodała i porwała ze skały koc, którym
szczelnie się owinęła.
— Uwierz mi, Granger, nawet
kilkudniowy celibat w dżungli nie zmusiłby mnie do takiego
zagrania. A jeśli chodzi o piersi, to widziałem już lepsze
— dodał z wrednym uśmieszkiem i odwrócił się, by
wrócić do obozowiska — Nie ma się czego wstydzić, Granger.
Twoje już widziałem — rzucił przez ramię.
Hermionie z oburzenia opadła szczęka.
Zamrugała parę razy i wściekłym krokiem ruszyła za Ślizgonem.
— Czyli mi jej nie oddasz?
— Ach, Granger, nie mogę dać
ci czegoś, czego nie posiadam — odpowiedział rozbawiony.
— A właśnie, że…
Urwała, po raz drugi tego dnia słysząc
małpi rechot. Oboje spojrzeli w bok. Na jednym z drzew
siedziała mała małpeczka, machając do nich białą bluzką
dziewczyny, szczerząc się przy tym niemiłosiernie. Draco wybuchł
głośnym śmiechem.
— I czego się śmiejesz?!
Zabierz jej to! — zawołała oburzona kasztanowłosa.
— Zabrać jej twoją bluzkę i
sprawić jej tym przykrość? Nie mam serca krzywdzić tej małej
słodkiej istotki.
— Jeszcze rano chciałeś ją
zjeść, na miłość boską!
— Prawda, ale moim zdaniem
dokonała się pełna resocjalizacja.
Małpeczka wesoło do nich pomachała i
uciekła, zostawiając kasztanowłosą z wyrazem głębokiego
oburzenia na twarzy.
— Oddaj mi swoją koszulę
— powiedziała Gryfonka po krótkim namyśle.
— Słucham? — zaśmiał
się chłopak.
— Dobrze słyszałeś, oddaj mi
swoją koszulę.
Ślizgon spojrzał najpierw na
dziewczynę, później na białą koszulę i ponownie przeniósł
wzrok na Gryfonkę. Widząc cień nadziei w jej oczach, parsknął
śmiechem, by następnie odwrócić się bez słowa i ruszyć w
stronę szałasu. Kasztanowłosa szybko go dogoniła, przytrzymując
koc. Złapała go za ramię i odwróciła w swoją stronę.
— Co chcesz w zamian? — spytała,
tonem pełnym rezygnacji.
Chłopak spojrzał na nią z
politowaniem, wyrywając się z jej słabego uścisku.
— A co ja mogę od ciebie…
chcieć — dokończył wolno, patrząc na kasztanowłosą
z błyskiem w stalowych oczach.
— Nnno co? — spytała i
zerknęła w dół, by upewnić się, czy koc dokładnie ją
zasłania.
— Po powrocie do Hogwartu
przekonasz McGonagall, by cofnęła zaklęcie, niepozwalające na
wnoszenie alkoholu do naszego dormitorium — wyrecytował
płynnie z uśmiechem, obserwując wewnętrzną walkę
dziewczyny. — Wybieraj: albo rozmowa z dyrektorką, albo
świecenie piersiami przez trzy tygodnie… a nie wiadomo, gdzie
wylądujemy po podróży świstoklikiem — dodał, chcąc
„pomóc” współlokatorce w wyborze.
— W porządku, zrobię to. A
teraz zdejmuj koszulę.
— Granger, jesteś urodzoną
romantyczką — zakpił z sarkastycznym uśmieszkiem i zaczął
rozpinać guziki.
***
Trzy doby później ich wzajemna
niechęć znalazła upust w narzekaniu na turniej. Od dwóch dni nie
udało im się zdobyć pożywienia. Wodę zebraną ze strumienia
zagotowali w znalezionej pustej żółwiej skorupie, jednak i ona
była na wykończeniu. Zatrzymali się, wybierając miejsce na
kolejny obóz.
— Malfoy! — zawołała
Hermiona, uważnie przyglądając się jednemu z drzew.
— Czego? — warknął,
podchodząc do niej.
Zwykły Malfoy był okropny, ale
wygłodzony Malfoy… Jednak Hermiona znosiła jego humory, mając
wyrzuty sumienia za każdym razem, gdy spoglądała na arystokratę.
Pozbawiona ochrony jasna skóra znacznie się zaczerwieniła,
sprawiając ból przy każdym dotknięciu.
— Popatrz na to drzewo. Widzisz?
— spytała, wskazując na małe czarne owoce zwisające
z cienkich, gęsto rosnących gałązek. — Jestem prawie
pewna, że są to jagody acai.
— Prawie pewna?
— Tak na dziewięćdziesiąt
dziewięć procent — powiedziała podekscytowana.
— Dobra, zrywamy je, ale jeśli
coś mi się stanie…
— Wiem, wiem — przerwała
mu dziewczyna i zaczęła wspinać się po owoce. Już miała po nie
sięgać, gdy Ślizgon złapał ją za ramię i przysłonił jej usta
dłonią.
— Bądź cicho. Ktoś tu jest
— szepnął niemal niesłyszalnie.
Hermiona zmarszczyła brwi
i znieruchomiała, gdy i ona usłyszała szelest liści i dziwny
dialekt. Draco odczekał, aż rozmowy nieco ucichną i, przykładając
palec do ust, skinął na Gryfonkę i zaczął skradać się w stronę
odgłosów.
— Co ty robisz? — spytała,
z niedowierzaniem patrząc na chłopaka.
Blondyn przewrócił oczami i nachylił
się, by szepnąć jej do ucha.
— Pomyśl, Granger. To jakieś
plemię, a gdzie ich wioska, tam jedzenie.
Prefekci zaczęli skradać się za
odgłosem rozmów. Las skończył się nagle, a ich oczom ukazały
się namioty i szałasy oraz wielkie ognisko. Podróżnicy skryli się
za jednym z głazów i wyjrzeli zza niego, by obserwować mieszkańców
wioski.
— Patrz, Granger, tubylcy.
Zjedzmy ich — szepnął podekscytowany Draco z groźnym
błyskiem w oczach.
— Zwariowałeś?
— Granger, w życiu nie byłem
tak głodny, a w tej chwili jestem zdolny do wszystkiego.
— Żartujesz… — wymamrotała
zszokowana Hermiona i zaczęła powoli odsuwać się od Dracona,
dopóki nie zauważyła drżenia kącika jego ust. Dziewczyna
westchnęła z ulgą.
— No wiesz co… naprawdę
myślałam, że chcesz ich zjeść.
Arystokrata zaśmiał się pod nosem i
wrócił do obserwowania mieszkańców wioski. Byli praktycznie
nadzy, strategiczne miejsca osłaniały dziwne konstrukcje z liści i
trawy.
— No dobra, Granger, plan jest
taki…
— Ała!
— Cicho — warknął
Draco, zasłaniając jej usta dłonią. Spojrzał na nią ze złością.
— Co się stało?
— Kopnąłeś mnie prądem
— wymamrotała, rozcierając ramię.
Malfoy spojrzał na nią z politowaniem
i oznajmił:
— Granger, to był najgorszy
tekst na podryw, jaki kiedykolwiek usłyszałem… wliczając w to
wszystkie gadki Astorii i Pansy.
Hermiona wywróciła oczami i spytała:
— No dobra, co z tym planem?
— Ty odwrócisz ich uwagę, a ja
ich okradnę — oznajmił arystokrata, wzruszając ramionami,
jakby mówiąc: „To nic trudnego”
— Tak po prostu chcesz ich
okraść? To nieludzkie i nieetyczne.
— Komu jest potrzebne bardziej
to jedzenie: im czy nam?
Prefekci spędzili kwadrans na
omawianiu szczegółów planu Dracona: Hermiona miała wywołać
pożar na granicy wioski, tym samym dając Ślizgonowi czas na
wyniesienie niezbędnego do przeżycia pożywienia. Draco,
upewniwszy się, że dziewczyna wszystko zapamiętała, dał jej
znak, by ruszała wykonać pierwszy etap planu.
Kasztanowłosa obeszła niewielką
wioskę i przykucnęła wśród drzew, nieopodal jednego z szałasów.
Wyjęła z kieszeni krzemienie i nie wierząc, że to robi,
wywołała iskrę, która natychmiast przeskoczyła na suchą trawę.
Biegnąc z powrotem do głazu, co jakiś czas zerkała przez ramię,
by zobaczyć, jak ogień rozprzestrzenia się na pobliskie namioty.
Przykucnęła obok Dracona i drżącym głosem spytała:
— Na pewno dasz sobie radę?
Arystokrata spojrzał na nią z dumą i
powiedział:
— Jestem Draco Malfoy, znam
siedem języków, wiem jak władać szpadą, znam sztuki walki i mam
znajomości na całym świecie. OCZYWIŚCIE, że dam sobie radę.
***
— No pięknie — szepnęła
Gryfonka, łapiąc się za głowę.
Z przerażeniem patrzyła, jak
mieszkańcy wioski gromadzą się wokół ogniska, nad którym
obecnie przypiekano jej współlokatora. Malfoy przywiązany był do
grubego, solidnego kija i powoli obracany nad ogniem, a to
wszystko działo się zaledwie kilka kroków dalej. Blondyn usiłował
krzyczeć, jednak jedyne, co przedostawało się przez szmatkę na
jego ustach, to niewyraźne jęki.
— Świetnie! Raz w życiu
chciałam kogoś okraść i musiałam trafić na ludożerców
— rozpaczała Hermiona. — Dobra, myśl, Granger. Trzeba
coś zrobić. Nie panikuj. Tylko bez paniki… oni tylko żywcem
gotują twojego współlokatora… dzień jak co dzień
— kontynuowała, z bezsilności wykręcając sobie palce.
Zastanawiała się, jak odwrócić
uwagę ludożerców. Jeśli znowu podpali ich wioskę, nie wszyscy
pójdą gasić ogień, o czym boleśnie przekonywał się teraz
Malfoy. Musi wywołać większe zamieszanie. Nie widząc innego
wyjścia, podeszła do drzew rosnących na lewo od niej i ponownie
wyjęła krzemienie, jednak tym razem zamierzała wywołać pożar
lasu.
— Spokojnie, to nic takiego…
po prostu niszczę zielone płuca Matki Ziemi i miejsce, w którym
znajduje się kilka obiektów objętych ochroną, za których
zniszczenie grozi pewnie dożywocie… jak mówiłam: dzień jak co
dzień — mamrotała pod nosem, próbując dodać sobie odwagi.
Gdy ogień przeniósł się na
roślinność, uciekła, chroniąc się za drzewami rosnącymi tuż
za ogniskiem z Malfoyem.
Jeden z tubylców zauważył pożar
lasu i, krzycząc jakieś niezrozumiałe dla niej słowa, wskazał to
miejsce pozostałym mieszkańcom wioski. Tak jak przewidywała,
wszyscy, bez wyjątku, pobiegli gasić ogień. Dziewczyna wyszła z
ukrycia i wyjęła szmatkę z ust Ślizgona.
— Dasz sobie radę, tak?
— szepnęła, rozglądając się za naczyniem z wodą, by
ugasić ogień.
— Granger, nigdy nie myślałem,
że to powiem, ale cieszę się, że cię widzę… Czemu do cholery
tak długo to trwało?! — warknął Draco, wykazując się
dużą wdzięcznością.
— Jak tak bardzo podoba ci się
robienie za kiełbaskę, to mogę sobie iść.
— Ani mi się waż, Granger!
— powiedział z autentycznym przerażeniem w oczach.
Podmuch wiatru uniósł płomienie.
Blondyn wygiął się, próbując zwiększyć odległość między
nim a ogniskiem.
— Granger, byłbym bardziej niż
szczęśliwy, jeśli w końcu to zgasisz.
Hermiona w końcu znalazła kocioł
z wodą (nie chciała wiedzieć, na co im był potrzebny),
przytaszczyła go do ogniska i przewróciła, gasząc płomienie.
Arystokrata westchnął z ulgą. Dziewczyna wyjęła z kieszeni nożyk
i przecięła liny wiążące Malfoya.
— Oddawaj mój nożyk
— powiedział Draco i wyszarpnął jej go z ręki.
— No wiesz co? Ja ci pomagam, a…
Prefekci podskoczyli, słysząc bojowe
okrzyki. Odwrócili się i zobaczyli, biegnących ku nim, uzbrojonych
mieszkańców wioski.
— Granger, myślę, że to dobry
moment, by się pożegnać.
— Wiesz co, Malfoy? Wyjątkowo
się z tobą zgodzę — oznajmiła Hermiona i razem z blondynem
zaczęli uciekać w stronę swojego obozowiska.
Pół godziny później sytuacja
niewiele się zmieniła.
— My ich nigdy nie zgubimy.
W biegu zabrali swoje plecaki i teraz
uciekali w kierunku, gdzie, według Gryfonki, powinien znajdować się
świstoklik.
— Jeśli nadal będziesz tak
lamentować, to na pewno! Może trochę ciszej?!
— I kto to mówi? — oburzyła
się dziewczyna i popatrzyła oskarżycielsko na Dracona, nie
zauważając wystającego korzenia. — AŁA!
— Co znowu?! — wrzasnął
blondyn, odwracając się do skulonej dziewczyny.
Hermiona skrzywiła się z bólu i
wymamrotała:
— Noga… chyba skręciłam
sobie kostkę, Malfoy.
— Same z tobą problemy, Granger
— warknął i wziął Gryfonkę na ręce.
W biegu omijał kolejne przeszkody, co
jakiś czas pytając się jej o drogę. Błądząc po omacku, już
dawno stracił orientację, gdzie się znajduje. Roślinność
porastała coraz gęściej, skutecznie utrudniając im ucieczkę. Gdy
już stracił wszelką nadzieję, zobaczył, majaczącą w oddali,
łunę światła. Podążył ku niej, wabiony jej blaskiem, niczym
lgnąca do światła ćma. Ignorując ból pleców i lecące w ich
kierunku strzały, przyspieszył, widząc w tym ich ostatnią
nadzieję. Wbiegł do jaskini, niemal nie rozpłakawszy się na widok
świecącego złotego pucharu, z wygrawerowaną nazwą ich
szkoły. Postawił dziewczynę na ziemi i powiedział:
— Mam tylko nadzieję, że w
następnym miejscu będzie choć odrobinę chłodniej.
Dwójka prefektów naczelnych podeszła
do świstoklika, stojącego na prowizorycznym ołtarzyku i wyciągnęła
ręce w jego kierunku. W momencie, gdy ich skóra musnęła zimny
metal, poczuli szarpnięcie w okolicach pępka, a Draco
zauważył, pędzącą w ich kierunku, strzałę.
***
Świetne!!
OdpowiedzUsuńUśmiałam się z tekstów Prefektów no i lekko się czyta :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńsuper rozdział
OdpowiedzUsuńdawno tak się nie uśmiałam :D
u mnie też nowy rozdział także zapraszam ;)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńZ tego, co widzę, dziewczyny obserwują Twojego bloga, więc nie musisz im jeszcze perfidnie go reklamować - będą chciały, to zajrzą, spokojnie ;)
UsuńBo nie ma to jak bezczelny komentarz typu "super rozdział" tylko po to, żeby linijkę dalej wcisnąć "zaproszenie" na notkę na swoim blogu. Szczyt chamstwa i totalny brak logiki :)
Nie pozdrawiam, X.
Igrzyska śmierci rozpoczęte xD Tubylcy - zjedzmy ich - padłam :DD Świetny rozdział, uwielbiam ich relacje! Pozdrawiam i życzę jak najwięcej weny :)
OdpowiedzUsuńKocham, kocham i jeszcze raz kocham!!! Wspaniały rozdział i te kłotnie naszej pary-niedopary - cud, miód :D Bardzo się cieszę, że ta ich relacja idzie powoli do przodu, bo jeśli teraz tak cudnie piszesz to co będzie jak ich znajomość się rozkręci? Czekam na ciąg dalszy i życzę weny ;)
OdpowiedzUsuńPozdrowionka z uradowanego serduszka,
AnoliiaVera
Super! Uwielbiam Wasz sposób pisania :).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Hariet.
Dziewczyny, jesteście mega! Draco był w tym rozdziale taki kochany, że w pierwszym momencie zaczęłam zastanawiać się czy trafiłam na odpowiedniego bloga xD Był chamski, a jednocześnie uroczy. Wiedziałam, że ma dobre serduszko, w końcu przygarnął Hermionę podczas burzy ^^
OdpowiedzUsuńJestem zdruzgotana myślą, że muszę czekać na kolejny rozdział. Jest 0%, jak ja to przeżyję?
Zdradźcie mi tajemnicę, w jaki sposób piszecie we dwie? Jedna opisy, druga dialogi? Jedna pisze całość, druga wprowadza korektę i swoje "trzy grosze"? Naprawdę mnie to zastanawia, byłoby mi miło, gdybyście odpowiedziały ;D
Czekam z niecierpliwością na drugą część turnieju!
Dzięki za miłe słowa ;) Odnośnie naszego sposobu pisania: początkowo mój zamysł (mój czyli Sappy) był taki, że siostra pisze - ja betuję i zajmuje się blogiem... ale ten zamysł został porzucony już podczas prologu. Obecnie jest tak, że przed pisaniem robimy "burzę mózgów", obgadujemy wszystko co i jak, później jedna coś napisze i gdy się zawiesi do akcji wkracza druga. I tak na zmianę, najzabawniej jest gdy piszemy wspólnie: mam już coś dopowiedzieć, ale zanim zdążę się wypowiedzieć, siostra już to zapisuje (czytamy sobie w myślach - straszne). Chociaż obie sądzimy, że najlepsze rzeczy wychodzą "przy okazji", gdy pisząc początkowy zamysł do głowy wpada nam pomysł na scenę albo zabawny dialog (tak było między innymi przy śnie Malfoya) Podsumowując: zdarza się, że jedna napisze kilka stron, później jest zmiana ról; czasem jest tak, że wymieniamy się co akapit lub też wtrącamy sobie brakujące słówka.
UsuńJesteście siostrami? No to wszystko jasne! Ale przyznam szczerze, że nie widzę różnicy czytając tekst, zupełnie jakby pisała go jedna osoba. Ja osobiście raczej nie przystałabym na pisanie z kimś, to byłaby istna masakra xD Macie fajny sposób, nie powiem, że nie. Myślę jednak, że fajnie z kimś pisać, bo można się nawzajem wspierać :)
UsuńMimo braku czasu nie mogłam się powstrzymać przed przeczytaniem Waszego bloga. Muszę Wam powiedzieć, że naprawdę jestem pod wrażeniem. Dawno nie wciągnęło mnie tak żadne opowiadanie. Dzieje się tu naprawdę dużo, charaktery bohaterów są perfekcyjne i z rozdziału na rozdział zakochuję się w nich coraz bardziej. Naprawdę ogromne brawa. Możecie być pewne, iż zyskałyście nową czytelniczkę ;)
OdpowiedzUsuńhttp://dramione-demons-of-the-past.blogspot.com/
Super rozdzial nnie moge sie doczekac nastepnego ;) ciekawe jaka bedzie nastepna lokacja . pewnie tak samo fajna jak amazonia , mam nadzieje ze zadne z nich nie zrani sie ta strzala tubylca ludozercy :0 sorry za bledy i zycze weny
OdpowiedzUsuńOla
Cudo! Uwielbiam waszego bloga. Właśnie tak (zawsze) wyobrażałam sobie charaktery Draco i Hermiony. No i oczywiście plus za to, że w piątym rozdziale nie wyznawali już sobie miłości, tak jak to bywa w innych opowiadaniach. Mega się uśmiałam czytając ten rozdział.
OdpowiedzUsuń''— Jestem Draco Malfoy, znam siedem języków, wiem jak władać szpadą, znam sztuki walki i mam znajomości na całym świecie. OCZYWIŚCIE, że dam sobie radę.'' czy tylko mnie śmieszy ten tekst? XD :D
''— No pięknie — szepnęła Gryfonka, łapiąc się za głowę. Z przerażeniem patrzyła, jak mieszkańcy wioski gromadzą się wokół ogniska nad którym obecnie przypiekany był jej współlokator. Malfoy przywiązany był do grubego, solidnego kija i powoli obracany nad ogniem, a to wszystko działo się zaledwie kilka kroków dalej. Blondyn usiłował krzyczeć, jednak jedyne, co przedostawało się przez szmatkę na jego ustach to niewyraźne jęki.
— Świetnie! Raz w życiu chciałam kogoś okraść i musiałam trafić na ludożerców — rozpaczała Hermiona. — Dobra, myśl Granger. Trzeba coś zrobić. Nie panikuj. Tylko bez paniki… oni tylko żywcem gotują twojego współlokatora… dzień jak co dzień '' No po prostu spadłam z krzesła.
Dałabym jeszcze tu jeszcze z milion innych cytatów, przez które krztusiłam się ze śmiechu, ale spróbuję się powstrzymać.
Pozdrawiam cieplutko i zapraszam do mnie
Nattu^^
Świetny rozdział nie mogę doczekać się następnego!
OdpowiedzUsuńPrzy poprzednim rozdziale pisałam, że nie jestem przekonana co do tego turnieju i przyznaje, pomyliłam się ;) zapowiada się ciekawie :D
OdpowiedzUsuńCałusy
~A
Zamiast pisać własne Dramione, czytam wasze...
OdpowiedzUsuńŚwietna robota, dziewczyny ;)
Zamiast pisać własne Dramione, czytam wasze...
OdpowiedzUsuńŚwietna robota, dziewczyny ;)
Hermiona za często gromi wzrokiem Malfoya. Nazbyt używane słowo, można byli zmienić na inne. Niemal jakbym czytała "zmierzch" gdzie wampir Edward potrafi tylko łobuzersko się uśmiechać. Ohoh. O ile wszystko fajnie i śmiesznie się działo w ciągu wędrówki prefektów, o tyle afera z tubylcami wyszła nazbyt sztucznie i wrzucona na siłę.
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że dalszy tekst jest okraszony dobrymi pomysłami, bo jednak jest ich przeważającą większość :)
A i Hermiona zachowuje się jakby miała max 15lat gdzie krepuje się brakiem bluzki. Stroju kompielowego też pewno nie włoży bo wstyd. Albo taka kufajke jaka noszą kobiety Allaha. Ah, ah ta Hermiona.